• Nie Znaleziono Wyników

-A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, USTr ©3. JM Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "-A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, USTr ©3. JM Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JM 4 5 . Warszawa, d. 9 Listopada 1890 r. T o m I X .

P RE N U M E R A TA „ W S Z E C H Ś W IA T A "

W W a rs z a w ie : ro c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Zp rz e s y łk ą p o c zto w ą : ro c z n ie „ 10 p ó łro c z n ie „ 5

P re n u m e ro w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz ec h św ia ta i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z a g ra n ic ą .

K o m ite ł R edakcyjny W s zec h ś w iata stanow ią panowie:

A leksandrow icz J ., Bujw id O., D eike K „ D ickstein S., F la u m M ., Jurk iew icz K ., K w ietniew ski W ł., K ram -

sztyk S., N atanson J . i P rau ss St.

„ W s z e c h ś w ia t11 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h tre ś ć m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a s tę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz z w y k łeg o d r u k u w szp a lcie a lb o je g o m ie js c e p o b ie ra się za p ie rw sz y r a z k o p . 7'/j>

z a sześć n a s tę p n y c h r a z y k o p . 6, za dalsze k o p . 5.

-A-dres DRedalscyi: Klralsro-wrslsie-^rzed.rriieście, U ST r ©3.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

List do Redakcyi Wszechświata.

W S P R A W I E

BADANIA GRUNTÓW.

N a ogłoszoną, w 38 n-rze naszego pisma propozycyją zajęcia się zbadaniem g ru n ­ tów, ogół zainteresowanych i specyjalistów odpowiedział głębokiem milczeniem, a kil­

ku zaledwie próbek, nadesłanych do wyda­

wnictwa Pam iętnika Fizyjograficznego, nie­

podobna uważać nawet za początek po­

wszechniejszego zajęcia się tą. kwestyją.

Tem chętniej przeto dajemy głos wytraw­

nemu znawcy tych rzeczy w nadziei, że mo­

że tym sposobem zostanie Otworzona dy- skusyja nad temi ważnemi badaniami.

Szanowny Redaktorze.

O d lat kilkunastu śledząc postępy nauki 0 gruntach, bardzo się ucieszyłem,że w osta­

tnich latach równolegle z rozwinięciem się 1 wyjaśnieniem je j zasad zaczęło się też ogólniejsze zainteresowanie się tą tak waż­

ną podstawą praktyki rolniczej. T ak po wyjściu na świat znakomitych dzieł Knop- pa, Dokuczajewa i innych, a po części je ­ dnocześnie z niemi w różnych miejscach spotykamy się z projektam i badań gruntów wskutek inicyjatywy korporacyj i oddziel­

nych jednostek zainteresowanych w dokła­

dniej szem określeniu gruntów . P race tych uczonych wlały w nas wygasłe przedtem , wskutek niedokładnego jeszcze wyrobienia metod analitycznych, przekonanie, że ana­

liza chemiczna w połączeniu z badaniem mechanicznego składu i fizycznych własno­

ści gruntów może nam wskazać przyczyny ich większej, lub też mniejszej urodzajności i jako rezultat takiego przekonania widzi­

my odpowiednie prace poczęści wykonyw a­

ne, ja k to miało miejsce w gub. Niżegrodz- kiej i Połtawskiój, poczęści zaś projekto­

wane. Do tych ostatnich należy projekt p. Bakszewicza, żeby Bank Ziemski wileń­

ski zbierał wiadomości o ziemi majątków zastawianych na podstawach naukowych, pro jekt podobnych robót przy warszaw- skiem Towarzystwie Kredytowem, jakoteż pro jekt Szanownej Redakcyi, ogłoszony w N r 38 i debaty w sekcyi P opierania prze­

m ysłu i handlu. Jestem przekonanym, żę

(2)

706 W SZECH ŚW IA T. Nr 45.

ogół wykształconych rolników szczerze bę­

dzie wdzięcznym Szanownój Redakcyi W szechświata i Redakcyi Pam iętnika Fi- zyjograficznego za poruszenie tój sprawy.

Szczerze życzę jój powodzenia i w tym celu pozwolę sobie zrobić kilka uwag co do projektu; bo od postawienia lcwestyi, szcze­

gólnie tak skomplikowanój i ściśle wiążącćj się z praktyką, rolniczą, zależy nietylko jój powodzenie lub upadek nateraz, ale jeszcze i zachęta, lub zniechęcenie ogółu do zajęcia się podobnemi kwestyjam i na przyszłość. To tem bardzićj uw zględnić trzeba w naszem społeczeństwie, że ju ż i teraz, kiedy świat . cały tak silnie je s t zainteresowany kwe­

styjam i teoretycznemi, mającemi związek z rolnictwem , kiedy w najdalszych zaką- tach Rossyi, w Syberyi, Turkiestanie p rz e ­ prowadzają, się badania gruntów , urządzają się muzea, u nas rzeczy takie uważane są za przedwczesne i to przez ludzi, którzy m ają pretensyją do uchodzenia za postępo­

wych, ja k o tem m iałem sposobność prze­

konać się, będąc powołanym przez zarząd Banku Ziemskiego wileńskiego do rospa- trzenia p rojektu p. Bakszewicza.

Zaczynam od nazw y projektow anych przez Szanowną R edakcyją robót. Szano­

wna R edakcyja pro jek tu je „badania ziemi ornój” *). Otóż muszę zauważyć, że „zie­

mia orna” jest rzeczą, zanadto skompliko­

waną, żeby od nićj zaczynać. Pierw ój nim mamy badać ziemię orną trzeba zbadać ziemię w jć j stanie naturalnym , bo inaczćj nie będziemy mogli określić, co je s t wyni­

kiem w arunków naturalnych, a co wyni­

kiem upraw y, lub naw ożenia. W ięc zap ro ­ ponowałbym pom ieniony p ro jek t nazwać

„kwestyją, badania g ru n tó w ”. P race prof.

Dokuczajewa w yjaśniły, że w badaniach

') P o n ie w a ż -w ydaw nictw o P arn . F iz . n ie p o s ia d a ż a d n y c h o rg a n ó w do p r z e p r o w a d z e n ia sw ego p r o ­ j e k t u w k r a ju , w o d ezw ie sw ej m u s ia ło lic z y ć n a p o m o c z ie m ia n i ty c h p r a g n ę ło z a in te re s o w a ć , d a ­ j ą c im m o ż n o ś ć p o z n a n ia n a u k o w e g o te g o m a te ry - j a ł u , z k tó r y m b e s p o ś re d n io m a ją d o c z y n ie n ia w sw ej p r a k ty c e . S tą d w t y tu le o d e z w y u ż y to w y ra ż e n ia „ z ie m ia o rn a * , lic z ą c , że p r z y d alszem o p ra c o w a n iu p r o j e k t u i f a k ty c z n e m je g o w y k o n a ­ n iu o g ra n ic z a n ie sig d o sa m e g o g r u n t u u p r a w n e ­

go sam o p r z e z się is tn ie ć p rz e s ta n ie .

( P r z y p is e k R e d a k c y i).

tych trzeba uważać za główne czynniki, składające się na wytworzenie pewnego gruntu: klim at, podłoże i konfiguracyją miejscowości. W zależności od klim atu dzieli on grunty na 3 strefy, odpowiednio do klim atu rozmaitych części Cesarstwa Rossyjskiego. G atunek podłoża służy do dalszój klasyfikacyi, dając rubryki glinia­

sty, piaszczysty i t. p. Nareszcie charakter konfiguracyi służy za podstawę do podzia­

łu gruntów na normalne, t. j. takie, które powstały przez wietrzenie podłoża pod wpływem działania atmosfery, roślinności, zwierząt na tem samem miejscu, gdzie leżą obecnie i anormalne, powstałe przez znie­

sienie, lub wypłókanie pierwszych. Dla uwzględnienia tych warunków powstawa­

nia gruntów potrzebne jest pewne przygo­

towanie teoretyczne i praktyczne. Pozw o­

lę więc sobie zwrócić uwagę Redakcyi, że nietylko gruntów ornych, ale wogóle g ru n ­ tów, przy analizach należy uwzględniać takie tylko okazy, które będą przesłane przez ludzi, umiejących je zbierać, inaczój prace wykonane nie będą miały żadnej wartości ani dla praktyki, ani też dla nauki.

W skazówki, ja k zbierać okazy, bardzo jasno i systematycznie podane są w instrukcyi, wydanćj przez St.-Petersburskie Tow arzy­

stwo naturalistów . Należałoby, zdaniem mojem, przyjąć ją i poznajomić z nią szer­

sze koła naszej publiczności. Co zaś do program atu Szanownój Redakcyi, to p o ­ zwolę sobie zauważyć: co do p unktu 1-go, że gleby typowe niezawsze są najbardzićj rospowszechnionemi w danój okolicy i że przeciętny rolnik nie będzie w stanie zdać sobie sprawy z tego, dlaczego on pewien grunt za typowy uważa, ani też innym, a zatem i Szanownej Redakcyi tego wy­

tłumaczyć. Uważam także, że wymaga­

nia Szanownej Redakcyi, żeby brać w każ- dem miejscu dwie próbki: jednę z powierz­

chni, a drugą z głębokości l '/ 2 stopy nie da się umotywować, bo charakter i głębokość gruntu ornego, jak o też charakter i odle­

głość od powierzchni podłoża zależy nie­

tylko od upraw y i mierzwienia, które mogą dosięgać rozmaitój głębokości, ale także i od klim atu i podłoża i konfiguracyi m iej­

scowości, wskutek czego podłoże może się znajdować na rozmaitych głębokościach.

(3)

W SZECHŚW IAT.

Wogóle jabym uważał, że szablonowe rady nie mogą dać tutaj żadnego dodatniego re ­ zultatu i dlatego raz jeszcze powtarzam, że zbierać okazy gruntów do analizy może ten tylko, kto w każdym danym razie jest , w stanie wyjaśnić sobie przy jakich warun­

kach pewien g ru n t powstał i co mianowicie trzeba zebrać i przesłać analitykowi dla ilustracyi tych warunków. Jak już wspo­

mniałem wyżej, w roku przeszłym przez p. Bakszewicza, akcyjonaryjusza Banku w i­

leńskiego, był wniesiony projekt zbierania przez członków Komisyi szacunkowej, ma­

jących specyjalne wykształcenie gieologi- czne, okazów typowych gruntów tych miej­

scowości, gdzie Bank wykonywa swoje ope- racyje. D la zbadania tój kwestyi Bank naznaczył Komisyją, która wypowiedziała o niej swoje zdanie. Ponieważ kwestyja to niezmiernie ważna, gotów jestem, na ży­

czenie Redakcyi, zapoznać z nią koło czy­

telników W szechświata, a to w celu wywo­

łania odpowiedniej dyskusyi pomiędzy za­

interesowanymi i specyjalistami.

Proszę przyjąć i t. d.

Ant. ks. Giedrojć.

Hajtańsze światło.

Żadna może gałąź techniki nie uległa w ciągu stulecia tak znacznemu przeobra­

żeniu i udoskonaleniu, ja k oświetlanie sztu­

czne, pomimo to wszelkie metody otrzym y­

wania światła są dotąd nader m arnotrawne i nieskuteczne. W ypływ a to z samej istoty światła. Je st ono bowiem objawem drgań nader szybkich, ale oko nasze wrażliwe jest jedynie na drgania, zawierające się w g ra ­ nicach bardzo szczupłych. Zaczynamy do­

znawać wrażenia światła dopiero, gdy licz­

ba drgań na sekundę dochodzi do czterech trylijonów, a skoro liczba ich przechodzi siedem trylijonów na sekundę, nie oddzia­

ływają już na siatkówkę. Cały obszar za­

tem drgań świetlnych nie obejmuje nawet ani jednćj oktaw y, biorąc ten ostatni ter­

min w znaczeniu, w jakiem się przyjm uje

co do drgań głosowych. D rgania w olniej­

sze zdradzają się objawami cieplikowemi, drgania szybsze ujaw niają swą obecność działaniami chemicznemi, dla oka wszakże jedne i drugie są zgoła bezużyteczne, szko­

dliwe nawet często. Nie umiemy wszakże dotąd otrzymywać wyłącznie drgań świetl­

nych, niepowodując zarazem i powolniej­

szych drgań cieplikowych.

Zgoła inaczej dzieje się ze wzbudzaniem dźwięków, to jest z wytwarzaniem drgań, których ilość wynosi od kilkudziesięciu do kilku, lub kilkudziesięciu tysięcy na sekun­

dę. Ton danej wysokości, czyli ton o ozna­

czonej liczbie drgań umiemy, zapomocą fu­

jare k lub strun, wzbudzić zupełnie nieza­

leżnie od wszelkich innych tonów, niższych lub wyższych, a ton tak wzbudzony, lub cały szereg takich tonów utrzymywać mo­

żemy w niezmiennej wysokości przez do­

wolny przeciąg czasu. A by zaś wywołać drgania świetlne, wprawić trzeba w ruch najdrobniejsze cząsteczki ciała, a to osię- gnąć możemy przedewszystkiem przez pod­

niesienie ich tem peratury. W miarę jak ciało się ogrzewa, ja k tem peratura jego wzrasta, drgania cząsteczek stają się coraz szybsze, ilość ich w ciągu sekundy coraz się wzmaga. W zbitej wszakże masie atomów drgania pierwotne nie ustępują wobec no­

wych, wibracyje powolniejsze i szybsze z a ­ chodzą współcześnie. Nie przeobrażamy drgań powolnych w szybsze, ale dokładamy drgania szybsze do wolniejszych, aż do chwili, gdy oddziaływają już na naszę siat­

kówkę i wywołują wrażenia świetlne.

P rzy w ytwarzaniu więc światła sztucz­

nego trwonimy niezmierny zasób energii.

Potrzeba nam niezbyt rozległej skali drgań szybkich, a aby je otrzymać, wzbudzać mu­

simy cały szereg drgań od samego począt­

ku. Jestto, według porównania, jakiego użył Lodge w swych odczytach o elek try ­ czności, jakbyśm y, chcąc wywołać ton wy­

sokiej oktawy organów, byli zmuszani do naciskania wszystkich kluczy i wszystkich pedałów, wywiązując tym sposobem cały huragan dźwięków.

Szczególniej znaczną jest ta utrata ener­

gii, gdy posługujemy się źródłami niskiej stosunkowo tem peratury, ja k świecami, lampami lub nawet płomieniem gazowym,

(4)

708 W SZECH ŚW IA T. Nr 45.

przy tych bowiem prostych sposobach oświe­

tlenia, ja k wykazał Langley w roku 1883, ginie bezużytecznie około 99 odsetek wyło­

żonej na produkcyją światła energii. D rga­

nia użyteczne, które nam um ożebniają wi­

dzenie, stanowią tu nieznaczny zaledwie ułam ek wszystkich drgań przez palenie powodowanych, które nadto są. ze wzglę­

dów higijenicznych szkodliwe. Światło elektryczne, bądź łukowe, bądź żarzące, po­

woduje mniejszą wprawdzie u tratę energii, ale i tu jest ona bardzo jeszcze znaczna.

Spójrzmy na piece i na kotły wielkiej ma­

chiny parowej, wpraw iającej w ruch grupę machin elektrodynam icznych i oceńmy wy­

datkow aną ilość energii; spójrzmy na ro z ­ żarzone włókienka lamp, zasilanych przez te machiny dynam oelektryczne i spróbujmy ocenić część wytworzonej energii promie­

nistej, istotnie dla oka użyteczną: Będzie­

my ją mogli porównać do słabego tonu w całej orkiestrze. Nie będzie to zawiele, jeżeli powiemy, że chłopiec obracający k o r­

bę, gdyby energija, ja k ą wydatkuje, dobrze była zużytkowaną, m ógłby wywołać tyleż światła użytecznego, co wszystek ten zbiór mechanizmów i cały ten nakład paliwa.

U trata energii jest tu równoznaczną z utratą ciepła; ponieważ zaś dana ilość cie­

pła wytwarza się przez nak ład odpowie­

dniej ilości m ateryjału opałowego, wszyst­

kie przeto nasze metody otrzym ywania światła są nader kosztowne. U w agi powyż­

sze uczą, że nakładem ciepła zużywanego na oświetlanie sztuczne powinnibyśmy osię- gać jasność stokrotnie silniejszą, stokrotnie większą ilość św iatła, aniżeli to ma miejsce przy użyciu najdoskonalszych naw et, obec­

nych metod.

Ezecz jasn a, że w ytw arzania promieni cieplikowych przy produkcyi światła zu­

pełnie uniknąć niepodobna. Niema bowiem dw u odrębnych rodzajów energii promie­

nistej, niema dwojakiego drgania eteru, cieplikowego i świetlnego; są tylko promie­

nie jasne i ciemne. P iec rozgrzany wysyła tylko promienie ciemne, gdy pręt metalowy rozżarzony je st już do jasności, do poprze­

dnich promieni ciemnych przybyw ają j a ­ sne. Przez stosowne przegrody możemy po­

wstrzymać promienie jed n e lub drugie, mo­

żemy oddzielić ciemne od jasnych, w j e ­

dnym i tymże samym wszakże promieniu jasnym nie możemy oddzielić działalności jego cieplikowej od świetlnej. Jestto jedna i taż sama energija, jeden i tenże sam ruch wibracyjny, który w naszych nerwach czu­

ciowych sprawia wrażenie ciepła, działając zaś na nasz nerw wzrokowy, budzi w nim poczucie światła. Nie potrafilibyśmy za­

tem ocalić objawów świetlnych promienia, usuwając jego działalność cieplikową, są to bowiem objawy jednój i tejże samej energii promienistej; m arnotrawstwo przy produk­

cyi światła sztucznego nie tyczy się też by­

najmniej tego jasnego ciepła promienistego, jest ono bowiem niezbędne i pokonać go niepodobna. Może tu iść tylko o usunięcie promieni ciemnych, polegających na drga­

niach wolniejszych, promieni, które grzeją, a nie świecą. Zadanie przeto polega na zdobyciu środków, któreby nam pozwoliły wzbudzać bespośrednio drgania oznaczonej wysokości, nieprzekraczając drgań niż­

szych, tak jak, potrącając o klawisz instru­

mentu muzycznego, wzniecamy tylko ton pożądany, gdy wszystkie inne struny mil­

czą.

Czy wszakże nadzieja taka nie jest płon­

na, czy nie jest przeciwna prawom natury, czy uspraw iedliw iają ją znane nam zjawi­

ska przyrody? Na pytanie to przyroda daje rzeczywiście odpowiedź przychylną, wskazując nam objawy fosforescencyi, któ­

ra jest właśnie blaskiem bez ciepła, świece­

niem bez grzania. Szczególniej zaś ude­

rzające są przykłady świecenia istot ży­

wych. N ikt przecież nie przypuszcza, by świeceniu robaczka świętojańskiego towa­

rzyszyła tem peratura 1000° C, któraby by­

ła nieuniknioną, gdybyśmy światło jed n a­

kiego natężenia sztucznie wzbudzić chcieli.

P rz y świeceniu owadów nie dostrzegamy bynajm niej wyraźnego wzrostu ich tempe­

ratury, można więc było przypuszczać, że światło przez nie wysyłane nie zawiera promieni ciemnych pozaczerwonych. D o­

mysł ten znajdow ał nawet poparcie w w i­

dmie tego światła, ku końcowi bowiem czerwonemu słabnie i urywa się ono nagiej, aniżeli widmo płomieni zwykłych; był to wszakże domysł tylko, który potwierdzić należało, a to przez dokładną ocenę ciepła, towarzyszącego światłu owadów.

(5)

N r 45. W SZECH ŚW IAT. 709 Ze względu na niewypowiedzianie słabe

natężenie tego ciepła, dochodzenia te przed­

stawiają, oczywiście znaczne trudności, mógł się niemi wszakże zająć głośny badacz ame­

rykański, L angley, rosporządzając przyrzą­

dami, zapomocą których w widmie pozaczer- wonem słońca i w widmie księżyca wykazał promienie, odpowiadające tem peraturom niższym od punktu krzepnięcia wody (ob.

Wsz. z r. 1889, str. 288). Temiż samemi więc przyrządami, przy współudziale p. Yery, przeprowadził dokładnie pomiary widma światła owadów. Służyły mu do tego świe- ciele, Pyrophorus noctilucus Linn., które na­

tężeniem swój fosforescencyi przechodzą in ­ ne owady. Sprężyki te mają około 37 m ili­

metrów długości przy 11 mm szerokości i posiadają trzy przyrządy świecące, dwa umieszczone na przedkarczu, czyli w prze­

dniej części tułowia, trzeci zaś w odwło­

ku *). P. Langley otrzym ał je z Hawany i z Santiago.

Badania obejmowały pomiary fotometry- czne i termometryczne. Pod względem fo- tometrycznym światło pyrophorusa, rospa- trywane przez pryzm at, przedstawia szeroką smugę świetlną, przypadającą w barwie zie­

lonej i żółtój i rosciągającą się cokolwiek w obie strony, do barw y czerwonej i niebie­

skiej, ale bardzo nieznacznie; w każdym r a ­ zie tu przypadają ostateczne jój kresy. Za­

chodzi wszakże pytanie, czy smuga nie ros- postarłaby się szerzej, gdyby światło owadu zyskało natężenie silniejsze, czy zatem cha­

rakter światła owadów li tylko od jego na­

tury, a nie od natężenia zależy. Nie posiada­

my oczywiście możności podsycenia światła owadów, trzeba więc użyć drogi niejako od ­ w rotnej, to jest, osłabić światło słoneczne środkami optycznemi tak dalece, by nie przewyższało światła owadu, a po osięgnię- ciu takiej równości zestawić ich widma, by poznać, czy w tym razie jeszcze widmo sło­

neczne rosciąga się dalej. Otóż, porównanie takie okazało, że światło słoneczne, zredu­

kowane naw et do słabszego jeszcze, aniżeli światło owadu, rosciąga się jednak nieco dalej ku czerwieni, a znacznie dalej ku bar*

') B liższy o p is ty c h ow adów p o d a t p . A- Ś lósar-

sk i (W sz e c h ś w ia t z r . 1886 s tr. 42).

wie fijoletowej; nadto, w barwie zielonej światło owadu posiada blask silniejszy, ani­

żeli światło słoneczne doprowadzone do je ­ dnakiej z niem siły.

Dalsze badania wykazały, że światło po­

chodzące z organów tułow ia owadu dwa ra­

zy słabsze jest, aniżeli światło pochodzące z organu odwłokowego, jeżeli porównanie opiera się na jednakich powierzchniach przyrządów świecących; pomimo takiej róż­

nicy blasku widmo obu zajmuje jednaką rozległość, składając się, ja k powiedzieliśmy jedynie z barw y żółtój i zielonej. W szcze­

gólności rospoczyna się ono nieco poza li- niją F, a kończy w pobliżu linii (J, czyli obejmuje około trzeciej części świetlnego widma słonecznego. Światło zatem, jakie wysyła Pyrophorus, zawiera promienie od­

powiadające długościom fal od 0,468 [J. do 0,640 [A ([i oznacza mikron, to jest tysiączną część milimetra).

Ponieważ zatem widmo owadów nie za­

wiera ju ż promieni czerwonych, które n aj­

silniej grzeją, możemy zatem twierdzić, że mamy tu „światło bez ciepła”, jeżeli oczy­

wiście odrywamy uwagę od ciepła, które to­

warzyszy promieniom świecącym. Może się tu wszakże nasunąć jeszcze wątpliwość, że widmo to, choć się kończy w części poma­

rańczowej, posiada jeszcze promienie nie­

widzialne w części pozaczerwonej, gdzie według dawniejszych badańLangleya, przy­

pada część główna ciepła, dostarczanego nam przez słońce i inne zwykłe źródła światła. Domysł ten słabe wprawdzie ma za sobą prawdopodobieństwo, by wszakże rzecz dokładnie rosstrzygnąć, zbadał pan Langley roskład ciepła w widmie owadów zapomocą swego bolometru, który jest w ła­

ściwie nader czułym przyrządem term o­

elektrycznym. Tylko tak czuły zresztą przyrząd mierniczy mógł się nadać do oce­

ny niewypowiedzianie drobnych ilości cie­

pła, jakie się tu nastręczały, promienie bo­

wiem pyrophorusa dostarczają na powierz­

chnię jednego centym etra kwadratowego i przy działaniu 10-sekundowem zaledwie 0,0004 ciepłostki; w rzeczywistości wszakże

j przyrządy świecące owadu mają powierz­

chnię o wiele mniejszą, jaśniejszy zatem organ odwłokowy w ciągu przytoczonego czasu daje niewięcój nad 0,000U07 cie-

(6)

710 W SZECH ŚW IAT. N r 45. ^ płostki. Przez ciepłostkę zaś rozumie się

tu ciepłostkę małą, t. j. ilość ciepła, potrze­

bna do ogrzania jednego gram a wody o 1° C. Gdyby na działanie tych promieni zamiast bolometru wystawiony był zwykły term om etr rtęciowy, mógłby się on w tym ­ że czasie ogrzać zaledwie na 0,0000023° C.

Nadzwyczajnie ta drobna ilość ciepła po­

chodzi nadto z dwojakiego źródła, oprócz bowiem ciepła związanego z promieniami świecącemi, wysyła jeszcze owad promienie zwykłego swego ciepła zwierzęcego. Dru-

nie, odpowiadające długościom fal mniej­

szym od 0,003 mm, a zatem te promienie, które pospolite źródła światła wraz z pro­

mieniami jasnemi wysyłają.

Badania bolometryczne potwierdziły w zu­

pełności, że w świetle owadów ostatnich tych promieni zupełnie nie dostaje, że jestto więc rzeczywiście światło bez ciemnych prom ie­

ni ciepła, a załączona rycina pozwala oce­

nić, jak odrębnie roskłada się energija w wi­

dmie tego chrząszcza świecącego, aniżeli w widmach innych źródeł światła, widmie

gie to wszakże źródło posiada oczywiście tem peraturę bardzo niską, a w każdym r a ­ zie niższą od 50°; promienie zaś, pocho­

dzące ze źródeł tak niskiój tem peratury, p rzy p ad ają w innój zgoła części widma, aniżeli prom ienie ciemne, związane z p ro ­ mieniowaniem św iatła. Można j e zresztą od innych prom ieni łatw o oddzielić, nie przechodzą bowiem przez szkło, które do­

syć dobrze przepuszcza wszystkie promie-

płomienia gazowego, łuku elektrycznego oraz w widmie słonecznem. Roskład m ia­

nowicie energii wskazuje tu linije krzywe, obejmujące rozległą skalę promieniowania, od promieni o długości fali 0,4 [i do 3 [i t. j.

od 0,0004 mm do 0,003 m m ; z obszaru tego tylko promienie od 0,4 do 0,7 przypadają w części jasnćj widma, która na rycinie jest zacieniowana. Na linijach pionowych od­

cięte są długości proporcyjonalne do energii

(7)

N r 45. WSZECHŚWIAT. 711 która odpowiada promieniom danego rodza­

ju , czyli promieniom oznaczonej długości fali, każda zatem linija krzywa wznosi się najwyżćj w tem miejscu, gdzie energija pro­

mieniowania przedstawia największe natę­

żenie. Linija krzyw a 1 daje obraz r o skła­

du energii w widmie płomienia gazowego, krzyw a 2 w widmie łuku elektrycznego, krzyw a 3 w widmie słonecznem, krzywa 4 wreszcie w widmie badanego sprężyka, Py- rophorus noctilucus.

Samo spojrzenie na rysunki te uczy, że płomień gazowy bardzo mało tylko dostar­

cza nam płomieni świecących, że stanowią, one nieznaczną tylko część ogółu promieni przez gaz płonący dostarczanych; korzy­

stniejszy jest już nieco stosunek w świetle łuku elektrycznego, ale co się tyczy owadów świecących, to, ja k nam uwidocznia wysoko w górę wybiegająca linija krzyw a w części zacienionej fig. 4, wszystkie promienie za­

w ierają się w jasnej części widma. W idzi­

my tu dalej, że w płomieniu gazowym największa energija przypada promieniom o długości fali 1,6 {i, w łuku elektrycznym promieniom o długości fali 1,17 jł, zatem bliższym ju ż jasnej części widma, gdy w świetle słonecznem maximum to okazują jeszcze promienie jasne o długości fali 0,62 [i.

Dotychczasowe zatem nasze sposoby otrzym ywania światła sztucznego są bardzo niedołężne, przyroda wytwarza światło owa­

du nakładem zaledwie czterechsetnej części tej ilości energii, ja k ą się zużywa w płomie­

niu świecy. Produkuje ona istotnie świa­

tło najtańsze, wysyła jedynie promienie zdolne do oddziaływania na siatkówkę, a do ich wywołania potrzebuje niewielkiej ilości energii.

Prom ienie słoneczne obejmują wprawdzie wszelkie rodzaje drgań, ale też służą one nietylko do oświetlania. Spełniają one je ­ szcze mnóstwo innych czynności, roznoszą ciepło, utrzym ują życie. P rz y oświetlaniu sztucznem idzie nam wyłącznie tylko o świa­

tło; gdy potrzebujem y ciepła, otrzymujemy je oddzielnie przez palenie.

Dalszy zatem postęp sztuki oświetlania polegać winien na odkryciu metody, która­

by nam dozwoliła otrzymywać wyłącznie prom ienie jasne, to jest promienie o długo­

ści fal od 0,4 [A do 0,0 [J., bez udziału wszel­

kiego innego promieniowania. Niema po­

wodu, któryby nam nadziei tej wzbraniał, skoro przyroda w ten sposób działać umie, A nawet ju ż obecnie metody fizyczne do­

zwalają nam wywoływać blask jaśniejszy jeszcze aniżeli światło owadów bez wyraźne- do wywiązywania ciepła, są to znane obja­

wy fosforescencyi elektrycznej w rurach Geisslera. Rozwijają się zwolna pojęcia, że światło jest jedynie drganiem elektrycznem, a to jest może droga, sądzi Lodge, która ma nas do celu doprowadzić. Gdy potrafimy wzbudzać i utrzymywać drgania elektrycz­

ne dostatecznej szybkości, zadanie oświetla­

nia sztucznego będzie rozwiązanem.

S . K.

Z A M I A R N A N S E N A

Z B A D A N IA

BIEGUNA PÓŁNOCNEGO.

Nieustraszony podróżnik norweski, pan Nansen, który zaledwie przed rokiem po­

wrócił z niebespiecznój wypraw y do lodo­

watych okolic G renlandyi, przedstaw ił świe­

żo na zebraniu Tow arzystw a gieograficzne- go norweskiego obmyślany przez siebie plan przyszłej wyprawy do bieguna północnego.

W ykład swój p. Nansen rospoczął od w yli­

czenia dotychczasowych prób zbadania oko­

lic arktycznych. Przypom niał, że według powszechnego mniemania, pierwszą drogą, którą wybrano dla usiłowań przedostania się aż do bieguna północnego, była część oceanu Lodowatego, znajdująca się pomię­

dzy Szpicbergiem a G renlandyją. Hudson w podróży, odbytej w 1707 r. pierwszy do­

tarł w tych stronach aż do 80° szerokości północnej. T ą samą drogą w 1827 r. P a rry posunął się do 82° 45' szer. płn.

Najliczniejsze jednak próby były przed­

siębrane w innym kierunku, a mianowicie przez cieśninę Smitha w północnej części zatoki Baffińskiej. W ypraw a posłana na po­

szukiwanie F ran k lin a dosięgła tutaj 80° 56°

szer. płn., a jeden z członków załogi sądził,

(8)

H 2 w s z e c h ś w i a t. Nr 45.

że z miejsca wyniesionego dostrzega wolne morze polarne pod 81° 29'. Tą samą drogą doszedł późnićj G reely do 83° 24', to jest do punktu najbardziej na północ posuniętego na naszym globie, do jakiego wogóle dostać się ludziom udało aż do chwili obecnej. Sil­

ne prądy, które tutaj dążą ku południowi w małój odległości od brzegów, według Nansena, mało pozostawiają nadziei, żeby tą drogą można było posuwać się dalój ku pół­

nocy.

Usiłowano też wynaleść drogę do bieguna przez ziemię Franciszka Józefa. W ypraw a duńska pod wodzą H oogaarda w ostatnich czasach próbowała posunąć się ku północy przez zachodnią część tój ziemi, została je ­ dnak zatrzym ana przez lody i musiała za­

wrócić. I z tój przeto strony, sądzi Nansen, trudności są wielkie.

Należy wspomnieć jeszcze o cieśninie Behringa. De L ong probow ał tój drogi w 1879 r., a wybór swój opierał na przypu­

szczeniu, że prąd ciepły, który wychodzi z cieśniny, uniesie statek za sobą ku półno­

cy, a następnie, że oczekiwać można dalój morza wolnego od lodów. Jean n ette (statek de Longa) została jed nak uwięziona przez lody i przez nie ciągana całe dw a lata od 1879 do 1881 r.

Nansen nie widzi możliwości bliskiego przystępu do bieguna na drodze lądowćj.

W edług wszelkiego praw dopodobieństwa północna część G renlandyi nie rosciąga się tak daleko ku biegunowi, żeby można było trw ać w nadziei osięgnięcia celu na tój drodze.

Pomimo znacznych trudności, staw ianych przez lody na każdym praw ie kroku, p. Nan­

sen sądzi, że jedynie na morzu uczyniona nowa próba ma widoki urzeczywistnienia i żywi przekonanie, że próba taka byłaby uwieńczona powodzeniem, gdyby w najlep­

szy sposób umiano wyzyskać okoliczności i środki, jakie są do rosporządzenia. W e­

dług niego, głównem zadaniem byłoby w y­

szukanie prądu, skierowanego w stronę, do­

kąd dążyć się zamierza, to jest ku północy, a de L ong w tym względzie m iał słuszność zupełną i wskazał jedyną możliwą drogę.

Praw da, że Jeannette dwa lata była więzio­

na przez lody i zaciągnięta przez nie od zie­

mi W rangla do wysp Nowój Syberyi, ale

we trzy lata późnićj, w 1884 r., na zacho­

dnich wybrzeżach Grenlandyi znajdowano narzędzia, które bez żadnego wątpienia n a­

leżały do owego statku. P. M ohn wykazał zaraz w 1884 r., że trudno wyobrazić sobie, żeby te narzędzia dostały się na brzeg g ren­

landzki inną drogą, aniżeli po szlaku, który w ytknąć można prawie ściśle przez biegun północny. Przy dzisiejszej naszój znajom o­

ści kierunków i szybkości prądów w tych okolicach, napewno twierdzić można, że te przedmioty nie mogły dostać się przez cie ­ śninę Smitha. Musiały one przepłynąć po­

wyżej Szpicberga, żeby dostać się do G ren­

landyi i następnie skierować się ku półno­

cy, żeby wreszcie wylądować na zachodnim brzegu tój ziemi. Przypuszczenia wypowie- dziane w tym względzie, są potwierdzone, o ile się zdaje, przez obliczenie czasu, po­

trzebnego owym przedmiotom na przebycie drogi z jednój okolicy do drugiój.

P. Nansen okazał słuchaczom kawałek drzewa, znaleziony na wybrzerzu gren- landzkiem i który, w jego mniemaniu, sta­

nowi jeszcze jeden dowód istnienia prądu, kierującego się z morza Behringa do ocea­

nu Atlantyckiego i przechodzącego około bieguna północnego. Ów kawałek drzewa jest identyczny z temi, które służą Eskimo­

som, zamieszkującym wybrzeża półwyspu Alaska, do miotania strzał. Niepodobna przypuścić, żeby ta broń była pochodzenia grenlandzkiego.

Drzewa pływające (modrzewie sybirskie, sosny, jodły), zbierane przez Eskimosów na brzegach Grenlandyi, są także dowodem istnienia prądu, przechodzącego przez bie­

gun. Drzewa te mogą pochodzić tylko z wy­

brzeży Am eryki i z Syberyi i niepodobna przypuszczać, żeby one przechodziły na po­

łudnie od ziemi Franciszka Józefa i Szpic- bergu, zarówno ja k przedmioty pochodzące z Jean netty nie mogły przebyw ać tój drogi.

Trzeba razem z mówcą przypuszczać, że drzewa, o których mowa, były unoszone przez prąd stały, kierujący się ku G ren­

landyi.

Nansen mówi, że sam zauważył w cieśni­

nie Duńskiój osady mułu rzecznego przynie­

sione według wszelkiego praw dopodobień­

stwa przez rzeki północno-am erykańskie i sybirskie. W skazówka ta jednak nie wy­

(9)

N r 45. W SZECHŚW IAT. 71-3 daje się mu równie stanowczą, ja k fakty,

o których wspominaliśmy powyżej. Może być bowiem, że osady te zostały złożone przez strumienie, wypływające z lodowców G renlandyi północnej.

Ostatecznie p. Nansen jako wniosek z po­

wyższego wyprowadza istnienie prądu, któ­

ry, kierując się ku zachodniemu brzegowi G renlandyi, przebywa przestrzeń pomiędzy biegunem a ziemią Franciszka Józefa, a za jego ciąg dalszy uważa prąd, płynący po­

między Szpicbergiem a G renlandyją. Ba­

dania w głębiach morza, dokonywane w tych okolicach, o ile się zdaje, stwierdzają to przypuszczenie.

P. Nansen pragnie zbudować okręt, któ­

rego konstrukcyja byłaby obliczona na szcze­

gólniej silny opór działaniu lodów. G łó­

wnym punktem w budowie ma być nadanie bokom statku możliwie największego n a­

chylenia. W edług m niemania p. Nansena, budowa taka zabespieczy napewno statek od losu Jeannetty i wszystkich innych okrętów zniweczonych przez lody w stronach pod­

biegunowych, ponieważ okręt, dostawszy się pomiędzy góry lodowe, popychane przez bu­

rzę, albo też przez prądy, nie zostanie przez nie zmiażdżony, lecz tylko podniesiony w górę, a tem samem zabespieczony od nie­

szczęścia. Na okręcie więc, zbudowanym speeyjalnie w tym celu, Nansen chce prze­

być cieśninę Behringa, dotrzeć, o ile się da, najprędzój do wysp Nowej Syberyi i stąd odważnie puścić się między lody. W edług wskazań, danych przez członków wyprawy de Longa, a potem przez Nordenskiolda, można będzie dostać się do wysp Nowej Sy­

beryi leżących najdalej na północ. Z tego punktu skierowanoby się ku północy i po- suwanoby się dopóty dopóki na to pozwoli­

łyby lody, poczem przycumowanoby, przy­

twierdzono nieruchomie okręt do lodów.

Im bardziej te ostatnie ścieśniać się będą.

tem bardziej będą podnosiły i podtrzym y­

wały statek. Od tej chwili nie zwracanoby ju ż zbyt wiele uwagi na posuwanie się dal­

sze; lecz poprostu dążonoby za prądem , m a­

jąc dość swobody do czynienia ciągłych spostrzeżeń naukowych. W ciągu dwu lat może w krótszym nawet przeciągu czasu, twierdzi Nansen, wyprawa unoszona przez prąd razem z lodami, dostanie się na wolne

morze pomiędzy Szpicbergiem a G renlan­

dyją.

A utor nie obawia się zniweczenia wy­

praw y, gdyby nawet okręt został zmiażdżo­

ny przez lody. Doświadczenie własne i in­

nych podróżników dowodzi mu, że w podo­

bnych okolicznościach nienazbyt ryzyko­

wną jest rzeczą opuszczenie statku i powie­

rzenie się płynącej wyspie lodowej. Dwa tu są tylko pierwszorzędne warunki: dobra odzież i wielkie zapasy żywności.

Trzy okoliczności, powiada Nansen, za­

pewnić mogą proponowanej wyprawie po­

wodzenie, nieosięgnięte przez żadną z wy­

praw poprzednich. Są niemi: wybór ludzi bez zarzutu pod względem odwagi, wy­

trwałości i karności, doprowadzeni? liczby tych ludzi do minimum i pierwszorzędne wyekwipowanie wyprawy.

P. Nansen zwraca się następnie do uży­

teczności wypraw podobnych. Jeżeli w o­

góle uznajemy korzyści badań naukowych, zgodzić się musimy, że w yprawy podbiegu­

nowe dały już i dadzą w przyszłości wyso­

ce ważne plony dla wszystkich gałęzi n a u ­ ki. Przestrzenie arktyczne, dotychczas nie­

znane, przedstaw iają bez żadnej w ątpliw o­

ści daleko dogodniejsze miejsce do pomia­

rów gieodezyjnych, aniżeli jakiekolw iek in ­ ne okolice globu. Nieznając punktu, po­

siadającego najniższą tem peraturę, nie um ie­

my ściśle obliczyć ilości ciepła, dostarcza­

nego ziemi przez słońce, zbadanie więc tem­

peratury strefy biegunowej byłoby nadzwy­

czaj ważnem dla meteorologii. Poznanie kierunku i szybkości prądów stanowiłoby niesłychanie ważną zdobycz dla gieografii fizycznej. Te okolice ziemi sprzyjałyby niezmiernie spostrzeżeniom nad elektrycz­

nością i magnetyzmem ziemskim i t. d. i t. d.

A gdybyśmy nawet nie zwracali uw agi na stronę naukową sprawy, to czyż może być dla człowieka dążenie właściwsze nad chęć zbadania nieznanych części tego świata, który jest jego siedliskiem?

Przypom inając w kilku słowach udział norwegczyków w dawniejszych wyprawach podbiegunowych, Nansen dodaje, że rodacy jego są szczególnie przez n aturę usposobie­

ni do przedsięwzięć tego rodzaju i kończy swoję przemowę życzeniem, ażeby im przy­

(10)

714 W SZECH ŚW IAT. Nr 45.

padła w udziale sława zatknięcia swego sztandaru na biegunie północnym.

Dodajmy od siebie, że przedsięwzięcie p a­

na Nansena zostało przyjęte w Norwegii z największem współczuciem. „M orgen- blad”, najpoważniejszy dziennik tego kraju, powiada, że urządzenie tej wyprawy publi- cznemi i prywatnem i środkam i narodu jest kwestyją honoru Norwegii.

Rząd norweski dzieli te przekonania i wniósł już w Zgromadzeniu narodowem kredyt 280000 franków na zapomogę dla wyprawy biegunowej Nansena. Dwaj lu­

dzie pryw atni zapew nili na ten cel 30000 koron.

Można więc pi^zypuszczać, że wyprawa, stosownie do pragnień Nansena, zostanie urzeczywistniona w 1892 roku.

B . S.

D O S T A R C Z A JĄ C E W E Z Y K A T O R Y J.

przez dra H. Beauregarda, p ro fe s o ra S zk o ły w yższej fa rm a c e u ty c z n e j.

(D o k o ń c z e n ie ).

IV.

Powiedzieliśmy, że majówkowate są pa- sorzytami w czasie rozwoju pozarodkowego.

G atunki rodzajów MeloS, Sitaris i Ionitis, które zbadano najwcześniej, znajdowano w kom órkach woskowych owadów błonko­

skrzydłych. Żyw ią się one miodem, ale pożerają w przódy jajk a nagrom adzone w ko- mórkach owadów pszczołowatych. To pier­

wsze pożywienie wystarcza rodzajow i Si­

taris, aby doprowadzić gąsienice pierwszćj form y do stadyjum larw y formy drugiej, będącej w stanie pływ ać na powierzchni miodu odżywczego, na którój gąsienica pierwsza nie mogłaby się utrzym ać i zginę­

łaby pogrążona w lepkim pokarm ie. Fabre opisał ze wszelkiemi szczegółami zajmującą historyją żwawój owej gąsienicy pierwszej Sitari-, która podczas wiosny czatuje przy

wejściu do galeryj, zaamieszkiwanych przez owady błonkoskrzydłe (Antophora) i trzm ie­

le, a następnie wskakuje na grzbiet owadu błonkoskrzydłego, przyczepia się do w ło ­ sków i tym sposobem dostaje się do gnia zda swoich gospodarzy. Tu gąsienica cze­

ka spokojnie, aż samica napełni żywnością komórkę, którą zbudowała, następnie zaś przechodzi na powierzchnię jajk a w chwili, w którćj owad składa je na przeznaczony dla przyszłej gąsienicy pokarm. Zdaje się, że mniej więcej w podobny sposób zacho­

wują się pierwsze formy gąsienic majówek i można było mniemać, że wszystkie majów­

kowate w czasie rozwoju pozarodkowego żyją jak o pasorzyty, w komórkach rozm ai­

tych błonkoskrzydłych. Praca Rileya, n a­

stępnie nowe badania Fabrea i nasze do­

wiodły, że się rzecz ma inaczej. G atunki rodzajów amerykańskich Epicanta, Macro- basis i Henous, dość zbliżonych do kanta- rydy, jako larwy, są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. Owe gnia­

zda są to woreczki kształtu walcowatego 0 ściankach pargam inowatych, zawierające ja ja symetrycznie ułożone, z wejściem za- mykanem rodzajem korka z m ateryi gąbko- watej, dość podobnej do rozbitego i ugoto­

wanego białka jaj ptasich. Gąsienica pier­

wsza pomienionych majówkowatych po wy­

kluciu się z jaja pogrąża się w ziemię, po­

szukując ja j szarańczy, przegryza gąbcza­

sty korek i dostaje się do w nętrza gniazda.

Tu przeobraża się wkrótce w drugą gąsie­

nicę, którą można widzieć pływającą w po­

wodzi żółtka, pochodzącego ze znacznej ilości ja j, otwartych przez tę gąsienicę. P o ­ stanowiłem zbadać, czy gatunki europejskie rodzaju E picanta (E. yerticalis) zachowują się w ten sam sposób. Znalazłszy gąsienicę pierwszą tego gatunku, besskutecznie stawia­

łem przed nią miód rozmaitych błonkoskrzy­

dłych. Następnie zamiast miodu postaw i­

łem przed larwą gniazdo jednego z prosto- skrzydłych, których znalazłem znaczną ilość (Oedipoda caerulescens). Gąsienica pierwsza rzuciła się chciwie na owe gniazda 1 zjadłszy zawartość kilku ja j uległa przeo brażeniu w gąsienicę drugą. Jestto więc faktem stwierdzonym, że E picanta i rodzaje blisko z nim spokrewnione są pasorzytami gniazd niektórych gatunków szarańczy. M o­

(11)

N r 45. W8ZECHŚWTAT. 715 żna nawet powiedzieć, że są one pasorzy-

tami gniazd owadów błonkoskrzydłych wo- góle, o ile gniazda te nie są dla gąsienic niedostępne i o ile skorupa zawartych w nich jaj nie jest zbyt tw ardą. Tak więc zdołałem wyhodować Epicanta yerticalis, żywiąc ją jajam i Ampusa i modliszki. Trze­

ba było jednak otworzyć gniazda, zaw iera­

jące liczne przegrody, zbyt tw arde dla gą­

sienicy pierwszćj.

Poszukiwania p. Fabrea nad Cerocoma Schaefferi doprowadziły do i-ezultatów dość niespodzianych. Znakomity zoolog znalazł gąsienicę tego owadu w komórkach wosko­

wych jednego z błonkoskrzydłych (Tachyta), który żywi swą dziatwę młodemi modliszka­

mi. Fabre zdołał obserwować rozmaite sta- dyja rozwoju Cerocoma i stwierdził, że cały zapas żywności, złożony z młodych modliszek,

tis), inne mięsożerne (Epicanta, Cerocoma, Macrobasis etc.). Ciekawą jest rzeczą, ja ­ kie miejsce w tych grupach zajmuje kan- taryda pospolita i gatunki rodzaju Myla- bris, które są najwcześnićj poznanemi owa­

dami z rodziny majówkowatych. Co do kantarydy aż do ostatnich lat istniały tylko domysły. Lichtenstein z M ontpellier po­

stanowił wyjaśnić tę kwestyją i zdołał wy­

kazać doświadczalnie, że gąsienice tego owadu karm ią się miodem. Znalazłem moż­

ność sprawdzenia tego faktu i stwierdzenia go w sposób ostateczny, zbadałem bowiem przebieg n aturalny rozwoju tego owadu.

Wykazałem też i to musi być zasadą ogól • ną, że gąsienica kantarydy nie pasorzytuje w komórkach jednego, określonego gatun-

F ig . 6. M elo e c ic a tric o s u s (w e d łu g N e w p o rta ) w k o m ó rce A n th o p k o ra re fu s a.

zjada larw a tego owadu. Jestto dość cie kawe, ja k się wyraża p. Fabre, że majów- kowate mają tak wyraźny gust do prosto- skrzydłych. Epicanta, M acrobasis i inne zjadają ja ja , Cerocoma zaś przekłada nad nie młode owady. Cerocoma Schreberi, gatunek, nad którym robiłem pierwsze ob- serwacyje nad przemianą nadzwyczajną te­

go rodzaju, posuwa się może jeszcze dalćj i nie byłoby to dla mnie niespodzianką, gdybym zauważył, że owad ten napada na duże, dorosłe prostoskrzydłe, które pewne gatunki rodzaju Tachyta dają na pokarm swćj dziatwie. Stwierdziłem, że w m iej­

scowości, w którój znalazłem Cerocoma, były też gniazda rodzaju Tachyta.

Wogóle, jest to dziś faktem stw ierdzo­

nym, że jedn e majówkowate mnją gąsienice, karmiące się miodem (Meloe, Sitaris, Ioni-

F ig . 7. E p ic a n ta v i tta ta (w e d łu g R ile y a ) a sta d y ju m c a ra b id io id e s d ru g ie j g ą sie n ic y , b sta- d y ju m w ła śc iw e te jż e 2-ej g ą s ie n ic y , c żu w ac z k i 2 ej g ą s ie n ic y , d n ib y p o c z w a rk a teg o ż g a tu n k u ,

e p o c z w a rk a E p ic a n ta c in e re a .

ku, należącego do błonkoskrzydłych, ale w komórkach różnych owadów tego rzędu, wyrabiających miód, posiadający pewną, określoną gęstość i skład i zamykających go w komórkach o cienkich ściankach* T ak więc, zawsze znajdowałem larwy kantarydy w stadyjum czasowój poczwarki (Pseudo- chrysalis) w pobliżu komórek woskowych rodzaju Colletes, których ścianki pargami- nowate a cienkie łatwo ulegają szczękom gąsienicy pierwszój, k tóra u kantarydy za­

chowuje się, ja k larw a tegoż stadyjum ro­

dzaju Epicanta. Daleka od poszukiwania kwiatów, ja k larw a majówki, aby tu cze­

kać na jednego z błonkoskrzydłych, do któ­

rego włosów mógłby się przyczepić, unika światła, pogrąża się w ziemię i naj w yraź­

(12)

W SZECH ŚW IA T. Nr 45.

ni(5j skrzętnie poszukuje komórek wosko­

wych, napełnionych przydatnym dlań po­

karmem.

Nic jeszcze nie wiemy o rozwoju rodzaju M ylabris. W każdym razie budowa gą­

sienicy pierwszej pozwala domyślać się, że rodzaj ten należy do tej grupy majówko - watych, których larw y są, mięsożerne i nie byłbym zdziwiony, gdybym zauważył, że nawiedzają one, ja k Cerocoma, komórki j a ­ kiego owadu błonkoskrzydłego, który żywi swe larw y prostoskrzydłem i.

Y.

Jeżeli rzucimy okiem na rozwój pozarod- kowy m ajówkowatych wogóle, zauważymy, że można podzielić je na dwie grupy, we­

dług tego, czy gąsienica jest osiadłą, czy wędrowną. Osiadłą nazywam taką gąsie­

nicę, która, dostaw­

szy się do komórki obfitującej w żywność, odbywa tu całe przeo­

brażenie aż do owa­

du doskonałego. Ta-

Fisr- 8. M eloe c y a n e n s k 5 e “ * si* g ą s i e n i c e r o - n ib y p o cz w a rk a p o w ie k - d z a j ó w S i t a r i s , I o n i - szona tr z y ra z y , m s k ó r- ,. . . , , , , . , k a p o k ry w a ją c a 2 ej gą- 1 n i e k t O i y c h m a j o -

e ien icy . w e k .

Gąsienica wędrow­

na pod koniec drugie­

go stadyjum opuszcza komórkę woskową, lub gniazdo owadu prostoskrzydłego, które było dla niej rogiem obfitości i zakopuje się w ziemi w pewnej odległości, gdzie przeo­

braża się wkrótce w poczwarkę czasową (Pseudochrysalis) i przechodzi ostatnie sta- dyja przeobrażenia. Takiem i są gąsienice kantarydy oraz rodzajów Cerocoma i Epi- canta. W pierwszym wypadku (Sitaris i Ionitis) poczwarka czasowa pozostaje zamkniętą w skórce zrzuconej drugiej gą­

sienicy, trzecia zaś gąsienica w skórce zrzu­

conej stadyjum poczw arki czasowej i osta­

teczne przem iany odbywają się w tem po- dwójnem pokryciu. W drugim wypadku (kantaryda, Cerocoma, E picanta) rzecz się ma inaczej. Skórka zrzucona drugiej g ą ­ sienicy pęka, aby mogła wyjść poczwarka czasowa, która nosi jakiś czas po wyjściu

na tylnym końcu ciała skórkę drugiej gą­

sienicy pustą i skurczoną. Trzecia g ą­

sienica wychodzi też zupełnie ze skórki poprzedniego stadyjum i skórkę tę moż­

na znaleść w pobliżu zwierzęcia, dzięki twardości, którą się odznacza, zachowującą kształt zewnętrzny poczwarki czasowej.

Tu właściwem będzie nadmienić o obser- wacyi, odnoszącej się do rodzaju Meloe, która zdaje się świadczyć, że rodzaj ten zajm uje środek pomiędzy dwiema wymie- nionemi grupami. Z jednój strony u ma­

jów ek poczwarka czasowa wychodzi albo tylko w połowie ze skórki drugiej gąsieni­

cy, albo też zupełnie (Meloe cyaneus), sama zaś gąsienica trzecia w większości wypad­

ków wychyla tylko głowę i przedkarcze ze skórki poprzedniego stadyjum, czasami j e ­ dnak zupełnie pozbawia się tego okrycia.

Z innej strony zaobserwowałem, że gąsie­

nica druga niektórych gatunków (Meloe cyaneus, M. autumnalis) jest wędrowną nie zaś osiadłą, ja k toż samo stadyjum M. cica- tricosus i zdała od plastra owadu błono- skrzydłego wydrąża sobie jam kę, w którój przeobraża się w poczwarki czasowe i ule­

ga przemianom ostatecznym.

Miejsce, które mi dano na tę analizę hi- storyi naturalnej majówkowatych, nie po­

zwala mi przytoczyć wniosków ogólnych, które możnaby wyprowadzić, rozważając fakty w krótkości opowiedziane. Z opo­

wiadania tego wynika, że pozostaje jeszcze wiele do zbadania i że mamy do wyjaśnie­

nia znaczną ilość kwestyj, odnoszących się do rozwoju owadów kantarydowatych. M o­

żemy powiedzieć z Geblerem: „w dodatku potomność nie będzie się skarżyć, żeśmy jój nic nie zostawili do obserwowania”.

tłum aczył F. U.

Wiadomości bibliograficzne.

as. D r z o o l. J. Nusbaum. S tu d y ja n a d m orfo- lo g iją z w ierz ąt. 1. P rz y c z y n e k d o e m b ry jo lo g ii rn a ik a (M eloe p r o s c a r a b a e u s , M a rsh a m ). Z 7 -m a p o d w ó jn e m i ta b lic a m i, z a w ie ra ią c e m i 115 r y s u n ­ k ó w , s tr. 106 L w ów , 1891 r.

(13)

N r 45. WSZECHŚW IAT. 717

P r a c a d r a J . N . zaw ie ra: w s tę p , m e to d y b a d a ­ n ia , czas i o k re s ro zw o ju , z m ia n y z e w n ę trz n e (p a ­ sek p ie rw o tn y i je g o se g m e n ta c y ja , k o ń czy n y z a ­ ro d k a ), tw o rz e n ie się osło n zaro d k o w y ch , czyli ek to p y g m y i e n to p y g m y (su ro w ic zn e j i ow o d n i) i z a m y k a n ie się g rz b ie tu z aro d k a ; d a le j se g m en ­ ta c y ja ja jk a , tw o rz e n ie się lis tk ó w z a ro d k o w y c h i zaw ią zk i o rg a n ó w . W k o ń c u ta b e lla ru m e x p li- catio . R y s u n k i p rz e w a ż n ie k o lo ro w a n e (ty lk o j e ­ d n a ta b lic a c z a r n a ) b a rd z o s ta r a n n ie w y k o n a n e w z a k ła d z ie lito g ra f. W . G łów czew skiego.

as. Amerika. D ie G esc h ic h te se in e r E n td e - k u n g y o n d e r a lte s te n b is a u f d ie n e u s te Z e it.—

B efasst u n d i llu s tr ie r t v o n R u d o lf Oronau. (4 0 0 — 500 I llu s tr . zu 30 L ife ru D g a 60 Pf.). E in e FeBt- s c h rift z u r 4 0 0 -jah rig en F e ie r d e r E n td e k u n g A m e- rik a s d u rc h C olum b.

P ie rw sz y z e s z y t (32 s tr .) o b e jm u je „D ie V o rz e it A m e rik a 8 tl; w ro z d z ia le ty m o p isa n e są i w yilu- s tro w a n e n a jw a ż n ie js z e z w ie rz ę ta k o p a ln e z n a le ­ z io n e w A m e ry c e ; d a le j w ro z d z ia le die B e w o h n e r A m e rik a s w a h r e n d d e r V o rz e it w y ry s o w a n e i p o ­ k ró tc e o p is a n e n a rz ę d z ia k a m ie n n e (p rz e w a ż n ie ), u ż y w a n e p rz e z lu d y p ie rw o tn e , p rz y te m p o d a n y j e s t o p is czaszek lu d z k ic h k o p a ln y c h . W k o ń c u z eszytu p ie rw s z e g o ro sp o c z ę ty j e s t ro z d z ia ł p. t.

, D ie M o u n d b u ild e r s “ .

KfiONIKA NAUKOWA.

sk.W y ła d o w y w a n ie e le k try c z n o ś c i w g a za c h . O b ja­

w y w y ła d o w y w a n ia e le k try c z n o ś c i w g a z a c h , a zw łaszcza z ja w is k a w y s tę p u ją c e w r u r a c h , z a w ie ­ r a ją c y c h g a z y ro z rz e d z o n e , d o tą d d o s ta te c z n ie w y ­ ja ś n io n e n ie zo stały , lu b o w c ią g u o s ta tn ic h la t s ta n o w iły one p r z e d m io t lic z n y c h b a d a ń . N ie k tó ­ r z y a u to ro w ie w y ra zili p o g ląd , że p rz e n o sz e n ie e le k try c z n o ś c i p rz e z g a zy d o k o n y w a się w sp o só b p o d o b n y d o p rz e c h o d z e n ia e le k try c z n o ś c i p rz e z e le k tro lity . W e d łu g p o g lą d u te g o z a te m g a z y p rz e n o sz ą e le k try c z n o ś ć w s k u te k r o s p a d u sw y ch czą stec z ek czy li m o le k u ł n a a to m y , k tó re tu s t a ­ n o w ią te d y ja k b y jo n y e le k tro litó w . T e o ry ją tę szczeg ó ln iej o p ra c o w a ł i u z u p e łn ił p. A. S c h u s te r i w yło ży ł j ą n ie d a w n o w o d c zy c ie w y g ło sz o n y m w L o n d y n ie ( B a k e r ia n L e c tu r e ) . T e o ry ja jeg o p o leg a n a te m , ż e w s ta n ie n o rm a ln y m g az w ol­

n y c h jo n ó w n ie z a w ie ra , sk o ro w szak że d z ia ła n ie m p rz y c z y n fizy czn y ch , lu b c h e m ic z n y c h c z ą s te c z k i w po lu e le k try c z n e m ro ss z c z e p ia ją się, p o w s ta ją jo n y , a gaz s ta je się p rz e w o d n ik ie m . D a jm y , że ró ż n ic a p o te n c y ja łu m ię d z y o b u e le k tro d a m i zw ol­

n a w z ra s ta , to w re sz cie d o c h o d zi o n a s to p n ia , p rz y k tó ry m p r z e s k a k u je is k ra , co z n a c z y , że c z ą ­ ste c z k i ro s s z c z e p ia ją się p o d w p ły w e m sił e le k try

c zn y ch ; jo n y d o d a tn ie p rz e n ik a ją , czyli d y fu n d u ją do k a to d y i d ą ż ą d o u tw o rz e n ia ta m w a rstw y o zn aczo n e j g ru b o śc i, k tó re j ro z le g ło ść w z ra s ta w ra z ze z m n ie jsza n ie m się c iś n ie n ia gazu . J e ż e li w y ła­

d o w y w an ie d o k o n y w a się sp o so b em cią g ły m , ros- k ła d p o d trz y m u je s ta te c z n ie n a k a to d z ie , a jo n y o d jem n e zo stają od n iej ze z n a c z n ą p rę d k o ś c ią o d ­ rz u c a n e . P rz e z ta k zw an ą p rz e s trz e ń c ie m n ą j o ­ n y t e p rz e b ie g a ją , n ie d o z n a ją c z b y tn ie j u t r a t y e n e rg ii p rzez u d e rz e n ia ; g d y w szakże, p ra w d o p o ­ d o b n ie w s k u te k d o sta te cz n e g o u b y tk u s iły e le k try ­ c zn e j, w z aje m n e u d e rz e n ie s ta je się częstsze, e n e r ­ g ija p rz e n o sz e n ia p rz e o b ra ż a się w d r g a n ia ś w ie tl­

n e . J o n y d o d a tn ie , k tó ro tw o rz ą a tm o sfe rę d o k o ła k a to d y , p o siad ać m u sz ą p rę d k o ś ć te m w ięk szą, im b liż e j są k a to d y , g d z ie e n e rg ija ic h u ja w n ia sig w p ierw szej w a rs tw ie św ia tła . W części ciem n ej g ro m a d z ą się jo n y u je m n e i s p o ty k a ją z d o d a t- n ie m i, k tó re w y c h o d z ą z części d o d a tn ie j w y ła d o ­ w y w an ia. P e w n a część jo n ó w łą c z y się tu znów p ra w d o p o d o b n ie w c z ą ste c z k i; je ż e li zaś w a ru n k i r u r y są ta k ie , że gaz d z ie lić się m o że n a w a rs tw y teg o ro d z aju , że w je d n y c h o d stę p a c h ilo ś ć ros- k ła d ó w p rz e m a g a n a d ilo ś c ią p o łąc ze ń , g d y w i n ­ n y c h sto su n e k j e s t p rz e c iw n y , tw o rz ą się w a rstw y ś w ia tła , ja k ie z n a m y w r u r a c h G eisslera. P o g lą ­ d y sw e p o p ie ra p . S c h u s te r lic z n e m i d o w o d am i i d o św ia d c z e n ia m i.

f i j . Wzajemność działania bakteryj. W a lk a o b y t, k tó re j ty le p rz y k ła d ó w w id z im y m ię d z y p r z e d s ta ­ w ic ie lam i w y ższeg o ś w ia ta zw ierz ęc e g o i r o ś lin ­ n e g o w re i p o ś ró d d ro b n o u s tro jó w ; n ie d a w n o w y ­ k o n a n e d o św ia d c ze n ia L ew e k a w y k ry ły , że z dw u n p . ro d z a jó w ro s n ą c y c h ob o k sie b ie b a k te ry j je d e n m o że w y w ie ra ć w p ły w n a p rę d k o ś ć ro z w o ju i w iel­

k o ść k o lo n ij d ru g ie g o r o d z a ju do sk a rło w a c e n ia , a n a w e t z a b ija o d d z ie ln e k o lo n ije . N a ró w n i z p o - w y ższem zja w isk iem s p o ty k a m y i in n e , c a łk ie m o d m ie n n e a p o leg a jąc e n a te m , że je d n e b a k te r y je d o p o m a g a ją do ro z w o ju d ru g ic h i co ciekaw sza, z m ie n ia ją w ła sn o śc i, czy n iąc n a p rz y k ła d g a tu n e k c a łk ie m dla d an eg o z w ie rz ę c ia n ieszk o d liw y , z a ­ b ó jcz y m d la n ie g o . F a k t ta k i zau w aży ł R o g e r w sto su n k u do las ec zn ik a zg o rzeli g azo w ej. L a - se c zn ik te n w s trz y k n ię ty k ró lik o w i sa m n ie w y ­ w o łu je n a jm n ie jsz y c h zm ia n c h o ro b o w y c h , ty m c z a ­ sem w s trz y k n ięty ra z e m z ró w n ie n ieszk o d liw y m la s ec zn ik iem c u d o w n y m (B acillusi p ro d ig io s u s ) ż y ­ w y m , lu b w y ja ło w io n ą h o d o w lą jeg o , a lb o n a w e t z w o d n y m z n ie j w y c ią g ie m s p ro w a d z a ś m ie rć z w ie rz ęc ia. J a d o w ito ś ć las e c zn ik a zg o rze li gazo­

w ej w z ra s ta , je ż e li la s e c z n ik c u d o w n y w s trz y k n ię ­ ty z o staje d o m ie js c a b a rd z ie j o d d a lo n e g o i d o ­ c h o d zi do m a x im u m p o w s trz y k n ię c iu do ż y ły : w te ­ d y zw ierzę p a d a w ś ró d o b jaw ó w zgorzeli ju ż p o u p ły w ie 24 godzin.

mfl. T r u ją c e w ła s n o ś c i wydychanego p o w ie trz a . B ro w n -S e q u a rd i d 'A rs o n v a l ogłosili p r z e d ro k ie m m n ie j więcej n a s tę p u ją c e w y n ik i sw y ch d o św ia d ­ czeń:

Cytaty

Powiązane dokumenty

Aż do pewnój wysokości wszystkie linij e będą do siebie równoległe, gdyż wszystkie formy nasze rozw ijają się aż dotąd w jednakow y sposób, na stadyjum

żliwości ochrony od ich przystępu, zastrzegając zarazem, że pojedyńcze jednostki są nieszkodliwe wobec ich m ałości (m ilijony w miligramie), tylko skupienia

WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.. — Stacyje

czątku zwykle po powierzchni ucieka, lecz gdy tylko postrzeże, że jest goniona przez psa lub człowieka, zanurza się natychmiast i często już się więcój nie

Gocławek, jego siedziba, przez kilkanaście la t był pu n k tem centralnym w szystkich praw ie entom olo­.. gicznych ekskursyj, ta m to grom adzili się w

stkich; nareszcie m iędzy temi dwoma wiszą niedbale organy, których rola użyteczna polega na w ytw arzan iu przyszłych pokoleń yelelli... S chm idt, dwu gieologów

Gdy ciało ros- ciągam y, cząstki oddalają się m iędzy sobą, siła międzyatomowra staje się przyciągającą.. | i dąży do sprow adzania cząstek do

gu doświadczeń osobistych i w ogólności akkom odacyja doskonali się dopiero przez ciągłe ćwiczenie.. P óki bowiem przedm ioty wszystkie przedstaw iają się