• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 16 lutego 1896 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 16 lutego 1896 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M . 7 . Warszawa, d. 16 lutego 1896 r. T o m X V .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECH$W IATA“ . W W arszaw ie: rocznie rs. 8 kwartalnie ,, 2 Z p rze s y łk ą pocztow ą: rocznie rs. 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać można w R edakcyi „W szechświata*

i w e w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Kom itet Redakcyjny W szechświata stanowią Panowie:

D eike K ., D ickstein S., H oyer H., Jurkiew icz K ., K w ietniew ski W ł., Kram sztyk S., M orozew icz J., Na

tanson J., Sztolcman J., Trzciński W . i W rób lew ski W .

A . d i e s ZESed-a-łsrcyi: 22Ira<l3:owsłcie-^:5rz;ed .rtiieścIe, 3STr S©.

P rom ienie Jlonfgena.

Nowy rodzaj promieni niewidzialnych, od­

kryty przez prof. R entgena, stanowi wciąż jeszcze przedm iot powszechnego zajęcia,

a zaciekawienie budzą zarówno osobliwe fo­

togram y, przez działanie ich otrzym ywane, ja k i zagadkow a ich natu ra.

Jakk olw iek R ontgen uważa prom ienie swe za objaw odrębny od prom ieni katodalnych, niektórzy fizycy sądzą, że oba te rodzaje promieni do wspólnej kategory i zaliczyć moż- n a . W idzieliśm y, że główny argum ent, świadczący o odrębności prom ieni nowych

C iężarki metalowe w skrzynce drew nianej, odfotografow ane działaniem prom ieni R ontgena.

(2)

WSZECHSWIAT. N r 7.

od prom ieni katodalnych, polega na tem , źe pierwsze nie ulegają wpływowi pola m agne­

tycznego, gdy d rugie pod wpływem m agnesu zm ieniają kierunek swego biegu. W e d łu g p. B ro ca wszakże, wyróżnienie to nie je s t może ta k stanowczem, L e n a rd bowiem ob­

serwować mógł zboczenie prom ieni katodal- 9 8

R ontgen prom ienie swe b a d a ł w pow ietrzu pod norm alnem ciśnieniem atmosferycznem, wpływ m agnesu mógł pozostać również sku t­

kiem podobnego rozpraszania utajonym . D ru g ą różnicę stanowi łatw iejsza przenik­

liwość prom ieni R ontgena, - powietrze i inne ciała są dla nich w ogólności silniej przezro-

nych w tym tylko razie, gdy ciśnienie po­

wietrza, w którem się rozchodziły, nie p rze­

nosiło 33 cm słupa rtęc i; skoro ciśnienie wzmaga się poza tę g ra n ic ę, gaz zachowuje się ja k środek m ętny, prom ienie katodalne u leg ają rozpraszaniu i objawy wspomniane dostrzegać się nie d ają. Poniew aż zaś

czyste, aniżeli dla prom ieni katodalnych, słabiej je pochłaniają. H e rtz jednakże i L enard wykazali, źe prom ienie katodalne okazują pewne różnice, zależne od stopnia rozrzedzenia pow ietrza w ru rze, w której I wzbudzone zostały; stanow ią one niejako całą skalę prom ieni, tw orzą jak by widmo, F o to g ra m nogi człowieka żyjącego.

(3)

WSZECHŚWIAT. 99 odpow iadające widmu powstającem u przez

rozszczepienie zwykłych prom ieni świetlnych, a przez działanie m agnesu m ożna w samej rzeczy takie ich rozszczepienie wywołać.

Znaczy to, źe istnieją promienie katodalne 0 różnej długości fal; być więc może, że p ro ­ mienie R ontgena, stanowiąc jednorodny z prom ieniam i katodalnem i objaw, w yróżnia­

j ą się od nich jedynie ilościowo, różną d łu ­ gością fal swoich. R óżnica zaś ta m ogłaby ju ż wystarczyć do zdania sobie spraw y z roz­

m aitego ich zachowywania się względem różnych substancyj, wiemy bowiem, że 1 zwykłe prom ienie świetlne, ja k również jednorodne z niemi prom ienie cieplikowe i chemiczne, w różnej bardzo mierze są przez różne środki pochłaniane. Różni zresztą badacze do wywołania promieni katodalnych używali przyrządów niejednakowej potęgi, a przy zastosow aniu silniejszej cewy Ruhm- korffa w zbudzają się może i prom ienie znacz­

niejszego natężenia. P . Swinton przekonał się, że najlepsze re zu ltaty w ydaje użycie aparatów Tesli, przy których p rą d dale­

ko częstszem u ulega przeryw aniu, aniżeli w zwykłych p rzyrząd ach indukcyjnych.

P rof. R o ntgen, ja k wiemy, w yraża dom ysł, czy odkryte przez niego prom ienie nie są mo­

że objawem d rg a ń podłużnych eteru. Takiż sam c h a ra k te r przypisują niektórzy badacze i prom ieniom katodalnym , a niedawno w łaś­

nie p. J a u m a n n rozwinął teoryą m atem a­

tyczną takich falow ań podłużnych, k tó ra zw róciła na siebie uwagę i je st obecnie przed­

m iotem dyskusyi. O drębność prom ieni R ont­

gena od zwykłych prom ieni świetlnych w yra­

ża się w tem głównie, że nie u leg ają odbiciu praw idłow em u, nie za ła m u ją się wyraźnie w środkach, przez k tó re przechodzą, nie okazują też objawów interferencyi, ale to nie może jeszcze bynajm niej być dowodem falowań podłużnych, głos bowiem w po­

w ietrzu rozchodzi się w postaci fal podłuż­

nych, a przecież fale głosowe odbijają się, z ałam u ją i interferu ją. Sam więc domysł d rg a ń podłużnych nie usuwa nastręczających się tu trudności i nie wydaje się lepiej uza­

sadnionym , aniżeli dawniejsze przypuszczenie W iedem anna, że prom ienie katodalne są to prom ienie o d rg an iach poprzecznych bardzo znacznej częstości, czyli bardzo drobnej dłu ­ gości fal. W e d łu g tego promienie k ato d al­

ne, a wraz z niemi i prom ienie R ontgena, stanowiłyby dalsze przedłużenie znanego nam widma po stronie pozafioletowej do g r a ­ nic, których d o tąd oznaczyć nie umiemy, ale dosyć dalekich, by znaczna różnica ilościowa powodować m ogła objawy, nowością swą uderzające. S ą to wszakże domysły zupełnie luźne, a potrącam y o nie dlatego tylko, że wszyscy pytają, czem są nowe te prom ienie, które tak osobliwe wywierają działanie.

J a k o obraz tych działań załączam y tu re- produkcye dwu fotogram ów , otrzym anych w pracowni proft E x n e ra w W iedniu, a ła s k a ­ wie nadesłanych nam przez współpracownika naszego pism a, p. W . H einricha. J e d e n z tych fotogramów odsłania nam ciężarki metalowe wraz z cąźkami, które były za­

m knięte w skrzynce drew nianej; prom ienie R ontgena przedzierają się przez drzewo i pa­

dają na płytę fotograficzną, gdy nieprze- nikliwe dla nich blaszki metalowe cień na płytę tę rzucają. Rysunek d rugi p rzed sta­

wia fotogram stopy człowieka żyjącego; ro z ­ poznajemy wyraźnie je j szkielet i d ostrzega­

my w nim naw et u d erzającą anorm alność, członek bowiem końcowy p alca wielkiego po­

siada kość zdwojoną. U jaw nianie właśnie podobnych zboczeń chorobowych zapow iada promieniom R ontgena ważne w przyszłości znaczenie dla chirurgii i dla medycyny wogóle.

S. K .

ZMYSŁ POWONIENIA.

(D okończenie).

Olfaktometrya.

B adanie własności fizyologicznych z a p a ­ chów wym aga przedewszystkiem m etody, która pozw alałaby otrzym ywać liczebne, ł a t ­ we do porównyw ania rezultaty . Znajom ość t. zw. zmysłów wyższych, wzroku i słuchu, je s t dlatego jedynie ta k dokładną, że możli- wem je s t dokładne porównywanie podniet.

(4)

100 WSZECHSWIAT. N r 7.

Zm ysły niższe, sm ak i węch, m etod takich doniedaw na nieposiadały. W następstw ie bad ań Z w aard em ak era fizyologia otrzym ała metodę, pozwalającą, b ad ać własności ilościo­

we ciał pachnących. M etoda ta nosi miano olfaktom etryi, a przyrząd w niej używany nazywamy olfaktom etrem . B udow a olfakto- m etru opiera się n a następującej zasadzie:

W ciągając powietrze przechodzące przez rurk ę, której ściany pokryte są substaucyą pachnącą, otrzym am y w rażenie zapachu.

W rażenie to będzie tem silniejszem, im więk­

szą je st ilość substancyi, znajdu jącej się na ściankach i im obszerniejszą je s t ru rk a , t. j.

im większa pow ierzchnia ru rk i będzie w z e ­ tknięciu z powietrzem. D la tejże przyczyny

A — cylinder nasiąkający substancyą pachnącą,

13— r u rk a szk lan a do w ciągania pow ietrza, 0 — deszczulka chroniąca organ od zapachów

w ydzielanych p rzez cylinder A nazew nątrz.

wrażenie będzie silniejszem. gdy zwiększymy długość ru rk i.

Budowa olfaktom etru je s t nadzwyczaj prosta. S k ła d a się on z cylindra A (fig. 3), w którym um ieszczona je s t ru rk a szklana B.

Cylinder A powinien w ydzielać zapach.

M niejsze lub większe wysunięcie ru rk i B oznacza zmniejszenie lub zwiększenie p o ­ wierzchni, w ydzielającej zapach. J e ż e li sub­

stancya, o której zbadanie chodzi, je s t sta łą , wówczas może być ona bezpośrednio użyta jak o m ateryał, z którego zbudow any je s t cylinder; jeżeli zaś je s t ona płynną, wówczas n a m atery ał cylindra najlepiej je s t używać

palonej gliny porcelanowej. Odpowiednio wypalony cylinder gliniany umieszcza się na czas pewien w roztw orze ciała badanego i za­

mienia w taki sposób w powierzchnię, wy­

dzielającą zapach. Tenże sam cylinder mo­

że służyć do b adania różnych substancyj, musi być on je d n a k poprzednio staran n ie wyczyszczonym. Całość instrum en tu uzu­

pełnia deszczulka C, chroniąca od przedo­

staw ania się zapachu z zew nątrz ru rk i B.

P rz y pomocy olfaktom etru można przede- wszystkiem badać natężenie zapachów. M ia­

r ą takiego n atężenia będzie wielkość po­

wierzchni, z której ulatniający się zapach je s t w stanie wywołać zaledwie dostrzeżone

wrażenie.

O dwrotnie, używając jednej i tej samej substancyi, będziemy mogli określić w rażli­

wość zm ysłu, jak o odwrotnie proporcyonalną do powierzchni, z której ulatn iający się za­

pach wywołuje zaledwie dostrzeżone w raże­

nie. Im m niejszą je s t pow ierzchnia, wy­

dzielająca dostatecznie silny zapach, tem wrażliwszym je s t o rg an powonienia. Jeżeli przyjm iem y, że pewna długość cylindra A, w ystająca poza ru rk ę B, wywiera wrażenie równe jedno stce,—jedn ostkę tę Zw aardem a- k er nazw ał olfaktyą— wówczas każda inna długość wyrazi się jak o iloczyn danej je d ­ nostki.

Do bad ań wrażliwości zmysłu Z w aarde- m aker używał cztery g atu nki cylindrów.

N atężenie zapachowe m ateryałów p rz ed sta­

wiało następujące stopniowanie:

1) kauczuk,

2) gum a am oniacka— gutapercha, 3) piżmo,

4) łój barani.

B ad ania porównawcze wrażliwości u znacz­

nej ilości osób dowiodły, że za norm ę przyjąć należy wrażliwość, pozw alającą odróżnić za pach olfaktom etru kauczukowego, przy d łu ­ gości 0,7 cm cylindra, wysuniętego poza ru rk ę szklaną. Cylinder taki musi posiadać otwór szerokości 5 m m . D ługość tę Z w aar- dem aker przyjm uje za jed no stk ę. O kreśle­

nie jednostki wrażliwości umożliwia stu d y a porównawcze nad wrażliwością zm ysłu wogó- le, szczególniej zaś nad zm niejszeniem się wrażliwości (anosm ia) i zwiększeniem się tejże (hyperosm ia).

(5)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 101 Z arów no zwiększenie się, ja k i zm niejsze­

nie wrażliwości zależy przedewszystkiem od budowy organu. W ykazaliśm y ju ż, że p rąd pow ietrza w następstw ie budowy jam y noso­

wej w w arunkach zwykłych nie dochodzi do okolicy węchowej (regio olfactoria). Jeż eli jed n ak w skutek zmiany w budowie jam y p rą d podnosi się wyżej, wówczas musi się także zwiększyć wrażliwość zmysłu, gdyż zwiększa się ilość cząsteczek działających n a nerw. Przeciwnie znów, jeżeli wskutek zmiany budowy p rą d obniża się, wówczas opada także wrażliwość, gdyż cząsteczki działające na nerw w skutek odległości d o ­ chodzą w mniejszej ilości.

B ad an ia porównawcze nad budową jam y nosowej i wrażliwością potw ierdzają w zu­

pełności powyższe rozumowanie.

Znacznie ciekawszemi są je d n a k przejawy wrażliwości przejściowej i znieczulenia wsku­

tek działania środków narkotycznych. Spo­

strzeżenia w tym kierunku zn a jd u ją się od- daw na w lite ratu rz e. T a k np. w r. 1868 pewien entom olog, pracu jąc pewien czas z eterem , zauw ażył silne obniżenie się w rażli­

wości n a zapachy.

O trucie się morfiną obniża tak że wrażli­

wość na zapachy, więcej je d n a k jeszcze działanie nikotyny. D ziałanie nikotyny je s t podwójne. Dym tytoniowy zagłusza in ten ­ sywnością swoją inne zapachy, obok tego je d n a k nikotyna d ziała jak o n ark otyk bez­

pośrednio na nerw , znieczulając go. R ezul­

ta ty b ad a ń system atycznych tego rodzaju najlepiej uw ydatnią się na przykładzie.

Osobie z n orm alną wrażliwością i norm al­

nie zbudow anym organem wdmuchnięto 0,5 cm 20% -ow ego proszku kokainy. B a d a ­ ny podaje, źe dośw iadczał wrażenia jak gdyby otw ór nosa zo stał zatkanym . P ró b a z p la ­ m am i oddechowemi dowodziła jed n ak , źe w rażenie to nie odpowiadało rzeczywistości.

B adanie wrażliwości w kw adrans po wdmuch- nięciu proszku wykazuje znaczny jej zanik.

O lfaktom etr kauczukowy okazał się niedo­

statecznym . W rażen ie dające się dostrzedz wywołał dopiero olfaktom etr z gum ą amo- niacką i g u tap erk ą, wysunięty n a 9 cm.

W rażliw ość s ta ła się więc przynajm niej 200 razy słabszą. Zm niejszenie to je s tje d - nakowem dla wszystkich zapachów. Po upływie półgodziny wrażliwość zaczyna się

znów podnosić. Zestawione w tab elę cyfry przedstaw ią następ ujące zmiany:

Czas od chwili wdm uchnięcia kokainy

w m inutach 0 15 30 45 105

W rażliw ość olfaktom e- tru z gum ą am oniacką i g u ta p erk ą, wyrażo ■

n a w mm mniej niż 1

90 30 15 5

W rażliw ość drugiej połowy nosa zm niej­

szyła się w tym że czasie bardzo nieznacznie.

T rzecią grup ę przyczyn powodujących anosm ią i hyperosm ią, stanow ią zm iany p a ­ tologiczne system u nerwowego. Szczególniej obfitemi są przykłady tego rodzaju u osób nerwowych.

W łasności psychofizyczne zm ysłu powonienia.

Mianem psychofizyki oznaczone są od cza­

sów F ech n e ra badania, dotyczące stosunku natężenia siły do podniety. W jednym z prze- szłorocznych artykułów naszych we W szech- świecie, zajm ującym się praw em W e b era, zaznaczyliśmy ju ż, źe w powyższem znaczeniu pojęta psychofizyka nie istnieje i istnieć nie może, źe należy j ą pojmować ja k o naukę o stosunku wrażliwości do natężenia podnie­

ty. Do d ziału psychofizyki należyć może także szybkość reakcyi. Obiedwie grupy b a ­ dań stanow ią dziś nieodłączny dział fizyologii zmysłów.

B rak m etod odpowiednich niezawsze po­

zw ala je d n a k b ad a n ia te przeprow adzić. N ie­

zbędnym ich w arunkiem je s t przedew szyst­

kiem możność stopniowego m ierzenia natęże­

nia podniety. W a ru n e k ten d la zmysłu powonienia może być urzeczywistniony do­

piero od czasu wypracow ania olfaktom etryi, badania w tym kierunku są jed n ak dotych­

czas b ard zo nieliczne. Zm ysł sm aku je s t dla b adań psychofizycznych dotychczas p r a ­ wie zupełnie niedostępnym. B ad an ia n ad zmysłem węchu są dopiero w zaczątku.

W ed ług praw a W e b era m iarą wrażliwości je s t lo garytm n atężenia podniety. W rażenie zostaje rozpoznanem ja k o inne wówczas, gdy

(6)

102 WSZECHŚWIAT. N r 7.

podnieta w zrosła w określonym stosunku.

B adania dotychczasowe nad zm ysłem węchu przem aw iają przeciw słuszności praw a W e­

bera dla tego zmysłu. T ak np. Z w aarde- m aker znalazł, że dla kauczuku podnieta natężenia 10 olfaktyj musi być zwiększona 0 5 olfaktyj, aby zm iana m ogła być zauważo­

ną. Tegoż natężenia zapach wosku zwiększo­

ny o 2 olfaktye pozwala ju ż odróżnić natęże­

nie podniety. W e d łu g tych więc danych stosunek, w jak im należy zmienić natężenie zapachu, aby zm iana ta m ogła

być zauważoną, byłby dla każdego zapachu innym. N ależy jed n ak poprzednio sprawdzić, czy istnieje stały stosunek dla jednego za­

pachu.

Obszerniejsze b ad a n ia Passyego zdają się obalać ważność praw a W e b e ra naw et w obrębie jednego zapachu. P assy streszcza re zu l­

ta ty swej pracy w następujących twierdzeniach:

1) Zm iany natężen ia dadzą się łatw o spostrzegać dla zapachów silnych, ja k kam fora i zapach cytryny. Z apachy słabe, ja k w a ­ nilia, zapach kum aryny i t. d., nie pozw alają rozróżniać dokładnie zmian natężenia. Z apachy te osię- g ają w krótce m axim um natężenia 1 wszelka dalsza zm iana sprawia, że zapach staje się coraz mniej przyjem nym , lecz wcale nie w yda­

je się silniejszym.

2) Indyw idualne zmiany w raż­

liwości dadzą się najłatw iej obser­

wować przy stosowaniu zapachów słabych.

3) W rażliw ość na zapachy słabe podlega u tegoż samego osobnika wahaniu.

4) Zm ęczenie działa ujem niej na zapachy słabe, aniżeli na zapachy silne.

5) Z apachy silne zag łu szają zapacby słabe.

B adania długości czasu, poprzedzającego wystąpienie reakcyi n a zapachy, dokonane były w znacznej ilości w laboratoryum W undta. W ykazały one zm iany, zależne od wrażliwości i od jakości zapachu. T ak np.

długość owego czasu reakcyi n a zapach kam ­ fory wynosi w tysiącznych częściach sekundy:

226, 246, 492. Zm iany długości reakcyi na różnorodne zapachy u tejże osoby (d-r K rae- pelin) 247, 268, 291, 319 i t. d.

Z pomiędzy wszystkich zmysłów zm ysł po­

wonienia ulega najłatw iej zmęczeniu. Pokój, w którym kilka osób przebywało przez czas dłuższy posiada specyficzny swój zapach;

zapach ten odczuwa się tylko przy wchodze­

niu do pokoju, po krótkim bardzo czasie

Krzywe zmęczenia,

a —żywica benzoesowa 9 olf., c— kauczuk 14 olf.

& n ri ^ — » 10

P rzebieg krzyw ych pokazuje zm niejszanie się wrażliwości zm ysłu powonienia w skutek stałego działania podniety.

organ powonienia staje się nań niewrażliwym.

Toż samo zauważyć się daje przy stosowaniu każdego innego zapachu. Osoby, używ ające paczuli jako perfum , nie czują zapachu roz­

noszonego przez siebie, wówczas gdy zapach ten je st dla innych w skutek swej mocy w prost nieprzyjemnym.

Pierwszy E . A ronsohn dostarczył nauce system atycznych badań n ad zmęczeniem po-

(7)

N r 7. WSZBCHSWIAT. 1 03 wonienia. B adacz ten s ta ra ł się określić j

„trw anie zapachu”. M ianem tem określił on czas, przez który trw a poczucie zapachu możliwie najsilniejsze. Czas ten wynosi:

dla roztw oru jo d u . . . 4 m inuty balsam u kopaiwowego 3—4 kam fory . . . . 5— 7 olejku terpentynow ego 5

i t d.

A ronsohn b a d a ł także długość czasu, jaki je st niezbędny, aby zmysł wypoczął o tyle, źe napow rót może odbierać w rażenia. Z b a ­ dań tych okazało się, źe po trzech-m inutowej pauzie wrażliwość powraca, lecz czas trw ania w rażenia zmniejsza się. W rażenie odczu- j wane po raz pierwszy 150 sekund trw ało po 3-ch minutowym wypoczynku 140, następnie zaś 120, 100, 65, 45, 15, 85, 10, 20, 15, 17, 10, 10, 10, 8 sekund.

Z w aardem aker b ad ał zmęczenie zmysłu przy pomocy olfaktom etru, określając co czas pewien wrażliwość zmysłu, podlegające­

go działaniu pewnej stałej podniety. R ezul­

ta ty tych badań przedstaw ia graficznie fig. 4.

N a rysunku tym przedstawione są rezulta­

ty badań nad zapachem

kauczuku natężenia 10 olfaktyj

” 14 żywicy benzoesowej „ 3,5

» » n ^

N a osi poziomej oznaczony je s t czas, przez jak i podnieta d ziała ła na zmysł, na osi zaś pionowej wrażliwość zmysłu, t. j. to minimum natężenia, ja k ie po upływie danego przeciągu czasu było w stanie wywołać dostrzegalne wrażenie. K rzyw e w ta k i sposób otrzym ane | nazywa Z w aard em ak er krzywemi zmęczenia.

P rzebieg ich je s t zależnym: 1) od czasu, przez ja k i działa podnieta, 2) od natężenia tejże.

D -r W. Heinrich.

Z Riviery.

(Ciąg dalszy).

P om arańcza gorzka m a nadzwyczaj wonne kwiaty i liście. Owoce je j są złotawego kolo­

ru. Surowe nie są jadalne, ale skórki ich smażone w cukrze słyną, jak o bardzo smacz­

ne. Z liści, kwiatów i niedojrzałych owoców wydobywają olejki eteryczne, a przytem owoce m ają duże znaczenie przy robieniu likierów.

P ień pom arańczy gorzkiej odznacza się wytrw ałością i służy często za podkładkę do szczepienia innych gatunków C itrus.

P om arańcza słodka d ostała się do E uropy później niż wyżej opisane agrum i. Od nie­

dawna przyjęto prawie powszechnie, że przy- wieźli j ą z Chin południowych portugalczycy w połowie w. X V I , przypuszczalnie w roku 1548.

Pokazyw ano naw et w Lizbonie, w ogrodzie hrabiego S an Lorenzo, drzewo, które miało być sprowadzonym praojcem innych.

P ism a Galesia, Targioniego i Goeza z d a ją się świadczyć, źe już znacznie wcześniej słodka pom arańcza zdobiła ogrody H iszpanii i W łoch, dostawszy się tam w X I I I w. Ga- lesio s ta ra się dowieść, że prawdopodobnie upraw a pom arańczy słodkiej n a R m e rz e się­

ga wieku X V , dowody jego nie są jednakże dostatecznie przekonyw ające. Mówi on, np., o podarku, wspomnianym w ak tach m iasta Sawony pod r. 1471, który owe m iasto zło­

żyło swemu posłowi w M edyolanie ze sm ażo­

nych cytryn i limonów, oraz świeżych C itru- lo. Ponieważ owoce, nazwane C itrulo, były posłane n a surowo, G alesio sądzi, że były to pom arańcze słodkie, bo gorzkich poseł me- dyolański nie mógł jeść przecież. W archi­

wum pewnego notaryusza z Sawony znajduje się a k t sprzedaży z r. 1472, w którym je s t mowa o ład u n k u o k rętu, złożonym z 15000 C itranguli czyli C etroni i Salesio pyta, cóż można było począć z 15 000 pom arańcz gorz­

kich? T ru dn o odpowiedzieć n a to pytanie, nie dowodzi to jedn ak, żeby chodziło o po-

\ m arańcze słodkie. Podobne przypuszczenie

(8)

WSZECHŚWIAT. N r 7.

byłoby zbyt śm iałe, gdyż M ateusz Silyati- cus, a u to r ukończonego w r. 1317 „Opus m edicinae” nazywa C itrangulum pom arańczę gorzką, a za jego przykładem tłum acze dzieł arabsk ich używ ają tej samej nazwy, jak o odpowiedniej arabskiej „n a rin d j” . Z d ru ­ giej strony, jeszcze dziś używ ana nazwa po m arańczy słodkiej „P o rto g allo ”, w skazują wyraźnie pochodzenie owoców, hodowanych teraz we W łoszech. Chociażby naw et Por­

tugalczycy nie sprow adzili byli pierwsi po­

m arańczy, od nich pochodzi w każdym razie najlepszy, ulubiony dziś gatunek.

Pochodzenie pom arańczy słodkiej z Chin wykazuje nazwa niem iecka „A pfelsine”, p ie r­

wotnie „Sinaapfel”, czyli „chinessicher A pfel”. N azw ę niem iecką przyjęli rosyanie, sąsiedzi Chin. D ow odzi to, w edług V. H e i­

ma, zmiany w stosunkach św iata, które od czasów V asco de G a m a nie szły w prost przez A zy ą od wschodu n a zachód, ale w od­

wrotnym kierunku przez oceany.

N azw a „orange” pow stała z sanskryckie- go „n ag aru n g a” lub „n a g ru n g a”. A rabow ie wytworzyli z tego „ n a ru n j,J, włosi „naran- zi”, „a ran c i”, wreszcie francuzi „orange”.

Określenie średniowieczne „pom a a u ra n tia ”.

złote ja b łk o , brzm i podobnie do „o ran g e”.

Od niego to pochodzi niem iecki wyraz „Po- m eranze” i polski pom arańcza.

H isto ry a pom arańcz w skazuje, że nie mogły byó owemi złotem i ja b łk a m i Hespe- ryd, k tó re H erak les przyniósł z dalekiego Z achodu, były to prędzej pigwy (Cydonia vulgaris), które, j a k wiadomo, poświęcone Afrodycie, bywały n ag ro d ą n a igrzyskach miłości i należały zawsze do podarków ślubnych.

J a k pięknem m oże byó drzewo p o m arań ­ czowe w pełni rozwoju, obsypane tysiącam i złotych owoców, niem ożna mieć pojęcia ani n a B.ivierze, ani naw et w S orrento. Z u p e ł­

nie wyrosłe, bujnie rozw inięte pom arańcze, wielkości naszych jab ło n i, spo tk ałem dopiero u stóp E tn y .

T eobald F isc h e r w swoich „Przyczynkach do geografii fizycznej krajów nadśródziem no- m orskich” pisze, źe dorosłe, dobrze utrzym y­

wane drzewo pom arańczow e n a Sycylii d aje sześćset do siedm iuset owoców, a drzewo cy­

trynowe naw et tysiąc lub tysiąc sto. P rze - cięciowo z każdego h e k ta ra agrum i pod P a ­

lermo można liczyć 3 000 lirów brutto do­

chodu, gdy w okolicach P ary ż a najzyskow­

niejsze ogrody przynoszą zaledwie 2 500 — 2 700 franków b ru tto z h ek tara.

Niezliczona je s t ilość gatunków p o m arań ­ czy, z których zaledwie niektóre dostają się do nas, ja k np. coraz bardziej lubiona, krw ista

„pom arańcza z Je ry c h o ”.

M andarynki (C itrus nobilis), uw ażane za szczególny g atun ek rodzaju C itrus, stały się ważnym przedm iotem h andlu wywozowego we W łoszech. D rzew o m andarynkowe u d a­

je się naw et na Rivierze lepiej od pom arań­

czowego. W szystkie jego części są drobniej­

sze, k sz ta łt ogólny zaokrąglony, krzaczasty, łatw y do odróżnienia. W Chinach i Ko- chinchinie hodują m andarynki od niepam ięt­

nych czasów, w E u ro p ie przeciwnie dopiero od r. 1828. W ogrodzie L a M ortola zn a j­

dujem y tak że bergam otkę, C itrus bergam ia, której skóry owocowe d a ją nadzwyczaj arom atyczny olejek bergam otowy, oraz Ci­

tru s m yrtifolia, którego drobne owoce prze­

chowane w cukrze stanow ią ulubiony przy­

sm ak „Chinois”. N iebrak tak że okazów słodkiej cytryny czyli lim etty, odmiany cy­

tryny kw aśnej, k tó rą jed zą ja k pom arańcze.

Dziwnie w ygląda C itrus trifo liata, krzew japoński, z trójdzielnem i liśćmi i dużemi ostrem i kolcami. Tylko kwiaty i owoce w skazują, że należy do rodzaju C itrus.

W sk u tek wytrwałości na zimno udaje się w gruncie naw et w P aryżu.

W ogrodzie L a M ortola zw raca n a siebie uw agę potw orna odm iana pom arańczy, n a ­ zw ana w katalo gu „C itrus A u ran tiu m var.

B u dd hafingered’’.

Potw orność zależy na tem , że kom ory owo­

cowe nie z ra sta ją się w o k rągłą całość ale w ystają oddzielnie n a końcu owocu, przypo­

m inając zd ała dłoń z wyciągniętemi palcam i.

W sk u tek tego w Indy ach porównano te owo­

ce do ręki B uddy i wytworzono różne p rz e ­ sądne mniem ania. Podobne zboczenia wy­

stęp u ją z pewnemi różnicami u cytryn właści­

wych i limunii (C. m. Lim onnii L .), a przez uszlachetnienie zostają utrw alone. N ajosob- liwszem jed n ak z ag ru m i je s t B izarria, rów ­ nież spotykana w L a M ortola.

W idziałem tę sam ę roślinę piękniej ro z­

w iniętą w ogrodzie botanicznym w N eapolu.

W y d aje ona odrazu pom arańcze, cytryny

(9)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 105 i limunie, a także owoce zajm ujące pośrednie

miejsce pomiędzy wymienionemi form am i lub takie, w których oddzielne kom ory m ają wygląd kom ór pom arańcz, cytryn lub limunii.

Opisywano naw et takie Bizzarie, których owoce składały postaci agrumi.

Pochodzenie bizaryi nie je s t jeszcze dotąd ostatecznie wyjaśnione. Jedni uw ażają je za mieszańce, inni przypuszczają, że pow sta­

ły przy szczepieniu przez przypadkowe po­

mieszanie własności podkładki i zraza.

B yłby to bardzo szczególny przypadek, gdyż wiadomo nam z codziennego doświad­

czenia, przy szczepieniu drzew owocowych, róż i innych roślin, że dziczka nie wywiera żadnego wpływu na zraz, a właściwości ich pozostają niezmieszane.

B izarye znamy od połowy wieku X V I I . Ju ż w dawnych czasach zwróciły uwagę swoim dziwnym wyglądem.

Pierw szą wzmiankę o bizaryi spotykamy w roku 1644 z wiadomością, że rośnie w ogro­

dzie P anciatichi we Florencyi.

F ra n c u sk a akadem ia nauk zajm ow ała się niemi w r. 1711 i doszła do szczególnego wniosku, źe je stto pierw otny, oddzielny g a ­ tunek, ta k ja k cytryny lub pom arańcze.

V II .

Ogród w La Mortola. Szczodrzanka

(

Cyti

-

sus). Wigandia. Laur szlachetny i inne

i

va- wrzynowate. Anacardiaceae. Kapary. Chleb

świętojański. Herbata.

W naszych ogrodach północnych bywa hodowany krzew, wykazujący podobną ja k bizary a osobliwość. J e s tto gatunek zło te­

go deszczu, zwany C ytisus A dam i, na cześć ogrodnika, który go pierwszy do handlu wprowadził.

Pochodzenie tego krzewu je st również nie­

wyjaśnione.

Piękny i łatw y do prow adzenia powinienby się znajdow ać u każdego m iłośnika ogrodów, a je s t z tego względu ciekawy, że m a p rze­

ważnie gron a kwiatowe zupełnie ta k zbudo­

wane ja k u zwykłego złotego deszczu (C yti­

sus L ab u rn u m ), lecz nie żółte tylko czerwo­

ne. N a oddzielnych zaś gałązkach widzimy żółte kwiaty, niczem się już. nieróźniące od i

C ytisus L aburnum . Prócz tego mamy tu innego kształtu gałązki o drobnych listecz­

kach i purpurowych pojedyńczych kwiatach, właściwe innemu gatunkow i Cytisus purpu-

\ reus. W reszcie spotykają się grona m iesza­

ne z żółtych i czerwonych kwiatów lub z kwiatów napół żółtych, napół czerwonych.

Tylko kwiaty żółte podobne do kwiatów C. L aburnum i czerwone podobne do kwia­

tów C. purpureus, wydają owoce, innne zaś, i ja k zresztą wiele roślin mieszańców, są nie­

płodne.

Być może, źe Cytisus A dam i je s t jakim ś szczególnym mieszańcem C. purpureus i C.

L aburnum . O grodnik A dam z V itry pod i P aryżem doniósł ze swej strony, że go otrzy­

m ał przez szczepienie C. purpureus na C.

L aburnum .

K ażdy ze zwiedzających ogrody w L a M or­

tola zapragnie się dowiedzieć nazwy i oj­

czyzny dwu roślin, które z pewnością zwróciły jego uwagę ju ż w innych ogrodach Riviery, mianowicie W ig and ia C aracasana i Echium frutescens.

W igandia je s t dużą rośliną liściastą z W e­

nezueli, dochodzącą do 2 m wysokości. P o ­ siada wielkie, eliptyczne liście, podwójnie ząbkowane, na obu powierzchniach w łochate, na górnej lekko rdzawej barw y, a kwiaty fio-

| letowe o żółtych pręcikach, zebrane w kłosy,

j które się zw ijają ślimakowato na górnym

\ końcu, podobnie ja k u wielu roślin z tej s a ­ mej rodziny H ydrophyllaceae i pokrewnej B oraginae.

Z w inięta część kw iatostanu sk ład a się z pączków i w m iarę rozw ijania się pączków prostuje się.

T akie urzź^dzenie zapewnia roślinie k o ­ rzyści długiego kwitnięcia, a niepogoda nie może przeszkodzić w ytw arzaniu się nasion.

Obok wigandyi, do tej samej rodziny H y ­ drophyllaceae należy hodowana często w n a­

szych ogrodach, skrom na piękność gajów, N em ophila insignis.

Do pokrewnej rodziny ogórecznikowatych, B oragineae, należy z roślin ogrodowych m ię­

dzy innem i dobrze znany, jak o roślina ja d a l­

na, ogórecznik, Borago, z dziko rosnących równie pospolity żmijowiec (Echium vul- gare).

R osnący w ogrodach R rn e ry m eksykański E chium frutescens, na 2 w wysoki, je s t

(10)

WSZECHŚWIAT. N r 7.

właściwie tylko olbrzymim krewniakiem n a ­ szego żmijowca.

Z nający zwykłego żmijowca pozna z pew- naścią tego olbrzym a i potrafi go odszukać wśród innych roślin ogrodu.

Żmijowiec m eksykański posiada taki sam błękitny m aczugowaty kłos kwiatowy, jak i zwykły, znacznych tylko rozm iarów.

(C. d. nast.).

Edw ard Strasburger.

T łum . Z. S.

SPR A W O Z D A N IE .

Lehrbuch der magnetischen und elektrischen Maasseinheiten, Maassmethoden und Messapa-

>•316, przez d -ra L . G runm acha. S tr. 6 3 2 , ryc.

342. S tu ttg a rd , u E nkego, 1 8 9 5 .

W łaściw ie są to w ykłady, prow adzone p rze z au to ra w ciągu la t kilku w b erliń sk iej politech ­ nice, o pom iarach i je d n o stk a ch elektrycznych.

Po rozległych poszukiw aniach i pracach la t o sta t­

nich, k tó re doprow adziły n areszcie do pewnej jed n o lito ści w m ierzeniu, po u lepszeniach m etod i przy rząd ó w m agnetycznych i elektrycznych stosownie do wym agań ścisłej w iedzy m ierniczej, w ydanie książki podobnej sta ło się wielce pożą- danem . Jako pomoc naukow a zajm uje ona m iejsce pośrednie między podręcznikam i fizyki I i elektrotechniki a przew odnikam i do dośw iad­

czeń w ro d za ju znanyoh pow szechnie podręczni­

ków K ohlrauscha, E b e rta i t. p.; p rzy d a ć się więc może bądź słuchaczom fizyki i elek tro tech ­ niki bądź tym , k tó rz y po ukończeniu zwykłego p r a c ficum fizycznego chcieliby p rze jść do p o ­ m iarów elektrycznych trud n iejszy ch lub delikat- | niej szych.

P od względem treśc i w trz e c h pierw szych ro zdziałach znajdujem y rys h istoryczny d zi­

siejszego układu m iar elektrycznych, w yłusz- czenie trze ch je d n o ste k zasadniczych oraz pochodnych, używ anych w m echanice. N astę- i p u ją potem w ykłady o w ielkościach i je d n o st- i kach, stosowanych w m agnetyzm ie tu d z ież z a s a ­ dy pom iarów m agnetycznych. D wa ro zd z iały ! następne tr a k t j ą o w ielkościach i je dnostkacli elektrostatycznych tu d zież po m iarach odnośnych.

Po w yłuszczeniu zasad elektrocynem atyki i m iar elektrom agnetycznych, au to r o b jaśn ia je d n o stk i uw ażane dzisiaj za norm alne, p rz y rz ą d y e le k tro ­ m agnetyczne i sposoby obchodzenia się z niem i, przechodzi dalej do pom iarów o p o ru , sił elek tro -

w zbudzających, pojemności i współczynników in- dukcyi. W rozdziale dziewiątym w yjaśnia sto ­ sunki zobopólne rozm aitych układów m iar elek­

trycznych. N a zakończenie podaje k ró tk i opis przyrządów , je d n o ste k i m etod fotom etrycznych.

wreszcie tablice, logarytm y i t. p. środki pom oc­

nicze używane przy pom iarach. P rzydać się też może spis źródeł, uwzględnionych przez autora, podany na końcu książki.

S. St.

O d c z y t y .

W szeregu odczytów tegorocznych na rzecz Tow arzystw a opieki nad zwierzętam i w d. 9 lutego p. M. H eilperu mówił „Dlaczego płom ień świeci?”

Płom ień ciał palących się w pow ietrzu je s t objawem ciepła i św iatła, pow stających w skutek utleniania się gazów, wydzielających się z płoną­

cego ciała pod działaniem odpowiedniej te m p era­

tu ry . Gazy te są bądź p a r ą płonącego ciała (w płom ieniu np. sodu, siark i i t . d.), bądź pro ­ duktam i jego rozk ład u (w płom ieniu np. drzewa, świecy, n afty i t. d.). Do parow ania lub ro z­

k ła d u na gazy, oraz do te m p eratu ry palności tych gazów, doprow adzić możemy dane ciała b ąd ź przez zetknięcie ich, z innym płomieniem, b ąd ź też w niektórych raz ach p rzez dotknięcie rozgrzanym przedm iotem , uderzenie, potarcie, lu b wywołanie reakcyi chemicznej. Zjawisko ciepła, w ydzielającego się w płom ieniu ciał p ło ­ nących w pow ietrzu, je s t skutkiem reakcyi łącze­

nia się tych ciał z tlenem pow ietrza; zjawisko św iatła niezawsze tow arzyszy tej reakcyi. Zna­

m y płom ienie nieświecące, lub świecące słabo (płom ień w odoru, m etanu, alkoholu i t. d.). J a ­ k aż je s t więc przyczyna św iatła wydzielanego p rze z płom ień pewnych ciał?

K ilka dośw iadczeń może przyczynę tę wska • zać: przez w prow adzenie do płom ienia wodoru ciała łatw o ulatniającego się i obfitującego w wę­

giel (np. benzolu), otrzym ujem y płom ień świecą­

cy; strum ień gazu ośw ietlającego, płonący w s tr u ­ m ieniu tlenu, daje światło słabe, po w prow adze­

n iu do tego płom ienia ciała niepalnego, lecz ro z ­ żarzającego się w tem p eratu rze tego płom ienia, a mianowicie kaw ałka w apna, otrzym ujem y pło­

m ień o rażąco silnym blasku. Z tego w ynika, że płom ień sam przez się nieświecący, lub dający św iatło słabe, może się stać źródłem św iatła j a s ­ nego, jeżeli wprowadzim y doń ciało ro zżarzające się w nim i w skutek tego świecące. Toż samo odnosi się do n aturalnych płom ieni świecących, któ rem i zw ykle posiłkujem y się ja k o źródłem św iatła sztucznego. Alkohol, płonąc, d aje świa-

i

(11)

N r 7. WSZECHŚWIAT.

tło słabe, benzyna silne; w prow adzając kaw ałek sztywnego papieru lub porcelany do obu tych

•płomieni, wykrywam y przyczynę tej różnicy: p a ­ p ie r w pierw szym nie okopci się, w drugim czer­

nieje od gęsto osiadającego na nim kopciu, co je s t dowodem, że w płom ieniu benzyny unosi się mnóstwo drobnych, delikatnych cząstek węgla rozżarzonych do tem peratury świecenia. P ro ste- mi sposobam i wykazać można, że ta k a sam a je s t przyczyna świecenia płomienia świecy, nafty, oleju, gazu ośw ietlającego i t. d. Gazy, płonące w tych płomieniach są to bowiem przew ażnie ciała złożone z węgla i w odoru (węglowodory), ro zk ład ające się w płom ieniu na te dwie składo­

we części. W płom ieniu świecy, naf*y, gazu oświetlającego i t. p. ciał odróżniamy: 1) w e­

w nętrzne ją d ro nieświecące— miejsce w ydzielania się gazów, niestykających się jeszcze z pow iet­

rzem , więc niepłonących i nieświecących; 2) naj- w iększą część środkow ą, świecącą, obfitującą zawsze w cząstki węgla, pow stające wskutek roz- ; k ładu tych gazów na gazy płonące płomieniem nieświecącym (wodór, m etan) i na węgiel, ro zża­

rzający się i dający św iatło, na podobieństw o np.

rozpalonego do białości żelaza, lecz niepalący się jeszcze; 3) zew nętrzną niebieskawą obwódkę, w której następuje ostateczne spalenie wodoru na wodę i w ęgla na dw utlenek węgla. Gdyby te cząstki węgla stykały się w środkowej części pło­

m ienia bezpośrednio z pow ietrzem , spalałyby się odrazu, nierozpalając się i nieświecąc, ja k wi­

dzim y np. w palniku Bunsena. K oszulki, nasy­

cone solami m ineralnem i, w palnikach d -ra A uera są również przykładem ciał niespalającyeh się, lecz w zm acniających siłę św iatła, rzucanego przez płom ień gazu ośw ietlającego, w skutek ro zż arza­

nia się w te m p eratu rz e tego płom ienia. Tak również każdy płom ień świecący przedstaw ia p rzy k ła d św iatła żarowego. Gaz ośw ietlający j e s t m ieszaniną kilku gazów, przew ażnie węglo­

wodorów; każdy z tych węglowodorów oddzielnie daje płom ień tem jaśn iejszy , im więcej zaw iera w ęgla w stosunku do w odoru, t. j . im więcej w je g o płom ieniu w ytw arza się cząstek ro z ż a rz a ­ jący ch się, lecz niespalających się całkowicie, do­

póki nie ze tk n ą się p rz y obwodzie płom ienia z tlenem pow ietrza. W szeregu tych węglowo­

dorów najwięcej stosunkowo węgla w połączeniu z wodorem zaw iera gaz, zwany acetylenem , k tó ­ rego w gazie oświetlającym je s t bardzo drobna tylko ilość, lecz k tóry możemy otrzym ać innemi sposobam i. Obecnie łatw o go otrzym ujem y przez zetknięcie węgliku w apnia z wodą. Gaz ten, odpowiednio do znacznej zaw artości węgla, ciała ro zżarzająceg o się w te m p eratu rz e płom ie­

nia, d aje bardzo jasne, białe światło.

Poznanie teoryi świecenia płom ienia dało moż­

ność w ykonyw ania coraz świetniejszych prób sztucznego w zm acniania siły św iatła płomieni.

M amy w tem jeszcze je d e n dowód tego, ja k p o ­ stępy w iedzy, p rzy sp a rz ają c nam najwyższego dobra, gdyż w tajem niczając w istotę zjaw isk o ta­

czającego nas świata, rozśw ietlając nasz um ysł, w skazują zarazem najczęściej drogi wyzyskania zdobytych wiadomości także i dla celów p r a k ­ tycznych.

Wiadomości bibliograficzne.

— Przeglądu technicznego zeszyt I z r. 1896 zaw iera następujące artykuły:

W zmocnienie mostów żelaznych o małych otw o­

rach na drodze żelaznej warszaw sko-w iedeńskiej, przez p. Jacobsona; Nowy p rzyrząd do określenia siły elektrom otorycznej i natężenia prądów zm ien­

nych oraz przesunięcia faz, przez M aryana L u to ­ sławskiego; T eorya nożyc w zastosow aniu do sieczkarni i sieczkarnie nowe z prostem i nożami, p rzez K. Ajdukiewicza; P ostępy w fabrykacyi gazu oświetlającego, przez S. Stetkiewicza; B ar­

wienie indygiem , przez W ł. Piotrow skiego (po­

czątek); O znaczanie wolframu w stopach z żela­

zem (ferrow olfram ), przez H. W dowiszewskiego;

Nowa lokom obila, przez M.; M aszyna do form o­

wania r u r żebrowych, przez J . Biernackiego;

P rz y rz ąd , doprow adzający autom atycznie wodę skroploną do kotła, p rzez S tefana Zientarskiego;

K rytyka i bibliografia; S praw ozdania z działalno­

ści sekcyj przem ysłow o-technicznych za rok 1895;

K ronika bieżąca.

— Nauka m ularstw a, opracował Jak ó b Heil- pern, inżynier. W ydawnictwo Zgrom adzenia m u ­ larzy w W arszawie. Tom I. Część druga. Ma- teryały m ularskie z 14 8 drzew orytam i w tekście.

W arszaw a, 1896, 8-ka więk., str. X V III, 586.

T reść. W stęp: M ateryały budow lane, Stacye doświadczalne, K lasyfikacya m ateryałów budow ­ lanych. R ozdział I. Kamienie rodzim e (n a tu ­ ralne) i ziemne. R ozdział II. Kam ienie sztuczne palone (wyroby ceram iczne). R ozdział III. M a­

teryały wiążące (zaprawy). R ozdział IV. K a­

mienie sztuczne niepalone. R ozdział V. M ate­

ryały pomocnicze.

Część pierw sza tom u Ii-go tego obszernego dzieła, k tó re je s t praw dziw ą encyklopedyą nauki m ularstw a, obejmować będzie konstrukcye m u­

larskie, w yjdzie w edług zapow iedzi w początku roku przyszłego.

— Badania nad sztywnością prętów ściska­

nych, przez F eliksa Jasińskiego. W arszaw a, nakład redakcyi „P rzeglądu technicznego” , 1895, 8°, str. II, 137 z trzem a tablicam i.

(12)

108 WSZECHŚWIAT. N r 7.

Towarzystwo Ogrodniczo.

Posiedzenie 3-cie Komisyi teo ry i ogrodnictw a i nauk przyrodniczych pomocniczych odbyło się dnia 6 lutego 1896 ro k u o godzinie 8-ej wieczorem.

1. P ro to k u ł p osiedzenia poprzedniego został odczytany i p rzy ję ty .

2. S ek retarz Komisyi, p. A Ślósarski, p o k a­

zywał owada tęg o p ck ry wego (Coleoptera.) z ro ­ dziny Cucuideae, k tó ry niszczy ziarn a zbożowe w składach, p rzez w yjadanie zaro d k a, nadesłane­

go z Odessy. Owad ten je s tto L aem ophloeus ferrugineus Steph. niew ątpliw ie.

N ad ło pokazyw ał d robne rybki cierniopletw e, zwane ciernikam i lub kacikam i (G a ste ro s‘eus aculeatus), których ja m a ciała była wypełniona robakam i z rodziny tasiem ców , a mianowicie Schistocephalus Solidus C repl., który to robak uw ażany j e s t za m łodocianą form ę B otriocepha- lu s nodosus, m ieszkającego w kan ale pokarm o wym ptaków wodnych. W jednym cierni ku znajdow ało się aż 10 okazów w spom nianego ro ­ b ak a, w drugim 2 dużych rozm iarów .

3. P. J a n Sztolcm an mówił „O rez u ltatac h poszukiw ań ornitologicznych w T u rk ie sta n ie ” .

Zasługa pierw szego dokładniejszego zbadania fauny ornitologicznej T u rk iestan u należy się d row i Siewiercowowi, k tó ry w ro k u 1 8 5 7 został wysłany p rzez p e te rsb u rsk ą A kadem ią n au k nad rzekę Syr-D aryą. R ezultat tej w yprawy był je d n a k stosunkow o m ały. D opiero w ro k u 1864 Siewiercow przyłączył się do w ypraw y generała C zerniajew a i zbadał dokładnie część pasm a Tian-Szaniu, którego zachodnia połow a leży w k ra ju tu rk iestań sk im . Siewiercow om al ży­

ciem nie przypłacił swego zam iłow ania do n auk przyrodniczych, zaskoczony bowiem p rzez wro­

gich krajowców, z o stał p rzez nich straszn ie p o ­ rąbany i skazany na pal, lecz w skutek pomocy gen. Czerniajew a został nareszcie uwolniony.

Siewiercow po powrocie do E u ro p y w ydał re z u l­

ta ty swych poszukiw ań w ro k u 1873.

F ederenko, jakk o lw iek przyrodnik, m ało się wi­

dać pośw ięcał ornitologii, gdyż w ypraw a je g o nie pozostaw iła żadnych śladów w tej części zoologii opisowej P o zostaje więc od w ypraw y Siewier- cowa długi jałow y p rze cią g czasu aż do r . 1877, w którym A kadem ia n au k w P ete rsb u rg u wysłała jednego ze swych konserw atorów , p. Russowa, do T u rk iestan u . Russów p o zo stał ta m przez przeciąg całego roku i przyw iózł dość znaczne zbiory ptaków , k tó re po je g o śm ierci posłużyły p. P leskem u za m a ‘eryał do napisania dziełka p. t. MRevision der T urkestanischen O rn is” (P e­

te rsb u rg , 1888). P. Pleske, je d en z kustoszów zbiorów akadem ickich w P ete rsb u rg u , pomieścił w tym spisie wszys kie znane do owego czasu gatunki ptaków tu rkiestańskich.

W reszcie ostatnią dokładną eksploracyą T u r­

kiestanu uskutecznił p. Tomasz B arej, k o resp o n ­ dent muzeum hr. B ranickich w W arszawie. P.

B arej po kilkoletnim pobycie na K aukazie w K ra ­ j u Zakaspijskim udał się w początkach r . 1892 do F ergany i zbadał dokładnie okolice K okandu, M arg ielan u ,a ostatniem i czasy przeb y ł rok blisko w małym forcie Gulcza na granicy Chin, skąd robił wycieczki w górach do wysokości 1 300 m nad poziomem m orza. W połowie r. z. p. B arej wysławszy osłatnią swoję kolekcyą do W arszawy przejechał do W iernego, aby rozpocząć badania Sem ireczja.

K ilkoletni pobyt p. B areja w F erganie w yka­

zał, że badania d r a Siewiercowa i Russowa (szczególniej je d n ak pierw szego) były bardzo dokładne, eksploracya bowiem B a re ja dodała ledwie 15 gatunków ptaków do aw ifauny T u rk ie­

stanu. L ista d-ra Pleskego zaw iera 41 9 g atun­

ków, co razem z 15-u znalezionemi przez B areja uczyni 43 4 gatunków, znanych dotychczas z te- rytoryum T urkiestanu.

A wifauna tego k ra ju nosi na sobie w ybitny pa- learktyczny charakter, a blisko połowa gatunków (211 na 4 3 4 ) spotyka się w E uropie. D om ieszka form wschodnich (a raczej obszaru wschodniego, czyli indyjskiego) je s t bardzo nieznaczna i o g ra ­ nicza się ledwie do kilk u n astu gatunków . N a to ­ m iast k ra j te n posiada dość znaczny procent ga­

tunków (4 7 ), właściwych zagłębiu A ralo-K aspij­

skiemu. P ozostałe gatu n k i (po odtrąceniu g a tu n ­ ków europejskich i właściwych T urkiestanow i) są w części wszech-azyatyckie, w części syberyjskie, a w części ty b e łańskie lu b wschodnio indyjskie.

Z ogólnej liczby 211 gatunków , wspólnych E uropie i T urkiestanow i, najwięcej p rzypada na trz y grupy ptaków: na p ta k i drapieżne dzienne, na ptaki błotne i na ptak i wodne, a mianowicie:

T urkiestan liczy 41 gatunków ptaków drapież­

nych dziennych, z czego p rzy p a d a 28 wspólnych z E uropą; na 68 gatunków ptaków błotnych p rzypada 4 7 wspólnych z E u ro p ą , na 53 gat.

ptaków wodnych— 40 wspólnych z E u ro p ą, czyli te trzy g ru p y d ają w sum ie 115 gatunków w spól­

nych z E u ro p ą na ogólną liczbę 211 gatunków . Rzecz to łatw a do zrozum ienia, te bowiem trz y grupy ptaków , w skutek doskonale rozw iniętych organów lokomocyi d ostarczają zawsze najw ięk­

szego p rocentu gatunków szeroko rozm ieszczo­

nych na pow ierzchni kuli ziem skiej.

Z drugiej strony rodziną, p osiadającą najw ię­

cej form charakterystycznych, je s t ro d zin a sikor (P aridae), albowiem na 12 gatunków tej rodziny znanych z T u rk iestan u je s t 8 właściwych tem u krajow i, a raczej zagłębiu A ralo-K aspijskiem u.

P rzyczyną tego je s t, że sikory są p takam i lokal- nemi w najściślejszem tego w yrazu znaczeniu, przelotów nie odbyw ają, a tem sam em dla b rak u

(13)

JSh- 7. WSZECHSWIAT. 109 krzyżow ania mogą się łatwo wyrodzić w gatunki

właściwe, ja k to się trafia z gatunkam i w yspiar- skiemi.

Niezwykłą, i według p. Sz. nieobjaśnioną w łaści­

wością aw ifauny turkiestańskiej je s t niezm ierne ubóstwo dzięciołów. Ja k wiadomo p ta k i to czys­

to leśne i wyjątkowo tylko zam ieszkują okolice bezleśne. T urkiestan posiada znaczne p rz e strz e ­ nie lasów, osobliwie w górach, a mimo to n a ca­

łym jego obszarze znaleziono ledwie dwa g a‘unki dzięciołów (Picus leucopterus i Picoides tridac- tylus), gdy np. K rólestw o Polskie znacznie co do obszaru m niejsze, liczy ich aż 8 gatunków; gdy z drugiej strony niezbyt odległe Himalaye a szcze­

gólniej półwysep Indyjski wyróżnia się wielkiem bogactw em dzięciołów.

W ykład swój p. J . Sztolcm an uzupełnił licz- nemi okazam i ptaków , zachowanych św ietnie w skórach.

Na tem posiedzenie zostało ukończone.

KRONIKA HAUKOWA.

— Przenikanie promieni ś w iatła przez tkanki Żyjące. Grdy fotografow anie pewnych części we­

wnętrznych ciała ludzkiego działaniem prom ie ni R óntgena ta k znaczny ma rozgłos, nadm ienić możemy, że tk an k i żyjące przenikliw e są i dla zwykłych prom ieni św iatła. Świadczy o tem do­

świadczenie p. E . Onimusa, przedstaw ione nie­

dawno Tow arzystw u biologicznemu w P ary żu . W skrzyni drew nianej znaj duje. się płyta fo to g ra­

ficzna, do k tórej światło dosfęp mieć może je d y ­ nie przez drobny otw ór w górnej ścianie skrzyni.

Jeżeli otw ór ten zakryty je s t ciałem nieprzezro- czystem , j a k np. czarnem suknem, p ły ta pozo­

staje niezm ienioną. Jeżeli w szakże na otw orze um ieszcza się dłoń i gdy na nią p ad a ją prom ienie słoneczne, po upływ ie pięciu m inut w yw ierają one wyraźne działanie n a płytę, k tó ra winna być ortochrom atyczną, by ulegała wpływowi prom ieni czerw onych.

T. R.

— C iepło, powstające przy ferm entacyi alko­

holowej, obliczono z równania, podanego przez G ay-Lussaca:

C6H 12O0 = 2CaH0O + 2 C 0 2

i otrzym ano dla jednej cząsteczki cukru w artość

-f-7 l ciepłostek. Za podstaw ę p rzy tym rachun­

ku p rzy jęł o ciepło spalania, określone p rzez F ay rca i Silbermana. N astępne obliczenie, do­

konane po oznaczeniach ciepła spalenia przez B erthelota, doprowadziły do znacznie-m niejszej w artości, mianowicie do - f 3 3 ciepłostek. Gdy zaś w obliczaniu odnośnem uwzględniono badania P a ste u ra i wzięto w rachubę wszystkie produkty ferm entacyi (glicerynę, kwas bursztynow y), o trzy ­ mano dla jednej cząsteczki cukru wartość 3 2 ,0 7 ciepła. W obec tych czysto teoretycznych obli­

czeń p, A. Bouffard uw ażał za odpowiednie d o ­ konanie bezpośredniego m ierzenia ilości ciepła, wytwarzanego przy ferm entacyi alkoholowej.

W tym celu posługiwał się moszczem winnym, k tó ry ferm entował w butelce blaszanej, um iesz­

czonej na czas pewien w kalorym etrze. Ilość sfermentowanego podczas doświadczenia cukru zo­

sta ła określona z ilości wydalonego dw utlenku węgla. Mierzono ilość ciepła przejętego przez kalorym etr, a obok tego ap a rat kontrolujący m ie­

rzył oziębienie pow stałe skutkiem parow ania wo­

dy i ulatniania się dw utlenku węgla. Średnio z czterech doświadczeń otrzym ano bezpośrednią w artość 23,5 ciepłostek. D alsze dośw iadczenia w ykryją zapewne przyczyny niezgodności pom ię­

dzy bezpośrednim rezultatem a wynikiem obli­

czeń.

(N aturw. Rundsch.).

M. FI.

— Własności osmotyczne żywych komórek roślinnych i zwierzęcych. Gdy żywe kom órki roślinne zostaną umieszczone w roztw orach sol­

nych, to przy pewnej koncent.racyi tych ostatnich n astęp u je charakterystyczne zjaw isko, m ianow i­

cie protoplazm a kom órki oddziela się od ścianki (plasm oliza), a znów pow raca do pierw otnego stanu, kiedy kom órka zostaje pom ieszczona w wo­

dzie. Plasm oliza zostaje spowodowana tem , że żywa plazm a, a właściwie graniczne je j w arstw y nie są przepuszczalne dla cząsteczek soli, n ato ­ m iast przepuszczają wodę, ta k że z w nętrza k o ­ m órki woda przenika do otaczającego roztw oru, k tó ry bardziej je s t stężony czyli osmotycznie działa silniej aniżeli sok komórkowy. Prócz wody poznano dotychczas dopiero bardzo nie­

wiele ciał, k tó re w znaczniejszym stopniu zdolne są przenikać przez graniczne w arstw y plazm y bez zniszczenia życia kom órki. Pfeffer dowiódł tego dla niektórych barwników, lecz w p rzy p a d ­ kach przezeń opisanych zjaw isko samo zb y t je s t zawiłe z powodu działań chemicznych, a b arw ni­

ki stosowane zanadto są tru ją c e , aby mogły być użyte w znacznych koncentracyach; stą d też o szybkości ich przenikania do kom órek nie moż­

na jeszc ze nic stanowczego powiedzieć. W now­

szych n atom iast czasach Klebs dowiódł dla glice­

ryny własności przenikania p rzez plazmę, zaś de Vries dla mocznika. W ym ienieni autorow ie nie

(14)

110 WSZECHŚWIAT. N r 7.

poświęcili tem u przedm iotow i obszerniejszych studyów.

P. O verton ogłasza obecnie badania, z których w ynika, że cały szereg związków organicznych m a własność p rze n ik an ia p rze z plazm ę żywych kom órek i to w stopniu w yższym aniżeli g licery ­ na i m ocznik. P ierw sze dośw iadczenia były wykonane przez p. O yertona z alkoholem etylo­

wym. N itki w odorostu S pirogyra, k tó re po um ieszczeniu w 8 °/0-wym roztw orze cu k ru trz c i­

nowego w ykazyw ały w yraźną lecz słab ą plasmo- lizę, następnie um ieszczane były w roztw orach alkoholu rozm aitego stężenia. B adano zachow a­

nie się nietylko S pirogyry, lecz i innych kom órek roślinnych, k tó re zachow ały się w podobny spo­

sób. Z dośw iadczeń, wykonanych n a kom órkach drożdżow ych, a u to r dochodzi do wniosku, że w ydzielanie się alkoholu z kom órek drożdżow ych nie polega na czynnej ekskrecyi, lecz na czystej eksosm ozie. A lkohol bowiem , ja k się z licznych dośw iadczeń okazało, plasm olizy nie wywoływał czyli p rze n ik ał p rzez plazm ę, podobnie ja k to czyni woda. Do alkoholu etylow ego w tym względzie podobnem i są w szystkie inne alkohole hom ologiczne, o ile są one w wodzie ro zp u sz­

czalne, rów nież alkohol alilowy, e te r etylowy, octan etylu i inne e s try niższych kw asów tłu s z ­ czowych, dalej ester tró je ty lo w y kw asu fosforne­

go, u re ta n etylowy i inne u reta n y , niższe aldehy­

dy, p araaldehyd, w odan ch lo rału i t . p ., ze zw iąz­

ków arom atycznych: anilina, form anilid, acetani­

lid, fenol, rezorcyna, orcyna, fłoroglucyna, an ty ­ piryna. Powolniej p rz e n ik a ją ciała takie jak : glikol, acetam id, im id bursztynow y i in., które p rz y silniejszych stężeniach m ogą chwilowo sp ro ­ wadzać ta k że plasm olizę. Ju ż znacznie pow ol­

niej p rze n ik a gliceryna, jeszcze wolniej mocznik, a w dośw iadczeniu z e ry try te m po 20 naw et go­

dzinach koncentracye w soku kom órkow ym i w cieczy zew nętrznej nie są jeszcze w yrów ny­

wane.

A utor zw raca uw agę n a to, że pom iędzy zw iąz­

kam i chemicznemi, szybko ; p rzen ik ającem i do plazm y żywej kom órki, zn a jd u je się znaczna liczba silnie działających przetw orów fizyologicz- nych i leczniczych, ja k np. w szystkie środki znie­

czulające, ro zm a ife n arkotyki, śro d k i nasenne i przeciw gorączkow e.

Co dotyczę zw iązku pom iędzy składem ciał chemicznych a ich w łasnością p rzen ik an ia przez plazm ę, to przedew szystkiem trz e b a zauważyć, że zw łaszcza ta k ie ciała w łasnością tą się odzna­

czają, k tó re w zw ykłej te m p e ra tu rz e są ciekłe.

J e s t wszakże i pew na liczba związków stałych, k tó re własność tę p osiadają. P orów nanie wielo- hydroksylow ych alkoholów z ich pochodnem i, cukram i, w skazuje, że w raz z podnoszeniem się ciężaru właściwego i z przechodzeniem w stan s ta ­ ły zdolność p rzenikania coraz b ard z iej się zm niej­

sza. Również nasuw a się wniosek, że am idy kwa­

sowe z niskim stopniem topliw ości łatw iej p rz e ­ nikają, aniżeli tegoż szeregu zw iązki o wyższym

punkcie topliwości i znaczniejszym ciężarze w ła­

ściwym. Podobne stosunki w ykazuje porów na­

nie estrów z jednej strony, a z drugiej soli.

j Ogólnie można wygłosić wniosek, że w m iarę większego skupiania się czynnych grup atom o­

wych w cząsteczce zm niejsza się własność zw iąz­

ku p rzen ik an ia przez plazmę.

B adania nad kom órkam i zwierzęcemi wogóle i doprow adziły do podobnych rezultatów . P . Over-

i to n kończy swą pracę rozjaśnieniem niektórych

j p y ta ń fizyologicznych, k tó re wszakże na tem j miejscu pom ijam y.

(N aturw . Rundsch.).

M. FI.

WIADOMOŚCI BIEŻĄCE.

— Posiedzenie Sekcyi technicznej.

Na posiedzeniu Sekcyi technicznej w dniu 4 lutego r. b. inżynier F. K ucharzew ski mówił

„O pierw szym stoliku m ierniczym w P olsce” . Janowi Petersonow i Hainowi, lekarzow i z K iesz- m arku w ziem i spiskiej, należy się zasługa w pro­

w adzenia stolika mierniczego do Polski. Około roku 1652 H ain przebyw ał w Krakowie i zajm o­

wał się z am atorstw a m iernictw em . P rofesoro­

wie m atem atyki J a n Brożek i Stanisław P udłow ­ ski, spacerując pewnego ra z u po rynku, spo­

strzegli H aina zdejm ującego plany i zaciekawieni, p rzy słąpili do niego, prosząc o wyjaśnienie spo­

sobu użycia nieznanego im narzędzia. Dowie­

dzieli się w tedy, że wynalazcą stolika je s t Ja n R ichter (1 5 3 7 — 1616), powszechnie P raetoriu- sem zwany i że opis narzędzia znajd u je się w trzecim trak tacie dzieła „G eom etria p rac tica nova et a u c ta ” , napisanego p rzez profesora w Altdorfie, D aniela Schw entera (1 5 8 5 — 1636).

Dzieło to nie było znane uczonym polskim , a uznając jego pożytek, zachęcili H aina, aby przynajm niej w yjątki, odnoszące się do stolika m ierniczego, wydał popolsku. Życzeniu naszych uczonych stało się zadość; w skutek pomocy Ja n a Tw orzyańskiego, k tóry kazał ryć figury i opędził koszt druku, wyszło w ro k u 1 6 6 4 w Krakow ie dziełko p. t.: „T rak tac ik mały. Ja k o prętem i kilka tyk bez wszelkiego instrum entu k u n sz­

townego na polu mierzyć: także ja k o przez stolik albo tablicę p ro stą w szystko, co do rozm iaru na polu należy, szerokość, odległość, wysokość, g łę ­ bokość, pole posiane, bez wszelkiego rachunku

(15)

N r 7. WSZECHŚWIAT. 111 wymierzyć, i oraz wszelkie wzory, i cały land-

schaft n a p ap ierze reprezentow ać, i plantę k a ż ­ dej rzeczy na papier, a z papieru na pole prze­

nieść” . Rozbiorowi tego dziełka i porównaniu jego treści z odnośnemi rozdziałam i dzieła Schw entera poświęcony byl odczyt p. Kucbarzew- skiego. Stolik mierniczy przetrw ał wszystkie inne narzędzia miernicze w dawniejszych używ a­

ne czasach i obecnie w udoskonalonej postaci je s t narzędziem niezbędnem dla m iernika; stąd to hi- sto ry a wprow adzenia tego narzędzia do naszego k ra ju przedstaw ia szczególny interes. Dziełko H aina znanem było z „B ibliografii” Żebrow skie­

go (str. 3 1 7 — 318), lecz, o ile wiemy, p. Kucha- rzew ski pierw szy zajął się bliżej rozpatrzeniem jego treści i wyjaśnił w ta k i sposób zasługę mało znanego au to ra.

S. D.

— Stacya doświadczalna w Sobieszynie. W la - boratoryum chemicznem wykonano od d. 1 lipca r. 18 9 4 do d. 1 lipca r. 1895 6 analiz m echa­

nicznych (m etodą Schoenego) i chemicznych gleby i podglebia ziemi ornej, 3 analizy m arglu i w ap­

na, 14 analiz nawozów sztucznych, 10 analiz buraków cukrowych, marchwi i łubinu i 41 analiz ziarna pszenicy i jęczm ienia. Oprócz tego ozna­

czono zaw artość m ączki na wadze Reim anna w 209 próbach kartofli.

S tacya oceny nasion zbadała 100 prób nasion, przew ażnie zbóż, zebranych z pola doświadczal­

nego. Poniew aż kilku badaczy w ystąpiło ze zda­

niem, że zalecane w nowszym czasie ja k o środek zaradczy przeciw ko śnieci zbożowej moczenie ziarna w gorącej wodzie ma szkodliwie oddziały­

wać na zdolność kiełkowania, przeprow adzono w tym kieru n k u próby z pszenicą ozimą, jęczm ie­

niem i owsem. Okazało się przytem , że użyta do dośw iadczeń pszenica „p u ław k a“ może być m oczona 5 m inut w wodzie, ogrzanej od 54 do 56° C, bez szkodliwycli n a sfępstw; jęczm ień Web- ba może być trzym any w takiejże wodzie 15 m i­

nut, a owies duński 10 m inut.

P rz y próbach tego ro d za ju uw zględniać j e d ­ nakże trz e b a jakość odmiany i grubość łuski na­

siennej. Zauw ażony przez innych niepomyślny wpływ m oczenia mógł być spowodowany przez użycie odm iany, posiadającej w yjątkowo cienką łuskę. Moczenie ziarna w gorącej wodzie może być z korzyścią stosowane tam , gdzie mamy do czynienia z niewielkiemi ilościami ziarna i gdy możemy dopilnować dokładnego wykonania, a zw łaszcza utrzym ania odpowiedniej tem p era­

tu ry .

N a w iększych przestrzeniach właściwszem je s t w szędzie p rzez rolników praktykow ane, z a p ra ­ wianie siarczanem miedzi i wapnem . W tak i sposób zapraw ione zostały w ro k u przeszłym w szystkie jęczm iona i owsy, wysiane na polach próbnych stacyi.

Rzecz pro sta, że do siewu trzeb a użyć nieco większej ilości nasienia, niż zwykle, zważywszy, że ziarno pęczniejąc, p rzybiera znacznie na objętości.

Do zapraw iania należy przeznaczać, o ile m oż­

ności, ziarno ręcznie cepami młócone, gdyż w ziarnie na młocarni omłóconem, je s t dużo ziarn z popękaną łuską, w k tó re siarczan miedzi szyb­

ko w nika i wywołuje osłabienie siły kiełkowania.

P ró b a kiełkowania, dokonana z ziarnem za- prawianem i niezaprawianem , w ykazała n astęp u ­ jący rez u ltat:

z jęczm ienia zaprawionego skiełkowało 9 8 % z jęczm ienia niezaprawionego „ 98

z owsa zapraw ianego 97

z owsa niezaprawionego B 99

W idzim y więc, że przy skrupulatnem wykona-

j niu nie ponosimy żadnego praw ie uszczerbku

j w sile kiełkowania. Słusznie w szakże stacya ostrzega, że w razie wielkiej posuchy lepiej siać ziarno, niezapraw ione siarczanem miedzi, gdyż ziarno zapraw ione, dostawszy się do suchej roli, butw ieje i źle wschodzi.

S tacya otrzym ała do wypróbowania kiełkownik p. A. Baranow skiego, p rzyrząd, przyspieszający wzejście nasion trudno k ie łk u ją cy c h ,ja k marchwi, buraków i t. p. Z powodu zbyt późnego na­

dejścia kiełkow nika, wykonano doświadczenia tylko z nasieniem buraków pastewnych.

Z iarno, zapraw ione według przepisu p. B a ra ­ nowskiego, zasadzone w ziemi, zaczęło wschodzić na 3-ci dzień, a 4-go dnia dało ju ż 115 kiełków, gdy tym czasem z ziarna niezaprawionego zaled­

wie po upływie 5 ciu dni zaczęły się tu i owdzie pokazywać kiełki, a wzejście trw ało całe 13 dni.

Ziarno z kiełkow nika dało ziarn niekiełkujących 6 % , gdy p rz y nasieniu niezaprawionem było ich 2 0 % . N a folw arku Sobieszyńskim zasiano to samo nasienie na p rzestrzeni kilkom orgow ej, a i tsm ziarno zapraw ione powschodziło o 4 dni wcześniej od niezaprawionego i odznaczało się zdała bujnym , zw artym porostem . To samo zau­

ważono p rzy końskim zębie. Zaznaczyć wypada, że wiosna r. 1895 była nadzwyczaj sucha, a p o ­ mimo to p rzy pomocy kiełkow nika, doprowadzono ziarno do szybszego równego wzejścia.

Oprócz prób porównawczych z nawozam i, wy- ' daj nością różnych odm ian zbóż, roślin okopo­

wych i pastewnych, stacya prow adzi w dalszym ciągu prace około uszlachetniania zbóż k ra jo ­ wych, w umyślnie w tym celu założonej szkółce.

Codziennie zapisują się spostrzeżenia m eteoro-

! logiczne, a comiesiąc wysyła się spraw ozdanie do

; cenłralnego b iura m eteorologicznego w W a r­

szawie.

W ciągu ro k u zasięgano często porady stacyi

j w kw estyach, dotyczących użycia nawozów sztucz- ] nych, upraw y łąk, hodowli nasion i t. p ., oraz

Cytaty

Powiązane dokumenty

Poznajem y naprzód spadek ciał. Do niego też przyłącza się F icka teorya dyfuzyi. T ak odległe od siebie rzeczy ja k linie magnetyczne sił prąd u elektrycznego

udziału pewnych organizmów, znajdujących się w ziemi, bez nich zachowują się tak samo ja k wszystkie inne rośliny.. Ale w powietrzu oprócz azotu wolnego

Ale wszystkie inne, które w niewłaściwym poleciały kierunku, nie mogły też na znajome okolice natrafić, przeciwnie coraz bardziej oddalały się od swej siedziby

tom ności przez sam ego K olum ba.. W krótce zjaw iło się dużo krajow ców bez w szelkiego okrycia.. irnm unitas).. przez przenoszenie zarazka do studzień, utwrorzenie

W m ieszkaniach staran niej i kosztowniej urządzonych, zazwyczaj jest zaprow adzona w entylacyja czyli odświeżanie pow ietrza, w ten sposób, że pow ietrze zew

no dopiero, gdy do rosporządzania stanęło św iatło elektryczne, którego silne natężenie nadaje oświetlanym przez nie przedm iotom blask dostateczny,— obrazy

Jeżeli gdzie barysfera, czyli ciężkie ją d ro ziemi, sięga blisko pow ierzchni, to atrakcy ja powiększa się, a poziom podnosi się więcćj, aniżeli t e ­ go

Toż samo da się powiedzieć i o płomieniach, a gdyby się udało otrzym ać płomień, któryby zgoła nie w prow adzał do pow ietrza oczyszczonego cząstek