• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 13 (117), 28 III

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 13 (117), 28 III"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata pocztowa uiszczona ryczałtem

ROZM OW A Z KUNĄ — LENIN A TOŁSTOJ

WIADOMOŚCI

LITERACKIE

C e n a

80

g r o s z y

G

O

D

N

K

O d d z ia ły

„Wiadomości Literackich"

w Łodzi, Narutowicza 14

w Paryżu, 123, boul. St.

Germain, Księgarnia

Gebethnera i Wolffa

Cena numeru za granicą

3 fr. franc. (0,15 doi.)

Nr. 13 (117)

Warszawa, Niedziela 28 marca 1926 r.

W i e d e ń , w marcu 1926. Z e swej w illi w Rodaun, w w ie lk ie j uprzejmości, a b y się ze mną zo b a c zyć ,— Hofm annsthal p rz y je ż d ż a na d w ie g o d z i­ n y do W ie d n ia . M a m y sobie ty le do p o ­ w ied zen ia , bo w ła ś c iw ie , nie licząc p o ­ b ie ż n e g o w id z e n ia się p rz e d kilku laty, n ie w id z ie liś m y się od czasu w o jn y. C ó ż za w ie lk a p rzyje m n o ść spotkać tu c z ł o ­ w ie k a, k t ó r y n ie t y lk o fiz y c z n ie p ra w ie zu pełnie się nie zmienił, ale umiał p o ­ p rze z huragany czasu i utarczki ludzkich am bicyj przen ieść do dnia dzisiejszego n iezm ie n io n ą istotę sw o jej w ie lk ie j in d y ­ widualności p o e ty c k ie j i p o w a ż n e g o du­ cha tw ó rc z e g o . Czas, zja w is k a ż y c i o w e i ró żn e niem al z dnia na dzień p rzelatu ją­ c e ponad nami n o w e hasła d o t k n ę ły n ie ­ z a w o d n ie jego świadom ość, b a rd zo ż y w ą i w spółczesną, nie p r z e in a c z y ł y jednak jego stosunku do istotnych s p ra w świata

i

ludzi,. T o ra dosny o bja w w ie lk ie j, g łę b o k o ugruntowanej kultury — z k a ż ­ d ego zdania tchnie w y s o k a klasa c z ł o w i e ­ ka i artysty.

Hofm annsthal z c ie k a w o ś c ią w y p y tu je się o rod zaj p rzek ład u jego „J e d e rm a n - n ą “ , k tó r e g o tak św ietn ie d ok o n ał Iw a s z ­

k i e w i c z , i z r a d o ś c i ą d o w i a d u j e się o d o ­

b rem p rzyjęciu sztuki p rz e z k r y t y k ę i pu­ b liczn o ś ć w K r a k o w ie . W o g ó l e ma w i e l ­ k ie zrozum ien ie polskiej p sychiki ^ i ja k ­ k o l w ie k nie w ład a naszym język iem , o p olskiej tw ó rc z o ś c i posiada jasne p ojęcie. O gro m n ie interesuje go p o e zja W y s p i a ń ­ skiego, k tó rą zna z dość d ok ład nych k r y ­ tyk; rozumie gatunek tej poezji, jej p o ­ słannictw o i o s o b liw e wartości. Jestem p ew n y , że d a w s z y mu d o k ła d n y litera ck i p rz e k ła d k tó re g o z d z ie ł W ys p ia ń s k iego , m o żn a b y go ła tw o n akłon ić do p o e ty c k ie j tran sp ozycji na ję z y k niemiecki.

P r z e c h o d z im y do własnej tw ó rc z o ś c i Hofm annsthala z lat ostatnich, p o w o j e n ­ nych. „ W i e l k i te a tr ś w ia ta " w id z ia łe m p rze d niespełna c zte re m a la t y w Salzbur­ gu. B y ło to zn a kom ite p rze d s ta w ie n ie rein hard tow skie, in scenizow an e w e w n ę ­ trzu k oś c ioła z udziałem najlepszych sił. — P rzyzn aję, ż e napisałem „ W i e l k i teatr ś w ia ta " p od ś w ie ż y m w p ł y w e m r o ­ syjskiego bolszew izm u, k t ó r y chciał z a ­ p a n o w a ć nad światem. Czułem, że na teatrum świata musi dok o n ać się n o w y p rzegląd tych w szystkich e lem en tó w , k tó re chcą lub p o w in n y o degra ć w nim s w o je r o le s p o łeczn e i p ań stw o w e . Z r o z ­ kazu Boga A n i o ł rozd aje po k o le i a k to ­ rom świata ro le : K ró la, P iękn ości, M ą ­ drości, B ogacza, Chłopa i na końcu Ż e ­ braka, tak ich ostrzegając:

, , W y ludzie, do g r y ż y c ia pow ołani, Stąpając, k ro k k a ż d y b aczn ie kierujcie! I dziś od cichej k o ły s k i w ę d ru jc ie — A ż e do grobu — ostatniej przystani, A Pan sam, z e s w e g o tronu w y ż y n y N a g ra d za ć i karać ma w a sze c z y n y ".

J edną z n ajoryginalniejszych scen, zn a k o m ic ie graną p rz e z M ois s iego , jest mement, k i e d y aktor, m ający grać r o lę Żebraka, w z d r y g a się w d z ia ć kostjum, z ł o ż o n y z łachmanów, a p r z e jr z a w s z y r o ­ lę, z oburzeniem ją odrzuca:

„ C o ! C o ! T o ma b y ć ż y c ie — to ż y ­ cia p o c zą te k ! T o m łodość! T o w r e s z c ie okres dojrzałego^ m ę żc zy z n y ! P a trzc ie, tu, o: c ierp ie n ie i n ęd za i cierp ienie! S z y d e r ­ s tw o i ironja! Samotność, straszna jak p ie k ło ! Tutaj mam ję c z e ć opuszczony! Tutaj m ieszkam p o d m ostem i mam o- g ry za ć coś, c z e g o już n a w e t szczury

Rok III

Poeta współczesności — w klasycznej formie

H u g o v o n H o f m a n n s t h a l

W y w i a d w ł a s n y „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c k i c h ”

trak to w a n y lekko, swobodnie, na grani- c y groteski, a jednak nie o p e re tk o w o . T e m a te m mojej k om ed ji jest walka d w ó ch św iatów , arystokracji i d e m o k ra ­ cji. M im o b o w ie m p o z o r ó w okres, w k t ó ­ rym żyjemy, jest areną utarczek m ię d z y św iatopoglą dem lu d o w y m a k on serw a- ty w n o -sz la c h e c k im częściej, niż się to nam zdaje,

— A w ię c k om ed ja satyryczna, o k o lo r y c ie k lasyczn ym ?

— N a w e t arystofanow skim , je ż e li pan chce. M ó j reprezen tan t d em ok racji — to figura małomieszczańska, m o że n a w e t coś z K le o n a atyckiegoi. Co do arystokracji, jej ś w ia to p o g lą d zastępuje historyczna postać h etery, osobistość b ard zo w y b i t ­ na, W a l k a tych d w o jga za cię ty ch p r z e d ­ s ta w icie li różn ych o d ła m ó w społecznych, tak k ra ń c o w o wybran ych , dała mi pole do kilku sytuacyj — zdaje mi się — w c a ­ le zabawnych.

— C z y to w s z y s t k o ? — zapytuję, — N ie ! A b y pan miał za d o w o le n ie, że istotnie nie o d łąc za m się w żadnem ze sw ych d z ie ł d ram atycznych o d o w e g o Wschodu, — jest jeszcze lib retto o p e r o ­ we, p, t, ,,Die aegyptische H e le n a '1.

— Jak w s zy s tk ie d o ty c h c za s o w e li- h-ett?. p^r.a, naturalnie p rze zn ac zo n e d!r

R yszarda Straussa?

— K t ó r y już nad jego m uzyką od dłuż­ szego czasu pracuje,

— P ro s z ę mi łas k a w ie p o w ie d z ie ć , jak w y gląd a m itologja tego dla mnie n o w e g o zestawienia., H e l e n y i Egiptu, C z y cho­ dzi r z e c z y w iś c ie o H e le n ę trojańską?

— N iein aczej, A l e jest to H e len a po w o jn ie trojańskiej. H elena, k tóra już ma p oza sobą w s zy stk ie szalone w a lk i i n ie ­ szczęścia, k tó re j cała p różność została p rzez w ojn ę trojańską za do w olo n a, — ta, w k tórej się tylu m ę żc zyz n k oc h ało i o k tó rą tylu się pozabijało. W o jn a się skoń­ c z y ła i trzeba w rac ać do domu: H elen a jako dojrzała już teraz k o b ie ta o d b y w a tę p odróż, p rzy boku w ie rn e go naturalnie m ałżonka Menelausa, k tó re g o tym razem poją łem raczej pow ażnie. T y m c za s e m ja­ kieś licho po d ro dze się na nią i jej b i e ­ dną cnotę u w zię ło , i n ies p od zie w a n ie na n o w o ta n a p o zó r już uciszona małżonka k ró le w s k a rozpala do c ze rw o n o ś c i serca niezn an ego sobie dotychczas typu m ę ż ­ czyzn, i upragniony spokój zn ow u znika. R e z u lta te m jest subtelny k on flikt m a łż e ń ­ ski, ro d z ą c y się na tle jaskrawo n o w o c z e ­ snego p oję c ia małżeństwa, zb liżo n e g o do b ols ze w ic k ie g o . Cieszę się bardzo, — d o ­ dał na końcu Hofmannsthal, — że Straus­ s ow i mój p om ysł się p od o b a ł i że zabrał się do r o b o t y z ogrom nym zapałem.

D zięk u ję p o e c ie w imieniu redakcji „ W i a d o m o ś c i L it e r a c k ic h " z a ła s k a w e u- . d zielen ie mi in form acyj o jego pracach i żegnam się z moją ofiarą „ w y w i a d o w ą " . Zapraszam go do P ols k i i otrzym uję b ar­ dzo serdeczne zapew n ien ie, że g d y b y k t ó ­ ryś z t e a t r ó w sztukę jego w y sta w ił, p rzy- jedzie z n ajw ięk szą ochotą.

— O św ietnych aktorach polskich w i e ­ le d ob rego słyszałem, ale c ie k a w i mnie c a ła P olsk a artystyczna i kulturalna. C hciałbym k ied yś p o ró w n a ć to co tk w i w m ojej w y o b ra ź n i o P o ls c e z tern co- b ym zastał na miejscu!

C ó ż za o w o c n e spędzenie kilku g o ­ dzin niemal w p rz e je ź d z ie z d w o r c a na d w o rze c . N ie z a w o d n ie jedna z najbar­ dziej n iep o w szedn ich indywid ualności: W i e d e ń c z y k trysk ają cy urokiem W ied n ia, jego le k k o ś c ią i młodością, a p rzytem o b y w a t e l całego świata i uczestnik całej jego kultury.

Ryszard Ordyński.

radża się w energję, jasność i s ta n o w ­ czość, k tó re d ow o d zą, jak doskon ale w ie, c ze go szuka jego pióro, i jak św iad om jest sw oich posunięć.

Z w rac am uw agę na ten W sc h ó d , k t ó ­ r y ma b y ć niejako z b a w ic ie le m s k o ła ta ­ nej Europy,

— Cieszę się, że pan porusza te n t e ­ mat, — p o w ia d a Hofmannsthal, — g d yż ten p ierw ia s te k p rz e w ija się b ard zo zna­ miennie w całej m ojej tw ó rc z o ś c i p o e t y c ­ kiej, w ła ś c iw ie od b ard zo dawna, M o je p o m y s ły dram atyczn e przesu w a ją się na gran icy m ię d z y Europą i azjatyzmem, od k tó re g o w i e l e się jeszcze spodziewam ,

— C z y pan na tej linji znajduje r o z ­ w iązanie sw ego dramatu?

— N ie zu p e łn ie — stamtąd id zie ty lk o p o w i e w w ie lk ie j kultury, k tó ra obali w r e s zc ie m a ło s tk o w o śc i w ie lk ie j lic zb y m ałych n arodów. A l e ro zw ią z a n ie w id z ę i tym razem w p e w n e j czystości duszy, k tórą musi szukać p o e ta naszych czasów, W „ W i e ż y " upadek Zygmunta jest d ro ­ gą dla n o w e g o k ró le s tw a — dla k r ó l e ­ s t w a d z i e c i . L e k a r z k ró le w s k i d o n o ­ si mu o tej n o w e j armji, k tóra się p o w o li gro m a dziła po lasach od czasu c z t e r o l e t ­ niej w o jn y zam ieniającej c a ły kraj w pust-1 Vowir>. Są to r b ie g łe 7 b ezd o m n ych w i o ­

sek sieroty, a jest ich w i e l e tysięcy. P o ­ siadają s w o je własne p ra w a i o b y cz a je i w łasnego k róla z wyboru, — a jest nim silny, p ię k n y chłopak o w z ro k u m łodego lwa,. O rz ą ro lę i żyją, jak ludzie niegdyś ż y li w sw o b o d zie . U p r a w ia ją rzem iosła i ś p iew a ją p r z y pracy.

T e n k ró l d zie cię cy , c a ł y b iało ubrany i b e z broni w ręku, o dbiera od Zygmunta p an ow an ie nad krajem, a gd y d w o rza n ie um ierającego króla do p o c h e w sięgają, te ty lk o s ło w a im rzuca m ło d e pacholę:

„ W s t y d ź c i e się naszych n ieu zb ro jo ­ nych rąk i p o c h o w a jc ie m ie c z e " .

B o to k ró le s tw o d zie ci obd arza świat czemś potężniejszem , niż broń i niż ludz­ ka w ładza, n a w et najsilniejsza, t. j*. o w ą w ie lk ą wolnością, z czystości ducha p o ­ czętą. P o c h y la ją c się do gasnącego p o ­ przednika, m ło d o c ia n y k ról m ów i:

„ W i e s z , oto mam w sobie to, c ze go mała d a w k a p r o w a d z i ludzi do szału, ale ogromna czyni z nich p ok o rn ych i p o ­ słusznych jak psy. W r ę c z y s z mi m iecz k r ó le w s k i i w a gi k ró lew sk ie, g d y ż byłeś ty lk o k ró lem pośrednim m ię d z y ta m tym i a nami. W y b u d o w a liś m y c haty i ogień w kuźniach podsycamy, gd zie m ie cz e p r z e ­ k u w a m y na pługi. U s ta n o w iliś m y n o w e prawa, p o n ie w a ż praw a za w s ze od m ło ­ dych w y jść p ow in n y ".

A k i e d y Zygmunt umiera, chłopak- król ujmuje w rę k ę m iecz k r ó le w s k i i w o ­ ła do swoich:

„ P o d n ie ś c ie go! G ró b jego jest nam p otrzeb ny, abyśm y na nim s w o ją sied zi­ b ę m ogli u ś w ię c ić "

I jak tru p ow i H am leta cześć oddając, d zieci na ramionach w y n o s z ą ciało k r ó ­ lew skie.

N ie ulega kwestji, że „ W i e ż a " i jako d zie ło p o e t y i jako u tw ó r teatru w ręku w ie lk ie g o reżysera b ę d z ie szczególnem w y d a rz e n ie m artystycznem.

— P o d o b n o pracuje Pan ró w n ie ż nad k om ed ją tr z y a k t o w ą ?

— Jest już p ra w ie ukończona i r ó w ­ nież przeznaczona dla teatru Reinhardta. T ł o jej jest także polityczn e, a jako e p o ­ k ę w y b ra łe m świat antyczny, tym razem tknąć nie chcą. T a m k a żą mi k r z y c z e ć w i ną chęć w ł a d z y i posiadania. B o ls ze w

i-serca tr w o d z e , k i e d y inni w zruszają ra. m ionami — tu zg rzytam z r o z p a c z y z ę ­ bami. T utaj gorzej niż pies p rze z w s z y s t­ kich porzucon y, jeszcze raz się z r y w a m do ż y c ia i ż y ję naw et, ale już p ra w ie nic m ó w ić nie mogę. T u śpiew am pieśni! C zy w y m acie w y o b ra że n ie , co to za pieśni b yć muszą, k tó re b e z z ę b n e usta moje ma­ ją ś p i e w a ć ? "

W r e s z c i e jednak podejm uje się tej- roli i z tego najtrudniejszego zadania w y w i ą ­ zuję się ku w ie lk ie m u za d o w o le n iu n ie ­ bios, W a l k a społeczna, pełna złości, s z y ­ kan w z a je m n y c h i śmiesznych małostek, ma się ku k oń c o w i, role n a le ż y zw ró cić , z łe i dobre, bo Śmierć k ła d z ie k on iec c a ­ łemu te atro w i. W s z y s t k o co a k to r z y w czasie p rze d s ta w ie n ia z e sobą nosili, ich b o g a c tw a z a ró w n o jak łachmany, o k a z a ły się t y lk o te tra ln ym re k w iz y te m , k t ó r y im w z r o k zasłania na to, co w życiu jest w a ż n e i istotne. Żebrak, najmniej o b a r­ c zo n y dobram i ziemskiemi, najpiękniej spo tyka śmierć i jeszcze innym, a p rze- d ew sz ystk ie m B o g a c z o w i, d od aje otuchy: „ P r z e jr z e j nareszcie w skroś kuglarską

ro lę naszą! P atrz: już nas odwołują, św iatła scen y

gaszą, O t w ó r z swą dłoń ściśniętą i — niech

świat zo b a c zy : T o w s zy s tk o b y ł r e k w i z y t i nic już nie

znaczy! P ó j d z i e m y razem w drogę, razem

za śp ie w am y! Schodź z e mną, t ę d y na dół, p o p r z e z

w s zy stk ie bram y Z n a jd zie m y się z n ó w razem — le c z

jak aż ról zmiana: B e z s zaty i b ez szminki — p rze d

o b lic ze m P a n a !" — M u szę m yśleć o „ T e a t r z e ś w iata", g d y mam na m yśli m o je ostatnie d zie ło czysto dram atyczne, w k tó re m r ó w n ie ż szukam ro zw ią z a n ia zagadnień s p o łe c z ­ nych i n a w et p olityc zn yc h , docieka jąc do psychiki ludzkiej w ie c z n ie niespokojnej i pragnącej ciągłych zmian,

— C z y m ó w i pan o „ W i e ż y " , o k t ó ­ rej słyszałem już p rze d ro k iem od M aksa R ein h ard ta ?

— T a k jest, to u niego o d b ę d z ie się p rem jera te g o dramatu. D aję tu panu e- gzem plarz, ale p ro sz ę o szyb k i zw rot, g d y ż w y d ru k o w a n o ty lk o czte rd zie śc i sztuk jako manuskrypt, i w s z y s t k ie muszą w r ó c ić do mnie. Pracuję jeszcze nad p o- w a żn e m i zmianami i mam nadzieję, że już na w iosn ę b ę d ę zupełnie g o tó w .

O glądam ładnie w y d a n ą k sią żk ę: „ D e r Turm, eine T r a g ó d ie in 5 A u fz iig e n " .

— Zainteresuje pana, ż e m iejscem akcji m ojej tragedji jest Polska, ale P o ls k a l e ­ gendarna ra cz ej niż historyczna, P olsk a o k o lo r y c ie jakiegoś X V I I w. W y b r a ł e m ją dla tem peram entu n a ro d o w e g o i dla jej p o ło ż e n ia p o m ię d z y W s c h o d e m a Z a ­ chodem Europy. I tutaj zresztą, jak w „ T e a t r z e ś w ia ta ", chodzi mi o sp ra w y dzisiejsze, a ś re d n io w ie c z e jest ty lk o f o r ­ mą p r z e z e mnie ulubioną i p o e ty cz n ie , p o w ie d zm y , w ygodn ą.

W „ W i e ż y " jaśniej jeszcze niż w dra­ macie salzburskim, o tw a rc ie i niem al b e z ­ pośrednio zajmuje się p oeta ruchem b o l ­ s ze w ic k im jako ap ostołem ro s zc ząc ym so­ b ie p ra w a je d y n e g o s p ra w ie d liw e g o s ę ­ dziego- w szystkich s p o r ó w społecznych. A l e i tutaj autor z fanatyzmem, chociaż za razem p e łe n toleran cji i w ie lk ie g o ser­ ca, w y k a z u je za b ó js tw o id e i p rze z

próż-zm ow i, k t ó r y autor uw aża za form ę n ie ­ w oli, p r z e c iw s ta w ia jako n ajw ięk sze szczęście c z ł o w i e k a — p r a w d z i w ą w o l n o ś ć .

zu, a potem w s z y s c y w ró w n ej m ie rze b ę ­ d z ie m y zakładnikam i n o w e g o p orząd k u ", I ten m ity cz n y król polski w id z i p o l i ­ tyczną siłę sw ego narodu w zbrataniu się

fot. Łowy H U G O V O N H O F M A N N S T H A L

K ie d y ś jako małe d zie ck o p o r w a n y i k a to w a n y p rze z całą młodość, — syn k ró lew sk i, Zygmunt, nagle osw o b o d zo n y, sam sięga po n ależn ą mu w ła d z ę mimo życia s w e go ojca, ale p ociągając za so­ b ą dużą część narodu, na ich w o ła n ia o s i l n e r z ą d y , o p o k ó j i s p r a w i e ­ d l i w o ś ć , k tó re j się od niego te ra z spo­ dziewają, znajduje te b ard zo znaczące słowa:

l

„ T o , co w y n a z y w a c ie p ok ojem , jest chyba ty lk o w asza w ła d za nad chłopami i nad rolą. G d y w o ła c ie o spra w iedliw ość, to m yślicie t y lk o o w a sz yc h p rzyw ilejach , a miasto p s ó w — w ilk i mają rządzić. C zy nie m o że c ie w y z b y ć się tej zachłanności? C z y na nic innego się nie z d o b ę d zie cie , jak tr w a ć w posiadaniu i spierać się o p ie r w s z e ń s tw o ? ! Ja noszę w sobie zmysł u t r w a l a n i a , a nie posiadania, a mój p o r z ą d e k świata o p a rty jest na oddaniu i skromności. N i e to lub o w o pragnę zmienić, ale całość, — i to od jednego r a ­

ze W sc h o d e m , k t ó r y w dramacie r e p r e ­ zentuje jego sprzym ierzeniec, chan T a ­ tarów :

„ O n to zb u d o w a ł w i e l k ie państwo W sch odu : siłę A z j i z je d n o c z y ł p od w e ­ zw a n ie m p rzyb ie rają ce go k się życ a i r o z ­ w ia n eg o ogona końskiego i nie li c z y lu­ dów, k tó r e go słuchają, a szero kie fale d zie lą c ej nas rz ek i o db ijają w sobie u- śmiech naszej zgody: nadszedł czas, aby w i e l c y te go świata w sposób w ie lk o d u s z ­ n y ze sobą się spo tyka li".

N ietru dn o dop atrzeć się m nóstwa alu- zyj p o lity c z n y c h w tej śred n io w ieczn ej tragedji, ow ianej jednak w k ażd ym ra­ zie duchem p r a w d z iw e g o p oety, k tó ry szuka z b a w ien ia błąkającej się ludzkości na d ro d z e wzajem nych ustępstw i p o n ie ­ chania w zajem n ych szykan. M i ło jest o tych rzeczach z nim ro zm aw ia ć: m ię k ­ kość jego usposobienia, czasem graniczą­ ca z k obiecością, od czasu do czasu

prze-Przypominamy Szanownym Czytelnikom, że czas odnowić prenumeratę za kw. II r. 1926 (zł. 6.50 w kraju,

doi. 2.— zagranicą — -konto w P. K. O. 8.515). — Zwracamy uwagę, że egzemplarz „Wiadomości Literackich”,

nabywany oddzielnie, [kosztuje 80 groszy, a w prenumeracie — tylko 50 groszy. — Abonenci „Wiadomości

m

(2)

2

WIADOMOŚCI LITERACKIE

N i 13

Rozmowa z Henrykiem Kuna

0

uia m u z e a m o s k i e w s k i e

A l i

U f *

l a m y

APty

Sfto

HfeJ

W

'

a

R^AV/

a

S O P 1, ^ Ną

H 1

t E l ^ 3 0 4

Wr. 4.3

„ S K A M A N D R A "

J U L J A N T U W I M : K ościół M I E C Z Y S Ł A W J A S T R U N : Czarnolas M A R JA P A W L I K O W S K A : D o Żeromskiego J E R Z Y L I E B E R T : Litanja do Na jświętszej M a r j i Panny L U C J A N S Z E N W A L D : Kasa C en a zeszytu zł. 3.—

Z A W I E R A

A N D R Z E J S T A W A R : O duc\>u literatury polskiej słów kilka, czyli o wszystkiem i o niczem K A Z I M I E R Z W I E R Z Y Ń S K I : Pieśń o Amund­ senie J Ó Z E F W I T T L I N : Żołnierz znany A N T O N I S Ł O N I M S K I : Fale J A R O S Ł A W I W A S Z K IE W IC Z : Smutne lato J U L J A N W O Ł O S Z Y N O W S K h Relacja o

Joannie, czyli potęga snu J A N B R Z E C H W A : Radjo-kcncert

S E R G J U S Z J E S I E N I N , przełożył W Ł A D Y ­ S Ł A W B R O N I E W S K I : Pu ga czow ( p o e ­ m at dramatyczny, I

I V )

P re n u m e ra ta wraz z p rzesy łk ą w stosunku zł. 8.— k w a rtalnie D la abonentów „ W ia d o m oś ci L ite ra c k ic h " 25% zn iżk i

R edakcja: Z ł o t a 8 m. 5, tel. 132-82 A d m in is tra cja : B od u ena 1 m . 2, teł. 223-04, k on to w P. K. O. 8.5J5

K s i ą ż k a

W ś r ó d prac c u d zo zie m c ó w , p o ś w i ę c o ­ nych litera tu rze polskiej, jedno z w y b i t ­ niejszych miejsc zajm ą n ie w ą t p liw ie „ S z k i c e k ry ty c z n e o Juljuszu S ło w a c k im " (<<Saggi critici su Juljusz S ł o w a c k i ” ) prof, M a v e r a z P a d w y . Składa się na to s zereg c zy n n ik ó w : p r z e d e w s z y s tk ie m autor zna d ob rze ję z y k polski, studjo- w a ł d zie ła S ło w a c k ie g o w orygin ale i, jak w id a ć z jego pracy, p ozn ał je d o ­ skonale; p o z a te m zazn ajom ił się d o k ła d ­ nie z literaturą, o S ło w a c k im , i to nie- ty lk o z m onografjam i i o bszerniejszem i studjami, le cz r ó w n ie ż z ro zp ra w k a m i i p rzyczynk am i, d ru k ow an em i po c za s o ­ pismach; po tr z e c ie w r e s z c ie ł ą c z y ści­ słą m e to d ę z u m iło w a n iem i entuzjaz­ mem dla p o e t y polsk iego, co nadaje jego p ra c y c e c h y ż y w o ś c i i b ezpośredn iości.

G io va n n i M a v e r jest d oc e n tem s la w i­ styki na u n iw ers y tec ie w P a d w ie , Z ra ­ cji sw oich studjów slaw is tyc zn y ch z e ­ tknął się r ó w n ie ż z literaturą polską, i tu za in te re s o w a ł go g łó w n ie S ło w acki, P r a c o w a ł nad nim p rze z dłu ższy czas, a ub iegłych w a k a c y j p r z y b y ł do Polski, a b y p o g łę b ić studja i zazn ajom ić się z tym działem lite ra tu ry o S ło w ackim , k t ó r y mu b y ł na o b c zy źn ie niedostępny. O w o c e m tych studjów jest właśnie wspom niana p o w y ż e j książeczka.

M a ona charak ter szkicu s y n te ty c z ­ nego, w k tó rym jednak poruszone są w s z y s tk ie najw ażn iejsze k w e stje, z w i ą ­ zane z tw ó r c z o ś c ią S ło w a c k ie g o . D z ię k i w i e d z y i sumienności autora — za w ie ra dużej w a rto ś c i inform acje o p o e c ie p o l ­ skim dla c u d zo zie m c ó w . L e c z i polski z n a w c a S ło w a c k ie g o znajdzie tu w ie le c ie k a w y c h p o g lą d ó w i ośw ietleń.

R z e c z składa się z d w ó ch ro zd zia łó w . W p ierw szym , za ty tu ło w a n y m „ M o v i - m ento e ritm o ” , autor stara się d o trze ć do is to ty p o e z ji S ło w a c k ie g o , odn a leźć jej s p rę ży n y duchowe. D aje w i ę c na­ p rzó d k ró tk i p rze glą d jego u tw o ró w , p o- czem zastanaw ia się nad rezultatami, do których, w ujęciu S ło w a c k ie g o , doszła k ry ty k a polska. R o z p a tru je w ię c sądy K lein era, G ra b o w s k ie g o , T retia k a , M a ­ łe c k ie g o i innych. N a jb a rd z ie j jednak o d p o w ia d a mu stan ow isko Krasińskiego, w y r a ż o n e w artykule o S ło w a c k im z r, 1841. Idąc c z ę ś c io w o za Krasińskim, c z ę ś c io w o zaś m od yfik ując jego sąd o „ e k s c e n tr y c z n y m " kierunku p o e z ji S ło ­ w a c k ie g o , — p» M a v e r d o c h o d z i do p r z e ­ konania, że istotą sztuki S ło w a c k ie g o —

w ł o s k a o S ł

w n ajogólniejszem ujęciu — jest r u c h i r y t m („m o v im e n to e ritm o "). C e ch y te o kreślan e b y w a ją r ó w n ie ż jako „ b r a ­ ma e te rn a " (w ie czn a tęsknota) lub jako w i e c z n y ruch ży cia i rytm iczn e w z n o ­ szenie się całego w s ze c h ś w ia ta ku Bogu („esp ressione del moto eterno della v ita e del ritm ico ascen dere di tutto il. Cosmo v ers o D io "),

R o z m i a r y ro z p r a w k i nie p o z w o l i ł y p. M a v e r o w i na w y c z e rp u ją c e o m ó w i e ­ nie te j kwestji, w uw agach jednak, k tó - remi zaopatruje tę s w o ją te z ę zasadni­ czą, z n a leź ć można w i e l e r z e c z y in te re ­ sujących. T a k w i ę c słuszne jest d ążen ie autora do doszukiw ania się w c a ł o ­ k s z t a ł c i e t w ó r c z o ś c i S ło w a c k ie g o p e w n y c h zasadniczych i tr w a ły c h cech, a nie rozbijania jej na z b y t w i e l e e p o k (a n a w e t na p o s z c z e g ó ln e dzieła, jak to b y ło ro b ion e u nas), rz ą d zą c y c h się ja k o ­ b y sw ojem i o dręb n em i „ p r a w a m i" . T o p o z w a la p. M a v e r o w i d ostrzec istotny z w ią z e k p o m ię d z y p rze d m istyczn ym a m istyczn ym okresem tej tw ó rcz o śc i, c z e ­ go nie dostrzegli, a i dziś nie d o s trze ­ gają n ie k tó r z y nasi badacze, traktując „tran sfigu rację” jako p rz e ło m tak grun­ tow ny, że z d a w n e go c z ł o w i e k a i a r t y ­ sty nic już nie zostało.

R ó w n ie słuszne jest to, co p, M a v e r m ó w i o harmonji ostatnich lat S ł o w a c k i e ­ go, o fragm en ta ryczn o ści „ K r ó l a Ducha", 0 stosunku p o e t y d o p rze sz ło ś ci n a ro ­ dow ej, o p rzy c zy n a ch „ ł a t w o ś c i " jego tw orzenia, o braku r ó w n o w a g i p o m ię d z y p o s zc ze g ó ln em i częściam i dzieł, o cha­ ra k tery sty cz n y ch cechach jego d ram a tó w 1 zm yśle re a lis tyc zn ym p oety.

C zęś ć druga r o z p r a w y p o ś w ię c o n a jest k w e stji w p ł y w ó w litera ck ich („Im i- ta zio n e "). A u t o r stwierdza, że p o d tym w z g lę d e m stan ow isko jego p rze c h o d ziło ja k b y tr z y k ole jn e etapy: naprzód, p r z y p ie rw s z e m czytaniu u t w o r ó w S ł o w a c k i e ­ go, z d a w a ło mu się, że ma do czynienia z e sztuką naw skroś sw o istą i oryginalną, k tó ra nie posiada nic w s p ó ln e go z e sztuką innych w ie lk ic h p o e t ó w (w p ły n ą ł na to n ie w ą t p liw ie ten urok n iep rzep arty, jaki w y w i e r a j ą d zie ła S ło w a c k ie g o na cu d zo ­ ziemcu, o c zem m ó w i autor na samym począ tk u swej r o z p ra w y ); p o w tó rn a ana­ liza daje jak g d y b y a n ty te zę tam tego stanowiska: d zie ło S łow ackiego w y d a je się ja k b y mozaiką, k tórej materjał, r y ­ sunek i k o l o r y n a le żą do innych; d o ­ p iero po trze cie j fa z ie studjów ja w i się

p rze d nami p r a w d z i w y S ł o w a c k i — z n i­ k ają jedni po drugich ró żn i p r o t e k t o r o ­ w i e i in sp ira to ro w ie jego poezji, a o r y ­ ginalność jego staje w całym blasku.

S ło w a te świadczą, jak p o w a ż n ie i su­ m iennie t r a k t o w a ł prof. M a v e r s w o je studja nad S ło w a c k im ; nie p op rzesta ł na fa zie p ierw szej ani drugiej, l e c z sta­ rał się do dna z g łę b ić całe zagadnienie. D z ię k i temu także i k w e stja stosunku S ło w a c k ie g o do tra d ycji lite ra ck iej z o ­ stała p rze ze ń o św ietlon a w sposób sub­ te ln y i p rze n ik liw y , N a o g ó ł o piera się autor tutaj na w yn ik ach n ajlepszych prac polskich o S ło w ac k im , k tó r e usta liły już rod zaj i charakter za leż n o ś c i p o e t y od o b c y c h w z o r ó w , I w tej k w e s t ji jednak, jak w w ie lu innych, p. M a v e r nie id zie n ie w o ln ic z o za cudzem i opracowaniam i- W s pra w ie np, stosunku S ło w a c k ie g o do S zekspira i D an tego w y p o w i a d a trafny sąd, ż e niema p o m ię d z y tym i trzem a p oe ta m i istotn ego p o k r e w ie ń s t w a ducho­ w e g o ; z drugiej jednak strony w y p o w i a ­ da w a ż k ie zdanie o „ K r ó l u Duchu” , a m ianow icie, iż n ie w ie le jest dzieł, k tó - r e b y g łę b ią pom ysłu i w zn io s ło ś c ią na­ tchnienia („ p e r p ro fo n d ita di c o n c ez io n e e per l ’arditezza d ’is p ira zio n e") tak się z b liż a ły do „B o s k ie j k o m e d ji", jak ta e p o p ea rom a ntyk a p olsk iego (str. 49).

S p r a w o z d a n ie nasze b y ł o b y n iez u p eł­ ne, g d y b y ś m y nie w sp om nieli jeszcze o liczn ych przypisach, za m ieszczon ych na końcu książki. Z e b r a n y tam jest c a ły jej aparat n au kow y, ś w ia d c z ą c y o r o z ­ le g łe m oczytaniu autora w literaturze 0 S ło w a c k im i k ry ty c z n e m korzystaniu z niej. N ie m a l k a żd e jego tw ie r d z e n ie 1 k a ż d y sąd p op arte tu są c y ta ta ni z S ło w a c k ie g o lub p o w o ła n ie m się na jakieś studjum o nim; często te ż zdarza się trafna i interesująca p o le m ik a i uza­ sadnienie s w e go odm ien n ego zdania,

N a o g ó ł w i ę c s tw ie rd z ić należy, że p r z y b y ł nam w prof. M a v e r z e n ieb y le - jaki zn a w c a S ło w a c k ie g o , k t ó r y m oże z e s w e go punktu w id ze n ia p o w i e ­ dzieć jeszcze w i e l e inte resujących r z e ­ c z y o naszym p oe c ie. Z za c ie k a w ie n ie m w ię c o c z e k u je m y z a p o w ie d z ia n e j drugiej jego p ra c y p. t. „ S ł o w a c k i e lTtalia''. Jako oce n ien ie stosunku p o e t y p o ls k ie ­ go do lite ra tu ry w ło s k ie j i W ł o c h p r z e z

r o d o w ite g o W ło c h a b ę d z ie to praca, po k tó re j w i e l e można się s p o d ziew ać,

M anfred KridL

um rew olucji, muzeum ru ch ó w w y z w o ­ le ń c zy ch mas pracujących, W d ziale l e ­ ninowskim, zajmującym kilka dużych sal, — t y le samo, jeśli nie w ię c e j, niż całe muzeum T o łs to ja — są o c z y w iś c ie o so b i­ ste p am iątki po Leninie, są jego fo to grafje i p ortre ty, A l e to p rz e c ie bynajmniej nie

L E N IN portret Cesare'a

w szystko, L e n in p rze m a w ia do tłum ów; L en in na c ze le w ie lk ie g o pochodu r o b o t ­ n iczego; fo to g ra fje m anifestacyj m aso­ w ych ; w s z ę d z ie masy ludzkie, skupione w o k ó ł Lenina, słuchające Lenin a, idące za Leninem . W r e s z c i e wspaniały, całą salę

T O Ł S T O J K O S I rysunek Riepina

w y p e łn ia ją c y zb ió r p am ią te k z p ogrzebu Lenin a: — w ie ń c e i w ie ń ce , n iep rzeb ran e

m nóstwo w ie ń c ó w , A jakie d ziw n e są m ię d z y niemi! O lb rz y m ie w i e ń c e m e ta ­ lo w e , zr o b io n e p r a c o w ic ie z ró żn ych c z ę ­ ści m e ta lo w y c h w y ra b ia n y c h w jakiejś f a ­ b ryce, W i e ń c e z w i d e l c ó w , noży, n o ż y ­ czek, z n a b o jó w k a ra b in o w y c h — ze w szy stk ie g o , co p ro d u k o w a ła fabryka; w ie ń c e z piln ik ó w , ś w id r ó w i ś w id erk ó w , z dłut, z pił i t. d, i t, d. Jakieś p o t ę ż ­ ne, n ie p r z e lic z o n e pracujące m asy b e z ­ im ienne c h c iały mu w y r a z ić swą miłość c z y w d zię c zn o ść ; k a ż d y p rzyn o s ił w d a­ rze o w o c e sw o jej pracy, o w o c e tej pracy, k tó rą służy całemu społeczeństwu.

A l e p rz e c ie nie to jest d zie łe m L e n i ­ na. T o d zie ło jest c a łk o w ic ie p oza mu­ zeum — d zie ło poruszenia w ie lk ic h mas pracujących całej kuli ziemskieji.

W książkach sw o ich w c a le o sobie sa­ mym nie pisał. M o ż e n a w e t nie miał c z a ­ su zastan aw iać się nad zmianami, k tó re w nim samym za ch od ziły. N i e w ie m y, co i k i e d y musił w sobie p o k o n y w a ć . W ie ­

m y natomiast, że b y ł m ózgiem mas p ra­ cujących, mózgiem, k t r ó y w s k a z y w a ł im drogi i m e to d y walki, w id z ia ł n ie b e z p ie ­ czeństwa. i umiał p r o w a d z ić ku z w y c i ę ­ stwu. T e masy, k tó re w it a ł y go tak en ­ tu zjastycznie g d y przem aw iał, s z ły ku niemu nie dlatego, że o p o w ia d a ł im o swojej m ę ce cielesnej c z y duchowej, le c z dlatego, że p rze m yś lał i jasno w y p o w i a ­ dał to c ze g o te masy chciały, jeno same w y ra z ić, s fo rm u ło w ać nie b y ł y zdolne.

J e go m o w y b u d ziły entuzjazm n ie s ły ­ chany, ale p rz e c ie nie dlatego, że o d k r y ­ w a ł w nich p rzed masami tajn iki swej „ d u s z y ” , nie dlatego, że o p o w ia d a ł o p rze ży c ia c h osobistych; ale dlatego, że prosto i jasno d a w a ł o d p o w ie d ź na p y ­ tanie, co w danej c h w ili c zyn ić należy, że odsłaniał p rz e d masami pracującem i naj­ za w ils zą i z a w s z e najtrudniejszą do p o ­ znania tajem nicę — tajem nicę układu sił spo łeczn ych w chwili, w k tó re j działać w y p a d ło .

T o łs to j w y w o ł a ł m n óstw o n a ś la d o w ­ c ó w i k o m e n ta to ró w . T o ł s t o j o w c ó w nie brak i w R osji i w ca łym ś w ie c ie z a ­ chodnim, K a ż d y z nich, po skończeniu dziennych za jęć lub po p rze rw a n iu rent- jersko - burżuazyjnego to w a rz y s k ie g o c z y samotnego próżnow ania, oddaje się w sw oim p okoju p rac y nad u doskon ala­ niem swej duszy — aby nazajutrz w r ó ­ cić do te go samego życia, k tó re m żył dotychczas, i z a jm o w a ć się tem i samemi pogardzan em i drobiazgam i rodzinnem i c z y z a ro b k o w e m i, k tó re m i tak p ogard za ł T o łs to j i k tó r e w y p e łn i a ły mu życie. T o ł s t o j o w c ó w w s z y s c y u w ażają za ludzi zu pełnie n ies zk o d liw yc h .

Spiera ć się z nimi mogą ty lk o ich w s p ó łz a w o d n ic y , p r z e d s ta w ic ie le jakiejś innej m e to d y ć w ic z e ń duchowych.

Z im ieniem Lenin a w ią ż e się cała, b a r­ dzo dzisiaj p otężn a organizacja, obejm u­ jąca m a sy pracujące w szy stkich części św iata i w s zy stk ic h k o l o r ó w skóry. R ó ż ­ ne w a r s t w y sp o łec zn e b ard zo ją różnie oceniają. Jedni ją uw ielbiają, d ru d zy n ie ­ n a w id z ą z ta k ą za w z ięto ś c ią , z jaką t y l ­ ko śm ierteln ie n ie b e z p ie c z n e g o w r o g a n ie n a w id zie ć można, A l e nikt w o b e c niej nie jest obo jętn y, I organizacja ta zgoła w o b e c św iata nie jest obojętna, nie z a ­ m yk a się sama w sobie i nie ogranicza się do doskonalenia samej siebie, le cz u w a ­ ża się za p o w o ła n ą do przem ieniania świata podług w łasnej koncepcji,

T o łs to j b y ł w y r a z e m k on ającej k lasy społecznej. Ż yc ie s w e strawił na p o k o ­ n yw a n iu w sobie s zlach etczyzn y. W najr

lepszym ra zie m o że b y ć uznany za sam o­ b ó jc ze spojrzen ie na siebie starej R osji obszarniczej. Z n a la zł na całym ś w ie cie ż y w y o d d ź w ię k w e w szy stkich duszach dekadenckich, k tó re p og ard za ją własną przeszłością, w łasną klasą i własnem środow isk iem , ale do n o w e g o ż y c ia sił już nie mają,

L e n in b y ł w y r a z e m k la s y młodej, z rozm achem z d o b y w a ją c e j świat,

Jan Hempel.

ży cia artystyczn ego . Duża, jasna p r a c o w ­ nia, b e z m e b li — p r a w d z iw e atelie r p ra ­ c o w n ik a dłuta, k ilka r z e ź b ro zp o cz ęty c h , maerjały, narzędzia.

— Z p ra c o w n ią tą — o p o w ia d a mi p, Kuna — p rze sz ed łem p r a w d z i w ą odysse- ję. Jak panu w ia d o m o , w o g ó l e jest trud­ no zn a leź ć w Paryżu, gd zie m ieszka p r z e ­ szło p ięć d z ies ią t t y s ię c y artystów , jasną i w y g o d n ą p ra c o w n ię , a najtrudniej jest zn a leźć ją r z e ź b ia rz o w i. W y n i k a to z t e ­ go, że praca rzeźbia rsk a jest — p rzy n a j­ mniej w pojęciu w ła ś c ic ie li d o m ó w — mniej czysta,,. Co do mnie, żałuję bardzo, że po moim w y j e ź d z i e z P a ry ż a w 1914 r, utraciłem z nim w s z e lk i kontakt, a za ra­ zem m ą d aw n ą piękn ą pracownię^ A p r o ­ pos, p ra c o w n ię tę z a w d z ię c z a łe m k a m ie ­ n ia r z o w i P e lle c o t , u k tó re g o p rze z dłuż­ szy czas p r a c o w a łe m jako z w y k ł y r o b o t ­ nik. P e lle c o t , k t ó r y zginął na w ojnie,

H E N R V K K U N A W P R A C O W N I

linję r z e ź b y starożytnej, znajdują się w b łę d n e m k o le p o m y łe k zasadniczych, R z e ź b a starożytn a b y ła c zę śc ią sztuki znacznie w ię k sz ej, b ardziej od niej r o z w i ­ niętej, b y ła ona częścią architektury. Słu­ ż y ła p ew n e m u c elo w i, co jednak nie zna­ czy, jak to ignoranci dzisiaj z a z w y c z a j sądzą, że sztuka p ow in na m ieć c el p ra k ­ tyczny. Sztuka jest za w s ze czemś nie- p rak tyczn em , zm ienia się ty lk o jej m otor duchow y. W G re c ji nie b y ło p ra w ie m a­ larstwa, b o obraz z a w ie s z o n y na ścianie antycznej w y d a w a ł b y się czemś

śmiesz-kości, k t ó r y zszedł z k rzy ż a i idzie w świat. O b ie swe dłonie w r y ł b oleśnie w piersi, tak że cała postać p rzyb ra ła z n o ­ w u fo rm ę krzyża. Chrystus stopił się na za w s z e w jedną całość z d rzew em , na k tó re m G o u k rzyżo w a n o, a to d r z e w o - Chrystus id zie te ra z w świat... Jest w tem, b y ć może, i p ew n a k on cep cja literacka, ale ma ona znaczenie t y lk o drugorzędne. G ło w n e m ż y cz en ie m mem p ozostaje je d ­ no ty lk o : o ż y w ić materjał. T o wszystko,., A r t u r Prędski. P a r y ż , w marcu 1926,

H e n r y k Kuna p rzed paru dniami u- r z c d z ił p ierw sz ą z b i o r o w ą w y s t a w ę swych prac w znanej galerji paryskiej „ E t o i l e ” ,

a rząd francuski p ra w ie że ró w n o c ze śn ie w y r ó ż n i ł go k rz y ż e m L e g ji H o n o r o w e j, co, jak w ia do m o , jest w e Fran cji n a jw y ż- szem odznaczeniem,.

W y b r a ł e m się do p, Kuny. P ra c o w n ia jego znajduje się p r z y b u lw a rze Raspail, w n ajbliższem s ą s ied ztw ie M o n t p a m a s s e ’u, Lego p r a w d z iw e g o ośrodka p arysk iego

p rzyją ł mnie do siebie, g d y z m edalem A k a d e m j i Sztuk P ię k n y c h w K r a k o w i e i z n ajlepszem i zamiarami, a co n a jw a żn ie j­ sze — ze stypendjum w kieszeni, p r z y je ­ chałem do Francji, U n iego n au czyłem się d w ó ch r z e c z y : znajom ości m aterjału i— pracy. D z ie ń w dzień, p r z e z d ziesięć g o ­ dzin z rzędu ciosałem kam ienie, I jeszcze czego ś n a u cz yłe m się tam: że kam ień ma duszę. A l e niech pan nie b ie rz e tego po literacku. M a m tu b o w ie m na m yśli z a ­ sadniczą ró żn ic ę m ię d z y m a larstw em a rzeźbą. P o d c za s g d y malarz ma jako m a­

te rja ł p rze d sobą umiejętny, le c z sztuczny w y t w ó r ludzki, s p rep aro w a n e płótno, na k tó r e d o p ie ro transponuje s w o je em ocje w o b e c rz e c zy w is to ś c i, a w i ę c coś p o ś re d ­ niego m ię d z y naturą a nim, — rzeźbia rz znajduje się w zg oła innem położeniu. R z e ź b i a r z ma p rze d sobą jako materjał „n aturę samą", że tak p ow iem , m akro- kosmos, i zm aga się z nim fa c e a face. A l e te ż dlatego b ardziej jest w y n a g r o ­ d z o n y od malarza, k t ó r y n igd y chyba nie p osiadł tak b ezp o ś red n iej radości t w ó r ­ czej, jak m y — rzeźb ia rze . T e m te ż może, z drugiej strony, d a ło b y się w y tłu m a czyć, że w m a lars tw ie istnieje coś, c ze go r z e ź ­ ba w c a l e nie zna — m a rtw a natura. N ie w o ln o nam b o w ie m zapom inać o tem, że rz e ź b a w s p ółc ze sn a różn i się zasadniczo od r z e ź b y antycznej. Ci, k t ó r z y pragną zn a leźć w rz e ź b ie w s p ółc ze sn e j dalszą

nem. T o te ż G r e c y znali t y lk o m ozaikę, k tóra jest r ó w n ie ż zależna od arch itek tu­ ry, — i rzeźbę, c z ę ś c io w o c a łk ie m od niej uzależnioną, c z ę ś c io w o zaś pomyślaną jako jej dopełnienie. Dzisiaj r z e ź b i r z e ź ­ b ia r z y jest c oraz mniej, bo architektura w s p ółc ze sn a p rzeszła w y łą c z n ie na służ­ bę utylitaryzm u, amerykanizmu, k t ó r y zresztą i w innych d ziedzinach p o d b ił E u ­ ropę. N a jw y r a ź n ie j w y p o w i e d z i a ł się ten am erykanizm w N iem czech , gd zie d o ­ m y masoweji arch itek tu ry ludność m ie j­ scowa, nie b e z ironji, n azw ała „ M ie t s k a - sernen” (k o s za ry do w yn a jęcia). T o też nic d ziw n e go , że w N ie m c z e c h sztuka iz e ź b ia r s k a p ra w ie że nie istnieje, A l e i w e Francji, gd zie znać jeszcze p ew n ą tradycję architektoniczną, można te ż za u ­ w a ż y ć am eryka n izację architektury. W y ­ bitni rz e ź b ia r z e i tu są b a r d z o nieliczni — można ich w y l i c z y ć na palcach, Rodin , w ie lk i genjusz, ale zacieśnion y w swoim

naturalizmie, w sk u tek czego o b c y naszej epoce, Bourdelle, ż y w i o ło w a , p r z e l e w a ­ jąca się siła, Despiau, b ard zo elegan ck i i szlachetny, oraz Józef Bernard i M aillol, k tó r z y zd o ła li p o łą c z y ć tra d ycje r z e ź b y starożytn ej z e p o k ą współczesną,..

J ak już wspom niałem , praca r z e ź b ia r ­ ska różni się zasadniczo od p ra c y m alar­ skiej. G ł o w n e m zadaniem rz eź b ia rza jest — o ż y w i ć materjał, natchnąć kam ień lub d r z e w o — życiem. P o k a ż ę panu teraz r z e ź b ę 1, k tó rą mam w robocie.., Np. ta w drzewie... Chrystus nadnaturalnej w ie

l-D w a c ałk ie m o dręb n e t y p y ludzkie. D w i e p os ta cie znane na całej kuli z ie m ­ skiej, D wa n azw iska w y ra ż a ją c e d w ie r ó ż ­ ne p o s ta w y w o b e c życia. D w a j ludzie b ę ­ d ą c y w y r a z e m d w ó ch b ard zo różn ych klas społecznych.

L e n in i Tołsto j,

W M o s k w i e jest muzeum T o łs to ja , u- rząd zo n e w starym p ałacyku p r z y ul. K ro p o tk in a , w je dnym z t, zw . „o so b n ia- k ó w " , w k tó r y m p rze d r e w o lu c ją m ie ­ szkała jakaś bog ata rod zin a obszarnicza, j

I jest ró w n ie ż muzeum Lenin a, b ęd ą c e częścią w ie lk ie g o muzeum rew olucji, p rzy u licy Twerskieji.

D ość przejść się po obu tych mu­ zeach, a b y z a u w a ż y ć olbrzym ią, zasadni­ czą m ię d z y niem i różnicę.

Co w y p e łn ia muzeum T o ł s t o ja ? C z e ­ go tam jest n a jw ię c e j? Co p r z e d e w s z y s t ­ k iem rzuca się w o c z y ?

N ie z lic z o n e , n iep rzeb ran e m n óstw o fo- tografij samego T o łs to ja : T o łs to j w y c h o ­ dzi na spacer; T o łs to j wsiada na konia; T o łs to j zsiada z konia; T o łs to j pisze; T o ł r

stoj pije herbatę; T o łs to j ro zm a w ia z B u ł­ h akow em , z C z e r t k o w e m , c z y z e sw oją żoną; T o łs to j p r z y pługu (w ła ś c iw ie T o ł ­ stoj z sochą, bo pług b y ł dla niego z a p e ­ w n e n arzęd zie m b ez b o żn e m ); T o łs to j w zim:e; 1 ołstoj w lecie; T o łs to j w małym form acie; T o łs to j w w ie lk im formacie, i t. d. i t. d. b e z końca aż do zu pełnego znużenia.

A o czem traktują d zie ła T o łs to ja ? Co jest p r a w d z iw ą treścią napisanych p rze z niego liczn ych k siążek i broszur?

M ó w i ą o tem, jak T o łs to j p o k o n y w a ł w sobie różn e p rze s ą d y i nałogi klasy, która go w y d a ła , środowiska, k tó re go wychowało'.

Ż yc ie T o łs to ja — to tragiczne zm a ga ­ nie się z e sobą samym, nieustanne p o k o ­ n y w a n ie siebie samego i nieustanne d r e p ­ tanie za w s z e w tem samem miejscu, Ż y ­ cie w y p e łn io n e nam iętnem pragnieniem p r a w d y b e z w z g lę d n e j i b ę d ą c e n ie p r z e ­ rw a n ym szeregiem kłamstw. T o łs to j w y ­ rz ek a się majątku, ale w r z e c z y w is to ś c i k o rzys ta ze w szystkich jego w y g ó d , bo p rze cie majątek p rz e k a z a ł ty lk o swej ż o ­ nie i dzieciom . T o łs to j w łasn o ręczn ie, po chłopsku, pracuje w polu, ale p rze c ie to ty lk o pańska zabaw k a, bo w y c h o d z i do k o s y lub sochy w t e d y , g d y zn u ży się pracą u m y s ło w ą lub r o z m o w ą z p r z y ja ­ ciółmi, T o łs to j m ó w i o sobie, że ży je po chłopsku, ale w tem jego chłopskiem ż y ­ ciu chłopska jest t y lk o „ru b a s z k a ” i p o r t ­ ki parciane, a r z e c z y w is t e zagadnienia ż y cia ch ło p sk iego — chłopska bieda, chłopska ciemnota, chłopskie w alki, chłopskie n ad zieje i p o ra żk i — w s z y s t­ ko to jest mu najzupełniej obce, W bo*- haterskim w y siłk u p o k o n y w a ją c p rz e z całe ż y c ie siebie samego, T o łs to j n a p ra w ­ dę nie p o k o n a ł w sobie nic i p ozo stał n ie w o ln ik ie m s w e go środow isk a: — nie z e r w a ł n ap raw d ę ani z e s w ym majątkiem, am z e s w ą głupią i m a ło s tk o w ą rodziną, ani z p o trze b a m i i n ałogam i dostatniego s zlach eck iego bytu, ani w r e s z c ie z e s zla ­ checką, p a s o ż y tn ic zą p o s ta w ą w o b e c ż y ­ cia, D o p ie ro w ostatniej chwili, p rze d sa­ mą śmiercią, p o s ta n o w ił u ciec od tego w s zy s tk ie g o ; ale ucieczka je go już ku niczem u nie p ro w a d ziła , bo ż y c ie b y ło skończone, i u c ie cz k a b y ła ty lk o gestem konającego*.

Inne jest muzeum Lenina, P r z e d e ­ w s zy s tk ie m — to część w ie lk ie g o m u ze­

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rodzina ta opisuje powierzchnię ( tzw. powierzchnię wektorową pola powierzchnię wektorową pola )), która cechuje się tym, że pole jest styczne do niej w każdym

Rozwiązanie ogólne równania quasiliniowego w przypadku funkcji dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Najpierw musimy rozpatrzeć równanie zawierające różniczkę funkcji Mnożąc lewą i prawą stronę przez zero, a następnie skracając formalnie zera w liczniku i mianowniku

Rozwiązywanie zagadnienia początkowego równania quasiliniowego o dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Schemat rozwiązywania równania quasiliniowego można uogólnić na przypadek funkcji zależnej od zmiennych ( ).. Rozpoczniemy od rozwiązywania równania

Jeżeli funkcja jest ciągła i pochodne cząstkowe są ciągłe i ograniczone w gdzie jest zbiorem wypukłym, to funkcja spełnia warunek Lipschitza ze względu na. Istotnie

Funkcja jest rozwiązaniem powyższego równania z warunkiem początkowym Zbadać stabilność w sensie Lapunowa rozwiązania. Na mocy uwagi 1 wystarczy zbadać stabilność

Aspekt mapowania obiektów CAD na grupy elementów został w podręczniku pominięty ze względu na swoją obszerność i przynależność do pokrewnej (ale innej) tematyki związanej