• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 14, nr 7 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznik Mariański. R. 14, nr 7 (1938)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

ŚW. W IN C EN TY A PAULO

PATRON NIEBIESKI WSZYSTKICH DZIEŁ MIŁOSIERDZIA W KOŚCIELE ŚW.

Ś w ię t o 19 lip ca od p u s t w k o ś c i e le XX. M is jo n a r zy w Krakowie na Strad om iu.

W sprawie agregacji Stow. Dzieci Marii do Prima Primaria w Paryżu, należy się zwracać do Najprzewielebniejszego X. W izytatora XX. Misjonarzy w Krakowie — Stradom 4.

Odnośnie do spraw Cudownego M edalika Krucjata Cudow­

nego M edalika w Krakowie na Stradom iu zrzesza wszyst­

kich Czcicieli Marii w całej Polsce.

K orzystajm y z rozlicznych odpustów nadanych za noszenie Cudownego M edalika i bądźmy jego apostołami I

N a stę p n y n u m e r R o c z n ik a M a ria ń s k ie g o u k a ż e się w p ie rw sz e j połow ie sie rp n ia .

(3)

ROCZNIK MARIAŃSKI

i CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY CUD. MEDALIKA \

j STOW. C U D O W N E G O MEDALIKA I DZIECI MARII W POLSCE j

i Rok XIV/7 R edaktor X. Pius P aw eliek, M isjonarz Lipiec 1938 I

N aw ied zen ie Najśw. Panny

I spieszyła p rze z góry, aby iść w dom Zachariasza pozdrow ić E lżbietę.

1. G dzie dążysz błogosław iona Dziewico z ta k im po śp iech em ; w k tó rą stronę zwracasz Twe k ro k i? N ie lękasz się n i tru d u , n i p rzy ­ krości, n i niebezpieczeństw a. Bo m iłość n ie znosi opóźnienia. N o­

sząc w ło n ie Tego, k tó ry przyszedł przynieść ogień na ziem ię, p a ­ łasz tym ogniem niebieskim , a serce T w oje chociaż ta k obszerne, nie zdoła o garnąć p ło m ien i je niszczących. Córko, M atko i O blu­

bienico Boga m iłości, żywisz się tylko tą m iłością i prag n ien iem , by in n i się n ią żywili. O zaiste szczęśliwe rodziny, gdzie M aria w p ro ­ wadza Jezusa! W idzim y to cudow ne działan ie w dom u Z achariasza;

E lżbieta p ro ro k u je , J a n C hrzciciel uśw ięcony w żywocie m a tk i, staje się p o p rze d n ik iem M esjasza; sam Z achariasz odzyskuje mowę, aby zaśpiew ać h y m n B enedictus, na cześć Boga Izraela.

Najśw iętsza Dziewico, praw dziw a A rko p rzym ierza, p rzy n o ­ sisz z sobą błogosław ieństw o i szczęście; dzieląc uw ielbienie i w dzię­

czność E lżbiety, p ow tarzam y z n ią w sp ó ln ie : Blogoslaw ionaś m ię­

d zy niew iastam i i błogosław ion owoc żyw ota T w ojego.

2. Ja k ąż n au k ę p o k o ry d aje n am ta święta i m iłosierna D zie­

wica. Nosząc w ło n ie swoim Słowo przedw ieczne, stając się M atką Boga, K rólow ą n ie b a i ziem i, nie czeka na h o łd y nieb iesk ich mie-

(4)

170

szkańców, na cześć, ja k ą ludzie Je j w inni sk ład ać; Ona uprzedza sw oją krew ną E lżbietę i spieszy z posługam i swoimi. Bo pokora je st właściwą cechą dusz świętych. S pojrzyjcie dusze pyszne na to najw iększe, najdoskonalsze stw orzenie, k tó re się ta k b ardzo uniża, i zawstydźcie się pychy waszej! Ta, k tó ra jest przyozdobiona wszel­

kiego ro d za ju cnotą i zasługą; k tó ra za jm u je pierw sze m iejsce po Bogu, czyni się służebnicą in n y c h ; a Ty, k tó ra jesteś n ędzą i grze­

chem , pragniesz zaszczytów! M aria uniża się w oczach ludzi, a ty chcesz się unosić.

3. Dziewico najśw iętsza, Tyś k anałem łask, W spółodkupieielką ludzi, Zbaw iciel wzywa Cię do pierwszego lu d u p o dług p o rzą d k u du­

chownego, ja k o przez C iebie zdziałał pierw szy swój cud doczesny;

otrzym aj m i łaskę, aby m oje uczynki zew nętrzne były zawsze powo­

dow ane m iłosierdziem , m iłością bliźniego, abym zawsze z T obą i za Tw oim przy k ład em roznosiła zbudow anie i d o b rą woń Jezusa Chry­

stusa.

P raktyka. Na w zór M arii budow ać bliźniego pobożnym i roz­

m owam i.

W n ie b o w zięc ie N. P. Marii

K to je st ta w stępująca z p u szc zy świata tego; n a pełniona rozkoszą, wsparta na sw ym u lu b io n y m .

1. O ja k że w spaniałe je st T w oje W niebow zięcie M ario! Je ­ steś ta k okazałą w chw ale i piękności sw ojej, że zachwycasz duchy niebieskie, k tó re w zadziw ieniu w y k rz y k u ją : K to je st ta, która się o ka zu je napełniona rozkoszą. W tym d n iu chw ały ziem ia się łączy z niebem , aby obchodzić Tw e zwycięstwo. Idź N ajśw iętsza Dziewico, w sparta na Twym ulubionym , k tó ry otoczony orszakiem duchów niebieskich, w ychodzi n a sp o tk a n ie T w oje; idź, b ram y niebieskie stoją Ci otw orem , uczyń w stęp try u m fa ln y do niebieskiej Jerozo­

lim y, przedstaw się N ajśw iętszej T rójcy. Bóg O jciec Cię p rzyjm uje, ja k o córkę ukochaną. Bóg Syn ja k o M atkę najdroższą. Bóg D uch św.

ja k o Jego św. O blubienicę. A w spólnie trzy B oskie Osoby obw ołują Cię K rólow ą n ieb a i ziemi. A rchaniołow ie i w szystkie zastępy nie­

bieskie p o kłony Ci o d d ają, ja k o M atce Stw orzyciela swego, jako K rólow ej sw ojej, niewieście błogosław ionej m iędzy niew iastam i.

(5)

171

um iłow anej od Boga, n ajw iększej, n a j p ię k n ie jszejy n ajd o sk o n alsze j ze w szystkich stw orzeń. C hw ała i cześć T o b ie N ajśw iętsza M a rio ! Wszyscy razem Cię p ozdraw iam y chwało Jerozolim y, rad o ści I z ra e la czci lu d u Twojego.

2. Ale n a cóż tyle chw ały i wyw yższenia? Na to o dpow iada' św. A ugustyn, żeby spom iędzy w szystkich m ieszkańców n ie b iesk ich o je d n ej M arii m ożna pow iedzieć, że nigdy nie zgrzeszyła. I z a p ra ­ wdę wszystkie Je j uczynki, m yśli, słowa, każde naw et o d e te b n ie n ie było zasługującym , poniew aż było w yłączne dla samego Boga i w ce lu po dobania M u się uczynione. N igdy M aria nie stała się w in n ą n a j­

m niejszego uch y b ien ia, bezp rzestan n ie k o ch a ła Boga z całych sił swoich, i chociaż nie k o ch a ła Go tyle, ile je st godnym , ale ty le , o ile stw orzenie zdolne je st kochać. B ardzo więc spraw ied liw ie M a ria je s t postanow ioną K rólow ą Aniołów , P a tria rc h ó w , P roroków , A postołów , M ęczenników, W yznawców, D ziew ic; gdyż w ykonyw ując n a jd o sk o ­ nalej w szystkie cnoty, pow inna ich przewyższać w chw ale i godno­

ści, kied y je przewyższa w łasce, cnocie i m iłości.

3. N ajśw iętsza M atko Boga, n iebo i ziem ia ra d u ją się z T w e j wielkości i w yw yższenia: a nam nędznym czyż w olno w znieść w z ro k nasz k u T w em u tro n o w i? Czy zechcesz spojrzeć n a naszą n ę d z ę ? B iedni w ygnańcy, czyż m ożem się ośm ielić nazw ać Cię M a tk ą n a ­ szą? 0 śm iejm y zawsze Cię m ianow ać M a tk ą ; bo jeżeli osiero ciłaś nas z Tw ej przytom ności, T w oja m iłość m ieszka tu z n a m i; a serce czułej M atki, a jeszcze ta k ie j, ja k M aria M atki, czyż m ogłoby n ie ­ czułym być n a ta k w ielkie nędze nasze? W sp o m n ij o n ajle p sz a i n aj- w szechw ładniejsza M atko, żeś się stała naszą, nostra fu isti. N asza to puszcza w ydała w T obie ten p ię k n y owoc niebu. A czyż dzieci m ogą żyć daleko od swej m a tk i, a szczególniej n a tym p ad o le p ła c z u T Długoż nas w ygnańcam i zostawisz M atko nasza? S praw , abyśm y za Twoim przy k ład em p o g ard z ili w szystkim co ziem skie, ży jąc życiem boskiego Tw ego Syna, u m ie rali Jego m iłością, aby p ójść z b ło g o sła­

wionymi śpiew ać w iecznie chw ałę Jego i Twoją!

P ra ktyk a . O dryw ać sta ra n n ie serce od w szystkich p rzy w ią zań ziem skich.

Manualiki Dzieci M arii, dyplom y do przyjęć, m edaliki z now ego srebra i aluminium w każdej ilości i jakości można nabyć: R edakcja Rocznika M ariańskiego, Kraków — Stradom 4 — P. K. O. 4 0 4 .4 5 0 . Wodą z cudownego źródła w Lourdes wysyłamy w raz z now enną do Niepokalanie Poczętej na każde żądanie. O fiary d ob ro w olne

przeznaczam y na cele kościelne.

(6)

M iłość Boża w życiu w ielkich ludzi

i

Śm iało tw ierdzić m ożna, że życie w re n ie u sta n n ie na piasz­

czystych rów niach G askonii (p row incja we F ra n c ji). Odbywa się tam ciągła p rzem ian a w natu rze, w dziejach, u człow ieka; ja k b y na sku­

te k nieuchw ytnego rozkazu w ykonuje się w naszych oczach nie­

przerw an a i reg u la rn a p rac a tw orzenia i niszczenia, ro zp a d an ia się i o d radzania. W szystko dąży do niew iadom ego nam , a przecież świa­

dom ego siebie celu, tru d n eg o i odległego, osiągalnego chyba w owym B ożym zaświecie, jedynie zaw ierającym niezm ien n ą doskonałość i wykończenie.

N atu ra, aczkolw iek uw ażana za nien aru szo n ą w swych p ra ­ w ach, przedstaw ia dla oczu naszych u d erzający p rzy k ła d głębokich przem ian , ja k im pom im o pozornej jed n o stajn o ści podlega w ciągu w ieków czy to sam a z siebie, czyli też dzięki tem u, k to zdoła ją opa­

nować. Okolice n a jm n ie j dostępne, najdziksze, niezam ieszkałe do­

tą d , staw iając od wieków n ie p rz e p a rtą zaporę lu d z k im przedsięw zię­

ciom , uległy w reszcie uporczyw em u naporow i tajem niczego ruchu, ja k b y p raw u narzuconem u z góry.

Owe rów nie piaszczyste, po fra n cu sk u la n d a m i zwane, gdzie rozpoczyna się nasza opowieść, posłużyć m ogą za ciekawy przy­

k ła d historycznych przekształceń.

Chociaż owe strony, upośledzone p o n iek ąd , m im o naturalnego a osobliwego p ię k n a, n iew ielkiej stosunkowo uległy zm ianie, jednak m ało p rzy p o m in ają dzisiaj w ygląd, ja k i posiadały z końcem XVI w ieku. N ie p oznałaby się w n ic h dzisiejsza F ra n cja . W ygląd ten b y ł surowy, lękliw y, zatroskany, p ełen nieustającego przerażenia i n ie p o k o ju , w yw ołanych grozą strasznej w ojny dom owej i re li­

gijnej-

W całym k r a ju panow ała trw oga, w yrabiało się zuchwalstwo.

L udziom tc h u nie staw ało. Z każdej bram y, k tó re j p ró g przestąpiłeś, z podziem nych łuków sklepienia, zza węgła dom u, z głębi m rocz­

nych lochów piw nicy czyhała zasadzka zdradziecka, niedostrzeżona, a niechybna... m ord, zabójstwo p ełzające zewsząd... Z nagła szum iały

(7)

173

rozwiane poły płaszczy, rozległy się w rzaski bluźniercze i w rzaw a...

Im iona świętych, nazw iska przyw ódców b rzm iały na przem ian, wzy­

wano Boga pośród błysku sztyletów. Z u k ry te j czeluści w ybuchał błyskaw icznie ogień w ystrzałów , m igotały szable, dzwoniące w dło­

niach zam askow anych ludzi... n iespodzianie następow ała gwałtowna!

ucieczka, co koń wyskoczy, nieznanych jeźdźców, pochylonych na szyjach końskich, podczas gdy n a ziem i n u źały się w kału żach krw i wspólnej rozkrzyżow ane, w sparte o siebie tr u p y zabitych, należących do w rogich sobie obozów.

T ak w yglądało życie w owej epoce fanatyzm u i nienaw iści, bez w zględu n a p o rę dn ia czy nocy. Zdaw ać się naw et mogło, ż e światło słoneczne p o budzało ochotę do w alki ulicznej. Osw ajano się z nią w końcu. N iew iele cierp iały z je j pow odu rzem iosła lu d zk ie.

Zaledwie p rz e p ły n ą ł gw ałtow ny p o to k b ija ty k i, a ju ż rozpoczynała się na nowo p rac a w ciasnej uliczce, grozą n ajeżonej przed chw ilą, gdzie n a otaczających m u rac h , szpadam i pokiereszow anych w id­

niały p u ste ram y okienne, z zawias w ydarte, i kołysały się ro zh u ś­

tane szyldy... P o d o b n em u losowi ulegały z konieczności m iasta, w k tó ­ rych ścierają się i b u rz ą tłum y, gdzie n ie u n ik n io n e obcow anie do­

prow adzało do starcia, wyw ołującego w ybuch nam iętności u lu d zi zawsze skorych do gwałtów, żądnych k rw i i spragnionych pożogi.

Ale n a szerokich, pustych polach, rzadko zam ieszkałych czyż niew ykluczone zb ro jn e sp o tk a n ia ; czyż nie panow ał spokój i szczę­

ście? Je d n a k i tam znaleźć go tru d n o . Dlaczego? A lbow iem w śród ludności szerzyła się nędza, straszliw a, bezdenna! N ędza n a jo k ro p ­ niejsza, b ezm iern a, beznad ziejn a, nie oczekująca żadnej pom ocy od nikogo, n ie k o jo n a w id n iejącą zdała postacią błogosław ionego m iłosierdzia z d łonią p ełn ą obfitych darów jałm użny. Los n ie u b ła ­ galny, bezlitosny wywoływał ogólny stan zobo jętn ien ia i bezładu.

Dnie w lokły się długie, ja k nieskończoność, m nożyły się, w zm agały cierpienia.

S p ró b u jm y wystawić sobie te n k ra j stepow y sprzed czterystu laty, zanim p rzekształciły go cztery blisko w ieki u silnej p racy cywi­

lizacyjnej i kw itnącego rozw oju. Od pierwszego w ejrzenia ro b ił on w rażenie sm ętne, odstraszające p u sty n n ą pow ierzchnią, m iejscam i tylko po ro śn iętą lic h ą i bezbarw ną tra w ą ; gdzie in d ziej znow u woda, o ile n ie stojąca w n iew ielkich b agienkach, rozlew ała się sze­

ro k im i staw am i, po k ry w ając okolice ja k b y szarym i ta flam i zw ier­

ciadła, co k rajo b raz o w i nadaw ało wyraz nieokreślonego sm utku, bez w zględu n a to, czy spływ ały n ań poto k i św iatła słonecznego czyli też osnuw ały go zasłony m gły p o n u rej. W idok te n b u d ził bezkresną tęsknotę.

N ie cały k ra j je d n a k p rzedstaw iał się rów nież b ezn ad z ie jn ie.

(8)

174

R o zpaczliw a pustynia obejm ow ała głównie bagniste rów niny głę­

bo k o k u północy, schodzące szerokim pasem od piaszczystych wydm w ybrzeża aż do rzeki A dur. Za tym w części p ołudniow ej, okolonej i ch ro n io n e j p o n ie k ąd n u rta m i rzeki, po je j lewym brzegu, otwie­

r a ła się p rze d oczam i przybysza okolica, zachow ująca jeszcze cha­

r a k te r sm ętn ej pow agi i niezbyt bogata, m iła przecież dla wzroku i p o sia d ająca pew ne skrom ne zasoby, um ożliw iające życie m niej tw ard e . N ieu ro d z ajn a płaszczyzna i n ie u ży tk i ustępow ały miejsca g ru n to m z lek k a pagórkow atym , żyznym nieledw ie w porów naniu z p o p rze d n im i. Z aczynały się stopniow o rzad k ie gaiki, zapowiedź le śn ej głuszy, prow adzące do zalanych wesołym blaskiem polanek, szum iących liśćm i zarośli. T am rów nież panow ała głucha cisza, nie- zam ącona, ale ja k że różna od ta m te j zam arłej i ja k b y zdrętw iałej p u s tk i jezio r. D nieją bow iem sam otne zak ątk i, p ełn e je d n a k nie­

uchw ytnego życia, k tó re dzięki obecności istot zaludn iający ch je, ch o ć u k ry ty c h , w ydają się tym doskonalej w ykończone, tym pięk­

n iejszy m i głębszym szczęściem tchnące! W ystarczy, że wśród błę­

k itn y c h fa l szemrzącego stru m y k a p rze n ik n ie lśniąca ry b a, że lotny p ta k zaszczebioce na gałęzi drzewa, że zwierz dziki, odyniec czy lis p rz e d rz e się niespodziew anie poprzez gąszcz leśny, aby miejscowość z a p a d ła , n a k rań c ach św iata położona, zalu d n iła się i o bjaw iła ży­

ją c ą swą duszę, n a d a ją cą je j u ro k głęboki.

R zad k o tylko przebyw a tam człowiek, ja k gdyby obaw iając s ię gwałcić ta jem n ic tych okolic. P rzew ażnie spotkać ta m można

■dzieci, nie u n ik a ją c e obcego w zroku, śm iałe i n ie w in n e; byw ają m m i m ło d z ia n i pasterze owiec. Ciąg dalszy nastąpi.

M odlitw a do św. Józefa

■ o rę d o w n ik a s p r a w z a n i e p o d o b n e u z n a n y c h

C hw aleb n y Józefie, święty O blubieńcze M arii, p am iętaj o nas,

■czuwaj n a d nam i. N ajm ilszy S tróżu nasz, p ra c u j koło naszego uświą- to b liw ien ia . N ajdroższy K arm icielu Przenajśw iętszego D zieciątka, z a o p a tru j nasze potrzeb y duchow ne i doczesne. O w ierny O pieku­

n ie , k tó re m u poruczony został najdroższy S karb nasz Jezus, weź pod S w ój m iło siern y k ie ru n e k s p r a w ę ... k tó rą T obie polecam y.

N ie c h a j je j skutek będzie na chw ałę Boga i n a pożytek dusz n a­

sz y ch . A m en.

(9)

Cudowny Medalik i sam olub stw o

R eligia chrześcijańska o p a rta na Miłości je st reg u la m in e m m iłości bliźniego, k tó ry obudzą w każdym żyjącym w edług n iego nieprzezw yciężone p rag n ie n ie szczęścia drugich. T rzeb a je d n a k n ie ­ stety skonstatow ać, że w świecie góruje srogi egoizm. Je d y n y m w ska­

źnikiem k ie ru jący m w szystkim i czynam i jest sam ow ładne „ ja “ - Istn ie je ta jem n a siła, pod w pływ em k tó re j każda isto ta od n o si wszystko do sieb ie; je st to tw ard e praw o osobowości lu d z k iej. E goizm ten, k tó ry nazw ano „p ró c h n ien ie m kości ludzkości44, n ie je s t p r a ­ wem koniecznym i nieodzow nym ; m ożna i pow inno się o d niego wyzwolić. D latego C hrystus przyszedł na ziem ię, ażeby n au c zy ć świat słodkiego praw a m iłości.

Świat głosi praw o zajm ow ania się tylko sobą i sw oim i s p ra ­ wami osobistym i. „K ażdy sobie! N iech raczej p rz e p a d n ie B óg, re - ligia, w iara, sum ienie, m oralność, ro dzina i ojczyzna, n iż b y p rz e ­ paść m iały m oje p ieniądze, m ój dobrobyt, m oja przy jem n o ść lu b miejsce, k tó re chcę zająć. Po m nie n astąp ić może p o to p T N a jp ie rw ja! N iech każdy u rzą d zi się ja k zechce, ja k m oże, lecz n a jp ie rw ja, p rze d w szystkim i i p rzede w szystkim !“

Czyż nie są to b ru ta ln e fo rm u ły współczesnego egoizm u?

Je d n o stk a m yśli tylko o sobie lub o sw ojej ro d zin ie, o ile ją posiada.

W sie pustoszeją, gdyż m łodzież b a rd z ie j ciekaw ią w ielkie m ia ­ sta, w k tó ry ch ludzie się duszą, gdzie u m ie ra się p ręd z ej, lecz gdzie m ożna „używać życia“ i okrasić je o d ro b in ą w ątpliw ych p rz y je m ­ ności.

W yborem stan u lu b zaw odu k ie ru je praw o najm niejszego w y­

siłku, n ad z ie ja najlżejszej pracy, n ajm n ie jsz e j odpow iedzialności i najłatw iejszego sposobu używ ania.

Ile pow ołań k a p łań sk ich niszczeje w sam ym z a ro d k u , b ą d ź przez dzieci, k tó re nie m a ją odw agi w yjaw ić tego ta k chw alebnego pow ołania, bądź przez rodziców , k tórzy nie chcą zrozum ieć, że dzieci ich n a jp ie rw należą do Boga, k tó rem u przed e w szystkim p o w in n o się służyć!

(10)

176

Ile rod zin bezdzietnych, gdzie k o b ieta zadaw ala się wypro­

w adzaniem na p rzechadzkę swojego pieska! Ile rodzin z jednym dzieckiem , jednym , jedynym ! A ta k i m ały despota rządzi domem ja k o absolutny władca. Ile rozwodów i to z pow odów błah y ch , o któ­

rych mówić nie w arto. Co w tedy dzieje się z dziećm i?

Jed n y m słowem chodzi o to, by odm aw iać sobie ja k najm niej, baw ić się ja k najw ięcej i używać co tylko m ożliwe. Żąda się jak najw ięcej przyjem ności za ja k n ajm n iejszy tru d , ja k najwyższą za­

p ła tę , za ja k najm niejszy n ak ła d p rac y i odpow iedzialności. I stąd te ta k liczne oszustwa, sabotaże i częste zam achy na własność, mie­

nie, a naw et życie bliźniego.

A czyż w ojny nie są najczęściej zażartym współzawodnictwem , krw aw ą w alką wyw ołaną przez ryw alizację i starcie się egoizinów narodow ościowych ?

T em u ogólnem u dążeniu do w yniesienia i ubóstw ienia swo­

jego ,,ja“ sam olubnego i pragnącego używ ania przeciw staw m y mały M edalik. Będzie on dla jed n o stk i, dla rodziny i dla społeczeństwa n a d p rz y ro d z o n ą szkołą w yrzeczenia się siebie, ofiary, abnegacji i za­

p o m n ie n ia o sobie aż do poświęcenia.

M aria daje nam się w nim cała w szystkim , k ażd em u z osobna, d zisia j, zawsze. P rzez to uczy nas Ona, ja k pow inniśm y zapom nieć o sobie i oddaw ać się drugim tak, ja k Ona n am się oddaje.

K ula ziem ska, k tó rą Ona trzym a w swych ręk a ch , to świat cały i każdy człowiek z osobna. P ro m ien ie, k tó re try sk a ją z Je j rąk, s ą sym bolem łask i dobrodziejstw , k tó re O na wylewa na tych. któ­

rzy o n ie proszą. Ona o d d aje się n am ja k M atka, to je st całkowi­

c ie, a dwa serca na d rugiej stronie M edalika p rzy p o m in a ją nam w ym ow nie, że dane nam je st serce* M atki i że serce Boga biło i cią­

gle b ije m iłością dla nas, b iednych grzeszników. Czyż te dwa serca zaw ierające w sobie niezm ierzony ocean m iłości i m iłosierdzia nie są dla nas n a jb a rd z ie j p rze k o n u jąc ą i najsłodszą n au k ą ?

T ak ja k Jezus w Swojej H ostii jest, pozostaje i pozostanie z nam i aż do skończenia w ieków, ta k M aria przez swój Cudowny M edalik pozostanie z nam i zawsze, pójdzie z nam i wszędzie i po­

zostanie nam w ierną, choćbyśm y J ą opuścili i p ełn a słodyczy i m i­

łości m acierzyńskiej p o tra fi nas pocieszyć, dodać siły i odwagi w tedy, gdy w zrok nasz zam rze ju ż dla rzeczy doczesnych. M edalik je s t więc zad atk iem m iłości M arii dla w szystkich ludzi bez w yjątku.

Jak ież wym owne są przeciw ko przyrodzonem u sam olubstw u te godła um ieszczone n a d rugiej stronie M edalika! O ta k ! to jest

„o d w ro tn a strona m ed alu “ dla bied n ej, n ęd zn ej n a tu ry ludzkiej, k tó re j najgłębszą skłonnością jest odnosić wszystko do siebie, co

(11)

jest p rzyjem ne i rozkoszne, a zrzucać na drugich ciężary, to je st wszystko, co k rę p u je i za d aje cierpienie.

Egoistyczny św iat k ręc i się dalej, nie m ogąc się wyzbyć swego

„ja“ zaborczego i w yłącznego; na M edaliku — krzyż ubogi, p ro sty wznosi ram io n a k u n ie b u i p rzy p o m in a, że pom im o wszystko — zawsze i wszędzie — on m usi zapanow ać.

I n a świadectwo te j tw ard e j praw dy, tego p raw a ew angelicz­

nego i n ad n a tu raln e g o , jest tam pieczęć B oska: Serce Jezusa i N ie­

pokalane Serce M arii. Te dwa godła, k tó re są ja k b y podpisem i wy­

razem tego w yrzeczenia się siebie: Serce Jezusa ze sw oją k o ro n ą cierniow ą, Serce N iep o k a la n e M arii z m ieczem n a w skroś je p rz e ­ szywającym. Otóż ja k te n m ały M edalik poucza nas w ym ow nie o walce z sam olubstw em i o obow iązku m iłow ania bliźniego ja k siebie samego.

U R A TO W A N Y P R Z E Z M ED A LIK

N astęp u jący fa k t zdarzył się dnia 2 lutego 1923 w San Jo se (A m eryka środkow a).

P a n E d g ar K ep fer, u rzę d n ik , którego spotkała je d n a z tych nieszczęsnych niesp o d zian ek losu, ta k częstych od czasu w ie lk ie j wojny, p o p a d ł w trw ogę i rozpacz. S tracił n a chw ilę panow anie n a d sobą, a m a jąc po d rę k ą n a b ity rew olw er, strzelił sobie w serce.

Świadkow ie tego nieszczęścia i k rew ni d en a ta n aty ch m iast p o ­ starali się o p rzeniesienie go do szpitala. T u zapytyw ano się z trw o ­ gą, czy w krótce nie ulegnie swej ranie.

J e d n a k w ybitn i chirurgow ie, lekarze Soto i M oreno zauw a­

żyli, że stan chorego je st dziw ny; zdaw ało się ja k b y przecież m ia ł żyć. W krótce le k arze spostrzegli, że pom im o w ejścia k u li, nie p rze­

biła ona serca. J a k się to stać m ogło?

O cudow ny p u k le rz u Cudownego M edalika! K u la n a p o tk a ła go na swej drodze. M edalik doznał je j u d erz en ia i pow strzym ał śm iertelny cios, gdyż ku la, po d wpływem przeszkody zm ieniła k ie ­ ru n ek i u tk w iła w okolicy kręgosłupa. Po k ilk u d niach została stam ­ tąd u sunięta. Cały szp ital opow iadał głośno o tym n a d n a tu ra ln y m zdarzeniu.

M łody rekonw alescent, w dzięczny i do głębi wzruszony, p rzy ­ stą p ił do S akram entów św. z budu jący m nabożeństw em i ukazyw ał przez cały m iesiąc swego p o b y tu w szpitalu ja k n ajlepsze usposo­

bienie. , , ,

J e d n a z S ió s tr s z p ita ln y c h . N astęp u ją pośw iadczenia doktorów Soto i M oreno w ję zy k u hiszpańskim .

(12)

178

M ODLITW A

O M ario, dzięki Ci za tę m iłość, k tó rą ta k h o jn ie darzysz sw o je b ie d n e dzieci na ziemi. Co stałoby się z nam i bez Ciebie?

T w o ja m iłość jest u p rze d zając ą; ona otacza biednego grzesznika n aw e t w jego z b ro d n i; Tw oja m iłość je st szczodra, ona obsypuje n a s ła sk a m i; T w oja m iłość je st w ytrw ała, nic je j n ie zraża, nawet b r u d naszycb grzechów ; T w oja m iłość je st p ełn a lito ści; Bóg jest spraw iedliw y, lecz Ty masz tylko Tw oje m iłosierdzie. D aj, byśmy p ró b o w a li kochać C iebie tak, ja k T y nas kochasz! Tw ój m ały Me­

d a lik zawsze będzie nam przy p o m in ał, że, jeśli chcem y być Twoimi d ziećm i, to m usim y mieć dla braci naszych m iłość, k tó rą Twój Je­

zus p rzy n ió sł na ziem ię. O M ario, ro zp al nasze serca ogniem miłości B ożej. A m en.

O M a r io p o m ó ż !

O M ario spójrz na dziecię T w e K tó re Ci przedstaw ia troski swe — T y ś je d yn ą ochłodą w cierpieniach, P om óż m i w tych utrapieniach.

G dy nam się w pracy nie w iedzie, I kie d y k o lw ie k je ste śm y w biedzie, W iem , że T y nas M ario wspomagasz I do pracy now ej siły dodasz.

M a m iść w św iat do niezn a n ych ludzi, L e c z d ziw n y lę k w m y m sercu się budzi, B o w ejście w z ły d om to m ęczarnia szczera, A nie k a ż d y je st stw orzony na bohatera.

Błogosław M ario w pracy tej, I na m nie łaski sw oje zlej,

R zuć, proszę, M ario sw ój tk liw y w zrok, B o bez C iebie M atko nie zro b ię ani krok.

W iem , że T y zaw sze z pom ocą nam spieszysz, G d y T o b ie u fa m y, T y się bardzo cieszysz, C ieb ie też, M atko, za p rze w o d n iczkę swą obrałam, A będąc z Tobą, niczego się nie bałam.

P o m ó ż i teraz w te j pracy p o d ję tej, I d o d a j do n ie j o tu c h y nieugiętej, W y słu c h a j M ario m e m o d ły gorące, / zaw sze w zm acniaj m oje siły drżące!...

H elena P ank au ó w n a „Dziecko M a rii" Gniezno.

(13)

D rogą w izytacji du szpasterskiej w W en ch ow

C hiny, W enchow , kw iecień 1938.

Język chiński n ie tylko biegunow o odbiega od języków o partych na k u l­

turze ła c iń sk ie j, ale i sposób m yślenia z u p e łn ie inny. Po p o lsk u pow iadam y:

odpraw ić m isje po w siach. W yrażenie dość ciekaw e z łacin y , ale je s t techniczne, każdy je dziś rozum ie. T u w naszym okręgu m isyjnym w ro k u odpraw iam y po dw akroć m isje po w siach. O becnie z wiosną w o kresie w ielkanocnym nazywa się to w dosłow nym tłu m a c z e n iu : „otw orzyć cztery reguły**. By to zrozum ieć, trzeba odbyć cały proces m y śle n ia : cztery reg u ły to są cztery p rzykazania k o ­ ścielne, a w śród nich m ieści się nakaz spow iedzi p rz y n a jm n ie j raz w ro k u i K o­

m u n ii św. W k rajach ch rześcija ń sk ich p rzystąpienie do K o m u n ii św. obow iązuje w o k resie w ielkanocnym , tu taj tem u obow iązkow i m ożna przez cały ro k zadość uczynić, m im o to staram y się naszych w iernych przyzw yczaić do K o m u n ii św.

w ielkanocnej. Id ę na m isję, t. zn. daję chrześcijanom sposobność sp e łn ie n ia przy­

kazania kościelnego, spow iedzi i K o m u n ii św. w ielkanocnej.

*

U poraw szy się zatem z różnym i w ażniejszym i obow iązkam i, dnia 7 m arca ru szy łem m im o deszczu ulew nego w d alek ie góry K uczy. N ad zieja m oja, że ,.po deszczu p o g o d a4*, chw ilow o m ię zaw iodła, la ł deszcz i sy p ał śnieg przez cały ty d zień , a i po w ró t m ój po dw óch tyg o d n iach o d b y ł się w śród deszczu p o d ­ zw rotnikow ego. A le co ro b ić , tak i los m isjonarza. Pierw sze dni m arca b y ły tak śliczne, że i pościel z ab rałem „p ó łsezo n o w ą", tym czasem była p o trzeb n a sybe­

ry jsk a. Drzew o — ja k p o w iad ają — je s t złym p rzew o d n ik iem ciep ła, p ociesza­

łe m się, że nocą w łó ż k u z p o d ło g ą z desek b ęd zie ciep ło , niestety, deski pod k o łd e rk ą , w k tó rą się o w ijałem , m u siały być bardzo cien k ie, bo b y ły ..dobrym przew odnikiem *4... ale zim na! A na b io d ra c h chyba n ag n io tk i pow stały, b u d z i­

łe m się często. Ale i te dolegliw ości niech b ęd ą dla naw rócenia Chińczyków .

*-

Sa-zi. M iejscow ość p o ło żo n a m n iej w ięcej 230 m. p o nad poziom m orza, stąd nazwa „na g ó rz e ". Ju ż b lisko celu trzeba się piąć ja k po d ra b in ie w górę, może i w a rtało b y policzyć ilość stopni kam iennych. W p o ło w ie dro g i pagoda.

p rzy stan ek , odpoczyw am y. Pagoda otw arta. Na św iat Boży w yglądają bożki czarne, czerw one, b ia łe , ob o k stróż tej pagody rą b ie drzew o. P o d ch o d zę do niego i z w yrazem n ajlep szej w iary pytam go, dlaczego są różne ko lo ry bożków ? Mój katechisla litu je się n ad m oją niew iadom ością i chce m i tłum aczyć, ry ch ło go

(14)

180

je d n a k usp o k ajam , bo chcę, by ten po g an in logicznie d o sz ed ł do poznania praw dy. Stróż pagody n ie w ied ział dlaczego je d e n b ożek czerw ony, inny czarnyT tłum aczy m i, że tu ludzie dużo znoszą k a d z id e ł, zatem od dym u bożkow ie p rz y b ie ra ją ko lo ry kom iniarzy. Ale przecież je st p a rę b ia ły c h , dlaczego ci nie okop*

cieli? Ci w idocznie — pow iadam — m uszą być chińscy bożkow ie, a tamci mu*

rzyńscy i jacyś tam jeszcze obcy. M ój p o g an in pow iada, że i to możliwe. Za­

tem , czem u wy, Chińczycy, czcicie obce b o żk i? N ie chcecie re lig ii P ana nieba, bo po w iad acie: je st obca, a sam i w pagodach m acie obce w eje (b o ż k i)! ..Ja ich tam n ie czczę, — odpow iada — ale przychodzi tu dużo lu d z i, klęka na ziemi, pali k ad zid ła i czci te bałw any z g lin y “ , ta k m i tłum aczy. W idzisz zatem , jest tylko je d e n Bóg praw dziw y, P an n ieb a, tego należy czcić. Kiw a głową, że to praw da, on już słyszał o tym , ale jest b ied n y , p e łn i obow iązek stróża pagody, za co w raz z m atką staruszką i chorą ma u trzy m an ie i m ieszkanie. Ja k go tu naw rócić?

*

W naszej k aplicy p rzy jm u je m n ie cała k o m p an ia dzieci szkolnych, sa­

lu tu jąc niczym faszyści, a śpiew ają prześlicznie. Chw alę w szystko, idziem y do kaplicy na w stępie. D aw niej b y ło tu m łodzieży w ięcej, ale w tym ro k u utwo­

rzono t. zw. ,,lo tn ą sz k o łę ", m ającą za cel przez je d e n ro k poduczyć dzieci i szkoła idzie dalej. M im o to u nas o k o ło trzy d ziestk i, w ro k u przyszłym bę­

dzie p o nad p ięćdziesiąt. M oi m alcy św ietnie recy tu ją katechizm , a nie pytam na pam ięć, ale na rozum . P ytam jed n eg o , m oże 10— 12-letniego: czy ty p ó j­

dziesz do n ie b a ? „N ie p ó jd ę !“ A d o kąd pó jd ziesz? ,.Do p i e k ł a !“ A dlaczego p ójdziesz do p ie k ła ? ,,Bo m am grzech p ierw o ro d n y i grzechy u czy n k o w e ". A co m usisz robić, by dostać się do n ie b a ? ..Muszę czcić P a n a n ieb a i trzeba się ochrzcić44. O dpow iedzi jasn e, praw dziw e, ale jak że przerażające! P o d o b n ie po­

wtarza się w każdej naszej szkole. Chodzi m i o to, by d zieci ro z u m ia ły naukę wiary. A ch, gdyby tych dzieci p rzesz ło ja k najw ięcej przez naszą szkołę! W na­

szych szkółkach, choć m ało, ale m uszą dzieci p łacić za n a u k ę ; gdyby ta k można je przyjm ow ać darm o, m ielibyśm y m oc m łodzieży, ale, niestety, n ie stać nas.

Jaka szkoda!

*

M im o deszczu nasi w iern i staw ili się w kaplicy. Do je d n e j staruszki sam m u siałem iść zaopatrzyć ją na drogę w ieczności. P rzechodzim y o b o k in n ej w spa­

n ia łe j pagody. W pew nych czasach ściąga tu tłu m p ątn ik ó w , a bonzow ie zara­

b ia ją nieźle.

*

P o m isji znow u w drogę do S anko, choć p o d parasolem . M isjonarz to wie­

czny w łóczęga bez w zględu na deszcz czy pogodę, czy odległość. Dla niego nie ma przeszkód ja k czas, odległość, spiekota, zim no. G dybyśm y się z tym sk ru ­ p u la tn ie liczyli, nigdy nic byśm y n ie zro b ili. J a k k u p iec w ędrow ny dla zysku, ta k m isjo n arz dla zysku duchow ego zawsze gotów w drogę. Isto tn ie , są chwile, że za żadną cenę n ie szedłbym , nogi odm aw iają, żo łąd ek b urzy się, zm iany p otraw zbyt rad y k aln e, czas, że psa n ie w ypędzaj, ro zu m m ów i: siedź w dom u, n ie bądź g łu p i, patrz, ja k in n i ro b ią. A le n ie, obecnie w ojna, p atrz ja k żo łn ie­

rze żyją, w alczą, giną! I to dlaczego? D la ojczyzny znoszą tru d y niew ypow ie­

dziane i śm ierć. A m isjo n arz dla Boga, dla zbaw ienia dusz, dla ojczyzny w iecz­

n e j? Id ź tu łaczu , w alcz z szatanem , wyryw aj m u dusze, w pychaj gw ałtem do n ieb a, góry z d rogi, rzek i z d rogi, bożki z drogi, d ia b ły z d ro g i!... Je śli p rzy j­

dzie ci kiedy do głowy, że cię zapom niano, n ie nag ro d zo n o , spocząć n ie dano, żeś w ysłużył nie sm arow ane grzanki, ale suchy chleb...., n ie spoczynek, ale

(15)

181

m ękę — to je n o zęby zaciśnij i p o w ied z: dla C iebie, Boże! T ak służąc, dalej zajdziesz pieszo, niż in n i w lim uzynach. I b ęd ą tak ie bram y, k tó re się przed tobą otw orzą, a przed n im i zam kną...

*

W Sanko deszcz i deszcz, zim no, lód. W o łają m nie do chorej. B iedna k o b ieta, zao p atru ję ją O sta tn im i S ak ram en tam i, ale d aję je j polecenie do szpi­

tala m isyjnego do W enchow , by ją p rz y ję li darm o. R o d z in a ośw iadcza m i, że na drogę nie ma a n i grosza, raczej u m rze, ale nie m ogą je j p o sła ć do szpitala.

Oczywiście, m u siałem jeszcze zostaw ić na drogę. Siedzę na m iejscu dwa dni i dwie noce, deszcz n ie u sta je , deszcz „ id z ie ‘‘, zatem i ja id ę d alej, „idziem y"

we dwóch...

*

N-czio za góram i n ad ślicznym p o to k iem , ale w ioska typow o obrzydliw a, b ru d n a. K ap lica zeszłego ro k u otw arta. O statni raz p rzed p ó łto ra ro k iem m ia­

łem tu tylko je d n ą spow iedź, dziś ju ż siedem , po stęp w idoczny. M im o to wy­

rzu całem je d n a k p oganom , że n ie chcą się naw racać. P rzy ch o d zi m i je d e n z nich do okna i tłu m aczy : ..Ojcze, kaplica tu ta j otw arta d o p iero od ro k u , my górale nie um iem y an i czytać, a n i pisać, n a u k i n ie słyszeliśm y, ustaw icznie zagrzebani w pracy na p o lach i na górach, zatem tru d n o , byśm y tę n a u k ę p rzy jm o w ali...4*.

R o z b ro iło m n ie to p ro sto d u sz n e, ale szczere w yznanie.

*

D roga do Dzo-ke (p o to k h e rb a ty ) b ard zo m iła w zdłuż p o to k u górskiego.

Co za w idoki. S k u tk iem paru d n io w eg o deszczu woda na dole i u góry. P o ­ m ijam sta ły deszcz, ze zboczy gór cała skala spadającej w ody. Ju ż to niteczka sre b rn a znaczy n ieśm iałe ślad po skale, to znów sznur w ody p o m ru k u je , ów dzie ju ż cała siklaw ica potężnym echem ro z b ija się d u m n ie o u rw iska, b u rzy się z gniew u i zam ienia we w odospady, ro ztrąca k am ien ie, krzew y po d rodze, zie­

m ię znosi w d ó ł, gołoci szczyty gór. W szystkie te dopływ y h ałaśliw e, sp ie n io n e , m io tające się ze złości w pow ietrze, ja k b y góry dodaw ały im sk rzy d eł, k o ją wody w ezbranego p o to k u u naszych stóp. T am w d ole potężne pasm o spływ a w artko w d ó ł. K oryto tu i ów dzie zarzucone głazam i. Może przed w iekam i sto­

czyły się tu ze szczytów, d u m n ie zastępują drogę p rądow i. W oda om ija je c h y łk iem , tu li się, poniża się, p rzesm y k u je się u k ra d k ie m , a spieszy się o k ro p ­ nie i d o kąd i po co? P ełza n iby wąż na p iersiach , to m atka ziem ia tu li ją do swego ło n a , by najściślej z n ią się zespolić. Ale byw a, że głazy, ja k b y się zm ó­

w iły, grom adą zaw alają łożysko i to tam , gdzie w odzie n ajw ięcej się spieszy na sp a d k u , głazy zag rad zają je j d rogę, m ów iąc: n ie pozw alam ! W tedy te n cichy, po k o rn y , p o tu ln y żyw ioł zaczyna się gniewać, b urzyć, rzucać, m iotać, pienić, ro ztrącać i zw ycięsko p rzed ziera się w doliny, aż znow u g łęb in a u sp o k o i, u k o ­ łysze sp ie n io n e n u rty . Co za śliczne w idoki, co za obrazy, co za sym bolika. N a­

tu ra to p rz y ja c ió łk a człow ieka, ona niem ow a, a je d n a k w ym owna, w każdym k ra ju dla każdego dostępna, m iła , sw ojska, zrozum iana. I p olski m isjo n arz czuje się tu ja k na w ycieczce w T atry , Beskidy... W ycieczka tym m ilsza, że p rz y je m ­ ność i pożytek, konieczność i cel tak w zniosły, któ ry tu prow adzi m isjonarza, sp la ta ją się razem .

*

Dzo-ke, wioska zap ad ła, górska, gniazdo o rle, w tych dniach b y ła w idow ­ n ią niezw y k łej uroczystości, k tó ra om al n ie u d a re m n iła m o jej m isji. Poganie sprow adzili sobie bonzę taoistycznego, u b ra li go w ..p o n ty fik a lia“ , o b n o sili na ram io n ach po całej m iejscow ości, by w yprosić u bożków błogosław ieństw o dla

(16)

182

w iosennych ro b ó t i ro k cały pom yślny Co za p ięk n a myśl, tylko sposób fał­

szywy! U bodzy, ale zeb rali dość grosza do kieszeni bonzy. W tych dniach wstęp do w ioski w zbroniony obcym , w łóczęgom , kupcom . K o b iety w ogóle, jako istoty nieczyste, nie mogą za pró g się pokazyw ać, p o d grozą różnych nieszczęść w przy­

szłym ro k u . Deszcz o p ó ź n ił m oje przybycie, zastałem ju ż tylko okruchy obchodu.

A le i inna okoliczność tu taj ciekaw a. C ałą w ioskę sk ła d a ją dwa ro d y : „Czii“

i ..D zie“ . Połow a w ioski nosi je d n o nazw isko, druga p o ło w a dru g ie. Oba rody d um nie spoglądają na siebie, ryw alizują. Do je d n e j szkoły dzieci posyłać nie będą, rozdziela je po to k , w naszej k aplicy m am y tylko chrześcijan ,.D zie“ , z rodu

„C zii‘* tylko je d e n przedstaw iciel. M am y je d n a k n ad zieję, że je d e n Bóg, jeden K o śció ł zbrata ich serca i w ole. P rz e d dwom a laty w kapliczce naszej przybycie księdza zgrom adzało tylko 14 osób, dziś m im o deszczu 18 spow iedzi, obecnych o koło 60 osób.

*

Na górach śnieg. B am busy, m iło śn icy k ąp ieli słonecznych i w iecznej po­

gody, pospuszczały dum ne w ierzch ło k i, obciążone b ielą, n ib y lite ra ln ie w pas k ła n ia ły się p o k o rn ie p rzed rzad k im gościem . Na dole m g ła ro si silnie. Wzno­

simy się na p rzełęcz nieco wyżej granicy śniegu, tu taj dzisiaj ja k ie 400 m. nad poziom m orza. I znów w d ó ł po niezliczonych stopniach. W ioski, p o to k i, mosty sw ojskiej roboty. Je d e n z n ich daw ny, łukow y, z k am ien i, m n iej lu b więcej ociosanych, solidny, w ieczny, n ie obaw iający się żadnej burzy. In n y nowy tego sam ego typu, boczne łu k i z p ięk n ie o b ro b io n y ch ciosów m iejscow ego kam ienia.

W idać ju ż w pływ m iary i cyrkla, zw o rn ik i śliczne z n a p ise m : „W ieczny, spo­

k o jn y m o st“ . Słowa puszyste! Co ciekaw e, każdy k am ień innego k o lo ru . Co za estetyka! M iejscow y artysta p rzesz u k ał góry i p o z b ie ra ł sk ały różnego odcie­

nia, rzecz dla oka bardzo m iła.

*

N iestety, tych m ostów m ało. D o b ijam y do D oke. P o to k w ezbrany, nie ma żywej duszy, trzeba go b y ło boso p rzeb rn ąć. W oda lodow ata, bo na górach śnieg topnieje... B rrrr, jeste m na d ru g im brzegu. N os ja k ćwik. Skończyło się na silnym k atarze. Od trzech lat kaplica na strychu, k tó ry je d n a k zaczyna po­

m rukiw ać, że nie w ytrzym a. O k o ło setki ow ieczek, z ciekaw ości zajdą tu kozły i b aran y p ogańskie i pro testan ck ie. Ci o sta tn i m ają tu śliczną, now ą kaplicę. Za­

pew ne nasze p o lsk ie w ładze bud o w lan e zain tereso w ały b y się w ta k im w ypadku kw estią bezpieczeństw a życia i zdrow ia p u b licznego w naszej kaplicy. T u w ła­

dze tak im i ..d ro b n o stk am i" się n ie in te re su ją , ale m y, któ rzy uw ażam y się za ..kulturalnych**, pow inniśm y to sam i uw zględnić. A le cóż ten m isjo n arz ma zro­

b ić? C hrześcijan o d pędzić dla b ra k u m iejscu, czy w ogóle w ynieść się, bo nie ma p ien ięd zy na k ap licę? M iejsce m am y k u p io n e w sercu w ioski, budow a pilna, a cóż m am y zrobić. T rzeb a p ien ięd zy . N asi ch rześcija n ie b ie d n i straszliw ie, k arm ią się suszonym i ziem niakam i. M ężczyzna zadow olony, je ż e li go kto n a j­

m ie do n iesie n ia drzew a lu b w ęgla drzew nego. Id zie chętnie około 30 km za 50 groszy na dzień o sw oim . I za to m a u trzym ać ro d z in ę ? K aw ałeczek pola na stoku góry c h ro n i go z ro d zin ą zaledw ie od śm ierci głodow ej. P ra cę gotowi dać dla k ościoła, ale m a te ria ły trzeba ku p ić, m ajstró w trzeba zapłacić. Tysiąc p olskich złotych starczyłoby n a jz u p e łn ie j, ale skąd je w ziąć? A je d n a k m ożeby się ktoś zn alazł?

*

I znow u trzy p rzełęcze o k o ło 500 m p o nad poz. m orza, d o b re trzy go­

dziny przech ad zk i po tu tejszej Szw ajcarii.

*

(17)

183

Pe-sa. K aplica śliczna, ro jn a od w iernych, a zwłaszcza hałaśliw ej, kochanej.’

m łodzieży. N iep o d o b n a rozdaw ać im obrazków czy m edalików , czy cukierków ,, bo człow ieka rozerw ą, wszystko w ydrą, zniszczą w tłu m ie , skończy się na siń ­ cach i płaczu ! A je d n a k d ew ocjonalia dać im trzeb a, ale sztuką, sprytem . W ie­

czorem zaczyna padać śnieg i sypie do ran a. Sm utne ran o zagląda do m ego p o ­ k o ik u , w yglądam i ja, a tu wszystko b ia łe , p rz y je c h a ł św. M arcin na b ia ły m k o ­ niu. A le on się p o m y lił, bo to ju ż połow a m arca! Ale w idocznie p rzy b y ł z P o l­

ski, sp ó ź n ił się, droga d a le k a ! Dość, że p lu c h a !

*

P rzyszło tro ch ę m ężczyzn, k o b ie t na lekarstw o. T ru d n o się dziwić. K obieta, w C hinach, zwłaszcza na w siach, sam a sobie b u cik i w yrabia z różnych m aterii.

Dziś, choć nóg ju ż nie w iążą, trad y cja została. W ierzchy często jed w ab n e, ślicz­

nie haftow ane w ró żn o k o lo ro w e kw iaty, podeszw y z m a te rii. Po suchym wy­

śm ienite, ale na deszcz an i za p ró g . Po mszy św. do chorego z W iatykiem . Na górach sam otna chatka z k am ien i gliną spajanych, okna bez szyb, drzw i tak, by pies n ie w szedł, ognisko bez ko m in a, w iatry i zim no, ja k w „ p s ia rn i" , ale świeżego pow ietrza nie b ra k . M ieszka tu dw oje staruszków . P rz y p o m in a się d o ­ sło w n ie : „ b y ł sobie dziad i bab a, bard zo starzy o b o je !“ S taruszek chory, n a­

wrócony z p ro testan ta, b ard zo gorliw y, zło te u sposobienie. Boi się szatana w ostat­

niej chw ili, k atech ista p o d d a je m u akty strzeliste, ja d aję m u m e d a lik cudowny*, ogrom nie u rad o w an y . D roga do tej ch atk i taka po śniegu, że m ój zakrystianin p rzew ró cił się tylko cztery razy, u m nie skończyło się na silnych poślizgnięciach.

W m iejscach krytycznych sły szałem ty lk o : “ idź d obrze...“ . Chińczyk nigdy n ie p o w ie: „uw ażajcie, d ziu ra w m oście“ , bo to je st w yw oływ aniem w ilka z lasu, to nie p rzy n o si szczęścia, a nuż w p ad n ie! Mówi się : „idź d o b rz e “ , ..idź lep iej

*

Z now u m iejscow ość Z ijd o n (d ziu ra w k am ien iu czyli ja s k in ia ). D roga b a r­

dzo u ro zm aico n a, ale p rzecin a ją tuż u celu obecnie n a b rz m ia ły p o to k . N asi chrześcijanie b y li je d n a k ta k u p rz e jm i, że p rzy słali krzep k ieg o m ło d zień ca, k tó ry m nie, n ib y św. K rzysztof, p rz e n ió sł ..na b a ra n a “ . Dużo lat u p ły n ę ło k ied y m nie jako m alca przenoszono przez d ro g i z W isow atek do B orzęcina ..na k o n ie c “ do szkoły na p lecach w czasie w iosennych roztopów . I dziś ze sm utkiem w spo­

m inam te daw ne czasy z m o jej ojczyzny. Z łe dro g i — to dow ód b e z ła d u , bez­

w ładu, in e rc ji, b ra k u inicjatyw y, o rganizacji. B orzęcin, wieś olbrzym ia, m iesz­

kańcy in te lig e n tn i, ch ętn ie pom ogliby p rzy ro b o tach pub liczn y ch dla ich dobra.

Ś rodkiem p rzepływ a Uszwica, niesie m oc k am ien i, żw iru, piasku. M ateriały z ło ­ żył P an Bóg na m iejscu, lu d zie ochotnych dość, to p ią się na drodze „ sk o tn ik u “ do W isow atek, n ie ma w ładzy, k tó ra b y te siły n atu ra ln e zesp o liła. B ra k duszy, k tó rab y ożyw iła m artw e ciało . Czym ró żn im y się od C h in ?

*

Z ijd o n . D o p iero ro k ja k k aplica otw arta, dziś ju ż trzy n astu ochrzczonych..

K aplica na strychu. P o raz pierw szy tu o d p raw iłem m szę św. i och rzciłem parę osób. Ju ż n aw ykłem do nędzy i niebezpieczeństw naw et, ale tak iej k aplicy je ­ szcze nie w id ziałem . Ściany w lin ii lite ry Z, pod bardzo ostrym k ątem , je st to n ap raw d ę k uszenie P an a Boga. Na dole ku ch n ia bez kom ina, a z n iej ja k z o gni­

ska obozow ego W o jsk ieg o : ..Bucha ogień, w yrasta szara sosna dym u i rozsze­

rza się — W górze na k sz ta łt baldachim u... Ja k tu odpraw iać m odlitw y, n a ­ bożeństw a w takich w a ru n k ach ? P ytam k atechistę i m iejscow ych w iernych, czy tu we wiosce n ie ma lepszego dom u do w ynajęcia na k ap licę? Je st inny dom i to p a rte r, ale prócz kom o rn eg o trzeba w n apraw ki w łożyć n a jm n ie j czter­

(18)

184

dzieści p o lsk ich złotych. W ioska za m ała, b y tu daw ać k atechistę, ale jest tu n auczyciel szkoły m iejscow ej, d obry k ato lik , gdybyśm y m u d ali ja k ie 3—4 zł. p.

m iesięczn ie, ślicznie p ro w ad ziłb y i uczyłby nasze dzieci i starszych. A może znaj­

dzie się ja k i fu n d ato r, d o b ro d ziej?

*

M oje obrazy katechizm ow e ro b ią sw oje. Stale w ob lężen iu , dużo pogan przychodzi z ciekaw ości. Oczywiście n ie ż a łu je się im o b jaśn ie ń i zachęt. Wi­

dzę grupę k o b iet, je d n a ro b i d o b re w rażenie. P o d ch o d zę i pytam , czy już ochrzczona, daje w ym ijającą odpow iedź. N alegam , czy ju ż czci Pana nieba?

U n io sła się św iętym o b u rzen iem i p o w iad a: „D opiero zeszłego ro k u kaplica tu otw arta, a ksiądz chciałby, byśm y ju ż wszyscy czcili P an a n ie b a ! Ja też przyjdę, ale dotąd nie m iałam czasu poznać tej n a u k i“ .

*

Oda m a śliczną k aplicę p ro testan ck ą, jasna, b ie lu tk a . Nasza na strychu dom u, któ ry jedzą b ia łe m rów ki. T rzy lata tem u tylko je d n a spow iedź tutaj, dziś p iętnaście, ład n a grupa katechum enów , nasz strych o k azu je się za ciasny.

Ale kiedy my m aterialn ie dorów nam y p ro testan to m ?

*

L ieu-deu (głow a sm oka) d o piero dwa lata kaplica otw arta, 21 spowiedzi, strych ła d n ie się zap ełn ia. P rzyszło p aru z „ in te lig e n c ji” , pogan. Zastępca wójta, m ło d y , in telig en tn y , bardzo nam przychylny, nie m oże się nachw alić naszej w iary, ale też n ie m oże się zdecydow ać, by p rzystąpić do czcicieli P ana nieba.

T ru d n o , je st „urzędnikiem *4, a to stanow isko każe m u być „ n e u tra ln y m 4*. Po­

trzeba nam pom ocy B ożej, słow a nasze i najw iększe w ysiłki nic nie zrobią.

*

T sin-deu, dawna gm ina chrześcijańska, ma śliczną k ap licę i je s t siedzibą katechisty generalnego. P oniew aż po m isji n astęp u ją tu dwa dn i św iąt, św. Jó­

zef i n ied ziela, zatem postan o w iłem zostać na trzy dni. P o g órskich wędrów­

kach znalazłem tu p o k o ik sp okojny, o dpocząłem , ale też m iałem tu i dużo po­

ciechy i sm utku. Z acznijm y od ostatniego. W sąsiedniej wiosce D adeu (wielka głow a) zorganizow ano p o rząd n ie szkołę ludow ą i dzięki, iż tu przybyło dużo ludności m iejsk iej z obawy przed b o m b ard o w an iem , liczy dużo m łodzieży. Na­

szych k ato lick ich d zieci b ęd zie d o b ra dziesiątka. N iestety, szkoła nie je st neu­

tra ln a re lig ijn ie , ale je st an ty k ato lick a, szczególniej je d e n z nauczycieli w tym c elu je. N ie pozw alają dzieciom do kościoła na w iększe św ięta, w klasie wy­

raźnie n o tu ją tych, k tó rzy czczą P ana n ieb a. Po m o jej m isji dzieci b y ły karane po zo rn ie za to, że n ie p rzyszły do klasy, choć w iedziano dobrze, że przyszły do kościoła celem sp e łn ie n ia obow iązków re lig ijn y ch . W klasie w ykłada się p u b liczn ie d arw inizm o p o ch o d zen iu człow ieka od m ałpy. R azu jed n eg o po­

w staje je d n a k ato lick a starsza dziew czyna i pow iada, że to niepraw da... cała dysputa na oczach klasy... Rzeczy sm u tn e! Je d e n z katechistów m oich często zagląda do owego nauczyciela, d y sp u tu ją, na w iele kw estii nauczyciel nie ma odpow iedzi, ale sw oje u trzy m u je . M yślałem interw eniow ać u w ładz szkolnych w W enchow , ale je d e n bard zo in telig en tn y Chińczyk, d obry k ato lik , obeznany ze stosunkam i m iejscow ym i, o dradza m i, m ów iąc, że darw inizm dziś bardzo p o p u larn y , o n i wszyscy w rad zie szkolnej są jego zw olennikam i, zatem darem na in terw en cja. N apraw dę szkoda, że z je d n e j ostateczności pogaństw a w padają Chiny w d rugą ostateczność zaślepienia pseudo-nauki, ateizm u m aterialnego. Czy to n ie lin ia ateistycznego k o m u n izm u ? Lud ta k n atu ra ln ie dobry, a ja k dobry g ru n t p o d katolicyzm . I na o d w ró t: tylko k atolicyzm zdolny tę d o b ro ć i p ro ­

(19)

185

stotę uszlachetnić i podtrzym ać, ale są ślepi, k tó rzy b u rz ą z w ielką szkodą dla- Chin. K ilk u chłopców naszych zam ieszkało u ro d zin y p o gańskiej w p o b liżu szkoły. N ie pozw olono im je d n a k na m odlitw y p o ra n n e , w ieczorne, m usieli p rz e ­ nieść się dość daleko do n aszej kaplicy i zam ieszkać u katechisty. N ie p rz y ja ­ ciele kościoła żądają dla siebie to le ra n c ji, ale ja k u n ich to leran cja wygląda pierw ow zór w R o sji d zisiejszej.

*

W k aplicy m iałem dużo m łodzieży, to o b iecu jące, zachęcałem ją sp e cjal­

nie do w ytrw ania. Ic h sre b rn e g ło sik i w czasie nabożeństw a zastąp iły mi n a j­

w spanialszy chór artystyczny.

*

P rz y szła m i je d n a ro d zin a od szeregu lat zaw ieszona w p rzystępow aniu do S akram entów św. W ydali có rk ę za p o g an in a! C ierp ieli d łu g o , sum ienie ich gryzło, z bó lem p a trz e li, ja k in n i p rzy stęp u ją do spow iedzi i K o m u n ii św. Z d o ­ byli się na odw agę, przyszli b ła g a ć o litość, gotow i przy jąć jak ąk o lw iek p o k u tę.

Cóż tu zro b ić! Z gorszenie p u b liczn e, p o k u ta m usi być p u b liczn a. O biecali ową w ydaną córkę w szelkim i sposobam i naw racać i o ile się da, m ałżeństw o je j u re ­ gulować. Isto tn ie , przyszła w n astęp n e d n i do k ościoła, a mąż je j p o g a n in p o ­ dobno zostaw ia je j w olną ręk ę. D w oje m niejszych dzieci starzy dobrze w ycho­

w ują, znają one re lig ię św., zatem p rz y ją łe m rodziców spow rotem , a do kościoła o fiarow ali św iece. W raz ze w szystkim i w iern y m i odm ów iliśm y akt skruchy, a w szystkim zapow iedziałem , że ci dw oje naw racają się, zgorszenie n ap raw iają, zatem p rzy stęp u ją znow u do łączności z K ościołem . P raw d a, to surow e, ale p o trzeb n e i b ard zo zbaw ienne. W ieczorem m am k azan ie do pogan. W sąsied­

niej wiosce D zied eu w dom u je d n eg o z naszych chrześcijan zb ieram y się u ro ­ czyście. Tow arzyszy m i k atech ista, w iele d o b rej naszej m łodzieży i dużo ch rze­

ścijan m iejscow ych, zapalam y lam p ę naftowo-gazową. Schodzi się dużo pogan, w ielu w k apeluszach e u ro p e jsk ic h , to ..in telig en cja44. M oje obrazy katechizm ow e w oblężeniu.

*

W k azan iu tłu m aczę im istn ie n ie P an a Boga, konieczność oddaw ania Mu czci, relig ia k ato lick a n ie je s t obca, Bóg n ie je s t obcy, zagraniczny. Chińczycy i obcy to b racia, siostry, istn ie n ie duszy n ie śm ie rte ln e j, konieczność je j zba­

w ienia, czczość b ałw an ó w pogańskich. W reszcie k ilk a słów przeciw p ro te sta n ­ tom . M ój k atech ista tłu m aczy im m n iej w ięcej to sam o, by jasno zrozum ieli.

O gół zasłuchany, a n i słow a sprzeciw u, p o takiw ania głow am i. N a sam ym k o ńcu dysputa z p ro te sta n ta m i. Z o stało ich p a ru głow aczy, m ąd rali, ale sam i k ry ty k o ­ wali p ro testan ty zm . O b jaśn ialiśm y im wszystko z katechistą, odeszli b ard zo do­

brze u sp o so b ien i, arg u m en tó w m ają dość, ale siła bezw ładności d ziała, potrzeba ła sk i Bożej.

*

W uroczystość św. Józefa w ychodzę na w ioskę, na ..spacer m isy jn y ". Tuż obok dro g i stoi „D om p rz o d k ó w ". M ało co w idać p o rtre ty przo d k ó w i u rn y na k a d z id ła , cały dom założony tru m n a m i, istny skład. To p u ste tru m n y , p rzy­

gotow ane ju ż dla starszych członków ro d u , czekają, aż się zalu d n ią. Starzy m ają rów nież przy jem n o ść oglądać tru m n ę , k tó rą sobie sp raw ili za życia lu b dostali w p o d a ru n k u od w dzięcznych dzieci. O bok tego sk ła d u dw óch cieśli fab ry k u je now e tru m n y . P o d ch o d zę do owych ro b o tn ik ó w i pytam n iby n ieo b ezn an y , co to za dom , na co służy, co z niego za p o żytek? R obota oczywiście sta n ęła, sto­

larze w dają się w rozm ow ę. Je d e n z n ich b ard zo rezo lu tn y p o w ia d a : ..Pożytek z tego d o m u ? T en , że m am y tu pracow nię, n ik t nam nie p rzeszkadza, ani my

Cytaty

Powiązane dokumenty

rań, aby szeregi apostołów Cudownego Medalika Niepokalanej coraz więcej się rozszerzały i pod płaszczeni macierzyńskiej opieki Panny Możnej wal­.. cząc i

Miłość Boża w życiu wielkich

CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY

[r]

nego Medalika, Dzieciom Marii, Dostojnym ich Przewodnikom i gorąco prosimy, aby w świetle chwały Zmartwychwstania znaleźli prawdziwy pokój swoich serc i dusz i

Cześć św iętego Józefa sięga sam ego p oczątku Kościoła.. Józefa odznaczali się

zbyć się tych m ęczarni nieznośnych, byle tylko znaleźć się u celu swych m arzeń.. Więc zastanow ili się wspólnie, postanow ili opuścić niewdzięczną ziemię

Lecz ponieważ czystość jest udziałem mocnych, tych, którzy um ieją walczyć i nie cofają się przed żadną ofiarą, Serce Marii, które Medalik ukazuje nam