• Nie Znaleziono Wyników

Kolejnymi wyłaniającymi się z analiz biograficznych typami relacji są: relacje współtrwania (zaliczono tu relacje Tolkienów, Hannah Arendt, Jasnorzewskich, Mandelsztamów, Iwaszkiewiczów, Mannów, Kossaków, Joyce’ów, Dąbrowskich, Nabokovów) i trwania (tu związek Żeleńskich, Leśmianów, Tołstojów, Fitzgeral‑

dów). Oba typy relacji łączy pojęcie trwania. Trwanie to jednak ma tu wyraźnie dwa odmienne konteksty. Najogólniej „trwać” to istnieć przez dłuższy czas, pozo‑

stawać bez zmiany w pewnej pozycji czy sytuacji. Inaczej – istnieć niezłomnie, przejawiać wytrwałość36.

Relacje, o  których tu mowa, niewątpliwie cechowała trwałość. Wszystkie rozwijały się (lub tylko istniały, były zachowane) przez długi czas, w pewien sposób pozostawały niezmienne. Stały przynajmniej jawił się fakt ich obecności, choćby w ich istocie (w jakościowej strukturze) zachodziły pewne przeobrażenia.

To, co różni oba typy, przez co relacje zaliczone do obydwu typów mają zupeł‑

nie inną wymowę, to prefiks „współ ‑”. Owo „współ ‑” je różnicuje i sprawia, że jedne możemy zaliczyć do konstruktywnych, a drugie – w pewnej mierze – do niszczących. Asocjacje słownikowe mają za zadanie pomóc w zrozumieniu i uza‑

sadnieniu typologicznych rozróżnień oraz pokazać subtelne odmienności między wyłaniającymi się z analiz biograficznych relacjami. Analizy odkrywają przed nami uzasadnienie dokonanych rozróżnień, natomiast biografie potwierdzają je w ludzkim doświadczeniu.

A  zatem prefiks „współ ‑” kładzie nacisk na wspólnotowość tego, co się w  relacji dzieje, akcentuje wzajemną więź osób, które relację tworzą. Pojęcie

„trwam” przywodzi na myśl pewien dramatyzm sytuacyjny; skojarzenie trwania z wytrwałością niesie z sobą obrazy trudności, problemów, perturbacji. Samo pojęcie „trwanie” – jeśli mowa o  relacji – sugeruje, że człowiek staje wobec trudności sam: jedna osoba w związku trwa i druga trwa, ale każde osobno, ze swoim bólem, z postrzeganiem świata, problemami itd. Współtrwanie przywodzi obraz dwu osób stojących wobec zagrożenia razem. Znaczenie wspólnego trwania obrazuje jedno ze wspomnień o Norze i Jamesie Joyce’ach:

Wszyscy, którzy znali państwa Joyce’ów, wiedzieli, że żadne ważne po‑

stanowienie podejmowane przez jedno z nich nie odbywa się bez wie‑

dzy i aprobaty drugiego […]. Przez wszystkie nieszczęścia i czasy, jakie im zgotował los, wobec wszystkich wezwań i prób życiowych, zachowali pełne wzajemne oddanie37.

36 Mały słownik języka polskiego. Red. E. Sobol. Warszawa: PWN, 1993, s. 954.

37 B. Maddox: Nora Joyce. Żywot prawdziwej Molly Bloom. Tłum. W. Sad kowsk i. Warsza‑

wa: Twój Styl, 2004, s. 559.

Podczas gdy w relacjach współtrwania ocena bycia razem jest raczej dobra:

To bardzo przyjemny stan, przynajmniej tak wynika z mojego doświad‑

czenia38;

Pozostaniemy razem, z dłonią w dłoni, także w krainie cieni. Jeśli mnie, a raczej kwintesencji mojego bytu, moim dziełom, przeznaczone będzie żyć dalej, to ona będzie żyła wraz ze mną, obok mnie39,

w relacjach trwania często nie znajduje ostatecznej aprobaty:

Wspominałem: co mi dało małżeństwo? Strach powiedzieć. Może wszystko tak samo […]. Główną przyczyną ludzkich nieszczęść jest wyrobienie w ludziach przekonania, że małżeństwo daje szczęście. Do małżeństwa ciągnie popęd seksualny, który przybiera postać obietnicy, nadziei szczęścia, podtrzymywanego przez społeczeństwo i literaturę, ale małżeństwo nie tylko nie jest szczęściem, lecz zawsze cierpieniem, któ‑

rym człowiek płaci za zaspokojenie pragnień seksualnych cierpieniem w postaci niewoli40

– lub w ocenie Witkiewiczowej:

Małżeństwo nasze nie było szczęśliwe41.

W prawie wszystkich (wyjątek stanowi tu związek Hannah Arendt) opisywa‑

nych relacjach (zarówno współtrwania, jak i trwania) obowiązują patriarchalne zasady i patriarchalne postrzeganie kobiety i jej roli.

Ronald szybko się zorientował, że Edith nie jest w Oksfordzie szczęśliwa i że szczególnie ma mu za złe jego męskie przyjaźnie. On sam wiedział, że jego potrzeba kontaktów z przyjaciółmi nie całkiem daje się pogodzić z życiem małżeńskim. Był jednak przekonany, że jest to jedna ze smut‑

nych stron tego upadłego świata, a w ogóle uważał, że mężczyzna ma prawo do męskich przyjemności i w razie konieczności powinien się ich domagać. W liście do syna: „Istnieje wiele rzeczy, które mężczyzna uwa‑

38 Słowa te wypowiedział Vladimir Nabokov, winszując swemu wydawcy nadchodzących za‑

ślubin. Cyt. za: B. Boyd: Nabokov – dwa oblicza. Tłum. W. Sad kowsk i. Warszawa: Twój Styl, 2006, s. 66.

39 I. i W. Jens: Pani Tomaszowa Mann. Tłum. E. Kow y nia. Warszawa: Twój Styl, 2006, s. 115.

40 Fragment Dzienników Tołstoja cytuję za: R. Romaniuk: One. Nadieżda Mandelsztam, Anna Iwaszkiewiczowa, Zofia Tołstojowa, Maria Kasprowiczowa. Warszawa: Twój Styl, 2005, s. 174.

41 Fragment wypowiedzi Jadwigi Witkiewiczowej cytuję za: J. Degler: Nota wydawnicza…, s. 444.

ża za słuszne, nawet jeśli wywołują one gadanie […]”. Powinien z nimi skończyć lub jeśli są tego warte, obstawać przy nich42.

Nabokov uważał za normalne, że

nigdy nie musiał się nauczyć – pisania na maszynie, prowadzenia sa‑

mochodu, języka niemieckiego, znajdowania zagubionych przedmiotów […]. Łatwo wydedukować, na czym miało upłynąć życie Wiery43.

Aktywność Żeleńskiego, związana z  wykonywaniem zawodu lekarza i pracownika naukowego, nie osłabła w czasie zajmowania się „kroplą mleka”, natomiast zdecydowanie uniemożliwiła mu włączenie się w bie‑

żące spawy domu, zwłaszcza opiekę nad dziećmi. Wszystko to zostawił swojej kruchej dziewiętnastoletniej żonie. Być może podświadomie prze‑

nosił model domu rodzinnego, w którym matka, chowając trzech nie‑

sfornych synów, radziła sobie sama znakomicie, nie obarczając niczym męża44.

Partnerki, mimo że w większości wypadków to kobiety wykształcone, a przy‑

najmniej takie, które mają potencjalne możliwości samodzielnego utrzymywania się, raczej identyfikują się ze swoją rolą albo przynajmniej godzą się z nią. Egzem‑

plifikację tej tezy niech stanowią wypowiedzi i komentarze:

[…] [Katia Mann – B.E.N.] wszystko, co robiła i jak postępowała, ba, całe jej jestestwo, polegało coraz bardziej i bardziej – i to z przekonania, do‑

browolnie bez jakiejkolwiek dewocji – na statusie żony Tomasza Manna (i matki jego dzieci). Sama nie chciała być wzorem dla nikogo, ani zdoby‑

wać samodzielnie uznania, co jednak nie przeszkadzało jej wyrażać swo‑

42 Cyt. za: H. Carpenter: J.R.R. Tolkien. Wizjoner i marzyciel. Tłum. A. „Evermind” Syl‑

wanowicz. Kraków: Mystery, 2010, s. 185. Patriarchalność środowiska, w  którym lubił prze‑

bywać Tolkien, odzwierciedla jedno ze wspomnień, zamieszczone w biografii Lewisa: „Do tego starannie dobranego męskiego grona nigdy nie została przyjęta żadna kobieta. Według re‑

lacji, w 1943 roku w Pubie pod Orłem i Dziecięciem pojawiła się Dorothy Seyers, znana i powa‑

żana pisarka, spodziewając się, że zgromadzeni wokół stołu mężczyźni zaproponują jej udział w dyskusji – zamiast tego poprosili ją grzecznie o opuszczenie sali. Inklingowie uważali, że naj‑

ważniejsze jest to, aby klub na zawsze pozostał zarezerwowany dla mężczyzn”. M. W hite: C.S. Le‑

wis…, s. 166. Co interesujące, a w pewien sposób obrazuje różnicę jakościową między związkami przyjaciół Tolkiena i Lewisa, ten drugi, kiedy wszedł w małżeńską relację, zupełnie odciął się od wcześniejszych patriarchalnych przekonań. Może to świadczyć o głębi porozumienia między nim a żoną.

43 S. Schif f: Vera Nabokova. Portret małżeństwa. Tłum. W.M. Próchniewicz. Warszawa:

Twój Styl, 2003, s. 66.

44 Cyt. za: B. Wink lowa: Boyowie: Zofia i Tadeusz Żeleńscy. Kraków: Wydawnictwo Literac‑

kie, 2001, s. 40.

jego zdania z odwagą, a jeśli zachodziła potrzeba, to także z energią. Nie przestała być jednak partnerką dla swojego męża; tylko podział na role i wolność podejmowania decyzji były, zgodnie z duchem epoki, sztywno ustalone z góry, a więc o równouprawnieniu w dzisiejszym rozumieniu nie mogło być oczywiście mowy – choć prawo do rozporządzania sobą Katia miała w wielu dziedzinach życia45 (akceptacja roli i statusu);

Żona, zajęta dziećmi nie miała z niego pociechy, ale ani słowem nie da‑

wała mu do zrozumienia, jak bardzo chciałaby, żeby wracał wcześnie46; Myślę, że miłość małżeńska – dobrze pojmowana – jest wystarczającym zadaniem dla kobiety. Jeśli ona prowadzi dom w należyty sposób, stara się ładnie wyglądać wieczorem, kiedy mąż wraca do domu, kocha go, do‑

pomagając mu w pracy i zachęca do niej – och, myślę, że ten rodzaj pracy posłuży jej w pełni47 (pogodzenie się z rolą i statusem).

Czasami postrzeganie swojej roli przez kobiety nabiera ambiwalentnego charakteru i  dopatrzyć się można w  tym zalążków sprzeciwu wobec ustalo‑

nych ram:

Lowoczka przyzwyczaiłby się do najbrzydszej twarzy, byleby jego żona była cicha, potulna i żyła tym życiem, jakie on jej wybrał48.

Coś się już w niej jednak wykluwało, jakieś zaczątki buntu przeciw ogra‑

niczeniu się do roli skromnej żony sławnego pisarza. Zrazu zgadzała się na to, by Scott wykorzystywał w swych utworach jej pomysły, i jako człowiek zarabiający na utrzymanie rodziny – czerpał bez ograniczeń z całości twórczego tworzywa. Ale to przyzwolenie zaczęło podlegać ero‑

zji w miarę tego jak Zelda przekonywała się, że wszystkie składniki ich wspólnego życia wykorzystywał jako surowiec dla swych utworów49. W relacjach trwania i współtrwania osoby nie dopracowują się głębokiego porozumienia, choćby dlatego, że między partnerami brak rozmów, w których porusza się każdy obszar istnienia drugiej osoby:

Edith zaczęła czuć się zaniedbywana przez Ronalda. Jeśli chodzi o czas, to rzeczywiście dużo przebywał w domu. Często tu właśnie uczył i na

45 I. i W. Jens: Pani Tomaszowa…, s. 127.

46 Cyt. za: P. Łopuszańsk i: Zofia i Bolesław Leśmianowie. Kraków: Wydawnictwo Literac‑

kie, 2005, s. 89.

47 Cyt. za: K. Taylor: Zelda i  Scott Fitzgeraldowie. Niekiedy szaleństwo bywa mądrością.

Tłum. W. Sad kowsk i. Warszawa: Twój Styl, 2003, s. 104–105.

48 Cyt. za: R. Romaniuk: One…, s. 162.

49 K. Taylor: Zelda i Scott Fitzgeraldowie…, s. 177.

ogół nie wychodził wieczorami częściej niż raz czy dwa razy w tygodniu.

Chodziło jednak o jego uczucia. Bardzo ją kochał i dbał o nią, troszczył się o jej zdrowie (podobnie jak ona o jego) i o sprawy domowe. Edith wiedziała jednak, że jedna strona osobowości ożywia się jedynie w towa‑

rzystwie podobnych jemu mężczyzn50.

Kluczową cechę głębokiego porozumienia stanowi jego obecność w każdej sferze życia. Takie porozumienie osiągają osoby wówczas, gdy są w stanie w sobie nawzajem pobudzić każdy (lub prawie każdy) obszar osobowości. W relacjach określanych tu jako relacje współtrwania takiego głębokiego porozumienia na ogół brak:

[…] Nora wydaje się nie widzieć w Jamesie wielkiego pisarza; zapisała

„Pozostał w jej pamięci jako mężczyzna obarczony wadami i obdarzony cnotami, jakie może mieć każdy człowiek […]”51;

Miałam wczoraj wieczorem długą, przykrą, a raczej smutną po prostu rozmowę z  Jarosławem. Jest rzeczą dziwnie obezwładniającą, czasami nawet, że ludzie tak kochający się i tak zżyci ze sobą, jak my, są jednak tak samotni. […] Najboleśniejsze jest dla mnie to jego niezrozumienie, że jakkolwiek czasami żal mi go głęboko, tak po prostu jak dziecka bez‑

radnego, jednak przecież nie mogę, kochając go, dlatego właśnie, że jest mi drogi, nie starać się mu pokazać, wytłumaczyć, że w nim samym leży źródło wszystkiego52.

Nie ma tu mowy o owym „wzajemnym stańczeniu” dwu osobowości, o poczu‑

ciu pewnej ulotnej jedności myśli, doznań. Taka jedność występuje tam, gdzie z jednej strony odczuwa się swoją fizyczną, intelektualną i duchową odrębność, a z drugiej (jakby równocześnie) nie przeszkadza to takiemu utożsamianiu się z drugą osobą, że jakby „obcując w niej”, doświadcza się świata. W relacjach współtrwania te światy są odrębne i oscylują od wzajemnego współistnienia po wyraźną osobność, od zrozumienia – po niezrozumienie. Na przykład konsensus intelektualny między Hannah Arendt a jej drugim mężem wydawał się możliwy, jednak można przypuszczać, że problem z porozumieniem tkwił w sferze emocji.

Jak czytamy w biografii:

W tamtym okresie Hannah zwierza się Jaspersowi, że nie myśli samo‑

dzielnie, lecz robią to wspólnie z mężem i być może opublikują wyni‑

ki tej pracy jako współautorzy. Przyznając się do wpływu męża, prawie

50 H. Carpenter: J.J.R. Tolkien…, s. 184.

51 B. Maddox: Nora Joyce…, s. 542.

52 A. Iwaszk iewicz: Dzienniki…, s. 106–107.

przeprasza, że jest taka zakochana, pełna podziwu, poddająca się jego opiniom i wizjom świata. W zamian za to Heinrich Blucher nigdy się nie przyzna, prywatnie ani publicznie, do wpływu, jaki Hannah wywiera na niego53.

Być może Hannah wydawało się, że jej zwykła samodzielność w myśleniu, która równocześnie będzie emanacją jej inności, urazi, zrani męża, natomiast partner obawiał się prawdopodobnie, że przyznanie się do wpływu żony umniejszy jego status i pozycję w związku, a może nawet zaniży jego samoocenę. W relacji wzrastania osoby są tak blisko siebie w wielu sferach, że niewątpliwie dochodzi do wpływu oraz przeobrażeń w myśleniu i działaniu. W ten sposób bowiem osiągają nową jakość istnienia, choć równocześnie każdy pozostaje odrębną, niezależną istotą. Ów wpływ niejako jest rezultatem otwarcia się wzajemnego na siebie, a osoby w relacji ów wpływ przyjmują jako bogactwo z tej relacji wynikające.

Zarówno Hannah Arendt, jak i jej mąż zdawali się nie interpretować wzajemnego wpływu w kategoriach bogactwa, co nie pozwala na zaliczenie związku do relacji wzrastania. Różnica między relacją wzrastania54 a relacją współtrwania jest taka, że w pierwszej relacji osoby wyczuwają się wzajemnie, w drugiej – czują i pojmują rozmaite przejawy rzeczywistości inaczej (często bez woli konfrontacji).

Niemniej jeśli relacje są określane jako współtrwanie, wówczas pewien rodzaj porozumienia – ustalony na fundamencie przeróżnych czynników – zwykle istnieje.

Pełne wzajemnego oddania i  trwałe małżeństwo Joyce’ów pozostaje niezrozumiałe dla tych, którzy upatrywali w nim rodzaj intelektualne‑

go mezaliansu. Norę i Jamesa spajało coś o wiele głębszego od intelek‑

tualnej więzi. Najsilniejszym spoiwem była niezachwiana wytrwałość Nory w  znoszeniu ustawicznej niepewności Joyce’a  co do wszystkiego w życiu, z wyjątkiem własnego geniuszu. Nie bez znaczenia pozostawał też pewien androgeniczny czynnik w ich wzajemnych stosunkach. Prze‑

mieszka elementów płci przeciwnej u każdego z nich, wyraźnie w listach, które ze sobą wymieniali, dostrzegana przez ich przyjaciół i dostrzegana w utworach Joyce’a, cementowała ich związek55.

53 Cyt. za: L. Adler: Śladami Hannah Arendt. Tłum. J. A leksandrowicz. Warszawa: Twój Styl, 2008, s. 228.

54 Można w tym miejscu postawić zarzut prowadzonym analizom, że nie w każdym przypad‑

ku zaliczanym do typu „relacje wzrastania” mamy do czynienia z tak głębokim porozumieniem (po wyczuwanie się wzajemne). Bez wątpienia jednak jest to różnica, która po próbie pewnego uogólnienia rysuje się między typem określanym jako relacje wzrastania i typem określanym jako relacje współtrwania. Na pewno też będą w każdym typie przypadki graniczne, które danej cechy (jaką jest porozumienie) będą miały więcej, i takie, które owej cechy będą miały mniej.

55 B. Maddox: Nora Joyce…, s. 561

Owo porozumienie zasadzało się także na uzupełnianiu cech płciowych, dzięki czemu w duecie osoby pomnażały swoje możliwości. W niektórych przy‑

padkach, na przykład w małżeństwie Joyce’ów, jak pisze biograf Nory, miało to pewien androginiczny charakter56.

To, co odróżnia relacje określone tu jako relacje trwania i współtrwania od relacji wzrastania, to bez wątpienia także stosunek do wierności. Wierność jest wpisana w  relacje wzrastania, stanowi pewien warunek wzrostu. Natomiast w relacjach współtrwania i trwania oscyluje się od postawy bycia wiernym:

Joyce’owie nie byli purytanami w przyjętym ogólnym znaczeniu, ani też hipokrytami. Dawali tylko do zrozumienia, że cenią sobie ustabilizowa‑

ne związki i uchylają się od skoków w bok57 – po chwilowe ustępstwa od tej zasady:

Jestem człowiek słaby i bardzo wrażliwy, kobiety na mnie działają, jest to niezaprzeczony fakt. Ale doprawdy, lustrując te ostatnie trzy lata, mogę cię zapewnić, że najpiękniejsze twarze i kształty w oczach moich, które ciebie znają, w ustach moich, są jakby błotne koleiny, które ogień i pro‑

mienie twego ciała wysuszają w króciutkim czasie bez śladu. Z biegiem czasu staję się niespokojny o ciebie, o to światło twoje i ciepło, z ciebie bijące. Nie chcę, nie mogę iść sam w ciemności i zimnie pozostawać58 – aż po zupełnie luźny stosunek do bycia dla siebie na pewną wyłączność.

Wierność wiąże się z dochowaniem komuś wiary, w małżeńskich relacjach międzypłciowych to przede wszystkim dochowanie wiary w  byciu z sobą w  każdej sytuacji. Mowa tu o  byciu na różnych płaszczyznach: seksualnej, psychicznej, duchowej, ekonomicznej itd. Jeśli mowa o  relacjach płciowych, to niewątpliwie relacje seksualne stanowią podstawową przestrzeń wierności, w pewien sposób punkt wyjścia. Można jednak zachować wierność w każdej ze wskazanych przestrzeni, a wierność ta jest funkcją budowania więzi. Zatem im tej wierności więcej, tym więź musi być silniejsza59. Analizowane sytuacje

56 Fakt ów zdaje się przemawiać za tezą, że tam, gdzie w relacji dochodzi do zespolenia (ko‑

operacji, współdziałania) cech, pojawia się nowa jakość bycia, która przekłada się na indywidualne bycie osoby (kobiety i mężczyzny).

57 B. Maddox: Nora Joyce…, s. 331.

58 Ich noce i dnie…, s. 742.

59 Podobne rozumienie odczytujemy z badań Marioli Bieńko, kiedy pisze ona, przytaczając wypowiedzi respondentów: „W wypowiedziach męskiej części populacji duży nacisk położony jest na wierność, wynikającą z przyrzeczenia małżeńskiego: »Zdrada żony, zaangażowanie się seksu‑

alne w związek z innym mężczyzną byłby końcem naszej przyjaźni«. […] możność polegania na sobie, lojalność i dyskrecja: »Mogę polegać na żonie, szczególnie w sprawach, które są dla mnie najważniejsze, np. że dotrzyma danej mi obietnicy, że mnie nie oszuka, nawet gdyby miała okazję,

pokazują, jak różne są możliwości zachowania wierności i jak od tego zależy wzajemna więź.

Im więcej wierności, im większych obszarów dotyczy, tym bardziej relacje są współtrwaniem, a nie tylko trwaniem. Taką gradację możemy ukazać w kilku przypadkach. Na przykład w relacji Nabokovów wierność zostaje zachowana w wielu przestrzeniach: seksualnej (za wyjątkiem krótkiego epizodu z początku małżeństwa, kiedy Nabokov miał romans), psychicznej, rodzinnej, ekonomicz‑

nej, a nawet poniekąd duchowej, natomiast w małżeństwie Joyce’ów mało jest duchowego zrozumienia, zatem i o wierności w tychże przestrzeniach mówić nie można. Natomiast w związku Leśmianów mężczyzna łamie zasadę wierno‑

ści prawie na każdej płaszczyźnie, co przekłada się na luźną więź małżonków.

W biografii Leśmianów czytamy:

Zofia nadal kochała swego męża. Jemu natomiast nie wystarczyła jej wierność i oddanie60;

[…] wiedziała o Lebenthal, ale to była bardzo dobra osoba. Tolerowała Leśmiana, może robiła mu jakieś wyrzuty, ale nigdy się tego nie wyczu‑

wało. Wiedziałem, że ona to przeżywa. Nigdzie nie wychodzili […]61; Żona rzadko zjawiała się w biurze, ale nieraz przychodziła na króciut‑

ko […]. Na spacerze najczęściej widywało się ją z córkami, sporadycznie całą rodziną. Rodzina sprawiała wrażenie, jakby każdy chodził własną drogą62;

Do fiaska artystycznego dołączyły się problemy […] rodzinne. Żona – jak się zdaje – wreszcie zrozumiała istotę stosunków łączących męża z ku‑

zynką. Od tej pory w  uczuciach Zofii Leśmianowej do męża nie było miłości63.

W relacjach współtrwania zaczyna chwilami mieć miejsce także ów egoizm (przynajmniej z jednej strony), który w relacjach trwania zajmuje już wiele miejsca.

Egoizm ten przybiera formę uporczywego dbania o swoją przestrzeń rozwoju64;

że się to nie wyda«. […] »Gdyby nie był przyjacielem, któremu bezgranicznie ufałam i na którego mogłam liczyć, nie zostałby nigdy moim mężem. Sama miłość jest zbyt kruchym fundamentem związku mężczyzny i kobiety«”. M. Bieńko: Przyjaźń małżeńska. Studium doświadczeń życiowych warszawskich inteligentów. Warszawa: Żak, 2001, s. 150–151.

60 P. Łopuszańsk i: Zofia i Bolesław Leśmianowie…, s. 86.

61 Ibidem, s. 166.

62 Ibidem, s. 167.

63 Ibidem, s. 138.

64 Czasami ta dbałość o własną przestrzeń rozwoju ma charakter programowy, jak to rozu‑

miał Blücher – mąż Hannah Arendt: „Blucher pojmował miłość jako ożywczą, fizyczną i duchową siłę, która pozwala obydwu partnerom zachować wolną przestrzeń”. Cyt. za: E. Ettinger: Hannah Arendt, Martin Heidegger. Tłum. E. Wolicka. Kraków: Znak, 1998, s. 60.

tak dużą przestrzeń, w której nie ma miejsca na myślenie o konsekwencjach owej dbałości dla relacji w związku w ogóle. Taki egoizm ilustrują następujące wyjątki z listów:

Wiedzże uprzykrzona, że ja mam w czasie od 5–7ej seminarium Berg‑

sona z D., którego za żadne skarby, a tym bardziej dla ciebie nie opusz‑

czę65;

Na razie więc to byś mi przeszkadzała. Nie chcę tego – rozumiesz. Ja ci nie przeszkadzałem, to i ty też mi nie przeszkadzaj66.

A także:

Przypuszczam, że nie jestem człowiekiem, z którym jakiejkolwiek kobie‑

cie byłoby łatwo żyć, ale z drugiej strony nie mam zamiaru się zmieniać67. Czasami ów egoizm jawi się jako dogadzanie sobie w związku, żądanie takiego dogadzania:

Ich miejsce zajęły różnego typu zachcianki, które Joyce starał się zaspo‑

koić. Zapragnęła mieć mieszkanie, James je wynajął. Zapragnęła wyje‑

chać do Nicei, i wyjechali tam. Ilekroć chciała wyjść na zakupy, wyru‑

szali oboje na miasto68 – lub zazdrość o sukces partnera:

Wyczekuję twego powrotu. Jestem siny ze złości. To nie do zniesienia wysyłać ci te wszystkie listy z pochwałami, zaproszeniami etc. Nie jestem stworzony do tego, by być twoją sekretarką. Wystarczy, że ty nie mogła‑

Wyczekuję twego powrotu. Jestem siny ze złości. To nie do zniesienia wysyłać ci te wszystkie listy z pochwałami, zaproszeniami etc. Nie jestem stworzony do tego, by być twoją sekretarką. Wystarczy, że ty nie mogła‑