• Nie Znaleziono Wyników

II. Sukces naukowy w teorii

2.2 Stratyfikacja w nauce

2.2.1 Dystrybucja sukcesu

Zuckerman podliczyła w latach 70. XX w., że gdy prawie pięćset tysięcy osób w USA deklarowało się jako naukowcy, ok. trzystu tysięcy figurowało w rejestrach NSF, już tylko nieco ponad tysiąc należało do National Academy of Sciences (1975), a 77 uzyskało Nagrodę Nobla [Zuckerman: 1977, 10]. Podobne wyliczenia prowadzili w tym czasie Jonathan i Stephen Cole, dochodząc do wniosku, że z 2,5 tysiąca naukowców pracujących (w owym czasie) na amerykańskich wydziałach fizyki (posiadających prawo nadawania stopnia doktora) tylko ok. 10% należy do naukowej elity [Cole, Cole: 1973].

„Jak pszczoły w ulu”

Jose Ortega y Gasset twierdził, że wielkie odkrycia w nauce są możliwe dzięki drobnym ustaleniom pomniejszych badaczy. Większość badaczy – twierdził Gasset – jak pszczoły w ulu przykłada do się do spektakularnych odkryć przypisywanych jednostkom [Muga: 1973].

Choć oficjalna retoryka środowiska naukowego marginalizuje różnice statusu między badaczami, wiele badań wskazuje na to, że nauka jest tworzona przez bardzo niewielką część tego środowiska. Ich autorzy przekonują - w przeciwieństwie do Gasseta - że naukę rozwija stosunkowo niewielka grupa badaczy, a prace badawcze (nawet te o stosunkowo niewielkim znaczeniu) opierają się w nieproporcjonalnie dużym stopniu na pracach nielicznej grupki najwybitniejszych [Cole, Cole: 1973] Kwestionowane są również założenia, na których opiera się hipoteza Gasseta że: (1) idee przeciętnych naukowców są zauważalne i wykorzystywane przez wybitnych naukowców, (2) drobne doniesienia badawcze są niezbędne dla wielkich odkryć. Jak zauważa Merton, przyrost liczby naukowców i środków

50

na naukę prowadzi do zalewu banalnych, nieprzydatnych nikomu badań i publikacji [Merton:

1973]. Jonathan i Stephen Cole ujmują to równie brutalnie.

(…) zdecydowana większość naukowców, nawet tych, którzy poświęcają na badania sporo czasu, jest zaskakująco nieproduktywna. Rzadko tworzą coś nowego, a jeszcze rzadziej robią to w formie publikacji. [Cole, Cole: 1973, 228]

Na bardzo nierównomierny wkład badaczy w rozwój nauki zwracał uwagę już w 1926 r.

Alfred Lotka, a sformułowane przez niego prawo dotyczące dystrybucji prac naukowych mówi, że liczba autorów n prac jest proporcjonalna do 1/n2 autorów jednej pracy, czyli, że liczba autorów publikujących pewną liczbę prac jest funkcją liczby autorów publikujących jedną tylko pracę. Przykładowo oznacza to, że na każdych 100 autorów tylko jednej rozprawy przypada 25 autorów dwóch, i 11 autorów trzech prac. Lub formułując to jeszcze inaczej:

mniej więcej jeden uczony na pięciu jest autorem pięciu prac, a jeden na 10 napisał ich co najmniej 10 [Solla Price:1967].

Prawo Lotki było potwierdzane przez kolejne badania, niezależnie od dziedziny nauki oraz okresów historycznych. Jak zauważa Price, ten sam rozkład produktywności można znaleźć we wczesnych tomach Royal Society i w dwudziestowiecznych Chemical Abstracts.

Jest to zupełnie inny rozkład niż krzywa Gaussa czy inne krzywe dotyczące zdarzeń losowych (…) Jeśli jest 100 autorów, z których jeden napisał 100 prac, to połowę wszystkich prac napisało 10 ludzi, a drugą połowę pozostali, na których przypada mniej niż po 10 prac. W tym idealnym przypadku czwarta część całego wspólnego dorobku jest dziełem dwóch najpłodniejszych autorów, podczas gdy taką samą liczbę prac napisali ci wszyscy, którzy wydają tylko jedną lub dwie pozycje [Solla Price:

1967, 48]

Price zauważa, że uczeni zawsze mieli wrażenie, że toną w oceanie literatury fachowej, a pierwsze czasopisma naukowe, jak życia „Philosophical Transactions of the Royal Society”

czy „Journal des Savans”, powołano nie tyle po to, by publikować nowe artykuły, ile raczej, by dostarczać przeglądów i streszczeń publikacji i rozpraw naukowych, których gwałtownie było już zbyt wiele. Od tego czasu, twierdzi Price, mamy do czynienia z eksplozją, przy której eksplozja demograficzna wydaje się nikła.

Rozmiar nauki wyrażony liczbą zaangażowanych ludzi bądź liczba publikacji podwaja się z grubsza w ciągu 10-15 lat. (…) Okres dziesięcioletni otrzymuje się w rezultacie nieselektywnych pomiarów, w których nie rozróżnia się dzieł marnych od wybitnych, ale przyjmuje się podstawową minimalistyczną definicje nauki; okres piętnastoletni wynika z pomiarów bardziej selektywnych, gdy definicja opublikowanej pracy naukowej i pracownika nauki jest bardziej rygorystyczna. Jeśli zaostrzyć i te rygory i brać pod uwagę jedynie prace naukowe bardzo wysokiej jakości, okres podwojenia zbliża się do ok. 20 lat. (…) (…)Z grubsza rzecz biorąc, w ciągu każdego okresu podwojenia całej populacji nastąpiło co najmniej trzykrotne podwojenie liczby

51

uczonych. (…) tak więc, liczba uczonych rośnie szybciej niż cała populacja. [Solla Price: 1967, 22]

Jednocześnie jednak, jak podkreśla Solla Price, przy ogólnym wykładniczym wzroście liczebności kadry naukowej – a także wzroście liczby publikacji i nakładów na naukę – liczba naprawdę wybitnych badaczy nie rośnie aż tak gwałtownie. Innymi słowy, liczba „dobrych”

naukowców rośnie wolniej niż liczba wszystkich naukowców. Z kolei Cole i Meyer przekonują, że liczba naukowców którzy mają wkład w rozwój nauki jest liniową funkcją łącznej liczby osób podejmujących pracę badawczą. [Cole, Meyer: 1985]. Choć szacunki dotyczące udziału znaczących badaczy w ogólnej liczbie naukowców, różnią się między sobą, są zgodne co do tego, że sukces naukowy przypisać można dosyć wąskiej grupie naukowców.

I to bez względu na stosowane metody i dobór prób.

Laury dla nielicznych

Gdy Stephen i Jonathan Cole poprosili badaną przez siebie dużą grupę fizyków amerykańskich o zidentyfikowanie innych znanych w tej dziedzinie badaczy, okazało się, że jest to stosunkowo nieliczna garstka – z ok. 25 tys. fizyków należących do American Physical Society, nie więcej niż 10% było rozpoznawalne i cieszyło się uznaniem w skali kraju [Cole, Cole: 1973].

Z kolei, przyglądając się publikacjom w naukach przyrodniczych, ścisłych i społecznych, Jonathan Cole stwierdził, że 15% badanej grupy naukowców opublikowała połowę prac, które ukazały się w tych dziedzinach [Cole: 1979]. Biorąc pod uwagę znaczenie publikacji w środowisku badawczym, miara ta wydaje się istotna i jest chętnie stosowana, przy czym kolejne badania dotyczące aktywności publikacyjnej w rozmaitych dziedzinach nauki, potwierdzają, że publikacje są udziałem bardzo niewielkiej grupy badaczy. [Fox: 1983;

Reskin: 1977; Babchuck, Bates: 1962].

Gdy wziąć pod uwagę stopień wykorzystania publikacji przez środowisko naukowe (cytowania) nierówności między naukowcami okazują się jeszcze większe.

Wydaje się, że w dowolnym roku ok. 35% istniejących artykułów nie cytuje się w ogóle, zaś 49 % - tylko jeden raz (n=1). Pozostaje więc ok. 16% artykułów, które są cytowane przeciętnie 3,2 raza każdy. Ok. 9% cytuje się dwukrotnie, 3% - trzykrotnie, 2% czterokrotnie, 1% - pięciokrotnie, zas pozostałe 1% - sześciokrotnie i więcej. Dla dużych n liczba artykułów cytowanych n razy spada proporcjonalnie do n (2,5- potęga) lub n3,9 (…) Każdy zbiór nowych publikacji związany jest ściśle z niewielką wybraną częścią istniejącej dotąd literatury naukowej, zaś słabo i w sposób losowy ze znacznie większą częścią tej literatury. Ponieważ tylko mała część wcześniejszej literatury jest zespolona z nowymi publikacjami, możemy te małą część traktować jako narastające „czoło” aktywnego frontu badań. [Solla Price: 1967, 114]

Do analogicznych wniosków doszli Jonathan i Stephen Cole: z 1.308 badanych przez nich fizyków pracujących na amerykańskich uniwersytetach, tylko 2% uzyskało (w 1961 r.) co

52

najmniej 60 cytowań, kolejne 12 % uzyskało od 15 do 59 cytowań. Pozostałe 86 proc. miało poniżej 15 cytowań do wszystkich swoich prac łącznie [Cole, Cole: 1973]. A Reskin stwierdziła, że: 15% badanych chemików okazało się autorami połowy publikowanych prac [Reskin: 1977].

Bardzo skośny rozkład cechuje także poczytność czasopism naukowych. Gdy w 1957 r.

Donald Urquart przeanalizował zamówienia na wypożyczenie czasopism z Biblioteki Narodowej w Londynie, okazało się, że choć biblioteka dysponowała ponad 9 tys. tytułów, 1,3 tys. z nich już się nie ukazywało, ponad 4,8 tys. bieżących tytułów w ogóle nie zamówiono w ciągu roku, a ok. 2,3 wypożyczono tylko raz. Z drugiej strony, najpopularniejsze pismo wypożyczane było 384 razy, a 60 tytułów zamawiano częściej niż po 100 razy. Połowę wszystkich zamówień można było zrealizować, dysponując tylko 40 tytułami, a mniej niż 10% posiadanych tytułów wystarczało do zaspokojenia 80%

zapotrzebowania czytelników [Solla Price: 1967]. Price szacował, że przy liczbie 30 tys.

naukowych czasopism, ponad połowę potrzeb czytelniczych zaspokaja zaledwie 170 najpopularniejszych tytułów.

Cały front badawczy nauki nie był jednak nigdy jednolita tkaniną. Dzieli się ona na luźno ze sobą pozszywane ścinki i skrawki. Badając przypisy w czasopismach odsyłające do innych czasopism doszedłem do przekonania, że większość takich skrawków odpowiada pracy co najwyżej kilkuset badaczy działających w dowolnym, określonym czasie.(…) Na podstawie wstępnych i niedokładnych analiz takich danych, skłonny jestem przypuszczać, że bardzo znaczna część spośród wydawanych obecnie 35 tys. czasopism naukowych trzeba potraktować wyłącznie jako daleki szum:

ogłaszane w nich prace nie zajmują ani centralnych, ani strategicznych miejsc w żadnym ze skrawków, w których utkana jest materia nauki [Solla Price: 1967, 123].

Również poszczególne kraje, jak zauważył Price, jako producenci nauki podlegają takiej stratyfikacji, a te, które istotnie „produkują naukę” można policzyć na palcach jednej ręki.

Jak obliczył Price tylko z sześciu państw pochodziła połowa wszystkich badanych przez niego publikacji; a z 11 państw - dwie trzecie tych publikacji. Również laureaci nagrody Nobla skupieni są w niewielu krajach [Zuckerman: 1977].

Uczeni skupiają się chętnie w pewnych dziedzinach, instytucjach, krajach, wokół pewnych czasopism. Nie są oni rozmieszczani równomiernie, niezależnie od tego, czy byłoby to pożądane czy nie. Charakter rozwoju jest taki, że utrzymuje się równowaga pomiędzy paru olbrzymami a masą pigmejów. Liczba olbrzymów wzrasta o tyle wolniej niż cała populacja, że na każdego olbrzyma musi przypadać coraz więcej pigmejów żalących się nad swoim losem i zastanawiających się, dlaczego właściwie ani natura, ani ludzie nie zmierzają do egalitarnej równomierności. [Solla Price: 1967, 61]

Prestiżem różnią się poszczególne instytucje [Martin: 1998; Hermanowicz: 2009]. Nawet poszczególne dyscypliny nauki różnią się między sobą prestiżem. Na przykład, wyjątkowo wysokie miejsce w hierarchii nauk zajmuje fizyka uznawana za naukę najbardziej ścisłą,

53

matematyczną i obiektywną, z plejadą nieśmiertelnych gwiazd, jak Ptolemeusz, Kopernik, Kepler, Newton czy Einstein. A z kolei w ramach fizyki największą rozpoznawalnością cieszą się badacze zajmujący się fizyką cząsteczkową i nuklearną [Cole, Cole: 1973; Hermanowicz:

2003]. Choć hierarchia posczezgólnych dziedzin nauki może wydać się kontrowersyjna, funkcjonuje co najmniej od czasów Comte’a [Fanelli: 2010].

Mimo dużej liczby nagród i wyróżnień w nauce, ich różnorodności i stopniowalności, również ta forma sukcesu jest udziałem wąskiej grupy. Jak stwierdzili Jonathan i Stephen Cole, wśród amerykańskich fizyków, wykładających na uniwersytetach przyznających stopień doktora (co już stanowi dość elitarną grupę), 72% nie otrzymało żadnych nagród.

Nawet wśród 20 najbardziej prestiżowych wydziałów fizyki, tylko jedna trzecia otrzymała jakiekolwiek nagrody. Dla odmiany laureaci nagrody Nobla oraz członkowie akademii nauk zmonopolizowali niemal wszystkie dostępne nagrody. Jak konkludują Jonathan i Stephen Cole, na wszystkich poziomach naukowego uznania, począwszy od nagrody Nobla, a skończywszy na rutynowym cytowaniu wyników badawczych, ta sama wyraźna linia oddziela niewielka elitę od zdecydowanej większości badaczy [Cole, Cole: 1973].

Linia podziału między naukową elitą a pozostałymi naukowcami jest oczywiście dyskusyjna.

Opisując elitę światowej nauki, w postaci laureatów nagrody Nobla, Zuckerman ma poczucie, że w ten sposób bardzo zawęża tę kategorię i zastanawia się, jak szeroka powinna być skala honorowania osiągnięć badawczych. Być może – pisze – system nauki oferuje zbyt wiele uznania zwycięzcom i zbyt niewiele ma go dla pozostałych badaczy [Zuckerman: 1977]. Jak podkreśla, głównym argumentem krytyki wobec nagrody Nobla są nie tyle pomyłki w przypisywaniu zasług, co raczej bardzo ograniczona liczba laureatów, która nie pozwala na adekwatne wyróżnienie osób, które dokonały bardzo istotnego wkładu w naukę. Podobny problem dotyczył członków Akademii Francuskiej, w której liczba miejsc jest na stałe ograniczona do czterdziestu. W połączeniu z silnym konserwatyzmem środowiska ograniczenie to doprowadziło do sytuacji, w której poza Akademią znalazło się wiele osób o nieporównywalnie większych dokonaniach niż jej członkowie. Wśród osób zajmujących

„czterdziesty pierwszy fotel”, a więc tych, którzy (mimo wielkich osiągnięć i silnej pozycji) nie uzyskali statusu członków Akademii znaleźli się m.in. Kartezjusz, Pascal, Moliere, la Rochefoucauld, Bayle, Rousseau, Saint-Simon, Diderot, Stendhal, Flaubert, Zola, Proust [Zuckerman:1977]. Jak zauważa Derek Solla Price, od czasu, gdy zaczęto przyznawać nagrodę Nobla stosunek liczby tych najbardziej prestiżowych wyróżnień do ogólnej liczby naukowców jeszcze zmalał i znacznie wzrósł udział badaczy zajmujących „czterdziesty pierwszy fotel”. Choć liczba przyznanych nagród nieco wzrosła, wzrost ten jest nieporównywalny ze wzrostem liczny badaczy.

W rozważaniach tych nie chodzi wyłącznie o uznanie, choć to ono, zdaniem Mertona, jest najwyższą formą gratyfikacji w nauce. Chodzi również o alokację zasobów i szanse na powodzenie badań. Zasoby te w nauce również dystrybuowane są w sposób bardzo nierównomierny i stosunkowo niewielka grupa badaczy dysponuje przeważającą częścią łącznej puli środków na badania [Larivière et al. : 2010; Zuckerman: 1977; Cole, Cole: 1973].

54 2.2.2 Elita

O ile wyodrębnienie wybitnych naukowców wymaga określenia kryteriów oceny, okazuje się, że koncentracja liczby publikacji, cytowań i funduszy na badania wygląda bardzo podobnie [Cole, Cole: 1973]. Choć korelacje między tymi trzema wskaźnikami różnią się w zależności od dziedziny badań, w przypadku nauk przyrodniczych, ścisłych i technicznych widać dużą zbieżność tych trzech wskaźników [Larivière et al.: 2010]. Fakt, że wyniki badawcze, zatrudnienie w elitarnych instytucjach, dostęp do środków finansowych, wyróżnienia i nagrody są udziałem tej samej (w dużej mierze) grupy osób wskazuje z kolei na dużą stabilność elit naukowych.

Naukowa elita, skupia się ponadto w stosunkowo nielicznych instytucjach. W większości krajów, a na pewno w USA i Wielkiej Brytanii panuje dużą zgodność opinii, co do tego, które uniwersytety cieszą się największym prestiżem i które można uznać za elitarne.

Zwłaszcza w kontekście poszczególnych obszarów nauki, prestiż poszczególnych ośrodków jest dość oczywisty i niekwestionowany. Naukowcy związani z taką instytucją, na przykład na etapie doktoratu, na ogół pozostają w elitarnym kręgu. Mulkay zwraca uwagę, że w Wielkiej Brytanii nieproporcjonalnie wielu członków Royal Society kończyło uniwersytety Cambridge i Oxford, a w przypadku Cambridge nadreprezentacja sięgała 6,5 [Mulkay: 1976].

Również w USA prestiż uniwersytetu, na którym zatrudnieni są badacze koreluje z prestiżem uczelni przez nich ukończonej, i to bez względu na ich produktywność [Allison, Steward:

1974]. - Gdy naukowiec trafia na pewien szczebel w systemie stratyfikacji w nauce, strukturalne procesy sprzyjają utrzymaniu go na tym szczeblu – stwierdzają Jonathan i Stephen Cole [Cole, Cole: 1973] .

Jonathan i Stephen Cole porównują usytuowanie badaczy w elitarnych instytucjach z lokalizacją w centrum miasta: większość atrakcji, miejsc pracy i ważnych punktów znajduje się w centrum i choć są one otwarte dla wszystkich, pewne osoby (ulokowane lub bywające w centrum) wiedzą o nich znacznie więcej niż inne i w rezultacie częściej z nich korzystają. Ta świadomość dostępności i zlokalizowania różnych miejsc decyduje o ich efektywnym zasięgu [Cole, Cole: 1973]. Choć elity naukowe są rozproszone po świecie, ich członkowie kontaktują się ze sobą bardziej niż z lokalnym środowiskiem [Mulkay: 1976, Solla Price:

1967].

(…) hierarchia wzmacniana jest przez różnice pod względem wiedzy i doświadczeń kreowanych przez samą hierarchię. Nie ma żadnego dowodu na to, że przeciętny student – po pewnym treningu i przygotowaniu – nie móglby radzić sobie rownie dobrze co przeciętny szef wydziału, dziekan czy wicekanlerz (…). Wydaje się, ze elitarne stanowiska w hierarchii akademickiej wymagają pewnych specjalnych talentów, ale aura związana z tymi stanowiskami wynika w dużej mierze z dostępu do insiderskiej wiedzy i prestiżu właściwego stanowisku. [Martin: 1998, 36]

Jak z kolei podkreśla Mulkay, elita jest naukowcom potrzebna, pełniąc rolę bufora między światem nauki a społeczeństwem, zwłaszcza gdy chodzi o fundusze na naukę. Zewnętrzne naciski odnośnie sposobu wykorzystania środków na badania zostały niemal całkowicie

55

skanalizowane do naukowych agend finansujących badania (jak research councils), a decyzje o finansowaniu nauki zostały przekazane w ręce wybranych naukowców. Mulkay tym właśnie tłumaczy fakt, że w Wielkiej Brytanii nieproporcjonalnie wysokie środki przeznaczane są na badania w dziedzinach cieszących się największym prestiżem w środowisku naukowym (jak fizyka, astrofizyka), nawet jeśli wiąże się to ze stosunkowo niewielkimi korzyściami społecznymi i ekonomicznymi. Naukowa elita izoluje i chroni, jego zdaniem, resztę środowiska przed bezpośrednimi naciskami zewnętrznymi.

Pojęcie elity naukowej budzi niepokój przede wszystkim ze względu na zasadę uniwersalizmu, zgodnie z którą osiągniecie badawcze powinno być oceniane przez środowisko bez względu na status badacza, a nagrodą za to osiągnięcie powinno być uznanie proporcjonalne do jego wartości [Merton: 1973]. Istnienie elity w nauce łączy się z groźbą, że ocena osiągnięć badawczych jest produktem dyferencjacji społecznej. Pareto widział elitę jako klasę osób, które „w swojej dziedzinie osiągają najwyższe wskaźniki”, czyli ludzi

„wyróżniających się sprawnością w konkurencji z innymi i tej sprawności zawdzięczający uprzywilejowana pozycję” [Szacki: 2012]. Powołując się na Giddensa można stwierdzić, że elita charakteryzuje się czterema cechami: (1) dysponuje nieproporcjonalnie dużymi zasobami i kontrole dostęp do zasobów; (2) jej wiążą silniejsze więzi niż więzi z osobami spoza grupy;

(3) ma zdolność kontrolowania aktywności innych osób (spoza grupy); oraz (4) kontroluje dostęp do własnej, uprzywilejowanej grupy [Mulkay: 1976]. W myśl teorii konfliktu, nierówna dystrybucja korzyści wynika z nierównej dystrybucji władzy. Elity wykorzystują swoją władze, aby zapewnić sobie środki kosztem pozostałych oraz podtrzymują system wartości, który uzasadnia ich pozycję. Narzucają pozostałym ideologie, zgodnie z którą ich pozycja w systemie nauki wynika z osobistych zasług, a nie czynników strukturalnych [Cole, Cole: 1973].

2.2.3 Reprodukcja

W koncepcji Pareto, uprzywilejowana pozycja nie jest elicie dana raz na zawsze i musi być nieustannie potwierdzana owymi „najwyższymi wskaźnikami” [Szacki: 2012]. Jednocześnie jednak elita, to zbiorowość uprzywilejowana pod względem dostępu do cenionych wartości i dążąca do sprawowania kontroli nad tymi wartościami, a kieruje nią rezyduum utrwalania grupy. Członkowie elit zajmują z reguły pozycje formalnej władzy, kierują dużymi grupami, instytucjami i decydują o wykorzystywaniu infrastruktury i aparatury badawczej. Dominują także w gremiach przyznających środki o finansowanie i pełnią rolę recenzentów. To oni decydują, które osiągnięcia badawcze zasługują na najwyższe uznanie i którzy badacze mogą dołączyć do tego grona. Dysponując przy tym cennymi kontaktami i orientacją w środowisku, mają większe możliwości wprowadzenia do elitarnych kręgów swoich podopiecznych [Mulkay: 1976].

Bourdieu mówi o reprodukcji elit w kontekście przemocy symbolicznej. W jego ujęciu kluczowe dla relacji społecznych jest pojęcie kapitału symbolicznego rozumianego jako

„zbiór rzeczywistych i potencjalnych zasobów, jakie związane są z posiadaniem trwałej sieci

56

mniej lub bardziej zinstytucjonalizowanych związków wspartych na wzajemnej znajomości i uznaniu – lub inaczej mówiąc, z członkostwem w grupie – która dostarcza każdemu ze swych członków wsparcia w postaci kapitału posiadanego przez kolektyw, wiarygodności, która daje im dostęp do kredytu w najszerszym sensie tego słowa” [Bourdieu: 1986, 249]. Kapitał symboliczny i związana z nim władza legitymizuje zaś hierarchię społeczną. W środowisku akademickim, jak w każdym innym, grupa dominująca dąży do reprodukcji, poprzez mechanizmy kooptacji nastawione na wybór osób, wyznających wartości grupy oraz wiarę w wartość samej grupy. W ten sposób grupa jest uzupełniana przez osoby powielające jej zachowania. Reprodukcja elit opiera się na reprodukcji porządku społecznego, a techniki kooptacji zawsze mają na celu wybór osoby, która „pasuje” do grupy i która podziela jej habitus. Stąd ocena ma z reguły charakter „impresjonistyczny”, a nie polega na precyzyjnej punktacji. Selekcja ma zagwarantować spójność, a wręcz homogeniczność grupy, a w konsekwencji jej trwałość. Skrajnym wyrazem tego dążenia jest nepotyzm, przy czym Bourdieu podkreśla, że w procesach reprodukcji podobną do więzi biologiczną rolę pełni dziedzictwo społeczne:

Prawdziwa opłata za wstęp, to coś co nazywa się „team spirit” (lub jego różne warianty: duch „prawny”, „filozoficzny” czy „techniczny” . (…) prawdziwa opłata za wstęp wydaje się niedefiniowalna, bo nie da się jej sprowadzić do technicznych definicji kompetencji oficjalnie wymaganych jako warunek członkostwa w grupie [Bourdieu: 1984, 56]

Co istotne, kryteria merytoryczne i pojęcie kompetencji stanowią w tej sytuacji zaledwie pozór obiektywizmu, gdyż są w istocie zamaskowanym narzędziem dominacji. Jak zauważa Zarycki:

(….) w ujęciu Bourdieu władza w formie symbolicznej jest zawsze władzą zamaskowaną. W szczególności zamaskowany pozostaje zwykle fakt, że władza symboliczna ma charakter arbitralny. W definicji kapitału symbolicznego autor ten podkreśla, iż jego siła wynika stąd, że „jest postrzegany za pomocą percepcji, która przyznaje mu specyficzną logikę, lub, jeśli ktoś woli, nie rozpoznaje arbitralności jego posiadania i akumulacji” (ibidem, s. 104). Przemoc symboliczna zatem to narzucanie znaczeń jako uprawnionych przy równoczesnym ukrywaniu układu sił leżących u jej podstaw. Co ciekawe, w ujęciu Bourdieu władza symboliczna ma właściwości

(….) w ujęciu Bourdieu władza w formie symbolicznej jest zawsze władzą zamaskowaną. W szczególności zamaskowany pozostaje zwykle fakt, że władza symboliczna ma charakter arbitralny. W definicji kapitału symbolicznego autor ten podkreśla, iż jego siła wynika stąd, że „jest postrzegany za pomocą percepcji, która przyznaje mu specyficzną logikę, lub, jeśli ktoś woli, nie rozpoznaje arbitralności jego posiadania i akumulacji” (ibidem, s. 104). Przemoc symboliczna zatem to narzucanie znaczeń jako uprawnionych przy równoczesnym ukrywaniu układu sił leżących u jej podstaw. Co ciekawe, w ujęciu Bourdieu władza symboliczna ma właściwości