• Nie Znaleziono Wyników

Przejdźmy teraz do reminiscencji Olgi Czerniawskiej, absolwentki hi- hi-storii, dziś emerytowanej profesor andragogiki, która wspomina swoją

A kiedy przyszło do wyboru moich studiów, to wahałam się między chirurgią [śmiech] a polonistyką, a w rezultacie zwyciężyła psychologia. No i później te studia po pierwszym, drugim roku zdecydowanie mnie rozczarowały. Zdecy-dowanie. I chwała Bogu, że tak się stało. Byłam głęboko znudzona tą psycho-logią. Zaczęłam studiować równolegle historię sztuki u profesora Wallisa28, który mnie oczarował właśnie wtedy.

Przejdźmy teraz do reminiscencji Olgi Czerniawskiej, absolwentki

hi-storii, dziś emerytowanej profesor andragogiki, która wspomina swoją

szkolną edukację rozpoczętą w przedwojennej Łodzi. W jej relacji

znaj-dziemy nie tylko opis (wielokulturowego) środowiska, w którym jako

mała dziewczynka podjęła naukę, ale także charakterystykę szczególnej

formuły kształcenia (indywidualnego lub na tajnych kompletach) młodych

osób w okresie okupacji i wreszcie powrót do „normalnej” szkoły po jej

zakończeniu. Nawet w czasie wojny – jak to barwnie ilustruje Czerniawska

– uczennice, co z pewnością typowe dla ich wieku, nie przestają płatać figli

swojemu nauczycielowi, zakochują się w młodym przystojnym historyku,

nie znoszą matematyczki czy czytają Alexandra Dumasa (to między innymi

w tych lekturach Olga Czerniawska upatruje źródła swoich zainteresowań

historią). Ciekawie też przedstawiony jest tu wątek powojennej edukacji

związany z gimnazjum Janiny Czapczyńskiej, które – dzięki niezwykłej

aktywności uczennic – tętniło pełnią życia:

Był moment, kiedy musiałam iść do szkoły i mama moja ze mną poszła. Na rogu Sterlinga jest taka duża szkoła, jedynka29, ale jak mnie tam zobaczyli, to powiedzieli mamie, żeby jakąś prywatną szkołę znalazła, że ja nie bardzo się do tej nadaję, bo ja byłam taka przestraszona. I rzeczywiście, mama znalazła

27 Marian Minich (1898–1965) – urodzony we Lwowie historyk sztuki, w 1934 roku wygrał konkurs na dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, którym kierował przez 30 lat (wyłączając okres okupacji).

28 Mieczysław Wallis (1895–1975) – estetyk, teoretyk i historyk sztuki, kierował Katedrą Hi-storii Sztuki, w latach 1955–1956 pełnił funkcję dziekana Wydziału Filozoficzno-Historycznego Uniwersytetu Łódzkiego.

Szkołę Pracy30, tam, gdzie teraz w tym pałacyku jest szkoła Montessori31. To była szkoła oparta właśnie o zasady pracy dla takich zmanierowanych dzieci. Wtedy część uczniów podjeżdżała tam samochodami, prywatni szoferzy je przywozili, to pani sobie wyobraża, jaka to była szkoła? Było w niej dużo dzieci żydowskich. Był taki chłopiec, który był bardzo chorowity, więc miał wszystko ze swoim nazwiskiem, łącznie z termometrem. Były też małe dzieci fabrykantów, pół-Niemców. Było w tamtym czasie społeczeństwo wielonaro-dowościowe, to i w szkole tak było. Między innymi moim kolegą był właści-ciel tego nowoczesnego domu na ulicy Kamińskiego. Nazywał się chyba Spe-er. Jego ojciec budował ten dom, był właścicielem. Potem kolegowałam się z takim chłopcem, który nazywał się Gatke. On był mały, a ja byłam dosyć wysoką dziewczynką, w każdym razie myśmy się bardzo przyjaźnili. Gdy były lekcje religii, a prowadziła je nie byle kto, bo siostra Ledóchowska32, urszulan-ka, z tej rodziny szlachetnej, piękna kobieta. Ona pozwalała zostawać temu, kto chciał, ale kto nie chciał, to wychodził z tej lekcji. Ona była bardzo mądrą kobietą, delikatną, i tak jakoś potrafiła w tej klasie nie budzić jakichś antago-nizmów, tylko wszystko było dobrze. I w tej Szkole Pracy panowały pewne zasady. Na przykład, pisało się w zeszycie bez linii, nie wolno było żadnej linii mieć. Wszystko w jednym zeszycie było: polski, rachunki, wszystko. Szlaczki trzeba było robić, więc piękne szlaczki, rysunki. Taki jeden zeszyt ja do dzi-siejszego dnia mam. I mam taki uraz, że linie, kratki to mnie doprowadzają do szału. Mam wszystko bez linii, to mi zostało z tej szkoły. Byli też tam dorośli, to znaczy starsze klasy to byli dorośli, więc myśmy się spotykali na korytarzu, na dole był dziedziniec, były organizacje, była krucjata, organizacje katolickie, bo wiadomo, że siostra prowadziła, ale wszystko było bezkonfliktowo. Szkoła miała osiedle, bo przed wojną była idea osiedli, że dzieci musiały wyjeżdżać w czasie roku szkolnego. Tak jak teraz jest zielona szkoła, to wtedy było osie-dle. Na przykład gimnazjum Piłsudskiego33 i jeszcze inne szkoły miały budyn-ki w Grotnikach, a myśmy nie mieli, ale wyjeżdżaliśmy na osiedle do

30 Chodzi tu o eksperymentalną naówczas Miejską Szkołę Pracy, w której proces edukacyjny opierał się na aktywnym udziale uczniów w procesie dydaktycznym i we własnych poszukiwaniach badawczych. Zob. Joanna Sosnowska, Miejska Szkoła Pracy jako przykład nowatorstwa

pedago-gicznego w szkolnictwie powszechnym międzywojennej Łodzi, [w:] Jolanta Bonar, Anna Buła (red.), Poznać – zrozumieć – doświadczyć: konstruowanie wiedzy nauczyciela wczesnej edukacji, Oficyna

Wydawnicza Impuls, Kraków 2013, s. 187–208.

31 Budynek ten mieści się przy ulicy Rewolucji 1905 r. 67.

32 S. Józefa Ledóchowska (1907–1983) – urszulanka, najbliższa kuzynka S. Urszuli Ledóchow-skiej (1865–1939) – świętej Kościoła katolickiego, założycielki Urszulanek Serca Jezusa Konające-go. Była jej biografką i propagatorką. Część swojego życia spędziła w Łodzi, gdzie pracowała jako nauczycielka religii w szkołach powszechnych. Równocześnie studiowała pedagogikę na Wydziale Pedagogicznym Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie (Oddział w Łodzi) i w 1940 uzyskała dyplom magistra filozofii w zakresie pedagogiki. Po wojnie uzyskała tytuł magistra polonistyki.

Inowłodza. Ale to była taka dziwaczna szkoła, więc z jednym jechały opiekun-ki, bo on się bał sam spać, ze mną jechała moja mama. Wszyscy się dziwili: ja nie jadłam, miałam swoje dania, tylko je jadłam. Więc owsiankę na śniadanie, na obiad już nie pamiętam co, a na kolację jadłam takie kluseczki lane robione z jajka. I nic więcej nie jadłam. W każdym razie mama wyjechała, a z tamtymi kucharkami zawarła sojusz, te kluski miałam, tą owsiankę miałam i przeżyłam to osiedle. Szkołę podstawową zamknęli w 1939 roku. Byłam wtedy w trzeciej klasie, więc jeszcze się trochę lekcji odbywało, była nowa nauczycielka, bar-dzo sympatyczna, a potem już ją w ogóle zamknęli. Bibliotekę zlikwidowali, wzięło się różne książki z tej biblioteki do domu i rozpoczęło się naukę w pry-watnych domach. Pamiętam, że rozpoczęły się tajne komplety, to znaczy na-uczanie. Ale myśmy w Łodzi byli do 1940 roku, ponieważ rozpoczęły się wy-siedlenia. Myśmy wyjechali, przez zieloną granicę przechodziliśmy, z Łodzi się wyjechało na wozie, to było wszystko przygotowane, do Głowna. Trochę rzeczy się wzięło, tata wziął te swoje wszystkie przybory potrzebne, żeby mógł pracować [tata był lekarzem weterynarii]. I wojnę spędziliśmy na Zabrzeźni pod Głownem. Ojciec mój został zakwalifikowany jako lekarz, wyodrębniono mu tam teren, w którym mógł leczyć, pracować. Musiał współpracować z in-nym, gorszym lekarzem, więc początkowo nie było dobrze, ale potem tamten korzystał z wiedzy mojego ojca. Ojciec mój robił operacje i jakoś razem funk-cjonowali. Ojciec zarabiał, bo wtedy każdy ubój świni musiał być potwierdza-ny przez lekarza, mięso zbadane i chłopi za to dawali rąbanki, kawałek mięsa, także u nas tego mięsa było pełno. A ja chodziłam na tajne komplety do szkoły podstawowej. Prowadziła je taka bardzo zacna pani nauczycielka szkoły pod-stawowej. A potem, nie kończąc szkoły podstawowej, znalazłam się na tajnym komplecie w gimnazjum, który najpierw prowadził profesor Kruczkowski. To był pan, który się ubierał w taki czarny surdut, białe kołnierzyki, ale chyba kiepsko mu szło pranie… No i erudyta nie z tej ziemi, więc dla nas to był za mądry nauczyciel, ale wszystkiego nas uczył: i matematyki, i polskiego, i wszystkiego, wtedy była też łacina, greka, wszystkiego nas uczył. Mieliśmy podręczniki przedwojenne, ale robiliśmy to, co on sobie wymyślił. A myśmy go bardzo prześladowały, ponieważ to się odbywało u mnie w domu i on do nas przychodził. To się odbywało w pokoju, gdzie były porozkładane różne serwetki, i on jak siadał, to myśmy bez przerwy te serwetki poprawiały, że co on zrobił, jak to zrobił? On się rozbierał, zdejmował jakiś czarny płaszcz, więc: „O, to my weźmiemy już, panie profesorze, wieszamy”. I mieliśmy taki na przykład pomysł, że się łapało pchły z psa i wpuszczało w ten surdut, i potem się go ubierało. On się bronił: „Nie, dziękuję panienki, ja sam się ubiorę”. On się bał tych pcheł, które wynosił. Więc bardzośmy go maltretowały. Gotowa-łyśmy mu jedzenie, ale ono było niedogotowane… Ale to był wspaniały czło-wiek. Potem zaczęłyśmy chodzić na komplety. Tam zaprzyjaźniłam się z dwo-ma koleżankami. Jedna z nich skończyła chemię i była doktorem na Politechnice

Warszawskiej, nie żyje już. Druga jest plastyczką i mieszka w Łodzi. Byli też jacyś młodzieńcy, było bardzo sympatycznie. Chodziliśmy do takiej prawdzi-wej nauczycielki i ta już nas systematycznie uczyła. To była pani Baczyńska, która była osobą bardzo wykształconą, świetnie znała łacinę i historię. Potem okazało się, że jest wielu bezrobotnych nauczycieli. Zatrudniła więc niezwykle przystojnego młodzieńca, który nas uczył historii. Wszystkie byłyśmy w nim zakochane. To był bratanek biskupa Tomczaka34 – Andrzej Tomczak35, który później był profesorem na uniwersytecie w Toruniu. Archiwista. Znana postać, wspaniały profesor, historię wspaniale wykładał. Po powstaniu warszawskim pojawiła się doskonała nauczycielka geografii, potem była matematyczka, któ-rej nie cierpieliśmy. Te komplety były bardzo dobrze prowadzone, a nas było trzy czy cztery. Z moją przyjaciółką Urszulką uczyłyśmy się bardzo intensyw-nie, naprawdę się uczyłyśmy. Jak przyjeżdżali parobkowie do mojego ojca, żeby go gdzieś tam zawieźć, to myśmy z nimi konferowały po łacinie czy po francusku i byłyśmy zdziwione, że oni nic nie rozumieją. Miałyśmy świetne przedwojenne podręczniki, takie jak Mówią wieki. Czytałyśmy dużo, bo w Za-brzeźni było takie starsze małżeństwo, państwo Widulińscy, którzy mieli dużą bibliotekę. Przeczytałam wtedy wszystkie powieści Dumasa. Więc między in-nymi z tego Dumasa wynikła moja pasja do historii, ponieważ ja bardzo lubi-łam historię, no i z tego profesora Andrzeja Tomczaka. Wojna się skończyła, wróciłyśmy do Łodzi. Właściwie przyszliśmy, bo to się pieszo szło. Szliśmy szosą, mróz niesłychany, z jednej strony trupy Niemców, Rosjan, takich Kał-muchów, to wszystko sztywne, bo zimne, a z drugiej strony ludzie szli z getta. W Łodzi poszliśmy do naszego mieszkania na Pomorskiej, w którym mieszkał Niemiec, właściciel czy dyrektor fabryki, więc ono nie było zniszczone, i tam zamieszkaliśmy. Ja postanowiłam iść do normalnej szkoły i znalazłam gimna-zjum Janiny Czapczyńskiej na Narutowicza36. Poszłam tam i powiedziałam, że skończyłam dwie klasy gimnazjum i do trzeciej klasy gimnazjum tam się zapi-sałam. Wśród naszych profesorów na tych kompletach był nauczyciel, który się potem zjawił u Czapczyńkich, chyba profesor Sadowski, matematyk, czło-wiek zacności niesłychanej, był w PPS-ie. On był prawdziwym socjalistą i na-prawdę wielkim humanistą. On właśnie potwierdził, że ja rzeczywiście te dwie klasy skończyłam. A klasa była mieszana, bo była młodzież w takim normal-nym wieku, ale i osoby starsze. Część tej szkoły to były koszary radzieckie. Rosjanie tam siedzieli w oknach i mieli bardzo duży ubaw, bo myśmy na po-dwórzu miały zajęcia z gimnastyki. Wtedy to w ogóle po ulicach chodzili Ro-sjanie w piżamach, ci, którzy byli ranni. To była bardzo dobra szkoła. Jej

34 Kazimierz Tomczak (1883–1967) – biskup sufragan łódzki w latach 1927–1967, profesor war-szawskiego seminarium duchownego. Uznawany za najwybitniejszego teologa łódzkiego Kościoła.

35 Chodzi tu o prof. Andrzeja Tomczaka (ur. 1922), historyka i archiwistę.

36 O tym samym gimnazjum opowiadają Bronisława Kopczyńska-Jaworska i Wanda Nowakow-ska. Patrz też przypis 9 i 10 w tym rozdziale.

dyrektorem był mąż pani Janiny Czapczyńskiej. Ona była taką przełożoną, ponieważ to była szkoła żeńska, to musiała być kobieta. Ona się w zasadzie nie pokazywała. Nauczyciele, jak się później okazało, wszyscy przeszli na uni-wersytet jako profesorowie. I w tym gimnazjum zrodziło się moje zaintereso-wanie historią, ponieważ ja miałam, jedyna chyba, piątkę z historii, bo byłam osobą wybijającą się. Poszłam więc na studia na historię. Ale wracając do tej szkoły, to była to szkoła demokratyczna: myśmy miały samorząd, była spół-dzielczość, robiłyśmy przedstawienia. Wystawiłyśmy przez siebie napisaną sztukę Kopciuszek, bardzo romantyczną, tam miłość była okrutnie rozwinięta w tym Kopciuszku. Dręczyłyśmy strasznie szkołę, bośmy robiły długie akade-mie poetyckie. Jak były iakade-mieniny Tadeusza Czapczyńskiego, to dawało mu się bukiet różowych goździków, które bardzo lubił, a później odbywała się nie-kończąca się akademia, gdzie wszyscy już tam zasypiali, a myśmy twardo czy-tały. Poza tym mieliśmy właśnie tego profesora Franciszka Sadowskiego, więc ponieważ on lubił słodkie rzeczy, to mu na imieniny każda dała serce z pierni-ka i on tak siedział przy stole za górą tych pierników, ogromnie wzruszony. Historii uczył nas profesor Jackowski, dziwak nie z tej ziemi, fantazję miał ogromną, ale to był bardzo dobry historyk. I on mnie strasznie maltretował, ale piątkę z tej historii mi postawił!

Te trzy rozbudowane fragmenty narracji pozwoliły zarysować

Outline

Powiązane dokumenty