• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 6, 1929, nr 13 (274), 31 III

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 6, 1929, nr 13 (274), 31 III"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata p ocztow a uiszczona ryczałtem

H. G. W E L L S : „ P S Y C H O A N A L I Z A M A R X A ’

C e n a 8 0 g r o s z y

T

Y

G

O

D

N

I

K

D z i ś 8 s t r o n

WIADOMOŚCI

LITERACKIE

O d d z ia ł

„Wiadomości Lileracicitb”

w Paryżu, 123, boul St.

Germain, Księgarnia

Gebethnera i Wolffa

Cena numeru w Paryżu

zł. 1.—

Nr. 13 (274)

W arszaw a, Niedziela 31 m arca 1929 r.

Rok VI

Przypominamy, że czas odnowić prenumeratę za kwartał II b. r. (wraz z miesięcznikiem „Pologne

Litteraire” zł. 9.

w kraju, doi. 2 - zagranicą)

EMIL BREITER

KRYTYKA SUMIENIEM SZTUKI

W słynnej i historycznej już dzisiaj polem ice z Sarceyem Z ola p isał m. in.: „Zważcie, że w całej tej d y sk u sji dobra połow a różnicy zd ań w ynika z n iep o ro ­ zum ienia. J a m ów ię białe, on słyszy c z a r­ ne, J a ro zu m u ję n a zasad zie całości idei, gdzie w szystko jest ze sobą logicznie zw ią­ zane, a on w yryw a jedno zdanie i n a d a je mu sens, o k tó ry m nigdy nie m yślałem . W ten sposób m ożna całe la ta kroczyć obok siebie, nie rozum iejąc się zupełnie. Pow róćm y więc do tych w szystkich z a ­ gadnień, skoro nie u d ało mi się być zro zu ­ m iałym ".

Pow róćm y więc do tych zagadnień, p o ­ w róćm y tern b a rd z ie j, że p. M ar ja D ą­ b row ska w swoim pow ażnym i sta ra n n ie opracow anym a rty k u le „W ielcy p isarze o k ry ty k a c h " („W iadom ości L iterack ie", nr. 270) z a d a ła sobie tru d ro z w a la n ia o tw a r­ ty ch drzw i.

K am ieniem o brazy d la p. D ąbrow skiej sa dw a fragm enty m ojego w yw iadu. P ie r ­

wszy — w k tó ry m w ysunąłem tw ie rd z e ­ nie, że h is to rja lite ra tu ry ra cz ej p rz y ­ z n a je słuszność k rytykom , u d o w a d n ia ją ­ cym w pływ k ry ty k i na tw órczość. A d ru ­ gi — w k tó ry m p isałem o niechęci a u to ­ rów do k ry ty k i. (A rty k u ł p. D ąbrow skiej je s t w łaśnie w yrazem tej źle m askow anej niechęci),

M oje pierw sze tw ierd zen ie n ie m iało c h a ra k te ru apodyktycznego. U żyłem zu ­ p ełn ie celowo i św iadom ie o k reślen ia „ ra ­ czej". „ J e dis blanc, on en ten d noir". N iew ątpliw ie m ógłbym zacytow ać fakty, św iadczące o potężnym w pływ ie k ry ty k i na tw órczość. A le tru d mój byłby n a ­ p raw d ę darem ny. Bo „niem a nic bard ziej zdum iew ającego d la tego, k tó r y s tu d ju je lite ra tu rę , n ad ślepotę, ja k ą w ykazyw ali w ielcy ludzie, a czasem najw ięksi, przy ocenie dzieł sw ych kolegów , a zw łaszcza w spółczesnych im au to ró w " (W orsfold: „O sądzie w lite ra tu rz e " ). „D la W o lte ra „H am let" był surow ą, b arb a rz y ń sk ą s z tu ­ ką, dziełem , k tó re w ydać m ogła ty lk o w yobraźnia pijanego dzikusa, d la G o eth e­ go „P iek ło " D antego — ohydne, „C zy­ ściec" — w ątpliw y, a „N iebo" -— żadne. B yron by ł niew rażliw y na w dzięki całego chóru liry k ó w angielskich, a A rnold, su b ­ te ln ie w rażliw y na piękność i potęgę p i­ sarzy staro ży tn y ch , — ślepy na genjusz najw iększych ze w spółczesnych mu a u to ­ rów : T ennysona, B row ninga, R osettiego, S w in b u rn e‘a i t. d.

M ógłbym więc zasypać p. D ąbrow ską tysiącem fak tó w na tem at, że najw iększą k rzy w d ę w y rząd zali pisarzom w łaśnie ich k o led zy p isarze (ty tu ł m ojego a rty k u łu brzm iałby: „W ielcy p isarze o w ielkich p isarzach ") i że dopiero k ry ty k a , p ra w ­ dziw a, od m ałej do n ajw ięk szej, n a p ra ­ w ia ła k rzy w d y i p ro sto w ała sądy,

A le o to w tym sporze nie idzie. W p ro st n iepodobna w yznaczyć granicy, gdzie k o ń ­ czy się tw órczość a zaczyna k ry ty k a : tw órczość p ierw o tn a i tw órczość w tórna. P a n i D ąbrow ska cy tu je sąd M ickiew icza o k ry ty c e —m y je d n a k wiemy,, ja k n iesp ra- w iediłw ym k ry ty k ie m był M ickiew icz w o­ bec Słow ackiego i jak natchnionym w sw o­ ich w y k ład ach o lite ra tu rz e słow iańskiej. M ożna więc być rów nocześnie „d o ­ b rym " i „złym " k rytykiem . M ożna być w tej sam ej osobie n ietrafn y m i g enjalnie intuicyjnym , pozbaw ionym celow ości i p recy zy jn ie celowym, rezonerem i filozo­ fem, głębokim i p łytkim , W tej sam ej osobie, ale nie w obec tego sam ego „ p rz e d ­ m iotu".

P rz e d m io t jest herbow ą ta rc z ą k ry ty k i, D obrym k ry ty k ie m je s t nie ten, k tó ry o w szystkiem pisize, lecz ten, k tó ry w szy st­ ko o danym przedm iocie napisze. O p rz e d ­ m iocie ro zstrzy g a — że u ży ję pięknego w y n alazk u p. W ielopolskiej — selek cjo - nizm pisarza. K am erton psychiczny, n a ­ stro jo n y n a ton, o d p o w iad ają cy tw órczo­ ści. („Die Q uelłe alles W ohlgefallens ist die H om ogeneitat" — pow iedzia Schopen­ hauer) .

D latego N orw id ro zu m iał tw órczość Słow ackiego, k tó ra d la M ickiew icza była św iątynią, pozbaw ioną Boga, dlatego R i- viere k o ch ał C laudela, a F ra n c e b y ł mu obojętny. D latego B ran d es p rzeo ry w ał

E uropę indyw idualizm em Ibsena, a T a r­ now ski nien aw id ził i lekcew ażył W y sp ia ń ­ skiego, D latego B rzozow ski — w ieczny p o ­ szukiw acz w łasnego tonu — zm ieniał swą dogm atykę i z a p o sto ła m aterjalizm u h i­ storycznego sta ł się teologiem .

Nie jest rzeczą k ry ty k i w ym ierzać spraw iedliw ość (gdzież jest sp ra w ie d li­ w ość!), ale w zbogacać naszą w iedzę, p o ­ głębiać św iadom ość, w zm acniać wolę, n a ­ pinać uczucie. P a n i D ąbrow ska sprow adza zagadnienie k ry ty k i n a poziom w yroku są­ dowego. A le i w yroki sądow e b y w ają n ie­ spraw iedliw e. Z d a rz a ją się straszliw e o- m yłki sądow e, okupione k rw ią i głow ą n ie ­ w innych ofiar; a ileż jest tak ich , o któ ry ch m ilczy h isto rja , do k tó ry ch n ik t n ie d o ­ ta rł, k tó ry ch n ik t nie odsłonił. N iem a s p r a ­ w iedliw ości. J e s t ty lk o jej w ym ierzanie, Id zie w ięc o to, jak się to w ym ierzanie odbywa.

„G dy b łyskaw ica z ab ły śn ie n a d sztuką, budzi się, p o w sta je k ry ty k a... K ry ty k ą znaczy rozróżnienie. K ry ty k a jest su ­ m ieniem sztuki. K iedy sz tu k a d o strzeg a siebie i odczuw a, k ied y w oła: — oto je ­ stem ; — ten jej k rz y k rad o sn y — to w znoszący się w górę lot k ry ty k i... N ie­ chaj w k ry ty ce zbudzi się m iłość n iesk o ń ­ czoności, a oblicze sztuki ulegnie zm ianie"

(H ello: „ K ry ty k a"),

A więc jed en z najw iększych um ysłów św iata, p isarz k ry ształo w y , ap o sto ł i e ste ­ ta, pisze w prost, że oblicze sztuki ulegnie zm ianie w zależności od k ry ty k i. M yślę, że H ello w ypow iedział n ajg łęb szą p ra w ­ dę, nieznośną może d la tych, k tó ry m się w ydaje, że m ają m onopol na „tw orzenie" sztuki, ale zrozum iałą d la w szystkich, k tó ­ rzy w iedzą, że sztu k a nie je s t M inerw ą, w y sk ak u jącą z głow y Jow isza.

A co p isał S chopenhauer, na którego ta k chętnie pow ołuje się p. D ąbrow ska w swoich ro zrach u n k ach z k ry ty k ą ? „W ie nun aber doch d ie Sonne eines A uges be- d arf um zu leuchten, die M usik eines Oh- res um zu tónen; so ist auch d er W ert a lle r M eisterw erke, in K unst und W issen- schaft bedingt durch den verw andten, ihnen gew achsenen G eist. zu dem sie re- den. N ur er b esitzt das Z auberw ort, wo- d urch die in sołche W erk e gebannten G ei- ste r rege w erden und sich zeigen. D er ge- m eine K opf ste h t vor ihnen wie vor einem verschlossenen Z au berschrank",,, („Scho­ p en h au er: „U eber U rteil, K ritik " etc., § 264).

S ztu k a d la swego rzeczyw istego życia p o trzeb u je k ry ty k i. S chopenhauer tw ier­ dzi naw et, że bez k ry ty k i niem a sztuki, A ro zsn u w ając d alej jego m yśli m etodą kantow ską, dojść n a le ż y do w niosku, że dzieło sztu k i nie istnieje, jeżeli nie sp o j­ rzy n a ń oko k ry ty k i. Nie istn ieje w r o ­ zum ieniu „d er reinen V ernunft".

A w ięc te w szystkie gorzkie żale, k tó re p. D ąbrow ska z ta k ą pieczołow itą d o k ła ­ dnością w yłow iła z k o resp o n d en cji F la u ­ berta, św iadczą ty lk o o m ałostkow ości te ­ go w ielkiego p isarza. Irrita b ile genus va- tum ! K tóż jest bard ziej w rażliw y na k r y ­ ty k ę od autorów ! K omuż z piszących nie śni się po nocach ja k iś a rch an io ł Je rz y , zab ija ją c y m ieczem św ietnej an alizy k r y ­ tycznej jakiegoś sm o k a-k o n k u ren ta. A le jeżeli z a d raśn ie kogoś z bliskich lub n a j­ bliższych, to z arch an io ła zm ienia się w szatan a, z w tajem niczonego — w dem o­ na... T rudno, m ylim y się w szyscy, ale „hi­ s to rja Literatury raczej nam p rz y zn aje słuszność".

P a n i D ąbrow ska c y tu je w y p ad k i złego w pływ u k ry ty k i na tw órczość. P rz y p o ­ m ina mi się s ta ra an eg d o ta o oskarżonym , k tó ry na z a p y ta n ie sędziego odpow iada: „P an sędzia m a dw óch św iadków , co to w id zieli? J a m am dw udziestu, co tego nie w idzieli!"

M ógłbym zacytow ać znacznie w ięcej p rzy k ład ó w pozytyw nego w pływ u k ry ty k i na tw órczość. P ozytyw ny w pływ k ry ty k i nie musi być zaw sze w pływ em doraźnym . Nie znaczy to b ynajm niej, aby k ry ty k k sz ta łto w a ł pisarza. W y starcza, jeżeli a u ­ to r przeciw staw ia się św iadom ie lub p o d ­ św iadom ie krytykow i. Je ż e li k ry ty k w zbo­ gaca św iat m yśli pisarza, jeżeli po ru sza zagadnienia, k tó ry ch a u to r „nie zam ierza",

jeżeli naw et p o d k ła d a „w łasne zam iary". P a n i D ąbrow ska cytuje zdanie Ż erom skie­ go „o w ielkich b ry łach p ap ieru S ta n is ła ­ wa B rzozow skiego, zbroszurow anyeh w o l­ brzym ie tom y". A leż — na Boga — w pływ B rzozow skiego na p o lsk ą tw órczość by ł i je s t olbrzym i. N ietylko całe m łode p o k o ­ lenie k ry ty k ó w w ywodzi się od B rzozow ­ skiego, ale dopiero biografow ie Ż erom skie­ go, Przybyszew skiego, R eym onta, K a sp ro ­ w icza, M icińskiego, pow iedzą nam , jak niesły ch an y w pływ w y w arł ten rozp alo n y w ulkanem tem p eram en tu p isa rz na swoich w spółczesnych.

P is a rz e są n iesp raw ied liw i i chętniej „w ypow iadają się o obcej, cudzoziem skiej k ry ty ce". Są niesp raw ied liw i d la swych kolegów , m ieliżby być bard ziej sp raw ie­ dliw i wobec tych, k tó ry ch u w ażają za u- z u rp a to ró w ?

O F re d rz e nie mówmy; jem u w y trącił pióro z rę k i nie k ry ty k , ale poeta. N iejak o w spózaw odnik. K ry ty k nigdy w spółzaw od- i niklem nić jest, B yw a najczęściej nicu- znaw anym w spółtw órcą. 3 o niew ątpliw ie jest w spółtw órcą P ad erew sk i, g rający C ho­ pina, lub H uberm an, g rający B eethovena. Cóżbyśm y w iedzieli o C hopinie, gdyby w łaśnie nie to g enjalne ucho i oko, k tó re d a je nam rzeczyw istość sztuki chopinow ­ sk iej na ziem i? Czy panienka, w y stu k u ją ­ ca na fo rtep ia n ie „M azurki" C hopina, jest d la p. D ąbrow skiej id eałem in te rp re ta c ji?

W dziedzinie k ry ty k i in te rp re ta c ja , czyli — ja k mówi H ello — rozróżnienie, jest rzeczą n ajisto tn iejszą. O tem sam em dziele m ożna n ap isać dw ie rozm aite k r y ­ tyki. Z upełnie różne, w ykluczające się, in ­ ne, a przy tem św ietne i kongenjalne, — w zależności od „przedm iotu", t. j. od b o ­ gactw a zn ajd u ją c y c h się w dziele sztuki elem entów i od pojem ności kry ty czn ej p i­ sarza. P a n i D ąbrow ska w oła: nie p o ­ zw alam ; jeżeli już m a być k ry ty k a — to jed n o lita, b ezap elacy jn a, jednorodna.

J a k gdyby zachodu słońca nie m ożna było m alow ać pędzlem M illeta, T u rn e ra i Chełm ońskiego,

Ja ło w y je s t w szelki spór o praw o k ry ­ ty k i do istnienia, w szelk a w alk a o p ry m at w św iecie ducha, m iędzy k ry ty k ą a tw ó r­ czością. S p ó r ten daw no już zo sta ł ro z ­

strzy g n ięty przez P la to n a i A ry sto telesa, k tó rz y pierw si rzu cili fundam enty pod w sp an iały gm ach tw órczości k ry ty czn ej. K tóż bowiem p rz e p ro w ad za rew izję u z n a ­ nych w artości, któż form uje łańcuch n o ­ wych id e j?

P a n i D ąbrow ska tw ierd zi, że k ry ty k a up arcie trw a p rzy p rz e sta rz a ły c h k a n o ­ nach i p rzesądach, a m iarą k raw ca m ierzy F idjaszow e dłuto. A le czy nie zd a rz a się rów nie często, że m iarą F id ja s z a m ierzony je s t w ysiłek m ałego c h a łu p n ik a lite ra c ­ kiego? K rzyw da tam , p rz e s a d a tu. A le su ­ m a uśw iadom ień społecznych i u św iad o ­ mień estetycznych, w y ra ż a ją c a się w łaśnie w yłącznie w tw órczości k ry ty czn ej, s ta n o ­ wi ko rek ty w ę ciągnącą się p oprzez w ieki zm agania . ię ludzkiego ducha.

Shelley vi rad zo n o dodaw ać o b jaśn ie­ nia słów d jego poem atów . W y sp iań sk ie­ go p rz e d rz źniano i traw estow ano. Czyż dlatego m am y n ie doceniać olbrzym iego i w pływ u - ir k la na tw órczość - angielską, a R uskina i M o rrisa w dziedzinie sz tu k i?

Je ż e li p o rt szyć spraw y k ry ty k i' lite ­ rackiej w Polsce, któż zaprzeczy, że naw et ta k oporny genjusz, jak W yspiański, pozostaw ał w ciągłym k o n tak cie tw órczym z Łąckiem , że en tu zjazm um ysów k ry ty c z ­ nych tej m iary, co S tarzew ski i B rzozow ­ ski, przezw yciężył bierny opór i o b sk u ran ­ tyzm polskich B ru n e tie re ‘ów. Znam y w szy­ scy zasługi M ałeckiego, jeżeli idzie o tw órczość Słow ackiego, ale M ałecki był tym, k tó ry połow ę jego puścizny p o ety c­ kiej w rzucił do kosza, skąd w ydobyto ją dopiero w r, 1884. Czyż dlatego m am y rzucać kam ieniem na k ry ty k ę , k tó ra sp o j­ rz a ła na d zieła Słow ackiego okiem M atu ­ szewskiego, o g arn ęła in tu icją P aw lik o w ­ skiego, w ch ło n ęła inteligencją K lein era?

T arnow ski, m ając p rzed sobą tom pism pośm iertnych Słow ackiego, p isa ł bez ogró­ dek: „W yznaję p oprostu, że nie rozum iem nic i p o p rz e s ta ję na przytoczeniu ro z d z ia ­ łów".

J a k a p ra w d a z tego w y n ik a? J a k ie m ożna w ysnuć konsekw encje z nienaw iści T o łsto ja do S zekspira, G oethego do K ór- nera, W yspiańskiego do C hełm ońskiego? P an i D ąbrow ska przyzna, że chyba ż a d ­ nych. K iedy już mówimy o P olsce, czy

wolno zapom nieć o potężnem znaczeniu W itkiew icza, k tó ry w y w arł n iety lk o decy­ d u jący w pływ na p o lsk ą tw órczość m a la r­ ską, ale rew o lu cy jn ą m yślą, śm iałą i z d o ­ bywczą, rzu cił po d w alin y pod tw órczość p o d h a la ń sk ą (T etm ajer), w stąp ił w k rąg zain tereso w ań Żerom skiego, zw iązany był ideow o z W yspiańskim .

G dzież tu m iejsce n a d robne p o ra ­ chunki i m ałostkow e złośliw ości?

P a n i D ąbrow ska w ręcz odrzu ca m oją tezę o w pływ ie k ry ty k i na tw órczość. A kto w prow adził S zek sp ira do N iem iec i do E u ro p y ? Czy n ie W ilhelm Schlegel sw oją k lasy czn ą p ro p a g a n d ą d ra m a tu an g ielsk ie­ go i sw ojem i kongenjalnem i tłu m aczen ia­ m i? A Lessing, czyż nie d o k o n ał p rz e ło ­ mu w lite ra tu rz e niem ieckiej, zw alczając w pływ fran cu szczy zn y ? Z apom ina się u n as o w ielkich zasługach B rodzińskiego, k tó ry był przecież polskim H erderem .

Nie zam ierzam b y n ajm n iej cytow ać wczysćkiego, co, w ielcy Lr- ty^y r li­ te ra c h , bo w ted y może o k azało b y się ja ­ sno, ile złej w ili, zawiedzione, j i iżności i fałszyw ych rachub w prow adzono w szran k i p atety czn ej wa ki o przew agę tw órczości n ad k ry ty k ą V arto tylko p rz y ­ pom nieć m yśl S ie g frie d . Ja c o b ' . który, pisząc o swych doświadcz* niach i obserw a- cj ach, p o d k reśla, że intensyw ność r o s u n k u a u to ra do jego osoby w z ra sta ła lub m a la ła w zależności od k a le n d a rz a tw órczości a u ­ to rsk iej, P rz e d p rem jer i lub pojaw ieniem się k siążk i a u to r b y ł n ad sk ak u jący m i przem iłym p rzy jacielem ; na drugi dzień po prem jerze, po p ojaw ieniu się k ry ty k i lub sp raw o zd an ia, — chłodny, obojętny lub wrogi. W zależności od d iap az o n u k ry ty c z ­ nego. T rw ało to aż do zb liżającej się prem - jery... k o n k u ren ta. L ody to p n iały , n a d ­ chodziła wiosna...

Czyż m ożna z tych b ardzo w ym ow nych dośw iadczeń znakom itego k ry ty k a w ycią­ gać jak ieś ogólne w nioski? Czy m ożna, p a ­ ra fra z u ją c opinję p. D ąbrow skiej, tw ie r­ dzić, że dzieje nienaw iści autorów do w iel­ kich k ry ty k ó w b y ły b y o w iele dłuższe od h isto rji en tu zjazm u tych autorów d la s ła ­ bych i przem ijający ch p isarzy k ry ty c z ­ nych. W iadom o przecież, że w ielkości niechętnie m aszeru ją razem , a m ało d u sz­ ność często byw a u d ziałem w ielkiego t a ­ lentu.

„M ija oto trz y s ta lat, — p isa ł B rune- tiere, — ja k k ry ty k a s ta ła się d uszą lite ­ ra tu ry fran cu sk iej. O d R o n sard a do n a ­ szych dni nie było u nas rew olucji w lite ­ ra tu rz e , k tó re j początkiem i p rzew o d n i­ kiem nie by łab y odpow iednia ew olucja w k ry ty c e lite ra c k ie j". P o czątk iem i p rz e ­ wodnikiem .

A Z ola w „D ocum ents litte ra ire s" m ó­ wi: „R ola k ry ty k a w rozw oju lite r a tu ry p o siad a niep o śled n ią doniosłość. K ażde pokolenie, k a ż d a g ru p a p isarzy p o trz e b u ­ je swego k ry ty k a , k tó ry b y ją ro zu m iał i d a ł zrozum ieć. J e s t to żołnierz danej g ru ­ py, k tó ry p o siad a w ięcej p o jęcia rzeczy, niż w yobraźni tw órczej, i dlatego bierze na siebie rolę chorążego. K iedy jak ieś p o ­ kolenie nie z n a jd u je swego k ry ty k a , je s t to w ielkiem d la niej nieszczęściem ",

T ak p isa ł o pow ołaniu k ry ty k i jed en z najw iększych pow ieściopisarzy św iata. K tóż bard ziej od Zoli by ł n arażo n y na straszliw e a ta k i k ry ty k i p ism codziennych i p a rty jn y c h ? A le Z ola b y ł człow iekiem w alki, pozbaw ionym m ałoduszności. W a l­ czy ł zaciekle o sw oje praw o do tw órczo­ ści, ale um iał zdobyć się n a sąd objek- tywny.

Czy m am jeszcze dow odzić, że k ry ty k a lite ra c k a w yw iera d ecy d u jący w pływ na tw órczość a u to rsk ą ? O sobisty — rz ad ziej; zasadniczy i objektyw ny — zaw sze. Czy może przypom nieć, że p. de S ta e l o d k ry ła F ra n c ji poezję P ółnocy, że C h ateau b rian d w „G enie du ch ristian ism e" p o k azał F r a n ­ cji lite r a tu rę W schodu. Św iat tw órczości się rozszerzył, granice zniknęły, p isa rz p o ­ czuł się obyw atelem ludzkości.

G dyby p. D ąbrow ska w n ik n ęła głębiej w zag ad n ien ie rzekom ego sporu, — o k a z a ­ łoby się, że po za p lo tk ą , anegdotą, ste- tryczeniem i m ałostkow ością sp ó r m iędzy k ry ty k ą a tw órczością nie istn ieje. Są ty l­

ko dw ie strony, dw a oblioza tego sam ego p ędu tw órczego.

Istn ieje n ato m iast płynność sądu, jego rozm aitość i jego różnorodność. N ietzsche, k ied y mu zarzucano, że z w ielbiciela W ag ­ n era s ta ł się jego wrogiem , k ied y p o d n o ­ szono rozm aite sprzeczności w jego są ­ dach, k ry ty k a c h i o pinjach, odpow iedział z p ro s to tą Z a ra tu stry : „W er in sich w an- d elt, d e r w a n d e rt m it m ir". Czy dlatego, że p ły tk i N o rd au n a p is a ł książkę o o b łę­ dzie w lite ra tu rz e , stosunek k ry ty k i do B a u d e la ire ‘a i V e rla in e ‘a uległ zm ianie?

L em aitre w „Les contem porains" pisze: „U w ielbiałem ongiś C o rn eille‘a i praw ie p o g ard załem R acinem ; dziś uw ielbiam R a- cine‘a a C orneille jest mi całkiem o b o jęt­ ny. Zachw yty, w jakie w p raw iały m nie w iersze M usseta, gdzieś się zap o d ziały , Żyłem, m ając oczy i uszy pełne dźw ięków i w id ziad eł V ictora Hugo, dziś zaś dusza V icto ra Hugo jest mi praw ie obca".

A p, Dąbrowska, napfsze że k ry ty k i Le- m a itre ‘a są „nietrafne, bezcelow e i rezo- nersk ie". Bo ta k w p rzy stęp ie złego h u ­ m or i lub n a w e t głębokiego p rzek o n an ia nap sa kiedyś o m arnych k ry ty k a c h F la u ­ bert, rozgoryczony i zgorzkniały, lub G oethe,

A w reszcie słów ko o „m iłości", „O m i­ łości, k tó ra sam a jed n a — ja k się w y­ ra ż a p. D ąbrow ska — upow ażnia ta k w życiu jak w lite ra tu rz e do m ów ienia gorz­ kich p raw d ". Odpowiem n a to słow am i L e m a itre ‘a: („Les contem porains", str. 247). „N ie m ożna tw ierdzić, .ażeby m iłość nie d a ła się pogodzić z pewną dozą przy - njm niej zm ysłu krytycznego. Czyście z a u ­ w aży li? Lubo się je s t zajętym , dobrze z a ­ jętym i poruszonym do głębi, m ożna d o ­ strzegać z u p ełn ie w yraźnie ułom ności i b rak i tego, co ojcow ie nasi nazyw ali je d y ­ nie „przedm iotem m iłości",.. Chcem y z a ­ pom nieć i ukryw am y p rzed nim to, co m o­ że w nim być w adliw ego, ja k ukryw am y p rzed sobą nasze w łasne braki",..

K ry ty k , k tó ry zd o ln y je s t ty lk o do m i­ łości, m usi chcieć „zapom nieć i ukryw ać". Bywa przew ażnie ani zim ny, ani gorący. Nie o m iłość tu chodzi, ale o u to żsam ie­ nie się z pisarzem i o sw oją w łasn ą p ra w ­ dę, k tó rej się w entuzjazm ie prag n ie dać w yraz.

O stateczn a ew angeliczność h asła, do którego dochodzi p. D ąbrow ska, o d słan ia nam ty lk o drobną, d ro b n iu tk ą cząstkę p o ­ stu la tó w tyczących się tw órczości k r y ­ tycznej. J e ż e li k ry ty k a m a być sum ieniem sztuki — ja k w oła H ello, jeżeli je s t d u szą lite ra tu ry — jak tw ierd zi B ru n etiere, je ­ żeli jest chorążym g rupy — ja k mówi Zo­ la, jeżeli m a być w yrazem w iecznej m ło ­ dości i niep o k o ju — ja k chce S ain te- Beuve, — to w tych w szystkich o k re śle ­ niach zn ajd z ie się dość m iejsca n a t. zw. m iłość. T a m iłość, o k tó rej eufem istycz­ nie pisze p. D ąbrow ska, je s t chyba ty lk o kluczem do ra ju i drogą zb aw ien ia d la grzeszników ,

Na zakończenie p rag n ę pow tórzyć to co pow iedział T hom as M ann na te m a t rz e ­ kom ego sporu au to ró w i k rytyków , sporu, k tó ry , zd an ie m p. D ąbrow skiej, będzie p raw dopodobnie trw a ł zaw sze:

„Sądzę, że nie są to chyba n a jle p si p i­ sarze, k tó rz y ż y ją z k ry ty k ą w n a p rę ż o ­ nym stosunku; albow iem jestem zdania, że żaden ze w spółcześnie tw orzących a u to ­ rów nie może odnosić się do k ry ty k i jako do czegoś zg o ła sprzecznego ze sw ą w ła ­ sn ą isto tą, W szkole duchów, k tó rą N ie­ tzsche zbudow ał w E uropie, daw nośm y się przyzw yczaili do u to żsam ian ia p ojęcia a r ­ ty s ty z pojęciem poznającego. K ry ty k a je s t poznaniem i duchow ością. D uch je d ­ n a k je s t najw yższy i ostateczny. I jeżeli— oby się to n ig d y nie sta ło — duchow ość ze sztu k ą w ezm ą się za b ary, to ja p rz e ­ zw yciężę siebie i stan ę po stro n ie ducha. Je s te m — całkiem p o p ro stu za w olnością... i z autorem , k tó ry z pow odu atak ó w k r y ­ ty k i złorzeczy, gniew a się i pieni, nie chcę mieć nic w spólnego".

T ak się p rz e d sta w ia w ośw ietleniu n a j­ w iększego dzisiaj p isa rz a niem ieckiego daw ny, a zdaniem p. D ąbrow skiej, w iecz­ ny, spór autorów z k ry ty k am i.

Powieść Amerykanina o Krakowie

D łuższy pobyt w P olsce i ro k studjów na uniw ersytecie krakow skim w p ły n ęły ta k głęboko na E. P, K e lly ‘ego, obecnie profesora kolegjum w D artm o u th w H ano- ver (Nowa A nglja, S tan y Zjednoczone), przeznaczonego świeżo przez s e k r e ta rja t spraw zagranicznych w W aszyngtonie na kierow nicze stanow isko w d ziale spraw E u ro p y w schodniej, że p o k u sił się o o d ­ tw orzenie średniow iecznej stolicy P iastó w i Jag iello n ó w w p o staci pow ieści, noszącej ty tu ł „The T ru m p eter of K raków " (Nowy York, 1928). Silnem i czaram i egzotyzm u d ziałać m usiało m iasto cudow ności ś re d ­ niow iecznej na tego p rzy b y sza z za ocea­ nów — w dziele jego u w y p u k la ją się w ła ­ śnie elem enty m edjew alne: kościół P an n y M arji, universitas, alchem ja i sztuki m a­ giczne.

O sią c e n tra ln ą jest tajem niczy, o lb rzy ­ mi, dziw ne w łasności m ający k ry s z ta ł z m iasta T arnow a, którego dzieje — rzecz c h a ra k te ry sty c z n a u n a rr a to ra a n g lo sa­ skiego — w iążą się z W schodem , Egiptem , Rzymem , sk ą d u niósł go w k ra j T ran sy l- w anji, a w reszcie P o d k a rp a c ia , o sad n ik — oficer rzym ski. O becnie (la ta 1-łól - - 1462) zw rócił n a ń pożądliw y w zrok w ła d ­ ca T atarów , k tó ry pom oże Iw anow i G ro ­ źnem u do o d erw an ia U k ra in y od P o lsk i jed y n ie za cenę czarodziejskiego k am ie­ nia. S tą d w ysłaniec cara, p ó ł-T a ta r, pół- M ongoł, S tefan false O strow ski, tro p i ro ­ dzinę C zarneckich n a U krainie, obecnych p o siad aczy k ry sz ta łu , p a li ich sioło, ści­ ga do K rakow a i tu w k ilk u zam achach pró b u je opanow ać m agiczny skarb. Raz będzie to zaczep k a n a drodze, drugi — p o d ju d zen ie p o spólstw a na rynku, tr z e ­

ci — n a p a d zb ro jn y na m ieszkanie C zarn ec­ kich, ojca, m atk ę i syna. Z o k azji n ap ad u k ry s z ta ł d o sta je się w ręce alchem ika K reu tza i s ta je się przedm iotem p ra k ty k czarnoksięskich, dośw iadczeń, aż za po- d u szczeriem J a n a T ringa, niem ieckiego a- d e p ta czarnej m agji, w yw ołuje p ośrednio pożar, w k tó reg o czasie trz e c ia część m ia­ sta s ta ła się p astw ą kam ieni. C zarnecki, podczas po b y tu w K rakow ie p o d nazw i­ skiem K ow alskiego pełn iący fu n k cje h e j­ n alisty n a w ieży kościoła M arjackiego, o d d aje w końcu k ry s z ta ł w ręce k ró la K azim ierza Jag ie llo ń c z y k a — K reu tz je d ­ nak, sk u tk iem w p atry w an ia się w k ry ­ sz ta ł d o tk n ię ty obłędem , rzu ca groźny tw ór n a tu ry w W isłę pod W aw elem , gdzie d o tą d spoczyw a. Syn C zarneckich poślubia E lżbietę, b ratan icę K reu tza, i o- sied la się znów n a U krainie, Do szczęśli­ wego w ybrnięcia z tru d n o ści pom aga ucie­ kinierom u k raiń sk im św, J a n K anty, d o ­ bry duch m iasta i ludu, raz w raz w a u re o ­ li pow agi i zn aczenia św iecący na k a rta c h książki śród ponuro zap o w iad ający ch się p ery p ety j kroniki. C h arak te ry sty czn e są jego ra d y le k a rsk ie u d zielan e chorym , o- p a rte na znajom ości m edycyny, oraz u- śm ierzenie p o jed y n k u m iędzy T ringiem a K onradem M łynarskim , M azurem , o b rażo ­ nym przez pytanie, czy żaby w jego d z ie l­ nicy rechocą po m azursku.

D la p ro p ag an d y polskiej w A m eryce i k ra ja c h m ów iących po angielsku pow ieść prof. K e lly ‘ego stanow i cenną pozycję, wogółe je s t sym patycznem i in teresu j ą- cem zjaw iskiem literackiem .

(2)

2

WIADOMOŚCI LITERACKIE

A

l

> 13

EDWARD BOYE

Ostrygi z Arcachon i św. Jan od Krzyża

PO T E J 1 T A M T E J S T R O N I E

P I R E N E J Ó W

P rz e d k ilk u la ty P io B aro ja w a rty k u ­ le „S m utny k ra j" („El tris te p a is “) p rz e ­ ciw staw ił H isz p a n ję F ra n c ji, F ra n c ja jest ziem ią żyzną i ra d o s n ą o łagodnym k li­ m acie, o jasnych rzekach, w k tó ry c h p rz e ­ g lą d a ją się p ęk i różnobarw nych kw iatów , H .szp an ja — k am ienistym półw yspem , p a ­ lonym niem iłosiernem i prom ieniam i sło ń ­ ca w lecie, a zim ą m rożonym lodam i, B a ­ ro ja d aje do zrozum ienia, że płodów d u ­ cha galijskiego nie m ożna naw et p orów ­ nyw ać z pło d am i ro ln ictw a czy p rzem y ­ słu, D ram aty R a c in e ‘a nie są ta k z n a k o ­ m icie „w ypracow ane" ja k w ina z B or- deaux, a obrazy D elacroix nie um yw ają

p a n ja się eu ro p eizo w ała, czyli odh isp a- n izo w ała się, U nam uno — aby h isp a- n izo w ała się E uropa, P ierw szy je s t rzecz­ nikiem cyw ilizacji m iędzynarodow ej, d ru ­ gi — fanatycznym obrońcą narodow ej k u l- | tu ry , k tó re j synonim em jest kichotyzm , w iara w złu d zen ie życiodajne, heroiczny kom izm rasy, p rzeciw staw iony m a te rja ln e j k u ltu rz e w spółczesnego św iata, W „La vida de Don Q uijote y S ancho" — k o ­ m en tarzu do filozofji narodow ej — w ro z ­ d ziale V III mówi U nam uno, że jedynie stra c h k a z a ł w idzieć Sanczow i p rz e d so ­ bą w ia tra k i a nie olbrzym ich gigantów , ro zsiew ający ch zło po św iecie. W ia tra k i te m ielą zboże, a ludzie w zaślep ien iu je ­ dzą z tej m ąki chleb. D zisiejsze w ia tra k i p rz y b ra ły k s z ta łt lokom otyw , dynam o,

Ogóln y w id o k Toboso

się do o stryg z A rcachon. C hociaż w iel­ cy tw ó rcy h iszp ań scy — C ervantes, Ve- laząu ez, El G reco i G oya — znaczą, być może, w ięcej niż w ielcy tw órcy innych n a ­ rodów , w spółczesne życie h iszp ań sk ie ma m niejszą w arto ść niż życie n iety lk o P o r- tu g alji, ale i M aro k k a: „W szy stk ie nasze w ytw ory m a te rja ln e — mówi B aro ja — ja k i p ło d y in te le k tu a ln e są tw ard e, c h ro ­ paw e. nieprzyjem ne. W in a ciężkie, mięso złe, dzienniki nudne, a lite r a tu ra sm utna. N ie wiem w łaściw ie, dlaczego n asza lite- la tu r a je s t ta k niem iła. My, H iszpanie, nie um iem y być w eseli i płosi. Sm utny k ia j, w k tó ry m m yśli się o w szystkiem , ty lk o nie o życiu".

N a a rty k u ł B a ro ji o d p o w ied ział w książce „Los v eridados a rb itra rio s " U n a ­ m uno: „Czyż nie w arto zrezygnow ać z przyjem nego życia w e F ra n c ji, aby o- detchnąć pow ietrzem k ra ju , k tó ry w y d ał C ervantesa, V elazqueza, E l G reca i G oyę? Czy p rzy p ad k iem nie są oni w ięcej w arci od win z B o rd eau x i ostryg z A rcach o n ? Co do mnie, sądzę, że tak , i w olę żyć z Don K ichotem , V elazquezem , E l G reco i G oyą, niż z w inam i z B ord eau x , o s try ­ gami z A rcachon, z R acinem i D elacro ix ". U nam uno nie rozum ie p o d z ia łu na', rz e ­ czy sm utne i nieprzyjem ne, gdyż dla- n ie ­ go rzeczą n a jn ie p rz y je m n ie jsz ą je s t w ła­ śnie w esołość. P o d czas pob y tu w P a ry ż u rad o sn y zgiełk w ielkich bulw arów n a p e ł­ n ia ł go o d razą: „W szyscy ci m łodzi lu ­ dzie, k tó rz y się śm ieją, ż a rtu ją , p iją i u g a ­ n ia ją za kobietam i, ro b ią n a m nie w ra ż e ­ nie zm ontow anych m arjo n etek . C zułem się sam otny, bard zo sam otny, p o śró d tego t ł u ­ mu, i poczucie tej sam otności b ard zo mi ciężyło. N ie m ogłem zd a ć sobie spraw y, że ci ludzie, p ełn i „joie de v iv re“, są isto tn ie ludźm i żyw ym i, obdarzonym i sam ow iedzą i podobnym i do m nie".

„B yłoby d la m nie rzeczą n ad w yraz

tu rb in , autom obilów , teleg rafó w bez d ru tu , m itra lje z i łodzi podw odnych. J e d y n ie trw oga, sanczopansow a trw oga, k aże nam p ad a ć na k o la n a p rzed olbrzym iem i gi­ gantam i chem ji i fizyki i prosić ich o zm i­ łow anie. W końcu ro d zaj lu d zk i z nudy w yzionie ducha na p rogu kolo saln ej fa-

j

bryki, w y rab iającej e lik sir długiego życia. D on K ichot zaś b ędzie żył d alej, p o n ie­ w aż sz u k a ł zbaw ienia w sam ym sobie i o dw ażył się rzucić n a w iatrak i.

N au k a o z łu d ze n iu życiodajnem , k ich o ­ tyzm , zbaw i ludzkość. H iszp an ja, k tó ra k ie d y ś o d k ry ła „N owy Św iat", zdobędzie w przy szło ści św iat ducha. T en św iat — to p o żąd an ie w iecznego życia w śm ierci, w a lk a nie o Izoldę, będ ącą w iecznem cia­ łem, nie o H elenę, w cielenie k u ltu ry , ani o M ałg o rzatę, sym bol ludu, lecz o D ulcy- neę, uosobienie pośm iertnej sław y. J a k zw yciężony K ichot do sw ej w ioski, p o w ró ­ ciła H isz p a n ja do sw ych pól, p o b ita przez A m erykę, ale nie poto, aby um rzeć. Po śm ierci D on K ich o ta p rzy w d zieje zb ro ję Sanczo P an sa. Je sz c z e jej n ie p rzy w d ział, jeszcze H isz p a n ją rząd zi siostrzenica, A n ­ to n ia Q u ijan a, w ięc trz e b a się m odlić do B oga za H iszp an ję, aby się nie s ta ła p o ­ d o b n a do E uropy, k tó ra /'umiera, jedząc ja k Sanczo, p odczas gdy trz e b a żyć, u m ie­ ra ją c ja k D on K ichot,

W ielki sam o tn ik z S alam an k i nie s z a ­ moce się bezsilnie, ja k C alderon, aby ro ­ zeznać życie i sen, gdyż życie d la niego je s t snem , a sen życiem , — lecz, ja k drugi J a n od K rzyża, p rzy zy w a d la siebie i dla swego n a ro d u śm ierć, aby zy sk ać życie. M ożna być p o d e p ta n y p rzez trz o d ę świń, a jed n ak czuć, że:

T ak życie m nie zabija, A śm ierć d a je mi żyoie.

M ożna także, jak o zw yciężony, zw ycię­ żyć, a ta rz a ją c się po ziem i z bólu, zn a

j-sm utną, —• ciągnie dalej U nam uno, — gdybyśm y my — H iszpanie, m ieli stać się ludźm i płochym i i w esołym i. P rz e s ta li­ byśm y być H iszpanam i, nie sta ją c się p rzez to bynajm niej E u ropejczykam i. M u­ sielibyśm y zrezygnow ać z naszej p ra w d z i­ wej n a tu ry . U m ielibyśm y zapew ne w ów ­ czas recytow ać na pam ięć w szystkie k ro - tochw ilne bzd u ry , m ielibyśm y lepsze w i­ na, m niej ciężką oliwę, lepsze ostrygi, ale nie w yd alib y śm y nowego C ervantesa, Ve- lazą u eza, św. J a n a od K rzyża, b ra ta Die- ga d e E stella, now ej św. T eresy i nowego L oyoli".

D R O G Ą „ Ż Y C I O D A J N Y C H “ Z Ł U D Z E Ń

Iro n iczn y a rty k u ł B a ro ji i „ a rb itra ln a " odpow iedź U nam una — to w y raz dw óch sk rajn y ch k ieru n k ó w w spółczesnej m yśli h iszp ań sk iej. B a ro ja prag n ie, aby H

isz-dow ać u podobanie we w łasnej słabości, aby nie o d d ać jej z a żad n ą potęgę św iata. T ak i je s t los i p rzezn aczen ie „el pueblo m oribundo" i jego b o h a te ra narodow ego, Don K ichota, k tó ry zm a rł jako oswobo- dziciel, w yrw aw szy lu d zk ie serce z niew o­ li rzeczyw istości. M ógł p rzy jść na św iat ty lk o jak o syn n aro d u , złożonego z ry c e ­ rzy, św iętych i bohaterów .

Je g o ojczyzna re p re z e n to w a ła zaw sze ro lę M arji, k o n tem p lu jącej w niem ej a- d o ra c ji C h ry stu sa, podczas gdy M artę, z b ie ra ją c ą zioła i p rz y rz ą d z a ją c ą straw ę, re p re z e n to w a ła np. A n g lja. B a ro ja u w iel­ bia M artę. U nam uno podziw ia w d zięk i bezinteresow ność M arji. A u to r ,,La vida de D on Q ujote y Sancho", w głębiony c a ­ łą duszą w p rzeszło ść n arodow ą, w idzi co- p ra w d a w szy stk ie jej p rzeraźliw ie ciem ne strony, ale p ochw ala też w szystkie k lęsk i i nieszczęścia, gdyż zło ży ły się one na

ducha dziejów , a ten w y d ał k ilk a w iel­ kich jed n o stek . M ierzw a h is to rji m usiała być w łaśnie ta k a a nie inna,

W „S entim iento tra jic o de la v id a “ p rz e d sta w ia U nam uno h is to rję swych w alk w ew nętrznych. Rozum, w iodący do

O statnim Don K ichotem z krw i h i­ szpańskiej by ł V enezuełczyk B olivar, o- sw obodziciel A m eryki P ołudniow ej z h i­ szpańskiego jarzm a, k tó ry rz e k ł n a łożu śm ierci: „Je z u s C hrystus, Don K ichot i ja byliśm y trzem a szaleńcam i. S zaleńcam i —

Szereg sta ro żytn ych m ły n ó w w Palm a de M al lotca

sceptycyzm u, u m iera bezpłodnie, nie m o­ gąc stać się po tęg ą żyw otną. W iara, w y­ m ag ająca an ty ra c jo n a ln y c h afirm acyj, p o ­ z o sta je n iezro zu m iała d la logicznego in ­ te le k tu . W tern ro z d a rc iu w ew nętrznem filozof z S alam an k i k o n stru u je te o rję ży ­ cia. W ola do życia o p iera się zw ycięsko atak o m k rytycznego in telek tu , a w sp ó ł­ czucie do sam ego siebie w iedzie nas od m iłości in d y w id u aln ej do uczucia u n iw er­ salnego. M iłość, zro d zo n a z g łodu naszej osobistej nieśm iertelności, n a d a je św iado­ m ość w szechśw iatom , czyli tw o rzy Boga. J a k o sym bol tej aktyw ności, p rzed staw ia nam U nam uno Don K ichota, którego nie m ożna nazw ać id e a lis tą , poniew aż nie w alczy ł d la idei, lecz sp iry tu a lis tą , gdyż w alczył d la ducha. W ten sposób przeciw ­ staw ia U nam uno d ziałaln o ść sy n tety czn ą d ziałaln o ści a n ality czn ej, id e a ł relig ijn y — ideałow i naukow em u, H iszp an ję, sw oją H iszpan ję, — E uropie.

— „C redo quia ab su rd u m " — p o w tarza za T e rtu lja n e m , łk a ją c tam , gdzie się inni śm ieją, i k rocząc nieznużenie za panem swoim, szaleńcem z M anczy, po k am ien i­ stych ścieżkach jego życia. „P roszę, aby p an p am iętał, -— p isa ł w jednym ze sw ych listów do mnie, — że d zieła m oje nie m ia­ łyby żadnej w arto ści, gdybym w m ojem życiu osobistem nie s ta ra ł się ze w szy st­ kich sił naślad o w ać głupiego k a w a le ra sp raw iedliw ości".

B rzm i to jak przy k azan ie, * jak k a te ­ goryczny im peratyw , ja k dogm at. Istotnie, Unamuno', now y św ięty hiszpański, s p a d ­ k obierca heroicznych i w ojow niczych m i­ styków , co n q u istad o r dusz, n ieodrodny b ra t R ogera de F lo r i F e rn a n d a C orteza, n a w racałb y dziś p rz y pom ocy szp ad y na w iarę D on K ich o ta i d la jego sp raw y tw o­ rz y ł o rg an izacje w ojskow e.

M y zaś, w yznajm y to ze skruchą, obi­

mówię, aby nie pow iedzieć: o d k u p iciela­ mi".

„ S M U T N Y K R A J “

„Sm utny k ra j, gdzie m yśli się o w szystkiem , ty lk o nie o życiu", — mówi B aroja. Zrozum iem y go lepiej, gdy p rz e ­ staniem y p a trz e ć n a H iszp an ję oczam i naiw nego tu ry sty lub k o resp o n d en ta, dla którego sy n teza k ra ju streszcza się w ty ­ pie ognistego K a sty lijeży k a, pełnego żaru w oczach i p rzygryw ającego p rzez cały dzień na g itarze. O d arłszy H iszp an ję z ch arak tery sty czn y ch cech, z „oro, seda y sol", zobaczym y jeszcze n a aren ie p u r­ purow e k ro p le krw i i u p io rn e cienie

j sk rz y d e ł śm ierci. P rz e d narodow em św ię­ tem w alki byków było narodow e św ięto au to -d a-fe.

R ozgryw ało się ono p rz e d oczam i w i­ dzów, rozkoszujących się m ęką heretyków i sw ędem palonego c ia ła ludzkiego, z a ­ sp o k ajający ch głód m ięsa i chleba. G dy we F ra n c ji M ontaigne p is a ł „A prez tout, c‘est m ettre ses coniectures, a hien h a u lt prix, que d ‘en faire cuire un hom m e to u t vif“ — w H iszpanj i w szyscy byli w id eal- inej zgodzie ze św, Oficjum . S e k re ta rz św. Inkw izycji, k an o n ik L lorente, w y zn ał cy­ nicznie, „że nie chcąc być upieczony, s ta ­ n ął po stro n ie tych, k tó rz y piekli".

Z apew nienie sobie m iejsca w niebie było jedynym celem życia, a stan em n a j­ w yższej doskonałości — ubóstw o. „B rat grzechu śm iertelnego" k o ła ta ł w nocy do drzw i, p rzypom inając, że śm ierć je s t b li­ sko. U staw iczny stra c h p rzed m ściwym Bogiem, p rzed piekłem i p rz e d In k w izy ­ cją, szp ieg u jącą k aż d ą m yśl i słowo, u p a ­ d la ł w szystkie dusze. D arem nie n a p rz e ­ strzen i w ieków szukalibyśm y w H iszpanj i śm iałych reform atorów , odp o w iad ający ch

dw oracy L udw ika XIV, bezw stydni jak poganie, uw odzili piękne dam y, „p ro d i- gues de leu rs corps", dw ór hiszpański, u- b ran y na czarno, asy sto w ał p rz y au to -d a - fe, szczycąc się z p o siad an ia czerw onej w stęgi św. O ficjum .

W epoce o d ro d zen ia a rty śc i h isz p a ń ­ scy nie u p a ja li się dionizyjskiem winem i — m iast o d ra d z a ć G recję i R zym — o d ­ ra d z a li w ieki średnie.

D ziew ice sew illań sk ie M u rilla m ogą w ydaw ać się zm ysłow e, lecz cóż za p rzy - stojność i ascetyzm w porów naniu z R a ­ faelem . H iszp an ja, k tó ra m alu je i rzeźbi, nie kocha się w apo lliń sk ich k sz ta łta c h D o n atella, ty lk o w w ychudłych k sz ta łta c h św. F ran ciszk a,

G dy d la całego św iata w zorem

naj-muz, gdy San J u a n de la Cruz okazał, że „języ k hiszp ań sk i jest językiem a n io ­ łów". W w ięzieniu także, którego bram y o tw a rła k a lu m n ja i zaw iść, p o w stały k siążk i F ra y Luis de León, A p ierw sza część epopi now oczesnego św iata „El in- genioso H idalgo Don Q uijote de la M an- ch a“ z ro d z iła się w celi w ięzienia w A r- gom asilla de A lba, „zam ieszkałem p rzez w szystkie niew ygody i p rz y k re h ałasy ".

A rtyści, w y sław iający a k ty gw ałtu, b y ­ li m elancholijni ja k R ibera, zrozpaczeni jak V aldes L eal, albo tragiczni ja k G oya. P iękne, n a jb a rd z ie j w lite ra tu rz e sp o n ta ­ niczne „R om ancero" — to w łaściw ie ry ­ m ow ana re la c ja o k ru tn y ch czynów. C ały te a tr klasyczny, te a tr C ald ero n a, Lope de Vegi, T irso de M olina i R iojas ro ił

J e d n a z ty p o w y c h uliczek w Toboso

Stu dnia, p r z y k tó r ej Don K ic hot sprawował straż broni

libyśm y go k ijam i niegorzej od m ulników , gdyby chciał n a trę tn ie m ieszać się w n a ­ sze sp raw y i udow adniać, że n a sz rozum kończy się tam , gdzie się jego szaleństw o zaczyna.

Czy za m ało p lag o trzy m ała jeszcze H iszp an ja, aby nie zejść z drogi Don K i­ chota, i czy kichotyzm h iszp ań sk i z r. 1898, k tó ry w alczył o u jarzm ien ie w yspy, zasłu g u jącej w p ełn i na niepodległość, był isto tn ie w iarą, godną coraz w iększej ilości fan aty czn y ch w yznaw ców ?

H usowi czy W icleffow i, albo ludzi w iedzy, k tó rz y d la d o b ra n a u k i zryw ali z dogm a­ tam i kościoła, ja k G io rd an o B runo czy G alileusz. J e d y n y w y jątek , Servet, n ie ty l­ ko żył poza H .szp an ją, ale i n a obczyźnie tw o rzy ł się in telek tu aln ie. W b ra k u h e re ­ tyków palono Żydów, a gdy i Żydów z a ­ b ra k ło — lu d zi chorych um ysłow o, zw a­ n ych szum nie „naw iedzonym i przez dem o­ na". R zym skie Colosseum nie w idziało n i­ gdy podobnie straszliw y ch scen.

G dy w alejach p a rk u w ersalskiego

w yższej piękności b y ła V enus z M ilo, a r ­ tyści h iszp ań scy w idzieli ten w zór w a n ­ ty tezie: w tragicznych, w ykrzyw ionych boleśnie C hrystusach. Z akurzony i sc z e r­ n ia ły w izerunek Zbaw iciela, dobyty ze stary ch kościołów , stanow ił jed y n ą rozkosz w zrokow ą m onarchów h isz­ pańskich.

Sensualizm w łoski, k tó ry śm iał się przez u sta B occaccia w „D ekam eronie" i k tó ry stw o rzy ł całą lite ra tu rę , od A re tin a poczynając, n a C asanovie kończąc, nie m iał o d pow iednika w H iszpanji, ojczyźnie św. T eresy, m istycznej h istery czk i, k tó rej żyw ot więcej jest w a rt d la U nam una, niż cała „K ry ty k a czystego rozum u".

G dy Ita lja w k ró tk ic h o d stęp ach cza­ su w y d a ła niezrów nany poczet a rty stó w ,— L eo n ard a, M ichała A nioła, R afaela, T y- cjana, C orreggia, — H isz p a n ja p rz y s p o rz y ­ ła św iatu lu d zi epopei, k tó rz y bili F r a n ­ cuzów pod P aw ją, W łochów w Rzym ie, T urków pod L epanto i nieśli sz ta n d a r h i­ szp ań sk i n ad arch ip elag i d alek ich mórz. L udzie p ió ra byli żołnierzam i, ja k C er- vantes, G arcileso, E rcilła, albo k lery k am i i braciszkam i, ja k Lope de Vega, T irso de M olina, G óngora, G racian . R óżaniec i miecz, miecz i różaniec! D la w szystkich życie było ty lk o niew ygodnym mostem , w iodącym w św iat nadzm ysłow y; w szyscy całą d uszą tk w ili w m rokach pozagrobo­ wych.

„ Je ż e li naw et d zisiejsza H iszp an ja nie u b iera się ju ż na czarno i nie nosi różańca na ręk o jeści szpady, je s t mimo to k rajem w ew nętrznej żałoby". Nie jest to m elan- cholja, lecz m izan tro p :jn y i b ru ta ln y sm u­ tek. „G dy H iszp an ie się śm ieją, — mówi Ibanez, — zaw sze w śm iechu p o k a z u ją z ę ­ by. M roczne ich dusze p rzy p o m in ają p iw ­ nice, w k tó ry ch tłu k ą się nam iętności, p o ­ dobne do zw ierząt w klatce". G dzież jest ta o k rzy czan a w erw a, ta , m ówiąc po e­

się od. mężów zab ijający ch w

imię

honoru. N ik t nie u m iał przecząc, ani przebaczać nie chciał. P ubliczność szu* k a ła w te a trz e dreszczu z daw nych auto- da-fe.

P rzech o d ząc od lite ra tu ry do języka, m ożem y go ok reślić jako żelazny język żelaznych ludzi. N aw et w śród słów z d ro ­ bniałych p rz e w a ż a ją te, k tó re m ają sens raczej w zgardliw y, n iż pieszczotliw y- In* stru m en t psychologiczny tw ard ej i o k ru t­ nej rasy jest m ęski, suchy i pom patyczny- S tw orzony zo stał d la „C yda", n ie d la w y ' lewów lirycznych.

Filozof ją dusz ponurych i energicz­ nych był zaw sze stoicyzm , N iedarm o Se­ n ek a był synem ziem i h iszp ań sk iej. Ze stoicyzm em p o łącz y ł się fatalizm , odzie­ dziczony po A rabach, i rezy g n acja, p ły ­ nąca z p o g ard y d la św iata. M istycy p a ­ trz y li p ro sto w oblicze Boga, a sądząc, | w edług k ry te rjó w sem ickich, że ich w ie­ rzen ia są jed y n ie praw dziw e, byli zdolni oddaw ać k rew i życie za n a jb a rd z ie j b łę d ­ ne idee. P o g a rd a d la św iata i życia o d e­ b ra ła na długo m ożność sp o jrz e n ia n a rzeczy pod w łaściw ym k ątem w idzenia, a niezach w ian a w ia ra w O p atrzn o ść Boża.- p ch n ęła n a ró d n a drogę k a ta s tro fy i klęsk dziejow ych. W ed łu g te o rji G an iv eta [,J~ deariu m espanol") p rzy czy n ą u p a d k u H i­ szp an ji by ł rozdźw ięk m iędzy w ielkienu zam ierzeniam i a środkam i, będącem i do rozp o rząd zen ia.

W edług B aro ji — k lasy czn y bezkry- tycyzm narodow y. S k ąd się w zięła egzal­ ta c ja re lig ijn a ? Z b ra k u k rytycznego d u ­ cha. S tą d lo jalizm i uległość w obec zde- generow anyoh królów , s tą d niezdolność do w yciągnięcia w niosków ze sm utnych lekcyj h isto rji.

O rozbudzenie tego kry ty cy zm u w alczy dziś jadow item szyderstw em a u to r „Sen- su a lid a d p e rv e rtid a “. U nam uno zaś, gło­

D rzw i do dom u D ulc ynei z Toboso

tyckim stylem re p o rteró w , „m usująca ja k szam p an " rad o ść p o łu d n io w a?

W esołość jest n iep rz y sto jn ą i grubą w esołością m nicha, a rom ans „picare- soo" — opow ieścią z re fe k ta rz a . Śmiech budzą zaw sze te sam e przyczyny: g ro te ­ skow a bieda, w szy, nocnik h id alg a, nie m ającego innego dobytku, fo rtele głodo­ m orów i kobiet, k tó re z za k r a t u d z ie la ją sw oich w dzięków m iłośnikom ; b ija ty k i, zw ad y i k łó tn ie w „D on K ichocie".

Nie w esołość jednakże, lecz tragizm jest zjaw iskiem codziennem . Je ż e li „cie r­ pienie jest m atk ą poezji, a jej ojcem li­ to ść" — głębokie to praw o sto su je się p rzed ew szy stk iem do genjusza rasy h i­ szp ań sk iej, k tó rem u było sądzone tw orzyć najw iększe a rc y d z ie ła w w ięzieniach, w k ró lestw ach u d rę k i i głodu, na k am ien i­ stych drogach życia. M roczna cela w ię­ zienia w T oledo zm ieniła się na p rz y tu łe k

siciel uczuciowego pragm atyzm u, zaleca ty lk o w iarę. J a k w idzim y, w lite ra tu rz e h iszpańskiej m esjaniści is tn ie ją jednocze­ śnie ze „stańczykam i".

G dy B alboa w stą p ił w swym pancerzu w fale P acy fik u i z obnażonym mieczem w rę k u zaw ołał, że obejm uje ocean w p ° ' siad an ie w im ieniu k ró la H iszp an ji, z za pleców co n q u istad o ra w ysunął się m łody k lery k , p ełen m istycznego zap ału . K sięży ' n a w szedł do w ody i d o ty k a ją c fal k ru ­ cyfiksem , p o p ra w ił B alboa, m ów iąc: „O* bejm uję m orze w im ieniu J e z u s a C hry­ stu sa". D zisiaj U nam uno, u d e rz a ją c fal® połam aną lan cą ry cerza z M anczy, rz e k ł­ by, że w inna być to p o siad ło ść naszego pana, Don K ichota. B a ro ja zaś skrzyw iłby się na m yśl, że k ra j może się stać dom e­ ną hiszpańskiego sm utku, szaleństw a, a ' n a rc h ji rom antycznej i o d d ałb y go n a ­ ty ch m iast w ad m in istra c ję angielską.

(3)

.V* 13

WIADOMOŚĆ' UTKRACKiE

3

W Y S T A W A W S P Ó Ł C Z E S N E J SZ T U K I N IEM IEC K IEJ W W A R S Z A W IE

N iem a w tem inic dziw nego, że w y sta ­ w a sztu k i niem ieckiej ciągle jeszcze in ­ te re su je nas jak o objaw żyw otności pew ­ nego n a ro d u , a nie w yłącznie jako „ein K u n stereig n is", P raw d o p o d o b n ie w ielu z nas zn ało ty ch a rty stó w oddaw na, ale m o­ że nigdy n ie w idziało ich ta k m etodycz­ nie sobie przeciw staw ionych, czy po so­ bie n a stę p u ją c y c h , i być może, że to ta m etodyczność w łaśn ie n a rz u c a pojęcie mocy. W dzień otw arcia, k ied y W ła d y ­ sław S koczylas p o d k re ś la ł fakt, że w y sta ­ w a ta będzie w skazów ką d la naszych „czyn­ ników d ecydujących", ja k ą to sztukę p o ­ p ie ra rząd, zd an ie jego w ydaw ało się s łu ­ szne. D zisiaj, po przeży ciu w ystaw y, ro ­ zum ie się sam o p rzez się, że rząd n ie ­ m iecki w ystaw ę ta k w łaśn ie zorganizow ał, gdyż ta k zorganizow ana je s t dokum entem siły, żyw otności, czujności ducha n ie­ m ieckiego, k tó ry niepospolicie żywo re a g u ­ je na eu ro p ejsk o ść i n a now e życie.

Z naczenie w ystaw y sztuki niem ieckiej d la nas jest przedew szystkiem p ed ag o ­

tach. M ożna spo k o jn ie iść od ściany do ściany w edług znaczących je num erów , a d roga ta będzie n ieu stan n em falow aniem m yśli w sztuce niem ieckiej. I n a tej d ro ­ dze p o staram y się sk reślić bieg tej m yśli, jej spontaniczny rozw ój i logikę jej z a ­ łożeń.

Z w raca uw agę fak t, że w y staw a je s t u- k ła d a n a z m ożliw ie staran n em om inięciem tw órczości uzależnionej od F ra n c ji, z niezm iernie silnem p o d k reślan ie m rd zen - ności sztu k i niem ieckiej i jej sam o ro d n o ­ ści, t. zn, n ieo p ieran ia się n a w zorach bąd ź średniow iecza, bądź ludow ości, ale tw orzenia now ej sztuki z now ych potrzeb nowo pow stającego życia.

R ozpoczyna w ystaw ę Lieber mann — w ięc im presjonizm niem iecki, znaczony już drogą, w iodącą od M enzla, p o p a rty p ra c ą tak ich m istrzów m a la rstw a n ie ­ m ieckiego, ja k Schuch, Leibl czy Triibner, im presjonizm w istocie francuski, ale już z sam ych założeń L ieberm anna, ja k o u cz­ nia Israelsa, odm ienny, b ard ziej z form ą

E R N S T B A R L A C H : E x profundis

giczne. J e s t ona w yrazem potężnego p ę ­ d u życia niem ieckiego: arty stó w — w ich tw órczości, w ich niezm ęczonem czuw a­ niu n a d przem ianam i m yśli, w ciągłem n ap ięc iu sił tw órczych i tw órczej św iad o ­ mości, w idzów zaś — w ich w spółtw o­ rzen iu k u ltu ra ln y c h w artości, w tej sam ej zu p ełn ie niezm ęczonej, n ap iętej pow adze, w zrozum ieniu tego, co się s ta je w sztuce.

To nie jest w cale ta k ie śm ieszne, że w zim ny w ieczór letni na ław k ach p rzed h alą koncertow ą na p lacu p rz e d kasynem w Sopotach, d rżąc z zim na, rz ę d y N ie­ m ek i N iem ców w sk u p ien iu słu c h a ją m u ­ zyki. W tym . drobnym , pozornie nic nie znaczącym fakcie je s t głębszy sens: p o ­ w aga w sto su n k u do sztuki. To są ci sam i ludzie, k tó rz y już p rz e d daw nem i laty z a p e łn ia li te a try n iem ieckie n a o perach w agnerow skich, ci sam i, k tó rz y w n ie d z ie ­ lę sk u p ia ją się w salach K ro n p rin z -P a la - stu i w szczerym , rzeteln y m w y siłk u s ta ­ r a ją się zrozum ieć now ą sztukę, ci sami, k tó rz y k u p u ją najnow szą książk ę z lite ­ ra tu ry , h is to rji czy z estety k i. To jest szary tłum , ale lu d zi w sp ó łp racu jący ch z tw órcam i.

Inaczej, sk ąd b y istnieć m ogła ta sz tu ­ k a ? S k ąd b y c z e rp a ła p o d n ietę do pędu, sk ąd e n tu zjazm ? A przecież k aż d y kto zw iedza w ystaw ę sztu k i niem ieckiej m u­ si odczuć w niej en tu zjazm d la młodego, stającego się życia. K ażdy czuje, że nie gorycz je s t tam po d n ietą, ale rad o ść o d ­ k ry w an ia now ych praw d. Zapew ne, są tam i p rz e k ro je bolączek, k a ry k a tu ry tra g ic z ­ ne okropnością o d najdyw anego zła. A le i w nich je s t p ęd i szu k an ie w łasnego w yrazu.

W y staw a ta d la n as — to m em ento n aw o łu jące do energji, do entu zjazm u d la p ra c y w sztuce.

M iarą św iadom ości um ysłu niem iec­ kiego je s t u k ła d w ystaw y. P o k a z u je on, że obraz jakiegoś odcin k a h is to rji m ożna podać niezw ykle d o k ład n ie w k ażd y m r o ­ zum nie ułożonym skrócie. T akim skrótem h is to rji czte rd z ie stu la t m a la rstw a n ie ­ m ieckiego je s t w ystaw a. J e s t to w łaści­ w ie h is to rja rozw o ju id ei w sztu ce e u ro ­ p ejsk iej o sta tn ic h lat, p o d a n a w k ilk u rz u ­

zam k n iętą zw iązany, n ie ta k rozpylony, nie ta k przesycony atm osferą, nie ta k rd zen n y w teo rety czn y ch zało ż en iach ja k francuski, a je d n a k czysty, szczery, cho­ ciaż cięższy w form ie w yrazu. T uż obok

Corinth, A n d re a del C astagno m alarstw a

niem ieckiego XIX w., zw alczający fran - cuskość im presjonizm u, szu k ający p o d ­ staw w y razu m alarskiego w psychice n ie ­ m ieckiej, p rag n ący sztu k i n aro d o w ej, a w istocie zry w ający ze sztu k ą przeszłości b ru taln o ścią tem atu i b ru taln o ścią form y, w y ład o w u jący swój tem p eram en t w esen- cjonalnej bezpośredniości, ja k gdyby p ro ­ gram ow o doszu k iw ał się jak ich ś p raw d w ew nętrznych, k tó re m a ją w ydobyć się niesk ręp o w an e żad n ą zap o rą św iadom o­ ści. R ealizm im presjonizm u p rz e tw a rz a się u niego w realizm rzeczyw istości, w całej p rzy p ad k o w o ści w rażeń, w p o d ­ chw ytyw anej z pew ną zacięto ścią b rz y d o ­ cie, w zazn aczan iu w rażeń chw ilow ych, zm iennych, i nie u stalan iu , ale p o d ­ k re ś la n iu ich przypadkow ości. C orinth je s t niem ieckim im p resjo n istą form i ż y ­ cia. N a tej sam ej p łaszczyźnie leży m a­ larstw o Slevogta. I tu ta j jest p rz sa d n a gra barw am i, p o d k reślan ie lśniących barw białej i czerw onej, d ając y ch efek t ostry, o p a rty n a lśnieniu sam ej barw y, coś co w istocie założeń je s t im presjonizm em , ale co mu się przeciw staw ia siłą może nie i- stotnych, lecz szukanych odrębności.

I nagle gdzieś to w szystko, co było im presjonizm em , zała m u je się. I to jest dziw ne na tej w ystaw ie, że nie w idać tu procesu p rzeobrażeń. N a jednej ścianie w iszą k lasyczne głow y Orlika, a n a vis a vis, o jed en k ro k d alej, — e k sp resjo n i- styczne ry su n k i Grossmanna. M usimy, być może, w rócić do św iadom ie opuszczo­ nego a rty s ty ze ściany pierw szej — K o l ­

bego. J e ż e li R odina m ożna uw ażać za m ost łączący im p resję form y z jej e k s­ p resją, to K olbe w sw oich ry su n k ach sy n ­ tetycznych, ta k p okrew nych Rodinow l, m ógłby tw orzyć b ra k u ją c y nam tu pom ost. R ysunki jego są niezaw odnie przejściem pom iędzy ry su n k am i L ieberm anna a ry su n ­

kam i G rossm anna: je s t to w yjście o d rz e ­ czyw istości, w iodące do irrealizm u.

P rzeło m w sztuce niem ieckiej po im ­

presjonizm ie je s t nagły, ja k nagłe b y w a­ ją rew olucje, n ag łe odm iany form rządu. N ieoczekiw anie dokonyw a się tu ta j ta podstaw ow a przem ian a w artości, k tó rej sym bolem jest dzisiaj Marc i b lisk a mu g ru p a — Mackę, Rohifs, Nolde. Oczy

przeżycia, w ew nętrzne harm onje, a ich w spółdźw ięk jest tw órczą treścią dzieła. Z głębi przeżyć ludzkich m usi pow stać nowy św iat sztuki, nieforem ny jak chaos, ale ja k chaos o p o tęd ze kosm icznej.

B yło to b ru ta ln e ale tw órcze ro zb i­

W I L H E L M H E I S E : Dalje

tych ludzi o tw o rzy ł raczej G auguin niż V an Gogh i M unch, G auguin — m alarz i te o re ty k — je s t bezw zględnie duchow ym tw órcą niem ieckiego ekspresjonizm u, i p o d k re ś la to w sw ojej p ra c y M ax R ap h a- el. „Le cheval b leu " G auguina, w iszący na w ystaw ie w eneckiej, a w pobliskim p a ­ w ilonie — „B laue P fe rd e " M arca, — to ro ­ dow ód jasn y i n iezap rzeczaln y . A le to, co we F ra n c ji sta ło się w ysiłkiem je d n e ­ go człow ieka, w N iem czech było rew o lu ­ cją pokolenia. T rzeb a może w czuć się w

jan ie przeszłości i budow anie podstaw a n a rc h ji w sztuce. E k sp resjo n izm by ł r u ­ chem anarch isty czn y m w sto su n k u do k la ­ sycznej estety k i, do podstaw ow ego ro z u ­ m ienia z a s a d m alarstw a. A rty śc i szaleli k o lo ram i i dow olnością form. Czy czuli k iedykolw iek, że w ich d z ia ła n iu je s t w łaśn ie szał, że ich b ru ta ln o ść o d sk a k u ­ je od d ek o racy jn o ści G auguina, czy czuli, że sp o k o jn ą p ra c ą C ezanne z d z ia ła ł to, co oni bun tem ? T łum aczy ich jedno — k am ienny o pór b u rżu azy jn eg o regim e‘u

L O V I S C O R IN T H : Pauillon Mascołłe

N iem cy epoki W ilhelm a, żeby zrozum ieć, że ekspresjonizm b y ł buntem . B untow ał się przeciw ko swoim N ietzsche, S tirn e r i S tein er, ta k sam o zbuntow ali się arty ści. Z ażąd ali p ra w a w olnego w ypow iadania się kolorem i form ą, p raw a od erw an ia sztu k i m alarsk iej od k a n o n u realizm u, od absolutyzm u o d d aw an ia n a p łó tn ie rz e ­ czy jed y n ie oczam i w idzianych. Z ażąd ali p raw a w y pow iadania barw am i w ew n ętrz­ nej treści sw oich przeżyć. Z erw ali p o ­ w łokę rzeczyw istości z obrazów : koń

niem ieckiego m yślenia, k tó ry m usieli przezw yciężyć i przezw yciężyli.

W yłom by ł zrobiony. T rzeb a było tw o­ rzyć św iat d la siebie sam ych. T e ra z już nazw iska sta ją się ilu s tra c ją id ej. P rzez chw ilę s ta je się obojętne, czy powie się

Pechstein, czy Hec kel. I tu i tam p o ­ w staje św iat jako w yobrażenie, i tu i tam rzeczyw istość może ale nie m usi być w y j­ ściem tw órczości. W olno ją przetw orzyć w sposób n ajd o sad n iejszy . W całej p racy jest. je d n a k dążenie do w yrw ania się z

A L E X A N D E R K A N O L D T : Je zioro

mógł być niebieski i zielony, byk czerw o­ ny, c ia ła mogą być k sz tałto w an e z p ro ­ m ieni barw , choćby różow ych, bo różow e i zielone je s t słońce, bo gw iazdy są w szystkich kolorów tęczy. J e d e n o krzyk sz e d ł przez sztukę: p recz z rzeczyw isto­ ścią, p ro b lem at form y nie istn ieje, są tylko

pod bezpośrednich w pływ ów cezanne‘iz- mu i kubizm u, do stw o rzen ia w łasnej o d ­ rębnej sztu k i w spółczesnej. J e s t ja k iś n a ­ w ró t do prym ityw izm u, do o d d an ia treści duchow ej, choćby kosztem p o d d a n ia jej form y, ja k to czynili prym ityw i epoki najg łęb iej relig ijn ej. T en prym ityw izm

w yrażony jest w o brazach P ech stein a, sil­ niej jeszcze w obrazach H eckla. M ożna u niegc odczuć zerw anie z nalotam i s z tu ­ ki francuskiej, naw iązanie do p ry m ity w i­ zmu, a je d n a k nieo p ieran ie się ani na typow ych p rzesłan k ach niem ieckich p ry ­ m ityw istów , ani też n a niem ieckim fo lk lo ­ rze. I tu ta j jesteśm y już w p ełn i ruchu ekspresjonistycznego. T rudno pow iedzieć, co tę ideę rozw ija, bo d oskonałe są n ie z a ­ w odnie p race Mullera, w iszące tuż obok H eckla, jego głow y i postacie, ale n a j­ silniejszy ak cen t n a tę w ystaw ę k ład zie N olde.

W p racach N oldego jest ja k a ś aż p ro ­ gram ow a zacięta dążność do w ydobycia cudow nej rzeczyw istości p o zareałn ej, jest zaciętość M arca i M ackego, a przy tem głęboka osobista inw encja. I tu ta j fra n ­ cuskie je s t ty lk o w yzw olenie z rzeczyw i­ stości w idzenia, w szystko inne jest o d ­ rębne: i d e k o racy jn e pojęcie płaszczyzny, i grube ciężkie lin je d rzew orytu, i ostre szalejące kolory, i całv p ato s w yrazu i

Ilu s tru ją to o brazy Baum eister a. Obok niego w iszą rzeczy Schlem m era, p rz e d ­ staw iające św iat zjaw isk rzeczyw istych, u ję ty w k o n stru k c ję czystych form, k tó ­ rym n ad a n e są form y rzeczyw istości.

Od ekspresjonizm u i k o n stru k ty w i­ zmu, od całkow itego w yrzeczenia się k o n ta k tu z rzeczyw istością, w y jścia były dw a: albo zniszczenie sztuki slalugow ej i dostosow anie sztuki a b strak cy jn ej, jak o id ealn ej d ek o racji, do nowego budow nic­ tw a, albo p ow rót do rzeczyw istości. J a - kiem i drogam i m yślenia w ybrano pow rót do rzeczyw istości, ja k ą d ecy d u ją cą rolę w tym naw rocie o d eg rał podśw iadom ie tw orzący genjusz U trilla , odpow iedzieć je s t trudno. M ożna tu ty lk o stw ierdzić, now ą odm ianę m yśli: św iat jak o w yobra­ żenie przem ienia się na św iat, w idziany jak o w izja rzeczyw istości. W yzw olony p rzez ekspresjonizm z w ięzów n a tu r a li­ zmu a rty s ta dochodzi przez k o n s tru k ty ­ wizm do k o n stru o w an ia nowej rzeczyw i­ stości z p ierw iastków rzeczyw istych. J e s t

E M I L NO LD E: Głowa

trag izm w ysiłku, dostojew szczyzna i r e ­ ligijność m alarsk a . N olde je s t jakim ś „u rd eu tsch e M eister", a jego germ ańskość objaw ia się w pow adze i w tragizm ie w y­ siłku, dążącego do zw ycięstw a ducha n ad m a te rją , do zw ycięstw a w y razu n a d fo r­ mą. N olde je s t arcym istrzem e k sp re sjo ­ nizm u, jak o n ajb ard ziej niem ieckiego w yrazu w sztuce, tego sam ego, k tó ry N iem cy ta k cenią w gotyku, jako w fo r­ mie religijnego budow nictw a, w k tó rej e k sp re sja zw yciężyła formę.

P o p rzez K o ko sch ką i M eidnera p rz e ­ chodzim y do Barlacha. T u tragizm i p a ­ tos e k sp re sji w y raża się już sp o n tan icz­ n ie nie w form ie, ale w p ro st w treści, k tó ra p o d d a je sobie form ę w sposób d y k ­ ta to rsk i. E ksp resjo n izm w chodzi w for- m alisty k ę sty lizacji.

R ów norzędnie z biegiem e k sp re sjo n i­ zm u ro zw ija się tw órczość pochodna od kubizm u, ale już przepuszczona przez ekspresjonizm , w ięc oczyszczona z z a ­ leżności od św iata z jaw isk realnych: sz tu ­ k a a b strak cy jn a.

Nowy p rzełom w sztuce zaczyna się tam , gdzie rozpoczyna się szu k an ie praw , szukanie p ierw iastk ó w niezm iennych w chaosie ekspresjonizm u.

M iędzy a b stra k c ją a kubizm em ta jest w łaśn ie zasad n icza różnica, że k o n s tru k ­ cyjny ab strak cjo n izm szuka niezm iennych p raw rzeczy i na nich b u d u je kom pozycje. Z a rz u c a ją mu, że czepia się m aszyny. M e­ chanizm n ie je s t d la niego form ą zew nę­ trz n ą rzeczy, ale jej n ajg łęb szą w artością. M echanizm to praw o, to coś niezm ienne­ go. F ilm „M etropolis", gdzie sekundow e n ied o p atrzen ie m echanizm u ru jn u je k o ­ smos, jest najw yższą p rz e sa d ą isto ty m e­ chanizm u, a p rzez to n a je le m e n ta rn ie j- szym w yrazem p ra w a w m echanizm ie. K onstruktyw izm p rzy jm u je z m echanizm u pod ło że ideow e praw a, p rz e k ła d a je na ideę podstaw ow ą — niezm ienność, cią­ głość, w ieczność. W u stach a rty s ty n ie­ m ieckiego słow o „kosm os" s ta je się tem, czem „św iatło " w u stach francuskiego im ­ p re sjo n isty . K ubizm , ja k o k o n stru k c ja czystych form , prow adzi niem ieckiego k o n stru k ty w istę do k o n stru k c ji form o- derw anych, ja k o w y razu id ei kosm icznej.

w tem bezw zględnie coś absurdalnego, jak a b su rd a ln a jest o s ta tn ia epoka tw ó r­ czości M atisse‘a, je s t to zagubienie lin ji d em ark acy jn ej m iędzy w aloram i rzeczy ­ w istości a sztuki, I na te j w ystaw ie bez­ n ad zie jn e zbliżanie się do realizm u w y ­ g ląd a z poza każdego d zieła neorealistów , a często d zieła te salw u ją się jed y n ie u- cieczką do prym ityw izm u, co czyni i Hei-

se i K anold t. N eoreałiści n iepokoją b a r ­

dziej może niż n iepokoił ekspresjonizm . M ożna w ierzy ć w siłę b ru taln ą, bo b ru ­ taln o ść często oznacza m łodość i rew o­ lucję. A le sty liz a c ja — to najczęściej śm ierć. W neorealizm ie K a n o ld ta czy H ei- sego jest zalążek stylizacji, jak iej niem a w sztuce U trilla . N eorealizm U trilla je s t nową form ą w idzenia św iata, neorealizm Niem ców (neue S achlichkeit) — now ą form ą k o n stru o w an ia rzeczyw istości. U- trillo bezw iednie tw orzy now e w artości, K an o ld t je zaledw ie rozw ija.

D la p o rz ą d k u w spom inam y tw órczość

Grosza i Dixa, leżące na granicy groteski

i tragizm u, d zieła arty stó w , głęboko w p a ­ trzonych w k a ry k a tu ra ln o ść życia, o d ­ n ajd u jący ch p rz e ra ż a ją c ą śm ieszność w tragizm ie, ja k ą w nim o d n ajd y w ał G oya i Rops. I d la p o rząd k u w spom inam y w y­ chodzącą poza ram y tej recenzji, zupełnie odręb n ą tw órczość w ielkiego poety i m i­ sty k a m alarskiego Kleego i zaledw ie fra g ­ m entarycznie p o k azan e p race Hofera.

T u kończym y. P o zo staje o statn ie p y ­ tan ie: czy to w szystko je s t „p ięk n e "? P a trz ą c na w ystaw ę w ielu obrazów w p a ­ w ilonie niem ieckim w W enecji, zan o to w a­ łem n a stę p u ją c e w rażenie: „M alarze n ie­ m ieccy w p a d a ją łatw o w d ek ad en cję. B arw ność p rz e tw a rz a się u nich zbyt ł a t ­ wo w rozw iązłość farb, sw oboda doboru form — w a n arch ję form. To, co u G a u ­ guina jest „piękne" p rzez um iar, u nich p rz e tw a rz a się na poszukiw anie d y sh ar- m onji form i barw . W całej ich sztuce tej epoki je s t rw anie k a jd a n i k rzy k , w y ry ­ w anie się z p ę t naw yków , b ru ta ln e ła m a ­ nie tra d y c ji. J e d y n y M arc, niby genjusz ich rew olucji, um iał n a jfa n ta s ty c z n ie j­ szym pom ysłom swoim n ad a ć form y nie­ sk aziteln e".

Cytaty

Powiązane dokumenty

Ponieważ liczba - współczynnik przy w funkcji wykładniczej, jest jednokrotną wartością własną macierzy to szukamy rozwiązania szczególnego układu ( 5 ) w postaci:.

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści publikacji pod warunkiem wskazania autorów i Akademii Górniczo-Hutniczej jako autorów oraz podania informacji o licencji tak długo, jak

Aspekt mapowania obiektów CAD na grupy elementów został w podręczniku pominięty ze względu na swoją obszerność i przynależność do pokrewnej (ale innej) tematyki związanej

Aspekt mapowania obiektów CAD na grupy elementów został w podręczniku pominięty ze względu na swoją obszerność i przynależność do pokrewnej (ale innej) tematyki związanej

Spowodowane jest to faktem, iż projektowanie w systemach Computer Aided Design (CAD) obiektów na których przeprowadza się symulacje za pomocą metody elementów skończonych

Okazuje się, że podstawą analizy ważności stron w Google jest analiza połączeń w sieci WWW.. Przypomnijmy, że sieć WWW jest grafem skierowanym, w którym węzłami są strony,

W procesie integracji, małe i średnie przedsiębiorstwa mogą albo dołączać do sieciowych organizacji wirtualnych wynikających z dekompozycji dużych organizacji hierarchicznych,

Problem porządkowania sortowania Problem porządkowania sortowania Dane: Liczba naturalna n i ciąg n liczb x1, x2, ..., xn Wynik: Uporządkowanie tego ciągu liczb od najmniejszej