• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 42 (17 października 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 42 (17 października 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

G R A N D

P R I X w...

DO NASZEGO ■ ( P O k l A ł M

(2)

H# zdjęciu widzimy trzy z ośmiu czołgów, rozbitych przez dwa niemieckie działa w ciągu półtora godzinnego boju.

Niemiecka kolumna zaopatrzeniowa na Wschodzie, wiezie amunicję na front.

Fot: PK F»ld«n (3), Tiwnwin, Watkę, Ohmeyar, Dreyer-AII., Witntewski, KmsUr-PBZ, Gro no fe Id-S eh., Traniozean

Powyżej:

Niemiecki samolot myśliwski na fron­

cie wschodnim na krótko przed star­

tem. Z przodu widoczne lufy jego uzbrojenia.

Poniżej:

Ustawianie ciężkiego działa n zycji (rontu wschodniego.

Poniżej:

Niemieccy żołnierze walczący na fiń­

skim (roncie nad zatokę Kandałaksza, otrzymuję odznaczenia, przyznane im przez marszałka polnego Manner-

heima.

Powyżej:

Niemiecki posterunek obserwacyjny na północnym odcinku frontu wschod­

niego śledzi przez lunetę ruchy wojsk sowieckich.

(3)

„EH AYANTT Otwarło automatycznie

równocześnie drzwi bu­

dek. W wyciągniętym skoku wypadaj) bo­

haterzy dnie ne for.

Maprzódt Mecha­

niczny zając już ru- l ■szył z mi e j sta j

Fol: W-Kri»gib«richl«r Aptal

ilości okrążeń toru, od]

skandaliklelO; m nie

DEFILADA „ZAWODNIKÓW"

W tak ważnym dniu trzeba się przecież zaprezentować PT. Publiczności! „Asy"

treningu wyścigowego pozwalają się podziwiać widzom, krocząc majestatycz­

nie po bieżni wyścigowego toru.

w n a Tr y b u n a c h . . . Irn*r* czy n'e wygra? Wytrwa do

c® szaleńczego biegu, czy

■ opadnie po drodze? Na twarzach gra

uczuć. Nie- . dowierza-

inie, za­

w ó d , na- d z i e j a . Kto wie?

CO . . . PIES WYSKOCZY!

Migają w oczach widzów numery ńa „czaprakach" biegnących fa­

worytów. Kto będzie zwycięzcę?

Zajęć umyka co tchu . . . Dzietne charty rwę za nim... z kopyta(!).„

Kto nie zna psychiki rdzennego Paryżanlna, jego bezpośred­

niej natury, jego radości życia i jakże w ielostronnych za­

interesowań — ten nie zrozumie nigdy nastawienia oby­

watela z nad Sekw any do chw ili, którą rzuca dany dzień, jego ustosunkowania się, naprawdę żywio­

łow ego, do wszystkiego, co rozjaśnić m oże sza­

rzyznę godzin, wnieść odrobinę choćby tylko naw et radości w w ir w ciąż tych sam ych za­

jęć i prac, z których składa się przecież różaniec bytu. Francuz, ten rodowity Francuz, jest zawsze jak dziecko:

uśm iechnięty, beztroski, zadowolony ze w szystkich i ze w szystkiego, a co najważniejsze — sam ze siebie.

Zgryżliwość i hipochondria są m u obce całkow icie i dlatego m ów i się wszędzie o francu­

skim humorze. Jak o czymś, co naśladować warto i powin­

no być naśladowanym. — Po dziecięcem u przyjmuje Fran­

cuz uśm iechy 1 burze doli, cieszy się c a ł y m sercem 1 prędko otrząsa się ze smut­

ku i zawodów. Po dziecin­

nem u podchodzi do pew­

nych kw estyj i zagadnień

•— um iejąc jednakże zacho­

w ać godność dorosłego czło­

wieka, choćby naw et klasz­

cząc zapalczywie w r ę c e i wołając na całe gardło:

U n ’ya pas, comme chez noust Z tych, a nie Innych powo­

dów, Interesuje się Paryżanln

WAZY S lf SZALA ZWYCIĘSTWA Już któreś łam z rzędu okrążenie toru . , . Szka­

radny zajęć umyka, jak na zł ość. . . Oddech ciężki, kurz, wrzawa wśród widzów. . . Nie

t ak to ł a t w o b y ć . . . psem wyścigowymi

O . . . „METY _ W zajadłym bi*S szedł moment] L

który* I

lltM^WcIgacli. o psich zasługach i w yczynach - l i , , ' wyszano już jakże w iele!

kjj ' u tu k a w e wspaniałych niejednokrotnie [ ^ w i e r c l e d l t t a łow cze zdolności czworonoż- ) ale o stawaniu nsów na torach wvAci-%

S lf. b|

mejszy:

dopadł zając^j c o n e g o z

Zwycięzca P, g o za ułanti

dy w pasz*

umfalnie **' swemu f§

ale o stawaniu psów na torach wyścfi un..F0o dotąd i cicho było. Bat Słyszało s ię l

iciyi , s w j s v < u e i m j o « a v a

Kogutów, o wyścigach nawet . . . kacze [iSjJi*1 Tor wyścigow y w tym wypadku przyj i t w?*0 wyścigową bieżnię konną. Różnicąjl

in0/J"lejszeJ przestrzeni oraz braku przeszkó "v i « u M i a n u

w zawodach konnych. NajważnieJ-3 rojnicę stanowi dodatek techniczny, sztuczny ' w ‘?Jący sję z pomocą urządzenia elektrycz- j^JT^ętrznym łuku bieżni z ogromną szybk o-i r*Sy °d domniemanej w najlepszej formie

* » 'Zawodników,

ty i™ o w i przynętę dla biegnącej za nim sfo- i H<.ie,,1?ażartej gonitwie daremnie stara się dopaść]

wcląż przed nią szaraka. — Zapytają Czy-J

;e bv* •>n'ordować" daremnie psy, gdy zając i ta k i doścignięty, bo nie pozwala na to mecha-, . ilę W i y . Racja. A le z opisów dowiadujemy s ię ,,

V ń J le Jest. o d y w biegach konnych chodzi]

r- ‘Wo w dojściu do m ety, to w psich wyści-J

M Y D W A I I

Zwisającego słuchami w dół ra­

jąca m o c n o dzierżę w kłach dwaj w s p ó l n i zwycięzcy, nie­

chcący nawet na rękach panów r o z s t a ć się ze swę

z d o b y c z ą .

największą wytrzym ałość w biegu, a to Jesf żyw o dosłownie wszystkim. Ploteczką,

tem, teatrem, fatałaszkami, możliwością u u m c u u jirui , ---, - j — _____ _______ , __ . taki czy inny temat, książką, prasą, imprezą sporty l j rosną, z wyczerpywaniem się zasobu „psiej * I oto dochodzimy do sedna naszych rozważań o * [W fm ianym jest bieg mechanicznego zająca,

BO oto . . . | Ihjrt ■— r—

A le powolutku! tom? —— f --- --- - --- ---

Ni mniej i więcej, jeno dowiadujemy się z prasy widowiska. Totalizator Wypłaca wygrane sklej, że nie dawno tem u odbyły się na specjaU ^K w ^ yt tłumu, w łaściciel jego właściwie, za-

w yścigowym nader zajmujące zawody sportowe, « W Propozycjami kupna, „hiewygrani" gracze w zięły udział . . . psy! f i pięści, i rozchodzą się do domów.

Faktycznie! . stew1® — numer «, 8, 1J czy tam inny jakiś.

Obok reprodukowane zdjęcia są dowodem pra^ |> JJ Wędruje tymczasem na rękach sw ego ho- tych relacyj, a rzecz jasna, że tak niecodzienna^ ilu .‘“jenkl czy budy, by za trud poniesiony sportowa musiała zgromadzić tłum y żądnych ejf J*Or,l?Uru i rozsławieniu swej rasy spożyć dob- dzów i m iłośników rasowych czworonogów, ’ !> h0y Posiłek, kto wie, może nawet pieczyste

udział w „wyścigach". § paryżanie mają dobre serca . . .

Przejdźmy do szczegółów odbytej imprezy. < gj. Stef. Krasiński Wychodząc z założenia, że rasowe bieguny, jaklW K

sprzecznie charty, dostarczyć mogą mnóstwa sP*| i -

wzruszeń publiczności, urządzono w ielkie psi® j I _ _ * __

oczyw iście o nieco odmiennym przebiegu niż bi®5 L . BRAYOł ET YOILAf

nieco innych warunkach technicznych i odmlenj ■ .‘ ysjc ze tłum ów ) Z w ycięzca b ie a u l Już

k u ostatecznym. . . na ______

J cżeM-c ho^ ^ ^ t o w u tytów", rekrutowały się one, | f u r'a samym przodzie... Jeszcze skok...

m a a aIu n a A u f i \ A l i n n ■

specjalnie wyszkolonych do tego celu psów, powiej

śniej, wytresowanych i zaprawionych do popisu P11 W z c z e dw a susy . . . B raw oool

(4)

Szyny, po których okrę- . ty wyjeżdżają na góry.

Łódź przewozowa stal*

kursująca po kanał*.

Łódź przewozowa jedzie przez jeden X progów kbnalu do najbliższego wodnego pdcinka kanałowego, po­

łożonego a 20 metrów niżej.

Ńa lewo:

Na każdym z progów kanałowych wybudowano małę halę maszyn uru­

chomiających całe ło urządzeni*.

W

okolicach, w których ko­

munikacja między rze­

kami i jeziorami odbywa się na kanałach, wyrównuje się różnicę poziomów zazwyczaj przy pomocy śluz. Zupełnie inną metodę, uchodzącą sw e­

go czasu za cud techniki, za­

stosowano przy budowie jed­

nego z kanałów w Prusach Wschodnich. Tu okręty pły­

nąc z jednego jeziora do dru­

giego, położonego o sto me­

trów niżej, jadą dosłownie po górach i dolinach. Urzą­

dzenie to wybudowano w la­

tach 1844— 1861 i do dziś dnia jeszcze k o r z y s t a się z niego.

Pol: Scłimldl-Schłumburg

Powyżej: . ^ \

Na tym wozie jadą okręty przez Prov J .

Na lewo: .

Łódź przewozowa golowa do

(5)

Gola zaczęła się napierać: *(

’ ‘ ja, i ja fcialabym zobaczyć.

8 natychmiast ujęła dziec- pachV * podsadziła.

H u? masz* P^yjrzyj się.

n C j , e d ° mnie nie podobna — obraziła się Gola.

Dr- Podobna, podobna — upierała si«;

dobn SW°'łn z<ianiu Magdusia. — Po- ka pd ®T. ,r°dzoniusieńka siostrzycz

wiadomo kużdemu.

nie SV SZ^C * sieni kroki cioci Tuni do zdania, odwróciła si»;

*abrai» -We8° pieca ł z cał* endrgi.) się do ożoga.

^ wy tutaj, w kuchni, robi-

<trzvfP d ziw iła się ciocia, otwierając p ^ b i U , żeby dzieci w ałęsały si»;

na ip.cy®Ie bez nadzoru. A Tereska, _• } widok, zerwała się z paki.

1 ty tutaj?

Co nie mć._. M Teres^ eg0 chcesz?

, o«y.

ostry ?an* niby nie wie czego ja chcę — wrzasnęła bardzo I j 8‘osem. — Chcę, się upomnieć o moją krzywdę . . .

rodi,“ otui i*c szybko dużą kraciastą chustkę, uniosła nowo-

* wysoko nad głową.

___ Pf.moja krzywda.

Bój się Boga, Tereska, nie rób awantur przy dzieciach.

J?*?y|a ramionami ze złością,

i ra|jj UZo me une obchodzą. Niech wiedzą co się tutaj wy-

1 ^ed 7 dworze. J® swego nie daruję tak łatwo i panu BBF®c.°wi jeszcze dobrze sadła za skórę naleję . . .

Drh„e ,cloc*a Tunia już nie czekała na w ięcej i spiesznie wy- i t ”#* dzieciaki z kuchni.

□ j^w iam i Zaza zauważyła:

Vi . sama nie wiem komu mam wierzyć, a komu nie ferka / ^'.eres*ca taka niby zła na tatusia, a przecież Wa-

®ówiła, że ona bardzo umie jemu dogadzać . . . nie mam być — odpowiedziała hardo,

ego chcesz?

wytrzeszczyła na ciocię Tunię ogromne straszne

I

Hate*? nabawiały się zeskakiwaniem ze schodów ganku Vej y jeszcze pod domem, gdy, oto, w bramie wjazdo- : T4^ azala wspaniała kasztanowata Otero.

do s> Po dłuższej konnej przejażdżce, powracał na koniec jmmu.

go Zaza zbiegła szybko z ganku i w radosnych S W A T Y

,t8ka pędziła naprzeciw ojca, lecz wyminęła ją Te- Ojja .

oltu^ r°w nież dostrzegła nadjeżdżającego z kuchennego Ktły ® ^ z*e tatusiowi sadła za skórę zalewać — przypomi- ( ą *°*>ie dziewczynka pogróżki eks-pokojówki.

I lię n P*t»' Jan również wyczuł niebezpieczeństwo. Skrzywił

| widok nadbiegającej i wrzasnął:

tHtaó ‘y *u P° co* stu piorunów. Przecież ci zabroniłem I ^ przy dworze . . .

|b4w równiej to było inaczej — odpowiedziała hardo. — J ^ ° * ej to pan dziedzic chętnie mnie widział!

locj była taka śliczna z tymi rozwścieczonymi szafirowymi ljqCv5H> z tymi jasnymi jak len bujnymi włosami wymyka- f e j r1 się spod zielonej chusteczki, z tą zarumienioną obu- n p ® ® twarzyczką, że złagodniał od razu.

^ Jyięc czego chcesz?

lOmJJ*cę się z panem dziedzicem

.'“ech pan p o p atrzy. po ludzku rozmówić.

.Proponuję ci gajowego, bo on jeden wzamian za krowę, Sb*1* się na ożenek z tobą.

“szło.

iii-, Przecież r*fercił.

r a*ić.Ale przy tym nie byłaś!

Sześcioro tam dzieci.

8*

1^. Ty się jej, głupia, nie bój — mówił z przejęciem. — Ma- P | a nic złego ci nie zrobi. Mamusia przywiezie ci dużo.

dużo zabawek. Przywiezie d pełne pudełka pierników. Ma­

musia jest dobra i ładna.

Ale Zaza zaprotestowała.

__Nieprawda! Nic mu nie wierz — wykrzyknęła z obu- rżeniem. — Mamusia wcale nie jest dobra, ani ładna. Mamu­

sia jest brzydka i zła. Mamusia uriekła od tatusia.

— Ale wróci.

— Wcale nie wród!

— No to dlaczego ten pokój po mamusi jest dzisiaj otwarty?

— Bo tatuś rozkazał Walerce otworzyć i wysprzątać.

Istotnie. Już od wczesnego ranku pan Jan krzątał się po tym pokoju razem z Walerką.

— Poroztwieraj okna — mówił do pokojówki — i wywietrz dobrze te perfumy. Brrr. Jeszcze je cz uć. . .

— A czy mam zabrać dywan?

— Nie rusz. Zostaw wszystko tak jak jest.

— A tę kapę na łóżku czy też mam ostawić . . .

— Idiotka! Jak mówię wszystko, to w szystk o. . . Lecz rozmyślił się po chwili.

— No, może by należało zdjąć ze śd any te oto obrazy — rzekł wskazując palcem na dwa duże olejne portrety w dęż- kich złoconych ramach.

Teść i teściowa.

Dwa urzędowe portrety pędzla mało utalentowanego, lecz bardzo drogiego artysty malarza, ulubieńca burżuazji.

A przedstawiały: siwowłosego jegomościa, siedzącego przy dobrze wypoliturowanym biqrku z piórem w ręku i otyłą damę, w wydekoltowanej fioletowej balowej toalecie obwie­

szonej koronkami i klejnotami.

Walerka krytycznym wzrokiem spojrzała na ramy.

— Przecież sama nie dam rady.

— No to zawołaj sobie stróża do pomocy. Niech przyniesie

drabinę. . . .

__ A jak się już zdejmie te obrazy, to gdziez mam Je zabrać?

— Na strych.

— O rety! Takie śliczne obrazy!

V *n°wu zaczęła śpiesznie odmotywać swą kraciastą V h n ą ł się.

Bdfi pokazuj. Nie chcę widzieć — ściągnął brwi z nie- Ptj goleniem. — Ale krzywdy twojej wcale nie pragnę:

Ł ^ M e . M yślę o tobie i o twej przyszłości. Właśnie przed f Hj. godzinami rozmawiałem o tobie z Szymonem Pazdur- T W ., Wychwalałem twoją pracowitość, twoją łagodność.

| em mu, że lepszej matki dla swoich dzieci nie znajdzie,

^ Obiecałem mu krowę o ile zgodzi się na ożenek z tobą.

>b»adła jak ściana.

, Co? — wrzasnęła z oburzeniem. — I ja bym miała za mąż I W ża taką maszkarę? . . .

t u s z y ł ramionami.

i^rtn 8 grymasy już chyba nie pora. Też głupia dziewczyna!

«go męża się jej zachciewa, ale ja go nie mam w ręka-

K r A nie myśl, że mi to łatwo

to zbój. Ludzie powiadają, że własną żonę Ludzie dużo potrafią prze-

No w ięc cóż? Nieszczęścia w tym nie ma. Zawsze dzieci

1 2*®Si więc i tamte polubisz.

tj| ** zaczął się niecierpliwić. Pilno mu było do stajni. Krę- na miejscu, parskał, grzebał ziemię kopy- ' typał przekrwionymi ślepiami na prawo, na lewo, więc

; Jan poklepał go po szyi.

Ą stój — powtarzał.

i^lj. Tereska, wpatrzona w niego jak w obraz, przypominała dawne niepowrotne dni.

V Nigdy, nigdy go nie zapom nę. . . Oczarował mnie Ą ^ ‘ *

u ® * uspokajał wierzchowca i dodał:

L « o co tu dłużej gadać! Namyśl się, radzę ci po przyja- f *u. a w esele ci wyprawię . . .

[ u8zył w stronę stajni cugowej.

1 DWA PORTRETY FAMILIJNE

po mamusi był cały żółty. Żółta tapeta. Żółte ada- V 0we fotele. ZóIte firanki w oknach, żółty puszysty dy-

z<^*e porcelanowe przybory na toalecie, żółty kaflowy a także wspaniała atłasowa żółta kapa na łóżku, z wy­

rw an ym złotym monogramem pośrodku.

6 w esoły pokój. Nawet w dnie słotne miało się tutaj

|ę?®®ie słońca.

tam dzisiaj działo w tym pokoju. Drzwi, zawsze (Opięte na klucz od czasu wyjazdu mamusi, były teraz

■v^rte na rozśdeż,.

/ ‘V oze mamusia przyjedzie — cieszył się Zbyszek i tłu- 'ij małej Goli — która matki nie pamiętała — że mamu-

*£ale nie jest straszna.

nK o z m o ło y je sie n n e

Czekam Cię co dzień wieczorami.

Czekam' Cię co dzień nadaremno.

We snach mych schodzisz zjawą ciemną, Widzę Cię w odrzwiach mego domu, Słyszę szelesty Twojej szaty,

Czuję Twój oddech ponade mną.

Podścielam Tobie białe kwiaty.

Śpiewam to szczęście pokryjomu I chłonę w siebie Twoją duszę, By nie zdradziła się nikomu, Że z nią jedynie zostać muszę.

Czekam Cię co dzień wieczorami.

Czekam Cię co dzień nadaremno.

Jerzy Soplica

— Może dla d e b i e . . . A le co będę gadał. Rób jak ci każę i siedź cicho.

Zapalił papierosa i miał już w yjść z pokoju, gdy oto, naj- niespodziewaniej, nadeszła d o d a Tunia.

— Co w y tutaj robide? — zdziwiła się. Dlaczego ten pokój otwarty?

— Bo trzeba wysprzątać porządnie.

— Był sprzątany onegdaj.

— Być może, ale mam zamiar przenieść tu panńę Liii. . .

— Co? Do tego pokoju? Przecież to jest najładniejszy po­

kój z całego domu.

— Więc tym bardziej niechaj ktoś z tego skorzysta. Ale co tu długo gadać. Piec dymi w pokoiku u bony i trzeba będzie przestawić.

— Skąd ci się to wzięło? W cale nie dymi.

Machnął ręką z niecierpliwością.

— No dosyć.

— Ależ Jasiu! Zastanów się, proszę. Wszystkie bony, jak dotąd, zawsze zajmowały ten mały niebieski pokoik i dobrze było. Bona powinna być blisko dzieci.

— Przecież jej nie zabieram do Honolulu. Przez korytarz nie będzie daleko od d zied. Zresztą nie bądź naiwna. Cóż to takiego? Czy masz zamiar zrobić z tego pokoju sanktuarium, kapl i cę. . .

I z czarującym uśmiechem poklepał swą kuzynkę po ra­

mieniu.

— No, Tunia; nie irytuj się proszę..

Rozbrajał ją zawsze tymi uśmiechami.

— W cale się nie irytuję. Trudno. Zrobisz jak zachcesz. Ale właśnie chdałam ci powiedzieć, że uważam pannę Liii za nieodpowiednią do opiekowania się dziećmi.

Wzruszył ramionami.

— W y, kobiety dziwne jesteście.

A cóż masz jej do zarzucenia? Zresztą powiem ci szczerze, że nie mam naj­

mniejszego zamiaru wydalać jej. Skąd mogę mieć pewność, że trafię na lepszą bonę? Jej poprzedniczka miała sucho­

ty, co nie jest pożądane. Ta przynaj­

mniej jest zdrowa. Przyznaję ci, że głupia to ona jest jak stołowe nogi,

•ile trudno mi wymagać od bony mó­

zgu Napoleona.

Pocałował kuzynkę w obie dłonie, ujął pod ramię i w ykręd ł ją w stronę portretów.

— Patrzaj i podziwiaj — uśmiechnął się łobuzersko. — Przyjrzyj się dobrze lemu, oto, namalowanemu jegomo­

ściowi. Stary wyga. To jedno mnie cieszy, że zerwałem z nim stosunki na wieki wieków. A okpił mnie zdrowo na posagu. Śmieszna figura. Poważny i zamyślony siedzi sobie na tym portrecie z piórem w ręku, a z ortografią był zawsze na bakier. Pisał „żądam" przez rz, a wtorek przez f.

— Żartujesz — zaśmiała się Tunia.

— W cale nie żartuję. A le mniejsza. Niech go tam jasne pioruny. . .

W ykręcił się na pięcie, westchnął z udanym smutkiem i mówił dalej:

— On, jak on jeszcze pół biedy, ale tej opasłej babie w fio­

letowej sukni nigdy, nigdy nie wybaczę. Dosyć mnie nadrę- , czyła. Uważała, że nie jestem dosyć dobrym mężem . . .

— Bo też przyznaj, że nie byłeś zbyt dobrym. Zdradzałeś żonę na prawo i lewo.

— A ona? Czy została mi wierna?

— Tyś zaczął.

— Co wolno mężczyźnie . . .

— To tobie się tak zdrie.

— No, nie dyskutujmy na ten temat, bo nawet ta baba na portrecie gotowa się roześmiać. A nudna była jak flaki z ole­

jem. Te jej spostrzeżenia! Spytała mi się kiedyś: — Czy wiesz Janeczku od czego się ma odciski na nogach? — Naturalnie, że po takim zapytaniu spodziewałem się czegoś niezwykłego, a ona najspokojniej dodała: — Od ciasnego obuwia, kocha­

nie! Tak, tak od ciasnego obuwia . . . Myślałem, że mnie szlag trafi. Emetyk mówię ci. Emetyk niczym . . .

— Uaaa — wybrzydził się — zawsze po rozmówce z nią miałem ochotę przejechać się do Rygi.

— Przesadzasz jak zwykle. Przecież ją znałam. Nieraz tutaj przyjeżdżała. Ot poczciwa stara babina bez pretensji.

— Ale chytra jak lis. Te sidła, które na mnie zastawiała przed ślubem. . .

— Myślałam, że się ożeniłeś z miłości.

— I mnie się tak zdawało podczas narzeczeństwa i przez pierwszych kilka m iesięcy poślubnych. Cóż chcesz? Młoda i ładna żona grała mi na nerwach, ale opamiętałem się prędko.

Już po roku małżeńskiego p ożyd a przejrzałem na oczy.

Wszystko w niej zaczęło mnie drażnić, irytować. Nieraz w y­

łaziłem ze skóry. Ta udana dystynkcja, to ciągłe mizdrzenie się przed lustrami, te krzyczące toalety, ten śmiesznie za­

darty w górę mały paluszek . . .

— A le chyba przed ślubem miała te same maniery, więc dobrze wiedziałeś, że żenisz się nie w swojej sferze.

— Nie zapieram tego bynajmniej. Wiedziałem. I jak j e ­ szcze wiedziałem. To też muszę przyznać, że już przy ołtarzu myślałem o rozwodzie.

— Ej Jasiu! Czyż to się godzi? Czyś nigdy o tym nie po­

myślał, że będziesz miał dzied?

Roześmiał się.

— Dzika pretensja. Za wiele ode mnie wymagasz. Przy­

znaję, że teraz jestem do dzieci bardzo przywiązany. Brako­

wałyby mi. A le wtedy — wtedy gdy nie było ich jeszcze na św iecie — trudno jest żądać ode mnie bym je już kochał i z całym zapardem myślał o ich przyszłości.

„ E M E T Y K A "

Gdy nadszedł stróż z drabiną dzieci, zbite w kupkę na ko­

rytarzu, zadekaw iły się ogromnie.

— A co się tam będzie robić — dopytywały się Walerki.

Ale dziewczyna, zajęta usuwaniem foteli i przystawianiem drabiny do śdany, nie miała czasu na objaśnienia. W ięc gdy po chwili tatuś i ciocia Tunia, rozmawiając ze sobą z ożyw ie­

niem, przeszli do salonu, dzieci już wytrzymać nie mogły z ciekawości.

Tupiąc i popychając się wpadły do pokoju po mamusi jak stado rozbrykanych cieląt.

Były bardzo zaintrygowane.

— A kto będzie tutaj mieszkał — dopytywała się Zaza.

— Panna Liii — odburknęła kwaśno pokojówka i przytrzy­

mując oburącz drabinę, na którą stróż miał zamiar się wspi­

nać, mamrotała, swoim zwyczajem, pod nosem:

— Pokój! Pokój! Zachciało się ładnego pokoju! Już jo bym jej dała pokój, że ażby jej w pięty poszedł. Taką jak una to bym na śtyry wiatry przepędziła. . . A le cóż? Pon dziedzic woli się z nią cackać jak ze skarbem.

— A co d to przeszkadza?

— Mnie mało przeszkadza, ale wam, bachorom, to jeszcze da się ona dobrze w e znaki. Jak już raz w tym to pokoju zamieszka, to już chyba kuniec świata nadejdzie. Pokiełbasi się jej w głow ie do cna. Za jaśnie panią będzie się tutaj po­

dawała.

Ale Zaza była ciągle innego zdania.

— To bardzo dobrze — aprobowała — panna Liii będzie miała nakoniec taki śliczny, duży, w esoły pokój.

— Chodź Gola — namawiała siostrzyczkę — pomożemy pannie U li przy przenoszeniu rzeczy. A potem będziemy się tutaj bawić w chowanego.

Tymczasem stróż wygramolił się na drabinę i zaczął zdej­

mować obrazy, w ięc Zbyszek, z rozdziawioną buzią, wpatry­

wał się w niego.

Miał ogromną ochotę dopomagać mu w tej czynności i do­

pytywał się czy obrazy są ciężkie.

— Ja bym z pewnością dał radę.

Po zdjędu siwogłowego jegomościa zabrano się do otyłej damy.

— Taka babunia tu śliczna — kiwał głową malec i spy­

tał: — Dlaczego tatuś każe zdejmować te obrazy?.

— Bo zawadzają.

— Komu zawadzają?

— Pannie Liii.

— A czy będą teraz wisieć w salonie?

— A juści! Na strych ma się je wynieść.

— Nieprawda — oburzył się chłopczyk.— Babuni na strych nie wolno wynosi^.

Bardzo kochał swoją babkę i dobrze ją pamiętał. Był jej faworytem. Pieściła go, opowiadała mu bajeczki, obsypywała go prezentami, doglądała podczas odry.

(6)

— Nie, nie — potrząsał przecząco głową. — Ja nie dam babci wynosić.

I w swym oburzeniu — zaczerw ieniony jak m ały kogucik — wpadł do salonu i w ykrzyknął:

— Dlaczego Emetykę wynosi się na strych?

— O kim ty mówisz? — zdziwiła się ciocia Tunia, pochy­

lając się nad malcem.

— O babuni. O m ojej drogiej, kochanej babuni. J a nie po­

zwalam wynosić je j na strych.

— A dlaczego przezywasz ją „Emetyka"?

— Bo tatuś zawsze ją tak nazywa.

— Co wolno tatusiowi, to tobie nie wolno. Niegrzeczny jesteś. Powinieneś odzywać się o babuni z poszanowaniem.

Chłopczyk wytrzeszczył zdumione oczy.

— Ja . . . ja . . . z poszanowaniem — w yjąkał i spojrzał bła­

galnie na ojca.

— Tak, tak — uśm iechnął się pan Jan. Zostaw go Tuniu w spokoju. Przecież „Emetyka" to je st bardzo zaszczytny tytuł. Coś w rodzaju „kanoniczki" albo „pani m ecena­

sow ej". ..

BEZSENNE NOCE Ze zm ianą pokoju nastąpiły i inne zmiany.

Wieczorami, późno, nieraz do drugiepj, trzeciej nad ranem, tatuś — nie wiadomo dlaczego — zasiadyw ał się teraz w po­

k o ju u panny Liii.

Zaza dobrze słyszała gdy tam wchodził.

W idocznie bardzo polubi! ten żółty pokój gdyż wniósł tam gramofon. Bawił się nim. Puszczał go w ruch.

A najbardziej lubił skoczne wesołe piosenki, w ięc prze­

ważnie takie p ły ty zakładał, chociażby były najstarsze i już dobrze w ytarte.

N agle jakiś pijacki ochrypły baryton ryczał na całe gardło:

„A tam facet w celenderze chw ycił M ańkę mą i do tańca już ją bierze tak jakby znał j ą ..

I jeszcze jakieś skoczne oberki, tanga, mazury, w alce lub ludowe piosenki:

„Oj w lecie, w lecie słońce gorące pasła dziewczyna krow ę na łące I podszedł do niej szlachcic z zagrody I zaczął zajm ać krow ę za sz k o d y ..

Zdarzało się jednak; że pod rękę tatusia lub panny Liii na­

winęło się coś poważniejszego. N agle dzwony bić zaczynały przepięknym pogrzebowym marszem lub jakaś cudna rzewna pieśń zryw ała się do lotu.

„Gdybym ja była słoneczkiem na niebie . . "

Płakała, jęczała, zawodziła, a potem opadała i konała w zgrzycie i kakofonii dysonansów.

Oboje, zarówno tatuś jak panna liii, stale zapominali zdjąć na czas płytę lub nakręcić w porę instrum ent.

Zaza, leżąc ze sple.cionymi rączkami na swym łóżku, nieraz całymi godzinami w słuchiwała się w tę muzykę.

Zasnąć nie mogła. _

W prawdzie jej słuch nie zawsze chw ytał melodię, nie za­

wsze rozumiał. Te dźwięki nieraz były dla niej chaosem, lecz instynktow nie wyczuwała, że to je st coś niesłychanie wznio­

słego i pięknego.

Zbierało się je j na płacz.

— To je st bardzo nerwowe dziecko — orzekł kiedyś stary doktór Berens z sąsiedniego miasteczka.

A tu muzyka coraz bardziej w ypełniała pokój, wzbijała się pod sufit, rozsadzała ściany i rozstrajała nerw y m ałej dziew­

czynki.

— O Boże! Boże! — wzdychała Zaza. — Kiedyż nareszcie ustanie ta muzyka, kiedyż nareszcie tatuś wyjdzie od panny Liii.

Zazdrosna była.

' M iała ochotę zawołać: — tatusiu! tatusiu! — Chciała żeby do niej przyszedł, usiadł na jej łóżeczku i z nią się popieścił;

Chciała zarzucić mu rączki na szyję i uściskać go z całej mocy.

Spoglądała, z dreszczem trwogi, w niezasłonięte okna pokoju.

W idziała wyraźnie, tam het za szybami, szamotaną wichrem bezlistną m łodą akację, zasadzoną kiedyś przez mamusię.

Ale o mamusi Zaza w olała nie myśleć. Nigdy, nigdy, jej nie wybaczy, że od tatusia uciekła.

W idziała w yraźnie ciemne wierzchołki drzew klombu, nad którym i m igotały gwiazdy. A zdawały się takie zimne, takie obce, takie nieskończenie dalekie.

Chwilami w ytężała słuch;

O czy m też oni mogą ta k długo rozm aw iać po doh dziwiła się.

Od czasu do czasu jakieś pojedyncze, głośniej wyn>ow|

słowo, dobiegało do jej uszów. 'j j j L

• — Jasiu! Jasiu! — piszczała histerycznie bona, a Zaza®

rżała się.

— Ja k ona śmie mówić po imieniu do tatusia . j f l Spoglądała na m ajaczące w ciemnościach pokoju łóSL m ałej Goli. Na obnażone nóżki dziewczynki i cichutko**

w ała się z pościeli, by z troskliw ością m atki przykryć nięte maleństwo.

Patrzała na śpiącego Zbyszka. Malec leżał zwykle z W I wciśniętą w poduszkę, a jego jasne długie loki podnoś*!

i opadały od zduszonego oddechu.

— Szczęśliwy — wzdychała. — On nic nie wie, B1C słyszy. J a także chciałabym tak spać.

Ale nie mogła.

Drżała na całym ciele, a po je j rozpalonych spływ ały łzy; których naw et nie czuła. _

Ta m ała czegoś bardzo m izerna — m ówiła ciocia do tatusia. — Trzeba na nią uważać, a o ile się nie Pc zawiozę ją do W arszawy do jakiegoś dobrego doktora-

D R U H N Y Ą

Gdy dzieci, pow racając ze spaceru, w padły do do®®

wiły się bardzo zastając w korytarzu dwie młode dziewczyny.

Takie śliczne — szepnęła Gola Zazie na ucho. , Były istotnie śliczne. W ystrojone odśw iętnie i bardzo, nie. Czerwono, zielono, biało, żółto, pomarańczowo. C*

cza najjaskraw szych kolorów. 3 L

W prawdzie w tych podwarszawskich stronach ludn0*^ t rzucała po trochu ludow e stro je i przy święcie s t a B ^ l małpować m iejską odzież. Po partacku uszyte garni>tt", stępow ały sukmany, a kapelusze cudaczne zastępo steczki, ale te dwie dziewczyny m iały n a sobie cos f krakow skie kostiumy.

D alsiy ciąg nastąpi

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 łel. 113-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 13S-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

Osiągnięte W Y N I K I gwarantują za:

p o d w ó jn ie s k r ę c o n e g o d r u c ik a

OSRAM p r z y p a d a 3600 s p ir a li, które sq skręcone ponownie ponad sto r a z y . To a rc y d z ie ło techn iki

OSRAM d a jerę k o jm ię n a jw y żS że j w ydajności świetlnej.

» OSRAM* oszczędza rów nież prqd.

OSRAM

d u ż o ś w i a t ł a — m a ł o p r q d u .

samu wtiźKA

M A R Y trafnie przesowlada prze- JiłoK I przyszło#

Lw ów Sobi«fkiefOl0m4

Dr. L Kinowiki

wener. skórne W A R S Z A W A , Ż u r a w i a U godz. 10 -11 I 3-4

tr.JEtZY SZU1TZ

lob. Dnu Chhr.

W i r m w a , Skorupki • m . i W. H M 3 p fc .3 -1

J.EHBENKKUTZ

sMr. I weneryczne

Warszawa

Nnry-i*M 17 n. 11

PO ŁO ŻN A

SKWARSKA

priyjm. cały dzieł W A R S Z A W A Itowiftfcki H a. 31

Dr. mad.

ŹUBAKOWSII

tpecj. chor. ikiro.

I pęcherza WARSZAWA C h m ie ln a 25 U — ł I 3—*

S Ł Y N N Y WIZJONER

W A R S Z A W A H o ż a 4) m . 2 pnjiilośi, straty, kra­

dzieże, losy idjatonyiti, zdrowia (diasaszy) ipra-

wy mitem.

Pmły 4— 6 p p ł-

K0NCISJ0N0W W ( h r z o i c I J ł A i k l Sklep Komisowi

K r a k ó w ul. iw. Tomasza U

OBRAZY, D Y W AN Y, ANTYKI knpn}» i p n t d a j o iP H R Y N E f KRAKÓW, SŁAWKOWSKA 4

Zakopianki, iniegow ce, Pant°!l!!

drewniaki poleca: Firma *510^ 1!

lo tto ' Kraków, Hala Targów*^;

PRZEZ CAŁY DZIEŃ od czu w a Pani przy­

jemne skutki odświe­

żen ia się

Vasenol

PUDREM DO CIAŁA

orzysłaj

Z O B R O TU C Z E K O W E G O

C

Cytaty

Powiązane dokumenty

— Ale tatuś, to jej chyba nawet i po śmierci nie wybaczy tego kałamarza — zastanawiała się Zaza.. Okazał się jednak prawdziwym chrześcijaninem i

• Drzwi — odezwała się ciocia Tunia bardzo szorstkim głosem. Tylko królowie i psy drzwi za sobą nie zamykają, więc proszę zamykać..

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym