• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 2, nr 49 (1919)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 2, nr 49 (1919)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

\

... a na gruzach miasta błąkał się O r-O t, ostatni żyw y c zło w ie k i głosem wielkim w o ła ł- C zytajcie Tygodnik ilu stro w a n y !!

ROK II. Nr. 49. CENA N-RU Mk. 130 K Z.— 7. GRUDNIA 1919.

TAK ZGINĘŁA SODOMA

Rys K . Grusa

(2)

Sir. 2 . — Ni. i*

30 list pada 19I9.

W RO KU 2300

Profesor historyi ziemi na jednym 3 uniwersytetów na Marsie, tak wykładał swoim słuchaczom w r. 2300:

— Zajmiemy się, w dalszym ciągu przyczynami i.z. „Końca świata" na zie­

mi.

Najnowsze odkrycia potwierdzają zupełnie dawne zapatrywania nasze na przyczyny katastrofy ziemskiej. Raz je­

szcze przekonujemy się, że kulę ziem­

ską zamieszkiwał jakiś szczep półgłów ­ ków niezdolnych do życia gromadnego i nie znających wartości odżywczych.

W analizie szczątków kraju noszącego nazwę P o l a n d znajdujemy nowe te­

go dowody. Mieszkańcy owego kraju zginęli — jak wiadomo — z głodu, a tymczasem pod stosami ich ciał zna­

leziono miliony korców niewykopanych kartofli.

*

„Ziemia rozpadnie się w tysiące ka­

wałków" — czytał w feljetonie kur­

ierka, przysłanego mu na wieś, ktoś z zaściankowej konserwy.

—■ Nawet w niebie mają wpływy ci ludowcy — westchnął. Już i tam po­

stanowiono dzielić ziemię!

* v

Koniec świata ? — zawyrokował sir Samuels wobec członków swej komi- syil — Moi panowie, to się gotowo skończyć na całkiem zwyczajnym po­

gromie. Wracajmy do Londynu. I do dał po angielsku: Sicher is sicher!...

* i

...A mówiłem, że będę mieszkać w Zamku aż do końca świata!...

*

— 17-go grudnia koniec świata! — skom unikow ał p. Lloyd Gerge‘owi je­

go sekretarz.

DIES IRAE

Tak! tak moi parafianie. Buła Au- strya — buło dobre. Buła Ukraina, o ! buło fajne! Każdyj braw, szczo tolko

®ih unesty. A teper pryjszły Polaki — i sacao majete? Kinec świta!...

— Jakto? bez plebiscytu? — zdumiał się przyjazny nam mąż stanu.

*

Koniec świata!... koniec świata!...—

wykrzykiwali chłopcy sprzedający ga­

zety.

— A mówiłem zawsze, że nam ten

„Świat" i ten Krzywoszewski nie dadzą rady — ozwało się jakieś echo w re- dakcyi „Tygodnika ilustrowanego".

O D Z N A C Z E N IE P O LS K IE G O U C Z O ­ NEGO

— Przynajmniej się człowiek trochę podreperuje — zawołał ucieszony pro­

fesor Bruckner otrzymawszy na pierw- szem uroczystem posiedzeniu Polskiej Akademii Umijętności nagrodę w kwo­

cie 1500 mk. za całą swą działalność literacką — „Dam se nareszcie pod- zelować trzewiki i portki przenicuję ga- lanto. Na ziemniaczki już nie starczy, ale trudno!“

A słysząc to wszystkie inne Kutrze­

by spoglądały na szczęśliwca zazdroś­

nie.

PR ZY S ŁO W IA Z R E F O R M O W A N E Jeszcze Polska — nie zginęła.

Stanął jak Gdańskiem na kongresie.

Premierowi wyleci słówko wołem, a powróci wróblem.

Gniewa się Polska na koalicyę, a ona o tem nie wie.

Z W O JE N N Y C H P R ZY G Ó D Staliśmy wtedy w małej, ruskiej wio­

sce, parę wiorst za frontem. — Nudy aż strach. Przyjaciel mój, malarz, wy­

brał się raz ze mną do wiejskiej cer- jkiewkji i wtedy to zrodził się w mim za­

miar namalowania jakiegoś świętego obrazu. Znalazła się gładka deska, far­

by —■ i wkrótce gotów był św. Mijchał, przebijający lancą djabła, którego d łu­

gi, pokręcony ogon zwisał ku dolnej ramie obrazu. Przyjaciel mój podaro­

wał swoje dzieło miejscowemu paro­

chowi, a niedługo potem, po poświę- cenju, zawieszono obraz w cerkiewce.

W jakiś czas później poszliśmy zo­

baczyć, jak się on tam prezentuje. Cer­

kiewka była pusta, obraz wisiał na bo­

cznej ścianie, dosyć nizko. Po chwili weszła jakaś chłopka z dzieckiem na ręku.

Przeżegnała się trzy razy, podeszła ku św. Michałowi, a podniósłszy dzie­

cko do góry i przybliżywszy usta jego do kiści, widniejącej na końcu djabel- skiego ogona, wyrzekła:

Stefane, pociumaj Boziu w chwist!...

O B A J W A L C Z Ą ...

W pociągu pospiesznym Mińsk-War- szawa odbywa się bolesna ceremonia wyrzucania „cywilów" z ogrzanych przedziałów I. klasy.

„Niechże się Pan wynosi — tłuma- maczy „rogaty" Poznańczyk opasłemu jegomości w szubie — ja jadę z fron­

tu, należy mi się lepsze miejsce"...

„Co się Panu należy?... Pan walczy /.a ojczyznę z karabinem —\ a ja walczę z kapitałem !"...

W P O Z N A N IU .

. Byłem w Poznaniu i słyszałem na­

stępującą rozmowę pocztowca z ko­

le jo wcem.

K c l e j o w i e c : Zauważyłem, że w ostatnich czasach traktujesz mnie bar­

dzo z góry. Dlaczegoś taki dumny?

P o c z t o w i e c : Chyba nie bez przy­

czyny. Pokaż mi między kolejowcami cho.ć jednego takiego człowieka, jakim j( st... Przybyszewski!

(3)

7. grudnia l 9 l V „ 5 Z C Z U T f i / < " Str. 3. — N r. 4 ^ .

0 / TA BYR<A !

(P IE Ś Ń D Z IA D O W S K A )

Oj, skarbie polski,

co s ię z tobą d z ie je ? Dia n a s z e j m a rk i

w ciąż besa s za leje .

Choć na ra tu n e * p rzy je c h a ła z W iednia p o w a ja p r z e d m ą ..

N iech-no , mówiono, w e jrzy tu Biliński, w net on odrobi,

co spsocii Karpiński...

P rry b y ł, z a p u ś ć '/ do skarbu w zro k w lic zy ; usiad ł i - m ilczy.

G łow ią się lu d zie

i n iejed na c zerstw a m y ś l na ratun ek

m kn ie do m in is te rs tw a; a z m inisterstw a a n i c i odm rukną

p a p ie r p o d sukno /

W tym oto w łaśnie

tak doniosłym w zględzie n ic s/ę m e zm ie n ia

w skarbo vym u rzę d zie ; b Twiern n ie włada teką rozum człeka,

le c z c złe kie m teka.

M, n i s te r c o ra z

in n y b ie rze ,,syrka", M in is tró w żegna

w ciąż ta sam a Byrka.

Z ostaje — chociaż z m ie n ia ją się g ło w y system byrko y.

— K ie d y ż n a re s zc ie p op raw a nastanie ? — sły szy się w c a łej

Polsce d ziś wołanie.

N ie p rę d k o , rze k n ę . Chyba się wyfyrka p re c z g d zie ś pan Byrka.

Tępię f,

H U M O R S Z U B IE N IC Z N Y Kiedy bł. p. Lot uciekał z żoną swoją z Sodomy, za karę, ponieważ się oglądnęła, została zamieniona w słup soli. Zrozpaczony małżonek wziął ją w dalszą drogę, a gdy znaleźli się już na bezpiecznem miejscu pospieszył do telefonu, zadzwonił i rzekł:

— Hallo ! Karpeles ? Taborstrasse ? Mam słup doskonałej soli prompt do odstąpienia.

*

— Panie Veigstock, czy pan się ju'ż zgłosił do straży obywatelskiej?

— N ie! A co tam można oferować?

*

Przyporządkowaniu archiwum wlatfz sowieckich w Monachium zn«leai*n*

szereg podań z adresem;

. • * • —

; ,Do Królewskiej Rady żołniersko-ro- botniczej".

*

Kelner (z przyzwyczajenia): Czy pań­

stwo rozkażą kawy zwyczajnej czy też prawdziwej ?

Żona paskarza: Chciałabym wiedzieć, ile brylantów trzeba nosić na palcach, ażeb^ kelner odrazu pojął, że pijemy tylko prawdziwą!

F A B R Y K A Ś W IA D E C T W Władze w Warszawie przyłapały fabrykę fałszywych świadectw z 6tej klasy gimnazyalnej. *

Świadectwa te fabrykowano dla u- żytku kandydatów n a ... komisarzy władz politycznych. Głównym akcyo- naryuszem fabryki był sekretarz rosyj­

skiego Towarzystwa dobroczynności.

I mówią, że trudno w Polsce o dowcip. A przecież w takiej jednej króciuchnej notatce mamy aż trzy i to doskonałe!

L E G U Ń S K A HISTORYA

W r. 1916 w jednym[ z pro;wincyonal- r.ych miast galicyjskich, stał oddział legionistów. Kilkunastu z nich zapro­

szono pewnego razu na zabawę do pa­

n i aptekarza, sędziego czy radcy. —

Zabawa trwała już długo, a o „zapra­

wia ntowaniu" ani słychu ani dychu.

Właśnie zacięło się bawić w pocztę.

Małe karteczki krążyły między •obec­

nymi. Nagle córka domu zerwała się gwałtownie z miejsca i pobiegła w stronę kuchni. Odchodząc, upuściła do­

piero co otrzymaną kartkę. Na kartce tej przeczytaliśmy słowa.

...Dla was to jest igraszką — nam idzie o... kolacyę... ;

K O C H A N Y S Z C Z U T K U ! Poseł Witos ciśnie się na powaie do okienka. Chude inteligenty, widząc, żc to sam jaśnie pan poseł, raczy chcieć korzystać z usług pospolitej poczty, ozstępują się z szacunkiem. Suwwen zbliża się do okienka.

— Czy jest jaki list dla mnie?

Dla posła Witosa?

— Czy poste restante? — pyta uraę- niczka.

— Nie, katolik! — brzmi żyw* wn- fatyczna odpowiedź.

*

— Ty Nolek, sobie nie nabijaj g ło ­ wy jakimiś wymysłami socyalistyczny- mi. Źyci: człowieka i najwyższych sfer jest też bardzo ciężkie. Np. wczoraj w klubie ja grałem całą noc w karty i nie wypadało mi zdjąć marynarki!

Rys E. Głowackiego

(4)

7. grudnia 1919

B IA Ł E MYSZY

SZK IC E D E -L IR Y C Z N E

K O N IE C Ś W IA T A

O^godzinie 6-tej z opóźnieniem pięciominutowem nadszedł w Warszawie koniec świata.

Szeroką szczeliną otwiera się ziemia pomiędzy Alejami a Nowym Światem. Z jednej strony ocalał Bel­

weder z drugiej Zamek.

Publiczność rozczarowana.

Niezdecydowane centrum zapada się wraz z Sej­

mem pod ziemię. Pani Lucyna Messal, która o tej po­

rze zwykła była chadzać po cukierki, uratowała życie, stając S jedną t nogą po jednej a drugą po drugiej stro­

nie. Na widok ten zawyły tłumy sprośnie. Idą komu­

niści i śpiewają ,,pod twoją obronę11.

Przewodzi im Hłasko.

U Skrzypkowej mamy otwierają się drzwi rapto­

wnie. Z niedosmażonym kotletem w gibkich palcach wypada z nich wódz futurystów polskich, krawiec dam­

ski Gustaw Źmigryder i łamie sobie oko o tram w po­

przek ulicy. Z Okna wyżej skacze w przystępie szału trzeźwości ostatni z Komanczów Romuald Kamil W i­

tkowski.

W Kawiarni Umarłych Zjednoczonych Kelnerów na Nowym Świecie wielki mag Yeźy Yankowski zjada o- statnie kostki ,,Maggi“ .

Jedzcie „Maggi‘M

W długiej włosiennicy, wykonanej w pracowni pani Pokrzywnickiej — według^ wzoru największego znawcy epoki renensansu artysty malarza Wacia Borowskiego, stoi pod kolumną Zygmunta szewc Hi­

szpański i wyjmuje skruchy pełen tekturę z butów.

Pan Fukier ogłasza w Kurjerze Warszawskim ta­

jemnicę robienia starego wina.

Eustachy Czekalski uderza w gębę redaktora ,,Ur- wipoły“ po raz pięćdziesiąty i zaznacza, że czyni to po raz ostatni.

Ludwik Fiszer obniża cenę elementarza „Chcę czytać|!“

Perl przyjmuje chrzest z rąk księdza Okonia.

Pani Paderewska karmi biednych rasowemi jajami.

Artyści otrzymują wreszcie utęsknioną subwencyę i kupują sobie śmiertelne kalesony.

Pierwszy raz w życiu przegrywa Kornel Maku­

szyński markę dwadzieścia pięć fenigów w pokera i od­

biera sobie życie.

Józef Weyssenhoff ogłasza swe ,,pamiętniki zmy­

słowe'1.

Rozżalony Paderewski zamyka ^siq w własnym ga- binecie i strzyże głowę maszynką 0 0 .

Huk straszny przeszywa powietrze.

Zapadła się Udziałowa...

Robi się gorąco.

Zakwitają grusze na wierzbach Mirjama.

Upał się zwiększa. Ostatni dzień kwiatka. Nagie panie przy stolikach. Doczekały się.

Upał nie do zniesienia.

Wielki patryota Herse oddaje futra armii polskiej.

Boa kawaleryi, mufki piechocie.

Pan Anusz nakleja ostatnie § przestrogi. Wszyscy tracą głowy.

Jedynie ' zacne matrony 1 polskie z „Kresów14, nie ulegają 'trwodze i 1 podnoszą ceny potraw o pięćset procent.

1Vy m a ja c z y ł K. Grus

(5)

P R Z E D K O Ń C E M

7. grudnia 1919. „S 2 C 2 U T E K“

P a s k a r z ; Jak myśisz l?e C zy daw ać sobie w staw iać zło te zęby czy m oże raczej nie?

W o b e c tego, że nas mają w ieszać...

Str. 5. - Nr. 49

Rys. M. B e re zo w s kie j

(6)

Str. 6. Nr. 49 J 2 C 2 U 1 E K ‘ 7. grudnia lV iy .

NA TAŃCZĄCEJ GWIEŹDZIE

§• 1-

W BOHATERSK1EM MIEŚCIE

(*OKOŃC2ENIE)

§, 8.

NIECH ŻY JE A M E R Y K A ! Burmistrz czyli ,,Lord-mayor“ boha­

terskiego miasta czytał zgromadzonym sztafetę ministerjalną.

— Ponieważ jednak nic bliższego ani pewnego o zwiedzających nasz kraj cudzoziemcach nie wiadomo, należy ich przyjąć z wielkiemi honorami, za­

pewnić im pomieszczenie, rozrywki, ewentualną przejażdżkę samochodem do malowniczych ruin z czasów wojen­

nych, wina nie dużo ale dobre, ban­

kiet. Na dworcu musi być ktoś.

Tu pan burmistrz podniósł głowę i rzekł:

— Panie Prącikiewicz, pan pojediziesz na dworzec.

— Więc ja jestem „ktoś“ ? obu­

rzył się pan Prącikiewicz.

Ale burmistrz dysponował dalej:

— Bankiet się zrobi. Ruin, Bogu dzięki, nie brak. Samochodu nie mam

— a końmi ich wozić? Ludzie moje konie znają, jak zobaczą; że zamiast węgla wożą Amerykanów, może być źle. Tłómaczów mamy dwóch, pana radcę Figla i pana Łyka. Pan radca Figiel mówi po angielsku biegle ale tak niezrozumiale że chyba ze Szko­

łami może się rozmówić.

— Pan Łyk ma katar.

— To nie szkodzi. Nawet lepiej, bo mówi przez nos, a to właśnie po ame­

rykańsku. Zawieziemy raz tych panów do hrabiego Gucia, do hrabiego Wło- dzia — tam guwernantka mówi dob­

rze po angielsku — do ekscelencji Hen­

ryka.

— Nie wiem, czy warto pokazywać im samych hrabiów — zaprotestował Łyk. — Nie są to znów tak zajmujące okazy!

— Ale są okazy, s ą ! machnął ręką burmistrz. — Zresztą - ja nie mam czasu bawić się tem, ja mam w ę­

giel na głowie.

— Panie prezydencie - zwrócił się pan Łyk do burmistrza — Pan mi daje po 25 kg. węgla od każdego dnia i każdego Anglika. To jest zamało.

— A cóż pan masz za robotę?

— Przepraszam. Mam nieprzyjemno­

ści. Muszę jeździć pańskiemi końmi — ludzie rzucają na mnie kamieniami, bio­

rąc mnie za pana.

— No, no, daj pan spokój.

— Muszę włóczyć się po szynkach, pić wino, jeść, panie, co mi każą.

— Masz pan wyżerkę w pierwszorzę­

dnych hotc lach.

— Ja nie potrzebuję jeść w to­

warzystwie, w którem niema komu po- '■ iedzieć choćby „bodaj cię szlag tra­

fił!" Nie, niżej 35 kg. węgla nie opro­

wadzam !

Mr. Georges Whatisnam.e i miss Ve- rv Gorges jechali w osobnym wagonie do bohaterskiego miasta. Towarzyszy?

im szef sekcyi, radca ministeryalny i oficer łącznikowy.

Czas był przecudny, jesień pogod­

na, świast z błękitu i bronzu. Krajowcy cisnęli się w wagonach jak kury w koicach gdacząc kłótliwie, jak i one.

Radca ministeryalny tłómaczył panu Whatisname:

— Filozof niemiecki mówi: Trzeba mieć chaos w głowie, aby módz tań­

czącą gwiazdę urodzić. Pan widzi u nas chaos? Z niego właśnie wyszła nasza Polska — tańcząca gwiazda.

Pędzimy wśród mgławic na tańczącej gwieździe

— Weil! — odpowiedział uczony Amerykanin, dzwoniąc zębami. — Pier­

wszy raz jadę na tańczącej gwieździe...

Ale to trzęsie!

Jednak przyjemnie mu było jechać.

Więc z uśmiechem patrzył na niezna­

ny sobie kraj.

Wszystko odbyło się jak najpięk­

niej'. Powitanie, śniadanie, malownicze rii:nv. legja kobieca.

Była parada wojskowa. Więc wszyst­

kich dobrze przezentujących się żo ł­

nierzy ustawiono w pierwszym szeregu.

Ale jakiś lekkomyślny oficer zbyt dale­

ko przeciągnął delegacyę. 1 oto pod­

czas defilady wyszedł naprzód drugi Szereg. Orkiestra dziarsko grała. „Oj ostre kosy nasze", ale żołnierze z dru­

giego szeregu defilowali ze łzami w o- czach. Bo jakże się tu ,,sztrekować“ ; defilować z dumną fantazyą, gdy się wie, że się ma kuper jak mandryl — różno-barwny!

§ 9.

YES, O, YES !

Na bankiecie powstał pan Whatis- name, głowę podniósł wysoko i spu­

ścił na obecnych strumień swej wy­

mowy.

— Hot ejszen bejszen huaj daj men- sin nensin ejszen tejszen big nell pel mel uit kit —■

— Yes! o, yes! - gorąco potwier­

dzili zebrani.

— iszen wejszen mit und gud uaj pirzelli so mikczir fikerir huer.

— Brawo! — krzyknął pan Prąci­

kiewicz.

— Verv well! odezwał się ktoś inny.

— han hi elon aj ebaut bek pedżent diwajd faju. najz, slip fud.

— Yes! O, Yes! — odezwałj się znowu głosy.

Zerwała się burza oklasków.

Lord — mayor popłakiwał.

— Panie Łyk! Pan musisz dać do pism treść tego pięknego przemówie­

nia...

— Treść? Panie prezydencie! To było tak piękne, tak wspaniałe, że —>

to się nie da powtórzyć!

Pan Łyk przystąpił do oficera łą ­ cznikowego. •

— Panie! Kto to właściwie są, ci A- merykanie? Czego oni chcą tu? Pan z nimi jeździ.

Ale oficer łącznikowy odpowiedział •

— Właśnie pana chciałem o to zapy­

tać — Dan ich już dwa dni oprowadza.

Może pan co zauważył?

— Nie. Przedemną nie puścili farby.

Pc bankiecie pan Łyk powrócił do domu. Umeblowanie jego pokoju skła- Uało się z kubła, stołjia i siennika leżą­

cego na ziemi.

Zaś pan Łyk rozbierając się, mru­

czał :

— Kanapki były niczego. Filety —- dobrze, że dwa razy obnieśli. Ale nie dali owoców, nie dali sera, nie dali li­

ki;™ do czarnej kawy! Barbarzyńcy, ludzie nie mający pojęcia o świecie, o tem, co się należy kulturalnemu czło­

wiekowi. Sera nie dali — przecież przy­

zwoity obiad musi się zagryść serem!

To rzekłszy rzucił się na siennik, że aż sieczka w nim zachrzęściła.

§■ 10.

Z POW ROTEM W P A R Y Ż U

Paryżanie mają już dość cudzoziem­

ców.

Klną.

— Szkoda, najdroższy, że tak pręd­

ko opuściliśmy te dzikie kraje — m ó­

wiła miss Very Gorges, odpoczywając vV ramionach swego towarzysza po tru­

dach podóży — Dlaczego tak ci by­

ło śpieszno. ?

— Widzisz — spodnie bardzo mi się podarły, a nie mogłem ich tam dać do

"aorawy, bobym się skompromitował.

— Przyjemnie spędziliśmy czas. Do­

brzy ludzie.!

— ^Zanadto łatwowierni! — rzekł su­

rowo mr. Whatisname — Zanadto ła ­ twowierni! Żeby tak wystawnie przej­

mować i obwozić po kraju lada kogo!

Skandaliczna naiwność! Muszę im to wytknąć w najbliższym numerze mego przeglądu!

(7)

7. grudnia 1919.

W A Ż N E D L A A M A TO R Ó W Wobec podniesienia przez dyrekcyę skarbu cen tytoniu „ p r z e d n i e g o t u ­ r e c k i e g o " o 100%, przedsiębiorstwo handlu roznośnego tytoniem pod fir­

mą „Józef Rynsztok, Antek Zbieraj- wszystko i Ska“ poleca swoją równo­

rzędną sortę „ t y l n y k o ń s k i " w nie­

ograniczonej ilości po cenach dawnych.

Hurtowrjym odbiorcom znaczny ra­

bat.

H U M O R N A FR O N C IE

Pewien wyższy dowódca, ex-Dow- borczykj wydaje następujący rozkaz:

„Pp. oficerowie ze służby po technicz­

nej części rozdzielą transzeje na uczą- stki i zaopatrzą je w rotne kulomioty, które nadejdą eszelonami pod odpowie­

dnim konwojem.

P. kapitan z śp. armii austryackiej wydaje ten rozkaz podchorążemu do przetłumaczenia. Wówczas rozkaz tak brzm iał:

„Pp. oficerowie, którzy służyli przy saperskich oddziałach podzielą dekun- ki na sektory, ubezpieczone kompanij-

N a w e t dżungla indyjska prenum eruje „Grzesia** od chwili, ja k drukuje się tam dalszy ciąg ' G rzesia ze \,S z c z u tk a “

literacki: Stanisław Wasylewskl. Kierownik a r t,: Kailmlerz Srus. Wydawca i rod. odpow.: Alfred Altenberg, Klisze wykónańe w zakładzie art. graficznym , U n la \ Drukiem Ign. Jaegera Lwów, lykstusk* 13.

Nr. 49.

nymi karabinami maszynowymi, które zostaną dostawione transportami pod stosowną eskortą".

Ferdek, dawny konduktor tramwajo­

wy, obecnie strzelec lwowski chodzi zaspany na placówce. Ranek. Z za la­

su wysuwają się Petrulowcy, rozbici przez „dobrowolców?V i bez broni uda­

ją się pod opiekę placówki polskiej, kiwając chustkami. Ferdek mamrocze:

Z przesiadką, czy bez przesiadki ?

*

Przybywamy do pewnej bezludnej dziury białoruskiej i chcemy się prze­

konać, jakie oddziały przeszły przed nami.

— Id^, Józek do stajni i popatrz się, co napisano kredą na drzwiach. Jeżeli

„obóz", to byli królewiacy, jeśli „ta­

bor" to Poznańcycy. Galicyani zaś na­

pisaliby „tren".

W E LW O W IE P R ZE D R O K IE M Artylerya lwowska miała przed ro­

kiem armaty 8-cm, a amunicyę 6 cm.

Co tu zrobić? Por. K. „owija" kaliber pewną częścią — garderoby.

— Niech hajdamaki wiedzą, jacy my b o g a c i w amunicyę.

M O ŻE i TO R A C Y A !

— Dlaczego nasi pepesowcy tak po­

pierają komunistów? Wszak to tylko wrogom państwa idzie na rękę ?

— Pragną widocznie doprowadzić do tego, by mogli walkę o niepodległość Polski zacząć na n o w o ! '

W S Z K O L E

Koleżanka jedna do drugiej:

— Dlaczego ty już teraz nie przy­

nosisz żadnych smakołyków dq szkoły ?

— Bo moja mama już nie jest na poczcie.

K O C H A N Y S Z C Z U T K U ! Właściciel kantoru p. Zoltniszt spo­

strzega z oburzeniem, wchodząc. do firmy, że jego funkcyonaryusze wyglą­

dają przez okno:

Ja sobie wypraszam raz na zawsze, żeby panowie robili z mojej firmy ministerstwo!

(8)

Str. 8- — Nr. 4 9 ._________________ ____________„S Z C Z U T E K “ ___________________ _ 7, g udnia 1919

A T L A S M A J U Ż D O S Y Ć

Z rozkazu Bogów, co w Olimpie

d rze m ią ,

Ja Atlas, Zbyszko Cyganiewicz Grecyi, Długo dźwigałein_cię na barkach, Ziemio, Stwarzając temat do różnych facecyi.

Zawsze tyś była nędzna jak poczwarka Wobec tych planet, co krążą w wieczności, Lecz już zaiste przebrała się miarka

Twego łajdactwa i twej nieprawości.

Z złota, skrytego w swojem płodnem łonie Tyś uczyniła bożyszcze wszechwładne, I wypisałaś dziś na Panteonie

Nową maksymę: „Żyję, bowiem kradnę".

Co drugi człowiek, to paskarz paskudny, Gotów bliźniego obedrzeć ze skóry.

Jesteś jak kanał cuchnący i brudny, Gdzie się na słońcu wygrzewają szczury.

Co dyplomata, to z zakutą pałką A co urzędnik to łapówką splamion.

Marny czerepie, zgniła ulęgałko

Jakże cię chętnie zrzucam z swoich ramion.

Niech cię pochłonie zapomnienia szarość.

Jeden z mej strony ruch i już po farsie.

Abym się zasię nie nudził na starość Przyjmę posadę ekspresa na Marsie.

ign/s.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rzecz stoi w zw iązku z obietnicam i, które poczynił kongres pokojow y żydom zam ieszkującym Polskę.. Munio zawsze do

W czasie oblężenia W arszawy przez Niem ców Milanówek uwiecznił się tem na kartach historyi, że istniało wówczas bezpośrednie połączenie kolejowe

Dalsze 3 króliki zarażone cholerą zjadła pew na rodzina z Kaźmierza, która zaraz potem poszła do teatru na W ygnanego Erosa.?. Zbliżam się do

trój przym ierza — siaduje se cicho przy kawie, jakby najzw yklejszy śm iertelnik.. W pow ietrzu coraz bardziej

— Bardzo mi się podoba podniosły, poetyczny styl tej konstytucyi, zwłaszcza ustęp o orle białym, który symbolizować m a jasność, m ajestat, moc, górność

M ieszkańcy tej wsi są zupełnie bezbożni, nie chcą iść do w ojska u kraińskiego i nie żyw ią żadnych uczuć narodow ych dla U krainy... Albo jedno albo

Bolszewicy zostaną sromotnie pobici, poczem zajmą Odessę, Archangielsk, M urm ań i podbiją Syberyę. Ukraińcy będą ostrzeliwać granatam i Lwów, wobec czego

Jestto stolica pokolenia polishm en, które prow adzi tu w alkę z jak im iś H ajdam aks... Od tej chw ili włóczy się po Polsce