JM 4 5 . Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r. T o m I X .
P RE N U M E R A TA „ W S Z E C H Ś W IA T A "
W W a rs z a w ie : ro c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Zp rz e s y łk ą p o c zto w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5
P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .
K o m ite ł R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią panowie:
A leksandrow icz J ., Bujw id O., D eike K „ D ickstein S., F la u m M ., Jurk iew icz K ., K w ietniew ski W ł., K ram -
sztyk S., N atanson J . i P rau ss St.
„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w szp a lcie a lb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ie rw sz y r a z k o p . 7'/j>
z a sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za dalsze k o p . 5.
-A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, U ST r ©3.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
List do Redakcyi Wszechświata.
W S P R A W I E
BADANIA GRUNTÓW.
N a ogłoszoną, w 38 n-rze naszego pisma propozycyją zajęcia się zbadaniem g ru n tów, ogół zainteresowanych i specyjalistów odpowiedział głębokiem milczeniem, a kil
ku zaledwie próbek, nadesłanych do wyda
wnictwa Pam iętnika Fizyjograficznego, nie
podobna uważać nawet za początek po
wszechniejszego zajęcia się tą. kwestyją.
Tem chętniej przeto dajemy głos wytraw
nemu znawcy tych rzeczy w nadziei, że mo
że tym sposobem zostanie Otworzona dy- skusyja nad temi ważnemi badaniami.
Szanowny Redaktorze.
O d lat kilkunastu śledząc postępy nauki 0 gruntach, bardzo się ucieszyłem,że w osta
tnich latach równolegle z rozwinięciem się 1 wyjaśnieniem je j zasad zaczęło się też ogólniejsze zainteresowanie się tą tak waż
ną podstawą praktyki rolniczej. T ak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je dnocześnie z niemi w różnych miejscach spotykamy się z projektam i badań gruntów wskutek inicyjatywy korporacyj i oddziel
nych jednostek zainteresowanych w dokła
dniej szem określeniu gruntów . P race tych uczonych wlały w nas wygasłe przedtem , wskutek niedokładnego jeszcze wyrobienia metod analitycznych, przekonanie, że ana
liza chemiczna w połączeniu z badaniem mechanicznego składu i fizycznych własno
ści gruntów może nam wskazać przyczyny ich większej, lub też mniejszej urodzajności i jako rezultat takiego przekonania widzi
my odpowiednie prace poczęści wykonyw a
ne, ja k to miało miejsce w gub. Niżegrodz- kiej i Połtawskiój, poczęści zaś projekto
wane. Do tych ostatnich należy projekt p. Bakszewicza, żeby Bank Ziemski wileń
ski zbierał wiadomości o ziemi majątków zastawianych na podstawach naukowych, pro jekt podobnych robót przy warszaw- skiem Towarzystwie Kredytowem, jakoteż pro jekt Szanownej Redakcyi, ogłoszony w N r 38 i debaty w sekcyi P opierania prze
m ysłu i handlu. Jestem przekonanym, żę
706 W SZECH ŚW IA T. Nr 45.
ogół wykształconych rolników szczerze bę
dzie wdzięcznym Szanownój Redakcyi W szechświata i Redakcyi Pam iętnika Fi- zyjograficznego za poruszenie tój sprawy.
Szczerze życzę jój powodzenia i w tym celu pozwolę sobie zrobić kilka uwag co do projektu; bo od postawienia lcwestyi, szcze
gólnie tak skomplikowanój i ściśle wiążącćj się z praktyką, rolniczą, zależy nietylko jój powodzenie lub upadek nateraz, ale jeszcze i zachęta, lub zniechęcenie ogółu do zajęcia się podobnemi kwestyjam i na przyszłość. To tem bardzićj uw zględnić trzeba w naszem społeczeństwie, że ju ż i teraz, kiedy świat . cały tak silnie je s t zainteresowany kwe
styjam i teoretycznemi, mającemi związek z rolnictwem , kiedy w najdalszych zaką- tach Rossyi, w Syberyi, Turkiestanie p rz e prowadzają, się badania gruntów , urządzają się muzea, u nas rzeczy takie uważane są za przedwczesne i to przez ludzi, którzy m ają pretensyją do uchodzenia za postępo
wych, ja k o tem m iałem sposobność prze
konać się, będąc powołanym przez zarząd Banku Ziemskiego wileńskiego do rospa- trzenia p rojektu p. Bakszewicza.
Zaczynam od nazw y projektow anych przez Szanowną R edakcyją robót. Szano
wna R edakcyja pro jek tu je „badania ziemi ornój” *). Otóż muszę zauważyć, że „zie
mia orna” jest rzeczą, zanadto skompliko
waną, żeby od nićj zaczynać. Pierw ój nim mamy badać ziemię orną trzeba zbadać ziemię w jć j stanie naturalnym , bo inaczćj nie będziemy mogli określić, co je s t wyni
kiem w arunków naturalnych, a co wyni
kiem upraw y, lub naw ożenia. W ięc zap ro ponowałbym pom ieniony p ro jek t nazwać
„kwestyją, badania g ru n tó w ”. P race prof.
Dokuczajewa w yjaśniły, że w badaniach
') P o n ie w a ż -w ydaw nictw o P arn . F iz . n ie p o s ia d a ż a d n y c h o rg a n ó w do p r z e p r o w a d z e n ia sw ego p r o j e k t u w k r a ju , w o d ezw ie sw ej m u s ia ło lic z y ć n a p o m o c z ie m ia n i ty c h p r a g n ę ło z a in te re s o w a ć , d a j ą c im m o ż n o ś ć p o z n a n ia n a u k o w e g o te g o m a te ry - j a ł u , z k tó r y m b e s p o ś re d n io m a ją d o c z y n ie n ia w sw ej p r a k ty c e . S tą d w t y tu le o d e z w y u ż y to w y ra ż e n ia „ z ie m ia o rn a * , lic z ą c , że p r z y d alszem o p ra c o w a n iu p r o j e k t u i f a k ty c z n e m je g o w y k o n a n iu o g ra n ic z a n ie sig d o sa m e g o g r u n t u u p r a w n e
go sam o p r z e z się is tn ie ć p rz e s ta n ie .
( P r z y p is e k R e d a k c y i).
tych trzeba uważać za główne czynniki, składające się na wytworzenie pewnego gruntu: klim at, podłoże i konfiguracyją miejscowości. W zależności od klim atu dzieli on grunty na 3 strefy, odpowiednio do klim atu rozmaitych części Cesarstwa Rossyjskiego. G atunek podłoża służy do dalszój klasyfikacyi, dając rubryki glinia
sty, piaszczysty i t. p. Nareszcie charakter konfiguracyi służy za podstawę do podzia
łu gruntów na normalne, t. j. takie, które powstały przez wietrzenie podłoża pod wpływem działania atmosfery, roślinności, zwierząt na tem samem miejscu, gdzie leżą obecnie i anormalne, powstałe przez znie
sienie, lub wypłókanie pierwszych. Dla uwzględnienia tych warunków powstawa
nia gruntów potrzebne jest pewne przygo
towanie teoretyczne i praktyczne. Pozw o
lę więc sobie zwrócić uwagę Redakcyi, że nietylko gruntów ornych, ale wogóle g ru n tów, przy analizach należy uwzględniać takie tylko okazy, które będą przesłane przez ludzi, umiejących je zbierać, inaczój prace wykonane nie będą miały żadnej wartości ani dla praktyki, ani też dla nauki.
W skazówki, ja k zbierać okazy, bardzo jasno i systematycznie podane są w instrukcyi, wydanćj przez St.-Petersburskie Tow arzy
stwo naturalistów . Należałoby, zdaniem mojem, przyjąć ją i poznajomić z nią szer
sze koła naszej publiczności. Co zaś do program atu Szanownój Redakcyi, to p o zwolę sobie zauważyć: co do p unktu 1-go, że gleby typowe niezawsze są najbardzićj rospowszechnionemi w danój okolicy i że przeciętny rolnik nie będzie w stanie zdać sobie sprawy z tego, dlaczego on pewien grunt za typowy uważa, ani też innym, a zatem i Szanownej Redakcyi tego wy
tłumaczyć. Uważam także, że wymaga
nia Szanownej Redakcyi, żeby brać w każ- dem miejscu dwie próbki: jednę z powierz
chni, a drugą z głębokości l '/ 2 stopy nie da się umotywować, bo charakter i głębokość gruntu ornego, jak o też charakter i odle
głość od powierzchni podłoża zależy nie
tylko od upraw y i mierzwienia, które mogą dosięgać rozmaitój głębokości, ale także i od klim atu i podłoża i konfiguracyi m iej
scowości, wskutek czego podłoże może się znajdować na rozmaitych głębokościach.
W SZECHŚW IAT.
Wogóle jabym uważał, że szablonowe rady nie mogą dać tutaj żadnego dodatniego re zultatu i dlatego raz jeszcze powtarzam, że zbierać okazy gruntów do analizy może ten tylko, kto w każdym danym razie jest , w stanie wyjaśnić sobie przy jakich warun
kach pewien g ru n t powstał i co mianowicie trzeba zebrać i przesłać analitykowi dla ilustracyi tych warunków. Jak już wspo
mniałem wyżej, w roku przeszłym przez p. Bakszewicza, akcyjonaryjusza Banku w i
leńskiego, był wniesiony projekt zbierania przez członków Komisyi szacunkowej, ma
jących specyjalne wykształcenie gieologi- czne, okazów typowych gruntów tych miej
scowości, gdzie Bank wykonywa swoje ope- racyje. D la zbadania tój kwestyi Bank naznaczył Komisyją, która wypowiedziała o niej swoje zdanie. Ponieważ kwestyja to niezmiernie ważna, gotów jestem, na ży
czenie Redakcyi, zapoznać z nią koło czy
telników W szechświata, a to w celu wywo
łania odpowiedniej dyskusyi pomiędzy za
interesowanymi i specyjalistami.
Proszę przyjąć i t. d.
Ant. ks. Giedrojć.
Hajtańsze światło.
Żadna może gałąź techniki nie uległa w ciągu stulecia tak znacznemu przeobra
żeniu i udoskonaleniu, ja k oświetlanie sztu
czne, pomimo to wszelkie metody otrzym y
wania światła są dotąd nader m arnotrawne i nieskuteczne. W ypływ a to z samej istoty światła. Je st ono bowiem objawem drgań nader szybkich, ale oko nasze wrażliwe jest jedynie na drgania, zawierające się w g ra nicach bardzo szczupłych. Zaczynamy do
znawać wrażenia światła dopiero, gdy licz
ba drgań na sekundę dochodzi do czterech trylijonów, a skoro liczba ich przechodzi siedem trylijonów na sekundę, nie oddzia
ływają już na siatkówkę. Cały obszar za
tem drgań świetlnych nie obejmuje nawet ani jednćj oktaw y, biorąc ten ostatni ter
min w znaczeniu, w jakiem się przyjm uje
co do drgań głosowych. D rgania w olniej
sze zdradzają się objawami cieplikowemi, drgania szybsze ujaw niają swą obecność działaniami chemicznemi, dla oka wszakże jedne i drugie są zgoła bezużyteczne, szko
dliwe nawet często. Nie umiemy wszakże dotąd otrzymywać wyłącznie drgań świetl
nych, niepowodując zarazem i powolniej
szych drgań cieplikowych.
Zgoła inaczej dzieje się ze wzbudzaniem dźwięków, to jest z wytwarzaniem drgań, których ilość wynosi od kilkudziesięciu do kilku, lub kilkudziesięciu tysięcy na sekun
dę. Ton danej wysokości, czyli ton o ozna
czonej liczbie drgań umiemy, zapomocą fu
jare k lub strun, wzbudzić zupełnie nieza
leżnie od wszelkich innych tonów, niższych lub wyższych, a ton tak wzbudzony, lub cały szereg takich tonów utrzymywać mo
żemy w niezmiennej wysokości przez do
wolny przeciąg czasu. A by zaś wywołać drgania świetlne, wprawić trzeba w ruch najdrobniejsze cząsteczki ciała, a to osię- gnąć możemy przedewszystkiem przez pod
niesienie ich tem peratury. W miarę jak ciało się ogrzewa, ja k tem peratura jego wzrasta, drgania cząsteczek stają się coraz szybsze, ilość ich w ciągu sekundy coraz się wzmaga. W zbitej wszakże masie atomów drgania pierwotne nie ustępują wobec no
wych, wibracyje powolniejsze i szybsze z a chodzą współcześnie. Nie przeobrażamy drgań powolnych w szybsze, ale dokładamy drgania szybsze do wolniejszych, aż do chwili, gdy oddziaływają już na naszę siat
kówkę i wywołują wrażenia świetlne.
P rzy w ytwarzaniu więc światła sztucz
nego trwonimy niezmierny zasób energii.
Potrzeba nam niezbyt rozległej skali drgań szybkich, a aby je otrzymać, wzbudzać mu
simy cały szereg drgań od samego począt
ku. Jestto, według porównania, jakiego użył Lodge w swych odczytach o elek try czności, jakbyśm y, chcąc wywołać ton wy
sokiej oktawy organów, byli zmuszani do naciskania wszystkich kluczy i wszystkich pedałów, wywiązując tym sposobem cały huragan dźwięków.
Szczególniej znaczną jest ta utrata ener
gii, gdy posługujemy się źródłami niskiej stosunkowo tem peratury, ja k świecami, lampami lub nawet płomieniem gazowym,
708 W SZECH ŚW IA T. Nr 45.
przy tych bowiem prostych sposobach oświe
tlenia, ja k wykazał Langley w roku 1883, ginie bezużytecznie około 99 odsetek wyło
żonej na produkcyją światła energii. D rga
nia użyteczne, które nam um ożebniają wi
dzenie, stanowią tu nieznaczny zaledwie ułam ek wszystkich drgań przez palenie powodowanych, które nadto są. ze wzglę
dów higijenicznych szkodliwe. Światło elektryczne, bądź łukowe, bądź żarzące, po
woduje mniejszą wprawdzie u tratę energii, ale i tu jest ona bardzo jeszcze znaczna.
Spójrzmy na piece i na kotły wielkiej ma
chiny parowej, wpraw iającej w ruch grupę machin elektrodynam icznych i oceńmy wy
datkow aną ilość energii; spójrzmy na ro z żarzone włókienka lamp, zasilanych przez te machiny dynam oelektryczne i spróbujmy ocenić część wytworzonej energii promie
nistej, istotnie dla oka użyteczną: Będzie
my ją mogli porównać do słabego tonu w całej orkiestrze. Nie będzie to zawiele, jeżeli powiemy, że chłopiec obracający k o r
bę, gdyby energija, ja k ą wydatkuje, dobrze była zużytkowaną, m ógłby wywołać tyleż światła użytecznego, co wszystek ten zbiór mechanizmów i cały ten nakład paliwa.
U trata energii jest tu równoznaczną z utratą ciepła; ponieważ zaś dana ilość cie
pła wytwarza się przez nak ład odpowie
dniej ilości m ateryjału opałowego, wszyst
kie przeto nasze metody otrzym ywania światła są nader kosztowne. U w agi powyż
sze uczą, że nakładem ciepła zużywanego na oświetlanie sztuczne powinnibyśmy osię- gać jasność stokrotnie silniejszą, stokrotnie większą ilość św iatła, aniżeli to ma miejsce przy użyciu najdoskonalszych naw et, obec
nych metod.
Ezecz jasn a, że w ytw arzania promieni cieplikowych przy produkcyi światła zu
pełnie uniknąć niepodobna. Niema bowiem dw u odrębnych rodzajów energii promie
nistej, niema dwojakiego drgania eteru, cieplikowego i świetlnego; są tylko promie
nie jasne i ciemne. P iec rozgrzany wysyła tylko promienie ciemne, gdy pręt metalowy rozżarzony je st już do jasności, do poprze
dnich promieni ciemnych przybyw ają j a sne. Przez stosowne przegrody możemy po
wstrzymać promienie jed n e lub drugie, mo
żemy oddzielić ciemne od jasnych, w j e
dnym i tymże samym wszakże promieniu jasnym nie możemy oddzielić działalności jego cieplikowej od świetlnej. Jestto jedna i taż sama energija, jeden i tenże sam ruch wibracyjny, który w naszych nerwach czu
ciowych sprawia wrażenie ciepła, działając zaś na nasz nerw wzrokowy, budzi w nim poczucie światła. Nie potrafilibyśmy za
tem ocalić objawów świetlnych promienia, usuwając jego działalność cieplikową, są to bowiem objawy jednój i tejże samej energii promienistej; m arnotrawstwo przy produk
cyi światła sztucznego nie tyczy się też by
najmniej tego jasnego ciepła promienistego, jest ono bowiem niezbędne i pokonać go niepodobna. Może tu iść tylko o usunięcie promieni ciemnych, polegających na drga
niach wolniejszych, promieni, które grzeją, a nie świecą. Zadanie przeto polega na zdobyciu środków, któreby nam pozwoliły wzbudzać bespośrednio drgania oznaczonej wysokości, nieprzekraczając drgań niż
szych, tak jak, potrącając o klawisz instru
mentu muzycznego, wzniecamy tylko ton pożądany, gdy wszystkie inne struny mil
czą.
Czy wszakże nadzieja taka nie jest płon
na, czy nie jest przeciwna prawom natury, czy uspraw iedliw iają ją znane nam zjawi
ska przyrody? Na pytanie to przyroda daje rzeczywiście odpowiedź przychylną, wskazując nam objawy fosforescencyi, któ
ra jest właśnie blaskiem bez ciepła, świece
niem bez grzania. Szczególniej zaś ude
rzające są przykłady świecenia istot ży
wych. N ikt przecież nie przypuszcza, by świeceniu robaczka świętojańskiego towa
rzyszyła tem peratura 1000° C, któraby by
ła nieuniknioną, gdybyśmy światło jed n a
kiego natężenia sztucznie wzbudzić chcieli.
P rz y świeceniu owadów nie dostrzegamy bynajm niej wyraźnego wzrostu ich tempe
ratury, można więc było przypuszczać, że światło przez nie wysyłane nie zawiera promieni ciemnych pozaczerwonych. D o
mysł ten znajdow ał nawet poparcie w w i
dmie tego światła, ku końcowi bowiem czerwonemu słabnie i urywa się ono nagiej, aniżeli widmo płomieni zwykłych; był to wszakże domysł tylko, który potwierdzić należało, a to przez dokładną ocenę ciepła, towarzyszącego światłu owadów.
N r 45. W SZECH ŚW IAT. 709 Ze względu na niewypowiedzianie słabe
natężenie tego ciepła, dochodzenia te przed
stawiają, oczywiście znaczne trudności, mógł się niemi wszakże zająć głośny badacz ame
rykański, L angley, rosporządzając przyrzą
dami, zapomocą których w widmie pozaczer- wonem słońca i w widmie księżyca wykazał promienie, odpowiadające tem peraturom niższym od punktu krzepnięcia wody (ob.
Wsz. z r. 1889, str. 288). Temiż samemi więc przyrządami, przy współudziale p. Yery, przeprowadził dokładnie pomiary widma światła owadów. Służyły mu do tego świe- ciele, Pyrophorus noctilucus Linn., które na
tężeniem swój fosforescencyi przechodzą in ne owady. Sprężyki te mają około 37 m ili
metrów długości przy 11 mm szerokości i posiadają trzy przyrządy świecące, dwa umieszczone na przedkarczu, czyli w prze
dniej części tułowia, trzeci zaś w odwło
ku *). P. Langley otrzym ał je z Hawany i z Santiago.
Badania obejmowały pomiary fotometry- czne i termometryczne. Pod względem fo- tometrycznym światło pyrophorusa, rospa- trywane przez pryzm at, przedstawia szeroką smugę świetlną, przypadającą w barwie zie
lonej i żółtój i rosciągającą się cokolwiek w obie strony, do barw y czerwonej i niebie
skiej, ale bardzo nieznacznie; w każdym r a zie tu przypadają ostateczne jój kresy. Za
chodzi wszakże pytanie, czy smuga nie ros- postarłaby się szerzej, gdyby światło owadu zyskało natężenie silniejsze, czy zatem cha
rakter światła owadów li tylko od jego na
tury, a nie od natężenia zależy. Nie posiada
my oczywiście możności podsycenia światła owadów, trzeba więc użyć drogi niejako od w rotnej, to jest, osłabić światło słoneczne środkami optycznemi tak dalece, by nie przewyższało światła owadu, a po osięgnię- ciu takiej równości zestawić ich widma, by poznać, czy w tym razie jeszcze widmo sło
neczne rosciąga się dalej. Otóż, porównanie takie okazało, że światło słoneczne, zredu
kowane naw et do słabszego jeszcze, aniżeli światło owadu, rosciąga się jednak nieco dalej ku czerwieni, a znacznie dalej ku bar*
') B liższy o p is ty c h ow adów p o d a t p . A- Ś lósar-
sk i (W sz e c h ś w ia t z r . 1886 s tr. 42).
wie fijoletowej; nadto, w barwie zielonej światło owadu posiada blask silniejszy, ani
żeli światło słoneczne doprowadzone do je dnakiej z niem siły.
Dalsze badania wykazały, że światło po
chodzące z organów tułow ia owadu dwa ra
zy słabsze jest, aniżeli światło pochodzące z organu odwłokowego, jeżeli porównanie opiera się na jednakich powierzchniach przyrządów świecących; pomimo takiej róż
nicy blasku widmo obu zajmuje jednaką rozległość, składając się, ja k powiedzieliśmy jedynie z barw y żółtój i zielonej. W szcze
gólności rospoczyna się ono nieco poza li- niją F, a kończy w pobliżu linii (J, czyli obejmuje około trzeciej części świetlnego widma słonecznego. Światło zatem, jakie wysyła Pyrophorus, zawiera promienie od
powiadające długościom fal od 0,468 [J. do 0,640 [A ([i oznacza mikron, to jest tysiączną część milimetra).
Ponieważ zatem widmo owadów nie za
wiera ju ż promieni czerwonych, które n aj
silniej grzeją, możemy zatem twierdzić, że mamy tu „światło bez ciepła”, jeżeli oczy
wiście odrywamy uwagę od ciepła, które to
warzyszy promieniom świecącym. Może się tu wszakże nasunąć jeszcze wątpliwość, że widmo to, choć się kończy w części poma
rańczowej, posiada jeszcze promienie nie
widzialne w części pozaczerwonej, gdzie według dawniejszych badańLangleya, przy
pada część główna ciepła, dostarczanego nam przez słońce i inne zwykłe źródła światła. Domysł ten słabe wprawdzie ma za sobą prawdopodobieństwo, by wszakże rzecz dokładnie rosstrzygnąć, zbadał pan Langley roskład ciepła w widmie owadów zapomocą swego bolometru, który jest w ła
ściwie nader czułym przyrządem term o
elektrycznym. Tylko tak czuły zresztą przyrząd mierniczy mógł się nadać do oce
ny niewypowiedzianie drobnych ilości cie
pła, jakie się tu nastręczały, promienie bo
wiem pyrophorusa dostarczają na powierz
chnię jednego centym etra kwadratowego i przy działaniu 10-sekundowem zaledwie 0,0004 ciepłostki; w rzeczywistości wszakże
j przyrządy świecące owadu mają powierz
chnię o wiele mniejszą, jaśniejszy zatem organ odwłokowy w ciągu przytoczonego czasu daje niewięcój nad 0,000U07 cie-
710 W SZECH ŚW IAT. N r 45. ^ płostki. Przez ciepłostkę zaś rozumie się
tu ciepłostkę małą, t. j. ilość ciepła, potrze
bna do ogrzania jednego gram a wody o 1° C. Gdyby na działanie tych promieni zamiast bolometru wystawiony był zwykły term om etr rtęciowy, mógłby się on w tym że czasie ogrzać zaledwie na 0,0000023° C.
Nadzwyczajnie ta drobna ilość ciepła po
chodzi nadto z dwojakiego źródła, oprócz bowiem ciepła związanego z promieniami świecącemi, wysyła jeszcze owad promienie zwykłego swego ciepła zwierzęcego. Dru-
nie, odpowiadające długościom fal mniej
szym od 0,003 mm, a zatem te promienie, które pospolite źródła światła wraz z pro
mieniami jasnemi wysyłają.
Badania bolometryczne potwierdziły w zu
pełności, że w świetle owadów ostatnich tych promieni zupełnie nie dostaje, że jestto więc rzeczywiście światło bez ciemnych prom ie
ni ciepła, a załączona rycina pozwala oce
nić, jak odrębnie roskłada się energija w wi
dmie tego chrząszcza świecącego, aniżeli w widmach innych źródeł światła, widmie
gie to wszakże źródło posiada oczywiście tem peraturę bardzo niską, a w każdym r a zie niższą od 50°; promienie zaś, pocho
dzące ze źródeł tak niskiój tem peratury, p rzy p ad ają w innój zgoła części widma, aniżeli prom ienie ciemne, związane z p ro mieniowaniem św iatła. Można j e zresztą od innych prom ieni łatw o oddzielić, nie przechodzą bowiem przez szkło, które do
syć dobrze przepuszcza wszystkie promie-
płomienia gazowego, łuku elektrycznego oraz w widmie słonecznem. Roskład m ia
nowicie energii wskazuje tu linije krzywe, obejmujące rozległą skalę promieniowania, od promieni o długości fali 0,4 [i do 3 [i t. j.
od 0,0004 mm do 0,003 m m ; z obszaru tego tylko promienie od 0,4 do 0,7 przypadają w części jasnćj widma, która na rycinie jest zacieniowana. Na linijach pionowych od
cięte są długości proporcyjonalne do energii
N r 45. WSZECHŚWIAT. 711 która odpowiada promieniom danego rodza
ju , czyli promieniom oznaczonej długości fali, każda zatem linija krzywa wznosi się najwyżćj w tem miejscu, gdzie energija pro
mieniowania przedstawia największe natę
żenie. Linija krzyw a 1 daje obraz r o skła
du energii w widmie płomienia gazowego, krzyw a 2 w widmie łuku elektrycznego, krzyw a 3 w widmie słonecznem, krzywa 4 wreszcie w widmie badanego sprężyka, Py- rophorus noctilucus.
Samo spojrzenie na rysunki te uczy, że płomień gazowy bardzo mało tylko dostar
cza nam płomieni świecących, że stanowią, one nieznaczną tylko część ogółu promieni przez gaz płonący dostarczanych; korzy
stniejszy jest już nieco stosunek w świetle łuku elektrycznego, ale co się tyczy owadów świecących, to, ja k nam uwidocznia wysoko w górę wybiegająca linija krzyw a w części zacienionej fig. 4, wszystkie promienie za
w ierają się w jasnej części widma. W idzi
my tu dalej, że w płomieniu gazowym największa energija przypada promieniom o długości fali 1,6 {i, w łuku elektrycznym promieniom o długości fali 1,17 jł, zatem bliższym ju ż jasnej części widma, gdy w świetle słonecznem maximum to okazują jeszcze promienie jasne o długości fali 0,62 [i.
Dotychczasowe zatem nasze sposoby otrzym ywania światła sztucznego są bardzo niedołężne, przyroda wytwarza światło owa
du nakładem zaledwie czterechsetnej części tej ilości energii, ja k ą się zużywa w płomie
niu świecy. Produkuje ona istotnie świa
tło najtańsze, wysyła jedynie promienie zdolne do oddziaływania na siatkówkę, a do ich wywołania potrzebuje niewielkiej ilości energii.
Prom ienie słoneczne obejmują wprawdzie wszelkie rodzaje drgań, ale też służą one nietylko do oświetlania. Spełniają one je szcze mnóstwo innych czynności, roznoszą ciepło, utrzym ują życie. P rz y oświetlaniu sztucznem idzie nam wyłącznie tylko o świa
tło; gdy potrzebujem y ciepła, otrzymujemy je oddzielnie przez palenie.
Dalszy zatem postęp sztuki oświetlania polegać winien na odkryciu metody, która
by nam dozwoliła otrzymywać wyłącznie prom ienie jasne, to jest promienie o długo
ści fal od 0,4 [A do 0,0 [J., bez udziału wszel
kiego innego promieniowania. Niema po
wodu, któryby nam nadziei tej wzbraniał, skoro przyroda w ten sposób działać umie, A nawet ju ż obecnie metody fizyczne do
zwalają nam wywoływać blask jaśniejszy jeszcze aniżeli światło owadów bez wyraźne- do wywiązywania ciepła, są to znane obja
wy fosforescencyi elektrycznej w rurach Geisslera. Rozwijają się zwolna pojęcia, że światło jest jedynie drganiem elektrycznem, a to jest może droga, sądzi Lodge, która ma nas do celu doprowadzić. Gdy potrafimy wzbudzać i utrzymywać drgania elektrycz
ne dostatecznej szybkości, zadanie oświetla
nia sztucznego będzie rozwiązanem.
S . K.
Z A M I A R N A N S E N A
Z B A D A N IA
BIEGUNA PÓŁNOCNEGO.
Nieustraszony podróżnik norweski, pan Nansen, który zaledwie przed rokiem po
wrócił z niebespiecznój wypraw y do lodo
watych okolic G renlandyi, przedstaw ił świe
żo na zebraniu Tow arzystw a gieograficzne- go norweskiego obmyślany przez siebie plan przyszłej wyprawy do bieguna północnego.
W ykład swój p. Nansen rospoczął od w yli
czenia dotychczasowych prób zbadania oko
lic arktycznych. Przypom niał, że według powszechnego mniemania, pierwszą drogą, którą wybrano dla usiłowań przedostania się aż do bieguna północnego, była część oceanu Lodowatego, znajdująca się pomię
dzy Szpicbergiem a G renlandyją. Hudson w podróży, odbytej w 1707 r. pierwszy do
tarł w tych stronach aż do 80° szerokości północnej. T ą samą drogą w 1827 r. P a rry posunął się do 82° 45' szer. płn.
Najliczniejsze jednak próby były przed
siębrane w innym kierunku, a mianowicie przez cieśninę Smitha w północnej części zatoki Baffińskiej. W ypraw a posłana na po
szukiwanie F ran k lin a dosięgła tutaj 80° 56°
szer. płn., a jeden z członków załogi sądził,
H 2 w s z e c h ś w i a t. Nr 45.
że z miejsca wyniesionego dostrzega wolne morze polarne pod 81° 29'. Tą samą drogą doszedł późnićj G reely do 83° 24', to jest do punktu najbardziej na północ posuniętego na naszym globie, do jakiego wogóle dostać się ludziom udało aż do chwili obecnej. Sil
ne prądy, które tutaj dążą ku południowi w małój odległości od brzegów, według Nansena, mało pozostawiają nadziei, żeby tą drogą można było posuwać się dalój ku pół
nocy.
Usiłowano też wynaleść drogę do bieguna przez ziemię Franciszka Józefa. W ypraw a duńska pod wodzą H oogaarda w ostatnich czasach próbowała posunąć się ku północy przez zachodnią część tój ziemi, została je dnak zatrzym ana przez lody i musiała za
wrócić. I z tój przeto strony, sądzi Nansen, trudności są wielkie.
Należy wspomnieć jeszcze o cieśninie Behringa. De L ong probow ał tój drogi w 1879 r., a wybór swój opierał na przypu
szczeniu, że prąd ciepły, który wychodzi z cieśniny, uniesie statek za sobą ku półno
cy, a następnie, że oczekiwać można dalój morza wolnego od lodów. Jean n ette (statek de Longa) została jed nak uwięziona przez lody i przez nie ciągana całe dw a lata od 1879 do 1881 r.
Nansen nie widzi możliwości bliskiego przystępu do bieguna na drodze lądowćj.
W edług wszelkiego praw dopodobieństwa północna część G renlandyi nie rosciąga się tak daleko ku biegunowi, żeby można było trw ać w nadziei osięgnięcia celu na tój drodze.
Pomimo znacznych trudności, staw ianych przez lody na każdym praw ie kroku, p. Nan
sen sądzi, że jedynie na morzu uczyniona nowa próba ma widoki urzeczywistnienia i żywi przekonanie, że próba taka byłaby uwieńczona powodzeniem, gdyby w najlep
szy sposób umiano wyzyskać okoliczności i środki, jakie są do rosporządzenia. W e
dług niego, głównem zadaniem byłoby w y
szukanie prądu, skierowanego w stronę, do
kąd dążyć się zamierza, to jest ku północy, a de L ong w tym względzie m iał słuszność zupełną i wskazał jedyną możliwą drogę.
Praw da, że Jeannette dwa lata była więzio
na przez lody i zaciągnięta przez nie od zie
mi W rangla do wysp Nowój Syberyi, ale
we trzy lata późnićj, w 1884 r., na zacho
dnich wybrzeżach Grenlandyi znajdowano narzędzia, które bez żadnego wątpienia n a
leżały do owego statku. P. M ohn wykazał zaraz w 1884 r., że trudno wyobrazić sobie, żeby te narzędzia dostały się na brzeg g ren
landzki inną drogą, aniżeli po szlaku, który w ytknąć można prawie ściśle przez biegun północny. Przy dzisiejszej naszój znajom o
ści kierunków i szybkości prądów w tych okolicach, napewno twierdzić można, że te przedmioty nie mogły dostać się przez cie śninę Smitha. Musiały one przepłynąć po
wyżej Szpicberga, żeby dostać się do G ren
landyi i następnie skierować się ku półno
cy, żeby wreszcie wylądować na zachodnim brzegu tój ziemi. Przypuszczenia wypowie- dziane w tym względzie, są potwierdzone, o ile się zdaje, przez obliczenie czasu, po
trzebnego owym przedmiotom na przebycie drogi z jednój okolicy do drugiój.
P. Nansen okazał słuchaczom kawałek drzewa, znaleziony na wybrzerzu gren- landzkiem i który, w jego mniemaniu, sta
nowi jeszcze jeden dowód istnienia prądu, kierującego się z morza Behringa do ocea
nu Atlantyckiego i przechodzącego około bieguna północnego. Ów kawałek drzewa jest identyczny z temi, które służą Eskimo
som, zamieszkującym wybrzeża półwyspu Alaska, do miotania strzał. Niepodobna przypuścić, żeby ta broń była pochodzenia grenlandzkiego.
Drzewa pływające (modrzewie sybirskie, sosny, jodły), zbierane przez Eskimosów na brzegach Grenlandyi, są także dowodem istnienia prądu, przechodzącego przez bie
gun. Drzewa te mogą pochodzić tylko z wy
brzeży Am eryki i z Syberyi i niepodobna przypuszczać, żeby one przechodziły na po
łudnie od ziemi Franciszka Józefa i Szpic- bergu, zarówno ja k przedmioty pochodzące z Jean netty nie mogły przebyw ać tój drogi.
Trzeba razem z mówcą przypuszczać, że drzewa, o których mowa, były unoszone przez prąd stały, kierujący się ku G ren
landyi.
Nansen mówi, że sam zauważył w cieśni
nie Duńskiój osady mułu rzecznego przynie
sione według wszelkiego praw dopodobień
stwa przez rzeki północno-am erykańskie i sybirskie. W skazówka ta jednak nie wy
N r 45. W SZECHŚW IAT. 71-3 daje się mu równie stanowczą, ja k fakty,
o których wspominaliśmy powyżej. Może być bowiem, że osady te zostały złożone przez strumienie, wypływające z lodowców G renlandyi północnej.
Ostatecznie p. Nansen jako wniosek z po
wyższego wyprowadza istnienie prądu, któ
ry, kierując się ku zachodniemu brzegowi G renlandyi, przebywa przestrzeń pomiędzy biegunem a ziemią Franciszka Józefa, a za jego ciąg dalszy uważa prąd, płynący po
między Szpicbergiem a G renlandyją. Ba
dania w głębiach morza, dokonywane w tych okolicach, o ile się zdaje, stwierdzają to przypuszczenie.
P. Nansen pragnie zbudować okręt, któ
rego konstrukcyja byłaby obliczona na szcze
gólniej silny opór działaniu lodów. G łó
wnym punktem w budowie ma być nadanie bokom statku możliwie największego n a
chylenia. W edług m niemania p. Nansena, budowa taka zabespieczy napewno statek od losu Jeannetty i wszystkich innych okrętów zniweczonych przez lody w stronach pod
biegunowych, ponieważ okręt, dostawszy się pomiędzy góry lodowe, popychane przez bu
rzę, albo też przez prądy, nie zostanie przez nie zmiażdżony, lecz tylko podniesiony w górę, a tem samem zabespieczony od nie
szczęścia. Na okręcie więc, zbudowanym speeyjalnie w tym celu, Nansen chce prze
być cieśninę Behringa, dotrzeć, o ile się da, najprędzój do wysp Nowej Syberyi i stąd odważnie puścić się między lody. W edług wskazań, danych przez członków wyprawy de Longa, a potem przez Nordenskiolda, można będzie dostać się do wysp Nowej Sy
beryi leżących najdalej na północ. Z tego punktu skierowanoby się ku północy i po- suwanoby się dopóty dopóki na to pozwoli
łyby lody, poczem przycumowanoby, przy
twierdzono nieruchomie okręt do lodów.
Im bardziej te ostatnie ścieśniać się będą.
tem bardziej będą podnosiły i podtrzym y
wały statek. Od tej chwili nie zwracanoby ju ż zbyt wiele uwagi na posuwanie się dal
sze; lecz poprostu dążonoby za prądem , m a
jąc dość swobody do czynienia ciągłych spostrzeżeń naukowych. W ciągu dwu lat może w krótszym nawet przeciągu czasu, twierdzi Nansen, wyprawa unoszona przez prąd razem z lodami, dostanie się na wolne
morze pomiędzy Szpicbergiem a G renlan
dyją.
A utor nie obawia się zniweczenia wy
praw y, gdyby nawet okręt został zmiażdżo
ny przez lody. Doświadczenie własne i in
nych podróżników dowodzi mu, że w podo
bnych okolicznościach nienazbyt ryzyko
wną jest rzeczą opuszczenie statku i powie
rzenie się płynącej wyspie lodowej. Dwa tu są tylko pierwszorzędne warunki: dobra odzież i wielkie zapasy żywności.
Trzy okoliczności, powiada Nansen, za
pewnić mogą proponowanej wyprawie po
wodzenie, nieosięgnięte przez żadną z wy
praw poprzednich. Są niemi: wybór ludzi bez zarzutu pod względem odwagi, wy
trwałości i karności, doprowadzeni? liczby tych ludzi do minimum i pierwszorzędne wyekwipowanie wyprawy.
P. Nansen zwraca się następnie do uży
teczności wypraw podobnych. Jeżeli w o
góle uznajemy korzyści badań naukowych, zgodzić się musimy, że w yprawy podbiegu
nowe dały już i dadzą w przyszłości wyso
ce ważne plony dla wszystkich gałęzi n a u ki. Przestrzenie arktyczne, dotychczas nie
znane, przedstaw iają bez żadnej w ątpliw o
ści daleko dogodniejsze miejsce do pomia
rów gieodezyjnych, aniżeli jakiekolw iek in ne okolice globu. Nieznając punktu, po
siadającego najniższą tem peraturę, nie um ie
my ściśle obliczyć ilości ciepła, dostarcza
nego ziemi przez słońce, zbadanie więc tem
peratury strefy biegunowej byłoby nadzwy
czaj ważnem dla meteorologii. Poznanie kierunku i szybkości prądów stanowiłoby niesłychanie ważną zdobycz dla gieografii fizycznej. Te okolice ziemi sprzyjałyby niezmiernie spostrzeżeniom nad elektrycz
nością i magnetyzmem ziemskim i t. d. i t. d.
A gdybyśmy nawet nie zwracali uw agi na stronę naukową sprawy, to czyż może być dla człowieka dążenie właściwsze nad chęć zbadania nieznanych części tego świata, który jest jego siedliskiem?
Przypom inając w kilku słowach udział norwegczyków w dawniejszych wyprawach podbiegunowych, Nansen dodaje, że rodacy jego są szczególnie przez n aturę usposobie
ni do przedsięwzięć tego rodzaju i kończy swoję przemowę życzeniem, ażeby im przy
714 W SZECH ŚW IAT. Nr 45.
padła w udziale sława zatknięcia swego sztandaru na biegunie północnym.
Dodajmy od siebie, że przedsięwzięcie p a
na Nansena zostało przyjęte w Norwegii z największem współczuciem. „M orgen- blad”, najpoważniejszy dziennik tego kraju, powiada, że urządzenie tej wyprawy publi- cznemi i prywatnem i środkam i narodu jest kwestyją honoru Norwegii.
Rząd norweski dzieli te przekonania i wniósł już w Zgromadzeniu narodowem kredyt 280000 franków na zapomogę dla wyprawy biegunowej Nansena. Dwaj lu
dzie pryw atni zapew nili na ten cel 30000 koron.
Można więc pi^zypuszczać, że wyprawa, stosownie do pragnień Nansena, zostanie urzeczywistniona w 1892 roku.
B . S.
D O S T A R C Z A JĄ C E W E Z Y K A T O R Y J.
przez dra H. Beauregarda, p ro fe s o ra S zk o ły w yższej fa rm a c e u ty c z n e j.
(D o k o ń c z e n ie ).
IV.
Powiedzieliśmy, że majówkowate są pa- sorzytami w czasie rozwoju pozarodkowego.
G atunki rodzajów MeloS, Sitaris i Ionitis, które zbadano najwcześniej, znajdowano w kom órkach woskowych owadów błonko
skrzydłych. Żyw ią się one miodem, ale pożerają w przódy jajk a nagrom adzone w ko- mórkach owadów pszczołowatych. To pier
wsze pożywienie wystarcza rodzajow i Si
taris, aby doprowadzić gąsienice pierwszćj form y do stadyjum larw y formy drugiej, będącej w stanie pływ ać na powierzchni miodu odżywczego, na którój gąsienica pierwsza nie mogłaby się utrzym ać i zginę
łaby pogrążona w lepkim pokarm ie. Fabre opisał ze wszelkiemi szczegółami zajmującą historyją żwawój owej gąsienicy pierwszej Sitari-, która podczas wiosny czatuje przy
wejściu do galeryj, zaamieszkiwanych przez owady błonkoskrzydłe (Antophora) i trzm ie
le, a następnie wskakuje na grzbiet owadu błonkoskrzydłego, przyczepia się do w ło sków i tym sposobem dostaje się do gnia zda swoich gospodarzy. Tu gąsienica cze
ka spokojnie, aż samica napełni żywnością komórkę, którą zbudowała, następnie zaś przechodzi na powierzchnię jajk a w chwili, w którćj owad składa je na przeznaczony dla przyszłej gąsienicy pokarm. Zdaje się, że mniej więcej w podobny sposób zacho
wują się pierwsze formy gąsienic majówek i można było mniemać, że wszystkie majów
kowate w czasie rozwoju pozarodkowego żyją jak o pasorzyty, w komórkach rozm ai
tych błonkoskrzydłych. Praca Rileya, n a
stępnie nowe badania Fabrea i nasze do
wiodły, że się rzecz ma inaczej. G atunki rodzajów amerykańskich Epicanta, Macro- basis i Henous, dość zbliżonych do kanta- rydy, jako larwy, są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. Owe gnia
zda są to woreczki kształtu walcowatego 0 ściankach pargam inowatych, zawierające ja ja symetrycznie ułożone, z wejściem za- mykanem rodzajem korka z m ateryi gąbko- watej, dość podobnej do rozbitego i ugoto
wanego białka jaj ptasich. Gąsienica pier
wsza pomienionych majówkowatych po wy
kluciu się z jaja pogrąża się w ziemię, po
szukując ja j szarańczy, przegryza gąbcza
sty korek i dostaje się do w nętrza gniazda.
Tu przeobraża się wkrótce w drugą gąsie
nicę, którą można widzieć pływającą w po
wodzi żółtka, pochodzącego ze znacznej ilości ja j, otwartych przez tę gąsienicę. P o stanowiłem zbadać, czy gatunki europejskie rodzaju E picanta (E. yerticalis) zachowują się w ten sam sposób. Znalazłszy gąsienicę pierwszą tego gatunku, besskutecznie stawia
łem przed nią miód rozmaitych błonkoskrzy
dłych. Następnie zamiast miodu postaw i
łem przed larwą gniazdo jednego z prosto- skrzydłych, których znalazłem znaczną ilość (Oedipoda caerulescens). Gąsienica pierwsza rzuciła się chciwie na owe gniazda 1 zjadłszy zawartość kilku ja j uległa przeo brażeniu w gąsienicę drugą. Jestto więc faktem stwierdzonym, że E picanta i rodzaje blisko z nim spokrewnione są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. M o
N r 45. W8ZECHŚWTAT. 715 żna nawet powiedzieć, że są one pasorzy-
tami gniazd owadów błonkoskrzydłych wo- góle, o ile gniazda te nie są dla gąsienic niedostępne i o ile skorupa zawartych w nich jaj nie jest zbyt tw ardą. Tak więc zdołałem wyhodować Epicanta yerticalis, żywiąc ją jajam i Ampusa i modliszki. Trze
ba było jednak otworzyć gniazda, zaw iera
jące liczne przegrody, zbyt tw arde dla gą
sienicy pierwszćj.
Poszukiwania p. Fabrea nad Cerocoma Schaefferi doprowadziły do i-ezultatów dość niespodzianych. Znakomity zoolog znalazł gąsienicę tego owadu w komórkach wosko
wych jednego z błonkoskrzydłych (Tachyta), który żywi swą dziatwę młodemi modliszka
mi. Fabre zdołał obserwować rozmaite sta- dyja rozwoju Cerocoma i stwierdził, że cały zapas żywności, złożony z młodych modliszek,
tis), inne mięsożerne (Epicanta, Cerocoma, Macrobasis etc.). Ciekawą jest rzeczą, ja kie miejsce w tych grupach zajmuje kan- taryda pospolita i gatunki rodzaju Myla- bris, które są najwcześnićj poznanemi owa
dami z rodziny majówkowatych. Co do kantarydy aż do ostatnich lat istniały tylko domysły. Lichtenstein z M ontpellier po
stanowił wyjaśnić tę kwestyją i zdołał wy
kazać doświadczalnie, że gąsienice tego owadu karm ią się miodem. Znalazłem moż
ność sprawdzenia tego faktu i stwierdzenia go w sposób ostateczny, zbadałem bowiem przebieg n aturalny rozwoju tego owadu.
Wykazałem też i to musi być zasadą ogól • ną, że gąsienica kantarydy nie pasorzytuje w komórkach jednego, określonego gatun-
F ig . 6. M elo e c ic a tric o s u s (w e d łu g N e w p o rta ) w k o m ó rce A n th o p k o ra re fu s a.
•
zjada larw a tego owadu. Jestto dość cie kawe, ja k się wyraża p. Fabre, że majów- kowate mają tak wyraźny gust do prosto- skrzydłych. Epicanta, M acrobasis i inne zjadają ja ja , Cerocoma zaś przekłada nad nie młode owady. Cerocoma Schreberi, gatunek, nad którym robiłem pierwsze ob- serwacyje nad przemianą nadzwyczajną te
go rodzaju, posuwa się może jeszcze dalćj i nie byłoby to dla mnie niespodzianką, gdybym zauważył, że owad ten napada na duże, dorosłe prostoskrzydłe, które pewne gatunki rodzaju Tachyta dają na pokarm swćj dziatwie. Stwierdziłem, że w m iej
scowości, w którój znalazłem Cerocoma, były też gniazda rodzaju Tachyta.
Wogóle, jest to dziś faktem stw ierdzo
nym, że jedn e majówkowate mnją gąsienice, karmiące się miodem (Meloe, Sitaris, Ioni-
F ig . 7. E p ic a n ta v i tta ta (w e d łu g R ile y a ) a sta d y ju m c a ra b id io id e s d ru g ie j g ą sie n ic y , b sta- d y ju m w ła śc iw e te jż e 2-ej g ą s ie n ic y , c żu w ac z k i 2 ej g ą s ie n ic y , d n ib y p o c z w a rk a teg o ż g a tu n k u ,
e p o c z w a rk a E p ic a n ta c in e re a .
ku, należącego do błonkoskrzydłych, ale w komórkach różnych owadów tego rzędu, wyrabiających miód, posiadający pewną, określoną gęstość i skład i zamykających go w komórkach o cienkich ściankach* T ak więc, zawsze znajdowałem larwy kantarydy w stadyjum czasowój poczwarki (Pseudo- chrysalis) w pobliżu komórek woskowych rodzaju Colletes, których ścianki pargami- nowate a cienkie łatwo ulegają szczękom gąsienicy pierwszój, k tóra u kantarydy za
chowuje się, ja k larw a tegoż stadyjum ro
dzaju Epicanta. Daleka od poszukiwania kwiatów, ja k larw a majówki, aby tu cze
kać na jednego z błonkoskrzydłych, do któ
rego włosów mógłby się przyczepić, unika światła, pogrąża się w ziemię i naj w yraź
W SZECH ŚW IA T. Nr 45.
ni(5j skrzętnie poszukuje komórek wosko
wych, napełnionych przydatnym dlań po
karmem.
Nic jeszcze nie wiemy o rozwoju rodzaju M ylabris. W każdym razie budowa gą
sienicy pierwszej pozwala domyślać się, że rodzaj ten należy do tej grupy majówko - watych, których larw y są, mięsożerne i nie byłbym zdziwiony, gdybym zauważył, że nawiedzają one, ja k Cerocoma, komórki j a kiego owadu błonkoskrzydłego, który żywi swe larw y prostoskrzydłem i.
Y.
Jeżeli rzucimy okiem na rozwój pozarod- kowy m ajówkowatych wogóle, zauważymy, że można podzielić je na dwie grupy, we
dług tego, czy gąsienica jest osiadłą, czy wędrowną. Osiadłą nazywam taką gąsie
nicę, która, dostaw
szy się do komórki obfitującej w żywność, odbywa tu całe przeo
brażenie aż do owa
du doskonałego. Ta-
Fisr- 8. M eloe c y a n e n s k 5 e “ * si* g ą s i e n i c e r o - n ib y p o cz w a rk a p o w ie k - d z a j ó w S i t a r i s , I o n i - szona tr z y ra z y , m s k ó r- ,. . . , , , , . , k a p o k ry w a ją c a 2 ej gą- 1 n i e k t O i y c h m a j o -
e ien icy . w e k .
Gąsienica wędrow
na pod koniec drugie
go stadyjum opuszcza komórkę woskową, lub gniazdo owadu prostoskrzydłego, które było dla niej rogiem obfitości i zakopuje się w ziemi w pewnej odległości, gdzie przeo
braża się wkrótce w poczwarkę czasową (Pseudochrysalis) i przechodzi ostatnie sta- dyja przeobrażenia. Takiem i są gąsienice kantarydy oraz rodzajów Cerocoma i Epi- canta. W pierwszym wypadku (Sitaris i Ionitis) poczwarka czasowa pozostaje zamkniętą w skórce zrzuconej drugiej gą
sienicy, trzecia zaś gąsienica w skórce zrzu
conej stadyjum poczw arki czasowej i osta
teczne przem iany odbywają się w tem po- dwójnem pokryciu. W drugim wypadku (kantaryda, Cerocoma, E picanta) rzecz się ma inaczej. Skórka zrzucona drugiej g ą sienicy pęka, aby mogła wyjść poczwarka czasowa, która nosi jakiś czas po wyjściu
na tylnym końcu ciała skórkę drugiej gą
sienicy pustą i skurczoną. Trzecia g ą
sienica wychodzi też zupełnie ze skórki poprzedniego stadyjum i skórkę tę moż
na znaleść w pobliżu zwierzęcia, dzięki twardości, którą się odznacza, zachowującą kształt zewnętrzny poczwarki czasowej.
Tu właściwem będzie nadmienić o obser- wacyi, odnoszącej się do rodzaju Meloe, która zdaje się świadczyć, że rodzaj ten zajm uje środek pomiędzy dwiema wymie- nionemi grupami. Z jednój strony u ma
jów ek poczwarka czasowa wychodzi albo tylko w połowie ze skórki drugiej gąsieni
cy, albo też zupełnie (Meloe cyaneus), sama zaś gąsienica trzecia w większości wypad
ków wychyla tylko głowę i przedkarcze ze skórki poprzedniego stadyjum, czasami j e dnak zupełnie pozbawia się tego okrycia.
Z innej strony zaobserwowałem, że gąsie
nica druga niektórych gatunków (Meloe cyaneus, M. autumnalis) jest wędrowną nie zaś osiadłą, ja k toż samo stadyjum M. cica- tricosus i zdała od plastra owadu błono- skrzydłego wydrąża sobie jam kę, w którój przeobraża się w poczwarki czasowe i ule
ga przemianom ostatecznym.
Miejsce, które mi dano na tę analizę hi- storyi naturalnej majówkowatych, nie po
zwala mi przytoczyć wniosków ogólnych, które możnaby wyprowadzić, rozważając fakty w krótkości opowiedziane. Z opo
wiadania tego wynika, że pozostaje jeszcze wiele do zbadania i że mamy do wyjaśnie
nia znaczną ilość kwestyj, odnoszących się do rozwoju owadów kantarydowatych. M o
żemy powiedzieć z Geblerem: „w dodatku potomność nie będzie się skarżyć, żeśmy jój nic nie zostawili do obserwowania”.
tłum aczył F. U.
Wiadomości bibliograficzne.
— as. D r z o o l. J. Nusbaum. S tu d y ja n a d m orfo- lo g iją z w ierz ąt. 1. P rz y c z y n e k d o e m b ry jo lo g ii rn a ik a (M eloe p r o s c a r a b a e u s , M a rsh a m ). Z 7 -m a p o d w ó jn e m i ta b lic a m i, z a w ie ra ią c e m i 115 r y s u n k ó w , s tr. 106 L w ów , 1891 r.
N r 45. WSZECHŚW IAT. 717
P r a c a d r a J . N . zaw ie ra: w s tę p , m e to d y b a d a n ia , czas i o k re s ro zw o ju , z m ia n y z e w n ę trz n e (p a sek p ie rw o tn y i je g o se g m e n ta c y ja , k o ń czy n y z a ro d k a ), tw o rz e n ie się osło n zaro d k o w y ch , czyli ek to p y g m y i e n to p y g m y (su ro w ic zn e j i ow o d n i) i z a m y k a n ie się g rz b ie tu z aro d k a ; d a le j se g m en ta c y ja ja jk a , tw o rz e n ie się lis tk ó w z a ro d k o w y c h i zaw ią zk i o rg a n ó w . W k o ń c u ta b e lla ru m e x p li- catio . R y s u n k i p rz e w a ż n ie k o lo ro w a n e (ty lk o j e d n a ta b lic a c z a r n a ) b a rd z o s ta r a n n ie w y k o n a n e w z a k ła d z ie lito g ra f. W . G łów czew skiego.
— as. Amerika. D ie G esc h ic h te se in e r E n td e - k u n g y o n d e r a lte s te n b is a u f d ie n e u s te Z e it.—
B efasst u n d i llu s tr ie r t v o n R u d o lf Oronau. (4 0 0 — 500 I llu s tr . zu 30 L ife ru D g a 60 Pf.). E in e FeBt- s c h rift z u r 4 0 0 -jah rig en F e ie r d e r E n td e k u n g A m e- rik a s d u rc h C olum b.
P ie rw sz y z e s z y t (32 s tr .) o b e jm u je „D ie V o rz e it A m e rik a 8 tl; w ro z d z ia le ty m o p isa n e są i w yilu- s tro w a n e n a jw a ż n ie js z e z w ie rz ę ta k o p a ln e z n a le z io n e w A m e ry c e ; d a le j w ro z d z ia le die B e w o h n e r A m e rik a s w a h r e n d d e r V o rz e it w y ry s o w a n e i p o k ró tc e o p is a n e n a rz ę d z ia k a m ie n n e (p rz e w a ż n ie ), u ż y w a n e p rz e z lu d y p ie rw o tn e , p rz y te m p o d a n y j e s t o p is czaszek lu d z k ic h k o p a ln y c h . W k o ń c u z eszytu p ie rw s z e g o ro sp o c z ę ty j e s t ro z d z ia ł p. t.
, D ie M o u n d b u ild e r s “ .
KfiONIKA NAUKOWA.
— sk.W y ła d o w y w a n ie e le k try c z n o ś c i w g a za c h . O b ja
w y w y ła d o w y w a n ia e le k try c z n o ś c i w g a z a c h , a zw łaszcza z ja w is k a w y s tę p u ją c e w r u r a c h , z a w ie r a ją c y c h g a z y ro z rz e d z o n e , d o tą d d o s ta te c z n ie w y ja ś n io n e n ie zo stały , lu b o w c ią g u o s ta tn ic h la t s ta n o w iły one p r z e d m io t lic z n y c h b a d a ń . N ie k tó r z y a u to ro w ie w y ra zili p o g ląd , że p rz e n o sz e n ie e le k try c z n o ś c i p rz e z g a zy d o k o n y w a się w sp o só b p o d o b n y d o p rz e c h o d z e n ia e le k try c z n o ś c i p rz e z e le k tro lity . W e d łu g p o g lą d u te g o z a te m g a z y p rz e n o sz ą e le k try c z n o ś ć w s k u te k r o s p a d u sw y ch czą stec z ek czy li m o le k u ł n a a to m y , k tó re tu s t a n o w ią te d y ja k b y jo n y e le k tro litó w . T e o ry ją tę szczeg ó ln iej o p ra c o w a ł i u z u p e łn ił p. A. S c h u s te r i w yło ży ł j ą n ie d a w n o w o d c zy c ie w y g ło sz o n y m w L o n d y n ie ( B a k e r ia n L e c tu r e ) . T e o ry ja jeg o p o leg a n a te m , ż e w s ta n ie n o rm a ln y m g az w ol
n y c h jo n ó w n ie z a w ie ra , sk o ro w szak że d z ia ła n ie m p rz y c z y n fizy czn y ch , lu b c h e m ic z n y c h c z ą s te c z k i w po lu e le k try c z n e m ro ss z c z e p ia ją się, p o w s ta ją jo n y , a gaz s ta je się p rz e w o d n ik ie m . D a jm y , że ró ż n ic a p o te n c y ja łu m ię d z y o b u e le k tro d a m i zw ol
n a w z ra s ta , to w re sz cie d o c h o d zi o n a s to p n ia , p rz y k tó ry m p r z e s k a k u je is k ra , co z n a c z y , że c z ą ste c z k i ro s s z c z e p ia ją się p o d w p ły w e m sił e le k try
c zn y ch ; jo n y d o d a tn ie p rz e n ik a ją , czyli d y fu n d u ją do k a to d y i d ą ż ą d o u tw o rz e n ia ta m w a rstw y o zn aczo n e j g ru b o śc i, k tó re j ro z le g ło ść w z ra s ta w ra z ze z m n ie jsza n ie m się c iś n ie n ia gazu . J e ż e li w y ła
d o w y w an ie d o k o n y w a się sp o so b em cią g ły m , ros- k ła d p o d trz y m u je s ta te c z n ie n a k a to d z ie , a jo n y o d jem n e zo stają od n iej ze z n a c z n ą p rę d k o ś c ią o d rz u c a n e . P rz e z ta k zw an ą p rz e s trz e ń c ie m n ą j o n y t e p rz e b ie g a ją , n ie d o z n a ją c z b y tn ie j u t r a t y e n e rg ii p rzez u d e rz e n ia ; g d y w szakże, p ra w d o p o d o b n ie w s k u te k d o sta te cz n e g o u b y tk u s iły e le k try c zn e j, w z aje m n e u d e rz e n ie s ta je się częstsze, e n e r g ija p rz e n o sz e n ia p rz e o b ra ż a się w d r g a n ia ś w ie tl
n e . J o n y d o d a tn ie , k tó ro tw o rz ą a tm o sfe rę d o k o ła k a to d y , p o siad ać m u sz ą p rę d k o ś ć te m w ięk szą, im b liż e j są k a to d y , g d z ie e n e rg ija ic h u ja w n ia sig w p ierw szej w a rs tw ie św ia tła . W części ciem n ej g ro m a d z ą się jo n y u je m n e i s p o ty k a ją z d o d a t- n ie m i, k tó re w y c h o d z ą z części d o d a tn ie j w y ła d o w y w an ia. P e w n a część jo n ó w łą c z y się tu znów p ra w d o p o d o b n ie w c z ą ste c z k i; je ż e li zaś w a ru n k i r u r y są ta k ie , że gaz d z ie lić się m o że n a w a rs tw y teg o ro d z aju , że w je d n y c h o d stę p a c h ilo ś ć ros- k ła d ó w p rz e m a g a n a d ilo ś c ią p o łąc ze ń , g d y w i n n y c h sto su n e k j e s t p rz e c iw n y , tw o rz ą się w a rstw y ś w ia tła , ja k ie z n a m y w r u r a c h G eisslera. P o g lą d y sw e p o p ie ra p . S c h u s te r lic z n e m i d o w o d am i i d o św ia d c z e n ia m i.
— f i j . Wzajemność działania bakteryj. W a lk a o b y t, k tó re j ty le p rz y k ła d ó w w id z im y m ię d z y p r z e d s ta w ic ie lam i w y ższeg o ś w ia ta zw ierz ęc e g o i r o ś lin n e g o w re i p o ś ró d d ro b n o u s tro jó w ; n ie d a w n o w y k o n a n e d o św ia d c ze n ia L ew e k a w y k ry ły , że z dw u n p . ro d z a jó w ro s n ą c y c h ob o k sie b ie b a k te ry j je d e n m o że w y w ie ra ć w p ły w n a p rę d k o ś ć ro z w o ju i w iel
k o ść k o lo n ij d ru g ie g o r o d z a ju do sk a rło w a c e n ia , a n a w e t z a b ija o d d z ie ln e k o lo n ije . N a ró w n i z p o - w y ższem zja w isk iem s p o ty k a m y i in n e , c a łk ie m o d m ie n n e a p o leg a jąc e n a te m , że je d n e b a k te r y je d o p o m a g a ją do ro z w o ju d ru g ic h i co ciekaw sza, z m ie n ia ją w ła sn o śc i, czy n iąc n a p rz y k ła d g a tu n e k c a łk ie m dla d an eg o z w ie rz ę c ia n ieszk o d liw y , z a b ó jcz y m d la n ie g o . F a k t ta k i zau w aży ł R o g e r w sto su n k u do las ec zn ik a zg o rzeli g azo w ej. L a - se c zn ik te n w s trz y k n ię ty k ró lik o w i sa m n ie w y w o łu je n a jm n ie jsz y c h zm ia n c h o ro b o w y c h , ty m c z a sem w s trz y k n ięty ra z e m z ró w n ie n ieszk o d liw y m la s ec zn ik iem c u d o w n y m (B acillusi p ro d ig io s u s ) ż y w y m , lu b w y ja ło w io n ą h o d o w lą jeg o , a lb o n a w e t z w o d n y m z n ie j w y c ią g ie m s p ro w a d z a ś m ie rć z w ie rz ęc ia. J a d o w ito ś ć las e c zn ik a zg o rze li gazo
w ej w z ra s ta , je ż e li la s e c z n ik c u d o w n y w s trz y k n ię ty z o staje d o m ie js c a b a rd z ie j o d d a lo n e g o i d o c h o d zi do m a x im u m p o w s trz y k n ię c iu do ż y ły : w te d y zw ierzę p a d a w ś ró d o b jaw ó w zgorzeli ju ż p o u p ły w ie 24 godzin.
— mfl. T r u ją c e w ła s n o ś c i wydychanego p o w ie trz a . B ro w n -S e q u a rd i d 'A rs o n v a l ogłosili p r z e d ro k ie m m n ie j więcej n a s tę p u ją c e w y n ik i sw y ch d o św ia d czeń: