CHMURNI
EWANGELIA — ŻYCIE I M YŚL CHRZEŚCIJAŃSKA — JEDNOŚĆ — POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
N B 2 1 9 7 4
Fot. do informacji o ewangelizacji w Seu
lu (Korea PJd.) — por. s. 18.
C H R Z E Ś C I J A N I N
EW ANGELIA
ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ
POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA
■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ ■ Rok założenia 1929
Warszawa, Nr 2., luty 1974 r.
WYCINKI PRASOWE NIE BĘDZIESZ PRZENOSIŁ GRANICY
KORNELIUSZ
ROZRYWKA I PRZYJEMNOŚĆ HIPOMONE — CNOTA MĘSTWA DAWID WILKERSON OPOWIADA
„PAN PRZYSZEDŁ DO MNIE...”
NAJWIĘKSZE PRZYKAZANIE SŁUCHACZE PISZĄ...
U BRACI WE LWOWIE I MOSKWIE
KRONIKA WIADOMOŚCI
M iesięcznik „C h rześc ijan in ” w ysyłany jest bezp łatn ie; w ydaw anie je d n a k cza
sopism a um ożliw ia w yłącznie ofiarność Czytelników. W szelkie o lia ry n a czaso
pismo w k ra ju prosim y kierow ać na konto Zjednoczonego Kościoła E w ange
licznego: PKO W arszaw a, I Oddział M iej
ski, N r 1-14-147.252, zaznaczając cel w pła
ty n a odw rocie b lan k ietu . O fiary w pła
cane za g ran icą należy kierow ać przez oddziały zagraniczne B anku P olska K a
sa Opieki, n a ad res Prezydium Rady Z jednoczonego Kościoła Ew angelicznego w W arszaw ie, ul. Z agórna 10.
Wydawca: Prezydium Rady Zjedno
czonego Kościoła Ewangelicznego w PRL. Redaguje Kolegium. Józef Mrózek (red. nacz.), Mieczysław' Kwiecień (z-ca red. nacz.). Edwarri Czajko (sekr. red.), Jan Tołwiński.
Adres Redakcji i Administracji:
00-441 Warszawa 1, ul. Zagórna 10.
Telefon: 29-52-61 (w. 8 lub 9). Mate
riałów nadesłanych nie zwraca się.
RSW „Prasa-Książka-Ruch”, War
szawa, Smolna 10/12. Nakł. 5000 egz.
Obj. 3 ark. Zam. 1811, W-39.
Wycinki prasowe
„T rzeba być yjie rn y m n a w e t i w ted y , gdy nam n ik t w ierności nie docho
w uje. Trzeba być w ie rn y m sobie, n ie u stę p liw y m w obec ła tw izn y pozor
n yc h w artości. N a jw yższą w artością lu d zk ą jest honor, będący busolą m i
łości. Nagrodą za n a jw ię k szy tru d p ow inno być przede w s zy stk im — a m o
że ty lk o — w zm o żo n e poczucie w ła sn ej godności. C zło w iek spraw dza sie
bie n a jle p ie j w sytuacjach tragicznych i w te d y ta k że spraw dza ludzi, z k tó ry m i m a do czynienia. Bóg nie opuszcza nigdy, lecz ludzie zdradzają.
Ci, k tó rzy nie zdradzają, uczestniczą w w ielkości. C złow iek nie jest istotą sam otną i nie chce nią być. N a w e t zdecydow ani egotycy odczuw ają po trzebę k o n ta k tu z in n y m i. A b so lu tn a sam otność b yłaby czym ś nie do zn ie
sienia, p rzed p ieklem . In n i m ogą nas narażać na dośw iadczenie piekła, ale m ogą być ta k że nadzieją naszego życia, m ogą te m u ży ciu nadać praw d ziw y sens. W iern y przyjaciel czy kochająca istota ra tu ją nas przed pustką bo egzystencja nasza sp ow ita je st nicością (Heidegger). N a jw ię ksze su k cesy i w yró żn ien ia są n ic zym w porów naniu z u śm iech em oddanej nam istoty. A le jeśli nasze ręce w yciągam y w p ró żn ię? N iech pozostaną w y ciągnięte, niech przeczą rozpaczy, która jest grzechem . Przecież naw et u sc h yłk u życia m o że m y spotkać kogoś, kto stanie się dla nas w szystkim , n a szym dru g im ja, ko m u b ęd ziem y m ogli bezw zględnie zaufać. Ufność je st potrzebą naszego serca, n a szym n a jg łę b szy m popędem duchow ym . P ragniem y, aby ktoś p otrafił utożsam ić się z nam i, aby przezw yciężony został dystans, k tó ry dzieli.
Z ycie na p u sty n i sprzeczne je st z kondycją ludzką. C złow iek został stw o- rzo n y dla in n y ch ludzi.
W tych, k tó ryc h ko c h a m y i d a rzy m y przyjaźnią, o d k ry w a m y sam ych sie
bie. P oprzez w ierność sta je m y się w olni i szczęśliw i. Duszą w olności jest m iłość. Ona w y zw a la od w szystkiego, co dręczy. N a jw ię kszą udręką jest istn ieć dla sam ego siebie, św iadom ość, że nie je st się zd o ln y m obdarzyć kogoś drugiego radością. Jeśli je d n a k ktoś je st szczęśliw y d zię ki nam , to m y sam i sta je m y się przez to bardziej rzeczyw iści i ta k że szczęśliw i. Ból życia je s t p rzejm u ją cy. O dczuw a go k a żd y d o jrza ły duchow o człow iek.
Im w ięcej św iatła m ądrości, ty m w ięcej cierpienia, ty m w ięcej rozczaro
w ania, dram atów , darem ności. N a jcię ższy m spośród dośw iadczeń je st sa
m otność -u> c hw ilach ciężkiej próby, w chw ilach tragicznych. Jeśli ktoś je st napraw dę z nam i, w s zy stk o m ożna znieść i w szy stk o przecierpieć.
C ierpim y w te d y w spólnie, je ste śm y jednością. Jeśli w ta k ie j ch w ili zosta
n ie m y zdradzeni, pozostaje nam jeszcze Bóg, lub zim n a ja k lód dum a-na- d zieja lobreiu nadziei (św. Paweł). L udzie nigdy nie przestaną cierpieć, bo nigdy nie przestają kochać (B erdiajew ). A im w ięk sza je st miłość, ty m w ięk sze cierpienie (K atarzyna ze Sjeny). C ierpienie kochania posiada je d n a k m oc uszczęśliw iania. T rzeba ta k że być w ie rn y m i w ted y , gdy pada się ofiarą zdrad. P raw a m oralne posiadają charakter bezw a ru n ko w y. Każde odchylenie od ideału przynosi nam szkodę. A za sw oim ideałem trzeba iść aż do końca, choćby to była droga przez m ę k ę ” („Za i p rze c iw ”, Nr 50, 1973, s. 6).
Ó sm e błogosław ieństw o potw ierdza w s zy stk ie in n e (...) i odpow iada pierw szem u; krąg szczęścia ew angelicznego, któ ry rozpoczyna się od ubogich w duchu, za m y k a się na prześladow anych. Są um ieszczeni pod jednym godłem : królestw o n ie bieskie je st ich, ipsorum est: nie jako posiadanie, do którego m a ją praw o, ale ja k o coś o w iele bardziej w ew nętrznego, głębo
kiego i osobistego — g d yż rzecz m oja w e m n ie ja k o m n ie przynależna, słodsza m e m u sercu n iż ja sam sobie. W sa m ym sposobie, w ja k i Chrystus p rzem aw ia do ubogich i prześladow anych je st jakaś czułość, która już ich pociesza. On, Ubogi i P rześladow any par excellence, czyż sam nie jest rów nież k ró le stw e m n iebieskim ? O znajm ia im , że je st ich skarbem . B łogosław ieni jesteście, gdy w a m złorzeczyć będą, i prześladow ać was bę
dą, i m ów ić w s zy stk o złe przeciw ko w am , kłam iąc dla m nie. Radujcie się i weselcie, a lbow iem zapłata w asza obfita je st w niebiesiech. Boć tak prześladow ali proroków , k tó rzy przed w a m i byli. („W ięź”, 10/73, s. 3—4).
(c)
.2
„Nie będziesz przenosił granicy...”
K ilka razy m ówi się w Słow ie Bożym o nienaruszalności granic. G dy Mojżesz o trzy
m yw ał Dekalog, razem z nim otrzym ał i to polecenie, k tóre zostało zapisane n a stronicach Starego T estam en tu jako w ażne rozkazanie Pańskie. P an pragnął, by n aród Boży, k tó ry odziedziczy Ziemię Obiecaną — choć podzielo
ny na pokolenia zam ieszkujące w określonych granicach — żył m iędzy sobą w pokoju. P ra k tyka ich życia pokazała, że dopóki nie n a ru szali postanow ień Bożych, doświadczali błogo
sław ieństw Bożych i nie było dla nich za cias
no. Ale z chwilą, gdy zaczęli żyć po swojemu, utracili nie tylko granice, ale i całą ziemię, ca
ły k raj i przez długie w ieki przebyw ali w dia
sporze, co było dla nich w ielką szkołą życia- I dlatego teraz chcą bronić swoich granic, szu
k a ją ze sobą w spólnego języka, by nie u tra cić znów tego, co m ają.
Z astanaw iając się na tym Słowem Bo
żym, rozum iem y, ża Bóg m iał na uw adze nie tylko granice fizyczne lu d u Swojego, ale całe ich życie. Chodziło M u o to, by nie naruszali oni woli Bożej objaw ionej dla nich, by byli narodem oddzielonym, przez k tó ry w ola Bo
ża m iała być objaw iona dla całego św iata.
Izraelici m ieli być narodem , z którego w y jd ą prorocy, a także Jezus C hrystus i Apostołowie.
Taki lud nie pow inien poddaw ać się w pływ ow i narodów, k tó re nie znały Boga żywego. Ich swawola jed n ak doprow adziła do odrzucenia przez nich Słowa Bożego i do nieprzyjęcia tych, któ ry ch Bóg do nich posłał. To doprow a
dziło ich do odrzucenia także Jezu sa C hrystusa.
Nie poznali Go, nie poznali, że był posłanym przez Boga M esjaszem i oddali Go n a krzyż.
A postoł P aw eł mówi, że ich odrzucenie jest naszym przyjęciem że m y, którzyśm y przyjęli Go i Jego Słowo do serc naszych, sta
liśm y się synam i i córkam i Boga, w łasnością Bożą, w ybran ym ludem Bożym, k tó ry wszedł w dziedzictwo Boże, k tó re też m a swoje g ra nice i swoje praw o. P raw o to m am y p rzestrze
gać i nie naruszać naszych granic, k tó re dzisiaj praw ie przez całe chrześcijaństw o zostały n a ruszone.
Ju ż daw no zostały naruszone granice jed
ności ludu Bożego. M odlitw a Jezusa C hrystusa o to, by ci, k tórzy n azyw ają się chrześcijana
mi, byli jedno, została już daw no zapom niana.
Ta spraw a została ug ru n to w an a jak gdyby na wieki, a w inow ajcy już daw no odeszli z tego
„Nie będziesz przenosił granicy bliźniego twego, którą założyli przodkowie w dziedzictwie twojem, które osiędziesz w ziemi, którą Pan Bóg twój, dawa tobie w osiadlość”.
5 Mojż. 19,14.
„Przeklęty, który przenosi granicę bliźniego swego;
a rzecze wszystek lud: Amen.”
5 Mojż. 27,17.
św iata, a granice pozostały niepopraw ione.
Owszem, w dzisiejszym czasie u w ielu dzieci Bożych obudziło się pragnienie, by „n apraw ić”
to, co rozw alone, ale zdaje się, że te staran ia są ta k m ałe jak ziarnko gorczyczne. Jedność ale w okół kogo? Jedność pow inna ożyć, ale ty l
ko w okół Jezusa C hrystusa, wokół Słowa Bo
żego, k tó re spadło ze stołu chrześcijańskiego ja k te n chłeb, k tó ry należy podnieść i znów położyć na stół i nim żyć. Jedność wokół n a
w et najw ybitn iejszej osoby w chrześcijaństw ie n ie będzie praw dziw ą jednością. Będzie to ty l
ko jedność adm inistracyjna, ale nie duchowa, o k tó rą przecież chodzi przede w szystkim .
A tego może dokonać tylko Ten, k tó ry ma w ładzę nad duszą człowieka. On tego dokona, na to przyjdzie czas, bo m odlitw a S yna Bożego 0 jedność będzie w ysłuchana.
Życie duchow e człowieka zaczyna się psuć n a jp ie rw m oralnie, gdy ludzie rozw alili gran i
ce m oralności. W iadomo, co stało się z tym i
„chrześcijanam i'’, k tó rzy ze swego słow nika skreślili słowo „grzech” . Z takiego chrześci
jań stw a została tylko p u sta nazwa. N iestety, przynosi to w ielkie spustoszenie duchowe, zm ienia się oblicze takiego człowieka jak w e
w nętrznie, tak i zew nętrznie. Chciałoby się błagać, w szczególności m łode pokolenie, by p rzejrzało i zobaczyło jak ie spustoszenie niesie dla nich naruszanie granic m oralności. P opa
trzcie, do czego m oże dojść człowiek, że za zysk dla siebie może mieć w ystaw ianie „w ido
w isk chrześcijańskich”, k tó re zrodzone zostały w w ypaczonym um yśle zrujnow anego ducho
wo odstępcy od w iary.
Będąc na Zachodzie słyszałem „now e p rzy- kazaoie” : „Czcij syna tw ojego i córkę tw oją, to ci dobrze będzie, nie oddadzą ciebie do zam kniętego domu, z którego już nigdy nie w y j
dziesz”. Dzisiaj w ielu starszych ludzi przed czasem m artw i się o sw oją starość, bo słyszą 1 w idzą, co ich czeka. Tak, zostały naruszone granice miłości i szacunku do rodziców swoich, k tórzy w ciężkich czasach odbudow yw ali swój k raj i w okresie swojej młodości nie m ieli te
go, co dali do dyspozycji swoim dzieciom, aby one m iały dzisiaj dobrze. Jako człowiek w ie
rzący w yznam , że Bóg nie zapom niał o tym, co obiecał dla nas i naszych dzieci: „Czcij ojca tw ego i m atk ę tw oją, a dobrze ci będzie i dłu
go żyć będziesz na tej ziem i”. Bóg o tym nie 3
zapom niał, jest w ierny Sw em u Słowu, w ierny m u będzie i w przyszłości.
W ostatnim ćw ierćw ieczu pow stali nowi teologowie, k tó rzy chcą zm odernizow ać naukę C hrystusow ą, pi'zesunąć granice do św iata i otw orzyć sw oje teologiczne podw oje dla każdego, kto by tylko w ich środow isku chciał się znaleźć. D okładają w szelkich sta ra ń do te go, by bram a C hrysusow a nie b yła tak a w ąs
ka. Pokutę, m odlitw ę, post, a zwłaszcza w ysoki poziom życia duchow ego uw ażają za spraw ę p ry w atn ą. K to wie, czy nie o nich zawoła anioł apokaliptyczny, iż stali się m ieszkaniem w szel
kiego nieczystego ducha. Jednocześnie też stan ą się dla ich niew ygodni ci, co trzym ać się będą starych, apostolskich granic. Zdaje się, że nie będzie dla nich m iejsca n a ziemi.
P o całym świecie w ostatn im dziesiątku lat idzie w alka o w ygląd zew n ętrzn y człowie
ka, szczególnie m łodego pokolenia. Ale pozy
tyw ny ch w yników tej w alki nie widać, bo w e
w n ętrzn y w ygląd człow ieka został w ypaczony.
Z ew nętrzny w ygląd pow inien odpow iadać w y
glądow i w ew nętrznem u człowiekowi- Owszem, w iem y, że n a świecie nie m a św iętej mody, nie m a biblijnych szczegółowych przepisów w tej dziedzinie, ale są n akazy Boże, że pleć m a być płcią, człow iek człowiekiem , a bydlę i zw ierzę w edług rod zaju swego. Człowiek jed nak i w tej dziedzinie rozw alił granice. Czło
w iek pow inien m ieć w sobie dość św iatła od Stw órcy i m ądrości, by w iedzieć ja k się ubrać i jak w yglądać. W iedzieć o ty m pow inni prze
de w szystkim ci, którzy p re te n d u ją do tego, by być św iatłością św iata. M oderniści propo
n ują nam lekką Ew angelię, k tó ra w rzeczy
wistości nie jest w ogóle Ew angelią, ale propo
zycją szatańską, tak ą sam ą jak proponow ano Synow i Bożemu. N apisano? Ale ja k napisano?
G dyby starszem u i m łodem u pokoleniu przyszło stanąć n a sądzie, to oskarżyciel oskar
żyłby w pierw szym rzędzie ojców, k tó rzy w w ielu w ypadkach nauczyli m łode pokolenie
grzeszyć. Nie m łodzi zakładali różne „ k ata
k u m b y ” i m iejsca do zdobycia pieniędzy za.
wszelkę cenę. Rodziny nasze nie zawsze są dobrą szkołą duchow ą dla naszych dzieci, choć istn ieje tajem nica, że dzieci upadłych m oralnie rodziców nie idą ich śladam i, a sta ją się po rządnym i ludźm i, k tó ry ch m ożna naśladować.
A są także czasem rodzice pod każdym wzglę
dem wzorowi chrześcijanie, a ich dzieci nie wychodzą z domów popraw czych itp. W ina le
ży głębiej. W szystkie dzieci, to nasze dzieci i w ina leży na nas wszystkich.
T ak zw ani „teologow ie” poderw ali w iarę w sercu m łodego człowieka, złagodzili sądy Boże, chociaż Bóg ich do tego nie upoważnił.
W ielu tzw. „św iadków ” p rac u je dzień i noc, by przekonać ludzi, że nie m a duszy w czło
w ieku, że człowiek jest podobny do bydła, tylko że nie je siana. A serce, k tó re n ie chce słuchać Słowa Bożego a nastaw ia ucha do baś
ni, chętnie za tym podąża.
W ydaw ało się kiedyś, że jeśli człowiek będzie w olny od Słowa Bożego, będzie czło
w iekiem ideow ym . Ale okazało się, że m ożna być od wszelkiej religii wolnym , a być zupeł
nie bezideow ym człowiekiem, pasożytem ży
jącym kosztem innych.
Przeto znając zasady Słowa Bożego, ko
m u więcej dano, ten więcej odpowiada, my starzy pow inniśm y dołożyć w szelkich starań, by ukazać naszym synom i córkom Jezusa C hrystusa, k tó ry jest dla nas św iatłością i wzo
rem . P ow inniśm y strzec granic Bożych. Bardzo łatw o je s t w idzieć w in y w kim ś innym , tru d niej je zobaczyć w sobie. I dlatego każdy z nas niech zbada sw oje życie przed Bogiem, po
m yśli, czy nie przesu n ął granic Bożych w swo
jej duszy. A jeśli je przesunęliśm y, w naszym życiu czy nauczaniu, to prośm y P an a o łaskę pokuty i up am iętajm y się przed obliczem Bo
ga.
S. Waszkiewicz
K o r n e l i u s z
„A pew ien mąż w Cezarei, im ieniem Korneliusz, setnik kohorty, zw anej italską, pobożny i bogobojny wraz z całym domem swoim, dający hojne jałmużny ludowi i nieustannie m odlący się do Boga, ujrzał w y raźnie w widzeniu za dnia około dziewiątej godziny anioła Bożego, który przystąpił do niego i rzekł mu:
Korneliuszu. Ten zaś strachem zdjęty, utkw ił w nim Wzrok i rzekł: Cóż jest Panie? I rzekł mu: M odlitwy twoje i jałmużny twoje jako ofiara dotarły przed oblicze Boże. Przeto poślij teraz mężów do Joppy i przyzwij niejakiego Szymona, którego nazywają Piotrem. A on powie ci słowa, przez które będziesz zbawiony ty i cały dom twój". (Dz. Ap. 10,1—5 i 11,14).
Cały 10 rozdział Dziejów A postolskich i znaczna część 11, zostały poświęcone historii jednego człowieka, K orneliusza, rzym skiego setnika. H istoria ta, ta k ja k w iele innych w Piśm ie Św iętym , została zapisana i przekaza
n a nam nie po to, abyśm y poznali ludzi ży ją
cych w daw nych czasach, lecz po to, abyśm y przy jej pom ocy poznali jakąś p raw dę Bożą.
H isto ria K orneliusza opisana w D ziejach Apostolskich uczy nas, że wszyscy ludzie, za
rów no ci, k tórzy uchodzą w naszych oczach za złych, ja k i ci, któ ry ch u znajem y za dobrych i p raw ych — wszyscy p o trzebu ją zbaw ienia.
Człowiek może szczerze i gorliw ie poszukiw ać praw dy, może n aw et spełniać w iele dobrych uczynków, a mimo to nie być zbawionym , po
niew aż jedy n ą drogą do osiągnięcia zbaw ienia i pojednania z Bogiem jest przyjęcie w iarą P a
n a Jezusa C hrystusa, przyjęcie dzieła dokona
nego przez Syna Bożego na Golgocie.
Jako istoty ziem skie skłonni jesteśm y dzielić w szystkich ludzi na dobrych i złych.
Lecz Boży podział przebiega in ac z e j: ludzie dzielą się na zbaw ionych i niezbaw ionych. Na ty ch którzy przyjęli ofiarę N iew innego B aran
k a Bożego, i na tych, którzy nie dbają o to 4
i przechodzą obojętnie obok w yciągniętej Bo
żej ręki, proponującej każdem u w spaniało
m yślny d ar zbaw ienia w P a n u Jezusie C h ry stusie. Ludzie dzielą się na tych, k tó rzy po
znawszy swój beznadziejny stan, p rzy jm u ją uspraw iedliw ienie Boże dla zakrycia w łasnej niespraw iedliw ości, i n a tych, k tó rzy u siłują szukać i dojść do spraw iedliw ości w łasnym wysiłkiem , staran iem i uczynkam i.
Jeżeli uw ażnie przy p atrzy m y się postaci K orneliusza, to m usim y dojść do w niosku, że był on w spaniałym , szlachetnym i dobrym człowiekiem. Przede w szystkim Pism o Św ięte m ówi o nim , że był człow iekiem pobożnym i bogobojnym . Ten rzym ski żołnierz, oficer do
wodzący oddziałem w ojska, nie zadowolił się licznym areopagiem pogańskich bogów, lecz szukał i oddaw ał cześć jedynem u, W szechmo
gącem u Bogu. Ju ż sam te n fa k t św iadczy o tym , że jego pobożność n ie była pow ierzchow na, lecz praw dziw a i szczera. Jego pobożność w yw arła w ielki w pływ n a całe otoczenie: do
mowników, krew nych, przyjaciół, sług i żoł
nierzy. Zawsze ta k się dzieje, że praw dziw a i szczera pobożność nie zostaje niezauw ażona przez otoczenie; n aw et źli i niepobożni ludzie św iadom ie lub podśw iadom ie odczuw ają tę sknotę do świętobliw ego życia.
Pobożność K orneliusza m iała rów nież p raktyczne sku tki: jego stosunek do ludzi od
pow iadał jego pobożności. N ie był o bojętny na potrzeby bliźnich, czego w yrazem były hojne jałm użny daw ane ludowi.
Jak o R zym ianin, p rzedstaw iciel w ojska okupującego kraj, po w inien nienaw idzieć Ży
dów i być przez nich nienaw idzony. Tym cza
sem nie tylko okazyw ał sw oją m iłość podbite
m u ludow i przez hojne jałm użny, lecz także cieszył się uznaniem całego naro d u żydow skiego.
K orneliusz był człow iekiem m odlitw y.
Dzieje A postolskie stw ierdzają, że n ieu stann ie m odlił się do Boga. W swoich m odlitw ach i ca
łym swoim postępow aniem gorliw ie poszuki
w ał większego św iatła, głębszej praw dy, aby zaspokoić potrzebę swego serca. Tej szukanej praw dzie gotów był być posłusznym bez w zglę
du n a to, cokolw iek by go to kosztowało.
W edług ludzkiej m iary K orneliusz był w ielkim człowiekiem, o dobrym , szlachetnym charakterze. A pom im o tego w szystkiego P is
mo Św ięte m ów i o nim , że nie b y ł człowiekiem zbawionym , że potrzebow ał zbaw ienia.
Bóg w idzi pragnące serca, nie pozostaje obojętny i odpow iada n a m odlitw y. M odlitw a K orneliusza została w ysłuchana, Bóg przez anioła w skazał m u drogę do zbaw ienia. Aby jed n ak to zbaw ienie osiągnąć, m usiał n a Bo
żej drodze uczynić cztery kroki.
Pierw szym krokiem b y ła jego szczera i gorliw a m odlitw a o Boże św iatło. Pom im o swojej pobożności i dobrych uczynków czuł, że nie m a całej praw dy, że jest grzesznikiem i potrzeb u je przebaczenia. W łaśnie dlatego szu
kał Boga, aby otrzym ać przebaczenie.
D rugi kro k — to posłuszeństw o Bogu.
K orneliusz b y ł posłuszny Bogu zawsze, krok za krokiem , każdem u Bożem u poleceniu. N ie
k tórzy ludzie nie p o trafią i nie chcą zrobić najm niejszego kroku, jeśli nie znają całej d ro
gi. Tacy nigdy nie znajd ą praw dziw ego celu.
Ludzie, k tórzy nie w ierzą w to, co m ówi Bóg i nie posłuchają jego poleceń, nigdy zbaw ienia nie osiągną. Lecz jeśli jesteśm y gotowi uczy
nić każdy k ro k w edług wyznaczonego przez Boga czasu, m ając pełne zaufanie do Jego obietnic, Bóg m ocen jest doprow adzić nas do stan u pojednania z Nim, do Swego doskona
łego zbaw ienia przygotow anego nam przez P an a Jezusa C hrystusa. K orneliusz nie sta
w iał żadnych w arunków , że jeśli Bóg spełni jego życzenie i da m u to lub owo, to w ów czas dopiero będzie Bogu posłuszny; lecz bez w ahania spełnił Boże polecenie.
Trzecim krokiem K orneliusza ku zbaw ieniu było to, że m iał serce otw arte dla przyjęcia dobrej now iny o tym , co m ówi Bóg. Słyszał p ro stą Ew angelię o Jezusie C hrystusie, o Jego śm ierci i zm artw ychw staniu; o odpuszczeniu grzechów przez w iarę. K azanie P io tra do K or
neliusza i w ielu zgrom adzonych było krótkie, po p ro stu p rzedstaw ił fa k ty o Jezusie C h ry stu sie. O tym , jak Bóg zw iastow ał pokój przez Niego. O tym , że On jest P anem wszystkich, że On j§st ustanow ionym przez Boga sędzią żyw ych i um arłych. P io tr zakończył sw e k a
zanie słow am i: „O nim to świadczą wszyscy prorocy, iż każdy, kto w Niego w ierzy, dostą
pi odpuszczenia grzechów ” . T ak więc K or
neliusz usłyszał to, co i m y słyszym y: proste zw iastow anie Ew angelii o Jezusie C hrystusie.
A w ów czas K orneliusz uczynił decyd ują
cy, czw arty krok. U w ierzył w Jezu sa C h rystu
sa i został w tej sam ej chw ili zbaw iony. M i
mo, że by ł dobrym i p rzy k ład n y m człowie
kiem , został zbaw iony tak, jak zw ykły grzesz
nik: przez w iarę w Jezu sa C h rystu sa otrzym ał odpuszczenie grzechów . Został zbaw iony w tak i sam sposób, ja k b ru ta ln y , o k ru tn y i niepoboż- n y strażn ik w ięzienia z Filippi. K orneliusz p rzy ją ł Boże zw iastow anie. W słow ie „każdy ” odnalazł siebie. U w ierzył i otrzym ał przeb a
czenie. Bóg p rzy jął i zaakceptow ał jego w iarę, a potw ierdzeniem tego fa k tu było w ylanie D ucha Św iętego n a zgrom adzonych, i K or
neliusz począł uw ielbiać Boga w m ocy D ucha Św iętego.
Drogi C zytelniku! N iezależnie od tego, czy czujesz się dobrym i spraw iedliw ym człowie
kiem w e w łasnych oczach, czy też przekonany jesteś o swoich niepraw ościach i grzechach, i lękasz się wiecznego potępienia — m usisz uśw iadom ić sobie dziś z całą jasnością, że po
trzebujesz zbaw ienia, k tó re ofiarow uje Ci Bóg przez P a n a Jezu sa C hrystusa.
Być m oże szukasz gorliw ie Boga i modlisz się gorąco o światło, być może jesteś gotowy być posłuszny Bożemu w ezw aniu i uczynić, co O n nakazuje, być może słyszałeś już w ielo
k ro tn ie zw iastow anie o przebaczeniu grzechów
SPOTKANIE Z SALOM ONEM (3)
Rozrywka i przyjemność
Rzekłem w swym sercu: „Nuże doświadczę ra
dości i zażyję szczęścia”. Lecz i to jest marność. Do śm iechu powiedziałem : „Szaleństwo, a do radości:
„Cóż to ona daje?”. Postanowiłem w sercu swoim krzepić ciało moje winem — choć rozum m iał mi zo
stać mądrym przewodnikiem — i oddać się głupocie, aż zobaczę, co dla ludzi jest szczęściem, które gotują sobie pod niebem, dopóki trwają dni ich życia.
(Kazn. Sal. 2,1—3)
K ról Salom on zaw iedziony poszukiw aniem celu życia, poszukiw aniem praw dziw ego szczęścia za po
m ocą rozum u i m ądrości, odw rócił się od rac jo n aliz
m u i filozofii z sercem p ełnym goryczy i rzuca się z ogrom ną p a sją w objęcia życia w rozkoszy i roz
ryw kach, po to tylko, aby znaleźć ja k iś sens istn ie nia, jak iś jego cel. Jego .królew skie m ożliw ości d a
w ały m u bez w ątp ien ia , nieskończony w p ro st w ach la rz w szelkich rozryw ek.
Dzisiaj rów nież jesteśm y św ia d k am i,• że ludzie rzucili się w bezdenną otchłań „k u ltu przyjem ności”, jako pierw szego, podstaw ow ego celu istn ie n ia czło
w ieka. A le przecież życie n ie je st jed n y m długim
„przyjęciem to w arzy sk im ”, nie je st niekończącym się łańcuchem rozryw ek i zabaw od n a jb ard zie j w y eksponow anych począwszy, a n a nikczem nym w y uzdaniu i bezdennej fru stra c ji skończyw szy. T akie fryw olne dośw iadczenia są tylk o próbam i, ażeby w jakiś sposób zam askow ać próżność życia ludzkiego i u niknąć tego, by sta n ą ć tw a rz ą w tw a rz z n a jw a ż niejszym i pytaniam i, k tó re gnębią człow ieka.
Mój drogi p rzyjacielu! To nie je st w cale p rz y padek, że n a sw ojej drodze życia spotkałeś E w an gelię; to m iłu jący Bóg ta k p o kierow ał okolicznościa
mi, tw oim czasem i m yślam i. W spółczesny człow iek bow iem je st ta k zabiegany i zajęty, że nie m a abso
lu tn ie czasu pom yśleć o tym , co je st najw ażniejsze, o tym , co w iecznie trw a, a szatan, odw ieczny w róg
KORNELIUSZ
(oiąg dalszy ze str. 5)
przez w iarę w Jezu sa C hrystusa, lecz jeszcze nie osiągnąłeś stan u pojednania z Bogiem i nie masz pew ności zbaw ienia — to dziś m o
żesz uczynić te n decydujący krok.
U w ierz w to, co mówi Bóg przez Sw oje Św ięte Słowo! Zw róć się do Boga w gorącej m odlitw ie w Im ieniu Jezusa C hrystusa i proś o przebaczenie grzechów, a Bóg, k tó ry jest bogaty w m iłosierdzie, dla w ielkiej miłości Sw ojej, k tórą nas um iłował, z łaski Sw ojej — d a Ci Swoje w spaniałe zbawienie.
Waldemar Lisieski
duszy ludzkiej, tę odro b in ę w olnego czasu, jakim dy
sponujesz p o sta ra się zapełnić całą gam ą najw y m y ślniejszych rozryw ek i przyjem ności, byś p rzy p a d kiem przez chw ilę nie pom yślał o sw ojej zgubionej duszy. D zisiaj m iliony ludzi żyje w tak im w łaśnie tem p ie biegając od rozryw ki do rozryw ki, chociaż w sercach ich je st pustka, sm u tek rozczarow anie i roz
pacz. A im w ięcej uśm iechu i h um oru n a tw arzach, tym czarniejszy i bard ziej p o n u ry je st ich sta n rze
czywisty.
P ew ien człow iek u d ał się do p sychiatry i w yznał:
„P an ie doktorze, jestem osam otniony, udręczony i nieszczęśliw y. Czy m ogę otrzym ać ja k ą ś po rad ę i po
m oc?” P sy c h ia tra gorąco polecił m u udać się do cy r
ku, aby zobaczyć w y stęp znakom itego klow na, k tóry w edług ogólnie rozpow szechnionej opinii, je st w s ta n ie doprow adzić do śm iechu i dobrego usposobienia n ajb ard zie j zasm uconego człowieka. P a c je n t je d n ak odpow iedział lekarzow i, że to m u nic nie pomoże.
„To ja jestem tym klo w n em ”, zakończył.
Ileż to za k ła m an ia k ry je się pod cienką w a rstw ą k ró tk o trw a łe j, pozornej radości i rozryw ki. K ról S a
lom on nie odm ów ił sobie żadnej przyjem ności, jak a tylko jem u była dostępna. Z akosztow ał „w szystkiego pod słońcem ”, ja k to sam stw ierdził. A dalej pisze:
„P ostanow iłem w sercu sw oim krzepić ciało m oje w i
nem ”, ale po la ta c h bezow ocnej i m ęczącej bieganiny za radością i rozry w k am i pisze w K siędze P rzypo
w ieści bardzo w ażn e słow a: „P opada w nędzę, k to lu b i h u lan k i, n ie w zbogaci się ten, k to lubi oliw ę i w i
no. U kogo są sw ary, u kogo żale, u kogo ra n y bez racji, u kogo oczy m ętn e? U przesiadujących przy w inie, u tych, k tórzy chodzą szukać przypraw nego w ina. N ie p a trz ja k się w ino czerw ieni, ja k pięknie błyszczy w kielichu, ja k łatw,0 płynie przez gardło:
bo w końcu k ąsa ja k żm ija, swój ja d niby w ąż w y puszcza; oczy tw o je w tedy patrzyć będ ą n a cudze niew iasty, a serce tw o je b red n ie w ypow ie, będzie ci się zdaw ać, że śpisz n a dnie morz, lub że spoczy
w asz n a szczycie m asztu. Rzeczesz: U bito m nie, a nie stękałem , potłuczono m nie, a nie czułem. Gdy się ocucę, udam się znów do tego”. Czyż n ie spotykam y na każdym k ro k u ogrom u nędzy, k tó rą spow odow ał napój m ocny? Ileż to biedy, ubóstw a, rozbitych m a ł
żeństw i osieroconych dzieci?
D rodzy P rzyjaciele! P rzy p atrzcie się dokładnie ile nieszczęść przynosi k ażd a rozryw ka, szał k arn aw ału , św iąteczne bankiety. N ikt i nic nie je st w stanie przynieść człow iekowi trw ałeg o szczęścia, p raw d zi
w ej, w iecznej radości, tylk o P an Jezus C hrystus, k tó ry swego czasu pow iedział pew nej nieszczęśliw ej n ie
w ieście: „K ażdy kto p ije tę w odę, znow u p ragnąć będzie, ale kto n a p ije się wody, k tó rą J a m u dam, nie będzie p rag n ą ł na w ieki, lecz woda, k tó rą J a mu dam . sta n ie się w nim źródłem w ody w y try sk u jąc ej ku żyw otowi w iecznem u”.
(dokończenie na str. 7)
6
Hipomone — cnota męstwa
MAŁY SŁOW NICZEK NOWEGO TESTAM ENTU (12)
„H ipom one” zostało w NT przetłum aczone jako
„cierpliw ość” lub „w ytrzym ałość” . Je d n ak ż e słowom tym b ra k czegoś, co oddaw ałoby całą pełnię ich zn a czenia. W klasycznej grece słowo to nie było zbyt po
p u la rn e ; używ ano je w ów czas, gdy określan o czyjąś w ytrzym ałość w ciężkim trudzie, k tó ry przy p ad ł człow iekowi zupełnie w b re w jego w oli. A w ięc w ta k ich razach, gdy m ów iono o w ytrzym ałości n a bo
leść i sm utek, n a cios zadany w bitw ie, w ytrw ałość w obec nadchodzącej śm ierci. U żyw ano je rów nież w tedy, gdy m ów iono np. o zdolności ro ślin y do ży
cia w trudnych, n iesprzyjających w aru n k ac h . W póź
niejszej grece a także w późniejszej lite ra tu rz e ży
dowskiej, słow o to było używ ane dość pow szechnie.
Na p rzykład w IV K siędze M achabejskiej zostało użyte na określen ie p rzym iotu duchow ej mocy w y
trw ałości, k tó ra ludziom d aje moc sk ła d an ia w łasn e
go życia dla swego Boga.
R zeczow nik „hipom one” użyty je st w NT 30 razy, a o d pow iadający m u czasow nik „hipom enein” (za
stosow ano w tym sensie) — około 15 razy. Rzeczow
n ik je st tłum aczony n a ogół ja k o „cierpliw ość i „w y
trw ało ść” a czasow nik w y stę p u je w znaczeniu: „w y
trw a ć ” „znieść”, „cierpieć”. W arto je s t bliżej z a sta
now ić się n ad tym słow em .
1. H ipom one je st często używ ane w połączeniu ze słow am i „cierpienie”, „ucisk”. U cisk w y ra b ia cier
pliw ość (Rz. 5,3). C hrześcijanin pow in ien w ykazać się w ielką cierpliw ością w u tra p ie n ia c h (2 K or. 6,4).
Tesaloniczanie zostali pochw aleni za ich cierpliw ość, w ytrw ałość i w ia rę w p rześladow aniach i uciskach (2 Tes. 1,4). C hrześcijanin m usi być cierpliw y (hipo- rnein) w utrap ien iu . To znaczenie je st szczególnie często użyte w O bjaw ieniu, księdze m ęczenników (por. Obj. 1,9; 3,10; 13,10).
2. „H ipom one” używ ane je st razem ze słow em
„ w ia ra”. D ośw iadczenie w iary sp ra w ia cierpliw ość (Jak. 1,3). W łaśnie to „hipom one” czyni w iarę dosko
nałą.
3. „H ipom one” używ ane je st w połączeniu ze sło w em „nad zieja”. U cisk w yw ołuje cierpliw ość, c ie rp li
wość w yw ołuje dośw iadczenie, dośw iadczenie w yw o
łu je n adzieję (Rz. 5,3). To w łaśn ie cierpliw ość w ra z z pociechą w zm agają nadzieję (Rz. 15,4—5). W y trw a
ła n ad zieja Tesaloniczan. została pochw alona przez A postoła w 1 Tes. 1,3.
4. „H ipom one” łączy się z radością. Życie chrze
śc ija n in a je st znaczone w ytrw ałością i długocierpli- w ością połączoną z radością (Kol. 1,11).
5. N ajczęściej je d n ak ż e „hipom one” łączy się z chw alebnym celem, z w ielkością, k tó ra przyjdzie.
M ówi o tym w iele m iejsc NT (np. Ł k 21,19; Rz 2,7;
H ebr 10,36; 12,1; 2 Tym 2, 10.12'; Ja k . 1,12; 5,11).
T ak w ięc m ogliśm y p rzy jrze ć się bliżej w łaści
w ościom tow arzyszącym tej w ielkiej cnocie m ęstw a (hipomone). N ie je st to cierpliw ość, k tó ra pow oduje siedzenie ze zw ieszoną głową, pozostaw iając rzeczy ich biegow i — w b iern y m oczekiw aniu dopóki nie nadciągnie burza. Słow o „hipom one” w y ra ż a ducha, który nie trw a nieruchom® n a jednym m iejscu, ale
ducha, k tó ry znosi w szystko, w iedząc że w szystko prow adzi do chw alebnego celu. Nie je st to cierp li
wość k tó ra zaw zięcie czeka końca, lecz cierpliwość, k tó ra m a p ro m ien n ą nadzieję, że tru d n o ści zostaną pokonane. N azyw a się ją ta k że m ęstw em i w y trw a łością w próbie. M ówi się, że zaw sze pochodzi od sło
w a „ a n d re ia ” tzn. odwaga.
J a n C hryzostom m ów i, iż „hipom one” — to „ko
rzeń w szelkiego dobra, m a tk a pobożności, owoc nigdy niew iędnący, tw ie rd z a niezw yciężona, p o rt nieznający b u rz ”. N azyw a ją „królow ą cnót, fu n d am e n tem dob
rego działania, pokojem w czasie w ojny, spokojem w naw ałnicy, bezpieczeństw em w in try g a ch ”. Ani przem oc człow ieka, a n i m oce zła zaszkodzić jej nie mogą. J e s t to przym iot, k tó ry u trzy m u je człow ieka n a nogach pom im o w ia tru w tw arz. J e s t to cnota, k tó ra m oże przem ienić najcięższą p róbę w chw ałę, poniew aż poprzez ból i cierpienie — dostrzega o sta
teczny cel. P ew ien człow iek naw iedzony ślepotą, do
znaw szy zaw odu w miłości, n ap isał m odlitw ę, w k tó re j prosi, a b y m ógł przyjąć Bożą w olę „nie z niem ą rezygnacją, a le ze św iętą rad o ścią; n ie tylko bez szem rania, ale z pieśnią chw ały”. T ylko ow a „hipom one”, czyli cnota m ęstw a, d aje człow iekow i m oc do ta k ie go postępow ania.
N a podst. W. B arclay ’a : N ew T estam e n t W ords oprać. W. L.
(Dokończenie ze str. 6)
Mój drogi, m łody P rzy jacielu ! Być m oże i ty p ró bu jesz gasić p rag n ie n ie sw ej duszy różnym i m arn o ś
ciam i, rozryw kam i i przyjem nościam i życia, lecz im w ięcej pijesz, tym w ięcej jesteś nienasycony. P rzy jd ź do P a n a Jezusa, k tó ry pow iedział: „Jeśli k to p ra g nie, nich przyjdzie do M nie i pije. K to w ierzy we m nie, ja k pow iada Pism o, z w n ę trz a jego popłyną rzeki w ody żyw ej”. A w ted y ju ż p rag n ąć nie b ę dziesz, bow iem Jezu s C hrystus zaspokoi tw o je p ra g nienia.
On uczynił tę w sp an iałą p rzem ianę w m oim se r
cu i życiu, gdy zaw ołałem do Niego z pro śb ą o p rz e baczenie grzechów , On uczynił m n ie szczęśliwym w m ojej młodości. Mogę w ięc każdego dn ia śpiew ać z radością: P raw d ziw y m szczęściem tw ym je s t tylko Jezus. On zająć chce serce tw e. W ięc przy jm G o dziś n ie zw lekaj, bo szybko czas ucieka. On pokój ci da i radość, co św iat n ie zaznał an i ma. P raw dziw ym szczęściem tw ym je st tylko Jezus, On zająć chce se r
ce twe.
Zw róć się dziś do P a n a w szczerej i gorącej m odlitw ie. Taki, ja k i jesteś, pow ierz swój los w ręce D obrego P asterza, P a n a Jezusa C hrystusa, a On cię całkow icie zaspokoi i nasyci. Ju ż nigdy nie będziesz pił b ru d n ej w ody tego św iata, a le poprow adzi cię do ży
w ych źródeł wód. Ju ż nigdy nie skosztujesz tego om łotu, k tó ry syn m a rn o tra w n y ja d a ł w ra z z trzodą, k tó rą p asł w dalekiej k rain ie. D la ciebie W szech
m ogący Bóg m a daleko w spanialsze pożyw ienie niż to, co m a trzo d a chlew na. W ięc zakosztuj p raw d zi
w ej w olności i radości w P an u Jezusie C hrystusie.
Henrylt Turkanik
7
Dawid
\
Wilkerson opowiada
K ied y n a stęp n ym razem pojechałem do N o
wego Jorku, b y łe m ju ż n astaw iony inaczej.
Nie b y łe m ju ż człow iekiem , k tó r y m iał do spełnienia prostą m isję pom ocy siedm iu chłop
com w m iesza n ym w proces o m orderstw o. A le pow iedziałem sobie tak: jeżeli m a m robić je sz
cze coś innego, to chciałbym m ieć ja sny obraz tego zadania.
B yła w izja, nieu ch w ytn a dla m nie ja k na w spół za pam iętany sen. W iedziałem tylko , że , miało to coś w spólnego z jakąś specyficzną pomocą, któ rej m iałem udzielić ta k im chłop
com ja k Luis i jego koledzy.
Jednocześnie nie chciałem ominąć ani jed n ej m ożliwości, aby w ejść w k o n ta k t z gangiem Luisa. W yro k został loydany. Czterech chłop
ców miało być w y sła n yc h do w ięzienia, w te j liczbie także Luis, a trze j m ieli być zw olnieni.
Jeden z ty c h zw olnion ych chłopców m iał być w y sła n y na leczenie psychiatryczne. Jeden ■—•
ja k się dow iedziałem — m iał być w y g n a n y przez rodziców z m iasta, a ostatni wracał do domu. Postanow iłem z n im w ejść w kontakt.
K iedy pojechałem pod zn a n y ju ż m i adres na ulicy 125, zastałem na drzw iach w iz y tó w k ę z in n ym nazw iskiem . M im o to za p u ka łem i nie byłem zd ziw iony, k ie d y m a tka tego chłopca otw orzyła drzw i. Pom iętała m n ie od tego cza
su, ja k tu b y łe m poprzednio i w ydaw ało się, że się ucieszyła, iż m nie w idzi.
— Proszę w ejść — powiedziała. J a k pan w i
dzi, zm ie n iliśm y nazw isko. Cały czas p rzycho
dzili tu ta j oburzeni ludzie. K ied yś napisali na m u r z e ■ „W yw ieźcie tego chłopca z m iasta albo go zabijcie”.
W p okoju stołow ym ich czeropokojowego m ieszkania na krześle ułożony b y ł stos gazet.
Inne stosy b y ły ułożone na kanapie i na stole.
W szystkie one zaw ierały sprawozdania z pro
cesu.
—- Nie ma pan pojęcia ja k to jest, gd y otw iera się codziennie g a zety i w id zi się zdjęcie swego syna na rozpraw ie o m orderstw o. W iększość z tych gazet p rzyn ieśli sąsiedzi, a następnie zostaw ali dłużej, by narzekać. M ężow i w pracy rów nież przynoszono gazety.
Poszliśm y do kuchni, w której b y ły w spaniałe zapachy sm ażonych hiszpańsknch potraw i tam rozm aw ialiśm y o planach na przyszłość.
— Czy macie zam iar tu ta j pozostać? — za p y tałem.
—■ C hcielibyśm y się stąd w yprow adzić, ale jest trudno w yjechać z pow odu pracy m ojego m ę ża.
—* A le w asz syn jest tu ta j w niebezpieczeń
stw ie.
— Tak.
■—■ C zy chcielibyście go posiać na jakiś czas
do m o jej ro d zin y do P ensylw anii? Z radością go tam przyjm ą .
— N ie — odpowiedziała ta biedna kobieta, obracając potrawę-
Nie, k ie d y m ó j chłopiec wróci do dom u, p raw dopodobnie w y ś le m y go stąd, ale będzie ze swoim i. N ik t go nie zobaczy. Będzie tak, ja k g d y b y nig d y nie żył...
K ie d y w ych o d ziłem od n iej pól godziny póź
n iej, odw róciłem się w drzwiach, by pow ie
dzieć: „do w id zen ia ” i zobaczyłem na ścianie ten napis, o k tó r y m w spom inała, napisany żół
tą kredą. K to ś to próbow ał zetrzeć, ale jeszcze b y m ożna było przeczytać „... albo zabijcie go”.
I ta k jeszcze raz b y łe m za trzy m a n y przed w ejściem w k o n ta k t z gangiem Luisa. Może m iałem dojść do takiego w niosku, że te drzw i b y ły celowo za m knięte. M oże to się kryło w ty m n ie w y ra ź n y m śnie, k tó ry nie dawał m i spokoju. T a k ja k w ydaw ało się to niepraw do
podobne i ta k ja k b y łe m nie p rzygotow any na to, zaczynałem w idzieć m ożliw ość, że gdzieś na ty c h ulicach znajdę to, co k w a k rzy n a zy w ają „w iązką” odpowiedzialności.
— Panie — pow iedziałem znow u, k ie d y opusz
czałem ulicę 125 i szedłem w k ie ru n k u sw oje
go sam ochodu —- jeżeli m asz dla m nie pracę na ty m terenie, to pow iedz m i co to jest.
B y ł to początek czterom iesięcznej w ęd ró w ki ulicam i N ow ego Jorku. W marcu, kw ietn iu , m a ju i czerw cu 1958 ro ku jeźd ziłem do tego m iasta raz w tygodniu, w y k o rzy stu ją c sw ój w o ln y dzień na podróż. W stawałem, w cześnie i jechałem 8 godzin przyjeżdżając do N ow e
go J o rku w c ze sn ym popołudniem . Potem , aż do późnej nocy w łó czyłem się ulicam i miasta, wracając do dom u w c ze sn ym rankiem .
N ie b y ły to czcze poszukiw ania. Uczucie, że je ste m prow adzony loedług celu, k tó ry nie jest m ój, n ig d y m n ie nie opuszczało, chociaż istota tego była jeszcze bardziej tajem nicza niż p rzed te m • N ie zna lem żadnego innego sposobu odpow iedzi na to, n iż ty lk o ciągłe powracanie do tego m iasta będąc o tw a rty zaw sze na now e w skazów ki.
Dobrze pa m iętam pierw szą noc tego cztero
m iesięcznego spaceru. Maria, za nim zostaw i
łem , ją w je j m o k re j celi w suteryn ie, pow ie
działa m i, że najbardziej brutalną dzielnicą N ow ego Jo rku jest część B ro oklyn u zwana B ed fo rd -S tu yvesa n t.
— K aznodziejo — pow iedziała Maria — jeśli chcesz w idzieć N o w y Jork w n ajgorszym w y daniu, przejd ź ty lk o p rzez M ost B rooklynu i otw órz oczy.
C zy ja napraw dę chciałem w idzieć to najgor
sze w N o w y m Jorku?
Nie b y łe m p e w n y . A jedn ak z takiego w łaśnie narodziło się tyc h siedm iu oskarżonych w pro
cesie M ichaela Farmera.
I tak jechałem przez miasto w zd łu ż Broad
w a yu, koło Placu Tim es, koło M artiniąue, gdzie b yłem z M ilesem i dalej do M ostu B rooklynu. Po drugiej stronie policjant skie
rował m n ie do dzielnicy B ed jo rd -Stuyvesa nt.
W ten sposób jechałem po raz p ierw szy do centrum dzielnicy, która za jm u je pierw sze m iejsce pod w zg lęd em ilości m orderstw na 1 m 2. Tak mało zdaw ałem sobie spraivę z tego, k iedy jechałem ty m i ulicami, że kie d y ś staną się dla m nie ta k znane, ja k p rzyja zn e ulice Philipsburga.
D zielnica B e d fo rd -S tu yv e sa n t była kied yś dzielnicą odpow iedzialnych średniozam ożnych rodzin, które m ie szk a ły w drew nianych tr z y piętrow ych dom kach z ogrodami z tylu . Obec
nie jest to ghetto M urzyn ó w i P ortorykańczy- ków .
B yła ostra, zim na noc marcowa, k ie d y w jecha łem do te j dzielnicy. M usiałem m inąć w iele bloków zanim m ogłem zaparkow ać samochód, poniew aż w te j części m iasta ulice nie b y ły oczyszczane ze śniegu i w iększość samochodów była przym arznięta do kra w ężn ika m ięd zy hałdami szarego śniegu. Trzeba było chodzić po chlapie sięgającej do ko stek i po bardzo śliskiej kup ie rupieci.
Sam otnie ta k chodziłem ulicam i tam i z po
w rotem , oglądając się i nasłuchując, dotykając w prost życia na ta kim poziom ie, o ja kim — żyjąc bezpiecznie w sw oich górach — nig dy nie w idziałem , że istnieje. P ija n y człow iek le
żał na oblodzonym chodniku. K ie d y podszed
łem , b y m u pomóc, zaczął straszliw ie p rzek li
nać. Zaw iadom iłem policjanta, k tó ry stal na rogu, ale on ty lk o potrząsnął ram ionam i i po wiedział, że to załatw i. A le k ie d y się obejrza
łem po odejściu o jed en blok, policjant nadal stał bezczynnie na rogu machając sw oją pał
ką.
Dwie d ziew czyn y ukazując się w otw artych drzwiach św iergotały do m nie: „Hej tam, d u ży chłopcze. Szuka sz tow arzystw a?”. Po drugiej stronie grupa nastolatków kręciła się przed kioskiem . B y li ubrani w skórzane m a ryn a rki z ciekaw ym i zna kam i w y s z y ty m i na plecach.
Chciałem z n im i porozm awiać, ale w aha
łem się.
Czy będą m nie słuchać. Czy będą się ze m nie śmiać i bawić się mną?
W końcu nie przeszedłem na drugą stronę uli
cy, p rzyn a jm n ie j te j nocy. Poszedłem jeszcze trochę dalej przechodząc kolo szyn k ó w i p rze
pełnionych kubłów na śm iecie, kolo kościo
łów i dalej do olbrzym iej kolonii m ieszka ln ej z p o w y b ija n y m i oknam i i lam pam i i zła
m a n y m zn a k ie m „Nie deptać tra w n ik ó w ” zagrzebanym w b ru d n ym śniegu. W raca
jąc do sam ochodu słyszałem coś, co w y glądało m i na tr z y szyb kie strzały. P otem m yślałem , że m usia łem się pom ylić, bo n ik t na te j ruchliw ej u licy nie był ty m podniecony ani na w et zainteresow any. Po k ilk u m in u tach w óz po licyjn y w padł tu na sygnale i za trzym a ł się na kra w ężn iku z m igają cym czerw o nym św ia t
łem. T ylko sześciu ludzi zatrzym ało się, aby przyglądać się, k ied y w ynoszono z dom u czło
w ieka z ram ionam i w iszą cym i bezw ładnie, z którego lala się krew . A b y przyciągnąć tłu m w B e d jo rd -S tu yv e sa n t trzeba było czegoś w ię cej n iż strzał w ramię. Podszedłem do samo
chodu i po zaw ieszeniu w oknie starej koszuli na zna k odosobnienia, położyłem się, naciąg
nąłem na siebie koc i w końcu zasnąłem.
W iem , że dzisiaj tego b y m nie uczynił. Nie było to niebezpieczeństw o ze stron y dorosłych zbirów czy n a w et nastolatków . Problem tu sta
now ią Mali Ludzie. Są to ośmio-, dziew ięcio-, i dziesięcioletnie dzieci, które kursują na p e
ryferia ch nastoletnich gangów. Ci M ali Ludzie są napraw dę niebezpieczni, g d yż popełniają zbrodnie dla sam ej zbrodni. M ają noże i strzel
b y od sw oich starszych bohaterów i uważają, że osiągną m ęskość p rzy ich użyciu. W łaśnie tyc h M ałych L udzi bałbym się dzisiaj, g d y b y m miał, spać w samochodzie na ulicy.
A le obudziłem się rano bezpiecznie. Czy to m oja niew inność m nie zachow ała? Albo m oże to b y ły słowa Psalm u 91, k tó ry pow tarzałem ta k długo, aż zasnąłem :
Dlatego, że Pan je s t ucieczką tw oją, N ajw yższego zaś u czyn iłeś ostoją swoją, Nie dosięgnie cię nic złego,
I plaga nie zb liży się do nam iotu twego, A lb o w iem aniołom sw oim polecił,
A b y cię strzegli na w szy stk ic h drogadh twoich.
Na rękach nosić cię będą,
B y ś nie uraził o kam ień nogi sw ojej.
Będziesz stąpał po lw ie i po żm ii, Lw iątko i potwora podepczesz.
K aw ałek po kaw ałku, w czasie te j czterom ie
sięcznej w ędrów ki, poznałem te ulice. Maria i A ngelo byli m i w ty m bardzo pomocni. (B y łem w b liskim kontakcie z Angelo po n a szym p ierw szy m sp otkaniu na schodach dom u Luisa Alveresa).
—- A ngelo — pow iedziałem do niego pew nego dnia g dy szliśm y razem ulicą H arlem u — co byś sądził, że je st n a jw ię k szy m problem em chłopców w ty m mieście?
—■ Sam otność — odpowiedział szyb ko Angelo.
B yła to dziw na odpowiedź. Sam otność w ośm iom ilionow ym mieście? A le A ngelo po
w iedział, że to uczucie pochodziło z tego, że ich n ik t nie kochał i że w szy sc y chłopcy w gangach b yli zasadniczo bardzo sam otni. Im w ięcej poznaw ałem N o w y Jork, ty m bardziej b y łe m p rzekonany, że A ngelo m iał rację. Za
n im zostałem osobiście w ciągnięty w problem y tyc h chłopców, nie m iałem praw dziw ego po
jęcia co to jest nastoletni gang uliczn y. K ie d y ja się w y c h o w y w a łe m w Pitsburgu, m ieliś
m y tam pew nego rodzaju gafngi. D zieciaki po zajęciach szko lnych zbierały się, aby urządzić klub w ja kim ś p u s ty m pom ieszczeniu. To, co odbyw ało się w e w n ą trz tyc h klub ów różniło się w jakiś sposób w zależności od w ie k u i oso- boioości dzieci, ale ta cała działalność nigdy nie w ychodziła poza proste ro zm o w y o d ziew czynach, samochodach, sporcie i rodzicach.
P rzypuszczam , że dla dzieci jest to istotna rzecz, aby zbierać się razem i badać św iat do
rosłych poza obrębem ich słyszalności. Są ró w nież podobne gangi w N o w y m Jorku, zw y k łe tow arzyskie zebrania, nie wychodzące poza tę fu n kc ję. A le je st te ż in n y rodzaj gangów w N o w ym Jorku, które są zupełnie czym ś innym .