• Nie Znaleziono Wyników

sporzyć sobie dochodu?

W szyscy dziś narzekają na ciężkie czasy, narzekają w mie­

ście, narzekają na wsi, lecz, jeśli dla mieszkańców miast_ jest tru­

dno podołać różnym wydatkom, to tem ciężej przychodzi to wie­

śniakowi na małym kawałku pola, na którem mu z każdym dniem -oraz bardziej daje się odczuwać brak chłeba, brak zarobku.

Ludzie na wsi się przymnażają, a ziemi nie przybywa, jednak nie w tem jest największa bieda, że gospodarstwa drobnieją, bo i w innych krajach na takich samych kawałkach ziemi żyją ludzie dostatnio, ale w tem b ie d a , że u nas włościanie małorolni nie umieją znaleźć sobie więcej dochodu, tylko na ziemię się opuszczają. Tym­

czasem rola, często niedostatecznie i licho uprawiana, nie może wydać tyle plonów, aby wystarczyły one na całoroczne utrzymanie rodziny wieśniaczei.

12 5

Konieczność zatem zmusza wieśniaka, że ucieka za granicę, lub nawet za morze, aby ztamtąd zarobionemi pieniądzmi dopomagać rodzinie.

Czyby nie znalazły się jakie sposoby, iżby wieśniak mógł mieć ratunek i pomoc w potrzebie i mógł życie pędzić w dostate­

czniej szycia warunkach, nie będąc zmuszonym wynosić się, chyba tylko w nagłych wypadkach, z domu w obce kraje?!

Samo gospodarstwo i chów jakiego bydlęcia nie zaspokoi w zupełności wymagań jego życia, trzeba więc wykorzystać inne sposoby gospodarstwa wiejskiego, które są albo mało używane, albo wprost całkiem zaniedbane.

Do tych należy nasamprzód sadownictwo, które jest tak pię­

knem i tak przyjemnem zajęciem, a tak u nas, z wyjątkiem kilku okolic, ogólnie w zaniedbaniu się znajduje.

W dawniejszych czasach stało sadownictwo w Polsce na dość wysokim stopniu i ludność polska miała z sadów rozliczne korzyści.

Skutkiem jednak wojen dłuższych, a co zatem idzie, skutkiem za­

niedbania, upadło z czasem sadownictwo w Polsce, do czego także niemało przyczyniło się wprowadzenie w użycie przeklętej wódki.

W niektórych krajach, n. p. w Danji, Francji, muszą młodzi w dzień swego ślubu posadzić przynajmniej dwa drzewka, w kra­

jach najbliższych naszej granicy, począwszy już od Śląska na za­

chód, gospodarze wiejscy sadzą i pielęgnują drzewa. W szystkie go­

ścińce, drogi i miedze są wysadzone drzewami owccowemi, przy każdem domu znajduje się sad, a co to za piękny i nader miły widok, gdy to wszystkie drzewa na wiosnę zakwitną-, a w jesieni okryte są rumianymi owocami.

Jak się zaś opłaca hodowla drzew owocowych, to wam nad mieniam, że n. p. Tyrol, kraj górzysty, ma za owoce rocznego do­

chodu kilkaset tysięcy koron. Gdym przejeżdżał do Szwajcarji do Raperswilu, tom podziwiał, jak tam rolnicy pielęgnują sady w tak wielkich górach, które się nazywają Alpami.

A więc gospodarze, bierzmy się do sadownictwa, nie żałujmy trudu, na wiosnę i w jesieni starać się o dobry gatunek drzew owocowych, a one sowicie za ten czas mitręgi się opłacą. Będziesz miał ty i dzieci twoje w lecie smaczny i zdrowy owoc, a w zimie powidła i susz, może być przytem za sprzedane owoce znaczny pie­

niądz na spłacenie podatków i na opędzenie innych wydatków do­

mowych.

Pamiętaj o tem ojcze, że twoje dzieci błogosławić cię będą za tak wzorowe gospodarstwo. A z pracy twojej nietylka ty i rodzina twoja, ale i ziemia ojczysta korzystać będzie. Przekonano się bowiem, że gdzie dużo drzew rośnie, tam bywają zimy łagodniejsze — lato mniej skwarne, a gleba utrzymuje mniej więcej jednakową wilgoć, co w gospodarstwie rolnem jest rzeczą ważną. W czasie zaś pożaru drzewa zabezpieczają przed roznoszeniem i rozszerzaniem się ognia

_ 126

Z sadownictwem można połączyć pasiecznictwo, to jest hodo­

wlę pszczół. Jeżeli tylko okolica jest odpowiednia i zachodzą sprzy­

jające warunki, to zaprowadzenie pasieki może się bardzo opłacić materjalnie i pod względem moralnym.

Za miód i wosk można w niektóre lata bardzo piękny grosz zyskać, zaś pszczoła, jako wzór pracowitości, działa na człowieka pouczająco. Przekonać się można, że pasieczniki są ludźmi cierpli­

wymi, trzeźwymi, pracowitymi i oszczędnymi.

Bywały nawet wypadki, że nałogowi pijacy skutkiem zajęcia się pszczelnictwem stali się porządnymi ludźmi, a w ich chatach zapanował dobrobyt.

W pobliżu miast popłacać może bardzo warzywnictwo, przy- czem z małego kawałka gruntu wielką korzyść osiągnąć można, trzeba jednak nauczyć się gospodarować, aby ziemia nigdy darmo nie leżała, leez plon za plonem wydawała.

Jest jedna gałąź gospodarstwa wiejskiego, która u nas odło­

giem leży, a która ludności wiejskiej wiele pożytku wydać może, mam na myśli chów królików.

Powie niejeden, że na nic się ona nie zdała, bo króliki robią jamy w budynkach i pod budynkami, a potem tam szczury się gnieżdżą — bo koty pozjadają młode — bo mięso królicze słodkie i nie jest smaczne, a króliki bez wartości.

Odpowiadam na to, że chów królików, racjonalny i oparty na wskazówkach doświadczonych hodowców, zawsze jest bardzo ko­

rzystny. Za sprzedane króliki szlachetnej rasy czy to młode do chowu, czy na mięso, za skórki i sierść króliczą, można mieć ładny grosz, dzisiaj tak trudny. Można też ze skórek wyprawionych spo­

rządzić lekkie a ciepłe ubranie dla dzieci na zimę. Z pod królików otrzymuje się też sporo nawozu i to nawet bardzo dobrego, który zapobiegliwy gospodarz łatwo zużytkuje. Dozorowanie i pielęgno­

wanie królików można powierzyć dzieciom, przez co one zaprawią się do pracy i zapoznają się z przemysłem domowym, co dla przy­

szłego ich życia jest ważne.

W innyeh krajach, jak n. p. na Śląsku, w Czechach, na Mo­

rawach, w Austrji, w Poznańskiem, dawno już stwierdzono, że dla małorolnego gospodarza utrzymywanie koni jest nieodpowiednie i za kosztowne. Jeżeli gospodarz nie ma zapewnionego zarobku furmankami, to prócz pracy koło roli koń żadnego innego dochodu nie daje, wyżywienie jego kosztuje drogo, a koszta zakupna konia nie opłacają się, bo koń się szybko zużywa i traci na wartości.

Szukano zatem innej, tańszej siły pociągowej i po szeregu prób przekonano się, że krowa odpowiada wymaganym warunkom i dlatego też tam na małych gospodarstwach używają powszechnie krów do zaprzęgu przy robotach polnych.

U nas jeszcze do rzadkości należy używanie krów, można nieraz słyszeć słowa:

127

— Co to teraz nie wymyślają mądrale — nasi ojcowie tak nie robili, a żyli.

Tak, ale dawniej w innych warunkach gospodarowano, inne były potrzeby i wymagania, dziś to wszystko się zmieniło i dzii inaczej trzeba się zabierać do gospodarowania. Nie trzeba więv tracić chęci i nie oglądać się na innych, lecz samemu imać się pracy, a mądrze.

Krowy nadają się bardzo do roboty w polu, lecz trzeba z niemi się umiejętnie obchodzić i utrzymywać na trochę lepszej karmie Krowa potrafi pracować i prócz tego da mleko, którego wprawdzie nieco mniej, ale za to będzie tłuściejsze, cielę zaś będzie silne i zdrowe mimo tego, że krowa będzie ciągła pług lub wóz. Posta rzałą krowę można bez straty sprzedać.

Zdarza się jednak widzieć nieraz, że wieśniak sili się na utrzymanie konia, z którego nie ma najmniejszego pożytku, bo ni&

raz co tym koniem zarobi, to oba przejedzą — no i przepiją a w domu dzieci nie widzą mleka, ani masła, bo krowina lich»

żywiona.

Inny wyczekuje, kiedy sąsiadowych koni najmie do roboty, kiedy będą wolne i drogo za nie zapłaci, gdy tymczasem może mieć ze swych krów swój własny zaprzęg i w polu robić, kiedy chce i jak chce.

Nie da się tak tu pokrótce zamieścić różnych przykładów, jak się opłaca praca krowia, ale tych kilka uwag niech wystarczą dla zachęty gospodarzy małorolnych. Nie potrzeba zważać na przesądy i uprzedzenia, nie oglądać się na innych, tylko powinni mądrzejsi dawać przykład dla tych, co nic nie czytali, ani nie widzieli.

Pewien dochód może także przynieść hodowla drobiu. Znam wyrobnika, który za gołębie, sprzedane w mieście na targu, pobierał kilkanaście koron miesięcznie.

B ył dawniej zwyczaj, że siano dużo lnu, z którego przeróbka na płótno zajmowała czas ludziom w porze zimowej. Dziś mało lnu sieją, płótno swojskie z wyrobu silne i trwałe, zastąpiono słabymi wyrobami niemieckimi.

Przyjdzie zima, przędzenia niema, innego przemysłu na wsi nie znają, więc spędzają dni na niczem, czasem na plotkach — a jakby to było pięknie, pożytecznie i korzystnie, gdyby na wzór Czechów, jęto się jakiego przemysłu czy rękodzieła, stosownie do miejscowych warunków. Gdzieindziej przez zimę nie próżnują, ale wszyscy, młodzi i starzy oddają się uczciwej pracy, a więc w je­

dnej wsi wyrabiają zabawki dla dzieci, w innej koszyki, w innej ze słomy robią kapelusze, to cybuchy, fajki i rozmaite inne przed­

mioty, które z wiosną odstawiają kupcom do miasta, zkąd rozcho»

dzą się one po świecie.

Wspomnieć muszę jeszcze, ile to ciężko zapracowanego grosza ideie chłopskich pieniędzy do kieszeni żydom przez te częste i

nie-f op _

potrzebne spacerki na targi okoliczne, przez sprawianie długich i hucznych wesel, przez różne procesy. Nie lepiej to sprawić we­

sele skromne, zabawić się z przyjaciółmi przyzwoicie, jak Bóg przy­

kazał, mieć spokojną głowę, a pieniądze dać młodym na dorobek.

Dobijam wreszcie do końca z moją pogadanką, której celem Dyło zwrócić uwagę Braci włościan, w jaki sposób moglibyśmy u l­

żyć ciężkiej doli swojej. Sam chłop, znam nędzę chłopską, wiem, ile łez spływa po zoranych znojem i pracą policzkach wieśniaka, pra­

gnę więc, aby wreszcie w tem ciężkiem życiu wieśniaczem zaświ­

tały dni jaśniejsze, aby dobrobyt zapanował w chatach chłopskich.

To jfdnak nie może się stać bez oświaty, dlatego niechaj lud garnie się do książki , do nauki, niechaj dzieci swoje posyła regu­

larnie do szkoły, niechaj czyta jak najwięcej książek i gazet, nie­

chaj nie żałuje pieniędzy na książkę pożyteczną lub gazetę, a każdy grosz, wydany na oświatę, sowicie i z procentem się wróci.

Jakób Madej.

M ówili mi matuś m oja...

M ówili mi matuś moja, gdym był jeszcze mały:

wiesz co, synu, o co proszę, — kochaj naród cały!

Kochaj synu lud siermiężny

i

te złote łany

i

poległych za Ojczyznę krwią zlane kurhany.

Szanuj swą ojczystą mowę, obyczaje stare,

i zachowuj w sercu na dnie ojców swoich wiarę.

Obyś nigdy z cnót i prawdy dróg nie schodził w świecie, bo pamiętaj, drogi synu, żeś jest polskie dziecię.

W głow ie skarby wiedzy zbieraj, sercem bież do B oga,

w duszy chowaj przodków dzieje i zemstę dla wroga!

Stanisław Stwora.

129

S ta r y T o m ek G ad eja sie d z ia ł se n a la w ie, p o d o k n e i m od lił sie n a k o ron ce, Inek w s e ł k u n iem u , do izb y . B eło św ięto, Z w ia sto w a n ie N. M. P . B a b a i cela d ź je g o p o sła do k o ścio ła ; ón o s to ł som p r z y ch ału p ie, b o i n a sta te k trza zajrzeć i h a łu p y tak n ie o sta w is, a h a n io k ci z p o d B la ­ ch ów k i h o d zo m ta c y sia rg o sie, to sie w aruj, b y ci co nie w zion.

G ad eje sie d z ie li u C ajk ów , a C ajki u G a d ejó w — to jed n a d rzew iej b eła p o la n a . In o sie teroz św ia t drobni, a lu d o z p le n io ; to n a z w isk lu d zio m p r z y b y w o , a m ian a p o la n o m rosn om . P r z o d e k ik b e ł z O erw ie n e g o rod em i do tej tu p o la n y i d o S o b ick o w ej b e ł g a z d ą i lo te g o o n i h o l n ie m ajom , b o ik ro d u te p o la n y h o la m i b eły .

M usioł i ten p rzo d ek G a d ejów m ieć olej w g ło w ie, k ie s e tak i fa jn y p la cicek w y b r o ł p o d b u d y n k i. »Tu w całej tej p o la n ie i n a S o b ick o w ej n iem a c ih se g o i p ie k n ie jse g o m iejsca — m a w ia ł T om ek — ja k o u n o s. My se tu s ie ­ d zim y, jak u P a n a B o g a za p iece. O ra w sk i w ia te r n ie d och o d zi d o n os, bo B la c h ó w k a za sta w io , an i o d S p isa w ia tr y n ie dujom — a te som je s t n o o s tr z e js e — b o la s n a S y m o sk o w ej ro b i cisy n e« . O d p ó łn o c y z a ś sto k i G uba­

łó w k i ik z a sła n ia ły od m r o źn y k w ia tr ó w i sło n e c k o sie 0 św irk o p ie r a ło ; to też u n ik n o p r ęd zej n a w ie s n e sie z ie ­ len iło. J e d e n in o w ia ter tam d o ch o d z i — to h a ln y — a le ten je st ciep ły.

P o z io m o z o k n a G ad eje k u h olom . S y r o k o sie z tu- ste la w id zi; d o lin a za k o p ia ń sk o , z o r a n a p o to k a m i, c ią g n ie s ie k u re g lo m p o la m i; p o n a d r e g la m i d ź w ig a jo m sie w y ­ so k ie k r z e sa n ic e Tatr. W id z io łe s z tu stela k o z d ą sce rb in k e w G iew on cie, a k to z w y c a jn y gór, to p o z n o p o n ik n a p o ­ g o d ę. Ó ny som je s t co k w ilą in e ; roz siw e, to zn o w u , jak b y ś je farb k om p o su ł, n ie b ie sk ie , za ś m g ie ł ta m o k s ie na- zb iero i tak sie p rzew a lu jo m . G ad eja w sto ł z ła w y , p r z y w i­

tali m y sie i p o se ł m ó w ię cy p r z e d k r z y ż ; d o k o ń c y ł p a cio r­

k ów , w z d y c h n o n p o rę r a z y p r z e d P a n e J ez u se m , p o b o śk o ł p a s y jk ę i ja g n u sk a u k orón k i, z a w ie s ił jom n a jed n em ra m ie n iu k rzy ż a , z d r u g ie g o sjo n tórk e i k ie fa jk ę n a lo z 1 n a p h o ł d o n iej h ab ry k i, z a k u r z e ł - - w y ź r o ł o k n e k u T a­

trom i p o te z a c y n i m y u rod zać.

G adeja to sta r o św ie c k i ch ło p ; d ziś je ju ż rzod k i, bo tez o sie m d z ie sią tk a m u d o ch o d z i; to k u p a ro k ó w i ciężk o ik trzy m a ć n a g rz y b iec ie; to sie tez tro h e p r z y k r z y wił, ale k ie si i ón b e ł ch łop e, ja k ik sie m ało w tej d o lin ie rod ziło.

130

Grwarzeli,

że

T o m ek k ie p a ro b cy ł, to se do je d n e g o kierpca k r z e siw o p rzy p io n , a d o d r u g ie g o k rzem ień , co b y sie isk ry su ły k ie k rzeso ł. » S yćk o g o w id zem — p a d a ła K asia od B e d n o r z a — ja k o to ficy ł; ja k i sie ś w ie c n y ch łop beł. H e! b eł ch ło p e! A p ie n ię d z y n a su ł w k ie so n k i, c o b y fy r c a ły od n ieg o , k ie sie zw y rtn o n « . T om ek w te z »h orn em i chłopcam i« cho- d zieł, to d o ść m ioł p ie n ię d z y . N ie d u zk a m u b eło p o le cieć h o śk a n y k u w si, w R a tu łó w ab o B u k o w in ę i tam ok se toń ceł w k arcm ie, co sie in o izb a tr z ę sła — a s ta r z y g a z d o w ie s ie ­ d zieli p o ła w a k i w o ła li: »T ońc ch łopce, n ie k ci sie n a p a ­ trzym y!«.

A k ie lo sie n a b ijo ł, n a p ijo ł, a k ie lo la su z b ra te Jęd rzk e w y r ą b a li! C ałe d o lin y p o k o se m za n im i le g ły . Kie w O ra w ica k za m k li sy k ta rn ie, to G ad eje sie w z ie n i d o G or­

ców . K ie G orce w y c y śc ili, p o d B a b io m g ó r e p o śli syk to- wać. L a sy b e ły h ru b e, sta r e je d lisk a , to trza b eło m ieć siłe i sp r y t b y d ać ra d y . N o g o r s e b eło tu ła n ie n a sk ła d y . »Jo tak d ź w ig o ł, co w p ra w e p o łe d n ie n o c sie m i w oca k ro- bieła« — g w a r z e ł T om ek i co rob ił, to ro b ił ja k sie p a trzy.

To też g o lu d z ie m ieli za co i h y r o n im se ł p o d zied zin a k . Ja k J a n o sik b eł n a d Ja n o sik a m i, tak G ad eje b y li ch łop am i nad ch ło p ó w . I d ziś sie je sc e tak m ów i, ja k idom ch ło p cy z P o lo n d ro gom , a co św a r n ie id o m — to sie g w a r z y : »E, idom tez h a ń G adeje«. A w tó ry z m ło d y k w y r o śn ie sium nie, to sie p a d o : »D yć je teli, jak G adeja«. J a k sie za ś ch ło p c y pa- sujom , to sie im d o k w a lu je : »he, seta, G ad eja!«. »G adeja« — to siłe w z r o st i z g r a b n o ść ozn a co , to ch ło p c y rad zi, k ie sie >

tak

o

n ik g w a r z y .

D y ć i o ra li sob om . R o z jed n ej w ie sn y n ie m og li n ik a n a p y ta ć k on i, a tu juz trza b eło sioć, n ie w ie le m y ślęc y , za- p rzą g li sie d o p łu g a i tak cią g n en i, co in o r z e g o ta ły p łu cz n e k ółk a za n iem i. C ysto pielenie zo ra li sta ja n ie sob om .

G ad eja je s t o sta tn i z rod u ; b racia m u ju z sy ć k a w y- marli, a s y n o w ie ju z n ie som je s t te g o fajtu . P o n a ć z nim ze jd zie d o g ro b u je d e n z osta tn ik , co to zb ójn ick im ch a ­ d za li ch o d n ik e. J a k i b eł G adeja, ch łop sta r o św ie c k i, taki i w iz e r u n e k P a n a J e z u sa m ioł. C iek aw o to b eła rzeźb a, zek sie g o sp y to ł, k a jom n a b y ł. »To mi K uba z B u k o w in y zrobieł, k ie m y sie d z ie li w M u n kacow ie n a W ęgrak. T en, com w om to n ie ro z o n iem g w a r z e ł. K ub a b eł w lia reście w L e w o c y i ta m o k s ie św ię ty k rob ić n a u ceł. P o tw o ra, m ioł m atu rę do te g o . In o n o ż e s tr u g o ł i tak iem i d łu teck am i, co se ik z p iór — w iecie, z takik, co sie p ise n iem i — n a ro b ie ł.

J a k in o nabi?akow oł k a n y m ię k ie g o d rzew a z to p o li abo lip o w e g o , to zaroz ś n ie g o ś w ię ty k stru goł. A co n am a jstro- woł, to p o se ł fech trom za ch leb p rzed aw oł. Jak p r z y n ió s

131

Chleba, to m ie w o ło ł — L’a, haj! — w o ło ł k u so b ie, ooHby m y l’aze jed li. T ok sie śm io ł ś n ie g o — p a d o m : »H e, K u b a! d yj nom ci św ię c i ch leb a d on osom «. K ie m y zjed li, to K uba stru ze r ó ż n e św ię te i św ię ty k i zn o w u p r z y n o s i za n ie ch leb a . I tak n o s w ej ci św ię c i ży w ili. Ón m ioł huó k u tem u. H oć- k ied y, k ie ik n a ro b ie ł, to m ie w o ło ł i p o k a z o w o ł, a o zp ra - w ioł, ja c y to som ś w ię c i — p a d o — »W is T om ek , to św . H a n a , a to M atka B osk o«. A jo sie p y to m »E, p o cy m ze ik p o - zn ajes?«. T ak in o n a d e z p e t — w iecie, to K ub a b eł z ły — o śc isk o ł sie.

E , n ie k m u ta P o n J e z u s g r z e c h y o d p u śc i! K u b isk o b eł fa jn y ch ło p i to w a r z y sk i i śm ia ły . E! śm ia ły b eł. Ó n w b io ły d zień w o c y b ro ł! T eli in o m ioł sfa n ek , z e jak sie n ap ił, to p r z y g łu p io ł, n o i roz m y sie w y c u p k a li, ch oć m y sie ta k r a d z i śn im w id zieli. F a jn y b e ł to w a r z y s, p o k ie la sie n ie n a p ił, ale jak n a lo ł d o rzyci, to m a tu re m io ł za p a sy w y z y w a ć , a śp a só w n ie znoł, b a zaroz d o b itki. Jo K ub e w y p r ó g o w o ł, w ie d z io łe k d o n ie g o sp o só b . R oz m ie d ja si za n ie śli n a B u k o w in ę , d o J u rg o w a , a K u b a ju z p ił w kare- m ie. No, i p ije m y ta, ja z e K ub a s ie o p ił i p ado: »P ód ź T o ­ m ek za p a sy !« . Jo g o d o m : »Daj m i p o k ó j, le d w ie k h a w ż y ­ w y«. A le K ub a sie u p a r — in o »h ybaj i h y b a j« — i sa rp ie m ie za cu h e. O z g n ie w o łe k sie — »Pódź!« — p r a sn o n e k cu h e n a stó ł i w z ie n i m y sie. I tak s ie b ierem y , co ja z e o d z in ie tr zesc y . L u d zie sie p atrzom , p o sta n e n i — ale an i ten te g o , ani ten te g o n ie m ó g p rasn ąć. B o K u b a b e ł ch łop p r z y huci, a i m n ie p a r y n ie h y b ia ło . — J a z e m y sie o b a p r a śli n a ziem ie. Jo k cem w stać, a K ub a m i g ło w ę p r z y c is n o n do d y li i trzym ie. Jo w ołom : »P u ść« — a ón je sc e tę z y trzy m ie.

Z g n ie w a łe k sie, p r z e w in ą n e k g ło w ę , a K u b a je sc e p r z y c isn o n i tak m ie za b o la ła , k ie b y ś c y r w o n e m z e la z e p rzy p a rz eł. Tę- g o k g ło w ę p r z e w in o n i m ięz d r a z co ła n a d y la k o sta ła . K ie m ie sp iek ło ! K ie sie p r in g n e ! O d razu b y łe k n a K ub ie. K ie za c n e b ić p o kufie... D o b iłe k , d o k o p o łe k — »tu m o s — p a ­ d o m — p a sy!«. A ón sie o zp ła k o ł: » P o có ż eś m ie ta k d ob ił? «.

»H a! K ieb y k ci sie b e ł doł, to b y ś ty m i tak zro b ieł!« . ó n w z io n i p o s e ł d o d om u — o cy m a ło m u w id n o b eło, ta k p y s k sp u k n o n . J o ostoł. K ie ón w y seł, to p r z y s e ł k u m n ie ta k i sta r y chłop, g a z d a z B u k o w in y i p a d o m i: » H yb aj ch ło p ce do m n ie sp a ć! b o ś m u d o b r ze z r o b ie ł! Ó n tu w cora całom k arcm e w y b ie ł i w y g n o ł lu d z i śn iej d o p ola. A i n o s sta r y k w y g n o ł, ch o ś m y ta cich o s ie d z ie li i s w o je pili«.

J o sie p o te z K ubom sty k o ł, ale sie n ie g n ie w o ł, s ie . I ra z e m y b eli z a są d z e n i i s ie d z ie li m y w roz. T o jak ju z ra n o z cy m ró w w y p u śc ili, to K uba za ro z k u m n ie p rzy lec io ł.

»A za co ż e śc ie sied zieli? « . »Mhu! za co? ze za bdź..,

132

Ttćciwsy P a n a B o g a i w o s tu. W y z d a ja li m y sie z ch ło p a­

mi w jed n o m iejsce, ale sie tam ok n ie d a ło i trza b elo sie wrócić. Id z ie m y n azod , to k oło C erw o n eg o k lastoru , a chłopi m rucom : ze tak p o p ró żn icy m ion d lić sie d ro ga m i to nie w orce i d arm o k ierp ce drzeć, to g r z e k — co b y sie ta co ja k o n ie dało. C oby, w iecie, hoć d ró g a sie zap łaciła. No i u ra d zili do zyd a, tam ok. L ek w o b eło w ieść i zien o sie co ta b eło. Ta p ie n ię d z y n ie m ioł — ale p łó tn o g ę s i — zje co ta m ioł, to zezb ie ra li i w porza.dku m y p o śli do dom u. Id ziem y tu ju z bez O lcań sk i p otok , a K u b ow i w iater w zion k ap elu s.

Sukom e, łazim e, ale c o b y śta k a b y śta w n ocy n a lo z N ieh ali m y to tak i p o śli w sw o je stronę. K ap elu s cosi na d ru gi d zień n a sło i za n iesło do w ójta. A w ójt w n ie d z iele p o se ł do k o ścio ła — w zion k a p e lu s — i p o su m ie w y s e ł p rzed k ościół, d ź w ig n o n g o w g ó re i w oło: »Cy w y lu d zie, n ie w ie­

cie, cej to m oże b y ć k a p e lu s; w to se g o stracieł?!«.

A b eło tak ie ch ło p co n tk o z B u k o w in y i p o z n o ł go m yr- sin a ! B e ły ta k ie d rob n e k o stec k i na n iem i p o nik se u w o s y ł — i za w o ło ł; »D yj to K ubów z B u k o w in y !«

-W ójt p o sło ł p r z y s ię z n e g o na B u k o w in ę, a K ub y dom a niem a. P o śli w Z o k o p a n e i tam ok z u rzęd n ik a m i, w iecie z rad n em i k rok za k rok e śp ik u jom za K ubom , A ón m ioł tak ie fig le w op ask u , co ik tam ok p o zb ie ro ł i p rze d a w o ł to ta p o m ięd zy ży d a m i i seł od karćm y do karćm y, ja z e przy- seł n a U stu p Moi u rzę d n icy za niem i tam ok g o p rzy sied li i zab rali do w ójta, do W yćw ićk ich — zagn a li. U w ójta go p o w ią za li i zacen i b ić i n iew iem k isie d jab li stało, co sie p rzy zn o ł.

Ón w n ie ta k ik b eł op ałak , a n ie w y d o ł ani so b ie ani

Ón w n ie ta k ik b eł op ałak , a n ie w y d o ł ani so b ie ani