Kraków^, dnia 13 września 1942.
C H A R A K T E R Y S T Y C Z N Y O B R A Z E K Z ZAKOŃCZENIA ŻNIW W OKOLICY KRAKOWA
a ' > M
*s
ap
r S t * 1" h»
• 4 Bb.
* * * / ' f i J - * < * * 1
if ^ i 2 * * » a < F ł * f f k<W • *• ■
< - • w *
, r L * ‘Wffl
I «
*w
B O J O W N I K Rzeźba wykonana przez nie
mieckiego artystę G e o r g a T u r k e z Drezna. Rzeźbiarzo
wi udało się po mistrzowsku przedstawić plastycznie poję
cie gotowości do walki.
W ykroc zyliśm y w czwarty rok drugiej wojny światowej, która obe
cnie osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Czują to wrogowie i przyjaciele i cały świat czuje', że ta wojna, którą z większą słuszno
ścią można nazwać, wojną światową aniżeli wojnę z r. 1914— 18, jest z rzędu tych historycznych wydarzeń, które zmieniają oblicze świata.
Najw iększa potęga militarna świata Unia Sowietów została w bez
przykładny sposób osłabioną, Angielskie Imperium przeżywa tak ciężkie chwile, jakich dotąd nie miało w swej historii, podczas gdy mocarstwa osi mają w ręku nie tylko triumfy większych zwycięstw, lecz nadto zdołały sobie wywalczyć nowe rozstrzygające korzyści, ja k tego niedwuznacznie dowodzą nasze obok zamieszczone mapy-
Z K A Z W Y K O N A N Y ' ra niemieckich bombowców wraca swe lotniska wypadowe, po dokona- iu skutecznego n a l o t u na pozycje
sowieckie kolo Stalingradu.
W kole na prawo:
E G IP T W NIEBEZPIECZEŃSTWIE!
W Egipcie podjęty znów niemieckie I włoskie oddziały działania wojen
ne skierowane przeciw pcfcycjom angielskim. Na zdjęciu generalny feldmarszałek Rommel omawia plan ataku z włoskim szefem sztabu ge
neralnego Gamberę i generałem Całvi.
W kole u dołu:
V I
Z A T O P I O N O B 0 0 0 0 0 BRT.
V8
W walce przeciw anglosaskiej żeglu- » dze zaopatrzeniowej, osiągnęły nie- V mieckie łodzie p o d w o d n e po raz 1 czwarty w bilansie miesięcznym cyfrę
zatopionego t o n a ż u łącznej pojemności 800 tys. ton. Nasza ilustracja
■ przedstawia wyjazd niemie- ckiej lodzi podwodnej ze swej b a z y na Atlantyku.
N O R W E G IA U N IĄ
SOWIECKA
UNIA
SOWIECKA
°A1OS«w-Ą OMOS* YfA
ShHngrtd w ęaA *'
H iS lP **1 BotUARią
F r a n c u . ^ A F *X K A Pot:
ĄLia.n.t-1 p a r i t t a a neu-^nctnt Pa.n s tu a -
Ti e u t r a l n e
N IE M C Y
Wojska niemieckie wyruszają do kontrataku Ręczne granaty w torbie, a ręka na kara- w okolicach miasta Orla na środkowym binic. Chwila wytchnienia żołnierzy nie- odcinku frontu wschodniego, pod osłoną mieckich po zaciekłych walkach ulicznych.
Norwescy ochotnicy obserwują przed atakiem niszczące działanie ognia arty
lerii niemieckiej.
Zaledwie ucichł zgiełk bitwy, rozpoczęła żniwa ludność Sowiecka, c h ę t n a d o o d b u d o w y
gospodarki.
Na wschodnim brzegu Donu zaczynają się dzikie stepy, które pod niejednym wzglę
dem przypominają Daleki Wschód. Żołnie
rze niemieccy używają tu już wielbłądów jako zwierząt pociągowych.
Wśród rozbitych sowieckich wozów pan cernych i czołgów odbywają się żniwa
w pełnym toku.
Odwrót odcięty! Wojska sowieckie wychodzą ze swych k r y j ó w e k na środkowym odcinka frontu
wschodniego I poddają stę.
Wydano rozkaz do ataku i wojska niemie
ckie rozpoczynają szturm na pozycje so
wieckie. w terenie nie dającym żadnej
Niemiecka łódź szturmowa przepłynąwszy Don przybija do sowieckiego brzegu, by
podjąć walkę.
PT «k r " * M
SKOK NA MOTOCYKLU W PEŁNYM BIEGU Z TRAMPOLINY
Togo rodzaju wyczyny sportowo, bez więk
szego wysiłku wykonuje każdy Bersalier. Warto zobaczyć takiego pędzącego z zawrotną szył
kością motocyklistę z pióropuszem.
Na prawo:
L Ą D O W A N I E NA CORREGIDORZE W dniu 6 maja wylędowaty wojska japońskie całkiem swobodnie na fo wyspie, gdyż straże przednie SfiL. wywalczyły im, nocy poprzed- . niej, dostęp do wybrzeży.
Na zdjęciu naszym widzi-
< my jak żołnierze japoń- ' scy toruję sobie dro-
•S
IRHkk
99 przez z a s i e k i z drutu kolcza-slego (, ne wybrze- Poniżej w kole:
O D E G R A N I E M A R S Z A W B IE G U Oto widok oryginalny, prawie jedyny na
świecie. Orkiestra wojskowa gra biegnęc. Musi się mieć nielada płuca, by odegrać utwory
muzyczne i poruszać się przy tym w tak szyb
kim tempie.
Na
WIDOK
CORREGI- ( V
DORU BEZ-
P O Ś R E D N IO W / ■ y PO Z D O B Y C IU
Na pierwszym pla
nie widzimy t e r e n zniszczony przez lotni
ków japońskich. W głębi widoczne wejścia do podziem
nych umocnień twierdzy wykutych w skale.
W
iele armii świata owianych jest znakomitym żołnierskim duchem, ale naj
silniej przejęci nim są Ber
salierzy, ów wzorowy, wło
ski oddział wojskowy zało
żony w roku 1836 przez ge
nerała sardyńskiego della Marmorę. Przymiotem naj
bardziej wyróżniającym tę
wzorową grupę wojska od _ '
Innych jest je j niesłychana wielostronność. Tu spotyka
my nie tylko znakomicie pod względem militarnym w y
szkolonych żołnierzy, lecz także wojsko, którego człon
kowie wszyscy razem i każ
dy z osobna są wybitnymi sportowcami, a niektórzy prawdziwymi a k r o b a t a m i.
N ie ma innego rodzaju woj
ska w Italii tak popularnego ja k ci żołnierze z chwieją- cym się pióropuszem nad hełmem. Prawdziwą saty
sfakcję stanowi przygląda
nie się tempu ich ruchów.
Wprawdzie Włosi są z na
tury bardzo ruchliwymi, ale u Bersalierów bieg stał się Już zwyczajnym sposobem poruszania się. Gdzie tylko Bersalierzy występują odby
w a się to zawsze w formie biegu, czy to gdy maszerują na ćwiczenia, czy też gdy
dosiadają na rozkaz swych motocykli, czy też gdy zaciągają wartę.
„Trupa di Salto" — „Oddział skoczków”. To określenie jest słuszne i uzasadnione cudownymi wprost wyczynami Bersalierów na motocyklach.
Na swych maszynach pędzą oni nie tylko w za
wrotnym tempie po gładkim torze, lecz także przeskakują śmiało rozpadliny i wyboje na drodze.
Obok przepisowych ćwiczeń wojskowych upra
w iają oni na szeroką skalę sporty i gimnastykują się codziennie. Każdy Bersalier blerze udział
Z MIOTACZEM PŁOMIENI NA BUNKIER AMERYKAŃSKI Podczas gdy miotacz płomieni wkracza na widownię walki, wtedy pionierzy oczekuję w ukryciu na odpowiedni moment, by zli
kwidować ostatecznie opór bunkru przy pomocy ładunków wybuchowych. W 32 godziny od chwili rozpoczęcia ostatniego ataku p o d d a ł a s i ę potężna twierdze
Corregidor.
Powyżej:
PERTRAKTACJE W SPRAWIE KAPI
TULACJI WYSPY L Po ucieczce głównodowodzę- W Ł, cego na Filipinach, amery-
.SHI
ł kańskiego generała Mac .■ * l,« A r t h u r a , generał J.Wainright (2-gi na wa- runki poddania się twierdzy
■ 1 i«P- 9«n-
' Por- ^ a"
Hom-
Z A K O N C Z E N I E W A L K O TWIERDZĘ Na rozkaz generała Wainrighta wychodzę wojska amerykańskie z podziemnych kondygnacji twierdzy i poddaję się
Japończykom.
- i * u i iT jow anie i wy-
^ ' • n i e stalowych u'’ ,łn 'jest naczelnym •
B e rs a lie ró w . k i Cl.® atletyczną zwinno-
? 1 lekkością podnoszę
” <',ik ie m o t o c y k l . ■ / W kole:
g t f
„ S A L T OJ T /
M O R T A L E "J u ! Ileż gibkoici, siły
X
i opanowania musi f posiadać każdy Bersalier z oddziału skoczków), jeżeli większość z nich bez u d n o ś c i wykonuje poprawnie
podwójne salto.
c n / i / ł M t t / i f ł
I
W kole:
Kostium sportowy. Żakiet z żóttej wełny bez kołnierza, nalne kwadratowe guziki zwracają naszą uwagę.
Bardzo ładną całość sportową tworzy bluzka, z popielatej wetny, ozdobiona szerokimi aplikacjami o zupełnie pro
stym kroju z szeroką spódniczką w tatdy rozprasowane.
Jak widzimy model ten jest bardzo wygodny, a przy tym zgrabny i estetyczny.
;romna lecz bardzo twarzowa sukienka wełniana o wzorze dia
gonalnym w brązowe i beige pa
ski. Nowość stanowi pasek skó
rzany na szeleczce również skó- rżanej z a r z u c o n e j przez ramię.
rZ początkiem sezonu jesienne-
‘ -1 go największe zainteresowa
nie świata kobiecego skupia się na pokazie kostium ów i sukien wełnianych. Dobrze jest, jeżeli w portfelu pięknej pani znaj
duje się odpowiednia kw ota na nabycie jakiegoś pięknego ko
stiumu lub sukni.
N iejedna kobieta jest bardzo zadowoloną mogąc w tych cięż
kich w ojennych czasach prze-
robić modnie jakiś stary ko
stium czy sukienkę, a jeżeli nawet na to środków nie ma, to i tak przyjemnie jest wiedzieć o czym ma się marzyć. Dlatego też zapre
zentowaliśmy naszym czy
telniczkom tę serię kostiu
mów i sukien jesiennych.
Poniżej:
Sportowy kostium na piękne dnie jesienne z bardzo oryginalnymi kieszeniami i spódniczką w kra
ty z lekko falującymi fałdami.
Duże, szerokie kieszenie tak przy kostiumach jak i sukienkach spor
towych będą w bieżącym sezo
nie jesiennym bardzo m o d n e . Wielkim przebojem sezonu je
siennego będą również kraty du
że i zdecydowane w rysunku.
Poniżej:
Efektowny komplet sporto
wy. Żakiecik z j e r s e y 0 w biate i popielate pasy- Spódniczka gładka, ciem- no-popielata. I na tym mo
delu widzimy szerokie kie
szenie przy ż a k i e c i e>
Przez odpowiednie przy
krojenie materiału uzy
skujemy jedynie ogromnie efektowną ozdobę żakietu.
Fot.: Atlantic 6
Elegancki kostium jesienny w pasy. Trzeba przyznać, że pasy w tym jesiennym
sezonie cieszą się dużym powodzeniem. Bardzo dekoracyjnie dobrane aplikacje,
przypominające jakiś deseń geomeryczny p o d n o s z ą elegancję kostiumu.
w uroczystą przeszło stu le tn ią rocznicę wzięcia Kastylii, w dniu 14-go lipca, na ulwarach p rzed w o jen n eg o P ary ża rojno było i gw arno.
Rozochocone tłum y, św iąteczn ie odziane, s«Uly się zw artą ciżbą pod m uram i kam ie- D zieciaki w y ry w ały się naprzód. To
"Oelkie n arodow e św ięto w y p a try w a n e było Przez nich z utęsknieniem . R ozstaw ione po P Wach stolicy m łyny diabelskie, strzelnice, uuy z fenom enam i n a tu ry i k aru zele — ,, uwającym i na łań cu ch ach aero p lan am i — uiecywały w iele rozkoszy.
Liczne rodziny urzędników , sklepikarzy, ' .^ ^ 'a rz y , rzem ieślników i robotników snuły Q bezcelowo w tę i w tam tą stronę. Ot Jzykłe p rzew alan ie się gapiów . Głowią przy s i° 7 'e' ram *ę PrzY ram ieniu. R ozpychanie 1 " *°kciami. G łośne uw agi. Z aczepki. Nawo- - Gj?n*d- Śm iechy. Dużo śm iechu.
Na skrzyżow aniach g łów niejszych ulic stawiono o rk iestry w ojskow e. Same dęte strumenty. H uczą trąby, puzony, sakso- ,»Y najnow sze taneczne m elodie, a na tro-
arach i jezdni splecione uściskiem pary rują w tak t muzyki.
Kalejdoskop przeró żn y ch typów . O ty ła i® eczarka z n ap rzeciw ka — pięćdziesięcio- . tni babsztyl z ufarbow aną głow ą i w d u rni płóciennym fartuchu — w y ta ń c o w u je
“ 0 chaloupee" *) ze sw ym gołow ąsym subiek- I®' zaś ły sy poczm ajster, w niebieskich ularach na czerw onym nosie, czepił się nrnastoletniej k w iecia rk i z rogu ulicy.
Roześmiane m idinetki przechodzą z ram ion ramiona. Zm ysłow o kolebią się w bio
drach, przeb ierając szybko zgrabnym i nóż-
! tn* obcidgniętym i w jed w ab n e pończochy.
I C2 i CZne dziew czyny. w ym alow ane i bez- e*ne, p o d ry g u ją na m iejscu i przenikli- , j Z® w zrokiem szu k ają w tłum ie ofiary. Pa
ją k i. K rw iożercze pająki c z y h ające na do
zę w y pchane p u g ilaresy n aiw n y ch cudzo-
<1tmców.
^O p o d al apasze i- su ten erzy , z papierosam i
| . ^ ^ a c h i w czapkach cy k listo w sk ich na-
**r*ętych głęboko na oczy, nie spuszczają 2 h ‘ch w zroku.
Lała p a ry sk a cy g an eria była dziś rów nież na ulicy.
| n.~~ P rzetańcz no ze mną, pięk n y blondy- 6 pchała się ja k a ś g ir ls a w ram iona ntąlarza Bończy.
Wybuch śm iechu. O rgia w esołości, bez- rcnionialności i p odrygiw ań.
„ /" J T u - h a — h u k ał po sw ojem u Rubczak, I / a 1 z Z akopanego, rzeźbiarz w szechśw ia-
^ " ej sław y i zaw ołany tancerz. Był dzisiaj św ietnym hum orze, w ięc proszony przez 4 tan ce rk ę — złotow łosą S zw edkę — Pow iedzenie kilk u słów po polsku palnął bez chwili nam ysłu:
Ta ram ka tu, a tam ta ram ka tam...
. Ależ to chyba po chińsku — dziw iła Szwedka.
7? Przysięgam , że po polsku...
Na puszony p o eta M acdonald, Szkot w na- d°Wym stro ju , w zbudzał sen sa c ję i zgor- ) 2enie sw 4 k ró tk ą k ra c ia stą spódniczką i go-
”®i udami.
Oh! Le cochon de s a n s -c u lo tte 2) — {***e« c z e li łobuzy i w y ty k a ją c go palcam i
M 1 Zd n ‘m dum nie.
Miss N elly Tom pson z San F rancisko — rkd fu tu ry stk a o pew nym rozgłosie —
^yta dziś rów nież na ulicy. Rozw eselona
^ a ł a żyw y udział w ludow ych zabaw ach, d Pow ała na karuzelach, strzela ła do m anę- ńow po strzelnicach, b łąk ała się po labi- r2?t? cb' d ,d *cze’ nie p rz e b ie ra ją c w tance-
ach, h asała zap am iętale na rogach ulic.
„.W ybrała się na b u lw ary w gronie kole- j w i k oleżanek z akadem ii m alarsk iej ,,de grandę c h a u m ie re " ’). T ypow a banda roz- ca? cbrdnych ad ep te k i ad ep tó w sztuki zw ra-
•a na siebie pow szechną uw agę swymi fil- s z dużym i rondam i i p elery n am i zam a
r c i e zarzuconym i na jed n o ram ię.
. ranna Tom pson rej w odziła w te j klice, Pa
■oda A m ery k an k a znana już była z eks- ntryczności w całym ą u a rtie r la tin 4). Na u h ° F s*yn n e j M arii B aszkircew zaw sze biało r rana — ' a ddm e b la n c h e 3) — boso space-
°*rałą p 0 u licach Paryża.
A stopy m iała prześliczne. K lasyczne sto- PY Diany. Rzeźbiarze z M o n tp arn assu chęt- le odlew ali je w gipsie. S łużyły za model.
JAPO ŃCZYK I A M E R Y K A N K A
NOWELA —* NAPISAŁA H. ZAKRZEWSKA
Poza tym p an n ie N elly poszczęściło się w tym roku. Z w iosną w y staw iła u „N ieza
leżnych" duży obraz, k tó ry zw rócił na sie
bie pow szechną uw agę. W praw dzie zaw dzię
czała ten rozgłos nie ty le arty sty czn o ści sw ej kom pozycji, ile szczęśliw em u zbiegow i okoliczności. O braz je j — przez pom yłkę — (Trudno. T akie rzeczy zd arzają się naw et w Paryżu.) p o w ieszony został do góry n o gami.
Nic na tym nie stracił. Przeciw nie. Stał się jeszcze b ardziej niezrozum iały, chaotycz
ny, sfinksow aty.
Publiczność tłum nie zaczęła się zbijać pod tym obrazem , p ró b u jąc odg ad n ąć co p rzed staw ia, zaś znaw cy sztuki kiw ali znacząco głow am i.
— C iekaw e. N ie banalne. G odne uw agi — szeptali.
No i d o d atn ie k ry ty k i sy p n ęły się po dziennikach, a obraz sp rzed an y zo stał za
/ / lałczytia miłość
. . . Ma oczy szaron iebieskie i rzę sy długie ogrom nie, usteczka bardzo m a
leń kie, najm ilsze i uśm iechnięte — te ra z rozu m iem , że m ożna o całym św iecie zapom n ieć, a ty lk o p a trze ć i pa trze ć by cale ży c ie pam iętać.
Hiorę ją często na ręce i noszę le k k o , ostrożn ie, nucę najcichsze piosen ki —- aż uśnie p rzy nich jak p ta szek , i ty lk o czasem p o w ie k i za trzep ią się nagle i trw o żn ie — ja k b y ją w śnie n ajpiękn iejszym , cza ro d ziej b rzy d k i nastraszył.
A g dy p rzy p a d k ie m coś zb ro i — p a trzy się na m nie tak m ile, że się uśm ie
cham, p rzebaczam i znów jest w szystk o jak było — ona szczeb io cze coś do m nie, a ja je j śpiew am co chw ilę, lub opow iadam je j bajki o snach, co dawno się śniły.
Kocham ! Jak d o b rze je st kochać i poczu ć w sobie na nowo uśmiech naj
szc zerszy i radość, k tóra poztcala odm lodn ieć, i w id zieć w szystk o błęk itn ie, m alow ać św iat p a stelo w o (p o d odcień buzi m ej córki, co ma już osiem tygodni!).
B ronisław K ról.
grube pieniądze królow i szczotek do zam ia
tan ia z Chicago.
— Dobra nasza — z acierała ręce Miss N elly.
I z dobrze w y ład o w an ą kieszenią, a o p ro m ieniona a u re o lą sław y n ie p o siad ała się z radości.
Z ziajana i zgrzana — dzień był p raw d zi
wie lipcow y-—w y d o stała się w k ońcu z r a mion rzeżnika F o u rrie r'a i p rzy stan ęła przy sw ym g o rący m a d o rato rze — czarnookim P o rtu g alczy k u — A lfonso del Rosa.
— P atrzaj no na tę głow ę! Cóż za c ie k a w y m odel — trą c iła go łokciem , w skazując dłonią na g ru p ę stu d en tó w Sorbony, pośród k tó ry ch w y ró żn iał się egzotycznością w y g lą
du m iody k siążę Y u tay u Japończyk.
I zaw sze n ieobliczalna i im pulsyw na w y
k rzy k n ęła:
— Ach! J a k ą ja mam ochotę p rzetańczyć z nim tego w alca. Ta rasa żółta ma dla mnie n iesły ch an y urok. Przepadam za tym i ta je m niczym i skośnym i oczami.
— D ajżeż mu spokój — A lfonso był p ie kieln ie zazdrosny. — Co ci się może p o dobać w tej żółtej rasie? Z apew ne ten s tu d en t w cale tańczyć nie umie...
— To się zobaczy...
I z w yciągniętym i, jak b y do dscisku, ra m ionam i podeszła do m łodego Jap o ń czy k a.
U śm iechnął się enigm atycznie, skłonił g ło w ę na znak zgody i m ilcząc objął ją sta lo wym ram ieniem .
Ruszyli w w ir taneczny, a tańczył jak m iody bóg.
— Encore, encore") — szeptał je j na ucho św ietnym paryskim akcentem . — J a ja k k o goś przychw ycę, to trzymam...
A le m iss N elly nie m iała żadnego zam iaru w yryw ać się z jego objęcia. O bezw ładniały ją te silne m u sk u larn e m ęskie ram iona. J a kiś n iep o jęty fluid szedł od tego n iezw y k łe
go tancerza i p rzen ik ał ją do głębi.
Spleceni coraz ciaśniejszym uściskiem w i
row ali bez tchu i bez pam ięci.
I stała się rzecz dziw na.
Ta n iestrudzona A m ery k an k a zem dlała w ram ionach egzotycznego przybysza.
— W ięc jak ież są tw oje zam iary — robił je j sceny zazdrości czarnooki Alfonso. — Z achow ujesz się od jak ieg o ś czasu w sp o sób nieprzyzw oity. U ganiasz za tym Jap o ń -
czykiem , k tó ry n a jw y raźn iej od ciebie stroni.
W czoraj uciekł z k aw iarn i ja k ty lk o tam weszłaś...
— Ach dajżeż mi spokój — w zruszała ra m ionam i miss N elly. — Tak robię ja k mi się podoba, a jeżeli m oje p o stęp o w an ie je s t d e nerw u jące, to sobie idź. N ie zatrzy m u ję cię...
Z erw ała z P ortugalczykiem , a zerw ała n ie w iadom o dlaczego. O t dzika fantazja, gdyż z ap y ty w an a przez przy jació łk i czy kocha się w Jap o ń czy k u o d pow iadała z pew ną iry tacją.
— N ie bądźcie głupie. P rzecież ja go na serio nie biorę. O t chciałabym pobaw ić się nim tak jak w y się baw icie, ulubionym p ie skiem lub kotkiem ...
L ekcew ażące pow iedzenie.
A g dy k o led zy pow tórzyli księciu Y utayu te słow a, niczym nie dał poznać po sobie czy je s t nim i d o tk n ięty .
*
S potkali się w oko w oko w g aleriach Luwru.
M iss Tom pson, nie p a n u ją c n ad sobą, cze
piła się k o n w u lsy jn ie ram ien ia m łodego s tu denta.
— Z apom nieć p an a nie m ogę — szlochała, tu ląc się do niego.
A była szczera.
U śm iechnął się en ig m aty czn ie. O dsunął ją od siebie i rzekł:
— Pani kpi sobie ze mnie. 1 po co te k o m edie. Przecież każdem u w iadom e, że pani na serio b rać m nie nie może...
sp o w ażn iał n ag le i n o u a i: “
— Ale my Ja p o ń czy cy lepsi od w as je sleśm y. M y nigdy nikim się nie baw im y jak pieskiem lub kotkiem , w ięc będę z nią szcze
ry. M am n arzeczoną w Jap o n ii, k tó rą k o cham nad życie, w ięc proszę o m nie zap o m nieć, gdyż odw zajem nić się uczuciem nie mogę... a baw ić się ludzkim sercem uw ażam za niehonorow e, chociaż, ja k pani sam a przyzna, tak łatw o mi było pobaw ić się panią...
W kilka la t potem — g dy jak o lotnik fruw ał nad San F rancisco — przypom niał sobie nagle ten epizod z czasów stu d en ck ich i — niew iadom o dlaczego — zaw ah ał się z ciśnięciem bom by na to m iasto.
') T aniec m ary n arzy francuskich. *) Och, Świnia san k iu lo ty . 3) „ W ie lk iej ch aty ".
4) D zielnica łacińska. ") Biała dam a. “) Jeszcze, jeszcze.
SLIjKO Ulllt y ik l
S tu k n ęły głuchym odgłosem trzew iki M a
u ry ceg o Zw itka, gdy w taczał się do m ałej
izdebki. /
— M aruśl znow u tak w racasz — jęk n ęła k o b ieta ledw ie w idoczna z kłębów pary, schylona nad balią pełną bielizny i zm ę
czona z nadm iaru pracy.
— Pod Bogiem, pieniędzy dla „w ażności chw ili".
Dobrze w iedziała, tk n ię ta przeczuciem tro sk liw ej żony, gdzie ta „w ażność chw ili"
m iała sw oistą n u tę zakończenia — przy stoliku re s ta u ra c y jn y m z plam am i ro zlan e
go piw a: w to w arzy stw ie w ysm ukłych bu
telek: tam były w y k ań czan e d la „próby' liczne k o lejk i d o b ieran y ch napojów .
Z w ykły początek... im ieniny... tru d n o od
mówić... n aleg an ia.
— N ie dasz?
K rótka pauza ro zp o starta zdradliw ie w pow ietrzu.
S kłoniła w m ilczeniu głow ę, d a ją c o d p o w iedź w cichym płaczu.
C isnął stołek z rozm achem i szedł s tra szliw y w g niew ie — do bicia.
P rzesycone alkoholem nogi sp ląty w ały podstępnie, zatoczył ogrom ne koła k ilk a k ro tn ie i legł gw ałtow nie na posłaniu.
G łośne c h rap an ie uderzyło w sufit izdebki z zapow iedzią rozpoczętego snu.
P rzyćm iona lam pka naftow a m igotliw ie niepew nym św iatłem krasiła ulokow ane w k ą ta c h ciem ności.
Z w y su n ię te j szuflady kom ody, Zwitek dobyw a m alu tk ie pudełko, odrzuca krążki cien k iej bibułki, ręce trzęsą z pośpiechu:
p atrzy chciw ie na błyskotliw ą ślubną ob rącz
kę. W łasną nie ma co mów ić — zgubił, rozczulać się nad każdym przedm iotem ...
zbyteczne. Sprzedać... spieniężyć dla „w aż
ności chw ili" spieszą tajem n e podszepty.
Ju ż ma um ieścić obrączkę w p rzep astn ej kieszeni.
N agle!
— Tatku, chlebal
S łabiutki d ziecinny głosik z k ąta niw eczy w szystko, przenikliw y, w skazuje drogę n a j
w iększej ofiarności.
Z w itek czuje, że je s t niespodziew anie zgięty ku ziemi — żal przeogrom ny m inio
nych błędów — szloch ro zp o starty w p ie r
siach.
Z achw iał się raz i drugi i ru n ął z w ielkim płaczem .
W p iek arn i ruch zw iększony.
Z o tw a rty c h w łaśnie drzw i pow ażnie w y
chodzi M aurycy Z w itek i niesie bochenek
„razow ego"i rozsiew a dok o ła m iły zapach pieczonego chleba.
— S kórkę zw ierzchnią mały zje z w y ją t
kow ym sm akiem , dziś już nie uśnie głodny
— tu w estch n ął i łzy niby w sp an iałe b ry lan ty zaszkliły w oczach. Z ebrał sta ra n n ie rękaw em , o b ejrzał czy nie w idzą ciekaw i przech o d n ie i ruszył między zw artym i blo
kam i w ysokich kam ienic, w głąb ciem nych w ąskich uliczek... do domu.
„Jawor"
■r<- i i*>on *»wl.
Knotek chytrze się zakrada,
•*ak nikczemny lis-bandyta Aż p od gruszę do sąsiada G dzie pasieka była skryta.
Wyjął z ula ramkę skromnie,
— Do usł miodek słodki kapał, Więc połykał go łakomie,
Dzierżąc plaster w brudnych łapach.
Ale pszczoły w mig poznały, Ze jesł złodziej przed ulami, Więc obsiadły go ze wszech stron, I p o c u L kłuć żądłami.
Opuchnięty — z bólem w głow ie Knotek wielce się zasmucił, Że Motek g o nie rozpoznał...
I jak psa — za drzwi wyrzucił...
„DROGA DO POWSZECHNEGO IDEAŁU PRACY"
Dr. I eliks Burdccki w ostatnio wydanym przoz Eolskie Wydawnictwo dziełku pod powyższym tytułem, dał świetnie skonstruowany szkic rozwoju pojęć dotyczących problemów pracy. W sposób jasny, przejrzysty a sugestywny obrazuje nam autor poglądy na pracę, — począwszy od czasów sla- fożytnych, nanizując najpierw na wstęgę swych roztrzęsań pojęcia moralizatorów, filozofów oraz twórców systemów religijnych, roztrząsa zapatrywania ekonomistów i p o lił/- ków, by w końcu przejść do laboratoriów uczonych tech
ników i chemików, gdzie na owe zagadnienia — otrzymu
jemy nader frapujące i ciekawe odpowiedzi.
W rozdziałach dalszych przedstawia w sposób bardzo wymowny, dążący w fym kierunku świat pojęć i badań fizyko-fechnicznych, rozstrzygając nader trudny problem , , Energetyki Dziejowej" w jędrnych i mocnych słowach:
rzypusemy ze...
p o d cza s z m y w a n i a z b i ło s i ą jedno z naczyń i r o z c i ę l i ś m y so b ie przy tym p a lec. Jak to n ajlepiej opatrzyć ?_____________
Czy m oże ta k ? A m oże lep iej H a n s a p l a s t e m elastyczn ym ?
,,Energetyka dziejowa ujmuje historię ludzkości jako dzieje powolnego budzenia się wśród jednostek i narodów ,,energetycznego uświadomienia". Wreszcie rozdziałem końcowym pł. , , Ideał pracy", w którym dominującym za
daniem jest, że , , ideałem pracy nazywać będziemy taki stan życia pracującego ludu, jaki pozwala osiągnąć opti
mum współczynnika ekonomicznego wszelkich użytecznych transformacji energetycznych przy równoczesnym zacho
waniu optimum samopoczucia warstw pracujących" — za
myka swoje niesłychanie oryginalnie pomyślane dzieło.
Auior w pracę swą włożył niemało prawdziwie rzetel
nego trudu i starania, stawiając ją pod względem treści i formy na istotnych wyżynach. To też jesteśmy przekonani, że dziełko dr. Burdeckiego — podobnie jak i poprzednie, wydane jeszcze przed wojną — znajdzie wśród szerokich warstw czytelników dogłębny oddźwięk do czego przy
czyni się również jego niska cena zł. 6.— .
J. E
BAJECZKA
M am a w yszła. T ato siedzi w sw ym po
k o ju i p racu je. Ja sio , 5-letni sy n e k w ch o dzi w k oszulce n o c n e j do p o k o ju o jca:
— T atu siu — n ie m ogę spać...
— N ie m ożesz spać? To licz do ty siąca...
— Jed en ... dw a... trzy... cztery...
— N ie głośno. Licz sobie w m yśli.
— J a k to w m yśli, tato?
— Licz pocichu.
— To w te d y nie usłyszysz.
— J a nie chcę słyszeć.
— No, to po co m am liczyć?
— Ż ebyś usnął.
— G dy usnę, to nie b ędę m ógł liczyć do tysiąca.
— N ie m usisz, przecież, m ój chłopcze.
— O pow iedz mi b ajeczk ę, to w ted y za
snę.
— Bajeczkę?... N o to słu ch aj. Był raz biedny, sta ry w ęglarz.
— Kto to je s t w ęglarz, tato?
— J e s t to człow iek, k tó ry w y p a la w ęgle z drzew a.
—■ D laczego on nie g o tu je n a gazie, papo?
— W ęg larz w y p a la w ęgle z drzew a, by je potem sprzedaw ać.
— To je s t taki oszust.
— D laczego oszust?
— No, przecież w ęgli, k tó re sam spalił nie m oże jeszcze raz sprzedaw ać.
— N ie rozum iesz tego Jasiu . W ęg larz te n ży ł w śród ciem nego lasu i m iał syna, k tó rem u by ło na im ię C yprian.
— Ach, on był p ew n ie ak to rem film o
wym, sk o ro m iał ta k ie dziw aczne imię.
— To nie m a nic w sp ó ln eg o z filmem, w ów czas w szyscy ludzie d aw ali ta k ie im io
na sw ym dzieciom . M ieli oni dużo zm ysłu do poezji... A w ięc b ie d n y w ęglarz żył ze sw ym synem w ciem n y m lesie, w y p alał sw e w ęg le d rzew n e i całym i tygodniam i nie w idział ludzi.
— Bo też las n ie je s t o d pow iednim te ren em do in teresó w . Czyż nie m ógł w ę glarz założyć sw eg o in te re su w dużym m ieście na je d n e j z g łów nych ulic? N a K arm elickiej np.?
— K arm elicka u lica b y ła w te d y jeszcze puszczą, w k tó re j dzikie zw ierzęta...
— A leż m usiało być w ted y in te re su ją c o . P ew no p o licjan ci m ieli dużo k ło p o tu ze strzelan iem tych zw ierząt, praw da?
— Nie p rz e ry w a j mi wciąż Jasiu . A w ięc p ew n eg o dnia przyszła C y p rian o w i ochota do podróżow ania. W y b rał się więc w drogę
i szedł w ciąż p ro sto przed siebie, gdzie go oczy niosły, o czyw iście ja k natrafił na drzew o to go w ym inął... N ag le Cyprian sta n ą ł ja k w ry ty . U słyszał przeraźliwy k rzy k , k tó ry go bard zo przestraszy ł.
— Ju ż wiem, sy re n ę od auta...
— Nie, to k rzy czała prześliczna dziew
czynka. O na ta k k rzy czała ze strachu, gdyż stra sz n y olbrzym trzy m ał ją za wł<*Y- C y p rian stał ch w ilę cicho i zastanawia się, co począc.
— Czy nie m ógł p o d ejść do telefonu i zam eldow ać na p o licję o napadzie?
— A leż co m ówisz, w te d y n ie znano jeszcze telefonu. A poza ty m nie miałni na to czasu. O lbrzym bow iem w y ją ł długi m iecz i groził dziew czynie, że je j utn>e głow ę. W ted y p rzy p o m n iał sobie Cypr*811' że m a -procę w kieszeni...
— W idzisz, tato, ja k a ona może być P°' ży teczn a. A ty ś mi m o ją zab rał i schował
— G dyż rozbiłeś nią k ilk a okien. I *u’
stro od to alety , i k ry sz ta ło w ą wazą serw isu uszkodziłeś, i...
A czy p ię k n y b y ł olbrzym , papo?
od
— Siedżże już raz cicho. A więc ol
brzym tra fio n y kam yczkiem z procy upad1'
w tedy... , ..
— Tato, a może szlak go trafił ze złości
— B ardzo m ożlfw e. Leżał w ięc niepriY"
tom ny, i...
— A lbo m oże kam ień te n trafił g w skroń.
— N ie, tra fił go w rękę.
— A m oże go tra fił w oko?
— Ja s iu , gdy będziesz mi w ciąż Prz®’
ly w a ł głupiem i uw agam i, to nie będ?
m ógł ci te j b ajec zk i opow iedzieć. GdY w ięc olbrzym leżał bez przytom ności na ziem i i C y p rian po d szed ł do niego, wtedY dziew czyna p rz y ję ła go gorzkim i słowy-
„N ieszczęsny, cóżeś uczynił? Jestem K10'
Iow ą elfów... w.
— H uaaaaahlH Tato!
— Co chcesz?
— C hce mi się spać. *
— Spać? D obrze. Idź do łóżka. Dobrano6 C hłopiec znika z p o koju. O jciec ode tchnął. — C hw ała Bogu, że sobie posz< edf- Jeszcze chw ila, a m ożna by ło zwariować
O jciec zab ie ra się do sw ej roboty. ” chw ili drzw i się o tw ie ra ją . J a s io wsuW8 głow ę.
— T atol
— C zegóż znów chcesz? Czemu nie śpisz?
— J a m yślę, że to je s t rzeczą niemożh wą, żeby k ró lo w a elfów g n iew ała się z o sw obodzenie z rąk olbrzym a.
Ja s io znika szybko za drzw iam i. A ksidz ka, k tó rą ojciec rzucił za nim trafia w za m k n ięte drzwi.
Lepiej w zią ć H ansaplast. Ten praktyczny o p a trunek doraźny tam uje k r w a w i e n i e i d zia ła od k ażająco. Znosi także z pow od zen iem c h w i
lo w e zm oczenie.
Ifansaptost 'elastuca/m
Vasenol
Filatelistyczna okazja Nr. 5 Komplet wszystkich wydanych przez nas cenników filatelistycznych da Wam pogląd jakie znaczki stale zwyżkują. Wysyłamy po otrzymaniu
zł. 1.— znaczkami.
DOM HANDLOWY „ P I O N I E R "
Oddział F.
Kraków, Stolarska 9, I p.. teł. 220-42
C o ran o po myciu dalszy z a b ie g o rz e ź w ia ją c y , któ reg o skutki d ają s ią o d czuw ać p rze z cafy dzień:
n ap u d ro w an ie się,
- p u d r e m d o c ia f a
Rozwodowe
sprawy
ijodaa
i
aieijadoi prowadzi intornaia Obronią KamyitonkiMjr. »n«.
Stasiakiewiu
Woniom. Złota 32.
O G Ł A S Z A J S l ^ IIUJTPO
Dr.
GUTOWSKI
Skórnei weneryczni
Warszawa, Żurawia 35 oodz
Trębacka 2, w Łącznicy
1.12— 2
WAMZA KUKienZl POLSKIM
K U R S Y T E C H N I C Z N H
INŹ. G A J E W S K IE G O
W a r s z a w a , Przemyska tt
Kin
Kari
iimawy,
bailanli słoikowa lok koiorandenoid*
iKkoiuar torospiodomijii. W»diułj owy hodowlany, drajaam. fta jn a t
Dr. med. Jisiobędiki
Skania i araorriim W A R S Z A W A . Manułkowska JS a . 1.t a l a l o n 9 -9 5 -3 8 g o d z . tO r. - 8 w .
HOWASO*^
WKBirjtwi,
* » r « • ; * j
W to ń ln a 3 m_. ’
W spólna
T e lrfia ttJ i
Q tw artym oknem w lew ała się do w n ętrza izby o stra i o szałam iająca w oń szał- w'sk z d alek ieg o stepu, n io sąca przeczu
t a nadchodzącej jesien i.
Słońce żarzyło się jeszcze u pro g u h o ryzontu, czerw ieniło k ęp y k a rło w a ty c h so sen i w ysokich topoli, tra w ia ste k obierce Pastwisk, ro zciąg ający ch się poza ranczą
‘ zdawało się, że p alą się d re w n ia n e zab u dowania, sta jn ie , i o p lecio n y k o rral, jasn ą Na chw ilę przed zachodem o tw o rzy ł Oli- yer W iggjn zm ęczone oczy i poprzez uchy- lone powieki objął spojrzeniem płonącą dal stepu za o tw arty m oknem , potem świe-
laną grę prom ieni na ścian ach izby i przez
‘“ornent zabłysła w jeg o oczach dziw na ęsknota. M oże za odchodzącym życiem...
^otem odw rócił głow ę i u k ry ł tw arz w po-
Doktór H ugney poch y lił się n ad łóżkiem annego i u ją ł jeg o chłodną dłoń.
- To już koniec! — pom yślał sobie, , e w jego sp o k o jn ej tw arzy nie m ożna
yto nic w yczytać. P uścił rę k ę rannego, 2 Półuśm iechem szepnął:
~~ Będzie żył...!
" głosie d o k to ra d rg ał je d n a k jak iś sz‘Wny ton i O liv er był w te j chw ili je- Zcze na ty le przytom ny, że w yczuł n ie pewność w tonie sw ego sta re g o p rzy ja- le‘a. Nie mógł je d n a k żadnym ruchem
„ac poznać, że zrozum iał sw ój bliski k o niec...
Czuł się niezm iern ie słaby. Pow ieki sta- ały się coraz bard ziej ociężałe, i nie m ógł otw orzyć oczu, choć jeszcze raz p ra- cha* rzuc‘ć w zrokiem na p u rp u ro w y za-
°d, na ro zleg ły step, jeszcze raz ujrzeć Ptsemilą tw arzy czk ę M olly Sw inton... O pa- w°wała gO zu p ełn a niem oc. Z akłuło go ie Ucach ‘ chw ilę ppżniej zdało m u się,
leci w b ezdenną przepaść.
I ,w s*a bnące serce w w iercał się dziw ny Przed N ieznanym , odży w ały w nim wszystkie w spom nienia szary ch dni, któ- fych tak w iele było w je g o życiu
“ aiekie w ędrów ki po złoto w k an io n ac h
°lorado, w alki z Indianam i, miłość...
Potem zaw iro w ały mu p rzed oczym a ś j jrwone p łatk i i zap ad ł w nicość. R esztką
wiadomości b ły sn ęła mu jeszcze m yśl:
‘ e r a m . . . !
godzin, czy dni m inęło — n ie zda- kilu sob,ie zupełnie spraw y. M oże ty lk o ka m inut. N ie w iedział też z początku, L 2le się z n a jd u je , ale było mu nadzw y-
‘“J niew ygodnie, tw ardo.
na w znak, r ę ce m iał złożone na PoruS' aC^ * n *e ani obrócić ani p /~ Aha, — pew no jestem w trum nie —
yszlo mu na m yśl i poczuł się n ie
ŚMIERĆ < I IM 1 1 4 M K < l \ 4
sw ojo. N ic mógł jed n a k poradzić nic na to i dziw ił się tylko, dlaczego odczuw a gorąco, ja k b y ścian y tej sosnow ej, św ieżej skrzyni b y ły rozpalone do czerw oności — i d lacze
go po trafi jeszcze m yśleć. M oże dusza jego nie o puściła jeszcze ciała, skoro go tak n ie znośnie bolą kości...
Poprzez rozgrzane ścianki trum ny, w k tó rej leżał, dochodziły z zew n ątrz u d erzen ia k o p y t k o ńskich o kam ienie, czyjeś znajom e głosy, i przeraźliw e sk rzy p ien ie kół.
W ie z io n o ’ go pew no do Bear C reek, by tam pochow ać u ro czy ście na m iejskim cm en
tarzu. N ie by ło to zresztą daleko, — jakiś dzień drogi, i w reszcie O liv er m iał ochotę kląć: — Psiakrew ! Ładna h isto ria, nie mogli m ię na m iejscu od razu pochow ać...
Kola p o d sk ak iw ały p o k am ien isty ch w y bojach, rzad k o uczęszczanej drogi step o w ej i za k ażdym takim p odrzutem p o ch y lała się tru m n a w jed n ą, to znów w d ru g ą stronę.
W ciągu k ilk u godzin stłuczone ciało O li- v e ra o g a rn ą ł p rzen ik liw y ból. W ew n ątrz tru m n y było duszno — i koło południa za
p ra g n ą ł O liver, a raczej jeg o dusza — p il
n u jąca d o tąd w y trw a le sw ej ziem skiej po
w łoki — w y d o stać się na zew nątrz...
N a szczęście w jak im ś silniejszym p od
rzucie u ch y liło się nieco, słabo przy b ite w ieko i przez w ąsk ą szp arę u jrz a ł O liv er ro zp alo n y błękit...
— No tym, co ze m ną jad ą, m usi być ciepło! N a d rugi raz nie będzie chciało się im m nie odw ozić — m y ślał tro ch ę n ielo gicznie.
T eraz dopiero poznał O liver, L eana i To
ma B urleya. Ż aden z nich nie d ostrzegł je d nak ro zch y lo n eg o w ieka i na bladą tw arz O liv e ra sp ły w ały g o rące pro m ien ie słońca.
Lean je c h a ł n ie d alek o w ózka, czasem rzu
cił ty lk o k ilk a zdań w stro n ę Toma, ale roz
m ow a w net się u ry w ała, i choć O liv er m iał szczerą o ch o tę p odsłuchać, co m ów ią na je go tem at, nie mógł się je d n a k nic z tego dow iedzieć. S iln iejsze ja k ie ś p rzek leń stw o pow strzy m ało go całkiem od zam iaru p od
słuchiw ania. D usza jeg o m iała pozostać p rze
cież czy stą i dobrą...
S tep był zielony, ja k z w iosną i p atrząc na w ierzbinow e kępy, na m ałe sosnow e laski, poczuł O liv e r znow u tęsk n o tę za życiem...
A tym czasem Lean i Tom B urley b y n a j
m niej nie p odzielali z ach w y tó w O livera, oglądali się na słońce i przyspieszali jazdę.
Pot sp ły w ał im po policzkach, żar w strzy m yw ał o ddechy i m ieli jed n o ty lk o p ra g n ie nie, by ja k n a jp rę d z e j d o jech a ć do celu...
Pomimo tego d o p iero pod w ieczór d o je
chali do Bear C reek, m ałego m iasteczka rozłożonego nad niew ielkim strum ieniem . M iasteczko to sk ład ało się z k ilkudziesięciu d rew n ian y ch dom ków , ze stajniam i, szopa
mi, a najw ięk szy m budynkiem w całym Bear C reek była jed n o p ię tro w a gospoda ,,Pod Z dechłym G rzechotnikiem " — gdzie m ieści
ły się p o k o je dla p rzy jezd n y ch i urząd szeryfa.
Domy by ły już pozam ykane, a ty lk o gdzie niegdzie jeszcze b ły sk ały św ia te łk a okien, ja k lśniące ślep ia stepow ego k u jo ta . Pustka i niezm ącona cisza sn u ły się po w ąsk ich uliczk ach m iasta, je d y n ie ty lk o gospoda
„Pod Z dechłym G rzechotnikiem " szum iała jeszcze gw arem . Przez je j o tw a rte drzwi i okna spływ ała ku uliczkom , m iękka m elo
dia rozk o ły san eg o tanga...
— K allo, a cóż w y tam w ieziecie, — o d e
zw ał się ja k iś za c h ry p n ię ty głos od progu gospody, k ie d y Lean zatrzym ał w ózek.
— Ach, to w y sta ry JohnyI? A no w idzi
cie, przyszła i k o lej n a W iggina... P rzy
w ieźliśm y go do m iasta, by jak o ś pochow ać po Bożemu. T ylko pom óżcie nam , bo diablo ciężka ta trum na...!
W e tro je podźw ignęli szare sosnow e p u dlo i przenieśli po k am ien isty m podw órzu do pobliskiej szopy.
— N iech się tu tro ch ę prześpi! — ż a rto w ał Tom — a m y chodźm y się n ap ici — Zło
żyli trum nę w rogu szopy i za chw ilę O liver zo stał sam. Było tro ch ę chłodno w w ilg o t
n e j szopie, i O liv er już nie o dczuw ał skw aru.
C zuł ty lk o nudę...
Z gospody dochodziły tu ta j w esołe śp iew ki, tu p o t nóg, i to n y harm onii a O liv er d łu żej się już nie nam yślał. D usza je g o w y
m knęła się przez o tw a rte drzw i szopy na podw órze.
Była pięk n a je s ie n n a step o w a noc. K się
życ w isiał w ysoko na gw iaździstym niebie a w sreb rn ej p o św iacie ry so w ały się w dali ciem ne k o n tu ry S ierra N ev ad a. Zza g o sp o dy, od szerokiego k o rra lu dochodziło rżenie koni i O liv er począł p ra w ie żałow ać, że umarł...
S tał długo, w p a tru ją c się w ja s n e niebo, ale m elodie, p ły n ące z w n ętrza gospody w a
biły go wciąż, aż w reszcie dusza je g o za
w isnąw szy nad p a rap etem okna, poczęła się im przy słu ch iw ać i trw ało to aż do północy...
W p ew n ej chw ili przyszła mu n aw et ocho
ta sięg n ąć do pasa po C olta, by celnym strzałem rozbić lam pę w iszącą u sufitu izby i w yw ołać zam ęt, a le szybko p o łap ał się, że je s t ty lk o duchem ... N ajlep szy m przecież dow odem , że stanow i ty lk o przeźroczystą
nie gospody...
G dzieś po p ó łn o cy sta ry Jo h n y , zap rag n ął w rócić do domu. Spod g o sp o d y do jeg o do
m u nie b y ło zbyt daleko, ja k ie ś trzy sta yardów , ale że czuł się tro ch ę słaby, zaszedł zale d w ie k ilk a n a śc ie k roków i spoczął w szo
pie za gospodą. Sen go nagle o g arn ął i szu
k a ją c sobie o d p o w ied n ieg o m iejsca, gdzieby m ógł się położyć, n a tra fił na d rew n ian ą skrzynię. O d su n ął je j w ieko, i nie w iele m yśląc, w yrzuci! z n iej kogoś, a sam się położył ja k długi i zasnął...
N azaju trz w czesnym rankiem poszedł Lean po p asto ra, a w szyscy m ieszk ań cy m iastecz
ka zebrali się tłum nie przed gospodą — skąd m iała się począć o sta tn ia d ro g a O liv era W iggina.
T ym czasem Tom B urley udał się do m rocz
n ej tro ch ę szopy, zabił w ieko trum ny gw oź
dziam i i w chw ilę później poniesiono tru m nę w żałobnym p ochodzie w k ie ru n k u m a
łego cm en tarzy k a.
C m entarz z a ro śn ię ty k arło w aty m i sosen- kam i, był o d d alo n y o ja k ie ś 2 m ile od m ia
sta i n iem ało u p ły n ęło czasu, nim k o n d u k t pogrzebow y o siąg n ął jeg o bram y. W m o
m encie k ie d y m ijan o bram ę cm entarza, stało się nagle coś n ieoczekiw anego.
Z w n ę trz a tru m n y ozw ał się nieludzki krzyk, później łom ot. W iozący trum nę w p rze
rażen iu o k ro p n y m rzucili ją na ziem ię. W n a głym upad k u p ęk ło w ieko trum ny, i zam iast sp o d ziew an ej b lad ej tw arzy O livera, u jrz a no p o k rw aw io n eg o i dziko patrząceg o John- nyego...
Nim zaw rócono z pow rotem , i nim odszu
k an o p a sto ra , k tó ry gdzieś po tym w y p ad k u zniknął, m inęło k ilk a d o b ry ch godzin.
C iało O liv era leżało tym czasem w szopie, a jeg o dusza p rz y p a try w a ła się całe j tej m ask arad zie i z szy d erstw em k lęła do siebie siarczy ście i brzydko...
Później k ied y n ap raw io n o w ieko trum ny, zaniesiono ciało — ale tym razem już ciało O liv era — na cm entarz. P astor zmówił o sta t
nie m odlitw y i so sn o w ą tru m n ę spuszczono na linach grobu... Za chw ilę m iano ją przy sypać...
O liv er nie chciał je d n a k pozostać w ziemi, teraz za w szelką cenę nie chciał!...
Słońce p o ra n n e złociło się nad stepem i w izbie było cicho i przytulnie.
M olly Sw inton, k tó re j d o k tó r k azał czu
w ać przy łóżku rannego, poczuła na sobie w zrok O liv e ra i uśm iechnęła się:
— N o dzięki Bogu, już m inęło p rz e si
lenie...
P o p atrzy ła w jeg o p rzytom ne oczy, w kry- ją c y się w nich jeszcze dziw ny p rzestrach i pom yślała:
— Tej nocy m usiał żle śnić!...
Z. LISZKA.
cztery pokolenia
dawnie] kawę, kiedy jeszcze nie było u nas młynków, w których miele się jq wygodnie i szybko. Dziś młynek jest wszędzie znany — i wszędzie znana jest domieszka z ..Młynkiem", która uszlachetnia smak, kolor i aro
mat każdej kawy.
Eto kupuje paczkę z młynkiem i napisem D oska Franek, ten się przekona, że i dziś jest w niej ten sam prawdziwy, wypróbowany przez
£ T1 Franek 1
Cfaksti&ł - groteska Muzyka.: Qeizy Jłaheąa
<h y8 a t '! yf l '
’ i ‘I P H jf
ijn ir
j f p 1 H f
4 y£i i ‘U I
J"jTTJ J»»f j n EJ ŁŁŁJF F Jf
9 pf P i I /O jp p t f).p pł
4 ŁiifOb Bi 1 I f
* r Ji ”J
■y .
9-»t j | f j
rimp
9* - h
A
in i i t
Ą A
•Eiin Lr J l (.f ,ihi'-i 1 V
Zif lir
ł
Illr PJ
1
© f i w
„ « A ff'“ ł '
‘Wjg
t f l 'i , t , !t’'i'<i r n n r i l J l i H i j j j j l ' -
A
J , i n d j j f ’«tVł f n ■ > j ,}
j n j o nr, f > -
M >
V -
f n rU B U rm > i
łi f ’•( *<f A
> r r
nn
B P I
* > » 7