M . 7 . Warszawa, d. 16 lutego 1896 r. T o m X V .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „W SZECH$W IATA“ . W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie ,, 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać można w R edakcyi „W szechświata*
i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Kom itet Redakcyjny W szechświata stanowią Panowie:
D eike K ., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozew icz J., Na
tanson J., Sztolcman J., Trzciński W . i W rób lew ski W .
A . d i e s ZESed-a-łsrcyi: 22Ira<l3:owsłcie-^:5rz;ed .rtiieścIe, 3STr S©.
P rom ienie Jlonfgena.
Nowy rodzaj promieni niewidzialnych, od
kryty przez prof. R entgena, stanowi wciąż jeszcze przedm iot powszechnego zajęcia,
a zaciekawienie budzą zarówno osobliwe fo
togram y, przez działanie ich otrzym ywane, ja k i zagadkow a ich natu ra.
Jakk olw iek R ontgen uważa prom ienie swe za objaw odrębny od prom ieni katodalnych, niektórzy fizycy sądzą, że oba te rodzaje promieni do wspólnej kategory i zaliczyć moż- n a . W idzieliśm y, że główny argum ent, świadczący o odrębności prom ieni nowych
C iężarki metalowe w skrzynce drew nianej, odfotografow ane działaniem prom ieni R ontgena.
WSZECHSWIAT. N r 7.
od prom ieni katodalnych, polega na tem , źe pierwsze nie ulegają wpływowi pola m agne
tycznego, gdy d rugie pod wpływem m agnesu zm ieniają kierunek swego biegu. W e d łu g p. B ro ca wszakże, wyróżnienie to nie je s t może ta k stanowczem, L e n a rd bowiem ob
serwować mógł zboczenie prom ieni katodal- 9 8
R ontgen prom ienie swe b a d a ł w pow ietrzu pod norm alnem ciśnieniem atmosferycznem, wpływ m agnesu mógł pozostać również sku t
kiem podobnego rozpraszania utajonym . D ru g ą różnicę stanowi łatw iejsza przenik
liwość prom ieni R ontgena, - powietrze i inne ciała są dla nich w ogólności silniej przezro-
nych w tym tylko razie, gdy ciśnienie po
wietrza, w którem się rozchodziły, nie p rze
nosiło 33 cm słupa rtęc i; skoro ciśnienie wzmaga się poza tę g ra n ic ę, gaz zachowuje się ja k środek m ętny, prom ienie katodalne u leg ają rozpraszaniu i objawy wspomniane dostrzegać się nie d ają. Poniew aż zaś
czyste, aniżeli dla prom ieni katodalnych, słabiej je pochłaniają. H e rtz jednakże i L enard wykazali, źe prom ienie katodalne okazują pewne różnice, zależne od stopnia rozrzedzenia pow ietrza w ru rze, w której I wzbudzone zostały; stanow ią one niejako całą skalę prom ieni, tw orzą jak by widmo, F o to g ra m nogi człowieka żyjącego.
WSZECHŚWIAT. 99 odpow iadające widmu powstającem u przez
rozszczepienie zwykłych prom ieni świetlnych, a przez działanie m agnesu m ożna w samej rzeczy takie ich rozszczepienie wywołać.
Znaczy to, źe istnieją promienie katodalne 0 różnej długości fal; być więc może, że p ro mienie R ontgena, stanowiąc jednorodny z prom ieniam i katodalnem i objaw, w yróżnia
j ą się od nich jedynie ilościowo, różną d łu gością fal swoich. R óżnica zaś ta m ogłaby ju ż wystarczyć do zdania sobie spraw y z roz
m aitego ich zachowywania się względem różnych substancyj, wiemy bowiem, że 1 zwykłe prom ienie świetlne, ja k również jednorodne z niemi prom ienie cieplikowe i chemiczne, w różnej bardzo mierze są przez różne środki pochłaniane. Różni zresztą badacze do wywołania promieni katodalnych używali przyrządów niejednakowej potęgi, a przy zastosow aniu silniejszej cewy Ruhm- korffa w zbudzają się może i prom ienie znacz
niejszego natężenia. P . Swinton przekonał się, że najlepsze re zu ltaty w ydaje użycie aparatów Tesli, przy których p rą d dale
ko częstszem u ulega przeryw aniu, aniżeli w zwykłych p rzyrząd ach indukcyjnych.
P rof. R o ntgen, ja k wiemy, w yraża dom ysł, czy odkryte przez niego prom ienie nie są mo
że objawem d rg a ń podłużnych eteru. Takiż sam c h a ra k te r przypisują niektórzy badacze i prom ieniom katodalnym , a niedawno w łaś
nie p. J a u m a n n rozwinął teoryą m atem a
tyczną takich falow ań podłużnych, k tó ra zw róciła na siebie uwagę i je st obecnie przed
m iotem dyskusyi. O drębność prom ieni R ont
gena od zwykłych prom ieni świetlnych w yra
ża się w tem głównie, że nie u leg ają odbiciu praw idłow em u, nie za ła m u ją się wyraźnie w środkach, przez k tó re przechodzą, nie okazują też objawów interferencyi, ale to nie może jeszcze bynajm niej być dowodem falowań podłużnych, głos bowiem w po
w ietrzu rozchodzi się w postaci fal podłuż
nych, a przecież fale głosowe odbijają się, z ałam u ją i interferu ją. Sam więc domysł d rg a ń podłużnych nie usuwa nastręczających się tu trudności i nie wydaje się lepiej uza
sadnionym , aniżeli dawniejsze przypuszczenie W iedem anna, że prom ienie katodalne są to prom ienie o d rg an iach poprzecznych bardzo znacznej częstości, czyli bardzo drobnej dłu gości fal. W e d łu g tego promienie k ato d al
ne, a wraz z niemi i prom ienie R ontgena, stanowiłyby dalsze przedłużenie znanego nam widma po stronie pozafioletowej do g r a nic, których d o tąd oznaczyć nie umiemy, ale dosyć dalekich, by znaczna różnica ilościowa powodować m ogła objawy, nowością swą uderzające. S ą to wszakże domysły zupełnie luźne, a potrącam y o nie dlatego tylko, że wszyscy pytają, czem są nowe te prom ienie, które tak osobliwe wywierają działanie.
J a k o obraz tych działań załączam y tu re- produkcye dwu fotogram ów , otrzym anych w pracowni proft E x n e ra w W iedniu, a ła s k a wie nadesłanych nam przez współpracownika naszego pism a, p. W . H einricha. J e d e n z tych fotogramów odsłania nam ciężarki metalowe wraz z cąźkami, które były za
m knięte w skrzynce drew nianej; prom ienie R ontgena przedzierają się przez drzewo i pa
dają na płytę fotograficzną, gdy nieprze- nikliwe dla nich blaszki metalowe cień na płytę tę rzucają. Rysunek d rugi p rzed sta
wia fotogram stopy człowieka żyjącego; ro z poznajemy wyraźnie je j szkielet i d ostrzega
my w nim naw et u d erzającą anorm alność, członek bowiem końcowy p alca wielkiego po
siada kość zdwojoną. U jaw nianie właśnie podobnych zboczeń chorobowych zapow iada promieniom R ontgena ważne w przyszłości znaczenie dla chirurgii i dla medycyny wogóle.
S. K .
ZMYSŁ POWONIENIA.
(D okończenie).
Olfaktometrya.
B adanie własności fizyologicznych z a p a chów wym aga przedewszystkiem m etody, która pozw alałaby otrzym ywać liczebne, ł a t we do porównyw ania rezultaty . Znajom ość t. zw. zmysłów wyższych, wzroku i słuchu, je s t dlatego jedynie ta k dokładną, że możli- wem je s t dokładne porównywanie podniet.
100 WSZECHSWIAT. N r 7.
Zm ysły niższe, sm ak i węch, m etod takich doniedaw na nieposiadały. W następstw ie bad ań Z w aard em ak era fizyologia otrzym ała metodę, pozwalającą, b ad ać własności ilościo
we ciał pachnących. M etoda ta nosi miano olfaktom etryi, a przyrząd w niej używany nazywamy olfaktom etrem . B udow a olfakto- m etru opiera się n a następującej zasadzie:
W ciągając powietrze przechodzące przez rurk ę, której ściany pokryte są substaucyą pachnącą, otrzym am y w rażenie zapachu.
W rażenie to będzie tem silniejszem, im więk
szą je st ilość substancyi, znajdu jącej się na ściankach i im obszerniejszą je s t ru rk a , t. j.
im większa pow ierzchnia ru rk i będzie w z e tknięciu z powietrzem. D la tejże przyczyny
A — cylinder nasiąkający substancyą pachnącą,
13— r u rk a szk lan a do w ciągania pow ietrza, 0 — deszczulka chroniąca organ od zapachów
w ydzielanych p rzez cylinder A nazew nątrz.
wrażenie będzie silniejszem. gdy zwiększymy długość ru rk i.
Budowa olfaktom etru je s t nadzwyczaj prosta. S k ła d a się on z cylindra A (fig. 3), w którym um ieszczona je s t ru rk a szklana B.
Cylinder A powinien w ydzielać zapach.
M niejsze lub większe wysunięcie ru rk i B oznacza zmniejszenie lub zwiększenie p o wierzchni, w ydzielającej zapach. J e ż e li sub
stancya, o której zbadanie chodzi, je s t sta łą , wówczas może być ona bezpośrednio użyta jak o m ateryał, z którego zbudow any je s t cylinder; jeżeli zaś je s t ona płynną, wówczas n a m atery ał cylindra najlepiej je s t używać
palonej gliny porcelanowej. Odpowiednio wypalony cylinder gliniany umieszcza się na czas pewien w roztw orze ciała badanego i za
mienia w taki sposób w powierzchnię, wy
dzielającą zapach. Tenże sam cylinder mo
że służyć do b adania różnych substancyj, musi być on je d n a k poprzednio staran n ie wyczyszczonym. Całość instrum en tu uzu
pełnia deszczulka C, chroniąca od przedo
staw ania się zapachu z zew nątrz ru rk i B.
P rz y pomocy olfaktom etru można przede- wszystkiem badać natężenie zapachów. M ia
r ą takiego n atężenia będzie wielkość po
wierzchni, z której ulatniający się zapach je s t w stanie wywołać zaledwie dostrzeżone
wrażenie.
O dwrotnie, używając jednej i tej samej substancyi, będziemy mogli określić w rażli
wość zm ysłu, jak o odwrotnie proporcyonalną do powierzchni, z której ulatn iający się za
pach wywołuje zaledwie dostrzeżone w raże
nie. Im m niejszą je s t pow ierzchnia, wy
dzielająca dostatecznie silny zapach, tem wrażliwszym je s t o rg an powonienia. Jeżeli przyjm iem y, że pewna długość cylindra A, w ystająca poza ru rk ę B, wywiera wrażenie równe jedno stce,—jedn ostkę tę Zw aardem a- k er nazw ał olfaktyą— wówczas każda inna długość wyrazi się jak o iloczyn danej je d nostki.
Do bad ań wrażliwości zmysłu Z w aarde- m aker używał cztery g atu nki cylindrów.
N atężenie zapachowe m ateryałów p rz ed sta
wiało następujące stopniowanie:
1) kauczuk,
2) gum a am oniacka— gutapercha, 3) piżmo,
4) łój barani.
B ad ania porównawcze wrażliwości u znacz
nej ilości osób dowiodły, że za norm ę przyjąć należy wrażliwość, pozw alającą odróżnić za pach olfaktom etru kauczukowego, przy d łu gości 0,7 cm cylindra, wysuniętego poza ru rk ę szklaną. Cylinder taki musi posiadać otwór szerokości 5 m m . D ługość tę Z w aar- dem aker przyjm uje za jed no stk ę. O kreśle
nie jednostki wrażliwości umożliwia stu d y a porównawcze nad wrażliwością zm ysłu wogó- le, szczególniej zaś nad zm niejszeniem się wrażliwości (anosm ia) i zwiększeniem się tejże (hyperosm ia).
N r 7. WSZECHŚWIAT. 101 Z arów no zwiększenie się, ja k i zm niejsze
nie wrażliwości zależy przedewszystkiem od budowy organu. W ykazaliśm y ju ż, że p rąd pow ietrza w następstw ie budowy jam y noso
wej w w arunkach zwykłych nie dochodzi do okolicy węchowej (regio olfactoria). Jeż eli jed n ak w skutek zmiany w budowie jam y p rą d podnosi się wyżej, wówczas musi się także zwiększyć wrażliwość zmysłu, gdyż zwiększa się ilość cząsteczek działających n a nerw. Przeciwnie znów, jeżeli wskutek zmiany budowy p rą d obniża się, wówczas opada także wrażliwość, gdyż cząsteczki działające na nerw w skutek odległości d o chodzą w mniejszej ilości.
B ad an ia porównawcze nad budową jam y nosowej i wrażliwością potw ierdzają w zu
pełności powyższe rozumowanie.
Znacznie ciekawszemi są je d n a k przejawy wrażliwości przejściowej i znieczulenia wsku
tek działania środków narkotycznych. Spo
strzeżenia w tym kierunku zn a jd u ją się od- daw na w lite ratu rz e. T a k np. w r. 1868 pewien entom olog, pracu jąc pewien czas z eterem , zauw ażył silne obniżenie się w rażli
wości n a zapachy.
O trucie się morfiną obniża tak że wrażli
wość na zapachy, więcej je d n a k jeszcze działanie nikotyny. D ziałanie nikotyny je s t podwójne. Dym tytoniowy zagłusza in ten sywnością swoją inne zapachy, obok tego je d n a k nikotyna d ziała jak o n ark otyk bez
pośrednio na nerw , znieczulając go. R ezul
ta ty b ad a ń system atycznych tego rodzaju najlepiej uw ydatnią się na przykładzie.
Osobie z n orm alną wrażliwością i norm al
nie zbudow anym organem wdmuchnięto 0,5 cm 20% -ow ego proszku kokainy. B a d a ny podaje, źe dośw iadczał wrażenia jak gdyby otw ór nosa zo stał zatkanym . P ró b a z p la m am i oddechowemi dowodziła jed n ak , źe w rażenie to nie odpowiadało rzeczywistości.
B adanie wrażliwości w kw adrans po wdmuch- nięciu proszku wykazuje znaczny jej zanik.
O lfaktom etr kauczukowy okazał się niedo
statecznym . W rażen ie dające się dostrzedz wywołał dopiero olfaktom etr z gum ą amo- niacką i g u tap erk ą, wysunięty n a 9 cm.
W rażliw ość s ta ła się więc przynajm niej 200 razy słabszą. Zm niejszenie to je s tje d - nakowem dla wszystkich zapachów. Po upływie półgodziny wrażliwość zaczyna się
znów podnosić. Zestawione w tab elę cyfry przedstaw ią następ ujące zmiany:
Czas od chwili wdm uchnięcia kokainy
w m inutach 0 15 30 45 105
W rażliw ość olfaktom e- tru z gum ą am oniacką i g u ta p erk ą, wyrażo ■
n a w mm mniej niż 1
90 30 15 5
W rażliw ość drugiej połowy nosa zm niej
szyła się w tym że czasie bardzo nieznacznie.
T rzecią grup ę przyczyn powodujących anosm ią i hyperosm ią, stanow ią zm iany p a tologiczne system u nerwowego. Szczególniej obfitemi są przykłady tego rodzaju u osób nerwowych.
W łasności psychofizyczne zm ysłu powonienia.
Mianem psychofizyki oznaczone są od cza
sów F ech n e ra badania, dotyczące stosunku natężenia siły do podniety. W jednym z prze- szłorocznych artykułów naszych we W szech- świecie, zajm ującym się praw em W e b era, zaznaczyliśmy ju ż, źe w powyższem znaczeniu pojęta psychofizyka nie istnieje i istnieć nie może, źe należy j ą pojmować ja k o naukę o stosunku wrażliwości do natężenia podnie
ty. Do d ziału psychofizyki należyć może także szybkość reakcyi. Obiedwie grupy b a dań stanow ią dziś nieodłączny dział fizyologii zmysłów.
B rak m etod odpowiednich niezawsze po
zw ala je d n a k b ad a n ia te przeprow adzić. N ie
zbędnym ich w arunkiem je s t przedew szyst
kiem możność stopniowego m ierzenia natęże
nia podniety. W a ru n e k ten d la zmysłu powonienia może być urzeczywistniony do
piero od czasu wypracow ania olfaktom etryi, badania w tym kierunku są jed n ak dotych
czas b ard zo nieliczne. Zm ysł sm aku je s t dla b adań psychofizycznych dotychczas p r a wie zupełnie niedostępnym. B ad an ia n ad zmysłem węchu są dopiero w zaczątku.
W ed ług praw a W e b era m iarą wrażliwości je s t lo garytm n atężenia podniety. W rażenie zostaje rozpoznanem ja k o inne wówczas, gdy
102 WSZECHŚWIAT. N r 7.
podnieta w zrosła w określonym stosunku.
B adania dotychczasowe nad zm ysłem węchu przem aw iają przeciw słuszności praw a W e
bera dla tego zmysłu. T ak np. Z w aarde- m aker znalazł, że dla kauczuku podnieta natężenia 10 olfaktyj musi być zwiększona 0 5 olfaktyj, aby zm iana m ogła być zauważo
ną. Tegoż natężenia zapach wosku zwiększo
ny o 2 olfaktye pozwala ju ż odróżnić natęże
nie podniety. W e d łu g tych więc danych stosunek, w jak im należy zmienić natężenie zapachu, aby zm iana ta m ogła
być zauważoną, byłby dla każdego zapachu innym. N ależy jed n ak poprzednio sprawdzić, czy istnieje stały stosunek dla jednego za
pachu.
Obszerniejsze b ad a n ia Passyego zdają się obalać ważność praw a W e b e ra naw et w obrębie jednego zapachu. P assy streszcza re zu l
ta ty swej pracy w następujących twierdzeniach:
1) Zm iany natężen ia dadzą się łatw o spostrzegać dla zapachów silnych, ja k kam fora i zapach cytryny. Z apachy słabe, ja k w a nilia, zapach kum aryny i t. d., nie pozw alają rozróżniać dokładnie zmian natężenia. Z apachy te osię- g ają w krótce m axim um natężenia 1 wszelka dalsza zm iana sprawia, że zapach staje się coraz mniej przyjem nym , lecz wcale nie w yda
je się silniejszym.
2) Indyw idualne zmiany w raż
liwości dadzą się najłatw iej obser
wować przy stosowaniu zapachów słabych.
3) W rażliw ość na zapachy słabe podlega u tegoż samego osobnika wahaniu.
4) Zm ęczenie działa ujem niej na zapachy słabe, aniżeli na zapachy silne.
5) Z apachy silne zag łu szają zapacby słabe.
B adania długości czasu, poprzedzającego wystąpienie reakcyi n a zapachy, dokonane były w znacznej ilości w laboratoryum W undta. W ykazały one zm iany, zależne od wrażliwości i od jakości zapachu. T ak np.
długość owego czasu reakcyi n a zapach kam fory wynosi w tysiącznych częściach sekundy:
226, 246, 492. Zm iany długości reakcyi na różnorodne zapachy u tejże osoby (d-r K rae- pelin) 247, 268, 291, 319 i t. d.
Z pomiędzy wszystkich zmysłów zm ysł po
wonienia ulega najłatw iej zmęczeniu. Pokój, w którym kilka osób przebywało przez czas dłuższy posiada specyficzny swój zapach;
zapach ten odczuwa się tylko przy wchodze
niu do pokoju, po krótkim bardzo czasie
Krzywe zmęczenia,
a —żywica benzoesowa 9 olf., c— kauczuk 14 olf.
& n ri ^ — » 10
P rzebieg krzyw ych pokazuje zm niejszanie się wrażliwości zm ysłu powonienia w skutek stałego działania podniety.
organ powonienia staje się nań niewrażliwym.
Toż samo zauważyć się daje przy stosowaniu każdego innego zapachu. Osoby, używ ające paczuli jako perfum , nie czują zapachu roz
noszonego przez siebie, wówczas gdy zapach ten je st dla innych w skutek swej mocy w prost nieprzyjemnym.
Pierwszy E . A ronsohn dostarczył nauce system atycznych badań n ad zmęczeniem po-
N r 7. WSZBCHSWIAT. 1 03 wonienia. B adacz ten s ta ra ł się określić j
„trw anie zapachu”. M ianem tem określił on czas, przez który trw a poczucie zapachu możliwie najsilniejsze. Czas ten wynosi:
dla roztw oru jo d u . . . 4 m inuty balsam u kopaiwowego 3—4 kam fory . . . . 5— 7 olejku terpentynow ego 5
i t d.
A ronsohn b a d a ł także długość czasu, jaki je st niezbędny, aby zmysł wypoczął o tyle, źe napow rót może odbierać w rażenia. Z b a dań tych okazało się, źe po trzech-m inutowej pauzie wrażliwość powraca, lecz czas trw ania w rażenia zmniejsza się. W rażenie odczu- j wane po raz pierwszy 150 sekund trw ało po 3-ch minutowym wypoczynku 140, następnie zaś 120, 100, 65, 45, 15, 85, 10, 20, 15, 17, 10, 10, 10, 8 sekund.
Z w aardem aker b ad ał zmęczenie zmysłu przy pomocy olfaktom etru, określając co czas pewien wrażliwość zmysłu, podlegające
go działaniu pewnej stałej podniety. R ezul
ta ty tych badań przedstaw ia graficznie fig. 4.
N a rysunku tym przedstawione są rezulta
ty badań nad zapachem
kauczuku natężenia 10 olfaktyj
” 14 żywicy benzoesowej „ 3,5
» » n ^
N a osi poziomej oznaczony je s t czas, przez jak i podnieta d ziała ła na zmysł, na osi zaś pionowej wrażliwość zmysłu, t. j. to minimum natężenia, ja k ie po upływie danego przeciągu czasu było w stanie wywołać dostrzegalne wrażenie. K rzyw e w ta k i sposób otrzym ane | nazywa Z w aard em ak er krzywemi zmęczenia.
P rzebieg ich je s t zależnym: 1) od czasu, przez ja k i działa podnieta, 2) od natężenia tejże.
D -r W. Heinrich.
Z Riviery.
(Ciąg dalszy).
P om arańcza gorzka m a nadzwyczaj wonne kwiaty i liście. Owoce je j są złotawego kolo
ru. Surowe nie są jadalne, ale skórki ich smażone w cukrze słyną, jak o bardzo smacz
ne. Z liści, kwiatów i niedojrzałych owoców wydobywają olejki eteryczne, a przytem owoce m ają duże znaczenie przy robieniu likierów.
P ień pom arańczy gorzkiej odznacza się wytrw ałością i służy często za podkładkę do szczepienia innych gatunków C itrus.
P om arańcza słodka d ostała się do E uropy później niż wyżej opisane agrum i. Od nie
dawna przyjęto prawie powszechnie, że przy- wieźli j ą z Chin południowych portugalczycy w połowie w. X V I , przypuszczalnie w roku 1548.
Pokazyw ano naw et w Lizbonie, w ogrodzie hrabiego S an Lorenzo, drzewo, które miało być sprowadzonym praojcem innych.
P ism a Galesia, Targioniego i Goeza z d a ją się świadczyć, źe już znacznie wcześniej słodka pom arańcza zdobiła ogrody H iszpanii i W łoch, dostawszy się tam w X I I I w. Ga- lesio s ta ra się dowieść, że prawdopodobnie upraw a pom arańczy słodkiej n a R m e rz e się
ga wieku X V , dowody jego nie są jednakże dostatecznie przekonyw ające. Mówi on, np., o podarku, wspomnianym w ak tach m iasta Sawony pod r. 1471, który owe m iasto zło
żyło swemu posłowi w M edyolanie ze sm ażo
nych cytryn i limonów, oraz świeżych C itru- lo. Ponieważ owoce, nazwane C itrulo, były posłane n a surowo, G alesio sądzi, że były to pom arańcze słodkie, bo gorzkich poseł me- dyolański nie mógł jeść przecież. W archi
wum pewnego notaryusza z Sawony znajduje się a k t sprzedaży z r. 1472, w którym je s t mowa o ład u n k u o k rętu, złożonym z 15000 C itranguli czyli C etroni i Salesio pyta, cóż można było począć z 15 000 pom arańcz gorz
kich? T ru dn o odpowiedzieć n a to pytanie, nie dowodzi to jedn ak, żeby chodziło o po-
\ m arańcze słodkie. Podobne przypuszczenie
WSZECHŚWIAT. N r 7.
byłoby zbyt śm iałe, gdyż M ateusz Silyati- cus, a u to r ukończonego w r. 1317 „Opus m edicinae” nazywa C itrangulum pom arańczę gorzką, a za jego przykładem tłum acze dzieł arabsk ich używ ają tej samej nazwy, jak o odpowiedniej arabskiej „n a rin d j” . Z d ru giej strony, jeszcze dziś używ ana nazwa po m arańczy słodkiej „P o rto g allo ”, w skazują wyraźnie pochodzenie owoców, hodowanych teraz we W łoszech. Chociażby naw et Por
tugalczycy nie sprow adzili byli pierwsi po
m arańczy, od nich pochodzi w każdym razie najlepszy, ulubiony dziś gatunek.
Pochodzenie pom arańczy słodkiej z Chin wykazuje nazwa niem iecka „A pfelsine”, p ie r
wotnie „Sinaapfel”, czyli „chinessicher A pfel”. N azw ę niem iecką przyjęli rosyanie, sąsiedzi Chin. D ow odzi to, w edług V. H e i
ma, zmiany w stosunkach św iata, które od czasów V asco de G a m a nie szły w prost przez A zy ą od wschodu n a zachód, ale w od
wrotnym kierunku przez oceany.
N azw a „orange” pow stała z sanskryckie- go „n ag aru n g a” lub „n a g ru n g a”. A rabow ie wytworzyli z tego „ n a ru n j,J, włosi „naran- zi”, „a ran c i”, wreszcie francuzi „orange”.
Określenie średniowieczne „pom a a u ra n tia ”.
złote ja b łk o , brzm i podobnie do „o ran g e”.
Od niego to pochodzi niem iecki wyraz „Po- m eranze” i polski pom arańcza.
H isto ry a pom arańcz w skazuje, że nie mogły byó owemi złotem i ja b łk a m i Hespe- ryd, k tó re H erak les przyniósł z dalekiego Z achodu, były to prędzej pigwy (Cydonia vulgaris), które, j a k wiadomo, poświęcone Afrodycie, bywały n ag ro d ą n a igrzyskach miłości i należały zawsze do podarków ślubnych.
J a k pięknem m oże byó drzewo p o m arań czowe w pełni rozwoju, obsypane tysiącam i złotych owoców, niem ożna mieć pojęcia ani n a B.ivierze, ani naw et w S orrento. Z u p e ł
nie wyrosłe, bujnie rozw inięte pom arańcze, wielkości naszych jab ło n i, spo tk ałem dopiero u stóp E tn y .
T eobald F isc h e r w swoich „Przyczynkach do geografii fizycznej krajów nadśródziem no- m orskich” pisze, źe dorosłe, dobrze utrzym y
wane drzewo pom arańczow e n a Sycylii d aje sześćset do siedm iuset owoców, a drzewo cy
trynowe naw et tysiąc lub tysiąc sto. P rze - cięciowo z każdego h e k ta ra agrum i pod P a
lermo można liczyć 3 000 lirów brutto do
chodu, gdy w okolicach P ary ż a najzyskow
niejsze ogrody przynoszą zaledwie 2 500 — 2 700 franków b ru tto z h ek tara.
Niezliczona je s t ilość gatunków p o m arań czy, z których zaledwie niektóre dostają się do nas, ja k np. coraz bardziej lubiona, krw ista
„pom arańcza z Je ry c h o ”.
M andarynki (C itrus nobilis), uw ażane za szczególny g atun ek rodzaju C itrus, stały się ważnym przedm iotem h andlu wywozowego we W łoszech. D rzew o m andarynkowe u d a
je się naw et na Rivierze lepiej od pom arań
czowego. W szystkie jego części są drobniej
sze, k sz ta łt ogólny zaokrąglony, krzaczasty, łatw y do odróżnienia. W Chinach i Ko- chinchinie hodują m andarynki od niepam ięt
nych czasów, w E u ro p ie przeciwnie dopiero od r. 1828. W ogrodzie L a M ortola zn a j
dujem y tak że bergam otkę, C itrus bergam ia, której skóry owocowe d a ją nadzwyczaj arom atyczny olejek bergam otowy, oraz Ci
tru s m yrtifolia, którego drobne owoce prze
chowane w cukrze stanow ią ulubiony przy
sm ak „Chinois”. N iebrak tak że okazów słodkiej cytryny czyli lim etty, odmiany cy
tryny kw aśnej, k tó rą jed zą ja k pom arańcze.
Dziwnie w ygląda C itrus trifo liata, krzew japoński, z trójdzielnem i liśćmi i dużemi ostrem i kolcami. Tylko kwiaty i owoce w skazują, że należy do rodzaju C itrus.
W sk u tek wytrwałości na zimno udaje się w gruncie naw et w P aryżu.
W ogrodzie L a M ortola zw raca n a siebie uw agę potw orna odm iana pom arańczy, n a zw ana w katalo gu „C itrus A u ran tiu m var.
B u dd hafingered’’.
Potw orność zależy na tem , że kom ory owo
cowe nie z ra sta ją się w o k rągłą całość ale w ystają oddzielnie n a końcu owocu, przypo
m inając zd ała dłoń z wyciągniętemi palcam i.
W sk u tek tego w Indy ach porównano te owo
ce do ręki B uddy i wytworzono różne p rz e sądne mniem ania. Podobne zboczenia wy
stęp u ją z pewnemi różnicami u cytryn właści
wych i limunii (C. m. Lim onnii L .), a przez uszlachetnienie zostają utrw alone. N ajosob- liwszem jed n ak z ag ru m i je s t B izarria, rów nież spotykana w L a M ortola.
W idziałem tę sam ę roślinę piękniej ro z
w iniętą w ogrodzie botanicznym w N eapolu.
W y d aje ona odrazu pom arańcze, cytryny
N r 7. WSZECHŚWIAT. 105 i limunie, a także owoce zajm ujące pośrednie
miejsce pomiędzy wymienionemi form am i lub takie, w których oddzielne kom ory m ają wygląd kom ór pom arańcz, cytryn lub limunii.
Opisywano naw et takie Bizzarie, których owoce składały postaci agrumi.
Pochodzenie bizaryi nie je s t jeszcze dotąd ostatecznie wyjaśnione. Jedni uw ażają je za mieszańce, inni przypuszczają, że pow sta
ły przy szczepieniu przez przypadkowe po
mieszanie własności podkładki i zraza.
B yłby to bardzo szczególny przypadek, gdyż wiadomo nam z codziennego doświad
czenia, przy szczepieniu drzew owocowych, róż i innych roślin, że dziczka nie wywiera żadnego wpływu na zraz, a właściwości ich pozostają niezmieszane.
B izarye znamy od połowy wieku X V I I . Ju ż w dawnych czasach zwróciły uwagę swoim dziwnym wyglądem.
Pierw szą wzmiankę o bizaryi spotykamy w roku 1644 z wiadomością, że rośnie w ogro
dzie P anciatichi we Florencyi.
F ra n c u sk a akadem ia nauk zajm ow ała się niemi w r. 1711 i doszła do szczególnego wniosku, źe je stto pierw otny, oddzielny g a tunek, ta k ja k cytryny lub pom arańcze.
V II .
Ogród w La Mortola. Szczodrzanka
(
Cyti-
sus). Wigandia. Laur szlachetny i inne
i
va- wrzynowate. Anacardiaceae. Kapary. Chlebświętojański. Herbata.
W naszych ogrodach północnych bywa hodowany krzew, wykazujący podobną ja k bizary a osobliwość. J e s tto gatunek zło te
go deszczu, zwany C ytisus A dam i, na cześć ogrodnika, który go pierwszy do handlu wprowadził.
Pochodzenie tego krzewu je st również nie
wyjaśnione.
Piękny i łatw y do prow adzenia powinienby się znajdow ać u każdego m iłośnika ogrodów, a je s t z tego względu ciekawy, że m a p rze
ważnie gron a kwiatowe zupełnie ta k zbudo
wane ja k u zwykłego złotego deszczu (C yti
sus L ab u rn u m ), lecz nie żółte tylko czerwo
ne. N a oddzielnych zaś gałązkach widzimy żółte kwiaty, niczem się już. nieróźniące od i
C ytisus L aburnum . Prócz tego mamy tu innego kształtu gałązki o drobnych listecz
kach i purpurowych pojedyńczych kwiatach, właściwe innemu gatunkow i Cytisus purpu-
\ reus. W reszcie spotykają się grona m iesza
ne z żółtych i czerwonych kwiatów lub z kwiatów napół żółtych, napół czerwonych.
Tylko kwiaty żółte podobne do kwiatów C. L aburnum i czerwone podobne do kwia
tów C. purpureus, wydają owoce, innne zaś, i ja k zresztą wiele roślin mieszańców, są nie
płodne.
Być może, źe Cytisus A dam i je s t jakim ś szczególnym mieszańcem C. purpureus i C.
L aburnum . O grodnik A dam z V itry pod i P aryżem doniósł ze swej strony, że go otrzy
m ał przez szczepienie C. purpureus na C.
L aburnum .
K ażdy ze zwiedzających ogrody w L a M or
tola zapragnie się dowiedzieć nazwy i oj
czyzny dwu roślin, które z pewnością zwróciły jego uwagę ju ż w innych ogrodach Riviery, mianowicie W ig and ia C aracasana i Echium frutescens.
W igandia je s t dużą rośliną liściastą z W e
nezueli, dochodzącą do 2 m wysokości. P o siada wielkie, eliptyczne liście, podwójnie ząbkowane, na obu powierzchniach w łochate, na górnej lekko rdzawej barw y, a kwiaty fio-
| letowe o żółtych pręcikach, zebrane w kłosy,
j które się zw ijają ślimakowato na górnym
\ końcu, podobnie ja k u wielu roślin z tej s a mej rodziny H ydrophyllaceae i pokrewnej B oraginae.
Z w inięta część kw iatostanu sk ład a się z pączków i w m iarę rozw ijania się pączków prostuje się.
T akie urzź^dzenie zapewnia roślinie k o rzyści długiego kwitnięcia, a niepogoda nie może przeszkodzić w ytw arzaniu się nasion.
Obok wigandyi, do tej samej rodziny H y drophyllaceae należy hodowana często w n a
szych ogrodach, skrom na piękność gajów, N em ophila insignis.
Do pokrewnej rodziny ogórecznikowatych, B oragineae, należy z roślin ogrodowych m ię
dzy innem i dobrze znany, jak o roślina ja d a l
na, ogórecznik, Borago, z dziko rosnących równie pospolity żmijowiec (Echium vul- gare).
R osnący w ogrodach R rn e ry m eksykański E chium frutescens, na 2 w wysoki, je s t
WSZECHŚWIAT. N r 7.
właściwie tylko olbrzymim krewniakiem n a szego żmijowca.
Z nający zwykłego żmijowca pozna z pew- naścią tego olbrzym a i potrafi go odszukać wśród innych roślin ogrodu.
Żmijowiec m eksykański posiada taki sam błękitny m aczugowaty kłos kwiatowy, jak i zwykły, znacznych tylko rozm iarów.
(C. d. nast.).
Edw ard Strasburger.
T łum . Z. S.
SPR A W O Z D A N IE .
Lehrbuch der magnetischen und elektrischen Maasseinheiten, Maassmethoden und Messapa-
>•316, przez d -ra L . G runm acha. S tr. 6 3 2 , ryc.
342. S tu ttg a rd , u E nkego, 1 8 9 5 .
W łaściw ie są to w ykłady, prow adzone p rze z au to ra w ciągu la t kilku w b erliń sk iej politech nice, o pom iarach i je d n o stk a ch elektrycznych.
Po rozległych poszukiw aniach i pracach la t o sta t
nich, k tó re doprow adziły n areszcie do pewnej jed n o lito ści w m ierzeniu, po u lepszeniach m etod i przy rząd ó w m agnetycznych i elektrycznych stosownie do wym agań ścisłej w iedzy m ierniczej, w ydanie książki podobnej sta ło się wielce pożą- danem . Jako pomoc naukow a zajm uje ona m iejsce pośrednie między podręcznikam i fizyki I i elektrotechniki a przew odnikam i do dośw iad
czeń w ro d za ju znanyoh pow szechnie podręczni
ków K ohlrauscha, E b e rta i t. p.; p rzy d a ć się więc może bądź słuchaczom fizyki i elek tro tech niki bądź tym , k tó rz y po ukończeniu zwykłego p r a c ficum fizycznego chcieliby p rze jść do p o m iarów elektrycznych trud n iejszy ch lub delikat- | niej szych.
P od względem treśc i w trz e c h pierw szych ro zdziałach znajdujem y rys h istoryczny d zi
siejszego układu m iar elektrycznych, w yłusz- czenie trze ch je d n o ste k zasadniczych oraz pochodnych, używ anych w m echanice. N astę- i p u ją potem w ykłady o w ielkościach i je d n o st- i kach, stosowanych w m agnetyzm ie tu d z ież z a s a dy pom iarów m agnetycznych. D wa ro zd z iały ! następne tr a k t j ą o w ielkościach i je dnostkacli elektrostatycznych tu d zież po m iarach odnośnych.
Po w yłuszczeniu zasad elektrocynem atyki i m iar elektrom agnetycznych, au to r o b jaśn ia je d n o stk i uw ażane dzisiaj za norm alne, p rz y rz ą d y e le k tro m agnetyczne i sposoby obchodzenia się z niem i, przechodzi dalej do pom iarów o p o ru , sił elek tro -
w zbudzających, pojemności i współczynników in- dukcyi. W rozdziale dziewiątym w yjaśnia sto sunki zobopólne rozm aitych układów m iar elek
trycznych. N a zakończenie podaje k ró tk i opis przyrządów , je d n o ste k i m etod fotom etrycznych.
wreszcie tablice, logarytm y i t. p. środki pom oc
nicze używane przy pom iarach. P rzydać się też może spis źródeł, uwzględnionych przez autora, podany na końcu książki.
S. St.
O d c z y t y .
W szeregu odczytów tegorocznych na rzecz Tow arzystw a opieki nad zwierzętam i w d. 9 lutego p. M. H eilperu mówił „Dlaczego płom ień świeci?”
Płom ień ciał palących się w pow ietrzu je s t objawem ciepła i św iatła, pow stających w skutek utleniania się gazów, wydzielających się z płoną
cego ciała pod działaniem odpowiedniej te m p era
tu ry . Gazy te są bądź p a r ą płonącego ciała (w płom ieniu np. sodu, siark i i t . d.), bądź pro duktam i jego rozk ład u (w płom ieniu np. drzewa, świecy, n afty i t. d.). Do parow ania lub ro z
k ła d u na gazy, oraz do te m p eratu ry palności tych gazów, doprow adzić możemy dane ciała b ąd ź przez zetknięcie ich, z innym płomieniem, b ąd ź też w niektórych raz ach p rzez dotknięcie rozgrzanym przedm iotem , uderzenie, potarcie, lu b wywołanie reakcyi chemicznej. Zjawisko ciepła, w ydzielającego się w płom ieniu ciał p ło nących w pow ietrzu, je s t skutkiem reakcyi łącze
nia się tych ciał z tlenem pow ietrza; zjawisko św iatła niezawsze tow arzyszy tej reakcyi. Zna
m y płom ienie nieświecące, lub świecące słabo (płom ień w odoru, m etanu, alkoholu i t. d.). J a k aż je s t więc przyczyna św iatła wydzielanego p rze z płom ień pewnych ciał?
K ilka dośw iadczeń może przyczynę tę wska • zać: przez w prow adzenie do płom ienia wodoru ciała łatw o ulatniającego się i obfitującego w wę
giel (np. benzolu), otrzym ujem y płom ień świecą
cy; strum ień gazu ośw ietlającego, płonący w s tr u m ieniu tlenu, daje światło słabe, po w prow adze
n iu do tego płom ienia ciała niepalnego, lecz ro z żarzającego się w tem p eratu rze tego płom ienia, a mianowicie kaw ałka w apna, otrzym ujem y pło
m ień o rażąco silnym blasku. Z tego w ynika, że płom ień sam przez się nieświecący, lub dający św iatło słabe, może się stać źródłem św iatła j a s nego, jeżeli wprowadzim y doń ciało ro zżarzające się w nim i w skutek tego świecące. Toż samo odnosi się do n aturalnych płom ieni świecących, któ rem i zw ykle posiłkujem y się ja k o źródłem św iatła sztucznego. Alkohol, płonąc, d aje świa-
i
N r 7. WSZECHŚWIAT.
tło słabe, benzyna silne; w prow adzając kaw ałek sztywnego papieru lub porcelany do obu tych
•płomieni, wykrywam y przyczynę tej różnicy: p a p ie r w pierw szym nie okopci się, w drugim czer
nieje od gęsto osiadającego na nim kopciu, co je s t dowodem, że w płom ieniu benzyny unosi się mnóstwo drobnych, delikatnych cząstek węgla rozżarzonych do tem peratury świecenia. P ro ste- mi sposobam i wykazać można, że ta k a sam a je s t przyczyna świecenia płomienia świecy, nafty, oleju, gazu ośw ietlającego i t. d. Gazy, płonące w tych płomieniach są to bowiem przew ażnie ciała złożone z węgla i w odoru (węglowodory), ro zk ład ające się w płom ieniu na te dwie składo
we części. W płom ieniu świecy, naf*y, gazu oświetlającego i t. p. ciał odróżniamy: 1) w e
w nętrzne ją d ro nieświecące— miejsce w ydzielania się gazów, niestykających się jeszcze z pow iet
rzem , więc niepłonących i nieświecących; 2) naj- w iększą część środkow ą, świecącą, obfitującą zawsze w cząstki węgla, pow stające wskutek roz- ; k ładu tych gazów na gazy płonące płomieniem nieświecącym (wodór, m etan) i na węgiel, ro zża
rzający się i dający św iatło, na podobieństw o np.
rozpalonego do białości żelaza, lecz niepalący się jeszcze; 3) zew nętrzną niebieskawą obwódkę, w której następuje ostateczne spalenie wodoru na wodę i w ęgla na dw utlenek węgla. Gdyby te cząstki węgla stykały się w środkowej części pło
m ienia bezpośrednio z pow ietrzem , spalałyby się odrazu, nierozpalając się i nieświecąc, ja k wi
dzim y np. w palniku Bunsena. K oszulki, nasy
cone solami m ineralnem i, w palnikach d -ra A uera są również przykładem ciał niespalającyeh się, lecz w zm acniających siłę św iatła, rzucanego przez płom ień gazu ośw ietlającego, w skutek ro zż arza
nia się w te m p eratu rz e tego płom ienia. Tak również każdy płom ień świecący przedstaw ia p rzy k ła d św iatła żarowego. Gaz ośw ietlający j e s t m ieszaniną kilku gazów, przew ażnie węglo
wodorów; każdy z tych węglowodorów oddzielnie daje płom ień tem jaśn iejszy , im więcej zaw iera w ęgla w stosunku do w odoru, t. j . im więcej w je g o płom ieniu w ytw arza się cząstek ro z ż a rz a jący ch się, lecz niespalających się całkowicie, do
póki nie ze tk n ą się p rz y obwodzie płom ienia z tlenem pow ietrza. W szeregu tych węglowo
dorów najwięcej stosunkowo węgla w połączeniu z wodorem zaw iera gaz, zwany acetylenem , k tó rego w gazie oświetlającym je s t bardzo drobna tylko ilość, lecz k tóry możemy otrzym ać innemi sposobam i. Obecnie łatw o go otrzym ujem y przez zetknięcie węgliku w apnia z wodą. Gaz ten, odpowiednio do znacznej zaw artości węgla, ciała ro zżarzająceg o się w te m p eratu rz e płom ie
nia, d aje bardzo jasne, białe światło.
Poznanie teoryi świecenia płom ienia dało moż
ność w ykonyw ania coraz świetniejszych prób sztucznego w zm acniania siły św iatła płomieni.
M amy w tem jeszcze je d e n dowód tego, ja k p o stępy w iedzy, p rzy sp a rz ają c nam najwyższego dobra, gdyż w tajem niczając w istotę zjaw isk o ta
czającego nas świata, rozśw ietlając nasz um ysł, w skazują zarazem najczęściej drogi wyzyskania zdobytych wiadomości także i dla celów p r a k tycznych.
Wiadomości bibliograficzne.
— Przeglądu technicznego zeszyt I z r. 1896 zaw iera następujące artykuły:
W zmocnienie mostów żelaznych o małych otw o
rach na drodze żelaznej warszaw sko-w iedeńskiej, przez p. Jacobsona; Nowy p rzyrząd do określenia siły elektrom otorycznej i natężenia prądów zm ien
nych oraz przesunięcia faz, przez M aryana L u to sławskiego; T eorya nożyc w zastosow aniu do sieczkarni i sieczkarnie nowe z prostem i nożami, p rzez K. Ajdukiewicza; P ostępy w fabrykacyi gazu oświetlającego, przez S. Stetkiewicza; B ar
wienie indygiem , przez W ł. Piotrow skiego (po
czątek); O znaczanie wolframu w stopach z żela
zem (ferrow olfram ), przez H. W dowiszewskiego;
Nowa lokom obila, przez M.; M aszyna do form o
wania r u r żebrowych, przez J . Biernackiego;
P rz y rz ąd , doprow adzający autom atycznie wodę skroploną do kotła, p rzez S tefana Zientarskiego;
K rytyka i bibliografia; S praw ozdania z działalno
ści sekcyj przem ysłow o-technicznych za rok 1895;
K ronika bieżąca.
— Nauka m ularstw a, opracował Jak ó b Heil- pern, inżynier. W ydawnictwo Zgrom adzenia m u larzy w W arszawie. Tom I. Część druga. Ma- teryały m ularskie z 14 8 drzew orytam i w tekście.
W arszaw a, 1896, 8-ka więk., str. X V III, 586.
T reść. W stęp: M ateryały budow lane, Stacye doświadczalne, K lasyfikacya m ateryałów budow lanych. R ozdział I. Kamienie rodzim e (n a tu ralne) i ziemne. R ozdział II. Kam ienie sztuczne palone (wyroby ceram iczne). R ozdział III. M a
teryały wiążące (zaprawy). R ozdział IV. K a
mienie sztuczne niepalone. R ozdział V. M ate
ryały pomocnicze.
Część pierw sza tom u Ii-go tego obszernego dzieła, k tó re je s t praw dziw ą encyklopedyą nauki m ularstw a, obejmować będzie konstrukcye m u
larskie, w yjdzie w edług zapow iedzi w początku roku przyszłego.
— Badania nad sztywnością prętów ściska
nych, przez F eliksa Jasińskiego. W arszaw a, nakład redakcyi „P rzeglądu technicznego” , 1895, 8°, str. II, 137 z trzem a tablicam i.
108 WSZECHŚWIAT. N r 7.
Towarzystwo Ogrodniczo.
Posiedzenie 3-cie Komisyi teo ry i ogrodnictw a i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 6 lutego 1896 ro k u o godzinie 8-ej wieczorem.
1. P ro to k u ł p osiedzenia poprzedniego został odczytany i p rzy ję ty .
2. S ek retarz Komisyi, p. A Ślósarski, p o k a
zywał owada tęg o p ck ry wego (Coleoptera.) z ro dziny Cucuideae, k tó ry niszczy ziarn a zbożowe w składach, p rzez w yjadanie zaro d k a, nadesłane
go z Odessy. Owad ten je s tto L aem ophloeus ferrugineus Steph. niew ątpliw ie.
N ad ło pokazyw ał d robne rybki cierniopletw e, zwane ciernikam i lub kacikam i (G a ste ro s‘eus aculeatus), których ja m a ciała była wypełniona robakam i z rodziny tasiem ców , a mianowicie Schistocephalus Solidus C repl., który to robak uw ażany j e s t za m łodocianą form ę B otriocepha- lu s nodosus, m ieszkającego w kan ale pokarm o wym ptaków wodnych. W jednym cierni ku znajdow ało się aż 10 okazów w spom nianego ro b ak a, w drugim 2 dużych rozm iarów .
3. P. J a n Sztolcm an mówił „O rez u ltatac h poszukiw ań ornitologicznych w T u rk ie sta n ie ” .
Zasługa pierw szego dokładniejszego zbadania fauny ornitologicznej T u rk iestan u należy się d row i Siewiercowowi, k tó ry w ro k u 1 8 5 7 został wysłany p rzez p e te rsb u rsk ą A kadem ią n au k nad rzekę Syr-D aryą. R ezultat tej w yprawy był je d n a k stosunkow o m ały. D opiero w ro k u 1864 Siewiercow przyłączył się do w ypraw y generała C zerniajew a i zbadał dokładnie część pasm a Tian-Szaniu, którego zachodnia połow a leży w k ra ju tu rk iestań sk im . Siewiercow om al ży
ciem nie przypłacił swego zam iłow ania do n auk przyrodniczych, zaskoczony bowiem p rzez wro
gich krajowców, z o stał p rzez nich straszn ie p o rąbany i skazany na pal, lecz w skutek pomocy gen. Czerniajew a został nareszcie uwolniony.
Siewiercow po powrocie do E u ro p y w ydał re z u l
ta ty swych poszukiw ań w ro k u 1873.
F ederenko, jakk o lw iek przyrodnik, m ało się wi
dać pośw ięcał ornitologii, gdyż w ypraw a je g o nie pozostaw iła żadnych śladów w tej części zoologii opisowej P o zostaje więc od w ypraw y Siewier- cowa długi jałow y p rze cią g czasu aż do r . 1877, w którym A kadem ia n au k w P ete rsb u rg u wysłała jednego ze swych konserw atorów , p. Russowa, do T u rk iestan u . Russów p o zo stał ta m przez przeciąg całego roku i przyw iózł dość znaczne zbiory ptaków , k tó re po je g o śm ierci posłużyły p. P leskem u za m a ‘eryał do napisania dziełka p. t. MRevision der T urkestanischen O rn is” (P e
te rsb u rg , 1888). P. Pleske, je d en z kustoszów zbiorów akadem ickich w P ete rsb u rg u , pomieścił w tym spisie wszys kie znane do owego czasu gatunki ptaków tu rkiestańskich.
W reszcie ostatnią dokładną eksploracyą T u r
kiestanu uskutecznił p. Tomasz B arej, k o resp o n dent muzeum hr. B ranickich w W arszawie. P.
B arej po kilkoletnim pobycie na K aukazie w K ra j u Zakaspijskim udał się w początkach r . 1892 do F ergany i zbadał dokładnie okolice K okandu, M arg ielan u ,a ostatniem i czasy przeb y ł rok blisko w małym forcie Gulcza na granicy Chin, skąd robił wycieczki w górach do wysokości 1 300 m nad poziomem m orza. W połowie r. z. p. B arej wysławszy osłatnią swoję kolekcyą do W arszawy przejechał do W iernego, aby rozpocząć badania Sem ireczja.
K ilkoletni pobyt p. B areja w F erganie w yka
zał, że badania d r a Siewiercowa i Russowa (szczególniej je d n ak pierw szego) były bardzo dokładne, eksploracya bowiem B a re ja dodała ledwie 15 gatunków ptaków do aw ifauny T u rk ie
stanu. L ista d-ra Pleskego zaw iera 41 9 g atun
ków, co razem z 15-u znalezionemi przez B areja uczyni 43 4 gatunków, znanych dotychczas z te- rytoryum T urkiestanu.
A wifauna tego k ra ju nosi na sobie w ybitny pa- learktyczny charakter, a blisko połowa gatunków (211 na 4 3 4 ) spotyka się w E uropie. D om ieszka form wschodnich (a raczej obszaru wschodniego, czyli indyjskiego) je s t bardzo nieznaczna i o g ra nicza się ledwie do kilk u n astu gatunków . N a to m iast k ra j te n posiada dość znaczny procent ga
tunków (4 7 ), właściwych zagłębiu A ralo-K aspij
skiemu. P ozostałe gatu n k i (po odtrąceniu g a tu n ków europejskich i właściwych T urkiestanow i) są w części wszech-azyatyckie, w części syberyjskie, a w części ty b e łańskie lu b wschodnio indyjskie.
Z ogólnej liczby 211 gatunków , wspólnych E uropie i T urkiestanow i, najwięcej p rzypada na trz y grupy ptaków: na p ta k i drapieżne dzienne, na ptaki błotne i na ptak i wodne, a mianowicie:
T urkiestan liczy 41 gatunków ptaków drapież
nych dziennych, z czego p rzy p a d a 28 wspólnych z E uropą; na 68 gatunków ptaków błotnych p rzypada 4 7 wspólnych z E u ro p ą , na 53 gat.
ptaków wodnych— 40 wspólnych z E u ro p ą, czyli te trzy g ru p y d ają w sum ie 115 gatunków w spól
nych z E u ro p ą na ogólną liczbę 211 gatunków . Rzecz to łatw a do zrozum ienia, te bowiem trz y grupy ptaków , w skutek doskonale rozw iniętych organów lokomocyi d ostarczają zawsze najw ięk
szego p rocentu gatunków szeroko rozm ieszczo
nych na pow ierzchni kuli ziem skiej.
Z drugiej strony rodziną, p osiadającą najw ię
cej form charakterystycznych, je s t ro d zin a sikor (P aridae), albowiem na 12 gatunków tej rodziny znanych z T u rk iestan u je s t 8 właściwych tem u krajow i, a raczej zagłębiu A ralo-K aspijskiem u.
P rzyczyną tego je s t, że sikory są p takam i lokal- nemi w najściślejszem tego w yrazu znaczeniu, przelotów nie odbyw ają, a tem sam em dla b rak u
JSh- 7. WSZECHSWIAT. 109 krzyżow ania mogą się łatwo wyrodzić w gatunki
właściwe, ja k to się trafia z gatunkam i w yspiar- skiemi.
Niezwykłą, i według p. Sz. nieobjaśnioną w łaści
wością aw ifauny turkiestańskiej je s t niezm ierne ubóstwo dzięciołów. Ja k wiadomo p ta k i to czys
to leśne i wyjątkowo tylko zam ieszkują okolice bezleśne. T urkiestan posiada znaczne p rz e strz e nie lasów, osobliwie w górach, a mimo to n a ca
łym jego obszarze znaleziono ledwie dwa g a‘unki dzięciołów (Picus leucopterus i Picoides tridac- tylus), gdy np. K rólestw o Polskie znacznie co do obszaru m niejsze, liczy ich aż 8 gatunków; gdy z drugiej strony niezbyt odległe Himalaye a szcze
gólniej półwysep Indyjski wyróżnia się wielkiem bogactw em dzięciołów.
W ykład swój p. J . Sztolcm an uzupełnił licz- nemi okazam i ptaków , zachowanych św ietnie w skórach.
Na tem posiedzenie zostało ukończone.
KRONIKA HAUKOWA.
— Przenikanie promieni ś w iatła przez tkanki Żyjące. Grdy fotografow anie pewnych części we
wnętrznych ciała ludzkiego działaniem prom ie ni R óntgena ta k znaczny ma rozgłos, nadm ienić możemy, że tk an k i żyjące przenikliw e są i dla zwykłych prom ieni św iatła. Świadczy o tem do
świadczenie p. E . Onimusa, przedstaw ione nie
dawno Tow arzystw u biologicznemu w P ary żu . W skrzyni drew nianej znaj duje. się płyta fo to g ra
ficzna, do k tórej światło dosfęp mieć może je d y nie przez drobny otw ór w górnej ścianie skrzyni.
Jeżeli otw ór ten zakryty je s t ciałem nieprzezro- czystem , j a k np. czarnem suknem, p ły ta pozo
staje niezm ienioną. Jeżeli w szakże na otw orze um ieszcza się dłoń i gdy na nią p ad a ją prom ienie słoneczne, po upływ ie pięciu m inut w yw ierają one wyraźne działanie n a płytę, k tó ra winna być ortochrom atyczną, by ulegała wpływowi prom ieni czerw onych.
T. R.
— C iepło, powstające przy ferm entacyi alko
holowej, obliczono z równania, podanego przez G ay-Lussaca:
C6H 12O0 = 2CaH0O + 2 C 0 2
i otrzym ano dla jednej cząsteczki cukru w artość
-f-7 l ciepłostek. Za podstaw ę p rzy tym rachun
ku p rzy jęł o ciepło spalania, określone p rzez F ay rca i Silbermana. N astępne obliczenie, do
konane po oznaczeniach ciepła spalenia przez B erthelota, doprowadziły do znacznie-m niejszej w artości, mianowicie do - f 3 3 ciepłostek. Gdy zaś w obliczaniu odnośnem uwzględniono badania P a ste u ra i wzięto w rachubę wszystkie produkty ferm entacyi (glicerynę, kwas bursztynow y), o trzy mano dla jednej cząsteczki cukru wartość 3 2 ,0 7 ciepła. W obec tych czysto teoretycznych obli
czeń p, A. Bouffard uw ażał za odpowiednie d o konanie bezpośredniego m ierzenia ilości ciepła, wytwarzanego przy ferm entacyi alkoholowej.
W tym celu posługiwał się moszczem winnym, k tó ry ferm entował w butelce blaszanej, um iesz
czonej na czas pewien w kalorym etrze. Ilość sfermentowanego podczas doświadczenia cukru zo
sta ła określona z ilości wydalonego dw utlenku węgla. Mierzono ilość ciepła przejętego przez kalorym etr, a obok tego ap a rat kontrolujący m ie
rzył oziębienie pow stałe skutkiem parow ania wo
dy i ulatniania się dw utlenku węgla. Średnio z czterech doświadczeń otrzym ano bezpośrednią w artość 23,5 ciepłostek. D alsze dośw iadczenia w ykryją zapewne przyczyny niezgodności pom ię
dzy bezpośrednim rezultatem a wynikiem obli
czeń.
(N aturw. Rundsch.).
M. FI.
— Własności osmotyczne żywych komórek roślinnych i zwierzęcych. Gdy żywe kom órki roślinne zostaną umieszczone w roztw orach sol
nych, to przy pewnej koncent.racyi tych ostatnich n astęp u je charakterystyczne zjaw isko, m ianow i
cie protoplazm a kom órki oddziela się od ścianki (plasm oliza), a znów pow raca do pierw otnego stanu, kiedy kom órka zostaje pom ieszczona w wo
dzie. Plasm oliza zostaje spowodowana tem , że żywa plazm a, a właściwie graniczne je j w arstw y nie są przepuszczalne dla cząsteczek soli, n ato m iast przepuszczają wodę, ta k że z w nętrza k o m órki woda przenika do otaczającego roztw oru, k tó ry bardziej je s t stężony czyli osmotycznie działa silniej aniżeli sok komórkowy. Prócz wody poznano dotychczas dopiero bardzo nie
wiele ciał, k tó re w znaczniejszym stopniu zdolne są przenikać przez graniczne w arstw y plazm y bez zniszczenia życia kom órki. Pfeffer dowiódł tego dla niektórych barwników, lecz w p rzy p a d kach przezeń opisanych zjaw isko samo zb y t je s t zawiłe z powodu działań chemicznych, a b arw ni
ki stosowane zanadto są tru ją c e , aby mogły być użyte w znacznych koncentracyach; stą d też o szybkości ich przenikania do kom órek nie moż
na jeszc ze nic stanowczego powiedzieć. W now
szych n atom iast czasach Klebs dowiódł dla glice
ryny własności przenikania p rzez plazmę, zaś de Vries dla mocznika. W ym ienieni autorow ie nie
110 WSZECHŚWIAT. N r 7.
poświęcili tem u przedm iotow i obszerniejszych studyów.
P. O verton ogłasza obecnie badania, z których w ynika, że cały szereg związków organicznych m a własność p rze n ik an ia p rze z plazm ę żywych kom órek i to w stopniu w yższym aniżeli g licery na i m ocznik. P ierw sze dośw iadczenia były wykonane przez p. O yertona z alkoholem etylo
wym. N itki w odorostu S pirogyra, k tó re po um ieszczeniu w 8 °/0-wym roztw orze cu k ru trz c i
nowego w ykazyw ały w yraźną lecz słab ą plasmo- lizę, następnie um ieszczane były w roztw orach alkoholu rozm aitego stężenia. B adano zachow a
nie się nietylko S pirogyry, lecz i innych kom órek roślinnych, k tó re zachow ały się w podobny spo
sób. Z dośw iadczeń, wykonanych n a kom órkach drożdżow ych, a u to r dochodzi do wniosku, że w ydzielanie się alkoholu z kom órek drożdżow ych nie polega na czynnej ekskrecyi, lecz na czystej eksosm ozie. A lkohol bowiem , ja k się z licznych dośw iadczeń okazało, plasm olizy nie wywoływał czyli p rze n ik ał p rzez plazm ę, podobnie ja k to czyni woda. Do alkoholu etylow ego w tym względzie podobnem i są w szystkie inne alkohole hom ologiczne, o ile są one w wodzie ro zp u sz
czalne, rów nież alkohol alilowy, e te r etylowy, octan etylu i inne e s try niższych kw asów tłu s z czowych, dalej ester tró je ty lo w y kw asu fosforne
go, u re ta n etylowy i inne u reta n y , niższe aldehy
dy, p araaldehyd, w odan ch lo rału i t . p ., ze zw iąz
ków arom atycznych: anilina, form anilid, acetani
lid, fenol, rezorcyna, orcyna, fłoroglucyna, an ty piryna. Powolniej p rz e n ik a ją ciała takie jak : glikol, acetam id, im id bursztynow y i in., które p rz y silniejszych stężeniach m ogą chwilowo sp ro wadzać ta k że plasm olizę. Ju ż znacznie pow ol
niej p rze n ik a gliceryna, jeszcze wolniej mocznik, a w dośw iadczeniu z e ry try te m po 20 naw et go
dzinach koncentracye w soku kom órkow ym i w cieczy zew nętrznej nie są jeszcze w yrów ny
wane.
A utor zw raca uw agę n a to, że pom iędzy zw iąz
kam i chemicznemi, szybko ; p rzen ik ającem i do plazm y żywej kom órki, zn a jd u je się znaczna liczba silnie działających przetw orów fizyologicz- nych i leczniczych, ja k np. w szystkie środki znie
czulające, ro zm a ife n arkotyki, śro d k i nasenne i przeciw gorączkow e.
Co dotyczę zw iązku pom iędzy składem ciał chemicznych a ich w łasnością p rzen ik an ia przez plazm ę, to przedew szystkiem trz e b a zauważyć, że zw łaszcza ta k ie ciała w łasnością tą się odzna
czają, k tó re w zw ykłej te m p e ra tu rz e są ciekłe.
J e s t wszakże i pew na liczba związków stałych, k tó re własność tę p osiadają. P orów nanie wielo- hydroksylow ych alkoholów z ich pochodnem i, cukram i, w skazuje, że w raz z podnoszeniem się ciężaru właściwego i z przechodzeniem w stan s ta ły zdolność p rzenikania coraz b ard z iej się zm niej
sza. Również nasuw a się wniosek, że am idy kwa
sowe z niskim stopniem topliw ości łatw iej p rz e nikają, aniżeli tegoż szeregu zw iązki o wyższym
punkcie topliwości i znaczniejszym ciężarze w ła
ściwym. Podobne stosunki w ykazuje porów na
nie estrów z jednej strony, a z drugiej soli.
j Ogólnie można wygłosić wniosek, że w m iarę większego skupiania się czynnych grup atom o
wych w cząsteczce zm niejsza się własność zw iąz
ku p rzen ik an ia przez plazmę.
B adania nad kom órkam i zwierzęcemi wogóle i doprow adziły do podobnych rezultatów . P . Over-
i to n kończy swą pracę rozjaśnieniem niektórych
j p y ta ń fizyologicznych, k tó re wszakże na tem j miejscu pom ijam y.
(N aturw . Rundsch.).
M. FI.
WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.
— Posiedzenie Sekcyi technicznej.
Na posiedzeniu Sekcyi technicznej w dniu 4 lutego r. b. inżynier F. K ucharzew ski mówił
„O pierw szym stoliku m ierniczym w P olsce” . Janowi Petersonow i Hainowi, lekarzow i z K iesz- m arku w ziem i spiskiej, należy się zasługa w pro
w adzenia stolika mierniczego do Polski. Około roku 1652 H ain przebyw ał w Krakowie i zajm o
wał się z am atorstw a m iernictw em . P rofesoro
wie m atem atyki J a n Brożek i Stanisław P udłow ski, spacerując pewnego ra z u po rynku, spo
strzegli H aina zdejm ującego plany i zaciekawieni, p rzy słąpili do niego, prosząc o wyjaśnienie spo
sobu użycia nieznanego im narzędzia. Dowie
dzieli się w tedy, że wynalazcą stolika je s t Ja n R ichter (1 5 3 7 — 1616), powszechnie P raetoriu- sem zwany i że opis narzędzia znajd u je się w trzecim trak tacie dzieła „G eom etria p rac tica nova et a u c ta ” , napisanego p rzez profesora w Altdorfie, D aniela Schw entera (1 5 8 5 — 1636).
Dzieło to nie było znane uczonym polskim , a uznając jego pożytek, zachęcili H aina, aby przynajm niej w yjątki, odnoszące się do stolika m ierniczego, wydał popolsku. Życzeniu naszych uczonych stało się zadość; w skutek pomocy Ja n a Tw orzyańskiego, k tóry kazał ryć figury i opędził koszt druku, wyszło w ro k u 1 6 6 4 w Krakow ie dziełko p. t.: „T rak tac ik mały. Ja k o prętem i kilka tyk bez wszelkiego instrum entu k u n sz
townego na polu mierzyć: także ja k o przez stolik albo tablicę p ro stą w szystko, co do rozm iaru na polu należy, szerokość, odległość, wysokość, g łę bokość, pole posiane, bez wszelkiego rachunku
N r 7. WSZECHŚWIAT. 111 wymierzyć, i oraz wszelkie wzory, i cały land-
schaft n a p ap ierze reprezentow ać, i plantę k a ż dej rzeczy na papier, a z papieru na pole prze
nieść” . Rozbiorowi tego dziełka i porównaniu jego treści z odnośnemi rozdziałam i dzieła Schw entera poświęcony byl odczyt p. Kucbarzew- skiego. Stolik mierniczy przetrw ał wszystkie inne narzędzia miernicze w dawniejszych używ a
ne czasach i obecnie w udoskonalonej postaci je s t narzędziem niezbędnem dla m iernika; stąd to hi- sto ry a wprow adzenia tego narzędzia do naszego k ra ju przedstaw ia szczególny interes. Dziełko H aina znanem było z „B ibliografii” Żebrow skie
go (str. 3 1 7 — 318), lecz, o ile wiemy, p. Kucha- rzew ski pierw szy zajął się bliżej rozpatrzeniem jego treści i wyjaśnił w ta k i sposób zasługę mało znanego au to ra.
S. D.
— Stacya doświadczalna w Sobieszynie. W la - boratoryum chemicznem wykonano od d. 1 lipca r. 18 9 4 do d. 1 lipca r. 1895 6 analiz m echa
nicznych (m etodą Schoenego) i chemicznych gleby i podglebia ziemi ornej, 3 analizy m arglu i w ap
na, 14 analiz nawozów sztucznych, 10 analiz buraków cukrowych, marchwi i łubinu i 41 analiz ziarna pszenicy i jęczm ienia. Oprócz tego ozna
czono zaw artość m ączki na wadze Reim anna w 209 próbach kartofli.
S tacya oceny nasion zbadała 100 prób nasion, przew ażnie zbóż, zebranych z pola doświadczal
nego. Poniew aż kilku badaczy w ystąpiło ze zda
niem, że zalecane w nowszym czasie ja k o środek zaradczy przeciw ko śnieci zbożowej moczenie ziarna w gorącej wodzie ma szkodliwie oddziały
wać na zdolność kiełkowania, przeprow adzono w tym kieru n k u próby z pszenicą ozimą, jęczm ie
niem i owsem. Okazało się przytem , że użyta do dośw iadczeń pszenica „p u ław k a“ może być m oczona 5 m inut w wodzie, ogrzanej od 54 do 56° C, bez szkodliwycli n a sfępstw; jęczm ień Web- ba może być trzym any w takiejże wodzie 15 m i
nut, a owies duński 10 m inut.
P rz y próbach tego ro d za ju uw zględniać j e d nakże trz e b a jakość odmiany i grubość łuski na
siennej. Zauw ażony przez innych niepomyślny wpływ m oczenia mógł być spowodowany przez użycie odm iany, posiadającej w yjątkowo cienką łuskę. Moczenie ziarna w gorącej wodzie może być z korzyścią stosowane tam , gdzie mamy do czynienia z niewielkiemi ilościami ziarna i gdy możemy dopilnować dokładnego wykonania, a zw łaszcza utrzym ania odpowiedniej tem p era
tu ry .
N a w iększych przestrzeniach właściwszem je s t w szędzie p rzez rolników praktykow ane, z a p ra wianie siarczanem miedzi i wapnem . W tak i sposób zapraw ione zostały w ro k u przeszłym w szystkie jęczm iona i owsy, wysiane na polach próbnych stacyi.
Rzecz pro sta, że do siewu trzeb a użyć nieco większej ilości nasienia, niż zwykle, zważywszy, że ziarno pęczniejąc, p rzybiera znacznie na objętości.
Do zapraw iania należy przeznaczać, o ile m oż
ności, ziarno ręcznie cepami młócone, gdyż w ziarnie na młocarni omłóconem, je s t dużo ziarn z popękaną łuską, w k tó re siarczan miedzi szyb
ko w nika i wywołuje osłabienie siły kiełkowania.
P ró b a kiełkowania, dokonana z ziarnem za- prawianem i niezaprawianem , w ykazała n astęp u jący rez u ltat:
z jęczm ienia zaprawionego skiełkowało 9 8 % z jęczm ienia niezaprawionego „ 98
z owsa zapraw ianego 97
z owsa niezaprawionego B 99
W idzim y więc, że przy skrupulatnem wykona-
j niu nie ponosimy żadnego praw ie uszczerbku
j w sile kiełkowania. Słusznie w szakże stacya ostrzega, że w razie wielkiej posuchy lepiej siać ziarno, niezapraw ione siarczanem miedzi, gdyż ziarno zapraw ione, dostawszy się do suchej roli, butw ieje i źle wschodzi.
S tacya otrzym ała do wypróbowania kiełkownik p. A. Baranow skiego, p rzyrząd, przyspieszający wzejście nasion trudno k ie łk u ją cy c h ,ja k marchwi, buraków i t. p. Z powodu zbyt późnego na
dejścia kiełkow nika, wykonano doświadczenia tylko z nasieniem buraków pastewnych.
Z iarno, zapraw ione według przepisu p. B a ra nowskiego, zasadzone w ziemi, zaczęło wschodzić na 3-ci dzień, a 4-go dnia dało ju ż 115 kiełków, gdy tym czasem z ziarna niezaprawionego zaled
wie po upływie 5 ciu dni zaczęły się tu i owdzie pokazywać kiełki, a wzejście trw ało całe 13 dni.
Ziarno z kiełkow nika dało ziarn niekiełkujących 6 % , gdy p rz y nasieniu niezaprawionem było ich 2 0 % . N a folw arku Sobieszyńskim zasiano to samo nasienie na p rzestrzeni kilkom orgow ej, a i tsm ziarno zapraw ione powschodziło o 4 dni wcześniej od niezaprawionego i odznaczało się zdała bujnym , zw artym porostem . To samo zau
ważono p rzy końskim zębie. Zaznaczyć wypada, że wiosna r. 1895 była nadzwyczaj sucha, a p o mimo to p rzy pomocy kiełkow nika, doprowadzono ziarno do szybszego równego wzejścia.
Oprócz prób porównawczych z nawozam i, wy- ' daj nością różnych odm ian zbóż, roślin okopo
wych i pastewnych, stacya prow adzi w dalszym ciągu prace około uszlachetniania zbóż k ra jo wych, w umyślnie w tym celu założonej szkółce.
Codziennie zapisują się spostrzeżenia m eteoro-
! logiczne, a comiesiąc wysyła się spraw ozdanie do
; cenłralnego b iura m eteorologicznego w W a r
szawie.
W ciągu ro k u zasięgano często porady stacyi
j w kw estyach, dotyczących użycia nawozów sztucz- ] nych, upraw y łąk, hodowli nasion i t. p ., oraz