• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 2 , nr 1 (1919)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 2 , nr 1 (1919)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Num er niniejszy zaw iera z dodatkiem stron 16 i kosztuje 80 fen.

Rok II. Nr. 1 Cena numeru 8 0 fen. K 1*— 5 stycznia 1919

A d m i n i s t r a c y a :

M a m m w j M m v W I H M P W W I H P f Prenumerata w ynosi:

W arszaw a: kwartalnie Mk 10’—

Krakowskie Przedm. 9.

B M M M M I M fin ML

K 12-—, z przesyłką

Kraków: W olska 19. a

wMJWl

*

M j m I M

J r

JmNk

Mk 10-50 K 12-60;

Lw ów: plac Maryacki 4 (Hotel 0-eorge’a).

Tymczasowy adres redakcyi:

Kraków: Wolska 19.

półrocznie Mk 20’—

K 24-—, z przesyłką Mk 2 1 — K 26'— ; rocznie Mk 40-— |K

W ^ n ^ o l y ^ 6 i> M /U ć l^ u łU

48’—, z przesyłką Mk 4 2 . - K 50-

„...Kaci Wisłą czuwa straż!“

(2)

b r u d n o się nie' śmiać serdecznie...

Dzisiaj, gdy Czas nowijm światom Na oścież otwieia wierze je,

Trudno się nie śmiać serdecznie, Patrząc, co w Polsce się dzieje.

Ale że śmiech i najszczerszy 'Nie bardzo dziś idzie na zdrowie,

Wystarczy, jeżeli zapiszesz, Co mieści w niejednej się głowie.

0 exodusie królów

Posłyszał ludek w Warszawie 1 myśli: „Kto z czasem nie idzie Ten wielkiej nie służy sprawie“.

W ięc do orzełka się zabrał I ptaszę, okrutnie zbiedzone, Osobnym straciło dekretem Swą malowaną koronę.

Dziękować Bogu, że w dobie, Gdy pacyenci wciąż giną, Naszego nie zoperoumli Razem ze zdrową głowiną.

j Ale i taki wypadek i Zbyt łatwo stać się gotowy ' Tam, gdzie się do operacyi

Biorą lekarze bez głowy...

O jakżeby człowiek śmiał się.

Gdyby żołądek miał syty!

Radosne nadeszły wieści:

Warszawa pnie się na szczyty!

Że pompierskiej drabinki Do swego w ysiłku użyła.

Trudno się dziwić, wszak „Zamek"

Nie skalna, tatrzańska to bryła.

A zresztą, rzecz obojętna, Jak zabrać do swego się dzieła.

Byleby w m yśl nowej epoki Zaznaczyć, że ,,Nie zginęla!“

Zaś zg:nąć jak łatwo by mogła Przez — niedobrane kolory Z fabryki jakiejś odwiecznej.

Z ręki, z starości chorej!

W róg pono ciągle gdzieś czyha Nn całość, gdzieś jakichś bezprawi Dopuszcza się pono i brat się

\ Gdzieś pono okrutnie krwawi...

O, cierpliwości, a w porę

Któżby się pchał — do Piławiec!

Już m am y plócienko czerwone, Znajdzie się wkrótce i krawiec.

Cieszę się, m ój przyjacielu, Nareszcie zmądrzeli nasi, Polska zatryum fuje, Mózg z niej wygnano ptasi!

Dzisiaj, gdy Czas nowym światom Na oścież oiwiera wierzeje,

* Trudno się nie śmiać serdecznie, Patrząc, co w Polsce się dzieje...

Jan Kasprowicz

U lwowskiego goEibrody

— C z e m u ja nie w y s p a n y ? Bo ja d w a noce je c h a ł z w ag o n e m . Ja c h cia ł syna w e W a r s z a w i e zapisać na uni­

wersytecie, ale ja tam nikogo nie zna ł i ja już z a cz y n a ł głu pieć, gdy nagle wid zę, jak idzie Praus, mój dobry z n a ­ jomy z Z a k o p a n e g o , gdzie on m ia ł freblówki, d o której moja córka c h o ­ dziła. Servus, P ra u s! (m ó w ię do niego, bo my pili bruderschaft) a on si na mnie ofuknił i p o w ia d a :

— W a s willst d e ? G a j w eg, ja te­

raz nie ż a d e n P rau s, tylko polski mi­

nister oszwiaty!

I on si na mnie z a d e m o d w ra c a ł i p o s z e d ł.

; ' Jak on mi to p o w ied z ia ł, to ja zba- ran ił jak pies, ale ja si ucieszył, że taki m a łam e d h ajd ero w y w y s k ro b ał si d o godności ministra oszwiaty . T a m w W a r s z a w i e jest ła t w o o w ysoki po- zycyi. N a uniw ersyteci jest profesor Jara, którem u nazyw ają Fujara, bo jak go pytali, co on już d r u k o w a ł, to on si przyznał, co on d r u k o w a ł sobi pare razy bilety w izytowy.

Ja sobi p o m yszlił: taki minister i taki profesor! I ja p o je c h a ł d o Lublina, ab y tam syna zapisać! A l e na rekto­

racie ujrzałem wisieć taki kartki [ja ją sobi o d p isa ł]: Przyjm ują się tylko P o ­ lacy, prócz tego w d ro d z e w yjątkow e j żydzi katolickiego w yznania. W o b e c tego ja nie b ę d ę sy n a zap isy w a ć na uniw ersytet.

Ja teraz p o z n a ł dopiro, co to jest a myszigene Regierung. N a co si p rzyda cz erw o n y sztandar, jak w gło w ie pstro albo żółto .

P a n redaktor myszli, co te W a r s z a -

wiaki zd ają sobi s p ra w ę z naszego po ło ż e n ia w e L w o w i e ? O n i myszlą że to rogatka gródecka bije się z ro ­ gatką ły c z a k o w s k ą. O n i pojęcia ni- mają, że to c a ły kraj w ogniu, że tu chodzi o życie miljonów P olaków , że historja b ęd zie im kiedyś chcić na gęby nap iąć co oni nas zostawili na p as tw y hajoamakom. T u giną żo łn ie rze w stu­

denckim mundurku,a tam tyszęcy srebr­

ny ch ep o le tó w szedzi po kawiarniach.

O czarnoskórym królu]

z Gwinei

P a n M o n te sq u ie u , ś w ia tły autor „ L i ­ stó w p ersk ic h ", które o d n ie d aw n a p o sia d am y w p rze m iłe m tłom aczeniii Boya, o p o w ia d a w tej książce histo- ryę n as tęp u ją cą :

„ C z y t a ł e m w jakiemś sp raw o zd a n iu

„iż gdy okręt francuski w y lą d o w a ł na

„ w y b rz e ż a c h G w in ei, kilku ludzi z za-

„łogi u d a ł o się na lad, celem zaku-

„p n a paru baranów. Z a p r o w a d z o n o ich

„p rz ed króla, który w y m ie rz ał s p r a w ie ­ d l i w o ś ć sw v m p o d d a n y m p o d drze-

„ w e m . S ie d z ia ł na tronie, to znaczy

„na pniu drzewa, równie dum ny, jak

„g d y b y z a s ia d a ł n a stolcu wielkiego

„M o g o ła. M ia ł g w ard y ę z trzech czy

„czterech ludzi z d rew n ian em i w ł ó c z ­ n i a m i ; parasol w k sz tałcie baldachim u

„o s ła n iał go od s ł o ń c a ; w szy s tk ie oz-

„ d o b y jego, jak również i królowej,

„ s k ł a d a ł y się z ich w ła s n e j czarnej

„skóry i kilku pierścionków.

„ O w m onarcha, którego pró żn o ść

„ p r z e w y ż s z a ła je szcze jego nęd z ę, spy-

„t a ł ujrzawszy cu d zo ziem có w , czy dużo

„m ó w i się o nim w e F ra n cy i?

„ M n i e m a ł iż s ł a w a jego imienia

„musi sięgać od jednego bieguna po

„drugi, na w s p a k tem u z dobyw c y,

„o którym mówio no iż na k a z a ł milcze-

„nie całej ziemi, on m nie m ał, iż mo-

„c en jest c a ł ą ziemię zmusić, by ga-

„ d a ł a o n im “ .

P s ia k r e w ! T e n M o n te s q u ie u to b ard zo daleko się gał wzrokie m w przy­

sz ło ść. D o t ą d myślano, że tylko 18-ty w iek o dzw ierciedlony jest w L istach perskich. O t ó ż nietylko! W i d z im y , że chytry en c y k lo p ed y sta także i P o lsk ę roku 1919 doskonale u ch w y c ił i s c h a ­ rak tery z o w ał. Bo czyż nie jest kochana O j c z y z n a nasza czarnoskórem u królowi p o d o b n a? ! ______________

(3)

5 Stycznia 1919-________________________„ S Z C Z U T E K “ Nr. |, _ Str_ 3.

Akcyza polskości

Są m yśli prostookie — są też m yśli zyze.

W rozm aitych dziś partyach stworzono akcyzę.

To akcyza polskości. Oto mężów grono Zbiera się i ofiarę sądzi upatrzoną,

W ymierza jego polskość, jak się alkohole W ymierza — i przykleja na nim banderolę Zgodnie z tem, ile w jego duszy jest procentu Polskości — ile zasię obcego pigmentu.

Piłsudski więc 15% m a Polaka,

A zresztą czysty moskal: W ięc m u się oznaka Należy odpowiednia. Rósł pośród moskali Po bybirach weń ducha swojego przelali Bolszewiki. Na kresach Litwy urodzony

Bliżej on był moskiewskiej niźli polskiej strony.

Całe życie szanuglował rosyjskie zasady I gral rolę patryoty, aby mieć brygady —

I — trzeba to powiedzieć otwarcie choć z żalem — Z moskalami wojował, bo sam był moskalem.

Sieroszewski m niej Polak jest niźli Piłsudski 14%; zresztą m oskie wsko-j a kucki

W nim duch — i wiecznie działał n a zgubę ojczyzny, Losy jej na niemieckie prowadząc mielizny.

Daniłowski w Charkowie m iał zostać technikiem I tak włada rosyjskim jak polskim językiem.

Sieroszewski więc jeden, Daniłowski drugi — Polskości m ały to moskiewskie sługi.

A Śliwiński? Uważcie. Pisze Lelewela — Tadeusza Kościuszkę czci jak zbawiciela.

Ale wczytaj się dobrze: co to się w nim pląta.

KościuszKo to Żeleźniak, Lelewel to Gonta — Tak oni wyglądają u pana Artura.

H ajdam acka przez niego przemawia natura.

Wstążeczki banderoli czerwonej, niebieskiej Lub zielonej — przylepia na grzbiecie rodaka, By widać było, jaki w nim % Polaka.

Ale, że dziś na świecie złośliwi są ludzie,

Więc mówią, że wieczyście kąpiąc się w Talmudzie, Niemojewski powoli stalmudział do szczętu:

Żyda m a 95 w sobie procentu.

W innych partyach akcyza wypada inaczej:

Toż p. Studnicki ręce swe łamie w rozpaczy, Widząc, że Polską rządzić chciałby pan Korfanty Niemiec do szpiku kości — choć go dyletanty Zowią arcypolakiem. Po polsku on gada, Lecz duch m u na berliński m anier się układa.

Dmowski otrzym ał czarno-białą banderolę, Bo to psychicznie Prusak-W szechpolak (Allpole)

Hakater — tłumaczony wszechpolskiemi słowy — Dodaj, że w nim moskiewski siedzi rewirowy - Za którego staraniem każdy dziennik polski W Paryżu cenzurował Excellence Izwolski - A ujrzysz: Niemojewski czy Dmowski Ignacy — Korianty czy Piłsudski — to nie są Polacy — Nie iJolak jest Śliwiński — ani Daniłowski — I ktobądź pod akcyzne pójdzie tw arde wnioski.

I gdyby sądzić wszystkich z banderoli znaków:

To powiemy, że w Polsce nie m a dziś Polaków Są niemcy, austryaki, prusaki, moskale;

Są żyd}r, liajdamaki... Polaków zaś — wcale

Nie znajdziesz — choć myśl taka serce ci zagryza — Lecz taki daje wyrok Polskości akcyza.

A n t o n i L a n g e

W szkole nauk politycznych

— Co to jest niewola?

— Ucisk proletaryatu przez burżujów.

— A wolność?

— Ucisk burżujów przez proletaryat.

Republika Kramarz-Masaryk

By zyskać teren dla swych kramarskich celów urzą­

dzają Czesi masa ryku o polskie dziedziny.

Z etymologii aktualnych

— Skąd pochodzi nazwa Lwów?

— Bo mieszkańcy jego b iją się jak lwy.

— A Warszawa?

— Gdyż pełna jest waru partyjnego.

Nastrój koalicyjny

coraz bardziej ogarnia W arszawę. Jeden z większych domów gry sprowadził już francuskich krupierów.

Nawet na ulicach p y tają się:

— Czy umiesz po francusku?...

U Loursa

— Wiesz, podobno Paderew ski przyjeżdża do W a r­

szawy!

— Mój Boże, a jeszcze nie m am biletu na jego koncert.

I dogodź im!

Kiedy gen. Haller w roku 1915 po Szczypiórnie i Benjam inowie wjeżdżał do Przem yśla krzyczano na ulicach: niech żyje Piłsudski!

Kiedy Piłsudski przed kilkunastu dniam i zjechał do Lwowa przed hotelem George‘a odzywały się okrzyki:

Niech żyje Haller!

(4)

Iły 8010a ł A . ś w id z iń s k i

— K ie d y ustaną nareszcie te sw ary partyjne?

U s ta n ą odrazu z chwilą, gdy P . P . S znaczyć b ęd z ie tylko P . P . S. ( P i e r w s z y P u ł k S trz e l c ó w ) a N.

p o d d a się rozkazom N. D. (N a c z e ln e g o D o w ó d z t w a ! . ..)

D

I. L E M A Ń S K I: M E A N D R Y W połączeniu moc

Jeden się za dodatnia jednostkę uznaje, Mówiąc: ten, ów i tamten — ujem ni hultaje.

Ale biegun dodatni i biegun ujem ny

Daje światło li tylko przez kontakt wzajemny.

Gdy jeden jest zbyt nisko; drugi zbyt wysoko, W pokoju będzie polskim mrok, choć wykol oko.

Głowa i nogi

Polska mierzy do celu, lecz utrafi w sedno Wówczas, gdy ta bogata złączy się z tą biedną.

Bo chociaż głowę czapka tuli w mróz bobrowa, Gdy nogi bose, całość nie w yżyje zdrowa.

Bogacz, gdy tańszą czapkę, a biedny lud mnogi Droższe buty dostaną, kraj stanie na nogi.

N r. I . — S tr. 4. 5 S ty cz n ia 1919

(5)

cznia 1919. ,,S Z C Ż U T E K “ Nr. I. — Str. 5.

Rekonstrukcya gabinetu polskiego

i

połączone z tem zmiany personalne w urzędach

(6)

~Nr- 1. - Str. 6. „5 Z C Z U T E K ‘ 5 Stycznia 1919.

Z Szopki W arszawskiej na rok 1919

R y s o w a ł i p i s a ł A n to n i S c o n lm irs k i.

Miałem ci ja zloty róg, miałem ci ja czapkę z piór, dziś mam buty—lakier, m elonik na bakier,

u zegarka zloty sznur... (bis)

Dawniej byłem prosty cham, dzisiaj jestem taki sam.

Zam iast kerezyji kołnierzyk na szyi i czerwony krawat mam...

Miałem ci ja własny stył dziś wyglądam ja k goryl, Chociaż się krzywicie, wszędzie mnie widzicie Cafe-Bristol, Hotel Brul,

Czapkę z piór niech weźmie czort chcę wyglądać ja k sam lord zm ieniłem portasy

sute sluckie pasy

na tandetny łódzki kort.

Lasom, polom, siw ym mgłom na fujarce grotem som

dziś gramofon Pathe rozwesela chatę

„Madam L u lu “ — Konrad Tom...

W szystko stare wzięło w łeb dzisiaj w górę wylazł kiep kto był dawniej panem dzisiaj jest kapcanem cham do góry wznosi łeb...

Prezydent Wilson w Warszawie

Prezydent W ilson uczestniczył właśnie w galowym obiedzie w W ersalu, kiedy przyniesiono mu depeszę warszawskiej Rady m iejskiej. 5. as trój był podniosły, Stary (>lt inenceau całował z płaczem Lloyda George‘a, król Jerzy dla przyzwoitości śmiał się z mocno żołnier­

skich dowcipów 1'ocha. Dowcipy były nieszczególne — ale król Jerzy brał pod uwagę wyjątkowe zasługi Focha na polu bitwy. Dopiero kiedy m arszałek chciał koniecznie tańczyć d z ig a — król Jerzy wziął go pod ram ię i oddał w ręce Erzbergera, który usługiwał przy stole.

— Niech-110 Mateusz odprowadzi pana m arszałka — powiedział król Jerzy, dając Erzbergerowi pięćdziesiąt centimów. — Foch rzuca się na szyję pannie Cheval, wy­

bucha płaczem i śpiewając „Allons enfants de la patrie"

pozwala się wyprowadzić z sali.

W ilson tymczasem szybko przerzuca okiem depeszę i już m iał ją zmiąć i rzucić na stronę, gdy nagle wzrok jego pada na podpis.

— „Rosset — przypom ina sobie W ilson — mój Lan- singu! Skąd ja mogę znać Rosseta?"

— „Obywatelu, Biały Ojcze“ — rzecze Lansing n a j­

widoczniej zdziwiony krótką pamięcią swego prezyden­

ta — „Rosset jest wodzem jednej z największych w Polsce partyi — jest prezydentem jednego ze stanów w w Polsce — to bardzo w ażna i znakomita figura'1.

W ilson czyni minę, która pozwala się domyślać, że ocenia należycie powagę pozycyi Rosseta, ale najw ido­

czniej chce jakichś ściślejszych informaeyi.

—• Doskonale, mój Lansingu. W jakimże stanie rzą­

dzi ów Rosset?

Lansing jest coraz bardziej zdziwiony i odpowiada:

— „W stanie nietrzeźwym obywatelu Biały Ojcze!

Jest to bardzo znakomity stan1'.

Sytuacya przy stole staje się tymczasem coraz swo­

bodniejsza. P ani Poincare śpiewa piosenki niemieckie, których się nauczyła od jeńców; pani Rostand w żałobie siada W ilsonowi na kolanach i prosi, zeny jej ofiarował skarpetkę.

Kiedy Wilson odmawia, pani Rostand grozi, że będzie improwizowała. Prezydeent spocony i zgnębiony ostate­

cznie. Korzysta z sekundy w której owdowiała poetka daje prztyka w nos adm inirałow i Jellicoe i wysuwa się z sali, kiwając na Lansinga i pułkownika House, aby szli za nim.

— „Pojedziemy moi kochani do W arszawy. Nie spo­

sób jest wytrzymać w tym Paryżu“.

Przez drogę prezydent W ilson informuje się u pułko­

w nika House w najważniejszych sprawach, dotyczą­

cych Polski. Prezydent W ilson jest zdecydowany wy­

głosić mowę do tłumów' w W arszawie; chciałby ko­

niecznie być au courant warszawskich stosunków.

— „Jak się nazywa ten zamek Paderewskiego?11 — pyta w pewnym momencie Lansinga.

— „Bristol, Obywatelu Biały Ojcze“ — mówi L an­

sing, który kupuje kury od pani Paderewskiej.

— „No dobrze! I któż tam mieszka jak niem a Igna­

cego. Myślę, że nie zostawia zamku bez obrony?1*

— „Skądże znowu" — pospiesza go uspokoić pułko­

wnik Iiouse — jest przecież burgrabia Jentys“.

(7)

5 Styc 1919. 6' Z C Z U T E K " Nr - Str. 7.

Tako rzecze

Mikołaj Wasiljewicz Berg...

W a r s z a w a , r. 187Ó, sala T e a tr u Ro7m aitości.

W m iędzyakcie św ietnej premiery, s ta ły b y w ale c teatralny, M ikołaj W a - siljewicz Berg, autor „ Z a p i s k ó w z p o ­ w sta n ia" i tłum acz „ P a n a T a d e u s z a "

rozmawiając z stojącymi ob o k krytyka­

mi, tak sobie o p o w ia d a ł:

A c h , P o lac y , prosto sła w n y n a­

ród. D o b rz e to o P o ls c e p o w ie d z ia ł ów w ieszcz natchniony: „ W s z y s t k o nam d a ­ ł e ś co d a ć m ogłeś P anie !" Króle, w o d z o ­ wie, bohatery, uczeni, męczenniki ofiar­

ne do ostatniej kropli krwi... U w as jest taki: C hrobry, K az im ierz Wielki, Jagiełło , Z y g m u n ty , K opernik, R e j i K o c h a n o w s k i, C h o d k ie w ic z e, C z a r­

nieccy, Ż ó łk ie w s c y , — ta k ż e „ m o ­ n a c h " osobliwy K ordecki, hussarya, p anow ie P u ła s c y , R e jtan , K ościuszko, książę Józef, legioniści, sybirscy w y ­ gnańcy i ch o ćb y ta osta tn ia „ m iate ż“ . K o n sty tu c y a 3-go M a ja — akt w sw oim rodzaju praw ie że jedyny...

I p o c h w i l i :

A kobiety? K a ż d a dziw i pre- lest". O t , ja sam nie gdzieindziej, tylko tu w ła ś n ie „ p o p a d ł w m a łż e ń s tw o "

z w a r s z a w i a n k ą ! S zlachcic na wsi, gdzie m asz grzyby i ryby — c h o ć go do rany przyłóż. I m ieszczanin nie zgorszy człow iek. C h ł o p y wszystkie też d o b re ludzie. A z kimże w ypijesz mocniej i dłużej i w eselej jak nie z w a m i ? W i a r a , ojczyzna, w olność, w P o ls c e rzecz św ię ta — dom, sz a ­ no w n e b ard z o miejsce. F a n ta z y a u w a s kawalerska, rozmach, tężyzna, humor i maniery francuskie. N o , a trójca p o ­ etycka? „ P a n T a d e u s z " najpiękniejsza w S ło w iań sz cz y żn ie książka. L ite ra tu ­ ra w i e l k a , wielka. S ztuka kochana.

C h o p in geniusz, M oniuszko lirnik ser­

deczny. M atejko, G ro ttg e r majstry.

T e a t r e m polskim m u s is z zachw ycić się koniecznie. P . M o d rz e jo w s k a — cud, cud praw dziwy! Balet lepszy o d impe- ratorskiego w sam ym Petersburgu. Ż y ć z w am i i nie umierać nigdy, z w ła s z c z a

„o p o la c z o n e m u ". M a c ie w szy s tk o . T y lk o ... je d n o , jedno...

?

— N ie t urna zak o ń czy ł nagle z sil­

nym ak c e n tem po rosyjsku i obrócił się szybko.

— N ie t urna! Z w i ę ź l e i dosadnie.

T o zn a cz y zaś w w iernem tłó m ac ze - niu: brak rozumu.

B y ł o to d a w n o , jak się rzekło, blisko p ó ł w ieku temu, dzisiaj je dnak

„prosto“ s ła w n y naród — — —

T a d e u sz C za p e ls k i

Z Pragi

C z e s i c h c ą a n e k to w a ć P o ls k ę , skoro i tak jej „ g ł o w ą " jest Mora-czeski.

Odpowiedzi Redakcyi

P . K r z y k a c z a u) B o jó w ce. Z a p y ­ tuje P ani, jaki będzie u rzę d o w y ty tu ł w y b ra n y ch d o S ejm u k o b ie t? W e d l e naszych informacyi: „p o ś l i c a " .

P r o f. H e ra ld o w sk i w S zp a rg a ła c h . D e w iz a p a ń s tw a polskiego jeszcze nie ustalona. T y m c z a s o w o m oż naby p rz y ­ jąć: „ J e d e n w i l k i j e d n a o w ­

c z a r n i a " .

„Wszędzie ci przeklęci Japończycy11 — mówi pre­

zydent i popada w widoczne niezadowolenie.

Pociąg Wilsonowski jedzie jakąś szalenie krętą linią;

ludność całej Europy przekupuje maszynistów, którzy dokonywują cudów chytrości — byle tylko zahaczyć o wszystkie ważniejsze m iasta. W ten sposób W ilson ma wylizane, dosłownie zelówki — kiedy staje we Lwowie.

Na stacyi harm ider nie do opisania. Tłum izraelitów szwargocący, zdenerwowany, brodaty miota obelgi i ściele się pejsam i po ziemi. Upływa dłuższa chwila, zanim W ilson dowiaduje się, o co chodzi. Delegat rządu

warszawskiego p. W assercug urządził pogrom żydów.

W ilson zatrzaskuje drzwi wagonu, kopnąwszy uprze­

dnio jakiegoś żyda w głowę. Żydzi robią hałas — ale W ilson śmieje się, kontent najwidoczniej.

— „Jak chcecie się boxować, to proszę11 — krzyczy, pokazując w uśmiechu zdrowe białe zęby, oryginalne amerykańskie.

Wjeżdża wreszcie do W arszawy i gdy słyszy pierwsze arm atnie wystrzały staje w otwartych drzwiach w a­

gonu. Armaty walą raz po raz. W ilson zdejm uje cylin­

der i widzi na dworcu wysokiego pana również w cy­

lindrze. Pan m a piękną blond brodę, m inę nadzwy­

czajnie poważną; wygląda jakby zszedł z obrazu Ma­

tejki „Batory pod Pskowem".

Pan Ja n Lorentowicz *— on to bowiem był właśnie wita prezydenta W ilsona imieniem W arszawy, bierze przyjacielsko pod rękę i tłumaczy przyczyny tak szcze­

gólnego powitania.

Ministeryum ochrony sztuki i kultury zdecydowało, że obowiązującym podczas powitania nakryciem głowy ma być cylinder; p. Lorentowicz jeden jedyny w W a r­

szawie posiada cylinder.

Prezydent W ilson mówi, że nic nie szkodzi.

^ „Uszanowanie pułkownikowi" — woła p. Gustaw Beylin, klepiąc po ram ieniu pułkownika House.

Tymczasem huk arm atni nie ustaje. Szyby trzęsą się i tynk opada ze ściany, W ilson przyjm uje delegacyę nielicznej w W arszawie kolonii Indyan. Romuald Ka­

m il W itkowski całuje w jej im ieniu nogę Białego Ojca z Waszyngtonu.

Huk ustał i po chwili znów wystrzał — jakiś inny, potężniejszy.

— To T hugutl pękł z zazdrości — szepcą między sobą panowi \

W ilson dosłyszał najwidoczniej — bo zwraca się do redaktora Straszewicza. (Redaktor Straszewicz przybył na dworzec, bo jego brat mieszka w Ameryce).

—. „Strasznie ciężka artylerya te wasze T hugutty‘‘

mówi W ilson.

„Yes“ — w trąca marszałek Pułaski, który był w Ame­

ryce.

Jad ą ulicami m iasta, a n a ulicach dzieją się rzeczy straszne. Ataki histeryczne, nagłe śmierci, przedwczesne porody — oto słaby obraz przypadków-, którym pod wpływem wzruszenia podlegają członkinie katolickiego

Związku kobiet.

Prezydent W ilson konstatuje z przyjemnością, że je ­ dna z ulic nazw ana została jego imieniem. Na wniosek

p. Bolesława Koskowskiego rada stoi. m. W arszawy po­

stanowiła zmienić nazwę ulicy T raugutta na ulicę W il­

sona. Afisze teatralne o barw ach amerykańskich. Publi­

czność otrzym uje w podarunku od redaktora Krzywo- szewskiego specyalny wilsonowski num er „Świata". W teatrze Polskim „Pułaski w Ameryce" z potomkiem bo­

hatera p.-Franciszkiem Pułaskim raz jeden jedyny w roli lytułowej. Salę dekorują t. zw. „amerykańskie elekstry- czne świczki na choinkę". W teatrze Rozmaitości nowa sztuka Czekalskiego. „Emilia Plater w Filadelfii" czyli , Karyera panny Milci‘‘. Kardynał Rakowski wyprzęga konie i ciągnie powóz w stronę zamku. W arszawa h u ­ czy i ryczy.

A nocą wiesza się na latam i jakiś rudy człowiek po­

m alowany w gwiazdki jak sztandar am eiykański; na szyi jego wisi karteczka z jednym jedynym słowem

„Veto“.

Adolf Nowaczyński nie przeżył chwili, w której nie nie było nic do wykpienia. Jan Lechoń

(8)

F r y d e r y k P a u tsc h : Stańczyk

W y d a w c a i redaktor o d pow iedz ialny: A lf re d A lte n b erg . — Z Drukarni N aro d o w e j w K ra k o w ie.

K ierow nik literacki: S t a n i s ł a w W a s y le w s k i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Okoń po raz pierw ­ szy pyskow ał w sejm ie polskim, m arszałek T rąm pczyński chciał się coś bliższego dowiedzieć o tym bolszew iku Tarnobrzeskim.. Służąc

Rzecz stoi w zw iązku z obietnicam i, które poczynił kongres pokojow y żydom zam ieszkującym Polskę.. Munio zawsze do

W czasie oblężenia W arszawy przez Niem ców Milanówek uwiecznił się tem na kartach historyi, że istniało wówczas bezpośrednie połączenie kolejowe

Dalsze 3 króliki zarażone cholerą zjadła pew na rodzina z Kaźmierza, która zaraz potem poszła do teatru na W ygnanego Erosa.?. Zbliżam się do

trój przym ierza — siaduje se cicho przy kawie, jakby najzw yklejszy śm iertelnik.. W pow ietrzu coraz bardziej

— Bardzo mi się podoba podniosły, poetyczny styl tej konstytucyi, zwłaszcza ustęp o orle białym, który symbolizować m a jasność, m ajestat, moc, górność

M ieszkańcy tej wsi są zupełnie bezbożni, nie chcą iść do w ojska u kraińskiego i nie żyw ią żadnych uczuć narodow ych dla U krainy... Albo jedno albo

Bolszewicy zostaną sromotnie pobici, poczem zajmą Odessę, Archangielsk, M urm ań i podbiją Syberyę. Ukraińcy będą ostrzeliwać granatam i Lwów, wobec czego