• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 23 (127), 6 VI

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 23 (127), 6 VI"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

Opłata pocztowa uiszczona ryczałtem

„WYWIAD Z POCZĄTKUJĄCYM LITERATEM” MARJI-JEHANNE WIELOPOLSKIEJ

C e n &

8 0

g r o s z y

WIADOMOŚCI

LITERACKIE

O

D

N

I

K

O d d z ia ły

u r a I ■ «(

w Łodzi, Narutowicza 14

w Paryżu, 123, boul. St,

Germain, Księgarnia

Gebethnera i Wolffa

Cena numeru za granicą

3 fr. franc. (0,15 doi.)

Nr. 23 (1 2 7 )

Warszawa,

Niedziela 6 czerwca 1926 r.

Rok III

K. W. Z.

Jan Mieczysławski

N zamęcie walki o „naw ą hulturę pnlshą”

D ale k i od uczestn iczen ia w „jedn o -

z g o d n y m " rzek o m o odruchu opinji pu­ blicznej, sk ie ro w a n y m na „osam otn ion ą re d u tę 11 p. J. N. M ille ra , — śpieszę skon ­ statować, że w śród naszej lę k liw e j k r y ­ ty k i jest on sym p atyczn ym w y ją tk ie m . N a m iętn em form u ło w an ie m sw ych a p o ­ d y k ty c zn y c h s ą d ó w przyp om in a tych ro zm aity ch b u rzycie li au to rytetó w , spe­ cjalnie rosyjskich, k tó rzy , c o k o lw i e k - b y śm y sądzili o ich aforyzm ach w r o d z a ­ ju ,,buty są cenniejsze od Puszkina'*, b y li o ż y w c z ą burzą, r o z w i ą z y w a li c h ro ­ niczne zakłamania, p rz y c z y n ia li się do n o w e g o spojrzenia na rzec zy. W e ź m y c h o ć b y ostatni a rtyk u ł p. J. N, M ille r a 1); ogłosił w nim tw ie r d z e n ie : „Żerom ski jest p rze d s ta w ic ie le m P ols k i szlach eck iej", odd aw n a d ysk utow an e i obmyślane, le cz dotąd t y lk o nieśmiało k iełku jące na św iatło dzienne p o p rz e z n a w a lo n e nań t e z y k r y ty k i i intencje samego pisarza. Prostolinijność c z y p ry m ity w iz m k ry ty k a p rze ch o d zi ła tw o p o p rz e z to wszystko, uw ażając swe zdanie, b e z w zglę d u na niedość subtelne s p re c yzo w a n ie, za d o ­ statecznie ugruntowane. N a l e ż y ty lk o przyklasn ąć rezu ltatom pośpiechu.

W tym samym artykule znajdujemy uwagę, że „ o b e c n ie szlachta musi ustą­ pić z drogi innym w a r s tw o m " . K om u innemu w y d a ł o b y się to truizmem od lat co najmniej d zie w ię ćd zie się ciu , le cz p. J. N, M ille r w swej śmiałości nie cofa się p rze d tym ani p rze d innym jeszcze: „ P o ls k a żyje i tr w a dotąd kulturą szla­ ch eck ą ". T w ie r d z e n ia te uzupełniają się wzajemnie, bo chyba nie o supremacji p olityc zn ej szlachty, nieistniejącej już oddawna, a specjalnie po odzyskaniu n ie ­ p o d l e g ło ś c i , mowa. G d y jednak szukamy

w artykule dalszego sprecyzow a n ia, na­ p o t y k a m y niem ałe „za m ie szan ie p o ję ć " : i słow a „s z la c h e c k i" i s ło w a „k u ltu ra " u ż y w a się w kilku — to w w ę żs zy ch , to w szerszych znaczeniach. C z y te ln ik taki jak ja, intuicyjnie w y c z u w a j ą c y w tem jakąś p raw dę, próżno szuka jej zakresu: kultura w najszerszem znaczeniu, c z y te ż „kultura to w a r z y s k a " , lub w p ro s t lite r a ­ tura, specjalnie p ięk n a? „ S z l a c h e c k a " ? C z y to zn a c z y — pańska, lub te ż — w ła ś c iw a całej kolosalnej w a r s tw ie p a ­ n ó w i sług w dawnej R ze c z y p o s p o lite j, pom nożon ej jeszcze p r z e z asym ilację z innych w a r s tw w ciągu epok i p o r o z - b io r o w e j? W ie js k a , rolnicza, w p r z e c i w ­ stawieniu do miejskiej i p r z e m y s ło w e j? W y t w o r z o n a w p rze szło ś ci p rze z szlach­ tę, c z y te ż n iezbęd na dla jej istnienia- w p rzys zło śc i?

Je szcze w i ę c e j m o ż liw y c h znaczeń ma całość sądu: „ w s p ó łc ze sn a kultura polska jest szlach eck a". C z y gn ie w a p. J. N. M illera , że państwo, p ow sta łe na miejscu dawnej, szlach eck iej Polski, z a ­ miast n azw ać się „ W e n e d j ą " , o d z ie d z i­ c z y ło w r a z - z ge o grafic zn em p o ło że n iem tamtej jej imię, kierunki ekspansji, są­ s ia d ó w i spory z nimi? C z y te ż ogarnia go ś w ię te oburzenie na w id o k maszyny pań stw ow ej, k tó rą „m im o c a łego demo- kratyzm u naszej konstytucji, lib eralizmu naszego p r a w o d a w s t w a rob otn iczego, p rz e w a g i ch ło pstw a w sejm ie", tak jak i za liberum v e t o „je d e n za trzym a ć m o ­ że, a w y s ił k i w szystkich naprzód nie ru­ s z ą " ? C z y że ta sama jest skłonność do anarchji, że p rzy lada sposobności, a zw ła s z c z a w d oroc zn yc h terminach, leje się k r e w ro b otn iczo - w łościań skich b o jo w c ó w , jak ongi na ś w ię ty M ich a ł z a ­ w o d o w y c h s e jm ik o w ic z ó w ? T rzy m a ją c się tak ściśle spraw p olityczn ych , nie f a ł ­ szuję intencyj autora, bo p r z e c ie ż o nich gęsto mówi, zresztą zw ią za n e są z o b y ­ c za jo w o ś c ią i z p rzy r o d ze n ie m „ W e n e - d ó w " , jak w id ać — id en ty czn e m i z te m ­ p eram entem „ L e c h i t ó w " .

L e c z z w ę ż a ją c zakres pojęcia kultury do literatury i odbicia w niej życia, — co jej w y t y k a p. J. N, M i lle r ? Że w y ­ tw o rzo n a została p rze z jednostki, p o c h o ­ dzące ze szlachty lub do niej n ie p o ­ wstrzym an ie (jak to z o b a c z y m y dalej) asymilujące się — zgoda; że jako taka musiała odbijać ż y c ie w ie jsk o - zie m ia ń ­ skie i p oza sobą, zgod n ie z naturą ludz­ ką, poszukując w ie k u zło tego , id e a liz o ­ w a ła mierność z a g ro d y wiejskiej, a nie szczęście warsztatu rzem ieśln iczego — to naturalne. A l e ż e b y szlachta-literaci b yli sami R z e w u s c y i P ole , idea lizują cy sar- matyzm osiem n astow ieczn y; ż e b y p r z e ­ szłość szlachecka została p ole c on a jako w z ó r do naśladowania p rzyszłej P olsce; ż e b y szlachcic w y łą cz n ie , lub szlachcic, p rze d s ta w ia n y jako odmienny, w y ż s z y

gatunek c z ło w ie k a , b y ł tem atem l it e ­ ratury; ż e b y p a n o w a ła w niej c z o ło b i t ­ ność w z g lę d e m p a n ó w (podczas k ie d y w rz e c z y w is to ś c i arystokracja została w niej w jakiś n ie s p r a w ie d liw y i niepo- w r o tn y sposób skarykatu row ana) — tw ie r d z ić to można t y lk o „ z w ie lk ą hi- storji z n ie w a g ą ", że użyję s łó w p o e ty - szlachcica, n ied aw n o o d k r y t e j i le d w o n ap o czętej k op aln i s k ład n ik ó w p r z y s z ł o ­ ś c io w y c h kultury polskiej.

S pecjalnie zaś jaskraw ą n ie s p ra w ie ­ d liw o ść p op ełn ia p. J. N. M ille r, gd y zarzuca P ru s o w i id ea lizac ję tej p r z e s z ło ­ ści, „ k i e d y to „p an ie d zie ju " W o j c i e c h z japą o tw a rtą c z e k a ł na pańskie k ich ­ n i ę c i e " (ile sarm ackiego za cię c ia w tem św ietn em zdaniu, jak i w o g ó l e w te m ­ p era m encie p o le m is ty-ręb a c za ): p o m ię d zy w y o b ra ż a n ą p rz e z Prusa p ra w d ą ó w c z e s ­ nych stosunków to w a rz y s k ic h a o so b i­ stym jego i d e o w y m dem ok ratyzm em , je­ go w s zy stk ie w a r s tw y obejm ującą t w ó r ­ czością, — jest aż nadto o c z y w is ty p r z e ­ dział.

Jeśli i stw ie rd ze n ia dzisiejszego sta­ nu r z e c z y w z b u d z a ją ty le zastrzeżeń w bynajmniej nie b e z w z g lę d n y m o p o n en ­ cie p. J. N. M ille ra , o ileż w i ę c e j w ą t ­ p liw e są jego ż y cz en ia i n ad zieje ujrze­ nia innej, nieszla ch eck iej kultury p o l ­ skiej.

K t o b ę d z ie t w ó r c ą „ n o w e j kultury włościań sko - r o b o tn ic z e j", g d y k a ż d y „h o m o novus", jak stw ie rd za to p. J. N, M ille r, p rz e d e w s z y s tk ie m zd o b i . swe „ g r a b i e " (ile gorszącej p o g a rd y jest w tem p rze zw isk u spracow an ych p a l­ c ó w !) h e r b o w y m sygn etem ? K u ltu ry nie s tw o rz ą analfabeci, a p ie rw s z y m czyn em tego, k tó r y nau czył się podpisać, jest dopisanie ,,ski“ do inaczej za k o ń c zo n eg o nazwiska. N ie p o w s tr z y m a n ie u r z e c z y w is t­ nia się m arzen ie w ie lk ie g o sejmu o n o ­ bilitacji sto pn io w ej w szy stkich o b y w a t e li Polski. S to lic a jest jej w ie lk im alembi- kiem: manjery, w y s ło w ie n ie , strój o d ­ ś w ię tn y jej ulic ś w ia d c zą o szybkiej i trafnej asymilacji to w a rz y sk ie j „ n iz in " s p o łec zn yc h z „ w y ż s z ą sferą". N ie c o inny, le cz jeszcze bardziej p r z e k o n y w a ­ ją c y obraz daje W i ln o i ziem ie w s c h o d ­ nie, c iążą ce nad trad ycją litera tu ry p o l ­ skiej i s tan o w ią ce za razem d o w ó d eks­ pansji i m o c a rs tw o w y c h dążności narodu: P o l a c y s tan ow ią tu społeczn ość ró w n ych sobie, urodzon ych lub ad o pto w an ych p rzyn a leżn o ścią do n a ro d o w o ś c i panują­ cej p rzez sferę „p ań sk ą"; tu zdaw na „s z la c h c ic " b ył p r z e c iw s ta w ie n ie m m a­ gnata, arystokraty, i n a w et za mojej p a ­ m ięci u w ażan y za p o g a rd liw e n ieco p r z e ­ zw is k o w zam ożn iejszej sferze ziemian, dziś p rzerzed zo n ej, podupadłej, p o z b a ­ w io n e j w ogromnej części p rze z ze s zc zu ­ plenie imperjum polskiego, m ajątków; s p o łec ze ń stw o tam jest d em o k ra tyc zn e i s z l a c h e c k i e 2) zarazem, z d aw n em i tra­ dycjam i pracow itości, ubóstwa i w y n i o ­ słej p o g a rd y dla p ró żn eg o blasku i fa- naberyj złota. T a k w ię c z całą s ta n o w ­ czością można p o w ie d z ie ć , że z w y j ą t ­ kiem zachodniej G alicji i b. zaboru pru­ skiego w szystko, co w P ols c e ma p r e ­ tensję do takiej lub innej, to w a rz y s k ie j lub um ysłow ej, kultury, jest ad o p to w a n ą p otom n ością szlach ty polskiej,

W zachodniej Galicji, dzięki n ie z n a c z­ nemu p r o c e n to w i szlachty i r o z w o j o w i szkolnictw a, o św ie c e n ie p o p rz ed za asy­ milację do ogó ln o-p o lsk iej kultury t o w a ­ rzyskiej, L e c z jeślib y w y t w o r z o n a tam w a rstw a in teligencji ludowej, p rze w a żn ie u r zę d n ik ó w i w o js k o w y c h , umiała w y ­ t w o r z y ć jakąś autonomiczną kulturę, od ogólno - polskiej, szlacheckiej n ie z a le ż ­ ną, — w ą t p liw e jest, c z y narzucenie jej o g ó ło w i polskiem u p o s z ło b y gład ko — tr z e b a b y zja w ien ia się e p o k o w y c h genju- szów,

O jakości z a s o b ó w kulturalnych P o ­ znańskiego nie umiem sądzić; natomiast znam P o m o r z e i je go polskość, nawskroś ludową, o d e rw a n ą od kultury polskiej za ró w n o jak i od ogó ln o-p o lsk iej w a r ­ s tw y kulturalnej. W y t w o r z y ł a się tam n a w et swoista kultura mieszczańska, w ty p ie d robn om ieszczań sko-n iem ieckim ; n iep odob n a jednak przypuścić ani w y ­ tw o rze n ia w niej w a l o r ó w w y ż s z e g o r z ę ­ du, ani zd oln ości p rom ieniowania. T o

sa-*) „ W w a lc e o n o w ą kulturę p o ls k ą " (nr. 122 „W iad om ości")..

mo k a ż d y uśw ia do m io n y p o w ie o kultu­ rze p olsko-am erykań skiej.

Jak ie w i ę c terytorjum, jaka z b i o r o ­ w o ś ć ludzka w P ols c e b ę d z ie t w ó r c ą tej n o w e j k ultu ry? M o ż e chłop polski, ja­ kimś cudem d o c h o w a n y gdzieś w stanie pierw o tn ym , jakiś z b i o r o w y Boryna, jak żubr dziś nieistniejący, jeśli w o g ó le k i e ­ d y istniał, ma b y ć „s iłą sprawczą, k o o r- dynantą n o w e j r z e c z y w is t o ś c i" ?

K o l o r o w e w y cin a n k i R e y m o n ta (d la­ czego. pisał się p rzez „ y “ ?) nie w y d a ją mi się w żadnym razie z a p o w ie d z ią ani źr ó d łe m n ow ej, nieszlacheckiej kultury w P olsce, jak p o w ie ś ć o życiu Buszme- nów, n a w et napisana doskonale p rze z w y j ą t k o w e g o Buszmena, jest n a jw y że j dokum entem etn ograficznym , p rze z Busz- m e n ó w zres ztą nie czytanym. Zresztą „ C h ł o p i " mogą służyć za p rz y k ła d nie- chłopskiego, o b c e go i w y łą c z n ie a r t y ­ s tyczn ego p odejścia do ży cia c h ło p s k ie ­ go; dalsze to n iesk oń czen ie niż s p o jrz e ­ nie z ganku d w o rk u s zlach eck iego na wieś, niż p o w ie ś ć lud ow a Dygasińskich, O rz e s zk o w y c h , Prusów; w tem b yć m oże sekret dostępności „ C h ł o p ó w " dla cu­ d zo zie m c ó w . A l e k tó ż to „ C h ł o p ó w " w y p r o w a d z ił na w i d o w n i ę europejską, jeśli nie k ry ty k a „ s zla c h ec k a ", która podług p. J, N. M ille r a „ z l e k c e w a ż y ł a to d zie ło z d a w k o w e m i p och w a ła m i", a która w r z e c z y w is to ś c i z miejsca do miejsca p rz e p r o w a d z a ła je z peanem zachwytu, aż w tragicznej ch w ili je d n o ­ czesnego zgonu Żerom skiego i R e y m o n t a b ezn a dziejn ie porzuciła w s z e lk ie p ró b y wyjścia z labiryntu zakłam ania i s p ro w a ­ dzenia zjawiska do n a le ży ty c h ro zm ia ­ r ó w ? A m o że to raczej ci, k t ó r z y na ob c h o d zie w W ie r z c h o s ła w ic a c h nieśli transparent z napisem „ N i e c h ży je Lau- renty R e y m o n t " ?

G d y tak mało tuszyć sobie można po w szelak ich „lu d p ola ch ", niemniej w ą t p li­ w e jest, c z y s tw o r z y o w ą „in n ą” kul­ turę grupa w y m ien io n y c h p rze z p. J. N. M ille r a pisarzy. Jest fo zupełnie d o w o l ­ ne w y zn a c za n ie im ról w swych m a rz e ­ niach i ró w n a się układaniu p rz e z z a c ­ nego patrjotę listy id ea ln ego gabinetu podczas k ryzysu ministerjalnego; ty m ­ czasem w y z n a c z e n i w marzeniach m i­ nistro w ie na siebie z nożem; tym czasem p, P rzy b o ś reguluje p. Z e g a d ło w ic z a , nad- kłu w ając r o z d ę ty p ęc h erz jego s ła w y: cios brutalny, k tó re g o nie umiał zadać nikt z e „s zlac h ec k iej k r y ty k i o ficjaln ej", p ełza ją c ej na brzuchu p rze d k a żd e m chło- pom aństwem.

Samo p rze trw a n ie „k u ltu ry szlach ec­ k i e j " aż do drugiej ć w ie rc i X X w,, s tw ie r ­ dzone p rze z p. J. N. M ille ra , jest d o w o ­ dem, że p otrafi się ona p rzy s to s o w a ć do n o w y c h w a r u n k ó w życia. N i e w y s t r a ­ s z y ły jej k ole je , i zd a r zy ć się może, że i kom unizujący p o e c i u ło żą się w jej tradycji, nie ro zp o cz y n a ją c wznoszenia innej od tr o g lo d y t ó w . P r z y k ła d s o w ie c ­ kiej R os ji jest d o w o d e m , że i n ajw ięk sze k a ta k liz m y sp o łec zn e nie p r z e r y w a ją c ią ­ głości kulturalnej, czerpania z za s o b ó w przeszłości. Na sza szlachecka przeszłość s tw o rz y ła kulturę, k tó ra dziś w swoich objawach p olityczn ych , literackich i t o ­ w a rzy sk ich jest bodaj najbardziej d e m o ­ k ratyczn a w E uropie: nigdzie tytuł szla­ checki „ p a n " nie jest tak p ow szec h n ie obow iązu jący, jak u nas; śmieli się z t e ­ go Rosjanie, a s w e go „b a rin a " p r z e c h o ­ w a li naWet w ustroju komunistycznym, ty lk o w innem niż nasz „ p a n " znaczeniu. P rzy s zło ś ć kultury polskiej m o że b yć p rzy c zy n ą w ie lu n ie p o k o jó w i trosk; naj­ mniejszą chyba z nich jest jej szlachec- kość.

Rozmowy z Pauilem Ualćry

W z i ą ć do ręki ten gru by tom o c z t e ­ rystu kilkudziesięciu stronicach p ięk n ego druku, o t w o r z y ć go, w paść na fragm en ty w ie rs z y ch w yta ją c yc h od p ie rw s z e g o sło­ wa, p rze b ie c o kiem spis ro zd zia łó w , w r ó ­ cić jeszcze do ty le m ó w ią c e g o tytułu: „E ntretiens a v e c Paul V a l e r y " — co za rozkosz! M y ś l o E ckerm an n ie nasuwa się, rz ec z prosta, n ieod pa rcie. T y l k o że „ R o z ­ m o w y z G o e t h e m " nie są z a p e w n e książką, k tó rą zn a leź lib y ś m y często u w e z g ło w i a naszych m łodych pisarzy; nie w ie m z r e ­ sztą, c z y mamy d o b r y ich p rz e k ła d w do- stępnem wydaniu: — n ie w ą t p liw ie d o ­ starczy go nam p ręd ze j c z y p óźn iej (lepiej p ręd zej) „ B ib ljo t e k a N a ro d o w a "... A l e książka F r y d e r y k a L e f e v r e , reda kto ra „ N o u v e l l e L itt e r a ire s " , o d n o w ic ie la i m i­ strza w y w ia d u lite ra ck ieg o, jest o c z e k i ­ wa n ą n owością; o tw ie ra ją p rze d m o w a księdza H e n r y k a Bremond, człon k a A k a - demji Francuskiej, k t ó r y ś w ie ż o ro zs ła w ił swe imię go rą cą obron ą p o ję c ia „ p o e z ji c z y s te j" (w odróżnieniu od „p o e z ji- r o z u - mu"), w y w o łu ją c głośną p o le m ik ę — m. in. z P a w łe m Souday, znanym k ry ty k ie m literackim parysk iego ,,T e m p s " — i w c ią ­ gając w ten, n i e z w y k ł y w naszych c z a ­ sach, publiczny spór o istotę p o e zji zna­ czną część codziennej prasy francuskiej; b ohater jej wreszcie, logik estetyzu jący i p o e ta r z e k o m o h erm etyczn y, autor d zie ł dostępnych do nied aw n a jeno za m o żn ie j­ szym b ibljofilom , d o s ze d łs zy w ciągu paru lat s ła w y europejskiej, z d o b y ł oto w s t ę p ­ nym b ojem ak ad em ick i f o t e l A n a t o la France, tego G o e th e g o I I I Republiki.., Je»i. tedy dosyć p ra w d o p o d o b n e , że „ E n ­ tretien s " i u nas w zb u d zą zajęcie, i to n ietylk o w k ołach literackich. Ejże, w a r ­ to zapoznać się z niemi bliżej.

K sią żk a składa się z obszernej p r z e d ­ m o w y ks. Bremonda, z w ła ś c iw y c h „ r o z ­ m ó w " L e f e v r e ’ a z P a w ł e m V a l e r y i z k om en ta rzy do w ażn iejszych u t w o r ó w p i­ sarza.

P r z e d m o w a ks. Brem onda jest drama­ tyczna. Ks, B rem on d w a lc z y w niej o du­ szę V a l e r y ’ e g o - p o e ty z pysznym in te le k ­ tem V a l e r y ’ go-m yśliciela. U k azu je nam rzad kie zaiste zjaw isko p o e ty n a jp ra w ­ d ziw szego , który, o p a n o w a w s z y szaleń­ czą żą d zę z r o z u m i e n i a , dążąc do o- statecznej j a s n o ś c i , p o e tę stara się w sobie zabić. S am o b ó jstw o nie udaje mu się na szczęście, i oto mamy w i e l k i e ­ g o p o e t ę w b r e w w o l i . A l e ksi Brem on d myśli o p rzeszło ści swego g r z e ­ sznika, o zb aw ien iu tej cudow nej in te li­ gencji, p rze d k tó rą „skło n iła się wraję z Fra n cją litera ck a liga n aro d ó w : O x fo rd , Cambridge, Bolonja, H e id e lb e rg, Haga, Salamanka, Bruksela".,, Odnosi n i e w ą t ­ p liw ie z w y c i ę s t w o nad k ry ty k ie m A l b e r ­ tem Thibaudet, jednym z o w y c h „ z ły c h an iołów , p od trzym u jących V a l e r y ’ ego w jego myślach s am ob ójczych ". W b e r w im wszystkim — p o e t a n a s c i t u r n o n f i t. A l e i V a le r y — dodam y — nie m y ­ śli inaczej, k ie d y m ó w i: „ W i e d z i a ł ż e R a - cine, skąd brał ten głos n ie p o w tó r z o - n y “ .„ i w stu innych miejscach staje za ­ słuchany nad tajemnicą tw o rze n ia ; on t y l ­ ko na d o k o n a n e d z i e ł a p o e t ó w p a ­ tr z y jak na o w o c e w o li i> w y tę ż o n e j p ra ­ cy w szy stk ich sił umysłowych.,. G ro m a ­ dząc c y ta ty na cytatach, ks, Brem ond p r z y z y w a w końcu na p o m o c p r a w o w i e r ­ nego P a w ł a Claudel, tę drugą dumę sw ego francuskiego serca. C z y ta m y t e d y pięk n ą para bolę Claudela (napisaną na in­ tencję A r tu r a Rimbaud) o m ałżeń stw ie Um ysłu i Duszy, — w tek ście: Anim u s i Anim a, — pouczającą, że w ł a ś c iw ą p o e t ­ k ą jest An im a. O tó ż i ro z w ią z a n y w łasn y je go b rem on d o w s k i p roblem at p o e zji c z y ­

stej! I V a l e r y - p o e t a chcąc niechcąc u- c ieka się do p o m o c y A n im y , a im ta p o ­ moc jest wydatniejsza, te m w ię k sz y m jest poetą. T a k w s zy s tk o ro z w a ż y w s z y , ks. Brem on d p rzych o dzi do wniosku, że V a ­ le ry, d aleki o d mistycyzmu, dalszy jesz­ cze jest od racjonalizmu.

Z L e f e v r e m i jego n ie z w y k ł y m r o z ­ m ó w c ą w k ra c z a m y do ziem i obiecanej.

2) D e m o k ra cja szlachecka ma tam d a­ le k ie trad ycje h istoryczne — ch o ćby w o j ­ nę szlachty p r z e c iw w y n io s ły m S a p ie ­ hom k o ło 1700 r.; magnat tam musi cha­ ra k t e r y z o w a ć się na szaraczka — R a d z i ­ w i ł ł P an ie Kochanku; stamtąd rodem Kościuszko, M ic k ie w ic z , S yrokom la, 0 - rzeszk o w a, Piłsudski — szlachta-dem o- kraci. A

1 0 WY ZESZYT

f t

S K A M A N D R A"

ZA KWIECIEŃ 1926 R.

Z A W I E R A

K A Z I M I E R Z W l t R Z y Ń S K l : G a j A k a d e m o sa . - W Ł A D Y S Ł A W B R O M E W S K 1 : Z i o ła . L is to p a d yM I E C Z Y S Ł A W J A S T R U N : P o c z ę c ie » * . . A L E K S A N D E R W A T : B e z r o b o tn y L u c y fe r . J U L J A N T U W I M : P r z e m ia n y .A N T O N I S Ł O N I M S K I : S e n A d a m a U ś m ie c h

J E R Z Y L I E B E R T : A n i o ł ża lu . P r ó b y serd eczn e.W Ł A D Y S Ł A W S T E R L I N G : L u n a — L E O ­ N A R D P O D H O R S K 1 - O K O Ł Ó W : W o b ro n ie „n ow ych r y m ó w " - S E R G J U S Z J E S I E N I N , p r z e ­ ł o ż y ł W Ł A D Y S Ł A W B R O N I E W S K I : P u g a c z o w (p o e m a t d ra m a ty c z n y . V — V U ) .

O k ła d k a T A D E U S Z A G R O N O W S K I E G O ,

C e n a z e s z y tu z ł 3.—

P r e n u m e r a ta w ra z z p r z e s y łk ą w stosunku z ł, 8.— k w a rta ln ie

D la abonentów „W iad om ości L ite ra c k ich* 25% zn iżk i

R e d a k c ja : Z ł o t a 8 m . 5, te l. 132-82

A d m in is tr a c ja : B o d u e n a 1 m . 2, tel. 223-04, konto w P . K . O . 8 515

P A W E Ł V A L E R Y rysu n ek T e x c iera

A u t o r uprzedza nas na w stępie, że d o w o l ­ nie zgrup ow an e id e e i p o g lą d y Paula V a le ry , jakiemi się z nami d zie li jako plonem p rzyg od n yc h ro zm ów , mają cha­ ra k ter w y b it n ie im p row izacyjn y, nie n a le ­ ż y w nich też szukać żadnego „ w y k ła d u nauki". R o z m o w y te i własne jego r o z ­ myślania o utworach V a l e r y ’ ego z ł o ż y ł y

j się tutaj niejako ty lk o na p ie rw s z y szkic

książki bogatszej, doskonalszej, k tórej p o ­ zw a la nam s p o d zie w a ć się w przyszłości. Zn ajd ziem y w „ R o z m o w a c h " treść u- rozmaiconą,. O d ch ło p ię c ych marzeń o k a. rjerze oficera m arynarki do m elancholij­ nych spojrzeń n a ś w i a t i s a m o t n o ś ć pom azańca sławy. O d wspom nień z p i e r w ­ szego pobytu w L o n d y n ie w r. 1894, gdzie w „ N e w R e v i e w " do szeregu a r ty k u łó w W illiam sa o ekspansji n iem ieckiej m ło ­ d y p oeta pisze filo z o fic zn ą konkluzję p. t. „ U n e con q u ete m eth o diq u e", — do barw nych w ra że ń z ostatnich o d c z y t ó w w g łó w n y c h miastach Szwajcarji, Hiszpa- nji, W ło c h ; do audjencji w R z y m ie u M ussollniego (na ży c z e n ie dyktatora, jak ­ b y w szlachetnej zazdrości o d'Annunzia, k t ó r y właśn ie gościł b y ł p o e tę u siebie w G ardone). P o p r z e z p ełne soczystych r y ­ sów wspom nienia o zm arłych pisarzach, z k tó rym i p oe ta b y ł bliżej, — M allarm e, Huysmans, H ered ia, P ie rr e Louys, — d o ­ chod zim y do nieznanych s z c z e g ó łó w z ż y ­ cia malarza Degasa, uw ień czo n ych p r z e ­ śliczną anegdotą.

Degas, k t ó r y miał pasję pisania w i e r ­ szy (V a le r y m ó w i o jego dwudziestu p i ę ­ ciu sonetach „ b a rd zo orygin alnych "), skarży się p e w n e g o w ie c z o r a M allarm e- mu, że p rze z c a ły dzień b ie d z ił się b e z ­ o w o c n ie nad jakimś szczególnie opornym sonetem. „ P o e z j a jest sztuką okropną! P r z e c ie ż — p o w ia d a w naiwnem uniesie­ niu — na p om ysłach mi nie z b y w a " , A na to M a lla rm e (c a ły w tem M allarm e): „ A l e ż Degas, to nie z p o m y s łó w układa się wiersze, a ze s łó w ! "

P e łn e n ajciek aw szych sądów, spostrze­ żeń najoryginaln iejszych, idej n ajgłę b ­ szych są r o d z 'a ł y ty c z ą c e się tw ó rc z o ś c i literackiej. „ S p o r y lit e r a c k ie " można p o ­ lecić w szystkim literatom, „ N a r o d z in y M ło d e j P a r k i " — poetom, „C z y s ta p o e ­ z j a ? " — czytającej publiczności, „ K l a ­ syczne i ro m a n tyc zn e", „ S y m b o liz m " — i tej i tamtym. Z a sta n ó w m y się p rz e z c h w i­ lę nad św ietn ą k r y t y k ą francuskiej p ro zy rom antycznej z punktu w id ze n ia techniki pisarskiej: p ro zę tę, c ze rp ią cą swój b yt w imaginacji, p o z b a w io n ą najcenniejszych własności ję z y k a abstrakcyjnego, jak go u fo rm o w a ły pok o len ia pisarzy od M on tai- gne'a po V o lta ire'a , cechuje w ie lk ie zu­ b o ż e n ie składni... W ro zd zia le o literatu­ rze V a l e r y wyjaśnia swój ta k nielitera cki do niej stosunek. N i e p a t r z y o n jak li­ terat, n i e w i d z i b ezpośred n io książki, poematu; umysł je go w różn orodnych

p oszukiw aniach m oże dojść i do p ra c y l i ­ terackiej, ale dzieje się to niemal zaw sze naskutek o k o lic zn o śc i zew n ętrzn ych ; nie odczu w a samorzutnie jej potrzeb y. P o ­ trze b ą tą jest dla niego natomiast „ta k ie w y o b r a ż e n ie sobie rzeczy, ż e b y d a ły się p r z y łą c z y ć do jakiegoś systemu o b r a z ó w i symboli dosyć jedn olitego i zdatnego do użycia". Jak w id zim y , n ie w ie le to ma w sp óln ego z tem, co się p ow szech n ie na­ z y w a literaturą. U d e r z a ła go za w s ze d o- w o l n o ś ć jej p ło d ó w ; g łó w n ą p rzy c zy n ę ich o s t a t e c z n e j f o r m y u p a tryw a ł w próżności autora, pragnącego w y d a ć się głębszym, lepiej piszącym i t. p. Bo nie m oże b y ć m o w y o dziele w e w n ę t r z ­ n i e s k o ń c z o n e m tam, gdzie celem jest nie dojście do p e w n e g o punktu, jak w tezach naukowych, ale w y w o ła n i e p e w ­ nego stanu. Są p r z e c ie ż i tutaj utw ory, ś w ia d c zą c e d oskonałem zło że n iem w s z y ­ stkich swoich części, że istnieje p r a w d z i­ w y kunszt literacki, chociaż o w i e l e rz a d ­ szy niż się w y da je, i one to „ r a t o w a ł y " w oczach jego literaturę. „ N i e id zie tam o przyjemność, o piękno, o siłę ewolucji. Id zie o tę część sztuki, k tóra d otyk a z n ieskończenie bliska posiadania ś ro d k ó w myśli i o p e ro w a n ia niemi — i która w r e ­ zultacie czyn i myśl czem ś",

I oto w rozw ażan iach o uczonych i nauce V a l e r y podnosi i p od k reś la p o d o ­ b ieństwo, jakie za ch o d zi p o m ię d z y pracą uczonego a d zie łe m artysty. Nietru dn o o dn aleźć ślady w o li artystycznej u c z o ­ nych w p rze d w stęp n yc h pojęciach i d e ­ finicjach, o tw iera ją c yc h ich prace. „ P o ­ c z ą tk ó w tych nie da się w y p r o w a d z ić (z całą p ew n o ś cią ) z niczego, chyba ty lk o z pragnienia i intuicji, podobn ych zupełnie do tych, jakich słucha artysta p rzystęp u ­ j ą c y do sw ego dzieła. N ie m a nauki w y ­ tw arzan ia nauki". I dalej: „nauka jest b u ­ d o w ą d ążącą do b e zos o b o w oś c i, ale k a ż ­ dy z c z y n ó w jej b u d ow n iczych jest c z y ­ nem jakiejś o so b o w o śc i". Form u ła w y b i t ­ nego m a tem atyka ma swój s t y l odrębny, dający się rozpoznać, tak jak u w y b it n e ­ go pisarza... Znamienna te ż jest p r z y ­ p a d k o w o ś ć , to w a rz ysz ą c a r o z w o jo w i jakiejś nauki w p e w n y m raczej niż w in­ nym kierunku. D o c h o d zim y w końcu do wniosku, że nauka i sztuka różnią się głó w n ie w sw ym ro zw o ju i sw oich w a ­ runkach ze w n ę trzn ych ; ró żn ic e te z a c ie ­ rają się coraz bardziej, w miarę jak po- v/racamy od nauki do uczonego i od d z i e ­ ła do artysty...

A l e próżno kusić się o streszczenie w kilkunastu zdaniach wszystkich tych stro­ nic pełnych najbogatszej treści. Tak p o e ­ ta uczy nas myśleć,

„ K o m e n t a r z e " L e f e v r e ’ a składają się z id e o lo g ic zn e g o rozbioru w ażn iejszych u- t w o r ó w prozą, ze z w i ę z łe g o studjum o V a l e r y m - p o e c ie i z „d ro b n ych prób egze- g e z y p o e ty c k ie j" . W s z y s t k o razem jest najlepszem uzupełnieniem „ R o z m ó w " i poruszanych w nich zagadnień i stanowi d os k on a ły w stęp do d zieł V a l e r y ’ ego dla czyteln ik a n iedosyć odw ażnego, aby z a ­ poznać się w prost z oryginałem. A l e i b ezpośredn i d zieł tych zn aw ca p rze c z y ta k om en ta rze L e f e v r e ’ a z w ie lk ie m z a ję ­ ciem, tem w iększem , że autor, p o z o s t a ­ w i w s z y sobie w zapasie sporo jeszcze cennych w ynu rzeń p oe ty , nęcąco niemi tekst swój poprzeplatał. Jeśli tu i o w d zie p r z y glosach p o e ty ck ich dozn am y p e w ­ nego uczucia zawodu, nie m o ż e m y z tego staw iać zarzutu ich autorowi. K om en ta - w a ć p r a w d z iw ą p o e z ję jest n iezm iernie trudno, czyn ić to z zupełną ścisłością i p ew n o ś cią jest rz e c z ą n iem ożliw ą. K a ż d e odczucie, k a żd e zrozum ienie b ę d z ie c z y ­ sto subjektyw ne; takie też jest zr o z u m ie ­ nie i takie są objaśnienia L e f e v r e ’ a, k t ó ­ r y p ie rw s z y zres ztą z w ra c a nam uw agę na tę w ła ś c iw o ść swoich „ h ip o te z ". A l e p rzy | tem zastrzeżeniu zach o w u ją one całą s w o ­

ją wartości; a, jak wiadom o, pierw sza le k ­ tura p o e z y j V a l e r y ’ ego nigdy nie jest ł a ­ twa, Praw da , że dla ich z w o le n n ik ó w trudność ta stanowi jeszcze jeden s z c z e ­ g ó ln y ich urok. C ó ż w istocie p rzyje m n ie j­ szego nad to s to pn io w e p rzy p o w tó r z o - nem czytaniu z d o b y w a n ie tajemnic i o d ­ słanianie n o w y c h i jeszcze n o w y c h piękno ści? P o c h w y c e n i i niesieni p rzez fale n ie ­ z w y k łe j muzyki, z a m yk a m y w upojeniu oczy, ż e b y w r a c a ć do brzegu, do chwili k ie d y o d b ę d z ie m y tę samą drogę w b ły- szczącem słońcu świadomości... L e f e v r e rzuca linkę p o m o c y p ły w a k o m mniej w p ra w n y m albo mniej ambitnym.

J ak że lepiej za k o ń c zy ć to s p ra w o zd a ­ nie, jeśli nie w y ra ż e n ie m nadziei, że z a ­ p o w ie d zia n e p rzez autora następne w y ­ danie „ R o z m ó w " stanie się takim samym b rew ja rz em dla v a le ry s to w , jakim „ R o z ­ m o w y ” Eckermanna są i zostaną dla w i e l ­ b ic ie li G o e t h e g o ?

(2)

W I A D O M O Ś C I L I T E R A C K I E

Mi 23

Autor „Dziejów miłości i samobójstwa Krystyna Mostowskiego"

W y w i a d z p o c z ą t k u j ą c y m l i t e r a t e m

Jeśli A n t o n i S łon im ski uw ażał, że p r z y c z y n k ie m do p ro p a ga n d y sztuki jest je go w y w i a d z T a d z ie m M ilw ic z e m , „ r o z - n osicielem g a z e t “ ( „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c ­ k i e " nr. 116), — to jestem w p r a w ie p o d ­ ciągnąć p od tą samą p rzyn a jm n iej k a te - go rję mój w y w i a d „ Z p oc zą tk u ją cym l i ­ te r a te m ” . T e m w ię c e j, że mu te ż T adeu sz na imię, i że jest nie o w i e le od T a d zia M i l w i c z a starszy.

Pisuje do mnie długie listy, gęsto ilu­ strowane, na fan ta styczn ych skrawkach papieru, pismem dużem i n iez a w sz e po- rządnem, przepraszając stale za o ł ó w e k i za n ie o d p o w ia d a n ie na pytania.

— K a ż d y p r z e c ię tn y k a to lik zu pełnie jest stracon y dla korespon d en cji, p roszę pani, d zię k i pojęciu, że na list się o d p o ­ wiada, O d p o w ia d a się na ankiety, o d p o ­ w ia d a się w handlu i p rzem yśle, ale nie w korespon den cji, mającej s w o iste p raw a k om un ikacji i „k om un ji dusz". M y ś le n ie o kimś jest ź r ó d łe m listu, list jest ty lk o jedną z form odczuwania, w ię c nie p o w i ­ nien s tan ow ić całości sam w sobie, ale w inien b y ć z w i ą z a n y — w n ie s k o ń c zo n o ­ ści — z książką, k tó r ą się w ła ś n ie czyta, z obrazem, k t ó r y się w łaśn ie w id zia ło , z r o z m o w ą d o p ie ro co zakoń czon ą. I b a r­ dzo panią przepraszam za o łó w e k ! P r z y ­ znaję, że l it e r y atram entem k reślon e z a ­ chow ują się dużo p r z y z w o ic ie j, ale te ż i zatra ca ją część s w o jej indyw id ualn ości na k o r z y ś ć o c h ę d ó s tw a i porządku. Są one trw alsze, mają m o że w ię k s z ą p r z y ­ szłość — n iep o d o b n a im tego o d m ó w ić ! — ale o ł ó w k o w e mają ty le jakiegoś nie nastroju, le c z tchnienia. Jest to zresztą zu pełnie naturalne i p r a w d z iw e , f i z y c z ­ nie biorąc. C z y ż b o w ie m n ie łatw iejs za jest emanacja liter, pisanych o łó w k ie m , niż atramentem, w z g lę d n ie farb ą U n d er - w o o d a ? Pism o o łó w k ie m jest jak rad, k t ó r y emanuje tysią cem p y ł k ó w ołow iu, p ro m ien ia m i o ło w iu ! O c z y w iś c ie , że t y lk o n iek tó re, b a rd zo n ie k tó r e s ło w a p o t r z e ­ bują te g o procesu. Czytane, coraz b a r ­ dziej się zacierają, c oraz w i ę c e j p rze fil- trow ują, w e d łu g p ra w a osm ozy. P o t e m zu pełnie p rzen ik n ą i p rzestan ą b y ć r z e ­ czyw istoś c ią . O to chodzi. C h c iałb ym to pani jaśniej wytłum aczyć...

— N ie c h pan tłumaczy,

— Niesp osób . M ó w n i c t w o jest jeszcze jak stara bibljotek a. Same ksią żk i n ie ­ aktualne, T y c h słów, k tó ry c h p otrzeb a, n igd y niema, za to aż się roi od w y r a ­ z ó w ni k 'c zo rtu niegodiaszczich...

— N ie z a le ż n ie od tego, istnieje p r z e ­ c ie ż jakaś treść, panie T ad eu szu ?

— T r e ś ć ? ! Ab surd . T r e ś ć jest r z e c z ą śmiesznie w zględn ą. T r e ś ć nie jest solą ziemi, bo n ajn iedw uzn aczniej w ie trz e je . S zc ze g ó ln ie j „ p r a w d y m a r t w e " trupiesze- ją, trupieją, trupią się już po p ię ć d z ie s ię ­ ciu latach. T o treść!! A fo r m a ? Plinjusz ze s w o ją p r z y r o d ą sczezł, a H o r a c y żyje, T y lk o form a ludzi unieśmiertelnia.

M y ś l ę sobie o „ n a s k ie j" m łodości, o w z n io s łej treści, k tó ra nam m ó zg ro zs a­ d zała w s z y s t k ie m i zagadn ien iam i s p o łec z- nictwa, rew o lu cji, patrjotyzm u, irred en ty. J a k ż e ż inna jest m ło d z ie ż dzisiaj, ja k że inne są za d a tk i na literaturę dnia jutrzej­ szego!

P r z y c h o d z i czasem do nich, d zis iej­ szych, jakieś skupienie, i oni czasem w e s tc h n ą do samotności, ale i z tej tę s k ­ noty, p o c z ę te j u w r ó t bieguna p ó ł n o c n e ­ go, w y k i e ł k o w u j e n ie s p o d z ie w a n y aksjo­ mat,

— M y ś lę czasem o samotności, b rak jej daje mi się w y c z u w a ć , jestem jak ktoś, k to zgubił k lu c zy k od sepecika, z a w i e r a ­ ją c e go n ajd roższe listy. W i ę c trze b a go szukać, trze b a kola n ka m i zie m ię tw ard ą ugniatać w poszu kiw aniu kluczyka.

M y ś m y zam łodu płakali, że z g i n ę ł y l i ­ sty, mój „ p o c z ą tk u ją c y li t e r a t " natomiast dodaje:

-— O c z y w iś c i e nie trze b a się d e n e r w o ­ wać, bo listy nie zginęły, t y lk o zginął k lu c zy k .,, S am otności tr ze b a szukać, J e ­ d ynie w samotności p r z e b y w a ć m oże p r a w d a , gd zie b o w ie m d w ó ch ludzi się ze jd zie , w s zy s tk o jedno w c zy je m i m ie ­ niu, — odrazu ro d zi się n i e p r a w d a . A u to m a ty c z n ie , Zanim w y r z e k n ą jedno s ło w o , W samotności o d c z ł o w i e c z a m y się, bo p r z e c ie ż gd zie c z ł o w ie k — tam kłam stw o,

— N ie c h mi pan coś troch ę p o w i e o literaturze, o sw ym b ez p o ś red n im do niej stosunku i o s w o jem o niej mniemaniu.

N a stęp u je law in a n azw isk i ch ło d n e ­ go, r o z w a ż n e g o za ch w ytu : V a le r y , Suares, D o sto jew sk ij, Stendhal, Erenburg, K a ­ den, Iw a s z k ie w ic z , „ P r z e d w i o ś n i e " , N a ł ­ kow ska, Ostrowski,.,

— A l e w ł a ś c iw ie boję się, ż e ź r ó d ło je że li nie literatury, to w ię k s z o ś c i r z e c z y pisanych l e ż y w słabości ludzkiej, E ner- gja istotna ty lk o w c zy n ie się o b ja w ia — ta zr e d u k o w a n a w pisaniu, a ta o n a p ię ­ ciu p r a w ie źe żadnem: w myśli. Czuję w s tręt do słabości, bo sam nie jestem sil­ ny, M y ś lę , że m oja lite ra c k o ś ć — to naj­ m niejszy opór. Śmieszne mi się w y d a je p o w ie d z e n ie A r y s t o te le s a , że m yślenie jest r z e c z ą boską. Ch yb a w tem z n a c z e ­ niu, w jakiem się m ó w i, że szampan jest boskim napojem,.. M y ś le n ie jest oznaką słabości,

— N o , panie Tadeuszu, je ż e li pan z ta- k iem i za p a try w a n ia m i p rzys tą p i do l i t e ­ ratury, to w y n ik i n ie b ę d ą chyba ś w i e t ­ ne! C o z n a c z y c z y n ? Co jest w ie lk ie : czyn, c z y je go rezu ltat? K a ż d e g o organu lu d zk ie go c zyn jest innego rodzaju. J a k pan sobie w y o b r a ż a „ c z y n " m ózgu? N a j ­ w y ż s z y m c zyn e m mózgu jest tw ó r c z a k on cep cja, do k t ó r e j droga p r o w a d z i p r z e z myśl. Z w ła s z c z a pan, m a ją c y w so­ b ie p o w a ż n e z a ro d k i tej p rzys złe j t w ó r ­ czej p r a c y m ó z g o w e j, nie p o w in ie n jej b a­ g a te liz o w a ć .

— A c h , nie baga telizu ję jej! G d y b y m m ó g ł m ie ć choć tro c h ę w e w n ę tr z n e j p e w ­ ności, że jestem jej p re d e s ty n o w a n y , p r a ­ c o w a ł b y m jak w ó ł, p o ś w ię c iłb y m się jej od stóp do głów,.. U mnie t y lk o popęd,

II B e r n a r d a K e l l e r m a n n a

llfynriad własny „Wiadomości Literackich’

ty lk o k osm iczn e jakieś am bicje i p ra gn ie ­

nie sławy,

— K a ż d y z nas pragnął sławy, ty lk o w y dziś, pośpieszniej żyjąc, p ośpieszniej dojść c h c e cie do tego, na co inni p r a c o ­ w a li lata,

— M o ż e być, że jest w e mnie nie w ię k s z e p ragnienie sławy, niż b y w a ł o u innych dawniej, — ale jest w ię k s z a n ie ­ cierp liw o ś ć, w i ę k s z y pośpiech, (O k ro p n e czasy, p ro szę pani, jak m ó w i ą starsi,., szkoda, ż e n ie gorsze, bo to b y ł o b y o w i e l e za b a w n ie j!) T y m c z a s e m chciałbym gdzieś d ru k o w a ć m oje r z e c zy , k tó r e pani zna, le c z k to mi d r z w i o t w o r z y ? a u t w o ­ r y lite ra c k ie schną, je że li się ich nie z w ilż a farb ą drukarską: tak jak p e r ł y w iędną, k i e d y się ich n ie nosi, co n ie zn a­ c z y w c ale , że w ie r s z e m o je są perłami. — P rzyp u śćm y, że perłami, ale perła te ż musi się u le że ć w muszli i przejść sw ój proces „fe r m e n ta c y jn y ".

M ó j „ p o c z ą tk u ją c y li t e r a t " w z d y c h a i utrzymuje, że z e mną trudno się ro z m a ­ w ia w m ojej b ib ljo te c e, bo każda rz ec z tutaj o czemś innem myśli. Np, fortepian w c i ą ż m yśli o s w yc h zm a rz n ię ty ch n o ­ gach mosiężnych... W o b e c c ze go z a c z y n a ­ m y c z y ta ć u r y w k i jego p ow ieś c i, noszącej długi i o b ie c u ją c y tytuł: „ D z i e j e miłości i sam ob ójstw a K ry s ty n a M o s t o w s k i e g o " .

— D la c z e g o pan odrazu w ty tu le z a ­ p ow iad a, że b oh a te r jego s k o ń cz y śm ier­ cią s am o b ójc zą ? N i e uznaje pan s z a c o w ­ nej, tr a d ycy jn e j fo r m y p o w ie ś c io w e j, k t ó ­ ra w ym aga, a b y się akcja snuła, w z m a g a ­ ła i za m y k a ła ksią żk ę ekscytującą p o in ­ tą ? p oin tą n ie z a w s z e się od sensacji b r o ­ niącą, jak np. u Ż e ro m s k ie go ?

— P r z e d e w s z y s t k ie m , p ro szę pani, jest taka sprawa, P o s ta n o w iłe m dla m e ­ go b oh a te ra śmierć samobójczą, jestem jednak tak m ło d y i n ied o św ia d cz o n y , — mam lat z a l e d w i e osiemnaście, — że o b a ­ w ia m się, iż nie p otrafję te go sam o b ój­ stwa lo gic zn ie u m o ty w o w a ć . T a k tedy, skoro w ty tu le b ę d z ie stało jak w ó ł, że K r y s ty n um rze śm iercią sam o b ójczą i ta k atastrofa nastąpi, c z y te ln ik nie ośmieli się k w e s t jo n o w a ć logiki. T o ta k ż e m e t o ­ da konstrukcyjna, n ie u w a ża pani? P o z a - te m p o w ie ś c ią p rzy s zło ś c i jest t y lk o p o ­ w ie ś ć b e z akcji, b e z pointy, b e z r e p o r ­ terskich o rnam entów. W y d a j e mi się w z o r e m mniej w i ę c e j id ea ln ym p rzys złe j tw ó r c z o ś c i b e le try s t y c z n e j „Juljo Jureni- t o “ . C zęsto się te w z o r y sp o ty k a u K a - d en a -B a n d ro w sk ie g o i n a w e t w „D om u nad ł ą k a m i" N a łk o w s k ie j. Ż y je m y za p rędko, za bujnie, za h ałaśliwie, aby nam d og ad zał już ten hałas w y p a d k ó w w l i t e ­ raturze!

„ P o c z ą t k u j ą c y li t e r a t " za cz yn a c zy ta ć ustęp y sw o jej p ow ieś c i. U d e r z a mnie w niej takie okreś len ie m iłości: „ B y ł o w m iłości K r y s ty n a coś c h o r o b liw e g o i w z b u d z a ją c e g o litość. I w łaśn ie te n p i e r ­ w ia stek litości b y ł p o w o d e m , że K ry s ty n nie w s t ę p o w a ł do serca Zosi, p o w ie d z m y , fr o n t o w e m i d rzw iam i".,.

N a n iep o żą d a n ą dla in te r e s ó w fam ilij­ nych miłość tej p a ry p a tr z y ła mama pan ­ n y z fle g m ą i tę o bo jętn o ść tak tłum aczy: „ P a n K r y s ty n ciągle coś o po w iad a, a t a c y r o z f i l o z o fo w a n i m ło d z ie ń c y nie zd a ją s o ­ bie n a w e t sprawy, jak p rę d k o stają się nudni w s w yc h ro zm ow ac h . B o to n a w e t nie ro zm ow a, t y lk o m onologi. T a k i m o n o ­ log K ry s ty n a z a w ie r a w s zy stk o , co w nim, w K ry s ty n ie , jest c ie k a w e g o , p o c z e m ma on już w ła ś c iw i e zn a czen ie w y łu - s k w io n e go o rze c h a ".

T a k samo jak m iłość i intelektualizm , jest p o t r a k to w a n e i cierpienie. R ó w n i e lekk o, w z g a r d liw ie poniekąd, zg o ła nie z n ie d o ś w ia d c z o n e g o d osta teczn ie d o ś w ia d ­ czenia, ale z jakiejś p rz e d w c z e s n e j d o j­ rzałości.

W s z y s t k i e spostrzeżen ia i w s z y s tk ie odczu cia m ego „p o c z ą tk u ją c e g o lite r a ta " są n a z b yt ś w ie ż e i n o w o p ow sta łe, stąd ich zapach m ocno jeszcze nieok reślon y. O n sam p ow iad a:

— Jestem p rzeko n an y, że są to n a ­ siona w e rs o gen ic zn e , nic, ty lk o nasiona. P o c z e k a myśl lata, zanim się o c u k r zy jak figa i jak tytuń uleży, zanim nie p rze b ije kokon u osnuwającej, je d w a b n e j p o d ś w ia ­

domości. Ja dziś w i e m o tysiącu rzec zy, ale są one z b y t realne. D o p ie r o zu pełnie zapom niane z pozoru, staną się k ied yś o d g rze b a n em źr ó d łe m natchnienia, w ł a ­ ś c iw ie o b je k te m do k on c ep c ji t w ó r c z e j g o to w y m ,

O b y ! O b y!

— Pan się nie k oc h a ł dotąd, panie T ad eu szu ? — p yta m w końcu, bo wiem , że p ie rw s z a m iłość b y w a ła z a w s z e jed- nem z p ie rw s z y c h ź r ó d e ł m ło d z ie ń c ze g o natchnienia.

Z a r y z y k o w a ła m to pytanie, w ą tp ią c w s zc ze rą o d p o w ie d ź , l e c z mój p o c zą tk u ją ­ c y literat ani się zawahał, ani drgnął:

— M y ś lę , że tak. A l e „ I d e a ł " z a r ę c z y ł się. O tem, ż e ż y c ie nie jest w e s o łe , c z ę ­ sto m iałem się już czas p rzekon ać, ale ż e b y się tak z a rę c z y ć , w sposób tak szybki, d ok ła d n y i n i e o c z e k iw a n y !!! T a k p o w ie m jak biskup z A u tu n o Joannie d A r c , p atron ce pani: „ c e la c ’ est jamais v u " „ . T e r a z o d b y ł się konkurs literacki, na k t ó r y p os ła łem m o je u tw o ry . Z o s ta ły one odzn aczon e, le c z i „ I d e a ł " i konkurs są dla mnie p o z b a w io n e em ocjon aln ego pierw iastku, choć w g łę b i duszy m o że z ra dością zam ienię to g ę b y r o n o w s k ą na chlam idę laureata.

— M i ło ś c i p rzy s złe j m o że pan nie dał je szcze imienia, le c z pseudonim lite ra ck i n ap ew n o już pan w y b r a ł?

— Naturaln ie! N aturaln ie! N a z y w a ć się b ę d ę w literaturze: K , Briesen,

U śm iech am się do tej jedyn ej k o n k r e t ­ ności w ś r ó d n iek o n k re tn y c h zjaw isk:

— P a n ie Tadeuszu! P r o s z ę kiedyś, k i e d y K, Briesen b ę d z ie z ł o t e m i literam i zapisan y w l i t e r a t u r z e , nie plu ga w ić m ego im ien ia i nie urągać jego staro- ś w ie c c z y ź n ie — d o b r z e ? W s z y s t k o ma w s z a k ż e s w ó j czas.

M arja-Jehanne W ielopolsk a.

B e r l i n , w k w ie tn iu 1926. B ern ard K elle rm a n n n iech ętn ie m ó w i o sw o ich planach literackich. Z re s ztą b y ł n ied a w n o c h o ry i teraz ra czej o d p o c z y ­ wa, K i e d y go pytam o treść n o w e j p o ­ wieści, o d p o w ia d a :

— C z y nie sądzi pani, że o dziecia ch jeszcze n ien a ro d z on y ch l e p ie j jest m il­ c z e ć ?

Z a to interesuje go Polska, R o z p y tu je się o nasze w arunki finansowe, o ruch literacki. Jak w ię k sz o ś ć p isa rzy n ie m ie c ­ kich zna R eym on ta . A l e , co ciek aw sze, w ie ta k ż e i o Żeromskim,. T y l k o że n a ­ turalnie p ie r w s z ą lite rę jego n azw iska w y m a w ia zu pełnie in aczej niż my.

— A c h , Ceromski, czem uż mi pani t e ­ go odrazu nie p o w ie d z ia ła ? — P o c z e m dodaje: ■— W o b e c P o ls k i w s z y s c y mają w y g ó r o w a n e wym agania. Zapominają, że pań stw o p o ls k ie istnieje d op ie ro oisiem lat i jest ciągle jeszcze w stadjum o rg a ­ n izo w a n ia się, N i e można p rzy k ła d a ć doń tej miary, w e d l e jakiej ocen ia się działalność p a ń stw dawnych. Sądzę, że w P o ls c e i ta k w i e l e zr o b io n o jak na tak k ró tk i czas. W y o b r a ż a m sobie, że warunki e k o n o m iczn e muszą tam być teraz b a rd zo ciężkie,, Czas już, a b y są­ sied zk ie stosunki P o ls k i i N ie m ie c p r z e ­ stały się ograniczać do u s ta w ic zn yc h z a ­ ta rgów , P o ls k a i N i e m c y znają się za mało.

— C z y nie myśilał pan n igd y o z w i e ­ dzeniu P o ls k i?

— A l e ż naturalnie. W jesieni jadę do Polski). M u szę o b e jrz e ć W a r s z a w ę , Ł ó d ź , k r e s y wschodnie. C h ciałem to już zrob ić w c ześn iej, ale się nie dało. T a k a p o d ró ż b ę d z ie dla mnie interesu jącem studjum. A l e jakie w r a że n ie z r o b i ł y na pani N i e m c y ?

— W N ie m c z e c h in te re so w a ła m się p ra w ie w y łą c z n ie ruchem literackim. P r z e d e w s z y s t k ie m rzuca się tu w o c z y dążność do zr y w a n ia w s ze lk ic h trad ycyj; p od czas g d y w e Fran cji w s z e lk ie g o r o ­ dzaju e k s p e ry m en ty są t y lk o kon tyn ua­ cją w y s i ł k ó w p o p rzed n ich p o k o leń , n ie ­ m i e c c y pisarze m ło d e g o p o k o le n ia ś w ia ­ d om ie starają się odrzucić to w szystko, co zro b io n o p rze d nimi,

— T a k , ale t r z e b a sobie u ś w ia d o ­ mić, że w N ie m c z e c h ciągle je szcze jest rew o lu cja. N ie słychać jej na zew n ą trz, p rz y c z a iła się za to w c od zie n n em życiu. R e w o lu c ja w sztuce, w sposobie m y ś le ­ nia, w o b y c z a jo w o ś c i, W w ie lu rodzinach nastąpił r o z ła m dlatego, że d zie c i i r o ­ d zice n a le żą do różn ych o b o z ó w . T o jest r e w o lu c ja w e w n ę trz n a , ta, o k tó re j nie

piszą ga ze ty, A g d z ie ż jest nasza m ł o ­ d z ie ż ? N i k t jej p r z e c i e ż nie zna. C z y słyszała pani o , ,W a n d e r v ó g e ł" ? W i e l - k iem i drużynami ciągną p r z e z kraj, n o ­ cują na p od d aszach szkół, w stodołach, ro zk ła d a ją o b o z o w is k a po lasach, id ą da­ lej. T u ta j t w o r z y się jakaś n o w a struk- ra psychiczna. W id a ć , że coś wre, że się burzy, z za m ę tu p o w s ta ją n o w e fo r m y istnienia. N o w e p o d s ta w y społeczn e, go- spodąrcze, etyczn e. C z y sądzi pani, że N i e m c y p o w o je n n e b ard zo się zm ien iły ?

— N ie wiem , za mało znałam N i e m ­ c y p rze d wojną,

— Za B erlin em p o w y r a s t a ł y o l b r z y ­ mie za kład y, fabryki, całe osiedla, k t ó ­ re w ie c z o r e m z okien wagonu ro b ią w r a ­ żen ie miast św ietln ych: m asy drobnych św iatełek . T o są fabryki, dostarczające B e r lin o w i azotu,

— P o w i e ś c i pana w ostatnich czasach osnute są p r z e d e w s z y s t k ie m d o k o ła z a ­ gadnień socjalnych?

— Tak, P o w i e ś ć b y ła dla mnie z a w ­ sze ty l k o streszczen iem jakiegoś etapu życia. K i e d y ś in te re s o w a ło mnie moje w łasn e ży cie, i w t e d y pisałem p o w ie ś c i indywidualne, „ In g e b o r g ę " , „ Y e s t e r i L i " , D ziś odd aliłem się od w łasn ego życia, coraz mniej mnie ono obchodzi,. O d s z e ­ dłem ta k ż e od p o p rz ed n ieg o typu p o w i e ­ ści in dywidualnej. Interesują mnie za ga ­ dnienia ży cia z b io r o w e g o , gospod ark i społecznej!. R ozw ó j! techniki p r z y c z y n ił się ta k ż e do zm ia n y w y gląd ń dzisiejszego świata. C z ło w ie k , k t ó r y w y r ó s ł w tym czasie, jest te ż inny, N i e można w p o ­ w ie ś c i w s p ó łc ze sn e j pom inąć techniki.

— C z y temu ta k ż e n a le ży p rzypisać zm ian y w form alnej b u d o w ie p o w ieś c i pana?

„SCENA POLSKA"

Organ Związku Artystów Scen Polskich

U k a z a ł się z e s z y t c z w a r t y „ S c e n y P o l s k i e j" i z a w ie r a artyk uł E. Craiga p, t, „ S c e n a " , spra w o zd an ia z lite r a ­ tury tea tro lo g icz n ej n ie m iec k ie j i fran­ cuskiej, b ib ljo gra fję i archiwum te a ­

tralne za lip iec — sierpień r. ub.

S k ład głów n y w księgarni

G E B E T H N E R A I W O L F F A

. i i

— P r z e c i e ż m aterjał sam kształtuje formę. Inna je st form a w mojej p o w ie ś c i „ D e r T o r " , a inna w „ N e u n te N o v e m ­ b e r " , c z y w „ H e i li g e n " . W „ N e u n te N o ­ v e m b e r " jest to ja k o b y w y b u ch wulkanu, k t ó r y określa strukturę p ow ieś c i, w „ H e i l i g e n " — za w iła, delikatna tkanina. Z re s ztą „ D e r T o r " i „ H e i l i g e n " zb u d o ­ w a n e są z p o k re w n y c h p ierw ia s tk ó w .

— Z b ie g ie m czasu zm ieniają się b a r­ dzo b o h a te r o w ie p o w ie ś c i pana,

— T ak , ale czasem jednak p o w ra c a ją te same typy. T r z e b a je ty lk o umieć o d ­ naleźć, W mojej n o w e j1 p o w ie ś c i „B rii- der S c h e lle n b e r g " p o w ra c a głupiec z „ D e r T o r " , p rze n ie s io n y w inne warunki:. Myślałem, sobie, że gd y b y m mojemu „g łu p ­ c o w i " k a z a ł ż y ć w o kresie pow o jen n ym , — z a c h o w y w a ł b y się w łaśnie tak, jak je ­ den z braci Schellenberg, A l e dzisiejsza p o w ie ś ć nie w y t w o r z y ł a jeszcze d osta­ teczn ej ilości ty p ó w . N ie m a typu d y r e k ­ tora w ie lk ie g o p rzedsiębio rstw a, b a n k ie ­ ra, agitatora. T o w s zy stk o , co w y s z ło ze w spółczesn ego' życia, nie zn alazło jesz­ c ze d osta teczn ego w y r a z u w p o w ie ś c i J eśli ktoś b ę d z ie pisa ł o w ie lk im f a b r y ­ k an ci albo o m ó w c y w i e c o w y m z u p e ł­ nie zg od n ie z rz ec zyw isto śc ią , jeśli s k re ­ śli w s z y s tk ie ich myśli, najdrobniejsze gesty, — w y w o ł a ty lk o w r a że n ie n ie ­ p ra w d o p o d o b ie ń s tw a . D zisiejsza p o w ie ś ć musi d o p ie ro 1 s tw o r z y ć w łasne typy.

P r z y s z ła mi do g ł o w y p o w ie ś ć a m e r y ­ kańska, S in cla ir L e w i s i jego „Babb-itt". A l e w o la ła m m ilczeć. C z ło w ie k , k t ó r y s ied zia ł p rz e d e mną, b y ł autorem „ T u n e ­ lu", Jedneji z p ie rw s z y c h książek, w p l ą ­ tujących p syc h ik ę in dyw id u aln ą w o b łą ­ k ań cze tem po w s p ó łc ze s n e g o życia. M y ­ ślałam o tem ciągle, podczas g d y K e l l e r ­ mann m ów ił. N ie mogłam mu p r z e c ie ż p o w ie d z ie ć , że z w s zy stk ic h jego b o h a ­ t e r ó w p o w i e ś c io w y c h n a jc ie k a w s z y jest m o że on sam, pisarz o n iep o ró w n an e j elastyczności, k t ó r y p o tra fił p rzerzu cić most o d p a ję c z e g o świata „ In g e b o r g i" do ż e la z n ych konstrukcyj „ T u n e lu " c z y „ B r a ­ ci S ch e llen b erg ", Tymczasem, K elle rm a n n p o w r ó c i ł zn ow u do Polski, B a w ił się m y ­ ślą o p r z y s z łe j p od ró ży .

— Z w y d a w c a m i polskim i miałem z a w s z e ja k najlepsze d oś w ia d c ze n ia — dodał.

— T a k ? T o dziwne. Pan W asserm ann p o w i e d z i a ł mi coś w r ę c z o d w ro tn e go .

— N a p r a w d ę ? — K elle rm a n n za cz ą ł się śmiać.

D oszła m do wniosku, że jest jednym z n ajgrzeczn iejszych ludzi, jakich k i e d y ­ k o l w ie k spotkałam.

Regina Reicherówna.

Sztuka polska na wystawie w Wenecji

Korespondencja własna ,,W iadom ości Literackich”

W e n e c j a , w maju 1926. W „G ia r d in o P u b lic o ", o p ró c z o l b r z y ­ m iego P a la z z o d e ll ’Esposizione, — d z i e ­ w i ę ć p a w ilo n ó w : Hiszpanji, Belgji, H o

-W Ł A O \ S L A -W J A R O C K I

landji, W ę g i e r , C z ec h os łow a c ji, Francji, W i e l k i e j Brytanji, N ie m iec . Pawilon r o ­ syjski odstąpiony zosta ł „ g e n tilm e n te ",

ski, jednak k o m p e te n tn e czyn n iki w W a r ­ s za w ie nie z n a la z ły funduszów na z a p ła ­ cenie. T o te ż na o b e c n e j w y s t a w ie p r z e ­ zn aczon o P o ls c e ty lk o jedną salę w g ł ó ­ w n y m pałacu, salę nr. 10, w y p e łn io n ą p ra ­ w i e w y łą c z n i e płótnam i to w a r z y s t w a „ S z t u k a ", O b o k mieści się sala p o ś w i ę ­ cona w całości b o g a te j tw ó rc z o ś c i H e n ­ ryk a G licenstein a, R z e ź b y w marmurze, b ronzie, w d rze w ie , t e r a k o t y oraz p r z e ­ p ięk n e „b lan co e n e r o ". Są r ó w n i e ż d e ­ lik atne rysunki i a k w a r e le Glicensteina,

W p a w ilo n ie polskim uderza w id z a z a ­ cho d n io-e u rop e jsk ieg o p r z e d e w s z y s t k ie m b arw n o ść fo lk lo rys tyc zn a . W id z i a ł e m zdum ionych W ło c h ó w , p o d ziw ia ją c y c h tr y p t y k góralski „ A d o r a c j a m a g ó w " S i­ chulskiego. K o l o r y s t y k a zach od n io

-euro-W Ł A D y S Ł A -euro-W J A R O C K I :

P o w r ó t z k ościoła

jak głosi katalog, — futurystom włoskim . P a w ilo n u p o ls k ie g o niema, ja k k o lw ie k m ó gł być. K o m isa rz nasz, prof. W ł a d y ­ s ła w Jarocki, p rz e d kilko m a la ty n abył za b e z c e n p a w ilo n niem iecki, z a s e k w e - s tro w a n y podczas w o j n y p r z e z rząd w ł o

-ró w n ie ż w tej sali p o r tre t marszałka Piłsudskiego, p ę d z la J ó z e fa M e h o ffe ra , in te n syw n y w b a rw ie i działają cy b a r­ d zo ornamentacyjnie. Z „ r y t m i s t ó w " figurują tu ty lk o : S ko czyla s i Ślendziński.

H E N R y K GL1CENSTE1N

Sala G liceń stein a działa imponującą obfito ścią k s z ta łtó w i materjału. W i d a ć w niej p r a w ie w s zy stk ie etapy, jakie

H E N R V K G L 1CENSTEI N:

Ś w ię t y F ra n c is z e k

pejska z d o b y w a się na p o d o b n e e fe k t y t y lk o d ro gą poszukiw ań. W naszem m a­ larstwie, z w ła s z c z a impresjonistycznem, elem en t lu d o w y jest n ie w y c z e rp a n e m zb io ro w is k ie m barw, k tó ry c h z a s to s o w a ­ nie z a l e ż y już od talentu artysty. P r z e ­ p ię k n y „ P o w r ó t z k o ś c io ła " J a roc k iego jest k lasyczn ym p rz y k ła d e m tej p o ls k o ­ ści c z y „huculskości" k o lo r ó w , P o z a te m p rze w a ża ją mniej lub w i ę c e j u tw ory, n o ­ szące na sobie ślady d o b y t k ó w o g ó ln o ­ europejskiej e w o lu c ji malarskiej. Dużo sw oistego charakteru w n o s z ą p e jz a że F i ­ lip k ie w ic za , K a m o c k ie g o , P ie ń k o w s k ie g o , F r y d e r y k Pautsch w y ła m a ł się z pod rygoru im presjonistycznego, k tórem u p rz e z długie lata ulegał, i dał d o s k o ­ n a ły p o r tr e t B ry d z iń s k iego o b o k kilku ś w ie ż y c h i soc zy stych k o m p o zy c y j. Jest

Najmłodsza Francja literacka

Rozmowa z Maurycym Betzem

P a r y ż , w maju 1926, M a u r y c y Betz, rod em z A b a c j i , n a ­ c z e ln y r e d a k to r „C ahiers du M o is ", je d ­ n ego z n a jż y w s zy c h p e r j o d y k ó w p a r y ­ skich, w y d a ł n ied a w n o p o w ie ś ć ,,L’in- certain ", k tó ra p o s ta w iła go odrazu w r z ę d z ie n a jc iek a w sz yc h p isa rzy n a jm ło il^ szego p okolenia. R o z m o w a z B etzem , p o ­ zb a w io n a p ie r w ia s tk ó w szablonu i p r z y ­ musu, jest p r a w d z iw ą przyjem nością,

P y ta m go o najeh arakterystyczn iejsze ugrupowania literackie.

— N a l e ż y n a jp ierw m ó w ić o najgło- śniejszem — o d p o w ia d a B e tz z uśmie­ chem.— T o grupa „ n a d re a lis tó w ", N a d re a

-fot, Martinie

F R y D E R Y K P A U T S C H : S p r z e d a w c z y n i t y b

rz e ź b ia rz p rze c h o d ził w d ro dze do s w e ­ go o stateczn ego religijn ego wyrazu, k t ó ­ ry w y d a ł tak elem entarnie p o tęż n e r z e ź ­ by, jak „ J e re m ja s z ", „C h rystu s" (w t e - j

ra k o c ie ) i „Ś w . Fra n cis ze k ",

Józe! W ittlin, j

M A U R y C y B Ł T Z

liści, a w ła ś c iw ie A n d r z e j Breton, „ s z e f o rk ie s try ", jest w y z n a w c ą automatyzmu p sych iczn ego, w k tó rym w y r a ż a się k o n ­

kretna funkcja myśli c z y to za p o m o c ą słowa, m ó w io n e g o i pisanego, c z y te ż in­ nych o b ja w ó w , nie m ających nic w s p ó l­ n ego z literaturą. O drzuca w s z e lk ą k o n ­ trolę, w y k o n y w a n ą p rze z rozum, oraz w s z e lk ie p r z e s ą d y e stety cz n e i moralne. A l e to są ty lk o n ie o b o w ią z u ją c e o g ó ln i­ ki. P r a w d ą jest, że w ś ró d n a d re a lis tó w znajdują się m ocne talenty, jak A r a g o n , k t ó r y p rzyp o m in a w technice pisarskiej V o lta ire 'a , — Soupault, k t ó r y pisze r z e ­ te ln e p o w ie ś c i p sych ologiczne, w n iczem nie p rzyp o m in a ją ce te o rji Bretona. P r ó c z tego uważam, że k on cep cja nadrealizmu jest p rze c iw n a duchowi francuskiemu. B reton np. entuzjazmuje się w sw ym m a­ n ifeście dla s tan ów p od św iad o m ych , dla n ie m o ż liw y c h do ujarzmienia k łę b o w is k w e w n ę trz n y ch , podczas g d y duch francu­ ski w y m a g a p r z e d e w s z y s t k ie m p re c y z ji i jasności. A r a g o n zresztą, mimo że ceni p rzyja cie la s w e go Bretona, nie umie ina­ czej pisać, jak ty lk o p rec yz yjn ie. Jest to najle p s zy d ow ó d, że c a ł y ten ruch zb u ­ d o w a n y jest na piasku p rze k o rn e j teorji. N a d re aliś c i t w ie r d z ą ta kże, że niema hie- rarchji w a rto ś c i jeśli ch o d zi o o b j a w y w e ­ w n ę trz n e c z ło w ie k a . S ło w o „ c o c h o n " , w y rz u c o n e z e z d ła w io n e j piersi w p r z y ­ stępie pasji, jest ró w n o zn a cz n e z a p o ­ strofą do Boga. M y ś lę , że w s ze lk a teorja jest w isto cie swej autokratyczna, a au- to k ra t y z m p r o w a d z i często do kun szto­ w n ie skonstruowanej blagi, z k tó re j b a r ­ dzo trudno się w y d o s tać ,

— C z y działalność społeczn a n a d re a ­ lis tó w w y n ik a ta k że z ich te o rji?

(Jak w iadom o, grupa B re to n a w s tą p i­ ła do re da kcji „ C l a r t e " , k tó rą p r z e m ie ­ niła na re w o lu c y jn e pismo „ L a G u erre C iv i l e " ) ,

— P r z e c iw n ie , Jest w rażącej sp rze­ czności. J e d y n ą b o w ie m k o n s ek w e n cją lo gic zn ą n a d re a lis tó w jest anarchizm in­ dyw idualny, D la z b io r o w o ś c i i jego p o ­ trzeb niema on najmniejszego zr o z u m ie ­ nia,

— Jak ie są jeszcze inne grupy? — Jest grupa M a r c e la A rla n d a , z b li­ żona w k o n c ep c ji do Bretona, A l e cechu­ je ją p o w a g a m oralna i głęb s ze p oczu cie o d p o w ie d zialn o śc i, P o z a t e m są inni, k t ó ­ rzy kontynuują francuski romans p sy c h o ­ lo g ic z n y (B o ve, C re v e l, Barbey, zm a rły Rad igu et). M is trz e m n aszym jest Proust1, k tó rem u z a w d z ię c z a m y o d k r y c ie o l b r z y ­ mich o b s z a r ó w duszy, le ż ą c y c h d o t y c h ­ czas odłogiem . Z w r ó c i ł on nam u w a gę na oszołam iającą ilo ś ć w a rjac yj p syc h icz­ nych, tk w ią c y m w k ażdym z nas, — i n ie ty lk o na to„ P o k a z a ł nam, jak n a le ż y te za to p io n e b o g a c tw a e k sp lo a to w a ć. Ile monumentalności jest w~ k ażd y m jego g e ­ ście! T rud n o się o p rze ć jego tragiczn ej potęd ze .

P y ta m o inne w p ł y w y .

— A n d r z e j G ide. P r z e d e w s z y s t k ie m jako k ry ty k . P o m a g a ł nam o rje n to w a ć się w ciemnościach, d a w a ł s ygn ały o strze ­ g a w c ze , u czył m ó w ić ze sobą p ro d u k ty ­ wn ie — no i o d k r y ł dla nas D o s t o j e w ­ skiego, Humanitarne ustosunkowanie się do świata i m ądrze u ło żo n ą hierarchię w a rto ś c i dał nam Duhamel, N

W sp o m in a m o F r a n c e ’ie, — P i e r w s z o r z ę d n y stylista, — I nic p o z a te m ?

— G racz. R o z k o s z o w a ł się s w ym j ę ­ zykiem , m ó w ił o w ie lu rzeczach , ale ż a d ­ nej nie pogłębił, nie w y s o n d o w a ł do dna. Jest nam obcy. N i e nasza to wina. O s o ­ biście dużo za w d z ię c z a m Rilkem u, U c z y ł mnie uplastyczniać p rze lo tn e w iz je , zn a j­ d o w a ć ostre k on tury dla k a ż d e g o nastroju,

— J a k ie są najbliższe p la n y pana? — P racu ję nad w ię k s z ą p ow ieścią, która w y jd z ie d op ie ro w listopa dzie b, r. Za miesiąc ukaże się dłuższa n o w e la p. t. „ L a filie qui ch a n te " nakładem „ N o u v e l l e R e v u e Fra n ęa ise".

A leksan der Dan.

i

A

M E *

a

PTY

S T Y C Z

HEJ

W 'A R ^ A V /a B O 0u E Na

m

t e i.

223 04

Cytaty

Powiązane dokumenty

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści publikacji pod warunkiem wskazania autorów i Akademii Górniczo-Hutniczej jako autorów oraz podania informacji o licencji tak długo, jak

Rozwiązanie ogólne równania quasiliniowego w przypadku funkcji dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Najpierw musimy rozpatrzeć równanie zawierające różniczkę funkcji Mnożąc lewą i prawą stronę przez zero, a następnie skracając formalnie zera w liczniku i mianowniku

Rozwiązywanie zagadnienia początkowego równania quasiliniowego o dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Schemat rozwiązywania równania quasiliniowego można uogólnić na przypadek funkcji zależnej od zmiennych ( ).. Rozpoczniemy od rozwiązywania równania

Jeżeli funkcja jest ciągła i pochodne cząstkowe są ciągłe i ograniczone w gdzie jest zbiorem wypukłym, to funkcja spełnia warunek Lipschitza ze względu na. Istotnie

Funkcja jest rozwiązaniem powyższego równania z warunkiem początkowym Zbadać stabilność w sensie Lapunowa rozwiązania. Na mocy uwagi 1 wystarczy zbadać stabilność

Aspekt mapowania obiektów CAD na grupy elementów został w podręczniku pominięty ze względu na swoją obszerność i przynależność do pokrewnej (ale innej) tematyki związanej