• Nie Znaleziono Wyników

Chrześcijanin, 1974, nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chrześcijanin, 1974, nr 2"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

CHMURNI

EWANGELIA — ŻYCIE I M YŚL CHRZEŚCIJAŃSKA — JEDNOŚĆ — POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA

N B 2 1 9 7 4

Fot. do informacji o ewangelizacji w Seu­

lu (Korea PJd.) — por. s. 18.

(2)

C H R Z E Ś C I J A N I N

EW ANGELIA

ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ

POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA

■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ Rok założenia 1929

Warszawa, Nr 2., luty 1974 r.

WYCINKI PRASOWE NIE BĘDZIESZ PRZENOSIŁ GRANICY

KORNELIUSZ

ROZRYWKA I PRZYJEMNOŚĆ HIPOMONE — CNOTA MĘSTWA DAWID WILKERSON OPOWIADA

„PAN PRZYSZEDŁ DO MNIE...”

NAJWIĘKSZE PRZYKAZANIE SŁUCHACZE PISZĄ...

U BRACI WE LWOWIE I MOSKWIE

KRONIKA WIADOMOŚCI

M iesięcznik „C h rześc ijan in ” w ysyłany jest bezp łatn ie; w ydaw anie je d n a k cza­

sopism a um ożliw ia w yłącznie ofiarność Czytelników. W szelkie o lia ry n a czaso­

pismo w k ra ju prosim y kierow ać na konto Zjednoczonego Kościoła E w ange­

licznego: PKO W arszaw a, I Oddział M iej­

ski, N r 1-14-147.252, zaznaczając cel w pła­

ty n a odw rocie b lan k ietu . O fiary w pła­

cane za g ran icą należy kierow ać przez oddziały zagraniczne B anku P olska K a­

sa Opieki, n a ad res Prezydium Rady Z jednoczonego Kościoła Ew angelicznego w W arszaw ie, ul. Z agórna 10.

Wydawca: Prezydium Rady Zjedno­

czonego Kościoła Ewangelicznego w PRL. Redaguje Kolegium. Józef Mrózek (red. nacz.), Mieczysław' Kwiecień (z-ca red. nacz.). Edwarri Czajko (sekr. red.), Jan Tołwiński.

Adres Redakcji i Administracji:

00-441 Warszawa 1, ul. Zagórna 10.

Telefon: 29-52-61 (w. 8 lub 9). Mate­

riałów nadesłanych nie zwraca się.

RSW „Prasa-Książka-Ruch”, War­

szawa, Smolna 10/12. Nakł. 5000 egz.

Obj. 3 ark. Zam. 1811, W-39.

Wycinki prasowe

„T rzeba być yjie rn y m n a w e t i w ted y , gdy nam n ik t w ierności nie docho­

w uje. Trzeba być w ie rn y m sobie, n ie u stę p liw y m w obec ła tw izn y pozor­

n yc h w artości. N a jw yższą w artością lu d zk ą jest honor, będący busolą m i­

łości. Nagrodą za n a jw ię k szy tru d p ow inno być przede w s zy stk im — a m o­

że ty lk o — w zm o żo n e poczucie w ła sn ej godności. C zło w iek spraw dza sie­

bie n a jle p ie j w sytuacjach tragicznych i w te d y ta k że spraw dza ludzi, z k tó ry m i m a do czynienia. Bóg nie opuszcza nigdy, lecz ludzie zdradzają.

Ci, k tó rzy nie zdradzają, uczestniczą w w ielkości. C złow iek nie jest istotą sam otną i nie chce nią być. N a w e t zdecydow ani egotycy odczuw ają po ­ trzebę k o n ta k tu z in n y m i. A b so lu tn a sam otność b yłaby czym ś nie do zn ie­

sienia, p rzed p ieklem . In n i m ogą nas narażać na dośw iadczenie piekła, ale m ogą być ta k że nadzieją naszego życia, m ogą te m u ży ciu nadać praw ­ d ziw y sens. W iern y przyjaciel czy kochająca istota ra tu ją nas przed pustką bo egzystencja nasza sp ow ita je st nicością (Heidegger). N a jw ię ksze su k ­ cesy i w yró żn ien ia są n ic zym w porów naniu z u śm iech em oddanej nam istoty. A le jeśli nasze ręce w yciągam y w p ró żn ię? N iech pozostaną w y ­ ciągnięte, niech przeczą rozpaczy, która jest grzechem . Przecież naw et u sc h yłk u życia m o że m y spotkać kogoś, kto stanie się dla nas w szystkim , n a szym dru g im ja, ko m u b ęd ziem y m ogli bezw zględnie zaufać. Ufność je st potrzebą naszego serca, n a szym n a jg łę b szy m popędem duchow ym . P ragniem y, aby ktoś p otrafił utożsam ić się z nam i, aby przezw yciężony został dystans, k tó ry dzieli.

Z ycie na p u sty n i sprzeczne je st z kondycją ludzką. C złow iek został stw o- rzo n y dla in n y ch ludzi.

W tych, k tó ryc h ko c h a m y i d a rzy m y przyjaźnią, o d k ry w a m y sam ych sie­

bie. P oprzez w ierność sta je m y się w olni i szczęśliw i. Duszą w olności jest m iłość. Ona w y zw a la od w szystkiego, co dręczy. N a jw ię kszą udręką jest istn ieć dla sam ego siebie, św iadom ość, że nie je st się zd o ln y m obdarzyć kogoś drugiego radością. Jeśli je d n a k ktoś je st szczęśliw y d zię ki nam , to m y sam i sta je m y się przez to bardziej rzeczyw iści i ta k że szczęśliw i. Ból życia je s t p rzejm u ją cy. O dczuw a go k a żd y d o jrza ły duchow o człow iek.

Im w ięcej św iatła m ądrości, ty m w ięcej cierpienia, ty m w ięcej rozczaro­

w ania, dram atów , darem ności. N a jcię ższy m spośród dośw iadczeń je st sa­

m otność -u> c hw ilach ciężkiej próby, w chw ilach tragicznych. Jeśli ktoś je st napraw dę z nam i, w s zy stk o m ożna znieść i w szy stk o przecierpieć.

C ierpim y w te d y w spólnie, je ste śm y jednością. Jeśli w ta k ie j ch w ili zosta­

n ie m y zdradzeni, pozostaje nam jeszcze Bóg, lub zim n a ja k lód dum a-na- d zieja lobreiu nadziei (św. Paweł). L udzie nigdy nie przestaną cierpieć, bo nigdy nie przestają kochać (B erdiajew ). A im w ięk sza je st miłość, ty m w ięk sze cierpienie (K atarzyna ze Sjeny). C ierpienie kochania posiada je d ­ n a k m oc uszczęśliw iania. T rzeba ta k że być w ie rn y m i w ted y , gdy pada się ofiarą zdrad. P raw a m oralne posiadają charakter bezw a ru n ko w y. Każde odchylenie od ideału przynosi nam szkodę. A za sw oim ideałem trzeba iść aż do końca, choćby to była droga przez m ę k ę ” („Za i p rze c iw ”, Nr 50, 1973, s. 6).

Ó sm e błogosław ieństw o potw ierdza w s zy stk ie in n e (...) i odpow iada pierw ­ szem u; krąg szczęścia ew angelicznego, któ ry rozpoczyna się od ubogich w duchu, za m y k a się na prześladow anych. Są um ieszczeni pod jednym godłem : królestw o n ie bieskie je st ich, ipsorum est: nie jako posiadanie, do którego m a ją praw o, ale ja k o coś o w iele bardziej w ew nętrznego, głębo­

kiego i osobistego — g d yż rzecz m oja w e m n ie ja k o m n ie przynależna, słodsza m e m u sercu n iż ja sam sobie. W sa m ym sposobie, w ja k i Chrystus p rzem aw ia do ubogich i prześladow anych je st jakaś czułość, która już ich pociesza. On, Ubogi i P rześladow any par excellence, czyż sam nie jest rów nież k ró le stw e m n iebieskim ? O znajm ia im , że je st ich skarbem . B łogosław ieni jesteście, gdy w a m złorzeczyć będą, i prześladow ać was bę­

dą, i m ów ić w s zy stk o złe przeciw ko w am , kłam iąc dla m nie. Radujcie się i weselcie, a lbow iem zapłata w asza obfita je st w niebiesiech. Boć tak prześladow ali proroków , k tó rzy przed w a m i byli. („W ięź”, 10/73, s. 3—4).

(c)

.2

(3)

„Nie będziesz przenosił granicy...”

K ilka razy m ówi się w Słow ie Bożym o nienaruszalności granic. G dy Mojżesz o trzy­

m yw ał Dekalog, razem z nim otrzym ał i to polecenie, k tóre zostało zapisane n a stronicach Starego T estam en tu jako w ażne rozkazanie Pańskie. P an pragnął, by n aród Boży, k tó ry odziedziczy Ziemię Obiecaną — choć podzielo­

ny na pokolenia zam ieszkujące w określonych granicach — żył m iędzy sobą w pokoju. P ra k ­ tyka ich życia pokazała, że dopóki nie n a ru ­ szali postanow ień Bożych, doświadczali błogo­

sław ieństw Bożych i nie było dla nich za cias­

no. Ale z chwilą, gdy zaczęli żyć po swojemu, utracili nie tylko granice, ale i całą ziemię, ca­

ły k raj i przez długie w ieki przebyw ali w dia­

sporze, co było dla nich w ielką szkołą życia- I dlatego teraz chcą bronić swoich granic, szu­

k a ją ze sobą w spólnego języka, by nie u tra ­ cić znów tego, co m ają.

Z astanaw iając się na tym Słowem Bo­

żym, rozum iem y, ża Bóg m iał na uw adze nie tylko granice fizyczne lu d u Swojego, ale całe ich życie. Chodziło M u o to, by nie naruszali oni woli Bożej objaw ionej dla nich, by byli narodem oddzielonym, przez k tó ry w ola Bo­

ża m iała być objaw iona dla całego św iata.

Izraelici m ieli być narodem , z którego w y jd ą prorocy, a także Jezus C hrystus i Apostołowie.

Taki lud nie pow inien poddaw ać się w pływ ow i narodów, k tó re nie znały Boga żywego. Ich swawola jed n ak doprow adziła do odrzucenia przez nich Słowa Bożego i do nieprzyjęcia tych, któ ry ch Bóg do nich posłał. To doprow a­

dziło ich do odrzucenia także Jezu sa C hrystusa.

Nie poznali Go, nie poznali, że był posłanym przez Boga M esjaszem i oddali Go n a krzyż.

A postoł P aw eł mówi, że ich odrzucenie jest naszym przyjęciem że m y, którzyśm y przyjęli Go i Jego Słowo do serc naszych, sta­

liśm y się synam i i córkam i Boga, w łasnością Bożą, w ybran ym ludem Bożym, k tó ry wszedł w dziedzictwo Boże, k tó re też m a swoje g ra ­ nice i swoje praw o. P raw o to m am y p rzestrze­

gać i nie naruszać naszych granic, k tó re dzisiaj praw ie przez całe chrześcijaństw o zostały n a ­ ruszone.

Ju ż daw no zostały naruszone granice jed­

ności ludu Bożego. M odlitw a Jezusa C hrystusa o to, by ci, k tórzy n azyw ają się chrześcijana­

mi, byli jedno, została już daw no zapom niana.

Ta spraw a została ug ru n to w an a jak gdyby na wieki, a w inow ajcy już daw no odeszli z tego

„Nie będziesz przenosił granicy bliźniego twego, którą założyli przodkowie w dziedzictwie twojem, które osiędziesz w ziemi, którą Pan Bóg twój, dawa tobie w osiadlość”.

5 Mojż. 19,14.

„Przeklęty, który przenosi granicę bliźniego swego;

a rzecze wszystek lud: Amen.”

5 Mojż. 27,17.

św iata, a granice pozostały niepopraw ione.

Owszem, w dzisiejszym czasie u w ielu dzieci Bożych obudziło się pragnienie, by „n apraw ić”

to, co rozw alone, ale zdaje się, że te staran ia są ta k m ałe jak ziarnko gorczyczne. Jedność ale w okół kogo? Jedność pow inna ożyć, ale ty l­

ko w okół Jezusa C hrystusa, wokół Słowa Bo­

żego, k tó re spadło ze stołu chrześcijańskiego ja k te n chłeb, k tó ry należy podnieść i znów położyć na stół i nim żyć. Jedność wokół n a­

w et najw ybitn iejszej osoby w chrześcijaństw ie n ie będzie praw dziw ą jednością. Będzie to ty l­

ko jedność adm inistracyjna, ale nie duchowa, o k tó rą przecież chodzi przede w szystkim .

A tego może dokonać tylko Ten, k tó ry ma w ładzę nad duszą człowieka. On tego dokona, na to przyjdzie czas, bo m odlitw a S yna Bożego 0 jedność będzie w ysłuchana.

Życie duchow e człowieka zaczyna się psuć n a jp ie rw m oralnie, gdy ludzie rozw alili gran i­

ce m oralności. W iadomo, co stało się z tym i

„chrześcijanam i'’, k tó rzy ze swego słow nika skreślili słowo „grzech” . Z takiego chrześci­

jań stw a została tylko p u sta nazwa. N iestety, przynosi to w ielkie spustoszenie duchowe, zm ienia się oblicze takiego człowieka jak w e­

w nętrznie, tak i zew nętrznie. Chciałoby się błagać, w szczególności m łode pokolenie, by p rzejrzało i zobaczyło jak ie spustoszenie niesie dla nich naruszanie granic m oralności. P opa­

trzcie, do czego m oże dojść człowiek, że za zysk dla siebie może mieć w ystaw ianie „w ido­

w isk chrześcijańskich”, k tó re zrodzone zostały w w ypaczonym um yśle zrujnow anego ducho­

wo odstępcy od w iary.

Będąc na Zachodzie słyszałem „now e p rzy- kazaoie” : „Czcij syna tw ojego i córkę tw oją, to ci dobrze będzie, nie oddadzą ciebie do zam ­ kniętego domu, z którego już nigdy nie w y j­

dziesz”. Dzisiaj w ielu starszych ludzi przed czasem m artw i się o sw oją starość, bo słyszą 1 w idzą, co ich czeka. Tak, zostały naruszone granice miłości i szacunku do rodziców swoich, k tórzy w ciężkich czasach odbudow yw ali swój k raj i w okresie swojej młodości nie m ieli te­

go, co dali do dyspozycji swoim dzieciom, aby one m iały dzisiaj dobrze. Jako człowiek w ie­

rzący w yznam , że Bóg nie zapom niał o tym, co obiecał dla nas i naszych dzieci: „Czcij ojca tw ego i m atk ę tw oją, a dobrze ci będzie i dłu­

go żyć będziesz na tej ziem i”. Bóg o tym nie 3

(4)

zapom niał, jest w ierny Sw em u Słowu, w ierny m u będzie i w przyszłości.

W ostatnim ćw ierćw ieczu pow stali nowi teologowie, k tó rzy chcą zm odernizow ać naukę C hrystusow ą, pi'zesunąć granice do św iata i otw orzyć sw oje teologiczne podw oje dla każdego, kto by tylko w ich środow isku chciał się znaleźć. D okładają w szelkich sta ra ń do te ­ go, by bram a C hrysusow a nie b yła tak a w ąs­

ka. Pokutę, m odlitw ę, post, a zwłaszcza w ysoki poziom życia duchow ego uw ażają za spraw ę p ry w atn ą. K to wie, czy nie o nich zawoła anioł apokaliptyczny, iż stali się m ieszkaniem w szel­

kiego nieczystego ducha. Jednocześnie też stan ą się dla ich niew ygodni ci, co trzym ać się będą starych, apostolskich granic. Zdaje się, że nie będzie dla nich m iejsca n a ziemi.

P o całym świecie w ostatn im dziesiątku lat idzie w alka o w ygląd zew n ętrzn y człowie­

ka, szczególnie m łodego pokolenia. Ale pozy­

tyw ny ch w yników tej w alki nie widać, bo w e­

w n ętrzn y w ygląd człow ieka został w ypaczony.

Z ew nętrzny w ygląd pow inien odpow iadać w y­

glądow i w ew nętrznem u człowiekowi- Owszem, w iem y, że n a świecie nie m a św iętej mody, nie m a biblijnych szczegółowych przepisów w tej dziedzinie, ale są n akazy Boże, że pleć m a być płcią, człow iek człowiekiem , a bydlę i zw ierzę w edług rod zaju swego. Człowiek jed ­ nak i w tej dziedzinie rozw alił granice. Czło­

w iek pow inien m ieć w sobie dość św iatła od Stw órcy i m ądrości, by w iedzieć ja k się ubrać i jak w yglądać. W iedzieć o ty m pow inni prze­

de w szystkim ci, którzy p re te n d u ją do tego, by być św iatłością św iata. M oderniści propo­

n ują nam lekką Ew angelię, k tó ra w rzeczy­

wistości nie jest w ogóle Ew angelią, ale propo­

zycją szatańską, tak ą sam ą jak proponow ano Synow i Bożemu. N apisano? Ale ja k napisano?

G dyby starszem u i m łodem u pokoleniu przyszło stanąć n a sądzie, to oskarżyciel oskar­

żyłby w pierw szym rzędzie ojców, k tó rzy w w ielu w ypadkach nauczyli m łode pokolenie

grzeszyć. Nie m łodzi zakładali różne „ k ata­

k u m b y ” i m iejsca do zdobycia pieniędzy za.

wszelkę cenę. Rodziny nasze nie zawsze są dobrą szkołą duchow ą dla naszych dzieci, choć istn ieje tajem nica, że dzieci upadłych m oralnie rodziców nie idą ich śladam i, a sta ją się po ­ rządnym i ludźm i, k tó ry ch m ożna naśladować.

A są także czasem rodzice pod każdym wzglę­

dem wzorowi chrześcijanie, a ich dzieci nie wychodzą z domów popraw czych itp. W ina le­

ży głębiej. W szystkie dzieci, to nasze dzieci i w ina leży na nas wszystkich.

T ak zw ani „teologow ie” poderw ali w iarę w sercu m łodego człowieka, złagodzili sądy Boże, chociaż Bóg ich do tego nie upoważnił.

W ielu tzw. „św iadków ” p rac u je dzień i noc, by przekonać ludzi, że nie m a duszy w czło­

w ieku, że człowiek jest podobny do bydła, tylko że nie je siana. A serce, k tó re n ie chce słuchać Słowa Bożego a nastaw ia ucha do baś­

ni, chętnie za tym podąża.

W ydaw ało się kiedyś, że jeśli człowiek będzie w olny od Słowa Bożego, będzie czło­

w iekiem ideow ym . Ale okazało się, że m ożna być od wszelkiej religii wolnym , a być zupeł­

nie bezideow ym człowiekiem, pasożytem ży­

jącym kosztem innych.

Przeto znając zasady Słowa Bożego, ko­

m u więcej dano, ten więcej odpowiada, my starzy pow inniśm y dołożyć w szelkich starań, by ukazać naszym synom i córkom Jezusa C hrystusa, k tó ry jest dla nas św iatłością i wzo­

rem . P ow inniśm y strzec granic Bożych. Bardzo łatw o je s t w idzieć w in y w kim ś innym , tru d ­ niej je zobaczyć w sobie. I dlatego każdy z nas niech zbada sw oje życie przed Bogiem, po­

m yśli, czy nie przesu n ął granic Bożych w swo­

jej duszy. A jeśli je przesunęliśm y, w naszym życiu czy nauczaniu, to prośm y P an a o łaskę pokuty i up am iętajm y się przed obliczem Bo­

ga.

S. Waszkiewicz

K o r n e l i u s z

„A pew ien mąż w Cezarei, im ieniem Korneliusz, setnik kohorty, zw anej italską, pobożny i bogobojny wraz z całym domem swoim, dający hojne jałmużny ludowi i nieustannie m odlący się do Boga, ujrzał w y ­ raźnie w widzeniu za dnia około dziewiątej godziny anioła Bożego, który przystąpił do niego i rzekł mu:

Korneliuszu. Ten zaś strachem zdjęty, utkw ił w nim Wzrok i rzekł: Cóż jest Panie? I rzekł mu: M odlitwy twoje i jałmużny twoje jako ofiara dotarły przed oblicze Boże. Przeto poślij teraz mężów do Joppy i przyzwij niejakiego Szymona, którego nazywają Piotrem. A on powie ci słowa, przez które będziesz zbawiony ty i cały dom twój". (Dz. Ap. 10,1—5 i 11,14).

Cały 10 rozdział Dziejów A postolskich i znaczna część 11, zostały poświęcone historii jednego człowieka, K orneliusza, rzym skiego setnika. H istoria ta, ta k ja k w iele innych w Piśm ie Św iętym , została zapisana i przekaza­

n a nam nie po to, abyśm y poznali ludzi ży ją­

cych w daw nych czasach, lecz po to, abyśm y przy jej pom ocy poznali jakąś p raw dę Bożą.

H isto ria K orneliusza opisana w D ziejach Apostolskich uczy nas, że wszyscy ludzie, za­

rów no ci, k tórzy uchodzą w naszych oczach za złych, ja k i ci, któ ry ch u znajem y za dobrych i p raw ych — wszyscy p o trzebu ją zbaw ienia.

Człowiek może szczerze i gorliw ie poszukiw ać praw dy, może n aw et spełniać w iele dobrych uczynków, a mimo to nie być zbawionym , po­

niew aż jedy n ą drogą do osiągnięcia zbaw ienia i pojednania z Bogiem jest przyjęcie w iarą P a­

n a Jezusa C hrystusa, przyjęcie dzieła dokona­

nego przez Syna Bożego na Golgocie.

Jako istoty ziem skie skłonni jesteśm y dzielić w szystkich ludzi na dobrych i złych.

Lecz Boży podział przebiega in ac z e j: ludzie dzielą się na zbaw ionych i niezbaw ionych. Na ty ch którzy przyjęli ofiarę N iew innego B aran­

k a Bożego, i na tych, którzy nie dbają o to 4

(5)

i przechodzą obojętnie obok w yciągniętej Bo­

żej ręki, proponującej każdem u w spaniało­

m yślny d ar zbaw ienia w P a n u Jezusie C h ry ­ stusie. Ludzie dzielą się na tych, k tó rzy po­

znawszy swój beznadziejny stan, p rzy jm u ją uspraw iedliw ienie Boże dla zakrycia w łasnej niespraw iedliw ości, i n a tych, k tó rzy u siłują szukać i dojść do spraw iedliw ości w łasnym wysiłkiem , staran iem i uczynkam i.

Jeżeli uw ażnie przy p atrzy m y się postaci K orneliusza, to m usim y dojść do w niosku, że był on w spaniałym , szlachetnym i dobrym człowiekiem. Przede w szystkim Pism o Św ięte m ówi o nim , że był człow iekiem pobożnym i bogobojnym . Ten rzym ski żołnierz, oficer do­

wodzący oddziałem w ojska, nie zadowolił się licznym areopagiem pogańskich bogów, lecz szukał i oddaw ał cześć jedynem u, W szechmo­

gącem u Bogu. Ju ż sam te n fa k t św iadczy o tym , że jego pobożność n ie była pow ierzchow ­ na, lecz praw dziw a i szczera. Jego pobożność w yw arła w ielki w pływ n a całe otoczenie: do­

mowników, krew nych, przyjaciół, sług i żoł­

nierzy. Zawsze ta k się dzieje, że praw dziw a i szczera pobożność nie zostaje niezauw ażona przez otoczenie; n aw et źli i niepobożni ludzie św iadom ie lub podśw iadom ie odczuw ają tę ­ sknotę do świętobliw ego życia.

Pobożność K orneliusza m iała rów nież p raktyczne sku tki: jego stosunek do ludzi od­

pow iadał jego pobożności. N ie był o bojętny na potrzeby bliźnich, czego w yrazem były hojne jałm użny daw ane ludowi.

Jak o R zym ianin, p rzedstaw iciel w ojska okupującego kraj, po w inien nienaw idzieć Ży­

dów i być przez nich nienaw idzony. Tym cza­

sem nie tylko okazyw ał sw oją m iłość podbite­

m u ludow i przez hojne jałm użny, lecz także cieszył się uznaniem całego naro d u żydow ­ skiego.

K orneliusz był człow iekiem m odlitw y.

Dzieje A postolskie stw ierdzają, że n ieu stann ie m odlił się do Boga. W swoich m odlitw ach i ca­

łym swoim postępow aniem gorliw ie poszuki­

w ał większego św iatła, głębszej praw dy, aby zaspokoić potrzebę swego serca. Tej szukanej praw dzie gotów był być posłusznym bez w zglę­

du n a to, cokolw iek by go to kosztowało.

W edług ludzkiej m iary K orneliusz był w ielkim człowiekiem, o dobrym , szlachetnym charakterze. A pom im o tego w szystkiego P is­

mo Św ięte m ów i o nim , że nie b y ł człowiekiem zbawionym , że potrzebow ał zbaw ienia.

Bóg w idzi pragnące serca, nie pozostaje obojętny i odpow iada n a m odlitw y. M odlitw a K orneliusza została w ysłuchana, Bóg przez anioła w skazał m u drogę do zbaw ienia. Aby jed n ak to zbaw ienie osiągnąć, m usiał n a Bo­

żej drodze uczynić cztery kroki.

Pierw szym krokiem b y ła jego szczera i gorliw a m odlitw a o Boże św iatło. Pom im o swojej pobożności i dobrych uczynków czuł, że nie m a całej praw dy, że jest grzesznikiem i potrzeb u je przebaczenia. W łaśnie dlatego szu­

kał Boga, aby otrzym ać przebaczenie.

D rugi kro k — to posłuszeństw o Bogu.

K orneliusz b y ł posłuszny Bogu zawsze, krok za krokiem , każdem u Bożem u poleceniu. N ie­

k tórzy ludzie nie p o trafią i nie chcą zrobić najm niejszego kroku, jeśli nie znają całej d ro­

gi. Tacy nigdy nie znajd ą praw dziw ego celu.

Ludzie, k tórzy nie w ierzą w to, co m ówi Bóg i nie posłuchają jego poleceń, nigdy zbaw ienia nie osiągną. Lecz jeśli jesteśm y gotowi uczy­

nić każdy k ro k w edług wyznaczonego przez Boga czasu, m ając pełne zaufanie do Jego obietnic, Bóg m ocen jest doprow adzić nas do stan u pojednania z Nim, do Swego doskona­

łego zbaw ienia przygotow anego nam przez P an a Jezusa C hrystusa. K orneliusz nie sta­

w iał żadnych w arunków , że jeśli Bóg spełni jego życzenie i da m u to lub owo, to w ów ­ czas dopiero będzie Bogu posłuszny; lecz bez w ahania spełnił Boże polecenie.

Trzecim krokiem K orneliusza ku zbaw ieniu było to, że m iał serce otw arte dla przyjęcia dobrej now iny o tym , co m ówi Bóg. Słyszał p ro stą Ew angelię o Jezusie C hrystusie, o Jego śm ierci i zm artw ychw staniu; o odpuszczeniu grzechów przez w iarę. K azanie P io tra do K or­

neliusza i w ielu zgrom adzonych było krótkie, po p ro stu p rzedstaw ił fa k ty o Jezusie C h ry stu ­ sie. O tym , jak Bóg zw iastow ał pokój przez Niego. O tym , że On jest P anem wszystkich, że On j§st ustanow ionym przez Boga sędzią żyw ych i um arłych. P io tr zakończył sw e k a­

zanie słow am i: „O nim to świadczą wszyscy prorocy, iż każdy, kto w Niego w ierzy, dostą­

pi odpuszczenia grzechów ” . T ak więc K or­

neliusz usłyszał to, co i m y słyszym y: proste zw iastow anie Ew angelii o Jezusie C hrystusie.

A w ów czas K orneliusz uczynił decyd ują­

cy, czw arty krok. U w ierzył w Jezu sa C h rystu­

sa i został w tej sam ej chw ili zbaw iony. M i­

mo, że by ł dobrym i p rzy k ład n y m człowie­

kiem , został zbaw iony tak, jak zw ykły grzesz­

nik: przez w iarę w Jezu sa C h rystu sa otrzym ał odpuszczenie grzechów . Został zbaw iony w tak i sam sposób, ja k b ru ta ln y , o k ru tn y i niepoboż- n y strażn ik w ięzienia z Filippi. K orneliusz p rzy ją ł Boże zw iastow anie. W słow ie „każdy ” odnalazł siebie. U w ierzył i otrzym ał przeb a­

czenie. Bóg p rzy jął i zaakceptow ał jego w iarę, a potw ierdzeniem tego fa k tu było w ylanie D ucha Św iętego n a zgrom adzonych, i K or­

neliusz począł uw ielbiać Boga w m ocy D ucha Św iętego.

Drogi C zytelniku! N iezależnie od tego, czy czujesz się dobrym i spraw iedliw ym człowie­

kiem w e w łasnych oczach, czy też przekonany jesteś o swoich niepraw ościach i grzechach, i lękasz się wiecznego potępienia — m usisz uśw iadom ić sobie dziś z całą jasnością, że po­

trzebujesz zbaw ienia, k tó re ofiarow uje Ci Bóg przez P a n a Jezu sa C hrystusa.

Być m oże szukasz gorliw ie Boga i modlisz się gorąco o światło, być może jesteś gotowy być posłuszny Bożemu w ezw aniu i uczynić, co O n nakazuje, być może słyszałeś już w ielo­

k ro tn ie zw iastow anie o przebaczeniu grzechów

(6)

SPOTKANIE Z SALOM ONEM (3)

Rozrywka i przyjemność

Rzekłem w swym sercu: „Nuże doświadczę ra­

dości i zażyję szczęścia”. Lecz i to jest marność. Do śm iechu powiedziałem : „Szaleństwo, a do radości:

„Cóż to ona daje?”. Postanowiłem w sercu swoim krzepić ciało moje winem — choć rozum m iał mi zo­

stać mądrym przewodnikiem — i oddać się głupocie, aż zobaczę, co dla ludzi jest szczęściem, które gotują sobie pod niebem, dopóki trwają dni ich życia.

(Kazn. Sal. 2,1—3)

K ról Salom on zaw iedziony poszukiw aniem celu życia, poszukiw aniem praw dziw ego szczęścia za po­

m ocą rozum u i m ądrości, odw rócił się od rac jo n aliz­

m u i filozofii z sercem p ełnym goryczy i rzuca się z ogrom ną p a sją w objęcia życia w rozkoszy i roz­

ryw kach, po to tylko, aby znaleźć ja k iś sens istn ie ­ nia, jak iś jego cel. Jego .królew skie m ożliw ości d a­

w ały m u bez w ątp ien ia , nieskończony w p ro st w ach ­ la rz w szelkich rozryw ek.

Dzisiaj rów nież jesteśm y św ia d k am i,• że ludzie rzucili się w bezdenną otchłań „k u ltu przyjem ności”, jako pierw szego, podstaw ow ego celu istn ie n ia czło­

w ieka. A le przecież życie n ie je st jed n y m długim

„przyjęciem to w arzy sk im ”, nie je st niekończącym się łańcuchem rozryw ek i zabaw od n a jb ard zie j w y ­ eksponow anych począwszy, a n a nikczem nym w y ­ uzdaniu i bezdennej fru stra c ji skończyw szy. T akie fryw olne dośw iadczenia są tylk o próbam i, ażeby w jakiś sposób zam askow ać próżność życia ludzkiego i u niknąć tego, by sta n ą ć tw a rz ą w tw a rz z n a jw a ż ­ niejszym i pytaniam i, k tó re gnębią człow ieka.

Mój drogi p rzyjacielu! To nie je st w cale p rz y ­ padek, że n a sw ojej drodze życia spotkałeś E w an ­ gelię; to m iłu jący Bóg ta k p o kierow ał okolicznościa­

mi, tw oim czasem i m yślam i. W spółczesny człow iek bow iem je st ta k zabiegany i zajęty, że nie m a abso­

lu tn ie czasu pom yśleć o tym , co je st najw ażniejsze, o tym , co w iecznie trw a, a szatan, odw ieczny w róg

KORNELIUSZ

(oiąg dalszy ze str. 5)

przez w iarę w Jezu sa C hrystusa, lecz jeszcze nie osiągnąłeś stan u pojednania z Bogiem i nie masz pew ności zbaw ienia — to dziś m o­

żesz uczynić te n decydujący krok.

U w ierz w to, co mówi Bóg przez Sw oje Św ięte Słowo! Zw róć się do Boga w gorącej m odlitw ie w Im ieniu Jezusa C hrystusa i proś o przebaczenie grzechów, a Bóg, k tó ry jest bogaty w m iłosierdzie, dla w ielkiej miłości Sw ojej, k tórą nas um iłował, z łaski Sw ojej — d a Ci Swoje w spaniałe zbawienie.

Waldemar Lisieski

duszy ludzkiej, tę odro b in ę w olnego czasu, jakim dy­

sponujesz p o sta ra się zapełnić całą gam ą najw y m y ­ ślniejszych rozryw ek i przyjem ności, byś p rzy p a d ­ kiem przez chw ilę nie pom yślał o sw ojej zgubionej duszy. D zisiaj m iliony ludzi żyje w tak im w łaśnie tem p ie biegając od rozryw ki do rozryw ki, chociaż w sercach ich je st pustka, sm u tek rozczarow anie i roz­

pacz. A im w ięcej uśm iechu i h um oru n a tw arzach, tym czarniejszy i bard ziej p o n u ry je st ich sta n rze­

czywisty.

P ew ien człow iek u d ał się do p sychiatry i w yznał:

„P an ie doktorze, jestem osam otniony, udręczony i nieszczęśliw y. Czy m ogę otrzym ać ja k ą ś po rad ę i po­

m oc?” P sy c h ia tra gorąco polecił m u udać się do cy r­

ku, aby zobaczyć w y stęp znakom itego klow na, k tóry w edług ogólnie rozpow szechnionej opinii, je st w s ta ­ n ie doprow adzić do śm iechu i dobrego usposobienia n ajb ard zie j zasm uconego człowieka. P a c je n t je d n ak odpow iedział lekarzow i, że to m u nic nie pomoże.

„To ja jestem tym klo w n em ”, zakończył.

Ileż to za k ła m an ia k ry je się pod cienką w a rstw ą k ró tk o trw a łe j, pozornej radości i rozryw ki. K ról S a­

lom on nie odm ów ił sobie żadnej przyjem ności, jak a tylko jem u była dostępna. Z akosztow ał „w szystkiego pod słońcem ”, ja k to sam stw ierdził. A dalej pisze:

„P ostanow iłem w sercu sw oim krzepić ciało m oje w i­

nem ”, ale po la ta c h bezow ocnej i m ęczącej bieganiny za radością i rozry w k am i pisze w K siędze P rzypo­

w ieści bardzo w ażn e słow a: „P opada w nędzę, k to lu ­ b i h u lan k i, n ie w zbogaci się ten, k to lubi oliw ę i w i­

no. U kogo są sw ary, u kogo żale, u kogo ra n y bez racji, u kogo oczy m ętn e? U przesiadujących przy w inie, u tych, k tórzy chodzą szukać przypraw nego w ina. N ie p a trz ja k się w ino czerw ieni, ja k pięknie błyszczy w kielichu, ja k łatw,0 płynie przez gardło:

bo w końcu k ąsa ja k żm ija, swój ja d niby w ąż w y ­ puszcza; oczy tw o je w tedy patrzyć będ ą n a cudze niew iasty, a serce tw o je b red n ie w ypow ie, będzie ci się zdaw ać, że śpisz n a dnie morz, lub że spoczy­

w asz n a szczycie m asztu. Rzeczesz: U bito m nie, a nie stękałem , potłuczono m nie, a nie czułem. Gdy się ocucę, udam się znów do tego”. Czyż n ie spotykam y na każdym k ro k u ogrom u nędzy, k tó rą spow odow ał napój m ocny? Ileż to biedy, ubóstw a, rozbitych m a ł­

żeństw i osieroconych dzieci?

D rodzy P rzyjaciele! P rzy p atrzcie się dokładnie ile nieszczęść przynosi k ażd a rozryw ka, szał k arn aw ału , św iąteczne bankiety. N ikt i nic nie je st w stanie przynieść człow iekowi trw ałeg o szczęścia, p raw d zi­

w ej, w iecznej radości, tylk o P an Jezus C hrystus, k tó ­ ry swego czasu pow iedział pew nej nieszczęśliw ej n ie­

w ieście: „K ażdy kto p ije tę w odę, znow u p ragnąć będzie, ale kto n a p ije się wody, k tó rą J a m u dam, nie będzie p rag n ą ł na w ieki, lecz woda, k tó rą J a mu dam . sta n ie się w nim źródłem w ody w y try sk u jąc ej ku żyw otowi w iecznem u”.

(dokończenie na str. 7)

6

(7)

Hipomone — cnota męstwa

MAŁY SŁOW NICZEK NOWEGO TESTAM ENTU (12)

„H ipom one” zostało w NT przetłum aczone jako

„cierpliw ość” lub „w ytrzym ałość” . Je d n ak ż e słowom tym b ra k czegoś, co oddaw ałoby całą pełnię ich zn a ­ czenia. W klasycznej grece słowo to nie było zbyt po­

p u la rn e ; używ ano je w ów czas, gdy określan o czyjąś w ytrzym ałość w ciężkim trudzie, k tó ry przy p ad ł człow iekowi zupełnie w b re w jego w oli. A w ięc w ta k ich razach, gdy m ów iono o w ytrzym ałości n a bo­

leść i sm utek, n a cios zadany w bitw ie, w ytrw ałość w obec nadchodzącej śm ierci. U żyw ano je rów nież w tedy, gdy m ów iono np. o zdolności ro ślin y do ży­

cia w trudnych, n iesprzyjających w aru n k ac h . W póź­

niejszej grece a także w późniejszej lite ra tu rz e ży­

dowskiej, słow o to było używ ane dość pow szechnie.

Na p rzykład w IV K siędze M achabejskiej zostało użyte na określen ie p rzym iotu duchow ej mocy w y­

trw ałości, k tó ra ludziom d aje moc sk ła d an ia w łasn e­

go życia dla swego Boga.

R zeczow nik „hipom one” użyty je st w NT 30 razy, a o d pow iadający m u czasow nik „hipom enein” (za­

stosow ano w tym sensie) — około 15 razy. Rzeczow­

n ik je st tłum aczony n a ogół ja k o „cierpliw ość i „w y­

trw ało ść” a czasow nik w y stę p u je w znaczeniu: „w y­

trw a ć ” „znieść”, „cierpieć”. W arto je s t bliżej z a sta­

now ić się n ad tym słow em .

1. H ipom one je st często używ ane w połączeniu ze słow am i „cierpienie”, „ucisk”. U cisk w y ra b ia cier­

pliw ość (Rz. 5,3). C hrześcijanin pow in ien w ykazać się w ielką cierpliw ością w u tra p ie n ia c h (2 K or. 6,4).

Tesaloniczanie zostali pochw aleni za ich cierpliw ość, w ytrw ałość i w ia rę w p rześladow aniach i uciskach (2 Tes. 1,4). C hrześcijanin m usi być cierpliw y (hipo- rnein) w utrap ien iu . To znaczenie je st szczególnie często użyte w O bjaw ieniu, księdze m ęczenników (por. Obj. 1,9; 3,10; 13,10).

2. „H ipom one” używ ane je st razem ze słow em

„ w ia ra”. D ośw iadczenie w iary sp ra w ia cierpliw ość (Jak. 1,3). W łaśnie to „hipom one” czyni w iarę dosko­

nałą.

3. „H ipom one” używ ane je st w połączeniu ze sło ­ w em „nad zieja”. U cisk w yw ołuje cierpliw ość, c ie rp li­

wość w yw ołuje dośw iadczenie, dośw iadczenie w yw o­

łu je n adzieję (Rz. 5,3). To w łaśn ie cierpliw ość w ra z z pociechą w zm agają nadzieję (Rz. 15,4—5). W y trw a­

ła n ad zieja Tesaloniczan. została pochw alona przez A postoła w 1 Tes. 1,3.

4. „H ipom one” łączy się z radością. Życie chrze­

śc ija n in a je st znaczone w ytrw ałością i długocierpli- w ością połączoną z radością (Kol. 1,11).

5. N ajczęściej je d n ak ż e „hipom one” łączy się z chw alebnym celem, z w ielkością, k tó ra przyjdzie.

M ówi o tym w iele m iejsc NT (np. Ł k 21,19; Rz 2,7;

H ebr 10,36; 12,1; 2 Tym 2, 10.12'; Ja k . 1,12; 5,11).

T ak w ięc m ogliśm y p rzy jrze ć się bliżej w łaści­

w ościom tow arzyszącym tej w ielkiej cnocie m ęstw a (hipomone). N ie je st to cierpliw ość, k tó ra pow oduje siedzenie ze zw ieszoną głową, pozostaw iając rzeczy ich biegow i — w b iern y m oczekiw aniu dopóki nie nadciągnie burza. Słow o „hipom one” w y ra ż a ducha, który nie trw a nieruchom® n a jednym m iejscu, ale

ducha, k tó ry znosi w szystko, w iedząc że w szystko prow adzi do chw alebnego celu. Nie je st to cierp li­

wość k tó ra zaw zięcie czeka końca, lecz cierpliwość, k tó ra m a p ro m ien n ą nadzieję, że tru d n o ści zostaną pokonane. N azyw a się ją ta k że m ęstw em i w y trw a ­ łością w próbie. M ówi się, że zaw sze pochodzi od sło­

w a „ a n d re ia ” tzn. odwaga.

J a n C hryzostom m ów i, iż „hipom one” — to „ko­

rzeń w szelkiego dobra, m a tk a pobożności, owoc nigdy niew iędnący, tw ie rd z a niezw yciężona, p o rt nieznający b u rz ”. N azyw a ją „królow ą cnót, fu n d am e n tem dob­

rego działania, pokojem w czasie w ojny, spokojem w naw ałnicy, bezpieczeństw em w in try g a ch ”. Ani przem oc człow ieka, a n i m oce zła zaszkodzić jej nie mogą. J e s t to przym iot, k tó ry u trzy m u je człow ieka n a nogach pom im o w ia tru w tw arz. J e s t to cnota, k tó ra m oże przem ienić najcięższą p róbę w chw ałę, poniew aż poprzez ból i cierpienie — dostrzega o sta­

teczny cel. P ew ien człow iek naw iedzony ślepotą, do­

znaw szy zaw odu w miłości, n ap isał m odlitw ę, w k tó ­ re j prosi, a b y m ógł przyjąć Bożą w olę „nie z niem ą rezygnacją, a le ze św iętą rad o ścią; n ie tylko bez szem ­ rania, ale z pieśnią chw ały”. T ylko ow a „hipom one”, czyli cnota m ęstw a, d aje człow iekow i m oc do ta k ie ­ go postępow ania.

N a podst. W. B arclay ’a : N ew T estam e n t W ords oprać. W. L.

(Dokończenie ze str. 6)

Mój drogi, m łody P rzy jacielu ! Być m oże i ty p ró ­ bu jesz gasić p rag n ie n ie sw ej duszy różnym i m arn o ś­

ciam i, rozryw kam i i przyjem nościam i życia, lecz im w ięcej pijesz, tym w ięcej jesteś nienasycony. P rzy jd ź do P a n a Jezusa, k tó ry pow iedział: „Jeśli k to p ra g ­ nie, nich przyjdzie do M nie i pije. K to w ierzy we m nie, ja k pow iada Pism o, z w n ę trz a jego popłyną rzeki w ody żyw ej”. A w ted y ju ż p rag n ąć nie b ę ­ dziesz, bow iem Jezu s C hrystus zaspokoi tw o je p ra g ­ nienia.

On uczynił tę w sp an iałą p rzem ianę w m oim se r­

cu i życiu, gdy zaw ołałem do Niego z pro śb ą o p rz e ­ baczenie grzechów , On uczynił m n ie szczęśliwym w m ojej młodości. Mogę w ięc każdego dn ia śpiew ać z radością: P raw d ziw y m szczęściem tw ym je s t tylko Jezus. On zająć chce serce tw e. W ięc przy jm G o dziś n ie zw lekaj, bo szybko czas ucieka. On pokój ci da i radość, co św iat n ie zaznał an i ma. P raw dziw ym szczęściem tw ym je st tylko Jezus, On zająć chce se r­

ce twe.

Zw róć się dziś do P a n a w szczerej i gorącej m odlitw ie. Taki, ja k i jesteś, pow ierz swój los w ręce D obrego P asterza, P a n a Jezusa C hrystusa, a On cię całkow icie zaspokoi i nasyci. Ju ż nigdy nie będziesz pił b ru d n ej w ody tego św iata, a le poprow adzi cię do ży­

w ych źródeł wód. Ju ż nigdy nie skosztujesz tego om łotu, k tó ry syn m a rn o tra w n y ja d a ł w ra z z trzodą, k tó rą p asł w dalekiej k rain ie. D la ciebie W szech­

m ogący Bóg m a daleko w spanialsze pożyw ienie niż to, co m a trzo d a chlew na. W ięc zakosztuj p raw d zi­

w ej w olności i radości w P an u Jezusie C hrystusie.

Henrylt Turkanik

7

(8)

Dawid

\

Wilkerson opowiada

K ied y n a stęp n ym razem pojechałem do N o­

wego Jorku, b y łe m ju ż n astaw iony inaczej.

Nie b y łe m ju ż człow iekiem , k tó r y m iał do spełnienia prostą m isję pom ocy siedm iu chłop­

com w m iesza n ym w proces o m orderstw o. A le pow iedziałem sobie tak: jeżeli m a m robić je sz­

cze coś innego, to chciałbym m ieć ja sny obraz tego zadania.

B yła w izja, nieu ch w ytn a dla m nie ja k na w spół za pam iętany sen. W iedziałem tylko , że , miało to coś w spólnego z jakąś specyficzną pomocą, któ rej m iałem udzielić ta k im chłop­

com ja k Luis i jego koledzy.

Jednocześnie nie chciałem ominąć ani jed n ej m ożliwości, aby w ejść w k o n ta k t z gangiem Luisa. W yro k został loydany. Czterech chłop­

ców miało być w y sła n yc h do w ięzienia, w te j liczbie także Luis, a trze j m ieli być zw olnieni.

Jeden z ty c h zw olnion ych chłopców m iał być w y sła n y na leczenie psychiatryczne. Jeden ■—•

ja k się dow iedziałem — m iał być w y g n a n y przez rodziców z m iasta, a ostatni wracał do domu. Postanow iłem z n im w ejść w kontakt.

K iedy pojechałem pod zn a n y ju ż m i adres na ulicy 125, zastałem na drzw iach w iz y tó w k ę z in n ym nazw iskiem . M im o to za p u ka łem i nie byłem zd ziw iony, k ie d y m a tka tego chłopca otw orzyła drzw i. Pom iętała m n ie od tego cza­

su, ja k tu b y łe m poprzednio i w ydaw ało się, że się ucieszyła, iż m nie w idzi.

— Proszę w ejść — powiedziała. J a k pan w i­

dzi, zm ie n iliśm y nazw isko. Cały czas p rzycho­

dzili tu ta j oburzeni ludzie. K ied yś napisali na m u r z e ■ „W yw ieźcie tego chłopca z m iasta albo go zabijcie”.

W p okoju stołow ym ich czeropokojowego m ieszkania na krześle ułożony b y ł stos gazet.

Inne stosy b y ły ułożone na kanapie i na stole.

W szystkie one zaw ierały sprawozdania z pro­

cesu.

—- Nie ma pan pojęcia ja k to jest, gd y otw iera się codziennie g a zety i w id zi się zdjęcie swego syna na rozpraw ie o m orderstw o. W iększość z tych gazet p rzyn ieśli sąsiedzi, a następnie zostaw ali dłużej, by narzekać. M ężow i w pracy rów nież przynoszono gazety.

Poszliśm y do kuchni, w której b y ły w spaniałe zapachy sm ażonych hiszpańsknch potraw i tam rozm aw ialiśm y o planach na przyszłość.

— Czy macie zam iar tu ta j pozostać? — za p y ­ tałem.

—■ C hcielibyśm y się stąd w yprow adzić, ale jest trudno w yjechać z pow odu pracy m ojego m ę ­ ża.

—* A le w asz syn jest tu ta j w niebezpieczeń­

stw ie.

— Tak.

—■ C zy chcielibyście go posiać na jakiś czas

do m o jej ro d zin y do P ensylw anii? Z radością go tam przyjm ą .

— N ie — odpowiedziała ta biedna kobieta, obracając potrawę-

Nie, k ie d y m ó j chłopiec wróci do dom u, p raw ­ dopodobnie w y ś le m y go stąd, ale będzie ze swoim i. N ik t go nie zobaczy. Będzie tak, ja k g d y b y nig d y nie żył...

K ie d y w ych o d ziłem od n iej pól godziny póź­

n iej, odw róciłem się w drzwiach, by pow ie­

dzieć: „do w id zen ia ” i zobaczyłem na ścianie ten napis, o k tó r y m w spom inała, napisany żół­

tą kredą. K to ś to próbow ał zetrzeć, ale jeszcze b y m ożna było przeczytać „... albo zabijcie go”.

I ta k jeszcze raz b y łe m za trzy m a n y przed w ejściem w k o n ta k t z gangiem Luisa. Może m iałem dojść do takiego w niosku, że te drzw i b y ły celowo za m knięte. M oże to się kryło w ty m n ie w y ra ź n y m śnie, k tó ry nie dawał m i spokoju. T a k ja k w ydaw ało się to niepraw do­

podobne i ta k ja k b y łe m nie p rzygotow any na to, zaczynałem w idzieć m ożliw ość, że gdzieś na ty c h ulicach znajdę to, co k w a k rzy n a zy ­ w ają „w iązką” odpowiedzialności.

— Panie — pow iedziałem znow u, k ie d y opusz­

czałem ulicę 125 i szedłem w k ie ru n k u sw oje­

go sam ochodu —- jeżeli m asz dla m nie pracę na ty m terenie, to pow iedz m i co to jest.

B y ł to początek czterom iesięcznej w ęd ró w ki ulicam i N ow ego Jorku. W marcu, kw ietn iu , m a ju i czerw cu 1958 ro ku jeźd ziłem do tego m iasta raz w tygodniu, w y k o rzy stu ją c sw ój w o ln y dzień na podróż. W stawałem, w cześnie i jechałem 8 godzin przyjeżdżając do N ow e­

go J o rku w c ze sn ym popołudniem . Potem , aż do późnej nocy w łó czyłem się ulicam i miasta, wracając do dom u w c ze sn ym rankiem .

N ie b y ły to czcze poszukiw ania. Uczucie, że je ste m prow adzony loedług celu, k tó ry nie jest m ój, n ig d y m n ie nie opuszczało, chociaż istota tego była jeszcze bardziej tajem nicza niż p rzed te m • N ie zna lem żadnego innego sposobu odpow iedzi na to, n iż ty lk o ciągłe powracanie do tego m iasta będąc o tw a rty zaw sze na now e w skazów ki.

Dobrze pa m iętam pierw szą noc tego cztero­

m iesięcznego spaceru. Maria, za nim zostaw i­

łem , ją w je j m o k re j celi w suteryn ie, pow ie­

działa m i, że najbardziej brutalną dzielnicą N ow ego Jo rku jest część B ro oklyn u zwana B ed fo rd -S tu yvesa n t.

— K aznodziejo — pow iedziała Maria — jeśli chcesz w idzieć N o w y Jork w n ajgorszym w y ­ daniu, przejd ź ty lk o p rzez M ost B rooklynu i otw órz oczy.

C zy ja napraw dę chciałem w idzieć to najgor­

sze w N o w y m Jorku?

Nie b y łe m p e w n y . A jedn ak z takiego w łaśnie narodziło się tyc h siedm iu oskarżonych w pro­

cesie M ichaela Farmera.

I tak jechałem przez miasto w zd łu ż Broad­

w a yu, koło Placu Tim es, koło M artiniąue, gdzie b yłem z M ilesem i dalej do M ostu B rooklynu. Po drugiej stronie policjant skie­

rował m n ie do dzielnicy B ed jo rd -Stuyvesa nt.

(9)

W ten sposób jechałem po raz p ierw szy do centrum dzielnicy, która za jm u je pierw sze m iejsce pod w zg lęd em ilości m orderstw na 1 m 2. Tak mało zdaw ałem sobie spraivę z tego, k iedy jechałem ty m i ulicami, że kie d y ś staną się dla m nie ta k znane, ja k p rzyja zn e ulice Philipsburga.

D zielnica B e d fo rd -S tu yv e sa n t była kied yś dzielnicą odpow iedzialnych średniozam ożnych rodzin, które m ie szk a ły w drew nianych tr z y ­ piętrow ych dom kach z ogrodami z tylu . Obec­

nie jest to ghetto M urzyn ó w i P ortorykańczy- ków .

B yła ostra, zim na noc marcowa, k ie d y w jecha ­ łem do te j dzielnicy. M usiałem m inąć w iele bloków zanim m ogłem zaparkow ać samochód, poniew aż w te j części m iasta ulice nie b y ły oczyszczane ze śniegu i w iększość samochodów była przym arznięta do kra w ężn ika m ięd zy hałdami szarego śniegu. Trzeba było chodzić po chlapie sięgającej do ko stek i po bardzo śliskiej kup ie rupieci.

Sam otnie ta k chodziłem ulicam i tam i z po­

w rotem , oglądając się i nasłuchując, dotykając w prost życia na ta kim poziom ie, o ja kim — żyjąc bezpiecznie w sw oich górach — nig dy nie w idziałem , że istnieje. P ija n y człow iek le­

żał na oblodzonym chodniku. K ie d y podszed­

łem , b y m u pomóc, zaczął straszliw ie p rzek li­

nać. Zaw iadom iłem policjanta, k tó ry stal na rogu, ale on ty lk o potrząsnął ram ionam i i po ­ wiedział, że to załatw i. A le k ie d y się obejrza­

łem po odejściu o jed en blok, policjant nadal stał bezczynnie na rogu machając sw oją pał­

ką.

Dwie d ziew czyn y ukazując się w otw artych drzwiach św iergotały do m nie: „Hej tam, d u ży chłopcze. Szuka sz tow arzystw a?”. Po drugiej stronie grupa nastolatków kręciła się przed kioskiem . B y li ubrani w skórzane m a ryn a rki z ciekaw ym i zna kam i w y s z y ty m i na plecach.

Chciałem z n im i porozm awiać, ale w aha­

łem się.

Czy będą m nie słuchać. Czy będą się ze m nie śmiać i bawić się mną?

W końcu nie przeszedłem na drugą stronę uli­

cy, p rzyn a jm n ie j te j nocy. Poszedłem jeszcze trochę dalej przechodząc kolo szyn k ó w i p rze­

pełnionych kubłów na śm iecie, kolo kościo­

łów i dalej do olbrzym iej kolonii m ieszka ln ej z p o w y b ija n y m i oknam i i lam pam i i zła­

m a n y m zn a k ie m „Nie deptać tra w n ik ó w ” zagrzebanym w b ru d n ym śniegu. W raca­

jąc do sam ochodu słyszałem coś, co w y ­ glądało m i na tr z y szyb kie strzały. P otem m yślałem , że m usia łem się pom ylić, bo n ik t na te j ruchliw ej u licy nie był ty m podniecony ani na w et zainteresow any. Po k ilk u m in u tach w óz po licyjn y w padł tu na sygnale i za trzym a ł się na kra w ężn iku z m igają cym czerw o nym św ia t­

łem. T ylko sześciu ludzi zatrzym ało się, aby przyglądać się, k ied y w ynoszono z dom u czło­

w ieka z ram ionam i w iszą cym i bezw ładnie, z którego lala się krew . A b y przyciągnąć tłu m w B e d jo rd -S tu yv e sa n t trzeba było czegoś w ię ­ cej n iż strzał w ramię. Podszedłem do samo­

chodu i po zaw ieszeniu w oknie starej koszuli na zna k odosobnienia, położyłem się, naciąg­

nąłem na siebie koc i w końcu zasnąłem.

W iem , że dzisiaj tego b y m nie uczynił. Nie było to niebezpieczeństw o ze stron y dorosłych zbirów czy n a w et nastolatków . Problem tu sta­

now ią Mali Ludzie. Są to ośmio-, dziew ięcio-, i dziesięcioletnie dzieci, które kursują na p e­

ryferia ch nastoletnich gangów. Ci M ali Ludzie są napraw dę niebezpieczni, g d yż popełniają zbrodnie dla sam ej zbrodni. M ają noże i strzel­

b y od sw oich starszych bohaterów i uważają, że osiągną m ęskość p rzy ich użyciu. W łaśnie tyc h M ałych L udzi bałbym się dzisiaj, g d y ­ b y m miał, spać w samochodzie na ulicy.

A le obudziłem się rano bezpiecznie. Czy to m oja niew inność m nie zachow ała? Albo m oże to b y ły słowa Psalm u 91, k tó ry pow tarzałem ta k długo, aż zasnąłem :

Dlatego, że Pan je s t ucieczką tw oją, N ajw yższego zaś u czyn iłeś ostoją swoją, Nie dosięgnie cię nic złego,

I plaga nie zb liży się do nam iotu twego, A lb o w iem aniołom sw oim polecił,

A b y cię strzegli na w szy stk ic h drogadh twoich.

Na rękach nosić cię będą,

B y ś nie uraził o kam ień nogi sw ojej.

Będziesz stąpał po lw ie i po żm ii, Lw iątko i potwora podepczesz.

K aw ałek po kaw ałku, w czasie te j czterom ie­

sięcznej w ędrów ki, poznałem te ulice. Maria i A ngelo byli m i w ty m bardzo pomocni. (B y ­ łem w b liskim kontakcie z Angelo po n a szym p ierw szy m sp otkaniu na schodach dom u Luisa Alveresa).

—- A ngelo — pow iedziałem do niego pew nego dnia g dy szliśm y razem ulicą H arlem u — co byś sądził, że je st n a jw ię k szy m problem em chłopców w ty m mieście?

—■ Sam otność — odpowiedział szyb ko Angelo.

B yła to dziw na odpowiedź. Sam otność w ośm iom ilionow ym mieście? A le A ngelo po­

w iedział, że to uczucie pochodziło z tego, że ich n ik t nie kochał i że w szy sc y chłopcy w gangach b yli zasadniczo bardzo sam otni. Im w ięcej poznaw ałem N o w y Jork, ty m bardziej b y łe m p rzekonany, że A ngelo m iał rację. Za­

n im zostałem osobiście w ciągnięty w problem y tyc h chłopców, nie m iałem praw dziw ego po­

jęcia co to jest nastoletni gang uliczn y. K ie ­ d y ja się w y c h o w y w a łe m w Pitsburgu, m ieliś­

m y tam pew nego rodzaju gafngi. D zieciaki po zajęciach szko lnych zbierały się, aby urządzić klub w ja kim ś p u s ty m pom ieszczeniu. To, co odbyw ało się w e w n ą trz tyc h klub ów różniło się w jakiś sposób w zależności od w ie k u i oso- boioości dzieci, ale ta cała działalność nigdy nie w ychodziła poza proste ro zm o w y o d ziew ­ czynach, samochodach, sporcie i rodzicach.

P rzypuszczam , że dla dzieci jest to istotna rzecz, aby zbierać się razem i badać św iat do­

rosłych poza obrębem ich słyszalności. Są ró w ­ nież podobne gangi w N o w y m Jorku, zw y k łe tow arzyskie zebrania, nie wychodzące poza tę fu n kc ję. A le je st te ż in n y rodzaj gangów w N o w ym Jorku, które są zupełnie czym ś innym .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lesieur qui a attir´ e mon attention sur les nombres Eul´ eriens, et plus sp´ ecialement sur les nombres M n , et les coll` egues de l’Universit´ e Nicolas Copernic de Toru´

Jakie jest prawdopodobieństwo, że losowo wybrana permutacja zbioru n-elementowego składa się dokładnie z 2 cyklin. Pokazać, że wraz ze wzrostem n praw- dopodobieństwo to maleje

O pow iedzieli się po stron ie Jezusa, poniew aż stał się dla nich najw yższym au tory tetem.. Lecz ty, drogi czytelniku, zm ień sw oje

Czytając Słowo Boże, dowiadujemy się, że Pan Jezus, umierając na krzyżu, przelał Swą krew i oddał Swe bezgrzeszne życie jako okup za grzechy ludzi, aby

B yw ały też i tak ie przypadki, gdy dobrzy, bogaci panow ie rzym scy kupow ali niew olnika lub całą jego rodzinę i następnie obdarzyli ich wolnością.. Człowiek

te mówi: „Skoro bowiem świat przez mądrość swoją nie poznał Boga w Jego Bożej mądrości, przeto upodobało się Bogu zbawić wierzących przez głupie

D ziękujem y, że dla nas narodziłeś się jako Zbawiciel.. To D uch Św ięty

św iadczeń dla spraw iedliw ych i pojednanych z Bogiem ludzi, lecz jest jednocześnie począt­.. kiem cierpień dla w szystkich niepojednanych z Bogiem