KRAKÓW, u lic a św . T o m a sza
T Y G O D N I K O B R A Z K O W Y NA NIEDZI ELĘ KU P O U C Z E N I U I R O ZR Y W C E .
SYNDYKAT ROLNICZY „ Л »
KRAKÓW,
Plac Szczepański 1. 6.
НЯСІППЯ * k o n i c z y n , i ï a w, buraków, roślin strączko- НивШНЙ • wych i warzywnych o gwarantowanej czysto
ści i sile kiełkowania.
U Яи/пти • tomasyna, superfosiaty, saletra chilijska, sól I t a n u Ł j ■ potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, wa
pno azotowe.
Hlfl£7 UnV PillnÌPyP ' Wyłączna reprezenUcya na Gali- riillllliŁ B » Cyę wszechświatowe znanych siew-
ników „ W e s t i a l i a “. (120)
Pilli. Irai, М ір і;, я я й і, A É. ste.
ul. Kościuszki І. 14.
Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s ia r k i, Ż n i
w ia r k i, W ią z a łk i, G ra b ia rk i, P rz e trzą sa cz e .
Wielki zapas części zapasowych.
Własne warsztaty reparacyjne.
N a c z y n i a i p rzy b o ry m le c z a r sk ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.
Wągiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.
KOKS o s tr a w sk i i g ó r n o ślą sk i.
Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie
najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjm uje na najdogodniejszych w arunkach u b e z p ie c z e n ia od o g n ia , gradu, na ż y c ie (kapitałów, posagów i rent), o r a z od kradzieży i ra
bunku. F u n d u sz e g w a ra n c y jn e Tow arzystw a wynoszą p r z e s z ło 6 8 m ilion ów k oron . Inform acvi udzielają D y'rekcva oraz w szystkie Z astępstw a i A gencye Tow arzystw a. 197
Towarzystwo tkaczy
pod w ezw aniem ś. Sylw estra w K o r c z y n i e obok Krosna
przyjm uje len i konopie do w ym iany za płótna bielane lub szare o zw ykłej lub po
dwójnej szerokości, po cenach m ożli
wie najniższych. nhok KrosnaKorczyna
Zakład pogrzebowy bowy „Concordia“ I!
w Krakowie
p r ó b 1
J a n a I d o ln e g o
Й Ш P la c S z c z e p a ń s k i L. 2 a
(dom w łasny).Telefon Nr. 881.
*
jedyny
który posiada własny w ie lk i w y r ó b
t r u m i e n
r
R z aď o w o u p ra w n io n aI
Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych
p o d firm ą
K. R Ż Ą C A I C H N U R S K I
K raków , ul. św . G ertrudy 4*
w y ra b ia p o d k o n tr o lą K o m isy ! p rz e m y sło w e j T o w . L e k a rs k ie g o k ra k . p o le c o n e przez to ż T o w a rz y stw o
WODY MINERALNE SZTUCZNE
o d p o w ia d a ją c e sk ła d e m ch em iczn y m w o d o m : Bilińskiej, Gieshüblerskiej, Selterskiej, Vichy, Hamburg, Kissingen tudzież sp e c y a ln e lecznicze, ja k : lito w ą , b ro m o w ą , jo d o w ą , że- lazistą , k w a śn ą oraz w o d y m in e ra ln e n o rm a ln e z p rz e p isu prof.
Jaworskiego. — S p rz e d a ż cz ą stk o w a w a p te k a c h i d ro g u e ry a c h . C e n n ik i n a ż a d a n ie d a rm o .
Przy zamówieniach prosim y powoływać się na ogłoszenia „Roli“ .
Z a 6 K o r . beczułkę 5 kg. znakomitej
а в ж - у ж и с і а к у жж&а J o w e r a f Д R “ Za 4 Kor. skrzynkę 150 sztuk
ЯЕГвдгажэдМ marki „B. R." duła Nr 4
ч w jtjl* za pobraniem :
Fabryczny skład serów : B R A C I R O L M ' I C K I C H , K r a k ó w , W i e l o p o l e 7 / 2 4 ■ R y n e k g « .: r ó g S i e n n e j .
Cennik różnych serów darm o i opłatnie.
„ S I N G E R A "
najnow sza i najdo- ikon alsza m a s z y n a
„ S I N G E R A "
m a s z y n y nab y w ać m o ż n a li ty lk o w n a s z y c h
sk ładach.
do szycia.
i p Co., Tmnjdn М ер maszyn da szycia
KRAKÓW, ulica Szp italna L. 40,
naprzeciw Teatru Miejskiego. (216 c) F ilie : K r a k ó w — K a ź m ie rz W o ln ic a 13. T a r a ó w — W a ło w a 13, N o w y S ącz — J a g ie llo ń s k a 2 6 4 . S a n o k J a g ie llo ń s k a 49/50. — C h rz a n ó w — M ick iew icza 12/13. T a rn o b r z e g — R y n e k т о ї. B o c h n ia —
u l. S zew sk a N r. 3 67. Ż y w iec — Z a b ło c ie n l. G łó w n a N r. 105.
N a p a m ią t k ę t r z e c h s e t n e j r o c z n i c y P io t r a S k a r g i W s p a n ia łe b a rw n e o b ra z y re p ro d u k e y e
K azan ie K s Piotra Skargi
]. Matejki, w ie lk o ść 1 0 0X6 0 cm . w c e n ie za sz tu k ę 12 K o r o n .
Z bitwy pod Grochowem
Obrona O lszynki,
W Kossaka, w ielk o ści 7 6X6 0 cm . w cen ie za e g z e m p l. 14 Kation.
O brazy B itw a p o d G r u n w a ld e m M atejki, w cenie 15 K or., 10 K or., 8 K or., 2 Kor.
F o to g ra w u ra
Chopin u księcia R a d ziw iłła
Siem iradzkiego, w ie lk o śc i 9 5X7 2 cm . w ce n ie za egz. 15 K o r o n .
K jrólow a J a d w i g a M atejki, w ielkość m alow idła 47Х З0 cm - w cenie 2 K o ro n y 60 halerz,
i ram y do ty ćh obrazów poleca
J A N P A U L Y w K rak ow ie, ul. D ługa 10.
(O d sp rz e d a w c ó w p rz y jm u je tym r a b a t u d z ie la ). ( n o )
< L
J O Z E F B IA L IK
K rak ów , ul. F lo ry a ń sk a L. 51
T e le fo n N r 502.
F abryka w y r o b ó w m asarsk ich i w ie lk i sk ła d w ę d lin
p o le c a w szelk ieg o ro d z a ju w ę d lin y , ja k o to : szyn k i, rolady, polędw ice pieczone i w ędzone, kiełb asy polędw icow e, krajane i siekane, słon in ę b iałą i w ędzoną oraz sm alec polski w w ięk szym
zapasie. (293)
D la K ó łe k ro ln ic z y c h i sk le p ó w w iększy ra b a t.
Frggggg
S ekretaryaf Komitetu obyw. dla spraw y F. Kurasia
w Tarnobrzegu, poleca :
fÇolasinski Z y g m u n t:
Skarbczyk pieśni narodowych (6 0 najpopularniejszych p ieśni nar.z życiorysam i autorów i o b j a ś n .) ...
fÇuras F erdynand:
z pod chłopskiej strzechy. P o e z y e ...¡Çuras F erdynand:
W iązanka z chłopskiej niw y. P o e z y e ...
f^uraś F erdynand:
Tatarzy w Sandom ierzu. D w ie legendy. Z przedm ow ą Zygm unta Kolasińskiego ...
40% z rozsprzedaży przeznaczono na Dar Narodowy w po
staci zagrody dla poety Indowego F. Kurasia,
K. - - 5 ®
K. - - 5 ©
K. —*5®
K. SO
— Cóż to p a n i J a n o w a ta k a z m a r tw io n a ?
— -A b o d o p ie ro trzeci ro k z m oim m ężem żyję, a ju ż m i cz te ry zęby w ybił.
— T o n ie d o b rz e . M ój m ąż lep iej z ro b ił, b o m i zaraz w p ierw szy m r o k u w szy stk ie zęb y p o w y b ija ł i te ra z m am sp o k ó j.
W lesie.
— S k o ro ro d z ic e tw o i nie c h c ą zezw olić n a n asz zw iązek, o d b ie rz e m y so b ie życie tym oto p isto le te m !.
— W y b o rn ie — ja n a jp ie rw ciebie, a p o tem ty m n ie za strz e lisz .
Czy słu sznie?
M ó w ią , że c z ło w ie k n a šw iá t p rz y c h o dzi i ze św ia ta sc h o d zi — ty m c z a se m w p ie r w szym w y p a d k u c h o d z ić o n jeszcze n ie um ie, a w d ru g im ju ż nie m oże.
Roczniki „Roli
uzawierające po kilka ciekawych pO' wieści i bardzo wiele pięknych legend/
humoresek, powiastek, oorazków i t. p.
są jeszcze do nabycia, a m ianow icie:
zaś Z 1 9 1 2 I*.
nieopraw ne po 3 K.; pięknie opraw ne po
4K.;
pięknie oprawne na lepszym papierze po б К; nadto pięknie opraw ne półroczniki H o li
z drugiego półrocza 1911 r., za' wierające dwie całe bardzo piękne po' wieści p. t. „Rozbójnicze gniazdo“í „Rubín wezyrskí“ po 2 Kor. 50 hal.
Oprócz tego m am y jeszcze
Okładki
do
H o li
ПЗ rok 1913 p r a k t y c z n e i eleganckie po 50 halerzy.Cena i Kor. 20 hai.
O B R A Z K O W Y
У
NA KOK 1914.
id: w
Na życzenie otrzym ają nasi p renum eratorow ie'/fdow oln ą ilość Kalendarzy po sc/h alerzy.
si T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y N IE P O L IT Y C Z N Y K U P O U C Z E N IU I R O Z R Y W C E .
Przedpłata: Rocznie w Austryi 4-50 kor., półrocznie 2 '40 kor.; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; —
¿0 Ameryki 3 dolary. — Ogłoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 halerzy; do nabycia
w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Reddkcyi i Admmistracyi : Kraków, ulica ŚW. T o
masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.
Strzeżmy ogniska domowego!
becnie żyjem y w czasach sm utnych a ciężkich, nie uśm iecha się do nas najbliższa przy
szłość nadzieją lepszej wspólnej doli. Nie- tylko możemy, lecz m usim y m ieć nadzieję, że z trudów , znojów i pracy dzisiejszego po k o len ia w yrośnie plon dla pokoleń przyszłych.
K ażd a jednostka pow inna rzucać na glebę społeczną ziarna, k tó re m ogą się rozw inąć. P o d łu g zdolności i talentu być szerm ierzem za nasze ideały, za myśli szczytne, za ducha narodow ego. W ielu jest oboję
tnych i wielu biernych, niejeden zasklepia się w gro- szoróbstw ie pospolitém , inny znów w bezmyślnem używ aniu życia.
U siłow ania najszlachetniejszych jed nostek nie w ystarczają, g dy ich og ó ł nie poprze. W spólna moc ty lk o zdoła nas ocalić. Na w szystkich kresach naszej ojczyzny czyhają w rogow ie, aby nam odebrać język ojców naszych, aby z serc naszych w yrugow ać mi
łość ku Polsce. Przeciw ko w ynarodow ieniu walczyć musi polskie ognisko dom owe. N iech ten Znicz święty płonie jasno i silnie. T am m ożem y przechow ać tra- dycye, k tó re pow inny rzucać blask na całe życie na
sze, tam pow inno być um iłowanie zwyczai naszych narodow ych, tam strzedz winniśm y czystości i pię
kności m owy naszej.
M am y literatu rę, m am y prasę, lecz ośw iata ludu i w ychow anie m łodzieży nie w naszem ręku. W ięc przeciw ko wszelkim dążeniom do podkopania k u ltu ry polskiej w inien w ystąpić dom polski.
W dziecku zaszczepiać winni rodzice zam iłow a
nie ducha narodow ego, k tó ry pow inien być przew o
dnikiem i celem wszelkich czynów na polu gospo- d a rc z e m , n aukow em , społecznem i artystycznem . T rzeba dać dzieciom p rzy k ład pracy, cnoty publi
cznej i ofiarności. ^Wzniosie idee uszlachetnią młode pokolenia i ochronią od wszelkich lichych i nikcze
m nych w pływów . Zam iast zw ykłych zjadaczy chleba pow staną ludzie dzielni, krajow i i społeczeństw u po
żyteczni.
W p ły w k o b iety m atki najwięcej tu zaważyć
może. ¥
O na przedew szystkiem może urabiać duszę dziecka, kształcić jeg o c h arak ter i sumienie, wrażać mu w serca stare, po dziś dzień nieodw ołalne n aro dow e hasła.
Obow iązki kobiety • m atki zaiste są wielkie.
Strzedz m usi dusze swych dzieci od zetknięcia się z brudam i życia i w łasnym przykładem uczyć ich czci i m iłości dla w szystkiego, co czcić i m iłować należy.
G dy w serce męża biją ciosy zawodów i roz
czarowań, g d y ogarnia go znużenie i zniechęcenie, w ted y ona dobrocią, uśm iechem i p ogodą doda mu otuchy i przekona o pożytku pracy, o skuteczności w y siłk u , podjętego w celu przysporzenia św iatu P ra w d y i D obra.
G dy ko b ieta rzeczywiście spełni godnie obo
wiązki swe rodzinne, domowe, chrześcijanki i obyw a
te lk i kraju, to naw et w śród ciosów, k tó re na nas spadają, w śród nienaw iści i niespraw iedliw ości w ro
gich nam żywiołów, dom i życie rodzinne tw orzyć będzie schronisko, w którem nabierzem y siły do w alki ze złym losem , stanie się silną fortecą, której żadna w roga siła nie zwycięży.
K o b ie ta może być pogodą, szczęściem i ukoje
niem dom ow ego zacisza, g dy jej uczucia, dążenia nie zacieśnią się li tylko do ciasnego zakresu potrzeb domowych, do egoistycznego używ ania owoców p r a cy męża. T ylko ta, co dzieli z mężem tru d życia, co przejm uje się jego ideałam i, co wlewa duszę czystą i szlachetną w swój dom, jest »koroną męża« i od niej, od jej ogniska rodzinnego zależeć będzie u trzy m anie ducha i ku ltu ry narodow ej
A więc obowiązkiem i pow innością kobiety w inna być piecza o czystość i nieskalaność ogniska dom owego.
258 »R O L A« N r 17 A n to n i St. B a ssa ra .
oblężonej Warszaroie.
v у слсуо .Pow ieść historyczna.
2. Spiskowcy.
Opowieść A n tk a w yw arła na K ilińskim duże wrażenie. W praw dzie m yśli, jak ie usłyszał z ust chłopca, nie by ły dlań now iną, albow iem sam od dawna zastanaw iał się nad tern, jakiem praw em włóczą się M oskale bezkarnie po polskiej ziemi, a na w idok znienaw idzonego w roga zagryzałjw argi, zaciskał pięść w k u ła k i n a b ie rał ogrom nej ochoty, aby walić nią w łb y M oskali. R o zsądek jed n a k tam ow ał zapędy serca i wszystko szło po dawnem u.
Dziś atoli opowieść A n tk a zbudziła uśpione myśli K ilińskiego. Nie nam yślając się wiele, p rzy w dział kapotę, założył czapkę na głow ę i wyruszył, na miasto.
Szedł szybko, nie oglądając się wcale. Chwilami ty lk o przystaw ał, ja k b y sobie coś przypom inając i nad czemś się zastanaw iając.
Jakoż niedługo znalazł się u sw ego serdecznego przyjaciela, Józefa Sierakow skiego, z zawodu rzeźnika.
B ył to d obry i cnotliw y obyw atel, m ający serce stałe, mężne i odważne.
Sierakow ski, zobaczywszy w chodzącego przyja
ciela, o b ta rł w fartu ch skrw aw ione ręce i w yciągnął je na pow itanie w chodzącego K ilińskiego.
— W itaj, m istrzu od k o p y ta — zaw ołał g o sp o darz — w itaj i rozgość się u mnie, ja k b y w rodzinnej chacie.
— B óg zapłać, B ó g zapłać — pow tarzał K iliński, odw zajem niając uściski rą k — ale nie czas mi na p rzy jazne pogaw ędki, albow iem w ielkie dzieło zamierzam
rozpocząć.
— P rz eb ó g ! powiadajże, czy może ksiądz P r y mas now e b u ty u ciebie zam ów ił? —- zażartow ał S ie rakow ski.
— Tak, chcę skroić buty, ale nie księdzu P r y m asow i, lecz tym , k tó rzy ojczyznę naszą Szarpią — w ybuchnął cały zaczerw ieniony K iliński. — Chcę uszyć b u ty tym w szystkim , którzy nieproszeni na naszą ziem ię przyszli. Chcę im uszyć tak ie buty, aby więcej po tej ziemi chodzić nie mogli.
Ze zdziw ieniem słuchał S ierakow ski słów przy
jaciela. Znał on K ilińskiego, jak o g o rliw ego p a try o tę, jak o człow ieka najszlachetniejszych poryw ów , ale nig d y nie przypuszczał, aby ten człowiek od kopyta m ógł k ied y ś o czemś więcej zam arzyć, aniżeli o szyciu butów . A i teraz, choć słyszał słow a przyjaciela, nie b ra ł ich zbyt seryo; sądził bowiem , że ty lk o jakaś przy
krość ze stro n y M oskali w zburzyła k rew w K ilińskim . W n e t jednak K iliń sk i w yprow adził S ierakow skiego z błędnego m niem ania. Ja k o zapaleniec p rze d staw ił mu ruch w olnościow y w ta k różow ych barw ach, że sam S ierak o w sk i zapalił się do jego zamiarów.
— N iech się ruszą ty lk o cechy - - m ów ił K i
liński -— niech pow staną szewcy, kraw cy, ślusarze,
stolarze, cieśle, m urarze i inni rzem ieślnicy, w tedy, k to ty lk o serce ma w sobie, nie w ytrzym a, ale pój
dzie z nami. A , któż będzie przeciw nam ? Przecie, choćby sam kró l kazał, to w ojsko polskie przeciw nam nie w ystąpi. A ta g arść M oskali? Toć ją na jedno śniadanie zgryziem !
— Zgryziem jednych, przyjdą drudzy!
— Niech przyjdą ! — o d parł K iliński.
— A le w tedy będzie dla nich zapóźno! S koro W arszaw a się ruszy, ruszy się cała P olska. G dy zadrga serce, całe ciało się ożywi, — dodał.
— Daj to B oże! — zaw ołał S ierakow ski, zje
dnany zupełnie dla m yśli K ilińskiego.
Od tej chwili K iliń sk i nie b y ł już sam z swemi m yślami, ale m iał ze sobą w iernego i oddanego sobie i spraw ie S ierakow skiego. Jakoż obaj przyjaciele uradzili, aby na dzień 2 m arca 1794 r. zwołać do K iliń sk ieg o starszych cechow ych na naradę.
N adspodziew anie p rzy b y li wszyscy. K iliński, choć nie przypuszczał zdrady, postanow ił być o stro żny, więc nim w tajem niczył ich w rzecz całą, zażą
dał, aby zobowiązano się przysięgą do zachow ania milczenia.
Zgodzono się na to chętnie. W te d y K iliński objaśnił ich o pow ziętym zam iarze stw orzenia spisku przeciw ko M oskalom celem w ypędzenia ich z W a r szawy.
Zgrom adzeni przystąpili ochotnie do konspiracyi.
O d tąd n a ra d y odbyw ały się często. Nieco później starszyzna cechow a pociąg n ęła za sobą starszą cze
ladź, k tórej było w W arszaw ie k ilk a tysięcy ludzi, najzw inniejszych do bitki.
G dy już K iliń sk i m iał zjednanych i m ajstrów i starszą czeladź, zaczął poznaw ać się z w ojskow ym i, aby poznać ich sposób m yślenia i zjednać ich dla sw ych zam iarów . Szło mu to g ład k o , gdyż już w tedy b y ł osobistością znaną w całej W arszaw ie i łubianą.
K ie d y ta k K iliński zajęty b y ł cały organizow a
niem sp isku i b adaniem usposobienia, w czem dzielnie pom agali mu S ierakow ski i M arcin Zawada, p rzy b y ł do niego ks. M ayer, oznajmiając, iż go g e n e ra ł jed en prosi do siebie, potrzebuje bow iem k ilk a tuzinów p a r obuwia.
K iliński, choć całą duszą o ddaw ał się organi- zacyi, nie bagatelizow ał jednak zw ykłego zatru d n ie
nia, k tó re m u chleb daw ało. U d a ł się przeto bezzw ło
cznie z ks. M ayerem , k tó ry zaprow adził go do k o legium po Jezuitach.
P u sto i głucho by ło w całym gm achu. P o ko m nacie, do której go ks. M ayer w prow adził, ro zch o dził się jak iś chłód trupi. Przez um ysł K iliń sk ieg o p rzeb ieg ła m yśl, że ksiądz, podm ów iony przez M o
skali, sprow adził go w to m iejsce, ab y pozbawić go w olności. P o stan o w ił więc oddalić się stąd czem prędzej.
— N a m iłość b oską ! — zaw ołał w ted y ksiądz — proszę zostać, bo g e n e ra ł ma do ichm ość pana w iel
kiej w agi interes.
— To czemu nie przychodzi, kied y m nie po
trzebuje — o d p a rł b u tn ie K iliński,
— Zaraz przyjdzie, zaraz przyjdzie — pow tarzał ks. M ayer, patrząc niespokojnie na drzwi.
Jakoż niebaw em otw orzyły się drzwi i do sali poczęli się schodzić m łodzi ludzie. P o ruchach ićh i postaw ach poznać można było wojskowych. Tem- bardziej zaintrygow any K iliński tajem niczością spraw y z a p y ta ł ks. M ayera:
— K to są ci ludzie, którzy tu przychodzą.
— Toć to lokaje pana g en erała, dobrodziejaszku — o d p a rł zapytany — tak jest lokaje! N iedługo i sam g e n e ra ł przybędzie.
— Nie cygań, jegom ość — zaw ołał półgłośno K iliński i postanow ił opuścić stanow czo to tajem ni
cze zebranie.
A le w tejże chw ili drzw i zostały zamknięte, zaś zgrom adzeni w liczbie około trzydziestu zajęli m iejsca koło długiego stołu. Przew odniczący, pod
niósłszy się z miejsca, zw rócił się ku K ilińskiem u i rz e k ł:
— O byw atelu, prosim y bliżej !
—' D obrze mi i tu ! — o d p a rł Kiliński. — Nie chcę panom przeszkadzać.
— K ie d y , bo właśnie, obyw atelu, m y chcielibyśm y z to b ą pomówić.
— N ie zw ykłem z nieznajom ym i o niczem ważnem rozm awiać, a ną byle jak ie rozm ow y b rak mi czasu.
U śm iechnął się na tak ą odpowiedź przewodniczący, a podkręciw szy wąsa, rzek ł :
— M ajor Chom entow ski jestem, panie dziku, m ajor Chom entow ski, P o la k praw y i obrońca ojczy
zny, a waść, obyw atelu, jakoż się zwiesz?
— Ja n K iliński, m istrz cechu szew skiego, również d obry P o lak , a zgoła czy nie lepszy od W as, pano
wie! — w ym ów ił sucho K iliński.
— A czemuż to, rybeńko? — zapytał łagodnie m ajor, choć inni, młodzi, przy bokach szabel szukali.
— To już m oja rzecz — o d p arł K iliński.
— No, no powoli, rybeńko, powoli, później b ę dziem y m ów ili, k to lepszy P olak. A teraz proszę...
R zek łszy to, C hom entow ski przysunął krzyż ku K ilińskiem u, a kładąc obok niego puginał, d odał:
— O byw atelu, albo w ykonaj przysięgę, źe to, co tu usłyszysz, zachowasz w tajem nicy, albo od tego p u g in ału zginiesz!
Nie ustraszył się takięj m owy K iliński. W tej chwili w ydobył z pochw y ostry pałasz i rzek ł:
— N a B oga, m ości panow ie, nie straszna mi wasza pogróżka! To jedno wam jeno pow iadam , że k to b y się g n ą ł po ten puginał, ten natychm iast od m ego pałasza zginie.
Zgrom adzeni nie spodziewali się słów takich, w ięc nie wiedzieli, co pow iedzieć, zaś K iliń sk i tak dalej ciągnął :
— P o praw dzie powiem , iż w w ielu byw ałem kompaniach^ ale nigdzie nie byłem tak zie tra k to w any. Tu przyszedłem zaproszony jed y n ie przez ks.
M ayera, nie m ając do panów żadnego interesu, p rag n ę też więc odejść, jakom przyszedł. S trachu nie mam, ani też nie znam. Jeżeli mi bez przysięgi mo
żecie zaufać, to wam honorem poczciwego człowieka
zaręczam , ze was z sekretu, k tó ry mi powierzycie, nie wydam.
— A więc ufam y ci, obyw atelu — rzekł pow a
żnie C hom entow ski — tem bardziej ufam y, żeśm y już 0 twojej działalności to i owo słyszeli. Przepraszam y cię za naszą prędkość i do obrad zapraszamy.
U d o bruchał się K iliński, zasiadł przy stole 1 przystąpiono do obrad.
Chom entow ski zasłyszał już od oficerów conieco 0 działalności K ilińskiego, nie mając jed n ak d o k ła dnych wiadomości o faktycznym stanie rzeczy, zapytał:
— O byw atelu, na ja k ą ilość sprzym ierzeńców możesz liczyć w śród swoich?
— N a początek stanie do sześciu tysięcy, później, da B óg, liczba znacznie wzrośnie.
— Znaczna to liczba, ale zbyt mała na wielkie siły w roga — o d p arł Chom entowski. — W W a rsz a wie stoi załogą 24 tysiące M oskali, a na to wojska polskiego zaledwie 8,óoo.
— A jakie to w ojsko! — dodał ze sm utnym uśm iechem .
K iliń sk i zam yślił się głęboko, zadum ali się 1 inni i tak trw ała chwilę cisza grobow a. K ażdy ze zgrom adzonych rozv/ażał, co ma rzec, czy radzić ruch zbrojny, czyli też zachęcać do dalszego oczekiwania spokojniejszej chwili.
P rz erw a ł m ilczenie K iliński.
— K iedyście mi, w aćpanow ie, zaufali, nie mam i ja pow odu wam nie ufać. Lubo was nie znam, mimo to rad ę m oją w yrażę. N arazie mniej nas będzie zor
ganizow anych i uzbrojonych od M oskali, ale m y bę
dziem y walczyli o ziemię naszą, o honor nasz, więc każdy za trzech obstoi. Zwlekać niem a co, ale rw ać się do czynu, bo zapał najlepszy, g d y świeży. Za przykładem jednych pójdą inni...
— A od czego radzisz zacząć, obyw atelu? —:
zapytał Chom entow ski.
— Mojem zdaniem z rew o lu c y ą należy ta k po
stą p ić : M ost n a W iśle rozebrać i przeprow adzić k ilk a łyżew środkow ych na K ępę, pod koszary gw ąr- d y i/ ty m sposobem w ojsko nieprzyjacielskie, znajdu
jące się w W arszaw ie, nie będzie m ogło otrzym ać pom ocy z P ra g i, jak rów nież pułki rosyjskie, k w a te ru jące na P radze, nie otrzym ają pom ocy od swoich z W a r
szawy. Tym sposobem siły nieprzyjacielskie zostaną rozdzielone, a przez to łatw iej nam je będzie pokonać.
— Ł atw o rzec : most rozebrać, ale trudniej to uczynić — rzek ł porucznik Kwiczoł.
— I o tern pom yślałem ! — odezw ał się K iliń ski — S tryj mój je s t kom isarzem przy m oście: g dy mu słowo szepnę, do rozebrania m ostu się przyczyni.
-— Cóż dalej ? — zapytał zaciekaw iony Cho
m entow ski.
— N astępnie moi przyjaciele obsadzą wszystkie ro g a tk i tak, że żaden M oskal nie w ym knie się z W a r szawy. Po takiem zabezpieczeniu będziem y m ogli śm iało w ojsko form ować.
— A dalej ? — zapytano zewsząd.
— Dalej będzie, co B óg zdarzy — o d parł K i liński — a ufam, że będzie dobrze, jeżeli tylko wać-
2 ÓO » K . U L . A . «
panow ie z całym zapałem i pośw ięceniem działać będziecie.
Na słowa te pow stali zgrom adzeni, a podniósłszy dłonie ku górze, w yrzekli zgodnie :
— T a k nam dopom óż B óg i św ięta Męko Jego.
Na tem zakończyły się te, pierw sze wspólne ob rad y m istrza od k o p y ta i oficerów polskich, bę
dące przygotow aniem do rzeczy, jakie w krótce przyjść m iały. (C iąg d alszy n a stą p i).
D O D A N I I I Z D A N I I .
(O brazek).
Ja k p taszek w p ad ła do izby dziew czynka m ło
dziutka — i jak ptaszek poczęła szczebiotać do współ- koleżanek. Znać w esoła b y ła bardzo już z natury, bo i chw ilki nie u stała w m iejscu, ale to jedną to dru g ą poczęła w kółko obracać, na p ó ł mówiąc, na pół śpiew ając. Do słow a żadnej przyjść nie dała.
— Żebyście w iedziały, co wam niosę — nie dużo, ale ciekawe — no, której dać?. R az, dwa, trzy — na palcach licząc, spo g ląd ała to na jedną, na dru g ą, to znowu na trzecią.
— K tó ra da więcej ? — ciekaw eście? nie pokażę, aż mi pow iecie, czy pójdziem y ju tro w szystkie do kościoła — pójdziem y?
— Pójdziem y, pójdziem y, ale już przestań, — turkasz, ja k tu rk a w k a cóżeś przyniosła?
— T urkaw ka, nie tu rk aw k a, ipniejsza o to, wiem ty lk o tyle, że u nas w U jściu tu rk a w e k niem a, tylko słow iki w w iklinie śpiew ają, we W o li to może, więc ja słow ik, tyś tu rk a w k a — widzisz Zosiu? — ale się nie gniew aj, — i znowu w p ół ją chw yciła, w usta u c ało w ała zakręciła jak kołow rotkiem .
— U f! alem się zm ęczyła — usiadła na ławie.
W y c ią g n ę ła z za stan ik a dw a listy — rzuciła w g ó rę jed e n : — T en do Zosi!
P o d b ie g ło dziewczę w ysokie sm ukłe, chw yciła list w pow ietrzu '— spojrzała na a d re s : — Od mamusi, öd m am usi!! — zaw ołała.
N a g ło s te n obie pozostałe, p rzy b ieg ły do dziew
czynki, siedzącej na ław ce, m nącej list d ru g i w ręku.
— Julciu! Julciu! — obie naraz za list złapały.
— Do m nie?
— Czy do m nie ?
Zaśm iała się Julcia. — A lem w as złap ała — ani do ciebie, ani do ciebie, — ty lk o do mnie.
— Cóż tam piszą z U jścia?
— A z W o li m am usia co ci pisze, Zosiu?
J a k p rzepiórki w szystkie cztery w jedną zbiły się grom adkę, ciekaw e bardzo, co tam w dom u się dzieje. Z jednej w szystkie p rzy b y ły parafii. W szystkie biedne b yły, a Julcia n ad to sierotą. T rzy już tygodnie zdala są od dom u, więc tęskno im bardzo za m atką, za ojcem, za księdzem proboszczem , za M atką N a j
św iętszą w kościele. — N ie dla rozkoszy tu przyje
chały. — W dbm u przednów ek, zarobku nie znajdzie stałego, więc dalej w obce poleciały kraje. — Do D anii, za w odę, hen za d ru g ą wodę... — W jednym dw orku pracują, w jednej śp ią izbie.
— D w a łóżka ty lk o m ają, ale co robić? Na ścianie jednej nad łóżkiem obraz łaskam i słynącej N. M. P . G ręboszow skiej, nad drugiem św ięty F r a n ciszek z Assyżu. — Codziennie w ieczór przed tym i obrazam i razem k o ro n k ę odm ów ią za sobą i swym i a potem piosenkę, co zimę całą w kościele rodzinnym śp iew ały :
»O M aryo nieba K rólow o...«
I pieśń ucichnie — łzam i zwyczajnie skończona, do snu się ułożą, a A nioł Boży czuwa nad niem i.
A teraz stoją zasłuchane, co m am usia Zosi pisze.
Zosi to ty lk o m atusia, ale one wszystkie tu jak siostry się kochają, co więc jednej z kraju piszą, w szystkie to obchodzi. A Zosia na g ło s czytała. Ja k o zw ykle w liście troskliw a m atka, pochw aliw szy Jezusa i Ma- tuchnę Je g o — p y tała o zdrow ie i ciała i duszy uko chanej Zosi ; tęskno jej w dom u za dzieckiem jedy- nem wciąż o niej m yśli, a boi się bardzo, żeby coś złego na obczyźnie się jej nie stało... Tam ludzie niedobrzy, a Zosia niedośw iadczona, więc boi się 0 nią. D onosi jej dalej, że we wsi siew y już kończą, ozim ina pięknie schodzi, ziem niaki już sadzą.
...»wszystko tu ładne, dziecko moje drogie, wszyscyśm y zdrow i, jegom ość mówili, że na św ięta list tam do w as wyślą — ino mi sm utno, że cię w domu niem a.
Zosiu dziecię moje ! uważaj na siebie, niech cię P an Jezus i M atka N ajśw iętsza w Swej m ają opiece...«
Z apłakała Zosia,
R zu ciła się jej na szyję Ju lcia i jęła ją cieszyć a za nią drugie, choć w szystkiem było m arkotno.
I co w tem dziw nego? Dziś W ie lk a Sobota — tam w dom u »święcone gotują, dziewczęta pisanki m alują« — weseli wszyscy.
K siądz proboszcz przyjedzie, poświęci, słów parę im pow ie — a wieczór?!
Mój Jezu! kościół pełen ludzi — św iatłem błyszczy cały — wszystkie dzwony biją tak pięknie a głośno.
Może posłyszą? W iśla n e może fale przyniosą ty ch dzwonów odgłosy do morza, a z morza — do izby wychodźców - tułaczy ?
— Ej gdzie tam ! daleko, daleko...
Je d n a d ru g ą cieszyła, ą w szystkie p łak ały . — ta k sam e tu jedne, tak strasznie sam otne.
— Nie jesteście sam e! wszak M atka N ajśw iętsza tu z wami — ksiądz proboszcz tam w kraju i za was się modli.
K to im to m ówi?
Stróż A nioł do ucha im szepce.
— A patrzcie ! patrzcie jak ie obrazki ! — znów Ju lk a przerw ała.
— S kądże to, Julciu.
— A w liście mi tatu ś przysłali.
— A cóż tam w U jściu?
— Słuchajcie — i znów ona czytała, a tam te zapłakane jeszcze słuchały. To tatu ś jej pisał. Ja k o dw a liście na jednem drzew ie do siebie podobne, ta k i listy te oba. Na św ięta jej ojciec życzenia przy sy łał, od siebie i krew nych.
»załączam obrazki dla ciebie Julciu, dla A delki, Zosi 1 A nielki od księdza k a te c h e ty — k ażdy podpisany...«
— A to dla nas w szystkich.
— Pokaż no, pokaż !
I ję ły oglądać p rzysłane obrazki — n a stronie odw rotnej każdego dw uw iersz odczytały, znać roz
m yślnie ołów kiem zakreślony :
. » P a m ię ta j — b y ż a d n e m sło w e m B o g a n ie o b ra z ić , I se rc a ż ad n y m w y stę p k ie m n ie sk azić« .
— O ta k mój Jezu!
O dczytały listy — zak rzątn ęły się po izbie, po- zm iatały prochy — a że m rok już zapadał, u k lę k ły w półcieniu.
P o chwili z izby w y p ły n ę ła pieśń, drg ająca w e
selem, ale łzą p rzep latan a tęsk n icy : Wesoły nam dziś dzień nastał...
Tam w dom u we w iosce jej nie słyszeli, jako i one nie słyszały tej samej pieśni, co rów nocześnie z piersi ich ojców i m atek wzniosła się w rodzinnym kościele, lecz P a n B ó g obie je usłyszał — i sp ló tł je razem i p rzy ją ł je razem . J?. S.
N r 1 7 »R O L A« 2 6 1
Odpoczynek powstańców, pędzonych na Sybir.
■ i ■ ■ ■ . ■ —
ŕ.' . . . . ' -'-S
ш Ж Ш ш М Ш П
і toAfe ш ш
^ ^ , J S i ■ ■
■
S tra sz n e były c h w ile polskich p o w s ta ń c ó w , ujętych przez M oskali i p ędzonych n a Sybir. Długa, drogę m u sie li o d b y w a ć pieszo, a kiedy sił im nie s ta w a ło do d alszego p o ch o d u , M oskale sm a g a li ich n a h a jk a m i, pod k tó re m i często życie kończyli. S m u tn ą tę c h w ilę p rz e d s ta w ił n a obrazie, k tórego podobiznę p o d a je m y
w y ż ej, s ła w n y m a la rz polski A r tu r G rottger.
Przygoda misyonarza.
B ezlitośne słońce przechyliło się na zachodnią stronę nieba, ale u p a ł b y ł jeszcze niezm ierny. Chło
dził go jeno w iatr, od stro n y oceanu wiejący.
K orzystając z tego, w yszedł O. Anzelm na p rze chadzkę, czyli — jak m aw iał — na »połów dusz«, bo, łącząc przyjem ne z poźytecznem , starał się ten niestrudzony pracow nik odw iedzać chaty m urzyńskie i dusze w wierze świętej utw ierdzać.
U b rany w lekkie z białego p łó tn a odzienie, w kapeluszu z szerokiem rondem na głow ie, puścił się w stro n ę boru, rzadziej przez Ojców uczęszcza
ną. — M inąw szy ogrodzenie misyi, wszedł jak b y w k u ry tarz m roczny, którego ściany tw orzyły drze
w a olbrzym y o pniach k ilk a lub naw et kilkanaście m etrów obw odu m ających. S klepienie teg o kury t a rza tw o rzy ły ich kon ary i gałęzie, ogrom nym i liśćmi p orośnięte i lianam i najdziwaczniej poplątane. — O głuszający k rzy k w szelakiego ptactw a psuł ciszę i m ajestat puszczy — O. A nzelm , przyzwyczajony j e dnak do tego, roztw orzył brew iarz, piersi krzyżem naznaczył i zatopił się w m odlitw ie.
S zedł śmiało, boć io jeszcze obręb m isyi, — dro gę, co nią szedł, trzebiły jeg o i B raci topory. A zre
sztą, czego ma się bać m isyonarz ? Śm ierci — nie, boć on na nią zawsze przygotow any i w ygląda jej, wiedząc, że ża życie ofiarne czeka go n ag roda wie
czna z rą k Chrystusa.
Zaczytany w brew iarzu nie zauważył, że po drzew ach wysoko skacze m ałpa. Czepiając się zrę
cznie gałęzi, przeskakiw ała z drzew a na drzewo, przypatrując się ciekaw ie m isyonarzow i i śledząc b a cznie każdy jego krok.
Pom im o w iatru, u p a ł pod drzewam i b y ł nie
zm ierny, jak w piecu, w którym na chleb napalono.
Zdjął więc O. Anzelm płaszcz płócienny, przew iesił go na ręce, zdjął też i kapelusz, by głow ę nieco ochło
dzić. U szedł już spory kaw ał drogi, nie spotkaw szy żyw ego ducha i spostrzegł, że znalazł się w okolicy, w k tórej jeszcze nie był.
W te m poprzez pnie drzew zobaczył zwierciadło w ody. Zboczył więc ze ścieżki, aby zobaczyć, czy to rzeka, czy jezioro. P okazało się jednak, że to niew ielka sadzawka, w której woda jak kry ształ czysta a dno piaszczyste, co w tych stronach było rzadkością. U cieszony tern Ojciec, postanow ił się dla ochłody wykąpać. W ró cił więc na odległą o pa
rę kro k ó w ścieżynę i począł się rozbierać. Przepo- cone odzienie rozw iesił na gałęziach, by na przecią
gu, jak i w tym kurytarzu panow ał, nieco przeschło.
N astępnie, przeżegnaw szy się, w szedł ostrożnie do wody, zanurzając w niej z lubością strudzone członki.
W ykąpaw szy się należycie, w rócił na dróżynę...
Lecz... cóż to ?!...
Oto ubranie, kapelusz, sandały, brew iarz i la
ska zniknęły!... W ięcej zdumiony, niż przerażony tem , począł oglądać się, czy nie zobaczy jakich śla-
2Ó2 »R O L À<
dów ; spostrzegł, źe prow adzą one prosto w bór, gdyż na w ilgotnej ziemi poznał odciski swych san
dałów.
P ołożenie biednego Ojca staw ało się śmieszne i sm utne zarazem. W oda, parująca téraz nagle z jego ciała, m ogła nabaw ić go śm iertelnej febry, a w n aj
lepszym razie silnego przeziębienia. D ygocącem u z zimna różne przypuszczenia przesuw ały się przez głowę. N ajpraw dopodobniejsze zdało mu się to, że jak iś murzyn, może już naw rócony, a może jeszcze nie, znalazłszy nagle ubranie i idąc za w rodzonym popędem do kradzieży, w ziął je jak swoje, by p y sznić się przed swym i towarzyszam i. U branie trzeba więc było za w szelką cenę odszukać i odebrać, boć trudno w stroju A dam ow ym w racać do Braci...
Przypuszczając, że gdzieś niedaleko m usi być osada, puścił się O. Anzelm na los szczęścia za śla
dami, idąc szybko, by ciało się zbyt nie oziębiło.
U szedł zaledwie kilkaset kroków , g d y usłyszał nieludzkie jakieś wycie i poczuł dym. N a chwilę przem knęła, mu przez głow ę m yśl, źe m ogą to być ludożercy. O degnał ją jednak, bo przecież w p ro mieniu kilkudziesięciu m il dokoła misyi nie było ich wcale. Nuż jed n ak ci, co ta k wyją, przyszli z innych stron, by spraw ić sobie tu ucztę straszliwą?..
W e d łu g przysłow ia: „Strzegącego się, P an B óg strzeże“ postanow ił iść ostrożnie. Zapom niawszy 0 swej nagości, nie czując, ze kom ary, zwane moski- tam i, tną mu ciało do krw i, szedł zwolna, oglądając się.
P o niedługiej chwili spostrzegł, że las się k o ń czy i rozpościera się duża polana. Przystanąw szy za ostatniem drzew em , począł się rozglądać. N a polanie było parę ognisk, od k tó ry c h doszedł go jak iś p o dejrzany swąd.
O gniska b y ły zupełnie puste, ty lk o przy naj większem zobaczył jak ą ś postać dziwną, a na niej...
swoje ubranie. O taczała ją wokoło grom ada w y ją
cych murzynów, w k tó ry c h po pew nych oznakach poznał doświadczonem okiem m isyonarza jedno z n a j
dzikszych plem ion ludożerczych. Choć człek b y ł odważny, jed n a k kolana pod nim z a d y g o tały i m ro wie go przeszło od stóp do głow y na m yśl, ze m ógł wpaść w ich ręce i posłużyć za smaczną pieczeń, co przy całej gotow ości do m ęczeństw a, przejm ow ało go w strętem .
P oczął więc z natężeniem obserw ow ać tę p o stać, co w ybaw iła go od ta k niesław nej śm ierci i dlą której obok współczucia, czuł z w rodzonego naturze ludzkiej egoizm u wdzięczność. — To „coś“ tajem ni
cze szarpało się tym czasem otoczone kłębem czar
nych dzikusów. L aską O. Anzelma rozdzielało po teżne ciosy, ale w końcu uległo przem ocy i padło, ogłuszone pałkam i. Z pow odu zbyt wielkiej odle
głości nie m ógł m isyonarz zobaczyć, coby to było.
M urzyni zerw ali tym czasem z tru p a odzienie 1 poczęli się teraz sami m iędzy sobą o nie spierać.
Z zapartym w piersi oddechem p rzy p atry w ał się O.
A nzelm , jak o jego szaty rozszalała się straszna w al
ka. K re w poczęła rum ienić tra w ę polany, strzępki odzieży skrw aw ione la ta ły w pow ietrzu nib y płatki kw iatów purpurow ych. G dzieniegdzie m iotały się ciała w agonii konania.
O d czasu do czasu jakiem uś, w idocznie silniej
szemu m urzynowi, udało się w yrw ać zbroczony ła c h man. Zaw dziew ał go więc na siebie i sk a k ał z r a dości, bijąc się rękam i po udach i w yjąc tryum fal
nie. T en sam los sp o tk ał i inne części ubrania. N aj
bardziej żal było O. A nzelm ow i pam iątkow ego b re wiarza, którego zbroczone k a rtk i po słu ży ły za zaba
wę dzieciom m urzyńskim .
W tem stało się coś dziw nego. O to przy końcu w alki postać owa, widocznie ogłuszona tylko ciosa
mi, zerw ała się nagle z ziemi i w olbrzym ich susach sunęła w stronę lasu i zanim dzikusy się spostrzegli i w pogoń skoczyli, zniknęła w gęstw inie.
T u już zdumienie O. A nzelm a przeszło w o słu pienie .. P okazało się bowiem , że nie b y ł to nikt inny, tylko najzw yklejsza m ałpa, tasam a, k tó rą w i
dzieliśm y już na początku. Zw ierzęta te znane są z tego, źe sta ra ją się naśladow ać ruchy człow ieka.
W chwili g d y O. Anzelm zażyw ał kąpieli, ubrała się w jego suknie, i, idąc dalej, w padła w ręce lu
dożerców, gdzie spotkała ją k a ra za kradzież i tylko dzięki szatom m isyonarza żyw ot cały uniosła.
Choć nie do śm iechu było O. Anzelmowi, je dnak roześm iał się serdecznie, poczem, B ogu za tak cudow ne ocalenie podziękow aw szy, puścił się spie
sznie z pow rotem do dom u w owym rajskim stroju.
Gdy opow iedział braciom swą przygodę, nie w ie
dzieli, czy śmiać się, czy współczuć z nim.
W ła d y s ła w Sioło.
Wesoły kącik.
Miłość.
M iłości epidem ię określić — b rak mi słów ! Choć czasem — zda się — drzem ie, w ybucha w k ró t
ce znów.
B o g aty ś — czyliś goły, m iłości zawsze chcesz.
K o ch ają się anioły, kochają ludzie też !
H rabina w swym salonie, p a ste rk a w stajni krów , a na n a tu ry łonie w ieśniaczka kocha znów.
Już tak a je st natu ra, sy m patyi dziw na nić, że każda k re a tu ra we dw ójkę lubi żyć!...
Ostatnia pociecha.
C hory kona, a ksiądz go pociesza, że go w net aniołow ie poniosą do nieba.
Na to chory :
— To dzięki Bogu, że poniosą, sam bym tam nie zaszedł, bom bardzo słaby.
D obry przyjaciel.
— Bądź zdrów przyjacielu, a g d y będziesz k ie dy potrzebow ał sto koron, to przyjdź do mnie, — w tedy będziem y we dw ójkę szukali takiego, k tó ry nam pożyczy.
Ze szkoły,
— T atusiu ! nauczyciel kazał mi odm ieniać „w ó ł“.
P ow iedziałem d ru g i przy p ad ek „w oła“, a nauczyciel odpow iedział: »Osioł!« Czy to tak napraw dę odm ie nia się „w ół?“...
N ow iny.
— Czy słyszałeś, że policyant pannę m łodą od ołtarza zabrał?
— Dlaczego?
— Bo się z nią ożenił.
W szystko jedno.
— Ile sakram entów ?
— Sześć, bo m ałżeństw o lub pokuta... to w szy
stko jedno,
N r 1 7 »R O L A« 2 6 3
T A JE M N IC Z Y DUCH
17. Pięciu Osagów.
P rzecudny ran ek zajaśniał prom iennym i blaska
mi jutrzenki. P o spożyciu śniadania R o la n d i N atan w yruszyli w dalsza dro g ę i puścili się dziką sam o
tn ą ścieżką, w iodącą przez najodludniejsze zakąty puszczy.
Cały dzień zeszedł im w marszu, wieczorem zbliżyli się do brzegów K e n tu k y , rzeki, od której cała prow incya otrzym ała nazwę. T u przenocowali, a na d ru g i dzień doszli do rzeki Ohio. O dtąd oba dwaj szli wciąż z bronią gotow ą do walki, gdyż znaj
dowali się już na ziemi Osagów. N atan w iódł R o landa przez najdziksze okolice i około południa oznaj
m ił mu, że znajdują się nie dalej, jak o dwie mile od głów nej siedziby Czarnego Sępa.
W e d łu g ułożonego przez N atana planu, dwaj tow a
rzysze winni byli dopiero w nocy zbliżyć się do wsi indyjskiej, odległej nie dalej, ja k o m ilę, od miejsca ich obecnego pobytu. K w a k ie r postanow ił wynaleźć k r y jów kę, w k tó rejb y m ogli oczekiwać bezpiecznie nadej
ścia przyjaznej pory. Jakoż w krótce d o strzeg ł głęboki a wązki parów , ta k dziki i sam otny, źe można było w nim bez obaw y do w ie
czora przeczekać. N ależało jed n a k pokrzepić się poży
wniejszą straw ą dla n a b ra nia sił dostatecznych. P rz y pad ek dopom ógł im do tego.
N a zakręcie parow u dostrze
gli jelenia, szarpanego przez p a n te rę , k tó ra , ujrzawszy nadchodzących ludzi, pierz- chnęła w gęstw inę, pozosta
wiając im swój łup.
N atan, obejrzaw szy sta
rannie jelenia, zauważył, iż przed napadem p a n te ry już b y ł ugodzony kulą. To mo
cno zaniepokoiło kw akra.
P o bliższem jed n a k rozpa
trzeniu przekonał się, że rana zadana w ystrzałem była lekka, tak, że nie przeszkodziła jeleniow i ubiedz parę mil, zanim w padł w moc drapieżnego zwierzęcia.
S postrzeżenie to uspokoiło myśliwca, nożem wyciął cąber jeleni i zabraw szy go na plecy, zapuścił się w g łą b parow u, w którym zam ierzał upiec i spożyć z tow arzyszem ten przysm ak.
Miejsce, w którem się znajdowali, było całkiem g óram i zam knięte. N atan i R oland, złożywszy broń, zabierali się do przygotow ania posiłku z najw iększą spokojnością C ukierek jednak nie dzielił ich spokoju.
— Co u licha! Czego chce ten pies? — zawo
ła ł N atan, rzucając uzbierany chróst i porywając strzelbę. — C ukierku powiedz, coś zw ietrzył w m iej
scu, gdzie najbystrzejsze oko niedostrzegłoby śladu dzikich?
To pow iedziaw szy zaczął szybko wdzierać się na spadziste wzgórze. R o la n d poszedł za jego przy
kładem , chociaż nie przy k ład ał takiej w agi do zacho
w ania się psa, jak jego pan.
Z grzbietu wzgórza, wznoszącego się na k ilk a naście sążni ponad dnem parow u, ujrzeli po stronie przeciw nej dolinę piękną, lecz dziką. A le inny w i
dok zw rócił ich uw agę na siebie i dziękow ali Bogu, źe dość wcześnie ostrzeg ł ich o grożącem niebezpie
czeństwie m ały sprzym ierzeniec.
.Pom iędzy drzewami, o trzysta lub czterysta kroków , dwaj biali spostrzegli rozpalone ognisko, około k tó re g o pięciu Indyan żywą prow adziło roz
m ow ę, jak to można poznać było z ich gestów . W pobliżu nich sta ł biały przykrępow any silnie do drzewa. W k ró tc e potem dzicy porw ali się z ziemi i rozpoczęli wojenny taniec około jeńca. W śró d g ło śnego wycia, odbijającego się o uszy R o la n d a i N a
tana, skakali przed nieszczęśliwym, bijąc go prętam i po całem ciele. Jeniec, mimo groźnego niebezpie
czeństwa, nie tracił, jak wi
dać, odwagi, bo wciąż g ro ził pięściam i swym w rogom , a g dy się jeden z dzikich zanadto zbliżył ku niemu, uderzył go tak silnie p ię ścią w głow ę, iż Indyanin p adł na ziemię śród powsze
chnego śm iechu swych to warzyszy. W id o k ten g łę boko wzruszył obu w ędrow ców. Znęcanie się dzikich nad ich współziom kiem było zapowiedzią bliskiej jego śmierci, gdyż obrzęd ten b y ł tańcem około pala m ę
czarni, poprzedzającym za
wsze zam ordow anie jeńca.
N atan, ścisnąwszy silniej strzelbę, szepnął do R o landa :
— Bracie, co tnyślisz p o cząć ?
— N atanie — odrzekł m łody wojownik — ich jest pięciu, a nas dwóch tylko, ale tym razem niem a p o m iędzy nami kobiety, p a ra liżującej ręce walczących.
K w a k ie r spojrzał z u w a g ą na dzikich, a potem ode
zwał się do. towarzysza z po n u rą odw agą:
— Masz słuszność, przy
jacielu, uderzać we dwóch na pięciu dzielnych nieprzy
jaciół, a jeszcze wśród dnia, jest wielkiem zuchwal
stwem . Zawsze jed n ak — dodał ~ jesteśm y ludźm i silnym i i odważnym i i sądzę, że m ożeby się nam udało tym dyabłom czerwonym zadać niem ałą klęskę.
I nie mówiąc ani słow a więcej, N atan popełznął zagłębieniem ku dołow i: R oland go naśladow ał.
Pełznąc, skradając się i biegnąc naprzemian, stoso
wnie do potrzeby i położenia g runtu, dostali się do dna doliny; tu z w ielką radością n a p o tk a ł N atan w yrw ę głęboką, w yoraną ulewami. Po obu jej b rz e gach ro sły g ęste krzaki, tw orząc nad nią nieprzej
rzyste sklepienie. Środkiem niej p ły n ął potok, tak głośno szumiący w kam iennem łożysku, że nie za
chodziła najmniejsza obawa, ażeby dzicy m ogli d o słyszeć stąpania swych nieprzyjaciół.
— M amy ich! — szepnął N atan z zajadłym uśm iechem . — Dalej !
Szybko i cicho pędził naprzód kw akier, R o land go naśladow ał. W k rótce dosięgli m iejsca z k t ó rego m ogli na k ró tk i odstęp dać ognia do dzikich,
v-
„rozpoczęli w o je n n y ta n ie c k o ło jeń ca.
2Ó4 »R O L A« N r 17 znajdującycli się najwięcej o czterdzieści kroków
i nieprzeczuw ających grożącego niebezpieczeństw a.
T eraz dwaj biali m ogli doskonale w idzieć jeńca.
In d y an ie na chw ilę przestali go męczyć, leżał na ziemi, oddychając ciężko, w yczerpany oporem . Obok niego siedziało dwóch dzikich na straży z sie k ie ra mi w ręku. S trzelby ich op arte b y ły o blizki pień spróchniałego drzewa, ż k tó re g o trzeci obciosyw ał g ru b e trzaski na stos dla jeńca. Pozostali dwaj sie dzieli ze strzelbam i przy ogniu i zatapiali w zrok ł a kom y w dopiekający się kaw ał zw ierzyny, to znów rzucali spojrzenia na. pojm anego, tchnące dzikiem okrucieństw em , w yrażające radość, że w k rótce i jeg o tak samo piec będą.
Plan N atana, ażeby po dw óch na jeden raz położyć trupem , uniem ożebniało rozłożenie się Osa- gów , lecz to nie zakłopotało go bynajm niej. R oland, stosow nie do cicho podszepniętej mu przez N atana wskazówki, zaw iesił sw ą czapkę na krzaku, o parę kroków odległym , potem położył swą siekierę na brzegu w yrw y i w sparł na niej strzelbę, biorąc na cel jednego z dzikich, siedzących przy ogniu. Kwa- k ier uczynił toż samo ze sw oją czapką i w ym ierzył do drugiego Indyanina. N ie przeczuw ali oni, co ich czeka, lecz k ap itan p o trą c ił przez nieuw agę b ry łk ę ziemi, k tó ra z szelestem chlupnęła w wmdę. N atych
m iast dwaj dzicy porw ali się na nogi, śledząc b a cznie okiem przyczynę szelestu.
— T eraz bracie — szepnął N atan — baczność!
Jeżeli chybisz, zginiem y obydw aj. Czyś gotów ?
— G otów — odszepnął R o la n d .
— O gnia!.
S trz a ły huknęły, a dwaj dzicy runęli na ziemię.
Pozostali porw ali się szybko na nogi, pochwycili broń, upatrując niew idzialnego nieprzyjaciela. Jeniec szybko zw rócił głow ę, nadzieja ożywiła tw arz jego.
N iebieskaw y, leciuchny obłoczek dym u unosił się ponad zaroślam i, z k tó ry c h w ypadły strzały.
D zicy dostrzegli go, a zarazem ujrzeli czapki, czer
niące się w śród gałęzi krzew u, B y ł to podstęp, przez N atana obm yślony. Osagowie, m niem ając, że czapki spoczyw ają na głow ach ich w rogów , w ym ierzyli do nich i z okrzykiem w ypalili ze strzelb do m niem a
nego nieprzyjaciela. Czapki spadły, a równocześnie zagrzm iał N atan piorunującym g łosem :
— N aprzód z siekierą!
O bydw aj strzelcy w ypadli z krzaków z okrzy
kiem i poskoczyli w prost ku ogniow i, gdzie leżały nabite strzelby poległych, ale i dzicy rzucili się w tę stronę, chcąc ńiedopuścić tam nieprzyjaciół.
Je d en z nich pozostał w tyle, a k rzy k tryum fu z a brzm iał z ust jego, on bowiem sam ty lk o nie dał się uwieźć podstępow i N atana. B ro ń jego b y ła jeszcze nabita i z dziką radością w ym ierzył ją p ro
sto w pierś kw akra.
Lecz try u m f jego nie trw ał długo, a kula za
grażająca życiu N atana w bo k poszła. Je n ie c dotąd leżący na ziemi, na w idok pow alonych dwóch w ro gów , nadludzkim w ysiłkiem stargaw szy więzy, rzu cił się z grzm iącym okrzykiem na dzikiego celują
cego do k w akra i uderzył go w ram ię, g d y pocią
g a ł za k u rek ; poczem potężnem uderzeniem pięści zwaliwszy go na ziemię, zaczął się z nim pasować.
O badw aj nie mieli broni, bo Osagow i, upadającem u na ziemię, nóż z za pasa w yleciał. R ozpoczęła się strasźna w alka pom iędzy nimi, jeden d ru g ie g o usiło
w ał zdusić, ale siły obydw u i zręczność były .prawie rów ne. Zgrzytając zębam i i m iotając na siebie prze
kleństw a, toczyli się po ziemi, aż nad brzeg huczą
cego potoku i we wzajemnem objęciu zniknęli w je go nurtach.
Podczas tej w alki zawziętej bój toczył się p o m iędzy czterem a przeciw nikam i, ale Indyanie ani biali nie mieli czasu użyć broni ognistej ; rzucili się na siebie z siekieram i, postanow iw szy zwyciężyć lub um rzeć. N atan w praw ną ręk ą rzucił siekierą, w ym ie
rzoną w głow ę dzikiego, lecz O sag rów nocześnie w ypuścił swoją. Obie b ronie sp o tk ały się w pół d ro gi, zadźw ięczały i u p ad ły na ziemię. Ind y an in jak strzała schylił się po swoją, lecz k w a k ie r uchw ycił go za k a rk i rzucił o ziemię, a porw aw szy siekierę i pochyliw szy się nad leżącym , uderzył go z szyb
kością błyskaw icy trzy k ro tn ie w głow ę.
N atan podniósł się, zakręcił skrw aw ioną sie
k ie rą m łyńca i obejrzał się na R o lan d a, k tó ry za przykładem N atana rzucił siekierą na Indyanina, ale niew praw ny w tego rodzaju robieniu bronią, ch y b ił przeciw nika. Ten nie cisnął swej na R o landa, lecz, chcąc mu w łasną ręk ą czaszkę roztrzaskać, po- skoczył ku niemu. N a nieszczęście swoje, dziki pot k n ą ł się na trupie jednego ze swych tow arzyszów i upadł. R o la n d rzucił się na niego i pochw ycił za oba ram iona; lecz siły nie odpow iedziały jego m ę
stwu. O słabiony w ycierpianym i trudam i, nie m ógł utrzym ać m iotającego się pod nim dzikiego. In d y a nin w krótce w ydobył się na wierzch i niezawodnie w alka zakończyłaby się śm iercią R o landa, g d y b y szybko nie n ad b ie g ł N atan i nie roztrzaskał głow y dzikiemu.
Zwycięzcy poskoczyli k u strum ieniow i, ażeby dowiedzieć się, co się stało z piątym Indyaninem i jeńcem . S traszny łoskot z łożyska potoku, połączo
ny z przekleństw am i, krzykiem i jękam i, w skazyw ał im m iejsce p o b y tu obydw óch. O kropny w idok p rze d staw ił się ich oczom. Indyanin leżał na w znak, p o grążony w połow ie w wodzie i mule. Jen iec siedział na nim, a nie m ając broni, pięścią zadaw ał mu ciężkie ciosy raz po razie w g ło w ę; uderzenia te b y ły tak gw ałtow ne, że tw arz dzikiego, skrw aw iona i zsiniała, w ykrzyw iła się m ęką konania, a oczy w y stąpiły ze swej osady. W k ró tc e skonał, ale zajadły przeciw nik zdaw ał się teg o nie widzieć, sy p ał bow iem "wciąż gradem uderzeń i w ołał z całego g a rd ła :
— Giń, czei wona skóro, obrzydliw y rożnie dyabelski! N ikczem ny m orderco!
W tej chwili N atan w y d a rł z rąk zaciętego jeńca zw łoki Indyanina. Zwycięzca podskoczył i u d e rzyw szy się po bokach rękam i, k rz y k n ą ł:
— A tom mu dojechał! W iw a t a lig ato r z nad Słonej R zeki, k u k u ry k u !
R o la n d spojrzał na N atan a z nadzwyczajnem zdum ieniem , N atan osłupiał. O badw aj bowiem p o znali w jeńcu, k tó re g o tw arzy, pokrytej sk orupą krw i i m ułu, nie m ogli dotąd dojrzeć, szlachetnego R a lfa S ta k p o le ’a, am atora cudzych koni.
(C ią g dalszy nastąpi").
SN E M - P R A W D Ą BĘDZIE...
Snem to b ęd zie, że na ziem i Czeka lu dzi rozkosz ś w ia ta ..
Snem to będzie, że m iłem i D łoń m i szczęście tam oplata,
Słodycz, ukojenie...
Praw dą będzie, że na twardą Dolę zesłał Pan Bóg dziecię...
Praw dą będzie, że sk roń hardą W znojnej pracy los oplecie,
W b ól w ieczny, cierpienie...
W ła d y s ła w Ł u k a sik .
Nr 17 »R O L A« 265
Щт
n y m i o M f ì
с е д :
P a d a ją starzy ludzie, ze „na św iętego W o jcie
cha wołowi pociecha“, a tu tem casem mój M aciek nic a nic się nie ciesy. Cięgiem chodzi osowiały, ze łbem k u ziemi spusconem i cięgiem wzdycha a wzdy
cha, jak ta dychaw icna kobyła. M yślałby kto, ze m u co w zołądcysku doskw ira, albo co, ale gdzie tam ! Chłopisko zdrów ja k bu rak , zjadby i za dzie
sięciu, do ro b o ty się nie leni, a przecież nie taki, jak potrza.
U w ażałam te jeg o ciągaw ki cas długi, byłam u jedny baby, ftó ra się zna na wsyćkiem , aby je za
m ów iła i bidakow i pom ogła. Znachorka rachow ała dziesięć ziarnek naprzód a potem w tył, spaliła je, a w reście popiół rozrzuciła na dziewięć stron świata, ale nic nie pom ogło : M aciek jak i był, taki jest.
J a k to nie pom ogło, ukradłam gospodyni dwie koro n y i dałam na Mszę św iętą do Przem ienienia P ańskiego, ale i to nic. Ze Msa św ięta nie pom ogła, to nic dziw nego, bo jak się Jegom ość po jej odpra
wieniu dowiedzieli, że korony były kradzione, to je gospodyni odesłali, a m nie zwym yślali, co się zmieściło.
J a k jed n o i d rugie nie pom ogło, tak pom yśla
łam se, ze M aćkow i do zeniacki się śpiesy i bez to sm utny, więc m u padam :
— M aciuś, i cegóz chodzis ze łbem spusconem, jak ten w ściekły pies — jak m as ochotę, to ja i owsem.
P u st m inął, zw iesna idzie, wszyćko się do św iatu garnie, to i m ybyśm y m ogli, choćby i dziś...
— O dpal! — on mi na to — zeby nie baba, to b y św iat inacej do dziś dnia w yglądał...
— No pew nie — ja w tedy — boby na niem ludzi nie było, to b y nie wiedzieli, jak św iat w ygląda.
— A cha, nie b y ło b y — pada M aciek — tobie się widzi, ze bez bab ludziby nie było?!... Juści!
»Jak B ó g dopuści, to i z kija wypuści«, padają starsi, to jak b y P an Jezus chciał, choćby bab nie było, to b y się i na w irzbie chłopaki rodziły. Nie bój się, P a n B óg, choć bab nie było, m ógł św iat cały stw o
rzyć, to i teraz, choćby bab nie było, ludzi nastwa- rzaćby potrafił.
— Bez bab b y łoby lepiej — g a d a ł M aciek da
lej, gdym m u nie przeryw ała. — L a kogo ludzie kradną, ja k nie la b a b ; o kogo się ludzie biją i za
bijają, jak nie o b a b y ; la kogo ludzie się panosą i nad stan ubirają, ja k nie la baby? I tyle tysięcy la t m inęło, ty le w ieków przęsło, ty le ludzi pom arło, ty le złego w świecie się porobiło, a ludzie ani okru- synkę nie są m ądrzejsi. Jakże cłek nie ma się indy- cyć, k ied y zło było, jest i pew no na w ieki będzie.
— Oj d urny ty, durny ! — ja mu na to. — I to
bie się widzi, że ty to, jak łeb spuścis, napraw is wszyćko? Juści!... W iem ci ja, ze duzo złego było i jest przez baby i la bab, ale jakby chłopy były m ądre, to b y przez baby i la bab robili samo dobre, a nie złe. D o b reg o a m ądrego chłopa baby prow a
dzą ino do dobrego, bo do złego ich nie posłucha, ale g łu piego, to prow adzą tam, gdzie on sam chce.
L atego i ty bądź m ądrym , nie widź winy u drugich, ale sam na siebie pojrzyj, a w tedy i łeb podnieś do góry.
Z TYGODNIA.
O brady lu d o w c ó w w T a rn o w ie. W niedzielę dnia 19 b. m. odbyło się posiedzenie R a d y naczelnej ludowej P olskiego S tro n n ictw a Ludow ego. O brady zagaił poseł Bojko, poczem poseł Średniaw ski złożył spraw ozdanie z działalności posłów parlam entarnych, a następnie pos. W itos z działalności posłów sejmo wych. U chw alono następujące rezolucye: 1) Zebrani stw ierdzają, że P . S .L . prow adzi politykę sam odzielną, wchodząc w k o n tak t na gruncie polityki krajow ej ze stronnictw am i, stojącym i na gruncie solidarności n a rodow ej, o ile pod względem społeczno - ekonom i
cznym nie będą staw ały w poprzek dążeniom ludu ; 2) w ypow iadają się przeciw stosow aniu p aragrafu 14 w ogóle, a p ro te stu ją stanow czo przeciw naduży
w aniu p arag rafu 14 i to w okresie, g dy żadna z k o nieczności ludow ych nie została załatw ioną; 3) po
lecają posłom ludowym , aby w drożyli rokow ania ze wszystkiem i autonom icznem i stronnictw am i polskiem i celem jednolitej akcyi w walce o sfederalizow anie A u stry i ; 4) dom agają się natychm iastow ego zw oła
nia p arlam entu i stałeg o obsadzenia obu tek mi- n iste ry a ln y c h , spoczyw ających w ręk u Polaków ;
5) żądają natychm iastow ego zw ołania Sejm u i obsa
dzenia stanow iska m arszałka, którym może zostać ty lk o człow iek życzliwie usposobiony do całości p o lity k i ludowej i jej poszczególnych żądań.
S ta n zd r o w ia cesa rza . Dn. 20 b. m. nade szły z W ie d n ia . wiadomości, że sędziwy m onarcha A u s tro -W ę g ie r Franciszek Józef I. zasłabł na k a ta r płuc w śród gorączkow ego podniesienia ciepłoty ciała.
Przedtem od dw óch ty g odni cierpiał cesarz na chrypkę, zaziębiwszy się d. 28 m arca, w dniu przy
jazdu cesarza W ilhelm a I I do W iednia.
Z jazd m in is tr ó w . W A bbazyi, prześlicznej nadm orskiej m iejscow ości naszej m onarchii, położonej na południu, odbył się w zeszłym tygodniu ważny, polityczny zjazd m inistra spraw zagranicznych austro- w ęgierskiego hr. B erchtolda z m inistrem włoskim San Giuliana. Pow odem zjazdu są oczywiście bardzo ważne spraw y m iędzynarodow e. Dzienniki wiedeń skie pośw ięciły wiele miejsca zjazdowi w Abbazyi.
O m aw iały w a rty k u łach znaczenie spotkania, które stanow i nowy dowód serdecznych stosunków między A u stro-W ęgram i i W łocham i. Stw ierdziły też gazety ta k włoskie jak austryackie, że E uropa nadal się b ę dzie-cieszyć pokojem . U praw niają do tej nadziei silne węzły, łączące m ocarstw a trójprzym ierza, oraz p o k o jow e zapew nienia drugiej g ru p y m ocarstw , t. j. R o- syi, F ran cy i i A nglii. Sojusz A ustro-W ę g ie r z W ło cham i jest koidecznością, w edług opinii panującej w A ustryi. Bez niego m usiałoby przyjść do zam ące
nia pokoju europejskiego. Sojusz między A u stro -W ę
gram i a W łocham i stoi na straży pokoju. Z w łoskich k ó f politycznych donoszą, że konferencye dotyczyły głów nie utrzym ania rów now agi sił na morzu A drya- tyckiem , kw estyi kolei, która ma połączyć Dunaj z morzem A dryatyckiem , kolei wschodniej i przenie
sienia stolicy państw a albańskiego do S kutari, w zglę
dnie Elbassanu.
O k r u c ie ń stw a G r ek ó w w A lb a n ii. Z Albanii donoszą o straszliw ych okrucieństw ach, jakich d o p u szczają się pow stańcy greccy. M nóstw o mężczyzn, k o b iet i dzieci żywcem snalono.
Z a w ik ła n ia w A lb a n ii. Z Durazza, stolicy A lbam i donoszą do gazet w łoskich : P ołożenie w A l
banii znowu się pogorszyło G recya dalej prowadzi propagandę rewolucyjną. A lbańscy patryoci dom a
gają się energicznej pomocy E uropy tem bardziej, że także na północnej g ranicy A lbanii w ybuchły niepokoje.