• Nie Znaleziono Wyników

Młody Krajoznawca Śląski, 1934, R. 1, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Krajoznawca Śląski, 1934, R. 1, nr 2"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena pojedyńcz, egz. 2 0 gr.

młody

Krajoznawca

Nr. 2. Rok. I.

S la sk i

(2)

Spis rzeczy.

strona

1. Stroje c h o r z o w s k i e ... ... .... 2

2. Z przygód ł a z i k a ...4

2. Opis kościółka w W a r s z o w i c a c h ... ...5

4. Z cyklu legend górniczych. I. Opowieści o skarbniku . ...8

II. Swiynto Barbórka i Skarbnik Zabrzeski®... 10

5. O resztkach pierw otnych osad, stanow iących zaczątki dzisiejszego m iasta Król. H u t y ... 11

6. Bieda s z y b y ... ...12

7. Wieś kościelska—Ludność i jej z w y c z a j e ... 14

8. Do pracy . , ... ... 15

9. Z życia k ó ł ... ... 16

(3)

Młody Krajoznawca Slaski

PISEMKO ZRZESZENIA SZKOLNYCH KÓŁ KRAJOZNAW. ŚLĄSKICH

^--Wychodzi co m iesiąc.—= = ---- -

NR. 2. CZERWIEC 1934---ROK L

Stodoła ośmiokątna w Łące, pow. pszczyński.

Stodoła ośmiokątna należy do prastarych fo rm budownictwa ludowego. Prawdo­

podobnie ten typ budownictwa wywodzi się z wzorowania się na szałasie z cza­

sów pierwotnych. Przekazywany tradycją, utrzym ał się sposób budowania sto­

dół wielokątnych, jeszcze dotąd na Śląsku, ale i tutaj jednakże należy do ty­

pów zanikających.

Do Naszych Czytelników. «®®®®®®®o®

@ P i e r w s z y n u m e r „ M ł o d e g o K r a jo z n a w c y Ś lą s k i e g o '1 w y d a l i ś m y jak o p is e m k o ^ 0 koła K r a jo z n a w c z e g o Gimti. Klas. w Król. H ucie. O b e c n y n u m e r w y c h o d z i ju ż jak o

o rg a n św ie żo u t w o r z o n e g o z rze s z en ia s z k o l n y c h k ó ł k r a jo z n a w c z y c h g ó rn o ś lą s k iej części w H n a s z e g o w o j e w ó d z t w a . Na s k r o m n y c h s tro n icach n a s z e g o p ise m k a , m o że zam iesz cza ć, y H obecnie sw o je a r ty k u ł y , m ło d z ież krajo z n aw cz a c a łe g o Ś lą sk a. H

$ | N ie w ą tp im y , że k o leż an k i i k o led z y u ż y c z ą n a m sw eg o p oparcia i w s p ó łp ra cy , że zasila n a s lic znem i a r ty k u ła m i k ra jo z n aw cz em i, że r ó w n o c z e ś n i e p o p r z ą W s z y s c y roz- X p r z e d a ż nasz ej w s p ó ln e j g a zetk i. Tyle j e s t kół k ra jo z n a w c z y c h na Śląsku, ty le je s t f j m ło d z i e ż y , która się k r a jo z n a w s t w e m zajm uje , że n a p r a w d ę p o t r z e b n y jej j e s t w ła s n y H o rg a n , w k t ó r y m m o g ła b y się w y p o w ie d z ie ć i w k t ó r y m m o g ła b y o g ło sić s w o je zdo- X b y c ze i p rz e ż y c ia k ra jo z n aw cz e,

* O d W as zal eż y 'czy n a s z e w s p ó ln e p i s e m k o u t r z y m a się, będzi e sta le i r e g u ­ le l a r n i e w y c h o d z i ć i ciągle się u lep s za ć.

0 OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOS

(4)

Str. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.

MARCINEK ZYGMUNT.

Stroje chorzowskie.

Malowniczy strój chorzowski c o ­ raz bardziej zanika. Tylko jeszcze przy różnych uroczystościach reli­

gijnych, narodowych lub też r o ­ dzinnych, można oglądać te piękne i barwne stroje.

Strój żeński dzieli się na strój m ężatek i strój dziewcząt. Kobietę zam ężną można po stroju odróżnić od niezamężnej. Dziewczyna c h o ­ rzowska w dnie powszednie nosi latem lekką spódnicę kolorową, t.

zw. „kieckę" i do tego bluzkę r ó ­ wnież kolorową, z długiemi ręk a­

wami: Zimą nosi spódnicę i bluzkę flanelową, ale zawsze kolorową.

Na spódnicę wdziewa jeszcze far­

tuch, czyli „zop askę“ zwyczajną, p łó cien n ą w pasy. Głowa jest nie- okryta i uczesana w warkocze, przew ażnie nieupięte.

Kobieta zamężna, „siodłocka", ubiera się w dnie powszednie p o ­ dobna jak niezamężna, z tą jednak różnicą, że ma głowę zawsze okry­

tą, w ten sposób, że na czole n o ­ si białą koronkę, a na to wdziewa czerw oną chusteczkę, t. zw. „pur- purkę". W niedzielę dziewczęta u- bierają się w biały „kabotek", czyli bluzkę z krótkiemi, bufiastemi r ę ­ kawami, zakończonemi szeroką ko ronką. Taka sama koronka zn aj­

duje się przy szyi. S pódnica jest latem z lekkiego sukna, zimą z cięż­

szego. Pod spódnicą, t. zw. „kiec­

ką" znajdują się halki, czyli właści­

we spódnice, których jest kilka i nazywają się „watówkami". „Zo- p ask a” jest jedwabna, tkana wzo­

rzysto w duże kwiaty. Dawniej sprowadzono specjalny jedwab na te „zopaski" z Francji. Na k a b o ­ tek wdziewają dziewczęta „bruślek", czyli gorset sukienny z czarnego lub ciemno-czerwonego sukna. Z

przodu do niego jest przym ocowa­

na szeroka wzorzysta wstążka, która u dziewcząt jest różowa. R a­

miona są okryte białą lub k re m o ­ wą chusteczką z jedwabiu, o zd o ­ bioną w kwiaty, t. zw. „merinką".

Na szyi nosi się korale, a im wię­

cej rzędów tych korali, tem ładniej to wygląda.

„S iodłocka11 ubiera się podobnie jak dziewczyna, tylko na „bruślek"

ubiera się jeszcze czarną, czysto jedwabną „jaklę", o długich rę k a ­ wach. Na głowie nosi „purpurkę".

W chłodniejsze dni kobiety o p a s a ­ ją sie dużemi tureckiemi chustami.

Co do kolorów stroju kobiety z a ­ mężnej, to można powiedzieć, że są one przeważnie nieco ciem niej­

sze od kolorów stroju dziewcząt.

(5)

Nr. 2.__________ MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI____________Str. 3.

W czasie wielkiego postu, lub też podczas żałoby, zopaski są k o ­ loru fioletowego. Na głowie wie- dy kobiety m ają „żuroki", czyli bia­

łe p łó c ien n e chusteczki, a opasują się dużemi chustam i w drobne czarn o -b iałe pręgi lub kratki. O b u ­ wie kobiet chorzow skich dawniej było sp o rząd zo n e ze specjalnego czarnego materjału. Dziś jednak daw ne obuwie zo stało zastąp io n e lakierkami. P o ń czo ch y są jasne, czę sto białe.

Strój weselny je st jeszcze wię­

cej bogaty i ozdobny od niedziel­

nego.

Młoda Pani ubrana jest w cz a r­

n ą suknię ze sukna lub jedwabiu.

Na k ab o tek ubiera „bruślek", a na bruślek jeszcze „wierzcheń" z cz a r­

nego, wzorzystego jedwabiu. R ęk a­

wy są długie i w górnej części b u ­ fiaste. Na głowie ma szeroki wia­

nek mirtowy, na szyi korale, a do korali jest przyczepiony duży, zło­

ty krzyż. Po czepinach na miejsce wianka kład ą młodej Pani na g ło ­ wę biały czepek.

Drużki są ubrane w strój o d ­ świętny, tylko „bruślek11 jest ciem ­ n o -czerw onego aksamitu. Zopa- ska jest jedwabna, koloru zielone­

go. Drużka ma sp ecjaln ą fryzurę, polegająca na uczesaniu włosów we dwa warkocze. P o te m głowę obwiązuje się szeroką i długą czerw o ną wstążką, „harazionką", której końce s p ad ają na plecy.

O prócz tego inne wstążki przypię­

te są w ten sposób, że przykrywają uszy. W końcu drużka w kłada na głowę duży wianek z różno k o lo ro ­ wych, sztucznych kwiatów. Również w stążka s p a d a z kabotka u szyi.

S tarsze kobiety chorzowskie, w ybierając się na wesele, ubierają na głowę duży p łócienny czepek z koronkami, z którego spadają dwie szerokie wstęgi ku przodowi.

Co do stroju męskiego, to trz e ­ ba tu również rozróżnić strój c o ­ dzienny od świątecznego. Na co- dzień „siodłok* chorzowski nosi ciem no-czerwoną, prawie bronzo- wą w drobne kostki marynarkę, t. zw. „jaklę". S podnie są ciemno*

granatowe, czyli po Śląsku „modre,, i wpuszczone w cholewy butów, sięgających aż do kolan. Na g ło ­ wie ma siodłok czarny kapelusz z dużem rondem. C h a ra k tery sty cz­

ną cechą Chorzowian jest ta, że mężczyźni, tak ^starzy, jak i m ło ­ dzi, m ają twarz zupełnie wygoloną.

Siodłok.

Niedzielny strój jest n a s tę p u j ą ­ cy: Na koszulę ubiera sio d łak r o ­ dzaj długiej kamizelki bez rę k a ­ wów, z ciem nogranatow ego sukna, ze złoconem i guzikami. Nazywa się to „bruślek". Na to ubiera rodzaj długiej marynarki tego s a ­ mego koloru, również ozdobioną świecącem rzędem guzików i czerwonem i frendzelkami. J e s t to t. zw. „kamzolka". Na szyi nosi

(6)

Str. 4._________MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.

Chorzowianir. chusteczkę w czer-' wone pasy. Spodnie są p o m a ra ń ­ czowego koloru, z jeleni skóry, t.

zw. „skórzoki". Są one wciśnięte w długie świecące buty. Na gło­

wę wkłada się wysoką czapkę fut- rzanną, zrobioną ze skór tchórzów, jest to t. zw. „tchórzówka".

Strój weselny P an a Młodego jest niemniej okazały. Młody P an jest ubrany w długie czarne spodnie, które mają z boku wąskie, czerwone lampasy. Na głowie ma kapelusz, do którego jest przypięty duży pęk sztucznych kwiatów, z długą z i e ­ lo n ą wstążką. Do kamizelki po le-

KOZIOŁ EWALD.

Z przyg

S łońce stało już wysoko, gdy pełni życia, ze śm iechem r a ustach wyruszyliśmy na parudniow ą wy­

cieczkę krajoznawczo-przygodową.

Było nas dwóch, Aloń i naturalnie

— ja. Ekwipunek nasz był pier­

wszorzędny, a bardzo lekki bowiem oprócz 35 groszy, aparatu do golenia i gitary, nie mieliśmy nic. Ogólnym kierunkiem były góry, a bliższa miejscowość naszej wędrówki nie­

znana. Katowice minęliśmy szybko i spokojnie, dopiero na szosie p ro ­ wadzącej do Bielska zaczęhśmy próbow ać naszego talentu muzy­

czno-wokalnego i wkrótce już we wszystkich napotkanych po drodze miejscowościach mogliśmy r o z p o ­ cząć gościnne występy już w do skonałej formie. Kiedy tak z pieśnią na u stach przeszliśmy kilka m iejsco­

wości, twarze nam się wypogodziły, gdyż mieliśmy już w kieszeni tyle pieniędzy, że mogliśmy sobie p o ­ zwolić na wyśmienity obiad w Kuchni dla bezrobotnych. Przenocowawszy w stodole, zaczęliśmy nazajutrz różne badania krajoznawcze, opi-

wej stronie ma przypięty bukiecik z mirtu, opleciony znowu długie- mi wstążkami.

Drużba jest podobnie ubrany jak Pan Młody. Ma również na sobie długie czarne spodnie i zwy­

kłe sznurowane buty. Zamiast m ir­

tu ma przypięty pączek sztucznych, różnokolorowych kwiatów. Również na kupeluszu ma pęk kwiatów.

S taro sta weselny ubiera na k a­

mizelkę i skórzoki jeszcze długą g ranatow ą sukmanę, do której przypina po lewej stronie mały pęk mirtu. Na głowę wsadza tchórzówkę.

id łazika.

sywaliśmy i szkicowaliśmy wszy­

stkie przydrożne krzyże, kapliczki, obrazy wiszące na drzew ach i t. d.

O koło południa znaleźliśmy się obok pewnej wiejskiej gospody, przed k tó rą siedział może 200 kg ważący właściciel. Między nami a gospodarzem wywiązał się n a s tę ­ pujący dialog: „Mocie piwo ?“ G o­

spodarz spojrzał na nas swemi małemi oczkami i sapiąc niby loko­

motywa, rzekł: „Nima-a a". „No a zelter mocie ?“ — ,,Nima-a".

„A Iemonada m o c ie ? " — ,,Nima“.

,,Alemlyko farona kantego, mocie?"

— „Nima". „No a kawa m o c ie ? "

— zapytałem, nie mogąc się już wytrzymać od śmiechu. „Mele sie",

— odpowiedział — ledwo dysząc.

Parsknęliśmy śmiechem, aż się wszystkie kury na drodze porozla- tywały i poszliśmy dalej.

S ło ń ce grzało mocno. W rowach przydrożnych bieliły i czerwieniły się przeróżne kwiaty. Raz po raz na promieniu złotego słońca opu- szczałsię kolorowy motyl i ro zk ła d a­

jąc wachlarze swych skrzydeł, siadał

(7)

Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 5.

na przydrożnym kwiatku. P o d zi­

wiając piękno natury, przybyliśmy na u ó r n ic ę obok Andrychowa, gdzie mieszka bardzo bogata ciocia jednego z nas. Poza wieloma z a ­ letami m a ona jedną, jak się później przekonaliśmy, wadę, jest bardzo skąpa. Wieczór już był na karku, gdy przy akom pan- jam encie gitary weszliśmy w gościn­

ne progi naszej kochanej cioci.

Przyw itała nas serdecznie mniej więcej w ten s p o s ó b : „Dobrze, żeście przyszli, bo momy m ocka ro b oty ." N astępnie dała nam k a­

wałek suchego chleba i g arnuszek kwaśnego mleka, m ów iąc: „Jydzcie chłopcy, bo zaroś pujdymy do s to ­ doły młócić". — Aloń skrzywił się jak znak zapytania i s zep n ął mi do u c h a : — „Łobocz yno, jakby jo d o ł mojemu kanarkowi to jodło, to by ło d głodu zdechł, a ło n a kazuje nom jeszcze m łócić ? Nie odpow iedziałem nic, tylko, wzią­

wszy gitarę do ręki, zaśpiew ałem :

„Dzisiaj już jest zapóźno". „ C o ? "

— przerw ała mi ciocia — „Do r o ­ boty nigdy nima zapóźno. Uwińcie się, bo na nos czekają". Cóż było robić, z udanym uśm iechem u d a ­ liśmy się do stodoły, gdzie po paru p róbach, młóciliśmy jak starzy.

„No widzicie chłopcy, to nie tak jak we szkole siedzieć cały dzień i szkryflać lekkiem piórem. U nos trzeba robić", - drwiła z nas ciocia.

Zacisnęliśmy zęby i nie odrzekliśmy nic. Wróciliśmy ze s to d o ły około

północy. Kładąc się spać, rzekł mi Aloń: „Ewald, musimy pieronym śmiatać, bo jak tak dalej pójdzie, to znajdziemy się w lazarycie".

Mimo że ze zm ęczenia wargami ledwo m ogłem poruszać, zacząłem go pocieszać. — Lecz cóż, zam iast się poprawić, sytuacja nam się p o ­ gorszyła. Nazajutrz już od samego rana zaprawiła nas ciocia do r o ­ boty, nie dając nam spoczynku ani na chwilę. To kazała nam drzewo rąbać, to konie czyścić, to piasek ładować, wreszcie zaw o łała nas na obiad. Aloń, popatrzywszy na kwaśne mleko i ziemniaki, rzek ł:

„Sam widać jest tak o moda, że musisz robić jak koń a żryć jak k o z a ? " —Po obiedzie poszliśmy za s to d o łę tro ch ę wypocząć. Aloń wziął ze sobą swoją n ieod stęp n ą gitarę. Ledwo uderzył w struny, już miła ciocia była koło nas i pochwaliła nas temi słow am i:

„Fajnie grocie, ale lepiej by wy­

glądało, jakbyście zagrali z jaką robotą". Cóż było robić. Z aczę­

liśmy tedy powoli pracować, p o ­ cieszając się tem, że w nocy uciekniemy do domu. Kiedy znowu po całodziennej pracy, złam ani na ciele i na duchu, wróciliśmy do domu, zaczęliśmy niebawem pakow ać nasze manatki i fora ze dwora. Godzinę później siedzie­

liśmy w pociągu, a Aloń, pobrzdę- kując na gitarze, rzekł: „Zeszło by się do cioci na tako „kuracjo"

p osłać pora belfrów".

STRUŻYNA ALFRED, kl. VIIIa.

Opis kościolka w Warszowicach.

Warszowice, m aleńka wioska w powiecie pszczyńskim, leży w m alo ­ wniczej okolicy. Wioska to bardzo stara i ma jeszcze wiele śladów starej śląskiej kultury ludowej. Do

najcelniejszych z tych śladów n a ­ leży tam tejszy kościołek.

Kościółek w Warszowicach jest jednym z najstarszych na Śląsku i istnieje p o d o b n o już pięćset lat.

(8)

Str. 6. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.

krzyż łaciński. Reszta to właściwy kościoł o 4-rech okienkach z p ra ­ wej strony. Na dachu w środku mieści się m ała wieżyczka — sy­

g natu ra z niewielkim dzwonem, uży­

wanym podczas podniesienia i b ło ­ gosław ieństwa P o o k o ła kościoła prowadzi mały ganek, również przy kryty gontowym dachem; są to t.

zw. „szędzioły“, a służą do c h ro ­ nienia się przed deszczem. Obok kościoła jest cm entarz ze staremi napisami na pomnikach, ogrodzony charakterystycznym płotem. Na cm en tarzu i poza nim rośnie wiele różnych drzew, a jest między nie-

główną od prezbiterjum oddziela balustrada z różnokształtnego że­

laza. Przed b alustradą po prawej stronie stoi konfesjonał, a po lewej znajduje się am bona z twardego drzewa, pięknie różnemi rzeźbami ozdobiona. W środku kościoła po obu bokach znajdują się dwa b o cz­

ne ołtarze, prawy św. Józefa, lewy św. Anny. W prawym o ł t a r z u j e s t obraz, przedstawiający św. Józefa w natchnieniu, a pod nim mieści się obraz Matki Boskiej C zęsto ch o ­ wskiej z kilkoma wotami. W lewym ołtarzu jest znowu obraz przedsta­

wiający P an nę Marję, która przy­

Wybudowany zo stał całkowicie z drzewa i już na zew nątrz przed­

stawia się bardzo ciekawie. Przed­

nią jego część stanowi wieża, która, jakkolwiek już od dołu się wyodręb­

nia, gdyż jest aż do samego spodu przykryta gontowym dachem, je ­ dnak stanowi jedną cało ść z resztą kościołka. Czworobocznem rozsze­

rzeniem wieży u góry jest dzw on­

nica, gdzie się mieszczą dwa nowe dzwony. U samej góry znajduje się złota kula, a jeszcze wyżej krzyż z dwiema poprzecznemi belkami, gdyż to ma być właściwy stary

mi dąb, podobno tysiąc lat liczący.

P ołow a tego dębu już dawno o d ­ padła, a reszta jeszcze ma liście i rodzi owoce.

Niemniej piękne jest wnętrze tego starego kościołka, pięknie i dobrze utrzymane. Naprzeciw głów ­ nego wejścia znajduje się ołtarz główny. Tylna jego część jest z drzewa, a przednia, nowsza, z m a r­

muru. Na tej nowej części o d p ra ­ wia się właśnie mszę św., dlate go też na niej znajduje się wiele

pozłacanych świeczników. Nazwę

Kościołek katolicki w Warszowicach.

(9)

Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 7.

prow adziła Dziecię Jezus do św.

Anny, a O na daje Jezusowi jabłko.

Obok prawego o łtarza stoi chrzciel­

nica z drzewa, przykryta zło co n em wiekiem. Przed temi bocznemi o ł ­ tarzam i sto ją ławki w 2-ch rzędach, po 12-cie w każdym. W tych ła w ­ kach, w których siedzą mężczyźni, znajdują się stare i wielkie książki do nabożeństw a, bo mężczyznom nie chce się ich do domu zabierać.

Na tylnej ścianie po prawej i lewej stronie wiszą po dwie tablice z n a ­ zwiskami wszystkich poległych b o ­ h ateró w wojny światowej. W tylnej części na chórze znajdują się or­

gany starego system u ze starym miechem. O bok głównego o łtarza je st zakrystja. Na ścianie wisi krzyż z roku 1650 z ukrzyżowanym J e z u ­ sem. Na dzwonnicy znajd u ją się dwa obrazy, k tó re poprzednio były u- m ieszczone w głównym ołtarzu, jeden z nich to obraz św. M ikoła­

ja, gdyż kościół jest poświęcony czci tego świętego. J e s t też tam ciakawa skrzynia, zrobiona z je d n e ­ go bloku drzewnego, teraz już nie używana.

Z historją tego kościoła są zw ią­

zane różne opowieści i legendy, przeważnie dotyczą one czasów, kiedy reformacja szerzyła się na ziemi śląskiej. Według jednej z nich od p o czą tk u rościli sobie p r o te s ta n ­ ci pretensje do tego kościołka.

Katolicy jednak, których zresztą w edług ich mniem ania było więcej, nie chcieli na to pozwolić. Po w ie­

lu kłó tn iach c a łą rzecz dano s ę ­ dziemu do rozstrzygnięcia. Sędzia, człowiek bardzo doświadczony, k a ­ zał wójtowi policzyć wszystkie d u ­ sze wparafji, a którychby było wię­

cej, ci mieli otrzym ać kościół. Po policzeniu ok azało się, że obie strony liczą jednakow ą ilość dusz.

Sp ó r był nadal trudny do ro zstrzy ­ gnięcia. Lecz Pan Bóg przybył k a­

tolikom z pom ocą. O tóż owej n o ­ cy urodziło się pewnej katoliczce

dziecko, które się dopiero po 6-ciu tygodniach urodzić miało. Urodziny dziecka zaraz zgłoszono i k ato li­

cy n ap ow ró t otrzymali kościół, a p ro te s ta n c i dopiero po kilkuna­

stu latach wybudowali sobie w ła ­ sny.

Inna znowu opowieść głosi, że pewnego razu przyszło między k a ­ tolikiem a p ro te s ta n te m w m iejsco­

wej karczmie do kłótni. Katolik, który w domu p rzeczytał kilka p r o ­ testan ck ich książek, twierdził że Martin Luter jest w piekle. P o d ­ piwszy sobie więc zac zął to p r o ­ testan to w i wyrzucać i śmiać się z tego. P ro te s ta n t, oburzony i ro z ­ gniewany, chciał się na niego rzu ­ cić, lecz go z trudem pow strzym a­

no. P o d a ł więc ca łą spraw ę do sądu. Sędzia kazał się katolikowi tłó- maczyć, a ten przedłożywszy k s ię ­ gi p rotestan tó w , wolno wyszedł z tej opresji. Długo jeszcze o tem po całej wiosce rozpraw iano i śm ia­

no się z protestantów .

Powien proboszcz katolicki, b a r ­ dzo na p ro testan tó w zawzięty, na każdem kazaniu na nich wyzy­

wał. Ludzie oczywiście donieśli to i p asto r się o tem dowiedział. Roz­

gniewany pastor, który m iał wielkie znaczenie i poparcie władzy, k a ­ zał do siebie proboszcza przywo­

łać. Ten, przygotowawszy o d p o ­ wiednich ludzi i ucharakteryzow aw - szy ich, poszedł do mieszkania p a ­ stora, a gdy wszedł, zobaczył na stole pistolet, a przy stole siedział pastor, który kazał się p ro b o s z c z o ­ wi usprawiedliwić, a w razie s p r z e ­ ciwu straszył, że go zastrzeli. W te­

dy ksiądz począł się żarliwie m o ­ dlić, a w tem na dany znak weszło do izby kilku djabłów ze zw iąza­

nym Lutrem. Proboszcz, k o rzy sta­

jąc z przerażenia pastora, u m knął do domu. P a sto r bardzo przez djabłów i Lutra dręczony musiał iść do proboszcza prosić go o p rze­

baczenie. Gdy proboszcz widział,

(10)

Str. 8. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.

że p asto r się przed nim uniżył i upokorzył, poszedł do niego i po krótkiej modlitwie wygnał djabłów.

Proboszcz cieszył się ze swego podstępu, a pastor, widząc taką

moc proboszcza, począł go od tej chwili szanować i u niego odtąd szukał rady.

To byłby krótki opis kościołka i kilka legend, z nim związanych.

Z cyklu legend górniczych.

E. MATUSZCZYK, kl. Ic.

I.

Opowieści o skarbniku.

Kiedy zeszłego roku byłem na wakacjach, miałem sposobność za­

znajomić się z pewnym starcem.

Nazywał się on Jan Król, ale ogól­

nie nazywano go Jontkiem. ó w to starzec, który już siódmy, czy ósmy, krzyżyk na karku nosi, jest człowiekiem światowym, wiele już słyszał i widział, bo naw et w Ame­

ryce bywał. Pewnego wieczora zacząłem go prosić, żeby mi coś opowiedział o Skarbniku, o którym już cośkolwiek słyszałem od ojca.

Zaczął wtedy opow iadać: „Boł se na świecie bardzo zły djoboł. Lu­

dziska się go boli i strachali się przed nim, bowiym uon jim bardzo wielo szkodzioł. Ulitowoł się nad swym Judym Pon Bog. Kozoł se zawołać djobła i tak do niego godo:

Słuchej djoble, tak dalej być niy może, trza ze tobom skończyć.

Bydzies za swoje grzychy pokuto- woł we ziymi. Niy śmis mi krzy­

wdzić mojigo ludu ino mu pomogać.

Zato możesz go wy swym kro- lewstwie korać jak zawiniół. Idź zatym do ziymi, a niych cie wiyn- cyj nie widza. Zatem djoboł poszo ł“

— ciągnął dalej J o n te k — „Djoboł tyn zowie sie Skarbnikiem. Przy- b ro ł uon p ostać człowieka, chocioż mo nogi z racicami i podkowami oraz uogon". — Po takim wstępie, Jo n tek opowiedział mi kilka legend.

A mianowicie:

„Boł pewnego rozu chłop. Na- zywoł sie Zeflik, Mioł uon kobiyta

i dwoje dziyci, kierym pszoł bardzo.

Ale cos kej u niego biyda za ko­

minem piscała. Harował uon na grubie jak mógł, ale niy mioł scyń- ścio. Aż pewnego dnia gdy siedzioł wy sztolni, pszyszoł do niygo sztaj- ger i powiedzioł m u : przyniósł żeh ci koleksa. Bydziecie u oba robić pod 50. nómerym. Zeflik ze wiel- gom rodościom spojżoł na kolegę, i spytoł sie go jak on sie nazywo.

Ale uon jyno gowóm kiwnół. Na drugi dziyn koleks Zeflika już mioł robić. I no dziwo niy pszyniósł ze sobom jedzynio. Zeflik jednok, jako dobry krześcijanin dzieloł sie śnim. A kolega jego robioł za dziyśiyńciu, ze Zeflik niy nosto rcó ł wagonów ładować. Wiync kej na­

deszła wypłata, Zeflik zarobioł nojwiyncyj na kopalni. Tak bóło długo. Aż roz towarzysz godo do Zeflika. Wiys kim jo jest ? Jo jest Skarbnikym. Zato ześ boł taki dobry boś mie żywioł, toś tak dobrze zorobioł. Być dali taki, a jo ci byda pómogoł.— I zniknoł.

Zeflik zaś boł taki bogaty, jak zodyn wy wsi“.

Drugą ta k ą legendę opowiedział mi stary J o n te k na następny dzień:

„Był se pewiyn górnik. Mioł cały tuzin dziecisków i jedno baba.

Pszoli sie wszyscy jak nikt na świycie. Ale cos kej nie mioł scyń- ścio, bo m ało zarobioł. Przeto rzykoł do Ponbócka, ja k móg. Aż

(11)

Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 9. sie Skarbnik nad nim ulitowoł,

i wskozoł mu takie miejsce, wy którym nigdy niy miało brak n o ń ć wynglo. Ale Skarbnik powiedzioł m u : Zato, co jo ci dom, musis mi psynosić dziynnie rano koło sztolni jedno jajko i surowy placek. O próc tego niy śmiys wiyncyj jak rok na kopalni pracow ać Od tego czasu górnik tyn zano sió ł do sztolni o biecane rzeczy, i zaro b io ł masa pieniyndzy. Na niyscyńście rok minoł. J e d n o k górnik uowy sto ł sie hardym, i nie chcioł uopuścić kopalni, jyno sie dalyj bogocić.

Lecz sp o tk o ła go kora. Kiedy jednygo dnio wyłazioł ze windy, ślecioł mały kam uszek i zabioł go.

Tak się mści Skarbnik, gdy kto przekroczy prawo jego". — Kiedy nad temi opow iadaniami starego J o n tk a zac z ą łe m się zastanaw iać, przypom niałem sobie jak przed 2-ma laty sam zetknąłem się z wia­

rą o Skarbniku.

Kiedy przed 2 laty byłem w ko­

palni z ojcem, p ozn ałem się tam pod ziemią z jednym starszym górnikiem. Idąc z ojcem krętemi gankami węglowemi, gwizdałem sobie pod nosem. Ojciec nie zw a­

żał na to, zajęty pracą, a naw et czasem sam sobie pogwizdywał.

Lecz ów górnik zw rócił mi uwagę, że w podziemiu nie wolno gwizdać, bo mogę d o stać od Skarbnika

„w pysk". P rz e s ta łe m n aty ch m iast gwizdać i jakiś lęk w ewnętrzny o g arn ął mnie, ale w net się go p o ­ zbyłem, kiedy ojciec powiedział mi, on w to nie wierzy, a ażeby mnie zu p ełn ie uspokoić, opow iedział mi n a s tę p u ją c ą histo rję- „ P raco w ałem "

— mówił ojciec, — „w kopalni niedaleko Połomi, powiat rybnicki;

m iałem wówczas 16 lat. \V roku 1904 przybył na ową kopalnię p e ­ wien Ukrainiec, którego nędza zagnała do tej niezwykłej dla niego pracy. W net jednak znudziło mu

się życie w podziemiu. I gdy p e ­ wnego razu inni rob o tn icy więcej niż zwykle się z niego śmiali, p o ­ stan o w ił uciec, nie kończąc s z y ­ c h t y . Nie znał jednak chodników i zgubił się w nich. O prócz tego nie wiedział on, że w kopalni tej płynie rzeka, która jest dość g łę ­ boka. Błądząc po długich gankach, u p ad ł i zgubił „karb itk ę“. Jakiś czas utrzym ywał się na powierzchni wody, lecz osłabiony, zac zął tonąć.

W tym samym czasie przechodził tam starszy rębacz, ze swym p o ­ mocnikiem. Rębacz ten, słysząc z rzeki wołanie, o pomoc, zac zął szczękać zębami, mówiąc, że to Skarbnik. W kopalni tej istniało podanie, że Skarbnik, u d a ­ jąc ton ąceg o , żąda lampki. Temu zaś, który poda mu lampę urwie rękę Towarzysz jego, widocznie śmielszy, wziął lampkę rębacza i kij i poszed ł na ratun ek to n ą c e ­ mu. Na nieszczęście był niedaleko szybu powietrznego, więc silny prąd powietrza zgasił mu lampkę.

T o n ący zaś, zobaczywszy światło, zaczął płynąć ku niemu. P o m o c­

nik rębacza podał mu laskę.

Ukrainiec, ch cąc odrazu wyskoczyć na brzeg, s z arp n ął za laskę silnie.

Poniew aż szarpnięcie było za silne, ten z brzegu się zląkł i puścił laskę.

Dalej stojący rębacz w tej sam ej chwili u sły szał silny plusk i n ie­

ludzki krzyk: „ S k a r b n i k ! " Na ten głos wziął nogi za pas i silnie szczękając zębami, zaczął uciekać.

Po dłuższej chwili dopiero na miejsce wypadku przyszli inni t o ­ warzyszy pracy. Znaleźli tam zem ­ dlonego pomocnika i kij un oszony przez wodę. N atychm iast o tym wypadku dano znać władzy kopalni i zaczęto przeszukiwać rzekę. Po godzinnem poszukiwaniu, w yłow io­

no zwłoki biednego Ukraińca. Padł on ofiarą wiary w skarbnika, wiary, k tó ra tak bardzo ro zpow szechniona je st wśród górniczego ludu.

(12)

Str. 10. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI . Nr. 2.

X. GIMN. URSZULANEK, w Rybniku.

Hi

Swiynto Barbórka i Skarbnik Zabrzeski.

Bardzo downo Łymu mieszkoł se na Ślonsku taki bogaty grof, co to cołkiym Ślonskiem regirowoł.

P o n Boczek d o ł mu maluśkiego syna i gryfno cera, kieryj było Barbórka, u ona była świynto i d o ­ bro, aż nie możno. Rzykała całus­

ki dziyń, a że tyn jeji uojciec uokro- pni lo wszystkich ludzi byli, uona jich pocieszała i pomagała lecy kiedy. Roz pokozała se ji w śniku świynto Dorotka i pado. „Wiysz co, Barborko pozbiyrej wszystkich lu­

dzi i uciekejcie od twojigo ojca, daleko za Odra, a jak bydziecie widzieli góra, kaj je moja kaplica, to już wom nic nie bydzie“. Pozbiyra- ła ludzi i uciekajom. Lecom, lecom, a n aro ski—stój! — Pierniku, myśli se Barbórka, co zrobiymy, rzyka sa- mykej płynie, jako my te raz p rze­

leżymy. Naroski znejd se m ost na rzyce i wszyscy przeleżli do jedne­

go. Kiej Zabrzeski, bo tak się na- zywoł uojciec od Barbórki, ujrzoł, iże Barbórki niyma, tak nazbiyroł roztolicnych rabusiów i goni ta świynto paniynka. Goniył ta cerka i już jom mioł chycić, ale B arbór­

ka spom niała se swoja nieboszczka mamulka, kieryj było Anna i tup- nyła se nogom i zaroski urosła wielgachno góra, co jeszcze do dzisiok je i nazywo se górą św.

Anny. Ale ten zmierzły g ro fjec h o ł dalij. D ojechoł do tego miejsca, kaj to teroz Zabrze, a kaj uon mioł wielgachny zomek i w ziymi mocka zakopanych skarbów. Naszo B arborba tyż jech ała se przedsia, n aroz ujrzała tam jakoś górka i myślała, że już tam ta świynto D orotka miyszko. Była tyż słabo, a ludzie tyż już stynkali, kozała im polygać na trowie i spać. Za­

trzym ała se tyż tro ch a n arosk iłap jom ktoś za kraglik. Uoglondo se a to jeji uojciec Zabrzeski zamu- row oł jom ku swoim skarbom, a p o tem wzion ludzisków prać. A uoni płakali i prosiyli. Freliczko złocinsko, piykno Barborko, ratuj nas. Usłyszała to Barbórka, porzy- k ała piyknie i Pon Bog posłoł ji aniołka, co jom wypuścił. Leci B arbórka do uojca i pado. Faterku, nie bydżcie zaś tacy, dejcie lu­

dziom pokój, jo ich namówiła, co- by uciekli. Cof się Barborko pado grof, jo se musza z tymi chach arami pogodać. Barbórka se tupła, to z a ­ roski sie wszyscy znikli, a uona z nimi. No wy pierońskie chachary wrzeszczy grof. Moich skarbów se wom zachciało. Jak ten stary wzion tupać, to se cołko streka zawa- lyła. Dziwo se, a tam w komorze, je Barbórka z ludziami i dowo im te skarby co uon se uszporowoł.

Złość jego chyciła, wyciągnął sza­

bla poczon się fukać na świynto Barbórka, a wszystkich chcioł sza­

blą przebóść. Ale ta świynto B ar­

bórka zastawiyła jich i uon jom p yrtnoł tom szablom i zabiył jom.

Pierony zaczęły walić, ziymia se trzynsła, a Zabrzeskiemu ukozoł se Pon Jezus i pado. Zabrzeski, bardzo nie pieknieś to zrobił, lu- dziskaś tropiył, a jeszcze na uosta- tek ta twoja ceryczkaś zabiył. Kto inkszy nie dołby se to spodobać ale ta Barbórka je tako dobro, że jeszcze prosi za ta tw oja grzy- szno dusza. Słuchej jeno, co ci powiem, od tego, iż mosz tela skarbów w ziymi, bydziesz sie na- zywoł Skarbnik. Ludzie bydom m ie­

li z tego ciepło, ale muszom sie na nie zarobić. Ty zaś bydziesz

(13)

Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 11.

żyć sam otnie, bydziesz sie błonkoł m ocka czasu po tych grubach, tyn sk n ota za Barborkom bydzie cie gryzła.

I tak się tyż stało, odtąd Skar­

bnik wachuje po g r u b a c h ,s z y b a c h i zawaliskach a we świyntyj Barbórce majom górnicy prawdziwa o p ie k u n ­

ka i żoden z nich, kiej mo zjezdżać n ad ó ł niy zapomni do ni porzykać.

Mocka jeszcze dziwów ospra- wiają ludzie o B arbórce i Skarbni­

ku ale może z tego wszystkiego yino tela prowda, że sie ta świyn­

to rychtyk górnikami opiekuje i strzeże jich uod nogły i n ie sp o ­ dziany śmierci.

OSZEK SYLWESTER.

0 resztkach pierwotnych osad, stanowiących zaczątki dzisiejszego miasta Król Huty.

Nasze miasto jest jed ną z n a j­

młodszych gmin śląskich o c h a r a ­ kterze miasta. Miastem stało się bowiem dopiero w roku 1869. D o­

tąd istniała już od roku 1790 Kró- lewska-Huta, ale nie była ta w ła­

ściwie ani wieś, ani miasto, a r a ­ czej tylko o sada fabryczna, t. j. b u ­ dynki huty i kopalni, oraz m iesz­

kania dla urzędników i robotników tych zakładów przem ysłow ych.

Od tego czasu rozro sły się owe zakłady przem ysłowe, a wskutek tego też ro zrastały się dzielnice mieszkalne. Pziś miasto jest olbrzy­

mią m asą budynków, k tóre rzeczy­

wiście wszystkie są pochodzenia nowego i najnowszego. Tem w ła ­ śnie różni się głównie nasze m ia­

sto od miast starszych, choć te o statn ie mogą być n aw et znacznie mniejsze od naszego miasta. Tam znajdujem y zawsze starze budynki m ające po 100 lat, a n aw et kilka wieków. Taki Kraków n p. ma s e t ­ ki zabytków z wieków średnich, a n aw et nasze m ałe szare śląskie m iasta rr.ają również ciekawe z a ­ bytki dawnych wieków n. p. w Pszczynie jest stary zamek i c ie ­ kawy drewniany kościół, w T a r ­ nowskich - G órach znajdujem y s z e ­ reg domów z podcieniami, p o c h o ­

dzących z XVI tego wieku, w Wo­

dzisławiu s ta re zabudow ania klasz­

torne, i t. d. A w naszej Król Hucie?

Nic napozór riie da się odnaleść, coby choć jeden wiek sięgało wstecz, coby miało w artość h is to ­ ryczną. Takie wrażenie odnosi zwiedzający miasto. D aremnie p y ­ tać się będziemy o jakieś starsze zabytki w naszem mieście. Copra- wda dla nas m ieszkańców Królew­

skiej-Huty 50 lat liczący budynek, to już „zabytek" na który się p a­

trzymy jak Krakowianie na Wawel.

Ale czy jrzeczywiście w Królewskiej Hucie nie mamy miejsc, skąd jesz­

cze bardzo stare czasy do nas przem awiają? Czy rzeczywiście nie mamy tu miejsc takich, któreby nam opow iadały, jak to miasto n a ­ sze przed 100 laty i dawniej wy­

glądało?

Otóż, takie miejsca tu są.

Wspomniałem, już, jak to mia­

sto w o statnich dziesiątkach Jat się ro zrastało, w ch łan iając przy ro z ­ roście wszelkie przysiółki, sp o ko j­

nie leżące wśród szumiących l a ­ sów, a objąwszy te sielskie osady swemi polipowemi ram io n am i,: już nie popuszczało i pokryło je dymem swych kominów. C zytałem kiedyś,

(14)

Str. 12: MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI N r. 2.

że takiemi przysiółkami były: „P n ia­

ki" „Piaśniki" „Hajduki'* i inne je szcze drobniejsze osady wiejskie.

Czy nie dałoby się śladów tych jeszcze odkryć?

Wybrałem się na wędrówkę, p o ­ szukując starej |K ról. Huty. I oto na ulicy Hołubka natrafiłem na takie domki, które tam już pewnie jaki wiek stoją i zupełnie mają wygląd domków wiejskich, z chlewami i s to ­ dołami. J e s t to w pobliżu miejsca, gdzie się wznoszą stare „hałdy".

N ajstarszą ulicą Król. Huty, ulicą która zachowała taki w y ­ gląd jak zbudowano przed 130 laty, jest ulica Kalidego, gdzie znajdujemy po jednej stronie cały szereg parterowych domków. do siebie zupełnie podobnych. J e s t to właśnie pierwsza kolnnja u rzęd n i­

cza, urzędników Król. Huty z przed stu laty i dziwnym sposobem z a ­ chow ał się po dziś dzień pierwotny wygląd tych domków. Na p o c z ą t­

ku tego szeregu ne rogu ul. 3 go Maja stoi przypuszczalnie n a jsta r­

szy dom mieszkalny całego miasta.

Głęboko zapadnięty w ziemię, gdyż zbudowany zo s ta ł przed 140 laty, dawno przed tym czasem, gdy zbudowano podwyż­

szoną ulicę 3 go maja dziś robi w rażenie rzeczywiście starożytne.

Na domu tym widnieje tablica na której w języku niemieckiem, n a ­ pisano, że jest to dom rodzinny artysty rzeźbiarza Kalidego, który się tam urodził w roku 1804.

S. T.

„Bieda —

Kiedy znajdziemy się na polach węglowych, ciągnących się około Królewskiej Huty, Katowic, Mysło­

wic, czy innych miast naszego z a ­ głębia węglowego, ujrzymy dziwne zjawisko. Ziemia rozkopana, pełna

Wszędzie też jeszcze, tu i tam, wśród zupełnie nowocześnie ro z­

budowanych ulic znajdujemy d o m ­ ki stare, papą kryte i wapnem bie­

lone, czasami w cale nie s to s u ją ­ ce się do Iinji ulicy, gdyż stały tam jeszcze wtedy, kiedy ulicy jeszcze nie było.

A teraz jeszcze o jednej rzeczy trzeba wspomnieć.

Wszystkie, te stare zabytki, wszyscy ci świadkowie dawnych czasów naszego miasta w krótkim już czasie znikną i napew no już wtenczas nic nie przypomni nam pierwotnej Król. Huty.

Tu należy coś zrobić. Tu n a ­ leży uzbroić w aparaty fotografi­

czne szereg uczniów, którzy u rzą­

dzą polowanie na stare kąty d a ­ wnej Król. Huty i co się tylko da uchwycić na płytach fotograficz­

nych; a później trzeba to wszystko zestawić w ładny zbiór widoków

„Starej Król. Huty", latem można rysować i malować, kto to d o ­ brze umie.

A więc trzeba się tem zająć, trzeba sfotografować i opisać te resztki naszej Król. Huty: stare domki wraz z ich otoczeniem, stare, krzyże kamienne, t. zw. „Boże Mę­

ki", których jeszcze na terenie miasta jest pewna ilość, trzeba zdjąć stare szyby kopalniane naw pół r o ­ zebrane, stare kuźnie na przedmie­

ściach, place, dziś jeszcze nieza­

budowane, stare drzewa i wszyst­

ko to co przypomina nam dawne czasy.

szyby”.

otworów i jam, przy których uwi­

jają się jacyś ludzie. Jam y te to znane już u nas powszechnie „Bieda

— szyby", a ludzie ci to górnicy bezrobotni, którzy nie chcąc być ciężarem dla swoich i dla całego

(15)

Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 13.

społeczeństw a, zaczęli sami kopać węgiel, by zarobić cokolwiek na utrzym anie dla swoich rodzin.

Takie „Bieda-szyby“ powstały w różnych okolicach G órnego Ślą­

ska w pobliżu kopalń. Na jednem polu znajduje się zwykle kilka do kilkunastu takich bieda - szybów.

Urządzenie ich jest bardzo prymi­

tywne i dlatego niebezpieczne. Szyb nie ma żadnych podbudowań, jest bardzo niski. Węgiel można kopać tylko w siedzącej podstawie, m ło ­ tem i dłutem. Nie można użyć ani

dla kopiącego na dole. Wykopany węgiel ładuje górnik do wiadra, a na jego znak, robotnik stojący p r/y windzie wyciąga go do góry.

Górnicy zam ieniają się co dwie godziny. Z jednego szybu wyciąga się przeciętnie około 60 centnarów węgla dziennie. W jednym z takich szybów dokopali się górnicy do kopalni Skarbofermu. Ta część niegdyś zo stała o d cięta od reszty kopalni i unieruchom iona, Teraz b ie d a —szybowcy, kopiąc na w łasną

Bieda-szyb.

prochu, a nieraz n aw et ani kilofa. f G łębokość szybu wynosi średnio 25 m, a szerokość 2 m. Warstwa węgla wynosi 60 cm — 1 m. Na d ó ł spuszczają się górnicy zapo- m o cą windy. Winda taka to k o ło ­ wrót, do którego przym ocowana je st gruba lina i wiadro. Górnik, spuszczający się na dół, stoi w tem wiadrze, a trzyma się drugiej p o ­ mocniczej liny. Przy szybie zwykle p racuje trzech robotników. Jed en zajęty jest na dole, drugi wyciąga węgiel, a trzeci stanow i zamianę

( rękę, dotarli do ganków węglowych kopalni. Chociaż władze policyjne wzbraniają takiego dzikiego górni- nictwa, z powodu p ro testó w w ła­

ścicieli pól węglowych, oraz z p o ­ wodu wielkiego niebezpieczeństw a, jakie grozi życiu bieda-szybowców, ci jednak nie ustają w tej pracy i ch cąc zdobyć kawałek chleba często padają ofiarą nieszczęśliwych w y ­ padków. Dla krajoznawcy takie bie- da-szyby są nietylko d o k um entem chwili i przejawem panującego pow szechnie kryzysu, ale przen o -

(16)

Str. 14. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.

szą go jakby w zam ierzchłą prze­

szłość, w czasy pierwotne, kiedy człowiek dopiero zaczynał wdzie­

rać się do w nętrza ziemi i wybie­

rać zaczął z tego wnętrza jej b o ­ gactwa.

DEJ PIOTR, kl. VIIIa.

W ieś Kościelska ~ Ludność i jej zwyczaje.

Kościeliska, to niewielka, czysto rolnicza miejscowość, leżąca na płn. wschód, od powiatowego m ia­

steczka Oleśna, na Śląsku O pol­

skim. Miejscowa ludność podaje d a ­ tę 1387 jako rok powstania tej wio­

ski, która otrzym ała nazwę Koście­

liska w rok później P odanie b o ­ wiem głosi, że w r. 1388 pod ową wioską, która wówczas liczyła z a ­ ledwie kilka chałup, stoczono wiel­

ką bitwę. Po tej bitwie ciała p o ­ ległych niepogrzebane, rozkładły się tak, że po pewnym czasie z o ­ stały jedynie kości. Od tych w ła ­ śnie kości miano nazywać tę wio­

skę Kościeliskami.

Idąc z Olesna, drogą wiodącą przez las do Kościelisk, n ap o ty k a­

my w połowie drogi na m alej wiej­

ski, drewniany kościółek. Za o łt a ­ rzem w tym kościółku znajdują się szczątki jakiegoś drzewa. Z d rze­

wem tem wiąże się legenda o za­

łożenia kościołka. O tóż kiedyś przed wielu, wielu laty, lasem szła m a ła dziewczynka i w miejscu gdzie stoi te ra z kościół napadli na nią rozbójnicy. Dziewczynka, nie wi­

dząc innego wyjścia, usiłowała wspiąć się na najbliższe drzewo, przyczem wezwała na pom óc św.

Annę, w tej samej chwili rozbójni­

cy stracili z oczu dziewczynkę, a jej samej miała się pokazać św.

Anna. Na pam iątkę owego c u d o ­ wnego ocalenia, zbudow ano kościół pod wezwaniem tej Świętej. Pień zaś, który znajduje się za ołtarzem , ma być resztkami drzewa, na k tó ­

re usiłow ała wejść, napadnięta przez rozbójników dziewczynka.

Na skraju lasu, tuż przy wejściu do Kościelisk, stoi przydrożny krzyż.

U jego podnóża leży płaski kamień ze śladami stóp kobiety, psa i la­

ski. Wieśniacy opowiadają, że są to odciski stóp księżnej Jadwigi, która wyczekując powrotu swego męża, wychodziła codziennie na wzgórze, dzisiaj już nie istniejące.

Wieś cała, rozciąga się na p rze­

strzeni 3 kilometrów. Środkiem osiedla biegnie szosa. Wzdłuż s z o ­ sy, w niewielkiej od niej odległo­

ści, rozrzucone są nierównomiernie chałupy. Większość z nich pokry­

ta jest jeszcze słomą, reszta zaś t.

zw. skudrami czyli gontami. D a­

chy bielone są wapnem. Chcąc d o stać się do w nętrza domu, trze­

ba przejść przez podwórze, a n a ­ stępnie przez mały pokoik, który nosi nazwę przedsionka. Następnie wchodzi się do kuchni, a stam tąd jedne drzwi prow adzą do pokoju a drugie do komory, gdzie p rz ec h o ­ wuje się wszelkie p rodukty żywno­

ściowe. W jednej ze ścian kuchni znajduje się wgłębienie. J e s t to piec do wypiekania chleba, zwany

„sabotniokiem ". Pod ścianami, k tó ­ re są poobwieszane, religijnentii o b ra ­ zami, stoją ławki s tó ł — ła w ec z­

ka do stawiania garnków t. zw. pó- łecka, i wiele innych, najniezbę­

dniejszych sprzętów. To samo m o ­ żna powiedzieć o urządzeniu izby.

Nie znajdzie się tu żadnego sprzę­

tu, któryby nie służył do codzien­

(17)

Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 15.

nego użytku. Wszędzie jednak wi­

dać czystość i ład.

Ludność Kościelisk dzieli się na gburów to jest właścicieli więk­

szych posiadłości, na chałupników, posiadających ch ału p ę i kilka z a ­ ledwie morgów pola, i wreszcie na komorników, którzy wcale ziemi nie p osiadają a żyją z pracy u gbura albo na folwarku

Pod względem ubioru, m ieszkań­

cy Kościelisk prawie że się nie r ó ­ żnią od reszty okolicznej ludności wiejskiej. Kobiety noszą na g ło­

wach chusty, ubierają się w tak zwane „jakie", sięgające do kolan, kiecki czyli spódnice i jedwabne, różnokolorow e fartuchy. Mężczy­

źni nie m ają specjalnego stroju.

S to su jąc się do przysłowia, k t ó ­ re zresztą często powtarzają.

„Jak sie zwoł tak sie zwoł bele sie dobrze m io ł“, n ad ają sobie mieszkańcy Kościelisk różne p rz e ­ zwiska. W rozmowie posługują się gwarą zblizoną do gwary ś lą ­ skiej z tą tylko różnicą, iż w szyst­

ko wymawiaję na „ a n “ n. p. „ran­

k a " — ręka, zam iast ż wymawiają

„z“ n. p. „zyto" — żyto i t. d.

Wiele także istniało wśród mieszkańców Kościelisk dawniej­

szych zwyczajów, które niewątpli­

wie pochodzą jeszcze z czasów średniowiecza. Tak n. p- w dniach Wielkiejnocy zbierają się wszyscy mężczyźni na koniach, na t. zw.

krzyżoki. Po wysłuchaniu mszy św.

udają się, śpiewając pobożne pieśni k tó re przepow iada jeden z ja d ą ­ cych na przedzie, na pola. Po pe­

wnym czasie wszyscy zsiadają z k o ­ ni i przypinają im zielone g a łą ­ zki, poczem wracają do wsi. Robią to w tym celu, ażeby pola dobrze rodziły. W niedzielę, przed nie­

dzielę palmową, zwaną przez nich

„gojową", ch o d zą dziewczęta po wsi z bałw anem ze słom y i śp ie­

wają:

Tu do tego domu wstampujemy scyścio zdrowio wjensujemy.

wjensujemy wsytkiego dobrego od P an a Boga miłego.

Po utrzym aniu opom inku śp ie ­ wają dalej.

Bóg wam zapłać za te dary k tó re z e ś ta nom darowali a po śmierci abyśta sie

do nieba dostali. C. d. n.

Do Pracy.

Zbliżają się wakacje. Niedługo koleżanki i koledzy oddacie się wywczasom po żmudnej c a ł o r o c z ­ nej pracy szkolnej. Będziecie mieli wiele długich dni przed sobą. Nieraz nużyć i nudzić Was będzie to długie wakacyjne bezrobocie. Dajemy Wam na to radę, — zajmujcie się krajoznawstwem, a przekonacie się jak mile urozmaici Wam wakacje p raca krajoznawcza, ile Wam da przyjem ności i satysfakcji. Gdzie­

kolwiek będziecie, możecie się nią zająć, a każdy może tę pracę u- prawiać zależnie od swych uzdol nień. J e d e n może opisywać miej­

scow ość jakąś i wszystko co tylko o niej dowiedzieć się może, ktoś inny ograniczy się tylko do jednego jakiegoś zakątku, kościółka, kapli­

czki, czy chaty starej, inny będzie spisywał wszystkie przysłowia lu­

dowe, jakie w danej okolicy są u ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

e g o pisemka, jednanie nam now ych czetelnik ów i prenum eratów oraz o nadesłanie nam sam odzielnie opracow anych artykułów krajoznaw czych, które nadawałyby się

podcieniami znajdują się oprócz rynku jeszcze na ul Niemieckiej i na dawnej Głębokiej, obecnie Legjonów, Do rynku przytyka również dom dawnego burmistrza

wioną młodzież i prosi, by wybrano przyszłą „wdowę", albowiem zbliża się godzina śmierci starego i (zmęczonego zabawami „basu”. Skończywszy to

Spółdzielnia uczniowska Gimnazjum Neoklasycznego w Chorzowie t rozpisuje konkurs na 3 stypendja, przeznaczone na częściowo pokrycie taksy administracyjnej za drugie

nych ułatw ia nam d ostanie się do dalej oddalonych miejscowości, stąd już bez trudu dostajem y się na n arta ch do obranych przez nas terenów krajoznawczych,

Dajcie dajcie co miacie dać Nie będziem y dłuigo czekać Nasz goik zielony Pięknie przystrojony5. Nasza Marzaneczlka jdsJt pani Spoiglątfają na nią

go dzwon, jakkolwiek także bardzo melodyjny i nader piękny. To też był on dumą mieszkańców wsi, którzy niecierpliwie oczekiwali na dzień jego chrztu. Tak się

Wierzono przy- tym, iż przez to zachowuje się piękność oraz młodość.. Po południu udawali się rodzice ze swymi dziećmi do kościoła ku grobowi Chrystusa,