• Nie Znaleziono Wyników

ZE WSPOMNIEŃ NOWOROCZNYCH

Był w dom u moim rodzicielskim zw yczaj, że pół mia­

steczka zb ieg ało się do nas z życzeniam i noworocznemL K toby tam badał ich szczerość! Dość, że były, że w inszu­

jący snuli się w czesnym .rankiem całem i grom adam i, a każdy pozostaw ia ł po sobie cały szereg oklepanych słów na pow inszow an ie i trochę pszenicy i ow sa, lub kuk u ryd zy na podłodze.- Ż yczenia now oroczne to przecież wcale p ok aźn y zarobek: zabrało się tam trochę w torbinę tego zb oża p o ­ śledn iego, a przyniosło się za to niejedną garść grosza, któ­

r ego »państwo* nie żałow ali.

Pom nę, jak to u nas w sy lw estro w y w ieczór p osyła ło się zaw sze »na żydy« do sklepów m ieniąc parę złotych na drobne — bo trudno przecież k a żd ego szóstakam i obdaro­

w yw ać — jak to ze sporej m isy czerpało się m iedziaki, by je potem po odbytem w inszow aniu w tykać »na podzięko­

wanie« w ręce m ałych chłopaków, czy n aw et dorosłych n ę ­ dzarzy, którzy stosow n ie do sw eg o w ieku tem w ięk sze otrzy­

m yw ali brzęczące »podziękow anie«.

A le b ył w naszym dom u prócz tego także inny, sp e­

cjalny już zw yczaj, którego pam ięć nie w y g aśn ie mi n ig d y r a którego w spom nienie p rzyn osi z sobą tyle reflek sji z da­

w nych już, dziecięcych jeszcze, m ych lat.

B yw ało, że na N ow y R ok ja, oczko w głow ie rodziców , jedynak, dostaw ałem now e ubranko — i m ałom iasteczkow y kraw iec sz y ł dwa takie garniturki, z tej samej m aterji, je- dnakow iuteńkie co do joty. Ten drugi p rzezn aczony był dla chłopca, który p ierw szy przed w szystkim i, skoro tylko służba u nas w dom u pow staw ała, przychodził z życzeniam i now orocznem i.

D atow ało to się od chwili, gdym bezpłciow ą sukiene- ozkę dziecka zam ienił na bardziej m ęskie spodeńk i »na­

stępcy tronu* — odtąd rokrocznie b yw ały w ten ranek w iel­

kie u nas w całym dom u uciechy z pow odu obdarow ania biedaka.

60

W p ierw szych dwu, czy trzech latach przypadało ono w udziale dwom, czy trzem różnym chłopakom , którzy przy­

padkow o pośp ieszy li się z życzeniam i. Aż kiedy się roze­

szło po m iasteczku, że takie to u nas m ożna b yło dostać darunki, na p rześcigi staw ały chłopaki i stu kały d o naszych drzwi, a mimo to zaw sze przez parę z rzędu lat »brał« ich rów ieśnik mój, sąsiad, sy n wdowy-praczki, Pietruś.

B y ł to mój kolega szkolny, (bom już uczył się wiel­

k iego i m ałego abecadła) i tow arzysz to b ył zabaw , które zw ykle, na płocie siedząc, obm yśli w aliśmy, a potem wpro­

wadzali w życie z przeróżnem pow odzeniem . Tak to sie ­ dm ioletni sm arkacze razem zakopyw aliśm y w ziem ię zaku­

pione za zaoszczęd zon e czw oraki paczki tytoniu, razem też po odkryciu kryjów ki braliśm y za to w skórę i sporo się razem takich przeżyło p rzy g ó d przyjem nych i bolesnych.

On też i teraz wkradł się w łask ę n aszych służących i te w N ow y Rok w puszczały go tyłem przez kuchnię, tak, że skorośm y się tylko zbudzili, Pietruś już czekał pod drzwiami naszej sypialni, z pszenicą, ow sem i kukurydzą w garści, a z życzeniam i na ustach. I brał zaw sze ubranko takie, jak Ja, w podarunku, całą szóstkę srebrną i garnuszek ciepłej k a w y ze św iąteczną bułką w dodatku.

Aż raz jakoś — kończyłem podów czas m ałom iastecz­

kow ą akadem ję — przebudziliśm y się już na N ow y Rok, a Piotrusia jeszcze nie było. Protektorki jego, służące, za­

chodziły w głow ę, co też to m oże być tego przyczyną — n aw et jedna z nich w ym knęła się cichcem z dom u i poszła po n iego — nam sam ym b yło też jakoś niew yraźnie, że tego roku P ietruś nie weźm ie ubrańka, ani srebrnej szóstki, ani kaw usi ciepłej z bułeczką bieluchną. — A było to w łaśnie w czasie, kiedy na biedną praczkę p rzyszła cięższa bieda '' podarunek now oroczny n ig d y lepiej b yłb y się jej nie zdał, ,a k teraz.

A jeg o tym czasem nie było. P oczęliśm y się niecierpli­

wić. Ja, zw yczajn ie malec, podszeptyw ałem rodzicom, by za­

trzym ać dla Piotrusia, m ego przyjaciela, ubranie, a innych obdarzyć tylko m iedziakam i. Ale ojciec, surow ych zasad człow iek, nie p ozw olił n a - to, b y zw yczaj, który on w dom u swoim od szeregu lat dla tych »szczęśliwców« zaprow a­

dził, m iał teraz przejść w jakąś protekcję, dla uprzyw ilejo­

w anego. R ozkazał więc zajrzeć, czy niem a tam jakiego innego malca na dw orze, w yczekującego, zanim drzwi się otw orzą frontowe.

B yłem zrozp aczony — mój najlepszy tow arzysz, P ie­

truś, zaspał zapew ne i teraz om inie g o to now oroczne obda­

rowanie. Z aślepion y tą sąsied zk ą przyjaźnią, oburzałem

si»

n a te g o d r u g ie g o , n ie z n a n e g o je sz c z e m i ch łopca, k tó ry w y ­ d rze m em u u lu b ień co w i te p o d ark i. W d u ch u m o d liłem się ty lk o o to, b y słu g a p o d d rzw iam i n ie za sta ła n ik o g o , b y za ś ty m czasem n a d s z e d ł mój k o ch a n y P ie tr u ś z ży czen ia m i.

A le tych m o d łó w n ie w y słu ch a n o w zu p ełn o ści, bo w p ra w d zie w sz e d ł p rze z k u c h en n e d rzw i P ietru ś, w ied zio n y p rzez p rotek to rk ę je g o , słu ż ą cą — ale r ó w n o c z e śn ie p rzez d ru g ie d rzw i d ru g a słu ż ą ca w p u ściła in n e g o ch ło p a k a, k tóry p r z y g o to w a n y ju ż n a to, s y p a ł o w ie s n a p o d ło g ę i r e c y to ­ w ał sw o je w in sz o w a n ie . P ietru ś, n a p o ły je s z c z e z a sp a n y , b ez ziarn a zb oża, sta ł o p o d a l b ezr a d n y i z b ie r a ł za p ew n e m yśli, b y ta k że b ez ż y c z e ń n ie od ejść. N a je g o zb ied zo n ej tw a rzy m a lo w a ło się p r z y g n ę b ie n ie i żal, że ju ż te g o u b ra ń k a n ie d o stan ie, n i całej szó stk i sreb rn ej, n i g a r n u sz k a k a w y ze św ią te czn ą b u łk ą, k tóre sp ija ł u n a s od la t p a ru w ten p a m iętn y ra n ek n o w o ro czn y .

A tak i sam b ezr a d n y u sia d łem i ja w sw o jem łóżeczk u , sk ie ro w u ją c sw ój b ła g a ln y w zrok n a ojca, k tó ry p o g o d n ie p a trza ł n a tę k ło p o tliw ą scen ę. P r z y z n a m się szczerze, że g d y b y m m ógł, p o d sz e p n ą łb y m ojcu, ż e b y P io tru sio w i p r z y ­ zn ał p ie r w sz e ń stw o n a m ocy p ra w a zw y cza jo w eg o ... n ic mi in n e g o n ie p rzy c h o d ziło n a m yśl, m nie, w y c h o w a n em u w do*

b rob y cie, w p ie szcz o ta ch , w sa m o lu b stw ie d ziecięcem . W tem o d e z w a ł się ojciec, p o czc iw ie i p o o jc o w sk u za­

p ra w d ę:

— D z ię k u ję wam , ch łopak i, za ży czen ia . Daj B o ż e d o ­ ży ć d o sie g o rok u n am w szy stk im , a w am daj B o ż e n ie bie- d o w a ć w tym roku.

D w a p r z e c ią g łe , w estch n ien ia w y d a r ły się z ch ło p ię­

cych p iersi, a o jciec p ra w ił d alej:

— A to u b rań k o, co to u n a s z a w sz e ró w ie śn ik W ła- d y sio w y d ostaje, to w eź ty sob ie, ch łop czyk u , coś p ie r w sz y sta ł p od d rzw iam i i czekał...

B o z w ia ły się m oje n a d z ie je — P ie tr u ś o d e jd z ie z ni*

czem , p o m y śla łem sob ie, ch y b a g o k a w ą o jciec k a ż e p o czę­

stow ać. S p o jrza łem n a n ieg o . Z w iesił g ło w ę i s ta ł m ilcząco, ja k b y n ie w ied ząc, od ejść, czy zostać, coś g o p rzy k u w a ło do te g o ubrańka, co n o w iu tk ie le ż a ło ob ok n a k rześle.

— A cóż to z tobą, P ietr a siu , żeś d ziś się o p ó źn ił? —>

z a g a d n ą ł g o mój ojciec.

— N ie b y ło m nie k o m u o b u d z ić — w y ję k n ą ł nieśm iało

— bo m am a za ch o rza li w nocy...

N im zd o ła łem o b jąć g o w sp ó łczu ją cem m em s p o jr z e ­ niem , ju ż o jciec g o p r z y w o ła ł do sieb ie, p o g ła d z ił p o w ło­

sach i tak d oń p rzem ó w ił:

— N ie sm u ć się P ietr u siu ! M atusi p o d o b rzeje, a cieb ie

także N ow y R ok nie zostaw i bez darunku. N asz WładyS, dobry chłopaczek, on ci da to sw oje ubrank o, co miał dziś dostać — jem u tam te jeszcze w ystarczą. N ie prawda-ż, W ładysiu?!

Za całą odpow iedź przypadłem do ojcow skich stóp 1 w rozrzew n ieniu nie w iedziałem , czy tulić się do nich z czcią, czy otoczyć ram ieniem rozrad ow anego Piotrusia.

Ojciec w ziął m ię do sw eg o łóżka, bym nie zmarzł, obok usa- dził P ietru sia i u jąw szy nas obu za ręce, m ówił:

— P rzyjd zie wam nieraz, chłopcy moi, w życiu tak dać coś ze siebie, jed en dla drugiego, jeden dla w szystkich.

Wiecie bo, dola nie w szystk ich jednaka, jed n ego stw orzyła biedaka, drugiem u nie poskąp iła niczego. A trzeba być do­

brym i litościw ym , aby i tobie m iłosierdzia kto nie odm ó­

wił, g d y b y ś g o k ied y — broń B oże — potrzebow ał. C ieszę się bardzo, W ładysiu, żeś takiego sobie obrał przyjaciela 2 ubogiej chatki, bo przez to w cześnie się nauczysz szan o­

wać tę strzechę chłopską i ciężką dolę, co w niej m ieszka.

Może ci B ó g dozw oli dopełnić pow inności, którym ja całe życie słu żę i oddać tym chatom to, co im p rzeszłe wieki zabrały. Ty nie wiesz, m alcze, że twój dziad mandatar- juszem b ył za czasów p a ń szczyźn ian ych i niejedną skórę chłopską miał na sw ojem sum ieniu — dziś inne czasy, inni ludzie. Ja, co i gdzie m ogę, oddaję ojcow skie długi wobec nich i płacę m iłością braterską tym, których ojcow ie mo­

jego ojca nienawidzili!... Oddaj ty im resztę, W ładysiu, ile ci sił tylko starczy i dobrej woli i w iary w ten lud. Gdy podrośniesz, idź z nim w szędzie i dla niego, a oczyścisz dziadow ską duszę z daw nych zmaz i mojej się przysłużysz, a sw oją obm yjesz w m iłości wzajemnej i w dzięczności niew ygasłej...

Więcej słów ojciec nie trwonił, ale te, com je u słyszał, odrazu w ypleniły mi z duszy w szystko, com miał tam je- azcze z sam olubstw a nieśw iadom ego i dum y dziecięcej.

D ziś po tylu łatach trudów i nauki życiow ej, po przej­

ściow ych zw ątpieniach i ponow nych dźw iganiach się na duchu, wspom inam ten pam iętny w mem życiu ranek no­

woroczny i wciąż się obliczam w jeg o rocznicę, czym już choć trochę tego dopełnił, by dziadow ską duszę oczyścić z daw nych zmaz, ojcow skiej się przysłużyć, a sw oją obmyć w miłości wzajemnej i wdzięczności niewygasłej...

Władysław Wąsowicz.

68

69