• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 1"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Numer 1 D aia 4 sfcyczula la» 4

KRAKÓW,

«lica św. Tomasza

T Y G O D N I K O B R A Z K O W Y N A N I E D Z I E L Ę KU P O U C Z E N I U I ROZRYWCE.

S Ä E 8YHDYKAT Н О Ш І CZY ЙЙЙ,

Plac Szczepański 1. 6.

Ц п й їп п д > k o n i c z y n , t r a w , buraków , roślin strączko- ІІа а Ш ІІа • wych i w arzyw nych o gw arantow anej czysto­

ści i sile kiełkow ania.

ЙЯШПТИ • aupęrfosiaty, sa letra chilijska, sól S lR frU ij » potasow a, e&inii k r a j o w y i stassfurcki, w a­

pno azotowe.

ü a C 7 U n U p n ln iP T P8 w y íälc2na reprezentacya na Gali- ä llttô t jf iSj ¡ UIIISu&Q . cyę wsz-echiwiatowo znanych siew-

ników „ W e s t i a l i a “ . (I2°)

Rii, ІМ|, lifnlff, » ii, «te È. É.

ul. Kościuszki 1. i4.

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s ia rk i, Ż n i­

w ia rk i, W ią z a ik i, G ra b ia rk i, P r z e trz ą s a c ie .

Wielki zapas części zapasowych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i p rz y b o ry m le c z a rsk ie . Oferty

i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Wągiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

K O K S o s t r a w s k i i g ó r n o ś l ą s k i .

Towarzystwo tkaczy

p o d w e z w a n ie m ś. S y lw estra w K o r c z y n i e o b o k K rosna p r z y j m u j e le n i k o n o p i e d o w y m i a n y z a p ł ó t n a b i e l a n e lu b s z a r e o z w y k ł e j l u b p o

d w ó jn e j s z e r o k o ś c i , p o c e n a c h m o ż li

w i e n a j n i ż s z y c h . K o r c z y n a obo k K r o s n a

Kto c h c e u b e z p i e c z y ć

w sposób najbardziej odpow iedni mienie sw oje od p o ­ ż a r u , pioruna e k s p l o z y i i t. p., o d k r a d z i e ż y i r a ­ b u n k u , — ziem iopłody od g r a d o b i c i a , — kto chce uzyskać podstaw ę k r e d y t u , kto pragnie zapew nić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapew nić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci w y­

posażyć, zapew nić im w ychow anie i w ykształcenie i t. p.

n i e c h z w r ó c i s i ę o inform acyę do któregokolw iek za­

stępstw a najstarszej i największej instytucyi asekura­

cyjnej polskiej ( 4 3 )

T o w a rz y stw a w zajem nych ubezpieczeń w Krakowie.

informacyi udzielają: Dyrekcya Tow arzystwa w Krakowie, R eprezentacye we Lwowie, Czerniowcach i Bernie mor.

Sekcye w Rzeszowie, Przemyślu, T arnopolu i Stanisław o­

wie, oraz około 2.000 agencyj Tow arzystw a w różnych m iejscow ościach Oalicyi, Bukowiny, Śląska i Moraw.

I

O b r ą c z k i n a n o g i d l a d r o b i u .

W i e l k i t y y b ó r , t a k z m e ­ t a l u j a k i c e llu l o id u , r o z m a ite j b a r w y i w y ­

k o n a n i a .

C e n a od 3 K. z a 1 0 0 s z t u k w z w y ż .

Zbiorowe artykuty dla hodowli drobiu.

W ie lk ie c e n n ik i z p rzesz ło 3 0 0 ilu stra c y a m i d a rm o . (2 4) J o h a n B a ld i S ch ä rd in g a m in n ,

I. O b. O est. Specialgeschäft fü r G eflügelzucht.

Za 6 Kor. b e c z u ł k ę 5 k g . z n a k o m it e j

„ B .R .“

Za 4 Kor. s k r z y n k ę i ¿ o s z tu k

Ж .і. marki „B. R ." duże Nr 4

w y sy ła za p o b ra n ie m :

F a b ry c z n y sk lad se ró w : Braci R olnickicH , K rak ów ! W ie lo p o le 7 /2 4 . (Г39) C ennik ró żn y c h serów d a rm o i opłatnie.

p r z y із к и р п іе щ п а

wyrobu sw o jsk ieg o .

> л ' Cenniki i próbki na żądanie

darmo i o p ła tn ie w ysyła -

Pierwszorzędna I k a l n i a

Józefa 3órasza

Pod op.N ajsw.Rodziny

w K O F C Z y n Ś B

obok Kro sn a.

Prosim y najusilniej przy przesyłaniu prenume-’

raty

p i s a ć w y r a ź n i e

imię, nazwisko, miej-' see zamieszkania i pocztę.

(2)

I

R z ą d o w o u p ra w n io n a

I

Fabryka wód iniiieralnycli sztucznych i specyal. leczniczych

p o d firm a

IC. RŻĄCA I CRMURSKI

K r a k ó w 8 uB. ś w . G e r tr u d y 4 .

w y ra b ia p o d k o n tr o lą K o m isy i p rz e m y sło w e j T o w . L e k a rs k ie g o k r a k . p o le c o n e przez to ż T o w a rz y stw o

W O D Y M I N E R A L N E S Z T U C Z N E

o d p o w ia d a ją c e s k ła d e m ch em iczn y m w o d o m : B i l i ń s k i e j , G i e s h i i b l e r s k i e j , S e l t e r s k i e j , V i c h y , H o m b u r g , K is s i n g e n tudzież sp e c y a ln e leczn icze , j a k : lito w ą , b ro m o w ą , jo d o w ą , że- lazistą , k w a ś n ą oraz w o d y m in e ra ln e n o rm a ln e z p rz e p isu přof.

Jaw o rsk ieg o . — S p rz e d a ż cz ą stk o w a w a p te k a c h i d ro g u e ry a c h . C e n n ik i n a ż a d a n ie d a rm o .

»»

Z C H Ł O P S K IE ] N I W Y “

opowiadania íudowe

EDM UNDA ZECHENTERA

d o n a b y c i a w R e d a k c y ä „ R o l i “

CENA 2 KORONY.

oszczędza ten, k to sp ro w a d z a f s ły n n e w y ro b y tk a ck ie ty lk o z tk a ln i M i e c z y s ł a w a G o n e i a w K o r c z y n i e . P rz y jm u ję ró w n ież od P an ó w g o sp o d a rz y p rzę d ziw o i len n a w y ró b d o b o ro w ej jakości p łó tn a w szelkiego ro d z a ju . — A gentów p oszukuję. P roszę zażądać d a rm o cen n ik a i pró b ek ,

ad re so w a ć: M, G ONET w K orczynie, p. loco.

В

1

Trujesz się codziennie

jeśli spożyw asz p o tra w y ły ż k a m i i t. p, w y ta rte m i.

Z a n i e ś je z a r a z d o f ir m y

F. K o p a c z y ń s k i i S p ó łk a

Kraków, Bracka 1. 2

do g ru n to w n e g o p o sreb rze n ia.

Ceny srebrzeń: łyżka, widelec, nóż, K. i, łyżeczka kawowa K. o'6o,

F a l s k a d l a s z t u k i §ш і с і@і г і є| . K ie lic h y , m o n s t r a n c y e , li c h t a r z e i t . ä .

Pow ód.

— W ła śc ic ie l d o m u : P a tr z ty lk o żono,

W księgarni.

— K ie d y ś k u p iłe m tu ta j k sią ż k ę p o d ty-

T a n i e p i e r a e .

1 kg. s «г go, dobrego dartego 2 K.; ieuszt"

go 2 k . 40 h. najl. nawpół t ia go 2 K. 80 h.»

aiał go 4 K.; т а я go pucbowati go 5 k. 1 k .1 i kg. na{j. iSnleinoblałtgo dartego '*40 i 8 !<.

szarego pucíu k., 7 kor. bia ego dobrego

¡0 kor.; najlep. puctu brzusmego 12 kor Przv odbiorze 5 kg. franko.

Gotowa p o ś c i e l

z grubonicianego czerwonego, niebieskiego, białego, lub żółt. inletu (Nanking), 1 p i e r z y n a 180 cm. dług 120 cm. szer. z 2 - m a p o d u s z k a m i każda hO cm. dług. 60 cm. szer. napełnione no wem, szarem , bardzo trwałem p u c h o w e m p i e r z e m 16 K., p ó ł p u c h e m 20 K.. p u c h e m 24 K.. pojedyncze pie­

rzyny 10 K., 12 K., 14 K . , 16 K., poduszki 3 ., З К . 50 h., 4 K . , p i e r z y n a 200 cm. d łu g , 140 cm. szer. 13 K., 14 K. 70 h-, 17 K. 80 h., 21 K., p o ­ d u s z k i 90 cm. dług. 70 cm. szer. 4 K. 50 h„ 5 K. 20 h., 5 K. 70 h. P o d -

ś c i ó ł k i z mocnego gradlu w paski 180 cm. dł. 116 cm. szer. 12 K. 80 h.,

14 K. 80 h. Wysyłki za zaliczką od 12 . w ysyłane są opłatnie. Z a­

miana dozw olona, za nienadające się zwrot pieniędzy.

.*» » «• -s • *. «<:.«.« .f-i *«>'- • • C z e c h y Bogato ilustrow any cennik darmo i opłatnie.

I

P o k o rn a p ro śb a.

Ł a p s e r d a k (m ie rząc re w o lw e re m do p rze-

pod w y ższy ć k o m o rn e , » Ja k jej się n a jp rę d z e j p o z b y ć !

lecie

o p ró c z te g o re w o lw e ru !

— — —

r Кoiicesyonowaiio reskryptem c.k. M inisteryum spraw wewnę­

trznych z dnia 9 sierpnia 1898r.

I , 4647.

„WISŁA“

Ludowe Tow arzystwo wzaj.

ubezpieczeń

we Lwowie, ul. Leona Sapiehy L 9

zasługuje na poparcie jako naj­

tańsze k r a j o w e Towarzystwo

i asekuracyjne.

b

_______________

Ï 9

WISŁA

lowarzystwo wzajemnego kredytu

w e L w ow ie, ul. Leona S ap ieh y 9.

Udziela swoim członkom ubez­

pieczonym we „W iśle“ poży­

czek na weksle lub skryptu dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze w arunki

spłaty.

і Ш і на I s p i d i

i płaci od nich 50|°.

Podatek rentow y opłaca 'to ­ w arzystw o z własnych fun­

duszów.

Udziały członków przynoszą dywidendę.

II

r ^ ü « c ^ °

(3)

TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

P f z c d p łi ltć l: Rocznie w A ustryi 4*5^ kor., półrocznie 2 * 4 0 k o r.j — do Niemiec 5 m arek; — do F rancyi 7 fra n k ó w ; do Am eryki 2 dolary. - O głoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltow y. — Num er pojedynczy 1 0 halerzy ; do nabycia w księgarniach i na większych dw orcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm inistracyi : Kraków, ulica ŚW. T o ­ masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. *50.

sm y rok istnienia zaczyna «Rola» w Im ię Boże. K aw ał to czasu nie m ały. A le g dy patrzym y w przeszłość, jakieś uczucie w ew nętrznego zadow olenia przejm uje se r­

ce, że czasu tego nie straciliśm y na m arne, ale zu­

żytkow ali go na chw ałę Bożą i pożytek społeczeństwa.

P ią ty ro k zaczyna »Rola« wychodzić pod obecną red a k c y ą i o obecnym kierunku. Przez ten czas zdo­

łała ona skupić około , siebie w ielką rzeszę P rzy ja­

ciół i C zytelników , a skupienie to jest tem przyjem ­ niejsze, że nastąpiło bez żadnej agitacyi, bez żadnego narzucania się społeczeństw u. A zaiste tru d n a to rzecz w śród P olaków !

Inne narody, stojące na wyższym poziomie ośw iaty, bez czytania gazety ta k się obywać nie m ogą, ja k niem oże się obyć człow iek bez poży­

w ienia. U nas, niestety,inaczej, u nas gorzej !

Przejdźm y niejedną wioskę całą, a nie zobaczymy w niej ani jednej gazetki ; a takich w iosek jeszcze dużo, zbyt dużo. W innych w ioskach ten i ów m ą­

drzejszy nie żałuje grosza na gazetkę, bo wie, że p ie­

niądz w y d a n y na nią sto k ro tn ie się mu wróci, ale iluż jest w tej samej wiosce takich, którzy z czyta­

jącego jeszcze się naśm iew ają. Biedni oni i pożało­

w ania godni! G dy przyjdzie wydać grosz na zabawę, na napitek, to choćby go mięli z pod ziemi w ydrzeć nie pożałują go, ale g d y trzeba na gazetkę, na cało­

roczną rozryw kę i naukę, zasłaniają się ciężkimi cza­

sami, nieurodzajnym rokiem , słow em , jak m ogą, tak się oszukują.

I choć z każdym rokiem rzesze czytającej lud­

ności w zrastają, ale w zrastają zbyt powoli, jed n ak przyjdzie czas, że każdy, k to będzie chciał zwać się człow iekiem , bez czytania obyć się nie potrafi.

Chw ila ta zbliża się z każdym rokiem .

I to nas w łaśnie przedew szystkiem cieszy, że do zbliżenia się tej chwili przyczynia się w znacznej m ierze «Rola», a cieszy nas tem więcej, że «Rola»

to ru je sobie drogę bez żadnych środków a g ita c y j­

nych, jedynie sw oją doborow ą i ciekaw ą treścią.

Podczas g d y inne, polityczne pism a m ają całe m asy agitatorów , urządzających wiece, lub jeżdżących

na nie, g d y zarzucają nasze wioski całemi setkam i gazetek w celach politycznych, g d y latam i nieraz narzucają je na k red y t dla agitacyi, «Rola» tego w szystkiego nie czyni i czynić nie może.

Nie czyni tego, bo uważam y (za rzecz wysoce niesm aczną narzucanie kom uś gazetki bez jeg o w o li;

kto chce czytać znajdzie sposób, aby sobie sam g a ­ zetkę zaprenum erow ał, a w tedy zaprenum eruje taką, jaka się mu podoba. Ci, którzy narzucają swe gazety, często na wieczny k redyt, także ich za darm o nie mają ; kosztuje papier, druk, przesyłka itd. W ydaw cy nie m a­

jąc dochodu z prenum eraty, starają się zyskać pienią­

dze często z niebardzo czystych źródeł, aby podtrzy­

mać wydaw nictwo. P ostępow anie takie jest nieszla­

chetne, nieuczciwe. A w spólnikam i tej nieuczciw ości stają się wszyscy ci, k tórzy owe gazetki czytają.

N ie możemy również posyłać »Roli« na kredyt, a tem bardziej za d arm o, gdyż nie dostaniem y za (iarmo ani papieru, ani nam gazetki za darm o dru ­ k arnia nie w ydrukuje, ani nam za darm o m arek na przesyłkę poczta nie da.

G azetki polityczne dostają niektórzy za darm o, ale w ydaw cy ich mają pomoc od stronnictw poli­

tycznych, bo ich spraw ie służą, o ich dobro się trosz­

czą. »Rola«, służąc dobrej spraw ie i ośw iacie ludu, od nikogo pom ocy pieniężnej nie ma i jed y n ie na lud liczyć może. I to właśnie dzisiaj z przyjem nością stw ierdzić możemy, żeśmy się na naszych C zytelni­

kach nie zawiedli. N a wezwanie nasze do nadsyłania prenum eraty praw ie wszyscy pospieszyli z jej odno­

wieniem. Znalazły się w praw dzie tu i ówdzie m ałe w yjątki, ale i ci, m amy tę niepłonną nadzieję, w krótce ją odnowię, natom iast stw ierdzam y z praw dziw ą przyjem nością, że wielu now ych przybyło nam Czy­

telników . Zasługa to naszych dotychczasow ych p rzy ­ jaciół. Za serce okazane nam, sercem będziem y s ta ­ rali się odwdzięczyć i doborow ą treścią arty k u łó w tru d ich w ynagrodzić.

N ie skończona jed n ak p rac a : o dalsze rozpow ­ szechnianie »Roli« usilnie prosim y, abyśm y ją z każdym num erem m ogli ulepszać.

(4)

2 » R O L A« Nr і J łn to n i St. B assara.

Pow ieść h isto ry c z n a .

— Ej, H elk a! Ej, H elk a! — żartow ał W ojciech B artos. — Coś mi ty za często spoglądasz ku M ałkow ej chacie! Czy cię aby co do W itk a nie pociąga?

P o k ra śn ia ły jag o d y H elenki, W ojciechow ej c ó r­

ki, ale nic nie odrzekła, jako że kłam ać nie um iała, a pow iedzieć praw dę w styd ją brał.

N ie potrzebow ała jednak podejrzeń ojca p o ­ tw ierdzać, boć wiadom o było w całych R zędow i- cach, że M ałków W ite k od daw na m iał się k u niej, a jeno czekał, aby dziew czyna nieco stężała, a na g ospodynię a żonę się przysposobiła.

W ie d z ia ł o tem B artos i by ło m u to na rękę, gdyż W ite k był jedynakiem , chłopakiem statecznym i rozum nym , a przeto do żadnych b ałam utów nie skorym . P rzytem i m ajątek, jak i W ite k po ojcu m iał odziedziczyć, b y ł nie do pogardzenia.

W ojciech B arto s w praw dzie na n ied o sta te k się nie żalił, ale z czterech m órg pola, jak ie posiadał, m usiał wyżyw ić siebie, żonę i trzy có rk i: H elenę, Cecylię i najm łodszą, jeszcze m ałe podówczas dziecko, Justysię.

Pom im o żartobliw ej przym ów ki B a rto sa o W i­

tku, znać było, że w szyscy m ieszkańcy ch aty w y g lą­

dali przybycia kogoś niecodziennego, a na k tó reg o z upragnieniem oczekiwali. M usiał to być k to ś o b ­ cy, m ający p rzybyć z dalszych okolic, o czem św iad­

czyło i to, że n ik t z ludzi w siow ych nie m ógł za­

spokoić ciekawości oczekujących. G dyby to m iał być człow iek m iejscowy, choćby naw et sam imci pan rządca T raw iński, to przecież k to kolw iek m ógłby b y ł objaśnić, kied y się zjawić raczy.

A tu tym czasem o tw ierały się drzwi raz za r a ­ zem, wchodzili coraz now i mężczyźni, gospodarze m iejscowi, a pierw otne w yg ląd an ie i oczekiw anie nie m alało, ale owszem w zrastało.

— Coś za długo daje czekać na siebie — p rz e r­

w ał chwilow e m ilczenie W ojciech B artos, gospodarz chaty, człek liczący blisko czterdziestki, o hardej p o ­ staw ie, z w ysokiem czołem, w rzynającem się dum nie w bujną zresztą c z u p ry n ę .— A b y ino jak ie nieszczę­

ście w drodze go nie zaskoczyło!

— G dzieżby zaś —• zaprzeczył sąsiad N ow ak,

— człek to byw ały i już z niejednej bied y w ygram olić się p o trafił, toć nie łatw o go nieszczęście p rzy ła ­ pać zdoli.

— D ałb y Bóg, d ałb y B óg! — B arto s na to — ale jak kto ko g o ulubi, to ten i bez nijakiej przyczy­

ny drży o niego. P ra w d a Jadw iś?

Te ostatnie słow a b y ły zw rócone do kobiety, siedzącej przy oknie, żony W ojciecha. B yła to n ie ­ w iasta w pełni ro zk w itu ; zdrow ie i uro d a b iły z jej lic, a o niepokalanej jej kobiecości św iadczył w zrok jasny i pew ny. M iłow ała ona sw ego »W ojtusia« ca- łem sercem , a choć jej nieznane b y ły te w szystkie w yrażenia, jakiem i ludzie św iatow i zw ykli nazyw ać m iłość, to przecież w iedziała, że za »swom ch ło ­ pem« w ogień by skoczyła.

U słyszaw szy imię swoje, w ym ów ione przez m ę­

ża w tej osobliw ej chwili, podniosła k u niem u w zrok podzięki i rzekła :

— T a k ono zawsze byw a!

W te m niespodziew anie sk rzy p n ęły drzw i, a na p rogu chaty stanęła ciekaw a postać.

B y ł to starzec z siwą, d łu g ą brodą, z ły siną na głow ie, okoloną zaledwie kosm ykam i włosów, a po- przerzynaną g"stem i bliznam i. W ie k pochylił całe

ciałó jeg o ku ziemi, ale duch b ył jeszcze silny i m ło­

dy, o czem św iadczyły dow odnie te ognie, jak ie b iły z oblicza przybyłego.

Gość, przestąpiw szy p ró g chaty, zdjął nakrycie głow y i rzek ł głosem , podobnym raczej do kom endy wojskowej, aniżeli do chrześcijańskiego pow itania.

— W itam was, czcigodni gospodarze, W imię C hrystusa. Serdecznie w itam — i po kolei podaw ał rę k ę zgrom adzonym , pó k i nie doszedł do stołu, gdzie siedzieli najpow ażniejsi gazdow ie rzędow ieccy;

C zernik, ojciec Jad w ig i B artosow ej, J a n M ałek, o j­

ciec W itk a , G rzegorz N ow ak, W a le n ty B ław u t i inni gospodarze.

— Już m yślałem , że nie przyjdziecie — ozwał się po przyw itaniach B arto s — i począłem się lękać, czy was ab y jak a przygoda w drodze nie spotkała.

— C hw ała B ogu, że nie ! A leć i o przy g o d ę te ­ raz nie trudno, zwłaszcza mnie, na k tó reg o głow ę sw ojego czasu M oskale znaczną sum ę pieniędzy w y­

znaczyli.

K im b y ł ten now o przy b y ły , n ik t dokładnie nie wiedział. W iedziano ty lk o , że nosił imię Jana, że b rał czynny udział w K onfed eracy i barskiej, że sk a ­ tow any i pokaleczony przez kozaków dońskich, l e ­ dwo uszedł z ich rąk. M usiał to w każdym razie być k to ś ze znaczniejszych, jeżeli wyznaczono na je ­ go głow ę w cale pokaźną nagrodę.

Pom im o jed n a k n ag rody, J a n chodził wolny, nie u kryw ając się wcale ; a chodził dużo i ciągle.

Z nały go w szystkie w ioski nad W is łą od K ra k o w a do "Warszawy. A wszędzie, gdzie zaszedł, niósł o tu ­ chę i radę, wszędzie ośw iecał i krzepił. O pow iadał o tej m inionej przeszłości, g d y P o lsk a b y ła p rz e d ­ m urzem chrześcijaństw a, g d y jej królow ie daw ali pom oc sąsiadom , g d y na waleczność jej synów cały św iat z podziw em p atrzy ł. O pow iadał im, że te p o ­ w odzenia w b iły w dum ę P o laków , że w ytw orzyły w śród nich zawiść i niezgodę, a ta niezgoda zachę­

ciła drapieżnych sąsiadów do w yciągnięcia pazurów po jej odw ieczną w łasność. O pow iadał, a raczej p rz y ­ pom inał owe niedáw ne czasy, k tó re i sam i p a m ię ­ tali, kiedy to trzej sąsiedzi : P ru sacy , M oskale i Au- stryacy, podaw szy sobie dłonie, rozszarpali nieszczę­

śliw ą P olskę.

— P o lsk a w iła się w skurczach przed śm iert­

nych — pow iadał J a n sta ry — a synow ie jej spali snem tw ardym . S pali, choć nie wszyscy! W ie lu było takich, k tó rz y rzucili się na ra tu n e k nieszczęśliwej.

A le i ci p opełnili jed e n b łąd w ielki, bo poszli r a to ­ w ać sami, nie pobudziw szy przedtem innych braci.

Zapom niano o rzeszach najliczniejszych i n ajsiln iej­

szych, zapom niano o ludzie wiejskim.

— А / w łaśnie w was chłopach — ciąg n ął J a n dalej — jest m oc i siła przeogrom na. W was c h ło ­ pach je s t ta iskra, k tó ra, w y d o b y ta z popiołów , m o­

że P o lsk ę w rócić do daw nej chw ały.

T a k im p raw ił J a n stary , a ch ło p i kiw ali gło wam i, często g ęsto w zdychali ciężko, choć początko­

wo nic a nic z te g o nié rozum ieli. A le Ja n nie z ra ­ żał się chwilow em niepow odzeniem , lecz jed n ą i tę sam ą rzecz po w tarzał po k ilk a i kilk an aście razy, pó k i rzucone ziarnko nie zaczęło kiełkow ać, póki nie zaczęło się rozrastać i u trw alać w um ysłach c h ło p ­ skich. A le i w tedy, kied y już w idział owoce swej pracy, nie zan iedbyw ał jej, lecz p o g łę b ia ł ją, u trw a ­ la ł i czekał chwili, ab y módz z siew u plon zbierać obfity.

W usiłow aniach tych w iele pom ocném mu było ogłoszenie K o n sty tu c y i w dniu з m aja 1791 roku.

T eraz m ó g ł już przyjść do sw ych uczniów i pow ie­

dzieć im :

(5)

Nr і »R O L A« З

— P olska, to nie szlachta i m agnaci, to nie rząd i wojsko, ale P olska, to wy sami! W każdym z was jest cząstka Polski! Zostaliście postaw ieni na rów ni z najw yższym i dostojnikam i narodu, otrzym aliście ró wne z nim i praw a, więc czyż dacie to sobie teraz w ydrzeć ?

A w tedy z piersi zgrom adzonych szedł je d n o ­ brzm iący okrzyk :

— N ie dam y!...

U sta m ów iły: — Nie dam y! a z lic b iła moc i pew ność, że to nie czcza pogróżka, ale praw da z pod serca w yrw ana. — N a ta k i odzew oblicze J a ­ na prom ieniało jakąś nadziem ską radością, a ku nie­

bu p ły n ął szept dziękczynnej m odlitw y.

Ja n siał, a ziarno jego siew u rozrastało się co­

raz szerzej i wiązało serca wieśniaków z P olską z dniem każdym gorętszą m iłością. Uczniowie pytali się ciągle sw ojego m istrza, kiedy im w ypadnie iść w zapasy z w rogiem , chcieli n aw et sami porw ać się do broni, ale w tedy Jan uspokajał zbyt k rew k ie u m y ­ sły, obiecując uw iadom ić ich o chwili od daw na ocze­

kiwanej.

Jan zapow iadał zawsze swoje przybycie, aby uczniowie, zatrudnieni z vykle pracą, nie tracili d a­

rem nie na d łu g ie oczekiw ania czasu. D latego też i w dniu, od k tó re g o rozpoczyna się niniejsze opo­

w iadanie, chata W ojciecha B artosa b y ła już zapeł­

niona słuchaczam i, g d y nadszedł Jan stary.

P rz y b y ły u siadł na ław ie przy stole, nakrytym białym obrusem , o ta rł ręk ą spocone czoło i ta k prze­

m ówił :

— B racia! zbliża się chwila próby, chwila, w której Ojczyzna może pow ołać was do swej ob ro ­ ny! Bądźcie gotow i, gdyż chw ila ta niedaleka.

Zgrom adzeni na ten g ło s jeszcze bardziej sku­

pili się około m ów iącego i patrzyli nań, ja k g d y b y m u chcieli w yrw ać słow a z ust jego.

— M am pew ne wiadom ości — ciągnął Ja n da­

lej — iż w K rak o w ie przygotow ują się niezw ykłe rzeczy; m am w iadom ości pew ne, iż g e n e ra ł M ada liński lada dzień w yruszy w stronę K rakow a, aby tam wszcząć ruch zbrojny przeciw Moskalom.

— N iech żyje M adaliński! — krzy k n ął jeden z m łodszych parobczaków .

— Niech żyje! — pow tórzyli zgrom adzeni, a znać b yło, że nie sam e usta ok rzy k ten głoszą, ale że z serca w szystkich się w yryw a.

W zgrom adzeniu zapanow ał nastrój podniosły, w szystkich serca bić żywiej poczęły, a czoła zapa­

łały b o h atersk im ogniem .

Podczas teg o ogólnego zapału nie zauważono nawet, jak m iejscow y arendarz, Mojżesz Szust, u k ra d ­ kiem przy su n ął się w pobliże stołu i począł niespo- strzeżenie w patryw ać się w oblicze starego Jana. W i- docznem było, że żyd szuka w tw arzy jakichś śla­

dów, k tó re b y m u coś zapom nianego na myśl p rzy ­ w iodły. B a d a ł długo i w ytrw ale, łow ił każdy dźwięk głosu, ale snać nie był jeszcze zupełnie zadowolony, gdyż ta rg a ł pejsy niem iłosiernie. A Ja n tym czasem pouczał, jak i co trzeb a będzie uczynić w razie p o ­ trzeby.

— W y, W ojciechu — kończył Ja n — sk rzy ­ kniecie koło siebie całe R zędow ice, W ite k M ałek zaw iadom i o oczekiwanej chwili w ioski w stronie S łom nik, G rześ B rózda uda się ku Proszow icom , J a ­ siek N ow ak podąży w stronę Skalm ierza, wam S ta ­ chu Ś w istacki zostawiam południe na P iórków , K ar- niów, K ocm yrzów i t. d.

— A posłuchają nas? — zap y ta ł Nowak.

— Posłuchają, g d y powiecie, że ja was posy­

łam — odparł Jan. — A g d y byście się natknęli na kogoś z polskiej starszyzny, to rzekniecie, że idzie­

cie z polecenia Ja n a N. (Tu J a n w ym ów ił swoje n a ­

zwisko). ^

G dy to posłyszał Moj sie Szust, jął się w ym y­

kać ku drzwiom, ciągnąc za rękaw W a lk a P odlaska, znanego aw anturnika i pijaczynę.

Nie zauważono ich naw et, g d y w ym knęli się z izby. Szli kaw ał drogi w milczeniu. D opiero poza wsią p rzy stanął W ałek, wobec czego m usiał przy­

stanąć i M ojsie. Żyd b y ł jakiś ogrom nie zadowolo­

n y : kręcił pejsy, popraw iał jarm ułkę i uśm iechał się raz poraz. Nie m ówił jed n a k nic, dopiero g d y W a ­ łek przystanął, pogładził się po brzuchu i praw ie szeptem rzek ł:

— A g ites giesieft!... P ra w d a W ałek ?

— Bo ja wiem?-! — o d p a rł W ałek.

— Co to znaczy: bo ja wiem?... Może ty nie wiesz, ale ja wiem, że jak się im pokaże teg o sta ry Jan, którego oni tak dawno szukają, to będą ru b el­

ki, a ja k będą rubelki, to się i w ódka kupi.

O blizał się W ałek na słow a żyda, ale będąc dzisiaj wyjątkow o trzeźwy, nie rozjaśnił uśmiechem posępnego lica.

— J a już dawno m yślał, że ten Jan, to nie kto inny, tylko ten sam, k tó reg o uni szukają, ale ja nie b y ł pew ny — ciągnął żyd dalej. — A iak człow iek nie jest pew ny, to z M oskalam i nie śpasy: u nich człow ieka, tfu na psa urok, powiesić, to tak ja k tobie kw aterk ę w ódki łyknąć. D latego ja o tem, co ja m yślał, do nikogo nie gadał, ino do ciebie. Dziś tyś sam słyszał, że ten Jan, to ten sam, k tó reg o oni szukają. P raw da, żeś słyszał?

— A dyć’em, parchu, nie głu ch y !

— Co się W a łe k zaraz gniw a? Przecież się spytać wolno! A le poco my stoim y, kiedy jeszcze kaw ał d ro g i m am y zrobić! no, kim no W a łe k dalej!

Mimo takiego zaproszenia, W a łe k nie ruszał się z miejsca, ale w iercił obcasem dziurę w ziemi i nad czemś rozm yślał g łęboko. Jak o do m yślenia nie przyzw yczajonem u szło m u to ciężko, bo aż pot k ro p listy w ystąpił mu na czoło. Żyd milczenia nie przeryw ał, gdyż b ał się spłoszyć wspólnika. Stali ta k obaj d łu g ą chwilę. Pierw szy przerw ał ciszę W a ­ łek, śm iejąc się na głos cały.

W u s ist? Co jest? — zagadnął nieco prze­

straszony żyd.

— Co jest parchu?... To jest, że ci, cholero, chcę pow iedzieć: D obra noc!

— Ja k ie dobra noc, kied y dopiero wieczór — p róbow ał żartow ać żyd. — Nim noc będzie, m usim y być jeszcze u P ła tn ik o w a i o stary J a n mu p o ­ wiedzieć.

— Słuchaj, żydzie, i stul p y sk , pókim dobry!

W iadom o ci, że ino żydzi P a n a Jezusa za pieniądze sprzedali, a żaden chłop, jak św iat światem , czegoś podobnego nie uczynił. P ijak jestem , Świnia jestem , ale Judaszem nie będę.

T ak m ówił W a łe k i aż się nad sw oją uczciw o­

ścią rozpłakał. P ró b o w ał go jeszcze żyd do tow arzysze­

nia mu nakłonić, ale W ałek p lunął m u w tw arz i wolnym krokiem skierow ał się w stronę Rzędow ic.

Żyd o ta rł pow alaną tw arz, pom yślał chwilę, co mu dalej czynić należy, ale widocznie nie obaw iał się bardzo przeszkody ze strony W alka, gdyż podą­

żył szybkim krokiem ku kw aterze m oskiew skiej, niosąc z sobą zdradę tych, z k tó ry ch krw aw ej prący żył d ługie lata.

(C. d. n.)

(6)

4 »R O L A« Nr і

Н П І О Ь P f l n S K I .

N ajkrócej i najtreściw iej objaśnia nam znacze­

nie uroczystości Zw iastow ania Najśw. P a n n y M aryi m odlitw a »Anioł Pański«. Zaw iera ona bowiem w nie­

w ielu słow ach całą historyę w cielenia .S yna Bożego.

P rzypom inanie nam najw iększego dobrodziejstw a, ja ­ kie B óg z nieprzebranego m iłosierdzia sw ojego w y­

św iadczył rodzajow i ludzkiem u przez to, iż z nieba na ziemię zesłał Syna sw ego jednorodzonego Jezusa C hrystusa, i że S y n Boży, staw szy się człow iekiem , B oski swój m ajestat u k ry ł p od n a tu rą ludzką, by z niezm iernej ku nam m iłości m ógł cierpieć i um rzeć dla naszego zbawienia, i pobudzanie nas do w dzię­

czności za to ta k w ielkie dobrodziejstw o je s t celem uroczystości Zw iastow ania Najśw. P a n n y M aryi i m o­

dlitw y »A nioł P ański«. J a k potrzeb n ą i pożądaną b y ła św iatu w niew oli grzechow ej jęczącem u wieść owa, k tó rą A rch an io ł G abryel przyniósł Najśw. M a­

ry i P annie, iż ona św iatu zrodzi Zbawiciela, ta k w iel­

k ą też św iat n a p e łn iła radością. W ielk o ści dobro­

dziejstw a odpow iadać pow inna wdzięczność. D latego św ięcim corocznie uczystość te g o błogosław ionego Z w iastow ania. A le dobrodziejstw o to ta k w ielkie, że ani dnia ani godziny zapom inać o niem nie pow in­

niśm y. Z tej to przyczyny K ośció ł codzień trz y razy dzwonieniem nam je przypom ina, a m y na g ło s dzwo­

nu pow inniśm y z wdzięczności odm aw iać m odlitw ę

»A nioł Pański«, przypom inającą nam w k ró tk ich sło ­ w ach całe to dobrodziejstw o, grzeszność naszą, zmi­

łow anie Boże nad nami, w ielką M aryi godność i nie­

zrów naną jej pokorę, tudzież nieskończoną miłość Zbaw iciela k u nam i nasze przez to uszczęśliwienie, iż Słow o stało się ciałem i m ieszkało m iędzy nami.

A n io ł P a ń sk i je s t to m odlitw a w yłącznie k a to ­ licka. Je śli przeto podczas dzw onienia na A n io ł P a ń ­ ski widzisz człow ieka z g ło w ą m odlącego się o d k ry ­ tą, wiesz też zaraz, jakiej on wiary; ale jeśli k atolik w czasie w ydzw aniania na pacierze nie zabiera się do m odlitw y, w te d y nie znając go skądinąd, nie wiesz praw dziw ie, czem on jest, czy żydem lub T urkiem , albo jakim innow iercą chrześciańskim . D la te g o mo- żnaby odm aw ianie A nioł P ań sk i nazwać też jaw nem w yznaniem św. w iary katolickiej, a nieodm aw ianie niejako w ypieraniem się tejże w iary. A poniew aż pow iedział nasz Zbaw iciel: » K tó ry b y się m nie za­

p a rł przed ludźm i, zaprę się go i J a przed Ojcem moim, k tó ry jest w niebiesiech« (Mat. 10, 33) i »kto- b y się w stydził m nie i słów m oich, teg o się S yn czło­

wieczy wstydzić będzie, k ied y przyjdzie w m ajesta­

cie swym« (św. Ł uk. 9, 26), ale »wszelki, k tó ry mię w yznaje przed ludźmi, wyznam go J a też przed O j­

cem, k tó ry je s t w niebiesiech« (św, M at. io, 32); al- boż więc z ty ch słów P a n a Jezu sa nie pokazuje się tu zaraz, ja k A nioł P a ń sk i m odlitw ą jest wielce zba­

wienną?

N adto w iele także z nabożnem odm aw ianiem A n io ł P a ń sk i połączonych jest odpustów . O jciec św.

B e n e d y k t X I I I udzielił 14 w rześnia 1724 r., ty m k tó rz y rano, w południe i na w ieczór m ówią klęcząc w cza­

sie dzw onienia na A n io ł P ański, jako i tym , k tórzy znajdują się w m iejscach, gdzie nie słychać dzwonie­

nia na A nioł P ań sk i, jeśli klęcząc odm aw iają go około czasu zw ykłego dzw onienia na tę m odlitw ę — 100 dni odpustu trz y razy na dzień i odpust zupełny raz w m iesiąc, g d y oprócz teg o w ciągu teg o m ie­

siąca godnie się w yspow iadają, przyjm ą K om unię św. i odpraw ią zw ykłe m odlitw y odpustow e albo zm ów ią przynajm niej pacio rek na intencyę K ościoła św. W szelako dla dostąpienia ty ch odpustów trzeba

koniecznie zawsze klęcząc A n io ł P a ń sk i odm aw iać, wyjąwszy ty lk o w ieczory sobotnie i dni niedzielne, jakoteż i czas w ielkanocny t. j. od południa W ielkiej S oboty do południa soboty przed T rójcą św., gdzie się m a stojąc A nioł P ań sk i odm aw iać. W czasie zaś w ielkanocnym (Pius V I z 18 m arca 1781) pow inno się zam iast A n io ł P ański, odm aw iać stojąc : » K ró lo ­ wo nieba wesel się« i t. d., w raz z wierszem i mo dlitew ką.

K to w edle teg o więc przepisu K ościoła św. od­

m aw ia nabożnie A nioł P ań sk i, ten łatw ym sposobem wiele pozyskać może odpustów , k tó re w wieczności zapew ne nadzw yczaj staną się dlań poźądanem i. A te ­ raz ku zachęcie, aby z tern w iększą odm aw iano g o r ­ liw ością A nioł P ań sk i, opow iem y jeszcze p o k ró tce jedno praw dziw e zdarzenie, k tó re czytając głęboko wzrusza się serce i dziw nie rozrzew nia dla M aryi, tej M atki niebieskiej.

Otoż razu pew nego w yprow adzono z M adrytu w H iszpanii dow ódcę pow stańców poza m iasto, gdzie m iał być rozstrzelanym . Z oczyma zawiązanem i k lę ­ czał on już, a żołnierze nań w ym ierzyli naw et i k a ­ rab in y ; w tem zadzw oniono na A nioł Pański. P o n ie ­ waż praw o hiszpańskie zakazuje tracić złoczyńcę pod­

czas dzw onienia na A nioł P ań sk i, dlateg o żołnierze złożyli broń, i ta k o k ilk a m inut — o tyle,, póki w y­

dzwaniano, przedłużyło się jeszcze życie teg o b ie d a ­ ka. Zm ówił więc on też A n io ł P ań sk i, a m ów ił go z takiem nabożeństw em , ja k m oże nigdy w życiu sw ojem ; to też m odlitw a jeg o przedarła się ponad niebiosa i u rato w ała mu życie. G dy albow iem zno­

wu żołnierze przyłożyli k arabiny, m ierząc weń, n a d ­ leciał konno ad ju tan t królow ej, na znak jego u ła sk a ­ w ienia, b iałą w iew ając chustką, a ułaskaw iony m u­

siał tylko przyrzec, iż n atychm iast opuści H iszpanię i n ig d y więcej nie użyje oręża sw ego przeciw rzą ­ dowi. Z sercem ciężkiem poszedł te d y sobie na tu- łactw o.

Je d n eg o wieczora, stojąc już na g ranicy ziemi ojczystej, na w ierzchołku g ó r pyrenejskich, spojrzał raz tam po niej jeszcze, ja k m ógł daleko sięgnąć okiem i, ach! serce m u pękać chciało w tej chw ili i łez strum ienie się lały ; boć nigdy, n ig d y więcej nie m iał oglądać ani ojczyzny, ani rodziców, ani przyjaciół! N araz z g łęb in doliny dolatuje go dźwięk dzw onu i ten dźw ięk cudow nie uspokoił serce i osu­

szył łzy jeg o : dzw oniono na A nioł P ań sk i. Silnie wzruszony pada na kolan a i m ówi A nioł P ań sk i i tą m odlitw ą p o k rzep io n y , bierze i zagrzebuje miecz swój na granicy, na znak, iż zryw a ze św iatem i o d ­

daje się teraz na usługi M aryi.

D łu g i czas potem b łąk a ł się jeszcze, nie w ie­

dząc, gdzieby osiąść, aż nareszcie, po długiem b łą k a ­ niu, ze zm rokiem zbliża się k u furtce klasztornej, dokąd coś ja k o b y gw ałtow nie go ciągnęło, i tam usiadłszy na ław ce przy furtce, sk ła d a ręce i b łag a M aryi gorąco, by go zaprow adziła na m iejsce po­

koju. W te m z wieży klasztornej odzywa się dzwon i zadzw oniono na A nioł P ań sk i. U k lą k ł, a g d y zm ó­

wił A nioł P ań sk i, pociechą i nadzieją napełniło się serce jeg o zranione i zdaw ało m u się, że tu znajdzie, czego szuka. P u k a do fu rtk i, prosząc o przyjęcie ; w puszczają i niezadługo w sukience zakonnej w ie r­

nym staje się słu g ą M aryi.

P o w ielu latach nadeszła dlań o statn ia życia godzina. P rzyjąw szy S a k ram e n t św., trzym ając w r ę ­ kach krucyfiks, a oczym a p atrząc n a obraz M aryi, spokojnie ostatniego w yczekiw ał ciosu śm iertelnego.

D zw onią na A n io ł P ań sk i, dla niego już poraz o sta ­ tni. D rżącem i w arg am i mówi A n io ł P a ń sk i i z o sta­

tnim dźw iękiem dzwonu, w objęciach M aryi, z o b li­

czem rozjaśnionem , o d d a ł B o g u ducha.

(7)

Nr і »R O L A« 5

Ż Y C I E , M Ę K A I Ś M I E R Ć P A N A J E Z U S A .

1. Od m łodości ru jarzmie h r z y śa ...

P o b y t na ziemi Syna Bożego, jako człowieka, od m om entu W cielenia aż do Jego zgonu na hanieb- nem drzew ie krzyża, to ja k b y drogocenny łańcuch, k tó re g o ogniw am i są bolesne chwile z życia M iło­

śnika ludzkości, Jezusa drogiego.

W sza k już jak o niem ow lę w ziął Jezus na swą szyję jarzm o nędzy i cierpień doli człowieczej i niósł je z ochotą, z zaparciem przez przeciąg 33 lat, choć ciężar jarzm a zwiększał się z dniem każdym , choć kolce poniżeń, w zgardy i hańby, ran i katuszy, które M u przy g o to w ała spraw iedliw ość Ojca i złość nie­

wdzięczników, k łu ły O dkupicielow i i duszę i ciało...

W żłóbku zaczął, aż na krzyżu dopiero skoń­

czył swe cierpienia, któ re by ły ustaw icznym dowo­

dem Jego ku ludziom m iłości. D la nas się w yrzekł nieba i m ajestatu B óstw a sw ojego, s ta ł się człowie kiem , aby nas zbawić. S ta ł się człowiekiem , aby jako człow iek c ie rp ia ł za ludzkie w iny, a jak o B óg, żeby tym cierpieniom n adał w artości nieskończonej ku odkupieniu naszemu. O biera ubóstw o, bo nie w p a ­ łacu, nie w przepychu bogactw , ani w śród w ygód i dostatków , ale:

W n ę d z n e j sz o p ie u ro d z o n y — ż łó b M u za k o le b k ę d a n o ; C óż j e s t? C zem b y ł o to c z o n y ? B y d ło , p a ste rz e i sia n o !

P a n z nieba tak i ubogi! Syn Boży w takiem poniżeniu!

A im dalej w życie, tern upokorzenia Jezusa się mnożą. P raw odaw ca w szechw ładny poddaje się praw u, kiedy w ypełniając cerem onię obrzezania, sk ła­

da pierw sze k rople krw i, niejako zadatek na wykup

z niew oli szatańskiej utraconych synów. P rz y obrze­

zaniu otrzym ało Boże dziecię najśw iętsze imię Jezus.

A g d y Jezus m iał dni czterdzieści, zanieśli Go M arya i Józef do kościoła jerozolim skiego, aby Go ofiarow ać B ogu Ojcu. W ów czas nad Bożem dzieciąt­

kiem , rozległy się wieszcze słowTa bogobojnego starca Sym eona, w yw ołując w m yślach Najśw. M atki jak b y widm o przyszłych boleści, k tó re m iały spaść na M at­

kę i S y n a : »Oto T en jest położon na upadek i na pow stanie wielu w Izraelu i na znak, którem u sprze­

ciwiać się będą. A duszę T w ą w łasną przeniknie miecz».

— D zieciątko moje — m yślała w tedy M arya — złożę za Ciebie dzisiaj okup, dwoje g o łębiąt i k ap ła n mi Cię odda. M lekiem piersi mojej karm ić Cię będę, byś mi rósł zdrowo. Lecz patrząc, ja k wzrastasz w la­

tach, wiedzieć b ęd ę, że zbliżasz się do owej chwili, w której Cię na ofiarę wezmą, i już Cię nie będzie można w ykupić! G dy wzrośniesz nieco, drobne us­

teczka składać poczniesz m iluchno i w ołać będziesz na mnie : «Matko moja!» A ilekroć ta k mię nazwiesz, dw ie łzy spłyną z m ych oczu : jed n a łza radości, żeś mnie, służebnicy Tw ej, ta k w ielkie rzeczy uczynić raczył, żem została m atką T w oją — a d ru g a łza b o ­ leści, iż na T w ą m ękę mam patrzyć. W zrastając w latach, coraz bardziej będziesz okazyw ał ludziom doskanałości swoje, a ja, dziecię moje, im bardziej m iłow ać Cię będę, tem bardziej boleć będę na w spom ­ nienie Tw ej męki.

(8)

б » R О L А» N r і J a k b y jasny prom ień radości i szczęścia w padł

w życie Jezusa, kiedy z dalekiego wschodu p rzy b y ­ w ają Trzej K rólow ie, aby Zbawcy św iata złożyć p o ­ kło n i dary, by, uznawszy w Nim B oga, nasycić swe dusze w idokiem oczekiw anego O dkupiciela. Lecz zaraz po ich odejściu, P a n życia i śm ierci niezliczo­

nych stw orzeń m usi uciekać przed okrutnym H e ro ­ dem w dalek ą krain ę E g ip tu , sk ąd dopiero po zgo­

nie prześladow cy pow raca do ubogiego dom ku swej M atki w Nazarecie, gdzie blizko 30 la t spędza na m odlitw ie i pracy w cichem ukryciu.

«I rosło Dziecię, w zm acniało się pełn e m ąd ro ­ ści, a łask a Boża b y ła w Niem».

Ja k o 12 letn i chłopczyk, trudzi się Jezus do św iątyni jerozolim skiej, gdzie zostawiony przez ro ­ dziców, trw a 3 dni na m odlitw ie, jednoczy się z Oj cem N iebieskim i w staw ia za grzesznym rodzajem ludzkim.

Pow róciw szy do dom u, nie w yróżnia się niczem od sw ych rów ieśników . Choć w św iątyni zajaśniał na chwilę blaskiem Bożej m ądrości, w praw iając w zdu­

m ienie uczonych Izraela, znów usunął się w ciszę na lat 18 i to jedno tylko mówi o Nim E w angelia św ię­

ta : «że b y ł rodzicom poddany, a pom nażał się w m ą­

drości, w latach, w łasce u B oga i ludzi».

ĹV szarym try b ie życia, w dom ku m atczynym , zapraw ia się Jezus do przyszłych goryczy i cierpień, z k tó rem i dzieło odkupienia było związane. W mo­

zołach przy w arsztacie Józefa, na posługach swej r o ­ dzicielce w iedzie żm udny żywot. S iekiera, dłuto czy p iła trudzą Je g o ręce, nieraz tro sk a zasępi pogodne Je g o oblicze o utrzym anie kochanej M atki, p rzy b ra ­ nego ojca.

Aż w młodzieńczą Je g o pierś uderza bolesny cios, g d y do swej chw ały pow ołał B ó g sędziw ego O piekuna Najśw\ R odziny. T eraz na b a rk i Jezusa sp ad ł ciężar starań i zabiegów o znośny los dla M atki.

Lecz «poddany» S yn nie u lą k ł się trudów . W ciszy, w codziennej walce o k a w a łek chleba b ie g ły Je z u ­ sowi lata, zbliżając coraz więcej przełom ow y m om ent w dziejach ludzkości, którym było : publiczne w y­

stąpienie Zbaw cy św iata z now ą n auką w iary i o b y ­ czajów, k tó ra n aró d w yb ran y m iała oczyścić z fa ł­

szu i obłudy, a ludom pogańskim w skazać pew ną i św ietlaną d ro g ę z m roków ciem noty i b ag ien zgni­

lizny do świtu, do odrodzenia.

D opiero kiedy z nad brzegów J o rd a n u nadeszły do N azaretu tajem nicze wieści o apostolstw ie św. J a ­ na, przygotow ującym rolę dusz ludzkich pod zasiew praw d oczekiw anego M esyasza, pożegnał P. Jezus sw oją M atuchnę i sk iero w ał k ro k i nad Jo rd an , gdzie g rzm iał g ło s proroka, naw ołującego do p o k u ty i żalu za grzechy. T u B a ran k a bez skazy zlewa woda Chrztu św iętego, Duch B oży zstępuje w postaci gołębicy, otw iera się niebo i daje się słyszeć głos B oga Ojca :

«Ten jest Syn mój najm ilszy, w którym em sobie u p o ­ dobał».

N astępnie udaje się P. Jezus na puszczę, gdzie po 40 dniach postu i m odlitw y, zezw ala na p o tró jn ą szatańską p o k u s ę , k tó ra zam knęła pierw szy, mło- dzieńszy okres p o b y tu Jezu sa na ziemi.

P a tr z y M a ry a, śle d zi J ó z e f św ięty, ja k ic h p a c h o lę , u k o c h a n y S yn, n a sw e ra m io n a , za n a r ó d p rz e k lę ty ,

b ierze ja rz m o lu d z k ic h w in — ja k p o sta ć c h ło p c a i d rzew o o b ro ż y cien iem k rzy ż stra sz n y o b o k N ie g o t w o r z y . . .

K s. P a w e ł W ieczorek.

S tanęli obozem.

P o trzytygodniow ym , w yczerpującym pochodzie, ledw ie z kilkogodzinnym i postojam i, zatrzym ali się wreszcie poza Słuczą, w śród pól rozw artych, na u ro ­ czysku, H anczarychą zwanem, gdzie — jak przepo w iednia W e rn y h o ry g ło si — stoczony będzie kiedyś bój krw aw y, rozstrzygający pom yślnie w szystkie boje o niepodległość.

S ław na jazda w ołyńska, chłopy, jak dęby, b a r­

czyste, zuchwałe, rzucający się w p ojedynkę na całe plutony kozaków lub dragonów . G dy k tó ry szablą zawinął, to łeb kozacki spadał, ja k chw ast pod k o są;

gdy zaś pchnął spisą w ściśnięte szeregi piechurów — to g ro t przez dwa ciała przechodził.

N a głow ach m ieli zam aszyste czapy baranie, u b rani w siwe m undury, uzbrojeni zaś byli w szable, spisy i p isto lety — m ało k tó ry m iał k a ra b in e k ka- w alerzycki, lub dubeltów kę m yśliwską.

P ie ch o ty praw ie źe nie było, bo ledw ie p ię ć ­ dziesiąt piechurów furgonam i za jazdą podążało, lecz za to jazda składała się z czterech p tłn y c h szw adro­

nów, przed któ ry m i szła sław a potyczek pod Luba- rem , Połonnem , M iropolem i krw aw ego starcia przy W yrobiejow ieckich karczm ach.

Zebrali się pod P u sto ch ą i szli w ichrem przez cały W o ły ń , czytając ludow i m anifest R z ą d u n a ro ­ dow ego, »złotą hram otą« zwany. Zagrzew ała ich n a ­ dzieja w ybuchu pow stania na P od o lu i w kroczenia z G alicyi oddziałów g e n e ra ła W ysockiego.

Lecz nadzieja zaw iodła.

K om uż bow iem by ło mówić o wolności, g dy półdziki, wiecznie pijany chłop ruski, potom ek »rezu nów« z pod znaku G onty i Żeliźniaka, bałam ucony przez ciem nych popów i czynowników, pojm ow ał sw obodę jedynie, jako praw o b ezkarnego m ordu i ra ­ bunku — g d y szlachta podolska, zam iast m yśleć 0 zbrojném w ystąpieniu, w olała dostaw iać żywność 1 spyżę do obpzów m oskiew skich za g ru b e ru b le — g d y g e n e ra ł W ysocki, chorow ity starzec, zabaw iał się układaniem nieziszczalnych planów strategicznych i k łótniam i z panam i z k om itetu galicyjskiego.

W o ły ń c y zaś szli, bijąc się dniem i nocą, n ie­

m al nie zsiadając z koni. Ludzie w ychudli i z czer­

nieli od niew ygód, skw arów i w iatrów , konie poszer- szeniały, odzież rozlatyw ała się w strzępy.

A le duch był.

Ich otuchą, ich w iarą b y ł wódz, zawsze jadący na czele w ołyńskiej w atahy. W ódz to b y ł nad wodze, żołnierz nad żołnierze. K to z w iarusów spojrzał w jasne oblicze »baťka«, tem u odrazu m orow ość i zuchow atość w stępow ały w kości, g otów b y ł iść za »baťkiem « niety lk o na p ło ty m oskiew skich b a ­ gnetów , ale n aw et na dno piekieł, na całe pułki dyabłów .

B yw ało kozaki G ołubow a ustaw ią się do boju — W o ły ń c y szykują się naprzeciw — ja k to pod M iro ­ polem było. »Baťko« wzdłuż fro n tu jedzie, szablą bły sk a, czaple pióro chwieje m u się u baraniej czapy.

— S ław a B ohu! -— pokrzykuje raźno.

—- S ław a B ohu! — odpow iadają szw adrony.

— P anow ie bracia, w oroh p ered nam y ! U brocz- m y dziś spisy w niem raw ej krw i kozaczej !

— U broczym y »baťku«!

— T ak, w imię Boże, w nich! w takich synów zaprzańców !

Cisza taka, że słychać szczęk szabel oficerskich, w ysuw anych z pochew, oczy żołnierzy gorzeją pło­

m ieniem zapału.

(9)

N r і R O L A 7 Aż p ad a grom ki, uryw any głos kom endy:

— T rzeci szw adron od lew ego! Marsz, m arsz!

G alopem !

W sp an iały to widok, g d y jazda w ołyńska ław ą ruszy do ataku. W gó rę wzniesione szable oficerów ły sk ają w pow ietrzu, m ajowe słonko rozpala tysiące iskier na g ro tach spis.

Gdzież m arnym dońcom m ierzyć się z nimi!

P iersiam i koni łam ią W o ły ń ce szyk kozacki, a potem jeno gonią, tra tu ją , kłu ją i rąb ią bez wytchnienia.

Czyż m ogło być inaczej ?

W szak ci W ołyńcy, to synow ie przesław nych żołnierzy pu łk u jazdy w ołyńskiej, którzy w r, 1831, z K aro lem R óżyckim na czele, przebyli przeszło 130 m il kraju, zalanego w ojskam i m oskiewskiem i, a weszli do K rólestw a obciążeni zdobytą na w rogu bronią i żywnością, prow adząc m nogich jeńców.

I dzisiejsi W ołyńcy dowiedli, że nie zatracili nic z dawnej sw ych ojców fantazyi i dzielności. S y­

now ie tej szlachty z zak ątk a ukraińsko - w o ły ń sk o - podolskiego, oficyalistów i kozaków dw orskich, lud bitn y , do konia i szabli od dziecka włożony.

»Bat’kiem« ich był g e n e ra ł E dm und Różycki, pułkow nika K a ro la rodzoniuteńki syn.

J a k ongiś, z gó rą przed trzydziestu laty, ojco­

wie ich na g ło s pułkow nika K a ro la zebrali się, w lasach K orow ińca, ta k i oni, na wezwanie syna, staw ili się konno i zbrojno na uroczysku, Pustochą zwanem.

Czcili i kochali »baťka« sw ego niem al jak Boga.

A le, bo i w a rt on b y ł czci i kochania.

P o u p ad k u pow stania listopadow ego, p u łk o ­ w nik K a ro l R óżycki, przekraczając g ranicę Galicyi, zab rał ze sobą dwóch swoich synów, Stanisław a i Edm unda. M iał nadzieję, że tam się utrzym a i przy po­

m ocy Boskiej w ykieruje swych chłopaczków na ludzi.

R z ą d au stry ack i w ydalił go z Galicyi, więc pułk o w n ik poszedł na tułaczkę do F rancyi. Starszego zabrał ze sobą, czteroletniego Edm unda, poczciwy chłop, przem ytnik, narażając siebie i m alca na kule m oskiew skie, przeniósł w w orku, na plecach, z p o ­ w rotem przez granicę.

W ęd ru jąc od dw oru do dworu, przybył z chło- pczyną do m atki, zamieszkałej w A gatów ce — na k ilk a godzin.

W pam ięci czteroletniego dziecka utkw iła raz na zawsze chwila, g d y czarno ubrana kobieta, pła­

cząc i ściskając je, obsypała g radem pocałunków . Odwieziono chłopca do państw a Pilchow skich, gdzie kilk a lat przebyw ał, jak o ich syn. Policya m oskiew ska podejrzyw ała coś nie coś, lecz odkupy­

wano się jej. D opiero, g d y po śm ierci pani domu zabrali go państw o Szym anow scy, m ieszkający w K i­

jow ie, spraw a się w ydała — M oskale w ydarli 12-le­

tniego chłopca i w tow arzystw ie oficera i żandarm a odstaw ili go do P e tersb u rg a .

Car chciał się pom ścić na pułkow niku R óżyckim za to, że pierw szy rozw inął na W o ły n iu sztandar pow stania, postanow ił więc zmoskwicić mu syna.

P ach o lę umieszczono w korpusie kadetów , o d u ­ czono m ow y polskiej, jed n ak nie złam ano w nim ducha.

W yszedłszy, jako oficer ze szkoły, zetknął się m łody R ó ży ck i z akadem icką m łodzieżą polską i już w r. 1848 należał do tajnego stow arzyszenia patry- otycznego. Ja k o politycznie podejrzany, w ysłany zo­

s ta ł na K aukaz, poczem pozwolono mu ukończyć wyższe stu d y a w ojskow e w akadem ii petersburskiej.

O puścił akadem ię, ale już w randze kapitana g e n eraln eg o sztabu i przeniesiono go z K au k azu na W ołyń.

N adchodziła chw ila ofiary.

E dm und R óżycki nie m ógł pozostać na roz­

drożu. B ył to c h a ra k te r zbyt praw y, czysty, jasny — zbyt przepojony wspom nieniem łez nieznanej mu matki...

Dwie d rogi m iał przed sobą — służbę M oskwie pełną zaszczytów i odznaczeń, i służbę umęczonej Ojczyźnie — ciężką n ag ro d ą, której m ogła być szu­

bienica carska.

Syn wodza W ołyńców nie zaw ahał się.

W y b ra ł drogę ciernistą — i poszedł nią...

W ziął dym isyę w r. 1862, zrzucił obm ierzły m undur m oskiew ski i ofiarow ał swoje służby narodow i.

W tym sam ym jeszcze roku otrzym ał ze stro n y K o m itetu centralnego nom inacyę na naczelnego wo­

dza ziem ruskich.

Z początkiem maja w y stąpił w pole.

Zgrom adził g arść jazdy, zbił M oskwę pod Lu- barem i M iropolem , bez boju uciekła ona przed nim z P ołonnego i wiódł swoich kilkuset, oddanych mu duszą żołnierzy, na Podole.

Lecz Podole spało...

*

P rzybyło zaledwie sześćdziesięciu konnych Po- dolanów, z dzielnym Szaszkiewiczem na czele.

G enerał zaklął z m oskiew ska, zagryzł wąsa i kazał spocząć dzień cały w yczerpanym n iesłycha­

nym i tru d am i ludziom i koniom.

Nocą zw inął obóz, m inął U łanów i zmyliwszy czujność czyhających nań kolum n m oskiewskich, p o ­ sunął się ku Chm ielnikowi. O tarł się o K rasnopol i Mołoczki, pokluczył, z a ta rł ślady za sobą, i zatrzy ­ m ał się dopiero w B ratałow ie.

T u nadeszły dwie, iście hiobow e wieści. M oskw a rozbiła zupełnie oddział pułkow nika Ciechońskiego, stojący w M ińkow ieckich lasach; Ciechoński zginął, żołnierze jego rozpierzchli się na wsze strony. R ó ­ wnież oddział pułkow nika Chranickiego, starłszy się z przem agającem i siłam i nieprzyjaciela, poniósł ciężkie straty.

G enerał p o tarł czoło. N a całym obszarze R u si pozostał sam jeden ze swym oddziałem . P raw da, że m iał ludzi dzielnych, na w szystko zdecydow anych, lecz cóż znaczyło tych kilk u set grotow p ^ e c iw k ilk u - dziesięciotysięcznym siłom M oskwy!

Je d n a k nie dał jeszcze za w ygraną. A nuż W y ­ socki przejdzie granicę i wkroczy na W o ły ń ze zna- cznemi siłami.

Postanow ił popróbow ać szczęścia.

Szybkim i m arszam i poszli na H ryców , Trościa- niec i Lisieńce, m inęli Butow iec, uznojeni chcieli s ta ­ nąć obozem w Łaszkach. T u połączył się z nimi r o ­ tm istrz K lukow ski z 48 rozbitkam i z pod M ińkow iec.

B yła to resztka jego szwadronu, k tó re ze swÿm d o ­ w ódcą na czele przebojem w ydostała się ze strasznego pogrom u.

Ze wszech stron nadchodziły w ieści o n adciąga­

jących M oskalach.

P rzed zm rokiem ujrzano liczny szereg furm anek z piechotą rosyjską. P iechury zsiadali z wozów i odrazu rozpoczęli ogień ty raliersk i. Noc zapadła, więc ogień nie w iele szkodził. Stępo, niem al k ro k za krokiem , ruszyli W oły ń cy k u M edwedówce.

G łucha wieść niosła, że g e n e ra ł W yso ck i lada dzień zjawi się na W o ły n iu na czele k ilk u ty sięcy św etnie uzbrojonych powstańców .

»Baťko» R óżycki poszedł więc dro g ą ku g ra ­ nicy na jeg o spotkanie.

Rów nocześnie przyszła w iadom ość druga, że ze S tareg o K onstantynow a w ypraw iono »latuczyj» od­

dział, złożony z trzech ro t piechoty, wsadzonej na furm anki i ze sotni kozaków pod wodzą m ajora M i­

chny, by przeciął pow stańcom drogę.

«

(10)

8 » R O L A Nr x D oszli do wsi S a lic h y ; M oskale, co k oń wyskoczy,

gn ali za nimi.

M ijając wieś, R óżycki w ezw ał szw adronow ych ; m ajora G onsieckiego, rotm istrzów M azew skiego, De- rydycza i K lukow skiego.

— M oskw a chce bitw y — rzekł — będą ją mieli.

K łusem przebiegli wieś i zatrzym ali się na ma- łem wzgórzu, frontem do nadciągającego n iep rzy ­ jaciela.

A w róg nadchodził.

G ęste m asy p iechoty m oskiewskiej w ysypały się ze wsi i przy biciu bębnów staw ały w ordynku.

R ó ży ck i zjaw ił się przed szeregam i.

— S ław a B ohu! — h u k n ą ł grom ko. R zu cił ba- cznem okiem po żołnierzach.

Oni stali spokojni — £aden m uskuł nie d rg n ą ł na ich opalonych i gęstym kurzem p o k ry ty ch tw a ­ rzach.

— Dzieci ! -— rzekł g e n e ra ł — będziem y się dziś bić! P am iętajcie, że w olno nam ty lk o zginąć lub zw y­

ciężyć !

— Zw yiężym y «baťku», ja k B óg na niebie! — w rzaśnięto na całym froncie.

B yli pew ni siebie — jeno spisy silniej ścisnęli w garściach, jeno cugle krucej spięli.

W iedzieli że zwyciężą...

Tadeusz Zubzzycki.

Niech Jezus C hrystus będzie pochw alony!

T em i Was „Rola“ w ita dzisiaj słowy,

Niosąc życzenia w w szystkie św ia ta strony, W stępując w dom W asz dzisiaj w ten Rok

[Nowy!]

Ä kied y rokiem był sm u tk u trzy n a sty , Niech te ra z z n ik n ą w szelkie łzy i bole, Niech szczęściem błyśnie idący czternasty, Niech ducłi odetchnie po trudach, mozole...

Tęźm y się, krzepm y i w zm acniajm y ducha, Bądźm y g°otowi do owocnej pracy.

Serce niech przejm ie radosna otucha, Że nie o sta tn i są w św iecie Polacy...

Chociaż nie wolni, lecz wolności syny, . Wrogom pokażm y, żeśm y nie um arli,

Ś w iatu się dajm y poznać sw ym i czyny, Ż eśm y lud° dzielny, a nie żad n i k a rli!

W jedności, zgodzie idźm y w życia szranki, Ł am m y przeszkody, które w drodze staną, Z czynów zw ijajm y dla ojczyzny wianki,°

A znów ją ujrzym wolnością owianą.

Gdy zgodni będziem, nic n as nie pokona, Ś w ia t dzisiaj cały k łó tn ik a m i gardzi, Połączm y wspólnie do czynu ram iona, I bądźm y jako sta l m ocni i tw ardzi.

Bądźm y ja k g ran it silni i niezłom ni, K upą się brońm y przed a ta k ie m wroga, W tedy św ia t sobie i o n as przypom ni I m inie dla n as w n e t niew ola sroga.

Takiej w am „Rola“ życzy m ocy ducha Do w alk i z wrogiem i do w alk i z sobą, A k to ty c h życzeń serdecznych posłucha, Dla M a tk i-P o lsk i bedzie on ozdoba.

с с

Jlntoni^St. B assura.

mmmm

с е д ;

P a n ie Jezusie i N ajśw iętsza Panienko! dziękuję tyz W am , żeście dozw olili i uciśnionej ze wszyćkich stro n kobicie gębę otw orzyć. W am się w idziało do- p o tąd , ze chłop w szyćkiem na świecie, a baba nic nie znacy; ale ono przekonaliście się, że g d y b y bab na św iecie nie było, to i chłopa by nigdzie nie uśw iadcył.

Chłopi na w szyćko m orow i, niby to w szyćko potrafią, a dziecka jesce żaden nie um nozył.

D aw ni pono by ły inse easy, bo ja k raz je g o ­ m ość cytali w anielii, to A braham zrodził Izaaka, Izaak Ja k ó b a, a Ja k ó b Józefa i jesce inksych dw u­

n astu chłopaków , a teraz, choćby to b y ł sam wójt, to ani tak ie g o m yrdaca nie w ytrzepie, jak mój M a­

ciuś Bzdura.

P a n Jezus stw orzył w szyćkich ludzi jednakiem iu a naw et bab y m iał za coś lepse, bo chłopa z piachu zrobił, a na babę Mu kości było potrzeba, ale k ie ­ dy b a b y m yślały o gospodarstw ie, o chudobie, o o g o ­ nach, to chłopy się w zięły do polityki i całkiem b a ­ by zagarnęli pod siebie, ze my teraz ani się rusyć nie m ozewa. A d rg n ie ftóra, to ją chłop dalejże p rzy ­ tłum i i znowu jest nad nią, ja k b y ł daw ni przed w iekam i.

A juz przecie P a n Jezus w raju p a d a ł do Ha- dam a:

— B ędzies pracow ał, ja k wół, na chlebuś.

M iało to znacyć, ze chłop m a robić, babie we w szyćkiem dogadzać, a ona m a ino chcieć, zeby jej dobrze i w esoło było. T ak m iało być, ale chłopy, jak o to ze byli, są i będą cyganam i, w szyćkie p rz y ­ w ileje babom odebrali, a sam i się panosa, ja k b y ino oni jedni byli na świecie.

A le i jem musi przyjść na koniec!

K ie d y m am w yznacone m iejsce w »Roli« do gadania, to choćby się mi język na strzęp y wyscer- bił, to pó ty będę lam entow ać, pó ty będę gadać, póki m nie w szyćkie w sioskie i m iastow e dziopy nie p o ­ słuchają i póki nie naucym y ty ch śturkaców tak skakać, ja k m y jem zagram y.

Bez to pow iadam wam dziś wszyćkie kobity, kapelusow e i bez kapelusa, takie ja k ja urodne i uro- dniejse, ład n e i brzyćkie, baćcie pilnie, co W am tu na tem m iejscu g adać będę, przybirajcie se to do serca, a potem róbcie tak, jak o ja W am powiem, a w net w szyćkie ciężary, g nietące W a s w dzień i w nocy, ze siebie p rec zrzucicie, a uźrycie się le ­ tkie i sw obodne, jak to spróchniałe ździebełko na ścirnisku.

B ęd ą się chłopy rzucać i nam psiocyć, to niech się rzucają i psiocą, ale nam nic nie zrobią, póki się k u p y trzym ać będziew a, bo jesce się ta k i chłop nie urodził i nie urodzi, ftó ry b y w szyćkiem babom na świecie od razu poradził.

Bez to w szyćko witam się dziś z w am i i do w spólny ro b o ty nad zrzuceniem jarzm a chłopskiego uściw ie zapraszam .

Cytaty

Powiązane dokumenty

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

U litow ał się nareszcie nad płaczącą rzeszą publiczności droguista narożnej apteki i sam łzami zalany skoczył na wóz, poczem ostatnim w ysiłkiem strą c

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk

Ale biedna osika ta k się przestraszyła, źe dotąd drży jeszcze i już nigdy drżeć nie przestanie.. Dalej nieco sta ła leszczyna