• Nie Znaleziono Wyników

pracy u ttłtódnftsklcli Kołach „Eleatetfl*

Pieniactwo wśród ludu

pracy u ttłtódnftsklcli Kołach „Eleatetfl*

Ruch abstynencki coraz bardziej rośnie i rozszerza się. l>o abstynentów należą już nietylko ludzie wykształceni, nietylko wy­

brane jednostki, ale i lud tak roboczy, jak i włościański, garnie się do „Eleuterji“, pomnaża liczbę abstynentów i pomaga przewo­

dnikom rucha do niesienia tego światła w najciemniejsze nawet zakątki. Co dzień prawie przystępują z ludu nowi członkowie z sil- nem postanowieniem wstrzymania się od wszelkich trunków przez całe życie, „na wieki“ i to nietylko starsi, ale przeważnie młodzież1 a nawet dzieci, które swym przykładem pociągają ojców i matki.

1 4 4

A są to właściwie dopiero pierwsze próby zjednywania członków wśród indu, a jako takie nazwać możemy je pomyślnemi; trudy więc inicjatorów nie były daremne, bo owoce już są.

Praca wśród abstynentów w mieście, jako już dłuższy czas trwająca, trudności wiele nie przysparza, program pracy tych kilka lat działalności wypracowało, trwożyć się więc o ten ruch nie trzeba.

Co innego na wsi, gdzie ten ruch, choć przez wielu pożądany, choć w myślach wielu już żył, przez dzielnych ludzi do pełnego życia powołany, jako ruch. nowy bacznej potrzebuje opieki, ciągłej pomocy ze strony przodowników, ze sprawą abstynencji dokładnie obznajo- mionych.

Abstynencja, zupełna wstrzemięźliwość, dopiero z chwilą prze­

niesienia się na wieś staje się rzeczą naprawdę żywą, własnością nie wybranych jednostek, ale ogółu, staje się ideą nie grupy, ale narodu. Zamknięta w jednej warstwie narodu utrzymywałaby się tylko, paliłaby się światłem bladem, zaszczepiona jednak wszystkim warstwom, oparta o lud-naród, ma powodzenie prawdziwego życia, gorącego ognia, który nie zagaśnie, aż spali płomieniem odrodzenia wszystkie nałogi i przywary, wszystko zło, co lud gnębi, co nie pozwala narodowi stanąć silnie i potężnie i po wydartą mu własność sięgnąć. Abstynencja, na ludzie oparta — zwycięży.

Ta świadomość znaczenia ruchu abstynenckiego na wsi, wśród ludu, musi stać nam przed oczyma ciągle, i stosownie do tego zna­

czenia, do wartości, jaką przedstawia udział ludu, ułożyć należy program działania na wsi.

M e kusząc się o ułożenie takiego programu, chcę zwrócić uwagę na to, że wstrzemięźliwość od trunków nie jest sprawą, nie mającą nic wspólnego z innymi objawami życia, ale że łączy się ona nierozdzielnie ze wszystkimi objawami życia społecznego i na każdym kroku daje dowody swego znaczenia i swej żywotności.

Przy układaniu więc programu trzeba pamiętać o tem wszystkiem, niczego pominąć nie wolno.

Z pośród objawów życia włościanina przedewszystkiem rozwa­

żyć należy życie jego samego, jako całości dla siebie, stosunek jego do rodziny i udział w życiu publicznem, w pracy obywatelskiej.

O stosunku alkoholu do tych objawów mówiono już nieraz, nie widzę więc potrzeby omawiać tutaj szczegółowo i udowadniać,

¿e alkohol niszczy zdrowie jednostki że jest powodem przeważnej liczby chorób czy to serca, czy wątroby, czy żołądka lub nerek, że .emu należy przypisać w ogromnej mierze tak ogromną liczbę obłą­

kanych, więźniów i najrozmaitszych wyrzutków społeczeństwa, dalej że on sprawia i powoduje taką straszną ciemnotę w kraju, taką bojętność na sprawy publiczne, bo jednostka, używająca alkoholu, ażywanie jego uważa za najwyższy szczyt szczęścia, poza nim nic ' nie obchodzi, kieliszek lub kufel jest dla niej początkiem i

koń-— 145

cem wszelkiego działania, karczma i szynk jedynem właściwem miejscem przebywania.

To umiłowanie wielkie kieliszka sprawia też, że pożycie ro­

dzinne zgodne i uczciwe staje się wprost niemożliwem. Mąż, który pije, żonę uważa za jakieś bydlę robocze, które ma za niego pra­

cować na chleb, bo on sam musi mieć przecież czas na pójście do karczmy, po powrocie zaś z niej musi się znowu wyspać, by potem znowu iść do karczmy. A gdy się na to jedna lub druga kobieta uczciwa zgodzić nie chce i zabrania mu picia, on ją często bije i znieważa. O wpływie, jaki takie pożycie wywiera na dzieci, chyba mówić nie trzeba i nic dziwnego, że dzieci widząc ojców i starszych pijących ciągle, uwążają to za coś pięknego, za coś, czemu każdy dorosły i rozumny człowiek powinien hołdować. A trzeba i o tem pamiętać, że dzieci nie tylko pijaków nałogowych, ale i umiarko­

wanie pijących dziedziczą te wszystkie skłonności do picia po ro­

dzicach, że dalej dzieci pijących są słabsze, nietylko fizycznie, ale i moralnie. Człowiek nie mający dość silnej woli, by sobie powie-, dzieć, że nie będzie używał alkoholu“, ponieważ on jest szkodliwy, jest człowiekiem ogromnie słabym. Gdy więc ojciec nie ma tej silnej woli, trudno żądać, aby on mógł jej nauczyć swoje dzieci, ażeby je wychował na ludzi silnych, odznaczających się wolą stałą i niezachwianą. Ztąd dzieci alkoholików są tak słabe, tak mało moralne, takie chwiejne, nie mające swego własnego zdania, jednem słowem nie mają charakteru.

A tej woli niezłomnej, a tego charakteru silnego, granitowego potrzeba koniecznie w życiu, jeśli to życie ma być rzeczywiście piękne i coś warte, a nie ma być nędzą lub brudem. W życiu pra­

cujemy nietylko dla siebie, ale jednocześnie budujemy dla przyszłych pokoleń. A z uczciwości naszej i z żądzy do szczęśliwego życia, któreby posiadało jak najmniej bólów i przykrości, jak najmniej krzywdy ludzkiej, wynika, że my musimy usuwać wszystko zło, co stoi na przeszkodzie, raz dlatego, aby nam samym było lepiej, po- wtóre, aby nasi następcy byli szczęśliwi. Czyż my, dając życie dzieciom, możemy pozwolić na to, ażeby one były równie, a nawet bardziej od nas nieszczęśliwe, bo pozostawiamy im w spadku słabą wolę, skłonność do alkoholu, choroby najrozmaitsze, nie dawszy im często ani grosza gotowizny, bośmy ją w karczmie zostawili, mi zagonu gruntu, który na licytacji sprzedano. Tak więc nic im nie dając, każemy im słabym ciężko walczyć o chleb powszedni.

Człowiek, który jest zwolennikiem mordów; grabieży i innych rzubrastw, będzie się starał w życiu o to, aby sobie te w s z y c i e rzeczy ułatwić. Jeślibyśmy go dopuścili do rady gminnej, do par mentu lub sejmu, toby tam z pewnością głosował za prawami;

dozwalającemi kradzież, mord i grabież. Naturalnie my takiego człowieka musimy potępić, a jeśliby chciał w czyn wprowadzić swoje zapatrywania, tobyśmy go zamknęli w 'eniu, lub oddali

1 4 6

ao domu warjatów. Podobnie ma się sprawa ze zwolennikami umiarkowanego, czy też nieumiai kowanego picia. Radny gminny, czy też poseł do sejmu lub parlamentu, gdy jest zwolennikiem picia, jeśli nie będzie sam stawiał wniosków, mających ułatwić picie, to w każdym razie nie będzie takim wnioskom się sprzeciwiał. A co może zrobić złego karczma, wogóle dozwolona sprzedaż wszelkich trunków alkoholicznych, o tem wiemy aż nadto dobrze. Nie obo­

jętną więc jest rzeczą, kto będzie piastował godność poselską, czy też jakikolwiek inny urząd, zwłaszcza tyczący się wychowania dzieci, młodzieży i t. p.

Abstynent na każdym kroku musi stanowisko swoje zazna­

czyć, na każdej czynności znamię swoje wybić — znamię, które ma zawsze dobro nie tylko jednostki, ale i ogółu na celu.

Kto zna wieś, w której są włościanie abstynenci, ten przyznać musi, że różnią się oni od reszty włościan bardzo. Prawda, zrazu są wyśmiewani, wyszydzani przez innych, ale powoli zdobywają sobie szacunek i poważanie, bo to niezbyt łatwą jest rzeczą powie­

dzieć sobie i uroczyście przyrzec, że przez całe życie nie weźmie się do ust ani kropli alkoholu, wódki, piwa, wina lub rumu. Nie tak łatwo zwyciężyć w sobie te wszystkie złudy i przeświadczenia, że n. p. wódka rozwesela, że pomaga na zimno i ciepło i udowodnić sobie całą pozorność doznawanej przyjemności. Na to potrzeba sil­

nego charakteru, silnej woli i dobrej chęci, na to trzeba niejedną rzecz dobrze, a żmudnie przemyśleć, przeczytać, rozważyć. To też nie dziwota, że taki człowiek więcej wie od innych i więcej rozu­

mie, że taki człowiek, bardziej uświadomiony, szerzej, jaśniej i głę­

biej na świat spogląda i nad każdym krokiem swoim się zastanawia, a nie czyni nic na chybił trafił, ot, ażeby się zrobiło; on zna dobrze obowiązki względem rodziny i społeczeństwa. Ztąd płynie ten sza­

cunek innych dla nich i to poszanowanie, mimowolne uważanie ich za lepszych, bo gdy poznali, że coś jest złe i szkodliwe, to silnie, odważnie z tem zerwali i powiedzieli, że kalać się złem nie będą dalej. A przykład ich działa. Choć czasem nie agitują zupełnie za wstrzemięźliwością, to sam fakt, że są abstynentami, zniewala innych do myślenia, dlaczego oni zostali abstynentami, mimowoli wywołuje rozmowę, dyskusyę na ten temat, otwiera oczy i choć ludzie inni dalej piją, to już nie z takim smakiem, widok abstynenta psuje im ochotę, porusza sumienie, porusza myśl: a nuż to prawda, co on mówi, a może rzeczywiście ja źle robię, że piję...

A bstynencya budzi ogromnie silne poczucie własnej godności, godności człowieka, w artości życia ludzkiego, o czem my ta k rzadko pamiętamy. (Ale wolę nie wspominać o tem lizuństwie, co duszą chłopską poniża i zniepraw ia). A bstynencja je st to nietylko w strze­

mięźliwość od wódki, ale ciągłe wznoszenie się pod każdym wzglę­

dem n a coraz wyższy stopień w ykształcenia ciągłe podnoszenie się, uszlachetnianie i doskonalenie. To ciągłe rozszerzanie się myśli,

1 4 7

obejmowanie coraz rozleglej szych kręgów świata, to odczuwanie, że świat i ja, to nie są dwie różne rzeczy, że od mego działania, mego postanowienia, od moich czynów bardzo wiele zależy, to zrozumienie własnych nieugiętych sił, co żadnych przeciwieństw, żadnych tru­

dów, walk i starć się nie boją i do tej walki, jeśli o szlachetne rzeczy i dobre chodzi, zawsze są zdolne. Dlatego też ten ruch abstynencki tak ważny dla pracy narodowej. On wzbogaca naród w nowe, zdrowe, a nieugięte siły, nieobojętne na sprawy publiczne, postępujące zawsze drogami prawemi, uczciwemi.

O tem, by na takich ludzi kształcić abstynentów, by z nich stwarzać podwalmy dla przyszłej Polski odrodzonej — pamiętać trzeba przy układaniu programu pracy w włościańskich Kołach

„Eleuterji“ i to jest jedna z najważniejszych rzeczy.

Tadeusz Czapczyński, redaktor „Przyszłości ludu“.

M A J

( O b r a z e k s i e l s k i ) . Na ziemi maj...

Kołyszą się zielone i świeże kłosy zboża, pstrzy się po łą­

kach kwiecie, którego woń cudna, taka jakaś prawdziwie wiejska.

Rodzi się życie nowe, pełne nadziei, szczęścia, a myśl uw iel­

bia Stwórcę, jako jego sprężynę i twórcę.

Ptaszyny boskie płyną ku nam, wzbija się skowronek w górę, hen w obłoki... ku Bogu, ażeby śpiewać, hymn radości, hymn uwielbienia.

Po lesie leci śpiew słowików, nucących prześliczne melodje.

Suche ramiona obumarłych ■ drzew okrywają się liściem...

Boskie dzieła. Boska myśl.

Hosanna!!... Hosanna!!... Hosanna!!...

* * *

Rozmodlona rzesza ludu patrzy na Jej oblicza z uw ielbie­

niem i radością.

To maj! To chwała Marji.

Jej to miesiąc, miesiąc kwiecia i życia.

Płynie do Jej stóp pieśń, rzewna, a tak dziwnie prosta. Pły­

nie pieśń błagalna, pieśń prośby gorącej i szczerej:

— „Królowo Niebios, módl się za nami..."

Łagodne oblicze przeczystej z wyżyn niebios spogląda na ten padół płaczu.

14 8

— »To mój lud, to gołębie polskie, chłopskie dusze. Jam ich królowa, ich władczyni duchowa, ich prośby spełnią się!"

Raduje się Jej serce tkliwe, gdy widzi swoje dzieci, kornie się do Niej modlące.

Błogo się do ludu uśmiecha, jak w grocie przed biedną, wątłą pasterką, gdy jej mówiła: »Jam jest Niepokalane Poczęcie."

..Drżą serca z radości i tkliwości, dusze wznoszą się w górę, kadzidła dymią się na Jej cześć, na Jej chwałę. Kwieciem ubrany Jej ołtarz. Rozlewają dokoła zapach pęki bzu i jaśminu. Goreją

świece.

Bije w niebo hymn!

Hosanna!! Hosanna!! Hosanna!!

* * *

Spływa spracowane słonko do oceanu, a miesiączek blady toczy się hen w górę aż do zenitu.

W ieczór majowy. Cudny! Upajający!

Lekkie opary kładą się na łąkach i trawach woniejących, tworzą kobierzec delikatny, prawie przeźroczysty.

Rosa gęsta pokrywa trawę i lśni się do światła księżyca.

Cisza wieczorna.

Zaczynają grechotać żaby po stawach i bagnach. Sitowie i trzcina chwieją się, wydając cichy chrzęst i szum.

Urok... Most widnieje na jeziorku koło figury, której obraz ustrojony w kwiaty...

Hen za jeziorkiem biegnie pastwisko miękkie aż pod czar­

ny bór.

Cicho! Cyt! Jakiś dźwięczny głos!

Tam na pagóreczku, pod krzakiem olszyny, siedzi chłopak i gra na fujarce. Jakaś smętna nuta. Cicha skarga, żałośliwa, brzmi po nocy:

— Dałem jej serce moje, dałem jej moją miłość, a ona mną pogardziła. Roześmiała się ze mnie, dlatego, żem biedny. — Jasiek bogaty, do niego szczerzy zęby.