I
Cencr numeru 10
. • MM nut W.a 4jg
Rok < ;
1 s t y c z e ń 1947Nr 1(21)
N A JW Y Ż SI D O S T O JN IC Y RZECZPO SPO LITEJ Z O ST A LI U M IESZCZEN I N A P A Ń ST W O W EJ LIŚC IE W Y B O R C Z E
ty». WŁADYSŁAW DASZFWSr,
Rocznik 1947
Str g
LUDWIK JERZY KERN
WIERSZ N O W O R O C Z N Y
K r 1
A6\ prareduicior, zanim stworzył
wiersz, taki jak ten, noworoczny, to wpierw binokle na nos włożył, (bo by zazwyczaj krótkowzroczny) potem nastrajał się lirycznie,
sentymentalnej szukał nuty, oczami błądził fantastycznie 1 tak p ’ ze wracał ślepia, póty nie znalazł takle| allegorii, z ' l i r , pomocą siędesjeklił
wiersz pełen „blasków" oraz „glorii"
1
poetyckie minoderłi,
(Jakby przybosie o tym rzekli) a szampan „czasu" 1 „historii"
w wierszu, Jak w dwlęcznym s?kle perlił...
Przestrzegał tedy praredaktor damy rozliczne w wieku sile, że się zalicza do nietaktu puszczanie się automobillem.
I daw ał w związku z Nowym Rokiem rad ; rozmaite, te i nie .e
i wierszem straszył, jak wyrokiem — ... Potem raz jeszcze sprawdzał okiem
tdo drukarni wiersz oddawał,
a sam w szantany się udawat, by na Sylwestra być z baletem...
Po nim, naturalnie, inni przyszli, a każdy pisał według mody.
Według współczesnych sobie myśli zdobi! swych rymów korowody, Iłem tak samo ja skolei
przejąłem po nich onźe spadek oy roczny wstępniak o nadziei
pisać, jak praredaktor — dziadek.
Jednakże widząc jak to rady daw ane zwykle z Nowym Rokiem wyprowadziły świat na dziady
‘ak zwanym taux pas (mylnym krokiem), postanowiłem: precz z radamil
Niech ludzie radzą sobie sami’
Bo cóż tu radzić? Praredaktor damom odradzał automobili, a ten tymczasem siłą faktu
wszystkie ulice dzisiaj zdobi.
Więcej, bo jeśli dziś go ma kto, to wozi łebków i zarobi.
Więc gdybym teraz chcial tak samo przestrzegać, bliźnich z Rokiem Nowy**
przed złośliwością rud uranu, (prima artykuł atomowy)
to mógłbym być za lat pięćdziesiąt śmieszny, jak bard lędesjeklowy...
Szkoda gadania. Choć to modnie niech nas nie peszy owo rudzko.
O ile prościej i wygodniej
zacząć nareszcie wierzyć w ludzkość.
n »
Odwaliliśmy, obywatele, przy
dzieloną na kartki kalendarza ilość dni, z których mato który nie upamiętnił się podniosłym ob
chodem, akademia lub conajmniej jubileuszem; tygodni, z których tylko nieliczne uniknęły,tak popular
nego u nas połączenia z „k w ia t
kiem"; miesięcy, z których bodaj co drugi „zapisał się" dużą literą M ku czci Odbudowy, Zagospodaro
wania lub Czystości I Deratyzacji
— i oto wchodzimy w Rok No
wy.
a n o
Cyfra: 1947 nie jest zda je się, magiczna, tym nie mniej mamy prawo przywiązywać do niej uza
sadnione nadzieje i pomyślne horo
skopy. Przede wszystkim — jak to gdzieindziej zauważa przy pomo
cy rysunku Mały Kazio Grus — Nowy Rok występuje pod znakiem
lewego sierpowego. „Cios" ten ma kolosalne znaczenie, jeśli chodzi o uporządkowanie ringu europejskie
go i światowego. Gwoli sprawiedli
wości oraz z powodu, że „de mor- tuis nil nisi bene", należy stwier
dzić, że lewym sierpowym próbo
wał się boksować i nieboszczyk 1946. Osiągnął nawet tu i ówdzie pomyślne rezultaty, przecież jed
nak meczu nie wygrał. Wypunkto
wał np. de Gaulle‘a, ale zostawił na ringu Franco i Schumachera.
Przeszkodzili mu w tym sędziowie, osłaniający flafeą angielską i ame
rykańską obu wyżej wymienio
nych przeciwników całego, prag
nącego pokoju świata. Należy przypuszczać, że miody, tysiąc dziewięćset czterdziesty siódmy za*
paśnik kalendarzowy nie da się mamić żadną zasłoną i wykończy Franco i Schumachera nie na punk
ty, które można rozmaicie liczyć, ale przez faktyczny i definitywny k. o. Oczywiście, nim to załatwi czeka go szereg uporczywych rozgrywek z rozmaitymi bokse
rami z międzynarodowego „Klubu III-ej wojny", z którymi walka jest trudna, gdyż liczą na swoją cię- żką, atomową wagę,
a a a
Jedna z tych rozgrywek odbędzie się wkrótce na naszym krajowym ringu. Wybory do Sejmu, które bę
dą miały miejsce na początku 1947 roku, dają nam okazję do wzię
cia udziału w zapasach o pokój.
Uważajmy, aby znokautować tych, którym on jest niemiły! — Zważywszy, że wybory nie będą sędziowane przez sekundantów Schuhmachera — nic nie stoi na przeszkodzie zwycięstwu.
Rok 1947 — za pośrednictwem wyborów — zadecyduje o naszym bycie. Lecz nietylko o bycie. Rok ten przecież jest pierwszym z tak zwanych lat tłustych, zagwaran
towanych przez autorów Planu Trzyletniego. Dotyczy więc i na
szego dobrobytu. Dlatego dni, ty
godnie i miesiące 1947 roku będzie
my inaczej liczyli, niż dotąd.
a a a
Jeżeli chodzi o bliższe szcze
góły co do przyszłości kalendarzo
wej, to po roztoczeniu pewnego horyzontu (jak wyżej) dosyć, tak się nam wydaje, pomyślnego — życzymy Wam, P. T. Czytelnicy, abyście się udali do intuicjonistki Saby lub proroka Pyffello czy in
nych asów jasnowidztwa, których w Polsce doprawdy jest pod dostat
kiem.
Rys. A linka Rys. A lin ka
— Tak hrabinol Czytałem w
„Głosie Ludu", że my arystokra
cja jesteśmy zerem w obecnym ustroju, Dlatego bede głosować n a 01
— Jak spędziłaś tegoroczne święta?
— Normalnie, z marchewką i kartoflami.
— Nie mogę tylko tego zrozu
mieć, w Jaki sposób buduje się stację akurat w tym miejscu, gdzie się pociąg zatrzymujel
i
N r
LEON PfSTEBNAR
Rozważania sceptyczne nad sumieniem świata
Temat ten już nikogo
tu nie weźmie, nie wzruszy, skołatana Szwajcaria
wojny ma już po uszy.
Wyżej dziurek od nosr ma tej abrakadabry:
wschodniej martyrologii l tej polskiej makabry.
Owszem,był na to sezon nad uroczym Lemanem, lecz i geszeft był kiepski i źle było widziane...
Więc już tylko dzieciaki t łaski karmi się głodne, lecz i to trwa za długo, no, i nie jest już modne.
Sezon był. Na Majdanku forsę zbili macherzy,
lecz, po prawdzie, w te bujdy nikt na serjo nie wierzył.
Bo kto gada na Niemców, to nań patrzy się krzywo.
Większość przecież chodziła z Niemiaszkami na piwo.
Dziś znów byle eSeSy chodzę tu na wycieczki,
skrył się w bankach bezpiecznie teaphakk niemiecki.
Pewna część tej monety pozostanie w Szwajcarii, za przyrządy optyczne . „ precyzyjne zegary i
za kunsztowny zapalnik do pocisku i bomby, która jeszcze niedawno bila w Moskwę i Londyn...
Reszta zaś niech się dalej procentuje spokojnie.
Przecież świat się nie skończył la ostatniej tej wojnie...
Genewa, wrzesień, 46 r.
S t t $
Zrobił zatem Inacze|. kupli flasz
czynę i nie oglądając sie za żlebie, pomknął do dentysty.
Dentysta obe|rzal ząb, bardzo mu się podobał: w sam ras do wyrwania.
Przygotował narzędzia, a Zygmuś dłonią o dno 1 — plum — korek w yle
ciał a i pod sufit.
— C ói to, pan tuta] z flaszką przy
szedł? — zdumiał się dentysta.
— Jeśli mam być szczery, te z flasz
ką — i Zygmuś wylał ze szklanki w o
dę, którą dentysta mu przygotował, a nalał sobie wódki.
— Pan daru|e, ale to |est u mnie nie praktykowane...
— Daruję, ale jeśli nie wychylę łe]
odrobiny alkoholu, to ząb zostanie u mnie.
Nagle zobaczył na stoliczku jakąś pustą szklaneczkę dentystyczną.
Napełnił Ją.
— A m ole by tak pan doktór, co?
Dentysta przy|rzał się pod światło, uznał widocznie, le posiada przepisa
ną przejrzystość, bo wychylił razem z pacjentem.
— Przyznam się panu, l e takiego pacjenta Jeszcze nie miałem.
— A widzi pan? To m ole leszcze po Jednym? Tylko po Jednym. Będzie się nam lepiej rwało.
Dentysta uznał za stosowne spro- kutować Jakąś zakąskę. W niedługim czasie pacjent siedzący na krześle den
tystycznym i krzątający się kolo niego dentysta byli Już po imieniu, pusta flaszka stała obok fotela, a z drugiej flaszki, po którą posłał dentysta, oba) przelewali zawartość do szklaneczek.
— Taką czuję teraz energię — zawo tal dentysta — ł e golów Jestem ci wyrwać wszystkie zęby.
— RwtJ, kochanyl — ucieszył się humorysta.
— Który naprzód?
— Który cl się żywnie podoba,
— To m ole ten kiełek?
— Rwl) kiełek.
— Albo tego gałgana trzonowego?
Ząb Jak dąb.
— Rwl), bracie, gałgana.
— Hm, tylko, ł e on Jest zupełnte zdrowy.
— Co ci szkodzi? Twój ząb? Ja dla ciebie, aniele, co tylko zecheesz.
Dentysta uzbrojony w narzędzia manewruje mu koło twarzy, trafić nie bardzo mołe, wreszcie się dobrał do zęba, ale Zygmuś chclal nalać nowe szklaneczki, w czym mu dentysta w y
bitnie przeszkadzał, przeglądając c a łe uzębienie.
Humorysta nagle etę zezłościł.
— Ty, odczep się wręczcie od ma
lej szczęldl
— Zęba muszę ci wyrwać — upie
rał się dentysta.
— Coś się ty uwziął na mojego zęba? Niech sobie będzie.
— Wyrwać muszę.
— Toś ty taki? Ja do ciebie z ser
cem, a ty mnie chcesz zębów pozba
wiać?..-
— Zygmusiu — dentysta rozczulił się — przebacz ml...
Ręce rozlołył 1 błagał a przebacze
nie.
— Zapomnljmy o tym — powiedział humorysta wspaniałomyślnie.
Ucałowali się |ak ludzie, którzy wy- oaczają sobie wszelkie urazy 1 dentys
ta saproponawał:
— Wiesz co? Zamknijmy budę 1 chodźmy na Jednego.
Wziął humorystę pod ramię 1 wyszli na miasto rozradowani 1 swobodni.
ROK 1947 POD ZNAKIEM ZWYCIĘSTWA DEMOKRACJI
LUDWIK SWIE2AWSKI
ZĄB
Zygmuś nie lubił wyrywania zębów.
Hic dziwnego: kto to lubi?
Ile razy ząb go zaczął boleć, Zyg
muś postanowił wybrać się do den
tysty.
— Wyrwę to zębisko. będę Już raz miał spokój.
Lecz nim doszedł do dentysty, w stę
pował na jednego dla dodania sobie odwagi. Poniewał w knajpie zawsze trafiał na Jakiegoś kolełkę, zwierzał mu się z celu wyprawy i razem popi
jali „raz na ząbek". Mówi się, łe w przedpokoju dentysty ból zęba ustaje.
Zygmusiowi ustawał znacznie w cześ
niej bo |u ł w drodze.
Kończyło się na tym, ł e ząb po
zostawał na swoim miejscu.
Taka kolejność rzeczy powtarzała się przez dłuższy czas.
— Zabawny ząb — mówi’ do żony
— ani rusz nie chce nnle spuścić.
Jednak w najbardziej nieodpowied
nie) chwili ząb dawał znać o sobie.
Nadchodziły Święta, w sam dzień wi
gilijny rozbolał go ząb.
— Będę miał całe Święta zepsute, jeśli go teraz nie dam sobie wyrwać
— powiedział Zygmuś 1 wyruszył do dentysty.
— Tylko pamiętaj, nie wstępuj po drcdze na wódkę, bo znowu wrócisz z zębem — prosiła go łona, gdy w y
chodził.
— Żona dobrze ml radzi. Trzeba jej posłuchać — rozmyślał Zygmuś po drodze — a jeśli nie golnę sobie jed
nego, to nie dam sobie wyrwać zębc za ład ne skarbv.
Rys. Kazimierz Gru*
Lewym sierpowym
i
> I I
Str 4 N r. I
W T O b b ZECHENTER
RENESANS SZEKSPIRA
Od pewnego czasu daje się zauważyć w naszej litera- Dowiedzieliśmy się — o czym spieszymy z radością za- tuize współczesnej wielkie zainteresowanie Szekspirem kumunikować naszym czytelnikom — że arcydzieło Szekspi- I* zw. naukowo Shakespearem), Co ras to dowiadujemy się, lo „Hamlet" przekładane jest obecnie przez Wadysława to inny z naszych znakomitych pisarzy tłumaczy nieśmier- Broniewskiego, Juliana Przybosia, Tadeusza Peipera Wle-
>elne dzieła angielsk.ego dramatopisarza. Przekłady te od- cha. Udało się nam zdobyć Iragmenty tych przekładów, po
krywają coraz lepiej głębie myśli, zalety łormy, ideologie dajemy więc poniżej początek słynnego mo tologu Hamleta wielkiego twórcy, który coraz więcej wydaja się nam przez (akt III, scena 1) dla porównania poprzedzając wyjątki no
to być bliższym naszej epoce wielkich i radosnych prze- wych tłumaczeń dawnych, klasycznym iuż przekładem
mŁan- L. Ulricha (wedle wydania z 1895 roku).
PRZEKŁAD 11. ULRICHA:
Być albo nie być, oto jest pytanie.
Czy dla umysłu szlachetniej jest cierpieć Ciosy i strzały zawistnej fortuny,
Niż broń uchwycić przeciw cierpień morzu,
Skończyć je walką? Umrzeć — spać — nic więcejl Powiedzieć, żeśmy snem mogli zakończyć
Boleści serca, tysiączne wstrząśnienia.
Których dziedzicem ciało! O ten koniec Któżby nie blaga! pobożnie?
PRZEKŁAD TADEUSZA PEIPERA
B—b— być? Albo albo albo albowiem albatros czy dla umysłu czy dla umysłu czy dla umysłu czy dla Niż broń niżej broń. Broń się niżej Broń Bronia Umrzeć — spać — pać — ać — ć —
Powiedzieć, ż e ś m y --- ---— — tysiączne 1000 Ol ten koniec!
O (en koniec któżby nie blaga! łagał agal gal.
PRZEK1AD WŁADYSŁAWA BRONIEWSKIEGO Być czy nie być — ach, to jest pytaniel
Czy uginać się, jak każę los,
czy zwycięskie wyprężyć swe ramię i odeprzeć w walce każdy cios?
Nie umierać! Nie spać, towarzysze!
Nam już serca nie ukoić snem!
□lało więcej już nie jest dziedzicem!
,uż ten okres w ybłagał nowy dzień!
PRZEKŁAD JULIANA PRZYBOSIA Albo oto
dla cierpień i fortuny
niż uchwycić morzu je umrzeć? Spać nic żeśmy zakończyć
i serca
których! O któżby?
PRZEKŁAD WIECHA Byt albo odbyt frajerskie pitankol
Czy facet w umysł szarpany ma cierpieć pieskie niebieskie strzałki foriuniaka, czy jeim w kąty postawić rodzinkie
w mordę nakuć? Spać ci się chce. ścierwo?
Łachudra! nagłym snem chciałby zakończyć boleści piwskiem ochlanej wątrobyl
cholery dziedzic za koniec szarpany tam i z powrotem w kiszonej kapuście!
Jak d o w iad u jem y się, p rz e k ła d y „H am leta”
u k a ż ą się w krótce n a k ła d e m jednej z n ajw ię k szych n aszy ch spółdzielni w ydaw niczych.
|AN ŚPIEWAK
PEW IEN
Satyryk jest zmęczony. Satyrykowi spać się chce, ale musi napisać arty
kuł Obiecał, przyrsekl. Ale, o csym?
Wszystko już zna ua pamięć. Ostat
nio sporządził specjalny kalendarzyk.
Na każdy dzień inny temat. Otwórz Siuiladę — patrz — leżą w porządku alfabetycznym, jak należy: polityka we wnętrzna, zagraniczna, drobne docinki, humoreski. Grzeczne, uszeregowane. Tyl ko. że i ta metoda zawiodła, tematów zabrakło.
— Wszystko już było — pomyślał satyryk, zerknąwszy na „politykę we
wnętrzną” — Bardzo ciężko o niej pi-
Sc
-n a ł wszystkich i większych I mniej- szych, przecież to: Bolek, Steian, Józek.
Obrażą się. A szkoda. Sympatyczne fa- ceci. I w ogóle nie wiadomo, Jak i kiedy. Nie warto.
Może poruszymy miejskie sprawy.
Znowu Bolek, Józek, Steian. Obrażą się.
Nie warto.
Obyczajowe. O kim, o czym? I zno
wu o przygodzie muchy na poetyckim stole, czy też o kumoszkach kawiarnia
nych. Nudne.
SATYRYK
Otworzył rubrykę „polityka zagra
niczna". — Las. Puszcza. Zbłądzisz je
szcze gorze|, aniżeli w wewnętrznej po
lityce. Potkniesz się o pień, wyskoczą armaty. Pomyślisz — leśne jagody, a to bomba atomowa w twej dłoni.
Okropne.
Do niedawna pisał o trupach.-Mus- solini, Hitler, kcnierencja pokojowa, ale
JAN CZARNY
F R A S Z K I
SPOSÓB Chcesz mieć arbitra?
Postaw pół litra.
NAPIS U FRYZJERA
„Wieczna Ondulacja"
[dla przemijających facjat) SENTENCJA
Najszersza brama w ąska dla chama.
po mowie Byrnesa zastanowił się.
Spojrzał na pokój. Tylko jedno w nim krzesło, no drugie nie można się prze
siąść. Postanowił na drugi dzień kupić sobie parę. Na każdy wypadek. Strze
żonego Pan Bóg strzeże. I pomyślał:
— „satyra prawdę mówi, względów się wystrzega", ale o czym pisać i jak?
Nareszcie przypomniał sobie. Bajka, iantazja, podróże nad, po, ol^ok I sa
tyrycznie i fantastycznie i nikt nic nie
zrozumie.Bardzo dobry temat. Mlasną*
z przyjemnością językiem.
Tu zmieszczą się wszystkie rodza|e broni poetyckiej i żadna w cel lie traii. Będzie to coś w rodzaju fajerwer
ku, iluminacji.
Można z humorem, z docinkami, * sentymentalną łezką. Można przestra
szyć mieszczuchów zjawami cwanych kościotrupów, b-zęknąć aforyzmem i schronić się za parawanem humoru.
Wykalkulował: dwie bajki tygodnio
wo, parę nowel, powieść tygodniowąt ciąg dalszy nastąpi, sztuka, konto w banku.
Marzył: — order — prawdziwy or
der, za odwagę i wynalazczość, to też nie lada wyczyn obywa telski.
Satyryk śmiało schwycił za pióro L.. zasnął.
I to jest bajeczka maleńka taka.
Ale to przecież nie prawda. Satyryk nie zasnął, czuwa z wyostrzonym piórem.
Niestety w pozycji leżącej.
A czytelni! domoga się — chce śmiać się — ■ iechaj słowa zwyczajne, codzienne, jlowa od człowieka do czło
wieka rozjaśnią czy. Bardzlel ludzkie, bardziej człowie .ze.
Rys. Kazimierz Gru*
■ <
V z
Str 5
JANUSZ FUKS
Sposób na pokój
Leżąc w łóżku czytałem przed za
śnięciem „Picture Post". Znalazłem tam wywiad ze słynnym gen. Smutsem Oto urywek z tego wywiadu:
„Między hrabstwem Yorkshire i Lancashire była niegdyś wojna. Ale ich konlerencja pokojowa nie trwa
ła tak długo jak nasza. Po prosta odbyło się w esele między młodą osobą z Lancashire i jednym mło
dym człowiekiem a Yorkshire. I to wszystko. Szkoda, że my nie mo
żemy urządzić c ieg o ś w tym ro
dzaju."
Rozmarzyło mnie to. Już widzę jak ty to było: Sala obrad Konferencji Po kojowej. Okrągły stół. Dookoła ele
ganccy panowie we Irakach. Dyplo
maci gorąco rozprawiają między sobą.
Leet kogóż to widać wśród nich? Kim jest np. ten przystojny pan, siedzący obok przedstawiciela Francji? Czy to rzeczoznawca militarny, ekonomisto, ciy też radca prawny? Nie, to słynny Antolne, mistrz Iryzury. A obok d ele
gata amorykaAskiego widać słynnego specjalistę od piękności hollywood- sklch.
Przemawia akurat jeden z przedsta
wicieli paAstw zwyciężonych.
— Panowłel Uważam, że warunki pokojowe są zbyt srogie dla naszego paAstwa. Zgodzilibyśmy się już na w y
danie zamąż dwóch córek naszego króla, siostry 1 córki premiera oras sześciu córek naszych ministrów sa synów prezydentów, królów, czy też ministrów państw zwycięskich, jednak
że nowe żcdania przedstawiciela Hon
durasu, w sprawie wydania zamąż jedne| z naszych księżniczek za brata premiera Hondurasu, uważam za nad
mierne. Warunki podyktowane nam 1 bez tego nie są łagodne. Wydając za
granicę kwiat naszych kobiet zn.a|- dzlemy się w bardzo ciężkiej sytuacji matrymonialnej. Pozatym nie sądzę, że Honduras brał taki udział w wojnie, by żądać od nas aż tak dużych repa- racjL
Delegat Hondurasu zrywa się z miejsca.
— Protestuję przeciwko zezwalaniu przedstawicielom paAstw pokonanych na podobne wystąpienia. Honduras, klorego dwunastu obywateli bohater
sko zginęło na polu chwały, przyczy
niając się do zwycięstwa, ma pełne prawo dom agać się zadośćuczynienie.
Poza tym sądzę, że nie tylko ilość re
paracji, lecz i jakość ich odgrywa ro
lę. A przecież wszystkie te księżniczki 1 królewny są, że lak powiem, brzydkie.
Znów wstaje delegat państwa p o
konanego.
— To nieprawda! Nawet rzeczo
znawcy paAstw zwycięskich przyznają wysoką klasę piękności naszych ko
b iet S ad zący tu Mr. Cherieston z Hollywood w swoim czasie ośw iad
czył, śe nasza księżniczka Hjacynta
należy do dziesięciu najpiękniejszych kobiet na świecle.
— Nonsensl Nieprawdal
— A właśnie, ładnal
— Brzydactwoł
Na sali robi się ogólne zam iesza
nie. Przewodniczący z trudem uspakaja dyplomatów. Wstaje delegat Porto Hlco.
— Proponuję, by sprawę załatwić kompromisowo * utworzyć komisję, któ-
MARIAN PIECHAL
Piosenka reakcjonisty
Pojechałbym do Londynu,
lecr tam już nie lubią Andersa — mg a Londynu przyczyną spleenu u mnie et vice versa.
A
Pojechałbym do New-Yorku,
do yankesów, łych od businesów — lecz w New-Yorku ciemno jak w worku od wystąpień różnych Wallace'ów.
Pojechałbym do Paryża,
lecz pozbyć nie mogę się mola:
za dużo wrogów jesł „Krzyża"*) za mało przyjaciół de Gaulle'a.
Pojechałbym do Hiszpanii nad Gwadalkwiwir lub Ebro — lecz Franco: dyktator do bani, cacka się, miast wrogów pod żebro...
Pojechałbym leż do Grecji.
Grecja do tez rozczula —
lecz zbył wiele lam krwawej hecy, a wsio z nienawiści do króla.
Pojechałbym — achl — do Rzymu, lecz cały lęk leży w tym:
że dla mnie Rzym, to był regime, a róg i me się rozwiał jak dym.
Zostanę więc w kraju. Boć przecie pocóż wyjeżdżać, mój Boże, gdy u nas jak wszędzie na świecle nie lepiej — lecz także nie gorzej...
*) „Ognisty Krsyż" — francusko organlzu.ja ta a j- stowska.
tu zajmle się zbadaniem urody księż
niczki H|acynty.
OklaskL
O glos prosi przedstawiciel Au
stralii:
— Wnoszę poprawkę. Uważam, że oprócz komisji należy też odrazu p o
wołać kilka podkomisji dla oceny piękności oczu, włosów, usl i td. księż
niczki Hjacynly. Sprawę moim zdaniem, należy zbadać gruntownlel
jednak przedstawiciel nowozelandzki nadal przebywa przy niej. Uważam to za sprzeczne z zasadą suwerennośoi małżeńskiej.
Odpowiada delegat Nowe| Zelandii:
— Chcialem wyjaśnić, iż przebywa nie brata naszego premiera na dworze królewny sjamskiej nie jest żadnym naruszeniem suwerenności, gdyż same królewna zwracała się do niego prośbą o pizędtużenie pobytu.
* * *
— Ty zlew aszl — mówiła żona do męża.
— Moje dziecko —- odparł — mąż 1 żona to jedno, a ja kiedy jestem sam, nudzę się.
* * *
Pewien szlachcic spędzał od trzy- dziestu lat wszystkie wieczory u pani de... Wśród tego owdowiała. Sądzono, że się ożeni z tamtą 1 zachęcano go do tego. Odmówił:
— Nie wiedziałbym — rzeki — gdzie spędzać wieczory.
* * *
Atakowano opinię pewnogo pisa
rza o jakimś dziele, przeciwstawiając mu odmienny sąd publiczności.
— Publiczność, publiczność? — rzeki. — Ilu trzeba głupców, ażeby stworzyć publiczność!
* * e
Zbierano składkę w Akademii Fran
cuskiej. Brakowało talara czy też lud
wika. Jednego z akademików, znane
go ze skąpstwa, posądzono, że nie dal składki. Twierdził, że dal. Ten, który zbierał, rzeki:
— Nie widziałem, ale wierzę.
Pan de Fontenelle zakoAczyl dys
kusję, mówiąc:
— ja widziałem, ale nie wierzę.
★ * *
— Szczęście — powiadał N. — nl«
jest rzeczą łatwą. Bardzo trudno jest znaleźć je w sobie, a niepodobna gdzieindziej
Po dłuższe] debacie wniosek Porto Rico zostaje przyjęty bez poprawki australijskiej.
Wstaje przewodniczący.
— A teraz przejdziemy do drugiego punktu porządku dziennego. Glos ma delegat Meksyku.
— Chcialem zwrócić uwagę Wyso kiego Zgromadzenia — mówi przedsta
w iciel Meksyku — na sytuację w Sja młe. Wiadomo, że do podpisania trak
tatu pokojowego ze Sjamem, na dw o
rze królewny sjamsklej znajdował się przedstawiciel rządu nowozelandzkiego.
Obecnie jednak mimo, iż na podsta
wie traktatu królewna została wydana zamąż za syna premiera Tuwinil, to
— To nieprawdal
— Możen». p.zedstawić dowody.
Po dyskusjt zebrani uchwalają po
wołać komisję, celem zbadania te) sprawy.
— Pozostała nam do omówienie kwestia zatargu między Kochinchiną a Liberią — ogłasza przewodniczący
— Kochinchiną wypowiedziała wojnę Liberii, gdyż księżniczka liberyjska Mea, żona premiera kochinchlAskiego, zdrcdzila sw ego męża z liberyjskirn ministrem.
—Należy zastosow ać sankcję — od
zywa się delegat chilijski — Najocr- dziej radykalnel Proponu|ę odciąć do
wóz szminek i pudrów do Liberii.
•— Nie można tak odrazu — pro
testuje przedstawiciel Australii. NU wiadomo, kto jest wlnieln i kto był stro
ną agresywną.
— A ja popieram wniosek delegata Chile — zabiera glos minister nlgeryj-
•Ri — Nie możemy dopuścić by sta
wiano męża w obec (alt accomplll minister huknął pięścią w stół.
...Obudziłem się. Sąsiad mój wal»
W ścianę, bym wstawał do pracy.
Rys. Kaziit.ierz Gru*
i
t
Str 6 N r 1
A C Z tC H Ó W
N-ski pułk kawałem, maszerując za
trzymał się na nocleg w powiatowej mieścinie K. Takie wydarzenie jak nocleg pp. oiicerów zawsze działa na obywateli podniecająco i pobudzają
co. Sklepikarze marzą o wyzbyciu się zjelczalej kiełbasy 1 „najlepszego g a tunku" sardynek, które leżą na półkach od dziesięciu lat; knajpiarze 1 inni przedsiębiorcy nie zamykają swoich zakładów przez całą noc; dowódca wojskowy miejscowego garnizonu, jego adiutant i inni oficerowie wkładają naj
lepsze mundury; policja krząta się po ulicach jak oparzona, z paniami zad dzieje się diabli wiedzą col
Panie te, usłyszawszy o zbliżaniu się pułku, porzuciły gorące rondle z kon
fiturami i wyległy na ulice. Zapom
niawszy o swoich dezabilach 1 potar
ganych fryzurach, ciężko oddychając, z zamierającymi sercami, spieszyły na spotkanie pułku i chciwie wsłuchiwały się w dźwięki marsza. Patrząc na ich blade, natchnione twarze, możnaby było sądzić, że dźwięki te płyną nie z żołnierskich trąb, lecz z nieba.
— Pułk! mówiły z radościc w gło
sie — Pułk idziel
I po co im był ten nieznany, nie
oczekiwanie przybyły pułk, który dnia następnego, o świcie, opuści mieścinę?
Kiedy niebawem pp. oficerowie, sto
jąc z założonymi rekami pośrodku pla
cu miejskiego, zastanawiali się nad sprawami kwaterunkowymi, wszystkie panie, siedząc w mieszkaniu sędziny, na wyścigi krytykowały pułk. Wiedzia
ły już. Bóg wie skąd, że dowódca jest żonaty, lecz z żoną nie żyje; inna rot
mistrza co roku rodzi martwe dzieci;
że adiutant jest beznadziejnie zokocha- ny w jakiejś hrabinie i nawet raz tar
gnął się na swoje życie. Wszystko lm było wiadome. Kiedy pod oknami mig
nął dziobaty żołnierz w czerwonej ko
szuli, wiedziały doskonale, że io jest ordynans podporucznika Rymzowa, któ
ry biega po mieście w poszukiwaniu dla swego pana na kredyt angielskiej gorzkiej. Oficerów widziały mimocho
dem i nie twarzą w twarz, lecz od tyłu, jednakże orzekły, że wśród nich nie ma ani jednego przystojnego 1 interesują
cego. Nagadawczy się, wezwały do sie
bie dowódcę oraz kierownika klubu 1 nakazały im za wszelką cenę urządzić taneczny wieczór.
Żądanie ich było spełnione. O dzie wiątej wieczorem na ulicy p-zed klubem grzmiała wojskowa orkiestra, w klubie zaś p. p. oficerowie tańczyli z paniami. Panie poczuły się jakby naraz dostały skrzydeł. Upojone tań
cami, muzyką i brzękiem ostróg, ca
łą duszą oddały się przelotnej znajo
mości, zapominając zupełnie o cywi
lach. Ich o|cowle 1 mężowie usunięci na ostatni plan, tłoczyli się w hallu koło, mizernego bufetu. Wszyscy cl płatnicy, sekretarze i Inspektorzy, zmę
czeni, hemoroidalni i workowaci pa
nowie, doskonale zdawali sobie spra
wę ze swego ubóstwa i nie wchodzili do sali, lecz z daleka popatrywali jak ich żony i córki tańczą ze zgrabnymi i strojnymi porucznikami.
Między mężami znajdował się u- rzędnik akcyzy Kirył Pietrowicz Sza
lików, istota pijana, ograniczona i zła, o dużej ostrzyżone, głowie 1 tłustych obwisłych wargach. Niegdyś był on na uniwersytecie, czytywał Pisarewa 1 Dobrolubowa 1 śpiewał piosenki, o- becnie zaś mówił sobie, że jest kole
gialnym assesorem i niczym więcej.
Stał oparty o drzwi I nie spuszczał o- czu ze swej żony. Zona zaś jego. Anna Pawlowna, maleńka brunetka, trzydzie
stoletnia, długonosa, z ostrym pod
bródkiem, wypudrowana i ściśnięta gorsetem, tańczyła bez wypoczynku, do upadłego. Tańce wyczerpywały ją, lecz
zmęczone fnlata tylko ciało, a nie du
szę... Cala jej postać wyrażała za
chwyt i rozkosz. Pierś jej falowała, na policzki wystąpiły czerwone rumieńce, wszystkie jej ruchy były omdlewające i posuwiste. Widać było, że tańcząc.
M Ą Ż
kachl już nie tylko twarzą, ale cały».
ciałem wyrażała rozkosz... Urzędnik ak
cyzy nie mógł już tego znieść. Zachcia- ło mu się naraz wydrwić to jej rozma
rzenie, dać w jakiś sposób żonie od
czuć, iż się zapomniała, że życie by
przypominała sobie minione czasy, te dawne czasy, kiedy tańczyła będąc w instytucie i marzyła o rozkosznym, we
sołym życiu 1 była pewna, że mężem je) zostanie bezwzględnie baron lub książę.
Urzędnik akcyzy patrzył na nią 1 zżymał się ze złości... Zazdrości nie czuł, lecz było mu nieprzyjemnie po pierwsze, że dzięki tańcom nie było miejsca na grę w karty; po drugie, że nie zncsll dętej orkiestry; po trzecio, że jak mu się zdawało, p.p. oficerowie nonszalancko i z góry traktowali cy
wilów, a po czwarte, co najważniej
sze do najwyższego wzburzenia do
prowadzał go wyraz rozkoszy na twa
rzy żony...
— Wstręt bierze, gdy się na to pa
trzył —• burczał Wkrótce będzie miała czterdzieści lat, ni te z pierza ni z mięsa, a patrzcie -r wypudrowa- ła się, wyfiokowała, gorset włożyłal Kokietujel Kryguje się i myśli, że jej z tym do twarzy... Ach, jaka piękność!/.
Anna Pawlowna tak się zapamiętała w tańcu, że ant razu nie spcjrzala na męża.
— Oczywiście, cóż my, prostacy zna- czymyl — szydził urzędnik akcyzy — Obecnie, jesteśmy poza etatem... My, foki, powiatowi niedźwiedzie, a ona królowa baiul Przecież tak dobrze się
najmniej nie jest takie piękne,, jak jaj w tym upojeniu teraz się wydaje.
— Zaczekaj, ja ci pokażę, co to zna
czy uśmiechać się rozkosznie — mru czał — Nie jesteś panienką z insty
tutu, dzlewczynkąl Stare pudło powin
no pamiętać, że jest tylko starym pud- dłeml
Niskie uczucia zawiści, złości, po
niżone, ambicji, drobnej powiatowe, niechęci do ludzi, owej niechęci, któ- rej ulegają drobne urzędnlczyny na skutek pijaństwa 1 siędzącego trybu życia, zaroiły się w nim jak myszy...
Doczekawszy się końca mazura, wszedł na salę i zbliżył się do żony.
Anna Pawlowna w tej chwili siedziała obok kawalera 1 wachlując się kokie
teryjnie mrużyła oczy i opowiadała, jak niegdyś tańcowała w Petersburgu.
Usta ściągała w ciup, kiedy mówiła:
„U nas w Piutusburgu..."
— Aniuta, Idziemy do domul — za
chrypiał mąż.
Ujrzawszy go przed sobą, Anna Pawlowna zrazu drgnęła, jakby do
piero teraz przypomniała sobie, że ma męża, po czym zalała się rumieńcem:
było jej nieprzyjemnie, że ma takiego zapijaczonego, ponurego 1 przeciętne
go męża.
— Idziemy do domul — powtórzył urzędnik akcyzy.
t i
zachowała, że nawet oficerowie mogą się nią zainteresować. Kto wie, może się nawet któryś zakocha.
Gdy tańczono mazura, twarz urzęd
nika akcyzy wykrzywiła się ze złości.
Z Anną Pawlowną tańczył oficer, bru
net o wytrzeszczonych oczach i tatar
skich wystających kościach policzko
wych. Wywijał nogami z powagą 1 u- czuclem, j rzyblera|ąc srogi wyraz twa
rzy 1 tak wykręcał kolana, że podobny był do pajaca, którego pociąga się za nitkę. Anna Pawlowna blada, roz
dygotana, przesadnie wygięta w talii, wywracając oczy usiłowała wyglądać tak jakby ledwo dotykała ziemi i wi
docznie zdawało się jej, że nie jest na ziemi, w powiatowym klubie, lecz adzleś daleko, daleko — w obło-
— Dlaczego? Przecież jeszcze wcze- śnlel
— Proszę clę abyś poszła do do
mul — powiedział malżcnek, dobitnie rozdzielając sylaby i robiąc zły wyraz twarzy.
— Dlaczego? Co się stało? — zlęk
ła się Anna Pawlowna.
— Nic się nie stało, tylko życzę so
bie, abyś w tej chwili poszła do do- ciu.„ Życzę sobie, oto wszystno 1 pro
szę bez zbytecznych rozmów
Anna Pawlowna nin baia się męża, tylko było jej wstyd przed kawalerem, który, zdziwiony, ironicznie spoglądał na urzędnika akcyzy. Podniósłszy się z krzesła, odeszła z meżem na bok.
Ilu str o w a ł ZENON WASILEWSKI
— Co ci przyszło do głowy? — roz
poczęła —• Dlaczego mam iść do domu?
Przecież nie ma nawet jeszcze jede
nastej.
— Tak chcę i bastal %ądź łaskawa pójść i koniec.
— Przestań gadać głupstwa! Idź sam, jeśli chcesz.
— No, to w takim razie zrobię skandali
Teraz zauważył, że wyraz radości stopniowo znikał z jej twarzy, jakżeż się wstydziła, jakżeż cierplalal On zaś poczuł ulgę w sercu.
— Po co ja ci teraz jestem potrze
bna? — spytała ona.
— Nie jesteś mi wcale potrzebna, tylko chcę, żebyś siedziała w domu Chcę i to wszystkol
Anna Pawlowna nie ohclata nawet słuchać, późnie, zaczęła błagać, aby pozwolił jej zostać jeszcze chociażby pół godziny; następnie sama nie wie
dząc dlaczego, przepraszała go 1 za
klinała. Robiła to szeptem, z uśmie
chem, żeby wśród publiczności nie po
myślano, że między mężem a nią do
szło do nieporozumienia. Poczęła go zapewniać, że zostanie niedługo, tylko dziesięć minut, tylko pięć, ale mąż uparcie trzymał się swego.
— jak chcesz, zostań, ale zrobię skandali
Rozmawiając dalej z mężem, Anna Pawlowna oklapnęła, zmlzerniała 1 ze
starzała się. Blada, zagryzając wargi i omal nie plącząc, poszła do przed
pokoju 1 zaczęła się ubierać.
— Dokąd pani? — zdziwiły się zna
jome — Anno Pawlowna, dokąd M pani kochanie?
— Głowa ją boli — odpowiedział za żonę urzędnik akcyzy.
Wyszedłszy z klubu, małżonkowie do samego domu szli w milczeniu. U- rzędnik akcyzy szedł za żoną i pa
trząc na jej przygarbioną postać, przy
pomniał sobie jej zadowolenie, które go w klubie tak drażniło. Świadomość, że tego zadowolenia już niema, napeł
niała jego serce uczuciem triumfu. Cie
szył się 1 był zadowolony, lecz jedno
cześnie czegoś mu brakowało. Miał chęć wrócić do klubu 1 zrobić coś ta
kiego, aby wszystkim zrobiło się nie
przyjemnie i niesmacznie, aby wszyscy odczuli jak nikczemne i płytkie jest życie teras właśnie, kiedy się idzie ciemną ulicą 1 słyszy się, jak pod no
gami mlaska błoto, 1 kiedy się wie, że następnego dnia, gdy się człowiek o- budzi, nie będzie nic oprócz wódki 1 kart. Och, jakież to strasznel
Anna Pawlowna ledwo szła... Będąc wciąż jeszcze pod wrażeniem tańców, muzyki, rozmów, blasku i gwaru, szła i zapytywała siebie, za co ją Pan Bóg tak skarał. Czuła gorycz, krzywdę i nienawiść, którym towarzyszyły ciężkie kroki męża. Milczała, starając się wy
myślić jakieś najgorsze, najjadowitsze słowo, którym ugodziłaby męża, zdając sobie równocześnie sprawę, że jego, urzędnika akcyzy, nie wzruszą żadne słowa. Cóż znaczą dla niego słowa?
Bardziej beznadziejnego położenia nie mógłby wymyśleć najgorszy wróg.
A orkiestra w tym czasie grzmiała i ciemności pełne były tanecznych, podniecających dźwięków.
nrzełożył: Kazimierz Truchanowskl
W r 1 O r 7
LEONIO ANDREJEW
Dramaturg
— Niech mi pan wierzy, pań
ski dramat jest prześliczny, ale wie pan — warunki sceniczne.
Dramaturg: (ponuro): Zmienić?
— O to, to. Zakończenie, wie pan, tak troszeczkę zmienić.
Tam umiera pani, taka, solidna pani, nawet szkoda, jak Boga kocham... A niech pan zamiast jej uśmierci tę, no jak jq tam, tę...
Dramaturg: Obłąkaną?
— O to, to. Po diabła napra
wdę. Pożyła sobie i dosyć.
Dramaturg: No, ale jakżesz ;a ją tak ni stąd ni zowąd uśmier
cę?
— Paniel Przy pańskim talen
cie...
Dramaturg: (myśli i ponuto coś oblicza na palcach. Na dzie
siątym palcu zatrzymuje się i py
ta). A, tego... pieniążków aw an
sem pan by mi dać nie mógł.
— Ależ, ma się rozumieć, do
stanie pan wszystko; po co o tym mówić, mój Bożel Tylko jeśli pan zgadza, się uśmiercić tę, jak ja tam, do diabła, to (uderza się w kolano) panie tego, czyby nie można było tak całego piąte
go aktu wyrzucić.
Dramaturg: Wyrzucić?
—No, bo i pocóż tor Piąte ko
to u woza tylko. A propos i czy- by nie można tytułu innego?
Dramaturg: Innego?
— I jeśli pan chce, żeby to by
ło naprawdę arcydzieło, niech pan usunie zupełnie tego adwo
kata.
Dramaturg: z przerażeniem):
Co? Bohatera?
— Ależ, jaki tam z niego bo
hater. Lalka porcelanowa i nic więcej... I niech pan urządzi tak że w pierwszym akcie pożar.
Dramaturg: Pożar?
’ ' - .■•o/..?,
jaki ja wy
myśliłem doskonały efekt sce
niczny! jakiż efekt! Trzydzieści lat można myśleć i nie wymyśli się. Ach, jaki efekt!
Biega po gabinecie i zatrzy
mawszy się przed lustrem, ma
cha do siebie ręką. Oczy dra
maturga rozpalają się. Zamyka lepiej drzwi, spuszcza draperie, przkręca, lampę i szepcze:
Dramaturg: Niech pan mówi, (szeptem): — W trzecim akcie bohaterka, jak ją tam, do dia
bła.:: rodzi: (Ściska rękę). Ale rodzi na scenie.
Dramaturg:?lll
— Tak, tak! I przytem trojacz
ki 1
Dramaurg (szeptem): Ona jest niezamężna.
(Szeptem): — Nic nie szkodzi.
W U. S. A.
Rys. Karol Baraniecki
TRZEI KRÓLOWIE
Rozumie pan, rodzi za sceną, a tymczasem na scenie śpiew cy
gański: „Noce szalone", albo coś w tym rodzaju. A kiedy ro
dzi trzecie dziecko i, widocznie ma zamiar jeszcze, mąż jej...
Dramułurg (szeptem): Ona nie ma męża.
— A, do diabła! Co pan córkę, czy kogo wydaje! A więc mąż jej chwyta, się za włosy, poru
sza głową, o, w ten sposób, i mówi: „a masz doczekałaś sie.
Albo nie, to będzie niezręcznie.
Co by on takiego mógł powie
dzieć? „Być albo nie być"... No, niechże pan wymyśli!
Dramaturg (zbity z tropu): Nie mogę.
Otrzymawszy obietnicę pienię
dzy, dramaturg przychodzi do domu i siada do pracy. W trak
cie tego gorzko płaczą: prawda, żona dramaturga, talent drama
turga, i rozmaici dostawcy dra
maturga — kupcy drzewni, kra
wiec, sklepikarz. Piąty akt wy
rzucony, staruszka uśmiercona, bohater adwokat pozbawiony piaktyKi, ale z połogiem nic nie może dramaturg poradzić.
W ten sposób zanosi.
— Panie kochany. I w tym ty
godniu i w przyszłym sezonie wystawić nie możemy. Może tak za trzy, cztery lata.
Dramaturg: A co do tego... no, jakżesz to powiedzieć... w ogó
le, jak jest przyjęte: pieniędzy?
— Panie kochany! Skąd? Rad bym z całej duszy...
Tu właściwie rozpoczyna się dramat.
AKT PIERWSZY
Stary urzędnik: Jeśli się nie mylę, pan jest dramaturgiem?
Dramaturg: Tak jest, Wasza Ekselencjo.
Stary urzędnik: E... czy pan już coś wystawiaj?
Dramaturg: Pięć dramatów, Ekselencjo.
Stary urzędnik (mile żartuje):
I wszystkie fiasko. E... niech pan zajdzie do urzędnika w średnim wieku.
AKT DRUGI
Urzędnik w średnim wieku:
Hm... jeszcze dramat?
Dramaturg: Tak jest, Ekselen
cjo.
Urzędnik: Hm... że też panu chce się pisać, nie rozumiem!
Niech pan zajdzie do młodego urzędnika.
AKT TRZECI
Dramaturg: (wyciągając ręce):
Panie... pan jest dobry: żona, dzieci, dramat.
Młody urzędnik (zarzuca dale
ko głowę w tył, tak że widzi pe
tenta. między swymi nogami).
Jakiż pan natrętny. Powiedzia
łem, że przeczytam, to przeczy
tam.
Dramaturg: Ale przecież już cajy rok...
Młody urzędnik: Ach, Boże! Pan myśli, że pan jeden? tysiące ko
chany, i wszyscy proszą. Trzeba być cierpliwym i... przyzwoitym.
Do widzenia.
AKT CZWARTY
Pierwszy aktor: Tak, tak, oczy
wiście. Niech pan będzie spo- 1 kojny.
AKT PIĄTY. SZÓSTY...
PIĘTNASTY
Dziewiąty aktor: Tak, tak, oczywiście. Niech pan będzie spokojny.
AKT DWUDZIESTY PIERWSZY Pierwszy aktor: Przepraszam.
Skoro pan sobie pozwoli być ze swoim... drrramatem u Pocałun- kiewicza 3-ego, ja, Drapalskl
1-szy nic dla pana zrobić nie mogę. Przepraszam.
AKT TRZYDZIESTY DRUGI Dziewiąty aktor: Przepraszam Skoro pan sobie pozwolił być u tej świni, Drapalskiego 1-ego, ja, przepraszam...
Dziewiąty aktor: Przepraszam.
Skoro pan sobie pozwolił byś u tej świni, Drapalskiego 1-ego, ja, przepraszam...
AKT TRZYDZIESTY PIĄTY Antreprener: Pan z dramacl- kiem? Nie potrzeba.
Dramaiurg: Dramat dobry.
Antreprener: Jaki temat?
Dramaturg (opowiada):
Antreprener: Przeróbka z kogo?
Dramaturg: Własny utwór.
Oryginalny.
Antreprener: (z oburzeniem) Takie pa .kudztwo i to jeszcze utwór własny! Nie potrzeba, idź pan sobie, idż. Za dużo się was tutaj włóczy. I wszędzie się wpa kują! (zamyśla się i czeka).
APOTEOZA
Dusza pisarza chce się unieść w górę, ale jej nie puszczaję.
Glos z góry: A co zrobiłeś ze swym talentem? A co zrobiłeś ze swą duszą? W dole dostawcy tizymają go za nogi i krzyczą:
— Nie, przepraszam. Tak nie można — najwpierw rachune- czek proszę. Bo tak to każdy umierać zechce. Gdzie jest poli
cjant? Panie policjancie, niech pan będzie łaskaw wejść w n a sze położenie... Oto właśnie ten pan pod pozorem przeniesienia • się do wieczności, a właściwie tylko skutkiem swej nikczemno- ści i ciemnoty...
Policjant (beznadziejnie): Z powrotem go. Publlczrośćl
Przełoży! K. A. Jaworski
Rys. Zygmunt Ulatowski
— Druga kartka za kolegę. Nie może przyjść, bo go wiośnie zjadłem...
Rys. Zbigniew Kiulin
— Teosiu, ten zając jest zspsutyl
— Napewno ten smarkacz musia. przy
nim coś majstrować.
tr 8
f t r 1urotkuwzroczna kucharka Rys. Regina Kańska
tfl
Rys. Z b ig n ie w K iuin
— Chodźmy teraz na koncert?
— A czy nie uważasz, że do
syć na dzisiaj trąbienia?
N a seansie sp iry ty s tyc zn y m prez .k ó łk a " chce z y s k a ć n o w e g o ad e p to p a n a H o p s ztyc k ie g o , k tó ry po ra z p ie r
w szy z n a la z ł się p o m ię d zy s p iry ty s ta- m i i p o s ta n a w ia p rz y w o ła ć d u c h a Jego zm a rłe j m a łżo n k i. J e d n a k ie w szystkie w y s iłk i o k a z u ją się d are m n e .
— E, proszę p a n ó w — o d z y w a się.
H c p s zty c k i — niech p a n o w ie się d ale ) n ie trudzq, m o ja żona n a p e w n o nie p rz y jd z ie — p ra w d o p o d o b n ie znow u n ie nta się w co ubrać...
* * •*
D w a j m ło d zi A m e ry k a n ie z w ie d z a ją w P a ry żu m uzeum . W p e w n y m m iejscu n a tra fia ją n a s zkielet c z ło w ie k a p rze d historyczneg o, p rzy nim ta b lic z k a z n a
pisem : „X.O.P.".
— S łu chaj, Tom , nie d o m yślasz się, co to oznacza?
— No, a cóż może o znaczać? — p ew n ie n um er sam ochodu, k tó ry go p rze je ch a ł...
* * *
. Pan W ą s ik z żo n ą w y b r a ł się do Z a k o p a n e g o . Id z ie w g ó ry n a d a ls z ą w y c ie c zk ę . Po czterech g o d zin a c h m a r
szu w c za s ie któ reg o W ą s ik u sta w ic z
n ie z a c h w y c a się p ię k n o ś c ią k ra jo b razu . a m a łż o n k a n a rz e k a n a zm ęcze
nie, o s ią g n ę li w re s zc ie w y s o k i szczyt.
Pan W ą s ik za c h w y c o n y k ra jo b r a zem .w o ła :
— Spójrz Klociu, ja k p ię k n a d o lin o ro z c ią g a się u stóp tych gór, ja k ie p le k n e w io s k i, a lb o ten strum yczek i ten la s e k i ta łą c z k a 1 te p a s ą c e się o w .e c zk i... p a trz ja k tam w d o le p ię k nie!
P a n i W ą s lk o w a n ie p o d z ie la z ą - chw ytu sw ego m ęża.
_ C h c ia ła b y m ty lk o w ie d zie ć , d la czego, je ż e li ta m jest ta k p ię k n ie , tyś m nie w ló k ł a ż tu ta j przez cztery g od zi-
• y , trze b a b y ło ta m zo sta ć l
S ły n n y w sw oim czasie m a te m a ty k w io s k i, In a n d l, p e w n e g o ra zu o d b y w a ł w to w a rz y s tw ie podsóż z Rzym u do C h rtta e e c d a . W ó w c z a s jeszcze K a m p a n ia R zym ska byka p ra w ie pusta, to też n ie za d łu g o s p o tk a li n a d ro d ze o lb rzy m ie stado, w któ ry m b y ły ow ce, w oły, kon ie, osły — w sżystko p ęd zon e na targ. In a n d i rzu cił o kie m n a stado i p o w ia d a :
— 1482 sztuki...
— O, c ie k a w y m —. ja k p a n to ta k szybko o b liczył? !
— B ardzo prosto — p o lic zy łe m no g i i sum ę p o d zie liłe m przez cztery.
Wszystkim Czytelnikom i Sympatykom pomyślnego Nowego Roku
życzą
„ R ó u ) i “
NHmMailUllUlMlMItlMłrMMMMMNIMIMIMIMMMIlMMMMMtMIMIMUMHUHMIMtMMMNłtMimMMHmUimUNMMMWM
Rys. Regina Końska
K iepski w ariat...
S tarsza p a n i z w ie d z a łód ź p o d w o d n ą. W p ew n y m m om en cie z w ra c a się dc m a y n a rz a z za p y ta n ie m :
— Proszę p a n a , a czy ta a rm a ta k ie d y łó d ź id zie p o d w o d ę n ie z a - v oknie?
— O, n ie , proszę p an i, trzy m a m y n ad n ią p a ra s o l.
* * *
C zy to p ra w d a m am usiu , że w A m e ryce są d om y w y s o k ie n a czterdzieści pięter?
— N a w e t w y żs ze, m o je d ziecko .
— Ach, w ta k im dom u c h c ia łb y m zje żd ża ć po p o rę c zy ł
Rys. ZbigtA ew Oufln
— Był pan już pod „Faszero
wanym trupem"?
— No, Jakże? Już parę dni tu
taj jestem. Bajeczna knajpal
— A w naszym muzeum?
— Kiedy? Przecież mówię, że 'estem dopiero parę dni...
C f i c e s z
pogodnie przeżyć n a s t ę p n y r o k n a t y c h m i a s t kup i przeczytaj:
„KAZANIA I SKARGI"
Janusza Minkiewicza z ilustracjami Jerzego Zaruby
„Z NASZEJ LOŻY'*
Pawła Hertza i
Jana Rojewskiego
„SPACER CYNIKA"
Stanisława Jerzego Leco z ilustracjami Henryka Tomaszewskiego
„ŁBEM O ŚCIANĘ"
Jana Huszczy z okładką Kazimierza Grusa
■m iiiiiih iiiiik...•v.'.-..-.»,,’...MiiiiiittitiiHtaaaawm
W r. 1736 g io śn y b y i w A n g lii l a m a c h n a n ie p o p u la rn e g o k ró la jerse
go Il i w y k o n a n y zresztą b ezs k u te c zn ir p rzez M a łg o rz a tę N lchdson. nożem stołow ym ... N a d ru g i już dzień n r d rzw ia c h je d n e j z re s ta u ra c ji londyń
sklch m o żn a b y ło o d c zy ta ć n ap is :
„T u jest do o b e jrze n ia w id e le c s ta n o w ią c y p a rę z nożem , k tó ry m M a łg o rz a ta N ichd son c h c ia la za m o rd o w a ć k ró la ..."
Przedruk bez p o d a n ia ź ró d ła w zbron ion y. „Rózgi' u k a z u ją się co tyd zień. R e d a k c ja : Łódź, ie d a g u ją : S ta n is ła w Sojecld, Stefan Stefański, H e n ry k T o m as ze w s k i
i zyjm uje się c o d z ie n n ie o d 12-e( d o 14-ej.
P io trk o w sk a 98 — telefon 212-57
W y d a je „Ł ó d zki Instytut W y d a w n ic z y " , Ż w irk i 17, teł. 206-42 D 011191