• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 31 (1 sierpnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 31 (1 sierpnia 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

S Z N U R AK t . . .

DO REPORTAŻU NA OSTATNIEJ STRONIE

f o t: Borek

(2)

CZOŁG .TYGRYS' W CZASIE WALKI

Ciężkie i lekkie czołgi niemieckie w przygotowaniu do ataku przeciw sowieckim po­

zycjom. Na dalszym planie widać dym z niemieckich bombowców.

łSM

'g&WSL

M «i, Z«ym«. JWtłfcel - MBS I osłonę niemieckich czołgow

niemieccy grenadierzy do ataki P o d

TO, Sfecfad

f m m m

BUM*

"

Grenadier/y czyszczę" długą na' 4 metry rurę armatnią „tygrys1^

W

Obsada niemieckiego- karabinu maszynowego zmusza lotni­

ków sowieckich do ucieczki.

Sj4 niemieckie i ciężka

*” * na froncie wschod­

nim.

,Tygrys" dostaje no- wę amunicję.

ńeckie czołgi „tygrysy" atakujęc nieprzyjaciela, przedzie­

rają się przez wiei sowiecką.

w czasie marszu.

(3)

Chór Bogdana.

Na lewo:

■ Cudowna para baletowa M. K o t p i k ó w n a K M i E. P a p l i ń s k i .

O T W A R C I E N O W E G O T E A T R U ROZMAITOŚCI rIJAR“ W WARSZAWIE Now y te atr w przeddzień otw arcia:

Ściany pachną jeszcze świeżą farbą, długie rzędy krzeseł zdają się czekać na gości, scena, kotary, kurtyna mają jeszcze ten dziw- ny powiew świeżości, k tóry zniknie po otwar- ciu, gdy wszystko już będzie wiadome i pewne.

V Zdenerwowanym kierownikom, aktorom , reżyse­

rowi udziela się ten niepokojący nastrój oczekiwa- I nia. T eatr robi wrażenie abiturienta, k tóry przystę- I pu je do zdaw ania egzaminu maturalnego, ale nie

je st pewny, czy nie zapom niał jakiejś daty, jakiejś

formułki trygonom etrycznej, czy wszystko będzie I tak, jak być powinno.

N astępnego dnia:

Po otw arciu te a tr nabiera charakteru pewnego Sie­

bie, dojrzałego i doświadczonego człowieka, którego nic nie może zaskoczyć, k tóry w ie wszystko. Nie m ą

zdenerwowania, chaosu i zakulisowej t a r n i n y , wszystko idzie już podług wyp1

§ 'w nego tempa.

W Taki właśnie egzamin m aturalny zd dawno w W arszawie teatr rozmaitości Odbudowana sala kina „Sfinks" w Galerii burga, któ ra mieścić w sobie może okol

Na lewo:

Józef Orwid jako nasławniczy tramwajów miejskich.

WHUska « W.

Poniżej:

W. Jankowski jako Mra Kostrzewska jako

Madame Butterfly.

Poniżej:

Baletowa scena finałowa „Na balu'

• N. Wilińska w skeczu „W górach'

(4)

ggpjg

Na prawo: Często nagła buiza zaskakuje siatek i tylko nadzwyczajna wprawność załogi w operowaniu żaglami chroni żagle od rozerwania.

Na lewo: Wczesnym rankiem wyjeżdżaj? poławiacze w miejsca, gdzie można w wielkiej ilości znaleźć drogocenne muszle.

Poniżej: Inn?, również poważną przeszkodę dla poławia­

czy sę niezliczone rafy koralowe w morzu południowym.

F o t: W ifzłeben !• Peters •

Poniżej:

. Nurek udaje się na dno morskie po cenne muszle perłowe. Załoga pomaga mu przy tej czynności.

■MS p e r ł y znajdują się praw ie w e wszystkich morzach

tropikalnych. N ajbardziej znany jednak jest połów na morzu południowym. P erły pow stają z zia­

ren piasku lub m ałych kamyczków, które przenikają, muszle i tą drogą dostają się do ich

środka. Muszla tym ­ czasem celem izolowa­

nia obcego d a ła , otacza

■** je m asą perłową. Po upływie kilku la t mogą w ten sposób pow stać piękne 1 duże perły.

Dawniej p oław iacze. n ie znali nowoczesnychjpancerzynurków

Na prawo:

Fauna oceanu południowego - jest bardzo urozmaicona. Spo­

tyka się tu najrzadsze okazy.

Pomiędzy rafami ko- ' ■ i rafowymi « groft^.

:'' skowych ; kształtach

• f przepięknych ko- f lorach _ znajdują się między innymi t*k- 11; *« | rozgwiazdy. *

używ ane dziś powszechnie. Odważnie 1 z wielką w praw ą w powstrzymywaniu oddechu udawali się na dno morskie po sw oje drogocenne zdobycze.

Również znano daw niej tylko prawdzi­

we perły, pow stałe drogą naturalnego rozwoju, dlatego poławiacze m usieli się liczyć zawsze z pewnym ryzykiem, czy połów się uda, czy w rócą z niczym. Obec­

nie zakłada się hodowle pereł na spokoj­

nych brzegach i drogą sztuczną wprowa­

dza się ziarenka piasku do muszli.

Poniżej:

Połów ukończony. Nurek, który raz po raz musiał się udać na dno, zdejmuje dziś

ciężkie N iew ygodne ubranie.

Na prawo:

Wynik p ę t 0 w. u ostryg. Mała !ódi zapełniona jest rupami 'muszli, ■za­

wierającymi perty, Poławiacie', (owali ję do' b r z e g i by wybrać e meb drogocenny łu p P

(5)

A ndrzej K ryński stał przy stalugach. Ener­

gicznymi rucham i pędzla m alował obraz ko­

biety. Co chwilę przygładzał lewą ręką buj­

ne, czarne włosy, m rużył duże, błyszczące oczy i odchodząc kilka kroków wstecz, przy­

glądał się obrazowi.

— Pani je st bardzo oryginalna, piękna — rzekł z zachwytem po raz niewiadomo któjry do kobiety siedzącej na niskim foteliku.

I przeniósł swój wzrok na jej piękną, gład­

ką, z lekka zarum ienioną twarzyczkę, spoj­

rzał w jej oczy, w stydliwie półprzym knięte, nakryte długimi cieniami rzęs, porównał pro­

sty, kształtny nosek z nam alowanym na obrazie, popraw ił kształt ust, k tóre w rzeczy­

wistości były o wiele, o wiele bardziej zmy­

słowe.

~ Pani ma śliczne włosy, czarne pukle wiją się bez ładu, bez najm niejszej sym etrii, a jednak są — jak najdokładniej sym etrycz­

nie ułożone.

Tak, to określenie było najwłaściwsze, Choć może trochę dziwne.

Zegar szeptał tę sam ą melodię czasu, cisza po tych słowach zaległa pokój, ja k gdyby schow ała się gdzieś po kątach, nadsłuchując, ja k ie teraz słow a usłyszy.

~ Pan m nie przecenia — odezwała się cieniutkim głosikiem m odelka — albo bawi się w kom plem enty.

— Ani jedno, ani drugie. Mówię prawdę, panno Lolito.

Loli ta była kobietą, która w tłum ie w yróż­

niłaby się zapew ne bardzo kształtną figurą i pięknością w ogóle. Ponieważ na ulicy nie miał nikt dostępu do niej, pozostała -niezna­

na. W jaki sposób zgodziła się na to, aby pozować Andrzejowi K ryńskiem u?__

Malarz jeszcze uzupełnił k ilka zauważo­

nych szczegółów,, potem odłożył pędzle i far­

by i rzekł:

— No, dosyć na dzisiaj. Zmęczyła się pani?

~ Raczej znudziłam się siedzeniem. Przej­

rzałam w szystkie pism a i chyba jedną zna­

lazłam rzecz ciekawą: ogłoszenie konkursu na powieść. Takie rzeczy lubię, bo ciekawa jestem szalenie, kto otrzyma pierwsza na­

grodę.

Zamilkła. Może nie chciała powiedzieć za dużo, a może poprostu wszystko już wypo­

wiedziała.

W stała z fotela i podeszła do okna.

— Zdaje się, że idzie ktoś do pana — rzu­

ciła w stronę Andrzeja.

_ Do mnie? — zdziwił się malarz. — Chy­

ba Szeruga'.

W chwilę później wszedł do pokoju Zdzi­

sław Szeruga, dziennikarz z powołania, przedsiębiorczy, biorący życie na serio, a przede wszystkim wielki optymista. Przy­

w itał się bezpretensjonalną prostotą świa- towca, zrzucił z siebie płaszcz i usiadł na krześle.

— W ciąż jeszcze malujesz?

— A ty wciąż jeszcze jesteś cfeiennika- rzem? — zaśmiał się takim samym niepo­

trzebnym pytaniem w odpowiedzi Kryński.—

Przyznasz chyba że taki „obiekt" jak panną Lolita, w arto przenieść na płótno?

Szeruga nic nie odpowiedział. Chwilę w m ilczeniu zapalał papierosa, potem ode­

zw ał się wolno, wolniej, niż było potrzeba:

_•— Jestem pewny, że ten obraz przyniesie ci upragnioną sławę.

— Czyżby?

— W łaściw ie • nie obraz t— ciągnął dalej dziennikarz, bynajm niej nie zw racając uwagi na podnieconego Andrzeja, — ale modelka.

Z kolei poruszyła się na fotelu Lolita.

— Czy to m oja zasługa, że pan Kryński ma talent?

— N ie !. . . nie! — śmiał się szczerze Sze­

ruga. — Mówiąc między nami, to Andrzej nie ma specjalnie wybitnego talentu, ale ten Jednak obraz, ja k można sądzić ju ż teraz, udał mu się specjalnie.

Nagle Szeruga zmienił temat,, zw racając się do Andrzeja:

Poślesz na. konkurs „Zachęty". Pierw­

sza, przynajm niej druga nagroda murowana.

A my, panno Lolito, o ile pani nie m a nic przeciw temu, zostawim y tego m alarzynę samego.

Śm iejąc się, opuścili pokój. Skoro jednak znaleźli się na ulicy, Lolita wyciągnęła swą zgrabną rączkę, mówiąc:

Ju ż muszę iść . . . Nie mam czasu . . . . Może jednak . . . przejdziem y się.

Długo nalegał, aż w reszcie zgodziła się.

Szła sm utna .zamyślona, nie zw racając uwa­

gi na to, co mówił do niej Szeruga.

Dlaczego pani tak smutna? :— spojrzał jej w oczy.

Uśmiechnęła się blado.

— Ja? Chyba zamyślona. :

— Albo zakochana . . .

—• Może! — rzuciła.

Nagle zaczęła mówić cicho, cichuteńko.

Sama się dziwiła, dlaczego przed-praw ie ob­

cym człowiekiem opowiada takie historie, słowa jednak płynęły niepowstrzym aną falą:

— Ja jestem zagadką nieprzeniknioną. Bo ja wiem. Zycie mnie taką uczyniło nie dla pieniędzy, nie dla jakich innych urojeń. Po prostu tak już być musiało. M atka winna?

Nie, to była je j fantazja, czy postanowienie, uzasadnione bądź có bądź na pewno. Gdyby ona wiedziała, cofnęłaby na pewno swe sło­

wa, wyrzeczone przed śmiercią, zmieniłaby tę fatalną decyzję. Dziś jednak już za późno.

Za to jestem gnana, jak ptak bez gniazda, tęskniąc za tym, co ma tylu, tylu ludzi. Tylko ja mieć nie mogę, bo m n ie __nie wolno.

1 dlatego jestem inna.

**■* Co pani? — Schylił się, aby ją podtrzy­

mać, bo chw iała się na nogach.

TC-CM

— Nic już, nic! — O panow ała się. — To tylko ta głupia tęsknota za tym, co mi jest z a k az an e. . .

Spojrzała n a niego i nim zdołał uświado­

mić sobie, co się stało, była już daleko, zni­

kała w tłumie.

Powlókł się do domu wolno, zatopiony w najróżniejszych myślach. Szedł ulicą nie­

my na zgiełk, na ruch pędzących samocho­

dów, potrącał co chwilę przechodniów.

- p Dlaczego ona ta k ? . . . Dlaczego ode­

szła? . . . Czyżbym ja? . . . Przecie ja ją ko­

cham.

Jakaś myśl błyskawiczna przeleciała przez mózg, jakaś myśl nieskohkretyzowana może olśniła go, oślepiła, ja k światło neonów i za­

trzym ała na miejscu. Potem znów szedł da­

lej, ale już szybciej, o w iele szybciej.

— Dziś napiszę pierw szy rozdział. Muszę napisać na taki właśnie temat.

— Za dw a m iesiące zamknięcie konkursu, więc jeszcze zdążę. A Lolita . . . Jest nadal dla mnie zagadką.

Lolita była w tedy małą dziewczynką, gdy um arła je j m atka. W granatowym m undurku gimnazjalnym stała przy trumnie, n ie zdając sobie jako 12-letnie dziecko sprawy z ogro­

mu wypadku. Jedno utkw iło jej w pamięci i szło jak cień potw ora przez dotychczasowe życie. N ajpierw nie pojm owała znaczenia dziwnego zadania um ierającej matki, lecz gdy skończyła la t szesnaście i pokochała po raz pierwszy, tam te słowa stały się jasne d la niej aż nadto. I nagle przed je j wyma­

rzoną w snach o miłości przyszłością, sta­

nęła zapora nie do pokonania. Gdyby chcia­

ła sprzeciwić się woli matki, w tedy mogła by przejść rubikon, by stanąć tam, gdzie byli wszyscy szczęśliwi ludzie. Lecz dla niej sło­

wa m atki były święte.

leśne, ja k długo nie w iedziała co to je st miłość.

I po co m atka w ogóle w ypow iedziała ta ­ kie słowa?

Znajdziesz szczęście, jeżeli tak i męż­

czyzna stanie się twoim mężem.

Szeruga już uspokojony usiadł przy biur­

ku. Zapalił papierosa, zaciągnął się w onnym dymem, chwilę zadumał się, ująw szy pióro w rękę. Potem zaczął pisać. Drobne litery układały się w słowa, karne szeregi zdań całych m ieściły w sobie wszystko, co serce

;tego, który je kreślił. I były m u posłuszne.

W ciszy pokoju przeryw anej jękiem starego zegara rozlegał się spotęgow any zgrzyt pió­

ra suwanego po papierze. Dym papierosa błękitnawą chm urą płynął w górę, pod su­

fitem układał się w zwichrzone kłęby, jakby przyglądając się zamyśleniu poety.

W skazówka zegara posuw ała się wolno;

w m iarę jak gromadziły się plutony zdań, spieszyła się coraz bardziej. Czasami za­

zgrzytał mechanizm, wydzwonił w kilku uderzeniach godzinę i szedł dalej od kreski do kreski po drabinie’ czasu.

Szeruga na to nie zw racał uwagi. W ygrze­

byw ał z utajonej świadomości myśli i atra ­ mentem rozlewał je po papierze.

Dziwna to była powieść. N ie tylko dziw­

na, ale po prostu nieprawdopodobna, fanta­

styczna. Może do tej fantastyczności tak się zapalił poeta i z takim rozmachem rzucał sw e myśli w różańcu słów. Może dlatego, że .była to,, miała być p o w ieść. . . wyśniona.

W śnie dziwnym widział jej treść całą i sen ten teraz opisywał.

Zdawało mu się, że dokoła rozsiadły się postacie, które dopraszały się, aby wziąć udział w akcji. Przy oknie przykucnęła m ałą

n

oce

Już gwiazdy źłote ciemny wszechświat zdobią, Kładą się cienie fioletów na niebie,

Na wodach rzeki łódka się kolebie A w niej ja z tobą . . .

Ileż to razy byliśmy we dwoje,

Sami --- w księżyca oblicze wpatrzeni, A ponad nami, w granatach przestrzeni, Gwiazd złotych ro je . . .

Milczenie było serc naszych rozmową,

Nieskończoną symfonią wśród gwiezdnego pyłu, Wtedy dla marzeń stał się wszechświat cały Złotą osnową.

Więc płyńmy znowu w nieskończone dale, Sami —>--- w oblicze księżyca wpatrzeni, A ży d a nasze w granatach przestrzeni Niech niosą fa le __

Śliwiński

I

Pamiętaj, — mówiła w tedy słabym gło­

sem, odpoczywając często, — pam iętaj m oje słow a na życie całe. I pam iętaj, że jeśli sprze­

ciwisz się mej woli, moim ostatnim słowom, zza grobu cię w yklnę. J a nie byłam szczę­

śliwa, moje życie było dla mnie nieprzer­

wanym pasmem .cierpień. Dziś mogę ci po­

wiedzieć wszystko, dziś, kiedy godziny moje są policzone i kiedy ty możesz zrozumieć.

Lolita natężyła uwagę, aby wszystko dob­

rze zapamiętać. A m atka opowiedziała jej...

historię sw ej pierw szej miłości. Jej, dziecku.

Pokochała po raz, pierw szy — i stara bajka życia — wyszła za mąż. Była szczęśliwa, bez wątpienia, lecz nie długo. Andrzej, ojciec Lolity, zmarł w dniu, kiedy otrzym ał pierw ­ szą nagrodę za powieść.

-— Pamiętaj, mówiła staruszka, — ten tylko będzie twoim mężem, kto historię na­

szą i mego testam entu, k tóry przekazuję to­

bie, opisze w powieści i za nią otrzym a pierw ­ szą nagrodę.

Dziwny testam ent. Lecz, czy w życiu mo­

że zdążyć się coś podobnego? To absurd n aj­

większy. Kto może znać historię ich życia?

A powiedzieć kom u je j nie wolno. W ię c . . . W ięc od razu w yrw ać z serca wszelką n a­

dzieję szczęścia. Tak długo było to bezbo-

dziewczynka tak bardzo podobna do niej, do Lolity. Te same oczy, św iecące ja k pró-

‘myk poranku, te same usta, płatki purpuro­

w ej róży.

A tam znów inni i inni. Tyle osób, ty le zdarzeń i takich dziw n y ch . . .

Z westchnieniem odłożył pióro, skończyw­

szy pierwszy rozdział. Przeczytał zapisane kartki. Był zadowolony.

Zegar zachłysnął się i w ypluł czw artą go­

dzinę po północy sennie, tak sennie, cicho...

Lolita w yjechała. O tym dowiedział się Szeruga od Andrzeja.

W czoraj powiedziała, że w yjeżdża wie­

czorem. O statni raz p o z o w a ła .. .

Nie powiedziała słowa naw et, nie poże­

gnała się.

Dlaczego m iałaby się żegnać z nim? Był przecie dla niej tylko przygodnym znajo­

mym, przed.którym p arta może zw ykłą po­

zą, czy serdecznością, otworzyła serce na chwilę, powiedziała parę oderw anych m yśli dlatego tylko, że powiedzieć je m usiała ko­

mukolwiek.

A czym ona była dla niego, czym być mo­

gła? To pytanie zadał sobie i dziś bardziej niż kiedykolw iek uświadomił sobie, że ją kocha. I kocha nie dla je j piękności, nie dla­

tego, że była oryginalną kobietą, ale że była sobą, Lolitą. Kocha ją, chociaż cdeszła. by może nie wrócić, chociaż nie w iedziała o je ­ go miłości. N ie napisała, nie powiedziałd mu o swym odjeżdzie.

W pierwszym zdenerw ow aniu, gdy wrócił do domu, chciał podrzeć napisane dotąd roz- działy powieści, chciał zniszczyć wszystko, co przypom inało ją. A przecież chw ycił za pióro, rozłożył papier i . . . pisał.

Lolita szła miedzą w ciśniętą m iędzy roz-1 śpiew ane szumem cichym żyta. Dziwnie za­

myślona, w patrzona szeroko rozwartym i oczami przed siebie, nie zw racała uw agi ani 1 n a k łaniające się przed nią jednostajnym i pokłonam i zboża, ani n a św iergot ptaków, któ re przelatując nad jej głową, ja k kam ie­

n ie wyrzucone z procy, pośw istyw ały we- j soło.

Ból przysłonił w szystko ciem ną płachtą smutku. Znów wpoprzek drogi stan ął testa­

m ent m atki, znów zaw arła się bram a szczę­

ścia, je j szczęścia.

Złamać go — dziwny, paradoksalny testa­

ment. To znaczy, zła'mać słow a m atki, które dla niej są święte.

Dlaczego spotkała Zdzisława na drodze swego życia? G dyby go nie znała, m iałaby spokój, n ie potrzebow ałaby toczyć te j walki wew nętrznej, któ ra je st taka trudna, taka tr u d n a __

*

M ijają dni. Szeruga pisze zawzięcie swą powieść, któ rej pom ysł urodził się w e śnie.

Dziwny, sźaleńczy pomysł, tak jak szaleń­

cza je st miłość jego do Lolity.

Skończył, posłał na konkurs i czekał. Cze­

k ał bez większej nadziei, zdając sobie spra­

wę z bezsensownej fantastyczności całego utworu. O Lolicie nie w iedział nic od czasu, kiedy w yjechała. Nie m iał o niej najm niej­

szej wiadomości. Chyba już je j n ie spotka w życiu, tak ja k spotkać nie m ożna tego sa­

mego dnia, przeżytego kiedyś.

W ięc w łaściw ie skończyła się bajka.

Pewnego dnia Szeruga w yczytał w gaze­

cie o term inie rozstrzygnięcia konkursu, ua k tó ry m ieli staw ić się w szyscy uczestnicy.

No w ięc •— p ó jd z ie . . . N ie ma w łaściw ie po- | có, lecz o sta te czn ie. . . Gdy się popełni ja ­ kieś wariactwo, trzeba znieść skutki.

O Lolicie wciąż myślał, pieszcząc w sercu : nadzieję, że spotka ją kiedyś i w tedy powie | jej, że ją kocha, kocha najw iększą, szaleńczą I miłością.

Sala zapełniona po brzegi. Kilku znaj o- !!

mych powieści pisarzy, dziennikarzy, .poza t tym szary tłum ludzi bez nazwisk, ludzi nie- !!

znanych, zwykłych.

Przy Szerudze je st w olne m iejsce — ostat- ; nie w olne miejsce. W idocznie nie m a już takiego półgłówka, jak on, Zdzisław i tamci, * łudzący się, że pierw sza n a g ro d a . . . itd. W ła- : ściwie to ciekawe, kto ją otrzyma.

Szeruga nie zwracał uwagi na rozgwarzo- i n y tłum, opuścił głowę nisko i m y ś li. . . Mo- i że marzy . . . Dlaczego pokochał Lolitę? Je st i ona przecie taką kobietą, jak inne. Może ma piękne o c z y . . . może . . .

Ktoś usiadł przy Zdzisławie. N iezadowo­

lon y , że mu zakłócają spokój, uniósł głowę.

— P an i?. . .

Tak, to nie ulegało wątpliwości. Uśmiech- i nęła się do niego Lolita, ta Lolita, któ ra przed I kilkom a m iesiącami w yjechała tajem niczo. 1

— 'Pani tutaj?

— Tak, to ja! — potw ierdziła spokojnie, rozchylając u sta w uśmiechu.

Podała Szerudze rękę na powitanie.

— Gdzie pani była? Dlaczego tak nagle?

Dlaczego ja nie wiedziałem o pani wyjeż- dzie?

P atrzyły n a niego szare, zamyślone oczy.

— Czy w ysłał pan powieść na konkurs? — 'w y szep tała , nie odpow iadając na pytania.

— Tak! Dziwna, głupia, bez sensu powieść.

I najciekaw sze, że nagrodzone powieści od­

bite zostały w tysiącu egzem plarzy. Dziś do­

wiemy się, któ re . . .

W tej samej chwili uciszyło się na sali.

Rozpoczęło się posiedzenie.

Ktoś długo przemawiał, entuzjazm ując się z odkrycia now ych talentów, ktoś dowodził, że nasza beletrystyka m a przyszłość przed sobą, aż w reszcie. pTezes uroczystym , za bar­

dzo może uroczystym głosem zaczął mówić:

— Pierwszą nagrodę otrzym ała powieść napisana z widocznym talentem i rozmachem, pod tytułem : „Dlaczego" przez pana Zdzi­

sław a Szerugę.

Szeruga czuł, że się rumieni, gdy wśród' oklasków wyszedł, aby otrzym ać nagrodę 10 000 złotych i dziesięć egzem plarzy w y­

drukow anej powieści.

— N iech pan pokaże!

Lolita w yrw ała po prostu książkę z rąk | Zdzisława i zaczęła przerzucać nerwowo ; i kartki.

Tak . . . to ta . . . — wyszeptała.

— D rugą nagrodą odznaczyliśm y powieść « pod tytułem : „Mój jedyny" pani Lolity Wie- s rynówny.

W ię c . : .

O na też pisze . . . Ona . . . A on nic nie wie- | dział.

*-

— Kto by pomyślał, że tak i dziwny testa- # | stam ent może być spełniony — mówiła Loli- | * ta. — M atka zawsze twierdziła, że tak, jak je j pierwsza nagroda przyniosła sm utek i łzy, <

tak mnie przyniesie radość.

— I przyniosła roześmiane, radosne szczę- i * ście.

— C ie b ie . . . Zdzich ....

Te-Em. 1 ■

i

(6)

[ ^ łr a c lt ma wielkie oczy.*/'

* W ielokrotnie zaobserw ow ane pośród ludzi Wszelkich kategorii w szelkich uzdolnień, na- kow o stw ierdzone i badaniam i usankcjono­

wane dow ody odruchow ego a przemożnego 'eku ©władającego nam i nagle z śmiesznych

iejed n o k ro tn ie przyczyn, ciągle przed oczy jam staw iają słuszność zacytow anego w ty­

lnie przysłow ia.

» Moc 'Wypadków tego rodzaju ze swych

;%ieżek życia pam iętam y sami, w ielu byliśm y iaocznym i świadkami, o może w iększej je ­

ż c ie ilości słyszeliśmy.

',\ Dla dokom pletow ania te j dziedziny bądź Jo bądź ciekaw ych zjaw isk w łaściw ych na-

u rze ludzkiej opowiem y o autentycznych iwóćh w ydarzeniach, poprzedzając je ma­

kabrycznym a jednak rów nie prawdziwym i listoriam i strachu, będącego w efekcie tra­

gicznym finałem nadszarpnięcia nerwów.

' Zam ożny obyw atel w J., znany z dowcipu,

■owialności i hum oru „non p lus ultra", kpiarz k aw alarz czystej wody, na im ieninowej li- ja c ji w gronie rodzinnym poszedł o zakład k jednym z uczestników fety, że właśnie

.strach m a w ielkie oczy" w istocie.

' Rada w rad ę postanow iono udowodnić gro- iu gości, że dla nieistniejącego niebezpie- rzeństwa można „oblać się zimnym potem".

| W ezw ano tedy baw iącego u ekonom a w go­

ścinie krew niaka tegoż studenta praw , gry-

\ mającego na gitarze dość biegle, rzekomo dla N abawienia tow arzystw a.

ii N iepodejrzew ający niczego student, za­

ch w y c o n y okazją popisania się przed dzie- izicem i jego kom panam i sw ą um iejętnością, .jjaw ił się natychm iast z instrum entem . Za Uprzednim uw iadom ieniem w esołej kom panii Skierował solenizant rozmowę po-paru ode­

b ran y c h utw orach na tem at kom unikow ania jię zaśw iatów z żywymi, opow iadając ad hoc skomponowane „w ypadki" z tej m aterii. Roż­

now a na tak osobliwy tem at, w noc, gdy głucho było już w starym dworze, m usiała

n atu ra m ie wywrzeć wrażenie na niepoaej- rzewającym kaw ału studencie:

Dochodziła północ, kiedy zaczęto żegnać się, życząc sobie wzajem nie dobrej nocy, boć goście nocow ali pod dachem jow ialnego so­

lenizanta.

Studentow i zaproponowano również spo­

czynek w e dworze niby dlatego,/by nie bu- ; dził późną nocą domowników, w racając.

M iano go ulokować w praw ie ''pustym, du­

żym salonie, do którego przylegał tak zwany

„pokój gościnny".

U przejm y gospodarz pozostał chwilę je ­ szcze po rozejściu się gości do sw ych poko­

jów ze studentem , w ypytując o to i owo, b y dać czas odeszlym do ukrycia się w owym

„gościnnym ".

Życząc nareszcie i jem u „m iłych snów”, podał dziedzic dłoń gitarzyście, dodając niby żartem na odchodnym, by przypadkiem o 12 godz. nie popatrzył w lustro, bo lubią się w tak ą słotną noc ukazyw ać w starych zw ier­

ciadłach duchy.

S tudent w zdrygnął się mimo woli oddając uścisk ręki, ale w ypadało iść na zaproszenie spać.

Przez ledwo uchylone drzwi „gościnnego"

patrzono tym czasem jak to się student, osłu­

chany o widmach i upiorach, zlęknie.

Po chwili wszedł do salonu w yczekiw any, a pierw sze jego spojrzenie m usiało nieodzow­

nie paść w starośw ieckie w eneckie lustro w iszące n a ścianie na w prost drzwi którym i wszedł, przed którym na konsolce paliły się dw ie świece, po każdej stronie jedna, dla ośw ietlenia pokoju. Obok stała posłana oto­

m ana. W lustrze odbijały się co tylko do­

m knięte przez weszłego studenta podwoje.

Gdy rzucił okiem w lustrzaną taflę szkła, zobaczył nagle jak odbite w zw ierciadle drzwi powoli uchylają się, a na tle ciemnego k o ry tarza sta je w progu biała,’ w ysoka po­

stać, podnosząca rękę. W tym samym mo­

m encie lichtarz z lewej- strony drgnął, a ze­

sunąwszy się z m arm uru upadł z brzękiem na ziemię, pow odując zagaśnięcie świecy.

S tudent krzyknął przeraźliw ie i ja k stał, runął na posadzkę, w ypuszczając z dłoni gi­

tarę, kładacą się z jękiem strun obok.

Ł wiwaiam i w ypauu z goacuuiegu pu&uju obserw atorzy tej sceny, ale w net spoważnia­

ły roześm iane tw arze i troska zasępiła czoła:

student nie żył.

O kropną trw ogą rozw arte źrenice świad­

czyły aż nadto o w ygranym przez dowcip­

nego dziedzica zakładzie, że „strach m a w iel­

kie oczy".

Odwiązano czarną nitkę*- od lichtarza, bie­

gnącą do pokoju obserwacyjnego, zabrano z progu zrzucone przez „ducha" prześciera­

dło. A le młodego życia nie w rócono . . . Udar serca spowodował zgon przerażonego studenta.

W ypadek ter'az inny:

Sugestia niebezpieczeństwa spowodowała u tra tę mowy. O to parobczaki ze wsi K. po­

stanow ili napęc&ić strachu okrutnem u za- w adiace i „bitnikowi", co w szystkie dziewu­

chy n a 3 m ile za sw oje uw ażał i ani dostą­

pić do nich nie dał. Nocą, gdy w racał z jed­

nej ze sw ych sielankowych w ypraw, nagle pod krzyżem, na rozstaju, Wedle stawu, w y­

skoczył z row u „Kusy" ziejąc ogniem z py­

ska i w ym achując widłami ją gnać za rzuca­

jącym się do ucieczki bohaterem . Jeszcze dwa susy, jeszcze jeden i __ parobczak nasz pada na gościniec ja k długi, „bo m u cosi nogi ucapiło", a w tym Samym momencie d aje się słyszeć potężny huk i diabeł, co już sięgał po leżącego znika, jeno dym unosi się k u gałęziom wierzb przydrożnych.

Głupi żart udał się. Niedopalona zapałka czy żarzący się węgiel w zębach um orusa­

nego sadzą w yrostka z widłami w garści i ogonem ze słom ianej splotki, rozciągnięty w poprzek drogi od w ierzby do w ierzby drUt czy postronek, garnek prochu, co to na No­

wy Rok i na dożynki do strzelaniny używ a­

ny bywa — ot, cały strach!

Mowa gdzieś podziała s i ę . . . Choć wró­

ciła po jakim ś czasie, zostało na zawsze ją ­ kanie się, a Adonis w iejski stracił na sław ie i mirze u M aryn czy Kasiek, bo miał odtąd przecie „kluski w gębie i wadziło mu w ga­

daniu".

A oto nadm ienione na początku dw a cha­

rakterystyczne zdarzenia, głośne, bardzo w latach 90-tych ub. Wieku, opisane zrazu

w ,7Dicn yucmc r. ruł vi*gu, pu m lu itu .ic uw*' , >i stąpnie wówczas przez prasę europejską.

Młody lekarz paryski, Perrin, zapow iada­

jąca się sława, zm arł po 12 m iesiącach obłą­

kania w szpitalu św. A nny w nadsekw ańskiej ■*

stolicy. Przed zgonem najstraszliw sza egzal­

tacja i furie czyniły go najbardziej dozoru potrzebującym pensjonariuszem Zakładu.

Pomimo nieukończonych jeszcze lat trzy­

dziestu zm arł osiw iały kom pletnie, a tajem ­ nica jego w ariacji i zgonu przedw czesnego, wyszła wówczas na jaw . Jakiż dziecinny po­

wód nieszczęścia! A le . . . strach m a w ielkie oczy!

W pierw szych dniach grudnia 1874 r. zaj­

mował Perrin stanow isko p reparatora przy kursach anatom icznych doktora D.

Dnia pewnego, wczesnym rankiem przy­

był do prosektorium szkolnego celem dokoń­

czenia dyssekcji zwłok, rozpoczętej dnia po­

przedniego. W sali prosektoryjnej zimno by- * ło przejm ujące, ponieważ dopiero zapalono w piecu. M rok w dyssektorium jeszcze głę­

boki. Młody lekarz ubiera biały zatem far­

tuch, w yjm uje skalpel i . . . nagle słyszy za plecami, w kierunku trupa, głuchy odgłos.

O dw faea się żywo — cisza. N ic nie tłu­

maczy zmilkłego odgłosu. A le zaintrygow a­

nie i podrażnienie nerw ów zostało.

Trup znajduje się w postaw ie — ja k ą na­

dano mu w czoraj: siedzącej, z lekko wznie­

sionym nad głową ramieniem, zm arzniętym na „kość".

Perrin zbliża się, dotyka skalpelem zw łok i oto ręk a sama opada, uderzając w tw arz pochylonego operatora. _

Dr P errin krzyknął straszliwie i uciekł.

W dwie godziny potem był już umieszczony w zakładzie dla obłąkanych. Gdyby nie roz­

grzew ająca się sala, ram ię zwłok nieopadło- by skutkiem rozprężenia. Tymczasem . . .

Tak opisano powyższy w ypadek w „Bien Public” w r. 1875.

I jeszcze jed en przykład strachu, co m a w ielkie oczy:

W roku 1873 podaje „C ourier de Bresil”, że synek pewnego artysty, nadzwyczaj mu­

zycznie uzdolniony, w dziesiątym roku życia

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau. Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 lei, 213-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

Vasenbl

Zwłaszcza przed uprawi­

aniem sportów i gier stopy muszą być suche i od­

porne I Osiągniesz to w sposób niezawodny przez wcieranie

-pudru do nóg

Twoja bielizno będzie

Ci za to w d zięczn a!

O d d ział filatelistyczny f i r m y

(kopno — sprzeda! — zamiana) przybory, albumy, wkładniki.

Cennik gratis.

B iu ra : Kraków, Stolarska t , I p.

T a l. 220-42.

Otwarte od g . 7.30 do 15-tej.

NOW OCZESNE PAROWE

Z A K Ł A D Y W U L K A N I Z A C Y J N E

„G W A R A K C J A '

wł. FR . K O Ś C I A N E K Warszawa, ul. Książęca 19

tel. 9-31-64

M EB LE

K U C H E N N E I PO K O JO W E

poleca:

M a g a z y n k k a k 6 w Starowiślna 79

Br. a«L leopali GUTOW SKI SUmimnijtzM Winzm, Jarawii 35 P t. 2—L w lanakj Trłtaka 2. 1. 12—2

A k u s z e r k a

M. W Ó JC IK W • r s z a w a

Złota 8 m 4

tel. 64-824

anmr jasnowidz

w izjo n er farann. Wa 41-2

ia iitm ] s lia y a r i a n Ł fo jn M i, tnoritó. Ib atialt-

ujduinmif (dagwif)

straty, wypadki, (astm- itaia) kradilcŻT (*y- iuyma) przyjeaja asa-

kHdt 4—6

m K a r i e r z e P o l s k i m

PRACOWNIA w y k o n u j e

E

PROTEZY kończyn.

APARATY ortoped.

GORSETY ortoped.

WKŁADKI ortoped.

PASY LECZNICZE i PRZEPUKLINOWE

Z. LACH O W ICZ Warszawa

1L

TeL 701-01

E D N O Ś

O g ł a s z a j s i ę w I l u s t r o w a n y

Z OBROTU CZEKOWEGO

i o s z e z C I O

orzysłaj

Na Bo^a! Przerież nić wszy­

stko razem dojednaj balii!

Przed prnnie w posegreguj b ie lizn * n a trzy grupy. Jak właściwie postępować z bie­

liznę przy praniu poucza ..ABC p ra n ia " . Broszuro ta zawiera wiele cennych i bardzo na czasie wskazówek. Przeczytaj jq uważnie

i postępuj według jej rad.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Coraz częściej perlisty szron pokrywa rankami hale alpejskie, gdzie zaczynają się już przygotowania do powrotu w doliny.. Już m inęły tygodnie beztroskiego, pełnego

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i

stycyzmu, dnia tego czuł się -wyjątkowo