• Nie Znaleziono Wyników

Przegląd Wielkopolski : miesięcznik regionalny poświęcony zagadnieniom kultury wielkopolskiej w przeszłości i w chwili obecnej, 1947.01-03 nr 1-3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Przegląd Wielkopolski : miesięcznik regionalny poświęcony zagadnieniom kultury wielkopolskiej w przeszłości i w chwili obecnej, 1947.01-03 nr 1-3"

Copied!
68
0
0

Pełen tekst

(1)

PRZEGLĄD

WIELKOPOLSKI

Teatr Wielki w Poznaniu Rys. W ita Gawęckiego

ROK I I I — 1947 STYCZEŃ— MARZEC — N R 1— 3

(2)

PRZEGLĄD WIELKOPOLSKI

M I E S I Ę C Z N I K R E G I O N A L N Y

P O D R E D A K C J A

DR Z D Z IS Ł A W A G R O T A

S P I S T R E Ś C I :

D r L u d w i k B y k o w s k i : Ze wspomnień osobistych o Janie K a s p r o w i c z u ... ...

M g r . S t a n i s ł a w G o ł ę b i o w s k i : Rola i znaczenie Kole­

gium Lub rańskiego i Kolegium Jezuickiego w XVI, X V II z X V III wieku dla W ie lk o p o ls k i...

H e n r y k P r z y b y l s k i : Grzegorz Snopek z Szamotuł rektor Uniwersytetu Ja g ie llo ń skie g o ...

D r W i s ł a w a K n a p o w s k a : Z dni w alk o Poznań 1945 ' J. W. S z u l c z e w s k i : Bożemęki i ich w pływ na fo lk lo r w iel­

kopolski ...

T a d e u s z N o ż y ń s k i : W sprawie popularyzacji źródeł his­

torycznych ... v • • . * ...

D r J e r z y M ł o d z i e j o w s k i : „Harnasie” Szymanowskiego w P o z n a n iu ... ...

D r A. Ż a r a c h : Józef M o ra w s k i... , T a d e u s z L e s z n e r : Stanisław Zgaiński . . . . . N o w e w y d a w n i c t w a :

G o r a r d L ab u d a : Studia nad początkami państwa polskiego (D r K. ly m ie n ie c k i)...

K a r o l G ó r s k i : Państwo Krzyżackie w Prusach (Dr M. Tab- czyński) . ...

W i t o l d J a k ó b c z y k : Doktór Marcin (D r Z. Grot) ’ ! ! Z d z i s ł a w G r o t : Sto la t Zakładów II. Cegielski, 1846—1946

(D r M. Jabczyński) ...

Wspomnienia młodzieży wielkopolskiej z lat okupacji niemiec­

k ie j 1939—1945 (Mgr J. S zelejew ski)...

Przegląd Zachodni. Role Jabczyński) . ’ *

K r o n i k a AJ“

Z P o z n a n ia ... fe. 3?| • .

Z Wągrowca . . . . \ *

n

. J*ij .

j>y

. .

. . . .

... --- --- • S l r o t m

1

10 15 28 32 34 36 41 44

51 52 55 56 60 60

63 63

Kierownictwo graficzne: M a r i a n R o m a l a Sekretarz Redakcji: Mgr Zofia Grotowa

W y d a w c a : Jan Jackowska, Poznań, Zygmunta Augusta 1. — N a k ł a d c a : Księgarnia Akademicka, spółdzielnia z odp. udziałami, Poznań, Zygmunta Augusta 1. — A d r e s R e d a k e r i- Poznań

Garbary 65/67 m. 5. J "

A d r e s A d m i n i s t r a c j i : Poznań, Zygm. Augusta 1. — Tel. 35-53 PKO V-242, Właściciel konta: Księgarnia Akademicka, sp. z odp. udz.

Konto czek. n r 44 w Banku Gospod. Spółdzielczego — Oddz. w Poznaniu

Odbito w D rukarni Uniwersytetu Poznańskiego— K-25108

(3)

P R Z E G L Ą D W I E L K O P O L S K I

M I E S I Ę C Z N I K R E G I O N A L N Y

POŚWIĘCONY ZAG A D N IE N IO M KULTURY WIELKOPOLSKIEJ W PRZESZŁOŚCI I W C H W ILI OBECNEJ

Rok III Poznań, styczeń— marzec 1947 r. N r 1— 3

Profesor Uniwersytetu Poznańskiego

ZE WSPOMNIEŃ OSOBISTYCH O JA N IE KASPROWICZU

Zetknąłem się z Janem Kasprowiczem za mych czasów studenckich we Lwowie. Słyszałem i czytałem o nim już wcześniej gimnazjum, znałem nawet niek'tóre jego utw ory, ale nie zachwycałem się nimi, bo — przyznaję — .nie bardzo je rozumiałem, dopiero z czasem pojąłem ich myśli przewodnie ukryte pod przenośniami lub porównaniami, podobnie jak i Stanisława W y ­ spiańskiego. Dopomogli mnie przyrodnikow i prócz własnych studiów filozo­

ficznych także koledzy poloniści, a zwłaszcza B. Pochmarski, później i sam Autor. Trzeźwo patrząc na świat nieraz pokpiwałem sobie z ich literackich uniesień i zachwytów nad ówczesną „Młodą Polską” i „Przybyszewszczyzną”

kolegów polonistów, ale się też od nich uczyłem. A jeśli chodzi o Kasprowicza i Wyspiańskiego,, to wyczuwałem potęgę ich myśli. Osobiście jednak poznałem go w latach 1902-4, kiedy zostawszy wiceprezesem lw ow skiej „C zytelni Akade­

m ickiej’ reprezentowałem niekiedy młodzież akademicką na różnych zebra­

niach, obchodach i naradach. Ale to była znajomość bajrdzo etykietalna. Starszy odemnie o 20 lat poeta, wówczas w pełni sił i życia pracował w redakcji

„Słowa Polskiego” kierowanego przez Zygmunta W asilewskiego. Przedsta­

wiono mię jemu jako „D yg n itarza ” młodzieżowego, wiedział, że jestem wice­

prezesem „C zytelni” , bo tak mię w rzadkich rozmowach tytułował, czy jednak pamiętał moje nazwisko, nie mógłbym powiedzieć. On znany już poeta, ja student pracujący na zupełnie innym polu . . . Patrzyłem nań jako na jakąś istotę wyższą, do której nie wolno się zanadto zbliżać, by nie doznać losu 'ara. Wiedziałem, że b ył synem chłopskim, bo sam z tego się szczycił i głośno

"tym mówił, co wówczas nie było tak w zwyczaju jak dziś. Na bankiecie urządzonym przez „Czytelnię” na cześć Bronisława Szwarcego 1), pijąc zdrowie solenizanta wyraźnie powiedział: „T y jesteś mieszczuch, a ja jestem chłop” . ysoko to ceniłem, bo wieś znałem — sam z niej pochodząc — od dzieciństwa nauczyłem się szanować poważnych kmieci, a pierwszymi mymi towarzyszami zabaw i przyjaciółm i b y li rówieśnicy, synowie ruskich włościan. Wiedziałem, 12 pochodził z K ujaw i przeszedł więzienie pruskie. Dodawało mu to u nas Wszystkich uroku, ale tworzyło też tym większy dystans.

(4)

Dopiero pod koniec mych studiów latem 1904 nastąpiło dalsze zbl Kasprowicz miał ambicje nie tylko poetyckie, ale i naukowe, marzył o ka uniwersyteckiej, jak największy z wieszczów naszych Adam Mickiewicz •' brak mu było doktoratu, bez którego nie można było myśleć w A u strii fesurze akademickiej. Przyjaciele z pośród profesorów uniwersytetu skiego, jak Twardowski, Finkel, Porębo wicz i i. nakłaniali go do zgło się do egzaminów, które p rzy swej erudycji bez trudu pokona tymczas- .>

pamiętając dawnych niechętnych profesorów niemieckich „bał się jak dzi - zwlekał, odkładał. Obawiał się pedantyczności Romana Piłata, wyjątku oczytania Piotra Chmielowskiego. Nareszcie i przez nich zachęcony zdt wał się i w lipcu zgłosił do rygorozów, które zdał świetnie. W tym i ja złożyłem swoje i los zrządził, że na ten sam dzień rektor ksiądz dr I wyznaczył nam promocję. Ponieważ egzamin ostatni zdałem dzień cz.

wcześniej, więc miałem prawo starszeństwa i najpierw po złożeniu wy* v nych ślubowań zostałem mianowany doktorem, a dopiero po mnie Kaspr Promocji dokonywał wówczas, nie jak obecnie, główny egzaminatoi kolejno (per turnum) profesor zwyczajny, nieraz zupełnie nic znając;-, mowanego doktoranta. Moim promotorem był profesor fiz y k i Ignac;

krzewski. Kasprowicza promował jego przyjaciel, filo z o f Kazimierz Twi ski, przed którym również drżał poeta mimo zażyłości; egzamin z filozo ■ wówczas obowiązkowy dla wszystkich kandydatów do doktoratu na n- wydziale. Dziekanem był wówczas Aleksander Kolessa, profesor lite ruskiej, jego też podpis obok rektora i promotora w idniał na naszych dypl(

Dzięki temu zbiegowi okoliczności nie tylko w czasie promocji miałei nabitą publicznością i to nie byle jaką, lecz kwiatem inteligencji, ale zwr leż na siebie baczniejszą uwagę Kasprowicza, który odtąd żartobliwie na mię „starszym kolegą” . W krótce potem Kasprowicz został profesorem ¡tu tu ry porównawczej w uniwersytecie lwowskim, gdzie już w wolnej zdobył godność rektora.

Ale prawdziwie bliskie i przyjacielskie stosunki nawiązały się międzj dopiero w czasie pierwszej wojny światowej.

Kasprowicz, mimo postępujących lat, zachował nie tylko żywość ale i m duchową, zachował młodzieńczą wiarę w słuszność naszej sprawy, gardził lunizmem, więc czuł się coraz bardziej obco wśród swoich rówieśników, rych w ielu poszło na drogę współpracy z państwami centralnymi, liC2

„życzliwość i poparcie Wspaniałomyślnego Monarchy” . Przyznano bon doktorat areyksięciu Fryderykowi, rezygnowano z zaboru pruskiego, zt dostępu do morza i oparcia się o B ałtyk zadowalano się „skanalizowaną W Prześcigano się w objawach lojalności, nakazywano Polsce „ja k b : owijać się dokoła tronu Habsburgów” , wszelkie powątpiewanie w zwyc mocarstw centralnych piętnowano jako „m oskalofilstwo” i zdradę narodo Narzucenie generałów Niemców na namiestników, w yb ryki sold austriackiej, a nawet tra ktat brzeski nie otw orzyły oczu tym ludziom !).

2

(5)

mniejszość w gronie profesorów miała odwagę .przeciwstawić się tym wypa­

czonym zasadom i poczynaniom. Ci też czuli się źle i obco w tej atmosferze.

Kasprowicz między nim i. Odsuwał się więc od dawnych przyjaciół, a zbliżał do nas, młodych, gdzie znajdował zrozumienie i widział jasną przyszłość. Był, podobnie jak my młodzi, zdecydowanym „enten-tofilem” , rozumiał, że Niemcy są naszym śmiertelnym wrogiem, z którym nie ma porozumienia -ani współ­

pracy, w ierzył w ich ostateczny pogrom, w najcięższych chwilach nie tracił otuchy.

Już przed tą wojną k ilk u nas przyrodników, Wówczas młodych kolegów pracujących w gimnazjach lwowskich, zawiązało nieurzędowe kółko mające na celu podniesienie szkoły i udoskonalenie metod pracy. Za zezwoleniem Rady Szkolnej Krajowej odwiedzaliśmy się na lekcjach bez zapowiadania z jednej a przygotowania się z drugiej strony, próbowaliśmy nowych me­

tod, sposobów i środków, a następnie na zebraniach urządzanych co k ilk a tygodni dzieliliśm y się spostrzeżeniami i doświadczeniami, szcze­

rze krytyku ją c lub aprobując wzajemnie. Już wtedy myśleliśmy nie tylko o stronie dydaktycznej, o nauczaniu i jego skuteczności, ale również o wyrobieniu charakteru w myśl potrzeb wychowania narodowego, odbiegającego nieraz silnie od urzędowych szablonów austriackich. Za przy­

kład niech posłuży fakt, że gdy dawniej urządzano wycieczki tylko po G alicji, a poza kra j koronny kierowano się do W iednia myśmy odważyli się popro­

wadzić naszą młodzież poza kordony rozbiorowe Pierwszą taką wycieczkę z gimnazjum Samborskim urządziłem w r. 1907 do Poznania, Gniezna, Inow ro­

cławia, Kruszw icy i na wieś do Węgierc na Kujawach, w latach następnych poszły inne do „Królestw a” , na Litwę. Polesie, Wołyń, do Białowieży i nad Bałtyk. Pociągnęliśmy za sobą humanistów, którzy bądź nam towarzyszyli, bądź na własną rękę urządzali własne w ypraw y do Warszawy, Puław, Często­

chowy, czy rodzinnych stron Mickiewicza i Słowackiego. Uradował się Ka­

sprowicz, gdy mu doniosłem o zamiarze pokazania młodzieży Kujaw i Gopła i interesował późniejszymi wycieczkami.

W czasie w ojny zmienił sio charakter naszych zebrań. Nie ograniczyliśmy się do zagadnień dydaktycznych z przyrodoznawstwa, ale nadto omawiali sprawy ogólnej natury, rozważali, jak ochronić młodzież przed deprawacją wojenną i dezorientacją ideową. Zm ienił się też i skład naszej grupki. K ilk u służyło w wojsku i legionach, ich miejsce zajęli nowi harmonizujący ideowo z nami, między nimi i Kasprowicz, k tó ry czuł się doskonale w naszym gronie, a swym doświadczeniem i znajomością zaboru pruskiego i metod niemieckich niejednokrotnie tłumaczył zawiłości p o lity k i, a sw ą'intuicją ukazywał właściwą drogę.

Mimo różnicy 20 i więcej lat w ieku szczerze się z nami zaprzyjaźnił i ón, profesor uniwersytetu, dopuszczał do poufałości stopniowo przechodząc na wzajemne i równe „ ty ” . Rozpoczął tę poufałość od kolegów będących docentami, później objął wszystkich. Zebrania nasze, które w miarę postępu wojny stawały się coraz bardziej polityczne, odbywaliśmy w prywatnych mieszkaniach na zmianę przy herbatce, choć czasem z liści poziomkowych i osłodzonej sacharyną, 1*

(6)

Na jednym z takich zebrań, po pomyślnych — nie ze stanowiska austriackiego

— wiadomości z fro ntu gościnny gospodarz kol. Jan Hirschler „pokazał się"’

i postawił butelkę wina obok tradycyjnej herbatki. Nasz poeta uradował się

# na ten widok:

— Jest wino — rzekł. — Jeszcze z Jaksą nie jestem na „ t y '’, a powinienem od dawna jako ze starym kolegą z doktoratu. W ypijem y braterstwo!

— W iw ant! — krzyknęli koledzy a gospodarz nalewał kieliszki.

— W ie lk i to dla mnie zaszczyt — odparłem — za który szczerze dziękuję, ale jako wierny uczeń Dybowskiego3) zasadniczo nie używam alkoholu, chyba w chorobie, a wszelkie toasty wznoszę mlekiem lub herbatą, „zdrowia” zaś nie piję winem ale „zjadam chlebem” , bo jako łacinnik wierzę, że „tam gdzie jest chleb jest i w ino” .

— Paradne — zawołał Kasprowicz — więc i po zdobytym doktoracie nie napiłeś się?

— Właśnie od doktoratu; nie używam nawet przy uroczystościach. ,

— Hm, hm! — dziwne tak bez wina, gdy stoi na stole, . . . hm!

Ale mi zależy na tobie. W ięc gryź ty swój chleb, a ja piję. Niech będzie!

Jak ty trzymasz kieliszek? — .zw rócił się do któregoś z kolegów. Za nóżkę, nigdy zatirzuszek!

— W iw ant! — krzyknęli wśród śmiechu zebrani.

I odtąd byliśm y na ty.

Po czasie, gdyśmy się jeszcze bardziej zżyli, zwierzał mi się ze swych prag­

nień i zamiarów autorskich. Obok twórczości oryginalnej uprawiał, jak w ia­

domo, w szerokim zakresie tłumaczenia. W tedy zajęty był Szekspirem. Miał zamiar dokonać przekładu wszystkich jego utworów i nowego zbiorowego wydania. Poddałem mu myśl ozdobienia ilustracjam i, ale w przeciwieństwie do wydań dawniejszych, oryginalnym i, sporządzonymi przez naszych mala­

rzy. Podobała mu się ta propozycja, dłużej ją roztrząsał w szczegółach — sam przecie także upraw iał rysunek, a zakończył: „T a k to jest zdrowa myśl, by do tego geniusza wszechświatowego i pendzel polski coś zdziałał. Muszę o tym pogadać z Jarockim ” .

K ilka kro tnie m ówił o swych utworach, tłumaczył szczegóły niejasne. Zwła­

szcza ciekawe dla mnie b yły wiadomości dotyczące psychologii jego tworzenia.

Oto raz zachodzę do mieszkania p rzy ul. św. Z o fii we Lwowie, on siedział przy pracy w bibliotece, na fotelu przy swoim b iu rk u odziany w purpurowy arabski burnus. Przepraszam, że przeszkadzam, ale miałem jakieś ważne sprawy.

— Ależ bardzo dobrze, żeś przyszedł — powiada Kasprowicz — trochę od­

pocznę, bo się zamachałem tą kłótnią ze Szekspirem.

— Jakto kłótnią? — pytam zdziwiony.

— A no widzisz, gdy tłumaczę Szekspira, to czuję wyraźnie j e g o obecność.

Stoi tu koło mnie z prawej strony, trochę z ty łu — pokazuje — i patrzy, co 4

(7)

ja piszę. Patrzy, nic nie mówi zwykle, aie uzasem odezwie się „to nie tak¡

Czasem nawet za rękaw pociągnie, gdy się pomylę. Nie tak? pytam — a więc jak? „Mądryś — powiada — chciałbyś bez trudu stworzyć! Pomyśl sam, a zobaczysz” . Więc głowię się i przychodzą nowe myśli. A on mówi: „O widzisz:

to dopiero właściwe” . W tedy przekreślam i poprawiam. Ale czasem bywa inaczej. Czasem kłócę się, że to dobre, a on swoje i podaje argumenty, a ja zbijam, a en moje. Tak kłócimy się nieraz do zmęczenia. Czasem ja jego prze­

konam, ale zwykle on innie i ustępuję i przerabiam, I teraz tak było. Zmęczył mię, ale nie przekonał. Odpocznę, a jak pójdziesz zacznę od nowa. To samo było z Aiscbylosem, gdy go tłumaczyłem.

A przecież ten znawca Szekspira nader krytycznie oceniał swoją angiel­

szczyznę.

Oto w swoim czasie przed I w ielką wojną przyjechał do Lwowa rodowity A n g lik p. F. W. R. Butler, jak można sądzić w dyskretnej m isji politycznej, który zgłosił chęć' objęcia posady nauczyciela języka angielskiego w szkołach średnich. Nawiązał on kontakt z wybitniejszymi osobistościami zwłaszcza sfer arystokratycznych i za poparciem prof. Leona Pinińskiego, członka Rady Szkolnej Krajowej, otrzymał tymczasową posadę, czyli Iz. suplenturę w gim­

nazjum V I I I , w którym w miejsce języka francuskiego, jak w innych gimna­

zjach realnych, wprowadzono angielski. Ale A n g lik tak sobie upodobał Polskę i polską młodzież, że postanowił osiąść na stałe we Lwow ie i w tym celu starał się o stałą posadę nauczycielską. A do tego potrzebne było wedle austriackich przepisów odpowiednie świadectwo z właściwego przedmiotu wystawione przez rządową komisję. On wprawdzie miał dyplom uniwersytetu londyńskiego (jeśli się nie mylę), ale dla nauczania fiz y k i i matematyki. Trzeba więc było uzupełnić formalnym egzaminem z angielszczyzny. We Lwow ie nie było wówczas katedry anglistyki, zaproponowano więc Kasprowiczowi, jako pro­

fesorowi h isto rii lite ra tu r porównawczych i znawcy Szekspira przeegzamino­

wanie kandydata. Kasprowicz odmówił:

— Co ja miałbym egzaminować rodowitego A nglika z angielszczyzny? Na to, aby potem d rw ił z mej wymowy? A n i myślę.

Trzeba więc było sprowadzić z Krakowa profesora R. Dyboskiego. Egzamin wypadł naturalnie pomyślnie, ale stało się, jak przewidywał Kasprowicz: nie tylko egzaminator oceniał kandydata, ale i odwrotnie. „Profesor Dyboski — mówił mi Mister Butler nazajutrz po egzaminie — doskonale opanował język angielski. Gdyby nie ti-esz (th), nie możnaby było poznać, że to nie A n g lik . Ale w odniesieniu do Kasprowicza ta odmowa udziału w egzaminie po­

dobnie, jak dawne zwlekanie z doktoratem, świadczy o w ie lkie j jego skromności i samokrytycyzmie, tak charakterystycznym właśnie dla w ielkich ludzi.

Natomiast bardzo nie lubił, gdy go nagabywano a przygodne lub „sztambu- chowe” wiersze:

— Przychodzi mi taki kołtun i gada: „napisz pan w irsz' . Jakgdybym ja był szewc, a on mnie buciki zamawia. Czy ja rzemieślnik, żebym robił na zamówie­

nie! . .. Albo jakaś leciwa adoratorka poezji: „o parę strofek do pam iętnika" . . .

(8)

Napisałbym ci, ale nie miałabyś czym się chwalić. Niech czarci pnrwą takich

mecenansów poezji! y 4 u

Przebijał sio w tym wysoki k u lt dla sztuki, a dla poezji w szczególności oraz p o w a le poczucie odpowiedzialności za swą twórczość. Nie bez trudu .lak Sienkiewicz, tworzył swe dzieła, ale chciał być zawsze i we wszystkim aityst«!, nie rzemieślnikiem robiącym na obstalunek.

Nie ograniczał się on do poezji i profesorskich wykładów. Jak A Miclde- współpracy.11 ^ W życiu narodu- 1 ™ tym polu miałem możność

Obaj należeliśmy do L ig i Narodowej,*) która wyznaczała myśl polityczną obozu narodowego we wszystkich trzech zaborach przeciwstawiając się

' "»odowosci i „trójlojalności” stronnictw zachowawczych i pseudoposle powych, jak kosmopolityzmowi socjalnej demokracji i zaniechania wszelkich aspnacyj narodowych, a myślenia tylko o przewrotach społecznych jak w re­

szcie zgubnym marzeniom powstańczym przeciw Rosji romantycznych epigo- now w ie lk ie j emigracji i stronnictwa demokratycznego. Oczywiście organi- zacja’ Jak 1 cały ru c l*> b^ ł namiętnie zwalczany przez wszystkie te kierunki a również prze* państwa zaborcze, które doceniały jego znaczenie i niebez­

pieczeństwo dla siebie. Bieg pierwszej w ie lkiej w ojny światowej w ostate­

cznym w yn iku wykazał słuszność myśli politycznej L ig i Narodowej, kiero- wanej przez Romana Dmowskiego, w przeciwieństwie do grup aktyw isty- m K W" 1' i,8Ud8ki' " " * ■ * 1 « - — W- K o m itetuN arod crw egii VM ' 01 aZ’ h°znuBszych filia c y j opierających się o mocarstwa centralne A kta wrogów zachowane w archiwach dawnego zaboru pruskiego ujawniły,' jaką, katastrofą dla Polski i Polaków byłoby zwycięstwo Niemiec. Pomysły i za­

rządzenia skierowano wobec nas w czasie okupacji hitlerow skiej były obmy­

ślone niemal w całości już w epoce cesarstwa w okresie poprzednie, wojny a wszelkie rzekome ustępstwa i objawy życzliwości były tylko czasową maską dla uśpienia czujności naszej i dla zdobycia rekruta. Działalność L ig i nok,'ze­

zowała te plany: Królestwo Polskie nie dało żołnierza.

W alnie do zwycięstwa tej słusznej orientacji przyczyniła się grupa lwowska L ig i. której komisarzem w czasie w ojny był najpierw Albin Rayski, potem Zdzisław lro c h m c k i, wreszcie już w wolnej Polsce Jan Rozwadowski. Tu opracował zasadniczy zarys swej pracy o wyczerpaniu rezerw mocarstw oen- ra n.\, i iiio '. Stefan Dąbrowski, a ująwszy ten proces we wzór matematy­

czny podał krytyczne terminy i ostateczny upadek Niemiec. Maszynopis prze­

mycony do Warszawy przez prof. Włodzimierza Noskowskiego, wówczas jeszcze studenta medycyny, przeważył szalę o pinii przeciw orientacji austro -- czy germanohlskiej reprezentowanej przez Tymczasową Radę Stanu, a później przez Radę Regencyjną. Kasprowicz doskonale znający ducha pruskiego swym wieszczym umysłem wyczuwał przewrotne zamiary Niemców, należał do nie­

przejednanych i swymi rzeczowymi argumentami ułatw iał właściwą decyzję»). ■ Obok zdecydowanie przeciwnłemieckiego stanowiska Kasprowicz w Lidze i w swej działalności szerszej propagował myśl jedności Słowiańskiej i bra 6

(9)

lerstwa. Nawiązał b liskie kontakty z Czechami i Jugosłowianami, zwłaszcza ze sferami literackim i i naukowymi, i bfał udział w zjazdach słowiańskich, umiał nawet utrzymać towarzyskie stosunki z literatam i ukraińskim i S. Twer- dochlibem, a nawet tak niechętnym Polakom iwanem Franką. B liskim byt Rosjanom, wśród których znalazł wierną towarzyszkę życia. Znał Lenina, z którym prowadził żywe dyskusje w czasie pobytu w Poroninie lub Zakopa­

nem. Bardzo boleśnie odczul traktat brzeski w r. 1918. B ył też jednym z mów­

ców na zebraniach manifestacyjnych we Lwowie.

Dalszą cechą jego działalności politycznej był szczery i niesfałszowany demokratyzm i republikanizm. Przeciwstawiał się nie tylko Hohenzollernom i Habsburgom, ale monarchizmowi w Polsce i wszelkiej dyktaturze, przemocy i totalizmowi. Zasady te głosił i w poufnych zebraniach L ig i i w publicznych występach. Silnie podkreślał praworządność i sprawiedliwość wobec wszyst­

kich. Spierał się na ten temat niejednokrotnie przed wojną z J. Piłsudskim, z którym znał się z Zakopanego, a któ ry już w okresie konspiracji zdradzał z jednej strony zapędy, dyktatorskie, z drąigiej buntowniczość i niesforność, gdy zadecydowano wbrew jego poglądom. Kasprowicz raz wprost mu po­

wiedział: ..Prawdziwym demokratą to jestem ja, a w y mimo swej czerwoności jesteście szlachcicem z epoki saskiej, równocześnie despotą i warchołem . Piłsudski nie replikował, widać uznał słuszność zarzutów.

Warto też wspomnieć, że w r. 1920 Kasprowicz wraz z S. Żeromskim jeździł na teren plebiscytowy Prus Wschodnich, niestety uwagi ich i ostrzeżenia zo­

stały zignorowane przez czynniki decydujące, a zwłaszcza Naczelnika Państwa.

Na osobne rozpatrzenie zasługuje jego działalność jeko prezesa Tow arzy­

stwa Nauczycieli Szkół Wyższych (T. N. S. W.).

Zimą 1918 roku po traktacie brzeskim, gdy okazała się jasno obłuda Austrii, ustąpił z prezesury profesor Ernst T ill, reprezentujący kierunek ugodowy wobec czynników rządowych. Oglądaliśmy się za nowym pezesem, którym tradycyjnie był zawsze profesor uniwersytetu, jako niezależny od Rady Szkol­

nej Krajowej. Najbardziej znanym i czynnym był Eugeniusz Romer, znany geograf, ale on odmówił, gdyż prócz swych prac zawodowych kierował jako prezes towarzystwem wydawniczym Książnica Polska T. S. N .W . Inni pro­

ponowani b y li mało znani nauczycielstwu, albo stali daleko od spraw szkol­

nictwa. W tedy sekretarz Twa, młody nauczyciel Juliusz Saloni, dziś profesor uniwersytetu Łódzkiego, w ym ienił nazwisko Jana Kasprowicza. Ze sprze­

ciwem n ik t nie w ystąpił, nasuwały się tylko wątpliwości, czy on się zgodzi, czy wolno go tym zaszczytem, ale i ciężarem, obarczać, czy nie będzie on tym przysłowiowym ,,Pegazem w jarzm ie” . Wnioskodawca zapewniał, ze ma po­

średnie wiadomości, że nie odmówi, a co do „jarzm a administracyjnego to doświadczenie, pomoc i pracowitość dotychczasowego wiceprezesa złagodzą jego ciężar i ułatw ią pracę. Wniosek zarządu poparło Walne Zgromadzenie T. N. S. W. i w ten sposób Kasprowicz został jegoprezesem w tym tak trudnym

i ciężkim okresie.

(10)

,■ ' a, y leg0 • " » “ » •W * • * * ■ « 1 » ja w ił» niespożyta

Toto” , , ' Jm v - P r e z e n t uważa! „ aasaczyt, ale i za obowiązek

in V ™ i? t " “ tem 8,,i 8» administracyjnie, bo jedynie ogólny kierunek i reprezentacja były terenem jego działalności, ale on, mi no że n ig d y

“ ‘« « » » m i nip wszystkim i sPL ™ i Ótm Uu d n tś , t r J naWO‘ k ' " P0,y m a t e r M ™ nauczycielstwa. Z wzorową L b ra n ia w y d z i. T " 7 ” * wszr81ldo » « * • * « * zarządu 1 „ a tygodniowe

J ydziału wykonawczego, wyjątkowo pozwalały na wyręczenie sie w przewodnictwie, a gdy choroba nie pozwoliła zjawić sie pisem ni, 1

uspraw iedliw iał i prosił o zastępstwo. P 6 ®ię

W Y ż J Z t Z Z 026811^ ł ° f 1'68 ŚWietn° ŚCi Towarzy 8twa Nauczycieli Szkół - y ’ ^ tóry można zestawie z czasami rządów prof. Kazimierza Twar- ( owskiego. Kiedy jednak w okresie przedwojennym rozwój szedł w kierunku potęg! i twórczości wewnętrznej, za czasów Kasprowicza skierował sie on i r t ; f UPia^ 7 dn0CZąC dla SWej klC0l0gii hinc organizacje nauczy­

cielskie. Jeszcze me będąc prezeąem TNSW. za moją zachętą bierze udział a t o w ^ lsń nancżycielskicb . latem 1916 r. w Krakow ie i.odrazu zaznacza swoją indywidualność w zasadni­

czych kwestiach. Później latem 1918 r. już jako prezes uczestniczy w zjeździć nauczycielskim w Piotrkowie, gdzie powstaje związek stowarzyszeń nauczy­

cielskich, a Kasprowicz zostaje wybrany pierwszym jego prezesem. Z kolei '

JUZ w wolnej Polsce, przewodniczący na tz. sejmie nauczycielskim, swoją powagą uzgadnia dysonanse i łagodzi przeciwieństwa tak, że ostateczne u c n y,r y się wytycznymi dla formującej się organizacji polskiego szkol-

T d° Pr0Wadza d0 zuPełne« ° zjednoczenia To w. Nauczycieli i Wyższych z warszawskim Stowarzyszeniem Nauczycielstwa Polskiego pod wspólną nazwę Towarzystwa Nauczycieli Szkół średnich i Wyższych o skrócie dawnym TNSW.) z siedzibą władz w Warszawie, ale obejmujące Z i ł f i - ą RZeCZp° Sp0litę- Us^ k c tym samym z prezesury został jednogłośnie zamianowany pierwszym „członkiem dobrze zasłużonym".

Ale i po złożeniu prezesury nie przestał się interesować TNSW. Gdy wskutek ma odusznych in try g niektórych chorobliwie ambitnych jednostek powstał ostry atarg między Zarządem Okręgu lwowskiego a Kuratorem Sobińskim i sytuacja wydawała się bez wyjścia, jego umiejętne pośrednictwo doprowadziło do zgody M obył on Pif f n T t y i p o t aoSk k ° ł i POlSkiej; f ak 1 na tym polu, okazało się rychło po jego ustąpieniu. Związek Stowa­^ indywidualnością rzyszeń stopniowo zamarł, a obok TNSW. powstał szereg innych coraz bardzie,' ciasnych stowarzyszeń, przeciwstawiających się zarazem Tw u i wzajem ryw a ­ lizujących. Ambicja pewnych jednostek i in try g i „sanacji” doprowadziły w miejsc.e zjednoczenia i organizacji do rozproszkowania nauczycielstwa także . zkoł śiedmch i wyższych co tak imponowało zagranicy, a nie było dostatecznie mlnej indywidualności, któraby, jak Kasprowcz, p o tra fiła por w ić za sobą ogól.

8

(11)

Na osobną kartę zasługuje działalność Kasprowicza jako profesora i rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, wchodzi to jednak poza zakres moich osobistych wspomnień i wymaga osobnego omówienia.

* :fc *

Ostatni raz widziałem Kasprowicza na k ilk a miesięcy przed jego skonem.

Bawiąc na kursie dla nauczycieli w Zakopanem odwiedziłem go w jego Ha- rendzie. B ył ciężko chory i nie przyjm ował gości, dla mnie jednak zrobił w y­

jątek. Przyszedł przy pomocy swej małżonki do biblioteki, w której zwrócił mi uwagę na nowe nabytki. Powiedziałem mu, że czytałem jego „Marchołta5' 1 mani pewne niejasności, ale poproszę o wyjaśnienie, gdy wyzdrowieje, bo teraz nie chcę go męczyć. Zatrzymał mnie jednak, ożyw ił się, w ypytyw ał 0 interesujące nas kwestie i osoby. Niestety była to ostatnia nasza rozmowa, przedwczesna śmierć nie pozwoliła na interpretacje „Marchołta” .

Odważyłem się podać garść tych drobnych wspomnień osobistych raz, by oddać hołd tej niepospolitej postaci w dwudziestolecie jego śmierci, a po- wtóre, by u trw alić szczegóły z Jego życia choć drobne, ale mniej znane, a świadczące o Jego tak znacznej wielostronności umysłu i pracy.

0 Więźnia stanu z epoki przed powstaniem styczniowym.

') Charakterystyczne było wypowiedzenie się jednego ze starszej generacji o wyraźnie prusofilskim nastawieniu: „Mam ginąć, to wolę w krynicy niż w gno­

jówce . Na to dostał może szorstką ale trafną i zasłużoną odpowiedź jednego 7 mł°dszych: „Pan myśli o śmierci, a my o życiu Narodu; stąd trudno nam zrozu­

mieć się j porozumieć“ .

. i^1 Benedykt Dybowski, profesor zoologii w Uniwersytecie lwowskim, ongiś cz onek rządu narodowego Traugutta i sybirak, był wielkim apostołem wstrzemię-

ilości. Założył w r. 1902 towarzystwo „Eleuteria“ , do którego pozyskał też m. i.

Kasprowicza, ale tylko na rok.

) „Liga Narodowa“ powstała w miejsce założonej w r. 1887 przez pułkownika zależni h* ^.illcows^ ’eS° (T. T. Jeża) „Ligi Polskiej“ drogą usunięcia z niej osób c i Jc °d organizacji międzynarodowych i przeniesienia ośrodków kierowni- Ludw'V p l-a^U 9 okona,B lej przemiany Zygmunt Balicki, Roman Dmowski i Tan Karoc! w.- ?,P*awsk! w r - a Miłkowski dał swoją aprobatę. Odtąd stała się „Liga ległe ’e”' 1 or®an*zacją wszechzahoi ową oczywiście tajną, obejmująca przez ¡¡od­

je w J e^ ,* 0 I^anJ szerokie rzesze społeczeństwa, a zwłaszcza młodzież, i szkoląca istnieć UC U 0® ^noP0l skHn dla „zjednoczenia i niepodległości Ojczyzny“ . Przestała i C B° zdobyciu tych ideałów, a po przewrocie majowym je j miejsce zajęcia ów czesnyeran^ aC^a: ’'0,:>Ó7 Wielkiei Polski W- ?•)“ > rychło" zniszczony przez Pień ^ Krakowie m. i. należeli do Ligi Włodzimierz Tetmajer i Wincenty Witos, cały VSZy. ? n*ak przedstawił na zebraniu Koła Polskiego wniosek, wedle którego ziedn • . sk? * i eS° reprezentacja parlamentarna domaga się bezwzględnego ofici ?cz?n‘a * niepodległości, która to uchwała była punktem zwrotnym polityki

Ja neJ Koła przekreślająca wszelkie „austropolskie“ rozwiązania.

(12)

Mgr Stanisław Gołębiowski

ROLA iz n a c z e n i e k o l e g i u m l u b r a ń s k ie g o i k o l e g i u m

JEZUICKIEGO YV X V I, X V I I i X V I I I W IE K U D LA W IELK O PO LSK I Z początkiem X V I wieku, Poznań był już miastem ludnym i bogatym, liczącym około 25.000 mieszkańców; rozw ijał sii; tu przemysł, k w itn ą ł handel, wzrastały cechy rzemieślnicze i podnosiła się oświata.

Pomimo tego posiadał Poznań tylko dwie szkoły: miejską przy kościele Parnym, zwaną niższą, i tumską albo katedralną, wyższą. Nie było atoli u n i­

wersytetu, k tó ry mógłby zaradzić brakowi wyższego naukowego w ykształ­

cenia. Ówczesna młodzież wyjeżdżała na studia do Krakowa, Niemiec, Włoch lub h rancji1). Lecz nie każdy mógł studiować na zagranicznych uniwersyte­

tach, na te zapisywała się tylko młodzież zamożna a uboższa musiała wegeto­

wać lub poświęcać się innym gałęziom pracy. W skutek tego marnowało się wiele talentów.

Myśl założenia uniwersytetu w Poznaniu podjął biskup poznański Jan Godziemba Lubrański i wcielając w czyn p la n y swoich poprzedników założył w Grodzie Przemysława w 1519 roku od tak dawna oczekiwaną, wyższą uczelnię, która wkrótce dodała całej Wielkopolsce niemałego blasku i zna­

czenia jako siedziba słynnej na całą. ówczesną Polskę Akademii Lubrańskiego-).

Taką nazwę otrzymało Kolegium od swego założycielu, k tó ry w rok po swym dziele umarł, nie doczekawszy się jego rozkw itu. Jan Lubrański był to mąż światły, zamiłowany w naukach i g o rliw y opiekun Akademii, to też krzątał się chętnie około jej uposażenia, jak również starał się o odpowiedni dobór sił nauczycielskich3). P rzyw ileje Akademii potw ierdził król Zygmunt I.

w 1520 r. i według statutu była ona kolonią Akademii Krakowskiej, od której otrzymywała początkowo profesorów i rektora. Składała się z pięciu katedr:

matematyki i astronomii, retoryki i dialektyki, poezji, gram atyki i teologii").

Po śmierci swego założyciela nie upadła i rozw ijała się dalej, pozostając pod troskliw ą opieką następców Lubrańskiego. Tw órcy przyświecał podwójny cel w założeniu Akademii; z jednej strony pragnął podnieść oświatę i krzewić nowy kierunek umysłowy — humanizm, z drugiej — kształcić młodych adeptów — kapłanów na przyszłych szermierzy w iary katolickiej przeciw szerzącej się gwałtownie reformacji w Wielkopolsce5). Zadanie to spełniała zaszczytnie Akademia i wydała w ielu słynnych później ludzi, jak np. Strusia, Klemensa Janickiego i Leszczyńskiego, przywódcę reformacji w W ie lko ­ polsce.

Zasłynęli w niej w yb itn i profesorowie, których biskupi poznańscy sprowa­

dzali nieraz z zagranicy. 1 tak następca po Tomickim, biskup Jan Latalski wezwał z Lipska głośną wówczas sławę naukową K rzysztofa Hegendor- fera, Niemca, wybitnego humanistę0). On to dodał Akademii nowego blasku i chwały tak, że zyskała rozgłos i zasłynęła w całej ówczesnej Polsce, a nawet i w Niemczech. Młodzież zewsząd tłumnie ściągała do Poznania aby czerpać 10

(13)

wiedzę, słuchając wykładów znakomitych uczonych. W tym czasie Akademia Lubrańskiego stała na wyższym szczeblu naukowym niż Krakowska, na której panował zastarzały kierunek scholastycyzmu.

Kwitnący stan Akademii nie trw a ł długo. Do jej upadku przyczyniło się ustąpienie z katedry Krzysztofa Hegendorfęra. Przeciwnikiem tegoż był Grzegorz z Szamotuł a jako szermierz scholastycyzmu i katolicyzmu i dawny profesor Akademii Krakowskiej w ystąpił przeciw Hegendorferowi dlatego, że ten wydawał pisma o treści heretyckiej i z katedry głosił hasła reformacji.

Hegendorfer ustąpił i wkrótce umarł, jako pastor protestancki7). Grzegorz z Szamotuł zosłał później rektorem Akademii, która nie odzyskała już tej dawnej świetności zwłaszcza, że biskup Latalskd, ópiekun Kolegium przenie­

siony został na biskupstwo krakow skie8).

Do upadku Akademii przyczynił się również brak funduszów na uposażenie profesorów i otwarcie Kolegium Jezuickiego w 1573 roku. Najgorsze czasy nastały dla Akademii w latach 1550—1560°). Młodzież gromadnie przenosiła się do szkół jezuickich, ponieważ tam udzielano nauk bezpłatnie, lub wyjeżdżała na studia zagranico.

Nie dopuściła do zupełnego upadku Akademii kapituła poznańska n zwłaszcza biskup poznański Andrzej Czarnkowski, któ ry przeprowadził

•jej reorganizację, sprowadziwszy do niej wybitniejszych profesorów i kazno­

dziejów jak np. Benedykta Herbesta i Grzegorza z Sambora10).

Benedykt Horbest — głośny wówczas humanista i profesor Akademii K ra ­ kowskiej rychło podniósł Kolegium Lubrańskiego i wrócił mu dawną świetność.

1 znowu jak za Latalskiego garnęła się licznie młodzież na studia do Akademii i to nie tylko z Polski, lecz także z L itw y , ze Śląska a nawet 55 Moraw11). Jednakże okres jej świetności był bardzo k ró tk i, gdyż z końcem X V I w ieku znów upada. Dzięki sufraganowi kujawskiem u Janowi Rcrzdra- żewskiemu, k tó ry nie dopuścił do zupełnego jej upadku lecz przeciwnie, po nadaniu jej nowego statutu i po hojnym uposażeniu12), w czym później znalazł naśladowęów-dobroczyńców, przyczynił się do podniesienia jej poziomu na k ró tk i jednak okres czasu1'1). Owoc pracy Kozdrażewskiego i jego następców nie był również trw ały, bo Akademia zaczęła znów upadać do tego stopnia, Ze poziom jej równał się szkole średniej. Wkońcu zamknęła ją Kom isja Edukacji Narodowej w 1780 roku a na jej miejscu, jak również pojezuickiej szkoły utworzyła szkołę wydziałową11).

Kolegium Lubrańskiego nie było uniwersytetem w ścisłym tego słowa znaczeniu, bo nie miało prawa nadawania stopni naukowych, a należało do yPu gimnazjów akademickich, wyższych jednak poziomem naukowym od yzkół średnich15).

W przeszło pół w ieku po założeniu Akademii Lubrańskiego ''r roku 1573 powstało Kolegium, założone przez Jezuitów t.

Na

a mianowicie zw. Jezuickie.

powstanie wspomnianego Kolegium Wpłynął w głównej mierze biskup po­

(14)

znański Adam Konarski, któ ry sprowadził Jezuitów już wcześniej do Pozna­

nia i sam nakłonił tychże do założenia Kolegium, i takim był opiekunem i fundatorem tegoż, jak biskup Lubrański Akademii Poznańskiej1“). Kolegium to należało również do typu gimnazjów akademickich, jakich wiele było w Niemczech, ale nauka stała tam bardzo wysoko i dorównywała a czasem nawet przewyższała Akademię Krakowską. Jezuici zaś wzbogaciwszy się niezmiernie i założywszy już k ilk a kolegiów, zaczęli dążyć do tego, aby swoje kolegium poznańskie przemianować na akademię. I zdawało się, że w krótkim czasie urzeczywistnią te zamiary, gdyż na otwarcie wyższej uczelni w Po­

znaniu uzyskali p rzyw ilej od króla Zygmunta I I I w 1612 roku17). Plan Jezuitów polegał na tym, że zamierzali utw orzyć z Kolegium w Poznaniu akademię o dwóch wydziałach: filozoficznym i teologicznym, które m iały skupić młodzież wielkopolską i odciągnąć ją od emigrowania na zagraniczne najczęściej niemieckie, protestanckie uniwersytety, a przy tym zdobyć w pływ na jej wychowanie i kierunek* umysłowy. Przez założenie wyższego ośrodka naukowego w Poznańskim pragnęli Jezuici również zatamować szerzący się w pływ reform acji; młodzież boAciem wielkopolska chętnie przyjmowała hasła reformacji i propagowała je znajdując w ielu zwolenników10). A to li na prze­

szkodzie do urzeczywistnienia projektu stanęła Akademia Krakowska, która mając już w Poznaniu swoją kolonię, Kolegium Lubrańskiego, uważała ten krok Jezuitów za ubliżenie przeciwko swoim prawom, ponieważ sądziła, że ona jedna miała wyłączne prawo zakładania nowych akademii. Wobec więc tego, że Jezuici w kroczyli w zakres jej działania, Akademia Krakowska, bro niąc swego prawa (przyw ilej eclusionis) interweniowała w Rzymie u pa pieża Pawła V, który w listopadzie 1613 roku wydał bullę, zabraniającą Jezuitom zakładania szkół akademickich. Akademia Krakowska wyszła więc zwycięsko z tego sporu z Jezuitami20). Całą jednak ta walka Jezuitów z A ka ­ demią Krakowską o prawo zakładania nowych kolegiów czy też akademii polegała na walce o chleb. Jezuici nauczali bezpłatnie, natomiast profesorowie Uniw ersytetu Krakowskiego pobierali dodatkowe opłaty za promocje i stąd obawa o utratę posad21). Młodzież garnęła się licznie do kolegiów jezuickich, opuszczając Akademię Krakowską, ja k poprzednio Kolegium Lubrańskiego.

Nic więc dziwnego, że Alma Mater Cracoviensis tak ostro i bezwzględnie broniła swych praw i przyw ilejów i taką gwałtowną walkę prowadziła z Jezuitami.

Jezuici wszakże nie dali za wygraną i ponowne ich starania doprowadziły do uzyskania w 1650 roku przyw ileju, na mocy którego mieli prawo podnieść istniejące swoje Kolegium w Poznaniu do stopnia akademii. Przyw ilej atoli okazał sę bezużytecznym, ponieważ kapituła poznańska wymogła na kanclerzu w ielkim koronnym Andrzeju Leszczyńskim, że powstrzymał się od opatrzenia go pieczęcią. (P rzyw ilej bez pieczęci był nieważny)22).

Ostatnia próba Jezuitów założenia akademii w Poznaniu, mimo że i tym razem uzyskali p rz y w ile j od Jana I I I . Sobieskiego w 1678 roku w Jaworowie, nie dała pomyślnego w y n ik u 23). Akademia Krakowska, wykorzystując w pływ y

(15)

panów świeckich na dworze królewskim doprowadziła do tego, że k ró l cofnął p rzyw ile j24). Wobec więc tego Jezuici zwrócili szczególną uwagę na Kolegium.

Król Stanisław Leszczyński i córka jego Maria, królowa francuska, ufundo­

w ali gabinet fizyczny, k tó ry urządzili dwaj mężowie: w ybitny matematyk Ignacy Chmielewski i ks. Józef Rogaliński, znakomity profesor fiz y k i doświad­

czalnej. Ten ostatni własnym sumptem (30.000 zł. poi.) zaopatrzył pracownię fizyczną i obserwatorium astronomiczne w przyrządy i narzędzia naukowe oraz zorganizował bezpłatne, publiczne w ykłady z fiz y k i doświadczalnej25).

Kolegium Jezuickie w Poznaniu przechodziło ciężkie chwile w czasach Konfederacji Barskiej i pierwszego rozbioru Polski, lecz nie upadło, i istniało az do kasaty zakonu Jezuitów w 1773 roku. W tymże roku Komisja Edukacji Narodowej zniosła katedry filo z o fii i teologii, a zatrzymała szkołę pojezuicką, która dotrwała do roku 178026).

Ks. Rogaliński zabiegał nawet o utworzenie z Kolegium Jezuickiego pełnego uniwersytetu, lecz jego w y s iłk i okazały się bezowocne. Gdy został rektorem Kolegium podpisywał się „re k to r Akademii W ielkopolskiej’' a nie Poznań- skiej, prosząc członka Kom isji Edukacji Narodowej ks Augusta Sułkowskiego, aby wyjednał w K om isji zatwierdzenie tej nazwy27). Starania ks. Rogalińskiego 0 przeistoczenie Akademii W ielkopolskiej na uniwersytet nie odniosły pożą­

danego skutku*8). Komisja Edukacji Narodowej bowiem uchw aliła w roku 1780, aby uniwersytetami b yły odtąd tylko Akademia Krakowska i Wileńska.

W tymże roku Komisja Edukacyjna zwinęła także i szkołę Lubrańskiego, jak 1 Kolegium Jezuitów a utw orzyła na ich miejsce szkołę wydziałową o sześciu klasach, zależną od Szkoły Głównej Koronnej. Szkoła ta umieszczona została wraz z profesorami w kolegium pojezuickim2"). W roku 1789 gabinet fizyczny 1 astronomiczny, urządzony przez ks. Rogalińskiego, podzielony został przez Komisję Edukacji Narodowej, urzędującej pod przewodnictwem Jana Śnia­

deckiego. Część z dawnych zbiorów jezuickich zabrano i przewieziono do Warszawy, reszta pozostała na miejscu30).

Aczkolwiek starania takich mężów jak ks. Rogalińskiego w celu przemia- Wania kolegium jezuickiego na pełny uniwersytet nie odniosły żadnego skutku, to jednak obydwie placówki, naukowe m iały w ielkie znaczenie dla uauki polskiej w X V I, X \ I I i X V I I I w ieku w Wielkopolsce. Korona miała owiem Akademię Krakowską, nieco później powstały nowe akademie: W ileń- za Stefana Batorego oraz Zamojska założona przez Jana Zamojskiego.

Piawdzie Akademia Lubrańskiego powstała znacznie wcześniej w 1519 roku, 6Cz rozwinęła się tak, ja k Wileńska. Najznacniejszy jej rozwój przypada, Ila w i ek X V I, w iek humanizmu i wówczas odegrała dominującą rolę w życiu b u k o w y m W ielkopolski. W ielkopolska dorównała swoim poziomem umysło-

Koronie i L itw ie .

) Łukaszewicz J. Obraz Historyczno-statyst. miasta Poznania w dawnych cza- s*ch. 1858. t. T, s. 61.

) a) Mazurkiewicz K. *ks. Początki Akademii Lubrańskiego. Poznań 1921, s. 7.

b) Raczyński Ldward. Wspomnienia Wielkopolski. Poznań 1843 t. II, s. 177.

(16)

e) Laubert Manfred. Die Residenzstadt Fesen und ihre Verwaltung im Jahre 1911. Posen 1911, s. 519.

:!) a) Mazurkiewicz k.s. Op. cit. str. 14.

b) Morawski Kazimierz. Historia Uniwersytetu jagi eil. t. II, s. 271.

c) Składny Andreas. Zur Geschichte der Universitätsfrage in Posen. Zeitschr.

der Histor. Ges’ellsch. f. d. Provinz Posen 1895, s. 358—364.

4) Barycz Henryk. Problem Uniwersytecki w Polsce w XVI w. a) Przegląd Współczesny. Poznań 1931, s. 236. b) Mazurkiewicz Karol ks. Pocz. Akad; Łubr.

str. 8.

*) Barycz PT. Op cit., s. 236 i n.

*) Mazurkiewicz ks. Op. cit. s. 38.

7) Mazurkiewicz ks. Benedykt Herbest, s. 161—162.

a) Tamże, s. 158.

*) Mazurkiewicz ks. Benedykt Herbest, s. 173—179.

10) Mazurkiewicz ks. Pocz. Akad. Lubr., s. 166.

n) Łukaszewicz J. Obraz Histor. Statyst. t. II. s. 14, także Mazurkiewicz ks. — Benedykt. Pierbest, s. 169.

lł) Łukaszewicz J. Hist. szkół w Koronie i w Wiolk. Ks. Litewskim, t. III, s. 487 13) Tamże. t. III, s. 502.

u) Tamże, s. 503—504 oraz A. Składny, str. 362—3.

15) Mazurkiewicz ks. Pocz. Akad. Lubi., s. 119 oraz Wojtkowski A. .Czy Akade­

mia Lubrańskiego była uniwersytetem? Kronika miasta Poznania 1932, s. 118—120;

Jł) Chotkowski Ks. Szkoły Jezuickie w Poznaniu 1573—1653. Kraków 1843. s. 4 in . także Łukaszewicz. Historia Szkół. t. TTT, s. 505—508 oraz t. TV, s. 133—7.

t7) Załęski Stanisław ks. Jezuici w Polsce. Lwów 1901, t. II, s. 143 i n.

**) Łukaszewicz J. Historia Szkół w Koronie i w Wielkim Księstwie Litewskim od najdawn. czasów aż do r. 1794, t. 1,180—132 oraz Obraz Historyczno-Staty- słyczny Miasta Poznania w dawniejszych czasach, t. II, s 23 i n.

10) Załęski Stanisław ks. Jezuici w Polsce, i. II, s. 145—150 i n.

20) Łukaszewicz J. Historia Szkół w Koronie i w W. Ks. Lit. , t. I, s. 130—132.

21) Załęski St. ks. op. cit. t. II, s. 136 oraz Jezuici w Polsce, (w skróceniu), Kraków 1908, s. 55.

**) Łukaszewicz J. Historia Szkół w Koronie i w Wielkim Księstwie Litewskim, t. I, s. 133 i n. i t. II, s. 156-157.

*•) Łukaszewicz ].• Obraz HistorycznoStatystyczny Poznania, t. II, s. 23.

M) Łukaszewicz J. Historia Szkół w Koronie i w Wielkim Księstwie Litewskim, t. I, s. 169. także Chotkowski Władysław ks. Szkoły Jezuickie w Poznaniu, s. 46.

2S) Bednarski Stanisław Ks. T. J. Upadek i odrodzenie szkół Jezuickich w Pol­

sce. Kraków 1933, s. 68 i 359-367.

*•) Łukaszewicz. Hist. szkół t. III. s. 503—504. Także A. Składny op. cit. s.362—3 i M. Laubert op. cit. s. 519.

27) Chłapowski Franciszek. Życie i prace Ks. Józefa Rogalińskiego. Poznań 1902 cz. I. s. 59 odb. z XXY1U t. Rocz. Tow. Przyj. Nauk Pozn. cz. li. Poznań 1905 s. 92. Odb. z XXXI. R. Tow. Przyj. N.

2S) Chłapowski, cz. Ił. s. 38—49.

28) Łukaszewicz. Historia Szkół. t. IV. s. 137.

3n) Ks. Bednarski. Upadek i odrodzenie Szkół jezuickich, s. 361.

14

(17)

I Henryk Przybylski Szamotuły

GRZEGORZ SNOPEK Z SZAMOTUŁ REKTOR U N IW ER S Y TE TU JAGIELLOŃSKIEGO

Działo się w październiku, roku 1537. W dzień św. Gallusa — jak to było zwyczajem od stu lat — zebrał się senat Akademii Jagiellońskiej by wybrać rektora na zimowe półrocze. Akademia cieszyła się wtedy jaknajlepszą sławą.

Ściągali do niej ze wszech stron nie tylko żacy ale i sławni nauczyciele. Co roku zapisywało się prawie 250 studentów, razem zaś było ich wówczas około (3000) trzech tysięcy. Rektor Akademii opiekę swoją roztaczał jeszcze nad 12 szko­

łami parafialnym i w Krakowie, z których najliczniejsza była przy kościele Panny M arii, liczyła około 60 żaków. Nie łatwe zadanie miał Senat. Boć, cho­

ciaż co roku wybierano rektora spośród 40 profesorów, tym razem była w ielka trudność w doborze kandydata, z którego zadowoleni by b y li król Zygmunt Stary i nowo mianowany biskup krakow ski, Ghojeński — kanclerz uniw er­

sytetu.- Od k ilk u lat skarżyli się profesorowie przed królem na młodzież szla­

checką. Poczynała ona omijać Akademię Krakowską, wyjeżdżała na wolno- wyślne Uniwersytety niemieckie, wabiona nauką Lutra. Król w najbliższych dniach zamierzał wydać przestrogę dla tej młodzieży, grożąc jej, że po p rzy­

jaździe do kraju nie będzie mogła piastować żadnych urzędów w Polsce.

Starzy profesorowie scholastyczni bali się owego nowinkarstwa, religijnego, zarażającego naszą młodzież, młodzi b y li bardziej tolerancyjnymi.

Należało więc rektorem wybrać człowieka energicznego, któryby mężnie stawił czoło owemu zalewowi, idącemu z luterskich Niemiec i szerzącemu się

coraz bardziej upadkowi moralnemu studentów.

Podczas, gdy senat trw a ł na wyborczej naradzie, przed gmachem Akademii gromadzili się żacy. Gromada rosła. / różnych burs sit; schodzili. K ilkudzie­

sięciu przybyło z bursy „Jeruzalem '’, w ielu z bursy ubogich, "kanoniści” sta­

w ili się gremialnie. Była to gromada wielobarwna1). W obcisłych spodniach i kolorowych topieniakach, t. j. skróconych tunikach, rzemykiem przepasa­

nych, od którego zwisał mieczyk, na głowic — że to był październik — mieli m ycki ze zwykłego sukna lub też k ita jk i czy czamletu przystrojone piórami, na nogach zaś również kolorowe trepki.

Często też wśród gromady k rę c ili się. zwłaszcza starsi, w długich aż do kostek tunikach koloru szarego. T unika miała końce rękawów czerwono

°hlamowane. Na głowach, miast mycki, nosili czworoboczne birety. — To byli bakałarze. Magistrzy sztuk wyzwolonych m ieli na głowach okrągłe birety.

( J ostatni przypom inali żydów w chałatach.

Rosnąca gromada, różna wiekiem, stopniami wykształcenia i kolorem stro- j° w i przedstawiała się bardzo ciekawie. W ielu z nich — że to była uroczystość Uniwersytecka — ubrało się co prędzej w długą, aż po kostki togę, zwaną ta- Inrdem, drapująe ją w piękne fałdy.

T rw a li w oczekiwaniu.

(18)

Szeptem i gestami podawali sobie jakoweś znaki. Najbardziej ruchliw ym i b y li Węgrzy, których wprawdzie już nie tak wielu było ja k w latach poprzed­

nich, jednak i dziś — podczas tak ważnej ch w ili — okazywali swą wrodzoną niechęć do niemieckich kolegów.

Tymczasem pod Sukiennicami gromadzili się jacyś inni ludzie. B y li to poeci humanistyczni i epigramatycy *), w w ie lkie j mierze przesiąknięci nowinkami religijnym i. Stali tam: P io tr Rydzyński, Paweł z Krosna, Jakub z Sieradza, Jerzy z L ig n ic y zwany Libanus, rektor szkoły Mariackiej, Węgier, Jan Bab- lysta z Novosolio, w ie lk i Cycerona w ielbiciel, który po domach prywatnych czytywał książki w ielkiego pisarza rzymskiego. B y li tam też: Franciszek Mimer z Loewenberga na Śląsku, W olfgang Droschius, Ślązak z’ Hirszberga i Jerzy Albinus z Koźmina, co to w rozlicznych elegiach sławę domu Bonerów głosili. Do gromadki tej przystąpił inny jeszcze Ślązak, Anzelm Ephorinus, pochodzący z Friedeburga, lekarz i w ie lk i uczony, opiekun Jana Bonera w po­

dróży naukowej po różnych uniwersytetach, z której co dopiero wrócił. W ita li go dawni koledzy i przyjaciele. W ita ł go Andrzej Trzycieski i w ypytyw ał o now iny i Mikołaj Rej, któremu roczne studium w bursie „Jerozolim skiej'

»mało albo nic pomogło, ho już rozumiał, co to jest dobre towarzystwo«.

W ie lu spośród nich czuło uraz«; do Akademii Jagiellońskiej i jej starych, scholastycznych profesorów. Przecież i oni b y li jej profesorami, tylko jakoweś podejrzenia i knowania spowodowały, że musieli zaprzestać wykładów grama­

ty k i języków starożytnych, albo nawet ustąpić z katedr. D zisiaj zbierają się u Trzycieskiego albo w możnym domu Bonerów.

Od strony uniwersytetu dolatywały o krzyki i jakieś hałasy. To żacy wzno­

s ili w iw aty na cześć nowego rektora.

Do gromady poetów nadbiegł zadyszany młody, lekarz, profesor M ikołaj So­

kolnicki i jak bomba w ystrzelił: „G rzegorz" rektorem!!

K tó ry Grzegorz? — zapytał nieobeznany po długiej nieobecności Ephorinus.

„Snopek” z Szamotuł, sławny archidiakon poznański, wróg Hegendorfera

— dodał bez zachłyśnięcia Sokolnicki. I złorzecząc na Grzegorza, zaklął siar­

czyście. Po chw ili, gdy nabrał odrobinę powietrza, wyleciało mu jak z procy:

toć „siewca wszystkiego złego w uniwersytecie, któremu serce sam diabeł za­

szczepił” •’).

W styd to będzie nie lada, że najwyższą szkołą w Polsce ma rządzić ten buntownik — rzecze Rydzyński.

Jakim prawem w yb ra li go na to stanowisko? — pyta Paweł z Krosna.

Takim prawem, że był najstarszym spośród nas, a był też i dziekanom w y ­ działu prawników. Wszyscy scholastycy podnosili jego zasługi i też jedno­

myślnie za nim się opowiedzeli — dorzucił zrezygnowany Sokolnicki.

Pamiętacie jego brata, Szymona, co to przed 10 la ty z Sokolnickim promo­

wany był na doktora medycyny? - Ten Szymon był zupełnie innym - w trą cił Jakub z Sieradza i jeszcze coś zamierzał powiedzieć . . .

(19)

. . . . ale w iw aty żaków stawały się coraz głośniejsze. Szli w pochodzie na rynek obwieścić nowego rektora. Zgiełk, k rz y k i, nawoływania, bicie w kotły, odgłosy trąbek tow arzyszyły pochodowi. A ta cała pstrokacizna lała się jak- gdyby powódź najstraszniejsza i pełno jej było w uliczkach i korytarzach.

Jacyś przybłędzi zmieszani w tłumie naw oływ ali do pochodu na sobór pro­

testancki.

Poeci z podziwem i trwogą p a trz y li na ten jedyny w swoim rodzaju pochód.

Najbardziej zadowoleni z nowego rektora byli żacy z bursy Jerozolimskiej.

Zaszczyt ich spotkał. Przecież ks. Grzegorz był długoletnim seniorem ich bursy. Szli gremialnie, a było ich około 200. Również „Kanoniści’5 kroczyli obok siebie i cieszyli się, że rektorem został' dziekan w ydziału prawników.

Surowym jest — mawali — ale wyrozumiałym dla biednych.

Poeci chętnie w idzieliby na stolcu rektorskim któregoś z młodych profe­

sorów, nigdy zaś nie będą mogli ścierpieć surowego w obyczajach scholastyka ks Grzegorza. Zbyt dobrze dał się już poznać jako zawzięty wróg nowatorów, nowinkarzy religijnych a przede wszystkim miłośników niemczyzny, którzy Podstępem starali się wkraść do grona profesorów uniwersytetu.

Przecież przed kilkunastu la ty — w trącił T rzycieski — byliśmy świadkami fidy toczył formalną walkę z młodym naszym kolegą Libanem. Liban, w y­

kształcony wszechstronnie, w ielki znawca k u ltu ry starożytnej, przyciągał młodzież piękną mową grecką

Właśnie około ro ku 1520 — przerw ał Jerzy z Lignicy, zwany Libanem — zapowiadałem w ykłady gram atyki greckiej, gdy jacyś ludzie zaczęli mnie prze­

śladować. Lecz wnet; się dowiedziałem, że starzy profesorzy podejrzewają mnie 0 nowinkarstwo i sianie zarazy luterskiej wśród studentów. Podejrzenia M y tym większe, bo nie znano jeszcze na uniwersytecie języka greckiego,

¿razu nie dowierzali własnym mniemaniom, dopiero kiedy ks. Grzegorz — podówczas docent u niw ersytetu4) — wystąpił z oskarżeniem przeciw mnie,

^ Krakow ie powstała wielka wrzawa. Docent narobił tum ultu co niemiara,

“ skarżył mnie o sianie herezji. Broniłem się jak mogłem, lecz zdanie docenta Popierali wszyscy jego koledzy. Żakom odradzali greckiego języka. Musiałem zaniechać zapowiedzianych wykładów. O mało a byłbym utracił rektorstwo szkoły Mariackiej. Śp. Jan Boner obronił mnie wtedy swoim autorytetem.

1 ja niemało wycierpiałem, wykładając Hezjoda — przerwał Jakub z Sie­

radza.

Libanie — dodał Trzycieski — zato w tym roku wystąpiłeś jako dzielny szermierz w obronie greczyzny w Polsce. Kiedyś wydał Ekonomiki A ry ­ stotelesa?

Właśnie wczoraj Scharffenberg nadesłał z drukarni pierwszą setkę egzem­

plarzy. Muszę dodać z dumą, że to pierwsza książka w Polsce drukowana grec- 1Dai czcionkami. Poświęciłem ją burmistrzowi naszego miasta, Franciszkowi onerowi z wdzięczności za dobrodziejstwa od niego i od jego przodków doznane.

(20)

Toś fig la spłatał Grzegorzowi — w trą cił złośliwie Rydzyński.

Ephorinus — który dotąd głosu prawie wcale nie zabierał — przypomniał sobie inne zdarzenie z Grzegorzem. Wstąpmy gdzie — odezwał się — opowiem wam walkę Grzegorza z Ilegendorferem. Dowiedziałem się o tej walce od samego Hegendorfera we Frankfurcie nad Odrą.

A — a, coś tam nas doleciało, bąknął ten i ów.

A, że ciekawi b y li ujrzeć nową książkę Libana, w stąpili do niego, bo i naj­

bliżej mieszkał.

Na obszernym stole zastali masę książek. Wszyscy b y li ciekawi je zobaczyć.

Milczenie zapanowało. Każdy z egzemplarzem podchodził do okna i podziwiał.

Piękny druk, czysto, estetycznie wydane.

Liban poczęstował winem.

Kiedy umysły były już wesołe, Ephorinus zaczął:

Tym razem rozegrała się cała historia w Poznaniu5). Było to w roku 1533.

Biskup L atalski powołał ks. dr Snopka na archidiakonię przy katedrze po­

znańskiej °), równocześnie pow ierzył mu stanowisko rektora w Kolegium L u- brańskiego. Do Kolegium biskup L ata lski sprowadził z Niemiec słynnego uczonego, profesora „hum aniórów” , Krzysztofa Hegendorfera. Hegendorfef był wyznawcą nauki Lutra. Grzegorz zraził się do niemieckiego profesora.

Myślał sobie: jak to, w szkole założonej przez biskupa Lubrańsltiego nauczać ma protestant, wyznawca nauki Lutra? Niemiec?

Nie, to niemożliwe! Podejrzewał Hegendorfera o jakąś podstępną robotę. • śledził go. Zaczął badać pisma, które Hegendorfer wydał drukiem, jego pod­

ręczniki szkolne. I ks. Grzegorz coraz bardziej był przekonany, że ten Tute- rański, niemiecki profesor źle wychowuje polską młodzież.

P okłócili się oboje.

Aż tu ks. Grzegorz w ym yślił sposób. Sprowadził umyślnie z Krakowa trzech magistrów i wezwał Hegendorfera na publiczną dysputę. W w ielkiej sali zebrało się ludzi co niemiara. Do dysputy stanęły dwa obozy: ka to licki i protestancki, polski i niemiecki.

Z dwóch przede wszystkim zarzutów miał się Hegendorfer oczyścić, że w wykładach swoich:

1. napada na księży katolickich publicznie, wyzywając-ich nawet osłami, 2. że w sercach uczącej się młodzieży polskiej zaszczepia naukę, tchnącą

duchem luteranizmu i niemczyzny.

W w yn iku dysputy, Hegendorfer został na głowę pobity. Ks. Grzegorz chw alił się, że „ani pisnąć nie śmiał na przedłożone mu argumenty” .

Lecz b ył to dopiero początek, w alki. Hegendorfer po tej dotkliw ej klęsce popadł w ciężką chorobę. Po rocznej przerwie, przeciw ks. Grzegorzowi posta­

now ił zwrócić całe ostrze w alki. Podpatruje życie prywatne, śledzi go na każdym kroku. Jedną tylko słabą stronę zdołał odkryć, t. j. że ks. Grzegorz nie był wymownym kaznodzieją. Bada podręczniki prawnicze ks Grzegorza.

(21)

W alka wznawia się ze zdwojoną siłą.

Zawezwani dwukrotnie przed biskupa, godzą się tylko pozornie przez po­

danie ręki.

»Grzegorz publicznie piętnował Hegendorfera. K rzysztof teraz także pu­

blicznie piętnuje Grzegorza; za przkładem L u tra przybija na drzwiach koś­

ciołów poznańskich obwieszczenie, że ks. archidiakon Grzegorz z Szamotuł w książce swej P r o c e s s u s i u r i s grube popełnił błędy prawnicze i teo­

logiczne, z powodu których gotów jest w publicznej dyspucie stanąć z nim do walki« 7).

Przez takie postępowanie zaostrzył Hegendorier całą sprawę.

Grzegorz wydaje drukiem książkę: A n a c e p h a l e o s i s , w której w yliczył wszystkie błędy Hegendorfera. Ten w obawie o życie swoje uciekł się pod opiekę wojewody Łukasza G órki, by mu p rzyd zielił do obrony zbroj­

nych dworzan. Pod osłoną owej straży rozpoczyna w Kolegium publiczną obronę swoją.

Jednak niew ielu musiał mieć w ielbicieli w tym północnym mieście, kiedy obecni na sali czynili wszystko, by zaprzestał oskarżać ks. Grzegorza.

Tymczasem bogaci przyjaciele Krzysztofa wyjechali z Poznania. Kapituła, Pod nieobecność biskupa, zdobywając się na krok stanowczy, w lipcu 1535 r.

Wydaliła Hegendorfera ze szkoły jako podejrzanego o herezję. Magister wypro­

wadził się do F ra n k fu rtu nad Odrą.

Ale i tutaj dosięgną! go Grzegorz. Przez specjalnego wysłańca śle list do tamtejszej akademii, by go usunęła z grona swoich profesorów.

T aki oto jest Grzegorz, zawzięty wróg wszystkiego co pochodzi z Niemiec.

Koledzy z podziwem i w skupieniu wysłuchali Ephorinuśa.

Nowinkarze nie lu b ili Grzegorza z innej jeszcze przyczyny. W każdym jego ruchu, geście, przemowie w idzieli jakąś wyniosłość i dumę. N iektórzy b yli Przekonani, że pochodzi z rodziny słynnych Nałęczów Świdwa Szamotulskich.

Łymczasem wtajemniczeni i ź li ludzie w y ty k a li jego niskie pochodzenie 1 śmieszne przezwisko „Snopek” 8). Dziadka jego przezwano w Szamotułach Snopkiem, może dla tego, że tęgie snopki wiązał, stąd przezwisko przeszło na ejca i syna. Grzegorz nigdy nie wspominał o tym swoim przydomku. Raz tylko zostało zapisane w aktach ka p itu ły poznańskiej, kiedy biskup mianował go archidiakonem poznańskim. M awiał zawsze, że pochodzi z Szamotuł. Pod­

pisywał się: G r e g o r i u s de S c h a m o t h u l i .

Tymczasem, kiedy gromadki studentów gorąco gestykulowały a nowinkarze w yw lekali na jaw wszystkie sprawy by urągać nowemu rektorow i on Grze­

gorz z Szamotuł, ubrany w togę profesorską i insygnia władzy rektorskiej, zapisywał coś w grubej księdze. Pomocnym był mu przy tej pracy inny szamotulanin, ks. prof. Marcin Cichosz0).

Po skończonej pracy, odłożył Grzegorz gęsie pióro, wzrok zwrócił na północ.

Zadumał się, znieruchomiał. Siedział wpatrzony w jeden punkt.

Zmierzch zapadł. T ylko złoty łańcuch co zwisał na piersi Grzegorza mienił s*ę w blaskach jesiennego słońca.

Cytaty

Powiązane dokumenty

śladowały obce wzory, nagłe więc, masowe zjawienie się tam doskonałej ceramiki typu polskiego może być jedynie w ynikiem przybycia tu grup ludności obcej,

97 Dr Ludwik Jaxa Bykowski: Młodzież szkolna Wielkopolski i Pomorza.. w świetle badań

Wydaje się, że zagadnieniu zaludnienia ziem odzyskanych jednak zawsze jeszcze nie dość poświęca się uwagi i miejsca, i w zbyt ciasnej sprawę tę traktuje się

Jest rzeczą jednak bardzo możliwą, że pod obcą powloką mogło się utrzymać stare słowiańskie podłożeH. Kto wie czy

ronie polskiej, będę mierny i posłuszny i będę się starał o dobro jego majestatu, potomkom i Korony polskiej, a bronił od zła i roszystko czynić będę,

N ow ackiego jest po raz pierw szy uargum entowane podaniem źród eł.. na s

dy strategiczne, miejscowości te sposobem amerykańskim poprzenosić na inne miejsca, przemieszać, poukrywać, —- to się wtedy na- pewno ani ludność tybylcza nie

Praca kółek włościańskich;