• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek. R. 3, nr 24 (1920)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Szczutek. R. 3, nr 24 (1920)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

)K III R. 24. 13. CZERW CA 1920. CENA NUMERU 5 MAREK.

Na te re n a c h plebiscytow ych m nożą się

g w ałty nad polskę ludnością. W K R A I N I E P L E B I S C Y T U Rys. K. Grusa

Niedługo już, a zbytecznem tu będzie wszelkie głosowanie.

(2)

WIESZ CZEMU TRWA DROŻYZNA?

Wiesz czemu trwa drożyzna I droższą je s t ojczyzna

Co dzień?

Dlatego wciąż cię łupią, Bo m asz nawyczkę głupią

Boś leń!

Próżnuje pan przy biurku, Próżnuje smyk w mundurku

I smród.

Leniuchów chodzi mrowie, Każdem u tylko w głowie

Fiut, fiu t!

Że pani wciąż sobaczy, Źe legion narzekaczy

Drze pysk, To jeszcze nie pomoże

/ mały Ci, nieboże,

Da zysk.

Ludziska sennie łażą Z powykrzywianą twarzą

Do kin- Dwie marki już, o rety, O d dziś chce za gazety

Psi syn.

Ględzicie coraz nudniej,

Że żyć z dniem każdym trudniej Jest nam.

Podrożał tysiąc procent

Szklarz, grabarz, rzeźnik, docent I cham.

Daremnie wciąż krzyczycie:

„Na marne choćby życie

Skąd brać?"

Chcesz żyć dziś niedołęgo Pluj w garść, a pracuj tęgo

Psia mać!

Czy teraz już lekarstwo Na nędzę i paskarstwo

Pan zn a ? Miast krzyczeć wciąż „łajdacy’

Weź się do jakiej pracy C esi ca'-

:'Bury Jan.

TELEGRAMY P. A T. A.

B u d a p e s z t (P. A. T.) Do pism, tutejszych donoszą z Londynu, że We­

dle w iadom ości nadeszłych tan* z (New- Jorku p. Paderew ski w yjechał z M or- ges do Kopenhagi, na kongres nieza­

leżnych socjalistów, jako reprezentant polskiej m iędzynarodówki.

W a r s z a w a (P. A. T.) W ydział prasow y przez prezydjum ministrów, nadsyła nam w ostatniej chwili w y ja­

śnienie, p. Paderewski, nie bawi obecnie w M orges, źe nie w yjechał do Kopenhagji i ż|e nie jest reprezentan­

tem polskiej międzynarodówki.

W i e d e ń (P. A. T.) Tutejsze p o ­ selstwo polskie dem entuje w pismach

wiedeńskich wiadom ość podaną p o ­ wyżej.

W a r s z a w a (P. A. T.) Kierownik biura P. A. T. z pow odu złego stanu płuc ustępuje z zajm ow anego obecnie stanowiska.

DAWNIĘJ A DZIŚ

Dawniej — to się m ieniało 1000- koronów kę raz na miesiąc, a kołnierzyk codziennie; dziś — zmienia się kołnie­

rzyk raz na miesiąc, za to 10Q0-mar- kówkę codziennie.

- 2 -

(3)

ZĄBEK PANI REJENTOWEJ

(H1STORJA GŁUPKOWATA).

Pani rejentow a z Kozich Szyjek, w gub. Kieleckiej, uszkodziła sobie ząbek. Szczegółów przykrego wypadku nie znamy do tego stopnia, że nie wiadom o nawet, czy to b y ł ząbek swój własny, czy porcelanowy, czy złam ał się, czy tylko nadw erężył, dość, że spraw a w ym agała gw ałtow nej i rychłej interwencji dentysty. Niema innej r a ­ dy, trzeba jechać do stolicy.

Pan rejent zamyślił się głęboko, i nic nie m ówiąc bębnił palcami po stole, jak to zwykle czynią rejenci, w szanującej się polskiej powieści.

Hm... hm... do W arszaw y! Sodoma i Gomora, panie mój dobrodzieju!...

M adame Lulu, hotel Bristol i różne, panie mój dobrodzieju, fircyki, co sy ­ piają w jedw abnych gatkach zamiast nocnych koszul. Nie duszko, nie po- jedziesz do W arszawy, panie mój d o ­ brodzieju. Od czegóż m am y zjedno­

czoną Ojczyznę i Kraków pod n o ­ sem, nasz prastary gró d jagielloński?!

Nie ma już granicy nie potrzeba p ó ł- pasków. I przytem jak słychać, zn a­

komici dentyści panie mój dobrodzieju.

Zobaczysz W awel, gdzie śpią nasi dawni Królowie, potem tego Haw ełkę, potem 50 kościołów i 49 ulic św ię­

tych, rozmaitych, panie mój dobrodzieju św ięty ch !...

Pani rejentow a w estchnęła g łę - bokq i zaczęła się pakow ać. Nie w ie­

działa, jak jechać do ow ego m iasta czcigodnego, w którem śpią w grobach Królowie polscy. Czy wolno tam nosić ażurow e pończochy i czy słyszał kto kiedy o manicurze ? Po nam yśle w yb­

rała m atinkę najbardziej grobow ego koloru i dessous, w krórem od biedy m ogła się pokazać Królowa Jadw iga — i była gotow a do drogi. Z mieszkaniem w Krakowie nie będzie trudności. M a­

m y tam przecież aż dw ie ciotki: cio­

cia Bogusia, ze strony pana rejenta i ciocia Halusia ze strony pani rejen,- towej. W prawdzie pan rejent śmieje się, że ciocia Bogusia pam ięta czasy Kazimierza Jagiellończyka, a ciocię Ha- lusię nazyw ał Langiewicz starem p u d ­ łem, ale obie panie są bardzo przyjem ­ ne. Nie znają się wcale, mieszkają o- sobno, więc jeśli nie w jednej, to na- pew ne w drugiej znajdzie pani rejen­

towa kąt rodzinny w obcem mieście.

Raz tylko w życiu była pani rejen­

towa w Krakowie, przez kilka godzin na dworcu przejazdem do Zakopanego.

Prastary gród Stefanów Batorych, Ste­

fanów Turskich, i Janów Kam tych św ię­

tych i Federowiczów podobał się jej bardzo. Mówili wprawdzie ludziska, że dzisiejszy Kraków, to nikiej kiepski d ra ­ m at: wspaniałe dekoracje, bez żadnej akcji na scenie, i że takiej nudnej sztu­

ki nie w ystaw iłby żaden teatr — ale pani rejentow a z Kozich Szyjek nie

wiele z tego rozum iała. Już więcej z a ­ wodu spraw iła jej wiadom ość, że d en ­ tysta, którego jej polecono, był u ro ­ czysty, jak bram a Florjańska i zam ­ knięty w sobie, niczem koryto Rudawy.

A tyle gadają o rozweselającym gazie dentystów .

Obie ciocie zastała w doskonałem zdrowiu i powodzeniu. Ciocia Bogusia, która pam iętała Kazimierza Jagiel­

lończyka mieszkała przy W olskiej, cio­

cia Halusia, którą Langiewicz nazyw ał starym koczkodanem gnieździła się przy ulicy Szpitalnej. Oczekiwały obie panią rejentow ą z otwartem i rękom a i przewietrzonemi pierzynami. Tym cza­

sem poszła pani rejentow a na planty iz panem, Karolem. Pan Karol nie od zn a­

czał się niczem szczególnem, m iał w sze­

lako jedną nadzwyczajną z a le tę ; nie Ibył rejentem w Kozich Szyjkach, tylko u- rzędnikiem magistrackim w Krakowie.

Ponadto nie m ów ił nigdy „panie mój dobrodzieju", natom iast m aw iał często

„jak się m amy, Bogu dzięki". Ta o d ­ miana b y ła bardzo przyjem na i o g ro m ­ nie ucieszyła panią rejentow ą. Zaczem poszła z panem Karolem wieczorem na planty, i to w łaśnie w chwili, w któ ­ rej stary księżyc odbyw ał tam swoje przechadzki.

W idzieliście kiedy księżyc, gdy, p o ­ życzywszy zielonej patyny od czcigod­

nych blach wawelskiej katedry, pow le­

ka m iasto werniksem zaśw iatów ?

... W taką to noc jasną,

Gdy luby wietrzyk z lekka liść ca- i Jło w a ł Nie czyniąc szumu, yr taką to noc

i [Tisbe

Lękliwą stopą otrząsała vrosę W taką to noc Dydona...

W taką to noc uszła Jessyka Z dom u bogatego £yda

1 z jednym chłystkiem um knęła z

\ [W enecji.

W taką to poc nie poszła pani rejen*

towa na nocleg ,ąni do cioci Bogusi, która pam iętała Kazimierza Jagielloń­

czyka, ani d o cioci Halusi, którą Lan­

giewicz nazyw ał starym pudłem . K się­

życ, stary malarz, naprow adził ją wraz z panem Karolem ;do jakiejś pracowni malarskiej. W takich pracow niach p ra­

cuje się bardzo przyjem nie. G dy trzeba paraw anu, wówczas sztaluga udaje p a­

rawan, gdy już paraw an niepotrzebny, staje się napow rót sztalugą. I wiedli tam oboje długie i ciche nocne ro ­ daków rozm ow y4** ! i ' j

— Czekałam wczoraj do późna, d u ­ szko — rzekła ciocia Bogusia ,— zapew ­ ne spałaś u cioci Halusi. Naturalnie pani rejentow a spała .u ćioci Halusi.

Drugi wieczór w ydał się jeszcze piękniejszym pani rejentow ej z Kozich Szyjek.

— Czekałam wczoraj do późna, du»

szko — rzekła ciocia Halusia zapew*

ne spałaś u cioci Bogusi. Naturalnie

^ B O L S Z E W I C K I E Z Ł O T O

Rys. K . Grus* >

was paseram i ich bolszewickich M ości Trockiego i Lenina.

- 3 -

(4)

P O O B I E D Z ł E Rys. M. Rożankowskiego

Pani K ettenhendler: C zy byłeś na „W eselu F ig a ra " ?

Pan K etten h end ler: Nie, ale posłałem Państwu młodym telegram gratulacyjny.

pani rejentow a spała drugiej nocy u cioci Bogusi.

Prastary gród jagielloński, w któ­

rym jest 50 kościołów] i 49 ulic św ię­

tych podobał się jej bardzo. Kolejno zwiedzała wraz z panem Karolem wszystkie dostojne zabytki przeszłości.

Byli razem w „B agateli" i w „N ow oś­

ciach, w „U ciesze", w ,.W andzie"

oraz w Smoczej Jamie, bo tam także jest ciemno. Pan Karol z ogrom ną skw apliw ością ułatw iał królewiance zwiedzanie prastarego grodu, pow tarza­

jąc z zapałem „jak się mamy Bogu dzięki".

Pani rejentow a z Kozich Szyjek tak dalece rozm iłow ała się w zwiedzaniu zabytków, że naw et dw a razy chodziła sama do Sukiennic, w podziemia. A przy tein bardzo chw aliła sobie rozm a­

itości życia rodzinnego. 1 te noclegi naprzemian u dwóch cioci, które zgoła nie w iedziały o swem istnieniu.

Dziś u cioci Bogusi, która p a ­ m iętała Kazimierza Jagiellończyka, ju t­

ro u cioci Halusi, którą Langiewicz nazyw ał starem pudłem . Nie m ogła jedno odżałow ać, że w zięła z sobą tylko jedną matinkę i to grobow ego koloru. Pan rejent w Kozich Szyjkach oburzał się tymczasem bardzo na Ga- lileuszów i Oalileję, w której nawet lada wyrwiząb, panie mój dobrodzieju, staje się b iu rokratą i dla głupiej plom ­ by trzyma żonę przez dw a tygodnie.

W ostatniej chwili przed odjazdem pociągu zw ykły się człowiekowi przy­

pom inać różne rzeczy, których nie p a ­ m iętał ' załatwić. Tak i pani rejentow a przypom niała sobie, że zapom niała na śmierć pójść w Krakowie do dentysty.

Ale już było zapóźno. Pociąg gw izdał.

A ten gwizd przyw iódł na pamięć o d ­ jeżdżającej Rittnerowski dram at „W małym doinku", który niedaw no w i­

działa na scenie. Tam także gwizda pociąg w pierwszym akcie. Et, bujda z chrzanem. Źe też ci literaci robią takie smutne historje z takich przyjem ­ nych rzeczy.

T e ftu s .

NA DOBIE Słychać w k o ło : co za czasy!

Polskę trapi chłód] i głód — Kędy spojrzysz — pełne kasy, Jadła, picia — wszędzie wbród.

Aż się czasem człowiek dziwi, Gdy w ytęży oko, słuch — Tutaj jęczą nieszczęśliwi, A tu mruczy syty brzuch!

Czy w życiowej złej zawiei, Każdy w walce pragnie paść?

Świat się dzieli na złodziei, I na tych, co nie chcą kraść!

Jerzy Gur.

INFORMACJE Z „KRAJU"

Jeden z urzędników dyplom aty­

cznych, pełniący w ażne funkcje za g ra ­ nicą, opow iadał mi co n a stę p u je :

Od pół roku urgow ałem o inform a­

cje o stosunkach politycznych w kraju i o kierunku naszej polityki w stosunku do pokoju, Rosji, Litwy i t. p., gdyż bezustannie m ając do czynienia z d y ­ plom atami zagranicznymi, czy też z m i­

nistrem danego państw a, byłem wciąż w kłopocie, jak mam ich o naszych stosunkach informować. Na dobitek zaś wszyscy szalenie byli ciekawi, co też ta nowonarodzona Polska robi. Lawi­

rowałem jak m ogłem , ale nie na wiele się to przydało, g dyż prawie zawsze wypadki, czy też enuncjacje sejmowe dezaw uow ały mnie. W ięc coraz ener­

giczniej szturm ow ałem o informacje.

Wreszcie po pół roku przyszła olbrzy­

mia paka z listem objaśniającym mnie, że mi przesyłają tak upragnione „ma- terjały inform acyjne". Z nerwowem drżeniem , podniecony otwieram pakę i znajduję w niej 600 e g z e m p la rz y ...

„Kurjera w arszaw skiego" z ostatniego p ó łro c z a .

Obecnie zwiedzając ministerstwo spraw zagranicznych skonstantowałem , że istnieje tam wydział informacyjny, zatrudniający p :zeszło W) urzędników.

Z rozum iałem : każdy z nich dał mi do tej paki po 10 egzemplarzy.

(5)

kATASTROFA KOLEJOWA W PSIEJ-WÓLCE

(Dokładne informacje

„Czas“ :

W Psiej-W ólce w ydarzył się w ypa­

dek kolejowy. Kilku podróżnych do- znało kontuzji. Jeden z nich nabił so ­ bie guza wielkości srebrnej korony au- stryackiej. śledztw o w toku.

„Głos-Narodu“ :

Pod Psią-W ólką nastąpił karambol kolejowy. Kilku pasażerów żydów d o ­ znało bardzo lekkich, zupełnie nic nie znaczących kontuzyj. Są to sami paska- rze i spekulanci żywnościowi, uczciwa bowiem publiczność kolejami teraz nie jeździ. K atastrofa świadczy o niesłycha- nem zażydzeniu naszych kolei. Zawsze oni.

„111. Kurjer Codzienny**:

„Wielka katastrofa kolejow a".

M nóstwo zabitych, całe m asy ra n ­ nych.

Ofiarą katastrofy padli najlepsi M a­

łopolanie.'

Na własnym drucie od w łasnego ko- respond. Nasz korespondent psiwól- ski (Z) donosi: Pod Psią-W ólką w y d a­

rzyła się ścinająca krew w żyłach k a­

tastrofa kolejowa. Pomiędzy godz. 6-tą, 57 min., a godz. 6-tą 56 min. 35 sekund wykoleił się pociąg osobow y, wiożący podróżnych i pasażerów7.

Katastrofa pochłonęła wielu zabitych a jeszcze więcej rannych i byłaby nie­

chybnie przybrała jeszcze większe roz­

miary — gdyby pociąg był dłuższy.

Przypjsek Redakcyi: Psia-W ólka leży oczywiście w Kongresówce. — Już tó samo jest znamienne. Nasz korespon­

dent nie dodaje, kto ponosi w inę kata­

strofy (dla nas to jedno jest pewnem, że zaw inił tu naturalnie znowu m inister skarbu p. Grabski. Nie potrzebujem y dodawać, że dziennik nasz jasno, przej­

rzyście i rzeczowo zwalczał tego szko­

dnika narodow ego).

W tym samym numerze „Kurjera Co­

dziennego zaraz poniżej.

Psia W ólka (telegram w łasny „111.

Kur. Codz.“ ) Jak się dow iaduje nasz korespondent (wir) w katastrofie pod Psią—W ólką nie było ani zabitych ani rannych.

„Gcniec Krakowski**:

W ostatniej chwili donoszą nam o katastrofie kolejowej pod Psią-W ólką.

Czy katastrofa zdarzyła się naprawdę, na razie stwierdzić nie m ogliśmy. Jeśli katastrofa istotnie nastąpiła, jest — jak się zdaje — bardzo możliwem, iż byli także ranni, a m oże i zabici. Z drugiej strony m oże ich nie być, bo różne b y ­ wają katastrofy. G dyby były jakieś o- fiary, to zapewne byliby to zarówno izraelici, jak i chrześcijanie. Dalsze w ia­

domości o katastrofie podam y w num e­

rze następnym Z gó ry jednak zaznacza­

my, że informacye o katastrofie, jakie się pojaw ią w prasie krakowskiej, bę-

krakowskiej prasy)

dą jedne przesadzone, a drugie zbyt skromne. Narazie m ożem y stwierdzić, że znakomitszy ekonomista europejski i największy publicysta obecnej doby, p. dr. Roger bar. Battaglia pociągiem tym w yjątkow o nie jechał, podróżuje bowiem tylko pociągam i extra pospie­

sznymi.

„Nowa Reforma**:

Pod Psią-W ólką nastąpiła jakaś ka­

tastrofa kolejowa. Jak się dow iaduje­

my, winy katastrofy nikt nie ponosi.

W ydarzyła się ona sama przez się i żadną m iarą nie w płynie na podw yż­

szenie płac personalu redakcyjnego.

„Naprzód1*:

Katastrofa kolejowa pod Psią-W ólką, która się wczoraj w ydarzyła — sp o w o ­ dow ała pokaleczenie wielu pasażerów przeważnie z w arstw robotniczych. — Polała się znowu drogocenna krew n a­

szych towarzyszy, tych nędzarzy, w yzy­

skiwanych systemayczjtnie przez rząd i społeczeństw o. Lud roboczy tego nigdy nie zapomni. A państw o prow adzi w oj-

*ię d pow oduje zamieszanie (wj ruchu ko­

lejowym, i dlatego w ołam y: Precz z z wojną, niech żyje pokój długo. T o ­ warzysze i Towarzyszki! Składające o- fiary na fundusz prasow y „Naprzodu**!

„Nowy-Dziennik** (sjonistyczny):

Gdyby sen, M orgenthau nie odjechał, byłby się przekonał niezbicie, że są pew ne koła w Polsce, które przelewają bezkarnie potoki krwi żydow skiej. — Koła w agonów kolejowych w Psiej- Wólce, które przejechały naszych ro ­ daków nie uczyniłyby tego napewne, gdyby nie głupie i bezsensowe ujada­

nie prasy endeckiej. Nie wiemy, co m ó­

wi do tego nieliczna garsteczka nieza­

leżnej opinii polskiej, w naszym kraju, ale fakt pozostaje faktem. Faktem g o ­ łym) i nagim. Bez kom entarzów.

J. St.

Rys. M RożaokowskUgo

7 £ . f j I M .

K lientka u m odystki: T a k ... suknia jest bardzo ła d n a ... tylko tak mało na niej m aterjału, że pozbawi mych wielbicieli przyjem ności rozbierania.

(6)

PANI, STRÓŻ, OGRÓDEK,

Pani pewna mi wynurza Żale, stosem pełnym smutku,

Wygadując wciąż na stróża Co m iał plewić w jej ogródku.

Posadziła ogóreczki

/ zielone dla kucharek,

Stróż zaś żąda od grządeczki Wyplewionej po sto marek Stąd wynikła owa burza.

Coraz dama mnie nachodzi, Mieląc gębą wciąż na stróża, Że je st łajdak, że jest złodziej.

Tydzień cały trwa poswarek Więdnie rzepka i rzodkiewka

— „Najpierw pani daj sto marek"—

„Nie dam Krzyczy dama krewka.

Jakże śmieszna jesteś, damo 0 co ci właściwie chodzi ? G adasz w kółko mi to samo, Że cham łajdak je st i złodziej.

D aj mu spokój, pluń na stróża, Nagnij trochę swój podbródek, Z a kasz ręce i odnóża

Sama plewić idź ogródek •' Okop grzecznie rzodkieweczkę 1 zielone dla kucharek,

A gdy zm ęczysz się troszeczkę Wypłać sobie po sto marek ’■

Zadziwiony stróż głuptasek, Żeś przestała być nierobą Rzeknie: Patrzcie•' baba pasek Robi te r a z ■■ sama z sobą!

NOWE KSIĄŻKI

O puściły prasę następujące dzieła, które polecam y P. T. Czytelnikom

„Szczutka".

Trąpczyński: Makrobiotyka czyli sztuka przedłużania sobie życia. N akła­

dem Sejmu ustawodawczego. W arsza­

wa 1920.

Niem ojewski: Eliminowanie kapitału żydowskiego z literatury, polskiej. N a­

kładem W asserzuga. Paryż 1913.

Dymowski: Najnowszy podręcznik dó pisania listów. Słow o w stępne Dr.

Diamanda. Nakładem „Filatelii". P a ­ wiak 1920.

Rzepecki : Instrukcje w strzelaniu maszynowym karabinem. — Nakładem Seydy. Poznań 1920.

Dmowski: Piramidy egipskie, jako Środek działający na zmianę przekonań politycznych. N akładem autora. Cairo

1920.

W itos—Kotula—Gdyk—Kotas: Sek- wester ziemiopłodów, jako fikcja pań­

stwowa. Nakładem „P iasta" 1920.

Dymowski : „Chuligani i Chuligań­

stwo. Nakładem „R ozw oju". W arszawa 1920.

Lloyd G eorge: Waselina dyplomaty­

czna. Tłum aczył Patek. Nakładem M ię­

dzynarodow ego Tow arzystw a w ago­

nów sypialnych. Rzym—Krym 1919—

1920.

Arsen Łupin: Rekwizycja, jako śro­

dek bogactwa narodowego. Nakładem M. S. O. Lwów, 1920.

Maneville: Hokus-Pokus, czyli najno­

wszy sposób przeprowadzania plebiscy­

tów. N akładem „Ceskoho D iyadla". — Cieszyn 1920.

Ks. Okoń: Rozwiązanie kwestyi ż y ­ dowskiej w Kolbuszowej. W ydanie (znacznie rozszerzone i popraw ione. — N akładem „Instytutu żydoznaw czego".

W arszaw a 1920.

Griinbaum: Czy my naprawdę chce­

my iść do Palestyny? Nakładem „Judi- scher Pogrom V erlag" London-Berlin.

1920.

Niemojewski: Jak zająć praktycznie więźniów w aresztach? Słow o wstępne napisał Nocoń. Ilustracje Pieńkowslrie- go. Nakładem „R ozw oju". W arszawa.

Ludendorff-Hindenburg: W ojna i j e ­ szcze raz w ojna! Przekład z niem ieckie­

go. Nakładem Spółki akcyjnej „ P o ­ cisk". W arszawa-Berlin. 1920.

Seyda: Być, albo nie być". N akładem autora. Poznań 1920.

Mniszek Helena: Dajcie mi milion wagonów papieru — a wszystko za­

piszę! Nakładem O rdynata M ichorow- skiego. Kozia W ólka 1920.

Lewenthalowa Fryzę i Sp.: Nu, skąd wziąść p apieru? Nakładem „Tygodnika 'lustrow anego" — Słow o w stępne Or- Ota. — W arszawa 1920.

Trocki: Gewałt! Gewałt! Gewałt! — W ydanie ozdobne, nakładem polskiego sztabu g e n e ra ln e g o : Miejsce postoju 1920.

Paderewski: Co w ła ściw e robił Na­

poleon na św. Helenie?... — Nakładem

„The Hum bug Associated P ress" C hi­

cago 1920.

Kuliński: Quo vadis? — Nakładem Instytutu kartograficznego. — Kijów.

1920.

Grabski: Sztuka drukarska wieku XX.

i jej wpływ na podniesienie waluty.

:S u r y J a n .

Nakładem M inisterstwa Skarbu. Druk Polskiej Krajowej Kasy Pożyczkowej.

P aryż—W iedeń. 1918—1920.

Szczutek: Idyotyzm społeczny. N a­

kładem konsumu narodow ego „B laga".

Lwów — W arszaw a — Poznań — K ra­

ków 1920.

Haorf.

Z ZA K ULISI

Znany kabarecista Pikuś-Urstein z a ­ py tał raz sw ego kolegę, jak powinien się charakteryzować, ażeby dać dobry typ żyda.

— „Nie charakteruj się pan w cale"

— powiada zapytany.

SŁUSZNE

Kto uratow ał, Polskę od śmierci g ło ­ dowej ?

K olum b!

? ? ?

Bo odkrył Amerykę.

(G iza).

KUPIEC IDEALISTA

— Ten kupiec niem iłosiernie zdziera i wciąż śrubuje ceny.

— Panie, to patrjota i idealista.

M anewrem jego jest, b y choć funt polskiego m asła, zrów nał się w ćenie

z angielskim funtem sterlingów.

— 6 -

(7)

i ^ Ł O D Z I E j i l i O T R O - D - Z a B ó J . . ^ J U N U C H ^ U D A S Z

OTO EPITETY NA KTÓRE ZASŁUŻYŁ TEN KTO NIE PODPISZE POLSKIEJ POŻYCZKI PAŃSTWOWEJ

--- ---M~ ‘ .... -M m —-_____ ____ —______

... ' .^B i i :.rv -—łn. —| -r —...

OCH, TE BŁĘDY DRUKARSKIE . . . D ookoło M orskiego Oka, w śród starych smerek, piętrzą się przecudne nasze polskie durnie, którym nim bu do ­ d ają m ajestatyczny Giew ont i T a tr o j­

czystych dranie.

PAN KETTENHENDLER „NIE ŻYJE“

Córka pp. Kettenhaendler wychodzi za m ąż. Narzeczony bada stosunki r o ­ dzinne, a swat, m iędzy innemi, o św iad ­ cza mu co do ojca, papy Kettenhaen- dlera, że ten nie żyje.

Nie żyje to nie żyje — niech pam ięć jego będzie błogosław iona — musi się bez niego obejść. O dbył się ślub i w e ­ sele, wszystko poszło dobrze i było w porządku, pan m łody względnie już nowo żeniec jest zupełnie zadowolony

— naraz w trzy tygodnie po ślubie niespodzianie zjawia się papa K etten­

haendler — wcale nie z tam tego św ia­

ta, lecz z krym inału, gdzie siedział przez czas dłuższy za pewien delikatny interes paskarski.

M łodzieniec jest naturalnie wściekły i spotkawszy swata obrzuca go w yrzu­

tami oburzenia z pow odu oszustwa, ja ­ kiego się na nim dopuszczono.

— Coś mi pan gadał, że stary K e­

ttenhaendler nie żyje, kiedy on tym ­ czasem siedział w krym inale!

— Nu — a ja k on siedział w krym i­

nale — czy to jest życie ?...

W DOBIE OGRANICZEŃ Jedno z m inisterstw w ydało ze względu na szalony brak papieru su ro ­ w y nakaz, aby wszelkiego bez różnicy papieru używ ano bezw arunkow o z obu stron. Już po kilku dniach otrzym ało m inisterstw o zapytanie od wielu podle­

głych urzędników, czy rzeczony nakaz stosuje się także do... papieru klozeto-

•wego. M ar-Maj.

W ZBIORACH SZTUKI Pan Paskarski, piekarz a pozatem kupiec wojenny, pracując uczciwie przez dwa lata, dorobił się miljonów, które z obawy przed przymusow ą pożyczką państw ow ą i tym podobnem i nieprzy­

jem nościami lokuje w precyozach itd„

a m iędzy innemi także w dziełach — sztuki. — Oczywiście — bez ładu i składu, jak się trafi, jkicze obok dzieł dobrych — ale pan Paskarski jest ze swojej kolekcyi bardzo dumny. P ew ne­

go dnia zaprosił kilku znawców, i po dobrej kolacji pokazuje im „swoje zbio- ry“ . Między innemi dem ostruje z dumą jako osobliwość dość dobry odlew g i­

psow y z jakiejś klasycznej rzeźby. — Jeden z gości, przez grzeczność okazuje zainteresow anie i py ta:

— To coś z m ito lo g i??

— Nie — to z gipsu — prostuje spiesznie pan Paskarski.

St. M.

DRUKARNIA IGN, JAEGERA

WE LWOWIE, SYKSTUSKA 33 .NA_JN^ u SKzJ w KŁ* D

PRZEDSIĘBIORSTWO

TECHNICZNO- H A N D L O W E

LWÓW, LWOWSKA 48

dostarcza i kupuje

M A S Z Y N Y

WSZELKIEGO RODZAJU.

3 < * x » c» c» aio a» aK )< » o r> < » acaioorjaiD oioaoarjoK )'

ZAKŁADY PRZEMYSŁOWE

URUCHAMI A I BUD UJE — ■

_ 1 ZESPÓŁ INŻYNIERÓW

§ LI MACHALSKI - VOELPEL - VLASSICS S I---- 1 SPK A Z O C R . O D PO W .

TELEFON 125. LW ÓW . SŁO W A C K IEG O L. 14.

QbaioaDaioe»aoaK>cioaK)aK>aio-aK>aK>aK)oiooioc3K>cioc(ncK>

» » Lwów. ulica Halicka 1 . 21

poleca najlepsze

PERFUMY, :: ::

MYDŁA, PUDRY,

t ln»>. iflftotfi I in f l in liiim w > n |w l u irn lu n t.

3

Płaszcze gumowe!

UbraAka dziecinne!

Ragiany Jesienne!

z materyałów przedwojennych

w w ielkim wyborze p oleca pierw szorzędny m agazyn gotow ych sukień

BILBEL I MENKER

ROK Z A Ł O Ż E N IA T \ Y / A \ Y / KOŚCIUSZKI L. 2.

1870. i- W KJ W , SYKSTUSKA L 18.

W ytw orne KIN OTEATRY we Lw ow ie

Kopernik: Marysieńka

ul. K opernik* 9 w yiw lt

plac Sm olki

S I R Y A lll-IW .

Kierownik llteracko-artystyczny i redaktor odpowiedzialny Kazim ierz 0 ru s . Nakładem wydawnictwa S z c z J te k ^ Klisze wykonane w zaW. art.-graf. „U n ia” . Druklem lfln. Jaefler# Lw 6w S; k stuska 3 3 ;

(8)

L E T N I S E Z O N Rys. M. Berezowskiej

G i e w o n t : D zięki ci B oże, że mam y w reszcie dostęp do m orza. P ierw szy raz w tym roku nie czuję zapachu cebuli

N e p t u n p o l s k i : Fe! do cholery — co tu tak c z u ć ?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Przew odniczący ko- misyi podpułkow nik, kontroluje r chunki, następnie żąda pokazania kluczy c d kasy. WYŚWIETLAJĄ

Pani dom u otwiera drzwi, wtłacza się starszy jegomość czarno ubrany: Pani pozwoli, że się przedstawię, jestem Rzepecki. Może go pani pójść

Za twą dzielność weźże weź w nagrodę Usta moje i me piersi młode. Kierownjk iiteracko-artystyczny i redaktor odpowiedzialny Kazim ierz

[r]

GdyJJojczyzna jest w potrzebie Jeszcze marek pięć tysięcy Na pożyczkę się

talniejszy w życiu pana Antoniego, gdyż łączy się z datą śmierci jego córki, która ze wstydu, że została wciągniętą na listę podatku starokawa-

Budzą go wróblowie swą pieśnią radosną, Ody mu brak dziewuchy, to się ściska z sosną.. Raz dwa trzy cztery Raz dwa

Ścierka wskazywała 7‘30 rano, więc pan Ignacy miał jeszcze dość czasu, aby przed pracą biurową przejść się w jasnych promieniach słonecznych ma­.. jowego