• Nie Znaleziono Wyników

Młody Krajoznawca Śląski, 1934, R. 1, nr 6

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Krajoznawca Śląski, 1934, R. 1, nr 6"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Cena pojedyncz. egz. 2 0 § r-

ITUotiy .... . ~ł—

Krajoznawca

Nr. 6. Rok I. Slask i

t s Kościółek drewniany w Małej U r/iśle, pow. pszczyński

(do artykułu wewnątrz numeru).

(2)

Spis rzeczy.

Zwyczaje i wierzenia związane z świętami Bożego Na­

rodzenia w Ziemiencicach na Śląsku Opolskim . . J

Narty a Krajoznawstwo ...3

D oba g ó r n i k a ...4

Kościółek w Małej W i ś l e ... ...8

Krajoznawstwo k w i t n i e ... 10

Jeszcze o władcy górnośląskich podziemi kopalnia­ nych,* skarbniku. . . . ... 12

Nieznany b o h ater Ś l ą s k i ... 15

.B ieda szyby p rac u ją“ ... 16

(3)

Młody Krajoznawca Śląski

PISEMKO ZRZESZENIA SZKOLNYCH KÓŁ KRAJOZNAWCZYCH ŚLĄSKICH

W ych o d zi co m ie s ią c .

Nr. 6. GRUDZIEŃ 1934 ROK I.

^aDCrocDCD<3DC(DC0DCCC»C03C0DCroC03COCDC©aDaDC(DaDCaJCtDaDCCDC!DC!DaDC^

g

Wszystkim naszym W spółpracownikom, Czytelnikom i Pre-

g g

n u m e ra to ro m przesyła redakcja „Młodego Krajoznawcy Śląskiego"

g

g

s erd eczn e życzenia

g

8 W esołych Świąt 8

g i Szczęśliwego N ow ego Roku. g

g R ów nocześnie Redakcja donosi, że z powodu ferji zimowych n a- 8 8 s tęp n y n um er pisemka ukaże się 1. lutego 1935 r. 8

^aDcrocpcroCTJcrocpcpcpcrocpcflJcpapcoJcpaDcpcrocpaDcpcrotrocojcpapcff GRZEGANEK EDMUND kl. 7 b.

Zwycscafe i wierzenia, związane z świętami Bożego Narodzenia

w Z ie m ie n c ic a c i) n a Ś lą sk u O p o lsk im .

W dawnych czasach lud na Ś lą ­ sku, podobnie jak i w całej Polsce, z c a łą ścisłością przestrzegał zwy­

czajów świątecznych. Bez nich święta nie byłyby świętami. D o ty ­ czyło to przedewszystkiem zw ycza­

jów w czasie świąt Bożego N a r o ­ dzenia. Dziś jest n iestety inaczej.

Z tych dawnych pięknych zwycza­

jów wiele w wielkich m iastach o- kręgu przem ysłowego całkiem z a ­ nikło, zaledwie w niektórych wsiach p ozo stały resztki. Do takich wsi, w k tórych te zwyczaje jako tako się utrzym ały n ależą Ziemiencice.

Ziemiencice jest to niewielka wieś, p o ło ż o n a 14 km. na półn. zach. od Gliwic. Wioska ta liczyła przed wojną światową zaledwie 400 m iesz­

kańców. O becnie liczy ich około

1200. Mieszkańcy Ziemiencic p o s łu ­ gują się w dom u językiem polskim i dlatego też polskie zwyczaje i wierzenia w czasie świąt Bożego N arodzenia zd o łały tak długo u nich przetrwać.

Kiedy w dniu wigilijnym pierw­

sza gwiazda zabłyśnie na niebie, wszyscy domownicy, nie w yłącza­

jąc służby, udają się do sto łu wi­

gilijnego. P o d śnieżno białym o b ru ­ sem znajduje się siano. Na stole p ło n ą dwie świece. Płom ienie ich oświetlają b o gato zastawiony s tó ł wigilijny. Każdy bowiem wieśniak n aw et najbiedniejszy, wyda w dniu tym ostatni grosz, by tylko na s to ­ le wigilijnym czegoś nie brakło.

S ą więc półmiski z nieodzow ną —

„siem ieniatką” — (siemieniatka jest

(4)

Str. 2. Nr. 6.

to wywar z siemienia konopnego), oraz znane pow szechnie na Śląsku makówki. (Makówki są to bułki m a ­ czane w mleku a n astępnie p o sy­

p an e makiem.) O prócz tego z n a j­

dują się na stole półmiski z zie­

mniakami, z kapustą, z grzybami oraz patelnia z rybą. Przed jedze­

niem ojciec pokrapia rodzinę w o­

dą święconą, n astępnie wszyscy od­

mawiają głośno pacierz, po k tó ­ rym n astęp u je tradycyjne łam anie się opłatkiem, przyczem jeden d ru ­ giemu życzy zdrowia i szczęścia.

Po tym wstępie wszyscy zabierają się do potraw. Po spożyciu wie­

czerzy ojciec rozdaje podarunki i różne przysmaki jak jabłka, orze­

chy, pierniki i tym podobne s p e ­ cjały. Następnie, gdy już każdy otrzym ał podarunek, zbierają się wszyscy przy choince i śpiewają chórem piosenki świąteczne czyli kolendy:

Pierwsza kolenda, k tó rą śpiewa­

ją je st „Wśród nocnej ciszy".

Z wieczorem wigilijnym połączo ­ ne są różne zwyczaje i wierzenia, i tak :

1) Przy wieczerzy musi każdy uwa­

żać aby cień jego nie był zbyt krótki, bo jest to znak, że dana osoba nie będzie długo żyła.

2) Dalej, przy wieczerzy nie należy odchodzić od stołu, bo mówią że ten, kto odejdzie, pójdzie i to jeszcze tego roku, precz z domu.

3) Kto w wigilję dostanie bicie od ojca, albo matki, ten cały rok będzie zbierał lanie.

4) G ospodarze m uszą w wieczór

wigilijny dopilnować, aby konie były dobrze zaopatrzone, albo­

wiem wierzy się, że jeżeliby nie były zaopatrzone, to taki gospo­

darz przez cały rok będzie miał konie w nieporządku i chore, naw et chociażby przyjął na s łu ­ żbę najlepszego i najpilniejszego pachołka.

5) Po wieczerzy, „siodłocki“ p rz e ­ rzucają jedna drugiej po przez miedze p o tłuczone garnce z mle­

ka, ma to na celu, ażeby sąsiad­

ką więcej mleka nie udoiła.

6) Gospodarze natom iast biorą s ło ­ mę z pod stołu wigilijnego, i wią­

żą nią drzewa dookoła, ażeby dużo dobrych owoców rodziły.

7) Dziewczęta wychodzą na p o ­ dwórze i słuchają skąd pies szczeka, oznacza to, że stam tąd przyjdzie narzeczony.

8) Chłopcy strzelają pestkami z ja ­ błek, w k tó rą stronę trzy p e s t­

ki polecą, stam tąd przyjdzie n a ­ rzeczona.

9) G ospodynie wychodzą na podw ó­

rze i spoglądają na niebo czy jest gwiaździste, jeżeli tak, to oznacza to, że w tym roku ku­

ry zniosą dużo jaj.

10) Kobiety, których mąż jest w d a ­ lekim kraju, wychodzą na po=

dworze i chwytają się płotu m ó ­ wiąc: „Trzęsą cię płocisko przyjdź do mnie chłopisko".

Wierzy się, że po takiem powie­

dzeniu mąż w krótkim czasie p o ­ wróci do domu, z dobrym za­

robkiem w kieszeni.

Wśród radości i wesołości u p ły­

wa szybko wieczór wigilijny. Ale

(5)

Nr. 6. Str. 3.

i n astęp n y dzień t.j. pierwsze święto ma swoje radości. W dniu tym ch ło p cy zaczynają chodzić po ko- lendzie jako t. zw. trzej królowie albo pastuszkowie.

Pierw szą piosenką którą p a s tu s z ­ kowie śpiewają je s t :

„Z nóżki na nóżka, podskoczmy troszka, przy tem weselu, wszyscy p o sp o łu .”

Później następ u je piosenka r e ­ ligijna, jednak nie długa, albowiem dla rozw eselenia dzieci śpiew ają:

„Szoł jeden z nami, b ardzo wysoki, Wpodł do przykopy, bardzo głęboki,

ale to nom nic do tego, bo to bardzo h o n cfo t z niego

Hej kolenda, kolenda.“

Gdy w jakiejś rodzinie ociągają się w daniu kolendy pastuszkom ci ś p ie w a ją :

„Dejcie co mocie, bo już idziemy, a jak nie docie, to ukradniemy.

J e d e n pójdzie do stodoły, drugi do chlewa po woły.*

Po otrzym aniu kolędy na z a ­ kończenie pastuszkow ie śpiewają:

„Za kolenda dziękujemy,

szczęścio zdrowio wienszujemy.

Aż na nowy rok, jeźli dożyjemy.”

GAWOR BOGUSŁAW kl. 5a.

Narty a Krajoznawstwo.

N adchodzi zima, a z nią zw ią­

zane ferje zimowe. Zajęcia szkolne z o s ta n ą na okres trzech tygodni p rzerw ane i pom yślałby ktoś, że także w tym okresie zamrze praca krajoznawcza. Lecz ten, ktoby tak myślał myliłby się bardzo, alb o ­ wiem mamy narty. Narty te n p r o ­ sty sp rzęt sportowy, który w czasie wakacyj d o starcz y nam tyle przy­

jemności i będzie te m ate m naszych późniejszych rozmów. N arty m ają znaczenie nietylko dla samego sportu, nietylko dlatego, że d o s ta r ­ czają przyjemności, ale mają też ogromne znaczenie dla nas, krajo­

znawców. P o s łu ż ą nam bowiem za środek do poznania kraju. P raca krajoznawcza z użyciem n art będzie

bardzo przyjemna, urozm aicona, pełna różnych przygód, no i nie tak m ęcząca przy długich turach jak w lecie, kiedy uprawa pól zm u ­ sza nas do trzymania się pewnych tylko określonych szlaków, kiedy ch cąc się d ostać do pewnego miej­

sca, musimy dużo kołować, a nie iść naprzełaj, jak to robimy w zimie na nartach. Widzimy zatem, że zimowe wycieczki krajoznaw cze są 0 wiele przyjemniejsze, zdrowsze 1 korzystniejsze od letnich. Wielka ilość zimowych pociągów tu ry sty cz­

nych ułatw ia nam d ostanie się do dalej oddalonych miejscowości, stąd już bez trudu dostajem y się na n arta ch do obranych przez nas terenów krajoznawczych, zaś licznie

(6)

Str. 4. Nr. 6.

rozsiane schroniska, zarówno szkol­

ne jak schroniska Polskiego Tow a­

rzystwa Tatrzańskiego i inne u ła ­ twiają nam noclegi. Na nartach dostaniem y się tam, gdzie w lecie było to z rozmaitych przyczyn n ie­

możliwe.

Niedługo Polska okryje się b ia­

łą szatą śnieżną i wielu z nas wyjedzie na w a k a c je ; mając za nieodstępnego tow arzysza a p ara t fotograficzny, róbmy wycieczki t u ­ rystyczno-krajoznawcze. Nasze sp o ­ strzeżenia i przeżycia utrwalajmy na kliszy. Poznam y nietylko piękno zakątków naszego kraju, lecz za­

poznamy się także ze zwyczajami ludu w zimie, jak n. p. ze zwyczajem w czasie świąt Bożego Narodzenia, Nowego Roku, Trzech Króli, i t. d.

Zwyczaje n. p. górali są bardzo piękne i specjalnie ciekawe dla nas, gdyż są odmienne od dobrze zn a­

nych mam zwyczajów śląskich.

Powróciwszy po wakacjach z obfi­

tym plonem krajoznawczym zrobi­

my referaty ilustrowane zdjęciami fotograficznemi. Ci Koledzy, którzy z różnych przyczyn na ferjach nie byli, zobaczą nasze zdjęcia fo to ­ graficzne i zapoznają się z naszemi referatam i, w których żywo będzie u w ydatnione znaczenie n art w p r a ­ cy krajoznawczej i b ędą się starali

na drugi rok zobaczyć Polskę w szacie zimowej. Mamy zatem p o ­ krótce przedstawione znaczenie n art w ruchu krajoznawczym. Wielu z Was, Koledzy, ma własne narty, wielu pożyczy je sobie i wyjedzie na wakacje, ale nie wszyscy spędzą je w jednem miejscu. Zachęcam Was tedy, abyście robili wiele wy­

cieczek krajoznawczych i zdjęć fotograficznych, a gdy każdy z Was zrobi chociażby jeden referat, po pewnym czasie stworzymy opis krajoznawczy naszej pięknej Polski.

Po powrocie z wakacyj, spotkawszy się na zebraniu Koła Krajoznawcze­

go, każdy wypowie się o swoich wrażeniach i przeżyciach z fetyj zimowych, oglądniemy zdjęcia fo ­ tograficzne i wówczas zobaczymy, że narty mają dla nas, krajozna­

wców ogromne znaczenie. Dawniej, przed kilkunastu laty, kiedy n ad e­

szła zima, zam ierał wszelki ruch turystyczny a o uprawianiu wycie­

czek krajoznawczych nie mogło być mowy. Dziś jest inaczej, dziś przypiąwszy narty, możemy dostać się w szęd zie; zima nietylko nie uniemożliwia Krajoznawstwa, ale dzięki nartom czyni je jeszcze przyjemniejszem.

A więc Krajoznawcy na narty!

MALCHERCZYK WILHELM, kl 7 b.

'Boba górniKa.

Przeglądając dzienniki w ycho­

dzące w zagłębiu węglowem mo­

żemy się przekonać, że niema nawet tygodnia, by nie wydarzyła się jakaś

mniejsza lub większa katastrofa kopalniana, która pociąga za sobą ofiary w życiu ludzkiem. W porów=

naniu z innemi wypadkami przy

(7)

Nr. 6. Str. 5.

pracy, musimy przyznać, że w edług staty sty k najwięcej jest wypadków w kopalniach. Musimy więc z a ­ uważyć, że taki robotnik kopalniany je st ciągle narażony na śmierć albo kalectwo. To też biorąc ten fakt pod uwagę, nie będziemy się dziwili

Górnik w stroju odświętnym.

górnikowi, że idąc do pracy, o d czu ­ wa w duszy pewien lęk, chociaż na pozór nie m ożna tego po nim z a ­ uważyć a może i poniekąd sam do tego nie chciałby się przyznać.

Nigdy niepewny swego życia, gór­

nik jest bardzo skromny, na wskroś religijny i wielce przywiązany do swej patronki św. Barbary. Aby się przekonać, że tak jest, wystarczy

zwiedzić kopalnię, a usłyszymy na każdym kroku przy spotkaniu się z jakimkolwiek górnikiem, piękne pozdrowienie „Szczęść B oże“. Nie dość na tem, ale naw et na ś cia­

nach wewnętrznych kopalń sp o ty ­ ka się napisy z podobnem p o z d ro ­ wieniem. Pomimo jednak swej p o ­ bożności, górnik jest niezwykle za­

bobonny. Wiele wypadków i zd a­

rzeń, jakie zdarzają się w czelu­

ściach kopalnianych, nie umie sobie wytłum aczyć w sposób n a ­ turalny, więc wierzy, że te re n y jego pracy — rozległe podziemia kopal­

ni, muszą posiadać jakiegoś d u ­ cha opiekuńczego, który zazdrośnie strzeże wiekowych tajemnic u k ry ­ tych na setki m etrów w głębi ziemi, a które ciekawość ludzka chciałaby gwałtem wyciągnąć na światło dzienne. Takim duchem podziemi jest w legendach górniczych „Skar­

bnik". Górnicy powszechnie nielu- bią skarbnika, a to dla jego p s o t­

nych upodobań, które n iejed n o k ro ­ tnie sprawiły wiele k ło p o tu i trw o ­ gi górnikowi. Nie będę się rozw o­

dził nad samemi legendami, tem- hardziej, że „Młody Krajoznawcza Śląski" poświęca im o so b n ą rubrykę.

Wracam więc do właściwego t e ­ matu. Wczas rano z tw ardego i z a ­ służonego snu budzi górnika głos ż o ­ ny czy matki, wzywający go do p o ­ wstania i pośpieszenia do codziennej pracy. Zrywa się nasz górnik szyb­

ko, ubiera robotnicze ubranie, b ie­

rze, dzbanek z kaw ą i kaw ał chleba, jako cało d zienn ą straw ę w kopalni, n astępnie czule się żegna z rodzi­

ną, z którą być może już się nie zobaczy i podąża do wielkiego

(8)

Str. 6. Nr. 6.

budynku kopalnianego, dokąd z zewsząd spieszą jego tawarzysze pracy.

Wchodzi do kopalni. Jeszcze przy wejściu wywiesza swój blaszany znaczek, na którym jest wyryty jego numer. Znaczek ten przeznaczony je st dla kontrolera, który na p o d ­ stawie tego znaczka stwierdza o becność górnika przy pracy. N a­

stęp nie kieruje swoje kroki do szybu, aby w okamgniemiu znaleźć

wnętrze kopalni.

się we w nętrzu ziemi. Gdy zjechał na dół, udaje się do tak zwanej cechowni, gdzie jego zjazd zanotują.

Zdarza się bowiem, że węgiel lub kamień zasypie górnika i dlatego m uszą wiedzieć kto i gdzie się znajduje, aby go można ratow ać w razie nieszczęśliwego wypadku.

Po wyjściu z cechowni przebiera się w robocze ubranie. Zanim rozpocznie się właściwa praca, grom adzą się robotnicy przed fila­

rem dokąd najpierw wstępuje starszy górnik aby zbadać jego stan, poczem stwierdziwszy, że wszystko je st w porządku daje znak do ro zp o ­ częcia pracy.

Górnicy rozpoczynają swoją pracę świdrami. Jed en z górników przykłada do warstw węgla świder poruszany prądem elektrycznym, albo zgęszczonem powietrzem i wierci dziurę mniej więcej o g łę ­ bokości ćwierć do pół metra. Po wybiciu dziury wkłada się w nią m aterjał wybuchowy, poczem za­

lepia się szczelnie dziurę gliną. W jaki sposób powstaje wybuch? O tóż wyprowadza się z miejsca złożenia m aterjałów wybuchowych cieniutki drucik do maszynki elektrycznej, specjalnie służącej do tej czynności.

Przy tej maszynce znajduje się g u ­ zik, na który należy palcem n aci­

snąć i stąd wychodzi iskra elektry­

czna, która zapala nabój i p o ­ woduje wybuch. Do wybuchu przygotowują się robotnicy s ta ra n ­ nie. Wszyscy wychodzą z filara i oddalają sie od miejsca wybuchu o koło 100 m. Krótko przed wybu­

chem daje się słyszeć krzyk „pali s ię “. Okrzyk ten ostrzega górników z innych filarów, aby się schronili w bezpieczne miejsce, gdyż w tym wypadku najłatwiej jest o nieszczę­

ście.

Dawniej kiedy ludzie jeszcze nie znali prądu elektrycznego, robiono to przy pomocy lontu, który z a p a ­ lano. Trwało to dłużej i było j e ­ szcze bardziej niebezpieczne. O b e ­ cnie odbywają się te czynności szybciej i więcej praktycznie.

Po wybuchu wysuwa się znów na czoło starszy górnik, który bada powybuchowe położenie filaru.

Następnie poleca ładowaczom, na Śląsku powszechnie nazwanym

„szleprami", ładow ać węgiel do wózków, które po napełnieniu zo­

s tają odprow adzone do głównego

(9)

Nr. 6. S tr. 7.

korytarza, a n astępnie na powierz­

chnię. Czasem zdarza się, że wy­

buch pozostaw ił wielkie wiszące odłam y węgla, k tó re mogą sp o w o ­ dować nieszczęście. To też, ażeby tem u zapobiec, poddaje się pod od łam mały pień drzewny, który go zdoła podtrzymać. Po wybuchu, który odwalił od ściany węglowej całe masy węgla, praca wre na dobre. Jeżeli po pewnym czasie natrafiają górnicy na warstwę k a ­ mienia, to postan aw iają w ybudo­

wać tak zw a n y vbudynek,,. C z y n ią to w ten sposób, że staw iają dwa duże pnie drzewne, pospolicie zwane “stęplami", po łączo ne m ię­

dzy s o b ą trzecim poprzecznym pniem zwany ,,kapąH. Tak s p o rz ą ­ d zone podparcie stanowi „budynek,,.

Budynek ten zostaje tak długo, aż nie wybiorą z pod filara całej w ar­

stwy węgla. Po wybraniu węgla z pod filara, budynek zostaje zn i­

szczony. Robią to przez tak zwane

„rabowanie drzewa". O dbywa się to w ten sposób, że u dołu stępia uw iązuje się m o c n ą grubą linę, k tó r ą ciągnie kilku ludzi, aż do obalenia stępia z niepotrzebnego filara. To samo dzieje się z resztą zabudowań. Wreszcie pozostaw ia się te n filar jako martwy aż do zapadnięcia się. Te i tym podobne czynności p o w tarzają się w jednej szychcie kilkakrotnie.

W spomnę jeszcze o ilości r o ­ botników pracujących w ganku ii’

filarze. We filarze więc znajduje się najwyżej 6-ęiu ludzi, z teg o 1 starszy, 2 górników i 3 ładowaczy.

Co. do „ganka“ to frzeba się z nim bliżej zapoznać. O tóż ganki, są to

korytarze dochodzące do filarów i do głównych dróg podziemnych.

W ganku , pracuje dwóch ludzi, 1 górnik i 1 ładowacz. Mają oni za cel robić korytarz, to znaczy, że kopią węgiel w pewnych o z n ac zo ­ nych kierunkach.

Taki jest mniej więcej przebieg całodziennej pracy górnika w k o ­ palni. A kiedy nareszcie nadchodzi upragniona chwila, w której szychta się kończy, spracow any i czarny jak murzyn, górnik, w ydostaje się z tego czarnego labiryntu na słońce.

P o szczęśliwie przebytej p racy wraca do domu, gdzie po posileniu się zas łu ż o n ą i ciężko zarobioną strawą, czeka jeszcze górnika, za ­ leżnie od pory roku, nielada praca.

Mianowicie, o ile posiada ogródek działkowy, musi się starać na wio­

snę o skopanie ogrodu i zasad z e­

nie kartofli lub innych jarzyn.

Innego znów czeka w domu całkiem odm ienna praca. Czyto przy gospodarstw ie domowem z a j­

muje się sporządzeniem różnych rzeczy, czy też zajmuje się n. p.

napraw ianiem butów czyli poprostu szewcowaniem, ażeby nikt z jego rodziny nie chodził boso.

W porze letniej dokłada się znów górnik, aby zebrać plony swojej wiosennej czy cało ro czn ej pracy. W jesieni wykopuje ziem nia­

ki i zbiera warzywa. J e s t to, mimo trudu, najmilsze zajęcie górnika.

Zima n a to m iast je st najbardziej u p rag n ion ą dla niego porą. Wtedy może napraw dę wypocząć, gdyż po pow rocie z kopalni siedzi sobie skulony przy ciepłym piecu i czyta gazetę, paląc przy tem fajkę.

(10)

S tr. 8. Nr. 6.

Zdarza się czasem, że taki lub owaki górnik prócz swojej zaw odo­

wej pracy kopalnianej, nie zajmuje się niczem innem, więc wolne

MORGAŁA PAWEŁ. KI. 8 b.

Kościółek w

Wiem już z góry, że niejedna Czytelniczka lub Czytelnik, p rze­

glądając kartki pisemka, gdy z o b a­

czy ten artykuł, przeczyta jedynie tylko nagłówek, z politowaniem wzruszy głową i rzuci pod adresem redakcji słowa, które słyszy się c z ę s to : Dlaczego oni wciąż piszą 0 tak nudnych rz ec zach ?

Droga Czytelniczko i Czytelniku!

P roszę na chwilkę odłożyć niechęć 1 poświęcić te kilka minut na to, by i te n artykuł, który zresztą jest bardzo krótki, przeczytać do końca.

Można ew entualnie usiąść albo p ołożyć się na kanapę, jeżeli ktoś obawia się, by przypadkiem nie zachorował. Ręczę zresztą, że nikt po przeczytaniu nie dostanie z a ­ w rotów głowy ani bólów żołądka.

Więc do rzeczy.

Gdy w upalne lato rozpalone promienie sło ń ca zaczną Wam d o ­ kuczać, opuszczacie wszyscy r o ­ dzinne m iasta lub wsi i uciekacie w góry albo nad morze, aby tam wypocząć po całorocznych trudach.

Tam, uwolnieni od obowiązków szkolnych, zachwycacie się tem co ódległe i dalekie, zapom ni­

cie o kopcących, dotykających nieba kominach, zapom niecie o n a ­ szej pięknej ziemi śląskiej. Ilu z nas nie zna cudnych lasów lubliniec-

chwile spędza na spacerze wdy­

chając świeże powietrze i ciesząc się oglądaniem słońca, którego w swem twardem życiu ma tak mało.

Malej Wiśle .

kich, lub uroczych zakątków ziemi pszczyńskiej z jej zabytkami? Lu­

bimy się chwalić przed innymi na- szemi potężnemi hutami, wielkiemi kopalniami, ba, naw et m asą b ezro ­ botnych, mówimy o wszystkiem tylko nie o tem, co jest dla ogółu nieznane. Wszyscy znają Śląsk z węgla i stali, któ rą produkuje, lecz czy ktoś zna nasze stare drew nia­

ne kościółki, kaplice i krzyże przy­

drożne, ubiory gwarę, i inne pomniki naszej kultury regionalnej ? Nie trzeba być krajoznawcą, by wie­

dzieć o tych rzeczach. Przecież każda dzielnica ma swoje pomniki sztuki ludowej i szczyci się niemi.

A czyż my mamy pozostać w tyle ? Często słyszałem z u st Koleżanek i Kolegów, że krajoznawstwo to rzecz nudna i nieinteresująca.

Zapewniam jednak Czytelni­

ków, że takie poszukiwanie za zabytkami sztuki ludowej daje wię­

cej człowiekowi aniżeli bezmyślne chodzenie po górach, po których tyle razy już chodziliśmy, albo nudne wylegiwanie się nad rzeka­

mi czy na plażach wśród gwaru i krzyku. Czy nie znajdziemy w ię­

cej zadowolenia, gdy wśród s z u ­ miących łanów dojrzałego zboża będziemy się przechadzali, oddy­

chając świeżem powietrzem, szu­

(11)

Nr. 6. Str. 9.

k ając czegoś dla krajoznawstwa ? Pozw olę sobie przytoczyć wrażenia z jednej takiej wędrówki, w której zbad ałem jeden z naszych k o ś c ió ł­

ków drewnianych.

Niedaleko od Pszczyny, bo z a ­ ledwie 15 km, leży wioska Mała Wisła. Po obu stron ach szosy, k o ło której dumnie szumią stare buki, k asztany i p ła czące wierzby, w znoszą się zagrody gospodarskie, oddzielone od siebie pólkami lub ogrodami. Na niewielkiem wznie­

sieniu wśród p o p ękanych od wi­

chrów i burz buków ukrywa się kościół, cel mojej wycieczki. Nim opiszę w nętrze i jego zabytki, przy­

to c zę k ró tk ą historję tego k o ś c ió ł­

ka, k tó rą opow iedział mi proboszcz miejscowy ksiądz Hubner.

Ju ż w spisach świętopietrza z roku 1325 je st wzmianka o pa- rafji Mała Wisła. O becnie is tn ie­

jący k o ściół z o s ta ł zbudow any przez księdza p roboszcza Marcina Kroczka w roku 1775. Stoi on na miejscu pierwszego kościółka. W ostatnich latach k o śció ł z o s ta ł odnowiony i podmurow any.

Gdy wchodzę do wnętrza, u d e­

rza mnie dziwny spokój i uroczysta cisza, m ąco n a jedynie szum em p o ­ bliskich drzew, śpiewających dzi­

wnie uroczyście. C ałe urządzenie w nętrza kościółka to barwny obraz, zło żo ny z figur i obrazów różnych epok, lśniących niby barwna, ró ż ­ nokolorow a mozaika, w blaskach zło ty ch promieni słońca, przedzie­

rająceg o się przez białe szyby o- kien. W prost p rzedem n ą wznosi się główny o łtarz rzeźbiony w drze wie, w stylu barokowym. W po­

środku o łtarza między dwoma ko­

lumnami, wybija się duży, obraz Matki Boskiej Niepokalanie Poczę*

tej, oprawiony w zło te ob ram o w a­

nie. Po obu stro n ach o łtarza sto ją figury świętych, z jednej strony św. Piotr, zaczytany w jakiejś n a ­ bożnej książce, a z drugiej św. An­

drzej, rozpięty na krzyżu z głową zw ró con ą ku niebu, a na twarzy jego nie widać żadnego bólu ani obawy, lecz przebija się nadziemska radość. D ookoła ołtarza, który swoim wyglądem wzbudza we mnie zachwyt, spostrzegam mnóstw o o- brazów. Kierując dalej zdziwione oczy, spostrzegam barwną, rzeźbio­

n ą w drzewie ambonę. P od nią anioł w długich fałdzistych szatach podtrzym uje w swych drobnych rącz­

kach misternie rzeźbioną chrzciel­

nicę, pokrytą koro n ą królewską.

Skrzydłami swemi dotyka anioł dna ambony, jakgdyby nimi p o d ­ trzym ywał jej ciężar. Na bocznej ściance, gdzie węższa część kościo­

ła styka się z szerszą częścią śro d ­ kową, stoi mniejszy ołtarz z nie­

proporcjonalnym do całego o łtarza obrazem, przedstaw iającym c u d o ­ wne rozm nażanie chleba. Na płycie ołtarza, pokrytego haftow anem i k o ­ ronkami s to ją połyskujące zdała lichtarze, rzeźbione w drzewie.

Na pierwszy rzu t oka zdaje nam się, że to srebro lub jakiś inny szlachetny kruszec. P o p rze­

ciwnej stro n ie na te m sam em miejscu widzę podobny ołtarz, różniący się jedynie środkowym obrazem. R eszta ścian kościoła jest pokryta obrazami przedstaw ia­

jące św. Pańskich i sceny z ich ży­

(12)

Str. 10 Nr.

6.

cia. Z pośród tych wszystkich obrazów i figur uderza mnie m n o ­ gość obrazów, przedstawiających św. Jakóba. Nie dziwmy się jednak, kościół bowiem jest pod wezwa­

niem tego świętego. Rzędy ławek, przy których dumnie stoją kościel­

ne chorągwie milczące i martwe, uzupełniają nam ogólny obraz wnętrza kościoła. D ookoła kościoła spotykam y kryte krużganki, które tw orzą nierozerwalną część z r e ­ sztą kościoła. Są to t. zw. szędzio- ły. Na ścianach, wymalowane nie­

u do ln ą ręką na grubych deskach widnieją obrazy męki Pańskiej, pochodzące zapewnie z nieistnie­

jącego już kościółka.

Do kościółka przylega cmentarz, który widokiem swych zm ursza­

łych i pokrytych zielonem mchem krzyży, potęguje nastrój i spokojną atm osferę która panuje dookoła.

W tych kilku zdaniach starałem się oddać obraz malowniczego k o ­ ściółka. Lecz czy my mamy tylko opisywać kościółki? Dla nas którzy się interesujemy krajoznawstwem,

KULESZO TADEUSZ, kl. VlII.a.

Krafosznaw*

Zaczęło się od tego, że mieli­

śmy urządzić wystawę. Taką zwy­

kłą, najzwyklejszą wystawę krajo­

znawczą. Myśl ta, rzucona przez naszego Opiekuna, sp o tk ała się z aplauzem większości członków ko­

ła. Prezes, wielki reform ator i p o ­ stępowiec, przyjął pomysł ten ze szczerym entuzjazmem, widząc w nim pole do popisu i do wyłado-

ważnem jest nietylko budownictwo i sztuka ludowa, ale również z a n i­

k ające zwyczaje i pieśni, gwara i stroje. Czy nie obszerny tereń p r a ­ cy? Dziś kiedy zabytki regjonalizmu zanikają i zatraca się odrębność dzielnic, my Krajoznawcy musimy to, co za kilkadziesiąt lat zniknie lub będzie rzadkością, zbierać i uwiecznić, by nadrastające p o k o ­ lenia z naszych pam iątek znało swoich przodków i ich zwyczaje i kulturę. Może k tó raś z Czytelni­

czek lub Czytelników zna więcej takich kościołów lub rzeczy ty c z ą ­ cych się krajoznawstwa? Apeluję do Was Wszystkich, Kochani Czy­

telnicy, byście mojemi śladami pośpieszyli tam, gdzie znajdują się pomniki kultury regjonalnej Śląska i nie zwlekali z ich zbieraniem.

Proszę spróbować, a napewno zn aj­

dziecie zadowolenie a pracą swą wskażecie innym, gdzie należy szu­

kać piękna na Śląsku, którego, jak powszechnie się powiada — wśród kopcących kominów i zabrudzonych ulic znaleźć nie można —.

iwo kw itnie .

wania swej niespożytej energji tw ó r­

czej. Oczywiście, jak się zwy­

kle w takich wypadkach dzieje, ukonstyntuow ał się komitet wy­

stawowy, na którego czele s ta n ą ł wytrawny krajoznawca, jeden z tych, którzy w czynie realizują ideę k ra ­ joznawczą „poznaj swój kraj i jego mieszkanki", a zwłaszcza te o s ta ­ tnie. P o zatem wskład komitetu

(13)

Nr. 6. Str.

i\.

weszła sam a elita artystów i e s t e ­ tów gimnazjum. Do pracy wzięto się z niecodziennym zapałem , go­

dnym tak ważnej sprawy. W gen jalnej głowie p rezesa zrodził się równie genjalny projekt. Aby w y­

staw a wypadła jaknajokazalszej i przyćmiła swym blaskiem wszelkie tego rodzaju imprezy urządzane d o ty c h czas i m ające się odbyć w przyszłości na terenie C ho rzo ­ wa, od czasów przysłowionego króla „Ćwieczka". P o stan o w ił, aby utw orzyć Międzyszkolny Komitet, w ram ach którego wszyscy k rajo ­ znaw cy i krajoznawczynie z gim na­

zjów chorzowskich, złączyliby się w wspólnym wysiłku, celem z e b ra ­ nia możliwie największej ilości eksponatów . O tej chwili, wszy­

stkich krajoznaw ców ogarnęła wy- stawomanja. Jakież są symptoma- ty tej niezwykle niebezpiecznej choroby? O tóż delikwent doknię- ty tą ch o ro b ą zachow uje się nao- gół normalnie, jednak gdy ujrzy gdzieś w domu u kolegi, lub u z n a ­ jom ych jakiś ek sp o n at krajoznaw ­ czy w rodzaju rzadkiego zdjęcia, stroju, modelu starego kościoła, czy też sch em atu kopalni, nadający się do wystawienia, to zbliża się doń z objawami wielkiego z a in te re ­ sowania i, o ile takowego w sposób nielegalny nie zwędzi, to stara się go we wszelki możliwy i niemożli­

wy spo só b od nieszczęsnego po- siedziciela wyłudzić. J ed y n em le­

karstw em na tę krajoznawczą epi- demję jest ukrycie przedm iotów p o ż ą d a n y c h przed wzrokiem d a n e ­ go osobnika. W przeciwnym wy­

padku, właścicielowi nie pozostaje

nic innego do roboty, jak tylko, w y­

piwszy dwie szklanki „aqua putea", podać wyżej wymieniony przedm iot zabiegom krajoznawczym, gdyż i tak go nie upilnuje.

C ała praca przygotowawcza do wystawy o p arła się głównie na konferencjach, herb atkach i wy­

wiadach, których sielski n astró j za ­ k łó c a ła od czasu do czasu in te r­

wencja m ocarsw w sobie O p ie k u ­ na, zarzucającego im podobieństw o do konferencyj rozbrojeniowych.

Zdarzyło się że na takiej konfe=>

rencji przez półtorej godziny ro z ­ prawiano o tem, czy lalka — m a ­ nekin na wystawę ma mieć nos orli czy pyrkaty, (stan ęło na tem że lalka z o stała wogóle bez nosa), lub dysputow ano o programie akademji, która się wogóle nie odbędzie. Bo też w zam iarze szczerej pracy przychodzili na konferencje nie­

liczni, dla reszty krajoznawstwo było rzeczą uboczną, pretekstem clou programu stanow iły urocze krajoznawczynie z gimnazjum żeń­

skiego. O ile konferencja p o łą ­ czona była z gremjalnem o b ja d a­

niem się, to nazyw ała się szumnie

„herbatką krajoznaw czą", (i tu nie zapom niano o tak ważnej części organizmu jaką je st żołądek. Sic!)

Dalszem i szczegółow szem u- zu pełnienem koferencyj były wy­

wiady „krajoznawcze". O tem kto z kim je przeprow adzał nie p o tr z e ­ buję pisać, pozostaw iam to dom y­

ślności czytelników. Taki „tajny wywiadowca" miał minę n iesły ch a­

nie pew ną siebie. Gdy któryś, mniej dyskrytny z profesorów, nakrywszy

(14)

Str. 12. Nr. 6.

go „in flagranti" czynił mu wyrzu­

ty, odpowiedź miał gotową. W całym steku usprawiedliwań, z k tó ­ rych najdrobniejsze wystarczy­

łoby do przekonania, (oczywiście zd an iem „poszkodowanego" a nie profesora), najsurowszego sęd zie­

go. Nie brakło utyskiwań, że w ła­

dze szkolne utrudniają pracę w organizacjach i paraliżują wszel­

kie dobre chęci uczniów w zarodku.

Oczywiście w tych przejawach ży­

cia krajoznawczego celują niektórzy członkowie, a zwłaszcza zasiadają­

cy w Areopagu Koła. Ażeby mi nie zarzuczano gołosłowności, mógł­

bym przytoczyć kilka przykładów, ale „nomina sunt odiosa", lepiej być dyskretnym.

A więc, jak z tego wszystkiego widać, praca idzie jakz płatka, trudno się na tem nie poznać. Tylko p. Profesor Opiekun Koła, ciągle jeszcze niezadowolony. Czy ma rację, osądźcie czytelnicy sami. No, alebym na śmierć zapomniał, a już dochodzi czwarta, a o czwartej m am . . . wywiad krajoznawczy, p o ­ łą czo n y z wycieczką, także krajo­

znawczą, w okolicy Chorzowa. Na zakończenie muszę powiedzieć czy telnikom, że za ścisłość tego co napisałem, naw et w przybliżeniu, odpowiedzialności sądowej nie biorę, jakoteż uwagi tu zawarte nie są mojemi osobistem i przekonaniami.

(Niektóre myśli zaczerpnąłem wprost od naszych Panów Profesorów).

LUBECKI JOACHIM.

Z c y k l u l e g e n d g ó r n i c z y c h .

Jesszcsze o w ła d cy g ó r n o ś lą s k ie j p o d z ie m i k opa ln ia n ych ,

-

s k a rb n ik u .

J e s t faktem niezbitym, iż wiara w skarbnika, tajemniczego władcę czeluści kopalnianych, wśród ludu górnośląskiego sięga dawnych wie­

ków, a może naw et pow stała ona w zaraniu górnictwa na Śląsku.

Mimo zaprzeczeń niektórych ludzi, zaliczających legendy o skarbniku do krainy baśni, górnicy śląscy, a zwłaszcza starsi z dłuższą p rak ty­

ką, wierzą że istnieje w głębi ko­

palni jakąś siła tajemnicza, która czasem udziela swej pomocy cię­

żko zarabiającem u na chleb górni­

kowi, ale jeszcze częściej wymie­

rza kary za różnego rodzaju wy­

bryki pod ziemią. Wierzeniom tym sprzyja poniekąd i ta okoliczność że górnik pracując dzień cały wśród wiecznej nocy i ponurego o to c z e ­ nia, kilkaset m etrów pod ziemią, gdzie krople wody lub odłamki skały powodują metaliczny dźwięk i tysiąckrotne echo w opuszczonych gankach i zaw ałach 1) kopalni, siłą faktu wchłania w siebie tę bujną fantazję, na podstawie której p o ­ wstają sm utne lub wesołe opowia­

dania górnicze. Poniżej z am ie­

szczam kilka takich legend z życia

1) zaw ał — w yeksplotow ana część kopalni.

(15)

Nr. 6. Str. 13.

górników, p ozo staw iając ocenę, o istnieniu lub nieistnieniu ducha pod-

T a fem n icza w ęd rów k a Ir

Karol Wieczorek zatrudniony był w czasie wielkiej wojny w ch ara k terze ro botnika m łod o cian e­

go w kopalni „Król", Pole wschodnie w Królewskiej Hucie i jako taki spełniał nrace lekkie, odpowiednie

ziemi górnośląskich, łaskaw em u czytelnikowi.

ydniow a w p o d z ie m ia cl).

odzow ną „karbidkę", wyruszył Kar­

lik na o zn aczone miejsce, o d d alo ­ ne może około 1500 mtr. od miej­

sca, gdzie zwykle rano odbywał się zapis. Czy spełnił do k ońca swe zadanie, — niewiadomo; dyżurują-

Skarbnik ukazuje się górnikom .

swemu wiekowi. Pewnego dnia, po otrzym aniu swej marki kontrolnej nr.

220, zjechał jak zwykle w głąb szybu.

W czasie „felezunku" o trzy m ał od nadgórnika polecenie obm iatania niszczącego drew nianą odbudowę grzybu, w odcinku 6-tym, dawno unieruchom ionej pochylni. W esoło sobie pogwizdując, trzym ając w jednej ręce m iotłę w drugiej nie-

cy nadgornik, p rzesłuchany później, oświadczył, że w czasie swego o- statniego objazdu, n a p o tk a ł go na VI pochylni, zajętego pracą. Po u- kończeniu dniówki i wyjeździe g ó r­

ników, przeliczający marki k o n tro ­ ler, stwierdził, że są wszystkie, o- prócz nr. 220. Złożył natychm iast przepisowy meldunek w kancelarji, gdzie najpierw stwierdzono, że n o ­

(16)

Str. 14. Nr. 6.

szący numer ten Wieczorek Karol do spełniania nadgodzin nie zo stał zamówiony. Wobec tego sztygar objazdowy p o s ła ł najpierw gońca do domu z poleceniem, by Karol Wieczorek oddał swą m arkę kon­

trolną, pod rygorem kary. Matka wymienionego oświadczyła jednak, że syn jej jeszcze dotąd z pracy nie powrócił. Na skutek tego w szczę­

to alarm i wysłano 6 górników do kopalni, celem poszukiwania zagi­

nionego. Przeszukaną została c a ­ ła szósta pochylnia jej bliższe i dal­

sze okolice. — Po zaginionym nie znaleziono ani śladu. Wreszcie zaalarm ow ana kolumna ratunkow a przeprowadziła na wszystkich p o ­

kładach przez n astęp n e trzy dni poszukiwania, również bez skutku.

C hłopiec gdzieś zaginął; a stroskani rodzice z lękiem oczekiwali hiobowej wieści.

Nareszcie w czwarty dzień po wypadku, w odcinku 4-tym szybiku pokładu „Gerharda", pracujący na filarze górnicy w godzinach p o ra n ­ nych usłyszeli jakieś dziwne szm e­

ry, pochodzące z opodal m ieszczą­

cego się zawaliska. „Kto ta m " ? za ­ w ołał B artek Pięta, przodownik górniczy. Naraz wyłania się z m ro­

ków jakaś p ostać ludzka i w stę­

puje w obręb świateł lampek. P o ­ stać ta była bardziej podobna do mieszkańca afrykańskiego Kame­

runu niżeli do cywilizowanego G ó r­

nego Śląska, — cała okopcona i osmolona. Górnicy struchleli. Pier­

wszy odzyskał przytom ność umysłu stary Pięta, rozpoznając zaginio­

nego, „A toś ty Karlik", „ a t y p s i a - duszo, gdzie się to w ałęsasz?'

„A cóż takiego, żem sie oddalił na dwie godziny, gdy mi sztygar kazał", odparł spokojnie zapytany,

„co ja mogę za to ;“ „Co dwie go ­ dziny!" huknął Pięta .czwarty dzień cię już szukają w całej kopalni, poczekaj, jak jeno do domu przyj­

dziesz, to cię ojciec pięknie przywita A teraz marsz do sztygara, zgłosić się. Chłopca doprow adzono do sztygara, znajdującego się w p o ­ bliżu i sprawa się wyjaśniła, albo raczej nie wyjaśniła. Chłopak za ­ jęty swą pracą, spostrzegł naraz wychodzącego z zawaliska niezna­

nego mu sztygara z ż ó łtą lampą i kilofkiem, który mu rozkazał iść za nim. Chłopak, będąc zdania, że ma do czynienia z sztygarem in ­ nego oddziału, u słuchał rozkazu.

Tenże prowadził go przez różne ganki i zawały, pokazując mu r ó ­ żnego rodzaju węgiel, jak miękki, łupkowaty, smolisty i inne rodzaje a naw et i kruszcze. Sztygar był bardzo grzeczny, „jeno te światło przy jego lampce mi się nie podo­

bało, bo miało taki dziwny fiole­

towy blask", opow iadał Karlik i nie chciał wierzyć że błądził już czwarty dzień w kopalni, myślał, że to dwie godziny tylko. Zgubił gdzieś swą lampkę, a na p o żeg n a­

nie nieznajomy sztygar radził mu, by z kopalni „wziął papiery", bo to bardzo niebezpieczna praca.

C hłopca posłano do szpitala, skąd po kilkudniowym odpoczynku, gdyż po niesamowitej wędrówce był t r o ­ chę osłabiony, wrócił ponownie do kopalni. Nie dożył jednak dwóch miesięcy po wypadku i zmarł, p o ­ dobno na grypę.

(17)

Nr. 6. Str. 15.

II.

N ie p r z e k lin a j iv kopalni.

Kilka lat później na tej samej kopalni zdarzył się n astęp u jący wypadek:

Na pokładzie „Heicman“, pod jedną z licznych pochylń, siedzi sobie „ciskacz" (wozak), czekając na spuszczenie „fedrunku" (pełnych wózków z węglem). Coś musiało się u góry popsuć bo jakoś wózków nie spuszczają. Czeka, czeka i już wy­

palił coś cztery papierosy a fedrun­

ku jak nie widać tak nie widać.

Zmorzyła go senność Układa się więc wygodnie na ław ce i usnął snem sprawiedliwego, p o zo staw ia­

jąc św iecącą lampkę poza sobą.

W pewnej chwili chwyta go ktoś- za nogi i zrzuca go bez pardonu i słowa z niezbyt wysokiej ławy na ziemię. Zirytowany takiem „ła- godnem" traktow aniem ciskacz w

w pierwszej chwili zaklął straszli­

wie — i w tej chwili uczu ł silny policzek na twarzy, „aż mi się" jak twierdził „w oczach zaświeciło".

Oprzytomniawszy do reszty s k o ­ czył na nogi, spoglądając do koła, kto to taki. Wokoło ani żywej duszy bierze więc lampkę i szuka w c ałem otoczeniu, szuka skwa- pHwie za sprawcą aby mu oddać pięknem za nadobne, dźwiga naw et deski między szynami. Nie ma nikogo! Mrowie mu przeszło po całem ciele i postanow ił od tego czasu urządzać sobie takie przygodne drzemki tylko w domu, albo gdzieś na pow ie­

rzchni, byle nie w kopalni. Nikt go też od tego czasu nie słyszał w kopalni przeklinającego.

(Ciąg dalszy nastąpi).

Mirosława Pogodzianka kl. 2 a.

M iej. G im n. Zeń. C horzów.

N ie z n a n y b o h a te r ślą sR L

( S p ra w o zd a n ie z p r z e c z y t a n e j lek tu ry).

Dr. Wacław Sobieski prof. Un.

Jagiell. n ap isał ciekawą rozprawkę z dziejów Śląska, czerpiąc m aterjał naukowy z kroniki książąt śląskich.

Treść tej rozprawki w skróceniu przedstaw iam czytelnikom „M łode­

go Krajoznawcy".

Jak wszystkim zapewnie w ia d o ­ mo, Henryk Brodaty, wnuk W ład y ­ sław a II W ygn ańca, był ożeniony z Jadwigą, córką Bertolda, księcia Meranu. Sw. Jadwiga była kobietą cnotliwą, a zarazem bardzo w y ­ kształco n ą, więc zrozum iały jest niebylejaki w p ły w , jaki wywierała na swego książęcego m ałżonka, który to wpływ jasno uw ydatnia się w jego te stam en cie. Henryk Brodaty, m ając dwu synów Kon­

rada (starszego) i Henryka, tron zapisał młodszemu, starszego z a ­ mierzając ożenić z ks. saksońską i osadzić j i a ziemi łużyckiej i lu buskiej.

Poniew aż ks. Jadwiga była Niem­

ką, zrozum iałem jest, że serce jej więcej sk łaniało się ku Henrykowi, ho łd u jącem u wszystkiemu co n ie ­ mieckie, niż ku Konradowi, który Niemców nienawidził (qui Teuto- nicus exsecrabatur>. P o s ta ra ła się więc, aby umiłowany syn miał s z e ­ rokie pole do wykazywania swoich narodow ościow ych sympatyj i prac na p o lu k u ltu raln em i gospodarczem .

Skrzywdzony Konrad zap rag n ął jednak dochodzić swych praw i

(18)

Str. 16. Nr. 6.

zorganizowawszy sprzyjających mu Polaków w karne szeregi, wypo­

wiedział bratu wojnę. Henryk s ta ­ n ą ł na czele licznych już wówczas na Śląsku kolonistów niemieckich i tego rycerstwa, które Niemcom sprzyjało. Walka rozegrała się pod miejscowością Studnica, koło Li- gnicy w Foku 1213, a zakończyła się zwycięstwem Henryka. Pokonany Konrad, ranny w nogę, uszedł z placu boju; schronił się do ojca, gdzie w krotce zmarł. Zwłoki jego złożono w Trzebnicy, ze względu na siostrę, przeoryszę tamtejszego klasztoru, która go bardzo kochała.

Bitwa studnicka jest w dziejach WŁ. POLAN1AK KI 6 b.

Śląska punktem zwrotnym, gdyż odtąd germanizacja tej dzielnicy p ostępow ała bez większych p rze­

szkód. A po świetlanej postaci i szlachetnej duszy ostatniego ob ro ń ­ cy polskości na Śląsku pozostało tylko wybladłe wspomnienie.

Wiemy wszyscy, że potem jakaś nieubłagana Nemezis dziejowa k a ­ zała Henrykowi walczyć i zginąć (r. 1241) na tem samym prawie miejscu, na którem przed 28-miu laty pokonał brata. Ofiarą życia, złożonego w obronią wiary okupił winę rodzica.

B i e d a

sszyby p ra c u ją

Śląsk to kraj, w którym mieszczą się nie­

zm ierzone bogactw?. N ajcenniejszem z nich je st w ę g i e l ,,, skarb niezbędny, . . Słusznie przeto nazw ano Śląsk „krainą czarnych diam en­

tów ", I pom yślałby ktoś, że ludzie w tym k riju są zamożni i opływ ają w dostatkach.

Tak . . . kiedyś za dobrych czasów . . . O becnie w .dobie kryzysu górnik, ten, który przez w ifle lat w ydobyw ał z ziemi jej skarby, cier­

pi g łó d . Do domu zaw itała n ę d z a ...

I ’ Nieliczni tylko szczęśliwcy pracują za znttjiejszone zarobki. Na ulicach, po parkach w ałęsają się ludzie bez celu; szare łach m an y . . to?, bezrobotni! To ci, których los w yrzu- c i^ p o z a naw ias życia.— . N i e p o t r z e b n i ...

T op lu d z ie .. którym razem z pracą odebrano wififę w siebie, w otoczenie, w Boga. Zwią­

żą §6 im ręce skazano na bezczynność, a przez t o ijia zw ątpienie, upadek m oralny i fizyczny.

^ Dlaczego?— Brak pracy.— Te dwa k ró t­

k i® suche w yrazy m ieszczą w sobie najw iększy tragizm doby obecnej.

jgGÓTnik to człek spokojny, pracow ity o skrom nych wym aganiach. W yrzucono go na b r u k .. . D ługo m yślał jak w ybrnąć z tej wiel­

ce tragicznej sytuacji. N ie w ybrnął zniej hutnik ni inny robotnik śląski, drogę wyjścia znalazł jednąk górnik. G órnik, który dziesiątki lat pracow ał na kopalni, zżył się z nią do tego stopnia, że tylkq „czarna śm ierć” mogła go o d z i e j oderwać. Teraz mimo, iż sparaliżow a­

no mu ręce, choć gw ałtem odciągnięto go z

kopalni, pozostał jej jednak w ie rn y .. . Stw orzył „bieda sz y b y „ !. . .

Na prow izorycznym kołow rocie spuszcza się kilkadziesiąt m etrów w głąb ziemi, w ydo­

bywając jej skarby zdradliw e, by zdobyć kęs chleba dla siebie i rodziny. Kopie w ę g ie l. . . Kopie go mimo zakazów, mimo konfiskowania fUr i w ózków w ęgla, zdobytego w nadludzkirri w ysiłku, zroszonego potem , a często krwią górników . Bo urządzenia „bieda sz y b u ” są nader prym ityw ne. Górnik pracuje najpro- stszem i narzędziami, zabezpieczeń niema ża­

dnych. O doprow adzeniu świeżego pow ietrza nie może być mowy. To też rozrządzone po­

w ietrze i gazy ziemne podkopują fatalnie zdro­

wie górników . Często zdarza się, że oberw ie się niczem nie podparty strop, a górnicy znaj­

dują śm ie rć .. . To też udając się na miejsce pracy, górnik żegna się z rodziną, a zjeżdżając na zw ykłej linie w głąb szybu robi znak k rzy ­ ża . . . On wie, że szyb ten może się stać dlań nietylko miejscem śm ierci ale i grobem , gdyż zdarzają się częste wypadki, że kolum ny ratu n ­ kowe ze w zględu na w łasne bezpieczeństw o nie docierają do szczątków tych, którzy po­

krzyw dzeni, przez los, choć poniew ierani, n a ­ leżą może do n ajd zieln iejszy ch .. .

I kiedy gigantyczne budow le kopalń sto ­ ją- nieruchom e i zamarłe, w okolicznych tere­

nach pow stają ,coraz.,to liczniejsze „bieda szy­

b y ”, ' stw orzone pracow itą ręką górnika śląskie­

g o . . .

Wydawca: Koło Krajoznawcze Gimnazjum Klasycznegę w Chorzowie.

Z a : redakcję odpowiedzialny : Dr. Jakubowski Józef.

O dbito w D rukarni E. Leksan w Świętochłowicach.

(19)

Popierajcie firmy, które się u nas ogłaszają!

N a j t a n i e j k u p i s z mundurek i płaszcz szkolny

tam że

Kj

w firmie

P. KAMIŃSKI

Chorzów, ul. Wolności róg Sienkiewicza

Skład konfekcji m ęsk iej i dam skiej

w p ie r w s z o r z ę d n e ] ja k o ś c i p o c en a ch p r z y stę p n y c h .

| Księgarnia Polska

|

wfaśc.: Marja Skowronkowa

Chorzów

ul. Wolności 16 :: Tel. 410-78

W, Orzesiewski

Księgarnia i skład papieru

Chorzów

1.

ul. Gimnazjalna 5 Tel. 412-69 poleca:

książki szkolne, nuty, mapy turystyczne i nar­

ciarskie, przewodniki

oraz

w szelkie r a n y piśm ienne.

Saios fryzjerski dla

m

i sanów Jiiiuf

§

C h o rz ó w ul. G lm n asjaln a 2.

Ceny zniżone dla uczniów gim nazjalnych [

S trzyżenie 0,50 zł. G olenie 0,30 zl. I

Cennik ogłoszeń

: 1

I str. 30,— zł, Vj str. Ib,— zł, 1 V* str. ó,— zł, V8 str. 4,— zł. |

Kartki Korespondencyjne

z widokami Krajoznawczemi,

wydana przez Koło Krajoznawcze Gimn. Klas. w Chorzow ie i.

s ą do nabycia

w Spółdzielni uczniow skiej w cenie 5 gr. za sz tu k ę .

i r Piszcia tylko na naszych widokdwkach.

(20)

K Ą C I K R O Z R Y W K O W Y

Zagadka 6.

£//.: O gorzał, ki. Va.

I

a '' >L k t / a

a t

ir L V j a

■v a 1 a U

t a &

s

ri

\ (f — a a

i

Af:

Jl A

t

H

i

i/jr

p

a a 0

a I a u i

,7Ą

a

a /

it S ^ a

a i4a

i l

a

1/

Zagadka 7.

Ruchem wskazówki zegara ustalić na­

stępujące znaczenia: 1. Samogłoska, 2. M iasto nad rzeką Cisą, 3. M iasto w Tyrolu, 4. M iasto w płn.-zach. Indjach brytyjskich, 5. Stan pogody, 6. Miasto w płd.-zach. Azji Mniejszej, 7. Miasto w Indjach zach., 8. P o rt przy ujściu N igru, 9. D rzew o rosnące w Polsce, 10. M orze, I V P a ń s tw o w Europie^ 12.

Linoskoczek, r e ^ e s a r s t w o w płn -wsch.

A fryce, "M, Część św iata, 15. Inaczej nauka o rolnictw ie, TB>Jnaczej droga, N k,C zęść św iata, łŚ, M iasto nad Nilem.

L itery w kratkach oznaczone krzyżykam i, czytane z g óry na dół, dadzą imię i nazw isko uczonego człow ieka. Znaczenie w yrazów : 1. Ptak, \ Sprzęt do szycia, & Część drzew a, ■<. C horoba, 5. Cześć owocu, <v Część świata, 7. Inaczej otw ór, U, Sprzęt rolniczy, 9. C horobą, 10. Rodzaj broni, "M*. M iejsce w ygnania N apoleona, 12. Inaczej rodzaj, TS. Część kościoła, M-.-4mię żeńskie, zdrobniale, 1^. Żwierzę domowe.

OćlpowiG&szi redlaltcjL

Kol. M. Stateczna. Za wierszyk dziękujemy. Ukaże się w n a ­ stępnym numerze. Prosimy o nadesłanie nowych prac.

Kol. Tyla Józef. Za zagadkę dziękujemy. Wydrukujemy przy sposobności.

Kol. Szymała. P rzy słan y artykuł nie nadaje się do naszego p i­

semka. Prosimy o nadesłanie innych prac.

Kol. Wierciński. Za n adesłan y feljeton dziękujemy. Umieścimy w n a s tęp n y m numerze. Prosim y o n adesłanie nam więcej takich prac.

Koło Krajoznawcze przy Gimn. Żeńskiem. Dziękujemy za n a ­ d esłan e spraw ozdanie. Prosimy o nad esłan ie prac, nadających się do druku.

Cytaty

Powiązane dokumenty

e g o pisemka, jednanie nam now ych czetelnik ów i prenum eratów oraz o nadesłanie nam sam odzielnie opracow anych artykułów krajoznaw czych, które nadawałyby się

podcieniami znajdują się oprócz rynku jeszcze na ul Niemieckiej i na dawnej Głębokiej, obecnie Legjonów, Do rynku przytyka również dom dawnego burmistrza

wioną młodzież i prosi, by wybrano przyszłą „wdowę&#34;, albowiem zbliża się godzina śmierci starego i (zmęczonego zabawami „basu”. Skończywszy to

Spółdzielnia uczniowska Gimnazjum Neoklasycznego w Chorzowie t rozpisuje konkurs na 3 stypendja, przeznaczone na częściowo pokrycie taksy administracyjnej za drugie

Dajcie dajcie co miacie dać Nie będziem y dłuigo czekać Nasz goik zielony Pięknie przystrojony5. Nasza Marzaneczlka jdsJt pani Spoiglątfają na nią

Kiedy znajdziemy się na polach węglowych, ciągnących się około Królewskiej Huty, Katowic, Mysło­.. wic, czy innych miast naszego z a ­ głębia węglowego,

W ogrodzie zatrzymałyśmy się czas dłuższy i nie czując zmęczenia

go dzwon, jakkolwiek także bardzo melodyjny i nader piękny. To też był on dumą mieszkańców wsi, którzy niecierpliwie oczekiwali na dzień jego chrztu. Tak się