• Nie Znaleziono Wyników

Gazeta Nowa : Kurier Zielonogórski : tygodnik : Zielona Góra R. I, Nr 25 (28 czerwca 1990)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Gazeta Nowa : Kurier Zielonogórski : tygodnik : Zielona Góra R. I, Nr 25 (28 czerwca 1990)"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

Zielona Góra Tygodnik

DO WYGRANIA 100 0 0 0 Z Ł I

C O T Y G O D N IO W Y KONKURS

•G A Z E T Y N O W E J C j T

RO'< I NR R^/90 28 C7FRWCA 1990 R

„lawet Archanioł s ! q zbiesi”

- wywiad i M. F. Rakowskim m! s

iftsls laskie L ^ t© F a im a w e 3 B§3 — s tr 12

u n się dzisiaj zabije — pow ie-

działa matka Piotra Czepiżaka do mę

i a , kiedy ten przyzna? się, że poży­

czył w łaśnie synowi s a m och ó d . Tłuma

czył: — Miał p o je c h a ć po jakiś zeszyt

gdzieś do Trzebiechowa, prosił...

Sam a nie wie, d la c z e g o tak wtedy

pow iedziała. ,,To jakby pow iedziało

się s a m o ” , niezależnie od niej. W nie

dobrą godzinę.

W chwilę potem przeglądała zeszj

ty Aśki, młodszej siostry Piotra. Otw-j

rzyła matematykę i... zobaczyła s ie ­

bie sam ą nad otwartym grobem. Mó

wi dziś, że w iedziała już co się stało.

O

koło czw artej po południa zadzw onił posterunkow y i zadał kilka rutynow ych pytań. — Czy chcecie mi powiedzieć, że m ój syn nie żyje? — p rze rw ała mu. T ak by -

W krótce potem przyśnił się jej. Z astukał do drzwi. O tw orzyła. Był bez butów . — J a k zwy kie m iałaś rac ję — powiedział. I zapropono­

w ał jej w tym śnie w ypraw ę na drugi świat.

Na chwilę.

— P iotr m a niesam ow ite pom ysły — mówi m atka, wciąż jeszcze w czasie teraźniejszym . P am ięta, że kiedyś napisał albo przepisał ta ­ ką fraszkę: ..Wszystko m nie fascynuje, cieką wość m nie gniecie C hciałbym naw et wiedzieć, co jest na tam ty m św iecie’’

M atka zna na pam ięć całą twórczość syna, Nie miel! przed sobą tajem nic. Rozumieli się bez słów. Była między nimi niezw ykła, w spa­

niała więź.

Koledzy z ogólniaka w Sulechow ie, mówią, że Czepi (tak «o nazyw ali) to byl w a ria t n a życie. E nergia dosłow nie go rozpierała. Talj samo jak ja k aś v ' > t ud o ić życia. T ry

(Ciąg dalszy nu str. 3) Fot. Cz. Łunicw icz

Sobola, 30 czerwca, godz. 15 i 19, sala COS w Drzonkowie

P o ls k a Zachodnia — RFM W

w

k i l e l i l U B a a

D o c h ó d na przedszkole dla dzieci specjalnej troski w Zielonej Górze

- Cegiełki do nabycia w Orbisie, PTTK i YUMIE (KMPiK)

(2)

Drużyna, w której mógłbym grać

Fakt, grali przez ostatnie lata w innych ko szulkach. Raczej czerwonych. Lub, powiedzmy, różowych Niektórzy zaś — po prostu cieli­

stych. Tyle, że nie mieli w owym czasie żad nego wyboru. Była tylko jedna liga. Jedna dr u żyna. Jeden trener, wprawdzie bez uprawnień zawodowych, lecz cieszący się pełnym zaufa­

niem zarządu klubu. I jednolitofrontowa gru pa konsultantów Polskiego Związku Piłki ho żnej, pardon. Robotniczej.

Nie wystawiano ich nigdy w ataku. Ba, na wet nie w pomocy Te pozycje zostrzezone były dla wytrawnych, spraw dzonych zawod­

ników. Takich, którzy mieli odpowiedni ciąg na bramkę i dobrze wiedzieli, co i dlaczego jest grane, potrafili kopać po kostkach, pod­

stawiać nogi, wykręcać ręce i łapać za ko­

szulkę, stosować umiejętnie faule taktyczne z pełną gwarancją, że żaden sędzia żółtej ni czerwonej kartki im nie pokaże. Tak, ci spra wdzeni to byli prawdziwi gwiazdorzy. Kiwa li jak Pele, do zasad fair play mieli stosunek Maradony. Kłopotytylko z główkowaniem.

Nie przejmowali się zupełnie gwizdami na trybunach. W końcu, wynik był z góry usta­

lony, a w tej grze nie chodziło przecież o aplauz publiczności. Największą nagrodę sta­

nowił bratersko-towarzyski uścisk dłoni selek cjonerów Liczyły się też Złote. Powiedzmy, że Buty.

Zawodnikom spoza podstawowej jedenast­

ki, realizującej z potrzeby ducha założenia tak tyczne trenera i konsultantów, nie wolno by­

ło hasać po całym boisku. Zresztą, większość

wcale się do tego nie paliła. Wystarczył im niewielki skraiuek murawy, na którym czuli się rzeczywiście potrzebni. T raw a na tym skrawku bywała z reguły zielona. Nie trzeba jej było podmalowywać, zmieniać odcienie w zależności od panujących trendów i stylów gry-Nie domagali się rzutów karnych. Nie w y ­ chodzili na pozycje siMlone Nawet w trud­

nych warunkach atmosferycznych potrafili zachować czyste getry i spodenki.

Fakt, grali przez ostatnie lata w innych ko szulkach. Ale iv gruncie rzeczy, nie buło im w nich do twarzy. Może dlatego, że. mieli twarz...

EDWARD J. MINCER

f ftilBTI w

K to b u d o w a ! i k to nie p ła c i?

Zielonogórski amfitetatr jest piękny. Poka­

zują go co roku w telewizji, znają go nawet...

za granicą. Tak zwane społeczeństwo Zielone]

Góry nawet polubiło wiosenne śpiewanie w za przyjażnionym języku. Z ubolewaniem jednak donosimy, że wieloletnie propagowanie azja- tycko-uzbekistańsko-sowieckiej podkultur ki muzycznej, odniosło swój skutek. Oto na jed­

nym z wernisaży plastycznych odbywającym się w Zielonej Górze w towarzystwie Angli­

ków i Niemców, polscy artyści, ich znajomi i rodziny, po kilku wernisażowych „głębszych"

urozmaicili spotkanie śpiewem i s o l ą (w oku).

Repertuar? Oczywiście „słowiański”, czyli so­

wiecki. Anglicy? Owszem, leż śpiewali, ale sta roirlandzkie ballady i folkowe kawałki angiel­

skie. Niemcy tylko się uśmiechali, wszak roz­

poznają z łatwością języki (rosyjski, polski itd).

Wreszcie, pewien zielonogórski artysta, spec- od „akwarelowych żywiołów’’, nie wytrzymał i na znak protestu opuścił towarzystwo (przy­

jaźni polsko-radzieckiej). Udał się do domu i zaintonował od progu moniuszkowską „Pieśń wieczorną'’. Zawtórowała mu żona „Znasz li ten kraj”.

W polskim życiu politycznym nie w ykształ­

ci! się jeszcze język. L ew ica jest kojarzona w iadom o jak, p raw ica — brzm i nieco złowiesz czo, tylko centrum ma obojętny sm ak i można w nie wpisać w m iarę dużo treści. Oka,żuje się, że najw ięcej polityków sytuuje się w tym m itycznym środku, który jakoby już z góry g w arantow ał m ądrość. Może tak jest faktycz­

nie, gdyż cen tru m godzi w sobie sprzeczności, i do tego z lewej, i praw ej strony je st w sta ­ nie zgarniać korzyści.

Polskie życie polityczne — jak zauw ażali korespondenci zagraniczni — cechow ał św iato­

wy fenom en: dużo autorytetów , lecz żadnej li­

czącej się partii. Ruch „S olidarności” grupow ał z p ra w e j i lew ej w szelkiej m aści opcje, choć trzeba przyznać w yrzekał się skrajności. G ra toczyła się w ew nątrz tego ruchu, i od dość daw na przew agę w niej zdobyli ci, których m ożna objąć nie tylko um ow ną nazw ą -— fo r­

m acja lewicowa. Lewica w iedząc jakim odium obłożony jest ten skądinąd szlachetny term in, u n ik ała ow ej ety k iety ja k diabeł św ięconej wody. Z resztą ta sy tu acja była wygodna, choć d la życia politycznego — groźna. W yem ancypo w ani politycy lewicy dążyli do przekształcenia ru ch u „S olidarności”, zastępczo nazyw anego obyw atelskim , w p a rtię „S olidarność”.

Dość daw no dojrzał to W ałęsa i r,zucił hasło politykom , by Ci organizow ali się w dw óch u - grupoł«sniach politycznych — „trochę n a le­

wo, trochę n a p raw o ”. Z pragm atycznego pun k tu w idzenia taki dw upodział jest wygodny, a

Cóż, śpiewać każdy może! W Poznaniu od- bijł się nawet Festiwal Piosenki Angielskie].

Z angielskim związało się wiele narodów. Z rosyjskim też wiele narodów... się rozwiązuje.

A w Zielonej Górze? W Zielonej Górze spie­

niamy io językach narodów... radzieckich. Sko ro ludzie tego chcą — niech będzie. Ludzie jak to ludzie, lubią się pokiwać. Kto kogo w yki­

wa, pokaże historia.

Powstaje jednak pytanie: kto budował am­

fiteatr i kto zapłaci za „salę pod chmurką”

wynajętą na te blisko i daleko wschodnie pie nia. Takoż żyjemy w rzeczywistości rynko­

wej i za wszystko trzeba płacić! Organizato­

rzy tegorocznego Festiwalu potraktowali am­

fiteatr jako swoją własność i „weszli” doń...

za darmo. Rozumiemy, że amfiteatr zbudowa­

no w y ł ą c z n i e z powodu odbywającego się w mieście „winnic” Festiwalu Piosenki Ra dzieckiej, ale żeby tak docześme?

Ministerialna (czytaj l. Cywińskiej) „racjo stanu” znowu skazała Zieloną Górę na czer- sym patie społeczne w yraźnie sy tu u ją się po jednej ze stron.

I ta k na scenie politycznej pojaw iło się „Po rozum ienie C entrum ” , k tóre w yw ołało popłoch, a w następ stw ie tego sporo dezinform acji. J a -

Felieton gościnny

s p er o Wfałąsę

ko zagrożenie dla w ątlej stabilizacji — odczy­

tano* przyśpieszenie. Kzecznilc rządu, M ałgorza ta N iezabitow ska, w stylu swego poprzednika

„przyśpieszaczom ” n ad a ła p ejoratyw ne znaczę nie z pogardliw ym określeniem „tak zw ani”.

P rogram P orozum ienia C e n tru m jest jasny i nie staje w poprzek zm ianom zachodzącym w k ra ju . Na fotelu p rezydenta widzi Lecha W a­

łęsę, któ rem u to w cześniej, sporo uwagi po­

święcili politycy z lewicy solidarnościow ej, ko n fro n tu jąc go w sondażach z M azowieckim, G erem kiem , a n aw e t Ja ru z e lsk im . O rdyno­

w anie p rez y d en tu rą m a jed n ak sw oje słabe strony, gdyż zakłada precedens. N aw et gdyby Ja ru z e lsk i złożył dym isję, będzie to odczyty­

w ane jako w ym uszenie. I w dalszej p erspek­

tyw ie, ja k każdy precedens, może przeistoczyć się po pro stu w regułę.

wone nmgdalenienie się z przyjaciółmispe ca mi od zamrażania wolności.

A na cholerę nam ten FESTIWAL?! Skoro Ministerstwo nie ma pieniędzy na nauczanie polskich dzieci gry t u i skrzypcach? Amfiteatr budowaliśmy my, tzn. Panowie Czesiowie, on­

giś licealiści noszący kamienie na ten „czer­

wony” kopiec. Dziś przyjaciele z TPPR nie płacą za wynajem, a była władza miejska nie wyraziła zgody na p o l s k i „metal w ty m ­

że, budowanym między innymi przez mło­

dzież, amfiteatrze.

Do bani z taką darmową przyjaźnią! No ale w Witebsku będą ruscy śpiewać... po pol­

sku. Taka to racja stanu. Jakby to zwał, wo­

lelibyśmy żeby pani minister zamiast racji (stanu) miała restaurację. Pilibyśmy tam so­

wieckiego szampana, śpiewając „Kalinkę''. A Stanisław Moniuszko przewracałby się w gro­

bie na wieść o śpiewaniu w Witebsku pieśni

„Znasz li ten kraj”... po rosyjsku.

Czas na pokazywanie... języka.

W odpow iedzi na porozum ienie C entrum ze j b ra l się w K rakow ie Sojusz O byw atelski. Do opinii publicznej d otarł z tego zebrania nie­

jasny kom unikat. Sojusz dostrzega w P orozu­

m ieniu C entrum zagrożenia dla rządu M azo­

wieckiego, a zachow anie dotychczasow ych po­

zycji widzi w K om itetach O byw atelskich, k tó ­ re m iałyby stać się zapleczem politycznym dla rządu.

Co z tego w szystkiego w ynika? To że język polityczny jako narzędzie w alki o w pływ y spo łeczne powoli zaczyna się konkretyzow ać. Po rozum ienie C e n tru m ma w yraźne opcje cen­

tropraw icow e, i nie k ry je tego. T ru d n iej opi­

sać S ojusz O byw atelski, który mim o w szyst­

ko nie w yd aje się być trw ały , gru p u je o m a ra,zie u m ia rk o w a n ą chadecję i laicką socjal­

dem okrację (socjaldem okrację nie należy ko ­ jarzyć z tw o rem postpezetepeerow skim ). Czy ten k u law y sojusz m a szansę na dłuższą m e­

tę, tru d n o powiedzieć.

C e n traln ą postacią w dalszy ciągu pozostaje Lech W ałęsa, i to o niego toczy się spór. Na niedzielnym (24.06) ze b ran iu K om itetu O by- w atelskiego przy Przew odniczącym NSZZ So­

lidarność w yarty k u ło w an o rozbieżności m ię­

dzy' c e n tio p ra w ic ą a centrolew icą. Słychać było owo pęknięcie, któ re przebiega w zdłuż i w poprzek, dlatego ta k fałszyw ie brzm iało n aw oływ anie do jedności.

Na razie Lech W ałęsa n am aścił swoim po­

parciem Porozum ienie C entrum .

WALDEMAR MYSTKOW SKI

ANN

skal ty sk u r

. ■ to wy w żal do By i pc w; i nie r Był ,.v

W n u l

ie.item Matl- żarciu, , i .ubił cc do !

iy już m u ni<

Um iał Aśka m aw ia czy na n u w ( bała i m iast i zapomi Napi.

zykant n a n e r Tych pie ra cł ci kry;

czcgo c fraszka stko w chowav fizyki 1 by mu w ał się pi. Wra braków Pokó zm ian,

z kana.

a klam klejone ksero.

P iotra.

— T<

tka. — P iotr, i Drzw jest mć z. praw nyeh ani ze:

zwierzę fascync nie obi białą s została Je st Papier;

nia zdj nie. Ja Wać i : na bud dze i s wała i Przedn czyć za że Są j teraz. : Foto]

kład sj Kosmo si w |

2

(3)

zyl im i czuli a t ym Trzeba śnie 10 si i / Ui i c

ic iry- trurt-

3! r a j ii i ich ko ula i >n m u li

N CE R

spe

Skoro cza nic fitealr ie, on- ,,czer- R nie ka nie

> tym- mlo-

! No o pol- ł, wo- racji m so- ce”- -A e gro- pieini

'.ESI

U iim ze ki. Do a n ie - orozu- Mazo- :h po- i, k tó ­ ra dla

.rezyk ry spo jć. Po : cen- j opi- szyst- on na o cjal- y ko - . Czy

% m e­

ns ta je r. Na

O by- Z So- m ię- ychać zdluż m iało n po-

(SH I

ANNA BUŁAT-RACZYŃSKA

(Ciąg dalszy ze str. 1)

skał dowcipem, robił k aw a ły i interesow ał się tysiącem różnych sp ra w na raz. O rganizow ał im prezy, w ydaw ał z kolegam i gazetki, przygo tow yw al audycje rad ia „Happy Czepi”. N ale­

żał do całej szkoły. S iał ferm ent, błyszczał.

Był popularny. Wszyscy go znali i lubili. To niezw ykłe ale praw dziw e — nie m iał wrogów i nie miał... kom pleksów . Choć mógł je mieć.

Byl „w ielkim chłopem ” przy kości. J a k ktoś w ołał — gruby! — zaraz reagował. „Przecież jestem gruby, no n ie?’

M atka pokazuje zdjęcia Piotra. Albo przy żarciu, albo przy m ikrofonie — m ówi czule.

„L ubił zjeść, gotow ał też ja k arty sta. Całe ser ce do g a rn k a w kładał. Od jego śm ierci m in ę­

ły już ponad dw a m iesiące, a Aśce nic w do­

m u nie sm akuje, bo P io tr gotow ał lepiej.

U m iał zrobić coś z niczego”.

A śka tęskni. Z nią nie można jeszcze roz­

m aw iać o tym , co się stało. A śka uparcie ćwi czy n a pianinie. Przygotow uje się do egzam i­

nu w ognisku. Bywało, że kiedy coś przeskro b ała i groziło jej lanie, P io tr podkładał się za m ia st niej i m ów ił „m n ie-lejcie”. Tego się nie zapom ina.

N a p i s a ł o n i c h t a k ą f r a s z k ę : „ J e s t e ś m y m u ­ z y k a n t a m i , p a m i ę ć o n a s n i e z a g i n i e . J a g r a m n a n e r w a c h . A ś k a n a p i a n i n i e ” .

Tych fraszek i różnych w ierszy je s t w p a­

p ierach Piotra cala m asa. N a jw ię c e j tw órczoś ei k r y ją szk o ln e zeszyty. J e s t ta m w szy stk o czego d u sza z a p ra g n ie M a te m a ty k a , ro s y jsk i, fra s z k a , w iersz, rysunek, trochę fizyki — wszy stk o w je d n y m zeszycie. Z ygm unt M oder, wy­

chow aw ca P io tra i fizyk, mówi, że chociaż z fizyki P io tr byl „zerow y” , nigdy nie postaw ił­

by mu dwói. Z resztą n ie -ty lk o on. P io tr d a­

w ał się lubić ja k nikt, I nie był przecież g łu ­ pi. W rażliw ością przewyższa! rów ieśników , ale brakow ało m u doświadczenia. To go zgubiło.

Pokój P io tra pozostał po jego śm ierci bez zm ian. K iedy chcem y go obejrzeć, w stajem y z kanapy, ale nagle... P rzeciąg zam yka drzw i, a klam ka zostaje po ta m te j stronie. Drzwi o- klejone są b anknotam i dolara odbitym i na ksero. W m iejscu W ashingtona — podobizna P iotra.

— To jeszcze jeden jego kaw a! — m ówi ma tka. — Bo on przecież ciągle gdzieś tu jest...

P iotr, nie w ygłupiaj się, otwórz.

Drzwi zostają o tw arte nożyczkami. Pokoik je^t m aciupeńki. Z lew ej strony półkotapczan, z. praw ej prow izoryczne biurko, półki. Żad­

nych „śpiew ających, rozebranych p an ien ek ” ani zespołów muzycznych. Są ptaki, owrady, zw ierzęta na tle czystej przyrody. Z w ierzęta fascynow ały go. Nigdy nie przechodził obojęt­

nie obok bezdomnego psa. „P ere łk ę”, śliczną białą suczkę też przyniósł kiedyś do domu i została do dziś.

Je st w alizka pełna filmów, gazetki szkolne, Pa pi ery, ap a ra ty fotograficzne. S przęt do robie

*>ia zdjęć g rom adził od daw na i system atycz­

nie. J a k mało kto w tym w ieku um iał zdoby Wać i zarabiać pieniądze. To poszedł do pracy 'ja budow ie, to jeszcze gdzieś. S kładał p ienią­

dze i stąd te pow ażne zakupy. M atkę szoko- Wa}a obecność w doniu niektórych cennych P o d m io tó w , a w tedy P iotr, żeby nie tłu m a -

^'i yc zą długo, mówił, że. są pożyczone. O tym , jego w łasnością dow iedziała się dopiero eraz. N ikt się po nie nie zgłasza.

fo to g ra fo w a ł niezw ykłe rzeczy. Na przy­

kład szerszenie. Tw ierdził, że w yglądają jak...

y>smos. Jed n o z tych zdjęć, powiększone, wi w pokoju J e s t niesam ow ite. P rzed staw ia

jakby rozpryskującą się gwiazdę, jakiś gwi.ezd ny pyl... A to są przecież szerszenie!

K tórejś nocy, około drugiej, m a tk a weszła do pokoju syna i zobaczyła zadziw iający obra zek. P io tr klęczał przed jakim ś ek ra n em i pró bował coś sfotografować. Nigdy nie dow iedzia la się, co za zdjęcie chciał w tedy zrobić.

Czas miał na w szystko prócz lekcji. Były jakby dodatkiem do życia i to mało znaczą­

cym. Pochłaniały go zupełnie inne spraw y. Na przykład te gazetki szkolne, które w ydaw ali z kolegami. Powielali je na ksero za pieniądze sponsorów, których Czepi zawsze skądś w y­

trzasnął. Na stronie ty tułow ej był dolar z wi zerunkiem Czepiego, a pod spodem i dalej, ró żne cuda. Plotki i ciekaw ostki o tym co sły­

chać w szkole, dowcipy, rysunki i kaw ały.

P rzedrukow yw ali też z „L iteratu ry na Swie- cie” inform acje o różnych sektach religijnych („Bóg, szatan i człowiek”). W szystkich num e­

rów tego popularnego w liceum pism a było z osiem albo dziewięć — w tym trzy w ydane po śm ierci P iotra Czepiżaka.

Były nie tylko gazetki. Także Radio „Happy Czepi” i audycja dla nauczycieli, czyli „dla jedynych, którzy chodzą do szkoły dobrowol­

nie”. Były rajdy, wycieczki... A kiedy zbliżał się koniec sem estru i w oczy nieuchronnie za częło zaglądać widmo kilku niedostatecznych.

P io tr zaczynał „b iw ak ”. M awiał: „Trochę pobi w akuję i zlikw iduję w szystkie dw óje”. P ra ­ wie w tedy nie sypiał. Tylko drzem ał w śpiwo rze na podłodze. O stro n a d ra b iał zaległości w

(Ciąg dalszy na str. 4)

(4)

(ciąg dalszy /.c str. 3)

nauce. By i bardzo zdolny, więc sz!o mu n.ie- Z Prośby m atki przyjm ow ał żartem : — G dy­

bym postępow ał tak, jak mówi M oder albo ty, zostałbym człow iekiem roku...”

Szczególnie zaprzyjaźniony był Czepi z po­

lonistką, panią Jęgowską. - W ręcz rozbrajał poczuciem hum oru, poza tym rozum ieliśm y się bez słów — mówi nauczycielka. I w spom ina, jak to kiedyś przytaszezył do klasy s i ę g a j ą sufitu brzozę w ogrom nej donicy. _ „To m iało być na zapas za spóźnienia, bo spóźnialscy pi­

sali u nas w ypracow ania na zadany tem at przynosili kw iaty doniczkowe .

_ p io tr nieco różnił się od innych dzieci mówi m atka. - Nie chciał kopać piłki i ba­

wić się z chłopakam i na podw ontu. „Co, j a ..

Będę z p atyka zza w inkla strze la ł:.

Po m aturze chciał zdaw ać ^ ekonom ię clo Poznania. Interesow ało go zarządzanie 1 siębiorstw em . Rodzice otw orzyli nieduży za­

kład kraw iecki, k tó ry Piotr n i e o m a l p ro w a­

dził. Miał do tego żyłkę. Poza tym „chciał w iać św iat”. . . . , , . . . ,

Dziewczyny nie m iał. Mówił, ze będzie mi

od razu żonę. ..

Dorota, brązow ooka trzecioklasistka, z Ki ­ ra jechał do Trzebiechow a tam tego pam ięt­

nego popołudnia, nie sądzi, aby P io tr m iał dla niej więcej sym patii niż dla innych dziewcząt.

On lubił nas wszystkie. Był uczynny, m»>- Nie chciałabym te ra z niczego naciągać — m o­

wi. P io tr napisał kiedyś co praw da w ieisz Dla D ” ale przecież mogło chodzić o kogoś z u p e łn ie ' innego. Znali się z rajdów , w ycie­

czek. Tego dnia spotkali się pod szkołą — ona obładow ana książkam i i m ateriałam i na w y­

staw ę o surrealizm ie, on — na luzie, przed próbną m atu rą.

Czepi pożyczył od ojca samochód, żeby ją odwieźć do domu, do Trzebiechowa, bo m u ­ siałaby czekać jeszcze godzinę na autobus.

Pojechali dużym , czerw onym F iatem , które go niedaw no rodzice P io tra kupili n a giełdzie

w Poznaniu. . . .

Rozm awiali po drodze o w szystkich i o ni czym. N orm alnie. Czepi jechał bardzo szyb­

ko. J a k zwykle. Był znany w śród kolegow ze sw ojej b raw u ro w e j jazdy. Mówiono o nim, że jeździ po w ariacku, ale bardzo dobrze. I ze n ie topi się ten, kto um ie pływ ać. Czepi juz w cześniej urządzał z kolegam i zawody typu:

„W 12 m in u t do Św iebodzina”. Na prośby ma tk i o ostrożną jazdę, żartow ał: „Pozbierasz m nie w razie czego w reklam ów kę”.

W T rzebiechow ie pow iedział Dorocie czesc i pojechał z pow rotem . Znów szybko, oczywis cic. Droga w stronę Radow ic jest piękna, wy sadzana drzew am i. W zdłuż ciągną się pola.

M usiało być w spaniale, aż nagle w y s k o c z y ł te n nieszczęsny zakręt.

M usiał w ejść w niego tak, ja k jechał, nie zw alniając. A może m yślał, że m u w razie cze go w yrosną skrzydła? Albo w całym tym p ę­

dzie, w te j szaleńczej jeździe zapom niał po p rostu, że ich nie m a? P io tr M erda, przyjaciel Czepiego opow iada, że Czepi m ów ił o swojej koleżance Sylw ii: „Ona jest jak p ta k bez skrzy deł. Skacze ze skały i myśli, że poleci” — żar tow ał. P io trek M erda mówi dziś, że to n ie ­ p raw d a. Bo to Czepi był ta k im p takiem bez

skrzydeł.

Zahaczył n ajp ierw o jedno drzewo, potem o drugie i zatrzym ał się n a trzecim . Szczątki sam ochodu zbierano potem n a polu w prom ie n iu kilkudziesięciu m etrów . S am Czepi w yglą dał, jakby spał. Nie m iał żadnych zew n ętrz­

nych obrażeń. Po pro stu żebro przecięło m u aortę.*

Mało kto uw ierzył od razu, że P io tr nie zy je. N iektórzy m ów ili, że to jego k olejny k a ­ w ał i lada dzień pojaw i się gdzieś niespodzV - w anie. Że rozstali się po prostu, ja k wszyscy m atu rzy ści — każdy poszedł w s w o j ą stronę.

M ałgorzata z klasy Czepiego jadąc samocho

<JenV nie przekracza ostatnio sześćdziesiątki.

D orota w oli jechać autobusem . „Czy to jest ja k aś przestroga? — zasta n aw ia ją się. — Chy ba nie... Raczej nie. Po prostu w szystko m a sw ój czas. Zresztą...

ANNA BUŁAT-RACZYŃSKA

„jo tok bardzo chcę iyć J L f *

GRAŻYNA WALKOWIAK

1983 roku do C orm b ergu w N ie m ie c k ie j R ep u b lice F ed e r a ln e j, K arl H e in z B en k e — p ed agog z w y k sz ta łc e n ia , p r zy w ió zł m ałą d ziew czyn k ę.

P o lsk ie d zieck o z R zep in a — A N E T Ę S IE N IA W S K Ą . A n e tk a urodziła się z w adą serca. Istn ia ła n a d zieja , ż n ie m ie c c y lek arze u ra tu ją jej ż y ­ cie D zieck o b y ło jed n ak już bardzo sła b e. W trak cie b ad an ia — zm arło.

K arla B a n k eg o fak t ten bardzo p o ru szy ł. W raz z gru p ą p rzy ja ció ł p osta­

n o w ił u tw o rzy ć Z w ią zek H o sp ic y jn y „A n eta S ic n ia w sk a ”. C el U ji jeu cn __n iesie n ie p om ocy polsk im d zieciom z c lio r jm sc ic e m .

O istnieniu F undacji „A neta Sieniaw ska"

dow iedziałam się od profesora Zbigniew a Lor- kiewicza, d y re k to ra O środka K ardiopulm uno- logicznege w Poznaniu, gdy szukałam pomocy dla 15-letniej M ałgorzaty K urzaw y z Wi- chowa. M ałgosia bow iem ma w szystkie moż­

liw e w ady serca.

D ziew czynka leczona przez kilka lat w Ada- dem ii M edycznej w Poznaniu,_ wg diagnozy kardiologa Iren y P ałuszakow ej nic m a szans n a w yleczenie. J e j życie „wisi n a włosku pow iedziała pani doktor.

C orm bćrg 25.V.1990 r.

SZANOWNA PA N I RED \K T O R ! Otrzymałem Pani list, za pośrednictwem dwóch młodych asystentów prof. Lorkiewicza.

Mogę obiecać, żc w miarę naszych możliwości, uczynimy wszystko, aby pomóc Małgorzacie.

Przesłane nam dowody leczenia, wskazują na konieczność szybkiego działania. Przesialiśmy je do Kliniki Uniwersyteckiej w Gizen. Tam ­ tejsi lekarze mają na sw ym koncie wiele udanych operacji serca u dzieci Gdy tyl­

ko podjęte będą decyzje w sprawie leczenia dziecka, natychmiast Panią zawiadomimy.

przew odniczący fu n d acji — K arl Benke M ałgosia K u rzaw a jest dziew iątym dzieckiem z Polski, ko rzy stający m z pomocy F undacji.

U pięciorga przeprow adzono, na koszt orga­

nizacji, operacje. Dzieci żyją. Pozostałe, po k o n su ltacjach odesłano do Polski. C horoba u nich poczyniła już ta k ie spustoszenia w or- ganiźm ie, że lekarze p am iętają c o Anetce, nie podejm ow ali ryzykow nych zabiegów. Tym czasem F u n d acja ro zrastała się. Dziś liczy już 120 członków. S ą to ludzie różnych za­

wodów i w różnym w ieku. Od k ilk u la t jej p rzedstaw iciele p rzyjeżdżają do Polski p r z j- wożąc leki, strzy k a w k i jednorazow ego uży t­

k u , rękaw ice, a p a ra ty do narkozy. Dzięki F u n d acji dw udziestu m łodych le k arzy specja­

lizow ało się z kardiologii w C en tru m S erco­

w ym w R ottenburgii. K arl Benke je st bardzo zw iązany z naszym regionem , szczególnie z P aradyżem . Choć urodzony w pow iecie C ott­

bus, przez 4 lata, do 1939 r. pobierał n a u k i w dzisiejszym b u d y n k u S em in ariu m D uchow ne­

go. O piekuje się O środkiem C a ritasu ’ dla dzieci upośledzonych w W ielkiej Wsi. Mówi, że z P olska w iążą go jeszcze Mochy. T am m ieszka J a n T om alik — leśnik, przyjaciel, którego poznał w 1976 roku. Cieszy się, że m ogą się znów zobaczyć. S p ra w iła to M ał­

gosia.

C orm berg 29.03.90 r.

K L IM K A UNIW ERSYTECKA W GIZEN PROF. HA IN RICH NETZ

SZANOWNY PA N IE PROFESORZE!

Chciałbym serdecznie podziękować za prze­

analizowanie istniejących badań kardiologicz­

nych Małgorzaty Kurzawy. Gdyby się okazało, . że istniejący materiał jest niewystarczający, proponuję wszystkie badania przeprowadzić Gizen, gdyż w ty m zakresie, w Polsce, pod różnymi względami nie mamy dobrych do­

świadczeń. Nasza Fundhcja golowa jest prze­

jąć na siebie wszelkie koszty. Pieniądze w Polsce na rzecz tego dziecka zbiera tez pol­

ska dziennikarka i jej przyjaciele. A'e w przypadku tej dziewczynki sprawy finansowe uważamy za problem drugorzędny (...)

K arl Benke W ty m sam ym czasie, w lo kalnej gazecie

„Sonntag Z eit” ukazuje się a rty k u ł o Małgo­

si, z jej zdjęciem , opisem jej choroby, sy­

tu a c ji rodzinnej (jest sierotą). A utor arty k u łu , w im ieniu F undacji, prosi o pomoc finansow ą.

G dyby doszło do operacji, jej koszt w yniesie około 40 tysięcy m a re k — stw ierdza dzien­

nikarz. A w Zielonej Górze na konto Mał­

gosi płyną pieniądze. W płacają organizacje społeczne, zakłady pracy indyw idualni d aw ­ cy. Na te n cel, dzęki w łączeniu się do „akcji”

„G azety N ow ej” , organizow ane s ą ' różnego ty p u im prezy, k u ltu ra ln e i sportow e. S tan k o n ta z dnia na dzień się pow iększa.W ciągu dwóch m iesięcy uzbieraliśm y 52 m iliony złotych, 90 dolarów . 23 m arek zachodnich.

P ieniądze (po w ym ianie ponad 8 tysięcy m arek), W iesław a K rzysków . niestrudzony

(Ciąg dalszy na str. 16)

Hilfe fur herzkrankes M adchen

HUferuf ais Polen

Von Manfred ScnaaKe

R

ita und Karl-He.rmann Schwabe aus G udensberg (Schwaim -Eder-Kreis) hał- fen schnełl Vor zwei Jah ren holten sie nacb ternem Tur kem rłaub em en an Kinderlab roung erk ran k ten Junęen - Sohn des G artners im Urlaubs- hotel • zur Behandiung in die Bundesrepublik M urat, heute /.ehn. h atte nach d er Prognose der turkischen A rzte nur nocb tin Rollstuh) leben kónnen Docta dank deutscher A rzte und vor ałłem dank der Schw abes lernte M urat mil eisernem Wil- łen w ieder laufea.

.W ir w urden da* imraei wie- d er tun* sagten die Schw abes dam ats Diesmal w ętó n die K rankengym nastin und der Ar- chiteki ein M enschenleben in Polen retten M ałgorzata Kurza­

wa. geboren a a 17 Januar 1974 Vollwaise. ist schwer h erzkrank Die G udensbergei Ełtern von vier K indera erklar- ren su:h spontan bereit, 30 000 bis 40 000 DM fur eine Opera- non zu spenden

Der Hilleruf em er polm schen Journałistin erreich te kurzlieb den Forderverem .A n eta Sim- awska* in Cornberg (K ras H ersfełd-R otenburg) „M ałgor­

zata rnuB dringend operierl wer- d en W enn es nichi passiert.

stirbt sie ’

Inzw tschen hat Fórderver einsvorsitzender Karl-Hemz Benke erreich t. daB das Kind w Kurze »n der W estJalischen Wil- helm s-U niversitat »n M&nster behandelt werden kann

W ie kam der A rchitekt tu dem Spenden-A ngebot? Er mel- d ełe sich m der Sonntags-Zeit- Rodaktion. nachdem er aro 18 M arz 1990 den Bencht u ber das Schieksal des zw eijahrigen Szy­

mon C hodun aus Polen gelesen

h atte Der Kleme »si so schw er herzkrank. daB ei seit einero halben Jah r nicht mehr w achst Leser der Sonnlagszeit hatten Hir Szymon 32 000 DM geępen- det Doch der groBte Teil davon war nótig tur die O peration dei achtiahrigen Aneta Kosecka aus

Małgorzata aus Polen

Polen rwir benchtetenł. der e»

inzwischen gutgeht

.M ich hat sch o ck iert' sagi Schw abe .daB man tn unsefer G eselischaft tur solche Hilfsak- tionen betteln muB wo doch so viel Geld da ist' Im G espracb mit, Benke. den Schwabe liebe- v'oll „den Reisenden in Sachcn K inderherzen nennt*- żuB erteei die Hoflnung daB sein Angebol em e zweite, ia dritte. ebenso hohe Spende auslost A uch dei Kiwams-Klub Kassel ist laut Schw abe bereit. sich an der Ak tion zu beteiligen

Karl-Hemz Benke betQrchtet.

daB Schw abes groBzugige Spen­

de mcht reichen w»rd. um Mai gorzałaś Behandiung zu linan- zieren Deshalb bittet der Ver- eiń unter dem Stichwort Herzo- peration M ałgorzata K urzawa um w eitere Spenden auf die Konten 272 beim Bankvereio Bebra (BLZ 532 6 1 2 0 2 ) oder 81 0 0 0 0 8 1 be) der S p a r k a w C ornberg IBLZ 532 500 00)

C/

pro że sze

d a \

16w zie n y t ce res że guj

c z a

w wif

r a n

wś lud nie na mo

rI p o i Sdł my ty. wii cze dzo we. dzii cini kra wy szy lek nik Tei prz poz kui

Ra<

dat do

r że tel i red zos czą k tc goc doi pyc szo zdc im: od( mo

k a i

by Ci.

wo niz ra; za £ ko:

(5)

CZESŁAW MARKIEWICZ

W S zp ro ta w ie w y b ra li b u rm istrza. P isaf o ty m A. S ia teck i.... na pier­

w szej stro n ie „ G azety L u b u sk ie j”. M ożna w ię c zap ytać: a cóż w tym w y ją tk o w e g o , że gd zieś w P o lszczę G m in n ej w y b r a li sob ie urzędnika?

W idać nie w sz ęd zie i nie w sz y stk im m ieści się to w g ło w ie . -, esja Rady Gm iny i M iasta rozpoczęła

się o godzinie 10.00. K iedy K rzysztof Burzyński — przewodniczący R ady — proponow ał porządek obrad, w iedziałem już, że otrzym am lekcję dem okracji w najczyst­

szej postaci. Ju ż sam układ „m ebli” n a sali daw ał do m yślenia. Środkow y, z trzech sto­

łów pokrytych „klcptokratycznyhi”, jeszcze zielonym suknem , przeznaczony był dla ra d ­ nych. Ci podzielili się na dw ie antagonizują ee grupy. Je d n ą twoi'zyli KOS-owcy, drugą reszta. G dyby ro k tem u ktoś mi powiedział, że lew kow i, „przem alow ani” z S dR P zakblc gu ją się z „zielonym i” — zdziw iłbym się. Tym czasem — m yślę, że nie tylko w Szprotaw ie

— owa „reszta” w radach gotowa jest pójść w objęcia z diabłem , byle rozbić oczyw istą większość prósolidarnoseiow ą. A żeby pano­

ram a dem okracji była pełna, dodajm y, że w śród te j „opozycyjnej” reszty znaleźli się ludzie o solidarnościow ych korzeniach, ale nie ufający KO. I już w tym m om encie moż­

na się pogubić nie tylko w. szprotaw skiej de­

m okracji. "

Tak więc po akceptacji — w głosow aniu —•

porządku obrad, odczytano k ilka oświadczeń:

SdKP, SD i Polskiej Partii Zielonych. Zwróć m y uwagę jak ciekaw ie rozłożyły się akcen­

ty. W szystkie ośw iadczenia atom izow ałv oczv wiście sposób w yboru b urm istrza. Otóż jesz­

cze przed w yborem b u rm istrza doszło do b a r ­ dzo sym ptom atycznej dysputy... nom enklaturo wej. Tym razem bez brzydkich skojarzeń. Cho dził-o o in te rp re ta c ję słów ka „k onkurs”. K ilka dni przed sesją K. B urzyński — bardzo demo kratycznie — zaproponow ał kw alifikow any w ybór burm istrza. Polegało to na w cześniej­

szym zgłaszaniu kandydatów i późniejszej se lekcji pozytywnie już na sesji Rady. W kom u nikacie przew odniczący użył słow a „k o n k u rs”. '.

T erm in te n został dość opacznie zrozum iany przez „resztę" Rady W końcu po trzech pro­

pozycjach popraw ek usunięto słowo „kon­

kurs", ale pow7stał spór „czasow nikow y”: czy R ada m a przesłuchiw ać „zgłoszonych”’ kandy datów , czy „zgłaszanych”. M ijały godziny, a do w yboru bu rm istrza nie dochodziło.

Piszę o tym wszystkim , m ając świadomość, że już znudziłem naw et niew ybrednych czy­

telników . Ale a k u ra t mnie, w odróżnieniu od red a k to ra Siateckiego, nie interesow ało kto zostanie burm istrzem w S zprotaw ie. Od po­

czątku było jasne, że może nim zostać tylko ktoś z KOS. Mówię o Cym w prost, bo już po godzinie trw a n ia szprotaw skiej -sesji, uśw ia­

dom iłem sobie, żc cała ta dem okratyczna prze pychanka jest... form alnością. Jeśli w pow ­ szechnych w yborach określone siły polityczne zdobyw ają przytłaczającą większość, to w im ię ta k pojętego pluralizm u m a ją później oddać władzę w Radzie? Powie ktoś, że m i­

m ochodem odkryw am uow o-nom enklaturow c k arty . G dyby b u rm istrza m ianow ano — był­

by to oczywiście ak t z zapoznanej rzeczywisto^

ci.

ym ezasem w S zprotaw ie trw ały... demo k raty c zn e w ybory. W rażliw ość radnych KOS była m om entam i w zruszająca. Prze w odniczący atakow any przez „resztę.” za ujaw nianie swoich „obyw atelskich” sym patii, w y - . r-aźnió się peszył. A „obyw atelska" większość zachowywała... dem okratyczny spokój. M ijały kolejne m inuty. W reszcie w yłoniono trzech

kandydatów . I jeśli do tego m om entu k tokol­

wiek miał jakieś w ątpliw ości, ze po p rez en ta­

cji i przesłuchaniu całej trójki, stało się ja s ­ ne, że tak czy owak najm ocniejszy jest To­

m asz M irakow ski — lekarz z KOS. Po pierw sze: wykazał się -pełną orientacją w układzie władzy sam orządow ej. Stw ierdził, że na • do­

brą spraw ę nie m usi mieć w łasnego p ro g ra­

mu, bo jako b u rm istrz będzie reprezentow ał władzę w ykonaw czą, realizującą u stalenia Ra dy, będącej — nomen omen — władzą u sta ­ wodawczą. Niby oczywiste, ale nie wszyscy kandydaci posiedli tę elem e n ta rn ą wiedzę.

„Jestem przeciwko rewolucji — powiedział T. M irakow ski — ludzie znający sie, na rze­

czy, m u szą . zostać". Oponenci wytoczyli k la ­ syczny strasza k bezrobocia T. M irakowski.

stw ierdził refleksyjnie, że w tym zjaw isku, nie b rak pieniędzy je st najboleśniejszy. ale niem ożliwość realizow ania w łasnej podmioto wości bezrobotnego. Stąd bez względu na sta n d ard społeczny i wysokość zasiłków bez­

robocie zawsze fru stru je .

olejny kondydat, K rzysztof K iliński -—

,,niezależny”, w latach 1968-70 członek PZPR. później w „Solidarności” — epa tow ał stw ierd zen iem : „m am opinię innego-'.

W S zprotaw ie m ów ią na niego „w ielki prze­

g ra n y ” , a to tylko dlatego, że inżynier K iliń ­ ski przegra! kilka konk-ursów na dyrektora.

„Szprotawa jest zbyt małym grajdolem ż e ­ b yśm y dzielili się na frakcje. Politykę zostaio m y Warszawie” — . k o nstatow ał Kiliński. Ale przysłuchując się juz kilka nudnych godzin szprotaw skiej sesji, naw et głuchy słyszał, że to, czego, obaw iał się kandydat, ju ż -się s ta ­ ło. I bardzo dobrze! Przecież w szystkim cho dzi o dem okrację.

K an d y d at K. K iliński zwrócił w cześniej u- wagę przew odniczącem u Burzyńskiem u, że chrząka podczas w ystąpień radnych spoza KOS. ^,Dopóki ja będę w Radzie, nie życzę so b i c ' — deklarow ał rad n y Kiliński. P raw da była taka. że przew odniczącem u zaschło po p ro s tu . w gardle,

Trzeci kan d y d at E dw ard M endryk — re n ­ cista z w ykształceniem wyższym ekonomicz nym — kandydow ał spoza Rady. Sw'ój „pro g ram ” zaw arł na 38 stronach maszynopisu.

W program ie je st wszystko: rolnictw o, budo w nictwo, ochrona środow iska, k u ltu ra i oczy­

wiście... dem okratyzacja życia. Tym czasem by ły naczelnik Bagiński zadał kandydatow i py tanie: „Panie Mendryk, 20 lat temu był pan urzędnikiem wiństwowym, czy potrafi pan przestawić się na nowe warunki? Ja nie po­

trafiłbym, dlatego nie kandyduję na burm i­

strza" E. M endryk odpow iedział, że „w 1957 roku był na kursie io Urzędzie Rady Mini­

strów. Pewne sy m ptom y nowej sytuacji już w t e d y dojrzewały" — w tym mom encie sły­

szało się na sali pom ruk zdziwienia, N ą ko niec M endryk zgodził, się z K ilińskim — zdra dzając. tęskontę do jakiegoś fro n tu jedności narodow ej — i zastosow ał pointę bajki K ry­

low a o szczupaku co to do przodu, rak u , któ r.v do ty łu i łabędziu ciągnącym do góry.

W przerw ie przed głosow aniem nie mówio no o dem okracji. P ew ien szprotaw ski handlo wiec zagadnął przy papierosie o recesji. W

„D iam ilu ’ pełne m agazyny, ludzie nie m ają co robić, puste kieszenie i złość na Balcero­

wicza. — mówił. Po czym dodał: „Trzeba ro­

bić pod klienta,

a

nie.., pod siebie’’.

P an ie z „D w utygodnika Szprotaw skiego”

zwróciły się do red. Siateckiego o poradę, gdzie, jak i po co rejestro w ać pismo. Redak tor odpowiedział, że można nie rejestrow ać pozostając w tzw. drugim obiegu. Nie spodo­

bało się to paniom i postanow iły już nie sia ­ dać obok redaktorów .

F

o przerw ie ogłoszono w yniki głosow a­

nia. B urm istrzem został Tom asz M ira­

kowski. Cala ,,re sz ta ” Rady oddała swo je glosy na Kilińskiego. Efekt... dem okratycz nyeh w yborów był taki, że owa „reszta” od­

dałaby sw oje głosy naw et na dziadka Pose- pszyńskiego, byle nie należał do KOS. Jak dowiodły rozm owy w przerw ach sesji, już w krótce w S zprotaw ie i chyba w całej Polsce, opadną em ocje personalne , i Zaczną się scho­

dy. A kurat T. M irakow ski jest .świadom y pu ­ stki jaką przyjdzie mu w ypełniać. W ybrano go po (> godzinach dem okratycznych opcracji.

Były protesty, „kw estie fo rm a ln e”, „ad wi­

cem" itp. A jak „personalna” jest ta dem o­

k rac ja św iadczy fakt, że później cały skład USC przegłosowano w całości, bez czepiania się poszczególnych życiorysów, przynależnoś ci itp.

D em okracja jest więc nudna, ale jaka eks­

cytująca! Na najniższym szczeblu atm osfera jak w angielskim parlam encie. W ydaje się, że możliwość takiego sejm ikow ania, to jedno z najw iększych osiągnięć obyw atelskich. Ta rew olucja m usi się podobać.

Osobiście tw ierdzę jednak,, że w okresach przejściow ych lepsza od dem okracji jest dy ­ k ta tu ra. Dziś przydałaby się - np. d y k tatu ra elit. Tym czasem m am y do czynienia z dykta turą... dem okracji. Szkopuł w tym . że ,z tH większością różnie bywa. Oby ta dzisiejsza trzym ała fason. Ju tro może być już ińna.

Po szprotaw skiej sesji odjechałem do Zie­

lonej Góry w jednym „polonezie” z red. Sia teckini. Mondial oglądałem... pluralistycznie zmęczony i znudzony... dem okracją.

JÓ ZEF KRAKOW IAK

. Przew odniczący K om itetu O byw atelskie­

go w Zieionej Górze. L at 43, spawacz, przerw ane studia na. W ydziale Budowy O krętów P olitechniki Szczecińskiej. Zielo- nogórzanin od 15 lat. Przew odniczący M ię­

dzyzakładow ej K om isji NSZZ „Solidarność”

w F abrykach Mebli.

Żonaty (Antonina — księgowa w Spół­

dzielni M leczarskiej), trzech synów: T o­

masz (i- 22), A ndrzej (ł. 20), R afał (1. 13). Za palony w ędkarz, szczyci się szczupakiem 14,75 kg i węgorzem 3.5 kg. Czyta w szyst­

ko. P odstaw ow a cecha c h a rak te ru : zdecy­

dowanie. Dew'iza życiowa — „cokolwiek ro bisz. rób dobrze".

NOWE PREZYDIUM KOM ITETlf OBY W ATELSKI EGO

W ZIELO N EJ GÓRZE

Józef K rakow iak (przewodniczący), Bo­

gusław Baj, W itold C zarnecki, A nna K ru ­ szyna, S tefan M ikuła, Ja k u b P iekarczyk (C hrześcijańsko-D em okratyczne Stronnic-

•two Pracy), A ndrzej Przybylski, Leszek Szy dłowski (S tronnictw o D em okratyczne). E d ­ w ard Tuliszko, W łodzim ierz Woźniak- (KPN), \ 'arok W ojtowicz.

(6)

O

statnimi czasy stosunki handlowe w stolicy imperium bardzo się pokompłiko wały. Bez moskiewskiego meldunku ani chleba, ani tym bardziej innych wysoko prze­

tworzonych produktów zbożowych w Moskwie nie uświadczysz. Gdyby nie życzliwość nielicz nychzwłaszcza tych młodszychekspe­

dientek, które z Komsomolu wyniosły ideały internacjonalnej solidarności proletariackiej nastałyby dla mnie ciężkie czasy. Niekiedy zresztą nawet ta życzliwość nie skutkuje i trzeba się uciekać do wypróbowanego przez pokolenia sposobu zakupów, czyli do akcji od zaplecza. Rzecz niebywała: oprócz oficjalnej kolejki stojącej normalnie, czyli od strony wejścia do sklepu, równie długie kolejki usta wia ją się teraz od tyłu! Przy tym i w -jednych, i w drugichte same obyczaje, czyli prze­

pychanki, burdy i pyskówki. Pełne zrówna­

nie obu sektorów. I ekspedientki — dokładnie takie same. Ta, która ofuknie cię zdrowo na zapleczu, za chwilą siądzie przy k-asie i bę­

dzie pohukiwać jak puszczyk na normalną klientelę.

Pomimo niemałej praktyki, czuję się w tym wszystkim trochę zagubiony. Czy trzeba do­

dać, źe prostota, właściwa mieszkańcom ttnpe r u m , kultywującym tradycje rewolucyjne, w tych warunkach przeradza się w coś, na co nie znajduję innego określenia, niżza prze proszeni&fnchamstwo?

Niech się tylko nikt nie gorszy i nie obra­

ża. Ja tego nie wymyśliłem. 'Taki. komentarz usłyszałem w radzieckiej telewizji pokazują­

cej batalistyczne sceny z kilku moskiewskich s rpsrsamów, gdzie tłumy klientek toczyły ho meryckie boje o pęto kiełbasy bądź kawałek sera.

Niezależnie od obecnej sytuacji rynkowej, geneza tego zjawiska, tego rysu rosyjskiego charakteru zawsze bardzo mnie zajmowała.

IV innych społeczeństwach dąży się przecież do pzwnego łagodzenia wzajemnych stosun­

ków. a proces odchodzenia od obyczajów hor dy pierwotnej i wznoszenie .się na wyżyny cy

Uiłowanej kultury jest czymś naturalnym.

A tutajna odwrót. Im bardziej komuś . dołożysz, tym jesteś lepszy.

ja io rozumiem. Cóż, na przykład, warty 'jtst w Moskwie kandydat r.a me,za, który nie potrafi dać skutecznego odporu w konflikto­

wej sytuacji, jaka może w każdej chwili pow stać w metrze, sklepie, urzędzie czy na ulicy?

Oto wchodzicie do firmowego uniwersamu A rbackij obok potężnego gm achu ministerst­

wa spraw zagranicznych, stajecie w kilome­

trowej kolejce po obrzydliwy azerbejtlżański koniak „tri boczki”, zwany powszechnie azo- toxem, jedynyobok szampanaz ofero­

wanych tu wcześniej alkoholi, wśród których wis brakło swojego czasu krymskich muska- tów, piętnastoletnich koniaków z Armenii ozy też.szła chętnych małrąazji, otóż stajecie w ko lejce wspominając te legendarne czasy, kjedy reprezentacyjny sklep Rossijskije Wina na Gorkiego oferował pięć gatunków portweinów (Daarliar, Lidia, Akstafa. Ajgcszat i Karda- nachi) w cenie od 2 rubli 40 kopiejek do 3 ru bli 80, trzy rodzaje mszalnego kagoru (Arta- szat, Szemecha i Uzbekistan), a do tego jesz cze tokaj,'cheręs z winogron chardii i gru­

zińską maderę Anaga, zaś monopolowa ławka liż pobliskim zaułku oferowała pięć gatunków białych wódek, i przy tym wszystkim cukier nie był jeszcze na kartki i- o powszechnym pę dzeniu bimbru w moskiewskich mieszkaniach wie śniło się nawet partyjnym futurologom rozważającym drogi rozwoje społeczeństw so cjalistycznych w oparciu o pilnie studiowane dzieła klasyków, od Marksa poczynając na marszałku Breżniewie kończąc, s t o i ;ie -więc i

nagle widzicie, ie przez tłum falujący przy wejściu, z głębokich tyłów przeciska się zdro wy młodzieniec, który mógłby pięściami drze wa wałić, a tymczasem nie raczy nawet od­

stać swoich pięciu godzin w kolejce, po pro­

stu przyszedł sobie z ulicy, poczuł pragnienie i lezie, cholera, bez kolejki do kasy, gdzie za chwilę gruba kasjerka, której wszystko je­

dno. weźmie od niego 14 rubli 20 kopiejek, wydti mu czek, a on przeciśnie się przez takiż tłum kłębiący się przy ladzie i zdobędzie swo ją butelkę, a może nawet trzy, ałbo i pięć, a was tymczasem szłag trafi, stracicie ocho­

tę rui koniak i zapragniecie mordować. Cóż wtedy jesteście warci bez tej dawki rosyjskie go chamstwa, które tamtemu pozwala ]Khać się bez kolejki i bez skrępowania, a nawet oburzać się na uwagi padające z tłumu, że niby co się czepiacie, ot wezmę swoje^i pój dę, i wy swoje dostaniecie, po co zaraz skan dal?

Bez tej dawki stoicie spokojnie, milcząc i dusząc się z wściekłości, no bo w końcu tam vten ma trochę racji, weźmie swoje i pójdzie do diabla, może stać długo nie podoła, może cho ry albo mocno skacowany, albo spieszy się do kumpli na budowie, trzeba wykonywać pla­

ny, budoioać socjalizmo, już dostał trzy butelki, przeciska się na tyły ze szczęściem na twarzy, co m u tam żałować! A jeśli ma­

cie ją w sobie? Wtedy leziecie po koniak bez kolejki i pewnie dlatego przed ladami skle­

pów monopolowych całej Rosji kłębi się tłum, butełki lądują w dłoniach wyciągających zwit ki czerwońców jak popadło, bez kolejności i starszeństwa.

Z

ajm u ją c się wytrwale analizą tak egzo tycznej dla nas mentalności Rosjan do szedłem do wniosku, że wszelkie jej o- sobliwości ukształtowane zostały w procesie historycznym, zapoczątkowanym w epoce star szego brązu. Już Ilerodot pisał o mieszkań­

cach tych ziem, że raz w roku zamieniają się w wilki. Dzisiejsi potomkowie starożytnych Neuęów zamieniają się w wilki znacznie czę ściej.

Skokowy postęp w tym zakresie dokonał si*; z chwilą wprowadzenia io Rosji porząd­

ków bolszewickich. Taki był po prostu. styl rycerzy rewolucji, od bosego krasnoarmiejcu poczynając, na komissarach w zapylonych szynelach kończąc, nie mówiąc już o orłach z czeki i kagiebe. Wykrzywione mordy dwu­

nastu apostołów piotrogrodzkich, przed któ­

rymi bluźnierczo ukorzył się Blok. Towarzy­

szu, puścimy kulkę w Ruś naszą świętą! Tol stoj zauważył celnie, że nie mogli znieść w i­

doku swoich twarzy w lustrzę.. „Jak tylko przyjdą — od razu lustro na kawałki’’.

Długo nie mogłem się zdecydować, czy ta uiykrzywiona morda jest rzeczywiście, prze ja wem niepohamowanej agresji, wściekłości i zbrodniczych instynktów, czy też maską przy wdziewaną okazjonalnie w stosownej chwili, ponieważ powszechnie przyjęte jest wypowia dać pewne kwestie, czy też wyrażać pewne emocje, których może w istęcie wcale nie ma, z takini właśnie wyrazem fizjonomii. Po prostu, lak jest w narodzie przyjęte. I po­

zostaje to w zgodzie z. bolszewicką maksymą, iż proletariat odrzuca od siebie starą moral­

ność wrogich klas. Trocki odkrył, że proleta­

riat żyje rozumem praktycznym, który jest stokroć czystszy od obłudnej moralności bur- iuazyjnej.

Z

czasem dostrzegłem, że podłożem agre­

sji jest skrzętnie skrywany straćh i chęć zastraszenia przeciwnika, tak jak to ro- bją niektóre ryby, nadymające bezbronne brzu szki połkniętą wodą — i że nie ma w tym.

wszystkim jakiejś szczególnej nienawiści. W

istocie niemało jest bowiem Rosjan z g ru n tu dobrych, że choć do rany przyłóż. Ostatnią koszulę oddadzą. A jeszcze więcej jest takich, którzyjak powiada Puszkinchoć nic do brego nie robią, to jednak dobrzy są w duszy ludzie.

Ul i okrucieństwo bierze swój początek w krzywdzie, jakiej doznawali przez stulecia.

Rosjanie wiedzą, jak niewiele warte jest ludz kie życie, jak łatwo je zniszczyć, jakie jest kruche i nietrwałe. 1 że dlatego nie ma in­

nych wartości ponad to, co każdego dnia wpa da w ręce. Na to są łasi, chciwi — i tutaj są .bezwzględni, potrafią pogodzić swoją naro­

dową, słowiańską dobroć i łagodność z za­

chłannością stepowców. A jeśli tej wrodzonej dobroci braknie, zamieniają się w bestie i wie dy tw o r z ą opryczninę, czerwony terror i da- I m iz m ..

SZANOWNY PANIE HI.UAKTOH7.t!

W num erze 22 ..Gazety N ow ej” przeczył włam l i^

pana Bogusława Baja dotyczący odszkodowań fi­

nansow ych za doznane cierpienia m oralne, fizycz­

ne i m aterialn e ze strony Zs h r w latach 1D39—1956.

Ciesze się. że wreszcie znalazł sie kto*, kto odwa­

żył się podjąć tak „śliski” i dotychczas przem ilcza­

ny tem at.

H istoria m o jeg o . ojca była podobna do historii m ilionów Polaków wyw ożonych całym i rodzinami w latach 1937—40 do w ięzień, lagrów pracy przym uso­

wej. Piszę „była” , gdyż niestety mój ojciec nie miał tego ..szca?ścia” i nie przeżył słynnych lat sta ­ linow skich. Stał się jedną z w ielu ofiar UB. tak zwanego polskiego NKWD, i w roku 1953 został bes­

tialsko zam ordow any. Nie pomógł przyjazd na za­

chód Polski, ko n k retn ie do Żar, nie pomogło ukry w anie się i tam go dopadli. Z zakładu pracy w Ż arach został w ysłany w d elegację do Poznania.

W pociągu, dwóch tajniaków , zupełnie legalnie strze . lHo m u w ty ł głowy i w yrzuciło 1 przedziału. Bez­

władne ciało, w biegu upadło na skarpę niedaleko O palenicy, tam też został pochow any. Osierocił dwie m ałe jeszcze córki.

Swoja opowieść zaczęłam od końca, s początek to próba przekroczenia z żoną tzw . zielonej granicy.

abv dostać się do rodzinnych Hudek kolo lawowa w 'r o k u 1939. Próba zakończona w y w i e z i e n i e m ojca n a 'S v b ir. N i e bedę p i s a ł a . \ jakich cierpień doznał 1

w jakim stanie znalazł sie w szpitalu w środkow ej części ZSRR. Koniec końców udało m u się ucięć z grupą żołnierzy, N iestety, nie wszyscy w ytrzym ali próbę ucieczki, nie każdy potrafił zacierać swoje*

ślady na śniegu i myłlić psy gończe. Niektórzy u- m ierali po prostu z głodu.

Będąc w ZSRR ojciec ..załapał się” w szeregi tw orzonej w tedy A rm ii A ndersa 1 txi tego czasu jego Jusy zw iązane były ściśle z II Korpusem , koń­

cząc na w alkach pod Monte Casino. Kopie niektó­

rych dokum entów przesyłam. Oznaczenia do za­

łączonego Krzyża Pam iątkow ego M onte Casino po­

siadam w dom u.

Dlaczego przetrw ał? Otóż tylko dlatego. dowo­

ził żywność i broń żołnierzom polskim walczącym na szczycie. Sam pan.- panie redaktorze. u « u m ie, że w te j sy u tu a cji śm ierć ojca z ra k UB w ydaje m i się bezsensow na. Mógł zostać we Włoszech, mógł sprow adzić rodzinę, ale wolał, jak sam powiadał, jeść czarny chleb, ale na polskiej ziemi.

I co go spotkało na te j polskiej ziemi?

Nie piszę tego tylko w swoim im ieniu, lecz w imieniu tysięcy Polaków , któ ry m Bóg nie pozwolił przeżyć tego przeklętego okresu. Cieszę się. żc ist­

nieje Związek Sybiraków i na łam ach was-.zej g a z d y chciałabym podziękować panu Bogusławowi B ajo­

wi za jego pełen praw dy i zrozum ienia problem u

list. •

Od 1953 roku m oja m am a została bez środków do iy ęia — nic dostała ani odszkodow ania od władz ZSRR. ani od am basady w łoskiej, a zabojcv* mego ojca praw dopodobnie żyją gdzieś sobie w cieple domowego ogniska*.

Za bezpłatną katorżniczą pracę na terenie ZSRR nie po trzeb u ję odszkodow ania, ani naw et rehabili­

tacji; n ik t już ml ojca nie wróci. Cieszę się tylko, że mogę jaw nie o tym napisać i stw ierdzić za pa­

nem Balem , że to co ..zrobiono z Polakam i na k re ­ sach wschodnich Rzeczpospolitej Polskiej w latach 1939—1941 oraz później 1944 -1956 rękam i NKWD KGB ZSRR jest ludobójstw em , tak in i sam ym jak nie­

m ieckie” .

KRY8TYNA Pi:*łNAI.-KARCZ

Cytaty

Powiązane dokumenty

storii, jest też geodeta parający się komputerami.. Jedni od lat pracują w szkołach średnich, inni w podsta

cówek. Szybko puszczają w ięc obiekty dzierżawione i zm niejszają kadrą adm inistracyjną.. Mimo że w rynkow o-zde- generow anej rzeczyw istości poezja niczego nie

wanie. Dotyczy to szczególnie stanow isk kierow niczych tracących na kpn kurencyjności względem innych stanow isk.. Obecnie zielonogórski lud je st o- wyni księciem ,

nie rzeczy U rzędu M iejskiego. W interesie lokatorow zam ieszkałych przy Pl. Jego w inno się pociągnąc do odpow iedzialności. Z drow ie, nie pozwala. Stropy w

Tak przygotowane ziemniaki sma kują wspaniale z jajkiem (może być sadzone, ja jeczniea, kotlet z jaj) Doskonałym dodatkiem może być parówka lekko podsmażona

dróż może być męcząca, uważaj na swoje zdro wie i przewożone zasoby. Nie na leży wpadać w panikę, pracuj spokojnie, staraj się podołać obowiązkom, a

Uczucie zawodu będzie Ci towarzyszyło dłuższy czos, mimo, iż szybko się wyjaśni, że sprawa' nie po­.. winna dotyczyć

biorcy jak i sam ych urzędników zajmują cyeh sic prow adzeniem ew idencji. których przyszły przedsiębiorca w in ‘en przestrzegać. zupełnie niepotrzebnie, dok onrł