• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 14, nr 11 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznik Mariański. R. 14, nr 11 (1938)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

WSZYSTKIM

Dobrodziejom — Przyjaciołom — C zytelnikom A postołom C udow nego Medalika N iepokalanej Opiekunom P olsk iej Misji w Chinach

N aśladowcom Idei św . W in cen tego a Paulo SK ŁA D AM Y

n ajserd eczn iejsze życzenia W esołych Ś w iąt B o ż eg o Narodzenia i S zczęśliw eg o N ow ego Roku i p olecam y ich op iece N iepokalanie P oczętej, Królowej C udow nego M edalika, p rosząc:

aby orędow nictw em Swoim u B o sk ieg o Syna S w e g o w yjedn ać raczyła w szystk im zdroje ła sk i m iłosierdzia, p ociech y i u k o ­ jen ia i zachow ała dusze ich dla szczęśliw ej w iec zn o śc i!

B a.dzo prosimy wszystkich Czcicieli Marii N iepokalanej Dzieci Marii i Apostołów Cudownego M edalika

o łaskaw ą pomoc dla ostania się naszego pisma, poświęco­

nego Marii, Królowej św iata! Środków nie m amy, więc po­

dwajam y naszą prośbę, ufni że Maria N iepokalana natchnie licznych ofiarodawców do użyczenia nam ochotnej

i łaskaw ej pomocy.

(3)

R O C Z N IK MARIAŃSKI

i CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY CUD. MEDALIKA j

| STOW. CUDOW NEGO MEDALIKA I DZIECI MARII W POLSCE jj t Rok XIV/11 Redaktor X. Pius Pawellek, Misjonarz Grudzień 1938 ś

B o ż e Narodzenie

Zbliża się najweselsza uroczystość! Świat cały rok rocznie przypom ina sobie, jaka radość i szczęście zawitało na ziem i z chwilą zjaw ienia się Bożego D zieciątka. Szczególniej drogą jest ona dla biednych i nieszczęśliw ych, bo do nich to przede wszystkim zawo­

łała Boża D ziecina: „Pójdźcie do M nie wszyscy!" Ten Jezus ma­

luczki pierwszy przygarnął m aluczkich i nędzarzy, nieszczęśliw ych i opuszczonych. I w teraźniejszych czasach uroczystość Bożego Na­

rodzenia jest pociechą dla słabych i m ałych, otuchą dla nieszczęśli­

wych i zbolałych. U fność jakaś wstępuje w serca, że tak jak zginął H erod, zginie przem oc i barbarzyństwo, a zapanuje pokój i w esele.

T akie m yśli nasuwa ten dzień w ielki.

D zień Bożego N arodzenia wyprzedza w ilia, zwana częstokroć gwiazdką. N ależy ona do najstarszych i do najpiękniejszych dni uroczystości w Polsce.

Jakże uroczo wygląda ten w ieczór w igilijny! U nas jest to dzień zimowy. D nie bywają coraz krótsze, a wieczory dni pogod­

nych i zim owych coraz krótsze. Lud zwłaszcza dzieci wyglądają w dzień w igilii okazania się pierwszej gwiazdy na niebie, o której m ówią, że ona to poprowadziła pasterzy do stajenki betlejem skiej.

D oczekali się zachodu! Słońce kryje złocistą tarczę, zostawiając

jeszcze złote smugi na niebie, przy których blasku oko nasze błądzi

(4)

_ 282 __

w śród uroczych, liliowo białych p rze strzen i, p o k ry ty ch m iękkim śniegiem . N iebo zm ienia się je d n ak z każdą chwilą. C oraz w ięcej w spaniała złota zorza u stę p u je m iejsca szarym , przeźroczystym m rokom . W reszcie zabłyśnie na lazurze niebieskim pierw sza gw iazdka. Za jej zjaw ieniem się siadają z radością do uczty w igi­

lijnej rodziny chrześcijańskie, aby okazać radość ze zbliżającej się uroczystości. Tym czasem z cieniów w ieczornych coraz jaśniejsze w ypływ ają blaski. M iliony gw iazdek osypały niebo, ślicznym i ocz­

kam i m rugają one ku ziem i. Cisza zapanow ała w szędzie. J a k gdyby anioł zw iastun dobrej now iny p rzeleciał nad tą k ra in ą przysypaną śniegiem i wwiał jakieś dziw ne u k o jen ie w serca ludzi, jak ąś radość niezm ierną i tajem niczą, k tó rą w idać na tw arzach w szystkich m ie­

szkańców tej biednej ziemi, dzielących się w śród praw dziw ej uczty chrześcijańskiej opłatkiem na znak b ra te rs k ie j m iłości. K to w w i­

gilię łam ie z kim opłatek i życzy „D osiego ro k u “ te n m usi być przyjacielem , ten nie m oże żywić nienaw iści w sercu. K ażdy dom czy bogaty czy ubogi obchodzi ze szczególniejszą uroczystością te n w ieczór wigilijny. Za nie długo w śród nocnej ciszy odezw ie się d o ­ nośny głos dzwonów w kościele, a na jego zaw ołanie spieszą wszyscy na pasterkę. Jest to bardzo daw ny zwyczaj w kościele św., że w tym dniu odpraw iają k a p ła n i trzy Msze św. k u uczczeniu p o ­ trójnego n arodzenia C hrystusa P an a. Od w ieków ro d zi się P a n Jezus z Ojca, w dniu Bożego N arodzenia uro d ził się z Dziew icy P rzeczystej, a w reszcie rodzi się w naszym sercu przez m iłość i wiarę.

Z czasem Bożego N arodzenia łączą się ta k ie zwyczaje ja k : szopka, gwiazdy i kolędy.

B ardzo dawno istniał w P olsce zwyczaj u rzą d zan ia szopek drew nianych z postaciam i D zieciątka Jezus N ajśw iętszej M arii P anny, Sw. Józefa i pasterzy. Za czasów A ugusta I I I p rzy p a try w a ł się tym szopkom X. A ndrzej K itow icz i opisał je w swoich p a m ię t­

nikach. Poniew aż je d n ak w kradły się tu nadużycia, dlatego z a k a ­ zał p rzedstaw iać jasełek w kościele biskup pozn ań sk i T eo d o r C zar­

toryski. W tenczas zaczęto odgfyw ać jasełka po dom ach. M ło­

dzieńcy obnosili szopki i odgryw ali odpow iednie sceny śpiew ając przy tym kolędy. Było w tych jasełkach w iele rzeczy w esołych i za­

baw nych. Do dziś dnia istn ieje w n ie k tó ry ch okolicach zwyczaj o d ­ gryw ania jasełek, w kościołach n ato m iast stoją szopki z fig u rk a m i P an a Jezusa, N ajśw iętszej P an n y , Św. Jó z efa i pasterzy.

D rugim zwyczajem , k tó ry się w śród w szystkich p raw ie n a ro ­ dów rozpow szechnił, jest tak zwana gw iazdka. - D aw niej w Polsce istn iał zwyczaj, że zawieszano w dniu Bożego N aro d zen ia u skle­

pienia p o k o ju gw iazdkę z różnokolorow ych opłatków . C zęsto k ro ć

(5)

— 283 —

gw iazdy ta k ie zostaw ały cały ro k aż do n astępnego Bożego N aro ­ dzenia. D aw ano też p o d a ru n k i dzieciom i dom ow nikom i nazyw ano to „ n a g w iazdkę11. P ó źn ie j n astał zwyczaj u b ie ra n ia dla dzieci ch o in k i w o rzechy złocone, c u k ierk i, jabłuszka oraz we w ielką ilość ró żn o b a rw n y ch świec w oskow ych, ja k to jeszcze dzisiaj widzim y w każdym polskim dom u.

B ardzo daw no, bo jeszcze z czasów pogaństw a pochodzi zwyczaj o b chodzenia nowego ro k u śpiew am i. W w iekach średnich zaczynano Nowy R ok od Bożego N arodzenia. D opiero od X VI w ieku zaczęto pow szechnie obchodzić Nowy R ok od pierw szego stycznia. Gdy P o lsk a p rzy ję ła w iarę św. w r. 966, w tenczas w m ie j­

sca śpiew ów pogańskich zaczęły w chodzić śpiewy ch rześcijańskie, k tó re nazyw ano kolędam i.

K olędą zwano także p o d a ru n k i dla sług i ubogich. K rólow ie polscy daw ali swoim dw orzanom n ie ra z kosztow ne p o d a ru n k i. Gdy raz u pew nego k ró l Z ygm unt A ugust nie dal kolędy starem u S ta ń ­ czykow i, p o tra fił on się dow cipnie o nią upom nieć. S enatorow ie p rzybyli, aby pow inszow ać królow i, a S tańczyk chodził sm utny i głośno w zdychał. Zdziw ieni tym obecni spytali go o pow ód sm utku. S tańczyk odpow iedział głośno, żeby k ró l słyszał: Dla m nie ro k n ie now y, bo m am suknie stare. U śm iechnął się k ró l i kazał dać S tańczykow i now y żupan, pas i buty.

I ubodzy p o tra fili się n ie ra z upom nieć o kolędę w sposób zabaw ny.

Dziś gdy m ów im y o kolęd ach , to m am y p rzed e wszystkim na m yśli pieśni śpiew ane w czasie Bożego N arodzenia. Są te kolędy ta k ró żn e i liczne, a n ie k tó re ta k w spaniałe, że ta k im i kolędam i n ie m ogą się poszczycić in n e naro d y . W szystkie te kolędy m ają c h a ra k te r na w skroś polski. N ajw ięcej znana z kolęd „W żłobie leży, któż po b ieży “ śpiew ana jest na n u tę poloneza, gryw anego na dw orach królów polskich w X V II w. N iek tó re z naszych k olęd są zbyt w esołe, za to śpiew a się je tylko w dom ach i na jasełkach.

W szystkie je d n a k podnoszą serca i n ap e łn ia ją w zniosłym i u cz u ­ ciam i i radością. Bogacze i ubodzy łączą się w tym dniu w hołdzie o ddanym D zieciątk u Jezus. W szyscy w idzą, że są dziećm i tego B oga, k tó ry z m iłości k u nam zstąpił z nieba n a ziem ię. W szyscy czują się b rać m i w C hrystusie ta k , ja k niegdyś T rzej K rólow ie z p astuszkam i. D latego to uroczystość Bożego N aro d zen ia ta k drogą je st k ażdem u, dlatego ta k ch ę tn ie śpieszą wszyscy do szopki b etlejem sk iej, k tó ra się dziś zn a jd u je w każdym kościele. P ieśni w esela pły n ą z p ie rsi w iernych kato lik ó w ta k , ja k niegdyś płynęły z piersi aniołów przy stajen ce betlejem skiej.

I do B etlejem zdążają corocznie setki pielgrzym ów , aby zoba­

(6)

284

czyć rzeczyw istą stajenkę C hrystusa P an a. I z P o lsk i od b ardzo daw nych czasów pielgrzym ow ano do Ziem i św. w r. 1583 odbył do Z iem i św. pielgrzym kę M ikołaj K rzysztof R adziw iłł i opisał nam m iejsca w Ziem i św. Od tego czasu w iele się zm ieniło i na naszej ziem i i w Ziem i św. W tenczas należała stajen k a b etlejem sk a do katolików , schizm atycy m ieli tam zaw ieszoną tylko swą lam pę.

Dziś katolicy muszą się dzielić tym m iejscem dla nich ta k drogim z schizm atykam i.

J a k w yglądała stajen k a, w k tó re j się n arodziło D zieciątko Jezus? O pow iada jed en ze starych pielgrzym ów : S tajenka zn ajduje się w grocie, w ykutej w skale. Ma ona 37 i pół stóp długości, je d e ­ naście stóp i trzy cale szerokości, a dziesięć stóp w ysokości. Ściany stajen k i w yłożone są m arm urem . D rogim ta k że m arm u rem w y­

słaną jest i posadzka groty. Ozdoby te przy p isu ją Św. H elenie.

Światło nie w chodzi tu z zew nątrz, ośw iecają stajen k ę 32 lam py, ofiarow ane przez różnych m onarchów chrześcijańskich. W głębi groty od w schodniej strony jest m iejsce, gdzie M aria D ziewica p o ­ rodziła O dkupiciela naszego. M iejsce to w skazuje tab lica z białego m arm u ru , w ysadzana jaspisem i otoczona sreb rn ą obręczą, z p ro ­ m ieniam i na k sz tałt słońca. O koło czytam y napis: T u z M arii D zie­

wicy narodził się Jezus Chrystus! T ablica m arm urow a, służąca za ołtarz, p rzy p iera do b o k u skały nad m iejscem , gdzie M esjasz u jrzał światło dzienne. O łtarz te n oświecają trzy lam py. N ajp ięk n iejszą ofiarow ał L udw ik X III, k ró l fran cu sk i. 0 siedem k ro k ó w stąd ku południow i zn ajd u je się żłóbek. B ryła m a rm u ru białego, p o d n ie ­ siona o jedną stopę od ziemi, w yżłobiona w kształcie k o leb k i, o k a­

zuje m iejsce, gdzie P an nieba spoczywał na sianku. Sam żłób d r e ­ w niany, gdzie leżał Zbaw iciel, zn a jd u je się w R zym ie w bazylice M atki B oskiej W iększej. 0 p a rę k roków na przeciw żłobu m a rm u ­ rowego stoi o łtarz w tym m iejscu, gdzie siedziała M aria, kiedy Dziecię Jezus odbierało pokłon od trzech królów .

Nic nie ma przyjem niejszego i b ard z iej pobudzającego do pobożności jak te n kościół podziem ny. P odczas Mszy św. brzm ią dźwięczne głosy w spaniałego organu. M uzyka ta m ile w pada w ucho A rabow i chrześcijaninow i, k tó ry zostaw iw szy na paszy w ielbłądy swoje, przychodzi ja k staro ży tn i p a sterze betlejem scy złożyć hołd królow i królów , w jego jasełkach. J a k b ardzo m iejsce to pobudza do pobożności dow odzi n ie u sta n n y napływ k ara w a n w szystkich narodów chrześcijańskich, m odły publiczne, leżenie krzyżem , bogactw a naw et upom inków , k tó re m o narchow ie c h rz e­

ścijańscy tu nadesłali. W szystko obudzą w duszy w rażenie, k tó re daleko łatw iej jest odczuć aniżeli wysłowić.

Te same uczucia, co u pielgrzym ów baw iących w B etlejem

(7)

285

w zbudza w nas szopka w naszych kościołach w czasie św iąt B o­

żego N aro d ze n ia z jego uroczym i zw yczajam i, k tó reśm y od w ieków odziedziczyli po naszych p rzo d k a ch . One też n ajlep iej przem aw iają do naszego serca i p rze k o n a n ia . A D ziecina Boża jest nam tak samo bliską ja k i Ziem i Św iętej, p rzebyw ając w naszych kościołach.

M ożemy w ięc z tak ą samą u fnością ja k owi pielgrzym i w B etlejem zw rócić się do D zieciątk a Jezus i p ro sić o d obra nam p o trze b n e.

P ro śm y w ięc z w ielką ufnością to Boże D ziecię, aby podniosło rączkę i pobłogosław iło nasz k ra j, dom , nasze w ioski i m iasta, a szczególniejszą op iek ę otoczyło K ościół św.

Niepokalane P o cz ęc ie

1. U w ielbiajm y B oską O p atrzność, k tó re j d obroć n ie o g ra n i­

czona zachow ała w każdym w ieku ludziom sposoby zbaw ienia się, zastosow ane do okoliczności czasów i m iejsc. P o dobało się P an u , dla zachow ania w iernych od zepsucia w ielce w zrastającego w świe- cie za naszych d ni, rozw inąć chorągiew bez zmazy N iepokalanej M arii, aby wszyscy chcący się zbaw ić, znaleźli schro n ien ie pod jej cieniem zbaw iennym , w alcząc z ufnością pod tym świętym znakiem . Szczęśliwe, tysiąc razy szczęśliwe dusze uprzyw ilejow ane, k tó re usłyszały to m iło siern e pow ołanie! N abożeństw o do N iepokalanego Poczęcia M arii, będzie im tą a rk ą zbaw ienia prow adzoną ręką A niołów w śród b u rz i naw ałności m orza tego św iata, k tó ra je do­

p ro w a d zi szczęśliwie do p o rtu wieczności! Błogosław duszo m oja P a n a , że ci dał usłyszeć swój głos i zaśpiew aj z kró lem P ro ro k iem , z p rze p ełn ie n ia radości i w dzięczności: Będę błogosław ić P an u , bo mi dał zrozum ienie. Co za szczęście! co za zaszczyt, być w ybraną z tysiąca innych na D ziecko M arii N iepokalanej! Ja k że m ój los je st szczęśliwy! m oje dziedzictw o p iękne! U dziel mi Boże tej laski, abym m ogła p o ją ć korzyści w ypływ ające z tego nabożeństw a. Oh!

ja k że byłabym niew dzięczną, gdybym o tym zapom nieć m iała i stała się n iew iern ą M arii. N ie o nie, Boże m ój! w olę po n ieść tysiąc śm ierci ja k opuścić chorągiew N iep o k a la n ej M arii, p o d k tó re j p rz e ­ w odnictw em , chcę walczyć odw ażnie, jako w iern a sługa M arii beż zm azy: aż do o sta tn ie j chw ili życia m ojego. 0 M ario, czuła i N ie­

p o k a la n a M atko m oja, strzeż m nie, w spieraj m nie w tych u sp o ­ sobieniach.

O prócz korzyści z nabożeństw a do N ajśw iętszej Dziew icy, n a ­

(8)

— 286 —

bożeństw o do Jej N iepokalanego Poczęcia, m a swoje szczególne i n a d e r nam korzystne.

P odobało się P a n u naszem u przyw iązać do tego n ab o ż eń ­ stwa w szelkie bogactw a swego m iłosierdzia. P rzy p o m n ijm y sobie i w pręd k o ści przebiegnijm y rozm aite okoliczności p o chodzenia m edalu cudow nego. Jego ta k nagle i m nogie rozm nożenie się nie tylko we F ra n c ji i E u ro p ie, ale po całym k ato lic k im świecie. Ileż to naw róceń zatw ardziałych grzeszników , za w ezw aniem M arii bez grzechu poczętej! Ileż A ugustynów w yprow adzonych mim o ich woli z błędów niedow iarstw a i zepsucia, za łaską gorliw ych m odlitw z ufnością zanoszonych do N iepokalanej M arii, przez ich pobożne M atki. Ileż to cudów naw et w zw yczajnym p o rzą d k u czasu. T u ta j m ożnaby tylko zaw ołać z nabożnym sługą M arii, św. B e rn a rd em :

„Bóg chciał abyśmy w szystko od niego otrzym ali przez M arię, a to przez M arię, bez grzechu po czętą14.

Je st to nabożeństw o w łaściwe i w yłączne D zieci M arii. Od dnia ich pośw ięcenia się N iepokalanej M arii, pow zięły pow inność oddaw ania jej czci bezp rzestan n ej. Jak iż to słodki obow iązek, jak czule więzy, ja k zachw ycające k ajd an y , czyniące nas n iew olnikam i najczystszej Dziewicy! i w ydające praw o w yłącznej m iłości n ajcz u l­

szej z M atek, zapew niające pew ne schro n ien ie przeciw ko n ie b ez p ie­

czeństw om ; opiekę w szechw ładną przeciw w szelkim n ie p rz y jac io ­ łom! To są łańcuchy nieocenione, k tó re b ro n ić m nie będą od sro ­ m otnych więzów św iata i szatana, chroniąc przeciw ich n apaści cnotę, niew inność, a szczególniej czystość m oją.

3. Żeby się stało praw dziw em to nabożeństw o do N ie p o k a la ­ nego P oczęcia, a szczególniej godnym D ziecka M arii, nie pow inno ograniczać się na samym uczuciu i na m odlitw ach m niej lub w ięcej gorliw ych, ale trzeba żeby było p raktycznym . T rzeb a żeby n iejako piętnow ało całe p ostępow anie, pobudzało każdy u czynek D ziecka M arii, a ta k m ając ciągle p rze d oczym a w zór w szelkiej czystości, św iętości, będzie się starało tym prak ty czn y m nabożeństw em n a ­ śladow ać o ile stałość i zepsuta n a tu ra , pozw olić m oże. I ta k z w iel­

kim staran iem un ik ać będzie p o p ełn ien ia b łę d u dobrow olnego choćby najm niejszego, będzie usiłow ać k ażd o d zien n ie p o p raw ia ć się z swych uchyleń i niedoskonałości, aby zasłużyć godniej kiedyś nosić chw alebny tytuł D ziecka N iep o k alan ej M arii.

Czy ta k ie jest m oje postępow anie! Czy nabożeństw o m oje do

N iepokalanej M atki jest praw dziw ie p rak ty c zn y m ? Czy w yw iera

zbaw ienny wpływ na m oje postęp o w an ie? M oże tylk o ogranicza się

na uczuciacli i serdecznościach bezow ocnych, na odm aw ianiu kilk u

m odlitw bez w ielkiej gorliw ości i uw agi? P rzeb acz m i o najczulsza

M atko, m oją opieszałość w tw ej służbie. R zucam się do nóg Tw oich,

(9)

— 287 —

b łag ając o m iłosierdzie. D o tąd nie byłam poznała praw dziw ego d u ­ cha n abożeństw a, dzieci Tw oich, k tó re zależy na naśladow aniu Tw ego życia i cn ó t T w oich. R ozprósz złudzenia um ysłu m ojego, d okończ dzieła tw ego podczas tej N ow enny, abym od dnia dzisiej­

szego m ogła w iern ie naśladow ać cnoty Tw oje. Aby się ta now enna m ilszą stać m ogła N iep o k a la n em u Sercu tw ojem u, a z w iększą za- sługą dla m nie, łączę ją sercem M atko najm ilsza, do w szystkich u k o ch an y ch D zieci tw o ich ; ro zproszonych po rozm aitych m iejscach św iata. A ta k w spólnie złączone serca Tw ej czci pośw ięcone, pew ­ niej przyjm iesz i pobłogosław isz D zieciom Tw oim zebranym u stóp T w oich O łtarzy, aby ro zpocząć tę N ow ennę, pobłogosław M atko najczulsza dobrym p rag n ie n io m uczynienia p o stę p u w w ykonyw a­

n iu cnót Tw oich.

P osta n o w ien ie p ra k ty c zn e : P rz ez czas now enny, spełniać w szystkie u czynki w zjednoczeniu z N iep o k a la n ą M arią.

Cudowny Medalik a pycha

Je d n ą z najcięższych a n a jtru d n ie j dających się uleczyć ran , ja k ie grzech p ie rw o ro d n y zadał duszy ludzkiej, jest zaszczepienie w niej k o rze n ia pychy. N ie m a ani jednego stw orzenia (prócz M a­

rii), k tó re nie czułoby w sobie nieprzezw yciężonej po trzeb y szuka­

nia siebie, chw alenia się i w ynoszenia się p o n ad innych.

„ P y c h a “ , m ów i B ossuet, jest najniebezpieczniejszym z naszych w rogów , k tó ry p o tra fi w ykorzystać naw et p o k o n an ie w szystkich innych n iep rzy jació ł. J e s t to jedyny nasz w róg, z któ reg o klęski n ie ­ b ezp ieczn ie je st się radow ać, gdyż ra d u ją c się z tego, że p o k o n a ­ liśm y go, przyw racam y m u jego p raw a, a naw et często go w zm ac­

niam y. Je st to nasze n ajw iększe zło!

Ł atw o je stw ierd zić; trze b a ty lk o , żeby każdy wszedł w siebie i uczciw ie zbadał sw oje serce; jesteśm y wszyscy zgangrenow ani p rzez pychę. A postołow ie p rze p ęd zili trzy la ta w szkole C hrystusa;

O n ich u ra b ia ł i k ształcił, byli św iadkam i Jego niesłychanych u p o ­ k o rze ń , zdaw ałoby się, że m ogli p oznać swoją nicość, swoją sła­

bość... Lecz nie. W p rz e d e d n iu o sta tn ie j W ieczerzy i śm ierci swo­

jego M istrza, sprzeczają się ja k dzieci o rzecz b łahą: chcą w iedzieć, k tó ry z nich je st najw iększy!

Z apew ne, nie zm ierza się od raz u do pychy rażącej, b r u ta l­

(10)

288

n ej, ale p ielęgnuje się tę subtelną form ę pychy, k tó ra zwie się m i­

łością własną.

0 niej pow iada B ossuet w swoich pism ach: „Im w ięcej o d ej­

m uje się m iłości w łasnej, tym bard ziej usiłuje ona od eb rać jedną ręk ą to, co ucieka jej z d ru g iej; —- ona chw yta się w szystkiego jak człow iek tonący czepia się wszystkiego, co w padnie m u w ręce, naw et cierni i kolców. Miłość w łasna wygina się ja k wąż m askuje się, ukryw a się w jakim ś sprzęcie, książce, stro ju , w drobiazgu.

W szystko co pow oduje choćby m ałe w yróżnienie, co schlebia am b i­

cji, co podsyca resztki życia n atu ra ln eg o i p o d trzy m u je to co n a ­ zywa się „ ja “ , w szystko to chciw ie jest poszukiw ane. P ycha zn a j­

duje w nas kryjów kę, k tó re j bronim y rozpaczliw ie; a je d n a k trzeba nam dojść do nieba p o k o rn y m i11.

Przecież wiemy dobrze, że jesteśm y niczym , że nic n ie jesteśm y w arci, nic nie możemy, nic nie m am y co byłoby rzeczyw iście n a ­ szym, oprócz naszych grzechów. C ztery „ n ic“ , cztery zera. O to nasz bilans. N ie ma z czego być dum nym i. A tom y n ie d o strze g aln e p o ­ m iędzy stw orzeniam i rozum nym i, czym jesteśm y w rzeczyw istości?

Ja k ie jest nasze znaczenie w m iejscu, w któ ry m żyjem y? Ja k a jest nasza w artość m oralna lub in te lle k tu a ln a ? Jesteśm y ja k b y zagu­

b ien i w nieprzeliczonym m nóstw ie ludzi, k tó rzy żyją na ziemi.

A jeżeli jesteśm y takim drobiazgiem w śród w ielkiej liczby stw o­

rzeń żyjących, czymże będziem y w po ró w n an iu z m asam i, k tó re żyły i jeszcze żyć będą?

W szystko to wiem y, w to wierzym y, lecz pom im o tego pycha szuka dla siebie żeru! W iem y, że to jest pierw szy grzech, n a jb a r­

dziej widoczny znak p o tę p ien ia, tw ierdza zła, grzech szatan a; tak.

to w iadom e; — lecz nigdy nie będzie rzeczy zanadto n iedorzecznej dla naszej m iłości własnej. Ona o d b iera nam sąd o nas sam ych i um niejsza w naszych oczach w szystkie nasze w ady; żyjem y z tym i w adam i nie w iedząc o nich, pom im o, że innym rzucają się w oczy, p odobnie jak człow iek, k tó ry żyje otoczony stale jakim ś zapachem , już go nie czuje, pom im o, że dla drugich zapach ten jest p rzy k ry i dokuczliwy.

Oto fak t, k tó ry m usim y stw ierdzić o tw arcie, jeżeli chcem y być szczerymi.

1 oto oczom naszym ukazuje się isto ta najczystsza, n a jp ię k ­ niejsza, najwyższa po Bogu. To jest M aria. Ż adna chw ała ludzka nigdy nie dosięgnie Jej chw ały; żadna p o k o ra nie dorów na Jej pokorze. Gdy A nioł pozdraw ia Ją : „łask i p e łn ą “ Ona ogłasza się

„służebnicą P a ń sk ą “ .

Jest cnota, siostra bliźniacza praw dy, k tó ra k w itn ie zarów no

w niebie jak i na ziem i, jest to pokora.

(11)

289

C nota ta w zrasta w tych, k tó rzy ją posiad ają, w m iarę ich w zro stu w łasce i chw aleniu Boga. Ona uznaje się pyłem . Lecz jest to pył złoty, w przeciw ień stw ie do pychy, k tó ra je st prochem ziem i i bło tem . P o k o ra je st cnotą M arii.

Co ściągnęło w ejrz en ie B oga na tę p o k o rn ą córkę Ju d y ? Jej p o k o ra. „P o n ie w a ż byłam m aluczką, p o d o b ałam się N ajw yższem u".

S tąd Je j słodka za ch ę ta : „Jeż eli k to ś jest całkiem m ały, niech p rz y j­

dzie do m n ie !“

S zatan zbuntow ał się w p oryw ie pychy; — w padł do piekła.

A dam chciał się stać „p o d o b n y B ogu“ ; w iem y co przez to stracił, a my razem z nim ! M aria p rzeciw nie, u kryw a się, m ilczy, zapom ina o sobie, u p o k a rz a się, ro b i się całkiem m ałą i oto w ielkość okryw a Ją ja k szata, D uch św ięty osłania Ją cieniem swoim i Ona staje się M atką Boga.

J a k a to n a u k a dla naszej bezro zu m n ej pychy!

A ja k a m ała, ja k a p o k o rn a je st O na w swoim M edaliku! Ona także szuka m aluczkich, aby zaw stydzić w ielkich, a p o w iernice, k tó re w ybrała sobie, aby objaw ić swój ty tu ł N iep o k a la n ej, były dwie p o k o rn e dziew czynki: B e rn a d e ta i K ata rzy n a L aboure.

A ja k i śro d ek w ybiera M aria, aby ogłosić św iatu ty tu ł swojej chw ały i u k az ać ludziom sk arb y swojej d o b ro ci? M aleńki M edalik, o d ro b in ę m e talu , k tó ry p rze d e w szystkim m aluczcy ch ętn ie nosić będą. I tu daje nam Ona wzniosłą n au k ę pokory.

M aria n ie n arz u ca swojego M edalika. Ona poleca swojej po ­ w iernicy, aby p ro siła o w ybicie go i m usi czekać k ilk a la t nim K o­

ściół się tym zajm ie i nim k ie ro w n ik K ata rzy n y L ab o u re w eźm ie na serio spraw ę w swoje ręce.

A ja k ie dusze n ajb a rd z ie j będą o d d an e M edalikow i i o trz y ­ m ają przez niego n ajw ięcej d o b ro d ziejstw ? D zieci, nieśm iałe dziew ­ częta, ubodzy, ci, k tó rzy m ają dosyć p o k o ry i odw agi w sercu, aby n ie u lę k n ą ć się szyderczego słowa. In n i dum ni, w yniośli, ci, k tó rzy u w ażają się za w ielkich, a są m ałym i, nigdy nie ośm ielą się nosić M edalika. O ni cenią się za w ysoko, aby ta k się upokorzyć.

A m ały M edalik pójdzie dalej p rzez św iat tą drogą cudow ną, zasłaną skarbam i, o p ro m ien io n ą łaskam i Bożymi. Sam w sobie jest niczym , lecz jest za d atk iem T ej, k tó ra je st w ielką, k tó ra obiecuje w szystko, k tó ra d aje w szystko. Lecz p o k o rn i zawsze doznają n a j­

w ięcej Jej p ieszczot: bo ta k ja k Bóg, M aria „sprzeciw ia się pysznym a p o k o rn y m laskę swoją d a je “ . T ak będzie zawsze.

Gorąco p olecam y K alendarz C udow nego Medalika na rok 1939

(12)

— 290 —

NAW RÓCENIE PR O T E S T A N T K I Nowy O rleans (Stany Zjednoczone)

Uboga dziew czyna p ro te sta n tk a , przy p ro w ad zo n a do szpitala z pow odu ciężkiej choroby, m iała ta k w ielki w stręt do naszej św ię­

tej religii, że zachow yw ała się ja k o p ętan a , gdy w idziała koło siebie osobę katoliczkę. Zwłaszcza obecność Siostry M iłosierdzia ro z d ra ż ­ n iała ją b ard z o ; pew nego dnia p osunęła się ta k daleko, że splunęła jej w tw arz. Lecz S iostra, ufn a, że Bóg m iło siern i przem ien i tego w ilka w ow ieczkę, nie ustaw ała w troskliw ej p ie lęg n a cji; — im chora okazyw ała jej m niej szacunku, tym ona odnosiła się do niej z w iększą dobrocią i uprzejm ością. W reszcie przyszła jej myśl w ło­

żenia Cudow nego M edalika pom iędzy dwa m a te ra c e ; uczyniła to, a n astęp n ej nocy obraz M arii N iep o k alan ej stał się dla tej grzesznej duszy źródłem zbaw ienia i szczęścia. C hora, ro zp alo n a gorączką, nie m ogła zasnąć; p rzew racała się w łóżku z boku na bok i znalazła M edalik nie m ogąc sobie w ytłum aczyć skąd się tam wziął. Z dzi­

w ienie Siostry było w ielkie kiedy n az aju trz rano zobaczyła, że chora trzym a M edalik w ręk a ch i p okryw a go pocału n k am i. Jeszcze b a r ­ dziej była zdziw iona, gdy zobaczyła cudow ną zm ianę, k tó re j łaska d okonała w sercu b ied n ej grzesznicy. O św iecona św iatłem n a d n a ­ turaln y m , poznała sm utny stan swego sum ienia, jej p rzestęp cze ży­

cie w zbudzało w niej w stręt; przeszła na łono K ościoła k atolickiego i um arła ja k w ybrana.

M O D LITW A

O M ario, k tó ra upokorzyłaś się ta k b ard z o , k tó ra chciałaś być całkiem m aluczką, aby p odobać się N ajw yższem u, udziel nam łaski w alczenia odw ażnie i n ie zm ordow anie z naszą n ie p o p ra w n ą pychą!

W iem y, że bez p o k o ry nigdy nie p o tra fim y po d o b ać się ani Bogu, ani T obie. Lecz ta cnota jest ta k tru d n ą , o M atko, że p ostaw ieni naszym w łasnym siłom, nigdy jej nie nabędziem y. Pom óż nam więc w alczyć z naszą n ieokiełzaną m iłością w łasną, o Ty, k tó rą Bóg uczy­

nił ta k m ożną i ta k dobrą. N iech Twój drogi M edalik p rzypom ina

nam , że dlatego iż byłaś ta k p o k o rn ą, Bóg stw orzył Cię ta k w ielką

i że z Tw oją m acierzyńską pom ocą, p o k o ra będzie m ogła zawsze

k w itn ąć w naszych duszach.

(13)

Quo vadis — Dokąd idziesz?

K roczysz lek k o , spiesznie przez ulicę... Idziesz szybko, b a r­

dzo szybko, nie p a trz ą c naw et na tłum , k tó ry cię m ija. D okąd idziesz?

Id ę do sklep u , do b iu ra , do pracy...

Z apew ne! Lecz czy pom yślałaś kied y głębiej o celu życia, 0 k ie ru n k u , w k tó ry m idzie tw oja egzystencja, o nieu n ik n io n y m koń cu , do k tó reg o ona zm ierza?...

Jestem m łoda! spieszno m i... trze b a żyć! Mam la t dw adzie­

ścia... o spraw ach pow ażnych pom yślę ju tro !

Jesteś m łodą! T ak , to p raw da! Życie w tobie w re! Je d n a k życie jest k ró tk ie , b ardzo k ró tk ie , błyskaw ica, p rz e la tu ją c a z w iecz­

ności w w ieczność. G dzie byłaś p ięćd ziesiąt la t tem u? G dzie b ę ­ dziesz za la t sto?...

Życie? trzeba je przeżyw ać, lecz nie trzeb a go m arnow ać!

Z resztą, nie będzie ono p raw d o p o d o b n ie tą kw iecistą drogą ja k ą sobie w yobrażasz. Na ziem i jest w ięcej cierni niż róż! P o p a trz na starca zgarbionego, zm ęczonego życiem. W czoraj, — był m ło­

dym! J u tro , — otw orzy się dla niego grób.

Spieszysz się, ta k , w idzę to... to jest n iep o k ó j, gorączka. Lecz pom im o tego, zatrzym aj się chw ilę, o d etch n ij, u spokój się, p o słu ­ chaj, zastanów się, bądź pow ażną! N ie daj się unieść pierw szem u lepszem u podm uchow i w ia tru , ja k listek porw any przez w icher 1 niesiony nao ślep w k ra in ę burz.

T rz eb a żyć! T ak , trze b a przeżyw ać swoje życie, a czasem n aw e t je przezw yciężać, bo ono nie zawsze będzie słodkie, a pew ­ nego dnia, m oże niezadługo, trzeb a będzie um rzeć. N iech cię to słowo nie p rze strasz a. Śm ierć je st p o strach em dusz nikczem nych, k tó re w loką egzystencję niezdrow ą i niebezpieczną. Lecz gdy dusza je s t czysta i k ry ształo w a, gdy serce pom im o swoich b u rz trzym a się silnie w iary, gdy w ola pom im o swoich słabości chce w alczyć i mim o w szystko zwyciężyć, śm ierć nie je st straszna... jest to przejście do lepszego życia, do życia, k tó re się nigdy nie skończy.

M am la t dw adzieścia! Ja k to p ię k n ie m ieć dw adzieścia lat!

L ecz n ie zaw sze m a się la t dw adzieścia!... Po w iośnie pełnej k w ie­

cia n ad ch o d zi la to , a potem jesień i zim a... Czy wiesz na k tó re j

stro n ie skończy się księga tw ojego życia? A ch, ty czytasz tę książkę

(14)

_ 292 _

ja k b y to był rom ans... Chciałabyś odw rócić k a rtk ę p ręd k o ... p rę ­ dzej... C ierpliw ości! k a rtk a odw róci się sama. Doszłaś m oże do k a rty na k tó re j w ypisana jest m iłość... lecz w k ró tce po d tym i p a l­

cam i znajdzie się k a rta , na k tó re j w ypisana je st śm ierć!

Na ju tro spraw y poważne! rzek ł pew ien cesarz. N az a ju trz n ie żył! nie pow tarzaj tych sm utnych słów! one nie są p ię k n e, one p rze d e w szystkim nie są rozum ne!

Jedyną spraw ą pow ażną, k tó rą pow innaś się zająć, jest zb a­

w ienie tw ojej duszy, wszystko inne jest niczym ... m niej niż niczym ! Przychodzisz od Boga i do Niego w racasz, ja k rze k a, k tó ra w pada do morza!

A tym czasem, D ziecko, o czym m arzysz?

O p ie n iąd zach ? nie! dusza tw oja zanadto jest szlachetna, aby przylgnąć do nędznego kruszcu!

O staw ie? dym, k tó ry się rozwiewa.

O zaszczytach? P ró żn e b aw idelka k ró tk o trw a łe .

0 przyjem nościach i zabaw ach? być m oże... W tej chw ili są one w twych oczach p o k ry te kw iatam i, lecz kw iaty te nie pozw a­

lają ci dostrzec obrzydliwego b łota, k tó re się po d nim i k ry je...

A więc co? Ja k ą w ażną spraw ę masz oprócz zbaw ienia swej duszy? Zastanów się! Z atrzym aj się chwilę w tej gorączce tw ego życia, spójrz prosto na Boga, na swoją duszę, na obecne życie, na przyszłość, na śm ierć i niezgłębioną wieczność!

K ilka m in u t tylko, lecz pow iedz sobie sp o k o jn ie: U m rę, m oże niezadługo... a potem ?... tak , co potem ?...

Po tym wszystkim p rzyjdzie przeb u d zen ie: „p iek ło albo n ie b o “ .

D okąd idziesz, D ziecino, dokąd idziesz?...

(C. d. n.)

Czci] matkę twoją

W czasie oblężenia R zym u przez w ojska fra n cu sk ie p ełnił

o ficer R. służbę nie tylko w ypłacającego żołd, ale także w ojskow ego

poczm istrza. W ielki p rzyjaciel żołnierzy zajm ow ał się każdym

z osobna, w szczególności zaś m łodym człow iekiem Je rz em B. Z au ­

ważył on, że Jerzy już k ilk a razy posyłał d ro b n e sum y pien ięd zy

do swych stro n rodzinnych. D nia pew nego przychodzi Je rz y do

poczm istrza i żąda od niego przesyłki pien iężn ej p ięciu fra n k ó w .

(15)

— 293 H

— N ie pierwszy to raz cię w idzę, rzecze uprzejm ie oficer, chciał bym w iedzieć jak się nazywasz.

— Nazywam się Jerzy B., odrzekł skrom nie zapytany. D a­

leko stąd, bo w Bretanii żyje jeszcze moja stara uboga matka, której przesyłam grosz oszczędzony. D ziś mam niestety tylko p ięć fran­

ków, al e że dziennie tylko p ięć centym ów pobieram , muszę zatem długo oszczędzać, by zebrać przyjnamniej taką sumę.

— Ile posłałeś w szystkiego matce?

— Siedem dziesiąt franków w ciągu dwóch lat służby!

— N ie m oże być! Choćbyś nawet dziennie całe te p ięć cen­

tym ów odkładał, to przecież byłoby tylko 40 franków.

— Starałem się jeszcze obok tego zarabiać, zastępując w służ­

b ie bogatszych towarzyszy, naprawiając im ubiór, czyszcząc buty itp.

— A ileż z żołdu wydał przez ten czas na w łasny użytek?

—rr A ni centym a, odpow iedział dzielny żołnierz.

— Jakto, n ie byłeś ani razu w kantynie?

— N ie. Zadawalniałem się koniiśnym. Moja biedna matka kontentuje się jeszcze skromniejszym posiłkiem , choć stara i słaba.

Oficer pytał jeszcze m łodzieńca o to i owo, a zachowanie się jego i odpow iedzi podobały mu się bardzo. Jeszcze tego samego dnia powtórzył w obecności pułkownika i innych oficerów swą rozm owę z Jerzym i wyraził się o nim bardzo pochlebnie.

— N ie m yślę w cale — rzekł na to pułkow nik — żeby się w tej armii m iało znaleźć w ielu żołnierzy, którzy by byli tak uspo­

sobieni. Podaję w niosek, żeby uczynić małą składkę dla starej matki a dzielnego syna obdarzyć szlifam i, zbadawszy naprzód czy rzeczy­

w iście nie ciąży na nim żadne przew inienie.

Okazało się, że zachowanie się Jerzego było więcej niż zado- w alniające. Od w stąpienia do armii nie dostał jeszcze żadnej kary, ani też n ie ściągnął na 'siebie żadnego zarzutu, co więcej dwa razy okazał swą odwagę i dzielność. Składka doszła do sumy 200 fran­

ków. Postarano się następnie o szlify.

N astępnego dnia stawił się Jerzy znów przed rotmistrzem i poprosił o przesyłkę p ieniędzy 200 franków , które z największą radością m atce swojej przesłał.

M iłość poczciw ego syna już tu na ziem i wynagrodzoną zo­

stała. W zgląd przełożonych jak również i osobista jego pilność

i zręczność w yjednały mu dobrą posadę. Ostatnie chw ile życia swego

spędziła bez troski zacna i sędziwa matka przy boku syna.

(16)

Miłość Boża w życiu wielkich ludzi

Św. W in c en ty a Paulo

T r z y d z i e ś c i g r o s z y .

To też świętość w yrobiły w duszy chłopaczka, owe pastusze, skupione lata, płynące w klaszto rn ej ciszy n atu ry , pod o tw artym sklepieniem nieba. W b a ra n k ach w idział może ludzi, k tó ry ch tłum y m iały otaczać go w późniejszych latach. P ośród ciszy słyszał głosy w ołające nań zewsząd. P iaszczyste w ydm y p rzedstaw iały dla niego stepy nieznane, ja k ąś przestrzeń b ezm ierną, czekającą na niego w odległej krain ie. W icher n adbrzeżny przynosił rozkazanie m orza, wolał do dalekich w ędrów ek. W słuchiw ał się w tajem nicze głosy, pełen zapału, porywów, przeczuć niejasnych co praw d a, odno­

szących się do zadań nieokreślonych jeszcze, ale nieskończonych, niezliczonych. Kołyszące się nad jego głową olbrzym ie sosny zd a­

wały się obiecyw ać m u p o trze b n e do ich sp ełnienia silę, u m ie ję t­

ność, a stare dęby tw ard ą w ytrw ałość i długi żywot. Chwila obecna dodaw ała otuchy do życia, do przyszłości, budziła w nim n adzieję.

W ierzył w siebie u fając Bogu. Nic je d n a k nie zdradzało dokony- w ującej się w ew nętrznej p racy u cldopca, ani płonącego w nim ogniska uczuć i pragnień... nie było żadnych w ybuchów , żadnej gorączki m istycznej, żadnego n ad p rzy ro d zo n eg o n iepokoju... n ie ­ św iadom e swego przeznaczenia dziecko zachow yw ało n ad al w dzięk, uśm iech i niew inną pro sto tę swego w ieku. N ie tra c ił snu ani apety tu .

W idok strasznych czasów, w jakich żyć będzie m u danem , zam iast tw ardem uczynić jego serce, złagodziło raczej u sposobie­

nie. O taczająca złość ludzka w poiła w eń dobroć. N ap o ty k an a w roga nienaw iść uczyła p rzebaczenia. N ędzy głodnej i sp rag n io n ej przeciw staw iał d a r chleba i szklanki wody m iłosierdzia. N agim o d ­ dawał własne odzienie. P o śró d cnót bow iem kiełk u jący ch , m a ją­

cych rozw inąć się później w cudow ną w iązankę, m iłosierdzie za­

jęto już naów czas m iejsce n ajp rz ed n ie jsz e. Z d arzało się, iż k ie d y ojciec posyłał go do m łyna po m ąkę dla rodziny, nie p rzynosił p e ł­

nej m iary. Czyżby przez nieuw agę rozsypał część po dro d ze? O n?

Nigdy, m ój Boże! T ylko gdy w racając, sp o tk a ł staru szk a, ubogą

kobietę, kalek ę, n ędzarza, nie odm aw iał im k ilk u garści... a jeżeli

(17)

— 295 —

w reszcie potem nie w iele zostało, to dla tego, że jak przystaje w y­

brańcom pańskim , nasz m ały św ięty m iał rękę szczodrą. Jakżeż za­

patrywał się na to stary D epaul? — Podobno ślicznie, zapewnia w iarogodny bio graf W incentego. „Ojciec jego -—- powiada czło­

w iek zacny, n ie okazywał niezadow olenia11.

A oto znam ienniejsze jeszcze zdarzenie: prostoduszne chłopię zdołało usilną pracą i oszczędnością uciułać skarb, m aleńki, ale posiadający w jego m niem aniu wartość ogromną... trzydzieści gro- rzy zebranych nosił stale przy sobie i przeliczał z radością, gdy siedząc na ziem i, bawił się przesypywaniem zawartości woreczka.

Cóż z tym zrobię —- przem yśliwał. W takiej w łaśnie chw ili prze- cho dzi tam tędy ubogi żebrak, ot taki sobie p ospolity biedak. W in­

centy spostrzega go i zwruszony oddaje skarb cały, pełne trzydzie­

ści groszaków. „Bierz w szystko11. Po czym odwołując warczącego kundla, oddala się uboższy o 30 groszy, ale jak bardzo wzbogacony w zasługę!

Trzydzieści groszy! Może zadośćuczynienie za trzydzieści srebr­

ników Judasza! Święte i błogosław ione grosze W incentego, z k tó­

rych przez w ieki popłynie niewyczerpana fala m ilionów dla ca­

łego plem ienia dzieci, niew iast, starców, chorych, w ięźniów, dla ludzkości całej, dla nędzy równie dobrze jak dla wspomagających.

Trzydzieści groszaków pastuszka stanie się zawiązkiem dzieła, najpierwszym funduszem społecznym , pierwszą wpłatą do kasy dobroczynności.

M ylnem niew ątpliw ie byłoby m niem anie, że długie godziny sam otności spędzał W incenty zatopiony całą duszą w niebieskich m arzeniach czyli też w gorącej, wyczerpującej m odlitw ie. Modlił się niezaw odnie, najchętniej pośród gruzów Buglosa, gdzie lubił klęczeć i wypoczywać na złomach kam ieni, przypominających po­

m niki grobowe.

Sędziwy dąb pobliski, który pokazywano jeszcze przed 50-ciu laty, służył mu również za kaplicę. W obszernym pniu, jakby nau­

m yślnie rozłupanym z w oli Boga, tworzył celę pustelniczą, urządził m ały D epaul ołtarzyk. Tu szukał skupienia, chronił się przed w i­

chrem, słońcem i niepogodą. Myśli jego, m odlitw y, pow olne ruchy, prace w ciasnym zakresie i mało nieraz w idoczne bywały zawsze skierowane z upodobania się w poczucia obowiązku ku celom pra­

ktycznym. Zwaliska kościoła Najśw. Panny w Buglose pocieszały go, budząc- uczucie żalu, że n ie m oże dźwignąć na nowo jego mu­

rów. Jeżeli marzył, to o czynie w yłącznie... o czynie szlachetnym.

D ziałać — jak? W jaki sposób? N ie zastanawiał się nad tym. Gdy Bóg zechce, potrafi mu to wskazać.

Zwykłe oipowiadania rodziców, zasycane bywały n ie tylko okro-

(18)

— 296 —

pnościam i czasów m inionych, życie w spółczesne, codzienne d o sta r­

czało aż n ad to w ydarzeń złowrogich. E gzystencje ciche naw et, upływ ające zdała od w zburzonego św iata, od w ielkich środow isk, niezgody i k łó tn i odczuw ały niep o k ó j ogólny; d ocierał do nich o d ­ głos strasznych naw ałnic i nagłych pio ru n ó w naw iedzających p a ń ­ stwo. W ojna religijna w rzała b ezustannie, pom im o podpisyw anych rozejm ów . W r. 1586 w ybucha zaraza. W ulicznych w alkach ginie w P aryżu 30.000 ludzi. F ra n cja w trzech czw artych n ieu p raw io n a i w yniszczona, gleba opuszczona przez rolników , zo ran a bitw ą, użyźniona tru p am i, zasiana stadam i k ruków , z k tó re j w yrastać zdają się grom ady w ilków ; k ra j trak to w a n y ja k zdobycz w ojenna, tw ierdze przechodzące z rą k do rą k ; w szędzie w alka na noże, p o ­ żoga, głód, przem oc, w alające się tru p y wisielców, topielców ; zwy­

cięstwo w ahające się, niepew ne, szalone, przechylające się k olejno na obie strony. H en ry k z N av arry zwycięża pod C outras ks. de Guise p o d V im ery i A uneau i k orzystając z pow odzenia, k tó re k u jego srebrzystej zbroi pociąga ludzkie oczy i um ysły, p ija n y sławą, n ie cofa się p rze d śm iałym zam iarem d etro n izacji k ró la, b u n tu je lud przeciw ko niem u. K ról znowu w ydaje rozkaz zam ordow ania w pałacu w Blois, przyw ódcę Ligi księcia de Guise! N ik t chyba nie ośm ieli się tego uczynić! Na odgłos krzyków , przybiega b ra t m o r­

dow anego, k a rd y n a ł ze złotym krzyżem na szyi! O śm ielają się ró ­ wnież! Zasztyletow ać obydw óch!... W szystko zakończone ro k p ó ­ źniej gw ałtow ną śm iercią zniew ieściałego k ró la , zam ordow anego przez niegodnego m nicha.

W iadom o z ja k ą szybkością rozchodzą się w ażne choćby tajo n e wieści publiczne, naw et w okolicach n a jb ard zie j od św iata o d cię­

tych, najodleglejszych; zdają się p o ch łan iać p rze strzeń , jak b y n ę ­ cone pustynią. Czyż przenoszą je skrzydła ptak ó w , podm uchy w ia­

tru ? A może łucznik podnieb n y przesyła je z pom ocą niew id zial­

nej strzały? P o zostanie to tajem nicą. S padają ja k z nieba, podczas gdy po ziem i rozsiew a je k u p iec w ędrow ny, pieszy p o d ró żn ik , p ie l­

grzym pobożny, jeździec, zbyt szybkim pędem o k ulaw iając w ierz­

chowca. W reszcie, p onad tym wszystkim pogłoska, niepew na i bez­

podstaw na, n a odw rót płynąca początkow o z niew iadom ego źródła, później już stanow cza, gw ałtow na, szybsza od człow ieka i jego przesłan ek , przebiega błyskaw icznie n ie p rz eb y te na p o zó r p rz e ­ strzenie i zapory, by dosięgnąć zarów no b o g ate zam ki ja k ubogie lepianki.

B ezw ątpienia zatem w iedziano u D epaulów , co się dzieje,

a p rzynajm niej to co zdarzało się w ażniejszego. W incenty się o tym

dow iadyw ał. Słuchał ciekaw ie opow iadań, spotykał n ie ra z zawa-

dyackich ludzi, na poły żołnierzy lub zbirów , gotow ych sprzedać

(19)

297 —

swe zb ro jn e usługi ko lejn o zborom czy K ościołow i. W idyw ał p rz e ­ m ykających się k ara b in ieró w , p stry m i szm atam i odzianych z kołam i u pasa. W idział ja k zbiegi z pułk ó w św iętej Ligi b ra ta li się z o cho­

tn ik a m i H e n ry k a z N aw arry, w aląc co tc h u ku hiszpańskiej g ra ­ nicy, by po odniesionym zw ycięstw ie przeliczyć zdobycz w ojenną.

W ciągu gorącego la ta , w śród u p aln ej ciszy rów n in w idział jak b y zjaw ę, na brzęczących dzw oneczkam i w yłysiałych m ułach cale grom ady k o b ie t, w łóczących się za w ojskiem . S potykał n iek ied y na z a k ręcie ścieżyny w ołających n ań włóczęgów leśnych, o tw arzach o b łą k an y c h ; czasam i olbrzym ich, barczystych N iem ców z rudym i, k ędzierzaw ym i b ro d am i, albo d robnych, suchych ludzi o skórze m ied zian ej, o kruczo czarnej grzyw ie, m ów iących niezrozum iałym językiem , przeb ieg ający ch k ra j, i m iotających dzikie groźby. Z b ie­

ra ł za rdzew iałe m onety, p o g ię te ostrogi, zastaw ał kulasów , siad u ­ jących n ad cuchnącym i k ałużam i, oglądających swe krw aw iące nogi, p o ra n io n e na kam ieniach i n ie jed n e m u ra n y o patrzył. W i­

dział płynące z falam i A d u ru p u ste kołyski, p o d ziu raw io n e bębny, zdziczałe zw ierzęta dom ow e, p ad lin ę końską, w idział ogołocone tru p y , p rzy o d z ian e ro jam i m uch, ja k b y śm ierteln ą koszulą. W idy­

w ał rów nież m nichów , niezm o rd o w an ie p rze trz ąsa ją cy ch rowy, po la i lasy, od w schodu słońca aż do późnej n ie ra z nocy z la ta rk ą w rę k u , w p o sz u k iw an iu ran n y c h , rozdających chleb, w ino i m ięso zgłodniałym . W iedział ja k po le p ian k a ch i szpitalach udzielali p o ­ m ocy chorym , ja k dla u m ierający ch staw iali pom ost m iłosierdzia, by u łatw ić o stateczn ą p rze p ra w ę . W idział gorliw ość, z ja k ą lud b ie d n y w spom agali bogaci obyw atele z D ax, zakonnicy z O rthez, ro ln ic y jego rodzicom p o d o b n i, niew iasty m łode i w iekow e w szyst­

kich stanów i m ło d o c ia n i p asterze , ja k on silni i zręczni.

B rał udział w p ro cesjach n ak a za n y ch , by w całym państw ie, a zatem i tu ta j u o statecznych jego k rańców u stala w ielka klęska w ojenna. C hłopiec d o jrzał już p rz e to owem dośw iadczeniem cza­

sów n ie sp o k o jn y c h . P ow ażny a żywy, odzyw ał się m ało, ro ztro p n y ja k ci, k tó rzy żyjąc sam otnie, dużo m yślą. Liczył la t 12, nad w iek w y ro śn ięty w yglądał n a m łodzieńca.

P r o ś b a !

K tó rz y je sz c z e n ie u iśe ili p r e n u m e ra ty a n i n a d e s ła li n a le ż y - _ _ _ _ _ _ _ _ to śc i n a in a n u a lik i i d y p lo m y i m e d a lik i, b a rd z o p ro sim y , a b y ła s k a w ie z e c h c ie li p rz e c ie ż p rz y jś ć n a m z p o m o c ą n a d s y ła ją c r y c h ło n a le ż y to ś c i! U czy ń m y to d la w ię k sz e j c h w a ły M a rii N ie p o k a la n e j! B a rd z o o to p ro sim y !

(20)

Promienie Niepokalane]

W sie rp n iu 1925 r. przed staw iła się w naszym szp italu na p ie lęg n iark ę p an n a dziew iętn asto letn ia. N ie uznaw ała żadnej w iary, więc też i nie w ypełniała żadnych p ra k ty k religijnych. C hrzest była p rzyjęła w B erlinie, gdzie przebyw ał jej ojciec k ato lik . M atka zaś p ro te sta n tk a w ychow yw ała dzieci swoje w zupełnej nieznajom ości praw d w iary. N ajstarsi dw aj synow ie jako i dwie có rk i byli już ochrzczeni, n astęp n a pod o b n ie ja k m a tk a trw ała w p ro te s ta n ty z ­ m ie, a dwie o sta tn ie żyły bez chrztu.

Nasza p ie lęg n iark a otrzym ała posadę na sali k lin ik i o k u li­

stycznej. K iedy zaofiarow ałem jej cudow ny m edalik, poczęła się natrząsać i wydziw iać niezn an e sceny dziwnego k aprysu. Coś po k ilk u dniach sama przybyła po te n znak o pieki M arii N iep o k alan ej i już się z nim nie rozstała. W m iędzy czasie p oleciłam ją O piece naszej M atuchny n iebieskiej w raz z p ostanow ieniem ogłoszenia tej łaski i opieki, k tó ra była nadzw yczajną, bow iem sama nieszczęśliw a zapragnęła się zapoznać z praw d am i w iary św., a w czasie p asterk i w Boże N arodzenie p rzy stą p iła do pierw szej K om unii św. G orliw ość jej była w ielka, pobożność bud u jąca. Z w iarą żywą przystępow ała codziennie do Stołu P ańskiego. W uroczystość św. Józefa O piekuna K ościoła św., otrzym ała S ak ram e n t B ierzm ow ania. P raco w ała ochotnie pod w ajając w szystkie swoje siły nad u ro b ien iem c h a ra k ­ te ru swego w edle p rzy k azań naszej w iary św. W m iesiącu w rześniu opuściła szpital i ro zsta ła się ze swoją rodziną. P rz y ję tą została do Z grom adzenia S ióstr M iłosierdzia.

Je d n a k jakże w ielkie i straszn e przeżyw ała p ró b y i dośw iad­

czenia ze stro n y swojej rodziny, k tó ra od tego dnia n ie chciała jej m ieć już w ięcej za córkę swoją. To posłużyło jej za p o b u d k ę, że jeszcze w ięcej p racow ała n ad naw róceniem rodziny sw ojej.

W tym przyszła w pom oc sama M aria N iep o k alan a. S tarsza siostra

(21)

— 299 —

naszej p o s tu la n tk i, zostaw szy w dow ą, w drodze p o w ro tn ej do P a ­ ryża do rodziców , w stąpiła ta k że odw iedzić siostrę swoją, a w idząc, ja k w ielką rad o ść i p ociechę ta czerp ie z w iary św. k ato lic k iej, za p rag n ęła rów nież zostać p rzy ję tą do dzieci praw dziw ego K o ­ ścioła św. W d n iu W niebow zięcia N ajśw iętszej M arii P an n y p rzy ­ ję ła pierw szą K om u n ię św., a n a stę p n ie pow róciw szy do dom u wiele p rac o w a ła około n aw ró cen ia m łodszych sióstr. W idzialną stała się o p ie k a N iep o k a la n ej.

Tylko m a tk a jeszcze uporczyw ie trw ała p rzy swoich ideach.

Podw oiłyśm y w ięc nasze m odlitw y i p rosiły gorąco Z baw iciela, aby p rzy b y ł w po m o c tej b ied n ej rodzinie. W w ilię Bożego N arodzenia idąc za n atch n ie n ie m , poszłam za łg o d ą naszej siostry przełożonej z życzeniam i św iąt i now ego ro k u , a w łaścicie aby pozyskać te d u ­ sze dla K ościoła. Całą drogę pow tarzałam : 0 M ario bez grzechu p o cz ęta, m ódl się za nam i, k tó rz y się do Ciebie uciekam y. P rz y ­ n iosłam też nieco słodyczy i k ilk a d robnych upom inków . P rz y jętą zostałam życzliw ie, a zw łaszcza m a tk a w zruszona tym objawem ch rz eśc ija ń sk iej m iłości i m iło sierd zia, nie znajdow ała słów na p o ­ d zięk o w an ie, a w godzinach południow ych przybyła osobiście z w szystkim i pozostałym i dziećm i, ośw iadczając swoją zgodę na o ch rzczen ie o sta tn ic h có rek , z k tó ry c h je d n a m iała już 8 la t, a w ięk­

sza 10. P o została tylk o jeszcze jed n a dziew czynka w p ro te sta n ty z ­ m ie, k tó re j za żadną cenę nie chciała nam dać, lecz i tę O pieka M arii p rzp ro w a d ziła do ow czarni C hrystusow ej. W e w rześniu w szystkie trzy siostry przyjęły ch rzest św. i razem przy stąp iły do S tołu P ańskiego.

P o zo sta ła ty lko sam a je d n a m atk a.

P rz ez całe dwa lata starałam się p oddaw ać myśl, aby i m atka sk o rzy stała z łaski naw iedzenia. Na co była odpow iedź stała: zgoda na w szystko dla dzieci, ale n ic w ięcej. W tym nagle zachorow ał mąż.

N astały m o m en ty , że zgorzkniała m atk a nie chciała przyjąć sióstr, an i n aw e t nie pozw oliła w idzieć chorego ojca. W p rze d ed n iu jego śm ierci je d n a k m ając m ożność zbliżenia się do chorego poleciłam m u, aby pierw szą jego prośbą w n iebie było n aw rócenie żony. P rz y ­ rzekł, ale ja k ie były w ym ów ki żony! W szystko zniosłam dla Jezusa i M arii.

N ieszczęśliw ym w ypadkiem w sk u tek u p a d k u na schodach nadw yrężyłam sobie nogę i przez k ilk a dni nie m ogłam opuścić łóżka.

To posłużyło, że m a tk a poczęła w chodzić w siebie samą

zw łaszcza po śm ierci m ęża. P ra g n ie n iu jego stało się zadość. W dniu

30 czerw ca, w obecności całej rodziny, w yrzekła się h ere zji i p rzy ­

(22)

— 300 —

ję tą została do K ościoła św. katolickiego. Była to chw ila p ełn a w zruszenia, nie dająca się w cale opisać. W szystko to spraw ił B oski Zbaw iciel i M atka Jego N ajśw iętsza N iepokalana.

U Z D R O W I E N I E

O M ario bez grzechu poczęta, p rag n ę w ynurzyć w szystkie laski, k tó re od Ciebie odebrałam , aby w szystkie serca n ap e łn io n e były ufnością w Tw oją łaskaw ą dobroć. Po w ycierp ien iu p rzez trzy m iesiące nieznośnych boleści w bo k u a bezskutecznym użyciu w szystkich lekarstw , p rzepisanych przez najsław niejszego lek arza w naszym m ieście, udałam się n areszcie do M arii N iep o k a la n ej, K rólow ej Cudow nego M edalika, k tó ry to z a d atek o p ie k i i ła sk a ­ wości też stał się moim praw dziw ym lekarstw em . W chw ili n ie ­ znośnych cierp ień przyłożyłam na część chorą M edalik, k tó ry w ów ­ czas w ręk u trzym ałam i odm ów iłam w raz z córką w ezw anie:

0 M ario bez grzechu p o częta: m ódl się za nam i, k tó rz y się do Cie­

bie uciekam y. W tej sam ej chw ili ustały boleści i nigdym ich już nie doznała. Z aiste dobra M atko bądź zawsze błogosław ioną! T obie jedynie zaw dzięczam zdrow ie m oje jako też i u k o ch an ej córki.

To u k ochane dziecię, m ając la t cztery, zachorow ało ciężko, 1 m im o usilnych zabiegów, choroba jej coraz b a rd z iej się p o g a r­

szała, podczas kiedy lek arze nie czynili żadnej nad ziei i sam i p rz y ­ sposabiali jej ojca i m nie do n ie u ch ro n n ej u tra ty dziecka. Rzuciłam się wówczas do stóp M arii N iep o k a la n ej, a po w ysłuchaniu Mszy św.

dałam pośw ięcić m edalik, k tó ry zaw iesiłam u szyi dziecka. W sam w ieczór jeszcze uzdrow ioną została.

Około p ięciu lat później zapadła na in n ą chorobę, rów nież straszliw ą i niebezpieczną, zap alen ie i p u ch lin a w piersiach . I tu pod o b n ie w szystkie sta ra n ia i użycie całej sztuki le k arsk ie j były b ezskuteczne. U dałam się w ięc na now o do T ej, k tó rą K ościół słusznie nazyw a P ocieszycielką strap io n y ch . R ozpoczęłam now ennę, połączyły się n ie k tó re osoby ze m ną na m odlitw ie. P ierw szego dnia spostrzeżono le k k ie p olepszenie, k tó re się w idocznie stopniow o pow iększało, a w dniu dziew iątym Tyś o M ario dziecko m oje p rz y ­ prow adziła znow u do zdrow ia. N ie zostało an i śladu z ta k strasznej choroby i od tego czasu zu p ełn ie czerstw ym cieszy się zdrow iem .

O M ario, nie zdołam tw ych łask i d obrodziejstw dostateczn ie wysłowić, jedynie nosząc w m oim sercu do o sta tn ie j chw ili życia Tw ój miły obraz odzyw ać się b ez u sta n n ie będ ę do Ciebie z w dzięcz­

nością. P. D.

(23)

301

S K R Z Y D Ł A M I S W Y M I O C H R O N I

W śród gęstej m g ły za m ętu i grzechu i złości C iągłych — a p ró żn ych p o szu kiw a ń Boga Z n ikn ęła z p rzed oczu ludzkich

P ra w d ziw a do nieba droga.

Ta ścieżka... wąska... cierniow a Zniknęła..., a na je j m iejscu P ow stała droga now a:

A utostrada — m odna — kreta, ogrom na, wspaniała, Która m iast Boga, złudę ludziom dała:

ż e po n ie j do celu czło w iek p rze jd zie p ta ka lotem, Źe za nią leżą ziem ie przepełnione zlotem , ż e dobroć i miłość, to stare p rz y w a r y , ż e dziś w szystko się dzieje bez Boga i w iary.

A cel? To szczęście w łasne jest każdego, N iechże n ik t nie m y śli o doli bliźniego, Na co m u to? To zy s k u nie przynosi,

K a żd y dookoła sw e j w łasnej niech się kręci osi,...

I kroczą ludzie now ą drogą, Usianą złu d n y m i hasłam i,

Taka jest w ygodna, nie spotkają się na n iej z nędzarzam i.

Idą... k u przepaści ducha,

Bo nie w id zą drogow skazu, bo n ik t z nich nie słucha Słów , któ re na nim w y r y ł w ielki B oży Św ięty, N a d lu d zk ie j m ia ry czow iek, Św . W incenty,

K tó ry kła d ą c na tym d rogow skazie jedno w ielkie słowo:

M iłosierdzie, zd o b ył n im ongiś F rancję na nowo Do życia, do c zyn ó w w edług św iętej B ożej woli.

I zbierał w ysła n n ik nieba p lo n y w ielkie na sw e j roli, M iłosierdzie zasiał w rzesze, któ re po tym jako arm ia cala Po w szy m św iecie się rozlała

P o ryw a ją c za sobą u m ysły niechętne,

R o zg rzew a ją c potęgą dobroci serca obojętne.

I w iernie, choć znojnie, po w ą skiej ścieżynie, S zli uczniow ie św ięteg o , w iedząc, że ich nie m inie

Trw ała w dzięczność nieba, Bo za sp ra w ą Bożą pojęli Że im tej drogi do celu potrzeba, Że choć na n iej kolą stopy,

L ecz m iłosiernie w yciągając dłonie Na niebieskie zajdą błonie.

W śród g ęstej m g ły zła. zam ętu i złości D rogow skaz i nam płonie,

D rogow skaz m iłości — Boga i bliźniego!

W ięc p a trzm y na niego Id ź m y drogą, którą on w skazuje, I u czm y się kochać

U czm y m iłosierdzia

Bo ono, jako o zło tych skrzyd ła ch ra jski ptak, P rzy B o żym tronie m a sw ó j znak,

Z n a k dobrej, h o jn e j dłoni...

A gd y nas sądzą — to ono p rzyb yw a , Od kar p iekieln ych nas w yryw a , S k rz y d ła m i s w y m i chroni!...

Janina G ąsiorowska, Bydgoszcz

(24)

Ks. Sup. K u r tyk a

Kradzież i za dośću czyn ienie

W en chow posiada dom starców ! Z ałożył go pogański zarząd m iasta. Z początku dostęp tam D obrej N ow iny b y ł w zbroniony, za­

k ła d m usi pozostać pogański! Z ak ład je d n a k b y ł ubogi, źle a d m in i­

strow any. Rów nocześnie założono inny z a k ła d : „dom p o d rzu tk ó w ", i oddano go w zarząd Siostrom M iłosierdzia. Z ak ład te n św ietnie się przedstaw iał i ro zw ijał od początku. Toteż m a n d ary n i zam ykali oczy, że Siostry zaglądały i do dom u starców , dostarczały u b ra ń , pościeli biednym i wiele innych usług świadczyły. P rzez palce p atrzo n o , że n ik t praw ie nie u m ie rał bez ch rz tu św. Dziś już praw ie wszyscy czczą P an a nieba.

Może tydzień tem u zginęło tam je d n e j staruszce, katoliczce, 20 doi. chińskich (około 40 złp .). „Z a co ja sobie tru m n ę k u p ię , to m oje ostatnie grosze, tyle sobie u ciu łałam z daw nych la t, kto m i to u k ra d ł, niech go tam ...“ . L am ent, płacz rozlegał się po całym dom u.

Przyszła Siostra w odw iedziny. M usiała w ysłuchać całej te j lita n ii żalów, skarg, jęków... Z agadka nie do rozw iązania. P obożna Siostra w pada je d n a k na pom ysł: „T y k atoliczka, zginęły ci p ien iąd ze i b ę­

dziesz tyle narzekać, co ci to pom oże? Czy nie le p ie j uciec się do Boga, do N. M. P a n n y ? Czyś ty pom yślała o ty m ? O dm ów no ró ża­

niec do M. B oskiej, m ódl się do dusz czyśćcowych, obiecaj, jeżeli znajdziesz, dasz za nie n a mszę św.“ . O d tej chw ili dom n a p e łn ił się m odlitw ą i żalam i do M atki Bożej na niegodziw ość ludzką, i prośbę o ratu n e k , i w nocy m ieszkańcy dom u nie m ieli spokoju, m usieli słuchać m odlitw gorliw ych, zanoszonych do nieba.

Późno w noc staruszka zm ęczona zasnęła. R ano się b u d z i i z n a j­

duje w swym łóżku całe 20 dolarów ! Co za radość, dziękczynienia

M atki Bożej, duszom czyśćcowym. P rzy ch o d zi S iostra, staruszka

wręcza je j 10-tą część sum y n a m szę św. za dusze w czyśćcu cier­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zarazem serdecznie dziękujemy wszystkim ludziom dobrej woli za życzliwe i gorliwe serce, jakie nam w tych ciężkich czasach okazywali i bardzo prosimy, aby i w

rań, aby szeregi apostołów Cudownego Medalika Niepokalanej coraz więcej się rozszerzały i pod płaszczeni macierzyńskiej opieki Panny Możnej wal­.. cząc i

Miłość Boża w życiu wielkich

Z aczynały się stopniow o rzad k ie gaiki, zapowiedź le śn ej głuszy, prow adzące do zalanych wesołym blaskiem polanek, szum iących liśćm i zarośli... Pagoda

CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY

[r]

nego Medalika, Dzieciom Marii, Dostojnym ich Przewodnikom i gorąco prosimy, aby w świetle chwały Zmartwychwstania znaleźli prawdziwy pokój swoich serc i dusz i

Cześć św iętego Józefa sięga sam ego p oczątku Kościoła.. Józefa odznaczali się