• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 7 (14 lipca 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 7 (14 lipca 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

F et. l o r e k

K ra k ó w , d n ia . 14

(2)

....

U góry:

Jeden z wielkich, ozdobio­

nych licznymi rysunkami źa- glowców, na których Poli­

nezyjczycy przedsiębiorą dalekie podróże.

Wojownik p o lin e z y js k i z ostrą, graniastą maczugą

kamienną.

H U

s r a i W ^ l e słyszym y w ostatnich czasaćh o O cea­

nie Spokojnym. K raje i w yspy tak od nas odtegte n ie w iele dotychczas ludzi zaj­

m owały. A je d n ak w arto poznać bliżej kto zam ieszkuje te ogrom ne k rain y i jakie są ich

dzieje.

N a niezm ierzonej pow ierzchni Oceanu Spokojnego, leży rozrzuconych około 1500 wysp. Częściowo są one pochodzenia w ulka­

nicznego, niektóre jako w yspy koralow e w y­

stają^ p arę m etrów ponąd pow ierzchnię m o­

rza. N a zw ykłych m apach nie je st zaznaczo­

na naw et połow a tych w ysp, G dy biali prze­

pływ ali n a sw ych statkach O cean Spokojny, napotykali wszędzie tubylców, naw et na n a j­

d alej na wschód w ysuniętych w yspach Poli­

nezji „kraju licznych w ysp", ja k brzmi prze­

tłum aczona z greckiego nazw a Polinezji.

J a k dostali się ci tubylcy na te skraw ki Ziemi, oddalone o tysiące kilom etrów od brze­

gów lądu stałego? Tej „tajem nicy Oceanu sp okojnego" dotąd jeszcze w łaściw ie nikt

v V / i - / ' / '

l i i l l M M t t

U. góry:

Wioski Polinezyjciykćw «ą położone najczęściej nad morzem lub brzegiem rzek, dzięki czemu mieszkańcy ich już od najwcześniej- czej młodości zaznajamiają się z życiem na wodzie.

Na prawo:

Dwóch wojowników poli­

nezyjskich z wysp Fidżi odbywa zapasy. Na­

rzędziem walki są s i e k i e r y ka­

mienne.

F o t . A r c h i w .

Mieszkańcy Rennel, jednej z wysp Salo­

mona, jadą na łodzi rybackiej. Na ilu­

stracji wyraźnie widzimy belkę utrzymu­

jącą łódź w równowadze.

Łódź rybacka z No­

wej Gwinei z trój­

kątnym żaglem z ga- ' łęzi palm.

narzem potom ków tych fra zo w y ch WiCinóńw J a t ? 1“ ' ,b^d^cy misjo-

dziele n a u k o m podaje rezultat sw ych b a d ! ^ y łodziach? W “b ie r n y m

m m *

Przypuszczalnie pierw otną ojczyzną Polinezyjczyków była rów nina Gangesu w Indiach. Oczywiście dzisiejsi m ieszkańcy O ceanii nie przedstaw iają już czy­

stej rasy. Zmieszali się oni z narodam i pochodzenia m ongolskiego i częściowo z m urzynami. W yparci przez przybyw ające z rów niny G angesu narody, w ę­

drow ali Polinezyjczycy k u wyspom Indonezji (Jawa, Sumatra, Borneo, Celebes).

Prawdopodobnie żyli oni' k ilka w ieków na tych w yspach, któ ry ch w nętrze pokryw ała dżungla. W żegludze przybrzeżnej nauczyli się używ ać łodzi i tratw , w których później w ypraw iali się n a pełne morze, pchani żądzą odkrycia nowych lądów. J a k długo przebywali Polinezyjczycy na w yspach M alajskich, zanim podjęli dalszą w ędrówkę, tego nie wiem y. Przypuszczal­

nie w ędrówki ten m iały m iejsce w czasach przed Chrystusem i n astępow ały po sobie w dużych odstępach.

W edług podań polinezyjskich przed opuszczeniem Indonezji, m iały miej-

•sce krw aw e w alki ze zdobywcami M alajam i, którzy w targnęli do siedzib Polinezyjczyków. Podczas w alk — jak mówi dalej podanie — zw ały tru ­ pów pomiędzy walczącym i dosięgały w ysokości człowieka.

Przepraw y Polinezyjczyków na w yspy O ceanu W ielkiego, należą bez­

sprzecznie do najw iększych i najtrudniejszych w yczynów w historii że­

glugi m orskiej. Podczas gdy Europejczycy nie ważyli się oddalić od brze­

gów lądu, gdy F enicjanie i K artagińczycy przyw iązyw ali na n o c swe statki do drzew, aby przypływ nie porw ał ich na pełne morze, wówczas to, ci brązowi W ikingow ie O ceanu Spokojnego żeglowali odw ażnie po nieskończonych w odach mórz południowych, używ ając słońca i gwiazd jako jedynych drogowskazów. O dkryli oni na sw ych łodziach nie tylko w yspy, dziś przez nich zamieszkane, lecz także w yspy obecnie bezludne, ale noszące ślady ich osad. Od M adagaskaru na zachodzie, do Kalifornii

Ciąg dalszy na str. 10-tej

a n t a *

h. Rybak polinezyj- o pa?*n ,e i I jego łódź -iesł w M k ą

|sd i6 {J $ ifl w równo- j °7czas pływania, ' ^ '.r y b y przy po-

^'elkich wideł. Za- Wymaga dużej 2rSczńości.

U g ó r y : P o l i n e z y j s k a t ó d z wojenna z wyspy .Y '11?

vella. Na przodzjie łodzi jest umieszczony długi, drewniany ozdobny słup i wyrzeźbiona drewniana maska. Łodzie te9 ° poruszane są przy 9°™°%

wielu wioseł . os.ggają ,-tn» szybkość.

Na prawo: Zgrabność Po­

linezyjczyków i ich duże lżycie się z wodą można zaobserwować u tak zwa­

nych „Jeźdźców lal", któ­

rzy na prostych ostro za­

kończonych deskach pro­

dukują różne karkołomne sztuki na silnie wzburzo-

nvm morzu.

(3)

Zdarz* się czasem, że wśród gromady ciemnych kawek spo­

tyka się białą, równie! łasą na błyskotki, jak jej normalni*

zabarwione towarzyszki.

Również białe koły i psy hodują ludzie z przyjemnością. Taki np. biały pies owczarski byłby dumą niejednego miłośnika.

obecnie jest bardzo rozpowszechniona, tym bardziej, źe prócz przyjemności daje pożytek: delikatne mięso i wełnę.

Kolor zwierzęcia uwarunkowany jest przez barwne ciałka znaj*

dujące się w jego skórze, we włosach, w pierzu. Ciałka te mają naukową nazwę chromatoforów. Przez zupełny brak pig­

mentu powstają, jak to już mówiliśmy, albinosy. Każdy praw­

dziwy albinos ma z braku barwika tęczówki, oczy czerwone jak rubin, bo załamuje się w nich światło na czerwonych naczyniach krwionośnych. Również u ludzi zdarzają się albinosi, którzy od­

znaczają się bardzo białą skórą pozbawioną pigmentu, białymi włosami i nieco czerwono plyskującymi oczami.

Nie należy jednak mieszać zwierząt białych na skulek pozba­

wienia barwika ze zwierzętami, których barwą ochronną jest biała, jak np. u mieszkańców dalekiej północy: polarnego niedźwiedzia i lisa, ani też ze zwierzętami naszej słery, które tylko na zimę przywdziewają białą szatę.

•j znanych spośród albinosów należą białe myszki. Stanowią one zarazem przykład zupełnego albinizmu, gdyż nie tylko zafra- swói szary pigment włosów, lecz również brak im barwika tęczówki, tak że widzimy w ich oczach wyraźnie czerwone naczynia

krwionośne.

biały żółw, podobny do skały wapi©nnei- £jły zupełnie Olbrzymi biały sum budził zdumienie u gości zwiedzających akwarium pewnego

miłośnika albinosów. Oprócz wielu innych barwnych odmian zaobserwowano już nieraz zupełnie białego raka rzecznego, który nawet w czasie gotowania pozostaje b i a ł y .

(4)

W alka na morzu

N A O C E Ą N I E L O D O W * P Ó Ł N O C N Y M I G dy niemiecka łódź podwoćf wraca po długiej wyprawie t biegunowych mórz, załoga roU*

wać ze wszystkich sprzętów ! warstwę lodu.

U n iii f f f f

U góry:

W P E Ł N Y M B I E C ' Z największą szybkością płynie miecka łódź podwodna przez w

nione łale na nieprzyjaciel*

U dołu:

W W A L C E Łódź podwodna znajduje się wodą. Załoga zakłada nową tor

do lufy działa.

/ / / / / , , t f a t u J l j j

U gory:

T O R P E D A T R A F I Ł A

Torpeda niemieckiej łodzi podwodnej celnie ugo­

dziła nieprzyjacielski transportowiec. Wywołany eksplozję słup dymu i płomieni unosi się na kilka­

set metrów w górę.

/ / / M m

Ir:

Na lewo:

D Z I A Ł O P O K Ł A D O W E W A K C J I Kanonierzy niemieckiej łodzi podwodnej szybko i pewnie obracaję działo w kierunku nieprzyja­

cielskiego parowca, by pokonać jego ostatni opór.

P K . B u c h h e im , W en ig , V a te r P . B. Z.

A tla n tic . P . B . Z.

(5)

P O B 1R

Igi &

Mo

TY ziw ne doprawdy, ale każdego człowieka | m achającego piórem w literackim czy gra- fomańśkim tego słow a znaczeniu uważa się, | ogólnie za jednostkę w ybijającą się ponad ogólny poziom.

Zupełnie fałszywe pojęcie!

Literatem może być każdy, kto potrafi śię zdobyć na tyle cierpliwości, aby przeczytać mój podręcznik.

Jak wam wiadomo, wiedza, dąży do ujęcia w szystkiego w e w zory lub skonkretyzow ane pojęcia. Dlaczegóżby więc literatu ra miała być potraktow aną po macoszemu. No, ale dosyć wstępu.

Weź encyklopedię A rcta, w szystkie jakie masz słowniki (jeżeli, nie posiadasz to kup. Nie stracisz!). Kilka ja k najstarszych miesięczni­

ków, co najm niej sprzed pięćdziesięciu lat, oraz kilka powieści tego rodzaju jak i ty chcesz napisać.

N adzw yczajną i najłatw iejszą rzeczą jest tłum aczenie z obcego języka. Przypuśćmy, że przed dziesięciu laty uczyłeś się jakiegoś ję­

zyka. Dajmy na to francuskiego. Pożycz więc w bibliotece francuską książkę, weź słownik i ... tłumacz. To czego nie rozumiesz, opuszczaj.

Dopiszesz w tedy na końcu: „W ydanie skró­

cone", względnie przytaczaj „w oryginale".

W ytłum aczysz się zawsze, iż zachodziła tu ja ­ kaś piękna gra słów, typow y zwrot, albo po­

wiesz, że przekład mógłby spaczyć istotny sens zdania, ustępu czy naw et rozdziału.

O statnią i może najw iększą korzyścią jest to. iż przy um iejętnym przeżuciu, przekształ­

ceniu, a naw et przestaw ieniu rozdziałów, osią­

gniesz nową powieść, po d którą możesz z czy­

stym sumieniem podpisać się własnym nazwi­

skiem.

W róćmy jednak do, rzeczy.

Przypuśćmy, że chcesz napisać powieść z t. zw. Dzikiego Zachodu.

Bierzesz więc mapę i wyszukujesz sobie od­

pow iedni stan. N ajlepiej Newadę, Arizonę, po­

granicze M eksyku, Teksas lub Oregon. Znaj­

dujesz jakieś; większe m iasto i w pew nej odle­

głości od niego umieszczasz miejscowość;

w której będzie się działa akcja.

W mieście musi znajdow ać się knajpa (saloon), szeryf, bank, hotel, kilka sklepów i część bohaterów powieści. Za m iastem musi być rancza a w lasach lub w pobliskich górach bandyci. Bardzo efektowni są Indianie i niie- szańcy. Bohater powieści musi być koniecznie silny, przystojny. A poza tym jest doskonałym strzelcem i jeżdżcem. Jeżeli wmieszasz w to tabun dzikich koni, partię pokera i sześć do

°śmiu trupów, to powieść będzie nadzwyczaj zajm ująca. Osoby biorące udział w akcji, że tak powiem „akcjonariusze" muszą koniecznie być osobistościami w okolicy znanymi. Daje to duży efekt i wzbudza szacunek dla autora.

Oto próbka:

„Czarny John zgarnął właśnie pieniądze po­

kazując pikowego pokera,

O szukujesz zagrzm iał Bill (bohater po­

wieści).

Czarny John błyskawicznym ruchem wydo­

był re w o lw e r. . . — bum, bum, padły strzały.

To przemówił Colt Billa. Jeszcze raz oka­

zało się, że nie ma rów nego sobie w strzelaniu.

Ze w szystkich stron lokalu poczęły padać strzały w stronę Billa. O n zaś paląc z obydwu D aszyn cofał się k u drzwiom. Był już dwu­

krotnie ranny. Dopadł drzwi, skoczył na konia i Pogalopował ku sinym szczytom m ajaczącym w oddali. W jednym z okien stała miss Katy 1 Powiewała białą chusteczką.

^ Bum, bum, — odezw ały się strzały po- 8°hi.

Damned — zaklął nasz bohater przyna- 8laiąc m ustanga do biegu. Rana w piersiach

^ e s t a ł a mu dokuczać, za to biodro krwawiło Obficie..

. O to zresztą d o sk o n a ły ja k p rz y z n a je c ie wy- ek z teg o ro d z a ju u tw o ru . Mogą go potem P®ść In d ian ie, w y ra tu je go p rzy jaciel, złap ią

ich bandyci, uciekną im, w ygrają wyścig, za­

biją słynnego zbrodniarza, a na końcu bohater ożeni się z miss Katy.

POWIEŚĆ KRYMINALNA

N ajw ażniejszą rzeczą będzie morderstwo, lub ogromnie zagadkow a kradzież. Zagadkę należy zawikłać w najbardziej niemożliwy sposób.

Jeżeli nie wpadnie nam na myśl jakieś rozwią­

zanie, czy w yjście z odpowiednio już za­

gm atwanej sytuacji można wysadzić w powie­

trze wszystkich bohaterów lub zrobić tak, aby w tajem niczy sposób znikli. Będzie to dosko­

nałą okazją do napisania drugiego tomu, w k tó ­ rym z największym spokojem pominiemy w y­

jaśnienie odkładając je do następnej z kolei książki. Po siódmym tomie możemy użyć w y­

żej wspom nianego w yjaśnienia polegającego na wysadzeniu, lub o ile w ę w szystkich czę­

ściach cyklu było kilkanaście zagadek dosko­

nałą rzeczą jest włożyć opis przyrody. Czytel­

nik zaśnie lub przerzuci kilka kartek i będzie sądził, iż pominął względnie przespał rozwią­

zanie. Uwaga I Bohaterem musi być zawsze je ­ den i tylko jeden detektyw . Oczywiście nie­

zw ykle spostrzegawczy. Kaszkiet, fajka, bur- berry i okulary w rogowej opraw ie obowiąz­

kowe.

„Sławny detektyw patrzał na przedm ioty roz­

łożone na stole. Corpus delicje. C hustka do

nosai — oglądnął ją, powąchał, zbadał przez lupę.

Silny katar, dobry gust, arystokrata. Świad­

czą, pozostałości, kolor, zapach.

Bilet kolejow y. — Chciał się udać w podróż.

Strzępek m aterii czarnej. — Ubrany czarno stoczył w alkę z zamordowanym.

Kilka włosów powiedziało mu wszystko 0 fryzurze złoczyńcy, zapomniana laska o wzro­

ście, a resztki potarganego listu w yraźnie ob­

ciążały tajem niczego osobnika.

W pięć m inut potem w szystkie posterunki otrzym ały dokładny rysopis zbrodniarza, zaś detektyw m knął swym czarnym kabrioletem w kierunku Chicago. W pew nej chwili tknięty przeczuciem oglądnął się (sławni detektyw i zawsze m ają przeczucia). Za nim posuw ał się czarny lśniący Buick pochłaniając w szalonym tempie odległość dzielącą obydwa auta.

I n s p e k to r d o d a ł g a zu .

Lewą ręk ą odsunął bezpiecznik rewolweru 1 m ierząc w opony s trz e lił..

Bardzo wdzięczny tem at stanow ią wszelkie afery. W iele pomysłów można zaczerpnąć z W allace'a, Conan Doyle’a, N asielskiego i innych.

POWIEŚĆ OBYCZAJOWA

Je st to może najtrudniejszy rodzaj powieści.

W ym aga on t. zw. podłoża psychologicznego i zarazem zupełnej ignoracji w tej dziedzinie.

Człowiek bowiem świadom tego nie potrafi nic oryginalnego napisać. Absolutnie. N ajlep­

szym schem atem będzie odm alowanie życia w wiejskim dw orku lub dworze (patrz H. Mni­

szek). Bogaty dziedzic uwodzi dziewczę z ludu.

D z iew c z ę musi być niewinną dziewicą i musi mieć złego ojca i dobrą m atkę lub odw rotnie.

Rodziców można zresztą w każdej chwili uśmiercić dla większego efektu. N ajlepiej n a­

raz. Czułe czytelniczki będą płakały a pano­

wie zaciskać pięści.

F akt pow yższy (nie uśm iercenie) staje się tematem plotek, którym i z pow odzeniem mo­

żemy zapełnić trzy tomy. 80% kobiet będzie taką książkę w prost uwielbiało.

N ieodłącznym rekw izytem je st sta ry sługa, cyganka, długi dziedzica i jego kochanka co się zresztą łączy, oraz naw rócenie tego roz­

pustnika i jego ślub z dziewicą k u ogólnej ucie­

sze bohaterów powieści i czytelnika. Doskonałe

happy-endy zacżerpnąć można od pań: Zarzyc­

kiej, Łuczyńskiej i w yżej wspom nianej H. Mni­

szek.

O to fragment.

„Rejent Klaczkowski był to człowiek niski, gruby i łysy. Jego małe, św idrujące oczy ze skupieniem spoczyw ały na kartach trzym anych w ręku. Czarna poplam iona m arynarka w ska­

zyw ała na niezbyt w ielkie um iłowanie czy­

stości.

Ksiądz proboszcz siedzący naprzeciw i sa­

piący z powodu swej astm y rzekł:

— Dwa kierki!

Trzeci, rządca dw oru Borutowicze, chudy wysoki człowiek w zielonym ubraniu z w iecz­

nie poruszającą się grdyką, chrząknął i rzekł:

— Trzy trefle!

— Ryzykuje pan ja k nasz dziedzic, — w trą­

cił dowcipnie rejent.

— Dziedzic?! — zdziwił się rządca. — Toż on nic nie ryzykuje. Zaryzykow ał i wpadł.

— Ha, ha, — zaśm iał się rejent.

Proboszcz wzniósł oczy do góry i nastaw ił uszu.

W duszy rządcy pow stał tym czasem jakiś bunt. Porwane, a będące dotychczas w długim letargu w łasne JA, z n ajtajniejszych komór jaźni brutalnie w ydobyte na w ierzch z ekspre­

sją potw ora-m aszyny itede, itede, itede . . . "

O grom nie efektow nie w ygląda powieść jeśli skończymy ją sam obójstwem obojga bohate­

rów w pokoju usłanym kw iatam i i przy dźwię­

kach siedmio obw odow ej superheterodyny.

Polecam również śm ierć pod kołam i pociągu.

B ohater o ile je s t lotnikiem może wyskoczyć ze samolotu, zapom niawszy spadochronu.

ROMANS

„W pił się w argam i w miękisz je j u st i bielą zębów drasnął d elikatny naskórek jej szkar­

łatnych warg. Przylgnęli do siebie zw arci w uścisku zapom inając o świecie. J e j ręce sple­

cione na jego szyi drżały nerw ow o, a pierś falow ała gwałtownie.

O derw ał się w reszcie od niej na moment.

Fala nam iętności jednak znów go porw ała. Za­

m knął ją w ram ionach i całow ał bez końca.

O ddaw ała mu pocałunki szepcząc:

— Kochany, kochany.

Z trudem przychodziło je j udaw anie."

Przede wszystkim tak a nie inaczej. Duże \ miłości, dużo pocałunków . Ja k najw ięcej. Tc . najlepiej popłaca. Opis pocałunku nie może i być dłuższy nad 16 stron. Erotyzm, nam iętno f ści, miłość do kw adratu i dużo kwiatów, wina tańca.

POWIEŚĆ HUMORYSTYCZNA Hm! Tak, to dopiero trudne. Trzeba zupełnie nie mieć humoru, nie rozum ieć prostego dow er ■ pu, aby napisać pow ieść hum orystyczną. Trze >

ba do tego mieć jakiś ponury zawód, np. kara- waniarz, grabarz, przedsiębiorca pogrzebowy albo urzędnik XIII. kategorii.

Powieść napisana przez takiego osobnika bę. \ J dzie w prost try sk ała humorem. Aczkolwiek m ój zawód je st jeszcze bardziej ponury (któż / widział wesołego lub dow cipnego literata, czy- * taj grafomana), to jednak posłużę wam rad$ ‘ może nie dow cipną ale zbawienną.

Otóż należy zaopatrzyć się w kilka najstar- | szych num erów jakiegoś czasopisma hum ory­

stycznego oraz odpow iednią liczbę kalendarzy i i zlepiać poszczególne dowcipy. Doskonale ' je st też wziąć z gazety opis pogrzebu i zmie- I niać poszczególne w yrazy. Np.:

„Kondukt żałobny kroczył ulicą, znacząc I czernią pokryte kurzem bruki i zawodząc ża- S łośnie sm utne cm entarne pieśni. Sp. niebo­

szczyk ubrany w najlepszy garnitur spoczy­

w ał w pięknej dębow ej trum nie (szt. 50 zł). Ro­

dzina zalew ając się łzami rozpaczała nad nie­

ubłaganym losem."

Zmienione.

„Orszak w eselny posuw ał się w esoło ulicą, j grając tysiącem barw na tle lśniącego asfaltu. \ M uzyka grała „Te Deum". Sp. m ałżonek ubra- <

ny w smoking prow adził pannę m łodą (szt. 1 50 zł). U czestnicy zalew ający się w ódką ubo- j

lewali nad jego losem."

Można prócf tego odpisać coś niecoś z Ma- 1 kuszyńskiego, zapraw ić W odehouse'm , dodaćjj C hestertona i . . . ręczę za Skutek.

W idzą w ięc państw o, iż napisanie pow ieściR to tylko kw estia czasu i cierpliwości. KosztoS praw ie żaden. Papier (niezbyt miękki), atra m e n ty obojętny. Może być też m aszyna do pisania!

i sym patyczna m łoda stenotypistka. Znakom i-lf cie ułatw ia pracę.

Każdy w ięc może być literatem i bożyszczem tłum u (czyt. głodomorem, przyp. zecera). Dzie-I '

ciak, mężczyzna, m ężatka albo panna. N aw et kobieta z przeszłością, o ile „przeszłość" nie ma osiem nastu lat. Ksiądz, chłop, robotnik.

Każdy! Inteligent zaś może zrujnow ać wszel­

kie fundacje. A więc, Panie, Panow ie i Chło­

paki . . . Do pracy!

W krótce ukaże się mój now y podręcznik.

1001 sposobów pisania utw orów poetyckich}

bez odpisyw ania z dzieł wieszczów i mniej!

znanych poetów. Łatwo, tanio, niezawodnie!

O rgia rymów! D odatek obejm ujący trudniej-i sze końcówki. Słowem p erła wśród wieprzy! I Ju ż wkrótce!!!

Z pow ażaniem

Zenon Grafom ani P. S. List powyższy otrzym ałem pocztą przed parom a dniami. P rzedrukow uję go w całościl sądząc, iż przyniesie nie lada pożytek czytelni-1 kom a także niektórym naszym nieco już w y l jałow iałym m istrzom pióra.

Przyznacie zresztą iż ta k ie dzieło bezwzględ-l n ie zasługuje na publikację. To rew elacja! No!

i napisane! Za w yjątkiem „zielonego ubrania

i

z wiecznie p oruszającą się grdyką" (gdzie tw oja spostrzegaw czość drogi czytelniku?!) praw ie bez zarzutu.

Czekam w ięc z utęsknieniem n a obiecany!

przesyłkę drugiego podręcznika, podczas gdy ten polecam w m yśl życzenia p. Z. G._ wszyst- kim bez w y jątk u naw et paniom z przeszłością m łodszą od panienek w w ieku poborowym .

Autoii

(6)

mjoHta zim y

W iatr łka... N a powiędłe girlandy wierzbowego wieńca Pada śnieg. Rozedrgane tęsknotą p ła tki, lecą w dal...

W iatr mówi... Całun biały gasi żar rumieńca Serc roślin. Pieśń wiatru wzrusza srebrny czar. Dzwonią cisze... Niebo drży w otchłani błękitu.

H en... gwiazdy. Choryzont rodzi zwiewne mgieł welony W śnieżny krąg. Chłoną przepastne oczy zachwytu Sym fonie, zim y. Rzewne gam y, lśnią białymi tony.

T y piękna... Kochanko sina, urokiem przejrzystego lica Wabisz śmierć... W zimne jarzm o zakuwasz duszę Treści bytu. W grobie... perlistych wzlotów tęsknica Z a tobą. Iż dobrą jesteś, wierzyć muszę.

Pod strop... Zielone świerków ramiona, szepczą pacierze D o Stwórcy. Różańce szronu mienią się barwami, J a k tęcze. Ramiona twe demon nocy bierze,

W kiry mroku. Jego szata, błyska życia la ta n ia m i.

M ilkn ą akordy. U więdły liść z wierzbowego wieńca, Leci'... szum i... Skonały dźwięki w strunach lutni Skrzącobiałej. Złoto sym fonii, ja k złoto kaczeńca Latem. W zim y lodowem sercu, zakute lśni..,

G ra b ez ak S tan isław

s w i i a

W podgórskiej okolicy, gęsto zalesionej, tuż obok linii ko- jow ej i bitego traktu, leżało m ałe m iasteczko-uzdrowisko:

ębow a Góra . . . Zgrabne, now oczesne pałacyki i wille, ma- iwniczo rozrzucone dokoła, dodaw ały Dębowej G órze dziw- ego, sw oistego uroku . . .

Podczas letniego sezonu m iasteczko roiło się od letników kuracjuszy, wszędy było pełno zgiełku, gw arów i śmie- lu . . . Lecz dziś wszystko ucichło . . . Szare m ury m iast po- lłonęły do sw ego w nętrza w esołych gości . . . A czas szybko e ż y ł . . . I tak nadeszła późna jesień — a za nią — zima . . . stopad . . . ostatnie d n i . . . a później grudzień, styczeń lu ty — tęga zima . . . W ielkie zaspy śniegu . . . szumy koso- rzewiny na zboczach gór i św ist w ichru na w ie rc h a c h . . . ak a je st zima . . . Czasem słońce prześwieci, topnieją lody dwilż, i z gór lecą la w in y . . . a potem znów mróz i zima

w ielkie śniegi i zaw odzenie-łkanie żałosne w ichru, hula­

jącego po pustych p o la c h ... L isto p a d ... Chłodne, ow iane cicho­

ścią i sm ętkiem poranki i zachody słońca . . . Te piękne — ciche zachody, kiedy pow ietrze szkarłatnej barw y od prom ieni sło­

necznych nabierało i było przesycone mrozem . . .

W tedy mgła kłębiła się około szczytów odległych turni, i po­

k ryw ała zbocza gór, gęsto z a le sio n e . . ,

Sanatorium doktora Bożęckiego było oddalone od Dębowej Góry o kilkaset m e tró w . . . Był to wielki, szary gmach, k tóry dokoła otaczały w yniosłe postacie płaczących brzóz . . . Nieco dalej ciągnął się duży sad i ogród w a rz y w n y . . . W szystko oto-, czone było wysokim m urem z czerw onej cegły . . .

A dalej ciągnęły się upraw ne pola i m ajaczyły szczyty g ó r . Doktór Bożęcki, sław ny specjalista od chorób ocznych, był wysokim, przystojnym , około czterdziestoletnim mężczyzną . . . Owal tw arzy ocieniał czarny, kruczy z a r o s t.. . Ciemne, m arzące oczy z zadum ą i sm ętkiem patrzyły w d a l . . . Prow adził sana- torium -szpital dla ociem niałych od pięciu z górą l a t . . . Byli to stali pacjenci — ślepcy . . . Lecz byli i tacy, którzy wzrok popsuli, lub utracili w y p a d k o w o ... I w tedy lśniące narzędzia chirur­

giczne doktora w ydzierały przem ocą utracony wzrok, w alczyły szaleńczo przeciw przeznaczeniu . . .

Biała sala o p eracyjna doktora Bożęckiego znajdow ała się na pierwszym piętrze gmachu . . . N a drzwiam i zaw ieszony niew ielki krzyżyk i obraź1. . . Przy wielkim stole operacyjnym stoją po­

chylone trzy postacie: doktór Bożęcki i dwóch a s y ste n tó w . . . O peracja . . . W oń chloroformu, ciężka i dusząca, jak aś słodkaw a i mdła snuje się po s a l i . . .

Migocą i skrzą narzędzia . . .

Asystenci-doktorzy, śledzą każdy ruch doktora i w milczeniu podają narzędzia . . . Cisza kom pletna p an u je w sali operacyj­

nej . . . Za oknam i szemrzą k onary brzóz i dzw onią o szyby . ..

Tylko od czasu do czasu rozlega się krótki-uryw any, m etaliczny brzęk narzędzi, i znowu cisza . . .

#

* *

Dochodziła godzina s z ó s ta . . . W sariatorium rozbłysły św iatła okien, św iecąc daleko w szary zm rok nadchodzącej n o c y . . .

Jasn e k w adraty okien w yraźnie odcinały się na szarym tle g m a c h u .. , Tylko na parterze, w rogu budynku panow ała ciem n o ść. . .

To okna gabinetu doktora Bożęckiego . . .

On sam siedział teraz przy biurku, spoglądając zamyślony w d a l . . . Dzisiaj dokonał trudnej i niebezpiecznej o peracji. J Stary góral, którego soczewki były zwierciadłem mroku, siedzi®' od pięciu godzin, w ciem nym pokoju, i w czarnych o k u l a r a c h

czekając na w ynik . . .

Doktór szczegółowo opisał przebieg operacji, notatki i sp0, strzeżenia , . . W yobrażał sobie już, jeżeli operacja się uda, jaH, sensację wzbudzi w kołach fach o w có w . . . Sensację, ro z p r a w i

naukow e na ten tem at i sław ę sw ojego n a z w isk a . . . .

Lecz doktór nie pragnął s ła w y . . . A udanie się operacji mój1 zawdzięczać jedynie swej żyw ej i głębokiej w ierze, i badanio®

głębokim stu d io m . . . I w końcu tylu latom pracy na P0'11 naukow ym . . .

W praw ie i pew ności sw ojej r ę k i . . .

P ragnął jedynie, aby praca jego przyniosła korzyści i doświa®' czenia nauce . . .

O czekiwał w ięc z dreszczem obawy na w y n ik . . . Od niego zależało w szystko . . .

N iespokojny, w stał z m iejsca i począł nerw ow ym i krokaffl1 spacerow ać po g a b in e c ie . . . W głowie kłębiło się pełno obaWi?

zawiłych myśli i sprzeczn o ści. . .

Spojrzał na zegarek . . . Była za pięć szósta . . . Spuścił story u okna i cicho wyszedł z gabinetu . . .

Ś m ie s z n e ... Ręce doktora Bożęckiego trzęsły się nerwowo- zdejm ując z oczu starego górala czarne o k u la ry . . .

I temu doświadczonemu, opanow anem u mężczyźnie drżał gł°Sl gdy zakładając jaśniejsze szkła pytał:

— W idzi pan? . . .

— Uhm — m ruknął niew yraźnie g ó r a l..

— Dobrze, jeszcze pięć m inut i zdejm iem y szkła . . .

Zegarek pulsow ał rytm icznie . . . Płynęła m inuta za m inutą ■ Ja sn e okulary opadły z oczu . . .

— Boże, dyć widzym — szepnął w zachw ycie s t a r y . . . - a Doktór d rg n ą ł. . . Zaw rzała w nim radość . . .

— Co m ówicie — n a p ra w d ę ? . ..

— A ju ś c i. . . Dyć hań som granie, w irc h y . . . Ganiołek haO mój k ie r d e l. . .

Szare, praw ie siwe oczy starego sokolim wzrokiem w ędro­

w ały po „g ra n ia c h ". . . A za oknam i listopadow y w iatr zerWal ostatnie liście z nagich konarów b r z ó z ... Jesienne, zwięd’e

liś c ie . . . M

W olno spływ ały na ziemię, stare, zwiędłe, pomięte, ja k wi«>' i k ie łz y .... Złote liś c ie . . .

Z e n o b iu sz M a k ie ta I

S ku teczn o ść ogłoszeń za p e w n ia /. K. P. g d y ż c z y ta ją go se tk i tysięcy

(hirurg Dr. nwd.

J. B06USZEWSKI

żylaki, owrzodzenia,

• p tn c jt W arszaw a, S łiiiw sk i 7 m. 1.

tri 953-SI pnyj. 3-5 Dr. Zoiia Kohut d w robykoblac*

A K U S Z E R I A W A R S Z A W A , Koszykowa 19-4 W. 9-61-48 pb. 5-7

D rfnS NOWAKOWSKI Weneijtzne, skórne W a r s z a w a , W spólna 3 m. 3.

'Mb. 11- 13. 15-18

...

M E B L E KUCHENNI i POKOJOWI p o l e c a :

M a g a z y n K r a k ó w , S t a r o w i ś l n a 79

Dr. (Md. Leopold G U T O W SK I SUniiwinerytm Warsuwa, tanina 35 jodL 2—5. w Letinky Triada 2. j. 12—2

FILATELISTYCZNE PRZYBORY:

D om H an d lo w y » P IO N IE R « O d d z i a ł F i l a t e l i s t y c z n y , K r a k ó w , S t o l a r s k a 9 I. p tr.

F u t r a L i s y Płaszcze

i łd. Koi*1* cieszy się

zaufaniem

Dr. W. BILIŃSKI aktiszer-ginafcolog

o rdynują L W Ó W , .ul. L. S apiehy 85

WtMijane, skórne DrK.Kauuyński

L w ó w , ŁoiIAskiego 5.11. p.

Dr. mmi.

J.EHDENKBEUTZ skór. 1 weneryczne

Warszawa Rnry-Swiat 37 m. tl

Rozstrzygającym dla ekonomicznej żarówki jest jaknajlepsze wykorzy­

stanie prqdu. Jest ono wyjqtkowo korzystne w żarówce Osram-D o po­

dwójnie skręconym drucie świetlnym.

W niej jaknajlepiej wykorzystuje się prqd celem wytwarzania światła.

Zatem —

wysoka wydajność świetlna — małe zużycie prqdu.

Ż A R Ó W K I O S R A M - D

d u ż o ś w i a t ł a - m a ł o p r ą d u

A 1L T R A

r o ś l i n n y ś r o d e k p r z e c z y s z c z a j ą c y o nie~

z a w o d n y m i b e z b o t e s n y m d z i a ł a n i u

0 o n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h

Nr. rej. 1873 Cena 10 draż. Zł. 1.20

FABRYKA CHEMICZNO-FARMACEUTYCZNA

Dr. A. WANDER A G . KRAKAU

Cytaty

Powiązane dokumenty

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i

Całym swoim jestestw em , ostatnim i siłami, poruszyła się na tę wiadomość Chmielowa i chciała się podnieść, ale choroba niemiło­.. siernie ubezw ładniła

N ie zważał na smutne, lub złe spojrzenie d ołki, nie starał się nawet usprawiedliwiać, nie: stał się podobnym do głazu, którego zły los jednym kopnięciem