Cena pojedyńcz, egz. 2 0 gr.
młody
Krajoznawca
Nr. 2. Rok. I.
S la sk i
Spis rzeczy.
strona
1. Stroje c h o r z o w s k i e ... ... .... 2
2. Z przygód ł a z i k a ...4
2. Opis kościółka w W a r s z o w i c a c h ... ...5
4. Z cyklu legend górniczych. I. Opowieści o skarbniku . ...8
II. Swiynto Barbórka i Skarbnik Zabrzeski®... 10
5. O resztkach pierw otnych osad, stanow iących zaczątki dzisiejszego m iasta Król. H u t y ... 11
6. Bieda s z y b y ... ...12
7. Wieś kościelska—Ludność i jej z w y c z a j e ... 14
8. Do pracy . , ... ... 15
9. Z życia k ó ł ... ... 16
Młody Krajoznawca Slaski
PISEMKO ZRZESZENIA SZKOLNYCH KÓŁ KRAJOZNAW. ŚLĄSKICH
— — ^--Wychodzi co m iesiąc.—= = ---- -
NR. 2. CZERWIEC 1934---ROK L
Stodoła ośmiokątna w Łące, pow. pszczyński.
Stodoła ośmiokątna należy do prastarych fo rm budownictwa ludowego. Prawdo
podobnie ten typ budownictwa wywodzi się z wzorowania się na szałasie z cza
sów pierwotnych. Przekazywany tradycją, utrzym ał się sposób budowania sto
dół wielokątnych, jeszcze dotąd na Śląsku, ale i tutaj jednakże należy do ty
pów zanikających.
Do Naszych Czytelników. «®®®®®®®o®
@ P i e r w s z y n u m e r „ M ł o d e g o K r a jo z n a w c y Ś lą s k i e g o '1 w y d a l i ś m y jak o p is e m k o ^ 0 koła K r a jo z n a w c z e g o Gimti. Klas. w Król. H ucie. O b e c n y n u m e r w y c h o d z i ju ż jak o
o rg a n św ie żo u t w o r z o n e g o z rze s z en ia s z k o l n y c h k ó ł k r a jo z n a w c z y c h g ó rn o ś lą s k iej części w H n a s z e g o w o j e w ó d z t w a . Na s k r o m n y c h s tro n icach n a s z e g o p ise m k a , m o że zam iesz cza ć, y H obecnie sw o je a r ty k u ł y , m ło d z ież krajo z n aw cz a c a łe g o Ś lą sk a. H
$ | N ie w ą tp im y , że k o leż an k i i k o led z y u ż y c z ą n a m sw eg o p oparcia i w s p ó łp ra cy , że zasila n a s lic znem i a r ty k u ła m i k ra jo z n aw cz em i, że r ó w n o c z e ś n i e p o p r z ą W s z y s c y roz- X p r z e d a ż nasz ej w s p ó ln e j g a zetk i. Tyle j e s t kół k ra jo z n a w c z y c h na Śląsku, ty le je s t f j m ło d z i e ż y , która się k r a jo z n a w s t w e m zajm uje , że n a p r a w d ę p o t r z e b n y jej j e s t w ła s n y H o rg a n , w k t ó r y m m o g ła b y się w y p o w ie d z ie ć i w k t ó r y m m o g ła b y o g ło sić s w o je zdo- X b y c ze i p rz e ż y c ia k ra jo z n aw cz e,
* O d W as zal eż y 'czy n a s z e w s p ó ln e p i s e m k o u t r z y m a się, będzi e sta le i r e g u le l a r n i e w y c h o d z i ć i ciągle się u lep s za ć.
0 OOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOS
Str. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.
MARCINEK ZYGMUNT.
Stroje chorzowskie.
Malowniczy strój chorzowski c o raz bardziej zanika. Tylko jeszcze przy różnych uroczystościach reli
gijnych, narodowych lub też r o dzinnych, można oglądać te piękne i barwne stroje.
Strój żeński dzieli się na strój m ężatek i strój dziewcząt. Kobietę zam ężną można po stroju odróżnić od niezamężnej. Dziewczyna c h o rzowska w dnie powszednie nosi latem lekką spódnicę kolorową, t.
zw. „kieckę" i do tego bluzkę r ó wnież kolorową, z długiemi ręk a
wami: Zimą nosi spódnicę i bluzkę flanelową, ale zawsze kolorową.
Na spódnicę wdziewa jeszcze far
tuch, czyli „zop askę“ zwyczajną, p łó cien n ą w pasy. Głowa jest nie- okryta i uczesana w warkocze, przew ażnie nieupięte.
Kobieta zamężna, „siodłocka", ubiera się w dnie powszednie p o dobna jak niezamężna, z tą jednak różnicą, że ma głowę zawsze okry
tą, w ten sposób, że na czole n o si białą koronkę, a na to wdziewa czerw oną chusteczkę, t. zw. „pur- purkę". W niedzielę dziewczęta u- bierają się w biały „kabotek", czyli bluzkę z krótkiemi, bufiastemi r ę kawami, zakończonemi szeroką ko ronką. Taka sama koronka zn aj
duje się przy szyi. S pódnica jest latem z lekkiego sukna, zimą z cięż
szego. Pod spódnicą, t. zw. „kiec
ką" znajdują się halki, czyli właści
we spódnice, których jest kilka i nazywają się „watówkami". „Zo- p ask a” jest jedwabna, tkana wzo
rzysto w duże kwiaty. Dawniej sprowadzono specjalny jedwab na te „zopaski" z Francji. Na k a b o tek wdziewają dziewczęta „bruślek", czyli gorset sukienny z czarnego lub ciemno-czerwonego sukna. Z
przodu do niego jest przym ocowa
na szeroka wzorzysta wstążka, która u dziewcząt jest różowa. R a
miona są okryte białą lub k re m o wą chusteczką z jedwabiu, o zd o bioną w kwiaty, t. zw. „merinką".
Na szyi nosi się korale, a im wię
cej rzędów tych korali, tem ładniej to wygląda.
„S iodłocka11 ubiera się podobnie jak dziewczyna, tylko na „bruślek"
ubiera się jeszcze czarną, czysto jedwabną „jaklę", o długich rę k a wach. Na głowie nosi „purpurkę".
W chłodniejsze dni kobiety o p a s a ją sie dużemi tureckiemi chustami.
Co do kolorów stroju kobiety z a mężnej, to można powiedzieć, że są one przeważnie nieco ciem niej
sze od kolorów stroju dziewcząt.
Nr. 2.__________ MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI____________Str. 3.
W czasie wielkiego postu, lub też podczas żałoby, zopaski są k o loru fioletowego. Na głowie wie- dy kobiety m ają „żuroki", czyli bia
łe p łó c ien n e chusteczki, a opasują się dużemi chustam i w drobne czarn o -b iałe pręgi lub kratki. O b u wie kobiet chorzow skich dawniej było sp o rząd zo n e ze specjalnego czarnego materjału. Dziś jednak daw ne obuwie zo stało zastąp io n e lakierkami. P o ń czo ch y są jasne, czę sto białe.
Strój weselny je st jeszcze wię
cej bogaty i ozdobny od niedziel
nego.
Młoda Pani ubrana jest w cz a r
n ą suknię ze sukna lub jedwabiu.
Na k ab o tek ubiera „bruślek", a na bruślek jeszcze „wierzcheń" z cz a r
nego, wzorzystego jedwabiu. R ęk a
wy są długie i w górnej części b u fiaste. Na głowie ma szeroki wia
nek mirtowy, na szyi korale, a do korali jest przyczepiony duży, zło
ty krzyż. Po czepinach na miejsce wianka kład ą młodej Pani na g ło wę biały czepek.
Drużki są ubrane w strój o d świętny, tylko „bruślek11 jest ciem n o -czerw onego aksamitu. Zopa- ska jest jedwabna, koloru zielone
go. Drużka ma sp ecjaln ą fryzurę, polegająca na uczesaniu włosów we dwa warkocze. P o te m głowę obwiązuje się szeroką i długą czerw o ną wstążką, „harazionką", której końce s p ad ają na plecy.
O prócz tego inne wstążki przypię
te są w ten sposób, że przykrywają uszy. W końcu drużka w kłada na głowę duży wianek z różno k o lo ro wych, sztucznych kwiatów. Również w stążka s p a d a z kabotka u szyi.
S tarsze kobiety chorzowskie, w ybierając się na wesele, ubierają na głowę duży p łócienny czepek z koronkami, z którego spadają dwie szerokie wstęgi ku przodowi.
Co do stroju męskiego, to trz e ba tu również rozróżnić strój c o dzienny od świątecznego. Na co- dzień „siodłok* chorzowski nosi ciem no-czerwoną, prawie bronzo- wą w drobne kostki marynarkę, t. zw. „jaklę". S podnie są ciemno*
granatowe, czyli po Śląsku „modre,, i wpuszczone w cholewy butów, sięgających aż do kolan. Na g ło wie ma siodłok czarny kapelusz z dużem rondem. C h a ra k tery sty cz
ną cechą Chorzowian jest ta, że mężczyźni, tak ^starzy, jak i m ło dzi, m ają twarz zupełnie wygoloną.
Siodłok.
Niedzielny strój jest n a s tę p u j ą cy: Na koszulę ubiera sio d łak r o dzaj długiej kamizelki bez rę k a wów, z ciem nogranatow ego sukna, ze złoconem i guzikami. Nazywa się to „bruślek". Na to ubiera rodzaj długiej marynarki tego s a mego koloru, również ozdobioną świecącem rzędem guzików i czerwonem i frendzelkami. J e s t to t. zw. „kamzolka". Na szyi nosi
Str. 4._________MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.
Chorzowianir. chusteczkę w czer-' wone pasy. Spodnie są p o m a ra ń czowego koloru, z jeleni skóry, t.
zw. „skórzoki". Są one wciśnięte w długie świecące buty. Na gło
wę wkłada się wysoką czapkę fut- rzanną, zrobioną ze skór tchórzów, jest to t. zw. „tchórzówka".
Strój weselny P an a Młodego jest niemniej okazały. Młody P an jest ubrany w długie czarne spodnie, które mają z boku wąskie, czerwone lampasy. Na głowie ma kapelusz, do którego jest przypięty duży pęk sztucznych kwiatów, z długą z i e lo n ą wstążką. Do kamizelki po le-
KOZIOŁ EWALD.
Z przyg
S łońce stało już wysoko, gdy pełni życia, ze śm iechem r a ustach wyruszyliśmy na parudniow ą wy
cieczkę krajoznawczo-przygodową.
Było nas dwóch, Aloń i naturalnie
— ja. Ekwipunek nasz był pier
wszorzędny, a bardzo lekki bowiem oprócz 35 groszy, aparatu do golenia i gitary, nie mieliśmy nic. Ogólnym kierunkiem były góry, a bliższa miejscowość naszej wędrówki nie
znana. Katowice minęliśmy szybko i spokojnie, dopiero na szosie p ro wadzącej do Bielska zaczęhśmy próbow ać naszego talentu muzy
czno-wokalnego i wkrótce już we wszystkich napotkanych po drodze miejscowościach mogliśmy r o z p o cząć gościnne występy już w do skonałej formie. Kiedy tak z pieśnią na u stach przeszliśmy kilka m iejsco
wości, twarze nam się wypogodziły, gdyż mieliśmy już w kieszeni tyle pieniędzy, że mogliśmy sobie p o zwolić na wyśmienity obiad w Kuchni dla bezrobotnych. Przenocowawszy w stodole, zaczęliśmy nazajutrz różne badania krajoznawcze, opi-
wej stronie ma przypięty bukiecik z mirtu, opleciony znowu długie- mi wstążkami.
Drużba jest podobnie ubrany jak Pan Młody. Ma również na sobie długie czarne spodnie i zwy
kłe sznurowane buty. Zamiast m ir
tu ma przypięty pączek sztucznych, różnokolorowych kwiatów. Również na kupeluszu ma pęk kwiatów.
S taro sta weselny ubiera na k a
mizelkę i skórzoki jeszcze długą g ranatow ą sukmanę, do której przypina po lewej stronie mały pęk mirtu. Na głowę wsadza tchórzówkę.
id łazika.
sywaliśmy i szkicowaliśmy wszy
stkie przydrożne krzyże, kapliczki, obrazy wiszące na drzew ach i t. d.
O koło południa znaleźliśmy się obok pewnej wiejskiej gospody, przed k tó rą siedział może 200 kg ważący właściciel. Między nami a gospodarzem wywiązał się n a s tę pujący dialog: „Mocie piwo ?“ G o
spodarz spojrzał na nas swemi małemi oczkami i sapiąc niby loko
motywa, rzekł: „Nima-a a". „No a zelter mocie ?“ — ,,Nima-a".
„A Iemonada m o c ie ? " — ,,Nima“.
,,Alemlyko farona kantego, mocie?"
— „Nima". „No a kawa m o c ie ? "
— zapytałem, nie mogąc się już wytrzymać od śmiechu. „Mele sie",
— odpowiedział — ledwo dysząc.
Parsknęliśmy śmiechem, aż się wszystkie kury na drodze porozla- tywały i poszliśmy dalej.
S ło ń ce grzało mocno. W rowach przydrożnych bieliły i czerwieniły się przeróżne kwiaty. Raz po raz na promieniu złotego słońca opu- szczałsię kolorowy motyl i ro zk ła d a
jąc wachlarze swych skrzydeł, siadał
Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 5.
na przydrożnym kwiatku. P o d zi
wiając piękno natury, przybyliśmy na u ó r n ic ę obok Andrychowa, gdzie mieszka bardzo bogata ciocia jednego z nas. Poza wieloma z a letami m a ona jedną, jak się później przekonaliśmy, wadę, jest bardzo skąpa. Wieczór już był na karku, gdy przy akom pan- jam encie gitary weszliśmy w gościn
ne progi naszej kochanej cioci.
Przyw itała nas serdecznie mniej więcej w ten s p o s ó b : „Dobrze, żeście przyszli, bo momy m ocka ro b oty ." N astępnie dała nam k a
wałek suchego chleba i g arnuszek kwaśnego mleka, m ów iąc: „Jydzcie chłopcy, bo zaroś pujdymy do s to doły młócić". — Aloń skrzywił się jak znak zapytania i s zep n ął mi do u c h a : — „Łobocz yno, jakby jo d o ł mojemu kanarkowi to jodło, to by ło d głodu zdechł, a ło n a kazuje nom jeszcze m łócić ? Nie odpow iedziałem nic, tylko, wzią
wszy gitarę do ręki, zaśpiew ałem :
„Dzisiaj już jest zapóźno". „ C o ? "
— przerw ała mi ciocia — „Do r o boty nigdy nima zapóźno. Uwińcie się, bo na nos czekają". Cóż było robić, z udanym uśm iechem u d a liśmy się do stodoły, gdzie po paru p róbach, młóciliśmy jak starzy.
„No widzicie chłopcy, to nie tak jak we szkole siedzieć cały dzień i szkryflać lekkiem piórem. U nos trzeba robić", - drwiła z nas ciocia.
Zacisnęliśmy zęby i nie odrzekliśmy nic. Wróciliśmy ze s to d o ły około
północy. Kładąc się spać, rzekł mi Aloń: „Ewald, musimy pieronym śmiatać, bo jak tak dalej pójdzie, to znajdziemy się w lazarycie".
Mimo że ze zm ęczenia wargami ledwo m ogłem poruszać, zacząłem go pocieszać. — Lecz cóż, zam iast się poprawić, sytuacja nam się p o gorszyła. Nazajutrz już od samego rana zaprawiła nas ciocia do r o boty, nie dając nam spoczynku ani na chwilę. To kazała nam drzewo rąbać, to konie czyścić, to piasek ładować, wreszcie zaw o łała nas na obiad. Aloń, popatrzywszy na kwaśne mleko i ziemniaki, rzek ł:
„Sam widać jest tak o moda, że musisz robić jak koń a żryć jak k o z a ? " —Po obiedzie poszliśmy za s to d o łę tro ch ę wypocząć. Aloń wziął ze sobą swoją n ieod stęp n ą gitarę. Ledwo uderzył w struny, już miła ciocia była koło nas i pochwaliła nas temi słow am i:
„Fajnie grocie, ale lepiej by wy
glądało, jakbyście zagrali z jaką robotą". Cóż było robić. Z aczę
liśmy tedy powoli pracować, p o cieszając się tem, że w nocy uciekniemy do domu. Kiedy znowu po całodziennej pracy, złam ani na ciele i na duchu, wróciliśmy do domu, zaczęliśmy niebawem pakow ać nasze manatki i fora ze dwora. Godzinę później siedzie
liśmy w pociągu, a Aloń, pobrzdę- kując na gitarze, rzekł: „Zeszło by się do cioci na tako „kuracjo"
p osłać pora belfrów".
STRUŻYNA ALFRED, kl. VIIIa.
Opis kościolka w Warszowicach.
Warszowice, m aleńka wioska w powiecie pszczyńskim, leży w m alo wniczej okolicy. Wioska to bardzo stara i ma jeszcze wiele śladów starej śląskiej kultury ludowej. Do
najcelniejszych z tych śladów n a leży tam tejszy kościołek.
Kościółek w Warszowicach jest jednym z najstarszych na Śląsku i istnieje p o d o b n o już pięćset lat.
Str. 6. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.
krzyż łaciński. Reszta to właściwy kościoł o 4-rech okienkach z p ra wej strony. Na dachu w środku mieści się m ała wieżyczka — sy
g natu ra z niewielkim dzwonem, uży
wanym podczas podniesienia i b ło gosław ieństwa P o o k o ła kościoła prowadzi mały ganek, również przy kryty gontowym dachem; są to t.
zw. „szędzioły“, a służą do c h ro nienia się przed deszczem. Obok kościoła jest cm entarz ze staremi napisami na pomnikach, ogrodzony charakterystycznym płotem. Na cm en tarzu i poza nim rośnie wiele różnych drzew, a jest między nie-
główną od prezbiterjum oddziela balustrada z różnokształtnego że
laza. Przed b alustradą po prawej stronie stoi konfesjonał, a po lewej znajduje się am bona z twardego drzewa, pięknie różnemi rzeźbami ozdobiona. W środku kościoła po obu bokach znajdują się dwa b o cz
ne ołtarze, prawy św. Józefa, lewy św. Anny. W prawym o ł t a r z u j e s t obraz, przedstawiający św. Józefa w natchnieniu, a pod nim mieści się obraz Matki Boskiej C zęsto ch o wskiej z kilkoma wotami. W lewym ołtarzu jest znowu obraz przedsta
wiający P an nę Marję, która przy
Wybudowany zo stał całkowicie z drzewa i już na zew nątrz przed
stawia się bardzo ciekawie. Przed
nią jego część stanowi wieża, która, jakkolwiek już od dołu się wyodręb
nia, gdyż jest aż do samego spodu przykryta gontowym dachem, je dnak stanowi jedną cało ść z resztą kościołka. Czworobocznem rozsze
rzeniem wieży u góry jest dzw on
nica, gdzie się mieszczą dwa nowe dzwony. U samej góry znajduje się złota kula, a jeszcze wyżej krzyż z dwiema poprzecznemi belkami, gdyż to ma być właściwy stary
mi dąb, podobno tysiąc lat liczący.
P ołow a tego dębu już dawno o d padła, a reszta jeszcze ma liście i rodzi owoce.
Niemniej piękne jest wnętrze tego starego kościołka, pięknie i dobrze utrzymane. Naprzeciw głów nego wejścia znajduje się ołtarz główny. Tylna jego część jest z drzewa, a przednia, nowsza, z m a r
muru. Na tej nowej części o d p ra wia się właśnie mszę św., dlate go też na niej znajduje się wiele
pozłacanych świeczników. Nazwę
Kościołek katolicki w Warszowicach.
Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 7.
prow adziła Dziecię Jezus do św.
Anny, a O na daje Jezusowi jabłko.
Obok prawego o łtarza stoi chrzciel
nica z drzewa, przykryta zło co n em wiekiem. Przed temi bocznemi o ł tarzam i sto ją ławki w 2-ch rzędach, po 12-cie w każdym. W tych ła w kach, w których siedzą mężczyźni, znajdują się stare i wielkie książki do nabożeństw a, bo mężczyznom nie chce się ich do domu zabierać.
Na tylnej ścianie po prawej i lewej stronie wiszą po dwie tablice z n a zwiskami wszystkich poległych b o h ateró w wojny światowej. W tylnej części na chórze znajdują się or
gany starego system u ze starym miechem. O bok głównego o łtarza je st zakrystja. Na ścianie wisi krzyż z roku 1650 z ukrzyżowanym J e z u sem. Na dzwonnicy znajd u ją się dwa obrazy, k tó re poprzednio były u- m ieszczone w głównym ołtarzu, jeden z nich to obraz św. M ikoła
ja, gdyż kościół jest poświęcony czci tego świętego. J e s t też tam ciakawa skrzynia, zrobiona z je d n e go bloku drzewnego, teraz już nie używana.
Z historją tego kościoła są zw ią
zane różne opowieści i legendy, przeważnie dotyczą one czasów, kiedy reformacja szerzyła się na ziemi śląskiej. Według jednej z nich od p o czą tk u rościli sobie p r o te s ta n ci pretensje do tego kościołka.
Katolicy jednak, których zresztą w edług ich mniem ania było więcej, nie chcieli na to pozwolić. Po w ie
lu kłó tn iach c a łą rzecz dano s ę dziemu do rozstrzygnięcia. Sędzia, człowiek bardzo doświadczony, k a zał wójtowi policzyć wszystkie d u sze wparafji, a którychby było wię
cej, ci mieli otrzym ać kościół. Po policzeniu ok azało się, że obie strony liczą jednakow ą ilość dusz.
Sp ó r był nadal trudny do ro zstrzy gnięcia. Lecz Pan Bóg przybył k a
tolikom z pom ocą. O tóż owej n o cy urodziło się pewnej katoliczce
dziecko, które się dopiero po 6-ciu tygodniach urodzić miało. Urodziny dziecka zaraz zgłoszono i k ato li
cy n ap ow ró t otrzymali kościół, a p ro te s ta n c i dopiero po kilkuna
stu latach wybudowali sobie w ła sny.
Inna znowu opowieść głosi, że pewnego razu przyszło między k a tolikiem a p ro te s ta n te m w m iejsco
wej karczmie do kłótni. Katolik, który w domu p rzeczytał kilka p r o testan ck ich książek, twierdził że Martin Luter jest w piekle. P o d piwszy sobie więc zac zął to p r o testan to w i wyrzucać i śmiać się z tego. P ro te s ta n t, oburzony i ro z gniewany, chciał się na niego rzu cić, lecz go z trudem pow strzym a
no. P o d a ł więc ca łą spraw ę do sądu. Sędzia kazał się katolikowi tłó- maczyć, a ten przedłożywszy k s ię gi p rotestan tó w , wolno wyszedł z tej opresji. Długo jeszcze o tem po całej wiosce rozpraw iano i śm ia
no się z protestantów .
Powien proboszcz katolicki, b a r dzo na p ro testan tó w zawzięty, na każdem kazaniu na nich wyzy
wał. Ludzie oczywiście donieśli to i p asto r się o tem dowiedział. Roz
gniewany pastor, który m iał wielkie znaczenie i poparcie władzy, k a zał do siebie proboszcza przywo
łać. Ten, przygotowawszy o d p o wiednich ludzi i ucharakteryzow aw - szy ich, poszedł do mieszkania p a stora, a gdy wszedł, zobaczył na stole pistolet, a przy stole siedział pastor, który kazał się p ro b o s z c z o wi usprawiedliwić, a w razie s p r z e ciwu straszył, że go zastrzeli. W te
dy ksiądz począł się żarliwie m o dlić, a w tem na dany znak weszło do izby kilku djabłów ze zw iąza
nym Lutrem. Proboszcz, k o rzy sta
jąc z przerażenia pastora, u m knął do domu. P a sto r bardzo przez djabłów i Lutra dręczony musiał iść do proboszcza prosić go o p rze
baczenie. Gdy proboszcz widział,
Str. 8. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.
że p asto r się przed nim uniżył i upokorzył, poszedł do niego i po krótkiej modlitwie wygnał djabłów.
Proboszcz cieszył się ze swego podstępu, a pastor, widząc taką
moc proboszcza, począł go od tej chwili szanować i u niego odtąd szukał rady.
To byłby krótki opis kościołka i kilka legend, z nim związanych.
Z cyklu legend górniczych.
E. MATUSZCZYK, kl. Ic.
I.
Opowieści o skarbniku.
Kiedy zeszłego roku byłem na wakacjach, miałem sposobność za
znajomić się z pewnym starcem.
Nazywał się on Jan Król, ale ogól
nie nazywano go Jontkiem. ó w to starzec, który już siódmy, czy ósmy, krzyżyk na karku nosi, jest człowiekiem światowym, wiele już słyszał i widział, bo naw et w Ame
ryce bywał. Pewnego wieczora zacząłem go prosić, żeby mi coś opowiedział o Skarbniku, o którym już cośkolwiek słyszałem od ojca.
Zaczął wtedy opow iadać: „Boł se na świecie bardzo zły djoboł. Lu
dziska się go boli i strachali się przed nim, bowiym uon jim bardzo wielo szkodzioł. Ulitowoł się nad swym Judym Pon Bog. Kozoł se zawołać djobła i tak do niego godo:
Słuchej djoble, tak dalej być niy może, trza ze tobom skończyć.
Bydzies za swoje grzychy pokuto- woł we ziymi. Niy śmis mi krzy
wdzić mojigo ludu ino mu pomogać.
Zato możesz go wy swym kro- lewstwie korać jak zawiniół. Idź zatym do ziymi, a niych cie wiyn- cyj nie widza. Zatem djoboł poszo ł“
— ciągnął dalej J o n te k — „Djoboł tyn zowie sie Skarbnikiem. Przy- b ro ł uon p ostać człowieka, chocioż mo nogi z racicami i podkowami oraz uogon". — Po takim wstępie, Jo n tek opowiedział mi kilka legend.
A mianowicie:
„Boł pewnego rozu chłop. Na- zywoł sie Zeflik, Mioł uon kobiyta
i dwoje dziyci, kierym pszoł bardzo.
Ale cos kej u niego biyda za ko
minem piscała. Harował uon na grubie jak mógł, ale niy mioł scyń- ścio. Aż pewnego dnia gdy siedzioł wy sztolni, pszyszoł do niygo sztaj- ger i powiedzioł m u : przyniósł żeh ci koleksa. Bydziecie u oba robić pod 50. nómerym. Zeflik ze wiel- gom rodościom spojżoł na kolegę, i spytoł sie go jak on sie nazywo.
Ale uon jyno gowóm kiwnół. Na drugi dziyn koleks Zeflika już mioł robić. I no dziwo niy pszyniósł ze sobom jedzynio. Zeflik jednok, jako dobry krześcijanin dzieloł sie śnim. A kolega jego robioł za dziyśiyńciu, ze Zeflik niy nosto rcó ł wagonów ładować. Wiync kej na
deszła wypłata, Zeflik zarobioł nojwiyncyj na kopalni. Tak bóło długo. Aż roz towarzysz godo do Zeflika. Wiys kim jo jest ? Jo jest Skarbnikym. Zato ześ boł taki dobry boś mie żywioł, toś tak dobrze zorobioł. Być dali taki, a jo ci byda pómogoł.— I zniknoł.
Zeflik zaś boł taki bogaty, jak zodyn wy wsi“.
Drugą ta k ą legendę opowiedział mi stary J o n te k na następny dzień:
„Był se pewiyn górnik. Mioł cały tuzin dziecisków i jedno baba.
Pszoli sie wszyscy jak nikt na świycie. Ale cos kej nie mioł scyń- ścio, bo m ało zarobioł. Przeto rzykoł do Ponbócka, ja k móg. Aż
Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 9. sie Skarbnik nad nim ulitowoł,
i wskozoł mu takie miejsce, wy którym nigdy niy miało brak n o ń ć wynglo. Ale Skarbnik powiedzioł m u : Zato, co jo ci dom, musis mi psynosić dziynnie rano koło sztolni jedno jajko i surowy placek. O próc tego niy śmiys wiyncyj jak rok na kopalni pracow ać Od tego czasu górnik tyn zano sió ł do sztolni o biecane rzeczy, i zaro b io ł masa pieniyndzy. Na niyscyńście rok minoł. J e d n o k górnik uowy sto ł sie hardym, i nie chcioł uopuścić kopalni, jyno sie dalyj bogocić.
Lecz sp o tk o ła go kora. Kiedy jednygo dnio wyłazioł ze windy, ślecioł mały kam uszek i zabioł go.
Tak się mści Skarbnik, gdy kto przekroczy prawo jego". — Kiedy nad temi opow iadaniami starego J o n tk a zac z ą łe m się zastanaw iać, przypom niałem sobie jak przed 2-ma laty sam zetknąłem się z wia
rą o Skarbniku.
Kiedy przed 2 laty byłem w ko
palni z ojcem, p ozn ałem się tam pod ziemią z jednym starszym górnikiem. Idąc z ojcem krętemi gankami węglowemi, gwizdałem sobie pod nosem. Ojciec nie zw a
żał na to, zajęty pracą, a naw et czasem sam sobie pogwizdywał.
Lecz ów górnik zw rócił mi uwagę, że w podziemiu nie wolno gwizdać, bo mogę d o stać od Skarbnika
„w pysk". P rz e s ta łe m n aty ch m iast gwizdać i jakiś lęk w ewnętrzny o g arn ął mnie, ale w net się go p o zbyłem, kiedy ojciec powiedział mi, on w to nie wierzy, a ażeby mnie zu p ełn ie uspokoić, opow iedział mi n a s tę p u ją c ą histo rję- „ P raco w ałem "
— mówił ojciec, — „w kopalni niedaleko Połomi, powiat rybnicki;
m iałem wówczas 16 lat. \V roku 1904 przybył na ową kopalnię p e wien Ukrainiec, którego nędza zagnała do tej niezwykłej dla niego pracy. W net jednak znudziło mu
się życie w podziemiu. I gdy p e wnego razu inni rob o tn icy więcej niż zwykle się z niego śmiali, p o stan o w ił uciec, nie kończąc s z y c h t y . Nie znał jednak chodników i zgubił się w nich. O prócz tego nie wiedział on, że w kopalni tej płynie rzeka, która jest dość g łę boka. Błądząc po długich gankach, u p ad ł i zgubił „karb itk ę“. Jakiś czas utrzym ywał się na powierzchni wody, lecz osłabiony, zac zął tonąć.
W tym samym czasie przechodził tam starszy rębacz, ze swym p o mocnikiem. Rębacz ten, słysząc z rzeki wołanie, o pomoc, zac zął szczękać zębami, mówiąc, że to Skarbnik. W kopalni tej istniało podanie, że Skarbnik, u d a jąc ton ąceg o , żąda lampki. Temu zaś, który poda mu lampę urwie rękę Towarzysz jego, widocznie śmielszy, wziął lampkę rębacza i kij i poszed ł na ratun ek to n ą c e mu. Na nieszczęście był niedaleko szybu powietrznego, więc silny prąd powietrza zgasił mu lampkę.
T o n ący zaś, zobaczywszy światło, zaczął płynąć ku niemu. P o m o c
nik rębacza podał mu laskę.
Ukrainiec, ch cąc odrazu wyskoczyć na brzeg, s z arp n ął za laskę silnie.
Poniew aż szarpnięcie było za silne, ten z brzegu się zląkł i puścił laskę.
Dalej stojący rębacz w tej sam ej chwili u sły szał silny plusk i n ie
ludzki krzyk: „ S k a r b n i k ! " Na ten głos wziął nogi za pas i silnie szczękając zębami, zaczął uciekać.
Po dłuższej chwili dopiero na miejsce wypadku przyszli inni t o warzyszy pracy. Znaleźli tam zem dlonego pomocnika i kij un oszony przez wodę. N atychm iast o tym wypadku dano znać władzy kopalni i zaczęto przeszukiwać rzekę. Po godzinnem poszukiwaniu, w yłow io
no zwłoki biednego Ukraińca. Padł on ofiarą wiary w skarbnika, wiary, k tó ra tak bardzo ro zpow szechniona je st wśród górniczego ludu.
Str. 10. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI . Nr. 2.
X. GIMN. URSZULANEK, w Rybniku.
Hi
Swiynto Barbórka i Skarbnik Zabrzeski.
Bardzo downo Łymu mieszkoł se na Ślonsku taki bogaty grof, co to cołkiym Ślonskiem regirowoł.
P o n Boczek d o ł mu maluśkiego syna i gryfno cera, kieryj było Barbórka, u ona była świynto i d o bro, aż nie możno. Rzykała całus
ki dziyń, a że tyn jeji uojciec uokro- pni lo wszystkich ludzi byli, uona jich pocieszała i pomagała lecy kiedy. Roz pokozała se ji w śniku świynto Dorotka i pado. „Wiysz co, Barborko pozbiyrej wszystkich lu
dzi i uciekejcie od twojigo ojca, daleko za Odra, a jak bydziecie widzieli góra, kaj je moja kaplica, to już wom nic nie bydzie“. Pozbiyra- ła ludzi i uciekajom. Lecom, lecom, a n aro ski—stój! — Pierniku, myśli se Barbórka, co zrobiymy, rzyka sa- mykej płynie, jako my te raz p rze
leżymy. Naroski znejd se m ost na rzyce i wszyscy przeleżli do jedne
go. Kiej Zabrzeski, bo tak się na- zywoł uojciec od Barbórki, ujrzoł, iże Barbórki niyma, tak nazbiyroł roztolicnych rabusiów i goni ta świynto paniynka. Goniył ta cerka i już jom mioł chycić, ale B arbór
ka spom niała se swoja nieboszczka mamulka, kieryj było Anna i tup- nyła se nogom i zaroski urosła wielgachno góra, co jeszcze do dzisiok je i nazywo se górą św.
Anny. Ale ten zmierzły g ro fjec h o ł dalij. D ojechoł do tego miejsca, kaj to teroz Zabrze, a kaj uon mioł wielgachny zomek i w ziymi mocka zakopanych skarbów. Naszo B arborba tyż jech ała se przedsia, n aroz ujrzała tam jakoś górka i myślała, że już tam ta świynto D orotka miyszko. Była tyż słabo, a ludzie tyż już stynkali, kozała im polygać na trowie i spać. Za
trzym ała se tyż tro ch a n arosk iłap jom ktoś za kraglik. Uoglondo se a to jeji uojciec Zabrzeski zamu- row oł jom ku swoim skarbom, a p o tem wzion ludzisków prać. A uoni płakali i prosiyli. Freliczko złocinsko, piykno Barborko, ratuj nas. Usłyszała to Barbórka, porzy- k ała piyknie i Pon Bog posłoł ji aniołka, co jom wypuścił. Leci B arbórka do uojca i pado. Faterku, nie bydżcie zaś tacy, dejcie lu
dziom pokój, jo ich namówiła, co- by uciekli. Cof się Barborko pado grof, jo se musza z tymi chach arami pogodać. Barbórka se tupła, to z a roski sie wszyscy znikli, a uona z nimi. No wy pierońskie chachary wrzeszczy grof. Moich skarbów se wom zachciało. Jak ten stary wzion tupać, to se cołko streka zawa- lyła. Dziwo se, a tam w komorze, je Barbórka z ludziami i dowo im te skarby co uon se uszporowoł.
Złość jego chyciła, wyciągnął sza
bla poczon się fukać na świynto Barbórka, a wszystkich chcioł sza
blą przebóść. Ale ta świynto B ar
bórka zastawiyła jich i uon jom p yrtnoł tom szablom i zabiył jom.
Pierony zaczęły walić, ziymia se trzynsła, a Zabrzeskiemu ukozoł se Pon Jezus i pado. Zabrzeski, bardzo nie pieknieś to zrobił, lu- dziskaś tropiył, a jeszcze na uosta- tek ta twoja ceryczkaś zabiył. Kto inkszy nie dołby se to spodobać ale ta Barbórka je tako dobro, że jeszcze prosi za ta tw oja grzy- szno dusza. Słuchej jeno, co ci powiem, od tego, iż mosz tela skarbów w ziymi, bydziesz sie na- zywoł Skarbnik. Ludzie bydom m ie
li z tego ciepło, ale muszom sie na nie zarobić. Ty zaś bydziesz
Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 11.
żyć sam otnie, bydziesz sie błonkoł m ocka czasu po tych grubach, tyn sk n ota za Barborkom bydzie cie gryzła.
I tak się tyż stało, odtąd Skar
bnik wachuje po g r u b a c h ,s z y b a c h i zawaliskach a we świyntyj Barbórce majom górnicy prawdziwa o p ie k u n
ka i żoden z nich, kiej mo zjezdżać n ad ó ł niy zapomni do ni porzykać.
Mocka jeszcze dziwów ospra- wiają ludzie o B arbórce i Skarbni
ku ale może z tego wszystkiego yino tela prowda, że sie ta świyn
to rychtyk górnikami opiekuje i strzeże jich uod nogły i n ie sp o dziany śmierci.
OSZEK SYLWESTER.
0 resztkach pierwotnych osad, stanowiących zaczątki dzisiejszego miasta Król Huty.
Nasze miasto jest jed ną z n a j
młodszych gmin śląskich o c h a r a kterze miasta. Miastem stało się bowiem dopiero w roku 1869. D o
tąd istniała już od roku 1790 Kró- lewska-Huta, ale nie była ta w ła
ściwie ani wieś, ani miasto, a r a czej tylko o sada fabryczna, t. j. b u dynki huty i kopalni, oraz m iesz
kania dla urzędników i robotników tych zakładów przem ysłow ych.
Od tego czasu rozro sły się owe zakłady przem ysłowe, a wskutek tego też ro zrastały się dzielnice mieszkalne. Pziś miasto jest olbrzy
mią m asą budynków, k tóre rzeczy
wiście wszystkie są pochodzenia nowego i najnowszego. Tem w ła śnie różni się głównie nasze m ia
sto od miast starszych, choć te o statn ie mogą być n aw et znacznie mniejsze od naszego miasta. Tam znajdujem y zawsze starze budynki m ające po 100 lat, a n aw et kilka wieków. Taki Kraków n p. ma s e t ki zabytków z wieków średnich, a n aw et nasze m ałe szare śląskie m iasta rr.ają również ciekawe z a bytki dawnych wieków n. p. w Pszczynie jest stary zamek i c ie kawy drewniany kościół, w T a r nowskich - G órach znajdujem y s z e reg domów z podcieniami, p o c h o
dzących z XVI tego wieku, w Wo
dzisławiu s ta re zabudow ania klasz
torne, i t. d. A w naszej Król Hucie?
Nic napozór riie da się odnaleść, coby choć jeden wiek sięgało wstecz, coby miało w artość h is to ryczną. Takie wrażenie odnosi zwiedzający miasto. D aremnie p y tać się będziemy o jakieś starsze zabytki w naszem mieście. Copra- wda dla nas m ieszkańców Królew
skiej-Huty 50 lat liczący budynek, to już „zabytek" na który się p a
trzymy jak Krakowianie na Wawel.
Ale czy jrzeczywiście w Królewskiej Hucie nie mamy miejsc, skąd jesz
cze bardzo stare czasy do nas przem awiają? Czy rzeczywiście nie mamy tu miejsc takich, któreby nam opow iadały, jak to miasto n a sze przed 100 laty i dawniej wy
glądało?
Otóż, takie miejsca tu są.
Wspomniałem, już, jak to mia
sto w o statnich dziesiątkach Jat się ro zrastało, w ch łan iając przy ro z roście wszelkie przysiółki, sp o ko j
nie leżące wśród szumiących l a sów, a objąwszy te sielskie osady swemi polipowemi ram io n am i,: już nie popuszczało i pokryło je dymem swych kominów. C zytałem kiedyś,
Str. 12: MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI N r. 2.
że takiemi przysiółkami były: „P n ia
ki" „Piaśniki" „Hajduki'* i inne je szcze drobniejsze osady wiejskie.
Czy nie dałoby się śladów tych jeszcze odkryć?
Wybrałem się na wędrówkę, p o szukując starej |K ról. Huty. I oto na ulicy Hołubka natrafiłem na takie domki, które tam już pewnie jaki wiek stoją i zupełnie mają wygląd domków wiejskich, z chlewami i s to dołami. J e s t to w pobliżu miejsca, gdzie się wznoszą stare „hałdy".
N ajstarszą ulicą Król. Huty, ulicą która zachowała taki w y gląd jak ją zbudowano przed 130 laty, jest ulica Kalidego, gdzie znajdujemy po jednej stronie cały szereg parterowych domków. do siebie zupełnie podobnych. J e s t to właśnie pierwsza kolnnja u rzęd n i
cza, urzędników Król. Huty z przed stu laty i dziwnym sposobem z a chow ał się po dziś dzień pierwotny wygląd tych domków. Na p o c z ą t
ku tego szeregu ne rogu ul. 3 go Maja stoi przypuszczalnie n a jsta r
szy dom mieszkalny całego miasta.
Głęboko zapadnięty w ziemię, gdyż zbudowany zo s ta ł przed 140 laty, dawno przed tym czasem, gdy zbudowano podwyż
szoną ulicę 3 go maja dziś robi w rażenie rzeczywiście starożytne.
Na domu tym widnieje tablica na której w języku niemieckiem, n a pisano, że jest to dom rodzinny artysty rzeźbiarza Kalidego, który się tam urodził w roku 1804.
S. T.
„Bieda —
Kiedy znajdziemy się na polach węglowych, ciągnących się około Królewskiej Huty, Katowic, Mysło
wic, czy innych miast naszego z a głębia węglowego, ujrzymy dziwne zjawisko. Ziemia rozkopana, pełna
Wszędzie też jeszcze, tu i tam, wśród zupełnie nowocześnie ro z
budowanych ulic znajdujemy d o m ki stare, papą kryte i wapnem bie
lone, czasami w cale nie s to s u ją ce się do Iinji ulicy, gdyż stały tam jeszcze wtedy, kiedy ulicy jeszcze nie było.
A teraz jeszcze o jednej rzeczy trzeba wspomnieć.
Wszystkie, te stare zabytki, wszyscy ci świadkowie dawnych czasów naszego miasta w krótkim już czasie znikną i napew no już wtenczas nic nie przypomni nam pierwotnej Król. Huty.
Tu należy coś zrobić. Tu n a leży uzbroić w aparaty fotografi
czne szereg uczniów, którzy u rzą
dzą polowanie na stare kąty d a wnej Król. Huty i co się tylko da uchwycić na płytach fotograficz
nych; a później trzeba to wszystko zestawić w ładny zbiór widoków
„Starej Król. Huty", latem można rysować i malować, kto to d o brze umie.
A więc trzeba się tem zająć, trzeba sfotografować i opisać te resztki naszej Król. Huty: stare domki wraz z ich otoczeniem, stare, krzyże kamienne, t. zw. „Boże Mę
ki", których jeszcze na terenie miasta jest pewna ilość, trzeba zdjąć stare szyby kopalniane naw pół r o zebrane, stare kuźnie na przedmie
ściach, place, dziś jeszcze nieza
budowane, stare drzewa i wszyst
ko to co przypomina nam dawne czasy.
szyby”.
otworów i jam, przy których uwi
jają się jacyś ludzie. Jam y te to znane już u nas powszechnie „Bieda
— szyby", a ludzie ci to górnicy bezrobotni, którzy nie chcąc być ciężarem dla swoich i dla całego
Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 13.
społeczeństw a, zaczęli sami kopać węgiel, by zarobić cokolwiek na utrzym anie dla swoich rodzin.
Takie „Bieda-szyby“ powstały w różnych okolicach G órnego Ślą
ska w pobliżu kopalń. Na jednem polu znajduje się zwykle kilka do kilkunastu takich bieda - szybów.
Urządzenie ich jest bardzo prymi
tywne i dlatego niebezpieczne. Szyb nie ma żadnych podbudowań, jest bardzo niski. Węgiel można kopać tylko w siedzącej podstawie, m ło tem i dłutem. Nie można użyć ani
dla kopiącego na dole. Wykopany węgiel ładuje górnik do wiadra, a na jego znak, robotnik stojący p r/y windzie wyciąga go do góry.
Górnicy zam ieniają się co dwie godziny. Z jednego szybu wyciąga się przeciętnie około 60 centnarów węgla dziennie. W jednym z takich szybów dokopali się górnicy do kopalni Skarbofermu. Ta część niegdyś zo stała o d cięta od reszty kopalni i unieruchom iona, Teraz b ie d a —szybowcy, kopiąc na w łasną
Bieda-szyb.
prochu, a nieraz n aw et ani kilofa. f G łębokość szybu wynosi średnio 25 m, a szerokość 2 m. Warstwa węgla wynosi 60 cm — 1 m. Na d ó ł spuszczają się górnicy zapo- m o cą windy. Winda taka to k o ło wrót, do którego przym ocowana je st gruba lina i wiadro. Górnik, spuszczający się na dół, stoi w tem wiadrze, a trzyma się drugiej p o mocniczej liny. Przy szybie zwykle p racuje trzech robotników. Jed en zajęty jest na dole, drugi wyciąga węgiel, a trzeci stanow i zamianę
( rękę, dotarli do ganków węglowych kopalni. Chociaż władze policyjne wzbraniają takiego dzikiego górni- nictwa, z powodu p ro testó w w ła
ścicieli pól węglowych, oraz z p o wodu wielkiego niebezpieczeństw a, jakie grozi życiu bieda-szybowców, ci jednak nie ustają w tej pracy i ch cąc zdobyć kawałek chleba często padają ofiarą nieszczęśliwych w y padków. Dla krajoznawcy takie bie- da-szyby są nietylko d o k um entem chwili i przejawem panującego pow szechnie kryzysu, ale przen o -
Str. 14. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Nr. 2.
szą go jakby w zam ierzchłą prze
szłość, w czasy pierwotne, kiedy człowiek dopiero zaczynał wdzie
rać się do w nętrza ziemi i wybie
rać zaczął z tego wnętrza jej b o gactwa.
DEJ PIOTR, kl. VIIIa.
W ieś Kościelska ~ Ludność i jej zwyczaje.
Kościeliska, to niewielka, czysto rolnicza miejscowość, leżąca na płn. wschód, od powiatowego m ia
steczka Oleśna, na Śląsku O pol
skim. Miejscowa ludność podaje d a tę 1387 jako rok powstania tej wio
ski, która otrzym ała nazwę Koście
liska w rok później P odanie b o wiem głosi, że w r. 1388 pod ową wioską, która wówczas liczyła z a ledwie kilka chałup, stoczono wiel
ką bitwę. Po tej bitwie ciała p o ległych niepogrzebane, rozkładły się tak, że po pewnym czasie z o stały jedynie kości. Od tych w ła śnie kości miano nazywać tę wio
skę Kościeliskami.
Idąc z Olesna, drogą wiodącą przez las do Kościelisk, n ap o ty k a
my w połowie drogi na m alej wiej
ski, drewniany kościółek. Za o łt a rzem w tym kościółku znajdują się szczątki jakiegoś drzewa. Z d rze
wem tem wiąże się legenda o za
łożenia kościołka. O tóż kiedyś przed wielu, wielu laty, lasem szła m a ła dziewczynka i w miejscu gdzie stoi te ra z kościół napadli na nią rozbójnicy. Dziewczynka, nie wi
dząc innego wyjścia, usiłowała wspiąć się na najbliższe drzewo, przyczem wezwała na pom óc św.
Annę, w tej samej chwili rozbójni
cy stracili z oczu dziewczynkę, a jej samej miała się pokazać św.
Anna. Na pam iątkę owego c u d o wnego ocalenia, zbudow ano kościół pod wezwaniem tej Świętej. Pień zaś, który znajduje się za ołtarzem , ma być resztkami drzewa, na k tó
re usiłow ała wejść, napadnięta przez rozbójników dziewczynka.
Na skraju lasu, tuż przy wejściu do Kościelisk, stoi przydrożny krzyż.
U jego podnóża leży płaski kamień ze śladami stóp kobiety, psa i la
ski. Wieśniacy opowiadają, że są to odciski stóp księżnej Jadwigi, która wyczekując powrotu swego męża, wychodziła codziennie na wzgórze, dzisiaj już nie istniejące.
Wieś cała, rozciąga się na p rze
strzeni 3 kilometrów. Środkiem osiedla biegnie szosa. Wzdłuż s z o sy, w niewielkiej od niej odległo
ści, rozrzucone są nierównomiernie chałupy. Większość z nich pokry
ta jest jeszcze słomą, reszta zaś t.
zw. skudrami czyli gontami. D a
chy bielone są wapnem. Chcąc d o stać się do w nętrza domu, trze
ba przejść przez podwórze, a n a stępnie przez mały pokoik, który nosi nazwę przedsionka. Następnie wchodzi się do kuchni, a stam tąd jedne drzwi prow adzą do pokoju a drugie do komory, gdzie p rz ec h o wuje się wszelkie p rodukty żywno
ściowe. W jednej ze ścian kuchni znajduje się wgłębienie. J e s t to piec do wypiekania chleba, zwany
„sabotniokiem ". Pod ścianami, k tó re są poobwieszane, religijnentii o b ra zami, stoją ławki s tó ł — ła w ec z
ka do stawiania garnków t. zw. pó- łecka, i wiele innych, najniezbę
dniejszych sprzętów. To samo m o żna powiedzieć o urządzeniu izby.
Nie znajdzie się tu żadnego sprzę
tu, któryby nie służył do codzien
Nr. 2. MŁODY KRAJOZNAWCA ŚLĄSKI Str. 15.
nego użytku. Wszędzie jednak wi
dać czystość i ład.
Ludność Kościelisk dzieli się na gburów to jest właścicieli więk
szych posiadłości, na chałupników, posiadających ch ału p ę i kilka z a ledwie morgów pola, i wreszcie na komorników, którzy wcale ziemi nie p osiadają a żyją z pracy u gbura albo na folwarku
Pod względem ubioru, m ieszkań
cy Kościelisk prawie że się nie r ó żnią od reszty okolicznej ludności wiejskiej. Kobiety noszą na g ło
wach chusty, ubierają się w tak zwane „jakie", sięgające do kolan, kiecki czyli spódnice i jedwabne, różnokolorow e fartuchy. Mężczy
źni nie m ają specjalnego stroju.
S to su jąc się do przysłowia, k t ó re zresztą często powtarzają.
„Jak sie zwoł tak sie zwoł bele sie dobrze m io ł“, n ad ają sobie mieszkańcy Kościelisk różne p rz e zwiska. W rozmowie posługują się gwarą zblizoną do gwary ś lą skiej z tą tylko różnicą, iż w szyst
ko wymawiaję na „ a n “ n. p. „ran
k a " — ręka, zam iast ż wymawiają
„z“ n. p. „zyto" — żyto i t. d.
Wiele także istniało wśród mieszkańców Kościelisk dawniej
szych zwyczajów, które niewątpli
wie pochodzą jeszcze z czasów średniowiecza. Tak n. p- w dniach Wielkiejnocy zbierają się wszyscy mężczyźni na koniach, na t. zw.
krzyżoki. Po wysłuchaniu mszy św.
udają się, śpiewając pobożne pieśni k tó re przepow iada jeden z ja d ą cych na przedzie, na pola. Po pe
wnym czasie wszyscy zsiadają z k o ni i przypinają im zielone g a łą zki, poczem wracają do wsi. Robią to w tym celu, ażeby pola dobrze rodziły. W niedzielę, przed nie
dzielę palmową, zwaną przez nich
„gojową", ch o d zą dziewczęta po wsi z bałw anem ze słom y i śp ie
wają:
Tu do tego domu wstampujemy scyścio zdrowio wjensujemy.
wjensujemy wsytkiego dobrego od P an a Boga miłego.
Po utrzym aniu opom inku śp ie wają dalej.
Bóg wam zapłać za te dary k tó re z e ś ta nom darowali a po śmierci abyśta sie
do nieba dostali. C. d. n.
Do Pracy.
Zbliżają się wakacje. Niedługo koleżanki i koledzy oddacie się wywczasom po żmudnej c a ł o r o c z nej pracy szkolnej. Będziecie mieli wiele długich dni przed sobą. Nieraz nużyć i nudzić Was będzie to długie wakacyjne bezrobocie. Dajemy Wam na to radę, — zajmujcie się krajoznawstwem, a przekonacie się jak mile urozmaici Wam wakacje p raca krajoznawcza, ile Wam da przyjem ności i satysfakcji. Gdzie
kolwiek będziecie, możecie się nią zająć, a każdy może tę pracę u- prawiać zależnie od swych uzdol nień. J e d e n może opisywać miej
scow ość jakąś i wszystko co tylko o niej dowiedzieć się może, ktoś inny ograniczy się tylko do jednego jakiegoś zakątku, kościółka, kapli
czki, czy chaty starej, inny będzie spisywał wszystkie przysłowia lu
dowe, jakie w danej okolicy są u