• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 32 (8 sierpnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 32 (8 sierpnia 1943)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

'wajamiijia

Powyżej:

Ładowanie bomb przed startem, a potem . . . '

Na prawO:

i . . jeszcze ostatnie szcze­

gółow e sprawdzenie ma­

szyny I bombowiec goto­

wy do lotu.

Żołnierze japońscy oglądają zestrzelony samolot brytyjski.

Japońscy strzelcy podczas walki w południowych Chinach.

(3)

F o l: W tłzleben i Peters 5 Archiwum I Transocean

Na lewo:

PRZED ROZŻARZONYM PIECEM

Robotnik szklarski zajęły jest wymieszaniem masy, z które]

wytapia się materiał mozai­

kowy.

R.; . | Nadchodzi era chrzęścijanizmu, a z nią, w epoce wczesno­

chrześcijańskiej mozaika służy do w yrażania nowych j| pojęć symboliczno - religijnych. Kościoły i katakumby S g r 4rzymskie przechowały liczne z a b y t k i tego rodzaju.

Bizancjum nadało mozaikom odmienny od innych ' s a- charakter, bo wprowadziło jako m ateriał dla v»' ~|s*< arty sty kostki pozłacane jednostronnie, co uwydatniło swoisty styl wschodniego przepy- WUj.... chu w ogromnych powierzchniach takimi mo- jfr" zaikami wykładanych. Sztuka mozaikowa w tej M odmianie nosi rys hieratyczności, dostojeń- C T T jr K . stwa, rys sakralny. Złotem mozaiki w ykładane f c ł S fcflJK ■ kopuły, sklepienia, łuki, absydy, tworzą jedyne P P * . W w swym rodzaju efekty św ietlne i działają na . S Ę widza fascynująco. Głównym figuryzmem tych mozaik są osoby Chrystusa i M atki Bożej, by- I l i w ają też sceny ze Starego Testamentu. Rozkwit S k , wspaniałej tej sztuki przypada na wiek VI i VII, 5 | , a kościoły w Konstantynopolu, Rawenfiie i Rzy-

t

* mie są skarbnicami dzieł tego rodzaju. W iek X L i XII w Italii w zoruje się na bizantyńskiej sztuce mozaikowej, tworząc istne cuda w tej dijedzinie w kościołach św. M arka.

m i G w W enecji i katedrach Cefalu i S f V. W ii M onreale na S y c y 1 i i.

W iek XIII, to częściowe F ł Ł wyzwolenie się mozaiki W B P j w ło sk fejz p o d w p ły -

f i w u Bizancjum, a je j / Na prawo:

ZABYTEK KULTURY POMPEJARCZYKOW W wykopaliskach pompę ja ń- skich odnaleziono łę prze­

piękną, olbrzymią fontannę, przedstawioną tu w minia­

turze.

m y * O P O D m o z a a i k i 1 I * y* ? T k. p w y so w u je swój szkic na kartonie

| I w wielkości naturalnej, w której dzieło ma powstać.

IW kole:

I ™ V ® “ 5* ŁW A P • « A M I D A f Oto skład wszystkich odcieni kamyczków. Służy on / ™ łatwiejszego doboru potrzebnych barw.

/Poniżej:

S K Ł A D A N I E O B R A Z O W Żmudna praca, wymagająca dobrego wzroku, smaku

estetycznego i zgrabności.

W kole:

JEDNO SPOJRZENIE W GŁĄB HUTY SZKLANEJ Materiał mozaikowy przetapia się przy 1300“ C z piasku czystego, węglanów niektórych metali i ługów w płytki wielkości talerza o grubości około

1 cm.

Na prawo:

W M A G A Z Y N I E S Z K L A R S K I M Tu przecina się płytki z masy mozaikowej przy po­

mocy d i a m e n t u n a m a ł e k w a d r a c i k i . Poniżej:

D A L S Z A F A Z A PR Z Y GOT OWA WCZ A Inny robotnik przełamuje przy pomocy młotka dia­

mentem znaczone miej­

sca na płytkach. Na tym kończy się p r a c a I przygotowawcza ma­

teriału mozaikowego.

za czasów Sulli.

| B . . Tu n a początka XVIII A m

wieku pow staje też słynna / 1 szkoła mozaikowa Piotra Paolo # M Christophoris, konkurująca z zaawanso- I W w aną od XV stulecia drzewną mozaiką mi- I W strzów tej m iary co Brunełleschi i Majano, zwa- I ną po włosku „Tarsia", z francuska zaś „Mar- I queterie". Florentyński sposób robót mozaikowych I był odmiennym od rzymskiego. Tutaj mianowicie po ułożeniu wzoru na podłożu kitowym, ściskano mo- I I zaikę żelazną obręczą, skutkiem czego znikały szparki między kostkami mozaiki, cały zaś obraz czy wzór pole- ! ■ wano potem n a powierzchni. Jako sztuka starożytności, ! ■ udoskonalona jpż bardzo w epoce hellenistycznej przed- M stawiała w pomysłach twórczych m otywy zwierzęce, m artwą

naturę i obrazki rodzajowe. Hellenizm przydał mozaice w artość obrazową, czego najwspanialszym wzorem z tej V I

epoki jest słynna „Bitwa Aleksandra W ielkiego". \ Epoka cesarstwa, to rozwój sztuki mozaikowej \ jako ulubionej dekoracji pałaców, willi, term,

° czym dobitnie świadczą wykopaliska dawnych prowincyj r z y m s k i c h ,

° A N I E C A Ł O Ś C I

* obrazy składa się z części: osobno ornamenty i właściwy obraz.

(4)

Na lewo: Z naukowy do­

kładnością przedstawił nam malarz XIX. wieku scenę ze średniowie­

cza. Z odrobiną sen­

tymentalizmu spo- . gląda matka przy

\ kolebce swego f t \ dziecka w nie- f lk \ p r z e n i k n i o n ą H « \ dal.

Na prawo: Bar- dziej ożywiony jesł obraz pochodzący z XVIII.

wieku. Lekarz siedzi przy łóżku chorego dziecka. Nie tylko ruchy ludzi, ale również i każdy szczegół w pokoju jesł wiernie oddany, przebija na- weł pierwiastek humorystyczny.

Poniżej: Cechą charakterystyczną dla sztuki XVIII.

wieku jesł reprezentacja. Zamożna dama z trojgiem dzieci w bogatym i błyskotliwym otoczeniu -— to wymarzony motyw dla mąlarza z epoki późnego baroku.

F o l: W ił ilt b t n i Peters.

Prawdziwa prosłoła jesł cechą isłołną tego obrazu z XVII. wieku. Ze wszystkich przedstawionych na tej

stronie jesł chyba najbardziej naturalnym.

Tu odtworzył aHysła XIX wieku scenę ze swojej wła­

snej epoki. Z tą samą dokładnością z jaką oddał wyraz twarzy matki i dziecka, przedstawił również

otoczenie.

(5)

i*CZ^ma k u p io n y c h słuchaczy Wol- - ho ^ • Malarskiej przesuw ają się kolej-

styczne^'6^ 3116 0*>raz^ z eP°ki impresjoni-

Plria ^ea^owca historii sztuki arty sta rzeź- S WarZ| Stefan .Arpiński, objaśnia istotą tego

; su neS° kierunku w m alarstwie, k tóry wy- i: wa się na pierwszy plan pogardzany w e-

; ce renesansu pejsaż. t

I: w^*^z°wie oglądają obrazy, które malo- I S p s Poct wpływem atm osfery i św iatła są

ar t y s t iem °Ptyc2ne8 ° w rażenia w zroku

! i ba° ^ ^ o k im bowiem studium natury B. Wllych jej refleksów odkryto, że cienie I, s3 neutralnie ciemne, ale przejrzyste.

Nie 06 * 0 PewneJ um iarkowanej światłości.

SC„D,rzeczy wistość zatem i abstrakcja, ale P W i wolnego powietrza, przedstaw ione

E.HAIU

W Mtem widzenia wpływu, jaki na ich tlo n° ^ w yw iera w padające do nich świa-

» tematem im presjonistów i plenery- Nie mieszane w ich obrazach farby, wid^°e w barw ną całość dopiero w oku

> nej Za’ d«ją niezapom niane w rażenie subtel:

Ł ,ł Sry barw, św iateł i cieni.

!ó» t ^ 0wca nie objaśnia samych obra­

ła . wjerdzi on bowiem, że zadaniem dzie- y2r, uki. jest wyw oływ anie artystycznego t e i n a 'S| które odczuw ają adepci sztuki, iii ®?aWcY zarówno odpow iednią dozę wra- fjj0 0sci artystycznej, ja k i tego rodzaju po- Kjj®. .Przygotowania, że potrafią uchwycić

^ poddaw ania się w danej chwili ksji krytycznej.

Ł

f e y sta Arpiński zostaje sam, a raczej nie.

■j.;® s_ię jeszcze modelka, zamieszkująca Rozkłada dekoracje i zbiera kli-

^ ^ r ty s ty , w ręczając mu je na odchodnym.

pfe!J^sta powoli przechodzi gw arne ulice t ^ szareJ pelerynie i szerokim z ron- i Sjig; aPeluszu zadum any i nieuważny na h Jri Przepełnionych ulic, dochodzi do swe- fc ^ e s z k a n ia :

i Pracownię pełną przykry tych rzeźb l « w s z y się siada przy biurku, założo-

^ą^k sięg am i, luźnymi sztycham i i notat- pjj . Półcieniu wieczoru ostro odbija się za-

si6 ^go wyrazistego profilu o rzymskim no- O su n ię te j dolnej wardze i sm ętnie pa- f"p h oczach-

P i^^ażd y m w ykładzie artysta popada w za- Kch ^ z e z y w a twórczość malarzy, będą- K ^fflatem w yświetlań. Emocjonuje się PqŁi®eniuszem, którego tajniki zgłębia tak I |;.5,lnie sam.

ze najwyrazistszą, najbardziej prze- i* *jącą do duszy i najplastyczniej obją- psi:®cł zaklęte piękno sztuki, je st dziedzina K j tWa i rzeźby.

^ j.^ y k a , t— tak, — ale sądzi, że je j ro- -Oddziaływania na słuchaczy wym aga

™nego talentu, znawstwa, czy wrodzo- l ^u ry ipuzycznej. Podczas słuchania

| b |Jer*n, nie można ogarnąć szczegółów da- f f utworu wiążących się w całość.

zbyt krótko i są niezrozumiałe dla

|pj l którzy nie posiadają wspomnianej wy-

« i * altury muzycznej w sensie zrozumienia I form.

1 || 'J^’owanie obrazu czy rzeźby staw ia wi-

■ P ^ z e d faktem dokonanym . Widzi całość.

K napawać ich pięknem dowolnie

|pjg£ ‘ . Może nie zrozumieć myśli twórcy, w n*e znać rodzaju stylu, ale patrząc nań f*' od roćrazy, utrw ala je sobie w pamię-

^^wając na swój sposób sharmonizo- pą» Piękna, barw, treści i kształtów.

K g y k a . poważna jest jak tajem na wiedza K k asty egipskich kapłanów. Je st Eplt X ■ranych. Pozostawia wrażenie nie

^ s > f» a *'zowane żadnym kształtem, wy-

°Per, program owych symfonii i ilu- i W ~aVch tekstem czy obrazami pieśni.

spraw

momencie ‘ arty sta drgnął. Z pod-

°rności w yłania się wspomnienie pew- K ^ o s e n n e g o wieczoru. Taras witi oświe-

*t>ty księżycem, niezapom niane uczucie pod słyszanej pieśni „Dziewczę i śmierć"

etta, — odtwórczyni pani Maria, jeg;o

\ r nka ° ilustracjach do tej pieśni, dy- 0 śmierci, wreszcie zawarcie orygi- H S? Paktu, o powiadom ieniu się o ostat-

* c«wilach życia ówczesnej trójcy.

gorączkowo pochyła się nad tecz- S ^ ^ a te k , i znachodzi lisi, właśnie od ów- fc towarzysza dyskusji o śmierci.

analiza obrazów stanow i specjalne roi i . ■ P° zapoznaniu się z epoką, w któ- v ^ dany artysta.

K , ®QPatrzone audytorium składające się ze

|jja zy różnych płci’ i zawodów, nie poru-, Po w yjęciu ostatniej kliszy.

Ue ^ ^ ity w n ie urządzona pracownia, praw ie i'«Hbi-Wntrum gw arnego miasta, stanow iąca . W kontrast, z przepełnionym i wy-

’n» lokalami rozrywkowymi, daje su- cfiar4k odmiennych w rażeń o abstrakcyjnym Vis W « z e . że to oderw anie się od rzeczy- C SCi Z ja w ia się w milczeniu i niechęt-

^Puszczaniu umiłowanego atelier.

Ifcok ^ tu przecież wybrańcy. Nie wszyscy )(JVv ^ B łę d em uzdolnień, ale czystego umi- oj p a tego piękna, k tó re je st nieodłączne jyrJ e>kich talentów, i które stanow ią tra-

*ultury wieków.

Co^.^liczu tego piękna m aleją spraw y dnia*

|W( ^JUsego, a raczej zabarw ione sumą na- P»lo Wrażeń wyższego rzędu, spadają

^B gP tycznię do rzędu koniecznych, ale nie

przyjaciela panj M arii i jego, Zygmunta W arny.

List nadszedł wczoraj, w chwili, kiedy pan Stefan zajęty był pilnowaniem pakowania rzeźby p. t.: „Narodziny talentu".

Odłożył wówczas pocztę i w roztargnieniu zapomniał:

N erwowo otw ićra dużą kopertę. W yjm uje kilkustronicow y list, zapisany jakby półko- biecym pismem.

Treść brzmi:

Drogi Stefanie!

Wiem, że trudno skłonić Cię do pisa­

nia. Zniechęca mnie to do pisemnegó k o n ­ taktu z Tobą, aczkolwiek wiesz dobrze, jak ufam Twojej przyjaźni.

Tym' razem jednak muszę Cię niepo­

koić i przystępuję ódrazu do rzeczy. Chcę dotrzym ać umowy, którą zawarliśm y trzy lata temu, dzięki inicjatyw ie niezapomnia­

nej dla mnie Marii.

Wiesz, że byłem jej oddanym przyja­

cielem. Mój podziw d la niej i uczucie, obok którego, mimo gorącego pragnienia miłości przechodziła niespostrzeżenie, taie natchnął mnie jednak taką dozą odwagi, aby samorzutnie zagarnąć na wyłączne

wiedziałby? Ja, który z beznadziejnie ukrytą do niej miłością, drżałem, by się z tym nie zdradzić, bo jej zdziwione spoj­

rzenie lub też obojętne, byłoby niepowe­

towanym ciosem dla mnie.

Brzmi to melodramatycznie. W obec faktów. O miłość można walczyć. J a ba­

łem się. To też byłem niezm iernie zasko­

czony jej wyznaniem i osobliwym w y­

razem twarzy, gdy spoglądała na mnie badawczo.

' Nie mogłem ukryć zmieszania. Ja, czło­

wiek nauki, niezaradny w tego rodzaju sytuacjach, uczułem nagle pustkę i żrącą zazdrość o tego szczęśliwca, k tó ry mi od­

biera jedyny promyk radości w życiu.

Nie zdobyłem się na proste zapytanie — Kto on?, — łub n a życzenia z powodu dokonania wyboru.

Milczenie z m ojej strony wyglądało w prost na nieprzyzwoitość.

A Maria? ...Spoważniała. Usiadła i ode­

zwała si^ tak:

— Ciekawe. Czasami cierpliwość w y­

pow iada nagle posłuszeństwo, i napaw a 'dziką odwagą. Czy wiesz? O d lat podobał mi się bardzo ktoś, kto był filarem mego samotnego życia i wykazał takt, subtel­

ność i oddanie w każdej nadarzającej się

Przyjdziesz po mnie na ślicznej szczerozłotej lokomotywie t zabierzesz mnie na długą podróż: na życie szczęśliwe!

We wagonie — kryształowej kołysce — m y dwoje i miłość trzecia będziemy jeździć. . . jeździć . . . p o nieznanym nikomu śioiecie. . . Tęczowe ample rozpłoną naprzekór księżycowym poświatom, a pociąg będzie mknął za księżycem jazdą szaloną i skrzydlatą Pojedziemy z wolnymi rękami: zostawimy ciężkie bagaże bolesnych wspomnień i minionych przesmutnych zdarzeń, a wszystko kupimy nowe na rozUuminouoanych stacjach

Jf

gdzie każda sekunda podróżnych w ogromne szczęście wzbogaca.

Sleepingiem będą mi twe ciepłe ramiona. Najciszej

usnę w nich, zmęczona szczęściem . . . a stukot kół mnie ukołysze.

Przesrebrne taśmy — szyny — które się nigdzie nie kończą powiozą złoty pociąg w krainę twymi oczyma kwitnącą.

Mary A. Hessel

N a p ro ś b y au to rk i za w iad am iam y naszy ch czy teln ik ó w , że p o w ie ić M . A. H essel p . I. , , M e te o ry " k o ń czy d e fi­

nityw nie c z ą i ć III, która j u t w o p raco w an iu .

t t d a k c j t

m oje posiadanie tą subtelną i pełną za- , palu życia istotę.

W idywaliśmy się często. Słuchałem jej zwierzeń, k tó re nie szły równolegle do moich marzeń. Starałem się odpowiadać jej pojęciu o mnie, bezinteresownego przyjaciela i tłumiłem uczucie z pasją abnegata.

Wiesz, że była sama. Dopisywała się nieraz do moich listów do Ciebie, ale krótkie Twoje odpowiedzi w rodzaju ostatniej, — W asza pamięć mnie wzru­

sza, może w krótce zjedziem y się, piszcie jednak, nie zachęcała nas do łamania Twojego spokoju, k tóry w świecie swej sztuki zapomniałeś; że życie poza atelier, podróżami i galeriami obrazów, płynie zgoła inaczej.

M aria co praw da też była adeptką sztu­

ki. Nie zaniechała studiów śpiewu i sa­

m a go uczyła. Je j dźwięczny alt umilał mi często wspólnie spędzane wieczory.

Pewnego razu jednak zjaw iła się z mi­

ną zwycięzcy i obwieściła trium falnie: '

— Odnalazłam siebie. Kochami Czy wiesz co to znaczy? Mój Bożel Ja nie

sytuacji. Bałam się analizować m oje w zra­

stające uczucie, wobec niewzruszonej po­

wagi wybrańca. Oddałam się sztuce o ty ­ le, o ile mogła ona zapełnić m oje pozor­

nie swobodne życie. Czekałam na bodaj najcichszy odzew moich tajnych marzeń.

N ie reagowałam na odgłosy serc innych łudzi, bo nie wierzyłam, że szukają czło­

w ieka i duszy. N ie mogę jednak dłużej milczeć. Chcę wyzwać los lub umrzeć. Co w arta je st w alka z sercem, jeżeli ono po­

konane napaw a nas uczuciem nicości i sa- moudręczenia?

Słuchałem zdumiony. W ięc odczuwa to co ja? Jak aś rozpaczliwa nadzieja tar­

gnęła mną. Spojrzałem wymownie w jej rozpłomienione oczy. I nagle zahaczyły się nasze spojrzenia na długo. Były w nich wyznanie i trwoga.

Drogi Boże! Miłość w codziennym ży­

ciu je st tak deprawowana, a naw et bez­

czeszczona, że człowiek dla którego sta­

nowi świętość, boi się jasno spojrzeć praw dzie w twarz. A praw da wyznania była niezaprzeczona.

Ujęliśmy się za ręce. Z nadm iaru w ra­

żeń słowa, których w prost potok cisnął się nam na usta, zamarły. Ale ta niema chwila szczęścia poruszyła nasze głębie.

Byłem olśniony. M arii oczy napełniły się łzami i z trudem zapytała:

1— Zrozumiałeś?

N astały cudowne dnie. Rozpatrywaliś­

my przeszłość i niedopowiedziane mo­

m enty. Chcieliśmy nadrobić stracony czas.

Pryzm at szczęścia przesłaniał nam szarą rzeczywistość. Żyliśmy odwieczną starą bajką, która odradza każde głębokie istnie­

nie ludzkie, a k tórej na imię — miłość.

Robiliśmy wszystko, aby jak najprędzej być razem.

W ciągu naszych rozmów opowiadała mi M aria dzieje swego udręczonego serca.

Umiała przetworzyć niewyznaną miłość przez filtr sztuki, którą kochała równie mocno, szukała zapomnienia w pracy li­

terackiej tłumacząc powieści niemieckie i francuskie.

Nadchodziły jednak noce ubezwładnia- jące bezsennością i wydobywaniem na jaw utajonego w podświadomości cier­

pienia. W izja um ierającej bez miłości dziewczyny z pieśni Schuberta nachodziła ją naw et we śnie. Ta w alka dała w w y­

niku w adę serca. Każde wzruszenie zmie­

niało jego rytm , a i teraz, gdy przejrze­

liśmy oboje, nadm iar szczęścia ham owany był trw ogą śmierci. Czułem się jakby za­

bójcą. Dręczyła mnie teraz m oja niezde­

cydow ana postawa. A jednak, czy mogłem dawniej nadużyć je j zaufania, widząc w spojrzeniu'ufność dziecka, św ietne opa­

nowanie, rój obojętnie traktow anych wielbicieli i niewzruszoną pogodę ducha?

Dla ludzi biorących fakty życia wprost, je st całkiem norm alny naturalny bieg rzeczy. Ludzie, oddani nauce są przew ra­

żliwieniu na punkcie osobistego szczę­

ścia, żyją bez dogmatu, z wieczną tęskno­

tą niespełnionych marzeń. Boją się ucie­

leśnienia złudy i osiągnięcia najwyższego szczytu, aby nie spadać, lub nie utracić czegoś najdroższego w życiu, co po osią­

gnięciu wydałoby się mniej drogie. My­

ślę, że Ty, kapłan sztuki, zrozumiesz mnie. Je steś także sam.

Nie było w łaściwie przeszkód do ry­

chłego pobrania się. Przez kw estię zebra­

nia potrzebnych dokumentów przebrnę­

liśmy bez trudu. Czas ślubu był w yzna­

czony. W szystko zapowiadało się jak najlepiej. A jednak. Nie przypuszczałem nigdy, że ówczesna rozmowa o śmierci, pozostawi n a niej takie niezatarte pię­

tno. W obliczu zbliżającego się szczęścia, jej chorobliwy lęk przed śm iercią prze­

szedł w manię. Twoją opowieść „Śmierć na urlopie", pam iętała dosłownie. Propo­

now any wówczas przez nią pakt, utrw a­

lił w jej pamięci „Memeńto mori" i nie­

raz wyznawała mi, że w ydaje się jej, ja­

koby niegodną była dostąpić udziału w uczcie życia, bo śmierć przygotuje jej coś specjalnego.

Powiesz.— nerwy. Tak. Niebacznie w ysunięty projekt paktu, przyjęty przez nas humorystycznie, ją opanował i prze­

wrażliwił. Jej nierealny sposób życia po­

budzał wyobraźnię, a późno wyzwolone uczucie miłości bało się odwetu.

I nastąpiło tragiczne rozwiązanie. Nie mogę o tym myśleć spokojnie, choć mi­

nął dość długi okres czasu.

Nasz ślub. Pomyśl. W racaliśm y od ołta­

rza, gdy zaszedł nam drogę ascetycznie w yglądający mnich, o przenikliwym spoj­

rzeniu. Ona drgnęła i mówi:

— Patrz! On spogląda jak śm ierć , M emento mori!

Zasłoniłem jej twarz różami. Ktoś przy­

stąpił do nas. Życzenia, rozradowane . tw arze i ta oszałam iająca atmosfera we­

selnego zam ieszania odwróciła jej uwagę, A potem, widzisz, nie chcę powtarzać się, sytuacje takie opisywano - tysiące razy. Powiem Ci jedno, że to zespolenie tw ardych w ysiłków i zmagań naszego m ęskiego życia, z uosobieniem kobieco­

ści, jakim była M aria, stworzyło mi raj na ziemi. Tylko je j serce. — Nadmiar wzruszeń i co pewien okres czasu powta­

rzający się sen, którego treści ujawnić mi n ie chciała, wyw oływ ały w niej osobliwe stany i osłabienie serca.

Boję się, że ten nie już list, ale pa­

m iętnik obolałego mego serca znuży Cię.

Czuję, że gdybym raz jeszcze wdał się w szczegółowe przeżywanie ostatnich chwil życia Marii, nie skończyłbym listu.

Umarła, jak tw ierdziła z nadmiaru szczęścia, a w edług zdania lekarza, na anewryzm serca. Spokój, którego tak pragnęła, królow ał w ostatnich momen­

tach jej życia.

Przypomniała mi wezwanie z serenady:

„Porzuć, porzuć twe marzenia pójdź, uściśnij mnie . . .

którego nie zrozumiałem, a którego sens objawiła mi ona.

Są kwiaty, które zakw itają raz i więdną.

Poetka mówi:

Leciećbym chciała i nie wrócić więcej, Raz tylko serce uderza goręcej, a połem cisza. Wszystko się prześniło Czym jesłei szczęście? — Mogiłą?

Czy popadam w sentymentalizm?

(6)

Pamiętasz, ja k w nasz postny w ieczór dowodziłem, że niewspółmierność siły przyw iązania i miłości do zrozumienia, że właśnie dla tych, którzy pom arli n a­

stąpił początek szczęścia, pozwala, po­

znać dopiero ogrom bólu osób dotknię­

tych stratą bliskich, i wspominałem w te­

dy o tow arzystw ie eutanazji, nie prze­

czuwając, że tak niedługo będę w łaści­

wym kandydatem sam.

2y cie je st rów naniem o w ielu niew ia­

domych, w ostatecznym wyniku jednak daje zawsze śmierć.

O statnią prośbą M arii było:

— Nie załam się. Przyjdziesz i Ty.

Tak. Chcę w ierzyć, że nastąpił dla niej początek innego szczęścia, i, że to prze­

świadczenie umożliwi m i sam otną dalszą w ędrów kę w świecie. Piszę tylko do Cie­

bie. Jak b y pod wpływem w ew nętrznego nakazu. J e j testam ent niespełniony. Po­

zostaliśm y dw aj, z dewizą „M emento mori".

Odgradzam się od św iata na jakiś czas.

Ty wiesz, gdzie mnie szukać. Proszę Cię jednak, n ie rób tego zbyt szybko.

Twój Zygmunt

W czesny ranek zastał arty stę w pracowni.

Szkicował p ro je k t rzeźby.

N a w yniosłym postum encie stoi zwiewna postać kobieca o rysach M arii, z rozjaśnioną tw arzą, o kilka stopni niżej złam any bólem mężczyzna przybliża się do grupy lekarzy-- badaczy. Zwróceni są oni tw arzą ku dale­

k iej, drobnej postaci śm ierci z kosą, która n a tle fragm entu cm entarza, rozgląda się za ofiarami. T ytuł projektow anej rzeźby: „W al­

k a o życie'-.

Przez szereg tygodni arty sta pracow ał za­

pam iętale. G dy w reszcie w ykonał ostatnie dotknięcie rzeźby, spojrzał zadowolony na sw oje dzieło. Było napraw dę w spaniałe i głę­

bokie w treści. M ieściło w sobie m om enty poruszone w liście Zygm unta: Szczęście M a­

rii w zaśw iatach, trud śmierci, je j wpływ na dotkniętego stratą drogiej osoby człowieka i energię k adry lekarzy, w alczących o przy- dłużenie życia. Pod wpływem ich prostuje się przybity nieszczęściem osam otniony mąż.

jakby w poczuciu solidarności wałki. A rtysta polecił zapakować rzeźbę i dołączył krótki list:

Drogi Zygmuncie!

W myśl Tw ojej prośby uszanowałem ciszę Twego i mego bólu. By dać w yraz pam ięci Tobie i Marii, przesyłam Ci dzieło ostatnich tygodni pt.: „W ałka o ży­

cie". Nie w szystko je st znikome n a świe- cie. Bądź dzielny w te j walce, m ając na uwadze dobro innych. W razie potrzeby licz zawsze n a mnie. N ajw ięcej ucieszyło­

by mnie nasze spotkanie, ale o tym zade­

cyduj Ty sam.

Zawsze oddany Stefan N azajutrz rzeźba została odesłana pod adresem pana Zygmunta.

Dnia 14 m aja 1937 roku podały dzienniki następującą wiadomość:

NIEZWYKŁY ZGO N

Pięć dni tem u poniósł tragiczną śm ierć w jednym z jezior W ileńszczyzny znany ge­

ograf i geolog p. Zygm unt W arna.

W ym ieniony w ybrał się jak corocznie n a dłuższą wycieczkę, tym razem po kraju, na północno-wschodnie kresy. Ja k nam dono­

szą, śp. p. Z. W arna zwiedzał m iędzy innymi niedawno odkryte pogańskie cm entarze z XI w. w okolicy Czemiewicz. N astępnie udał się pieszo na w ycieczkę do jeziora od­

ległego o 18 km. Droga z początku roman­

tyczna, w odległości 4 km od celu była bar­

dzo trudna. Prow adziła bowiem po ściętych i oślizłych od wilgoci drzewach, ułożonych tak w ąsko obok siebie, że szło się w górę.

W pewnym m iejscu p. W arna nadw yrężył sobie nogę, upadłszy między sękate pnie.

Doszedł jednak do w spaniałego jeziora, będącego celem wycieczki. Na m iejscu za­

stał przyholow aną swoistą łódź przy brze­

gu, w którą wsiadł, płynąc po falującej toni, ku rybakom na środku jeziora. N ie m ając specjalnej w praw y w kierow aniu tego ro ­ dzaju łodzią, prowadził ją z trudem ku nie­

znanym uczestnikom rybackiej wyprawy.

N agle pod wpływem potężniejszej fali, łódź zmieniła raptow nie kierunek. P. W arna opadł n a duo i zapew ne pod wpływem bólu

w świeżo nadwyrężonej nodze, wypuścił z rąk wiosła, k tó re odpłynęły. Nim zdążyły przyjść z pomocą obie rybackie łodzie, po­

przednia płynąca bez steru przewróciła się w kręgu silnego wiru i długo trw ały poszu­

kiw ania za zatopionym uczonym. Znaleziono go po dwóch godzinach, nie zdołano jednak doprowadzić do przytomności.

Zm arły odbył wycieczkę sam. Znalezione dokum enty zaw ierały prócz dowodu osobi­

stego i notatek, listy arty sty rzeźbiarza Ste­

fana Arpińskiego, fotografię zmarłej przed 10 laty żony, oraz zdjęcie rzeźby pt. „W alka o życie".

N ależy podkreślić zasługi zmarłego tak w dziedzinie kartografii, ja k i geologii nafto­

wej.

S. p. Zygmunt W arna odznaczał się nie­

skazitelnym charakterem i niezw ykłą praco­

witością. W życiu pryw atnym w ykazyw ał wielkie umiłowanie muzyki. Specjalnie przy­

wiązany był do bawiącego ostatnio zagra­

nicą. arty sty Arpińskiego, z którym pozo­

staw ał w stałym kontakcie.

W obec tego, że po śmierci żony zm arły nie posiadał bliższej rodziny, pogrzeb jego od­

był się na dalekich kresach, n a miejscowym cm entarzu. Zmarły liczył la t 46.

W m yśl pisemnego życzenia, spadkobiercą pozostałych ruchomości zostaje arty sta rzeź­

biarz Arpiński.

N otarialne zawiadom ienie rzeźbiarza Ar­

pińskiego o spadku po śp. Zygmuncie W ar­

nie, nadeszło w 3 dni po zgonie rzeźbiarza w Rzymie. Ja k stw ierdzają świadkowie, ar­

tysta objaw iający ostatnio skłonność do mi­

stycyzmu, dnia tego czuł się -wyjątkowo nie­

realnie. Zmarł on w chwili w siadania do sa­

molotu, którym m iał wrócić do kraju. Prawdo­

podobnie radość z powrotu, zniweczona w ia­

domością o niezwykłej śmierci przyjaciela, spowodowały konflikt duchowy, k tó ry skoń­

czył się atakiem serca, pow odując tym razem podróż w zaświaty.

O statnie słowa w przebłysku krótkiej świa­

domości były niezrozumiałe dla otoczenia.

My jednak rozumiemy ich sens.

Brzmiały one:

M ariol — Twój pak t rozwiązany.

W ZACZAROWANYM SWffiĆIE, MOZA®

Dokończenie '

renesans w ujęciu m istrzów z Florencji, tzw. mozaika intarsyjna, czyli k o m b i n o w a W

z połączenia w całość różnego materiał^

w ydaje w ysokiej w artości artystycznej ry dekoracyjne, ja k np. podłoga w katedw*

sieneńskiej.

W szczytowym rozkwicie renesansu p u je mozaika dekoracji „al fresco”, m

„m alowaniu na świeżo", polegający® _ nałożeniu farb m ineralnych n a mokre jeSWsi w apno ścian, co je st sposobem bardzo tfWjp łym, z uwagi n a jednoczesne krystaliz°*®J i;

nie się m okrego w apna z położonym J*s, malowidłem. Po upływ ie pewnego w raca do gustu artystów mozaika zowSl biorąc tym razem za swój m ateriał masę t "

łową, kam ienie pół-szlachetne i k o r a ® ’ a zdobnictwo tego gatunku idzie zw ła® ^ w upiększaniu stołów, hołdując moty*

liści, owoców, kw iatów itp.

W międzyczasie m ozaika bizantyńska Prz“"

chodzi do A rabii i Hiszpanii, gdzie się najczęściej kam yczki glazurowane jl

N a W schodzie służyła m ozaika do rac ji oraam entacyjnej przede wszystki®- .

W iek XIX je st okresem renow acji k a rstw a we W enecji i w N iem czech

4 tecł®^

niektórych k rajach północnych, a robót mozaikowych ulega zmianie, układa się m ozaikę z kaw ałków w prąd

DzisW o#"*' na gotow y obraz n akleja się papier, nas nie k raje całą powierzchnię na k aw ałk i,. . m eruje się te ostatnie, po czym każdą num erow aną wciska się w świeżą ściany. Gdy zapraw a po pewnym czasie ^ schnie, odmiękcza się i zmywa papier i

zaika je st gotowa. / ,

J a k o . nader trw ały elaborat a r t y s t y ^ j m a mozaika zasłużoną sław ę w świecie, 3*

ne zaś je j pochodzenie przydaje jej go®®

jako sztuce z tradycją, w ykw itłej na tle r 1 chodu ludzkości k u pięknu.

Stef. K r a s i ć 1

Ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 łel. H3-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 lei. 131-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

A L T R A«

r o ś l i n n ą ś r o d e k p r z e p u s z c z a j ą c y o n i e ~ z a w o d n y m i b e z b o i e s n i f m d z i a ł a n i u

D o n a b y c i a w a p ł e h a c h i d r o g e r i a d

Nr. rej. 1873 Cena 1 0 d r a ż . Z Ł 1*2®

FABRYKA CHEMICZNO-FARMACEUTYCZNA

Dr. A. WANDER A.G. K R A K A U

Vasenol

Uradowana spogląda na nią mata jej pociecha, gdyz nie ma juz odleźeń, dzięki codziennej pielęg­

nacji delikatnej skory za pomocą

-p u d r u d la d z i e c i

LECZNICA j L

zwierząt

WARSZAWA, Polna 16

T . M o . I . M - l ł I * .« - * *

Ambulatorium — K l i n i k a — Chirurgia Swiatłolecznictwo — Homeopatia — Ana­

lizy — Strzyżenia — Kąpiele Godz. przyjąć 1#—13 I 1*—IŁ Dyżury cały dzień. — Wizyty na miejscu I poza-

miejscowe.

NOW OCZESNE PAROWE

Z A K Ł A D Y W U L K A N K Z A C Y J N E

. G W A R A N C J A '

wł. FR . K O Ś C I A N E K Warszawa, ul. Książęca 19

tel. 9-31-64

Namoczenie bielizny

u ł a t w i a p r a n i e ! Co najmniej 12 godzin powinna tią mo-

a y ^ bielizna p rz ó d p ta n i e ifc . T o k ro d z i b ro sz u ro p t .. „ABC prania", k tó ra s t o if nam c e n n y m i I b ę d ą c y m i n a c z a s ie w sk a ­ z ó w k a m i. P rz e c z y ta ! jq u w a ż n ie i p o stę p u j

według jej rod.

Twoja .bielizna będrfe

Ci zo to wdzięczna

dr. M. BIERNACKA choroby włosów, skóry kosmetyka

lekarska.

Warszawa Szopena 8, g.1—I Dr. KRAJEWSKI wotr. skór. dr. non.

Warszawa C h m i e l n a 56

f a l. 267-52 g o d z. 9— 1 i 4 —6

Dr. Prot ha c ki

Wener. skórne, W a n z a w i Krak. P rz e d n i. 40

g o d z . 4—7

A k u s z e r k a

M. W Ó J C IK W a r s z a w a Zł->te Sm*

t e l. 64-424

G U T O W S K I S ttntiftiH jtni

t a M i n k 15

p t l —Ł J

i • o iu s u w u i Jylaki, nrodi- tfm.

Warszawa, J t ii ie i ti I i . L W. 153-51 yfc 3-5 Dr. A. RUSIN sH ntiraHiau

WAR S Z AWA bfmfa li *. 5

g o d z . 12-1, 4-7

Dr. Zofia Kohut (hor. M k akuiz.

W A R S Z A W A . K o szy k o w a I M W. M M I mk. W Dr.St. ZIElltSKI Wentrycin* i skór.

Warszawa, Mimalknnki I I I n. i

M a HJ-31

90&. 9-12 i 4-7 Dr. ft. KHÓBZNiai

Warszawa b sa ftn d iJ S a 22

Ukta 74-555 jo*. 12-14*31 i 11-19

li jesteś pewny, że >ji9”

nie zgubisz swych t mentów, które są n’e':t warte majątek. Fołok°rJ|

dokumentu jesł niezbę®^

jeśli d o k u m e n t przedłożyć jednoczę*^

w kilku miejscach lub zachodzi obawa o zag'1’”

cie oryginału. j Fotokopie dokumentów fi'

z ł. Na żądanie wykot&r my natychmiast- Dom Fotografii —

Kraków , Karm elicka “

P R A C O W N IA

wykonuje PROTEZY kończyn.

APARATY ortoped.

GORSETY ortoped.

WKŁADKI ozloped.

PASY LECZNICZE i PRZEPUKLINOWE

Z; LACH O W IC*

Warszawa

Cytaty

Powiązane dokumenty

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i

N ajpierw nie pojm owała znaczenia dziwnego zadania um ierającej matki, lecz gdy skończyła la t szesnaście i pokochała po raz pierwszy, tam te słowa stały się