J a h ie i p ięk n e p is a n k i!
■
<
p w w O li w i
lw u r \ ^ ' J a j
. ZsB i
•i' : w 1 • Rv
ifcW tl f . t * * * ^ U h
S t r a ż n ad m o r z e m
NISZCZENIE M IN BRYTYJSKICH W Y R Z U C O N Y C H PRZEZ FALE M ORSKIE N A BRZEO
-X . • " •
» *
'e t *
,» 4.
miecka m.
Niemiecka maryniifr- ka wojenna "'wciąż wykrywa i niszczy pola minowe zało
żone przez Brytyj
czyków na wschod
nich wodach Atlan
tyku. Poza lym spe
cjalne odd ziały prze
szukują wybrzeże, g dyż każda burza zrywa kotwice i wy
rzuca na brzeg mi
ny. Na górnym zd ję
ciu widzim y sześć ta
kich „jajek szatań
skich" zaniesionych przez fale na brzeg.
■
M iny wyrzucone przez lale na brzeg niszczy sią przez wysadzenie ich w pow ietrze. Żołnierze p o d kład ają właśnie materiał wybuchowy p o d miną.
Często rozluźnia slą uszczelnienie min I ładunek zamaka. Na zd ję ciu widzim y jak oficer należący d o o ddziału saperów bada próbkę
zawartości angielskiej miny.
Fot: PIC Ki«fsfn«on>ScHerl.
■>' s»4'k. ,''Js ■.,
-
Na lew o: <
I łylko le j,w ziemi swiaoćiy, £ t »« tvm miejscu unieszkodli
wiono minę.
Na prawo:
Resztki brytyjskiej m in y wysadzonej
w powietrze.
Wśród silnej detonacji mina eksplo
duje. Już teraz nie b ędzie m ogła przynieść zagłady żadnemu okrętowi
niemieckiemu,
KRAINA RUBINÓW
szczególności cyny, wydobywanie szlachetnych kamieni stanowi emyslu. Najczęściej natrafia się tu na rubiny, które wypłukuje się 1 _ _ _ _ _ _ _ c“ 'u “ l’ł ,d>°nych płuczkach.
Fel: Seiler 1 Transoiean 2
Powyżej: •
ZBIÓR RYŻU
Burma jest przeważnie.krajem górzystym, pokrytym lasami. U podnóża gór w dolinach, na wielkę skalę kwitnie uprawa roli. Klimat Burmy zimę mroźny i suchy, w lacie ciepły i wilgotny sprzyjajęcy specjalnie uprawie ryżu, którego zbiory wynoszę tutaj rocznie
trzy miliony ton.
ŻYWA KRONIKA
Chociaż azjatyckie kraje południowe i wschodnie mogę się pochlubić starymi literaturami, piękny
mi i bogatymi, to jednak po wsiach i miastecz
kach położonych w odległych zakęlkach Azji żywe słowo odgrywa o wiele większę rolę niż pismo. Tu jeszcze można często natratić na wędrownego gawędziarza, który przenosi się z miejsca na miejsce, z jednej miejscowości do drugiej i opowiada mieszkań
com nie tylko wienze i różne le
gendy, ale i ostatnie wiadomości. _ i
JAPOŃCZYCY POSUWAJĄ się NAPRZÓD
W edług komunikatów głównej japońskiej kwatery cesarskiej, japońskie sity zbrojne przekroczyły rzekę Chindwin w pobliżu granicy burmeńsko-inayjskiej i pozostaję obęcnie w ścisłej współpracy z jednostkami hinduskiej armii narodowej. Powyżej:
Japońska piechota przeprawia się przez rzekę w burmeńskiej dżungli. — Na prawo: Nawet mosty wysadzone przez brytyj— .
czyków nie sę w stanie powstrzymać japońskiego marstu,. -...
f w , 4 1
’ | A ' BLI
Je ze względów politycznych Józef Bonaparte, brat Napoleona I. Naj
świetniejsze zresztą tego rodzaju widowiska urządzali zawsze sami królowie z okazji rótnych uroczystości. W Madrycie co lato odbywały sle pod koniec X IX wieku pod wysokim protektoratem panującego wspaniale walki byków na korzyść szpitali, na Plaża de Heros, który jest cyrklem otoczonym siedzeniami na podwyższeniach 1 szeregiem łóz. Podobne amfiteatry znajdują się niejako „obowiązkowo" we
* wszystkich większych miastach Hiszpanii, bo jest to „samo przez się ' zrozumiałą'* ambicją ich mieszkańców. JakZeby mogło być, Iżby 8 większe miasto hiszpańskie bodaj raz w swej historii nie gościło
* w swych murach Jakiegoś słynnego pogromcy byków, który przeclet byle gdzie nie będzie walczyli Zęby podobną ambicję pojąć we wszelkich najdelikatniejszych nawet jej odcle- nlach. na Iq potrzeba być Hiszpanem...
, królowaj da la faz.;
Od niepamiętnych cza
sów największą po
pularnością z szeregu wielkich Imprez publicz- w danym już wypadku narodowym, cieszą się w Hiszpanii słynne na cały świat walki byków.
Walki owe wzięła go- rącokrwlsta Hiszpania w spadku po starożyt
nym świecle, bo znała je Już bohaterska Grecja obok igrzysk Ollmpll- skich. kultywowała Je zwłaszcza T e s s a 1 1 a , uprawiano je w Rzymie także Jako „milą dla oka" odmianę zapasów gladiatorów za czasów cesarstwa, jakkolwiek cesarze I papieże często Ich zakazywali.
Jeżeli chodzi o zaakli
matyzowanie się w a lk byków na terenie Hisz
panii, stały się one nie
mal jej „krwią I kością", trudno też wyobrazić so
bie Hiszpanię bez poję
cia toreadora, areny cyr
kowej z powalonym na niej bykiem, rozentuzjaz-
Powyłej:
Bohstankl iywoi„O l
Wleleż Uklch głośnych Igraszek z rozwścieczonym bykler Hiszpanów w olbrzymim cyrku w Sewilli, zbudowanym n nych, z kamienia, mogącym pomieścić grubo ponad M.000 wl występujący w walkach, według „historycznego" podziału ts Pierwsi, to pikadorzy, walczący konno, w dawnym stroju hi nl w twardy pancerz 1 bardzo długą dzidę, zadającą począł*
zwierzęciu. Drudzy, to chulos, albo banderllleros, piesi sz w różnobarwne wstęgi, mający za zadanie drażnić wszelkim Ostatnia grupa ma nazwę matadorów czyli rzeżnlków. a ul tym — bronią zaś dzlryt, którym ostatecznie dobijają byka,
„przepisanym" składzie i w „historycznych" ubiorach zap wszystkich widzów na imprezę przybyłych, odbyła się nlei ków we wsi podmadrycklej, Escorial, a epoką reprezento’
odżyły czasy Karola IV. czyli schyłek X V III i początek XI śnlcy przybyli uroczyście w pochodzie, który otwierał „wysoki" urzędnik zarządu gminnego. »
rlcadores, z lancami w m stroju rycerskim n h owacje nleprzejrzanj
~ -— i
V .. ,’ t r —
arenę. Wiwaty tłumów wzmagają się. Wylatują wysoko w po
wietrze nakrycia głowy, mienią się w słońcu połyskliwe wachla
rze dam... To na cześć właśnie wkraczających głównych szei- I mierzy, espadas. w pięknych strojach, > obnażonym mleczem w prawej ręce, z muletą czyli małym prętem zakończonym ka
wałkiem Jasnej materii w lewej, zajmują miejsca na arenie. Chwi
la cisty 1 znowu gromkie okrzyki tłumów, gdy u wjazdu do cyrku pojawia się... najautentyczniejszy dwór J.K.M. Karola IV I Gwar powoli przydcha, bo oto na dany znak wpuszczają na arenę byka.
Ogłupiały mrowiskiem ludzkim byk zatrzymuje się niemal na środku areny. Jużl Wachlarz „królowej" pochylił tlę w dółl Walka rozpoczyna siei Dojeżdżacze wykonują pierwszy atak: starają tlę lekko ukłuć byka w łopatkę. Dalej dziesięciu do dwunastu ptca- dores atakuje bez przerwy. Teraz banderllleros uciekają się do małych pałeczek, <10 cm długich, z haczykami na końcu, ze strzępkami papieru zwisającymi z drzewca. Śrubowym ru
chem wpychane w sierść na karku byka powodują zapalenie się papieru, co powoduje rzucanie się byka na pierwszego napotkanego przeciwnika. Teraz glos ma toreador-espada.
Nagle byk runął naoślep na espadę. Szybki jak błyskawica cios espady... Byk chwleje się, bluzgnęła krew... Za chwilę matadores wywloką z areny martwe cielsko byka . . . Widowisko „historyczne" — skończone. Stef. Krasiński
V I
usiał dw a razy łączyć się, by w reszcie po sły szeć po tam tej stro n ie telefo n icz
nego p rzew odu głos Ew eliny. R ozdrażniło gc to, zn u ży ło tak , ja k zaczy n ało go m ęczyć i nudzić w iele innych, m n iejszy ch jeszcze drobiazgów .
M iał w szy stk ieg o dość. C zuł p rzesy t, n u dę i bezsens e g z y ste n c ji. N ie in te re so w a ło go nic, nie pociągało, nie baw iło. N aw et Ew elina . . .
N ie zry w ał znajom ości je d y n ie dlatego, że g d y b y to zrobił, n ie zo stało b y mu już nic.
Ta k o b ieta nie te p ro z e n to w a ła b y n a jm n ie j ani c e lu jeg o życia, a n i uczucia, ani s p e c ja l
n y ch jeg o z a in te re s o w a ń — ty lk o p ew n e je go p rzy zw y czajen ia, k tó re dla niego m iały jeszcze przecież ja k ą ś w artość.
— H allol Bruno, to ty? J a k ż e się cieszę!
P rzyjdziesz jak zw y k le o ó s m e j ? ... A c h 1 w iesz, m ałe ostrzeżen ie . . . K arol zaczyna u rządzać mi scen y . . . Boję się, że za dużo ju ż p o d ejrzew a i nasze szczęście może się sm u tn o skończyć . . .
— Ach! E w elinko! — ziew n ął do a p a ra tu — sta je sz się n u d n a z tym i niezm iennym i o strożnościam i. N iczym nie odbiegasz od p o sp o liteg o ty p u m ężatk i z d ra d z a ją c e j z ca
łą p ełn ią św iadom ości i rów nież z pełnią róż
no ro d n y ch a n ieu za sad n io n y ch obaw , s tra chów , czarn y ch przeczuć.
— Bruno! J e s te ś bez serca! Z am iast dodać mi odw agi i pocieszyć, ty mi jeszcze u rą gasz . . .
— Czy m ożesz w ogóle p rzypom nieć mi ja k ą ś sy tu a c ję , w k tó re j ja bym ci nie u r ą gał? N ie bądź śm ieszna! Sam a sobie chyba zdajesz spraw ę, że tw ojem u m ężow i je st c a ł
kiem w y g o d n ie ze m ną jak o p rzy jacielem dom u. N ie m yśli o rozw odzie, choć dużo się dom yśla . . .
— Ja w łaśn ie te g o je d n a k się obaw iam . N ap raw d ę n ie j e s t w esoło . . .
— P rzypuszczam , m oja droga, że stw a rz a jąc fik cy jn e ..n ieb ez p ieczeń stw a" i panikę, chcesz d o starczy ć mi siln y ch w zruszeń, pod niecić. Tak sobie m ogę logicznie tłum aczyć tt n tw ó j n iep o k ó j, te a la rm u ją c e listy p isa ne w ro z h iste ry z o w a n e j ostrożności na m a
szynie i bez pod p isu . . . A le, słuchaj, E w e
lino. dla m nie nie ma już siln y ch w rażeń.
Je ste m u o d p o rn io n y na w szystkie. N ieczu
ły. P rzestałem um ieć cieszyć się, sm ucić, przerażać . . .
— Cóż to za sp e c ja ln a c h a n d ra dzisiaj, ty zblazow any poeto!? W iesz, czytam po raz d ziesiąty już chyba tw o je „K obiety z d alek a i z b liska" i uw ażam , że pow ieść je st św ie t
na. N ie dziw ię się, że u czy n iła cię sław nym w p rzeciąg u kilk u dni po w y jściu z druku.
D laczego te ra z nie stać cię ani na jed n o zd a nie? Czy o stateczn ie w eźm iesz się do te j no
w ej pow ieści o b ie c a n e j dla re d ak cji „Ty
g o d n ik a", czy nie?
— A le skądże! M ow y nie ma! N ie p o sta wię n a w e t pierw szej d u żej litery , p ie rw s z e go zdania w p ierw szym rozdziale, p ie rw szego tom u! . . . Ale p rzy p o m n iałaś mi tę p rz y k rą spraw ę. M uszę pójść do re d a k to ra , p rzep ro sić za zaw ód, p siak o ść . . . P ójdę za- laz, a po ósm ej b ędę u ciebie. Mąż w y je ż dża, praw da?
G dy z a trzask iw ał za sobą drzw iczki a u to m atu ulicznego, na p rzeciw leg ły m tro tu a ra c u jrzał sm ukłą, d ro b n ą złotow łosą p an ien k ę m ocno w n ieg o w p atrzo n ą. Pom yślał, że jest raczej rzeczą p rz y je m n ą być tak , b ajk o w o p rzy sto jn y m , p ostaw nym , a przy tym sła w nym p o w ieścio p isarzem uw ielbianym i oblę- ganym przez k o b iety , b ęd ące jed n o cz eśn ie tem atem i n atch n ien iem je g o trzy to m o w eg o dzieła — a rzeczą d o tk liw ie n iep rzy jem n ą jest na p ew no fakt niem ożliw ości w zrusze
nia się na w idok k ażd ej szy k o w n ie um alo
w anej buzi i szero k o ro zw arty ch w podziw ie o c z ą t . . .
R ed ak to r T ym ianow ski p raco w ał jeszcze mimo późnej godziny nad św ieżym m o n ta
żem razem ze sw oim ro zśw ierg o tan y m , ko
lorow ym stadkiem se k re ta re k , ste n o ty p iste k , urzędniczek.
— A ch! Drogi m istrz w reszcie p rzyszedł — ro ztk liw il się re d a k c y jn y ty ra n w itając p rzy b y łe g o — cóż z naszą um ow ą? P rzyniósł nam pan coś ładnego, coś choćby niedługiego, na p arę num erów w odcinkach?...
— N ie. Nic n ie mam. I w ą tp ię . . .
— M oże w aru n k i nie o d p o w iad ają ? Prze
cież zgodzim y się ja k o ś panie Bruno. Kilka ty siączk ó w c h ę tn ie dołożę. Kto panu da w ię cej? K rzyżołow ski w yda ślicznie, eleg an ck o , książkow o, ale czte rd ziestu nie da naw et W ierzb ick iem u . . .
— A leż w aru n k i d o sk o n a łe mi pan daje!
I u n ik o g o in n eg o n » pew no nie b ędę w y daw ał! . . .
—- Bo w idzi pan. p an ie Bruno, to je s t tak:
„T y g o d n ik " nied łu g o d o p iero w ychodzi . . . Były w ielk ie w k ład y , bo m iałem gotów kę, na nic p ien ięd zy się nie żałuje-, papier, fo r
mat, ilu s tra c je p ierw szo rzęd n e. A le poczyt- ności nie mam y. A ni p o p u larn o ści. A g azeta musi zacząć się opłacać. Je d n a , choćby k ró t
ka pow ieść p an a B runona, w o dcineczkach, ład n iu tk o , z w in ietk am i . . . i ty s ią c e eg zem p larzy idą . . . p o d w ó jn y n ak ład . S tajem y na nogi, n ab ieram y rozm achu i „T ygodnik"
w szyscy czy ta ją, choćby potem już sobie p i
sała ty lk o ja k a ś tam p o cz ą tk u ją c a literatk a...
W ięc co do h o n o rariu m d la pana, na pew no r.ie będziem y się ta rg o w a ć . . .
— C h ętn ieb y m służył panie red ak to rze, ale szkoda m ów ić o tym . Nie nap iszę teraz nic. N ie p o trafię. N ie zn a jd ę tem atu . . .
— O k o b ietach ! Panie Bruno! Pan ty lk o o kobietach! To dla pana! Nic innego. Pisał pan „K obiety z bliska i z d a le k a ". N iech pan pisze „K obiety stąd i stam tąd ". Może zły ty tu ł? Pan je s t n iezró w n an y . . . Dla nas . . . no co? K obieta, ja k k o b ieta . . . A pan z n a j
du jesz ty p y , p o d p a tru je sz s y tu a c je . . . No, co tu gad ać . . . ta le n t . . .
— Cóż z tego, k ied y dziś ńie napiszę nic.
N aw et o k o b ietach . Tym w ięcej może nie o k o b ietach . T em at w y czerp an y . W łaśn ie po
znałem „ k o b iety z bliska" i p o zn aję je już
„z d a le k a ". N iecie k aw e. Z aw sze jed n ak o w e.
M ożna je tak łatw o p rzejrzeć, od g ad n ąć.
— W sw o je j pow ieści p rz e d sta w ia ł pan inaczej.
— Ach, w ted y m iałem n a tc h n ie n ie i szczę
śliw e złudzenie, że w a rto się niem i zająć, że n a p ra w d ę są ciek aw e, zaw sze inne. T yle im czasu pośw ięcałem , entuzjazm u, studiów , m yśli. Po to, żeby n ap isać szczęśliw ie p o w ieść i . . . nieszczęśliw ie przekonać się, że b ezsen so w n ie pochlebiłem im ty lk o . Z aw sze są ta k ie sam e. W szy stk o m ożna przew idzieć:
W ychodzą zam ąż, polem zdrad zają, potem męczą sieb ie i w y b ran eg o ponurym i h o ro skopam i a m ęża-rogacza w zm ożoną p rzew i
d u ją c ą p ieszczotliw ością. P isu ją listy szy f
rem, a lb o m aszynow ym pismem, bez podpisu i p łaczą przez telefon.
M oże zdaw ało m u się tylko, ale w koło zg ru p o w an y ch blisko siebie głów ek m łodych b iu ralistek p rzeleciało jak lek k ie tch n ien ie
jed n o nazw isko: — „E w elina W ich e rto w a".
. . . Z gadyw ały, że m ów ił m y śląc o te j k o biecie w łaśnie? W ięc był aż tak sław ny, ze do n a jb a rd z ie j szczegółow ych d a n y c h zn a
no jeg o życie p ry w atn e? Z m arszczył się je d nak od razu, bo w takim razie i Karol W i- c h ert może rzeczyw iście być tak d o k ład n ie poin fo rm o w an y i może w reszcie się zn ie
cierp liw ić . . .
— .Nie, re d a k to rk u ! N a razie nie piszę nic.
M oże k ied y ś. P rzeży ję coś ciek a w eg o . Z n aj
dę ja k iś problem , choćby p ozory problem u, ja k ą ś zagadkę, o rozw iązanie k tó re j zechcę się pokusić i w tedy od razu pow ieść będzie w- k ilk a dni n ap isan a.
Znad je d n e g o b iu rk a w rogu sali p o d niosła się złoto-blond głów ka i w ielk ie źre nice w ejrzały na B runona . . . J a k ie ś szczę
ście do b lo n d y n ek . T am ta na u licy była ta k że ... . N aw et podobna . . .
— N iep o trzeb n ie pan re d a k to r się z a strz e ga. N igdzie in d ziej nie b ęd ę d ru k o w ać, tylko w pańskim „T y g o d n ik u ". N a pew no. Prze
cież obiecałem . Do w idzenia panu! Do w idze
nia paniom !
O dchodząc zdał sobie spraw ę, że n ap isałb y now ą pow ieść, g dyby ty lk o zaczął m y ś le ć ' in ten sy w n ie, p ło d n ie m yśleć. Dać z siebie ten w y siłek i za in te re so w a n ie . O czym jest m yśleć, gdy w szy stk o się już przeżyło, po
jęło, gd y nic nie trzeba zdobyw ać, bo sam o w chodzi w rękę, ani o nic m artw ić, bo tro sk i cofają się sam e? J a k ie ś w yśnione, fa n ta sty czn e zdarzenie! W dzisiejszym w ieku po
stępu, zm aterializo w an ia, trzeźw ości, ud o godnień, ułatw ień, p rak ty czn o ści?
W stą p ił na czarn ą k a w ę do c u k ieren k i na przeciw g m achu re d a k c y jn e g o . Przed ósm ą w yszedł stam tąd i sk iero w ał się w p ro st na A leje. K arol W ic h e rt w yjeżdża! co trzeci dzień w ieczorem do M yślenic w sw oich ban ko w y ch spraw ach.
Z d ru g ie j stro n y ulicy p a trz a ły na B runo
na w ielk ie oczy blo n d y n k i. R ozśm ieszyła go to. Czy to b y ła ta pierw sza, czy ta druga, a może ju ż trzecia z kolei. „Dziś dzień b lo n d y n e k " p om yślał — „E w elina c z w arta".
M ysi o E w elince b y n a jm n ie j n ie p o w strzy m ała go w chęci d o g o n ien ia n ieznajom ej.
Je d n a k ż e dziew czy n a zo rien to w aw szy się, ja k i o b rał k ie ru n e k , poszła naprzód, prędko, aż stra c ił ją z oczu. D ochodząc do e le g a n c kiego gm achu przy A lejac h , doznał w ra ż e nia, ja k b y był o b serw o w an y . Był p rzy zw y c z a jo n y do z ain tereso w an ia, ciek aw y ch sp o jrz e ń tłum u. To to w arzy szy ło mu stale.
A le teraz w m rokach w ieczoru, w zacisznej d zieln icy — w okoliczności, w k tó re j n a j
m n iej ‘chciał być zao b serw o w an y .
P rzypom niał so b ie sło w a E w eliny, że mąż od n ied aw n a nosił się z m yślą sk o rzy stan ia z usług p ry w a tn e g o d e te k ty w a , by d o w ie ś A żonie je j n ie lo ja ln o ść w obec siebie. N iby n iep o w ażn ie m iało to być pow iedziane, ale E w elina od teg o czasu boi się, by mąż n a p raw d ę nie zaczął przem y śliw ać n ad e w e n tu aln o ścią rozw odu. Rozwód z bogatym b an kierem , o ficjaln ie z je j w iny, o dpow iednio g ło śn y w k o n se k w e n c ji sk an d al to w arzy sk i i w y rzeczen ie się u w ielb ian eg o dziecka, k tó re zo stan ie przy zn an e o jcu . . . E w elina wo
łała nie ry zy k o w ać . . .
G dyby tak pow iedział E w elinie o swoim w rażeniu, że czy jś śled zący w zrok o d p ro w a dził go aż do progu je j dom u? . . . W su w ając sw ój klucz do z atrzask u drzw i w chodow ych.
p rzew id y w ał w ja k rozszlochanym , p esy m i
sty czn y m n a stro ju będzie i bez te j w iadom o
ści Ew elina. „W iem na pew no, że m iałem p o p rzedników , m a n ip u lu jący ch rów nież co trzeci w ieczór w ty ch drzw iach, tym sam ym w łaśn ie kluczem . Przypuszczam jed n ak , że w k ażdym w y p ad k u , k ażdy z n ich w ięcej so
bie o b iecy w ał po ta k ie j w izycie . . . "
S to jąceg o w m rocznej k la tc e schodow e) nie opuszczała pew ność, że je s t znów o b se r
w ow any. Drzwi za sobą z atrzasn ął, nik t za nim z u licy n ie w szedł — w ięc nie był to ten sam osobnik. Ktoś drugi. C zyżby W ich ert zaan g ażo w ał całą policję?
— N iech pan nie z atrzy m u je się, panie B runonie — u sły szał w y raźn y szept, gdy z a m ierzał zap u k ać um ów ionym sposobem do drzw i W ich ertó w na pierw szym p iętrze — niech pan idzie w yżej . . ,
Z m roku w y ch y liła się sm u k ła p o stać k o bieca i lekko, aczkolw iek stanow czo wzięła go po d ram ię:
— Mam do sp ełn ien ia d e lik a tn ą m isję, b a r
dzo dla p an a w ażną, ale chodzi w pierw szym rzędzie, by pan uw ierzył, że jestem mu życz
liwa. J e s t pan śledzony. Pan W ich e rt nie po
je c h a ł do M yślenic. Tu je s t list do p an a od pani W ich e rto w ej —
N ic nie m ogło go przekonać, że list p ocho
dził fak ty czn ie od E w eliny. A le w łaśn ie to, że był bez podpisu, m aszynow ym , bezoso- MIU HUtJACHU Fot: P.B Z.
bistym d ru k iem — by ło dow odem n a jis to t
niejszym : „Z d aję całą sp raw ę sp ry to w i i życz
liw ości pani I. M erif o ddaw czyni te g o listu.
M usisz zaufać je j b ezw zględnie. N ie m ogłam w cześniej zapobiec tw o jem u p rzy jściu . Do
w iedziałam się poufnie, że K arol dziś fin g u je ty lk o sw ój w y jazd . Z o staje w m ieście i z a m ierza w raz z p rzed staw icielem policji u d o w odnić mą w inę. W idać, chce rozw odu. S po
d ziew ają się tw o je j u m nie w izyty. Pani I. M erif m ieszka p ię tro w y żej. J e s t nam życz
liwa. w ic o w szystkim . Spędzisz u n ie j p a ię k w ad ran só w a odw rócisz ode m nie raz na zaw sze ciążące mi już bardzo p o d ejrzen ia.
Z aw sze tw o ja . .
J a k na Ew'elinę i rodzaj sy tu a c ji w ja k ie j go p isała — list był n ad zw y czaj rzeczow y i przytom ny.
— C hodźm y — p o ciąg n ę ła go n ag ląc o za ręk aw m ioda ko b ieta — oni są pew ni, że pan je st u pani W ich e rto w ej i n ieo m ieszk ają za
pew n e n aocznie się co do teg o przekonać.
Pani W ichertrfw a uda w ów czas zbudzoną n iesp o d ziew an ie po n o c y . . . S traszn ie ro ze
sp an ą . . . Zdum ienie, o b u rzen ie . . . i zupełna n iew inność. Pan zejdzie później i d etek ty w ujrzy, z ja k ic h drzw i p an w ychodzi i z k tó reg o p iętra. Ju ż w idzę jeg o m i n ę . . . — za
śm iała się dźw ięcznym , bard zo sy m p aty cz
nym głosem .
Szedł za nią zu p ełn ie n iesp eszo n y n ie b e z pieczeń stw em k o m p ro m itu jącej sy tu a c ji. Byl ty lk o zły, że n arzu co n o mu pew ne w ytyczne, k tó ry c h musi p rzestrzeg ać, i, że in ic ja ty w a leży w rę k u n ie z n a n e j k o b iety a on w y stąp ić m usi w ty ch ok o liczn o ściach ja k o bezw olny, bierny, d o sto so w u ją c y się do w ym agań chwili.
— L1 m nie je st bardzo brzydko. W y n a j
m uję ty lk o je d e n m ały pokoik u w łaścicielki teg o m ieszkania. N iech p an a to nie z r a ż a ! ...
Gdy sta n ę ła w sm udze św iatła p ły n ące g o z o św ietlo n eg o k o ry ta rz a , zobaczył w reszcie w y ra ź n ie n ieznajom ą. Była drobna, szczupła, w skrom nym zim ow ym płaszczyku p o p iela
teg o k o lo ru . . a gdy zw róciła ku nizm u tw arz! . . . Ach! To b y ła ta b lo n d y n k a z a u w a żona na ulicy Te sam e w ielkie, w w y ra z is te j o p raw ie oczy . . .
— My w idzieliśm y s ię już, p raw d a? — z a p y tał im pulsyw nie.
— M oże — blado o dpow iedziała, p r ę d z iu t
ko w ep ch n ęła go nieom al do ciasn eg o po
koju, zm ieszana dziw nie po d ejrzliw y m sp o j
rzeniem gospodyni, w y c h y la ją c e j się z ja kichś drzw i do p rzed p o k o ju .
To, co p rzeżył w m aleńkim poko ik u p ię tro w yżej, nad m ieszkaniem W ich ertó w , to cze
go d o zn aw ał i o czym m yślał w k o n se k w .n - cji ty ch p aru k w a d ra n só w — by ło n ajd ziw n iejszą p rzy g o d ą w całym jeg o życiu, b y n ajm n iej nie ubogim w przeżycia. Każdy szczegół, k ażdy n a stró j, każda m inuta dobrze u tk w iły mu w pam ięci . . .
Pokój był m ały, zaw alony tan d etn y m i, s ta rym i m eblam i, w o k n ach nie było firanek, b e z p re te n sjo n a ln e , iście p en sjo n arS k ie łóżko, żadnych serw etek , poduszeczek, figurek i in nych drobiazgów , c e c h u ją c y c h zaw sze po
k o je kobiece. Robił w rażen ie zgoła n ie z a m ieszk ałeg o . . . Ale w idocznie uboga lo k a
to rk a spodziew ała się w izyty, bo m ałe biu- reczko założone było talerzam i j p rz e k ą s k a m i. su c h a rk a m i i ciastam i. P rzy rząd zo n e a p e
tycznie. w y tw o rn ie, ze sm akiem .
—- N iech pan się n ie dziw i: Pani W ich e r
to w a d b ała o to, by czu ł się pan tu tak d o brze, ja k u n i e j . . . P am iętała, by n ie byl pan głodny . . . P oleciła mi n aw et zak u p ić w szyst
k ie w ieczorne g azety . . .
Poczuł się n a p ra w d ę (o dziw o!) ja k u sie
bie. Z am iast sp o d ziew an eg o ro zdrażnienia, w y p ły w a ją c e g o z g ru tesk o w u ści s y tu a c ji — z u p ełn y sp o k ó j, o d p rężen ie. P uste ściany b ied n eg o p o k o ik u i p ełen p ro sto ty stró j m ło
d e j jeg o m ieszkanki, sw obodne je j obejście, stw orzyły może przez k o n tra st w łaśnie z o to czeniem , do ja k ie g o był p rzy zw y czajo n y — miłą atm osferę. C ieszył się n iejak o , że oszczędzona mu będzie ko n ieczn o ść u sp o k a ja n ia żalów i obaw Ew eliny, że spędzi w ie
czór inaczej, niż zw ykle. In try g o w ała go i n ieco d z ien n a s y tu a c ja i w łasna w n iej rola i tw arz n o w o p o zn an ej k o b iety
Była bardzo .młoda, w cale nie ta k a ładna, ja k z d aw ała się na ulicy. Piękne, p u szy ste w łosy kolo ru p ły n n eg o złota n ad aw ały tw a rzy m iękki, dziew częcy niem al w yraz. Oczy by ły głębokie, m y ślące i ja k b y w te j chw ili sp e c ja ln ie skupione.
— Nie uw ierzę, by pani W ich e rto w a m iała w łaśnie dziś ty le przytom ności, by m yślała o p rzy rząd zan iu dla m nie w y m y śln y ch p rze
k ąsek, tym w ięcej, że nigdy tak tk liw ie o m nie n ie dbała i będąc u n iej sam m usia- łem fa ty g o w ać się do s p iż a r k i. . .
— N ie m ów iłam , że pani E w elina p rz y rz ą dzała to w szystko. To już m oja k o n cep cja 1 m ałe pół godzinki roboty. Ale mam p o le c e nie i obow iązek nied o p u szczan ia, by pan był głodny, a lb o znudzony, czy zły . . .
G łodny już nie był, gdy w spólnie w y k a ń czali p ierw szy półm isek k an ap ek jeszcze le p szych, niż na to w y g ląd ały . A przecież było ich w ięcej. Znudzonym w y ją tk o w o się nie czuł, a gdy p atrzał w łob u zersk o u śm iech n ięte oczy pani M erif — nie był n a w e t zły ...
N iezn ajo m a jad ła z rów nym jak on a p e ty tem. M oże nigdy nie m iała dla sieb ie tak sm acznej, o b fitej k o lacji? . ..
— Ach! Z apom niałabym ! P rzecież mam rów nież tru n k i! N ie wiem, co pan pija? K o
b ieta nigdy się nie nauczy, ja k ie w ina p o d a je się w k tó re j porze d n ia i do ja k ie g o posiłku.
M oże p an sobie coś je d n a k w ybierze? . . .
Ciąg
tia ls iy n a stą p iD R A M A T W P R A L N I
Przedświąteczne, wielkie pranie . . . Nawet lala nie próżnuje!
Bierze mydło w sztywne rączki.
Swe sukienki prać próbuje . . .
Trzeba ładnie być ubraną.
Będzie w Święta gości wiele!
Prędko, prędko . . . Szuru, szuru . . . Pierwsze święto już w niedzielę!
Przedw ojenne mydło chyba!!
Tyle ślicznej piany daje , . , O jej! Pełno też na ziemi!
Lala w pracy nie ustaje . . .
*
Czas ucieka, chwile lecą . . . Rośnie ciągle biała góra, Ledwo lali głow ę widać!
To dopiero awantura . . . I I
Hej! Na pomoc! Gwałtu, rety!
G dzie z wanienką lala stała.
Nie ma lali . . . z góry piany Kokardeczka w yglądała!!
Fol: Schostal
T ł i u r o pisania podań.
” N ie b y ło b y w tym nic ciek aw eg o — ta kich biur je s t setk i — gdyby nie biała ta b li
ca, śm ieszna i rażąca błyszczącą p o w ie rz c h
nią i św ieżym , czerw onym napisem na zan ie d b an ej szarości m uru. „B iuro p isan ia podań k o n c e sjo n o w a n e " — oczyw iście
— „w łaściciel: J a n D ołęga" i „godziny u rzęd o w an ia od 8-me) do 4-tej".
T o .w szy stk o . A biuro?
M ały p o k ó j o zak rato w an y m oknie, ścian ach n iek o n iecz
n ie rów noległych, na k tó ry c h n iew p raw n e n aw et oko o b s e r
w atora, w y czy tać m ogło h isto rię k ilk u pokoleń, w k tó ry ch życiu scen y o b y czajo w e z rzucaniem rondli w łącznie nie były rzadkością. Ś w iadczyły o tym p o d ejrzan ie b ru n a tn e plam y po zaw iesisty c h sosach na ścian ach .
Ale by ły to h isto rie przebrzm iałe i zam ierzchłe. Dziś było tu b iu ro p isan ia podań. W łaściciel — ja k w yżej. 1 o sosach nie by ło m ow y. A że by ły ślady w y żarte w iekiem i dobrą w olą uw iecznienia się poprzednich m ieszkańców w form ie ta k o ry g in a ln e j i n iep raw d o p o d o b n ej? Tak — to było d zi
w aczne. Ale, czy mało rzeczy dziw acznych na św iecie?
Ja n Dołęga, nie był co jasne, życiow ym n iedołęgą. N om en om en i tu sp raw d zało się cudow nie, co ma m iejsce w e w sz y st
k ich regułach, o ile n ie m am y do czy n ie n ia z w y jątk iem , co zasadniczo zm ienia p o stać rzeczy. M ów iąc języ k iem Jan a, w łaśnie Dołęgi, la w y ją tk o w o ść z lite ra tu ry czyni w sp an iałe i w sk u tk a c h zap ew n io n e podanie. A p oniew aż J a n prócz zdolności szybkiego p isan ia na m aszynie i red ag o w an ia p o d ań był a raczej byw ał filozofem, ciek aw y m w y ja śn ia ł o Ile i dlaczego c e n n ie jsza je st jeg o p ra c a niż k ażdego innego pisarza, nie w y łą c z a ją c M ickiew icza.
A le teg o p rzep ięk n eg o dnia kw ietniow ego, nie biuro podań i nie p raca zaw odow a spięła zm arszczkam i w ąsk ie czoło J a na. O czy, u k ry te za szkłam i okularów , w ęd ro w ały d alek o i sta w a ły się n ieo b ec n e w p o k o ju ścian nieró w n o leg ły ch , jak go, w n a stro ju lirycznym będąc, nazyw ał.
Ewa! I czy to n ie zrozum iałe? Idąca w iosna i ciepłe św iatło g a sn ąceg o już o te j p orze słońca, k tó re zaru m ien iło w stydem oblicza zaplam ionych ścian, cisza p a n u ją c a po godzinach u rzęd o w an ia i J a n z zaplecionym i na k a rk u rękom a, n ie o b ecn y i rozm arzony.
Przecież w iosna, kw iecień i Ewa .. .
A że by ty i p odania? To w te j chw ili niew ażne. Tak. Nie sły szał nigdy je j głosu, nigdy nie zw róciła się do n ieg o ani jed n y m słowem , a jed n a k nie mógł o n iej nie m yśleć. N ie
bieski płaszcz, k ap u za obrzeżona czarnym , lśniącym fu te r
kiem , jasn e, pszeniczne w łosy, tak żyw o p rzy p o m in ające lato i słońce. A le in n e niż dziś. Letnie i upalne. Nie um iał sobie w y o b razić je j oczu. J e j oczy? Z p ew nością będą ciem ne o g ran ato w y m błysku. Tak!
P u k an ie silne i en erg iczn e i o te j porze nieoczekiw ane.
— Proszę! — M ach in aln ie w stał z krzesła i podszedł kilka ty ch odm ierzonych, k ró tk ic h kroków w k ie ru n k u drzw i, ja k ie sta w ia się w m iejscach ciasnych, o o g ran iczo n ej pow ierzchni.
Drzwi o tw ie ra ją się szybko i w mózgu Ja n a rodzi się ni
czym n ieu za sad n io n a m yśl:
— Może Ewa?
— D zień dobry, a może, szanow ny panie dob ry wieczór!
J a się na tym nie znam, — i niski, zdyszany głos gościa, śc ią g a ją c e g o k apelusz ruchem n erw ow ym i śm iesznie w ątłym przy p rzy tłaczający m ogrom ie przybyłego, zad rg ał w pokoju o z am ierający ch św iatłach .
A potem szybkie sp o jrzen ie m ałych, św iecący ch oczu i szybkie p y tan ie:
— Czy pan m nie zna?
— Nie. N ie mam przyjem ności, n iestety , a czym mogę służyć . . ,
— To cudow nie — już sp o k o jn iej i p ew n iej p raw ie za
śp iew ał p rzybyły — to p raw ie w spaniale, czy pan nie uw aża?
— Jeżeli panu tak w yg o d n iej. A le czy p odanie do . . ,
— Nie. N ie podanie. Pan pozw oli, że spocznę. Tak. C u
do w n ie . . . i to że pan m nie nie zna. Choć to dziw ne — cień ro zczaro w an ia przem knął po tw arzy i cien k ie blade w argi n ieo czek iw an e w m asce człow ieka o p ro p o rc ja c h rzeżnika z urodzenia, stały się na m om ent linią — ale tak lepiej. Pan w ybaczy. Spraw a pow ażna i że się tak w y rażę: intym na. —- Przym knął oczy, sm a k u ją c to cudow ne, dziw aczne słow o — in ty m n a i . . . d y sk re c ja ?
— Tak. To jasn e, a le czym mogę szanow nem u panu . .,
— N ie tak p rędko. W ie pan, ja się lubię zastanow ić. Bo o stateczn ie sp raw a je s t p ow ażna i . .
— Intym na. Tak. W iem . I jestem gotów służyć, o ile to będzie w m ojej m ocy. I gdyby pan był łaskaw . . .
— Powoli. W idzi pan, sp raw a pow ażna i w y m ag ają ca d y sk recji. 1 m ogę dobrze zap łacić i nie podanie, a . . . Bo ja je j nie znam. Pan to rozum ie. I ja, ja nie pow iem , że kocham , ale ja nie um iem teg o o dpow iednio w y razić i chcę, żeby m yślała inaczej niż to je s t m ożliw e p atrząc na m nie. Tak, to nie będzie podanie.
— Tylko?
— List. — N iesp o k o jn y k o tp u s gościa uspokoił się na chw ilę, o d p o czy w ając po w ysiłku sam oobnażenia. — W ięc, widzi pan, list. List do niej, k o b iety , k tó rą kocham . C zy pan się śm ieje?
— Nie, w y ją tk o w o dziś - nie. A le pan w ybaczy, to s p r a wa in ty m n a i . . .
Przed oczym a Ja n a stan ęła Ewa. Czy ten człow iek mógł m ieć podobne p rzeżycia? Ten pan, k tó ry zdaw ał się każdym słow em p rzep raszać w szystkich a jed n o cz eśn ie grozić w y p ełnionym dobrze portfelem i żądać d y sk recji, bo „w ie pan — sp ra w a ". . .
— W ięc chodzi mi o n ap isan ie listu. N ie pow iem panu n a zw iska. Im ię też niek o n ieczn e. N apisze pan list. Sądzę, że n ie sp raw i to p an u tru d n o ści. M oże być p odobne do p o d a nia, ty lk o n ap isan e ciep lej. I niech będzie niezw ykłe, ładne.
Pan p ew n ie nie je s t poetą, ale . . . tak o miłości, i że jest ktoś, k to o n ie j ciągle m yśli i że p raw ie kocha. List. Czy pan się godzi? — ręk a o k ró tk ic h palcach, czerw onych i śm ie
sznych szu k ając rów now agi, u siłu je na próżno zapiąć roz-‘
piętę, g rube futro.
— W ięc mam n ap isać list do n iew iasty . Pan jej nie zna.
N a kiedy?
— P rzyjdę ju tro . 1 proszę p am iętać k ochany, list. C ena?
— P rzy jd zie pan ju tro — pom ów im y. Dobrze?
— Do w idzenia!
Drzwi zam y k a ją się z trzaskiem i d o p iero teraz zauw aża J a n Dołęga, że w jeg o biurze je st p raw ie ciem no. N ie z a u w ażył teg o przedtem . W yniosły, p o k aźn y brzuszek, k ró tk ie palce, k tó ry ch lepkość ciepłą i niesm aczną w yczuł przy u ścisku i list o — m iłości. List d o Ewy. A le nie do jeg o Ewy k o c h a n e j i n iezn an ej.
J e s t godzina p iąta T eraz chw ilę spaceru i może ją spotka.
N ajczęściej sp o ty k ał ją o te j porze. N ie m iał odw agi p rz y znać się, że nie pilnością pow odow any p rzesiad y w ać w biu
BIURO PISANIA PODAŃ
rze po godzinach u rzęd o w ych, k tó re w te j chw ili w ydało mu się okropną, obm ierzłą norą. W y czek i.
wal na Ewę. C zekał na daw kę sw ego co d z ie n n e go szczęścia. I w ydaw ał się sam sobie śm iesznym .
S p o jrzen ie rzu co n e przez niezbyt czy ste okno i na tw arz w y p ły n ął uśm iech. Idzie Ewa. W ięc dziś też ją zobaczy będzie m ów ił do n iej bezgłośnie, i będzie szczęśliw y. A może p rzeprosić i p o d ejść do n iej i pow iedzieć je j w szystko? P rze
cież nie będzie pisał idiotycznych listów i nie będzie pisał podania o miłość.
Szybko w łożył kapelusz, zden erw o w an y m i palcam i zapiął płaszcz i w yszedł. Z grzyt zam ykanych drzw i, w ilgotne po
w ietrze, głęboki oddech i pTzed nim stoi Ewa, patrząca ro z
baw ionym i oczym a na je g o w sp an iały , kolorowy. Szyld. Tak O czy są ciem ne o g ra n ato w y ch błyskach.
— Czy m ogę pani pom óc? — u ch y la ją c kapelusza p o w ie
dział cicho ale o dw ażnie — czy pani czegoś szuka?
— N ie. Podziw iam . Jeżeli chce mi pan pomoc w te j prze- cud o w n ej czynności — proszę. Czy nie wie pan, czy w łaści
ciel tego w sp an iałeg o szyldu, je st rów nie błyszczący?
— J a n D ołęga, do usług szanow nej pani — kap elu sz je s z cze raz sp ły n ął z głow y Ja n a , a tw arz jego, m ogąca służyć za cudow nie realisty czn y w tej chw ili model do postaci św ięty ch m ęczenników , stała się in te re su ją c o biada.
— Ach. to pan. W ie pan, w sp an iały szyld. 1 tak dobrze się złożyło, że poznałam jed n o cz eśn ie w łaściciela. Biuro p i
sania podań. To w sp an iałe zajęcie. In teresu jące. A le czy nie uw aża pan, że za długo podziw iam y?
— Ja podziw iam p an ią i nie od dziś.
— C zyżby?
— Tak. I chciałbym w iedzieć, czy nie w yrządzam pani tym czegoś p rzykrego?
A potem daleki sp acer przez m iasto, je j m iasto i m iasto Ja n a Dołęgi, od ju tra może ich m iasto. Było rozkosznie, W io sna, w iosna, w iosna a potem Ewa, Ewa, Ewa . . ,
Rytm je j kroków i jeg o s ta je się coraz b ard ziej podobny N iepodobna odróżnić. C icho zapada m rok. Są za m iastem , za jeg o w ieczornym zgiełkiem . W m ieście też je st w iosna A le inna. A tu z Ewą w iosna, ja k ie j nie było nigdy i gdyby nie nieszczęsne b iuro podań i ten n ieszczęsny list o miłości, J a n byiby n ajszczęśliw szy z ludzi. G dyby nie list . . .
Ale jest już późno. O sta tn ie chw ile, k tó re chciałoby się przedłużać w nieskończoność.
— Panie Ja n k u , już późno. N iestety , ale m uszę pożegnać.
Do w idzenia!
Nie. N ie ma in n ej rad y . I w iosna juz nie je st taka, jaką była przed chw ilą. Ulice, dom y, przechodnie, to w szystko je s t takie, ja k co dnia. Szare i n ie in te re su ją c e . Ach, ten list.
I śpiew ał pan J a n Dołęga poem aty ro zjaśn io n e chw ilam i ra d o sn e j nadziei i m ilk n ące cieniem zw ątpienia. M ów ił do sw o jej Ewy to w szystko, co w ym arzył w snach jasn y ch i tych niedaw no przeży ty ch chw ilach, k ied y b y ła tak nie daleką, ta k ą kochaną, z tą po d n iesio n ą głow ą, patrząca na jeg o cudow ny, kolorow y szyld.
1 to w szystko pisał w czarn y ch szeregach n iepozornych liter, u cieleśn iał m arzenia niedościgłe, ro jo n e w ro zg o rącz
kow anym mózgu.
„N ie znam C ię Pani, a je d n a k je s te ś mi bliska i potrzebna P otrzebna ja k pow ietrze, jak słońce. Czy Ty wiesz o tym?
Bez C iebie czas, k tó ry m uszę przeżyw ać, s ta je się ciężarem k tó ry tru d n o unieść. Z m aterializo w an y czas. Godziny zdają się sk ład ać z setek w arstw o tw ardości stali. P rzeżyw ać je, to znaczy p rzew iercać k ażd ą po kolei, przebijać każdą z o so b na sek u n d ę — cierpieć."
„A kiedy m ogę C ię w idzieć! . . . D laczego nie jestem p o etą! M arzenia oddałbym Ci w szystkie, zn alazłab y ś je w m o
ich oczach, tę tn ią c e życiem i p raw dą."
„B ylebyś chciała sp o jrzeć w m oje oczy". . .
G orące, ro zd y g o tan e p alce u d erzały w k law isze m aszyny, k tó ra zdaw ała się dziś tętn ić innym niecodziennym stu k o tem. W p o koju o ścian ach n ie ró w n o leg ły ch zakw itła poezja.
K wiat w onny, barw n y , a le . . . k w iat tylko. Ju tro zw iędnie sp a d a ją c e płatki o b jaw ią zapom nieine i koniec chw il m i
nionych.
J a n podniósł się znużony z krzesła. Tak. Koniec. I w lei chw ili w ydało mu się, że sprzedał sw o ją miłość, sw o ją ta jem n icę słodką i ty lk o sw o ją i je j lepkim rękom człow ieka, k tó rv może dobrze zap łacić za list o m iłości.
Ręce bezsilnie opad ły wzdłuż bioder, głow a pochyliła się nisko.
W mózgu zabrzęczały słow a:
— I ja mam pieniądze. I m ogę zapłacić . .
Z w rot i dw a k roki dzielące Ja n a od m aszyny . , • M om ent.
R ozdygotane palce w y ciąg ają z w alca z ad ru k o w an y p ap ier i . . . a jed n ak je s te ś mi potrzebna i bliska . . .
a potem pow oli, pow oli ręka w ę d ru je na stół — chw ila nam ysłu — kapelusz, cicho szczęknęły drzw i i ulica i noc i m arzenia . . .
«• »
G odzina czw arta. M aszyna p rz y k ry ta czarnym ceratow ym pokrow cem , niesam ow icie błyszczy w szarości pokoju. Jan D ołęga n iesp o k o jn ie sp ogląda na zegarek. O p iątej s p o tk a nie z Ewą. I może • p rzy jd zie w łaściciel n ap isan eg o listu?
M inuty trw a ją długo. Z d ają się nie k o ń c z y i. W k ażd ej z nich zda je się m ieścić tysiąc myśli. Siedem m inut po czw artej.
S zelest w okolicy drzw i budzi Ja n a z zam yślenia.
— Proszę! Ach, to pan.
— Czy list napisany? — i ręk a w ilg o tn a i m iękka sp o czy wa w ręce J a n a . — Tak? To dosk o n ale! To cudow nie!
— Proszę. Pan będzie łaskaw przeczy tać i osądzić. Cena., p ięćd ziesiąt złotych.
A potem w szy stk o jak z podaniem . P rosto i bezosobow o A przecież w tym sp rzed an y m liśrie jest jeg o . . . Ewa.
—- Tak. N ap isan y nieźle. Może — oczy sta ją się w ą sk i
mi szparam i — może b yłoby lep iej gdyby pan w spom niał też i o tym, że ja mam środki. Jestem . . . no m ogę sobie na n ie je d n o pozw olić. W ie pan, in te re sy idą nieźle . . . Ale i tak m oże jest dobrze. N ie ośm ielam się k ry ty k o w a ć . To n ie m oja sp ecjaln o ść . . . I cudow nie się złożyło, że nie proszę o sp o t
kan ie. Dziś w yjeżdżam . In teresy drogi panie, in teresy . . A tak, list zain try g u je, a potem napisze pan drugi . . . i Ewa przyjdzie.
— Ja k ! Ewa?
C zy p ięćd z iesiąt zło ty ch m ało m oże? Pan taki z d e n e r
w ow any... Jeżeli się uda, m ożem y pom ów ić o g raty fik a cji
— Czy ta pani ma na im ię Ewa?
— Ach! M ożliw e. Ale pan w ybaczy - d y sk re c ja i do w id zen ia'
— Do w idzenia!
I w biurze pisania podań do w ładz i u rzędów jest znow u cicho. G odzina czw arta trzydzieści, potem p iąta i Ewa.
Dokończenie no ulronir I t-ltj
/''h ry itu s Zmartwychwstały mocą Swego Bóstwa — to rękojmia odkupienia ludzkości i zadatek je j przyszłego zmartwychwstania, to ideologiczny charakter tryumfu Dobra nad Złem, to festum festorum — święto święt w ca
łym tego słowa znaczeniu.
W tym jawno zadokumentowanym po wsze czasy zwycięstwie życia nad śmiercię odzwierciedla się, odwieczne prawo natury, budzące w cięż nowy byt z prochów minionych pokoleń, wiodące w słoneczną wiosnę jutra dnie zimowego snu, lodowej martwoty i odrętwienia.
Staropogańskie uroczystości ku czci bogini wiosny Ostary znalazły w po
jęciach chrześcijańskich głęboką symbolikę religijną owianą duchem, nowej wiary — wyrosłej z nauk i wskazań Tego, Który z wysokości krzyża wskazał ludzkości drogę ku Prawdzie i Pięknu.
Z biegiem stuleci tradycja Świąt W ielkiej Nocy nie straciła nic ze swej dostojnej powagi i radości, zanikły może jeno częściowo obrzędy odnoszące się do czasu jej trwania, skrócone i przepisami kościelnymi ostatecznie unormowane.
W iele z tych atoli zamierzchych obrzędów, noszących nalot pochodzenia ery przed-Chrystusowej przetrwało w wielkanocnych zwyczajach i wierze
niach ludowych, będąc łańcuchem łączącym czasy nasze z tą tak odległą epoką.
I co ciekawsze, to ludowe podejście do Wiełkamocy nie nosi charakteru jednolitości ogólnej, ale w różnych stronach chrześcijańskiego świata po
siada swe odrębne cechy, z których jedynie żmudnymi badaniami porów- Cśąj daht? na Ur. 10-uj
Fowyłaj:
KOMU ISZ LOS MHIII BOKUCZTI Stuknięcia łajkami o tiabia powodują lakta lu nia wróiyć lobia, kio „moc- nlajiry" na dolę idących dni. gdy
Fol; Curolal
Wuyilkia
prawdllwy klopoll cz»z m i wszą- wba DIII TAK SAMO' Fiianki i obok okryło twiaiymi poetkami galotki—
•oć al«|ako lymbolictna
WŚRÓD WIELKANOCNYCH TRADYCYJ
Dokończenie
nawczymi da się wyprowadzić wspólne po
chodzenie.
Dowodzi to raz
—przenikania wzajem
nego kultury z obszaru na obszar i miesza
nia się pojęć, legend i zwyczajów, z drugiej strony mamy tutaj najwyraźniej do zaobser
wowania zdolności twórcze fantazji ludowej, pozwalające na upostaciowanie pewnych symbolów, religijno-moralnych i zasłysza
nych gdzieś podań czy opowieści w obycza
jach okresu wielkanocnego.
Trudną
—lub zgoła niemożebną jest rze
czą ustalenie czasu powstania tego czy inne
go zwyczaju ludowego
—gdy zaś chodzi o wielkanocną obrzędowość ludową, najlep
szym tutaj określeniem byłoby powiedzenie
„stare
—jak świat!"
Zapalanie ognisk wielkanocnych, pochody
zzielonymi gałązkami, święcenie wody, spo
rządzanie pisanek, szukanie po łąkach i ogro
dach barwnych ja j
—„zamawianie" urodza
jów, wróżby i przepowiednie — to olbrzymia księga przyzwyczajeniowego kultu bardzo zmieszanych ceremonij, obchodów, uroczy
stości i wspomnień ery przedchrześcijańskiej i symboliki kościelnej Nowego Testamentu.
Znanymi są nam bodajże z grubsza nasze wioskowe nastroje i obyczaje wielkanocne.
Poszukajmy, i to nie daleko czy identycz
nych niemal lub podobnych nie ma gdzie indziej.
Dla przykładu, zajrzyjmy w okresie W iel
kiej Nocy nad rzekę Schwalm, dopływ Eder’y w prowincji znanego miasta Darmstadt.
Może nigdzie w tej mierze co tam właśnie na pierwszy plan Świąt Wielkanocnych w y
bijają się pisanki, nieodłączny atrybut dzie
cięcych igraszek przedwiośnia. Malowanie, ukrywanie ich, poszukiwania i związane z tym lokalne prognozy, to tak bardzo cha
rakterystyczne dla tych stron pojmowanie Wielkanocy.
Symbol odradzającego się życia — jajko, dozna je też niemniejszych „honorów" w jo wialnej Bawarii.
Tutaj kunszt zdobnictwa ja j w okresie W ielkiej Nocy stanął na wyżynach prawdzi
wego artyzmu. Również i pod względem dzie
cięcych zainteresowań nie stoją pisanki owe w cieniu, ba — są nawet nieodzownym po
darkiem dla dzieciarni, wyglądającej ich z utęsknieniem, jak drzewka w wieczór grud- ,niowy . . . A w pierwszy dzień świąt — kto nie miałby na sumieniu uplecionych z mło
dych gałązek rózg, służących do „wygania
nia" zimy, kto nie zjadłby bodajże kilkuna
stu do południa jaj, „na twardo", ten nie jest dobrym chrześcijaninem katolikiem i do sto
łu wielkanocnego siadać mu się nie godzi . ..
Czy nie wie ktoś, co to są „bazie"? Chyba takiego . . . niedokończonego na umyśle nie ma wśród nas! Wielkanoc bez „bazi", to nie do pojęcia! Nie do pojęcia byłyby tak samo Wielkanocne Święta bez gałązek brzozo- wych z młodym pączkowaniem na Mora
wach.
Młodzież ma za punkt honoru ubranie ca
łego domu brzeziną, naciętą wśród wesołego
nastroju w Wielkosobotnie popołudnie i trzy
maną do „okwitnięcia" w naczyniach z wo
dą, co znowu ma swe wróżby i zgadywania przyszłych dni.
A wieleż radosnego zadowolenia przeży
wa starowina — dziadzio, uczący „wyczer
pująco" wnuczka jak należy pleść rózgi, by długo wytrwały i dochowały się aż do przy
szłej Wielkanocy!
Wnuczek słucha i pomimo pojętności my
śli sobie, że czasem lepiej by było, by rózga nie zanadto długo „wytrzymała"...
Kiedy zaś do wnętrza odświętnie oddy
chającego domu wpadną promienie bladego jeszcze ale już wiosennego słońca, gdy blask ich przewinie się po ludzkich twarzach i o- złoci zwiewną pieszczotą delikatną zieleń młodziutkich pędów, wówczas coś zakołacze żywiej w duszy i do ust napłynie mimowol
nie dziękczynienie — dobrze, że już zima skończyła się, że to już Wielkanoc i W io
sna, a z nią chwała Ci, Panie i Zbawco, Zmartwychwstały Chryste!
NOWOCZESNE PAROWE
ZAKŁADY WULKANIZACYJNE . G W A R A N C J A ’
wł. FR . K O Ś C l A N E K Warszawa, ul. Księięca 19
lei. 9-31-64
W d o m u o b o k c o d z ie n n y c h z a ję ć o d p o w ia d a ją c na p y t a nia m o żn a p r z e ro b ić S zk o łę H a n d lo w ą i o tr z y m a ć ś w ia d e c tw o u k o ń c z e n ia o p e ł
n y c h p r a w a c h . Z a p is y p r z y j
m u je i p ro s p e k ty w y s y ła : S e k r e ta r ia t K o r e s p o n d e n c y j
n e j S z k o ły H a n d lo w e j p r z y P u b l. K u p . Z a w o d o w e j S zk o le w R e ic h s h o f, H o ffm a n o w e j 3.
KURSY TECHNICZNE la t. Gajaw skłeao, Warszawa. Przemyska 11 a Kan techałczay, kreślarski, słuchowa lab karasMBdaacyjaie. K a n iacbaicz- ay. Wydziały: maszynowy, badawUay,
A R T Y S T A M A L A R Z
jharskafurs. porfruf) in ln lu h in l znpr«KSN n « H)Rłai«(/ p n rln ilń u kobiecych u Kanim atn lin r prx> ul.
Sm ulik u * s k le ja 3 ■ 13 W arszaw a K R S T Y N 0 W I C Z S T A M S L I W
3-mies. Korespondencyjna Kurta Nowoczesne) Księ
gowości z szczególnym uwzględnieniem księgowości przebitkowej wg. obow. jednolitego planu kant, księ
gowości rolniczej, administracyjnej prowadzi Publ.
Kupiecka Szkoła Zawodowa w Reichshof (Rzeszów).
Zgłoszenia: Sekretariat Szkoły, ul. Hollmannowej 3, lei. 16—-43. Dla absolwentów świadectwa. Na żądanie
bezpłatnie szczegółowe prospekty.
WALTER KOHNERT
DOM EKSPEDYCYJNO - TRANSPORTOWY Waizawa, ul. Sienkiewicza 1 Tal.: 3.25.67 — 3.25.69 — 3.25.70 — 3.00.83 Ładunki zbiorowe, wagonowe i samocho
dowe. — Ładunki pelno-samochodowe.—
Zwózki miejscowe. — Inkaso zaliczeń. — Ubezpieczenie. — Clenie. — Koresponden
ci i zastępstwa we wszystkich większych miastach GG i zagranicę. — Międzynaro
dowa ekspedycja. — Ruch zbiorowy z Rze
szy do Gen. Guberneiorsiwa w szczegól
ności z Berlina, Chemniłz, Drezna, Lipska, Pragi, Wiednia, Katowic, Łodzi, Bogumina i innych miejscowości. Punkły zbiorowe:
wszystkie filie ne terenie Rzeszy firm Ger
hard & Hey AG., Lassen 6> Co AG., Inłer- confinenlele AG. fur Transport u. Verkehrs- wesen. — Magazynowanie we własnych składach krytych i na obszernych placach
otwartych.
P o sp iesz się, k u p je s z c z e dziś los w L o łło k o ie k łu rz e , gdzie C ię może szczęście czeka! Ciągnienia odbyw ają się dwa razy w tygodniu. Za 1 Zł. można wygrać 3 .6 0 0 Zł.!
Im w i ę k s z a s ł a w k a , ł y m w y ż s z a w y g r a n a !
Informacje i przyjmowanie sławek w każdej LOTTOKOLEKTURZE
Lof to kolektury znaj d u j ą się we wszystkich większych miejscowościach G e n . Gubernatorstwa
--- ' —— — . . . . l i i t K, | ,l x. ... I - - A k u s z e r k a ■*_ i u * a i v r i i
P O Ł O Ż N A
R. Prusinowska, Warszawa, No
wogrodzka 31, m. 20, Iront, róg Marszałkowskiej, telelon 950-75.
Przyjmują obecnie cały dzień.
B r . l l . Z l t l l A H U w o m r y c i i M l sbśr.
W ars s o w o , R in u ltia ik i I li m. i
tMtw I - I , -3! M i. 3-17 i 4-7
Z I O Ł A
umiejętnie dobrana są głównym trodkiem leczniczym X-l usuwają łupież, powodują
bujny porosi włosów X -ll usuwają pryszcza, plamy,
d a j, piękn, cerę X -lll tęczą choroby piersiowa X-IV leczą cierpienia nerwowa X-V leczą choroby żołądka i
kiszek
X-VI leczą cierpienia wątroby X-YII leczą hemoroidy X -V III leczą choroby dróg mo
czowych
X-IX leczą cierpienia reuma
tyczne X-X leczą choroby robacza X-XI leczą otyłość
X-XII leczą choroby kobieca.
Pracownia analityczna na m iej
scu. —- Informacja wysyłamy.
Sprzedaż tylko na zamówienia po 120.—
GABINET ZIELARSKI
» » O f. A. KAMIHSKISOO C ,ą ,lo c h a m , Krakowska Mi. M .
CZAPKI SPORTOWE
policyjne, strażackie, szoferskie.
kuczerskie wykonuje z własnych i dostarczonych materiałów
Wytwórnia Czapek łan Kurzydło lun. — Kraków, ul. Grobla Nr 6 (róg Tarlowskiaj).
Prowincja za zaliczeniem.
A k u s z e r k a
M. WÓJCIK
W a r s z a w a Złote 8 m ś
te ł. 64-824
Dr. Prothicki
Wener skórne, W a r s z a w a K rek. P rz e d m .4 0
g o d z . 4 —7
A k u s z e r k a
ANTOSZEWSKA
» riy )a o |* cały
W a n i a * a .dtM
Z ło ta 40 m . M t a l. 472-00
n . IW ią t K M Br 7. M O ł Z K I I
■ b ita . Lakantttnn >aalittuaa aurlkia aaillty Mant.
M i. I M i 4-7 g o d z. ł - IV W a rsza w a, M a zow iecka t t m . I
tal. 2 -7 4 -łł
T ^ n rn p n iiiln ifijiiiir
Niemiecki dla zaawansowanych.
Budowa zdań, Główna. Pobocz
na. Użycia czasowników. Warsza
wa, ul. Sanatorska 22, m. 24.
Nauka listowna.
titounił ąaffiuguuH
IM t O O M A U f B U W I I N I
w»»®nŁ
■ marszałkowika
m
W SKRYTKA POCZT *0 *4
i M a | w l , k s j | t k l , k I k u l a w y i w ytw krait ,i2Y b ««w ko rykołkstwa
BAK
»RYBAK«
JERZY GORZKOWSKI
W s i i a s w s , P io r o c k io g o 17 l a l . « M - * S
—T i r l i u laltczaalam w ,kilaka, kalawialki, haczyki, t rik i, błystki,
■a atk i u ta ciaa, sieci I I. , Na|- wlykszy wykkr. C , a y l a k r y c s a t .
P O R TR ET KOLOROW Y
w ramach z każdej fotografii. Nadaślij zdjęcia, opis zmian, 10 zł., otrzymasz portret próbny (bronzowy-sapia) rozmiarów: 24 — 30 cm — 50 zł., 30—40 cm — 60 zł., 40—50 cm — 70 zł. pobra
niem pocztowym w 18 dniach. Popiersia, całe po
stacie, portrety »odzinne, dziecięca, ślubna, pa
miątkowa. Złączania '< kilku folografij, żą
dana z m i a n y nie wpływają na cenę.—
Z w r o t fotografii.