• Nie Znaleziono Wyników

„0 KLASYCYZM". J\fk Warszawa, d. 20 Kwietnia 1890 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "„0 KLASYCYZM". J\fk Warszawa, d. 20 Kwietnia 1890 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\fk 1 6 . Warszawa, d. 20 Kwietnia 1890 r. T o m I X .

--

TYGODNIK P O P U LA R N Y , POŚW IĘCONY NAUKOM P R ZYR O O N IC ZY M .

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W W arszawie: ro c zn ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: ro c z n ie „ 10 p ó łro cz n ie „ 5 P re n u m e ro w a ć m o żn a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta

i w e w s z y s tk ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i z ag ra n ic ą .

Komitet Redakcyjny W szechświata stanow ią panowie:

A leksandrow icz J ., Bujw id O., Doifee K „ Dickstein S., F lau m M ., Jurk iew icz I£., Kw ietniew ski W t., K rarn-

sztyk S., N atanson J . i P rau ss St.

„W szechśw iat*1 p rz y jm u je o g ło sz en ia, k tó r y c h treś ó m a ja k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą , n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a c h : Z a 1 w ie rsz zw y k łeg o d ru k u w szpalcie alb o je g o m ie jsc e p o b ie ra się za p ierw szy r a z k o p . V */»

za sześć n a s tę p n y c h ra z y k o p . G, za d a lsze k o p . 5.

-<^-d.res 15©d.ałs:cyi: I S Z r a lc o - w s ls I e - r r z e c łm i e ś c ie , 3STr ©©.

„0 nauki przyrodnicze"

z p o w o d u a r ty k u łu

P R Z E G L Ą D U P E D A GO G IC Z N EG O

„0 KLASYCYZM".

„M łodzież dobrze uczyć, nie znaczy to n n p y c h a ć ją m ięszaniną wyrazów, frazesów, sentencyj i poglądów , zaczerpniętych z au ­ torów , ale otw orzyć j ć j rozum ienie rzeczy, aby stąd, ja k ze źró dła żywego, wiele s tru ­ m ieni w ypłynąć m ogło".... „L udzie, o ile można, winni być tak prow adzeni, aby mą­

drość swą czerpali nie z książek, ale z ros- p atry w an ia nieba i ziem i, dębów i buków, to jest, należy im samym rzeczy poznawać i badać, a nie poprzestaw ać jed y n ie na ob­

cych dostrzeżeniach tych rzeczy i na obcych, św iadectw ach”.

W ten sposób p rzed dw ustu pięćdziesię­

ciu laty, ja k daw nićj jeszcze M ontaigne, w yraził p ro test przeciw jednostronnem u w ładaniu języków starożytnych w szkole słynny pedagog, J a n Amos K om eński. Ju ż przeto w samem zaraniu swego rozwoju

upom niały się nauki przyrodnicze o stan o ­ wisko w nauczaniu szkolnem; od tego zaś czasu rozebrano spraw ę tę tak w szechstron­

nie, tyle o nićj w ypow iedziano i wypisano, że zapew ne ani n a jój obronę, a n i przeciw niój nowych argum entów niepodobnaby ju ż wydobyć, a pomimo to obraca się ona wciąż ja k b y w kole zaklętem i nieledw ie, co do udziału nauk przyrodniczych w nauczaniu szkolnem, rostrząsa się jeszcze ham letow skie pytanie, czy m ają być albo nie być, czy wo- gólc przynoszą one m ateryjał pedagogiczny, dla celów szkoły pożądany.

D ziw ić się wszakże nienależy, że długie te spory rozw iązania osięgnąć nie mogą.

S pór m iędzy em anacyjną a un du lacyjną teo- ry ją św iatła kończy stanowczo doświadcze­

nie F resnela; w walce m iędzy m ateryjalną a cynetyczną teo ry ją św iatła rów nież s ta ­ nowczą decyzyją daje doświadczenie Joulea;

tam je d n a k , gdzie sądom naszym dośw iad­

czenie w pomoc przybyć nie może, rosstrzy- gnięcie stopniow o tylko i pow olnie się zdo­

bywa, a sprzeczne poglądy długo obok sie­

bie istnieją.

D latego też w chw ili, gdy przez łam y

pism bieżących przesunęła się kw estyja r e ­

form y szkół średnich, na pierwszy plan w y­

(2)

242 W SZECH ŚW IA T. N r 16.

stą p ił bezzw łocznie daw ny spór o hum ani- i jo r a i re a lija , odezw ała się w alka m iędzy j klasycyzm em a wiedzą przyrodniczą.. P o - j niew aż zaś w w alce tój szerm ierze tylk o J z poglądam i swem i w ystępow ać mogą, a n ik t | w dow ody przekonyw ające zbrojnym być | nie może, odzyw ać się więc mogą głosy wię- | cój lub m niej upow ażnione, zdania lepiej lub gorzej uzasadnione, n ik t wszakże nie ma praw a sark ać na niepow ołanych, czy im ­ prow izow anych radców pedagogicznych, któż bowiem posiada k ry te ry ju m do ros- strzygnięcia, po czyjej stronie je s t słu ­ szność? W astronom ii, chemii, lu b inży- nieryi niew ątpliw ie tylko astro n o m ,ch em ik , ; lub inżynier k om petentnym i m ogą być sę- | dziam i, bo głosom niepow ołanym przeciw ­ stawić m ogą stanow czo fa k t dobrze pozna­

ny, praw o należycie uzasadnione, które druzgocą o d razu w szelkie m niem anie b łę ­ dne; ale teo ry ja pedagogiczna, choćby n aj­

piękniej brzm iąca, mocy tój przekonyw ają­

cej nie posiada.

Uwagi te nasunęła nam polem ika, ja k ą

„o k lasy cyzm ” stoczył z B olesław em P r u ­ sem p. J . W i. D aw id w N r 5 „P rz eg ląd u pedagogicznego”. S tając w o bronie wycho­

w ania klasycznego i w ygłaszając argum enty swe z zu p ełn ą stanow czością i bezw zględną pewnością, podnosi a u to r „ideę, k tó rą k la ­ sycyzm reprezen tuje... w przeciw staw ieniu do u ty litarn eg o i p rzy ro d n iczeg o en cyklo­

pedyzmu, k tó ry w pogoni za doraźnem i r e ­ zultatam i w g ru n cie rzeczy n a p e łn ia pam ięć tylko m artw ym i bespłodnym m ateryjałem , ograniczone zaś um ysły pozostaw ia bez n a ­ le ż y te j u p ra w y ”. P rzeciw poglądow i tem u pismo nasze, spraw ie wiedzy przyrodniczej służąc, zaprotestow ać je s t zm uszone; nau k a bowiem, k tó rab y pam ięć obciążała nieuży­

tecznym zasobem wiadomości, a n a rozwój um ysłu w pływ u istotnego nie w yw ierała, wstępu do szkoły znaleśćby nie m ogła. D o t­

kliw e te zai'zuty auto ra stanow ią zresztą sta rą ju ż śpiew kę, k tó rą z upodobaniem po ­ w tarzać lu bią przeciw nicy n auczania p rz y ­ rodniczego, ale którćj ogół z coraz większą p rz y słu c h u je się nieufnością. Czyż bowiem rzeczyw iście bez znaczenia dla upraw y um y­

słu być może d z ia ł w iedzy lu d zk iej, który do wyższego dojść zd o łał ro sk w itu teorety­

cznego, aniżeli ja k a k o lw ie k in n a nauka;

czyż rzeczywiście bespłodnym i m artw ym je s t zasób wiedzy, ja k ą w ychow aniec osięga z nauk, któ rych zdobycze są podstaw ą n a ­ szych pojęć um ysłowych, a zastosow ania dobrodziejstw em życia praktycznego? Z ai­

ste, uprzedzenie tylko i ru ty n a nie mogą, czy nie chcą dopatrzeć ich w artości pedago­

gicznej. F a k ty jed yn ie, mówią, fak ty i nicze­

go więcój nie wnosi nau ka wasza do um ysłu w ychowańców , niebacząc, że w b ra k u f a k ­ tów pow staje tylko jałow ość słów pustych, verba, verb a, p raeterea n ih il. N iew ątpliw ie, n au k i przyrodnicze zasobem faktów bo g a­

ctwo swe m ierzą, istotny ich wszakże ro z­

wój nie n a ilościowym zasobie polega, ale na tem ja k dalece w zajem ny zw iązek fak ­ tów ująć zdołały. Tem samem i nauczanie przyrodnicze nie może m ieć na celu obłado- wywania um ysłu uczniów zasobem szcze­

gółów i faktów , za pośrednictw em bowiem nauczania też same w ypróbow ane zasady, któ re j ą do jój w łasnego rozw oju wiodły, stosuje nau k a do rozw oju um ysłu wycho- wańca.

M etodę przy ro dniczą zw ykło się dośw iad­

czalną nazyw ać; jestto rzeczyw iście m etoda poznaw ania rzeczy z faktów , zbieranych za- pomocą dostrzegania, ale fakty nie w ypełniają całego badania; są one podstaw ą, są i uw ień­

czeniem gm achu, ale nie jego wiązaniem , są rzeczyw iście alfą i omegą, ale nie całym a l ­ fabetem , którego do czytania w księdze p rzy rod y używ am y.

P oczątkiem tym dośw iadczalnym różnią się nauki nowoczesne od nau k znanych w starożytności i w iekach średnich, k tó re się na podstaw ie dyjalektycznego O rganonu A ry stotelesa w yrabiały. Z w rot ku doświad­

czeniu sprow ad ził nauki na g ru n t realn y, rzeteln y , dał im treść istotną. D aw na sylo- gistyczna m etoda arystotelesow a uczyła łą ­ czyć m iędzy sobą pojęcia ju ż gotowe, ale nie w skazyw ała, ja k się nowe pojęcia tw o­

rz ą i odkryw ają. Rozwój wszakże nauki polega nie n a przedstaw ianiu w postaci co­

raz odm iennych wniosków tego, co już w ie­

my, ale na zdobyw aniu wiadomości now ych, n a odkryw an iu i w yn ajd ow aniu rzeczy n ie­

znanych, a do celu tego prow adzi m etoda dośw iadczalna.

B adanie przyrodnicze rospoczyna się rz e ­

czywiście od ro sp atry wania i zbierania

(3)

N r 16. WSZECHŚWIAT. 243 szczegółów drogą dostrzegania i dośw iad­

czenia, ale z ta k poznanych faktów w ypro­

w adzić należy pojęcia i praw a ogólne, co jest zadaniem indukcyi. In d u k c y ja jestto droga, zapomocą którój przechodzim y od szczegółów do ogółu, od części do całości, od zjaw isk do p raw , od dostrzeżeń do pojęć.

P ro sty więc zbiór, zestaw ienie doświadczeń i faktów , nie je s t jeszcze indukcyją, lecz tylko jój początkiem , fakty są znane, ale są j jeszcze i odosobnione i niepołączone, dopóki | nie zostaną zw iązane zasadą uogólniającą; | posiadam y p erły , ale, aby je zeszczepić, trzeb a je na szn u r naw lec. Pojęcie to nic

j

mieści się w zjaw iskach, lecz winno być j przez rozum w yprow adzone.

Nie n a prostem przeto, bezmyślnem zsy­

pyw aniu faktów polega indukcyja; przez liczne przypuszczenia przebiegać musi um ysł, zanim natrafi na pojęcie istotne,

j

a z różnych możliwości w ybierze stosowną.

Pom ysłow ość,ostrożność, troskliw ość, goto ­ wość do odrzucania przypuszczeń, skoro się w czem kolw iek nie zgadzają z faktam i, le ­ dw ie podołać mogą zadaniu wydobycia praw ogólnych ze szczegółów poznanych.

N aukę in d ukcyjną porów nyw a Bakon do pracy pszczoły, k tó ra z kw iatów pól i ogro­

dów zbiera m atery jał, ale przerabia go wła­

sną swą siłą. I nau ka m usi przedew szystkiem m ateryjał swój zbierać, a następnie rozu­

mem go przerobić, abyśmy go pojąć mogli.

P ra w a n a tu ry w ysnuw ać może wszakże ind ukcyja z należycie tylko prow adzonych doświadczeń, sam ą ju ż więc obserw acyją i doświadczeniem rozum kierow ać musi;

zw ykłe dostrzeganie, doświadczenie pospo­

lite, k tó re je s t udziałem całój ludzkości, nie może stanow ić podstaw y badania indukcy j­

nego, k tó re wym aga doświadczenia um ieję­

tnego i pew nego. Zm ysły nasze są słabe i chw iejne i w sparte być m uszą rozumem;

on to obm yśla dośw iadczenia w edług celu założonego, w ynajduje pomocnicze p rz y ­ rząd y i narzędzia. Zdolność obserw acyi wy­

m aga zdrow ych zm ysłów, a rozw ija się przez w praw ę; postęp nauki prow adzi do coraz nowych przyrządów , k tó re znów ze swój strony otw ierają nowe pola badań.

D roga indukcyi je s t pow olna i m ozolna, ale bespiecznie wznosi nas na stanow iska coraz wyższe i pewne, na k tó re zaw ieśćby

| nas n ie zdołały lotne sk rzy d ła w yobraźni lub zuchw ałe skoki spekulacyi. Z góry w zrok obejm uje okolicę rozległą, dostrzega szczegóły, k tó re m u poprzednio uchodziły, poznaje liczne ścieżki, którem i schodzić m o­

że. Je stto droga w ręcz przeciw na, p rz e j­

ście od ogółu do szczegółów, od pojęć do faktów , od praw do zjaw isk. Filozofija d a ­ wna siliła się napróżno odtw orzyć świat rzeczyw isty z pojęć ogólnych, z zasad d o ­ wolnie obranych; nau k a je d n a k w ysnuw ać może tylko praw d y z zasad, które sam a ze św iata rzeczyw istego w ydobyła, schodzenie może m ieć miejsce dopiero po w ejściu w gó­

rę, dedukcyja nastąpić może jed y n ie po in ­ dukcyi. N auki przyrod nicze bynajm niój się dedulccyi nie w yrzekają, ale używ ają jćj wtedy dopiero, g dy in d u k cy ja wzniosła je na wysokość, z którój ju ż obszar pew ien objąć mogą. W pow rotnój zaś tój drodze, w przejściu do szczegółów znajd u jem y po­

tw ierdzenie indukcyi; jeżeli bowiem poję­

cia i praw a z dośw iadczeń otrzym ane są słuszne, to rzetelnem i też być winny w szy­

stkie wnioski w ysnute z tak zdobytój z a sa ­ dy ogólnćj. I tu znowu przybyw a w po­

moc doświadczenie, ale w ch arak terze zgo ­ ła odm iennym ; nie służy teraz za p u n k t wyjścia badaniu, ale ma być p o tw ierd ze­

niem wniosku w yprow adzonego z osięgnię- tój ju ż z zasady. Nie pytam y się tu p rz y ­ rody, ja k przebiega nieznane nam zjaw isko ale zapytuiem y, czy zachodzi zjaw isko, któ ­ re przew idujem y, a tak prow adzone b ad a­

nie m a przeto samo w sobie źródło ocenia­

nia swój rzetelności i dokładności.

M etodę przyrodniczą, dośw iadczalną, zw y­

kło się in d u k cy jn ą nazyw ać; je s t ona w sza­

kże raczój indukcyjn o-dedu kcy jną, bo isto­

tnie badanie postępuje obiem a drogam i, in dukcyja prow adzi do zdobycia praw dy, którój zakres rosszerza d ed uk cy ja, p o d a­

ją c zarazem możność jćj oceny. In d u k c y ja i dedukcyja wiążą się ze sobą na każdym k ro k u w nauce; niem asz indukcyi, któraby nie p rag nęła zam ienić się w dedukcyją, ani niem a dedukcyi, k tó rćjb y ind ukcyja nic poprzedziła.

G łów ne te zasady przyrodniczej metody badań należało nam tu rozwinąć, by o d e­

przeć zarzut, że nauki przyrodnicze na

grom adzeniu tylko faktów polegają i na

(4)

244

rozw ój um ysłu nie oddziaływ ają; ten sam bowiem c h a ra k te r in d u k cy jn o -d ed u k cy jn y swój m etody p rzenoszą one do nauczania i w szechstronny działalność um ysłu wycho- w ańca do czynności pow ołują. Jeż eli zre­

sztą. obecnie jeszcze m etodzie tój nazwę przyrodniczej nadajem y, to dlatego tylko, żo n auki przyrodnicze pierw sze ją przy jęły i w yrobiły, ale nauczone tak pom yślnym p rzykładem przysw ajają ją sobie i inne g a­

łęzie wiedzy ludzkićj, ze zm ianam i, oczy­

wiście, od n a tu ry przedm iotu zależnemi:

lingw istyka, historyja, arch eo lo g ija,p sy ch o - logija, praw nictw o w yraźne p rz ed staw iają na polu tem usiłow ania, bo in d u k c y ja i de- dukcyja w y p ełn iają w szystkie n au k i w ka- żdem istotnem badaniu. W sp ie ra ją się n a ­

wzajem, ale w pędzie in d u k cy ja poprzedza dedukcyją.

I przedm iot je d n a k , i stopień rozw oju w szystkich innych um iejętności nie pozw a­

lają m etody tój stosow ać w nauczaniu szkol- nem , — zadanie to przy p ad ać może i p rz y ­ p ada je d y n ie naukom p rzy rodniczym , żadna in n a u m iejętn o ść roli tój p rz y ją ć na siebie nie może. Znaczenie więc, ja k ie m etoda dośw iadczalna, czyli indukcyjn o -d ed u k cy jn a zyskuje we wszystkich um iejętnościach, czyni niew ątpliw ie w ykład n a u k przyrodniczych w szkołach pożądanym dla w szystkich, k tó ­ rz y o bierają jak ik o lw iek zaw ód naukow y.

Z ysk ują bowiem w zór p ra k ty c zn ie prow a­

dzonej m etody, k tó ra postępow i wiedzy n a j­

potężniejsze od d ała usługi, a k tó ra i na in ­ nych polach plon zapow iada obfity. Jestto ja k b y p ro p ed eu ty k a do dalszój n auki spe- cyjalnój, zastępująca ko rzy stn ie daw ny w y­

kład logiki, o którój p. D aw id mówi „że jestto pu ste naczynie, w którem rów nie do­

brze mieścić się może wino, lu b w oda”.

Nauki przyrodnicze są więc w ogólności szkołą logicznego m yślenia. A b y bowiem człow iek m yślał i postępow ał rozw ażnie, w inien n ajp ierw należycie obserw ow ać, by d ok ładnie zd ołał ująć okoliczności rzeczy­

w iście istniejące; w inien dalój umieć wy­

p ro w ad zać w danym p rz y p ad k u praw idło ogólne, a wreszcie w inien posiadać uzdol­

nienie w ysn u w an ia z tego p ra w id ła wnio­

sków, k tó re z niego w ypływ ają. K ażda więc czynność um ysłow a p rzeb ieg a przez trzy stopnie, — przez o bserw acyją, w ypro-

w adzanie p raw a ogólnego i wysnuw anie stąd wniosków; jeżeli zaś każda nauka, należycie prow adzona, w praw iać musi um ysł do ści­

słego, logicznego m yślenia, to tylko nauki przyrodnicze, dzięki swój metodzie, nazw y- czajać go mogą do opierania wszelkich ro-

| zum owań i wywodów na podstaw ie fakty-

j

cznćj, pew nój, znanój, do ustrzegania się m atactw a, w którem dużo słów a mało rzeczy.

R ospatryw aliśm y dotąd w artość wiedzy przyrodniczej jed y n ie ze stanow iska n a u ­ czania form alnego, którego celem je3t ćw i­

czenie, rozwój i doskonalenie w ładz um y­

słowych. A le nauczanie form alne nie je st jedy nem zadaniem szkoły, obok niego wy­

stępuje i nauczanie m ateryjalne, dążące do uposażenia um ysłu ucznia dostatecznym za­

sobem wiadomości, a w m iarę rozro stu n au k I i coraz większćj zawiłości życia społecznego, drugie to zadanie szkoły coraz większego n ab iera znaczenia. Nie możemy poprzestać na py taniu, ja k się wychowaniec w szkole ro zw inął, ale py tać się też należy, czego się w niój nauczył i pod w zględem jakościo­

wym i ilościowym; w inien on wynieść ze szkoły w ykształcenie ogólne, k tó reb y go uczyniło uczestnikiem współczesnego życia um ysłowego i do wymogów życia p ra k ty ­ cznego przygotow ało. R oskw item swym teoretycznym św iadczą n auki przyrodnicze 0 swój żywotności, niezliczonem i swemi za­

stosow aniam i praktycznem i dają dowód swój płodności, nie m ogą więc „m artw ym tylko 1 bezpłodnym m ateryjalem pam ięci obcią­

żać.” Możemy chętnie nauczanie form alne stawiać n a pierw szym planie, ale dla tćj formy treści nauki lekcew ażyć nicnależy.

Mamyż n a ścianie pokoju naszego zawieszać ram y złocone, w nadziei, że kiedyś okolicz­

ności pozw olą nam w nich umieścić obraz, przez m istrza nam alow any. N auki p rz y ro ­ dnicze w równój mierze obu celom służą, bo i ram y budują i treścią je rz eteln ą w yp eł­

niają, a jeżeli w m atem atyce nauczanie fo r­

m alne przew aża, to i ona nie je st bynajm niój przedm iotem w yłącznie form alnym i bes- treściw ym ” ja k tw ierd zi p. D aw id i z n au ­ czaniem przyrodniczem ściśle się jednoczy, lub jednoczyć się winno.

N adm iar nau k przyrodniczych, obaw ia się p. D aw id, „odbiłby się zgubnie w roz­

N r 16.

W 8ZE C IIŚW IA T .

(5)

N r 16. WSZECHŚW IAT.

woju uczuć m oralnych i woli." P o g lą d ten w ym agałby zapew ne dokładniejszego uza­

sadnienia, aby wszyscy przystać nań mogli;

nam je d n a k nie o nadm iar tu chodzi, ale o rów noupraw nienie tylko nauczania hum a­

nitarnego i przyrodniczego. Bez balastu naukow ego w ykształcenie ogólne pozostanie lekkiem i pow iew nem tylko, a do potrzeb życia współczesnego niew ystarczającem .

„W epoce n au k ścisłych i konkurencyi w zajem nćj, mówi L yon P la y fair, nau k a wy­

łącznie języków starożytnych je s t anom aliją zupełną. K w ia ty lite ratu ry i dalćj będą, zasiewane i zbierane; ale szaleństw em jest wysyłać żniw iarzy, którzy zbierają kwiaty, u odrzucają zboże.”

S. Ii.

Nitryfikacyja i deniiryfikyja.

A zot w ziemi rodzajnćj znajduje się, co się tyczy form y chem icznej, w trzech róż­

nych postaciach: 1) ja k o azot organiczny, t. j. w różnego rodzaju zw iązkach azoto­

wych węgla, k tóre są składnikam i obornika (gnoju), lub gnojów ki (płynna część gnoju), lub też resztek ciał roślin, pozostałych w zie­

mi, 2) ja k o sole kw asu azotnego, lub bardzo rzadko azotaw ego i 3) jak o sole amonowe.

S tosunek m iędzy temi trzem a formami chemicznem i je st różny, zależnie od rodzaju samćj ziemi, od substancyi, które zostały tam włożone, od w arunków zew nętrznych ja k tem peratura, ilość wody i t. d. Jednakże w ogromnój większości wypadków azotu o r­

ganicznego znajd u jem y najw ięcćj, a amoni- ja k u najm nićj. K w as azotny zajm uje co do

ilości miejsce środkow e.

T a k np. stosunek m iędzy ilościami azotu w postaci am onijaku, kw asu azotnego i zw iąz­

ków organicznych, m ają się do siebie, jak:

1 : 1 0 0 : 3580 w ziemi z N ancy,

w ziem iach z okolic Pesztu, Znajom ość tego stosunku i możność n o r­

m ow ania go wedle potrzeby je st dla ro ln i­

ka bardzo ważną rzeczą, ponieważ wiemy,

że azot w zw iązkach organicznych je s t dla rośliny nieużytecznym , a możność przysw a­

ja n ia am onijaku je s t jeszcze kw estyją nie- rosstrzygnięlą. Z daje się, że związki k w a­

su azotnego sg, jeżeli nie jed y n ą, to ilościo­

wo przew ażającą formą, pod postacią którćj azot może być przez rośliny przyjętym i spożytkowanym .

D latego też byłoby pożądanem mieć w zie­

mi jak najw ięcćj azotanów. Z drugiój znów strony wiemy, że sole kw asu azotnego są bardzo słabo zatrzym yw ane przez ziemię.

K ażdy deszcz unosi z roli poważne ilości tych zw iązków, które giną wreszcie w m orzu bez żadnego pożytku. W ten sposób zbyt w ielkie, ponad m iarę potrzeb rośliny, na­

grom adzenie w ziemi azotanów, może się tylko przyczynić do większćj straty tego kosztow nego i ważnego zw iązku chem icz­

nego. Jed n ak że w ziemi, ja k to w dalszym ciągu zobaczymy, odbyw ają się pew ne pro­

cesy chemiczno - bijologiezne, k tó re ciągle zm ieniają stosunki m iędzy temi trzem a fo r­

mami zw iązków azotow ych, przeprow adza­

ją c je jed n e w drugie. P ro cesy te nie są stałe, przeciw nie łatw o zmienne: otóż ta ich niestałość pod wpływem zm iany w arunków zew nętrznych daje nam możność p oprow a­

dzenia procesu, a zarazem i unorm ow ania stosunku między ilościami wyżćj wymienio­

nych związków azotowych tak, ja k to w da- nój chw ili najlepićj odpow iada naszym c e ­ lom.

Jed n y m z takich procesów, którem i się naprzód zajm iem y, je st przejście związków organicznych i am onijaku w kwas azotny, czyli t. zw. nitryfikacyja. P rzem ian a ta by­

ła ju ż daw no znaną, jednakże dopiero w o b e­

cnych czasach stała się przedm iotem badań teoretycznych, które w yśw ietliły jój p rzy ­ czynę i wskazały bliżćj w aru nk i, w których się odbywa.

W Szwecyi i na W ęgrzech otrzym yw ano saletrę do prochu w ten sposób, że składano na kupę słomę, gnój, liście i t. p., mięszano je z ziemią orną, dodaw ano przem ytego po­

piołu roślinnego, przykryw ano rodzajem

dachu, ażeby zabespieczyć j ą od deszczu

i przeszkodzić ro zw ijan iu się na ni(5j roślin

zielonych, któreby w ytw orzoną saletrę zu-

żytkow yw ały. K u p ę tę mięszano od czasu

do czasu i polewano moczem. P o pew nym

(6)

246 WSZECHŚW IAT. N r 16.

przeciągu czasu k u p a ta oraz okoliczna zie­

m ia zaw ierały duże ilości saletry , k tórą otrzym yw ano przez w yługow anie wodą i przekrystalizow anie.

P od zw rotnikam i odbyw a się proces p o ­ dobny, tylko w znacznie w iększych rozm ia­

rach , bez interw encyi człow ieka. P o k ła d y takiśj ziemi saletrzanćj zn a jd u ją się tam zw ykle naokoło zagłębienia lub groty, k tó ­ re byw ały często naw iedzane przez p ta k i i nietoperze; m iejsca te n ap e łn ia ły się po­

woli kalem i tru p am i tych zw ierząt, a ros- k ład ające się pły n n e substancyje organicz­

ne w siąkały w g ru n t okoliczny. W szędzie, gdzie te p ro d u k ty ro sk ład u n a p o ty k ały od­

pow iednie w aru nki, u leg ały nitryfikacyi, t. j . am onijak i organiczne zw iązki azotowe zam ieniały się n a kw as azotny. T ak po­

w stałe pokład y po w iększej części w apien­

nej saletry rościągają się p ro m ien isto czę­

sto na k ilk a kilom etrów od zb io rn ik a śro d­

kowego.

Ż e proces nitryfikacyi zachodzi tu sto ­ pniowo, p rzekonyw ają nas o tem specyjalne rozbiory A . M uentza i V. M arcano. U czeni ci analizow ali guano i ziem ię saletrzaną w różnych odległościach od głów nego z b io r­

nika. R ezu ltaty ich poszukiw ań są n a stę ­ pujące:

G nano Z ie m ia Z ie m ia

A zot z w n ę trz a n a z e w n ą trz d a le k o od

g ro ty g ro ty g ro ty

organiczny . 11,74% 2,41% 0,80%

ja k o a z o ta n

w apnia . 0,00 „ 2,03 „ 10,36 „ W idzim y zatem , że im dalój od groty, tem więcej saletry, a tem m niej azotu o rga­

nicznego.

Do tej sa m e j kategoryi zjaw isk należy ogólnie używ ana m etoda odw aniania n ie ­ czystości kloacznych zapom ocą przefiltro- wywania ich przez w arstw ę ziemi. W skutek tego różne azotow e połączenia organiczne, a szczególniej am onijaki organiczne, które n ad ają t j m płynom woń niepi^zyjemną, zo­

sta ją zam ieniane na nielotne i niew onne so­

le kw asu azotnego.

T a k np. przy cedzeniu w ody kloacznój w P a ry ż u p rzez dw um etrow ą w arstw ę zie­

mi piaszczystej, pomieszczonej w szklanym cylindrze, w ilości jed n eg o litra na dobę, otrzym ano następ u jące re zu ltaty : litr płynu przed cedzeniem za w ierał azotu w zw iąz­

kach am onowych 20,6 m g, a azotu w azota­

nach 0,8 mg. Po przecedzeniu ilość azotu w azotanach wzrosła do 21,5 mg, t. j. o 20,7 mg, kiedy przeciw nie ilość azotu ja k o am o­

n ija k spadła do 1,7 mg, t. j. o 18,9 mg.

Zw yżka w ilości otrzym anego azotu pocho­

dziła z ziemi.

T akież same odw aniające d ziałanie ma i woda rzeczna, tylko w znacznie m n iej­

szym stopniu.

W szystkie wyżej w ym ienione procesy przypisyw ano daw niej bespośrednim u tle ­ niającym wpływom tlenu z pow ietrza, lub tlen u rospuszczonego w wodzie rzecznej, lu b gru n to w ej. Tym czasem bliższe b a d a ­ nia w ykazały, że rzecz się ma inaczej, że bespośrednią przyczyną u tlen iania się zw iąz­

ków azotowych są procesy życiowe pew ­ nych m ikroorganizm ów , znajdujących się w ziemi ornój i w wodzie. O d kry cie to zo­

stało dokonane w roku 1877 przez Schloe- singa i M uentza w P a ry ż u w czasie badań nad bliższem określeniem w arunków , przy których odbyw a się proces odw aniania przez ziemię.

P rz y tych dośw iadczeniach ci dwaj ucze­

ni zadali sobie pytanie, czy przy tym p ro ­ cesie odw aniania nie dałoby się czasem za­

stąpić zw ykłój ziemi przez piasek, zupełnie pozbaw iony substancyj organicznych?

W tym celu zw y k ły piasek, do którego dodano trochę w ęglanu w apnia d la n eu tra - lizacyi m ającego pow stać kw asu azotnego, został mocno w ypalony i następnie w sypany w p rostopadłe cylin dry szklane, zao patrzo­

ne zam iast dna w gęstą siatkę drucianą.

P rzez górny korek przechodziła ru rk a , z któ ­ rej powoli spływ ał kroplam i p ły n kloaczny;

p rzy p ły w jeg o był ta k uregulow any, że p rzechodził całą w arstw ę piasku dopiero po upływ ie ośmiu dni.

R ezultaty okazały się następujące: po ośmiu dniach u spodu cy lin d ra ukazały się pierw sze kro p le badanego płyn u, k tó re nie zaw ierały wcale azotanów; dopiero po u p ły ­ wie dw udziestu dni zaczęły w ystępow ać i odtąd z każdym dniem ilość ich w zrastała z rów noległem zm niejszaniem się soli am o­

nowych.

T a okoliczność, że proces nitryfikacyi nie

zaczął się odrazu, lecz dopiero po upływ ie

dw udziestu dni, naprow adziła tych dw u

(7)

N r 16. W SZECH ŚW IAT. 247 chemików n a m yśl, czy czasem przyczyną

nitryfikacyi nie są. m ikroorganizm y, które zostały w ty m piasku przez w ypalenie zni­

szczone, w skutek czego początkowo nitryfi­

kacyja ustała i zaczęła się znow u, kiedy no­

we zarodki n ap ły n ęły w raz z nieczystościa­

mi i rozw inęły się w dostatecznej ilośoi? Bo jeżeli przyczyną nitryfikacyi m ałby być ty l­

ko sam tlen, to dlaczegóż proces nie zaczął się w chw ili, kiedy pierw sza k ro p la padła na piasek?

W celu bliższego w yjaśnienia tych pytań piasek i p ły n poddano dezinfekcyi, w sta­

w iając w g ó rn ą część cy lin d ra z piaskiem miseczkę z chloroform em . O tóż po dwu dniach, przy takiej modyfikacyi doświadcze­

nia, w ściekających k roplach nieczystości nie m ożna było o d kryć ani śladu azotanów.

P oniew aż wiadom o, że chloroform działa na b ak tery je trująco, więc przypuszczenie, że to baktery je są przyczyną nitryfika­

cyi, n abrało wielkiego praw dopodobieństw a.

Z chw ilą, kiedy zostały zabite, proces ustał zupełnie.

P rzesycony chloroform em piasek jeszcze przez cztery następne tygodnie po usunięciu miseczki nie m ógł wywołać nitryfikacyi; zja­

wiła się ona je d n a k zaraz, skoro na wierzch piasku nasypano świeżćj ziemi, zaw ierającej te organizm y.

Do tych sam ych rezu ltató w doszedł R.

W a rrin g to n ; b ra ł ziemię ogrodow ą, zapeł­

n iał nią cy lin d ry szklane i przepuszczał przez nią raz czyste pow ietrze, inną razą obciążone param i kw asu karbolow ego, siar- ku w ęgla, lu b chloroform u. O to rezultaty:

I s e ry ja I I s e r y ja

P ierw o tn a ziem ia n a m ilijon czę­

ści zaw ierała . 6,12 8,91 cz. kw. azotn.

P o przepuszcze­

niu czystego po­

w ietrza zaw ier. 40,87 50,86 „ „ „ P o przepuszcze­

niu po w. z k ar-

bolem zaw ierała 17,20 40,77 „ „ „ P o przepuszcze­

n iu pow. z chlo­

roform em zaw. 9,48 7,8ó „ „ P o przepuszcze­

n iu z pow. z siar-

kiem węgla zaw. 6,70 9,75 „ „ „

J a k widzimy żadna z tych substancyj t r u ­ jących nie w strzym ała w zupełności p ro c e ­ su, ale w szystkie znacznie go osłabiały, co tłum aczy się tem , że substancyje te w stanie p ary nie są zu pełnie dobrym środkiem de- zinfekcyjnym .

W dalszym ciągu, u żyw ając różnych śro d ­ ków w yjaław iających, C. R otondi, J . Uffel- mann, J . F o d o r i inni, robiąc dośw iadczenia w różnych w aru nk ach dow iedli, że niti^yfi- kacyja nie może się odbyw ać bez udziału specyjalnego ferm entu, czy m ik ro o rg an iz­

mu, k tó ry zn ajd u je się przew ażnie w w ierz­

chnich w arstw ach ziemi rodzajnój, ale w y­

stępuje także i w wodzie drenow ój, rz e ­ cznej.

W a ru n k i, p rz y których nitryfikacyja za­

chodzi, wskazują nam także, że m am y tu do czynienia z istotam i ożywionemi.

T ak , co się tyczy w pływ u tem p eratu ry na życie bakteryj wogóle, to wiemy, że po ogrzaniu ich do tem peratu ry , leżącej trochę niżej od stu stopni, pozbaw iam y j e życia;

je ż e li zaś mamy do czynienia z za ro d n ik a­

mi (sporam i) w stanie zasuszonym , to do za­

bicia ich p o trzeba tem p eratu ry cokolw iek wyższej od tem p eratu ry w rzenia wody. D a ­ lej wiemy, że każdy rodzaj baktei'yi ma swo- ję specyjalną tem peraturę, p rzy której p ro ­ cesy życiowe przebiegają n ajintensy w niej;

je s tto t. zw. optim um tem p eratu ry (w odróż­

nieniu od m axim um , przy którem one usta­

ją zupełnie); co się tyczy niskich tem p era­

tu r, to skonstatow ano, że niektóre z balste- ry j w ytrzym ują naw et zim no, wynoszące

— 18° C i niżej.

T eż same objaw y spotykam y i w w a ru n ­ kach, potrzebnych do przebiegu nitryfik a­

cyi. W ypalenie piasku, ja k to widzieliśm y w początkow ych dośw iadczeniach Schloe- singa i M uentza, pozbaw iło go tych w łasno ­ ści. Toż samo nitryfikacyja ma swoje o p ti­

mum tem peratury, które po dług tych dw u badaczy leży koło 37° C; p rzy 12° je s t je s z ­ cze bardzo w idoczną, przy 5° odbywa się b ardzo wolno, natom iast p rzy 55° ustaje z u ­ pełnie: jestto m axim um . B ardzo niska tem ­ p e ra tu ra zapew ne tym bakteryjom nie szko­

dzi, ponieważ ziem ia nie traci swych w ła ­ sności nitryfikacyjnych w czasie mrozów z i­

mowych.

(8)

w s z e c h ś w i a t . N r 16.

W ilgoć jest tak że bardzo wielkiego z n a ­ czenia; zupełne w yschnięcie ziem i zabija ferm ent, tym czasem o dw rotn ie ze wzrostem w ilgoci w z rasta i natężenie samego procesu.

Rozum ie się.że i tu obfitość wody w gruncie m usi mieć sw oje granice, których bez szko­

dy dla nitryfikacyi przekroczyć nie może;

w sku tek zbytniej wilgoci w ziem i dostęp pow ietrza zostaje utru d n io n y m i wówczas, ja k to później zobaczymy, nietylko, że nowe ilości azotanów się nie tw orzą, ale p rz e ­ ciwnie ju ż utw orzone zostają znow u zam ie­

nione na zw iązki am onijakalne: następuje t. zw. d enitryfikacyja.

W szelkie wolne kw asy, lub alk alija, w re­

szcie rospuszczalne, silnie alkaliczne w ęgla­

ny am onu, sodu lu b potasu, szkodzą, n it r y ­ fikacyi, jeże li są mniej roscieńczone, niż 2—3 na tysiąc.

D latego też dodanie do ro stw oru lub zie­

mi w ęglanu w apnia przyśpiesza nitryfikacy- ją , poniew aż ciało to zobojętnia pow stający wolny k w as azotny, k tó ry ja k o kw as, k o n ­ centru jąc się powoli, w strzym ałby cały p ro ­ ces, zabijając b akteryje.

Ś w iatło oddziaływ a szk odliw ie zarów no na większość b ak tery j, szczególniej niepo- siadających barw ników , ja k i na nitryfika- cyją, ja k to w skazują odpow iednie dośw iad­

czenia R. W a rrin g to n a . D w ie flaszki zosta­

ły napełnione wodnym rostw orem salm ijaku (1 cm3 zaw ierał 0,025 m g am onijaku); n a ­ stępnie do każdej z nich w sypano po 1 g ziemi ogrodow ej, zatkano i je d n ę postaw io­

no w ciemności, d ru g ą n a św ietle. P o dw u miesiącach we flaszce, pozostającej w cie­

mności, m ożna było w ykazać spore ilości kw asu azotnego, tym czasem flaszka, k tó ra stała na świetle, nie z a w iera ła ani śladu tego kw asu. S łabe św iatło w pływ a, ale bardzo nieznacznie. N atom iast na n itryfik acyją, o d ­ byw ającą się w ziem i, j a k to m ożna było zgory przew idzieć w skutek je j nieprzezro- czystości, św iatło nie oddziaływ a wcale.

(dok. nast.).

F. Jabłczyńslti.

248

Z T EO R Y I

POWSTAWANIA GÓR.

N iezbyt daw nem i jeszcze są czasy, kiedy w gieologii dynam icznej za pew nik n iezbi­

ty uw ażano odśrodkowa d ziałanie sił g óro­

tw órczych w kieru n k u prom ienia ziemi i skałom krystalicznym , czyli ja k je zwano podówczas „plutonicznym ”, przypisyw ano rolę głów nego czynnika, wynoszącego p a­

sm a górskie ponad poziom okolicy. W p ra w ­ dzie pasmowry, a zw łaszcza łukow y p rz e ­ bieg grzbietów górskich w hipotezie tej nie znajdow ał w ytłum aczenia, ja k rów nież w wielu pasm ach górskich b rak ło k ry sta ­ licznego ją d ra , teo ry ja podniesień wszakże, uświęcona pow agą H u m b o ld ta i L eopolda y. Bucha, trzym ała się uporczyw ie. K res jój położyła dopiero znakom ita praca Sues- sa „O pow staniu A lp ó w ”, którój głów ne zasady w swoim czasie w a rty k u le moim

„O rogieniczna teo ry ja Suessa i H eim a w za­

stosow aniu do łańcucha A n d ó w ” czytelni­

kom W szechśw iata m iałem sposobność w y­

łożyć. D zisiaj poruszę je d n ę z d ru g o rz ę ­ dnych kw estyj tój teoryi, będącą na czasie, gdyż świeżo akadem ija pary sk a rospisała k on k u rs na ten tem at, m ianowicie rolę dyz- lokacyj poziom ych przy w ypiętrzaniu p a­

sem górskich.

K ażde pasm o gór jest zw ykle rezultatem dwu sił górotw órczych: dośrodkow ej, w y­

wołanej przez kurczenie się kuli ziemskiej i zbliżanie k u jej środkow i pojedyńczych części skorupy, czyli zapadanie się tych o sta ­ tn ic h , oraz stycznej, w yw ołanej przez m ar­

szczenie się skorupy ziem skiej. R e z u lta ­ tem pierw szej je s t utw orzenie niziny u p o d ­ nóża pasm a, np. G alicyjskiej i W ęgier­

skiej n iziny u podnóża K a rp at. R e z u lta ­ tem drugiej sfałdow anie leżących przedtem poziomo pokładów w siodła i łęki.

P rz y działaniu jed nó j tylko siły stycznej (ciśnienia bocznego) w ytw arza się szereg siodeł pom iędzy sobą rów noległych, z k tó ­ ry ch każde będzie m iało w planie kształt łuk u, zakreślonego prom ieniem , w yobrażo­

nym przez kierun ek d ziałan ia siły g ó ro­

tw órczej. N apotkaw szy w ruchu swym na

(9)

Nr 16. 249 opór, np. na istniejące już daw niej pasmo

wyżyn, złożone z tw ardych i niepodatnych skał, np. granitow ych, łu k górskiego pasma wym inie przeszkodę, w paśm ie zaś samem, zgodnie z p raw am i ru ch u falistego, nastąpi ru c h odw rotny, w którym siła falująca będzie m iała siedlisko w punkcie oporu i w tem też m iejscu pow staną w budowie gór znaczne zm iany, polegające przcde- wszystkiem na znacznie większem zbliżeniu pom iędzy sobą i większem przeto zbliżeniu do pionu siodeł górskich.

P rz y działan iu samój tylko siły stycznej, k tó ra z biegiem czasu może zm ieniać swój k ieru n e k zależnie od zjaw isk tektonicznych, odbyw ających się w środkow ym punkcie jej wyjścia, pow stają oprócz fałdów mniej, lub więcej strom o w ypiętrzonych i ku sobie przysuniętych — pęknięcia skorupy ziem ­ sk ie j dw ojakiego rodzaju:

P ierw sze — pionowe, przecinające pasmo górskie poprzecznie w k ieru n k u działania siły górotw órczej. Szczeliny te są n iekie­

dy bardzo blisko siebie położone, niekiedy zaś przeciw nie dość odległe, a cała masa pasm a górskiego, zaw arta pom iędzy d w ie­

ma takiem i szczelinam i, jest w stosunku do masy przyległej przesuniętą poziomo w k ie­

ru n k u siły górotw órczćj na mniejsze, lub większe odległości. Podobny system spę­

kań, przez górników niem ieckich oznaczo­

nych m ianem liści — Bl&ttfer, przecina po­

m iędzy innem i w k ieru n k u P n W całą wy­

żynę K ielecko - Sandom ierską. Owe szcze­

liny poprzeczne sięgają niekiedy bardzo głęboko i są zw ykle w ypełnione przez ru d y kruszcow e zarów no infiltracyjnego, ja k i w yziew ow ego pochodzenia, a w razie skrzyżow ania się z system em spękań p o ­ dłużnych, w ytw orzonego działaniem siły o d ­ środkow ej, w y tw arza się t. zw. oddzielnośó ciosowa wielu skał, np. kw arcytów Ś w ięto­

krzyskich i ciosowych piaskowców niem iec­

kich.

D rugim rodzajem spękań, w ytw orzonych przez ciśnienie styczne, są szczeliny pozio­

me, w zdłuż których wyższa część pokładów skalnych danego pasm a ulega również prze­

sunięciu poziom em u (G leitung). P rzytem , jeże li owa część zesunięta sk ład a się z sio­

deł pionowo ustaw ionych, następuje zw y­

kle obalenie siodeł na zew nątrz, w k ie ru n ­

ku siły górotw órczej. Uskoki tego ro d z a­

ju , przez gieologów francuskich zwane fail- les, m ają rów nież ważne znaczenie w g ó r­

nictw ie, w ypełnione są bowiem zw ykle przez ru d y infiltracyjne. O ile wnosić mo-

j

żna z dotychczasow ych wiadomości naszych

| kopalnie M iedzianogórskie w podobnych zn ajd u ją się w arunkach.

Jeż eli teraz do działania siły stycznej d o ­ łączym y rów nież d ziałania siły dośrodko­

wej, mogą nastąpić dw a w ypadki: albo pas, zapadający się poniżej daw nego poziomu swego, leży n a zew nętrznej stronic łu k u górskiego, albo też na w ew nętrznej, co w y­

w ołuje odm ienne zjaw iska tektoniczne. S k a ­ ły, ściśnięte w fałdy i siodła, posiadają zn a­

czną siłę prężności, niekiedy bespośrednio naw et obserwować się dającej. Prężność ta powoduje, że łu k górski w miejscu, gdzie w skutek zapadnięcia się części skorupy

i

ziem skiej znika zapora, pow strzym ująca ru ch jego dalszy, w ygina się w stronę zapa­

dnięcia, w ytw arzając na ogólnej linii krzy­

wizny pasm a pojedyńcze wystające garby, w któ ry ch p rzy tem w arstw y są zawsze izoklinalnie obalone i m ają upad je d n o ­ stronny.

Jeżeli tedy zapadnięta część będzie przy i zew nętrznej stronie łu k u położona, siodła antyk lin aln e obalają się naprzód, p rzyjm u -

| ją c pochył jed n o stro n n y ku środkow i siły górotw órczej, od zapadnięcia skierow any i na łu k u górskim pojaw ia się wypukłość,

j

p rzy kry w ająca obalonem i nazew nątrz fa ł­

dami poziomo leżące w arstw y u podnóża pasm a. Zjaw isko podobne przedstaw iają K a rp a ty np. n a granicy rów niny podol­

skiej.

W drugim w ypadku, t. j . jeżeli zapada

| się w ew nętrzna strona łuk u, n astępu je z ja ­ wisko podobne ja k przy nap o tk an iu oporu i na drodze swojej, to je s t w ytw arza się fala

i

pow rotna i siodła anty klin aln e, a naw et izoklinalnie nazew nątrz obalone, ja k g d y b y je ktoś z dołu silnie nacisnął, obalają się w k ierun ku odw rotnym , ku środkowi, a w arstw y p rzy b ierają pochył jed n o stro n ­ ny od środka łuk u nazew nątrz. Zjaw i­

sko podobnej fali pow rotnej (R iickfallung)

przedstaw ia pasm o gór Św iętokrzyskich

i C hęcińskich, które, aczkolwiek wygięcie

i łu k u na północ świadczy, że w ypiętrzyła

(10)

250 W SZECH ŚW IA T. N r 16.

je siła od p o łu d n ia działająca i w arstw y przeto u p ad bądź an ty k lin aln y , bądź też izoklinalny (obalony) na południeby mieć pow inny — w większości w ypadków, zw ła­

szcza w południow ćj swój części, m ają stale up ad północny, p rzedstaw iając o b a­

lone naw ew n ątrz w skutek zapadnięcia się galicyjskiego niżu, siodła i łęki.

T e są głów ne zarysy poruszonej przez akadem iją francuską kw esty i, którćj o p ra­

cow anie na terenie krajow ym wielce w dzię­

czną przedstaw ićby m ogło robotę, dotych­

czas bowiem nic praw ie w tym k ieru n k u nietylko w g órach Ś w iętokrzyskich, ale i w K a rp atac h nie uczyniono.

D r J ó z e f Siem iradzki.

M U I E U M D W O R S K I E

N A U K P R Z Y R O D N I C Z Y C H

w "^7"ieca.2a.ivi..

O lbrzym i postęp nau k p rzy rodniczy ch w naszem stuleciu w yw ołał tak nadzw yczaj­

nie w ielkie nagrom adzenie m atery jałó w ze wszystkich działów p rz y ro d y , że dotych­

czas zaledw o tylk o k ilk a pierw szorzędnych stolic pokusić się mogło om niój więcój kom ­ pletne zeb ran ie tychże. P o tę g a A n g lii na m orzu i jój kolonije we w szystkich n a j­

odleglejszych za k ątk ach ziemi stw orzyły

j

z L ondynu praw dziw y, przez nikogo po ; dziś dzień niedościgniony, skarbiec tworów przyrody.

Niem ogąc się kusić o pierw szeństw o, j długo w alczyły pom iędzy sobą P a ry ż i W ie ­ deń o drugie p rzynajm niej miejsce. T ra - dycyja i w ielkie pow agi naukow e dziś j e ­ szcze utrzym ują, zbiory p aryskie w całym ich blasku sław y, niestety, dodać w ypada, że sław a ta, zam iast się pow iększać, coraz bardzićj się zm niejsza. N owy w spaniały gm ach w iedeńskiego M uzeum p rz y ro d n i­

czego o d ra zu zw rócił na siebie u w agę całe­

go uczonego św iata, a w ielkie przy ro d n icze zbiory, rosproszone przed tem po różnych gabinetach, stw o rzy ły całość ta k potężną, że

każdy dziś palm ę pierw szeństw a W iednio­

wi oddać musi.

P o czątek swój cenne te zbiory zaw dzię­

czają szczególniejszem u zam iłow aniu cesa­

rz a F ranciszka I do n a u k przyrodniczych.

Wysoką, p rotekcyją osłonięte n au k i rozw i­

ja ł y się coraz bardziój, uczeni ze w szyst­

kich stro n św iata zbiegali się do W iednia, by u stóp tronu złożyć skarby swój w ie­

dzy w księgach i zbiorach. Początkow o (1748 r.) całe m uzeum oraz pracow nia ce­

sarsk a m ieściły się w jednój z sal biblijote- ki dw orskiój, w ro k u 1764 zapełniono zbio­

ram i ju ż dziesięć olbrzym ich sal, wreszcie zabrakło m iejsca w pałacu cesarskim , a po- jedyńcze kolekcyje tak w ielkie p rz y b rały rozm iary, że m usiano dla odpow iedniego ułożenia całości pom yślić o osobnym dla nich gm achu. C esarz F ran ciszek Józef, którego szczególniójszój szczodrobliwości ju ż tyle sztu k a i nauki zaw dzięczają, p o ­ stanow ił obok w spaniałych gmachów, p o ­ święconych muzyce i kom edyi klasycznój wznieść jeszcze obok swego pałacu dw a przy b y tk i d la sztuk pięknych i nau k p rzy ­ rodniczych.

N aprzeciw pałacu cesarskiego, przy t.

zw R ingu, stanęły dw a zupełnie do siebie podobne b udy nk i o olbrzym ich, niesym e­

trycznie k u przodow i w ysuniętych kopu ­ łach. Gm achy te, z k tóry ch je d e n od ulicy B abenbergów , uw ieńczony na kopule posągiem P a lla s A teny, poświęcony je s t sztukom pięknym i starożytnościom ; drugi zaś od ulicy B ellaria z H eliosem , bogiem słońca n a szczycie, je s t przybytkiem n auk przyrodniczych, w ykonane są podług planó w wiedeńskiego arch itek ta barona H asenaue- ra, dobrze znanego ogółowi z budow y no­

wego te a tru dw orskiego, now ego B urgu o O t o O i wielu innych m on um entalnych gmachów.

P rze strzeń , ja k ą zajm uje m uzeum p rzy ­ rodnicze, ma k sz ta łt prostokąta, którego bo­

ki dłuższe m ają po 170 m etrów , a krótsze po 70 m etrów. N aprzód w ysunięty fronton środkow ego tra k tu je st w yniesiony do w y­

sokości przeszło 31 m etrów , ponad nim

wznosi się dopiero 33-m etrow a ośmiobocz-

na kopuła. W czterech tab ern ak u lac h u stóp

kopuły są umieszczone cztery olbrzym ie

siedzące postaci: H efajstosa, Giei, P o sejd o ­

na i U ranii, alegoryje elem entów: ognia,

(11)

N r 16. w s z e c h ś w i a t . 251 ziemi, wody i pow ietrza. N iezm ierne bo­

gactw o ozdób frontow ych niknie praw ie zupełnie wobec olbrzym ich ich wielkości.

P rz y bliższem ro spatrzeniu widzi się dopie­

ro m nóstwo w ielkich posągów, m edalijonów i napisów , obejm ujących w sobie w szyst­

kich tych, k tó rz y zasłynęli jak o pierw szo­

rzędne gw iazdy w naukach przyrodniczych, oraz w yobrażenia tych w ielkich odkryć i w ynalazków , które, rozjaśniając coraz bardziej h o ry zo n t naszych badań, popchnę­

ły ludzkość na zupełnie nowe tory.

Mimo coraz większego podziw u, ja k i w yw ołują rozm iary gm achu i nagrom adzo­

ne piękne szczegóły, samo w nętrze tego pałacu n auki w yw iera w rażenie p ra w d zi­

wie olśniew ające. Rozrzucone złocone sztu- k atery je po jasn o upstrzonych m arm urach, w śród tysiąca praw dziw ie artystycznych płaskorzeźb i fresków , tak podbijają widza, że większość, podziw iając w spaniałość oto­

czenia, na chw ilę bezw iednie zapomina o ce­

lu swego przybycia.

N ajbardziej artystycznem wykonaniem odznacza się przede wszystkiem k latk a scho­

dowa o stopniach z białego m arm uru, 0 ścianach, Wyłożonych żółtaw ym stiukiem , a n ak ry ta sufitem, na którym rospostarty olbrzym i obraz C anona, przedstaw iający w tytanicznych postaciach, o potężnych k ształtach, przebieg życia, walkę sił do­

brych i złych. T u ż obok zn ajd u jący się ośm iokątny, k o p u łą zam knięty przedsionek w abi oko szczególniejszem nagrom adze­

niem figuralnych ozdób. P o d herbam i p a­

nującej ro dzin y um ieszczone em blem aty przedstaw ionych w m uzeach nauk n ader m alowniczo odb ijają od płaskorzeźb, p rz ed ­ staw iających w alki różnych teoryj p rzyro- dnicznych, łowy i obłaskaw ianie zw ierząt 1 tym podobne praw dziw ie artystyczne i z w ielkim sm akiem przedstaw ione ale- goryje.

P rzech odzim y teraz do opisu zbiorów samych.

Zbiory dzielą się na oddziały: m ineralo- giczno-petrograficzny, gieologiczno-paleon- tologiczny, przedhistoryczny, etnograficzny, zoologiczny i botaniczny.

W szystkie zbiory, ściśle przyrodnicze, w ystaw ione na widok publiczny, ja k zbiór m ineralogiczny, gieologiczny, zoologiczny

i botaniczny p rzedstaw iają typ y rodzajów całego św iata oraz szczegółowy przegląd form , znajdujących się w A ustryi, głównie zaś w okolicy W iednia. Zakres ten zbiorów pozw ala robić publiczności pew ne n au k o ­ we stu d y ja n ad całością przyrody oraz po­

rów nać to, co j ą zainteresow ać mogło w wy­

cieczkach poza m iasto. M a te ry ja ł ściśle opracow any i um iejętnie zestaw iony, dając w yborny środek kształcenia się p o czątku ­ jący m badaczom przy rod y, zachęca ich p rzez to nadanie w łaśnie g run to w n ych p o d ­ staw ich d yletanckim studyjom do dalszej w ytrw ałej pracy. O prócz tego czysto pe- dagogicznego celu zbiory m uzealne wielkim swym zakresem i rozm aitością form, up rzy ­ tom niających całe życie przyrody, są dla ogółu publiczności ju ż przez proste syste­

m atyczne ich obejrzenie znakom itym środ ­ kiem zapoznania się z otaczającą natu rą oraz z jój cudami, jak ie nam k ry ją głębie m orza, lub dziewicze lasy okolic zw ro tni­

kow ych.

O ddział m ineralogiczno - petrograficzny (sal 5), oprócz olbrzym iej kolekcyi drogich kam ieni, ocenionych przeszło na sześć m ili- jonów złr., zainteresow ać musi przede wszy­

stkiem swym najliczniejszym w całym świe- cie zbiorem m eteorytów . Uczeni i pro­

staczkow ie rów nie tłum nie grom adzą się koło tych kolosów z żelaza, lctóremi nas od czasu do czasu ob darzają nieba, zadum ani nad tem, tak wiele mówiącem, a mimo tego m ającem jeszcze tak w iele do w ypowiedze­

nia, zjawiskiem .

O ddział ten dzieli się na: 1) zbiór term i­

nologiczny, służący do w yjaśniania te c h n i­

cznych wyrażeń, 2) zbiór sztucznie o trzy ­ manych kryształów , 3) zbiór dynam iczny m inerałów (stalak ty ty , stalagm ity, den d ry - ty etc.), 4) zbiór system atyczny m inerałów całój ziemi, ułożony wedle system u chem i­

cznego G rotha, 5) zbiór kam ieni szlachet­

nych w stanie naturalnym i oszlifowanym, 6) zbiór techniczny m inerałów (produkty górnicze i m ateryjały budow lane), 7) zbiór meteorytów (m eteoryty kam ienne z 270 miejscowości, wagi 594 kilogram ów , meteo­

ry ty żelazne, ze 145 miejscowości, wagi 1030 kilogram ów ).

O ddział gieologiczno - paleontologiczny

(sal pięć) przedstaw ia na w ybornych, n ad er

(12)

_ 2 5 2

pouczających egzem plarzach życie stw orzeń t. zw. przedpotopow ych. Zacząw szy od r o ­ ślin skam ieniałych aż do resztek m am uta i niedźw iedzi jaskiniow ych , m am y tutaj wszystko to, co przed w iekam i ożyw iało naszę ziemię.

O ddział ten dzieli się na 1) zbiór tak zw a­

n ych hieroglifów i skam ieniałości roślin ­ nych, 2) zbiór dynam iczno - gieologiczny, odciski i skam ieniałości fauny epoki paleo- zoicznćj, 2) epoki mezozoicznój, 3) epoki kenozoicznćj, 3) szczątki w ielkich ptaków i ssących trzeciej epoki (w spaniale egzem ­ plarze D inotherium bavaricum i F e lix spae- ląa). B ra k tylko człow ieka, dziś p ana całej ziemi. W reszcie uk azu je się i on ja k o k o ­ rona całego stw orzenia. R ozbudzającym się coraz b ardziej rozum em opanow u je siły przyrody; okrzesyw ając tw ard e kam ienie na m ioty i strza ły , odk ry w a ogień, tego prao jca całego postępu. Rozw ój ten p ier­

wotny człow ieka przedstaw ia od d ział p rz ed ­ h istoryczny m uzeum (trz y sale). Zacząw ­ szy od zaledw o p rzygładzonych narzędzi epoki kam iennej aż do w ykw intnych w yro­

bów złotniczych epoki M erow ingów , rosta- cza się p rzed nam i o braz naszego p ie rw o t­

nego rozw oju. P e rłą całego zbioru są p rz e­

śliczne w ykopaliska z H a lls ta tt, który ch odkrycie w yw ołało p raw dziw y p rzew rót w całej p ra h isto ry i E u ro p y środ kow ej.

O d d ział ten dzieli się na: 1) zb io ry z epo­

ki kam iennej p ie rw o tn e j, 2) z epoki k a ­ m iennej późniejszej, 3) z epoki bronzowój, 4) z epoki żelaznej pierw o tn ćj (H a llsta tt), 5) z epoki żelaznej późniejszej (L a Tóne), (3) z epoki pano w an ia rzym skiego, 7) z epo­

ki M erowingów, od w ędrów ki narodów aż do K aro la W ielkiego.

Z epoką M erow ingów zaczynają się ju ż dla nas czasy historyczne. O przeszłości

j

głoszą nie m artw e dzieła rą k ludzkich, lecz żyw e słowo, zam knięte w księgach, sław i w ielkie czyny przeszłości. C yw ilizacyja n a ­ sza, rozw inięta na tle chrystyjanizm u, tętn i ustaw icznie tem samem życiem, postęp ując n ap rzó d coraz pręd zej, coraz żyw iej. W ie l­

kie o d k ry cia n au k i, dzieła m istrzów i po­

św ięcenia je d n o ste k d la ogółu i d la k ra ju znaczą ten ja sn y szlak jeszcze jaśniejszem i p u nktam i. Ż yjem y i czujem y w koło sie­

bie to życie. Są je d n a k k ra je , gdzie życie !

N r 1&__

to inaczej płynie, gdzie rozlaw szy się w sze­

ro kie jezio ro, usnęło, lub też zginęło bez śladu. W ykopaliska P e ru św iadczą o p r a ­ starej tam że kulturze, pod wielu w zględam i wyższój niż dzisiejsza, której ślady głoszą nie żyjące tam że narod y, lecz m artw e łono ziem i z zam kniętem i w niej sk arbam i p rz e ­ szłości. Skrystalizow ane w swej wysokiej cyw ilizacyi C h in / zam ierają w raz z daw ną duchow ą wyższością, gdy równocześnie d zi­

k i australijczy k zaledwie zaczyna rozum ieć użycie najpo trzebniejszych n arzędzi z k a ­ m ienia. D zieła rę k i człow ieka p ierw o tn e­

go, życie jeg o całe i to, czego mu potrzeba do życia, obejm uje oddział etnograficzny (sal osiem). Zebrane tu taj w ytw ory rą k ludzkich, sztuki i przem ysłu w szystkich n a ­ rodów i szczepów ziemi uw idoczniają tysią- cznemi okazam i w ybornie to tak dalekie i tak bardzo różne od nas ich życie.

P ierw sze piętro (20 sal) zajm ują same zbiory zoologiczne. Ju ż ten obszar jest najw ym ow niejszym dowodem ich wielkości.

N ajcenniejszą kolekcyją, je d y n ą w swoim rodzaju, je s t ko lekcyją ryb (sa ltrz y ), p rz e d ­ staw iającą w spirytusie, lub w zasuszonych egzem plarzach wszystkie dotychczas zn a le­

zione typy ryb. W dziale zw ierząt ssących zw raca szczególniejszą uwagę osobna sala, obejm ująca trofea m yśliw skie zm arłego ar- cyksięcia R udolfa z jeg o polow ań w A u- stry i i podróży na W schód.

O d d ział botaniczny (d rug ie pięt^-o, sal pięć) stanow i obok wielkiego zbioru owo­

ców i p rodu któw roślinn ych , d la szerszej publiczności niep rzystęp ny zielnik, zaw ie­

ra ją c y przeszło m ilijon roślin z całego św iata.

M uzeum przyrodnicze ma oprócz zadania kształcenia szerszej publiczności, drugie j e ­ szcze ważniejsze — posuw ania nauki na n o ­ we tory. A b y odpow iedzieć tem u tak sze­

rokiem u celowi, pow ołano do zai-ządu m u­

zeum grono w ybitniejszych uczonych au- stryjack ich , których obowiązkiem je s t nie- tylk o nadzór nad pow ierzonem i im zbio ra­

mi, lecz także opracow yw anie now ych u sta­

wicznie nadsyłanych m ateryjałów . In te n ­

dentem m uzeum przyrodniczego je s t dr

H a u er, gieolog europejskiej sław y, obok

którego g ru p u je się w pięciu rangach trzy ­

dziestu urzędników , dw udziestu p ra k ty k a n ­

wszECnświAt.

(13)

N r 10. W SZECHŚW IAT. 253 tów, zajm ujących się pracam i naukow e-

mi, dziesięciu prep arato ró w , utrzym ujących zbiory w porządku, trzy n astu służących, d o ­ danych do odpow iednich pracow ni, oraz dw udziestu dozorców, doglądających po­

rz ąd k u w salach podczas odwiedzin p u b li­

czności. Poniew aż zbiory przyrodnicze s j własnością panującćj rodziny, utrzym anie m uzeum oraz cała służba je s t na etacie dw orskim , urzędnicy zaś, przydzieleni do u rzędu najw yższego ochm istrza, stanow ią t.. zw. sztab dw oru. O prócz zbiorów , wy­

staw ionych na w idok publiczny, są jeszcze olbrzym ie ściśle naukow e kolekcyje, stano­

wiące właściw e ją d ro całego muzeum, do­

stępne jed n ak że tylko za osobnem pozwo­

leniem dla ludzi, specyjalnie studyjom n au ­ kow ym się pośw ięcających.

K ażdy oddział ma osobną biblijotekę, z k tórych najm niejsza botaniczna liczy p rz e ­ szło dw adzieścia tysięcy tomów. O prócz tego wszyscy wyżsi urzędnicy m ają swe naukow e pracow nie; pojedyncze zaś oddzia­

ły — specyjalne laboratoi^yja, ja k laborato- ryjum chem iczne, fotograficzne, szlifiernie, w ypychalnie, kuchnie do p reparow ania i t. d.

K oszty u trzym ania całego muzeum p rz e­

chodzą sumę 150000 złr. rocznic, z czego 80000 złr. idzie n a pensyje urzędników , 36500 złr. na u trzym anie pojedynczych o d ­ działów (oddział zoologiczny 16000 złr., gieologiczny, paleontologiczny, etnograficz­

ny i p rahistory czny po 4500 złr., oddział botaniczny 2500 złr.), 4000 złr. na w yda­

wnictwo ro cznika naukow ego; reszta zaś na zapłatę służących i u trzym anie gm achu.

Now e m uzeum dw orskie w W iedniu je st jed n y m z najlepszych dowodów ogólnego zainteresow ania się publiczności naukam i przyrodniczem i. P rze z niespełna pięć m ie­

sięcy od otw arcia m uzeum zw iedziło je przeszło 275000 osób,z czego więcój niż po­

ło w a p rzy p ad a na samę publiczność n ie ­ dzielną. P om inąw szy pierw sze tygodnie, w k tórych u d z ia ł publiczności był nadzw y­

czajnie liczny, dochodził bowiem w niedzie­

le do dw unastu tysięcy, postaw ić już można dziś ja k o mnićj więcśj stałą norm ę zw iedza­

jący ch w dzień zw ykły 4 500, w niedziele i św ięta 7 000 osób. W ielki ten napływ p u ­ bliczności ze w szystkich klas i stanów tłu-

;

I maczy się z jednój strony budzącą się coraz bardzićj w szerszych kolach potrzebą zapo­

znania się z przyrod ą, z drugićj strony zaś nadzw yczajną przystępnością, wspaniałem urządzeniem i bogactw em wiedeńskich zbio­

rów przyrodniczych rodziny panującćj.

D r Ign. Szyszyłowicz.

SPRAWOZDANIE.

Inż. Romana Niewiadomskiego. R a cy jo n aln e p r o ­ je k to w a n ie lin ij o b jazd o w y ch n a k o lejach ż elaz ­ nych. W a rsz a w a , 1890.

W o s ta tn ic h czasach w yszła k sią że cz k a 39 s tr o ­ n ic d ru k u i d w ie ta b lic e ry su n k ó w m a ją c a , pod p o w yższym ty tu łe m . P rz e d m io t p rzez a u to r a t r a k ­ to w a n y n a le ż y s p e c y ja ln ie do d z ie d zin y k o le jn i­

ctw a.

A u to r, ja k p o w ia d a w e w s tę p ie , n iera z p ro je k to ­ w a ł lin ije o b jaz d o w e i zaw sze c z u ł b ra k wzorów do o b ra c h o w y w a n ia ic h k ie ru n k u ; a ra c h u n e k , w o b e c p o trz e b y u w z g lęd n ian ia , p rócz w a ru n k ó w m ie jsc o w y ch , ta k ż e i w y m a g ań m in is te ry ja ln y c b , p rz e d s ta w ia t u z n aczn e tr u d n o ś c i. T o też in ż y ­ n ie ro w ie , p r o je k tu ją c y o b jaz d y , zw ykli je o m ija ć i n iec k cą c w y k o n y w a ć ż m u d n y c h ra c h u n k ó w ści- sly o h . w oleli zazw yczaj w y ty c zy ć o b jazd co k o l­

w iek z a d lu g i, b y le b y czy n ił zad o ść w a ru n k o m m i- n is te ry ja ln y m .

A u to r słu sz n ie w y k a zu je n iew łaściw o ść p o d o ­ b n e g o p o stęp o w an ia i n a w e t p rz e k o n y w a lic z b a ­ m i, że p o c ią g a ono d o ść z n a c z n e s tr a ty m a te ry - ja ln e za sobą. A u to r o b lic z a k o sz t zw ięk sze n ia sa m y ch ro b ó t z ie m n y c h , p rz y ś r e d n ic h w a r u n ­ k a c h m iejsco w y ch (w ysokości n a sy p u od 1 d o 1 */*

s a ż e n a ), n a 10 d o 20 ru b li za k a ż d y sażen b ie ż ą ­ cy w y d łu ż en ia o b jaz d u jo d n o to ro w e g o p o n a d p o ­ trz e b ę . Z a k ażd y sażen w y d łu ż e n ia o b ja z d u d w u ­ to ro w e g o w n a s y p ie 8-sażenow ym , ko9zt w ynosi do 65 ru b li. A w y ty c z a ją c bez ra c h u n k u , m o żn a się om y lić o 2 0 —30 saż.

A u to r s ta r a się w d a ls z y m c ią g u ro z w iąz a ć a n a ­ lity c z n ie z a d a n ie ra c y jo n a ln e g o p ro je k to w a n ia li­

n ij o b jaz d o w y c h i w ty m celu w y p ro w a d z a s z e re g w zorów d la w szelk ich m o żliw y ch k o m b in ao y j w a ­ ru n k ó w m iejsco w y ch .

W zo ry te , d o g o d n e w u ży ciu , rz eo z y w iśc ie ro z ­ w ią z u ją k w e sty ją i we w szelk ich m o ż liw y c h w y ­ p a d k a c h zasto so w ać się d a ją . T o też książeczka p. N ie w ia d o m sk ie g o m oże sta n o w ić b a rd z o dogo­

d n y p o d rę c z n ik d la p ro je k tu ją c y c h o b jaz d y kole­

jo w e i o d d a ć n ie m a łe u słu g i, te m b a rd z ie j, że u k a ­

z an ie się je j j e s t n a czasie; bo g d y m in is te ry ju m

K o m u n ik ac y j z w ró ciło o b e cn ie uw agę n a is tn ie ­

ją c e m o sty ko lejo w e, k tó ry c h w iększa ozęść z b u ­

d o w a n ą zo sta ła p rz e d ro k ie m 1884, n ie w e d łu g

Cytaty

Powiązane dokumenty

wszym razie Priestley miał do czynienia z wydzielaniem się tlenu z rośliny, w d ru ­ gim zaś z wydzielaniem dw utlenku węgla, a zatem ze zjawiskami wprost

Porów najm y teraz daw ne zapatryw anie się na czynniki n atu ry , z zapatryw aniem się nowoczesnem, które rozwinęło się w sposób powyżój przytoczony i które

prowadzić aż do źródeł Okandy, pobocznej rzeki Ogowa, które mają się znajdować w wielkiem jeziorze, ale przy ujściu rzeki Iwindi musieli się cofnąć. Zbadali

je się w rosszerzonym jajow odzie, pokryw a się odpo- wiedniem i błonam i, a g dy zarodek całkow icie się wykształci, w ydostaje się na zew nątrz m łoda, żywa

tu ziemi wobec tak różnorodnych ruchów ciał niebieskich, nie pozwalały przez długie wieki zrozumieć ich znaczenia. Obok tego człowiek w swej egoistycznej naturze,

Tłumaczenie tych faktów można znaleść w tem, że silniej odbywa się utlenianie pod wpływem światła, podczas gdy w mleku utrzy- mywanem w ciemności ma się

dzaju fakt nie jest bez znaczenia, albowiem wykazuje w jaki sposób niektóre formy mogą się rozpraszać z lodowatych wód północnych i sięgać aż do morza

Przypatrując się rozmieszczeniu p ta ­ ków tych na wyspach Azorskich, dziwić się należy, iż im dalej na zachód, tem bardziej zmniejsza się liczba gatunków,