• Nie Znaleziono Wyników

Młody Krajoznawca Śląski, 1935, R. 2, nr 14

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Krajoznawca Śląski, 1935, R. 2, nr 14"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

M łod y Opłacono ryczałtem.

K ra jo z n a w c a

Nr. ił. rok u. Ś lą sk i

K apliczka p r z y d r o ż n a w S ta ry m C horzow ie.

Bena pojedynczego egz. 20 gr.

(2)

Spis rzeczy:

1 D z ie ń zaduszny w Lipinach . . . . 2. O sta tn ia s z y c h ta ...

3. Jak o p r a c o w y w a ć w ia d o m o śc i krajoznaw cze IV.

4. Z w ęd r ó w k i wakacyjnej . . . . . 5. P a w e ł S ta lm a ch . . . . . . 6. D o na szy ch C z y te ln ik ó w . . . .

7. S p ra w o zd a n ie z kolonji krajoznaw czej w Jurgowie 8. Ś ląsk a P o l s k a ...

str. 1 2

5

6

9

12

13 15

G r z e s i c w s b l II ^ S r o c l a c k a

5rzów L, Gimnazjalna 5. 8 0 WŁ. G. BORZYMOWA

Chorzów

T e le fo n 41 3-6 9.

ii f 'i Tir '4 'ł 'C l

K s i ę g a r n i a I s k ł a d p a p i e r u

p o le c a :

W SZELKIE PRZYBORY SZKOLNE.

poleca:

NAJLEPSZEJ JAKOŚCI i p o p rzy s tę p n y c h cenach.

1

WsteSP

Chorzów 1, M. Piłsudskiego 1

Telefon 401-58

PopiersiEig firmy, Ktśrs si? a nas ogłaszają

(3)

M Ł O D Y

ioznawca, Śląski

Pistnnko Zrzeszenia Szkolnych Kół Krajoziiawczych Śląskich W y chodzi co m iesiąc.

NR. 14. LISTOPAD 1935. ROK II.

LAZAR KSAWERY.

Dsietl zaduszny w Upinach.

Dzień W s z y s tk ic h Św iętych w c ałej Polsce a szczególnie n a Śląs­

k u p r z y b ie r a u r o c z y s ty c h a r a k te r . J u ż na kilk a dni p rz e d tern św ię­

tem m o żn a za uw a ż yć na c m e n ta r z u w ię k s zy ru c h , g d y ż w s z y sc y ci, k t ó ­ rzy na nim p o s ia d a ją swoich n a j­

bliższych, gorliw ie u p ię k s z a ją i p o ­ r z ą d k u ją groby. D zięki te m u p r z y ­ b ie r a c m e n ta r z ja k b y n ow ą o d ś w ię t­

n ą s z atę . S k o r o zaś n a d e jd z ie dzień W s z y s tk ic h Św iętych, wigilja dnia Z a d u sz n eg o , d z w o n y k o śc ie ln e ż a ­ ło b n y m ję k ie m b u d z ą p a m ię ć z m a r ­ ły ch , a w te d y w s z y s tk ie s e rc a n a ­ s tr a ja ją się do m odlitw y za ty ch , k tó rz y odeszli. J u ż od p o łu d n ia s p ie sz ą rze s z e ludzi n a c m e n ta rz , aby ta m uczcić z m a r ły c h i p o m o d ­ lić się za ich dusz e. P a lą się na g r o b a c h św ieczki, n a jp ie rw je s t ich niew iele, później w z r a s ta ją do t a ­ kiej liczby, że w ieczorem , p a tr z ą c na c m e n ta rz , zdaje się, j a k o b y c a ­ ły płonął. J e s t to n a p r a w d ę prze- p ięk y w idok, bo zdaje się w te d y człow iekow i, że te m a łe i p o je d y n ­ czo n ik łe p ło m y k i, g d y ich z a p ło ­ nie ty sią c e biją w niebo raz e m z m odlitw ą, k t ó r a j e d n a s p o k ó j u m a r ­ łym . A ludzie sto ją p r z y g r o b a c h i m o d lą się, d o p ó k i św iece nie w y ­ palą się z u p e łn ie. W zw iązku z dniem u m a r ły c h o p o w ia d a ją sobie lu­

dzie wiele opow ieści o świecie u m a r ­ łych o d u c h a c h , s tr a c h a c h i u p io ra c h .

W iele ta k ic h opow ieści k r ą ż y w śród lu d u u n a s w Lipinach.

W ie rzą n. p. u nas ludzie, że w s z y s tk ie p o k u tu ją c e d u s z e w noc W s z y s tk ic h Św iętych w y c h o d z ą z g r o b ó w i idą w n ocy do kośc ioła , s k o ro u d e r z y god z in a d w u n a s ta . Z n a laz ła się ra z u je d n e g o p e w n a c ie k a w a n iew ia s ta , k t ó r a c h c ąc k o n ie c z n ie zoba cz y ć dusz e, w y c h o ­ d z ące z grobów , s k r y ł a się w k r z a k a c h p rz y c m e n ta r n y m płocie i c iekaw ie p a t r z y ł a , co się będzie dalej działo. Gdy ty lk o p r z e b r z m i a ­ ło o s ta tn ie ec h o z e g a r a , w y d z w a ­ niają ce go go d z in ę d w u n a s tą , z o b a ­ c zyła c ie k a w a n iew ia sta s z e r e g widm p o d n o sz ąc y c h się z g ro b u , k t ó r e n a r a z z a c z ę ły się posu w a ć w k ie ­ r u n k u k o śc io ła . P o n ie w a ż o b s e r w u ­ jąca z n a jd o w a ła się w bliskości d ro g i, k t ó r ą s z ed ł o r s z a k d u c h ó w , p r z e r a z iła się o k r o p n ie , tern bard z iej, że z a u w a ż y ła , iż j e d n a z d u s z y c z e k o d łą c z y ła się od o r s z a k u widm i s k ie r o w a ła się w prost do niej. Gdy widm o zbliżyło się do niej, p o z n a ­ ła w niem d u s z ę swej z m a r ł -j „ s t a r ­ ki". D usza „ s t a r k i ” u p r z e d z iła ją, a b y n a ty c h m ia s t o p u ś c iła c m e n ta rz , g d y ż g d y b y ją s p o s tr z e g ł y inne d u c h y , to m u s ia ła b y zginąć, gdyż nie pozw olą, a b y w ich godzinie, g odzinie d u c h ó w , k to ś z ż y jących m ąc ił im spokój. K o b ie ta p r z y ­ r z e k ła , że odejdzie, je d n a k b ę d ą c

(4)

S tr. 2.

c ie k a w ą , s p y ta ł a jeszcze d u c h a ! z m a rłe j, ja k jej się pow odzi na ta m ty m świecie. D uszyczka o d p o ­ w ie d z ia ła jej, że je s t n a p o k u c ie , a m o g ła b y p ręd z e j u z y s k a ć z b a w ie ­ nie, g d y b y żyjący, p a m ię ta ją c o niej ofia row a li za n ią Mszę św. Tą o- f ia r ą p r zy c z y n ilib y się n ie ty lk o do ! sp ra w ie n ia ulgi w jej p o k u c ie , lecz i ta k ż e w s z y s tk im innym d u s z y c z ­ k o m z nią r a z e m cie rpią c ym , Po t y ch sło w a c h d u s z y c z k i „ s ta r k i ” o d e s z ła , a k o b ie ta czem p r ę d z e j o d ­ d a liła się, bojąc się się, a ż e b y nie sta ło jej się coś złego.

Inna znowu o pow ieść mówi, że u pew nej w dow y p o w t a r z a ły się dziw ­ ne znaki, ja k b y d a w a n e z t a m te g o św iata. Przez kilk a w ie c zorów p u n ­ k t u a ln ie o godz. 9-tej s p a d a ł na p o d ło g ę g a r n u s z e k z ra m y , n i e t ł u - cząc się wcale, a g d y go wdow a zaw iesiła, p o w tó rn ie s p a d a ł. S k o ro się to kilka razy p o w tó rzy ło , p r z y ­ p o m n ia ła s o b ie , że p u n k t u a l n ie o tej g odzinie z m a rł jej n ie b o sz c zy k

mąż. Więc k ie d y się to w n a s tę p n y c h d n ia c h znow u p o w tó rz y ło , z e b r a ła się na o d w a g ę i o d e z w a ła się z d a ­ niem , k t ó r e zaw sze w y p o w ia d a się do d u c h ó w : "„Wszelki d u c h P a n a B oga c h w a li”. Na to o t r z y m a ł a o d ­ p o w ie d ź : „I ja go c hw alę". W tedy z a p y ta ła : „Czego d u s z y c z k o p o t r z e ­ bujesz i co sobie życzysz?" Duch jej na to o d p o w ie d z ia ł, że jeżeli chce zbaw ienia sw ego męża, niech złoży w Dzień Z a d u sz n y o fia rę na Mszę św. za d u s z e z m a r ły c h , a na je g o inte nc ję zaśw ieci na g ro b ie świeczki i zmówi „Ojcze n a s z ” i trz y „ Z d r o w a ś ”, p olecając P a n u Bogu jego duszę. P r z e ję ta tern k o b i e ­ ta w y k o n a ła w s z y s tk o , co jej duch z m a r łe g o m ęża n a k a z a ł i o d tą d w jej m ie sz k an iu nie s tr a s z y ło już więcej.

T a k ie i ty m p o d o b n e h is to r je o d u s z a c h z m a r ły c h o p o w ia d a ją sobie ludzie w l.ipinach, s k o ro n a ­ d ejdzie listo p a d o w e św ięto u m a r ­ ły ch .

JUHCZYGA ERNKST

— K arlik, no, Karlik. W stońzys.

Przeca już buceli we werku! Karlik!

Cas na sz y c h ta iść! No wstoń! d e s­

ce t r z a „ k a r b i t k a ” w y r y c h to w a ć , a I ty leżysz.

A w ą s a ty g ó rn ik , Karol P y te l, p rze w ró c ił się w niez b y t s z e r o k ie m łóżku, p r z e t a r ł oczy, p rze c ią g n ą ł się siarc zy śc ie , z iew nął raz i d ru g i p o p a tr z y ł na s z a r p ią c ą go żonę M aryjkę i o d p o w ie d z ia ł z a sp a n y m i n iez b y t g rz e c z n y m g ł o s e m :

— A dyć mi dej pokój, jesce ź d z ie b k o po leżę, jesce na cas sja- da do „ g r u b y ”.

— Nie, K arlicku, w sto ń już.

Łod Hanki Cofałcyncj J ó z e k już

szychta.

szoł. S ły s z a ła c h , ja k g r u c h o ł p a n ­ toflam i po s c h o d a c h .

— W iesz co, M aryjko? Mle się I ta k j a k o s ik nie chce dzisioj iść na

szychta, ja k o ś mi dziw no, jo b y lak n o jra d z ie j w do ma ło sto ł.

— Nie pleć, nie pleć. K ajta ć b y ci sic tam cosik stało. Już p rz e c a 15 lot k a ź d ziu tk i dzień idzies na szy ch ta , a nic ci sie tam je s c e nie s ta ło . W stoń ino, wstoń.

Baba p o s z ła do k u c h n i ro z ­ d m u c h a ć o gień, aby z gotow a ć k a ­ wę. A Pytel w ylazł z łó ż k a , w c ią g ­ nął s p o d n ie i k l ę k n ą ł s z y prze d o b r a z e m św. B a r b a ry , z a to p ił się w go rąc e j m odlitw ie. Po chwili p o ­ szedł do k uc hni, zdjął k o sz u lę , oh-

(5)

S tr. 3.

n a ż a ją c c h u d e , ale m u s k u l a r n e c ia ­ ło i z a n u iz y ł gło w ę w m ie d n ic y zim ­ nej w ody, o p r y s k u j ą c o w ło sio n e piersi.

— N o ' wiys, K arlik, z ciebie jesc e chop, j a k sie p a tr z y - p o ­ chw a liła go M aryjka. — No, ale u- wijej sie.

N ie d łu g o trw a ło , a P y te l s ie ­ d z ia ł p r z y stole, p r z y k r y t y m c z y ­ stym o b ru se m , p rzy g a r n k u d y ­ miącej k a w y i k a w a ł k u c h le b a c z a r ­ nego z m asłem . W n e t się z tein u- p o r a ł, bo już niew iele czasu mu p o z o sta ło . P rz e ż e g n a ł się, z a rz u c ił k u r t k ę m a p lec y i p o c a ło w a ł s w o ­ ją M aryjkę w czoło, a ona n a k r e ś ­ liła z n a k k r z y ż a św. n a d je g o g ł o ­ wą. N a stęp n ie p o p a tr z y ł j a k o ś d ł u ­ żej niż z w ykle do k o ł y s k i , gdzie s p a ł s ło d k o jego d w u le tn i F ro n c ik , a poc h y liw sz y się nad nim, m u s n ą ł w a rg a m i gło w ę ś p ią c e g o chło p c a . P o te m z a n u rz y ł palce w wodzie św ięconej, znajdującej się w k ro p ie l- niczce, zawieszonej przy drzw ia c h, p r z e ż e g n a ł się i r z e k ł :

Z P a n e m Bogiem. M aryjko.

— Scęś Boże, K a rlic ku Niech ci sie tam d o b r z e robi.

Z a m k n ą ł drzwi i już by ło s ły ­ chać m o cn e u d e rz e n ie butów , k i e ­ dy drzw i się jeszcze r a z o t w a r ł y i M aryjka z a w o ła ła z g ó r y :

K a rlik u , Kar ik u , zacekej jesc e chw ilka. P r z e c a ś ło s t a w i łb o ń - ka z k a w ą — i s z y b k o z e s u n ę ła się na b o s a k a po s c h o d ac h i w ło ­ żyła mu „ b o ń k ę ” s a m a do kieszeni.

— No ł o s to ń z Bogiem,*Maryj- ko.

Z P a n e m ij Bogiem , z P a n e m Bogiem, K arlicku.

K ie d y 1 w y s z e d ł z do m u . w y ­ p r z e d z ił go już d ł u g i? s z n u r c z a r ­ nych po s ta c i z lumpami w r ę k u , w zniszczonych u b r a n ia c h , z pochylo- nem i głow am i, n a tw a rz a c h k t ó r y c h o d b ija ła się j a k a ś dziw na m eian- cholja, ja k ie ś z re z y g n o w a n ie , c z ę ­ sto s p o ty k a n o u ludzi ciężkiej p r a ­

cy. P y te l trz e ź w y m już w zrokiem s p o g lą d a ł na p ięk n ie k w itn ą c e d r z e ­ wa, na sz y b y i k om iny, d u m n ie s tr z e la ją c e ku n iebu, n a o k o p c o n e d o m y , z k o m in ó w k t ó r y c h za cz ę ła się już w y d o b y w a ć c ie n k a s m u g a sinego d y m u i zro b iło mu się j a ­ k o ś s m u tn o Coś śc is n ę ło go w p iersi, o g a r n ą ł go dziw ny s tr a c h . P r z e m ó g ł się je d n a k i z a cz ą ł o d ­ m aw iać Anioł P ański.

Na k o p a ln i w sz y sc y już c z e k a ­ li w k o m plecie. P y te l p r z y s z e d ł o- sta tni. Z ty m i ow ym z am ienił uc isk dłoni, s ta n ą ł z b o k u i dum ał...

— K a rlik a m usiała b a b a zaroz- ki łod r a n a w y p rz e z y w a ć , bo mu ja k o s ik m a r k o t n o — uśmiechając, się, rz e k ł je d e n m łody g ó r n ik do d r u ­ gich.

— Abo na lewo n o g a w s to ł — z a u w a ż y ł drugi.

— Nie ino ta b a k i zapo m n io ł, a w styd go p o życyć — w trąc ił inny.

— Worn to ino b ł o z n y w g ł o ­ wie, a czy p o r z y k o ł już w tó r y z wos, s m a r k o c e — o d p a lił Pytel.

G órnicy wybuchnął! śm iechem . Z adzw oniono.

O tw a rto drzw i w indy i r o b o t ­ nicy weszli do c ie m n eg o w n ę trz a . P r a c o w n ik p rz y w indzie z a m k n ą ł d rzw i i z adzw onił, a k ie d y już w in­

da z a c z ę ła o p a d a ć , zawołał:

„Szczęść Boże".

O d p o w ie d z iał mu g r o m k i g ło s z w szystkich piersi.

Na dole w szyscy ra z e m o d m ó ­ wili m odlitw ę w k a p lic y św. B a r­

ba ry, a n a s tę p n ie k a ż d y u d a ł się do p ra c y . Pytlowi p r z y p a d ł a r o b o ­ ta z dw o m a m ło d y m i g ó rn ik a m i.

C ałą d r o g ą p o ś p ie w y wali i d o w c ip k o ­ wali, ty lk o Pytel p o z o s ta ł z a d u m a ­ ny i s m u tn y .

P r a c a p o to c z y ła się z w y k ły m to re m . R źnęto „ s te m p le " , u m a c n i a ­ no niem i sufity, „fo lo w a n o ” węgiel do „ k o ly b " , p io ru n u ją c p r z y te m w e ­ soło. P y te l j a k o s ta r y g ó r n ik kie-

(6)

Str. 4. Nr. 14.

r o w a ł p rac ą . W tem p rz e w ia ł przez g a n e k ja k iś dziw ny szum , od k t ó ­

rego p o g a s ły la ta rk i, a z a ra z em o s tr y i g r y z ą c y dym i sw ąd s p a l e ­ nizny dał się silnie odczuć. G ó rn i­

cy sp o g lą d a li j e d e n na d ru g ie g o w y s tra s z o n e m i oczym a.

— Cosik sie s ta ło , cóz to m o g ­ ło być — w y s z e p ta ł z b la d łem i w a r ­ gam i Pytel. — A dyć u c iekejm y.

Dym s ta w a ł się każdej chwili g ę s ts z y i g r y z ł n ie m iło s ie rn ie w oczy. Z s ą sie d n ic h g a n k ó w sły c h a ć b y ło s z y b k ie k ro k i i n ie ró w n e o d ­ d e c h y u c ie k a ją c y c h . Złączyli się w g łó w n y m g a n k u , p y ta ją c je d e n d r u ­ giego, co się s ta ło . W tem o s z ala ły ja k iś gło s k r z y k n ą ł z d a ł a :

R a tu n k u g o r e ! ! — i u m i l k ł . . . G órnicy rzucili się te r a z do sza­

lonej ucieczki, p o rz u c a ją c lam pki. ! K a ż d y s t a r a ł się w y p rz e d z ić d r u ­ giego. T w arz e , o b la n e g ę s ty m i b r u d n y m p o te m , w y k rz y w ia ły się w g r y m a s trw ogi. Często z s tło c z o ­ nej m a s y u c ie k a ją c y c h w y r y w a ł się ję k lub okrzyk: „ J e z u s M a ry jo ”, lecz z a g łu s z y ł go szum i k r o k i ucie- 1 kujących. Do w indy d o b ie g li onie­

mieli ze s tr a c h u . T am c z e k a ł już n a nich s z ty g a r W aw rzak.

— J e s te ś c ie w sz y s c y ? — z a p y ­ tał. S p o g lą d ali po sobie.

— J e z u s Maryjo, ł o b u c h Ludy- g ó w i Bogucia b r a k u je . Robiyli przy now ej sz tre ce .

— No, m oże jeszcze nie b ę d z ie zap ó źn o , t r z e b a ich rato w a ć . Kto z e rnną? — z a w o ła ł s z t y g a r i nie o d w r a c a ją c się w ięcej, p o d ą ż y ł do czeluści, ziejącej d y m e m . Z pośród p o z o s ta ły c h nikt się nie p o r u s z y ł

— P o z d ró w c ie mi ta m M aryjkę i d z ie c k o , j a k b y c h nic p r z y s z o ł na- zod — p o w ie d z ia ł n a g le Pytlik i p o b ie g ł za s z ty g a r e m . Śladem je g o p o s z e d ł jeszcze Jeden m ło d y górnik.

W n e t zniknęli w k łę b a c h g ę s te g o dy m u , a s z y b k ie kroki z a g łu s z y ł skow yt sz ele ją c e g o żywiołu, W t ł u ­ m ie o c z e k u ją c y c h n a s ta ł o p r z y g n ę ­

biają ce m ilczenie, ty lk o s ta r s i g ó r ­ nicy p o ru sz a li sinem i w a r g a m i, sz ep c ą c m odlitw y. Czas p o s u w a ł się n ie m iło s ie rn ie powoli.

A ty m c z a s e m dwaj g ó rn ic y z s z ty g a r e m na czele posuw a li się '■ k r o k za k ro k ie m . O ddech sta

w ał się niem ożliw ym . Z zam knię- i tem i oczam i i z na m o c z o n e m i chust- I kam i p rz y n o s a c h wlekli się poo- m a c k u n a p rz ó d . Często c z o łg a ją c się p r z e d z ie r a li się p rze z m o rz e p ł o ­ mieni, a be lk i p r z e p a lo n e t a m o w a ­ ły im d ro g ę . Raz po raz k t ó r y ś u p a ­ d a ł ze zm ęczenia, liżąc v p g o tn ą u rę w o dociągow ą. P od n o siły go d ło n ie t o w a rz y s z a i s m u tn y o r s z a k p o s u ­ wał się dalej, z d ą żając do c h o d n ik a z p o z o s ta w io n y m i n i p a s tw ę losu gó rn ik a m i.

A żyw ioł sz ala ł. P alące się d rz e w o i w ę gie l w y d a w a ł y dźw ięk, p o d o b n y do ś m ie c h u szale ń ca lub jęk ó w k o n a ją c e g o . Huk, zgrz yt, jęk , łą c z ą c się w je d e n głos, cz y n iły p o d z ie m ie s tr a s z n e m .

R o b o tn icy p o su w a li się m im o w s z y stk o n a p rz ó d . P ra w ie nago, z sp o c o n e m i b r u d n e m c iałem , z w łosam i z lepionem i na czole, z g r y ­ m asem w y c ie ń cz e n ia w yglądali na ja k ic h ś p o tępieńców , b ł ą k a ją c y c h się w podziem iu.

N araz w ś ró d z g ie łk u i szum u d a ł się o dróżnić jak iś cichy jęk.

Idący o p rz y to m n ie li i o s ta tk ie m siły i woli rzucili się n a p rz ó d , b y ­ leby ty lk o dow lec się n a re s z c ie . Po p r z e d a r c i u się p o p r z e z tlejące b e l­

ki zobaczyli s tr a s z n y widok. T rzy w p ó łs p a lo n e ciała wiły się z bólu n a d lu d z k ie g o i t y lk o św iszczący o d ­ d e c h w y d o b y w a ł się z c z a r n y c h p o ­ p a lo n y c h piersi, po p rzyw a la n y c h [lejącem i b e lk a m i.

Z n ie s p o d z ie w a n ą siłą rzucili s ię ku nim przybyli to w a rz y s z e . W j e d ­ nej chwili odwalili belki, p r z e r z u c i ­ li p rz e z ra m ię ż a ło s n e c b ł a s w y c h t o w a rz y s z y i j a k ty lk o m ogli, s z y b k o u c ie k a li do ś w i a tł a i życia.

(7)

N r. 14 Str. 5.

Ale d r o g a b y ła d łu g a , a o g n iste języki ta m o w a ły im d r o g ę , a sił coraz mniej.

O sta tk ie m w ysiłku w lo k ą p o p a lo ­ nych za sobą, c z o łg a ją się na czw o­

ra k a c h , c h w y ta ją s u c h e n d , s p a lo n e - 1 mi g o r ą c z k ą w a r g a m i g o rą c e , prze- sy c o n em i d y m e m i k u r z e m p o w ie t­

rze. A żywioł szalał. >yki i szum y s ta w a ł y się c o ra z g ło śn ie js z e . Ale i już niew iele d rogi p o z o s ta ło im do j prze byc ia . W tern w z y s tk o na chwi- i lę uc ichło, w sz y s tk o z a m a rło , jak - ! g d y b y w o c z ek iw a n iu c zegoś i w tej sa m e j s e k u n d z ie s tr a s z n y h u k ro z ­

d a r ł p o w ie trz e. R u n ą ł p rz e d nimi c h o d n ik . . .

D a re m n ie oczekiw ali na nich to w a rz y s z e . D a re m n ie żony i m atki o s z a la łe z bólu, r o z d z i e r a ły suk n ie , d a r e m n ie dzieci p ła c z ą c w o ła ły sw ych ojców. Nad k o p a ln ią Anioł Śm ierci r o z p o s t a r ł c z a rn e swe s k r z y d ł a , a za nim s z ed ł plącz i n a rz e k a n ie p o z o s ta ły c h .

C h o d n ik z a m u ro w a n o , a Maryj- ka, żona Pytlika, n a w e t tej nie m ia ­ ła p o ciechy, a b y m óc z a p ła k a ć na g ro b ie sw ego m ęża.

lak opraci»ywać wiadomości krajoznawcze?

P o d a j e m y w d a ls z y m c ią g u w s k a z ó w k i , m a j ą c e n a c e l u z a p o z n a n i e c h ę t n y c h c z y t e l n i k ó w z p r a c ą k r a jo z n a w c z ą .

IV. Ż ycie grom ad y.

A. Handel. Handel wymienny. Prze­

pisy prawa zwyczajnego przy załat­

wianiu tranzakcyj kupna (specjalne zwyczaje przy kupnie roli, koni, krów i t. d.): przypijanie (wymienić nazwy, jak np.: litkup, mohorycz, hałdamas), przybicie (podanie rąk przez rękawi­

cę lub połę sukmany), przekazywanie zastęoczo określonych przedmiotów na z n ik dokonani i kuona. Zakazy handlowania mektóremi przedmiotami

— czem m otyw ow ane?

B. Miary. Prz y zą d y (ich kształt i nazwy) do mierzenia i ważenia ciał stałych, sypkich i płynnych.

Soosoby liczenia i notowania liczb (karbowanie, zapisywanie).

C. Znaki własnościowe, np znaki bartne i rybackie (klejma, m erki) — ich kształt, nazwy, przedmioty, na których występują.

I). Odzn ki władzy dostojników gm in­

nych (k'zywul <, krepulec, kula) — jaką mają o n e post ć , jakie noszą nazwy, w jakich okolicznościach w użyciu?

E. Zawieranie umów. Umowy zbio­

rowe całej g r o m a d y — wypasanie łąk,

„gromadzcy" pasterze i zobowiązania wobec, nich, użytkowanie lasu. U m o­

wy i warunki dzierżawne. Jarm arki.

Godzenie służby, warunki, ter­

miny zawierania umów, zobowiązania wzajemne obu stron.

Roboty najem ne, praca „na o d ­ robek".

F. Praca zbiorowa całej gromady, (wymienić formy tego rodzaju pracy oraz miejscowe nazwy, np. tłuka, tło­

ka): przy żniwach, przy odbudowie po pożarze i w innych okolicznoś­

ciach (opisać je szczegółowo). Robo­

ty publiczne, szarwark.

„Spółki“ gospodarcze (siafcn st-

wo, maszoperje rybackie).

G. Przyjęcia jednostki d o pewnej grupy społecznej: np. „frycowe” ( p r z y ­

jęcie parobka do kosiarzy), „wkup do b a b ” podczas Zapust (przyjęcie młodych m ężatek do społeczności kobiet zamężnych) i t. p. Opisać d o ­ kładnie odnośne obrzędy z zaznacze­

niem, kto bierze w nich udział i ja­

ką rolę spełniają poszczególni uczest­

nicy obrzędu.

(8)

N r. 14.

MORGAŁA PAWEŁ.

Z wędrówki wakacyjnej.

Ciąg dalszy.

Wieś ciągnęła się, na przestrzeni paru kilometrów po bokach jednej d r o ­

gi, chatka przy chatce, odgrodzona jedynie lichym ledwie trzymającym się płotem. Czasem ukazuje się muro­

wany parterowy domeczek, który w otoczeniu słomą krytych chałup chłop­

skich wygląda jak pałacyk. Pasący się po drodze drób, porozjeżdżane drogi, bez określonej jezdni — to o- braz wsi.

Zbliżało się leniwo południe. Słoń ce prażyło niemiłosiernie, rzucając na spragnioną wody ziemię, snopy swych rozpalonych promieni.

Traciłem powoli humor. Skwar, to rzecz najstaszniejsza podczas węd­

rówki, bo nietylko, że się od­

czuwa wielkie pragnienie, lecz i jakieś bezgraniczne znużenie ogarnia czło­

wieka.

Nie namyślając się długo skiero­

wałem swoje kroki do zagrody soł­

tysa. Niewielka tarcza z herbem państwowym w pośrodku, mówiła mi, że tutaj pan sołtys mieszka i urzędu­

je. Sołtys, sympatyczna osoba, bez dłuższych cercmouij, po poprzedniem wylegitymowaniu mnie, wręczył mi kar­

teczkę z adresem gospodarza, który miał mnie przenocować. Zadowolony, że tak szybko i bez niespodzianek za­

łatwiłem wszystko, podreptałem do mojego „hotelu”. Ó w ,,hotel“, jak się później okazało, był to niewielki, nis ki drewniany budynek, koło którego stała wielka prostokątna stodoła. Tam będę mieszkał — pomyślałem patrząc na otwarte wrota.

Gospodarz, który w międzycza­

sie się zjawił przywitał mnie napo- zór dosyć chłodno i dopiero po chwi­

li rozmowy rozjaśniło się jego poważ­

ne oblicze, bo widocznie nie okaza­

łem mu się tak bardzo podejrzanym,

choć muszę przyznać, że niegolony i niemyty, oblepiony kurzem i potem, wyglądałem jak typowy śląski łazik i gdyby nie strój turystyczny i torni­

ster, kto wie czy nie byłby mnie za­

liczył w poczet tak licznie obecnie włóczących się różnych wydrwigro­

szów.

Mieszkanie, do którego po chwi­

li wszedłem, przedstawiało się bar­

dzo ubogo. Jedna izba, która służyła zarazem za kuchnię, sypialnię, pokój przyjęć, jednem słowem za wszystko, nie miała podłogi i jedynie na moc­

no ubitej ziemi stało całe jej skrom ­ ne umeblowanie. Zdziwił mnie wyso­

ki próg mieszkania, który - no niech- przesadzać - ale wynosił z jakie 30 centymetrów.

To wszystko nie zrobiło jednak na mnie przykrego wrażenia. Zmęczo­

ny podróżą nie zwracałem na to zbyt­

niej uwagi, zresztą nie jestem wy­

bredny, a owszem, byłem bardzo za­

dowolony, że znalazłem dach nad gło­

wą. Zdziwiło mnie jedynie mnóstwo obrazów i obrazków różnego rodzaju, przedstawiających Świętych Pańskich i sceny z biblji i Pisma Świętego.

Obrazy te pokrywały belkowanie wy­

bielonych ścian. Na tak wielki budy­

nek izba wydawała mi się trochę za małą, spodziewałem się, Że obok b ę ­ dzie jeszcze jedna. Pomyliłem się jed­

nak, bo jak się później okazało, dom stał na zboczu wzniesienia i dlatego, wykorzystując różnicę poziomu od strony wzgór/a, wkopano część bu­

dynku w ziemię, a w części tej m ieś­

c i się chlew, a ponad nim coś w ro­

dzaju strychu.

Po tęgim, na prędce przygoto­

wanym ohiedzie, postanowiłem się trochę przejść i przy tej sposobności zobaczyć, czy nie odkryję we wsi

(9)

Nr. 14. S tr. 7.

czegoś ciekawego. Najwięcej chodzi­

ło mi jednak o to, by się gdzieś po­

rządnie wykąpać. Spodziewałem się bowiem, źe w Paczułtowicach będzie choć jakiś strumyczek, jeśli nie rzeka.

Tęskniłem za wodą, jak podióżnik po piaskach Sahary, gdyż miałem s z a ­ lone pragnienie, a tu, jak na złość, gospodarz wody nie posiadał, a tylko mleko, bo przy jego domku, który stał na wzgórzu, nie było żadnego źródła, a po wodę musiał chodzić aż do drogi.

Uwolniony od pęt gniotącego tornistra, jak mały rozbawiony dzie­

ciak, zbiegłem po kamiennej ścieżce do drogi, która według objaśnień gos­

podarza miała zaprowadzić do uprag­

nionej wody. Droga, po której stąpa­

łem, była pełna wyboi i błota, na szczęście nie trwała długo.

R zeczka s z e m r a ła tu ż opodal.

W ą sk ie m k a m ie n n e m k o r y te m p ł y ­ n ąca p r z e ź r o c z y s ta w oda wiła się już z d a le k a , p rze z z ieloną p o l a n ę ,j a k ciało, leżącego w b la s k a c h słońca, w ęża. P otoczek b y ł je d n a k za p ły tk i, b y m ożna się w nim w y k ą p a ć . Po­

s z ed łe m więc dalej k a m ie n is te m b rze g iem , z a ch w y c ają c się n a tu r ą , k t ó r a tu ta j prze d z d u m io n e oczy w idza rzu c a c o ra z to c u dow niejsze o b ra z y , m im owoli w p ro w a d z a ją c e c z ło w ie k a w z a chw yt.

Idąc t a k o d d a la łe m się od wsi c o ra z to b a rd z iej. Z w i d o k r ę g u z n ik n ę ły już m c h e m p o k r y t e d a c h y ch a t i ty lk o o b o k nich ro s n ą c e d r z e w a z s z e r o k o r o z p ię te m i k o r o ­ nami k o ł y s a ł y się m a je s ta ty c z n ie . S tą p a ł e m wśród sz ero k ie j ścieżki, po b o k a c h k tó re j r o s ł y g ę s te i zie­

lone k rza c z k i. Czasami w y r a s ta ł a jak g d y b y z pod ziem i p o lan a , p o ­ k r y ta c z asz k a m i s ta r y c h w apieni, gdz ie n ieg d z ie znów d r z e w a u c h y la ły sw oje taje m n ic ze podw oje, p o z w a ­ lając p r zy b y s z o w i s p o jrz e ć na p ię ­ trz ą ce się k o m in y w a b ią c y c h sk a ł.

Patrzałem się długo i nie m og­

łem się napatrzeć i musiałem przy­

znać, że j e d n a k okolice, w k t ó r y c h m ie s z k a m w p o r ó w n a n iu z te m i są po z b a w io n e w sz e lk ie g o n a tu r a ln e g o u r o k u .

D opiero po dłuższej chwili z d e ­ c y d o w a łe m się „wieść" do w ody, k t ó r a m im o g o r ą c a b y ła c h ło d n a j a k lód.

W y k ą p a w s z y się, o rze ź w io n y w r a c a łe m do do m u , lecz ty m r az e m już ścieżką leśną. W dali gdzieś t u r k o t a ł o k o ło m ły n u w o d n e g o , k t ó r e g o echo r o z le g a ło się w śród drzew .

Na k w a t e r z e c z e k a ło już na m nie św ieże m leko. Nie m o g ę w p ro s t opisać, ja k ie m to p rz y s m a k ie m je s t dla m nie wypić s z k la n k ę m le k a w p r o s t od k ro w y , k ie d y jeszcze z g a r n k a unosi się p a r a , a b ia ła p i a n a b u r z y się na w ierzchu. N ajlepszy to c h y b a sp e cja ł, ja k i w o g ó le k i e ­ d y k o lw ie k s p o ż y w a łe m . T a k mi się p r z y n a jm n ie j w te d y z daw ało.

G o s p o d a rz a n ie b y ło już w iz­

bie. P rzed godziną p o s z e d ł na p o ­ le z a k o ń c z y ć kosić. Co m am t e r a z poc z ąć ze s o b ą — p o m y ś la łe m m i­

mowoli, s p o g lą d a ją c na z e g a r e k , k t ó r e g o w s k a z ó w k i w k a z y w n ły d o ­ p ie ro c z w a rtą p o p o łu d n iu . Nie n a ­ m y ślając się d łu g o , z a p y ta łe m się g o s p o d y n i, gdzie to c a łe pole leży i k t ó r ę d y się ta m d o s ta n ę . Mocno zadziw iona t a k ie m z a p y ta n ie m o b ­ ja ś n iła mi c a łą d r o g ę z w s z y s tk i e ­ mu i sz czegółam i.

W śród s z u m ią c y c h ła n ó w d o j­

rzałego już zboża, k t ó r e jeszcze s t a ­ ło n ie tk n ię te , k r o c z y łe m w esoło, pogw izdując. Po d łu ż s z y c h p o s z u ­ kiw a n ia c h u jrz a łe m p o c h y lo n ą s y l­

w e tk ę m ego g o s p o d a rz a w ś ró d s z e ­ leszczących k ło s ó w z ło te g o żyta.

— Szczęść Boże — k r z y k n ą ł e m , kied y się z n a la z łe m n ie d a le k o n ie ­ go.

— Daj P a nie Boże — o d p a rł n a b o ż n ie , s p o g lą d a ją c zdziw ionem i o c zam i na m nie

(10)

Str. 8. Nr. 14.

— Czy pozw oli pan, że tro c h ę p om ogę — z a p y ta łe m nieśm ia ło w ie ­ dząc, że p r a c a na roli je s t dla mnie n ow ością, bo jeszcze n ig d y nie m ia­

łem m ożności p o m ag a ć p r z y żni­

wach.

— Je śli p a ń m a o c h o tę — o d ­ p o w ie d z ia ł jeszcze^bardziej zdziw io­

n y . I

Z a b r a łe m się do ro b o ty . P o ­ p r o s iłe m go, by ‘ mi p o k a z a ł ja k się o d b ie ra , bo ta k się n azyw a owa cz ynność , g dy z b ie ra się ścięte zbo­

że, k t ó r e się n a s tę p n ie wiążę w s n o p y , i już po chwili, ja k „ w y tra w ­ n y" rolnik, c h o d z iłem za nim, w ią ­ żąc ś c in a n e k o s ą zboże.

W ieczorem , k ie d y s ło ń c e już d a w n o p r z y s ło n iło swoje z ło te o b ­ licze fir a n k a m i ciężkich ro z la n y c h c h m u r w ra c aliśm y zm ęczeni do d o ­ mu. S ta r a ł e m się naw ią za ć z g o s ­ p o d a rz e m ro zm o w ę i dow ie d z ie ć się p a r ę sz cz e g ó łó w o wsi. Był do- I syć ro zm o w n y i p e w n y m siebie, g dy o p o w ia d a ł mi o p r a c y n a roli i o sw em g o s p o d a rs tw ie . P r z y z n a ł się, że d o p ie ro od niew ielu lat, ludzie w o kolicy wiążą żyto w s n o p ­ ki. Dawniej, k ła d z io n o śc ię te zboże na śc ie rn is k u , c z ek a ją c aż się w y ­ su szy i d o p ie r o p o te m zwożono je do stodół. B a rd z o często je d n a k zboże to u le g a ło zniszczeniu z w ła sz ­ cza, g dy d e s z c z e p a d a ły p rze z czas d łuższy.

W yjaśnił mi, iż na wsi zboże m łó c ą w m ia rę z a p o tr z e b o w a n ia i zw ożą do p o bliskiego m ły n a , gdzie j e m iele k a ż d y sobie sam. O bjaśnił mi szczegółow o całą czyn n o ść m ie­

lenia, lecz n ie s te ty z a p o m n ia łe m ju ż o tein. P a m ię ta m tylko, że wy- m ielenie je d n e g o m e tr a zboża trw a dwie godziny.

Z a p o trz e b o w a n ie na m ą k ę jest w P a e z u łto w ic a c h b a r d z o wielkie, bo chleb, w y p ie c z o n y w d om ow ym p i e k a r n io k u jest ich na jgłów nie jsz ym p r o d u k te m spożyw czym , nie mówiąc oczyw iście o z ie m n ia k a c h i m le k u ,

k t ó r e w niem niej wielkich iloś­

ciach b y w a kon su m o w a n e. Nie wi­

dać b ow iem u nich różnicy m iędzy k o la c ją a ob iad e m . Ziem niaki, z sia d ­ łe m leko i k a w a ł e k s u c h e g o chle- ba, to ich g łó w n e pożyw ienie, bez w zględu na p o r ę dnia, czasam i t y l­

ko i to w ś w ię ta albo, gdy się z a ­ bije świnię, zm ienia się rm k r ó tk i czas dom we m enu.

Zdziw iłem się tro c h ę , g d y w ie­

c z o re m na p o d ło d z e z o b a c z y łe m m n ó stw o s z a r y c h łu s e k , k t ó r e co chw ilę w y p lu w a ły z ust dzieci. l)o- p ie r o g o s p o d y n i w y ja ś n iła mi, że to je s t bób, k t ó r y jest b a rd z o s m a c z ­ ny. C h c ia ła m nie po c z ęsto w a ć , lecz n ie s te ty , w s z y s tk o już z n ik n ę ło w n i e n a s y c o n y c h ż o łą d k a c h malców.

Ś ciem niło się już c a łk iem , g dy g o s p o d y n i p o sta w iła na stele k o ­ lację. Choć już z g ó r y p o d z ię k o ­ w a łe m , to je d n a k m u sia łe m ra z e m I z nimi spożyć p o s iłe k . Choć b y ła s k ro m n a i t a k a jak wyżej o p isa łe m , to je d n a k m uszę przy z n a ć , że s m a ­ k o w a ła mi n adzw yczajnie.

Po kolacji m y śla łe m , że z n u ­ żony g o s p o d a rz w yprosi m nie n a ­ reszcie i sa m ułoży się do snu.

Ale gdzie tam. Prz y n ió sł z sieni s to ­ lik szew ski i z a b r a ł się do n a p r a ­ w iania butów . Był to je g o p o boczny z a ro b e k , k tó r e m u się pośw ię ca ł, p rac u jąc w w olnych chw ilach przy n a p ra w ia n iu c u d z y ch butów.

Wolno u p ł y w a ły m inuty. Po­

c z ęs to w a łe m g o p o d a r z a p a p ie r o s e m i r o z p o c z ę łe m d ł u g ą r o zm o w ę o życiu n a wsi, w końcu, widząc, że g o s p o ­ d a r z z a b ie ra się n a d o b r e do r o ­ boty, z r e z y g n o w a łe m z dalszej po­

g a w ę d k i i p o p r o s i ł e m go, by z a ­ p ro w a d z ił m nie do sto d o ły , bo j e ­ stem szalenie zmęczony. G o sp o d a rz z u p rz e jm o ś c ią o tw a rł mi w r o ta i życząc mi d o b re j n j c y , p o w ró c ił do swojej p ra c y . Na m nie już po chwili s p ły n ą ł tw a rd y i z a słu ż o n y sen.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

(11)

Nr. 14. Śtr. 9.

KISIEL BO LESŁ A W

P A W E L S T A L M A C H

b u d z ic ie l p o ls k o ś c i Ś lą sk a C ie szy ń sk ie g o ,

P a w e ł S ta lm ac h w sp ó łc ze sn y K arolow i Miarce, to jeden z n a j w y ­ bitniejszych budzicieli polskości na SI.

A b y sobie uzm ysłow ić „olbrzymie z naczenie, jakie miała dla Śląska Ci o- j szyńskiego p r a c a S ta lm ac h a , trzeba : p o z n a ć stosunki, p a n u ją c e w ó w c z a s j na Śląsku i w arunki,.w .k tó ry c h Stal­

m ac h p r a c o w a ł.

Jeżykiem p a n u ją c y m była w te- j d y niem czyzna i c z eszczyzna. Z a la ­ ne nią by ły szkoły, ba, n a w e t koś­

cioły. Język polski u trz y m y w a ł sic t y lk o w śró d p rostego ludu na wsi, d la te g o d o języka polskiego o d n o ­ s z o n o się wszędzie po g a rd liw ie. P o ­ s tę p o w a n ie takie miało na celu w z ­ budzenie p o g a r d y d o wszystkiego, c o polskie. W skutek nieznajom ości języka polskiego sędziow ie często w y d a w a l i k r z y w d z ą c e wyroki. S z k o ­ ły były n a rzędziem germanizacji, a d o s tę p d o nich, a z w a s z c z a d o gim ­ n azjów , mieli w yłącznie mieszczanie i rod zin y urzę dnicz e , w ieśniacy zaś tylko w w y ją tk o w y c h w y p a d k a c h . W p a ja n o tam w mózgi uczniów p rz e k o n a n ie , że, c o nie jest niem iec­

kie, jest złe i poniżające, f a łs z o w a ­ no historję Polski, j cd nem słowem s ta r a n o się z a tru ć umysły m łodzieży o d r a z ą d o polskości. Że m eto d a ta d a ła wyniki, ś w ia d c z ą o tern jesz­

cze dzisiaj liczne szeregi re n e g a tó w i Ś lą z a k o w e ó w . N i wsi Śląska C ie­

szyńskiego z n a n o tylko język wolski i posługiw ano się nim, jed n a k d o polskości się nie p o c z u w a n o . W t a ­ kich w a r u n k a c h ro z p o c z ą ł S talm ach b udz e n ie poczucia n a ro d ó w e g o .

S ta lm ac h urodził się 13. sierpnia 1824 r W y c h o w a n y był w a tm o s ­

ferze polskości i w u s z a n o w a n iu o- b y c z a jó w , c o z a p e w n e rów nież w p ł y ­

nęło na jego późniejszą działalność.

A z a c z y n a ją b a r d z o wcześnie, b o już w 7 mej klasie e w angelickiego gimnazjum w Cieszynie. Z a k ła d a on tam m ianow icie tajne „Kółko Mło­

d z ie ż y Polskiej“ w r. 1842, któ re g o celem by ło d o s k o n a le n ie się jego c z ło n k ó w w języku polskim. Było to pierwsze tego ro d z a ju zrzeszenie na Śląsku Cieszyńskim. Po u k o ń c z e ­ niu gim nazjum postanow ił Stalm ach s tu d io w a ć filozofię. U daje się więc w tym celu d o P reszburga na Wę- grzcdi (obecnie Bratislava), gdzie d o ­ staje się p od w p ły w S ł o w a k a , prof.

Ludom iła Stura. Już teraz z a cz y n a d o jrz e w a ć w jego um yśle pom ysł w y d a w a n i a pisma polskiego, g r o m a ­ dzi więc pilnie m aterjały i pierwszy p o w o d u je to, że Ś lą z a c y z a c z y n a ją się z a p is y w a ć d o słow iańskich s to ­ w a rz y sz e ń studenckich jako olacy, a nic jak d o t ą d d o niemieckich.

Po p o w r o c ie sw ym d o C ie szy ­ na w r. iS45 niezw łocznie o d n a w ia 2 p o m o c ą s w e g o kolegi Ciericiały

„Kółko Młodzieży", a p o d o k o n a n iu tego u d a je się d o W iednia na studia teologiczne. I tutaj p o m im o n a w a łu p rac y , z w iązanej z nauka, z a c z y n a b a r d z o o w o c n ą p r a c ę na niwie n a ­ rodow e j. R azem z kolegą lleczką o p r a c o w u je pierw szy ewangelicki kancjonał, następnie z a k ła d a na te­

renie uczelni „ B r a c tw o Słowiańskie", które się sz y b k o rozpow szechnia i na innych uniw ersytetach, a nie z a p o ­ mina przytem wszystkiem 6 „Kółku M łodzieży“ w Cieszynie i g ro m a d z i książki dla jego użytku. R ok 1848, słynna „wiosna l u d ó w “ zastaje Stal­

macha w W iedniu. W y d a w a n o w te ­ d y szereg u sta w w olnościow ych, m iędzy innemi z a p r a w a d z a ją c y d i

(12)

Str. 10. Nr. 14.

w o ln o ś ć druku. O k o lic z n o ś ć tę p o ­ s ta n a w ia w y k o r z y s ta ć Stalmach dla ro z p o c z ę c ia w y d a w a n i a o d d a w n a p o s ta n o w io n e g o pisma Porozum ie- i w a się w ięc z dr. Kluebim, ‘ który już d a w n o sprzyjał p lan o m S tal­

m acha i p rzy p o m o c y Cięcialy, klęcz­

ki, Śliwki, Kotuli i innych w y d a je 6.

m aja 1848 r. pierw szy num er „Ty­

g odnika C ieszyńskiego“. Następnie

słowiańska. Ś lą za k ó w p rzy d z ielo n o d o sekcji czesko-słow ackicj. Prze­

ciw k o ta mu protestuje Stalmach, żą- i d a ją c przydzielenia idi d o g ru p y polskiej Czesi zgodzili się w tenczas na to zadanie, c o p rz y dzisiejszych stosunkach p o lity cz n y d i jest niezmier­

nie w ażnem , b o św ia d c z y o tern, że Czesi uznaw ali w ó w c z a s Ś lą z a k ó w cieszyńskich za część n a ro d u pols-

P a w e ł S te lm a c h

b u d z ic iel P o l s k o ś c i Ś lą sk a C i e s z y ń s k i e g o .

30. m ają w y je ż d ż a w ra z z kilkoma Ślązakam i na pierw sz y Zjazd Sło­

wiański d o Pragi. P obyt Stelmacha na tym zjeździć ma o g ro m n e z n a ­ czenie dla s p r a w y polskiej na SI.

Cieszyńskim. Zjazd ten p o d z ie lo ­ ny został na trzy sekcje: i) polsko- usbą, 2) c z esko-słow acką, 3) p łd .

kiego. Po p o w r o c ie ze zjazdu, p r z e r ­ w a n e g o b o m b a r d o w a n ie m Pragi przez gen. W indisdigrätza, z a k ła d a i Stalmach „Czytelnię L u d o w ą “ i „Bibl- , jotekę Kraju C ieszyńskiego“ i w c ią ż i usilnie p rac u je n a d o b u d z e n ie m na- I r o d o w e m s w e g o ludu. Z n a c z n ą 1 p rz e s z k o d ą w tej jego p r a c y były

(13)

Nr. 14.

trudności finansowe. Mała ilość p r e n u m e ra to ró w (200) p o w o d u je , t e Stelm ach ciągle musi d o p ł a c a ć d o pisem ka z własnych pieniędzy, starania zaś o p o s a d ę nie o d n o sz ą skutków .

J e s z c z e w ro k u 1848 p o w s ta ł w W iedniu „Z w iązek a u s tr ja c k ic h Ś l ą z a k ó w “, k t ó r e g o celem było g e rm a n iz o w a n ie Ślą ska . Przeciw

" Z w ią z k o w i, en< rgicznie w y s tą p ił S ta lm a c h , M usiał j e d n a k walczyć z d u ż e m i tru d n o ś c ia m i, ho p rz e c iw ­ nicy cieszyli się p o p a rc ie m w ładz i byli z a o p a try w a n i obficie w pie­

niądze, to też w y d a w ali n a w e t p is ­ m o, p r z e z n a c z o n e w y łą c zn ie do wal- I ki z „ T y g o d n ik ie m " ,p . t. „N ow iny dl» j ludu w ie js k ie g o ". W m ia rę walki j z „ fr a n k f u r c is t a m i " , bo ta k nazy- j w ano "Z w iązek a u s tr ja c k ic h Śląza- j k ó w “, sy p ią się n a n iego p rze ślą- j d o w a n ia w posta c i p ro c e s ó w , k a r j itp. „ T y g o d n i k “ z o s ta ł n a w e t w r o k u 1849 z aw ieszony, ho now a u s ta w a p r a s o w a w y m a g a ła od pism p o lity c z n y c h , w y c h o d z ą c y c h c z ę ś ­ ciej niż raz w m ie s ią c u ka uc ji p ie ­ niężnej. U sta w ę tę je d n a k o w o ż w ten s p o s ó b om inięto, że z a m ien io n a

„ T y g o d n i k “ na pism o niepolityczne z d o d a tk ie m p litycznym p. t. „ P r z e ­ g l ą d “, w y c h o d z ą c y m raz na mie­

siąc. P ie rw sz y n u m e r „ P r z e g l ą d u “ w yszedł 2l s ie rp n ia 1849 r. Nową p r z e s z k o d ą b y ło z a k a z a n ie „ T y ­ g o d n i k a “ w Galicji, gdzie z y s k a ł 220 odbiorców . S ta lm a c h usuw a ją w ten s p o s ó b , że zm ienia nazwę g a z e ty na „G w iazdkę c ie s z y ń s k ą “, a w n ie s p e łn a 5 m ie się c y późnie robi to sam o z „ P r z e g l ą d e m “, na z y w a ją c go „M ie się c z n ik ie m “ i w y d a je o b a j pism a dalej. Rząd, k t ó r e m u a k c ja i 'Stalmacha b y ła nie na rę k ę , p o w o ­ duje w r. 1852 t()-m iesięezną przer- w w ydaw aniu „ G w ia z d k i“. S ta lm a c h j e d n a k nie traci f ego czasu i z e ­ b ra w s z y 300 z ło ty c h re ń s k ic h p ł a ­ ci k a u c ję i ro zp o c z y n a w y d a w a ć

„ G w ia z d k ę “, ja k o pism o politycz-

Str. 11 ne. Pismo to, z a cz y n a się r o zs z e ­ rzać, tak , że S ta lm a c h n a ra z ie byt ma zapew niony. J e sz c z e p r z e d u r e ­ g u lo w a n ie m s p ra w p ism a zajm uje się o rg a n iz o w a n ie m rolników , w z y ­ w ając ich do z a ło ż e n ia „ T o w a ­ rz y s tw a g o s p o d a r c z e g o “. W ładze je d n a k nie u d zielają pozwolenia, m im o k i l k a k r o tn y c h p o d a ń , ta k , że

„ T o w a r z y s tw o “ p o w sta je d o p iero w r. 1859. W r. 1861 n a s tą p u je nowa fa la u c is k u Polaków. S ta lm a c h więc, c hcąc Polaków p odnieść na d uchu, i wzbudzić z a in te r e s o w a n ie do ję ­ z y k a p o lsk ie g o , ro p o c z y n a o r g a n i ­ zować p rze d staw ie n ia r m to rs k ie . P ie rw sz e p rz e d s ta w ie n ie o d b y ło się 20. g r u d n ia 1852 r. O d e g ra n > s z tu ­ k ę A nożyca: „ C h ło p i a r y s t o k r a c i “.

Pow d z e n ie by ło n ie s ły c h a n e . Póź­

niej p r z e d s ta w ie ń z a n ie c h an o , gdyż w p y w y ,,frankfurcistów „ przem gły, a m ieszczanie c ie s z y ń s c y w z nacz­

nej m ie rze się zniem czyli.

W r. 1859 w ła d z e t a k gorliwie p r z e ś la d u ją p r o c e s a m i pism o, że fu n d u sz e r e d a k c y jn e w y c z e rp u ją się na k a r y i g rzyw ny. W tedy p rz y c h o d z i 'S ta lm a c h o w i z p om ocą .1. I. K ra sze w sk i, p rz e z w y s ta ra n ie się o p r e n u m e r a t o r ó w dla „Gw iazd­

ki" w K ró lestw ie Polskiem , poleca I ją p r z y te m g o r ą c o G azecie W ar- I szew skiej. W 1800 n a s tę p u je chw i­

lowa p r z e r w a w p r z e ś la d o w a n ia c h , j Stalmch zajmuje się więc orgariizac- j ja nowej „Czytelni ludowej*. Układa

I dla niej statut i organizuje zbiórkę

I książek, która przynosi k i l k a tysięcy romów. Otwarcie „Czytelni“ nastą­

piło 7. grndnia 1861 r.

Po powstaniu 1863 r. prześla­

dowania znów się wzmagają. Urzą­

dzano wtedy ciągłe rewizje, czy to w redakcji, czy to w pryw*tnem mieszkaniu Stalmacha, Rezultatem tego — kilka procesów W sumie sk rżano Stalm acha na 2 i pół mieś.

więzienia i 500 zł. reńskich grzywny Mimo tego Stalinach nie ustaje w.

pracy i w roku 1872 zakłada To*

Cytaty

Powiązane dokumenty

podcieniami znajdują się oprócz rynku jeszcze na ul Niemieckiej i na dawnej Głębokiej, obecnie Legjonów, Do rynku przytyka również dom dawnego burmistrza

wioną młodzież i prosi, by wybrano przyszłą „wdowę&#34;, albowiem zbliża się godzina śmierci starego i (zmęczonego zabawami „basu”. Skończywszy to

Spółdzielnia uczniowska Gimnazjum Neoklasycznego w Chorzowie t rozpisuje konkurs na 3 stypendja, przeznaczone na częściowo pokrycie taksy administracyjnej za drugie

nych ułatw ia nam d ostanie się do dalej oddalonych miejscowości, stąd już bez trudu dostajem y się na n arta ch do obranych przez nas terenów krajoznawczych,

Dajcie dajcie co miacie dać Nie będziem y dłuigo czekać Nasz goik zielony Pięknie przystrojony5. Nasza Marzaneczlka jdsJt pani Spoiglątfają na nią

Kiedy znajdziemy się na polach węglowych, ciągnących się około Królewskiej Huty, Katowic, Mysło­.. wic, czy innych miast naszego z a ­ głębia węglowego,

go dzwon, jakkolwiek także bardzo melodyjny i nader piękny. To też był on dumą mieszkańców wsi, którzy niecierpliwie oczekiwali na dzień jego chrztu. Tak się

Dalszym dowodem, że dawniej niższy był poziom jeziora jest fakt, że ogniska licznych chat w dolnej części półwyspu znajdują się nawet obecnie poniżej