• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 16 (16 kwietnia 1944)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 5, nr 16 (16 kwietnia 1944)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

Kraków, dnia 16 kwieftłi« W;* 4

w i

(2)

Powyżej:

Szybko płynąc zbliżają się wozy-amlible do brzegu. Strzelcy chwytaj?

już za broń, by, skoro tylko kola wozu zetkną sią z twardym gruntem ziemi, natychmiast wyskoczyć na ląd i zająć dogodne stanowisko ogniowe.

Na lewo:, R o lf, pie* należący do kompanii ptynął za swym panem aż do irodka rzeki, później jednak zawrócił. Kilka Kamieni rzuconych w wodą skłoni

^fd jednak do skoyenia Jeszcze

jednym z pierwszych wo- z-amlibii, które już dobi­

li do przeciwległego brze-

•yzeki, prrepłyifąl łącznik blatu wraz ze swym moto-

n ie i i silnie zamuloną od-

? wielkiej rzeki przekracza , łatwością wóz-amtibia.

____________________________

T

Na prawo:

Również i na lądzie wóz-amtibia jest bar­

dzo dogodnym środ­

kiem lokomocji wojsko­

wej ze wzglądu na swą sz^skoić i zdolność do jazdy po każdym tere­

nie. Na zdjęciu widzi­

my wóz-amłibią po wy­

lądowaniu. Błyskawicz­

nie zeskakują żołnierze z wozu i spieszą, by wyszukać sobie jakąś osłoną do walki. "

Dowódca oddziału wyszukuje do­

godną pozycją dla karabinu ma­

szynowego i daje rozkaz strzel­

com, by skierowali ogień na po­

zycje nieprzyjacielskie.

■w WOZY-AMPIBIE PODCZAS CWICZEN

P tis z c z e armat prażą wciąż huraganowym ogniem brzeg rzeki H i t y przez wroga, choć trzon sil nieprzyjacielskich wycofał się

■ T n a lereny dalej położone, u pozycją na przyczółku utrzymują Tue^zc ,y ,k ° • ,db,' e oddziały ubezpieczające. Ponad wodą unosi Ild R o n t nieprzejrzystą zasłoną, uniemożliwiającą obserwacją nle-

«ieckich stanowisk. Następuje najdogodniejszy moment do natar­

cia na wroga. Pada rozkaz: Wozy-amflble przeprawią sią przez r z e k e l Zręcznie I sprężyście, jak szatani, skaczą żołnierze na wozy dotąd ukryte w zarołlach przybrzeżnych, rozlega się warkot molo- rńia puszczonych w ruch I wozy zjeżdżają jeden za diuglm po łiro- i X brzegu rzeki do wody. Skoro tylko kola straciły twardy grunl M * b . śruby zaczynają pruć wodę i wóz. co dopiero toczący się po E d z le zamienia się w ló dł płynącą wartko po wodzie. Oddziały (Rstocykllitów lądują pierwsze; żołnierze z trudom utrzymują rów yiowagę jadąc po grząskim gruncie na swych motorach, która prze wleźli również na wozach-amllbiarh. Teraz dopiero otwiera ogień nieprzyjaciel. Na wodę sypie słą grad pocisków, świst granatów przeszywa powietrze. Odpowiada im niemiecka broń Strzelcy ob­

sługujący karabiny maszynowe blorą na cel oblekły nieprzyjaciel­

skie, a kierowcy wozów-amfibll wypatrują dogodne miejsca do lądowania. Już przednie kola ślizgają się w mule przybrzeżnym i pierwsi grenadierzy skaczą w wodę sięgającą do kolan, a następ­

nie brodząc w mule wspinają się na brzeg strzelając równocześnie, i, w końcu, w walce wrącz niszczą wrogs. Wszystkie już wozy- amilbie dobiły do brzegu. Niejeden z nich padł ollarą zaciętej obro­

ny nieprzyjaciół I niejeden utknął w grząskim szlamie przybrzeż­

nym, ale większość wylądowała szczęśliwie I walczy. Po krótkim zmaganiu się nieprzyjaciel zostaje odrzucony Rozkaz wykonano.

Kaz jeszcze szybkie wozy-amllbie złożyły dowód swej użyteczności.

/EZECHOPZĄIEZEKĘ

(3)

JAKI OJCIEC

Czy, mówiąc szczerze, I to „z ręka na sercu" jeszcze, jest Na lawo u góry:

pod słońcem możliwym zobaczenie „takiego typa" —który Powiedzonko mali by nie miał jakiegoś szczególnego zamiłowania, któremu Tatut iilolnie tledi poświęca maksimum swych zainteresowań, które stanowi. Biedny latuł... Od by tak rzec popularnie. Jego „bzika"? Wątpliwą bardzo Jest dawna, chyba od rzeczą, by znalazł się takowy „wyrodek"! Chociaż bowiem ram-modalarzam, twierdzić będziemy nawet uparcie, lż żadnych a żadnych nlctwi

„specjalnych" upodobań nie mamy, wiemy przecież dosko­

nale, że tak faktycznie nie Jest 1 że nikt w to nie uwierzy. Powyiej:

Od najmłodszych wszakże Już lat objawiamy wszyscy pociąg . . . wówczas d»

do pewnych zajęć czy też czynności, spychających niejako w cień wszelkie inne; myśllmy

o nich nieustannie niemal, spieszymy -

się do nich zawsze, zapominamy przy nich „o całym święcie", są

dla nas czymś najważniejszym J \ r j n l H

na tym polu dwu m / u O dzaje takiego „pa-

i czyjąś czynność, pracę, przedsięwzięcie. Ha! Któż nie zna „zapa- I ' Ł.”

lonych" sportowców, dysputujących namiętnie o meczu, automo- I M V I blllżinie, ringu bokserskim, wioślarstwie, wszelkich „zawodach" — [

znających się par excellence na wszelkich sprawach ze sportem I !■' ' BU związanych, nie biorących Jednakowoż nigdy personallter udziału I ł » i w żadnym sporcie w ogóle . . . Takich Jest legion cały, pasją Ich I ■*!

Jest bezsprzecznie któraś z gałęzi sportu ale pasja to nic istotna. I F h i nie rzeczowa. Co Innego ktoś, komu nie obcym jest przedmiot 1 | zainteresowania specjalnego z tytułu „brania się z nim za bary". . .! I H i BC ' 1 znowu w lym stadium rozważań ludzkich zamiłowań muaimy 1 - W, I ściśle odgraniczyć pracę dyktowaną szczerym a szczególnym zami- l W I lowaniem, prace pożyteczną czy choćby logiczną od usiłowań ma- I *?;. Ł ’

; niacklch, symbolem których Jest I pozostanie Idće flxe — perpetuum Bu mobile . .. Ze dojść można do bajecznych rezultatów na drodze „bzl- \ ' T i ka" do tej czy innej rzeczy, o tym przekonywać nie potrzeba. Sławny ' klika lat temu mistrz Olimpijski (1938 r.) van Oyen, doszedł do zwy- Y'"' ' F

ciesklch laurów w strzelaniu z pistoletu żmudnym szlakiem wytrwa- \ , łości. Lata całe wstawał o 4 godzinie świtem, by ćwiczyć się w pukaniu \ . ‘ W do celu. Zona Jego, kobieta obdarzona sporą dozą niefrasobliwego \ W humoru, pełna wyrozumiałości dla mężowskiego „smyrla". umieściła \ nad jego łóżkiem napis o następującym brzmieniu: „Tu spoczywał mój \ mąż, zanim został pistoletową sławą". . . Zamiłowanie szczególne staje się \ P często także bardzo pożytecznym dla ogółu. Dochodzi się do ulepszeń.

wpada sie na nowe pomysły twórcze, wykrywa wady, słowem — nie traci \ się na próżno czasu. Wleluż badaczy natury, dzięki których „pasji" do hndo- \

«

wanla owadów, obserwacji czynionych na nich, zbierania nasion i grzybów \ , ziół itp. dochodziła nauka do rewelacyjnych niejednokrotnie odkryć ych perspektyw. Co często-gęsto nie powiedzie się-fachowcowi. wpada na to nieraz przypadkiem zwyczajny laik, właśnie gmerając, dłubiąc, próbując nie­

zmordowanie — bo z zamiłowaniem. Zbieracze znaczków pocztowych, numizmatycy, wszelcy kolekcjonerzy dzieł sztuki I Im podobni, to niby na pierwszy rzut oka te

„dziedzicznie obciążeni" pasją ludzie, a przecież Jakże w rzeczywistości pożyteczr 1 obeznani niekiedy „perfekt" z przedmiotem swych zamiłowań osobnicy, służąc chętnie radą 1 wskazówkami istotnie rzeczowymi 1 cennymi.

IESZCZB TYLKO DZISIAJ SKOŃCZYĆ Z ALTANĄ)...

Cały wolny czat polwąca ' lan tolidny, ilartiy

Przeróżnych przykładów zamiłowań ludzkich zn, leźć można olbrzymią Uość. Jedne przynosiły sław majątek i pożytek ogólny, inne przydawały miar dziwaka, wariata, fantasty . .. Prawie wszyscy wieli odkrywcy 1 naukowcy mieli swe upodobania, nag nające Ich usiłowania w pewnym określonym ki runku, a nie stałoby chyba tutaj miejsca na wyml, nlenl^ nazwisk tych Jakże wielu „maniaków",któryt

ZAWSZE I WSZĘDZIE Z KAMEBAI

boi aparału lolograllcznagoł |, gadanial Moina duło rnlolć, oć łołograllj z kałdeoo iwago kiokul To dopiero pizyjamnoić własnoręczne „wywoływanie'1 w-tlemnlł Hal To dopiero raił

MEBELECZKI OLA . , . LALECZKil

(II, ale zadowolenia palnych, polwleclć trzeba, by skonitruo- 3ly nas olsczające, lecz. . . w lilipucich wymlarechl To Jut nie I palia, lak Wiało innych... Jasi ktol molo innego zdania!

.bzikowi" ludzkość zawdzięcza tak wiele. . . Zamiłowanie winno teł jyć ostoją naszych dni, zapomnieniem trosk 1 trudów, ale niech nie itaje się nigdy osią dokoła której obracają się wszystkie bez wyjątku tasze myśli 1 poczynania, bo wówczas zamiast być dla nas dobro- IzleJatwęm stanie się ono udręką 1 „klinem", którego niekiedy żadna noc wybić nie bedzle w stanie.

___j

- i

(4)

JA zisiejszeczasy skłaniają nas do częstszegon iżzazw y-

’ ’ czaj interesow ania się nie tylko mapą, ale też ku ­ listym „facsimile" naszej poczciw ej, starej Ziemi, zna­

nym pod ogólnie przyjętą nazwą globusu. Sino-niebie- skie połacie mórz i oceanów , bezmiary pustyń Afryki, przestrzenie Azji czy szlaki Am eryki —- to w szystko

„jakoś inaczej", bardziej interesująco nawet, wygląda na globusie właśnie. Hm, a w ie ktoś, tylko tak napraw dę, bez cygaństwa,

jak wyrabianymi

mu- pow-

e

H

f a b r y k o - w a n y c h

Na prawo:

R o z c in a ­ n i e n a części za­

dr u kowa­

nej mapy świata.

Powyżej:

Różnej wielkości g l o b u s y opu­

szczają warsztat, a każdy z nich jest k o m p le t n ą miniaturką naszej

planety.

Na prawo:

Naklejanie mapy świata na kule z lektury. Zaję­

cie to wymaga dużej staranno­

ści, g d y ż p o ­ szczególne czę­

ści mapy muszą jak najdokład­

niej odpowiadać sobie.

„ziem ski glob" ale... z kształtu na razie tylko. W odpow iedniej podziałce do w ielkości danej „kuli" narysowaną mapę, trzeba przerysować, by można ją było pociąć na paski wzdłuż stopni długości geograficznej, a potem jak najprecyzyjniej naklejać na kuli. N a­

stępnie powleka się globus przejrzy­

stą, szklistą substancją, nadającą mu połysk i chroniącą naklejoną mapę.

Na punktach biegunow ych globów wierci się otw ory i przez nie przecho­

dzi pręt m etalow y, ziem ska idealna oś, umocowana w półkolistym w ygięciu stojaka. Na biegun północny nakłada się przejrzystą płytkę merydialną z po- dzialką godzinową i teraz ześrubowany globus dopiero jest gotow y do użytku.

Poniżaj:

K u la z ie m s k a w miniaturze.

.światów", czyli kule. Bal To nie idzie tak prędko, jakby z ręka­

wa w y trzą sn ą ł. . . Olbrzymie kadzie z papką powstałą z odpow iednio na ten cel przygotow anej tektury są pierw szym „elem entem twórczym", (id y papka zgęstnieje odpow iednio, w lew a się ją do specjalnych form, aby pod działaniem

» maszyn w ytłaczających otrzymać

z niej „surowe" półkule z ma- sy papierowej. Półkule takie, zespolone ko-

‘i

W związku z najnowszymi komunikatami poda­

wanymi w gazetach, starzy i młodzi studiują glo­

bus, by zorientować się co do położenia miejsco­

wości aktualnych w danym momencie.

Fol: SedUr

(5)

2 ruf# dalszy

Wśród ustawionych w kąciku kilku, nie- rozkorkowanych nawet flaszek,znalazł jedno stare, dość wytrawne Cherry a nie znalazł czerwonego burgunda, który pijało się za­

wsze u Eweliny. Bateria nie pochodziła więc zzapasu Wichertów . . .

Brunona coś tknęło:

— A .. . pani mi wybaczy niedelikat- ność . .. czy pani Ewelina wyasygnowała pa­

ni tak znaczną kwotę, żeby . . .

Dziewczyna zmieszała się widocznie. Cień rumieńca wypływał od skroni ku policzkom.

— Niech pan będzie spokojny. Jeżeli na­

wet suma, powierzona mi przez panią Wi­

chertową na te wydatki, nie wystarczyła na wszystko, zaliczę pani Ewelinie do rachunku.

Pani Wichertowa obiecała mi poza tym pew­

ną pomoc finansową za tę przysługę w y­

świadczoną państwu . . .

Od początku nie wyobrażał sobie tego ina­

czej. Ale coś go zmroziło. . . tej kobiecie płaci się i za gościnność i za stracony czas i za każdy miły uśmiech . .. Jak kelnerce z restauracji .. . Czegóż chcial? Czego się spodziewał? Dlaczego myśl o tym miała wpłynąć na jego hum or?...

Nie mógł dopuścić, żeby Ewelina pokry­

wała koszt całej tej niefortunnej przygody...

A mała, sprytna osóbka Bóg wie co jej po­

liczy w rachunku! . . . Taka wystawna, niepo­

trzebnie kosztowna kolacja . . .

Chcial dyskretnie położyć na komodzie zwinięty papierek stuzłotowy — ale niewia­

domo dlaczego zbudziła się w nim dziwna chęć sprawienia przykrości towarzyszce, w y­

wołania znowu rumieńca na bladą twa­

rzyczkę:

— Pani pozwoli, że sfinansuję . .. Przecież do mnie raczej powinny należeć koszta .. .

— Ale pani Wichertowa . . .

— Och! Pani Wichertowa nie będzie miała o to pretensji, że się jej zaoszczędzi wydat­

ków — powiedział. Znal piękną hankierową i jej rozkoszny pęd do oszczędności. . . — tutaj położę sto złotych .. .

Zmilczała. Nie powiedziała, że za dużo.

Powieki przykryły oczy i zadrgały jakby spłoszone szelestem banknotów.

— Czy pani mię zna?

— Naturalnie, że wiem, kto pan jest. Znam pana książki i jestem dumna, że mogę przy­

jąć pana u siebie. Ale u mnie tak brzydko.

Myślę, że jednak tu przyjemniej, zaciszniej i bezpieczniej, aniżeli w szafie, gdzieby we­

dług wszelkich prawdopodobieństw ukryła pana pani, Wichertowa przed szpiegującym małżonkiem . . . ?

Uwaga była dość śmiała, poufała, ale nie zdawała się być taką, rzucona swobodnie z czarownym uśmiechem. Ale ma tupet ta m ata!. . .

— Bezwzględnie. Jesteśmy oboje z panią Wichertową bardzo zobowiązani wobec pa­

ni. Ale sprawiliśmy pani tyle kłopotu . . . Widzę, że pani śpiąca a tu nieproszony gość siedzi.

— Trudno! Jest tylko jeden pokój. Zresztą mnie to, przyznam się, bawi. Ten detektyw, śledzący pana jest moim znajomym . . . i zo­

stanie wywiedziony w pole. Obiecywał so­

bie tyle zarobków i awansów z chwilą, gdy dostarczy Wichertowi dowodów obciążają­

cych małżonkę. A tymczasem ja a nie on zarobię na tym.

Znów odczuł przykrość. Niezrozumiałą.

— . . . no i bardzo się naprawdę cieszę, że

pomogłam państwu. ,

— Jest pani nieocenioną sąsiadką. Czy może jest pani przyjaciółką pani Wicherto- wej?

Chochlik łobuzerskiej wesołości prze­

mknął po twarzy kobiety:

— By najmniej.

Małe słówko kazało się zastanowić nad tonem, jakim zostało wypowiedziane. Było jakby pełne wymowy . . .

A potem dorzuciła z dziwnym uśmie­

szkiem:

— To nie kaprys z mej strony. Chciałam przez to coś osiągnąć . . . Dla siebie.

„Myśli pewnie o pieniądzach — Ewelina ' obiecała na pewno jej to dobrze wynagro­

dzić . Zastanowiło go teraz co innego:

— Czy nie będę zbyt zuchwały, gdy spy­

tam o pani imię?

C/ejfe i pios nerka

Siedla roz. z uwcord juhasko piosnecka na gęś lak z jawora,

cy tez haw ze smrecka — i labiedzi głucho

śpiewacka podniebno, ze . . . jej nik nie siucbo,

widno — nie potrzebno!?!...

.1 gęśle jej na to:

...„Wierzoj memu słowu — niekno przyjdzie lato,

zakrólujem znowu!

Ciesyć serca bedziem o wselakiej porze, bo bez nas obojga

górol zyć nic może! . . . E. Kłoniecki

— Iwonka — odpowiedziała znowu jed­

nym tylko słowem. Ale dźwięk rzadkiego, oiyginalnego imienia zabrzmiał tak słodko i mile. Smukła, młodziutka dziewczyna z wielką zmierzwioną czuprynką roztopione­

go złota nad czołem, właścicielka mądrych, pogodnych oczu i tego maleńkiego, zimnego mieszkania — nie mogła nazywać się ina­

czej.

Pochyliła się do kominka, w którym przed, tern rozpaliła ogień. Czerwone, skarżące płomienie rzuciły jaskrawy odblask na deli­

katny zarys profilu. Bruno nie chcial ana­

lizować wzruszenia jakie nim owładnęło . . . Podniósł się bezszelestnie i zbliżywszy się

•do komody obok stuzłotowego banknotu po­

łożył jeszcze dwa takie same. Nie wiedział, co za impuls kierował tym jego krokiem?

Może to w podzięce . . . a może podświado­

mie zaczął sobie coś obiecywać po tym dziw­

nym wieczorze?

t- Ciekawam, co będzie pan sądził o mnie?

spytała sennie, jakby sama siebie dziew­

czyna ciągle pochylona ku ogniowi.

Czy usiłował to sobie tylko wmówić — czy naprawdę w tonie jakim zwracała się do niego była nuta jakby kpin, ukrytej drwi­

ny, może tylko przekomarzania? Było to w każdym razie zastanawiające — — — drażniące. Niewytłumaczone.

— Nie wiem — po chwili Bruno odpowie­

dział na jej pytanie.

Nie wiedział nic o tej dziewczynie. Kim była? Jaką była? Cóż sądzić mógł o niej?

Ledwo opanował chęć, by nie podbiec, nie wziąć w ramiona i zmusić do wytłumaczenia i tego uśmiechu i całego jej wobec niego za­

chowania!

—- Powinien pan był powiedzieć mi ko­

niecznie roś milszego na to moje pytanie.

Przecież to była jawna prowokacja na kom­

plement. — Oczy zwrócone ku niemu usi­

łowały być wyzywające, może nawet obu­

rzone . . . i były tylko Liglarne i uśmiech­

nięte.

— Sama pani wie, że jest czarującą osób­

zaczął Bruno zupełnie ośmielony, po­

ufale kładąc dłoń na maleńkiej jej rączce.

— Jakiś pan przyszedł zameldował przez drzwi głos kobiecy.

Iwonka zerwała s i ę --- znów uśmiech­

nięta.

Popatrzał na nią zaskoczony: — Wicherl?

— Na pewno nie! powiedziała przeko­

nywująco. Była najzupełniej spokojna.

Czesała włosy przed komodą. Gdy odeszła do drzwi — zauważył , że pieniędzy nie było już na niej.

Jakiś mężczyzna był w przedpokoju. Bruno nie mógł dostrzec kto, bo za drzwiami było ciemno. Czuł, że on sam siedząc w oświetlo­

nym pokoju jest widoczny dla obojga. Roz­

drażniło go to. Odsunął się z fotelem bliżej drzwi. Usłyszał co mówiono:

Mam wizytę — powiedziała dziewczyna z proga.

— Co? Nie uwierzę!? dźwięk męskiego głosu był mu jak gdyby znany.

— Przekonaj się, zobacz, jak nie wie­

rzysz! Teraz idż stąd jak najprędzej! Nie przeszkadzaj i nie szalej z zazdrości! To jest Bruno i to powinno wiele ci tłumaczyć.

Zamienili jeszcze parę słów, czego już do­

słyszeć nie mógł. Gwałtowne trzaśnięcie drzwiami (może z pasją?) i dziewczyna wra­

ca bez słowa tłumaczenia na swój fotel przy kominku.

. . . To był ten drugi . . . Widocznie co­

dziennie mała Iwonka urządzała u siebie wie- rzory zarówno dla znajomych, których mo­

gła w danym wypadku wyprosić od drzwi — i dla nieznajomych, których przyjmowała wykwintną, na ich koszt kolacją. I ten cy ­ nizm jej słów! Tylko dzięki temu, że jest słynnym Brunonem, powieściopisarzem i na­

zwisko jego jest magiczne nawet dla rywali dlatego tylko ma tu te przywileje i nie on, a ten drugi musiał odejść!

Kobiety zawsze są takie same. U Eweliny spotykał się z tym również. Przejął przywi­

leje i prawa po sławnym rzeźbiarzu Larko- rzu, który malował naprawdę udalne akty pani Wichertowej, a na pewno następcą Bru­

nona będzie ten jakiś kompozytor Majerski.

A jeszcze w międzyczasie nieraz padało na­

zwisko tenora Sabasti i kto wie? Taką wła­

śnie była Iwonka. Odgadł ją z jednego po­

wiedzenia. A przed chwilą wszystko wyda­

wało się takie niecodzienne, inne, niż się okazało.

— Kto to byl? - spytał ostro, napastliwie.

Rzuciła mu dziwne a nieobecne, zdziwione spojrzenie:

— Czy do mojego dziś obowiązku należy także drobiazgowe zdawanie sprawy z mego życia prywatnego? Może raczej pana tu u mnię obecność domaga się tłumaczenia • dla innych osób? — była zirytowana tym je­

go pytaniem.

— Ma pani bezwzględną rację. Przepra­

szam — cofnął się zły na tą swoją dzisiejszą niewytłumaczalną nadwrażliwość — pani na­

prawdę naraża przeze mnie swą opinię! Taka męska wizyta w pani mieszkanku nocą.

-r Nie dbam zupełnie o swoją opinię rzuciła krótko.

O! Jeszcze lepiej! Przynajmniej szczera.

. . . Czy nie przepłacił całej przyjemności wykładając z portfela trzysta złotych?

Uwzględniając nawet kolację na dwie oso­

by, płaci się przeważnie taniej za taki wie­

czór u podobnych kobiet —- delikatnie mó­

wiąc „niedbających o opinię" — —- — Jakże musial zdawać się jej naiwny, gdy chowała wyłożone banknoty.

— Żebym nie zapomniała o zleceniu pani Eweliny. Prosi, by zaniechał pan na kilka dni wizyt u niej a także telefonów i wymie­

niania korespondencji. Kiedy pan tylko ze­

chce i uzna za stosowne, proszę stąd wyjść, drzwi nie zamknęłam na klucz. Proszę dość hałaśliwie zachowywać się na schodach, bo piętro niżej na pewno czekać będzie ten de­

tektyw

a

chodzi o to. by wyraźnie zobaczył z jakich pan drzwi wychodzi. Klucz od bra­

my pan ma.

— Pani jest senna, Iwonko?

Uśmiechnęła się zagadkowo.

Myślał, że zrozumiał znaczenie tego uśmie­

chu, gdy powiedziała cichutko:

—- Niech pan zgasi światło. Razi oczy.

To było pospolite. O to miał do niej żal.

Ze tak, jak każda z takich.

Przekręcił kontakt. Poczuł się niepewnie.

Coś dziwnego było w tej sytuacji, w tej dziewczynie... choć- trzeźwość i jego znajo­

mość kobiet przekonywały go, że wszystko jest najzupełniej zwykle.

Złote iskry lśniły w ciemnościach na wło­

sach milczącej kobiety. Zdawała się być ja­

kąś nieziemską zjawą, marzeniem wyśnio­

nym gwiezdną nocą, nierealnym zwidze­

niem.

Czy prowokowała go swym bezruchem?

Czy mogę zbliżyć się? zapytał go­

rącym szeptem pełen niepokojów, tęsknot jakichś.

Nie odpowiedziała.

To śmiesznem może będzie w pani oczach, co powiem, Iwonko, ale muszę zwie­

rzyć się właśnie pani. Doznaję takich dziw­

nych uczuć. To dlatego, że nie znam pani a odnoszę wrażenie, że jest mi tak dobrze znajoma i bliska. Jesteś laka inna, Iwonko i nic o sobie nie chcesz mi powiedzieć.

Przerwał. Czul, że tym co mówi pizede wszystkim ośmiesza się sam przed sobą. Ci­

chutko usiadł przy niej i położył rękę na miękkiej czuprynce.

Nie zareagowała. Nie cofnęła się, jak zro­

biłaby w takiej chwili każda inna kobieta i nie powiedziała z wymownym spojrzeniem zza rzęs: „— Pan?! —” Nawet nie drgnęła i nie powiedziała tłumionym, rwącym się przez wzruszenie głosem: — „Ach! Jak pan innie przestraszył!"

Zza uchylonego okna mrugały gwiazdki.

Włosy Iwonki pachniały świeżością zerwa­

nych kwiatów.

Żal mu było, że będzie farsą to — o czym myślał teraz . . . właśnie inaczej. Że narzu­

cono mu rolę i będzie musial grać ją do koń­

ca, a lak chciałby właśnie być sobą. Ze dla dziewczyny nie jest nikim więcej niż każdy z brzegu przechodzień. Cóż. .. piękny literat z którym traf (a może jej przebiegłość?) po­

zwolił przeżyć ciekawą przygodę.

W jej odchyleniu głowy na poręcz fotela było coś z dziecinnego bezwładu, czy całko­

witego oddania się. Łuk podgięlych w górę rzęs krył w zmrużonych oczach wyraz kokie­

terii, czujnego, drażniącego oczekiwania . . . Nachylił się i ucałował jej usta. Były suche i chłodne. Nie oddały pieszczoty. Nie drgnę­

ły. nie rozchyliły się. Były nieświadome zło­

żonego na nich pocałunku. Głęboki, równo­

mierny oddech dziewczyny upewnił go już.

ostatecznie, że spala. Najprawdziwiej, uf­

nie, głęboko. Zasnęła znużona niewąlpliwym wysiłkiem całodziennej pracy, widniejącym w szarym szerokim cieniu pod oczami, senna po wypitym wybornym trunku, lozgrzana cie.

płem z kominka. Zasnęła, nie troszcząc cię zgoła o nieproszonego gościa, który zapłacił trzy setki za prawo obecności w jej ciasnym pokoiku. Tylko nieaktywnej obecności . . . robiącej jednak wiele kłopotów ho pozbawia, jacej ją możności wyciągnięcia się w wąskim, panieńskim łóżeczku. Nic wiedział czy śmiać się, czy być wściekłym. Drwił z samego siebie, z intuicji, o której sądził, że nie zawiedzie go nigdy wobec żadnej kobiety . . . z problema- tyczności sądu jaki wydał był o Iwonce, ze swych wzruszeń, ze swoich nadziei - a naj­

bardziej z niedającego się pokonać uczucia zawodu.

'O k rył nogi śpiącej ciepłym pledem, zdjął

’ maleńkich stopek podniszczone lakierki. Do.

rzucił do kominka polana i przymknął okno.

Nie żegnał tak nigdy żadnej kobiety. Nie

myślał o żadnej z taką opiekuńczą serdeczno­

ścią jak o złotowłosej Iwonce gdy cicho przymykał za sobą drzwi jej pokoiku.

Na schodach było ciemno. Schodził ostroż­

nie. Nie myślał zupełnie o sprawie Wicher­

tów. Ale zmuszony był wrócić myślą do tej kwestii, gdy z framugi drzwi na pierwszym piętrze, ktoś rzucił mu w oczy snop światła z ręcznej latarki.

— A! Pan Bruno! Skąd pan schodzi u li­

cha? Psiakrew, halucynacje, czy co?

— Pan wybaczy . . . Nie rozumiem . .

— Ja tym więcej. Jestem detektywem trzeciego rewiru mignął policyjną odzna­

ką na odchylonej klapie płaszcza.

— Aaaa, z polecenia pana Wicherta . . Czekaliście na mnie . . .

Czekałem, rzeczywiście na pana. Ale, na Boga, według moich obliczeń z innych drzwi miał pan wyjść . . .

Liche obliczenia, drogi panie. A jeżeli juz tak bardzo interesuje pana moje życie prywatne, to muszę się zwierzyć, ze mam przyjaciółkę piętro wyżej. Żegnam! Nied­

bale dotknął dłonią ronda kapelusza i non­

szalancko poszedł naprzód.

„Świetnie, udało mi się sprawić tego na­

słanego szpicla! Wyobrażam sobie jego minę jego zdumienie! A Wichert?

Zastanowił się. Zawrócił,

Drogi panie, żebyś pan nie byl znów tak bardzo poszkodowany, pozwolę sobie pana zaprosić na jutro . . . a, to znaczy na dziś, bo już. po dwunastej, zaprosić na małe śniadanko do „Esplanady" na przykład. Chę­

tnie się dowiem, jakie to są knowania prze­

ciw innie i jakie zastrzeżenia co do moich wieczornych wizyt. To ważne dla mnie, a pan wie wszystko. Przyjmuje part moją propozycję?

Gdy przedstawili się sobie, wypalili pa­

pierosa i uzgodnili porę i miejsce spotkania wyszedł z bramy słysząc jeszcze za sobą sło­

wa, oddalającego się w przeciwnym kierun­

ku, pracownika policji:

— Tak się dać nabrać . . . tak się dać okpić . . .

Bruno nie kładł się juz spać. Przesiedział tych parę godzin z papierosem w ustach i z upartą myślą o ostatniej swej przygo­

dzie. Nie była z szeregu pospolitych. A juz najciekawsza była jej bohaterka.

Co to jest za kobieta? Zagadka.

Dobrze, że przygoda nie jest jeszcze defi­

nitywnie skończona: rozmowa z detektywem, za kilka dni spotkanie z Eweliną musza dużo rzeczy wyjaśnić'. Ale cóż to jest, żeby on sam kwestii z miejsca nie wyjaśni), nic ustalił do jakiego gatunku kobiet zali­

czyć małą Iwonkę? Oto problem.

Nie dalej jak wczoraj, skarżył się... zaraz gdzie to było, ach, w redakcji „Tygodnika ...że dla niego nie może zaistnieć żaden pro­

blem, że nic nie potrafi go zająć ani podnie­

cić... Otóż właśnie ma taką zagadkę, ma wra­

żenia, ma przygodę. Musi wyjaśnić. Zanim jeszcze pomówi z detektywem Wiołinskim i zanim wteszcie będzie mógł uzyskać au­

diencję n Eweliny ma najprostszą drogę do rozwiązania dylematu: Pójdzie znów do Iwonki. Wie, gdzie mieszka. Nie ucieknie mu. Ale czy zechce sama coś o sobie powie­

dzieć? No to i tak będzie wiedział wszystko, choćby miał skorzystać z usług detektywa.

Musi dociec, czym się zajmuje, w jakim śro­

dowisku się obraca, co o niej mówią.

Pójdzie do niej zaraz rano.

Nie mógł doczekać się godziny siódmej, Na pewno wstawała już tak wrześnie i wy­

chodzili! do pracy

Zapyta jak się spało małemu śpioszkow i...

Zamówi dla niej kwiaty w kwieriarnl, gdy będzie przechodził. Ucieszy się, gdy jej przy- ślą taki duży k o s z ... na przykład białych goździków. A non im ow o... Piękne kwiaty zapełnią pustkę mieszkania. Złagodzą jego surową prostotę i ubóstwu . ..

Był podniecony, gdy dzwonił do znanego mieszkania:

— Zastałem panią Merif?

Gospodyni spojrzała na niego jeszcze po­

dejrzliwiej, niż wczoraj:

— Pyta pan o tę panią, która się wypro­

wadziła właśnie? . . .

— Wyprowadziła? Jakto? Ta mała blon­

dynka? Pani Merif?

— Pan myśli, że łatwo jest spamiętać na­

zwiska ludzi, którzy jednego dnia się wpro­

wadzają a drugiego wyprowadzają?

—- Pani będzie tak (lobia wyjaśnić m i. . Zależy mi na tym, szukam tej pani wcisnął w rękę kobiety szeleszczący banknot.

— Nie dziwiłabym się, żeby nawet i po­

licja szukała takich panien. Cóż ja o niej mogę powiedzieć? Pan więcej wie, bo sie­

dział u niej przez noc . . .

Kiedy wynajęła pokój u pani? Jakie po­

dała nazwisko?

— Wprowadziła się wczoraj. Ja mam pro­

szę pana zawsze dużo pokoi do odnajęcia, zawsze wszystkie zajęte, chwalą sobie u mnie sublokatorkl. No, ale ten jeden wolny był wczoraj. Przyszła ta pani wieczorem, bez pakunków, powiedziała, że rzeczy ze stacji jutro przywiezie, że nie ma gdzie mieszkać i bardzo jej zależy, żeby u mnie . . . Powie­

działa, że formalności wypełni też na drugi dzień, do urzędu poda i wszystko. Zapłaciła z góry za cały miesiąc. U mnie niedrogo. Po­

dobała mi się z początku bardzo. Poleciała potem do miasta. Nakupila delikatesów, na­

stawiała flaszek. To już coś podejrzane. Mó­

wię jej, że nie mam pościeli i na czym ona będzie spać? Gna mi na to, żebym pledem łóżko zakryła, bo nie będzie się dziś kładła spać i że się spodziewa wizyty . . . Rozumiał by pan co z tego . .. ?

No i co? Dalej wiem sam. Przyszedłem,

(6)

iozm dw ialiśm y . . . A ran o . . . ? Co by ło rano?

— Rano w stała o p ią te j. P rzynosi mi re s z t­

ki z ty ch p rzek ąsek i mówi, że się rozm yśliła, że w yprow ddza się i, że dobrze się stało, że zaraz w czoraj nie m eldow ała u rzędow o . . . J a je j na to, że u m nie c z te rn a śc ie dni n a ­ przód się w ym aw ia . . . A ona się śm ieje, m ó­

wi, że zap łaciłd za m iesiąc i p ien ięd zy nie zechce z pow rotem . Flaszki sp ak o w ała, po­

pro siła o g o rą c ą h e rb a tę i w yszła . . .

— D aw no tem u?

— M oże k w a d r a n s .. .

— Ja k to ? I nie z o staw iła a d r e s u ? . . . Ja ­ k ie jś k a r t k i . .. Listu m oże d la m nie? . . .

— Nic mi n ie zo staw iła. T ylko w szu fla­

dzie stołu zo stało k ilk a k a rte k p a p ie ru razem zw in ięty ch . . . T ak . są z ap isan e. M usiała w ło­

żyć tam i zap o m n ieć w ziąć, bo sp ieszy ła się ran o i n arzek ała, że ta k d łu g o sp ała . . . Z a­

raz panu p rzy n io sę . ..

P odała mu rulon p ap ieró w . Z ro z ta rg n ie ­ niem w łożył w k ieszeń m ary n ark i.

— Pan je j to odda?

Tak .. . Będziem y się w idzieć, to od­

dam . . . A czy ta pani n ie m ów iła, dlaczego zm ieniła zam iar . . . ? T ak po jed n y m d n iu ? ...

— N ic nie m ów iła. J a je j się pytam , po co na je d e n dzień je j było teg o p o koju, a k o ­ szto w ało tak drogo, bo ja k b y za cały m ie­

siąc? . . . A na to ona się śm ieje: „— o p ła ­ ciło się . . . bard zo się o p łaciło . . . In teres zro ­ biłam na tym w szystkim — " To w szy stk o . . . Bruno nie rozum iał. S p e c ja ln ie d la ra to ­ w ania jeg o i Ew eliny o d n a jm y w a ć p o k ó j...?

C hyba, że Ew elina sam a tak zarządziła, p o ­ służyła się tą m ałą . . . No tak! M u siała je j d o b rz e zap ła cić . . . I jeszcze jeg o trzy s e t­

k i . . . W cale n ie p ro testo w ała , gdy na kom o­

dzie zn ala zła w ięcej, niż je j zapow iedział, że zostaw i . . . I ja k sk rz ę tn ie b an k n o ty sch o ­ w ała! N aw et nie z au w aży ł k ied y i gdzie . . . M usiała zarobić sporo, k ied y naw et zw ie ­ rzała się z teg o g o sp o d y n i . . . N ow a m ożli­

wość zaro b k u dla u ro czy ch p ań : W y b aw iać pary k o ch an k ó w z n a sta w io n e j sieci m ężow ­ sk iej zazdrości . . . D obrze, że zasn ęła i nie w idziała jeg o w zruszeń i jeg o . . . śm iesznej, g ro te sk o w e j pom yłki! Z ja k ą dum ą i odrazą p o k azałab y rnu drzw i! . . . Bo on o p łacił przecież ty lk o p rz y w ile j sied zen ia w fotelu, w je j p o k o ju i p a trz e n ia ja k sm acznie i sp o ­ k o jn ie z asy p ia jeg o to w arzy szk a. N iczego w ięcej nie p o w in ien był się sp o d ziew ać . . . . . . S p e k u la m k a . . . n a jb a rd z ie j w y ra c h o ­ w ana z w y ra c h o w a n y c h . . . Czul niesm ak. Ile zap ła ciła je j Ew elina? Je ż e li b y ła tak sam o b ezsen so w n ie h o jn a, ja k on, to ta sp ry tn a

m ała k p ić sobie z nich m u s i. . . J a k ż e dro g o okupili sw o ją czasow ą n ie k a ra ln o ść w obec opinii i m oralności!! . . .

P rzech o d ząc ko ło a u to m a tu telefo n iczn eg o tk n ę ło go coś, by zadzw onić do E w eliny. N ie ­ m ądre p o lece n ie, by nie k o m u n ik o w ać się!

Czy w ła śn ie K arol W ic h e rt m usi p o d e jść do telefonu? A p a ra t stoi w p o k o ju E w eliny a m ieszk ają przeęież o d d z ie ln ie . . . Czyż m usi przez a p a ra t p rz e d sta w ia ć się całym im ieniem i n a z w is k ie m ? ... W razie n ie ja ­ sności s y tu a c ji zaw sze da się zm ienionym głosem w y jaśn ić, że pom yłka, że przełączono in n y n u m er . . .

G łos E w eliny u sły szał p raw ie zaraz, choć b y ła godzina siódm a ra n o i dzw onek zbudzić ją m u siał ze snu.

— Ewe, tu B runon. K arol jest? C zy m ożna sw o b o d n ie m ówić?

— N ie m a K arola. P rzecież w iesz, że dziś w róci d o p ie ro w p o łu d n ie. C zem u nie p rz y ­ szedłeś? C ieb ie nie było, n ato m iast m nie bez­

b ro n n ą n a p a d a ją w e w łasn y m dom u ja c y ś p iiacy . . .

— Jak to ?! T w ój mąż je d n a k w y je c h a ł w czoraj?

— N ie u daw ajt n aiw n eg o . Przecież w iesz, że in s p e k c je w M y ślen icac h . . . Bruno, czy ty je s te ś m oże pijany?* N ie przychodzisz, choć w y ra ź n ie um aw iasz się na 8-mą, dzw o­

nisz o św icie, m ów isz od rzeczy . . .

— N ie . . . nie jestem p ija n y . . . S łyszałem na m ieście, że w czo raj m iał nie je c h a ć . . . zresztą o strz e g a ła ś, w ięc nie przy szed łem . . . S łu ch aj E w elinko, bo w ielu rzeczy nie ro zu ­ miem . . . pow iedz mi, czy nie p isałaś w czo­

raj do m nie listu i nie p o leciłaś p odać mi go przez osobę trzecią?

— Listu? J a k i list? P rzecież rozm aw iałam z to b ą telefo n iczn ie o siódm ej w ieczorem . W szy stk o zo stało um ów ione, że przyjdziesz, ja k zw y k le. Po co m iałabym pisać? Co za n ie ­ jasności, B ru n o ? . . .

— E w elino , . . Tak, n ie ja s n o ś c i. . . Może zresztą je s te m p ija n y . Później ci w y ja śn ię — p ręd k o położył słuchaw kę, bo nie m iał w cale och o ty o p o w iad ać E w elinie dziejów te j nocy.

. . . Je ż e li E w elina n ie p isała i nie o s trz e ­ gała . . . ? a przecież je d n a k z a a n g ażo w an y przez W ic h e rta d e te k ty w czekał na sch o ­ dach . . . I sk ąd pani Iw onka M erif w tej c a ­ łej h isto rii? . . .

C ała je g o teza o łw o n ce w zięła w łeb. Od razu.

N ie d ziałała z p o lece n ia W ic h e rto w e j. Z na­

ła je d n a k d o sk o n a le życie i z w y czaje tej

pani. N aw et sposób p isan ia listów do n ie ­ go . . . k tó re zresztą nie tru d n o było p o d ro ­ bić . , .

K ap ry s sło d k iej Iw onki? O ch o ta na p rz e ­ ży cia ze sław n y m człow iekiem ?

P rzy p o m n iał sobie d ziec in n ą tw arz ś p ią ­ cej . . .

N ie, nie m ożna zrozum ieć z teg o n i c , . . W ięc nie w y ra c h o w a n ie . . . bo E w elina nie fin an so w ała nic, a on m ógł ró w n ież nie w y ­ ciąg a ć tak zaraz p ortfelu! . ..

C hoć z d ru g ie j stro n y . . . cieszy ła się za­

ro b k iem p rzed g o s p o d y n ią . . . i zo staw io n e przez n ieg o pien iąd ze w zięła c h ę tn ie ! . ..

. . . I w tym się pom ylił: C h cąc zap ła cić za rozm ow ę telefo n iczn ą p o szu k ał d ro b n y ch w kieszen i palta. Z aszeleściły ja k ie ś zw inięte p ap ierk i. T rzy p a p iero w e stu zło tó w k i w ci­

śn ię te w k ieszeń płaszcza . . . gdzie n ig d y nie w k ład ał żad n y ch b an k n o tó w . . . To w y p ro ­ w adziło go już o sta te c z n ie z r ó w n o w a g i. . . Z ag ad k o w y uśm iech m ałej Iw onki w y d ał mu się jeszcze w ię c e j niezro zu m iały . . .

O d d a ła całą k w o tę sp ry tn ie , u k rad k iem do kieszeni jeg o płaszcza. W isiał w k o ry ta rz u , a ona tam w ychodziła . . .

A nie oponow ała, gdy tak n ied elik atn ie, po ch ło p sk u o tw ie ra ł po rtfel . .. J a k ż e m u­

siała się czuć d o tk n ię ta , gdy zau w aży ła na kom odzie p o tro jo n ą sum ę . . . Do licha! Jeżeli zaiste nie b y ła w poro zu m ien iu z Ew eliną, to znaczy, że on a sam a fu n d o w ała mu k o la c ję i tru n k i w sp e c ja ln ie na to o d n a ję ty m na lę je d n ą noc m ieszkaniu! Na Boga — po co?

Zęby m ieć sa ty sfa k c ję zaśn ięcia w jeg o o b e c ­ ności ? . . . ! ?

Klął. To była ja k a ś n ien o rm aln a k o b ieta.

A ró w n o cześn ie przecież p ełn a czaru i p o w a ­ bu. z m yślącym i, pogo d n y m i oczym a . . . D laczego nie zo staw iła śladu po sobie? N a ­ u m y śln ie jak b y zn ik n ęła z m ieszkania, gdzie sp o d ziew ał się znaleźć ją jeszcze . . . N ie ż y ­ czy sobie w idzieć się z nim w ięcej. To tak że leżało w idać w p ro g ram ie przez nią in ic jo ­ w a n e j a w a n tu ry . Z a ta rła śla d y . ..

A ch! U derzył się po k ieszen i m ary n ark i, gdzie u k ry ł o d eb ran y z rąk g o sp o d y n i rulon p ap ieró w Iw onki. M oże w ła śn ie tam zn ajd z ie ro zw iązan ie? Może to list do n ie g o ? . . .

N ie znosił o rg an iczn ie k o b iet piszących.

Uważał, że k o b ieta i pióro to dw a bieg u n y k tó re pow inno się rozg rad zać tak, żeby sum a oceanów i lądów je d zielący ch w y n o siła n ie ­ skończoność. Z ry w ał z k o b ie tą sto su n k i, bez w zględu na to, ja k ie były, gdy zau w aży ł na

je j p ąlca ch śla d y a tra m e n tu , lub ołów ek m ię­

dzy innym i p rzy b n ram i w to reb ce. To, że z Ew eliną m usiał czasem poro zu m iew ać się pisem nie, m ęczyło go i d rażn iło . C h ao s z n a ­ tu ry ju ż m ałołogicznych m yśli, n ie p o w ią z a ­ nych w zd an ia, z u p ełn y brak znaków p is a r­

skich i n iek o n ieczn ie p raw id ło w a o rto g ra ­ fia — raziły je g o oko lite ra ta , e ste ty .

J e ż e li ta ja sn o w ło sa k o b ieta z a słan iać się chce p rzed nim p isan ą literą, ułożonym i s ta ­ ra n n ie frazesam i, je ż e li chce zrobić na nim w ra ż e n ie zg rab n ie p o staw io n y m w ie lo k ro p ­ kiem , czy w y k rz y k n ik ie m — B runo zrazi się do n ie j m o m en taln ie.

Ż adna k o b ieta nie n ap isała nigdy nic m ą­

d re g o — chyba, że p rzep isała m yśl cudzą i e fek to w n ie po staw iła pod tym sw o je im ię ...

U k o b ie ty p isan ie przechodzi w m anię, w psychozę. N ie ma nic w strę tn ie jsz e g o , jak sp ro w o k o w ać k o b ie tę do b ro n ien ia się, czy d o k o n y w a n ia zem sty przez pisanie. Jeżeli n ie w ierzysz tem u, co k o b ie ta m ów i — ja k ż e m ożesz w ierzy ć tem u, co n a p is z e --- co przem yśli, w y m e d y tu je w ten sposób, żeby w y g ląd ało w łaśn ie tak, tu szo w ało co innego, a u pozorow ało, co trzeba, żeby m istrzo w sk o om am iło, oczarow ało, z a s u g e s tio n o w a ło --- a p rzed e w szystkim , żeby było w m iarę n ie ­ jasn e, n ied o p o w ied z ian e, tajem n icze, żeby było jeszcze jed n y m dow odem na to, że k o ­ b ieta je st n ieo d g ad n io n a, n ie p rz e c ię tn a , n a d ­ zw y czajn a . ..

. . . . Iw onka zo staw iła w ięc, ja k zaw sze każd a z nich: w sp o m n ien ie i „ślad p is a n y " ...

M oże w zru szający list? M oże cały pam iętnik?

R ozw inął p a p ie ry . Były to u ży w an e w u rzę­

d ach ark u sze p rzeb itk o w e. Z ap ełn io n e d ro b ­ nym, m aszynow ym pismem , z m nóstw em uzu ­ pełn ień , a d n o ta c y j, i w staw ek ro b io n y ch w y ­ raźnym i p rz e jrz y sty m pism em kobiecym . Pism o to c ią g n ę ło się przez dalsze stro n ice, gdy sk o ń czy ł się m aszynopis. O s ta tn ie zd a ­ nie by ło n iesk o ń czo n e, a tra m e n t zam azany, ja k b y w p o śp iech u ręk a zw inęła p ap iery nie p o z w a la ją c mu obeschnąć.

S pojrzał na ty tu ł: „P sy ch ik a w ielkich ludzi" . . .

Z aklął. Iw onka (przecież to pism o m ogło być ty lk o I w o n k i! ...) nie ty lk o , że uległa także m anii pisania, co je s t nie do u n ik n ięcia przy n ie k tó ry c h ty p a c h k o b iet — a le p o n a d ­ to — o zgrozo - u siłu je pisać rzeczy n a u ­ kow e, ba! P sychologiczne!

f / ą g d n lsty nasippi

DREWNIAKI

• z n u r o w e r . s a n d a łk i, spody a rty s ty c z n e p o le ca F ir m a

„ S z c z tp k o -T o A lto "

K r a k ó w , K a la T a r g o w a 22.

Br it . f W H IK II Br I M 0 I Z H I I Wen... sktraa

•UBikw mliiy łikinl.

I«4x. lt-1 i 4-7 g o d z. • IV W arszaw a, M a zo w iec k a 11 m. 5

ta l. 2-74-99

Dr. H. BUMACH choroby włosów, skóry, kosmetyka

lekarska W a r i i a w a , Siopena 1 ,0 .1 4

Dr. Zofia Kohut

(tiar. kob. okuiz.

W A R S Z A W A , Koszykowa 19-a tel. 961-91 „ o . m

P O Ł O Ż N A

R. Prusinowska, Warszawa, No­

wogrodzka 31, m. 20, front, róg Marszałkowskiej, telelon 950-75.

Przyjmują obecnie caty dzień.

A k u ł i • r k a M . W Ó J C I K W a r s z a w a

Złota 1 m A tal 64-A24

Dr. P r o d t a d t i

Werter skórne, W a r s z a w a Krak. Przedni. 40

g o d z. 4 7

K O f c O R Y P O Ś C I E L - P R Z E R Ó B K I

W arszaw a, Marszałkow ska 919

D A Ł K O W S K I

O g ła sz a j się Iylkow I.K .P.

Br.» . Z l t l l h S K I wtearyuaa i skłr.

W arszaw a, lu iu f t in t i I I I a. i

taiafaa 1-t»-J1 iadz. 9-12 i 9-7

Chirurg Br mad.

L B 06U SK W H I hteti. aaiuOz. ę a

W arszaw a, i l o l t a i t i 7 a. 1.

UL 953-91 u li 3-5

BB n . UAJfWfkl weaar. 1 skórna

W arszaw a 91. Jeinhaika 23 11

g o d z. 4—7 fa l. 907-33

Br.JIBM J I U I U (ab. (kusz. (tik.

W a r s z a w a , Skorupki a m. 4 M 199-93 ISA. 3 - 9

Br mad. W. Wdjdb OaroOr s u Warszawa M eiow letkoll m i Wó 12— t. i 3— 9

tel. 279-99

D rk rn S u rk o n t

rhor. kob. 1 akuu.

W arszaw a Żurawia 15 m. 7

ta l 977-79 g o d z. 10-19

KURSY TICHM ICIM E la ł. G a j.w ik ł.a o , Warszawa, Przemysko 19 • (ars Itckalczay. kreślarski, siatkowo lak karinandiacylali. (ars lockzicz- ay. Wydziały: maszynowy, kadawlany.

dtaęawy.

U W A G A

W najbliższym czasie kończy się reklamowy okres tanich portretów. Nadeślij fotografię, opis zmian i 10 zl zadatku

a otrzymasz portret próbny za dopłatę 20 zl

„ F O T O - U N I V E R S U M", W z i i u w i , Śniadeckich 3 A k u s ze rk a

ANTOSZEWSKA

*izyim u|a (eh dilaA W a r s z a w a , Złota 40 m. 30

ta l. 473-9e

Br. awd.

J.EHBENKBEUTZ

ikdr. I waaaryizaa W arszaw a Rswr-Saist 17 a. It

S p ó łd z ie ln i

w Generalnym Gubernatorstwie stoi w służbie

z a b e z p ie c z e n ia

wyżywienia ludności

K up u jem y g o t ó w k ę i p la ę im y najw yższe ceny za rzeczy tylko w p ie rw s zo rzę d n y m słanie, jak ubrania, k o ­ stiumy, p łaszcze letnie m ęskie i dam skie, su­

kienki, kilim y, d y w a ­ ny, b ie liz n ę p o ś c ie lo ­ wą, s to ło w ą i osobistą, m aszyny d o pisania, liczenia, szycia oraz inne, ja k o te ż sp rzed a- jem y p o cenach na­

p ra w d ę okazyjn ych . Sklep U żyw an ych R ze­

czy, K rakó w , K rako w ­ ska 36.

KORESPONDENCYJNIE Niemiecki dle zaawanso­

wanych. B u d o w a z d a ń . ( S k r y p t y , ćwiczenia do

odstąpienia) W a r s z a w a , Germanista A l p a to w , Senatorska 22

m, 24

T a n i o s p r z e d a j e m y

wszelkę g arde ro bę, futra, lisy srebrne, niebieskie p e leryn ki, bierny, pościel, b ie liz n ę , d y ­ wany, kilim y, cho dniki, lin o ­ leum, obrazy, w a liz k i, teczki, maszyny ,,S in g e re " , maszyny pisarskie, patelony w alizkow e, elektryczne, p ły ty , nakrycie sto­

łow e, przedm ioty ze srebra, p la ­ terow e, p orcelanę, szkło, kry­

ształy, fotoaparaty, przedm ioty dom ow ego u iy tk u . Duży wybór okolicznościow ych praktycznych

upominków

„Centrokomis"

K raków , G r o d z k a 9

Br. i. n trtłH N K ii waaaryuna i sUr.

W a rszaw a Bznult.wua 93 a 22

teteteo 74-454 n<i n - u » i i t - t i

NOWAKOWSKI

Wturyuit. skórit

W a r i i a w a , W spó lna 3 m . i .

W d o m u o b o k c o d z ie n n y c h z a ję ć o d p o w ia d a ją c na p y t a ­ n ia m o żn a p r z e ro b ić S z k o lę H a n d lo w ą i o tr z y m a ć ś w ia ­ d e c tw o u k o ń c z e n ia o p e ł­

n y c h p ra w a c h . Z a p is y p r z y j­

m u je i p ro s p e k ty w y s y ła : S e k r e ta r ia t K o r e s p o n d e n c y j­

n e j S z k o ły H a n d lo w e j p rzy P u b l. K u p . Z a w o d o w e j Szlcoh' w R eie h s h o f, H o ffm a n o w e j 3.

M E B L E

l a k i e r o w a n e , k u c h e n n e , d z ie c ię c e , p r z e d p o k o jo w e , o r a z w s z e lk ie p o k o j o w e

p o le c a

A. L A S Z K O

Warszawa, Chłodna 46. m .i lei. 323-95

U w a g a : d r z w i n a l e w o l

3-niies. Korespondencyjne Kursę Nowoczesnej Księ­

gowości z szczególnym u w zględnieniem księgowości p rzeb itko w e j w g. obo w . Jednolitego plenu kont, księ gowośct rolniczej, adm inistracyjnej prow adzi Publ.

Kupiecka Szkole Zaw odow e w Reiehshof (Rzeszów).

Zgłoszen ie: Sekretariat Szkoły, ul H o llm ennow ei 3»

te l. 16— 43, Ole absolw entów św iadectwa. Ne zędenie b e zp łatn ie szczegółow e prospekty.

N A J T A Ń S Z Y P O R T R E T z k a ż d e j f o to g r a fii. N a d e ś lij f o t o g r a f ię i 10 z l o trz y m a s z za p o b r a n ie m p o c z to w y m

3 0 z l p o r tr e t p r ó b n y . P r a c o w n i a A rty s ty c z n y c h P o r tr e tó w „ M I M O Z A "

Warszawa, N o w o g r o d z k a 19 m . 24

i N a j w ię k s z y z k lz d I k a z la w y I wylwtrala ' A I k łn T * ortw hNIAstWi

»RYBAK«

JERZY GORZKOWSK1

W a r i i a w a , P ia ra c k ia g o 17 la l. 49O-9J

wysyła za zitlczsnism: wydilska, kolowiatki, kaczykl, tytki, błystki, mazaki szlarzni, sIkI I t. , Na|- wlykszy wykot C is y lo h ry c za o .

Ciaalki aa ła<aslt

JIT M ROŚLINNY ŚRODEK N I E Z A W O D N I E I B E Z B O L E Ś N IE

MAWANDER SA-m ^

'IMfaecaiusaesm

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ta komedia nie wyszłaby na jaw od razu i pan, który tak skarży się na monotonię i nudę, męczyłbyś się niepewnością, może obawą i rozwiązywa­.. niem

Zawierucha wojenna zataczając coraz szersze kręgi objęła ostatnio terytorium Indii i wzróciła znów uw agę św iata na ten niezw ykły kraj i jego duże

dziano, że ów potwór jest bardzo roztropny i dlatego nikt nie odważył się napadać na niego. Ponieważ jednak pokazywał się rzad­. ko, przeto podróżni

W świetlany krąg słońca wrzyna się czarna jak węgiel łarcza księżyca, posuwa się ona wyraźnie coraz bardziej, zasła­.. niając naszą gwiazdę dzienną,

la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają

' / bliżał się koniec marca gdy znany w hisz- pańskim miasteczku Kantillana kupiec, pan Alfonso Ciłar zasiadł w kantorku obok sklepu, i zabrał się do

Pani Brignon, skarżąc się na ból głowy, przeszła do swego pokoju i niedługo potem panowie zostali sami. Niestety Henryk nie mógł udzielić żadnych informacji,

Człowiekowi nie wystarczyło poznanie tego wszystkiego, co znajduje się na powierzchni ziemi, coraz dalej próbuje wdzierać się w głąb ziemi, a szybki rozwój