• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 33 (15 sierpnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 33 (15 sierpnia 1943)"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 15 sierpnia 1943.

M U R J E R P O L S K I

I

w

g * m .

NA Sł o n e c z n y m s z c

J & 4 T S .

(2)

v - ' - ■ <

TYGODNIK WOJENNY

Na lewo: P R Z E D S Z T U R ME M

Podczas gdy samoloty „Stuka" obrzucają bombami pozycje sowieckie, niemieccy grenadierzy czekają w okopach, na

rozkaz do ałaku.

U góry: _

WA L K A N A W S C H O D Z I * nJ Niemieckie czołgi i działa ruszają do ałaku ^

pozycje sowieckie, na wschodnim fronc'6-

iwSteaSfc

Na lewo u góry:

PRZEJŚCIE PRZEZ RZEKĘ

Żołnierze niemieccy wiozący zaopatrzenie, przeprawiają się przez rzeczkę podczas wielkiej bitwy na Wschodzie.

Na prawo u góry:

ZAOPATRZENIE W DRODZE NA FRONT Bez przerwy dowożą kolumny niemieckiego zaopatrze­

nia, amunicję i broń, wojskom niemieckim, walczącym na Wschodzie.

Na prawo: T R A F I O N Y I

Niemieckie działo zapaliło swym pociskiem czołg sowiecki.

W O J S K A J A P O R S KI E W B O J U

Na lewo: Lekka artyleria japońska. Na prawo: Japońska piechota przeprawia się przez rz®1

F o t.! PIC. B«uer-Alfvałer, BGschel-Ałl, (2), Zcym er-Sch., Doego-TO, Transoceatl 2

k*

(3)

'4.

, ■ „ . - u - j ™— — |.|„ ąwł | w. „, -| „ i i imiuuji i j mu ii i m , B ii i ) fe c rn ie beteryj niem ieckich iW o f« to y m g ł^ \^ s ł« a fy )tg o ro­

dzaju wywołują olbrzymią ilość dymu, tworząc nieprzeźro­

czystą ścianą mgły przeciwko nieprzyjacielowi, pozbawiając go tym samym możności obserwacji.

Fol* PT A rnold , Bcm er-Sch, Landgrebe. Refnd U A łl, PBZ

(4)

SXAMflAJ

CZ« « W H

Powyżej: *

Kitka bram w murze rozpadto się, część ich 1 przechowała się niemal w tym samym słanie, w jakim V znajdowały się 2300 lał temu.

Fot. W iłzlebwi t Paten

Powyżej:

Ruch na małej stacyjce u

Wielkiego Muru.

X W T ielki M ur w północnych X “ C hinach je st najwięk- : : X szym dziełem arćhitekto- ' nłcznym zwanym często ósmym cudem świata.

' Chińczycy nazyw ają go

„W anliczangczeng" t.zn.

tw ierdza o długości 10 000 li. W ybudow a­

l i no go w XV w ieku g j H p ^ ' ‘i l ; przez dynastię Ming p - ■-» 1 dla celów obronnych

Chin przed napadam i plem ion mongolskich.

Długość m uru wynosi

'-V około 3000 km. M iej- . I scami s i ę g a w ysokości

16 m i 4—8 m gruv bości. Rozpoczyna się n a zachodzie . w pobliżu-' Suczau i biegnie w kie-, runku północno-wschod- I f O B H K f nim aż do Szanghajkuan*

Wm,- t g nad zatoką czilijską.

g CM XVII w ieku stracHs.

_ * ui g już sw bją w artość str«)&i g giczną. N a m iejscu d zisiw !

szego m uru stał niegdyś insy*

W w którego budow ę rozpoczęto m . J w ieku przed Chrystusem jako jaMjp

* graniczny przeciwko Hunnom, a w kończono go pod p&nowamem cesa­

rza Tsin Szihuangti (221—210)

Ttów yżej:

.Fragment Muru w okolicy Nankau.

"w i wielu miejscach znajduję się wieże obserwacyjne.

W kole; ś

‘‘Słrażnicy Muru noszę jeszcze MA

,;po dziś dzień słaróżyłhy chiń- g ^ k

• ski miecz.

Ten starszy mur został uzu- § p e łn io n y 1 odrestaurow any . M, .w jv—VII w ieku po Nar. f i Chr., odkąd nie napraw ia- ■ . no go już wcale, tak, że ■ ' w,.czasie w ypraw W łocha I f

Mairco Polo (w XIII w.) I | przedstaw iał ruinę. Jednak I i

.^nieustające w o jn y i po- I - Rachunki sąsiedzkie przy- 1 -r czyniły się do odbudowy ł j g rWjp lkiego Muru, k tó ry do- 1 1 Thowat się do dziś dnia. 1 1 i.)d wielu, wielu la t W ielki V ma tylko jeszcze w a r-%

.Hość zabytkową, dla k tó re j!

Ifcproczme przyjeżdża moc cie­

kawych.

§ Poniżej

Irze wieży Obserwacyjnej na Wielkim Murze.

Powyżej:

Sprytny kupiec chiński założył sobie na Wielkim Murze swój kramik.

Poniżej: Ifftfrtfffj* ' «-l ' Wielki Mur miejscami jesł tak szeroki, jak praw­

dziwa ulica, dlatego używa się go często jako jezdni.

p l f f b K i sięga S M iM S się Wielki, Mur pftez do- illif(HR 'p ln a d 1 ń cz jg W l-

Na prawo:

Widok z Wielkiego Muru na ulicę ciągnącą się wzdłuż niego, w idok ala w » n ie " , zwykły... Tak podróżuję bo- gacze chińscy*

(5)

Grupka koźlarzy.

Poniżej:

Czasami grzyby, osiągają n i« w y k t| wiat koić, tak jak ten pto źgatunku „kania

zwany czubajką kania.

F o ł: Archiwram fc a S ifife Ł » , " •

. ,Pqr*d Bołas. 1-• . '

,Nie wszystko złoto co sie wieci" przysłowie to doskonale

można muchomorów.

Stary i młody borowik..

Najbardziej znany i ceniony gitu- nek grzybów.,

N

a m arginesie odbyw ającej się także w t$ g | roku W ystaw y Grzybów, rozlokowane®

w O grodzie Botanicznym w Krakowie, wart*;?

napom knąć w krótkości bodaj o pożytkaclpa płynących ze znajom ości gatunków grzy- i bów i ich użytkow aniu jako bardzo w y- u dajriej i pożyw nej straw y, pod którym to , w łaśnie kątem widzenia wzmiankowana ^ W ystaw a ściąga liczne rzesze zwiedza'

jących. , ?

Co wiem y o grzybach właściwie? Szczep rze mówiąc, bardzo niew iele. Że rosną w lesie, że najw ięcej ich po deszczu,?

co stało się naw et zw rotem przysło- . wiowym -— że są „dobre" i „złe" — i na tym koniec. M nóstwo ludzi hoł­

d u je dziwacznej zasadzie spożywania jakiegoś jednego tylko gatunku grzy­

bów, najczęściej t. zw. „prawdziwek"

i rydzów co najw yżej, uw ażając -WĘ&Ęi w szystkie inne za „niepew ne" albo

zgoła bezwartościowe.

Sąd taki je st z gruntu fałszywym, s | a w ypływ a z nieznajom ości grzybów w ogóle, oparty Zaś n a obaw ie przed zatruciem , sta je się upartym twier- dzeniem, że „w szystkie inne to podejr rżane i nic nie w arte śmiecie".

Tymczasem nauka o grzybach i do­

świadczenie zaw odowych grzybiarzy m ówią nam moc ciekaw ych rzeczy na ten temat.

C hciejm y tylko uw ażnie posłuchać!

P om ijając sam fakt sm akowitości grzy­

bów, stanow iących nule urozm aicenie jadłospisu, należy zwrócić uw agę na w ysokie w artości w itam inalne, jakie ; k ry ją w sobie grzyby. W itam ina A kie- . ' ru je sprawam i w zrostu w organizmach ' żywych, w itam ina B Zapobiega choro­

bom nerwów, w itam ina D chroni przed rachityzm em.

Zapewne niejeden spośród nas dowie * * się ze zdziwieniem, że niem al każdy

„dobry" grzyb ma sw ą tru jącą Odmianę, bardzo do szlachetnego grzyba podobną, ; 1 n a tym też polegają tak częste, a naw et tragiczne omyłki.

Naczelną zasadą, k tó rą winniśm y zapam ię­

tać, stosując grzyby jako pożyw ienie —• je st . praw da uznana przez pokolenia, że tylko ' grzyby świeże, dobrze ugotowane, n ie odgrze­

w ane ni niedogotow ane są zdrowe i smaczne.

N aw et szlachetne gatunki grzy­

bów, podane po dłuższym „odle­

żeniu się" albo odgrzane, mogą dla natur w rażliw ych stać się przyczyną p rzy k ry ch niedyspo- zycyj żołądkow ych i, schorzeń ustroju.

Ze daw nym i czasy nie dowie­

rzano grzybom, św iadczy o tym

jggjRgjtt

-lilii

SlBSlBgSlaKgfiyłHMIIH 81 '

'

bsrs

n n

-

powiedzenie francuskiego botanika L .^jrieł V aillant'a, w ygłaszającego w sw ej wi

mowie na posiedzeniu naukowym zap w anie, iż „grzyby są to diabelskie s

p sujące ogólną harm onię przyrody i L tvj#i zwał je kw iatam i bez kwiatów, P r z e r * ‘ -f pokoleniem roślin, rozpaczą n a u k o w c o ■

Co do tego ostatniego epitetu rzucfl"

pod adresem grzybów, może miai

£;■ zacny V ailłant, bo św iat tej grupy plechow ej liczy'ponad 90 000 r ó ż n T ^ ! ||j

tunków. Prawda, w iększość olbrzy z nich je st istotam i m ikroskopijnej

. . . ■* . - ^ . _1_____1 • nutrii s IU V U JCOI ja iu u u u . ^ . I B W r - , - je*

kości; ale i „dostrzegalnych , czyu sie „rosnących" je st też spora ^

Tamte, niewidoczne, to organizm a.

przez nas pleśnią, to grzybnią, roz^

żająca się we wilgoci drogą twórz zarodników rozm aitych rodzajów. .

gie te już widoczne dla wszysw- j, tó kapeluszowce, w ytw arzające z ^ niki n a owocniach, a s k ł a d a j ą c e _ z kapelusza i trzonka, błędnie nego .korzeniem ". -a.

Grzyby, jako bezzieleniowe 0 * niżmy, a w ięc niezdolne do s® . rzutnej syntezy białka7 muszą- k ^ g l

stać, by żyć, z m artw icy lub podściółki organicznej. S ą

równo pasożytam i ja k i toczni ^ . M ówimy o ' mutualizmie, gdy S 4.

i opanow any przezeń organizm

; jem nie są sobie przydatne, bo g ^ pobiera białko, a dostarcza azotu i ijjj stancyj m ineralnych. M ając na •“ ' J saprofityzm, zajm ujem y się

żyw iącym i się obumarłymi tkań*.,!

roślin i zwierząt. Te różnorakie ności dostosow ania się do byto pozw alają n a w ystępow anie grz?

wszędzie i na wszystkim. ta!«

W iele rodzajów grzybów tow arzysz?

człowiekowi, zwierzętom i nade wszy_

1_ŁIUY¥ W 1, AIT ł -- roślinom w całym ich życiu pod Po6.]pie

; dobrotliw ą lub szkodliwą. Znana og .J pleśń niszczy produkty ż y w n o ś c i ą ! i sprzęty. Inny rodzaj grzybków Pas° „jcfljl czych u osobników zaniedbanych h ig p ^ f f p j n ie pow oduje choroby płuc, paznokci, (liszajce i t. p.). Zwierzęta są w jeszcze .j A szej m ierze narażone h a działanie g w jJ S iC j u i i c i £ c u aicu > u u c MŁiwiwMiw e» , niż człowiek, a szczególnie ow ady cierpw j

— nlnłi nainnto-rnioi PnHnhnl®nich najpotężniej. P o d o b n ie jjj|

ludzie, zwierzęta i owady ^ w ią się chętnie grzybami- t p), ^ w iórki zjadają świeże i sU ^ e 1 | zimę, mrówki i term ity 0 gj-i |t specjalnie upraw iają pew»e tunki grzybów).

Dokończenie na str. I0-W

(6)

i a T ^ f th»s‘e i ładne j

jat zahawta IIP* jak zabaw ka i też B«ai0 T, , za w ciśnięciem brzucha, pi- G°2(ikowaW dotknięciem. Kupiła „to"

"na chów f „ eronka za byle co na jarm arku Grześka °Pasce przyniosła do domu.

że w matr„Zaraz zauważył — już z daleka — : a wierci fartuchu coś porusza się...

toz, j e " j Podskakuje... Posłyszał t e ż za- Pfzerwy *1. piszczY ..cienko a niem al bez co tu masz? zagadał p zaledwie uściskaw szy matkę.

*szystko J .c,®ż go, jaki ciekaw! Musisz syna, aje ru d zie ć? — ofuknęła W eronka fcaz uśmif jodowała go ja k źrenicę oka, iWócien ęła si<5 » w yciągnęła spod i ...dV r,P zącą tajem nicę:

Patrzeć; zwYk łe - Ani nie ma na co taeć i ilrz,e^ był zdania, że je st na co pa--

!*% chłori™ Z>CZe łak — Czarne oczęta wy- Jak latarki C Z. owi na w ieizch i ję ły płonąć

■Gościa n ? steczka różowe rozchyliły się Łukami V* yskując 'malutkimi mlecznymi

'^ste pieciof f b u z i ę zachw yt oblał jak blask słońca,

^awkę_ etm e rączki w yciągnęły się chciwie po żywą '^niezdarnym, zagarniającym odruchem porw ał

począł chyżo biec, jak ze skarbem, [ W . -—i- Przestraszone prosię rozkwiczało się,

" Puść-ż U‘ 3Ż ' Verollka zatkała palcami uszy.

i QrzeiŁ-e ? ° zaraz* — nakazyw ała, biegnąc za synem.

donio r ° n’e. Puścił. W padł do izby, dał nura pod stół — - zaChw ? Pu®cił z objęć zwierzątko. Zatchnął się formal­

nych kr(= rem' gdy prosiak począł biegać po podłodze na ,2°nv _ - , c.^ nóżkach, w reszcie legnął plackiem — spło-

”1 ®żał jak m artwy, zamknąwszy oczka i wstrzy- scząc

Sił

^ d e c h ze strachu.

erOnka ™ a “ u'

śwież Zaraz nakarm iła mlekiem głodne prosię, uście-

■ ^ eJ słomy w komórce, gdzie św inka m iała się cho- fc^otnór * tG^ ° *^a )uż n ' e doszło do zamknięcia prosiaka przei*"6".' ^ rz eśk o rozdarł się na całe gardło i zaniósł a o tJn?u« c y m płaczem, że W eronika cisnęła mu prosię-

■ Kolana, krzycząc:

b**0' zjedzże se go, kiejś głupi...

^ci6m w^ł ®a tyle głupi, że wygram olił się na łóżko z pro- Azie u . onacb> a w kilka chw il później oboje t— spła-

•Łi .cko > „przeżarty" po brzegi prosiak ;— spali razem.

B E

? 'l « 0nk

^iiii

l to ~ sP°kój 2 hałupy Gozdków — i nijakiej nie było Jając ( V- Rozmiłowany ślepo w chłopcu ojciec, dość Wtę J cłl historyj, w ypadł w reszcie z równowagi i złoił aż trzeszczało. Nie raz... Nie dwa... Grześko

I

°krvł r.UszY*a ramionami, zerknęła raz

■ ”*a jedynaka, pogłaskała tkliwie drugi — chu- rozgrzaną snem

^OllV jjugias^aia Ln.ll Wic ruZgrZailc} Slltrm 1 °ł',° koło buzię, potem wyszła cicho, oporządzić

Już potem było w ciąż...

eciai

Płakał,

BSfck.""*1' spazmował, robił sw oje — wygrał!

go w spokoju, dla św iętego spokoju.

| Dad °. w ięc bawił się cały dzień z „Gudziem" w izbie jeS tarzał się z nim po podłodze lub na traw ie, po na podwórzu, — obnosił na rękach. Świnka bez i^aia 8ratno*iła się dziecku na kolana, utytłanym ryjem

o P'eszC2°tIiw ie czarną głowinę chłopca i brązowo- czkV p r z e ś rączkam i obejm ował ten ry j i z nie- tyL czułoy i ą zazierał n atrętnie a głęboko w blade, wtjjg a ' Pros*^ chrząkało rozumnie z głębi gardła,

^ _y*ko ruszył się chłopiec, łaziło za nim ja k w iem y T Ł _ n ie do odegnania.

&

|ftz v . nie przełknął jadła, gdy „Gudź" nie znajdow ał K fjJ °ńn- Prosiak nacierał energicznie na miskę, umiej- P J?S na kolanach chłopca, a Grześ w łasną łyżką wpy- l ,d ° Tyja kaszę z mlekiem, kluski, ziemniaki, albo BKi i . kS którą dostaw ał często,:bo lubił i jad ł chętnie. Gudż■■■ | J ...

?*e gardził, w szystko przyjm ow ał z wdzięcznością V » .iaskając przepastnie, k u krzykliw ej uciesze dziecka,

i ^ M e w a ło się do łez i cieszyło, zwłaszcza gdy Gu- ze go „na S>Ę wpakować ry j w miskę...

a sprała G rześka kilkakrotnie, grożąc,

atłucze", ja k będzie „wydziwiał" — ale zaniechała ---- —jjjgjjH G rz e śk o m W eronka J ł o t v..wszystkiego, ogłuchła i oślepła na

|Mec ’ widząc, że wszystko na nic. Bo oboje -

kochali chłopca nad w szystko i nie chcieli awan- się z dzieckiem. Przepadło!

Ęte?.* r °śłi oboje... Jeno, że Grześ pomału, a Gudź jak , - i w pół roku zm ienił się w dość sporą świnię...

Me ranek błysnął donośnym kwikiem, od którego , ™ała zgroza, domagał się natychm iastow ej wolności.

a>a _Puszczała go bezzwłocznie' z komórki, czasem w domu, nierzadko sam Grześko i *.‘opkami gnał co tchu na pow itanie przyjaciela. Je-, Jv0 ’eral sam Grześko, różowo-żółty kłębek przypadał

*tw ° nóg dziecka, m uskając skórę pieszczotliwymi, Sau! dotknięciam i ryja, ocierał się głową o łydki chłopca,

kruW ał „i____r * ______ —i

P ^ W a ł, bez przerw y chrum ając aż gdzieś od żołądka.

B ą 8 l za Grześkiem do izby albo w pole.

ijo . U wierało któreś z Gozdków, Gudż bystro przyglądał Ł^Podarzow i czy też gospodyni, coś tam chrząkał llb ®°ści , i gnał co sił w krótkich nogach ku drzwiom, kT - eni, do dziecka.

I i! *

pirK s°bie w szystkie praw a domownika i panoszył się Ki n nikogo nie dbając. N ie ograniczano jego swo- zabraniano niczego. Gudż zazwyczaj przylegał 5*4? a podłodze u kolan bawiącego się Grześka, często Pię.: °Wał" u nóg obierającej ziemniaki Gozdkowej, która B j^j - tak przyw ykła do jego obecności W izbie, że prze- T ĘjP^eszkadzać, a często bawił ją i pobudzał do śmie-

^ uprzykrzyło mu się bezczynne leżenie wstawał

^81 ryjem p o najtajniejszych zakam arkach m ieszka­

li „? Wał we w szystkie sprzęty, zwolna a ciężko przew a­

l i z k ąta w k ąt i co chwila spozierając ku dziecku, P £ 0 d y ni.

H ® *'■ •. c h r r . . . y c h f y . .. u c h r u ... r u m .. . ruchu- C ś i- plotkow ał z panią domu, pętając się jej koło / była pogoda i ciepło na świecie, w yganiała wreszcie

rK a °boje na podwórze i często w ybuchała śmiechem

®iebie, zaglądając przez okno, jak Świnia swawoliła IN w*‘ Oganiała za nim, kwicząc w niebogłosy, a Grześ . . "śrńH spazm atycznego śmiechu, lub też na czwora- R ^.^^ęrał „ataki", które polegały na tym, że Gudż bo-

na chłopca, pochyliwszy nisko łeb i nagle pod- k ^ P o c i e s z n i e , zadzierając wysoko tylne nogi.

i sC^tku przystaw ali ludzie tłum nie przed parkanem, nadziwić nie mogąc cudactwu . . . Gruchnęła po

całej wsi sensacja i dzieciarnia gromadnie biegła ku dom- kowi Gozdków patrzeć, ja k wieprz — srebrzyście a delikat­

nie pobrzękując wiszącym na szyi dzwonkiem — łazi jak szczenię za rozśmianym Grzesiem. Drwili też z niego chłopcy, a k p ili. . . a ch ich o ta li. . . po kątach i w głos *.. szyderstw a sypały się n a czarną głowinę chłopca. Grześko nie wiele sobie z tego ro b ił. . . miał Gudzia — nie dbał o świat..

Aż oswoili się ludziska, przyzwyczaili, pogodzili się z dziwnym faktem pogodzili się zwłaszcza Gozdkowie, M łody gospodarz z początku ciskał czapką o ław ę z wście­

kłością, widząc na podłodze, na sienniku, specjalnie przez m atkę uścielonym, śpiącego Grzesia, trzym ającego w ra­

m ionach Gudzia, k tó ry w tykał ryj w czarne w łosy chłop­

czyka. N ieraz też w pasji szturchnął butem spasione szynki Gudzia, pętającego się po izbie za Grześkiem — ale gdy Gudź radośnie przypadał mu do nóg na powitanie, uciesznie podnosił się na przednich nogach, poczciwie a rozumnie patrząc bladymi oczyma w twarz pan a — Gozdek zm iękł,, zam iast szturchać począł klepać i głaskać, w reszcie tak po-ś lubił Gudzia, jakby to był pies. Ujęło go za serce to stwo­

rzenie ślepo oddane jego dziecku, chodzące za nim jak cień, w ierne i wdzięczne.

Przyszedł raz w niedzielę do Gozdka daw ny kolega ż woj­

ska, w sąsiednim przysiółku mieszkający. Deszcz padał, więc Grześ w kuchni baw ił się z Gudziem, który latał za dziec­

kiem, roztrącając z hałasem stołki i ławy.

W pew nej chwili gość gospodarza dostrzegł, przez otw arte z nagła drzwi, zabawę — i) zdumiał.

— Co to? Świnia!?!

—. Nie Świnia! — obraził się Gozdek. — To Gudź!

— Przecie Świnia! — upierał się kolega. — Jakże? toć w id z ę . . .

— E e e e ... dużo tam w id z is z ... — żachnął się Gozdek i wstawszy, urażony, zamknął drzwi.

. . . aż przyszło przedwiośnie! Polami zawiało tak jakoś ciepło, choć przedwcześnie* że w tydzień szczypty śniegu nie znalazłby nigdzie ze słońcem w g a rś c i. . . Rozkołysały się drzew a najcudniejszą nadzieją niedalekiego rozkwitu, parow ała ziemia, dymiąc — jak kadzidłem — jasnym i opa­

rami w chabrowe niebiosy; spiesząca się ku słońcu traw ka tu i ówdzie w ysunęła nad ziemię niewinne ździeb ełk a. . .

Cała wieś była w gorączce, bo nadbieżająca w iosna niosła z sobą inną jeszcze radość: W ielkanoc!

Poczęli pokpiw ać ludziska z m ałego syna Gozdków, ,. ; Ogon ci ta ta zostawi i tam se dzwonek pow iesisz!. . . —

żartow ali starsi z dziecka.

— Figę będziesz m iał z Gudzia! Kiełbasy się objesz i bę­

dzie po krzyku! — drwiły dziewuchy, parobki, chłopcy, dziewczynki.

Straszliw y lęk zakradł się w duszę dziecka. N ierzadko za­

szywał się w najciem niejszy k ą t izby i tam wszystkimi ner­

wami patrzył — i słuchał! Każde spojrzenie rodziców tłu­

maczył sobie źle, każde ich słowo począł w reszcie przyjm o­

wać jako nieodw ołalny w yrok śmierci na Gudzia. Tymcza­

sem co dzień na innym podwórzu odgryw ała się przedświą­

teczna tragedia poprzedzana rozdzierającym kwikiem przy­

szłych ozdób wielkanocnego s to łu . . .

Co dzień, co godzina niemal, inną sąsiadka w padała do Gozdków, o to -— o owo zapytając, prosząc, a ow e „wpa­

dania' kończyły się niezmiennie pytaniem :

— K iedy bijecie, Gozdek, waszego w ie p rz a ? ...

A petyt i sen na skrzydłach uleciały od Grześka. Zbladł, schudł, począł kaprysić, stracił zupełnie humor. N ie odstę- i pow ał Gudzia na krok. Oczy dziecka św ieciły ja k gwiazdy, niespokojnie w w iercając się w tw arze rodziców. A le Gozd- kom w głowie naw et n ie było zabijanie Gudzia, bo za nic nie potrafiliby tak iej przykrości zrobić dziecku* a powtóre.

że sami polubili to różowe chrząkające zwierzę, któ re całe swe serce oddało Grześkowi za serce. Szybko załatw ili mię­

dzy sobą tę sprawę. To też W eronce ani przez m yśl n ie p rzy­

szło, co może być Grzesiowi. T rapiła się srodze, a gdy wreszcie chłopiec dostał gorączki, przerażona ułożyła go przem ocą do łóżka.

W yszła n a chw ilę do kuchni, a gdy w róciła dziwny widok

uderzył je j oczy:

Gudż stał na tylnich nogach, przednimi oparty o k ra­

wężnik Grzesiowego łóżka. Grześ w koszulince i boso — klęczał za nim z tyłu, usiłując na próżno wywindować wieprza na pościel. Gudź pojął intencję m ałego ^przyjaciela i rozkoszną m usiała mu się w ydawać perspektyw a leżenia z nim w białej pościeli, gdyż podskakiw ał co chwila, przy- deptyw al w miejscu, postękując i pochrząkując, w darem ­ nym usiłowaniu dźwignięcia na łóżko sw ych kilkudziesięciu kilogramów. Chłopiec płakał, zachodził zewsząd, przyma- wiał Gudziowi niezdarność. i przyciężkość, w reszcie uciekł się do persw azyj i próśb — i w tedy nadeszła Gozdkowa.

— Grzejsiek! oszalałeś, czy co?!? — wrzasnęła.

Chłopieć stanął jak słup. N agle skoczył k u m atce i przy­

padł we fałdy je j zapaski, dygocący i rozpalony.

—' Mamusiu! mamusiu! mameńko! daj mi Gudzia d o łóżka, daj!

<— Blekotuś się chłopcze najadł, czy ćo?!

— Mamuś! mamuś! — skamlał chłopak i czepiał się jej rąk, obejm ował za śzyję, całował. W yczuła, że dziecko ma wysoką gorączkę, bo buzia i dłonie Grzesia paliły ją jak ognie! a oczy połyskiw ały dziwnie poprzez biaław e zmęt­

nienie.

! — Dobrze, dobrze, dobrze!

Porwała chłopca na ręce, zaniosła do łóżka, okryła, ale w yryw ał się spod pościeli do Gudzia. W ieprz pobiegł za

w icie mi mował Grześko.

drapiąc ratkam i, w ęsząc w ysoko zadar­

tym ryjem i w spinając się ku dziecku z rozgłośnym a bezustannym chrum aniem . W eronka rozpłakała się bezradnie i po­

chyliw szy się, pomogła Gudziowi w yw in­

dować się na pościel. Gdy natychm iast zwalił się z lubością koło dziecka, tuląc pieściwie ry j do rozpalonych rączek, Grześ objął go szybko za szyję i tuląc do serca począł pośpiesznie całować.

— A dy się uspokój, dziecko! nikt ci go nie weźmie! — płakała W eronka, w prze­

konaniu, że dziecko je st w malignie.

W reszcie Grześ zasnął! Gudż również zadrzem ał głęboko, rozciągnąwszy się na całą sw ą długość i grubość i sponiew ie­

raw szy pierzynę w najostatniejsży sposób.

Dopiero gdy Gozdek wrócił do domu, rozpętała się aw antura, jak iej św iat nie słyszał.

MEHPS! Dziecko, czerwone jak upiór, czepiało się rąk ojca z jak ąś rozpaczliwą siłą ha- m ując mu w szystkie ruchy i krzycząc- . n,et zabijajcie mi Gudzia! Tatuś, nie zabijajcie Gudzia! Nie zabijcie go! Tatuńkul

I w ybuchnął przeokropnym płaczem. Trząsł się jak liść i łapał — to ojca za szyję, to Gudzia za głowę, to schy­

loną nad łóżkiem m atkę za ręce — i d y g o ta ł... i m ienił się na tw arzy a olbrzymie i rzęsiste łzy spływ ały stru­

mieniem na pościel. w Y slru

Skamienieli o b o je , rodzice. Spojrzeli po sobie.

— A któż ci powiedział, że ja Gudzia zabiję?! — krzyk­

nął w gniewnej desperacji Gozdek.

Grześ rozpłakał się jeszcze głośniej:

• •' Powiedzieli mi — że ino ogon — na dzwonek — osta- i kiełbasy sie n a j e m .... i k o n ie c ... — spaz- sko.

.Gozdek zakręcił się w miejscu, jakby go żmija w samo serce ugryzła. Zrozumiał.

. ~ Zaraza na n ic h !. . . Dziecko mi w y stra sz y li. . . D um v ci to powiedział, a ty durny wierzysz! — huknął.

— Zawrzyjże pysk! — zdenerw ow ała się W eronka __

Dziecko chore, jeszcze huczysz, jak na p s a . . .

Gozdek ucichł z nagła i przysiadł koło syna. J a ł oo spiesznie głaskać po główce.

T Przec!eż nie zabijem y Gudzia! nie zabijemy, dziecko!

Am ja, ani mama, ani nikt! Nie płacz! nie bój się!

— C hrrr v. . chr . . . c h u ru ru . . . ychr . . . ychr, rach-rach- r a c h . . . wmięszał się do dyskusji Gudż i do reszty roz­

strzygnął o swoim „Być — albo n ie być". Uniósłszy górna połowę ciała, poufale ułożył się na kolanach gospodarza licząc pieszczotliwym dotknięciem ry ja guziki jego kam i­

zelki. Potem otarł się mu o dłonie, sapiąc do głębin sw ei otłuszczonej jaźni.

Gozdek za łeb go chw ycił i zajrzał w niebieskaw o m dłe oczy z dziwnym wyrazem w e w łasnych, nagle zaw ilełych

oczach. s 1

Gudż w yrw ał się, w ykręcił, chrząknął — i zwalił się na chłopca, przew racając go na poduchy. Gramolił się m u na piersi, m uskał łbem koszulkę, w tulał ry j w gorącą szyję dziecka, rozdmuchiwał tchem czarne włoski.

Grześko był zbyt słaby, by się obronić, odw racał tylko tw arzyczkę; w ybuchnął krzykliw ą dziecięcą radością, po­

tęga z płaczu począł przechodzić w śmiech coraz weselszy i 1 w yraźniejszy, w reszcie rozbrzmiała izba dzwoniącym szczęściem dziecięcym, a Gudż zaw tórował trium fująco swemu m ałem u panu, którego radości były , jego rado­

ściami.

„ . . . Coraz cieplej robiło się n a polu. W eronka szykow ała letni przyodziewek mężowi, dziecku i sobie. Z akraśniały na ław ie tęczowym i koloram i je j spódnice, chustki i wstążki.

Je d n a z nich, czerwona ja k maki, szczególnie barw iła się I lśniła. Grześ uważał, że ta je st najpiękniejsza.

' Szukała i szukała nazajutrz W eronka tej wstążki, ale ja ­ koby w ziemię wpadła! N ie ma!

— Gdzieś ją, widzi się, ąchowatam! Znajdę p ó ź n ie j. . . — m yślała. A le nie znalazła. Potem w naw ale zajęć zapom niała o niej.

—: — — lato przyszło, ja k samo słońce jasne i c ie p łe . . . sierpień przybieżał i św ięto N ajśw iętszej Panny, W niebo­

wzięcie, żniwami pachnące, sianem i koniczyną, Dziewuchy strojne, ja k n a wesele, niosły do kościoła wieńce i kwiaty.

Proboszcz zapowiedział uroczystą sumę i procesję na cześć Królowej Lata.

— A v e . . . Ave . . . A ve . . . M a ry ja . . . — niosło się w błę­

kitach, szumiało wśród drzew, okalających w iejski kośció­

łek, bieżało hen — w pow ietrze przeźrocze, ria pola i łąki obrylancone niew yschłą jeszcze r o s ą . . .

O boje Gozdkowie byli n a procesji. Grześko został w domu pod opieką H anuli od sąsiadów i zabaw iał się z Gudziem n a polu. Lecz w net zaprzykrzyło m u się- za rodzicami — zbyt długo nie wracali! Grześ upew nił się, że H anula od sąsiadów je st w kuchni i otworzywszy furtkę wymknął się ku kościołowi, m atce naprzeciw. G udź podreptał za nim wiernie, chrząkając z pełnym zrozumieniem i potrząsając łbem, nad którym jak olbrzymi krw aw y m otyl chw iała się w stążka W eroniki, zawiązana rękam i Grzesia.

Ju ż ' z daleka dojrzała ich oboje W eronka. Zdrętwiała.

Pieśń ugrzęzła jej w . g a r d le ... N iespokojnie spojrzała po ludziach: ten i ów dojrzał już zdobnego w olbrzymią czer­

woną kokardę wieprza, nadeptującego dziecku Gozdków na pięty. Uczestnicy procesji jęli rozglądać się, trącać łok­

ciami, pokazyw ać sobie wzrokiem dziwowisko . . .

Dojrzał w reszcie sam dobrodziej. Zaczerwienił się na twarzy, jak burak, zerknął drugi raz . . . trz e c i. . . czwar­

ty . . . Usta poczęły mu d r g a ć . . .

W eronka omal nie padła trupem. K olana uginały się pod nią, ale równocześnie fala krw i buchnęła jej do twarzy.

— Tyli w sty d !!. . . Jezusie, M ary jo !!. . .

W ypadła, ja k z procy i skoczyła błyskawicznie ku chłopcu.

— M am uniu!— ucieszył się, objął ją za szyję i całował, zanim zdążyła pierwsze słowo nagany wydobyć z siebie.

Porw ała go na ręce i sm agana spojrzeniami, ja k biczami, poczęła co sił w nogach biec do domu.

„Gudż" m om entalnie zawrócił, wierzgnął szynkami w górę, podskoczył i począł biec za gospodynią, potykając się co chw ila i plątając własne nogi w pośpiechu. Kwiczał przy tym, co sił w g ard z ieli, . .

(7)

T A je M N / C Z A C t+ O ilO & A

E. C. CHRISTOPHE

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

Twoja bielizna będzie

Ci za to wdzięczna

oparł się ciężko o poduszki. Tu i tam czuł znowu dokładnie lekkie k łujące bóle. Auto stanęło, gdyż w tej chwili przepływ ał przez jezdnię nową falą tłum ludzi. Bezmyślnie przebiegł van Kruken wzrokiem po oknach i bram ach najbliższych domów.

Dr. LEDECłANCKS Lekarz.

Jeszcze raz rzucił okiem na tabliczkę i kierując siię jakim ś w ew nętrznym pod­

szeptem, wysiadł.

W m ałej skrom nej poczekalni w isiało k il­

k a dobrych obrazów olejnych. Rzadkie oka- zy w ypchanych ptaków zdaw ały się patrzeć na przybysza swymi nieruchom ym i zam ar­

łymi oczami. W kącie stała szafa z jakimiś płazami w spirytusie.

W łaściw ie to nie poczekalnia lekarska, pom yślał van Kruken zdziwiony i odwrócił się do w yjścia. W tej chwili jednak otwo­

rzyły się drzwi.

— Ledeqanck — przedstaw ił się męż­

czyzna, m ający w ygląd raczej sportow ca niż lekarza.

— W szędzie odczuwam bóle — zaczął van Kruken wchodząc do gabinetu. — Mam złe samopoczucie, jestem niespokojny i n er­

wowy. Co mi w łaściw ie jest?

Lekarz spojrzał na pacjenta.

' -— Prześw ietlał pana mój kolega? — zw ró­

cił się nagle lekarz.

V an Kruken, zaskoczony pytaniem , nagle drgnął, — Skąd pan wie?

— N ie trudno odgadnąć — brzmiała od­

powiedź. — W łaściw ie mógł pan dać się.

zbadać w domu. Ponieważ jednak poczułem zapach k arbolu, najw idoczniej z pańskiego ubrania, przypuszczam zatem, że był pan niewątpliwie w jakim ś szpitalu względnie klinice. Tylko tam je st tak silny zapach tego środka dezynfekcyjnego, że przeje­

chawszy pół Amsterdamu, nie pozbędzie się pan tej niem iłej woni. I je st tylko jedno, co mogło pana skłonić do odwiedzenia tego szpitala czy też kliniki, mianowicie, chciał pan z pew nością prosić o dokonanie do­

kładnego zdjęcia rentgenow skiego.

V an Kruken milczał. Był to now y sposób traktow ania pacjentów . Ale spodobał mu się i dlatego postanow ił być szczerym.

-f- Coś mi dolega. Miał to w łaśnie mój .przyjaciel, doktór...

— Pan pozwoli — przerw ał lekarz. — Proszę nie podawać żadnych nazwisk. Pań­

ska godność?

— N azywam się van Kruken '4— powie­

dział dobitnie Holenderczyk.

— Oo — rzucił raptem lekarz -i- byłem z jakim ś van K ruken’em na Jawie.

—- To mój brat — oświadczył Frans z za­

interesow aniem . — Kiedy był pan z nim?

— Przed czterema laty. Polowaliśmy tam na tygrysy — odparł poważnie Ledeqancks—

aż...

.— Tak, wiem — przerw ał van K ruken — gubernator napisał mi o jego śmierci.

— Bółe tkw ią tutaj? — spytał nagle le­

karz, naciskając pacjenta w okolicy żołądka.

— Tak i nie. Chwilami sam nie wiem, co je st przyczyną tych bóli.

— Był p an także na naszych m alajskich Bezpośrednio po kolacji, M ijnheer van

Kruken począł się uskarżać na lekką nie­

dyspozycję. N atychm iast zbadał go doktór Ostade.

— Niczego nie m ogę znaleźć, Frans — ośw iadczył swemu starem u przyjacielow i — widocznie jedzenie i mocne piwo są pow o­

dem tw ych uskarżań.

— Niem ożliwe — .j ę k n ą ł von K ruken przyciskając silnie ręce do żołądka — prze­

cież czuję,>-że tu ta j coś je st nie w porządku.

Lekarz w zruszył ramionami.

Przyjdź rano do mej kliniki — rzekł lakonicznie — w ypom puję ci żołądek i każę cię prześwietlić. W tedy uspokoisz się.

Frans v an K ruken udał się nazajutrz do kliniki. W ypom powano mu żołądek. N a­

czelny lekarz O stade asystow ał przy rónt- genie. Znowu w ynik negatyw ny.

— Nic ci nie jest! — uśm iechnął się O stade i zaczął w ypisyw ać rachunek.

V an Kruken, w siadłszy do swego auta,

j e s t n i e z b ę d n y m i n i e z a s t ą p i o n y m p re.Pa c\aW do z w a l c z a n i a plagi świerzbu. O p a k o w a n ie : '

a 75 cm3 do jednorazowej kuracji. Cena flakonu, J D o n a b y c i a w a p t e k a c h i d r ° g e r' i J

D R . A . W A N D E R , A. G . K R A M I N O V A SC A B IN do niezawodnego i d ogod n ego

leczenia świerzbu. Novascabin jest bezbarwnym aroma­

tycznym płynem, nie plami, nie niszczy bielizny. Skraca znakomicie okres kuracji, czyniąc ją n i e k ł o p o ł l i w ą

Dr. P. Z*1 Wmifjto*-

WARSZAW- *J Dr. W acław

GUTOWSKI

Skór. wener.

Warszawa Konykowa 40 m 6

Tal. 812-43

NOW OCZESNE PAROWE

Z A K Ł A D Y W U L K A N I Z A C Y J N E

^ G W A R A N C J A ”

wł. FR. K O Ś C I A N E K Warszawa, ul. Książęca 19

lei. 9-31-64

Dr. L W m

w e n e r. . Jj

WARSZA^

Dr.K- WARCHOŁ

eta. kob. akasztria

Warszawa

Chm ialna 33 m 4 fa l. 585-25 g . 10—12 I 2—4

Chirurg Dr. med.

HENRYK MOteKKI . Warszawa

Ko szykow a 49 9—11 | 6—8 w .

PRACOWNIA

Dr. ST. iWiąTKU Wener. skórne

Warszawa

Hamałtowska §S-7

gedz. 10-1 i 4-7

fcl. 9)5-31 w y k o n u je PROTEZY kończyn.

APARATY ortoped.

GORSETY ortoped.

WKŁADKI ortoped.

PASY LECZNICZE i PRZEPUKLINOWE jj

!. L A C H O W I^

Warszawa J

Dr.JERZT JZULTZ Kob. ikusz. Chir.

W a r s z a w a ,

Skorupki S m. 6 tel. 899-63 gidz. 3—t

Dobra przyjacielska rada:

miej wzgląd na twych bliźnich i przestrzegaj zasad codziennej pielęg­

nacji ciafa! Lecz pamięta j : za pomocą

- p u d r u do c i a ł a

Silne tarci* osłabia bielizną. Jak należy postępować z bielizną w sposób właściwy pouczy nas „ABC prania". Broszurka ta sto­

ły nam cennymi i będącymi na czasie wska­

zówkami. Przeczytaj jq uważnie i postępuj według jej rod.

G U T O W S K I

SUmiwiMijau

Wmun. Znnwii 35 go d z. 2—5

MEBLE

KUCHENNE I POKOJOWE

p o leca:

M a g a z y n KRAKÓW

Starow iślna 79

Tel. 701-01

Z OBROTU CZEKOWEGO

Cytaty

Powiązane dokumenty

Śmiałem się jak opętaniec a najw ięcej śmiać mi się chciało z jego głupiej mirty.. Tu na w ypełnionej po brzegi

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym