• Nie Znaleziono Wyników

Biblioteka Warszawska, 1898, T. 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Biblioteka Warszawska, 1898, T. 3"

Copied!
588
0
0

Pełen tekst

(1)

WARSZAWSKA.

(2)

W d ru k a rn i Jó z e fa Sikur.skiago, W a re c k a 14.

(3)

OGÓLNEGO ZBIORU TOM 230.

BIBLIOTEKA

WARSZAWSKA

PISMO MIESIĘCZNE,

poświęcone naukom, sztukom i sprawom społecznym,

Rok 1898. - Tom III.

W AR S Z A W A .

Adres Redakcyi: ulica W areck a Nr. 14.

1 8 9 8 .

(4)

Ä Zo o c o

J,03B0jeH0 Uenaypoio.

Baymana 14 Iiojji 1898 rojia

(5)

Dr. Henryk Struve

(Zarys 35-letniej działalności, jako profesora i pisarza.)

i.

J a k o se k re ta rz za rząd u b. Skoły Głównej, o tw arte j w końcu ro ­ ku 1862, znałem w szystkich je j profesorów: z lekarzam i przeniosłem się do niej z b. A kadem ii M edyko-chirurgicznej, a tu czek ały mnie te ­ ra z znajomości nowe, bliższe zawodowi, jak iem u się i j a ju ż od la t dziesięciu, po za obow iązkam i uty litarn em i, poświęcałem. N iebaw em pojaw ili się filologowie, historycy, a m iędzy nimi jeden filozof, k tó ry zaciekaw ił mnie najbardziej. M iałem zaw sze w ielką do filozofii s ła ­ bość, k tó rej ju ż i przedtem złożyłem k ilk a dowodów. Nie ja k o w yłącz­

ny przedm iotu czciciel i hodowca, lecz ja k o p a rty z a n t lite ra c k i, podzi­

wiałem je j adeptów , i dlatego niezm iernie ciekaw y byłem je j przyszłe­

go w naszym najw yższym zakładzie naukowym p rzedstaw iciela.

Ja k o ż , w lutym 1863 roku, zjaw ił się w moim gabinecie młody człowiek, wysokiego w zrostu, szczupły, w ysm ukły, w yglądający raczej n a stu d en ta, niż na profesora, i z dobrotliwym uśmiechem n a ustach po­

dał mi rękę, w ym ieniając swoje nazw isko: H e n ry k S tru v e. P orozu­

m ieliśm y się w k ilk a m inut. Z a s ta ł mnie nad rozłożoną k siążką L it- trćgo: „Cornte e t la Philosophie p o sitiv e“. S p o jrzał i z a p y ta ł:

(6)

— P a n zagłębia się w te rzeczy?

Mnie w łaśnie toż samo względem niego ciężyło na ustach zapy­

tan ie, bo od kilku la t zagląd ając do C om te'a, a zarazem do Moleschot- ta i B uchnera, widziałem na co się zanosi w świecie zasad filozoficz­

nych i byłem praw ie pewnym, że młody adept, pow racający z Zacho­

du, będzie zw olennikiem nowego prądu filozoficznego, któ reg o pierw sze powiewy ju ż do nas się potrosze dostaw ały. Z agadniony też przez nie­

go, nie odpowiedziałem w prost, lecz, chcąc sobie g ru n t przygotow ać, zapytałem naw zajem :

— A pan?

— J a muszę to znać, ale z tern nie sym patyzuję.

— Dlaczego? zapytałem , — uradow any w duchu.

— Oni, to jest Comte i L ittr ś , usiłują B oga wycofać ze św iata, ja zaś ś w ia t widzę wypełniony Bogiem.

— Czyż n a u k a może brać w ra ch u n ek sym patye osobiste? W szak ona polega na dowodach?

— T ych j a w pozytywizm ie, c o d o samej filozofii, nie widzę, a przekonań w łasnych w yrzec się nie mogę. P ozytyw izm , to n egacya filozofii.

N ie poruszaliśm y dalej kw esty! tej w szczegółach, a l e j a w iedzia­

łem odrazu z kim mam do czynienia. O dtąd pozostaw aliśm y z sobą w ciągłym stosunku, k tó ry dozw olił mi bliżej poznać w Struvem i uczonego, i człow ieka, szanow ać w nim obu, podziwiać niezachw ia- ność zasad, w ytrw ałość w p racy i nadzw yczajną ścisłość w zadokuraen- tow yw aniu w szystkiego, z czem kolw iek w ystępow ał publicznie.

Z bliżenie to, oprócz poznania prac profesora, w tajem niczyło mnie w niek tó re szczegóły p ry w a tn e jeg o życia, w okoliczności n atu ry po­

ufnej, a jed n ak nie pozbawione w pływu na jego działalność publiczną, zatem , uśw iadom ieniu podległe.

Przodkow ie S truvego pochodzą ze S zw ajcaryi, gdzie dotąd, w k an to n ie A a rg au , istnieje zam ek S truvenburg, z herbem tejże n a ­ zwy. Je d e n z nich, na początku X V I wieku przesiedlił się do Niem iec, a ju ż w nuk jeg o , J e rz y -A d a m (urn. 1692), był ra d cą sądowym i p re ­ zesem rządu w Wej m arze (ob. K ry sz t. H ier. R o sta „Stem m a inclytae g en tis S tru v ia n a e “, w B udziszynie, 1774 r.). P raw n u k tegoż, a rodzo­

ny dziad profesora, a u to r różnych pism politycznych, między innem i

„Coup d’oeil su r 1’ć ta t politique de 1 E uropę" z r. 1806, urodził się w R atyzbonie a um arł K a rlsru h e (1828). W licznie rozrodzonej r o ­ dzinie tej odznaczało się w ielu pracow ników na niwie [umysłowej, w Niem czech, S zw a jc ary i i R ossyi, jak o lekarze, historycy, praw nicy, astronom ow ie.

(7)

Co do ojca naszego profesora, ten, po ukończeniu A kadem ii leśnej w A schaffenburgu, żonaty z hollenderskiego rodu pannę, de W itte , uro­

dzoną w Poznaniu i doskonale mówiącą po polsku, osiedlił się w K ró ­ lestw ie Polskiem r. 1827, za nam iestn ictw a ks. Z ajączka, i dzięki zn a­

jomości z nim, odrazu w szedł do rządow ej służby leśnej. P ie rw iastk o ­ we czynnym był przy zakładaniu zw ierzyńca w Skierniew icach, a o s ta ­ tecznie piastow ał n ajw yższy urząd leśniczy, In te n d e n ta lasów rządo­

w ych w K rólestw ie Polskiem. J a k o urzędnik, zatem i poddany tu te j­

szego kraju, po złożeniu odpowiednych dowodów, u zy sk a ł od m iejsco­

wej H e ro ld y i potw ierdzenie rodowego ty tu łu szlacheckiego, w raz z h e r­

bem S truve (ob. „Spis szlac h ty polskiej K r. Pol.“ , w ydany przez H e- roldyę w r. 1851; oraz hr. D unina Borkow skiego „Spis nazw isk szlach­

ty polskiej“, w e Lwowie, 1887 r., str. 425). U zyskaw szy em eryturę, osiadł i po latach dziew iętnastu um arł r. 1886 w G ąsiorow ie (gub. K a ­ liska), którego był właścicielem na p ra w ach w ieczystej dzierżaw y r z ą ­ dowej.

Syn jego, spadkobierca im ienia i m ajątku, H e n ry k S truve, uro­

dził się tam że, dnia 27 czerw ca 1840 roku. Je ż e li się godzi w ysnuw ać pew ne wnioski z teoryi dziedziczności, n ie tru d n o było-by wpływ je j okazać n a naszym profesorze. W idzieliśm y z powyższych przytoczeń, że najbliżsi jeg o w stępni oddaw ali się p ra cy naukowej; widzimy rów ­ nież, że, o ile on z m iejsca urodzenia, a ja k się dowiemy później, z w y ­ chow ania, z wpływów otoczenia, jednem słowem z w yboru i serca, P o ­ lakiem je s t od stóp do głów, o ty le krew , ra sa , re lig ia w reszcie, św iad­

czą o jego pochodzeniu gierm ańskiem : skąd poszło, że H en ry k S tru v e, w ytw ór obojga żywiołów, urodzony P o lak , dziedzic um ysłów oddają­

cych się nauce, z a ją ł się nauką; pracow ał dla P olski, ale pracow ał po niem iecku, to je st: z zaparciem się, z planem z góry obmyślonym, ze ścisłością, cierpliw ością i system atycznie, ta k , j a k w łaśnie pracu ją uczeni niem ieccy.

P oczątkow e w ychow anie odbywszy w domu rodzicielskim , uczęsz­

czał następnie, pom iędzy rokiem 1849 a 1852, do gim nazyum g ubernial- nego w W a rsz a w ie , pod oschłym kierunkiem ówczesnego d y re k to ra , bar. K a u lb a rsa. R esztę k u rsu odbył w gimnazyum P iotrkow skiem , k tó re z listem pochw alnym ukończył 1858 roku. P rzy jem n e z tej o sta t­

niej uczelni w spom nienia zaznaczył w „K łosach" (r. 1876 n. 550), w życiorysie kochanego przez uczniów d y re k to ra, K a ro la B eithela, o którym mówi z wielkiem uznaniem i w dzięcznością, nie szczędząc zkądinąd chlubnych słów całej ówczesnej zw ierzchności szkolnej (n a ­ ucz. O lszański, Z ieliński, D ębicki, P auceram i in.), k tó ra, przy zam iło­

w aniu sw ego pow ołania i celu, św iatłym w ykładem , roztropnością

(8)

i tak tem , um iała sobie zjednać serca m łodzieży, dbając jednocześnie o upraw ę je j um ysłu i ch a rak teru . N iekrępow ani w swych skłon­

nościach i upodobaniach szlachetnych, uczniowie k las w yższych, z mil- czącem przyzw oleniem zw ierzchności, zaw iązali m iędzy sobą rodzaj stow arzyszenia literackiego, k tó reg o zadaniem było zdaw ać spraw ę z przeczy tan y ch dzieł, w ypracow yw ać rozpraw ki, dysputow ać, słowem używ ać owoców sam odzielności w łasnej na podstaw ie zasiewów szkol­

nych. W gronie tych ruchliw ych kolegów, oprócz pr. S tru v eg o , spo­

ty k am y kilka znanych ju ż dziś, a n aw et głośnych nazw isk, ja k : B roni­

sław G rabow ski (slaw ista), M ścisław T re p k a (ekonom ista), h isto ry k , ś. p. A dolf Paw iński, i inni, p ra cu jący w k ra ju lub za granicą.

Skończyw szy ginm azyum w 18 roku życia, dla dalszej nauki z a ­ wodowej nie m iał się ta k dalece za czem obejrzeć w k ra ju . W praw d zie istn ia ła już w tedy (rok 1858) w W arszaw ie A kadem ia M edyko-Chi- rurgiczua, ale nie do tej specyalności zwróconą b y ła skłonność S tru ­ vego. U m ysł z n atu ry kontem placyjny, lubiący niejako rozg ląd ać się w nieskończości, z sobą poniekąd przyniósł swoje pow ołanie, którem u chciał pozostać w iernym . Młodemu, żyjącem u przew ażnie uczuciem, śmiele w ydaw ać się mogło, że jeg o w ew nętrznym aspiracyom , sięg ają­

cym ostatecznych zag ad ek m oralnych św iata, najprędzej i n ajsk u te c z ­ niej zadość uczyni teologia, i na tę-to naukę padł jego w ybór p ierw o t­

ny. Stosunki rodzinne ta k ojca, ja k o i m atki,— przy względzie, oczyw i­

ście, i na rozgłośną znakom itość w ykładu,—w skazały mu drogę do N ie­

miec, dokąd też, z a ra z po odbyciu nauk w k ra ju , w yjechał i zapisał się n a w ydział teologiczny w Tubindze, na ten sam w ydział, przez k tó ry przechodzili filozofowie: Schelling, H egel, V ischer, Z eller, K östlin, S ig w a rt i w ielu innych, lecz teologam i nie pozostali.

Coś podobnego zdarzyć się miało i Struvem u. N ie p o p rzestając n a słuchaniu w ykładu przedm iotów teologicznych u najcelniejszych profesorów, uczęszczał on też i na kurs filozofii F ic h te g o (syna), a przedm iot nierów nie więcej go zadowolił. 1 nic dziwnego: teologia wychodzi z dogm atu i ogranicza się ściśle jednym kręgiem danego Ko­

ścioła, niewolno je j w ątpić, ani przeczyć, je s t to nau k a dla tych, k tó ­ rzy ju ż znaleźli św iatło, p ra g n ą je ty lk o rozszerzyć i uporządkować, nauka dla serca. Filozofia szuka sobie dogm atu, k ażd ą myśl, każde spostrzeżenie, w aży n a szali um ysłow ej, poddaje ostrożnym sądom, gm ach swój buduje z cegiełek, w łasną znoszonych ręką, i b iad a jej, jeśli popełni jed en błąd w układzie: w yrośnie n a nim tysiąc innych, ja k w m atem atyce, przez jedną fałszyw ą liczbę; ca ła budowa odstąpi od linii zakreślonej u podstaw i albo runie, albo się skoszlaw i. Filozofia p rzy tem nie zna ograniczeń żadnych; m ateryałem , zdobyczą, własnością

(9)

jej, je s t w szystko, czego dotknie zm ysł lub umysł: doczesność, skończo- ność, rów nież ja k bezm iar. To w łaśnie przedm iot dla um ysłów k ry ­ tycznych a kontem placyjnych, czujących się w nieskończoności, w oto­

czeniu w iekuistej zagadki. To też, nie zry w ając zrazu jeszcze z teolo­

gią, młody adept czuł się bardziej przyciąganym przez filozofię, aż już , w roku następnym zupełnie do niej przylgnął, co mu było tern łatw iej, że i w osobisty stosunek w szedł niebaw em z Em anuelem F ichtem , k tó ­ rego system filozoficzny dla um ysłu, pełnego podbuilzeń idealnych, a je d n a k k ry ty cz n ie rachującego się z rzeczyw istością, m usiał mieć nie­

w ypow iedzianą ponętę, zw łaszcza odkąd m yśliciel niem iecki w szystkie żywioły podstawowe, za w arte w sw ych poprzednich dziełach czysto-m eta- fizycznych, konsekw entnie roztaczać począł w zastosow aniu do dośw iad­

czenia i św iata, co w łaśnie przypadło na niedługi czas przed p rzy b y ­ ciem S truvego do N iem iec (System der E th ik , r. 1851—3; A nthropo­

logie, r. 1856), a zakończyło się k apitalnem dziełem „Psychologie, ais L e h re vom bew ussten G eiste des M enschen, oder E n tw ic k lu n g s g e ­ schichte des B ew ustseins“. Mówimy tu z pewnym naciskiem o F ic h ­ tem i wym ieniam y niektóre jeg o dzieła, gdyż, ile dostrzedz mogliśmy przez porów nanie, są to z naszym uczonym dw a umysły, b arw ą usposo­

bień zbliżone, sym patyzujące z sobą w zasadach, n a ideał zarów no w rażliw e. M ógłbym n aw et powiedzieć więcej: S tru v e, lubo po F ic h ­ tem i zjego porady słuchał na innych u n iw ersy tetach niem ieckich w ie­

lu innych sław nych m istrzów , jak: U lrici, F ech u er, D robiscli, F o rtla g e , K uno F isch er, przew ażnie psychologów, jednak w pracach naszego ziom ka, o ile odbija się w pływ jak iś, to n ajbardziej Em . F ichtego.

S y t nauki u n iw ersyteckiej, wzmocnionej zwiedzeniem najw aż­

niejszych muzeów i g a le ry i po głów nych ogniskach E uropy, od N ie­

miec aż do W łoch, m łodzieniec 22-letni p rz y stą p ił do egzam inu w uni­

w ersytecie Je n a jsk im , r. 1862 i pozyskał tam że stopień d o k to ra filo­

zofii, po obronie rozpraw y „Z ur E n tsteh u n g d er S eele“.

Dyplom doktorski, pięk n a to rzecz, ale po tern co? W N iem czech Je st w ielu doktorów filozofii, k tó rzy przecież w cale nie są filozofami;

ale S tru v e był filozofem nietylko z dyplomu, lecz z pow ołania, z we­

w nętrznego poczucia, z potrzeby duchow ej,—i tylko filozofem. G dyby nie to, jak o m łodzieniec zamożnego domu, niekoniecznie potrzebujący zarobkow ać, m ógł-by by ł sobie pow rócić do domu, gospodarow ać n a ojcowskim zagonie, baw ić się, n aw et w filozofię, i używ ać życia w p eł­

ni, bez trudów i tro sk . Ale nie ta k ie były m yśli m łodzieńca, którego pierś płonęła św iętym ogniem wiedzy, a ram iona poczuw ały skrzydła.

N ie m yślał on rozstać się z nau k ą na progu uniw ersy tetu , ale piąć się coraz wyżej; tylko ja k to zrobić, co z sobą począć?

(10)

M iał on w Niemczech stosunki niepospolite. D zięki pokrew ień­

stw u obojga rodziców, pozyskał w stęp na dw ory panujących. B yw ał n księcia S chw arzburg-S ondershausen, k tó ry go n aw et bardzo polubił i uprosił na to w arzy sza sw ego najm łodszego syna, ks. Leopolda, m ło­

dego poety; byw ał na dw orze k ró la W irtem berskiego, którego m inister, S ch lejer, był w łaśnie krew nym ojca S truvego. Z najsłynniejszym i profesoram i utrzym yw ał przyjazne stosunki osobiste, domowe, dzięki listom polecającym i własnym zaletom tow arzyskim . W tak ich oko­

licznościach nie byłn-by dlań rzeczą zbyt tru d n ą znaleźć miejsce, odpowiednie pragnieniom um ysłowym , ale sprzeciw iło się temu serce, ciągnące go do k ra ju ojczystego.

D obrej woli sprzyjało n a ten ra z szczęście, a szczęściem tern b y ­ ła zaprow adzona u nas w r. 1861 reform a szkolna, k tó ra w łaśnie w ro­

ku 1862, to je st, kiedy S tru v e tylko co otrzym ał stopień d oktorski,

"wydała Szkołę G łów ną. N ieznany nikomu, obcy W a rsza w ie, z k tó rą ze rw a ł jeszcze od niższych k las gim nazyalnych, nie w iedząc, gdzie się obrócić, bo i rodzice zam ieszkiw ali w P io trk o w ie, bez żadnych p rotek- cyi, bez zabiegów przedw stępnych, z dyplomem doktorskim i ro zp raw ą h ab ilitacy jn ą w ręku, u d ał się w prost do naczelnego zw ierzchnika ośw iaty, K rzyw ickiego, następnie do re k to ra S zkoły G łów nej, M ia­

now skiego, i zo stał p rz y ję ty przychylnie. W zaw iązku swym, Szkoła G łó w n a pośród ciała naukow ego nie m iała jeszcze filozofów urzędo­

wych: ro zp raw ę więc oddano do oceny dwom św iatłym mężom, m iano­

w icie dr. C hałubińskiem u i prof. P lebańskiem u, a n adto polecono mu napisać w ciągu dni k ilk u inną, po polsku, do w yboru. N a p isa ł więc

„O stanow isku A ry sto te le sa w h isto ry i filozofii, m ianowicie ze w zg lę­

du na jego m etafizykę i logikę“.

J e s t to ro zp raw a, k reślona w praw dzie doryw czo, pobieżnie (grun- tow ności, w ciągu dni kilku, żądać nie było można), rozpraw a, ja k ą człow iek, obeznany z rzeczą, zdolny był-by n aw et zaim prow izow ać, ale niem niej u chw yciła ona głów ne za ry sy n a u k i w ielkiego m istrza ze S ta g iry , m ianowicie co do jeg o m etafizyki. S ta w ia go naprzód au to r w przeciw ieństw ie do P la to n a i w ykazuje dla postępów nauki w yższość m etody nad poprzednikiem . Idealizm P la to n a unicestw ił niem al św iat zm ysłow y, dla niego życie rzeczyw iste posiadają ty lk o idee, których rzeczy zm ysłow y stanow ią jed y n ie m dły i znikom y obraz. A ry sto te le s podnosi św ia t zm ysłowy, a stojąc na stan o w isk u zupełniejodw rotnem od poprzednika, dowodzi, że tylko p rzez przyznanie rzeczyw istego bytu zjaw iskom zm ysłowym dochodzim y do ogólnych o nich idei, k tó re w każdym razie są niczem iunem , jeno a b stra k c y ą , w yrazem pewnego p ra w a. To p u n k t pierw szy. A ry sto teles, obalając, że ta k powiem , ra d y ­ k aln y idealizm P la to n a, nie sta je się sam je d n a k rad y k aln y m m atery a-

(11)

listę,, ale, do strzeg ając w św iecie zarów no myśl, ja k m ateryę, dąży do pogodzenia obojga i w y k azan ia w łaściw ych im funkcyi. I od niego też w łaściw ie dopiero rozpoczyna się to godzenie, to poszukiw anie jed n o ­ ści, przeniesione aż do o statn ich posterunków filozofii; rozpoczyna się owa metaßzylca, badanie tego, co istnieje p o za fizyką. J e s t to ta , ta k nazw ana przez samego tw órcę, „filozofia p ie rw sz a “ — lie p ro te filosofia,

—ta k chlubnie, zdaniem au to ra, odznaczająca A ry sto te le sa .

A le ten był tw órcą jeszcze innej nauki, t. j. logiki. I tę w głów ­ nych punktach jej c a ło k sz a łtu nieźle zary so w ał autor, ja k na treściw y szkic, tylko zdziw iła nas przygana (str. 43), że m istrz sw ą logikę

„oderw ał od bytu ze w n ętrzn eg o “, że w niej m yśl oddzielił od treści, coby wyniosło na to, że ro z b ie rał m yślenie samo bez przedm iotu m y­

ślenia, ja k to później uczynił np. H egel. L o g ik a A ry sto te le sa je s t w praw dzie form alną, czyli kreśli ona sposoby, jakiem i m yśl zdrow a prawidłow o działa, aby w ydaw ać sądy i w yprow adzać praw idłow e w nioski, ale żeby b y ła oderw aną od tre śc i b y tu zew nętrznego, tego- śmy w O rganonie nie dostrzeg li nigdy, tem bardziej, iż m istrz ciągle się tam zw raca do mowy, a mowa w szak już w y ra ża treść . I p. Struve, snadź później sam zm ienił zdanie, pisząc bowiem świeżo o A ry sto te­

lesie (W ielk a E ncyklop. Illu str. t. V , s tr. 150), w racając mu niejako honor, powiada: „L ogika A -sa... je st pełną teoryą pozn a n ia , m ającą na oku rozbiór niety lk o form alnej praw idłow ości m yślenia, lecz stosunku form m yślenia do rzeczyw istego b y tu i ich doniosłości dla istotnego poznania rzeczy, na co zw olennicy ta k zw anej formalnej logiki uwagi ju ż nie z w ra c a ją “. T e ra z j esteśm y w zgodzie, co tern mi przyjem niej że mamy za sobą pew ne pow agi, ja k : R itte r, T rendelenburg, Z eller.

R ozpraw a ta treśc ią sw ą łączy się niejako z następującą zaraz, jako lekcy a w stępna, p. t.: „W yw ód pojęcia filozofii“, k tó re też razem w y­

drukow ał au to r (W arsz. 1863). Celem tej rozp raw y je s t w yznaczenie stanow iska filozofii w śród innych n au k , określenie je j p unktu w yjścia i c h a ra k te ru , przedm iotu, k tó ry m się ona zajm uje, słowem: dokładna, w szechstronna i w yczerp u jąca definicya. N atu raln ie, do t a ­ kiej definicyi nie przychodzi au to r odrazu, ale k ro k za krokiem zbiera ry sy składow e. P o w iad a nasamprzód: filozofia je s t nau k ą „w ol­

ną , „ma bow iem praw o i obow iązek sam odzielną fo z w ag ą naznaczyć sobie swój zakres, swe zad an ie i cel“ (Ib. str. 3, 4). Po takiem o k re­

śleniu wchodzimy nieco w la b iry n t pytań. Co to j e s t nauka „w olna“, ja k b y w p rz eciw staw ien iu do innych, niew olniczych, przym usow ych, i k tó re to są te nauki? Z apew ne te , k tó ry c h m etodę obw arow yw a i ogranicza sam przedm iot, np. chemia, albo h isto ry a i t. p. A leż są to nauki specyalne; niew olnice przedm iotu, to p ra w d a, lecz niew olnic^

z wyboru, m ające dom w łasny i gospodarujące w nim dowolnie, na

(12)

mniejszy lub w iększą stopę, a zarówno, j a k dla filozofii żąda auto r, s a ­ me sobie naznaczające „zakres, zad an ie i cel“. N auka bez przedm iotu, to coś istotnie, ja k człowiek bez domu: ma on przed sobą i dla siebie cały św iat, tylko nie posiada w łasnego k ą ta . M iałoż-by ta k być z filo­

zofią? Oh nie! P o k ilku objaśnieniach i polemice, przeprow adzonej z sensualistam i, a u to r dociera do wywodu, że „filozofia je s t nm ysłowo- ścią, m ającą sam ą siebie za przedm iot poznania“. Z n ala zł się więc przedm iot, ale tym przedm iotem b y ła-b y um ysłowość sam a. Do tej konkluzyi au to r doszedł dowodzeniem, przeciw szkołom sensualistycz- nym i m ateryalistycznym , że um ysłowość stanow i św iat sam w sobie sam oistny, odrębny od zmysłowości, a więc podający się pod b adanie odrębnym metodom, z m atery ału czysto um ysłow ego, i z uim niejako utożsam ił filozofię.

A le tu w łaśnie sp o tk ał się ze szkopułem . To oderw anie filozofii od św iata zm ysłow ego groziło popadnięciem w P latonizm , przeciw ko którem u tylko co w ystępow ał w rozpraw ie poprzedniej. W reszc ie mu­

siał mieć na w zględzie i tę okoliczność, że lubo sensualiści przesadzili, umysłowość czyniąc niejako w ychow anką, a co w iększa, tw orem zm y­

słów, odbierając jej energię w łasną, w ęw nętrzną, zmysłami, niby pro­

sterni narzędziam i, się posługującą; to w szakże bez pomocy zm ysłów , a w łaściw ie mówiąc, bez możności dośw iadczenia, umysłowość t a kuso by w yglądała, chociaż istnieć-by i grę n a w łasn ą ręk ę prow adzić mo­

gła (ob. spraw ozdanie moje w „K ło sa ch 14, r. 1879: „ Is to ta o jednym zm yśle“). Z drugiej strony, i taż um ysłow ość n asz a nie w ystępuje s a ­ m oistnie, lecz zaw sze w zw iązku z m atery ą, czyli ze zm ysłowością.

T rz eb a zatem tę o sta tn ią uwzględnić, czyli zaw rócić do A ry sto te le sa i n aw et rozpraw ić się z K an tem . P raw d a , że my św iata zew nętrznego nie jesteśm y zdolni poznać takim , jakim on je s t sam w sobie, tylko takim , o jak im nam d a ją w yobrażenie zm ysły, a um ysł ro z strzy g a; ale pojęcie ta k ie uznać za fałsz, za niebyt, i sądowi n a w e t um ysłu co do tego pojęcia zaprzeczyć, było-by to ju ż nietylko sceptycyzm em , lecz so- lipsyzmem, pow strzym ującym w szelkie rozum ow ania, obezw ładniają­

cym m yśl i m yślenie. O b staje w ięc au to r za dośw iadczeniem zm ysło- wem, przyznaje, iż jem u tylko, lubo jed y n ie w formie podmiotowej, zaw dzięczam y pew ną grupę pojęć, istniejących w n aszy m umyśle, sk ąd w ynika, że człow iek, ja k o is to ta um ysłow o-zm ysłow a, musi się k ie ro ­ w ać w skazów kam i obu żyw iołów . N a tej zasadzie definicya jeg o uzu­

p ełnia się w ten sposób: Filozofia je s t to nauka, m ająca za przedm iot um ysłowość sam ą w sobie, oraz tę ż umysłowość ze w zględu na zm y­

słowość. Czyli św ia t id ealno-realny.

W yw ód te n , ja k k o lw ie k n ap isan y konsek w en tn ie i z powołaniem się na w ysokie powagi, nie tyle interesującym je s t ze w zględu na do-

(13)

niusłość akadem icką, ile jako, w danej chwili, program i nić kierow ni­

cza przyszłego p rofesora p rzy w ykładzie w ielkiego przedm iotu. T a ­ kiego k ieru n k u umysłów, tak ich zasad i dążności oczekujcie ode mnie!

zdaw ał się mówić młody ad ep t do zw ierzchności i do m łodzieży akade­

mickiej, z głębokiem przekonaniem i siłą. P ro g ra m ten, ja k w idzie­

liśmy, unika sk rajn o ści między idealizm em i m ateryalizm em , uw zględ­

nia k ażdą z tych doktryn w pew nej mierze; ale, umysłowość biorąc za głów ny żyw ioł filozofii, tern samem idealizm ow i n adaje pierw szeństw o Od program u tego d r S truve nie odstąpił ani n a k ro k p rzez la t trz y ­ dzieści pięć, i dlatego, jako na rzecz znam ienną, na rozpraw ę tę, m iesz­

czącą go w za ry sach , obow iązani byliśmy zw rócić uwagę.

Snąć podobało się to stanow isko młodego uczonego, gdyż, na pod­

staw ie dwóch przedtem złożonych rozpraw , uzyskał d. 8 lu teg e 1863 r nom inacyę n a p, o. a d ju n k ta p rzy k ated rze filozofii w Szkole G łów nej, ze skrom ną pensyą 600 rubli rocznie; a po odbyciu, dnia 14 t. m., le k ­ cy! w stępnej, m ającej za przedm iot ów wywód pojęcia filozofii, rozpo­

czął w y k ład logiki, poprzedzony wstępem psychologicznym , trz y ra zy tygodniow o. W łaściw ym profesorem filozofii m iał być znany pedagog i pisarz, F e lik s Je z ie rs k i; ale i tu szczęście sprzyjało S truvem u. J e ­ zierski w r 1864 zrezygnow ał z k a te d ry , ta k , iż S truve, zostaw szy sam panem placu, otrzy m ał nom inacyę n a profesora nadzw yczajnego, je d y n ie odpowiedzialnego za powodzenie k ated ry ,

B ył to zaszczyt niepospolity dla 24-letniego m łodzieńca, ale nie­

mal przechodzący jeg o siły. W sz ak on, zaskoczony niespodziew anie, sam zaledw ie pow staw szy z ław y uniw ersy teck iej, nie m iał cz a­

su do zao p atrze n ia się w ry n sztu n ek w ykładow y, do zgrom adzenia m atery ału . P oczucie godności i odpowiedzialności, zapał zawodowy, idea obowiązku, przezw yciężyły w szystko. Z apom niał, że j e s t młodym, w y rzek ł się nietylko wszelkich przyjem ności i rozryw ek, ale n aw et po ­ trz e b nie sty k ając y ch się bezpośrednio z obowiązkiem, zam k n ął się z m yślą sw oją i k siążk ą , nie m iał innych dróg, prócz tej, k tó ra prow a­

dzi per angusta ad augusta. W sz y stk ie godziny życia, z krótkiem w y­

tchnieniem , w ciągu przeszło sześcioletniej działalności w Szkole Głó­

w nej, zajm ow ała mu praca i tylko p raca, oprócz innych podbudzeń w e­

w nętrznych, zachęcana ogólnym nastrojem ów czesnego społeczeń­

stw a , k tóre nadzw yczajnem współczuciem otaczało nowe in sty tu - cye, przew idując w nich, i ja k się pokazało, nie bez słuszności, błogie dla siebie owoce, ja k ie dzisiejsze dopiero pokolenie pełnem i garściam i zbiera z p rac ów czesnych wychowańców najw yższej iustytucyi, owoce, jakiem i darzą nas; Sienkiew icz, Prus, Chmielowski, B audouin, K ry ń sk i i ty lu innych. T rudno, ażeby młody człow iek, jak im był w ów czas S tru -

(14)

ve, nie d ał się porw ać w irow i pracy, rozbrzm iew ającej na punktach, przedsiębranej gorączkow o a zachęcanej i z góry i z dołu.

P o d tak iem i bodźcami za b rał się do p ra cy S tru v e zaraz po swej lekcyi w stępnej, a w następnem półroczu niety lk o godziny w ykładu pomnożył do sześciu tygodniow o, lecz w k ró tk im stosunkow o czasie piśm iennie opracow ał dla z a k ła d u dziew ięć przedm iotów filozoficznych, mianowicie: logikę, ze wstępem psychologicznym ; w stęp do filozofii; en- cyklopedyę nauk filozoficznych; psychologię, poprzedzoną w stępem an­

tropologicznym ; historyę filozofii greckiej; k isto ry ę filozofii nowszej;

m etafizykę, este ty k ę i etykę. P ierw szy z tych kursów j e s t lito g rafo - wanym, inne p ozostają dotąd w rękopism ie. O prócz w ykładów , u rz ą­

dzał ze stud en tam i rozpraw y, zw. „ d isp u tato ria“, po dw ie godziny ty g o ­ dniowo, polegające n a ro z trząsa n iu złożonych w cześniej w ypracow ań, a przez profesora p rzejrzan y ch i stara n n ie objaśnionych, Ci, którzy brali u dział w tych wielce pouczających ćw iczeniach (a w licz­

bie ich byli i głośniejsi ju ż dziś działacze, ja k ; A n d ry ch ew icz W ład., B audouin J a n , G odlew ski M ścisław , G olberg H e n r., G rab o w sk i B ron., K ry ń sk i A dam , s. p. M alinow ski L ucyan, R oszkow ski G ustaw , S tra s- b u rg ier K a ro l, ś. p. S ulim ierski F ilip , i in n i)—ci pośw iadczyć mogą, iż prof. S tru v e nie n arzu cał nikomu apodyktycznie sw y ch filozoficznych przekonań, niczyjej nie krępow ał sam odzielności, przyjm ow ał owszem do dysputy opinie najprzeciw niejsze, żądając jed y n ie g ru n to w n ie n a u ­ kowego ich uzasadnienia.

N iezależnie od w ykładów , jednocześnie z niemi, podjął pr. S tru ­ ve pracę filo zo ficzn o -literack ą, k tó ra -b y objęła, ile być może najdo­

kładniejszy, o braz rozw oju myśli filozoficznej w P olsce. Z am iar ten był podwójnie wdzięcznym. N asam przód czyni! on zadość synow ­ skiem u uczuciu a u to ra d la tej ziemi, k tó ra go w y d ała i o k a z a ła się dlań ta k hojną; pow tóre, ja k o uczonemu, p ra c a ta p rz ed staw iała g ru n t niejako dziew iczy, wielce nęcący dla duszy i przedsiębiorczości pioniera. N ie możemy pom inąć tu m ilczeniem fa k tu , że w tym w ła­

śnie czasie (r. 1863) F . K ru p iń sk i, w dodatku do tłóm aczenia h isto ry i filozofii S chw eglera, pierw szy rzu cił za ry s dziejów filozofii w Polsce, ale był to tylko szk ic pobieżny i n ad e r cząstkow y; w każdym razie, mógł on mieć zasługę zapoczątkow ania: S truvem u zaś chodziło o co innego, o ca łą ew olucyę m yśli filozoficznej u nas, od pierw szych jej przebrzasków . W tym zam iarze cały czas wolny od bezpośrednich z a ­ ję ć przesiadyw ał on w b ibliotekach publicznych w W a rsz a w ie , zw ie­

dził bibliotekę k ra k o w sk ą i inne, dla poznania się z m atery ałam i do historyi logiki w P olsce, poczynienia w yciągów , n o tat; zadaniu tem u pośw ięcał czas w akacyjny n a wsi, ta k , iż w końcu okazał się tej p ra ­ cy cenny re z u lta t. Od r. 1868 do 1870, zaczęły w ychodzić zeszyty

(15)

k tó re utw orzyły książkę o 290 stronicach, p. t. „ W y k ła d system atycz­

ny L o g ik i“ i t. d. tom I, część w stępna. P oniew aż S tru v e w ykład w Szkole Głównej od tego właśnie przedm iotu rozpoczął, nic dziwnego, że przyszło mu na myśl system swój i wiedzę spożytkow ać w ogólniej­

szy sposób, literack i; że zaś jednocześnie pracow ał i nad filozofią w Polsce, więc um yślił z teoretycznym w ykładem logiki połączyć w je ­ dnej książce, mianowicie u w stępu, świeżo zebrany plon. N ie w ynikało to ani z koniecznej potrzeby, ani ze zw yczaju p rz y ję teg o przez uczo­

nych; nie znamy ani jednego compendium logiki, lub innej gałęzi filo­

zofii, opatrzonego ta k olbrzymim wstępem historycznym , ja k ten, k tó ­ ry obejm uje k siążk a pr. Struvego: zazw yczaj a u to r p o p rz estaje n a za­

znaczeniu stanow iska swego system a tu w śród innych, głównie spół- czesnych lub ostatnich, i koniec. N asz autor, pisząc w odm iennych w a ­ runkach i dla innej publiczności, daleko mniej św iadom ej dziejów umy- słowości, uznał za stosow ne na mocniejszym gruncie historycznym osa­

dzić sw ą pracę, tak , iż ten tom pierw szy, z m ałym w yjątkiem , stanow i w łaściw ie dopiero dziejowy obraz początku, postępu i ruchu przedm io­

tu, w czem dzieje nasze zajm ują m iejsca najw ięcej, bo z połowę dzieła.

W śród rozm aitych odmian, jak ie p rzy b ierała nau k a logiki, po­

cząw szy od A ry sto telesa, zależnych od ogólnego poglądu w yższych m yślicieli na n atu rę i zadanie filozofii, w śród rozm aitych zdań o logice, przyznających jej królew skie berło w państw ie duchowem , lub głoszą­

cych, że ona zgoła na nic się nie zdała, w yrodziła się p o trzeba u za sa­

dnienia racy i je j bytu. D la pr. S truvego racy a ta nie ulega, zdaje się, w ątpliw ości; chodzi mu tylko o rozw iązanie k w estyi, czy logika je s t nauką, czy sztu k ą m yślenia, głów nie zaś o oznaczenie n atu ry jej i za­

kresu. R ozw ażyw szy w tym w zględzie zdania celniejszych filozofów, sch arakteryzow aw szy przeobrażenia, jakim nau k a ta uległa, ra z t r a k ­ tow ana jak o czysto form alna, a więc ograniczona do rozw ażania sam e­

go ty lk o mechanizmu m yślenia, bez względu na przedm iot (K a n t), d ru ­ gi ra z ja k o m etafizyczna, zatem podstaw iająca się na m iejsce zasad i praw rzeczyw istości, czyli bytu, i u tożsam iająca niejako b y t z m yślą (H egel), a u to r przechyla się ku idealno-realnem u k ierunkow i filozo­

fii, godzącemu myśl z rzeczyw istoćcią, ideję z bytem realnym , i w edług tego podaje logikę, ja k o „naukę, m ającą za przedm iot zasad y docho­

dzenia i poznaw ania p ra w d y “. J e s t to określenie o ty le dobre, że nie- tylko tra fn ie w yobraża n a tu rę myśli, skierow anej do poznaw ania cze­

goś, co nie j e s t koniecznie m yślą sam ą, ale i nie czyni żadnych o g ra ­ niczeń w rozleg ło ści funkcyi, ja k to zrobił np. M ili, ścieśniając kom - petencyę logiki do sam ego wnioskowania; bo, ażeby można w nioskow ać, trz e b a mieć wnioskować z czegoś, z jak ieg o ś sądu o rzeczy; a iżby

(16)

mieć sąd o rzeczy, trze b a naprzód mieć o niej jasn e pojęcie,—do ja k ie - goż pojęcia, do jak ieg o sądu p rzyjść m ożna bez logicznego myślenia?

N a tych dw udziestu k ilku stronicach, na których a u to r nasz w chaosie zdań, często w prost sprzecznych, usiłuje porządkow ać pojęcie i u z a sa ­ dnić istotę, oraz zad an ie logiki, sk ład a on zarazem dowód nietylko sa ­ modzielnego na rzecz poglądu, ale i nadzw yczaj w szechstronnego i g łę ­ bokiego oczytania się w przedm iocie. N a tern też uzasadnieniu za d a­

n ia logiki kończy się ca la niem al w tym tom ie część teoretyczna. Z a­

uw ażyć tylko można, ze w brew głuchemu określeniu filozofii, ja k o n a­

uki o umysłowości sam ej w sobie, k tó re podał w swej lekcyi w stępnej, tu, chociaż mimochodem, przyszedł do w cale w yraźniejszego i k o n k re t­

nego je j zdeterm inow ania, mówiąc: „Filozofia ma na celu zbadanie ogól­

nych zasad i istoty w szystkiego, co uderza um ysł człow ieka, a zatem : szczególniej zbadanie ogólnych zasad i istoty trzech przedm iotów , nad k torem i ludzkość od wieków się z a sta n aw ia, t. j. człow ieka, n atu ry i B oga". Tym sposobem autor, aż ta k jasno w skazując zadanie je j i z a ­ kres, oczywiście zobow iązujące go nietylko w w y kładzie logiki samej, ale i ca ło k sz tałtu filozofii, porów nał tę naukę z iunem i, i darem nie w „W yw odzie pojęcia filozofii“ odróżnił ją od nich nazw ą „w olnej“;

różn ica tu zachodzi tylko w punkcie z a p a try w a n ia się na przedm iot i w metodzie tra k to w a n ia , ale ten przedm iot zarów no danym je s t tu i tam; co więk.-za, n aw et przedm iot ten sam: zarów no bowiem ja k filo­

zofia, człow iekiem zajm uje się antropologia i h istorya, n atu rą fizyka i chemia, Bogiem teologia.

E ru d y cy a, k tó rej au to r „L o g ik i“ nie dla czczego popisu, lecz dla w yjaśnienia rzeczy pośród pow ag, nie szczędzi na pierw szych k a rta c h dzieła, tem bardziej w y d atn ieje przy ry sie historycznym tej nauki, do którego, p rz ery w a jąc w ykład teoretyczny, n aty ch m iast przystęp u je i na którym kończy. D zieje powszechne logiki, od A rystotelesa i nieco w cześniej, przypuszczam , mogły go niebardzo utrudzić: rzeczy tych słyszym y obszerny i doskonały w ykład na uniw ersy tetach , otrzym uje­

my w skazów ki, z konieczności zaglądam y do tekstów , kiedy biblioteki n a p ra s z a ją się sam e obfitością i wyborem dzieł; chociaż i tu d o strze­

głem sporo w łasnych, zatem nowych, poszukiwań au to ra, odnoszących się do Scholastyki, a samo opracow anie, treściw e, w szakże pełne, w y ­ bornie co do ważności objawów i wpływów ustosunkow ane, stanow iące przejrzy sty ru ch u tej n au k i w całym św iecie obraz, jak ieg o do owej pory ule posiad ała lite ra tu ra nasza, stanow iło-by ju ż samo przez się niem ałą zasługę au to ra, gdyby n aw et oddzielnie wyszło, jak o sam oistna b ro szu ra. Nie idzie je d n a k ono, co do zasługi, w porów nanie z częścią, pośw ięconą dziejom logiki w Polsce. T u ju ż żaden u n iw e rsy te t nie mógł przyjść z pomocą, nie is tn ia ła jeszcze „B ib lio g rafia“ E stre jc h e ra ;

(17)

sam em u sobie trz e b a było szukać nici przew odniej, w skazów ek,—i codo m a te ry a łu bibliograficznego, znalazł je autor w B entkow skim , W is z ­ niew skim , tudzież w dziele Sołtykow icza „O stan ie akadem ii k ra k o w ­ s k ie j“ (r. 1810). O b racając całym , n ajtro sk liw iej w tym przedm iocie zebranym , m ateryałem literackim , aż do spólczesnego sobie „dodatku“

F r . K rysińskiego do przek ład u S chw eglera, i oddając każdem u z p isz ą ­ cych, co mu się należy, nie może jed n ak zamilczeć autor że: J a k histo- r y a filozofii wogóle, ta k i historya filozofi w Polsce, nie znalazła dotąd należytego obrobienia“, pod tern zaś naleśytem rozum iejąc o pra­

cow anie sumienne, krytyczne i praw dziw ie filozoficzne.

I sam też pr. Struve, zebraw szy nareszcie dostateczny m ateryał drukow any, ja k i istn iał do jeg o czasu, nie podejm uje się podobnego, co do całej filozofii, opracow ania (k tó re -b y w reszcie i niedość w łaści­

wie przyczepionem było do zam kniętego w sobie w ykładu logiki), ale o granicza się do treściw ego przedstaw ienia rozwoju samej logiki u nas.

W y sz ed ł je d n a k z pod je g o ręki obraz, pełniejszy od zapowiedzianego:

logika ta k się w ikła z całokształtam i, że, m ów iąc’o jednej, niepodobna nie zaczepić o drugie, a ja k się raz zaczepi, to i odczepić trudno. T a też część pracy pr. S truvego w ygląda mi raczej nie na historyę logiki w Polsce, ale na um iejętną próbę dziejów filozofii u nas, tem baroziej, iż au to r z góry obmyślił podział i gran ice w ytyczne pięciu okresów logi­

stycznych, poczynając od G rzegorza z Sanoka, żadnem u nazw isku nie przepuszczając. M iędzy iunemi, ze zdziw ieniem na słupie granicznym spotkałem nazwisko Sierocińskiego. B ył to sobie nauczyciel języ k a polskiego, gram atyk, z ukształceniem filozoficznem, ale n ic w ięcej.

B ez żadnego pomysłu samodzielnego, nap isał przygodnie dwa p o d rę cz­

niki logiczne: jed en przerobił z K isew e tte ra, drugi z T ręto w sk ie- go. Były to zapew ne jak ieś płonki na ugorującej wówczas zupeł­

nie niwie nauki, ale zeschły one bezużytecznie. W gim nazyach logiki wówczas nie uczono, a w kursach dodatkow ych Sierociński logiki nie w y k ład ał, więc i podręczników sw ych nie m iał kiedy i gdzie sp o ży tk o ­ wać: w yk ład ał j ą tam Sm aczuiński, ale z w łasnego kursu. P r. S tru v e użył więc tego nazw iska, zapew ne tylko w brak u innych, dla oznacze­

n ia czasu po roku 1831, niż jak ieg o ś ch a rak tery sty c zn eg o zw rotu.

B ądź co bądź, ta część książki pr. S truvego stanow i pierw szą i istotną p odstaw ę do utw orzenia dziejów filozofii w Polsce; m atery ał tam je s t obfity, chronologicznie uporządkow any, n aw et k ry ty cz n ie oce­

niony. N ik t go jed n ak od w yjścia k siążki w r. 1870 nie dotknął, aby ram y jego rozszerzyć, objaw y na tle społecznem i w zestaw ieniu z innemi objawami życia politycznego i um ysłowego przestaw ić, tak , że zd aje się on oczekiw ać pod tym względem ua rę k ę sam ego au to ra. O cze­

(18)

kuje rów nież na dokończenie i sam „w ykład system atyczny L o g ik i“, k tó reg o tu mamy pierw sze zaledw ie litery.

R zecz nie do pojęcia. Pomimo wszelkich ułatw ień w nabyw aniu k siążki (w ychodziła zeszytam i), pomimo wzmożonego ruchu um ysłow e­

go, pomimo tre śc i ta k żywo obchodzącej ukształconego P o la k a, k siąż­

k a nie m iała nabyw ców . W ciągu czterech l a t sprzedano je j k ilk a ­ d ziesiąt egzem plarzy, co pokryło zaledw ie dziesiątą część kosztów w y­

dania, i wcale nie zachęcało do drukow ania dalszego ciągu. D laczego ta k się stało, może zobaczym y później.

Niepow odzenie książkow e, pierw szy objaw goryczy, jak ieg o pro­

fesor S tru v e w zaw odzie swoim m iał doznać, nie w y trąciło mu je d n a k pióra z ręki, tylko zmienić on m usiał formę. W idząc, że społeczność nasza nie jest jeszcze p rzy gotow ana do n ab yw ania w iedzy w tom ach, poszedł za przykładem innych i począł podawać je j wiedzę w lekkich daw kach, ja k się to robi z dziećmi o w ą tły ch organizm ach. W ydaw ał rozpraw y, m iew ał odczyty publiczne, pisyw ał a rty k u ły do czasopism.

J u ż w r. 1864 w yszły dwie jeg o rozpraw y: je d n a „O psychologicznej zasadzie teoryi p o zn an ia“, d ru g a „O tem p eram en tach “. D alej w y d ru ­ k ow ał odczyty publiczne „O pięknie i jego objaw ach“, „O estetycznem w ychow yw aniu k o b iety “, „O em ancypacyi k o b ie t“. Oprócz treśc i w ła ­ ściw ej, wszędzie tam tkw i p o dstaw a idealna, a raczej idealno-realna, jeg o zasadnicze w yznanie w iary; a najbardziej się ono uw ydatniło w książce „O istnieniu duszy i jej udziale w chorobach um ysłow ych“

(r. 1869).

A żeby jed n ak w łaściw ie ocenić tę książkę ze stanow iska w spół­

czesnego, należy przypom nieć współczesny stan umysłów. P ro fe su ra S truvego, poczęta w r. 1863, pojaw iła się w w arunkach w yjątkow o oso­

bliwych, i ani sam profesor, ani n ik t przypuszczać nie mógł, iż od pierw ­ szej chw ili żeglugi zaw ieje mu w ia tr prosto w oczy, a sta te k odrazu

natrafi n a szkopuły. P rzy n o si on z sobą n a k a te d rę przekonania kon­

serw atyw ne, odpow iadające, zdaje się, całemu duchowemu nastrojow i k ra in ; aż tu niebaw em , pod jeg o nogam i w ybucha re a k c y a r a ­ dykalna.

W a lk a klasyków z rom antykam i, d a le k a od burzliw ego w Niemczech okresu „S turm und D ra n g “, odbyw ała się u nas n a tępe szable i trw a ła bardzo k rótko. P ie rw sz y ra z dopiero, sku tk iem gw ałtow nej re ak ey i po ro k u l f 63, w y stąp iła osobli­

w sza zaciętość przeciw ko idealizm ow i za m ateryalizm em . W y s tą ­ p iła ona ze szkół, zupełnie ta k samo i z podobnąż butą, ja k przed k ilku la ty owa, k tó ra akcyę sw ą rozpoczęła n ain n em polu. Idealizm zaw iódł, zdradził; trz e b a go się pozbyć i za stąp ić now ą d oktryną, w p ro st od­

w rotną. S k ąd się tam d o stała ta myśl do umysłów, zaledw ie poczyna-

(19)

nających myśleć? B yła to, przypuszczam , jak aś im m igracya z z a g ra n i­

cy, ja k w reszcie u nas w szystkie kierunki um ysłowe i lite rac k ie , dzię­

ki temu, iż nigdy, a przynajm niej zb y t mało, miewaliśm y imponujących

^zniew alających, w ielkich pow ag naukow ych. W danej chw ili zw łasz­

cza, t. j. przed r. 1863, społeczeństw o nasze, ja k ziemia od kiężyca, dalekiem było od tego, by rozróżniać ja k ie ś sy stem aty i doktryny, a tem bardziej b rać je za praw idło życia, działania, za podstaw ę do ro ­ zumowań. O w alkach filozoficznych, ja k ie ju ż od ćw ierci w ieku coraz goręcej brzm iały n a Zachodzie, o jakim ś w kraczającym w dziedzinę myśli neom ateryalizm ie i pozytyw izm ie ogół n asz jeszcze w pierw szych latac h siódmego dziesiątka w ieku nie w iedział nic zgoła, prócz może kilku z upodobobania śledzących bieg spraw filozoficznych, do których 1 ja należałem . J a też pierw szy, je śli się nie mylę. pobudzony nowym ruchem stare g o atomizmu, pisząc o „E pikureizm ie“ , potrąciłem pob ież­

nie o M eleschotta, B iichnera i Y o g ta (Bibl. W arsz. r. 1861, tom I I I str. 497—8), ale w ątpię, aby t a w zm ianka jak iek o lw iek m iała n astęp ­ stw a, tern bardziej, iż um ysły czem innem wówczas były zaprzątnięte.

A jeżeli kto u nas przyczynił się do zachw iania w rażeniam i pozosta- łem i po filozofii K rem e ra i Wyszyńskiego (modyfikowany H eglizm ) oraz do uśw iadom ienia, co się dzieje gdzieindziej na polu filozofii no­

wej, to człow iek nowy, zgoła nieznany a głęboki i mocno samodzielny:

F ran c isz ek K rupiński.

J u ż pierw sza jego obszerna ro zp raw a ^ P rzy sz ło ść filozofii“ (Bibl.

W arsz. r. 1864, 1 . 1), w y ty k a ją c a b rak i różnych w ielkich system atów , k arcąc a ,,um idła m etafizyczne“ , dom aga się reform y przedm iotu. D la niego „filozofia je s t um iejętnem i system atycznem poznaniem rzeczyw i­

stości“, a stą d wnioski je j tern będą pew niejsze, im mocniej oprze się ona

„n a w ypadkach w szystkich nauk, rzeczyw istość u p raw iających“ . J e ­ żeli one zajm ują się niejako ciałem jej, filozofia sięga do je j duszy, do w nętrza, pojm uje rzecz y w isto ść nie w rozjednostkow aniu, lecz w cało­

ści, śledzi ona w szędzie „p rzy czy n ę, istotę, w ew uętrzność, siłę ducha, a tern samem za k res jej je s t nieograniczony“ . P oniew aż zaś filozofia je s t um iejętnem poznaw aniem rzeczyw istości, a do tej należy za- lów no m atefy a, ja k o i duch, dzieli się ona tedy na filozofię m atery i wogóle i filozofię ducha.

^ określeń tych, szeroko rozw iniętych co do tre śc i, zakresu, me- ody celu filozofii, w ynika naprzód potępienie wszelkiej filozofii spe­

kulacyjnej, a p riori w yrokującej o rzeczyw istości, ja k ą je s t n atu ra, człowiek i Bóg; a co za tern idzie: zależność je j od poprzednie­

go poznania w szy stk ich um iejętności realnych, czyli zależność m e­

tafizyki od fizyki, więc spekulow anie n a podstaw ach nie ap rio ry sty cz- nych, dzielących zgóry rzeczyw istość na m aferyę i ducha. Niem niej

(20)

ważnym je s t jeg o p o stu lat, w yłączający wszelki} bez g ru n tu realnego speknlacyę, ja k o czczą frazeologią, a w ym agający dla filozofii ścisłych podstaw dośw iadczalnych. Odbił on niejako w rozpraw ie sw ej ten w łaśnie ruch ku realizm ow i, ja k i się wówczas na Zachodzie odbywał, tylko ruch ten p rz esze d ł daleko po za po stu lat jeg o rozpraw y. A u to r utrzy m ał w nim je sz c z e ,,m etafizykę“ w dziedzinie filozofii, dla ducha ustanow ił dziedzinę osobną: w szystko to niebaw em , w yrugow ane, po­

szło na pośmiewisko; realizm obrócił się w czy sty m ateryalizm , a m e­

tafizykę uw ażać u nas zaczęto za pew ną odmianę obłąkania.

W każdym razie, ro z p raw a b y ła program ow a, i ja k o ta k a , m ogła dać do m yślenia, lecz tylko ludziom, m ającym pew ne obeznanie się z przedm iotem , i ta c y tylko m ogli w niej dostrzedz u k ry tą minę pod idealizm em . A lubo profesor S truve (W ykład sy st. L ogiki, str. 28) wspom inając o tej ro zpraw ie, pow iada: że „ a u to r potępia k ieru n ek ide- alu o -realn y ... bez w szelkiej znajom ości dzisiejszego stan u filozofii i prac głów nych p rz ed staw icieli powyższego k ie ru n k u “ , j a nie mogę tego zdania podzielać. O kieru n k u idealno-realnym . jak o o sw oistej doktrynie, nie mówi P r. K r. ani słowa, po tęp ia zaś jed y n ie speknlacyę bez podstaw realnych, czyli, poprostu mówiąc, bez gruntow nego wy­

k ształc en ia się w naukach specyalnych, odróżniając przez to filozofo­

w anie od filozofii; powtóre, złożył on w tej rozpraw ie dowód znajom o­

ści, nie powiem, szczegółowo k ierunku idealno-realnego, bo ja k rz e ­ kłem , nie mówi o nim, ale znajom ości ducha i podstaw w szelkiej filozof!

spekulacyjnej.

N ie zdaje mi się je d n a k , aby ro zp raw a ta bezpośrednio p rzy czy ­ n iła się do rozbudzenia jak ieg o ś w rogiego przeciw idealizmowi nastroju między m łodzieżą szkolną, w śród której nasam przód wszczął się ja k iś ruch m ateryalistyczny i bezw yznaniow y, z początku ja k o szm er, a stop­

niowo doszedł aż do zuchw ale i nam iętnie w ygłaszanych haseł. P o c z ą t­

ku tego ruchu szukać należy gdzieindziej, mianowicie: we Lw ow ie.

Tam -to wychodził nasam przód od r. 1868 przek ład dzieła Buckle’a ,H istory of cy w ilisatio n in E n g la n d “ , dokonany przez W ład y sław a Z aw adzkiego. B uckie, sam ouk, przejęty duchem pozytyw izm u Com- te ’a, w edług tegoż ducha usiłow ał p rz era b ia ć historyę pow szechną w kieru n k u zupełnie m atery alisty czn y m , formy i postęp cyw ilizacyi w aru n k u jąc klim atem , żyw nością, glebą, ogólnemi zjaw iskam i p rz y ro ­ dy, a do pew nych stron rozw oju społecznego stosując metodę, zapoży­

czoną z chemii. Dzieło tego historycznego determ inisty, tw orzącego w reszcie i pod wpływem tak ieg o b a ja rz a staty sty czn e g o , ja k Q uetelet, bardzo się rozchodziło i po W a rsza w ie, ro zchw ytyw ane przez młodzież, żądną nauki i nowości. P o p arcie tem u kierunkow i najusilniej daw ał, wychodzący tak że we L w ow ie, „D ziennik L ite ra c k i“ , k tó ry w r. 1865

(21)

i 1866, pod piórem K azim ierza C hłędow skiego, tudzież S tefan a P aw li­

ckiego, z całą gorliw ością propagow ał u ltra m a te ry a listy c z n e teorye M oleschotta, B ticlinera i Y o g ta (ob. „Z a ry s najnow . liter, polskiej “ Chm ielow skiego, r. 1897). W sz y stk o to, n atu ra ln ie , obiegało po rę k ach m łodzieży i p rzedostaw ało się do W a rszaw y , przyjm ow ane gorąco, i na tak ie-to czasy trafił konserw atyzm filozoficzny pr. S truvego.

Z a dostrzeżeniem pierw szych oznak faktycznych tego przełomu n a korzy ść m ateryalizm u, komuż bard ziej przystało, niż professorewi filozofii, przew odnikow i um ysłów, poszukujących nauki i praw dy, za­

brać głos kierow niczy? G łos ten d ra S truvego dał się też isto tn ie sły­

szeć w powołanej wyżej rozpraw ie: „O istnieniu d uszy“ (rok 1867). po­

święconej w ykazan iu istnienia w organizm ie i obok niego sam odziel­

nego i duchowego pierw iastk u , zw anego duszą. R o zp raw a ta, sta w ia ­ ją c a kw estyę psychologiczną n a gruncie duchowym, m iała, n atu ra ln ie ,

za zadanie ro z strzy g n ąć i co do g ru n tu całej filozofii. D zieli się ona, ja k i z ty tu łu widać, na dw ie części, dość luźnie z sobą związane:

p ierw sza udowodnić usiłuje niecielesny p ierw ia ste k duszy; dru g a od­

nosi się w yłącznie do udziału tego p ierw iastk u w chorobach umysło - wych. R ozdział len w ynikł z przyczyny szczególnej. D la bliższego p o ­ znania w zajem nego stosunku m iędzy ciałem i duszą, pr. S truve, korzy­

sta ją c z zaproszenia do udziału w rozpraw ach o chorobach umysło­

wych, przez rok niem al p rz y słu c h y w ał się im w psychiatrycznym od­

dziale T o w a rzy stw a L ek a rsk ieg o , i ze swojego p u n k tu z a b ie ra ł głos.

Po roku ta k ic h studyów w y stą p ił tam że z w łasną ro z p raw ą „O istocie i ostatecznej przyczynie chorób um ysłow ych.“ R o zp raw a ta , odczyta­

na na plenarnem posiedzeniu T o w a rzy stw a L ek a rsk ieg o , nie m iała po­

wodzenia; bez dyskussyi żadnej, prezes, w imię nauki, zaprotestow ał przeciw wywodom p releg en ta. S tąd następnie w yw iązała się polem ika w „K lin ic e “ (r. 1767, n. 19) o filozoficzne poglądy Y irchow a, których n asi ówcześni przyrodnicy, ja k się pokazało, w cale praw ie nie znali; co nie je s t znowu zb y t dogodnem dla pow ołujących się na pow agi, jak o n a argum enta, gdyż Y irchow (c y ta ta pr. S truvego w „O istn. duszy“, str. 27), między inneini pow iada: „Z chwilą, gdy się pokazuje, iż podło­

żem św iadom ości nie może być pojedynczy organ ciała, ze stanow iska nauki nic nadm ienić nie m ożna przeciw ko zd an iu , iż obok m atery i is t­

nieje w człow ieku pew uajpiiem ateryalna, etery czn a , czysto duchow a isto ta , k tó rej zasadniczą w łasn o ścią je s t świadom ość. M yśl ta by ła dla mnie powodem, że czysto m atery alisty cz n y pogląd n a świadom ość, j a ­ ko na p ro stą funkcyę mózgu, uznałem za sam owolny, a przyjęcie oso­

bnej duszy, jakkolw iek tran sc en d en taln e , uw ażam za prawdopodobnie upraw nione. I jeszcze te ra z , pomimo repliki Y ogta, nie mogę się prze-

(22)

18 D R H E N R Y K STRUVJE.

konać, aby ta k ie stanow isko było fałszyw em , lub sprzecznem w sob ie“.

Jeż eli pow aga uczonego, który, j a k to try w ialn ie mówią, zęby zjad ł na m ateryalizm ie, służyć może za arg u m en t, dotychczas w szakże n ie z a ­ chw iany, to niechże się m ateryalizm ma na baczności.

Z zam kniętego ogniska sporów za p rag n ą ł profesor w ytoczyć rzecz przed szerszy ogół publiczności, i w tedy-to p ierw o tn ą rozpraw ę o u dzia­

le duszy w chorobach um ysłow ych u zupełnił poglądem na całość p ier­

w iastku duchow ego, i w ydał w osobnej książce. N ie je s t to żaden t r a ­ k ta t apriorystyczny, ale raczej rzecz więcej żyw otna, dyskussya, w której chodzi o w ykazanie, że n auki przyrodnicze, zw łaszcza fizyo- logia, n a podstaw ie osiągniętych dotąd re z u lta tó w badań, nie może i nie ma praw a sp row adzać duszy do funkcyi czysto organicznej i utoż­

sam iać ducha z ciałem. Po dowody zstępuje auto r, n atu ra ln ie , do sa- m ychże nau k przyrodniczych, czyli w łasną bronią zw alcza p rzeciw n i­

ka. S tąd też, cały tr a k ta t przyjm uje c h a ra k te r nie dogm atyczny, ale raczej polemiczny. G orąco bierze do serca spraw ę, aby „w y k azać sprze­

czność m ateryalizm u z naukam i przyrodzonem i... m ającem i w łaśnie dać nam poznać nieskończoną liczbę zjaw isk, k tórych bez uznania sam o­

dzielnego p ierw iastk u duchowego w człow ieku w ytłóm aczyć niepodo­

b n a“. Z w raca się głów nie do m łodzieży lek arsk ie j i rad-by ją przeko­

nać, „iż poglądy idealne n a człow ieka nie są bynajm niej sprzeczne ani z ich nauką, ani z ich zaw odem “ .

Ażeby uzasadnić sam oistuość p ie rw ia stk u duchow ego w człow ie­

ku, au to r w yprow adza na fro n t świadomość, jako jed y n y fa k t n ieza­

p rzeczalny, pew nik (z w yjątkiem chyba sceptyków a outrance), jedyny, od k tórego rozpoczyna każda psychologia. J e s t to fa k t, św iadczący, iż człow iek wie o sobie, czuje się jestestw em sam oistnem w rozróżnieniu od je ste stw innych, p rzyczyną działań w łasnych, oraz zupełną jed n o ­ ścią w sobie, pomimo różnych objawów . N a fa k t świadom ości zg a d za­

ją się w szyscy, bez różnicy doktryn. R óżnice u kazują się dopiero, gdy chodzi o źródło, czy podstaw ę świadomości. Gdyby psychologia dowo­

dnie w yprow adziła w prost ten fa k t z sam ego ustroju cielesnego, rzecz skończona; zam ilknąć-by m usiały w szelkie p ro te sty na rzecz duchow o­

ści. A le ażeby tego dowieść, potrzeba-by przekonać, że fa k t św iadom o­

ści, skupiający w je d n e j myśli w szelkie objaw y psychiczne, opiera się na fizycznem ześrodkow auiu podstaw , myśl ta k ą w ydających, czyli na organie, ześrodkow ującym w szystkie nerw y. Tym czasem przyw odzi autor całe szeregi zapew nień, w ybranych z najcelniejszych flzyologów w spółczesnych, k tó re pośw iadczają, że tak ieg o organu centralnego nerw ów w organizm ie niema, ale są tylko ośrodki nerw ow e, do p e ­ w nych organów zastosow ane, od siebie niezależne, zatem organicznego zw iązku nie stanow iące; że naw et mózg sam nie je s t bynajm niej jed n ym

(23)

organem , ześrodkow ującym u k ład nerw ow y, lecz tylko zbiorem różno­

rodnych i sam odzielnych organów. S koro więc w ustroju fizycznym człow ieka panuje sam a różność, bez żadnej ześrodkow anej jedności, jak im sposobem, ja k ą drogą, na mocy jakiego p ra w a, m ógł-by ten ustrój fizyczny dać podstaw ę dla tej, ta k w ydatnej, jedności, ja k ą s ta ­ nowi świadomość? W niosek, iż daje j ą p ie rw ia ste k inny, w sk u tek cze­

go w ali się cala budow a m atery alisty czn a, o p arta n a utożsam ieniu fizy­

cznego i psychicznego życia człow ieka.

C h w y tają się też m ateryaliści różnych środków dla utrzy m an ia swej zasady: między innemi, ni stąd, ni zowąd, z rozpraw y, uciekają się do nowej siły, jeszc ze m ało zbadanej, i dowodzą, że proces mózgowy, w ydający myśli, j e s t procesem elektrycznym . A liści znowu w ystępuje szereg fizyologów, między innym i a u to r p rz y ta cza i naszego M ajera, dowodzących fałszu tego przypuszczenia. Szczególniej c h a ra k te ry sty - cznem je s t tu zdanie, w cale nie stronne, bo w ielce sym patyzującego z m ateryalizm em , d ra L u d w ig a (L ehrbuch der P hysiologie), co do czucia. D ow odzi on, że każde czucie łączy się z czemś zupełnie oso- bliwem, t. j. w yobrażeniem ; nigdy bowiem nie uczuw am y bodźca n e r­

wowego w samym mózgu, lecz z e w n ątrz mózgu, a to u w szystkich zm ysłów i w pew nej odległości; te zaś „d o d atk i“, tow arzyszące w k a ­ żdym ra zie czuciem, „nie mogą być, ja k się zdaje, wyjaśnione przez samo podbudzenie nerw ow e“. Skąd pochodzi ta niemożność, objaśnia dalej fizyolog: „Z w ażyw szy bowiem, że czucia, w ynikłe z tego sam ego stan u podbudzenia, u ludzi różnych usposobień um ysłowych m iew ają coś św iętego, że przy snach, odurzeniach, chorobach um ysłowych itp ., bez odpowiednego pobudzenia nerw ów zd a rz a ją się bardzo żyw e czu­

cia, zw ane m arzeniam i, w izyam i, hallucynacyam i, praw ie wyznać n a­

leży, iż czucie o ty le je s t od nerw ów niezaw isłem , że dla pojaw u je g o bodziec nerw ow y w cale nie je s t niezbędnym , i że w skutek tego nerw y stanow ią ty lk o jeden z powodów, m ogących w yw ołać czucie. Je ż e li Ka­

tem chcemy w ykazać w a ru n k i czucia, należy koniecznie w ykryć, n a czem polega ów „ d o d a te k “, zjaw iający się w mózgu, a podbudzony do czucia, j to za ś jest właśnie rzeczą niemożliwą.

Niemożliwą, rozum ie się, dla fizyologii; ale skoro w u stro ju ludz­

kim, w edług św iadectw a samych fizyologów, istn ie ją ta k ie „d o d a tk i“, od narządu u stro ju niezależne, obce, zatem psycholog upraw nionym j e s t odnieść je do innego p ierw ia stk u , k tó ry od wieków w iecznych n a ­ zyw a się duszą.

W ta k i-tu sposób, ro z p a tru ją c mnogi b ag a ż fizyologiczny, obraca­

ją c się w jeg o sprzecznościach, zdaniach n a w ia tr rzucanych, sam z siebie au to r, ja k o niefizyolog, nie staw ia żadnej tablicy sy stem aty ­ cznej, k ry ty c e tylko poddając, co mówią inni, obraca w szystko, co

(24)

znajdzie, n a korzyść istnienia duszy sam odzielnej i n iem atery aln ej. Nie je s t i nie może być n ik t, a tem bardziej profesor u n iw ersy te tu ta k n a i­

w nym , ażeby w zbraniał przyrodnikom zajm ow ać się objaw am i psychi- cznem i z punktu fizyologicznego, skoro dusza ta k ściśle połączoną je s t z ciałem; ostro tylko w ystępuje on przeciw ko wnioskom nieu p raw n io ­ nym, w rodzaju np.: „myśl je s t w ydzieliną mózgu, ja k mocz w ydzieliną n erek , ja k żółć w ydzieliną w ątro b y “, wnioskom , dążącym do u w ażania człow ieka za p rostą, bezduszną m aszynę, k tó ry c k -b y dzisiaj n ik t nie pow ażył się w ysuw ać. K a ż d y przyrodnik, odnośnie fizyolog, jak o de- term in ista , powinien w iernym być swojej metodzie, ogłaszanej za je d y ­ n ą praw dziw ą, a k tó ra dopuszcza tylko wnioski bezpośrednie; sam so­

bie winien, je śli od danego fa k tu przeskoczy do pustej p rz e strz e n i, by baw ełnianym tara n em rozbijać odwiecznych zasad gm ach, n ie ra z zle­

piony k rw i ludzkiej najszlachetniejszym cem entem .

U m iejętna polem ika ta , w yzyw ająca cały św ia t m ateryalistyczny, p rzeszła bez echa; n ik t nie podniósł rękaw icy. J e d n i zgadzali się na poglądy profesora, więc m ilczeli: ci, co ra d zi-b y mu się byli sprzeci­

w ić, m ilczeli rów nież, do podjęcia naukow ego oręża niezdolni. T r a k ta t prof. S truvego z a ją ł w lite ra tu rz e stanow isko akadem ickie wobec n ie ­ p rz y ja c ie la ,'k tó ry ogółowi zdaw ał się być jeszcze za góram i i którego pochód w tajem niczeni tylko w usposobienie m łodzieży przeczuw ali bliżej.

W cale dopiero nieakadem ickie w rażenie, obok wyżej pow ołanych p ro d u k c y i lw ow skich, w yw ołał t r a k t a t w spom nianego już tu F r . K r u ­ pińskiego, o „Szkole P o z y ty w n e j“, ogłoszony w „B ibliotece W a rsz a w ­ s k ie j“, w r. 1868. P rz e d sta w ia ł on m etodycznie i dorazow o rzecz z u ­ pełnie u nas nową. P rz e d sta w ia ł ją napozór objektyw nie, lecz w ta k przyjaźnem ośw ietleniu ze względu na w artość naukow ą d o k try n y , że w jednej chw ili utw orzył cały legion pozytyw istów in partibus. P o z y ­ tyw izm , uroczyście w yprow adzający B oga ze św iata, j a k za porusze­

niem laski czarodziejskiej, zualazł zw olenników m nóstwo; z drugiej stro n y w yw ołał i przeciw ników (w bardzo małej liczbie), k tó rz y upa­

try w a li w nim roszczenia nieuzasadnione i niebezpieczne i nie wahali się poważnie zajrzeć mu w oczy. N ic to jed n ak nie pomogło. Nowość, w spom agana chroniczną u nas skłonnością do naśladow ania obczyzny, zrobiła sw oje.

Jednocześnie rozeszła się wieść o teo ry i D a rw in a — wieść głucha, nie w ykład, ja k „Szkoły pozytyw nej“ — b łą k a ją c a się z u s t do ust, a posługująca do pozow ania na wolnomyślność. W praw dzie n ik t z po­

zujących w yobrażenia nie m iał o naukow ych p odstaw ach ew olucyoni- zmu (prócz k ilku może ludzi, z młodym prof. S trasb u rg e rem n a czele), ale każdy zw olennik głosow ał za pochodzeniem człow ieka od m ałpy,

(25)

i była to może je d y n a wiadomość, ja k ą , i to fałszyw ie, z teoryi D a r­

w ina w ysnuto. Nie przeszkadzało to plw ać na s ta re przesądy, popisy­

w ać się słów kam i, pow yryw anem i z tra k ta tó w m ateryalistycznyck, głosić zerw anie z tra d y c y ą , moralność niepodległą, upraw iać bezw y­

znaniow ość i tym podobne idee postępowe, dopóki w całem tern hocus pocus, po wyszum ieniu ferm entu i odpadnięciu szumowin, poważniejsi z grona i zdolniejsi nie w zięli w ręce rzeczy, aby ją na porządniejsze tory w yprow adzić.

J a k ie ż mogło być w tym rejw achu położenie profesora filozofii, w yznaw cy idealizmu, duszonego z jednej stro n y przez pozytywizm , z drugiej p rzez D arw inizm , łatw o odgadnąć.

I I .

W połowie ro k u 1869 Szkoła Grłówna zamienioną zo stała na U niw er­

sy tet, z w ykładem w języ k u rossyjskim ; część profesorów odpadła i n a to ­ m iast weszli profesorow ie R ossyanie, część pozostaw iono z dozw ole­

niem w ykładu w języku polskim przez la t dwa, po k tó ry ch upływ ie zobow iązać się mieli w ykładać po rossyjsku, albo z k a te d ry ustąpić.

W liczbie pozostaw ionych znalazł się i prof. S truve, k tó ry w a ru n ek podpisał. Skutkiem tego trz e b a się było w ziąć do pracy nad językiem , p raw ie nieznanym sobie, i znajomość jeg o w ydoskonalić do zrów nania z wysokością w ykładanego przedm iotu. P ra c a to była niem ała i wym a­

gająca pośpiechu, tem bardziej, iż za inny w arunek położono, ażeby profesorow ie, nieposiadający stopnia doktorskiego, w ydanego przez k tó ry z u niw ersytetów rossyjskich, w ciągu tych dwóch la t tym cza­

sowości postarali się o ta k i stopień, n a podstaw ie złożonej ro zp raw y 1 po jej obronie w danym uniw ersytecie. T rzeba w ięc było jednocze­

śnie prow adzić w y k ład z k ated ry , uczyć się języka, uk ład ać rozpraw ę, tłóm aczyć j ą n a języ k rossyjski i p rzygotow ać się w tym języ k u do obrony.

W tym ostatnim celu w ybrał się do M oskw y, i tam , w raz z ro ­ dziną, zam ieszkał na czas od w rześnia 1869 do k w ie tn ia 1870 roku.

P rz y ją ł sobie do domu nauczyciela, aby n ab rać biegłości w mowie, i przy jego też udziale zam ierzył tłóm aczyć rozpraw ę. B y ł to ten że sam, znany nam ju ż tr a k ta t: „O istnieniu d u szy “, tylko skrócony,

Cytaty

Powiązane dokumenty

Kilku jest autorów tej mozolnej pracy rzucenia olbrzymiego obrazu na 6-ciu tysiącach łokci kwadratowych płótna. W zbiorowym utworze trudno wyróżnić osobistą

ba „wziąć na miłość“;—jęła się więc sposobów zwykłych, na które.. 11 łapią się codzień dużo wytrawniejsi od pana Stanisława: szukała jego spojrzeń, płakała,

ideału lo giczne go (m etafizycznego) praw

robionego dziś języka. Dajcie nam porządną rozwijający umysł naukę składni; ta myśl naszą rozjaśni, da rozum, który na straży czystości języka stanie i

W pierw szym peryodzie, który się z XII wiekiem już zam yka, juryzdykcya tylko kasztelańska (castellanatura) przechodzi w zakres sądow nictw a patrym onialnego z

Pani starościna oczy miała pil- zwrócone na zwierciadło, a własne jćj ręce pracowały nad mala- na JfJ5 którćj nie była kontenta, bo się rzucała i

Gdy wszystko było skończone, dopiero wówczas spojrzał na zegarek i odetchnął z ulgą. Miał jeszcze do odejścia kuryerów dwie godziny. ktoś śmiał, się

go, i do _ odmiennej ordynacyi Bodzanty biskupa k ra ­ kowskiego z 1359 roku (52). Spór ten, w którym szlachta postanowiła areszt położyć na wszystkich