• Nie Znaleziono Wyników

Zanim jednak przejdziemy do opowieści profesora Kmiecińskiego, mu- mu-simy wspomnieć o tym, że jego ojciec, o czym szczegółowo informuje nas

sam narrator, był zawodowym oficerem i w okresie międzywojennym

czę-sto wraz z całą rodziną zmuszony był przenosić się z miejsca na miejsce.

Jedna z placówek, do której został oddelegowany, znajduje się w

Czort-kowie na Podolu, gdzie mały Jerzy Kmieciński został posłany do szkoły

podstawowej. Rodzice dość niefortunnie zadecydowali, że może od razu

pójść do drugiej klasy.

Cztery przedmioty i cztery „dwóje”. No i pani nauczycielka na wywiadówce powiedziała mojej mamie: „Wie pani, to jest dziecko takie nierozwojowe”. Ale ja zawziąłem się i w drugiej klasie, w drugim półroczu szkoły powszechnej, jakoś już sobie radę dałem. Szybko nauczyłem się płynnie czytać, bo już od trzeciej klasy czytałem Kraszewskiego, właściwie cały historyczny cykl: od

Starej baśni po Saskie ostatki. Kraszewski swoimi powieściami objął całą

hi-storię Polski. Ojciec przynosił mi z pułkowej biblioteki książki, a ja czytałem wszystko od A do Z. Tak że zainteresowanie starożytnością, czy szerzej powie-dziawszy, czasami odległymi ugruntowało się we mnie w zasadzie wtedy. Mój ojciec miał również zainteresowania starożytnością. Zawiózł mnie pewnego dnia z Czortkowa na Podolu, gdzie wtedy mieszkaliśmy, na tzw. Wały Trajana czy Okopy św. Trójcy niedaleko Chocimia. Krasiński umieścił tam akcję swo-jego poematu Nie-Boska komedia i tam ojciec znalazłszy fragment ceramiki powiedział do mnie: „Widzisz synku, naczynie, którego ułamek znaleźliśmy trzymał zapewne w ręku legionista rzymski przed dwu tysiącami lat”. Później, kiedy już studiowałem archeologię ustaliłem, że był to zapewne fragment

ter-ra sigillata. Myślę, że wydarzenie to stanowiło niewątpliwe bodziec w moich

Sięgnijmy teraz do biografii Krzysztofa Jażdżewskiego, biologa.

Odna-leźć w niej możemy wiele kluczowych elementów środowiska

socjaliza-cyjnego, których konfiguracja wpływa i kształtuje jego dalsze losy

(omó-wimy je w nieco innej kolejności niż sam narrator). Nie do przecenienia

jest tu rola ojca – wybitnego archeologa Konrada Jażdżewskiego

45

, który

zaszczepił w swoim synu pasję nauki. Ogromne znaczenie miało również

środowisko sąsiedzkie – tuż po wojnie bowiem rodzice naszego rozmówcy,

z racji zawodu ojca, zamieszkali w kamienicy przeznaczonej na

miesz-kania dla kadry nowo tworzonego Uniwersytetu Łódzkiego. Tym samym

młody Krzysztof Jażdżewski znalazł się w otoczeniu postaci wybitnych

i nietuzinkowych, które nie tylko podpatrywał, ale także wiele się od nich

uczył. Wreszcie, swój szczególny udział w rozbudzeniu jego pasji

biolo-gicznej miały wakacje spędzane na łonie przyrody oraz wuj-leśnik:

Gdy trafiliśmy do Łodzi, najpierw zamieszkaliśmy w hotelu bodajże na ulicy Próchnika czy Więckowskiego. A potem profesorowie dostawali mieszkania, takie, nazwijmy to, miejskie. Takim naszym ukochanym mieszkaniem przez wiele lat było mieszkanie na ulicy Kościuszki 52. To taka kamienica zbudo-wana tuż przed wojną, elegancka dosyć, czteropiętrowa, gdzie mieszkali pro-fesorowie Uniwersytetu Łódzkiego. Niektórych sąsiadów jeszcze pamiętam: na czwartym piętrze mieszkał profesor Ireneusz Michalski46, przyjaciel ojca. To był antropolog, chodziłem na jego wykłady. Na trzecim piętrze, nad nami, mieszkał profesor Skupieński47. To był botanik, którego żona, rodowita Fran-cuzka, była wielką przyjaciółką rodziny i od niej nauczyłem się pierwszych słów i różnych powiedzonek po francusku, bo babcie rozmawiały z panią Sku-pieńską po francusku i polecenia do dzieci były wydawane w tym języku. Na drugim piętrze nad nami, bo myśmy mieszkali na pierwszym, mieszkała ro-dzina profesora Dmochowskiego48, biochemika. Później też słuchałem jego wykładów. Na parterze mieszkał profesor Wiśniewski49, fizyk. Mieszkał tu też

45 Zob. przypis 26 w tym rozdziale.

46 Ireneusz Michalski (1908–1965) – antropolog, profesor Uniwersytetu Łódzkiego. W 1945 roku zorganizował Zakład Antropologii na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym tegoż uniwer-sytetu. Twórca metody morfologiczno-porównawczej w systematyce człowieka (tzw. szkoła łódz-ka). Uczestnik wielu wypraw naukowych, w tym m.in. do Chin, Korei, Egiptu i Mongolii.

47 Franciszek Ksawery Skupieński (1888–1962) – botanik, mikrobiolog, badacz grzybów i ślu-zowców. Przed wojną profesor Uniwersytetu Wileńskiego, potem Wyższej Szkoły Gospodarstwa Wiejskiego w Łodzi oraz od 1945 roku Uniwersytetu Łódzkiego.

48 Antoni Dmochowski (1896–1983) – profesor biochemii, współtwórca Uniwersytetu Łódzkie-go i tzw. łódzkiej szkoły biochemicznej, założyciel Katedry Biochemii na Uniwersytecie Łódzkim, która byłą pierwszą taką placówką w Polsce.

49 Feliks Joachim Wiśniewski (1890–1963) – fizyk, profesor Wolnej Wszechnicy Polskiej, a po II wojnie światowej profesor Uniwersytetu Łódzkiego i Politechniki Łódzkiej.

profesor Zabłocki50, który jest ważną osobą w tym gmachu, bo on jako prorek-tor Uniwersytetu przyczynił się do jego wybudowania51. To był mikrobiolog z kolei. Już w tej chwili nie wszystkich sąsiadów pamiętam z nazwiska, to się zresztą potem zmieniało, ale w każdym razie ten dom na Kościuszki 52 to takie wspaniałe dzieciństwo i młodość.

(...)

Mój ojciec był archeologiem i w swojej specjalności był dosłownie zakochany. Także takie różne dowcipy nawet były, jak to mówił do mojej mamy: „Kocham cię prawie tak jak archeologię”. To było cudowne, wspaniałe małżeństwo. Dla mnie bardzo istotne były niektóre wyprawy z ojcem na wykopaliska. On mnie zabierał po prostu, to nie była wyprawa. Jako dziecko mogłem zobaczyć, jak naukowiec zajmuje się dziedziną, która go fascynuje, jak to robi, jak się tym przejmuje i jakie to jest ciekawe. Pokazanie samej pasji dla mnie bardzo dużo znaczyło. Ja się zupełnie czym innym zająłem, ale na pewno ojciec we mnie zaszczepił czy pokazał to, jak ważne jest, żeby robić w życiu to, co się lubi. I że to jest nawet ważniejsze niż pieniądze. Ja pamiętałem, jak zawsze mówił: „No wyobraź sobie też, że pracujesz na poczcie całe życie. I całe życie tylko przybijasz pieczątki na tych listach”. Troszeczkę za prosto może ocenił tę pra-cę. To może być dla kogoś ciekawe, ale w stosunku do tego, co robił archeolog czy biolog, to już nie jest takie ciekawe. Pokazał mi, że właśnie pasja i radość z tego, co się robi, to jest szalenie ważna sprawa w życiu. Na pewno pokazał mi na własnym przykładzie, jak bardzo go to poruszało. Był wybitnym uczonym, docenionym, bo został i członkiem Akademii już w późnym wieku, i doktorem honoris causa tej uczelni52, i był ceniony przez kolegów w Polsce i za granicą. Był znakomitym poliglotą, bo w dwunastu językach potrafił się porozumieć, a redagował taką serię wydawniczą „Glossarium Archaeologicum” w dwu-dziestu czterech językach. To było coś, powiedzmy, w rodzaju encyklopedii, gdzie różne garnki wykopane czy krzemienie były właśnie nazwane, jakieś konkretne rzeczy w dwudziestu czterech językach. W niektórych językach to znakomicie umiał się porozumieć, jak w niemieckim, francuskim, rosyjskim, czy angielskim. Umiał też mówić po duńsku, po czesku, a w niemieckim, to o ile wiem, w kilku dialektach umiał się porozumieć. I to bardzo się przyda-ło, dlatego że w domu był taki kult języków. Mama germanistka i anglistka, ojciec, można powiedzieć, jeszcze lepiej [śmiech], więc nauka języka była bardzo dopilnowana. W szkole to miałem rosyjski i niemiecki. Od mamy an-gielski, od pani profesorowej Skupieńskiej dziecinne jakieś słówka francuskie,

50 Bernard Zabłocki (1907–2002) – mikrobiolog i immunolog, absolwent Uniwersytetu im. Stefa-na Batorego, od 1945 roku profesor Uniwersytetu Łódzkiego, kierownik Katedry Mikrobiologii UŁ.

51 Mowa tu o budynku mieszczącym się przy ulicy Banacha 14/16.

52 Prof. Konrad Jażdżewski dopiero w 1983 roku został członkiem Polskiej Akademii Nauk. W 1985 roku tuż przed jego śmiercią Uniwersytet Łódzki przyznał mu doktorat honoris causa.

a potem nawet paru lekcji ona mi udzieliła. Nie uczyłem się, nie zdawałem żadnych egzaminów, ale po francusku się jakoś dogadam, a teksty biologiczne to czytam bez problemu. Ta wielojęzyczność miała potem ogromne znacze-nie wspierające, bo każda dziedzina wiedzy potrzebuje tej znajomości języka. Teraz został tylko angielski, to już właściwie jest taka łacina międzynarodo-wa. Mieliśmy też dobrego nauczyciela rosyjskiego, a ponieważ mama i jej rodzeństwo urodzili się na Podolu, to kiedy po rewolucji bolszewickiej uciekła z rodziną do Polski, to przyjechała ze znajomością i ukraińskiego, i rosyjskie-go – taką naturalną, bo tam wyrastała. Rosyjski oczywiście nie był może tak lubiany w Polsce z oczywistych względów, ale mama potrafiła pokazać też piękno tego języka, jak piękna jest szczególnie poezja i śpiewy – niezależnie od tych sympatii, antypatii. To samo niemieckiego dotyczyło. Niemiecki to był jeszcze bardziej wredny. Przecież dla nas Niemcy po wojnie to był najgorszy wróg. Natomiast to, że mama jako germanistka potrafiła mi pokazać piękno poezji Goethego i Schillera… Do dziś umiem zresztą Rękawiczkę Schillera po niemiecku.

(...)

Wracając do mojego dzieciństwa, bardzo wspaniałego… Nie zawsze było wesoło materialnie, bo po wojnie nikomu nie było za dobrze finansowo, na-wet profesorowi uniwersytetu. A poza tym piątka dzieci, dwie babcie – to był ogromny dom do wyżywienia. Ale wakacje zawsze mieliśmy jakieś za-pewnione, takie wiejsko-leśne. Spędzaliśmy je przede wszystkim u mojego ukochanego wujka Witka53, który był nadleśniczym w Lidzbarku Welskim. To takie cudowne miejsce, raj utracony... Coś pięknego, do dziś nie mogę mówić bez wzruszenia – to było tak wspaniałe miejsce. W dużej mierze tam właśnie rozbudził się we mnie ten zachwyt przyrodą i wodą. Zaczęło mnie to na pew-no opapew-nowywać, bo tam były grzyby, ryby... Łódki były nad jeziorem, więc można było tą łódką się przepłynąć kawałek. Malutka przystań, takie molo malutkie. Tam się uczyłem pływać. Pewnie tak zaczęło się może w 1947 roku, tak od dwunastego, trzynastego roku życia co wakacje tam się było. To miało, moim zdaniem, dla mnie jako przyrodnika wielkie znaczenie, bo rozwijało moje zamiłowania. Od razu wiedziałem, że pójdę na studia biologiczne. Ojciec tak trochę lekko z żalem przyjął to, że nie idę w jego kierunku, ale bardzo do-brze mnie rozumiał, bo sam lubił przyrodę i ja myślę, że nawet pierwsze takie zachęty do zwierzaków to od niego uzyskałem, jak mi pokazywał, czym się różni ślad zająca od śladu lisa na śniegu.

53 Witold Kowalczewski pojawia się po raz pierwszy w relacji Krzysztofa Jażdżewskiego, kiedy z całą rodziną w czasie wojny chronią się u niego w leśniczówce w Kampinosie. Zob. też wspo-mnienia Krzysztofa Jażdżewskiego na: http://www.pth.home.pl/pobierz/Wiadomosci_2_2013.pdf (10.07.2015).

Ciekawym materiałem porównawczym może być tu wywiad z

Outline

Powiązane dokumenty