Numer 1 D aia 4 sfcyczula la» 4
KRAKÓW,
«lica św. Tomasza
T Y G O D N I K O B R A Z K O W Y N A N I E D Z I E L Ę KU P O U C Z E N I U I ROZRYWCE.
S Ä E 8YHDYKAT Н О Ш І CZY ЙЙЙ,
Plac Szczepański 1. 6.
Ц п й їп п д > k o n i c z y n , t r a w , buraków , roślin strączko- ІІа а Ш ІІа • wych i w arzyw nych o gw arantow anej czysto
ści i sile kiełkow ania.
ЙЯШПТИ • aupęrfosiaty, sa letra chilijska, sól S lR frU ij » potasow a, e&inii k r a j o w y i stassfurcki, w a
pno azotowe.
ü a C 7 U n U p n ln iP T P8 w y íälc2na reprezentacya na Gali- ä llttô t jf iSj ¡ UIIISu&Q . cyę wsz-echiwiatowo znanych siew-
ników „ W e s t i a l i a “ . (I2°)
Rii, ІМ|, lifnlff, » ii, «te È. É.
ul. Kościuszki 1. i4.
Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s ia rk i, Ż n i
w ia rk i, W ią z a ik i, G ra b ia rk i, P r z e trz ą s a c ie .
Wielki zapas części zapasowych.
Własne warsztaty reparacyjne.
N a c z y n i a i p rz y b o ry m le c z a rsk ie . Oferty
i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.
Wągiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.
K O K S o s t r a w s k i i g ó r n o ś l ą s k i .
Towarzystwo tkaczy
p o d w e z w a n ie m ś. S y lw estra w K o r c z y n i e o b o k K rosna p r z y j m u j e le n i k o n o p i e d o w y m i a n y z a p ł ó t n a b i e l a n e lu b s z a r e o z w y k ł e j l u b p o
d w ó jn e j s z e r o k o ś c i , p o c e n a c h m o ż li
w i e n a j n i ż s z y c h . K o r c z y n a obo k K r o s n a
Kto c h c e u b e z p i e c z y ć
w sposób najbardziej odpow iedni mienie sw oje od p o ż a r u , pioruna e k s p l o z y i i t. p., o d k r a d z i e ż y i r a b u n k u , — ziem iopłody od g r a d o b i c i a , — kto chce uzyskać podstaw ę k r e d y t u , kto pragnie zapew nić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapew nić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci w y
posażyć, zapew nić im w ychow anie i w ykształcenie i t. p.
n i e c h z w r ó c i s i ę o inform acyę do któregokolw iek za
stępstw a najstarszej i największej instytucyi asekura
cyjnej polskiej ( 4 3 )
T o w a rz y stw a w zajem nych ubezpieczeń w Krakowie.
informacyi udzielają: Dyrekcya Tow arzystwa w Krakowie, R eprezentacye we Lwowie, Czerniowcach i Bernie mor.
Sekcye w Rzeszowie, Przemyślu, T arnopolu i Stanisław o
wie, oraz około 2.000 agencyj Tow arzystw a w różnych m iejscow ościach Oalicyi, Bukowiny, Śląska i Moraw.
■
I
O b r ą c z k i n a n o g i d l a d r o b i u .
W i e l k i t y y b ó r , t a k z m e t a l u j a k i c e llu l o id u , r o z m a ite j b a r w y i w y
k o n a n i a .
C e n a od 3 K. z a 1 0 0 s z t u k w z w y ż .
Zbiorowe artykuty dla hodowli drobiu.
W ie lk ie c e n n ik i z p rzesz ło 3 0 0 ilu stra c y a m i d a rm o . (2 4) J o h a n B a ld i S ch ä rd in g a m in n ,
I. O b. O est. Specialgeschäft fü r G eflügelzucht.
Za 6 Kor. b e c z u ł k ę 5 k g . z n a k o m it e j
„ B .R .“
Za 4 Kor. s k r z y n k ę i ¿ o s z tu k
Ж .і. marki „B. R ." duże Nr 4
w y sy ła za p o b ra n ie m :
F a b ry c z n y sk lad se ró w : Braci R olnickicH , K rak ów ! W ie lo p o le 7 /2 4 . (Г39) C ennik ró żn y c h serów d a rm o i opłatnie.
p r z y із к и р п іе щ п а
wyrobu sw o jsk ieg o .> л ' Cenniki i próbki na żądanie
darmo i o p ła tn ie w ysyła -
Pierwszorzędna I k a l n i a
Józefa 3órasza
Pod op.N ajsw.Rodziny
w K O F C Z y n Ś B
obok Kro sn a.
Prosim y najusilniej przy przesyłaniu prenume-’
raty
p i s a ć w y r a ź n i e
imię, nazwisko, miej-' see zamieszkania i pocztę.I
R z ą d o w o u p ra w n io n aI
Fabryka wód iniiieralnycli sztucznych i specyal. leczniczych
p o d firm a
IC. RŻĄCA I CRMURSKI
K r a k ó w 8 uB. ś w . G e r tr u d y 4 .
w y ra b ia p o d k o n tr o lą K o m isy i p rz e m y sło w e j T o w . L e k a rs k ie g o k r a k . p o le c o n e przez to ż T o w a rz y stw o
W O D Y M I N E R A L N E S Z T U C Z N E
o d p o w ia d a ją c e s k ła d e m ch em iczn y m w o d o m : B i l i ń s k i e j , G i e s h i i b l e r s k i e j , S e l t e r s k i e j , V i c h y , H o m b u r g , K is s i n g e n tudzież sp e c y a ln e leczn icze , j a k : lito w ą , b ro m o w ą , jo d o w ą , że- lazistą , k w a ś n ą oraz w o d y m in e ra ln e n o rm a ln e z p rz e p isu přof.
Jaw o rsk ieg o . — S p rz e d a ż cz ą stk o w a w a p te k a c h i d ro g u e ry a c h . C e n n ik i n a ż a d a n ie d a rm o .
»»
Z C H Ł O P S K IE ] N I W Y “
opowiadania íudowe
EDM UNDA ZECHENTERA
d o n a b y c i a w R e d a k c y ä „ R o l i “
CENA 2 KORONY.
oszczędza ten, k to sp ro w a d z a f s ły n n e w y ro b y tk a ck ie ty lk o z tk a ln i M i e c z y s ł a w a G o n e i a w K o r c z y n i e . P rz y jm u ję ró w n ież od P an ó w g o sp o d a rz y p rzę d ziw o i len n a w y ró b d o b o ro w ej jakości p łó tn a w szelkiego ro d z a ju . — A gentów p oszukuję. P roszę zażądać d a rm o cen n ik a i pró b ek ,
ad re so w a ć: M, G ONET w K orczynie, p. loco.
В
1
Trujesz się codziennie
jeśli spożyw asz p o tra w y ły ż k a m i i t. p, w y ta rte m i.
Z a n i e ś je z a r a z d o f ir m y
F. K o p a c z y ń s k i i S p ó łk a
Kraków, Bracka 1. 2
do g ru n to w n e g o p o sreb rze n ia.
Ceny srebrzeń: łyżka, widelec, nóż, K. i, łyżeczka kawowa K. o'6o,
F a l s k a d l a s z t u k i §ш і с і@і г і є| . K ie lic h y , m o n s t r a n c y e , li c h t a r z e i t . ä .
Pow ód.
— W ła śc ic ie l d o m u : P a tr z ty lk o żono,
W księgarni.
— K ie d y ś k u p iłe m tu ta j k sią ż k ę p o d ty-
T a n i e p i e r a e .
1 kg. s «г go, dobrego dartego 2 K.; ieuszt"
go 2 k . 40 h. najl. nawpół t ia go 2 K. 80 h.»
aiał go 4 K.; т а я go pucbowati go 5 k. 1 k .1 i kg. na{j. iSnleinoblałtgo dartego '*40 i 8 !<.
szarego pucíu k., 7 kor. bia ego dobrego
¡0 kor.; najlep. puctu brzusmego 12 kor Przv odbiorze 5 kg. franko.
Gotowa p o ś c i e l
z grubonicianego czerwonego, niebieskiego, białego, lub żółt. inletu (Nanking), 1 p i e r z y n a 180 cm. dług 120 cm. szer. z 2 - m a p o d u s z k a m i każda hO cm. dług. 60 cm. szer. napełnione no wem, szarem , bardzo trwałem p u c h o w e m p i e r z e m 16 K., p ó ł p u c h e m 20 K.. p u c h e m 24 K.. pojedyncze pie
rzyny 10 K., 12 K., 14 K . , 16 K., poduszki 3 ., З К . 50 h., 4 K . , p i e r z y n a 200 cm. d łu g , 140 cm. szer. 13 K., 14 K. 70 h-, 17 K. 80 h., 21 K., p o d u s z k i 90 cm. dług. 70 cm. szer. 4 K. 50 h„ 5 K. 20 h., 5 K. 70 h. P o d -
ś c i ó ł k i z mocnego gradlu w paski 180 cm. dł. 116 cm. szer. 12 K. 80 h.,
14 K. 80 h. Wysyłki za zaliczką od 12 . w ysyłane są opłatnie. Z a
miana dozw olona, za nienadające się zwrot pieniędzy.
.*» » «• -s • *. «<:.«.« .f-i *«>'- • • C z e c h y Bogato ilustrow any cennik darmo i opłatnie.
I
P o k o rn a p ro śb a.
Ł a p s e r d a k (m ie rząc re w o lw e re m do p rze-
pod w y ższy ć k o m o rn e , » Ja k jej się n a jp rę d z e j p o z b y ć !
lecieg°
o p ró c z te g o re w o lw e ru !
— — —
r Кoiicesyonowaiio reskryptem c.k. M inisteryum spraw wewnę
trznych z dnia 9 sierpnia 1898r.
I , 4647.
„WISŁA“
Ludowe Tow arzystwo wzaj.
ubezpieczeń
we Lwowie, ul. Leona Sapiehy L 9
zasługuje na poparcie jako naj
tańsze k r a j o w e Towarzystwo
i asekuracyjne.
b
— _______________Ï 9
WISŁA
lowarzystwo wzajemnego kredytu
w e L w ow ie, ul. Leona S ap ieh y 9.
Udziela swoim członkom ubez
pieczonym we „W iśle“ poży
czek na weksle lub skryptu dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze w arunki
spłaty.
і Ш і на I s p i d i
i płaci od nich 50|°.
Podatek rentow y opłaca 'to w arzystw o z własnych fun
duszów.
Udziały członków przynoszą dywidendę.
II
r ^ ü « c ^ °
TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.
P f z c d p łi ltć l: Rocznie w A ustryi 4*5^ kor., półrocznie 2 * 4 0 k o r.j — do Niemiec 5 m arek; — do F rancyi 7 fra n k ó w ; do Am eryki 2 dolary. - O głoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltow y. — Num er pojedynczy 1 0 halerzy ; do nabycia w księgarniach i na większych dw orcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm inistracyi : Kraków, ulica ŚW. T o masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. *50.
sm y rok istnienia zaczyna «Rola» w Im ię Boże. K aw ał to czasu nie m ały. A le g dy patrzym y w przeszłość, jakieś uczucie w ew nętrznego zadow olenia przejm uje se r
ce, że czasu tego nie straciliśm y na m arne, ale zu
żytkow ali go na chw ałę Bożą i pożytek społeczeństwa.
P ią ty ro k zaczyna »Rola« wychodzić pod obecną red a k c y ą i o obecnym kierunku. Przez ten czas zdo
łała ona skupić około , siebie w ielką rzeszę P rzy ja
ciół i C zytelników , a skupienie to jest tem przyjem niejsze, że nastąpiło bez żadnej agitacyi, bez żadnego narzucania się społeczeństw u. A zaiste tru d n a to rzecz w śród P olaków !
Inne narody, stojące na wyższym poziomie ośw iaty, bez czytania gazety ta k się obywać nie m ogą, ja k niem oże się obyć człow iek bez poży
w ienia. U nas, niestety,inaczej, u nas gorzej !
Przejdźm y niejedną wioskę całą, a nie zobaczymy w niej ani jednej gazetki ; a takich w iosek jeszcze dużo, zbyt dużo. W innych w ioskach ten i ów m ą
drzejszy nie żałuje grosza na gazetkę, bo wie, że p ie
niądz w y d a n y na nią sto k ro tn ie się mu wróci, ale iluż jest w tej samej wiosce takich, którzy z czyta
jącego jeszcze się naśm iew ają. Biedni oni i pożało
w ania godni! G dy przyjdzie wydać grosz na zabawę, na napitek, to choćby go mięli z pod ziemi w ydrzeć nie pożałują go, ale g d y trzeba na gazetkę, na cało
roczną rozryw kę i naukę, zasłaniają się ciężkimi cza
sami, nieurodzajnym rokiem , słow em , jak m ogą, tak się oszukują.
I choć z każdym rokiem rzesze czytającej lud
ności w zrastają, ale w zrastają zbyt powoli, jed n ak przyjdzie czas, że każdy, k to będzie chciał zwać się człow iekiem , bez czytania obyć się nie potrafi.
Chw ila ta zbliża się z każdym rokiem .
I to nas w łaśnie przedew szystkiem cieszy, że do zbliżenia się tej chwili przyczynia się w znacznej m ierze «Rola», a cieszy nas tem więcej, że «Rola»
to ru je sobie drogę bez żadnych środków a g ita c y j
nych, jedynie sw oją doborow ą i ciekaw ą treścią.
Podczas g d y inne, polityczne pism a m ają całe m asy agitatorów , urządzających wiece, lub jeżdżących
na nie, g d y zarzucają nasze wioski całemi setkam i gazetek w celach politycznych, g d y latam i nieraz narzucają je na k red y t dla agitacyi, «Rola» tego w szystkiego nie czyni i czynić nie może.
Nie czyni tego, bo uważam y (za rzecz wysoce niesm aczną narzucanie kom uś gazetki bez jeg o w o li;
kto chce czytać znajdzie sposób, aby sobie sam g a zetkę zaprenum erow ał, a w tedy zaprenum eruje taką, jaka się mu podoba. Ci, którzy narzucają swe gazety, często na wieczny k redyt, także ich za darm o nie mają ; kosztuje papier, druk, przesyłka itd. W ydaw cy nie m a
jąc dochodu z prenum eraty, starają się zyskać pienią
dze często z niebardzo czystych źródeł, aby podtrzy
mać wydaw nictwo. P ostępow anie takie jest nieszla
chetne, nieuczciwe. A w spólnikam i tej nieuczciw ości stają się wszyscy ci, k tórzy owe gazetki czytają.
N ie możemy również posyłać »Roli« na kredyt, a tem bardziej za d arm o, gdyż nie dostaniem y za (iarmo ani papieru, ani nam gazetki za darm o dru k arnia nie w ydrukuje, ani nam za darm o m arek na przesyłkę poczta nie da.
G azetki polityczne dostają niektórzy za darm o, ale w ydaw cy ich mają pomoc od stronnictw poli
tycznych, bo ich spraw ie służą, o ich dobro się trosz
czą. »Rola«, służąc dobrej spraw ie i ośw iacie ludu, od nikogo pom ocy pieniężnej nie ma i jed y n ie na lud liczyć może. I to właśnie dzisiaj z przyjem nością stw ierdzić możemy, żeśmy się na naszych C zytelni
kach nie zawiedli. N a wezwanie nasze do nadsyłania prenum eraty praw ie wszyscy pospieszyli z jej odno
wieniem. Znalazły się w praw dzie tu i ówdzie m ałe w yjątki, ale i ci, m amy tę niepłonną nadzieję, w krótce ją odnowię, natom iast stw ierdzam y z praw dziw ą przyjem nością, że wielu now ych przybyło nam Czy
telników . Zasługa to naszych dotychczasow ych p rzy jaciół. Za serce okazane nam, sercem będziem y s ta rali się odwdzięczyć i doborow ą treścią arty k u łó w tru d ich w ynagrodzić.
N ie skończona jed n ak p rac a : o dalsze rozpow szechnianie »Roli« usilnie prosim y, abyśm y ją z każdym num erem m ogli ulepszać.
2 » R O L A« Nr і J łn to n i St. B assara.
Pow ieść h isto ry c z n a .
— Ej, H elk a! Ej, H elk a! — żartow ał W ojciech B artos. — Coś mi ty za często spoglądasz ku M ałkow ej chacie! Czy cię aby co do W itk a nie pociąga?
P o k ra śn ia ły jag o d y H elenki, W ojciechow ej c ó r
ki, ale nic nie odrzekła, jako że kłam ać nie um iała, a pow iedzieć praw dę w styd ją brał.
N ie potrzebow ała jednak podejrzeń ojca p o tw ierdzać, boć wiadom o było w całych R zędow i- cach, że M ałków W ite k od daw na m iał się k u niej, a jeno czekał, aby dziew czyna nieco stężała, a na g ospodynię a żonę się przysposobiła.
W ie d z ia ł o tem B artos i by ło m u to na rękę, gdyż W ite k był jedynakiem , chłopakiem statecznym i rozum nym , a przeto do żadnych b ałam utów nie skorym . P rzytem i m ajątek, jak i W ite k po ojcu m iał odziedziczyć, b y ł nie do pogardzenia.
W ojciech B arto s w praw dzie na n ied o sta te k się nie żalił, ale z czterech m órg pola, jak ie posiadał, m usiał wyżyw ić siebie, żonę i trzy có rk i: H elenę, Cecylię i najm łodszą, jeszcze m ałe podówczas dziecko, Justysię.
Pom im o żartobliw ej przym ów ki B a rto sa o W i
tku, znać było, że w szyscy m ieszkańcy ch aty w y g lą
dali przybycia kogoś niecodziennego, a na k tó reg o z upragnieniem oczekiwali. M usiał to być k to ś o b cy, m ający p rzybyć z dalszych okolic, o czem św iad
czyło i to, że n ik t z ludzi w siow ych nie m ógł za
spokoić ciekawości oczekujących. G dyby to m iał być człow iek m iejscowy, choćby naw et sam imci pan rządca T raw iński, to przecież k to kolw iek m ógłby b y ł objaśnić, kied y się zjawić raczy.
A tu tym czasem o tw ierały się drzwi raz za r a zem, wchodzili coraz now i mężczyźni, gospodarze m iejscowi, a pierw otne w yg ląd an ie i oczekiw anie nie m alało, ale owszem w zrastało.
— Coś za długo daje czekać na siebie — p rz e r
w ał chwilow e m ilczenie W ojciech B artos, gospodarz chaty, człek liczący blisko czterdziestki, o hardej p o staw ie, z w ysokiem czołem, w rzynającem się dum nie w bujną zresztą c z u p ry n ę .— A b y ino jak ie nieszczę
ście w drodze go nie zaskoczyło!
— G dzieżby zaś —• zaprzeczył sąsiad N ow ak,
— człek to byw ały i już z niejednej bied y w ygram olić się p o trafił, toć nie łatw o go nieszczęście p rzy ła pać zdoli.
— D ałb y Bóg, d ałb y B óg! — B arto s na to — ale jak kto ko g o ulubi, to ten i bez nijakiej przyczy
ny drży o niego. P ra w d a Jadw iś?
Te ostatnie słow a b y ły zw rócone do kobiety, siedzącej przy oknie, żony W ojciecha. B yła to n ie w iasta w pełni ro zk w itu ; zdrow ie i uro d a b iły z jej lic, a o niepokalanej jej kobiecości św iadczył w zrok jasny i pew ny. M iłow ała ona sw ego »W ojtusia« ca- łem sercem , a choć jej nieznane b y ły te w szystkie w yrażenia, jakiem i ludzie św iatow i zw ykli nazyw ać m iłość, to przecież w iedziała, że za »swom ch ło pem« w ogień by skoczyła.
U słyszaw szy imię swoje, w ym ów ione przez m ę
ża w tej osobliw ej chwili, podniosła k u niem u w zrok podzięki i rzekła :
— T a k ono zawsze byw a!
W te m niespodziew anie sk rzy p n ęły drzw i, a na p rogu chaty stanęła ciekaw a postać.
B y ł to starzec z siwą, d łu g ą brodą, z ły siną na głow ie, okoloną zaledwie kosm ykam i włosów, a po- przerzynaną g"stem i bliznam i. W ie k pochylił całe
ciałó jeg o ku ziemi, ale duch b ył jeszcze silny i m ło
dy, o czem św iadczyły dow odnie te ognie, jak ie b iły z oblicza przybyłego.
Gość, przestąpiw szy p ró g chaty, zdjął nakrycie głow y i rzek ł głosem , podobnym raczej do kom endy wojskowej, aniżeli do chrześcijańskiego pow itania.
— W itam was, czcigodni gospodarze, W imię C hrystusa. Serdecznie w itam — i po kolei podaw ał rę k ę zgrom adzonym , pó k i nie doszedł do stołu, gdzie siedzieli najpow ażniejsi gazdow ie rzędow ieccy;
C zernik, ojciec Jad w ig i B artosow ej, J a n M ałek, o j
ciec W itk a , G rzegorz N ow ak, W a le n ty B ław u t i inni gospodarze.
— Już m yślałem , że nie przyjdziecie — ozwał się po przyw itaniach B arto s — i począłem się lękać, czy was ab y jak a przygoda w drodze nie spotkała.
— C hw ała B ogu, że nie ! A leć i o przy g o d ę te raz nie trudno, zwłaszcza mnie, na k tó reg o głow ę sw ojego czasu M oskale znaczną sum ę pieniędzy w y
znaczyli.
K im b y ł ten now o przy b y ły , n ik t dokładnie nie wiedział. W iedziano ty lk o , że nosił imię Jana, że b rał czynny udział w K onfed eracy i barskiej, że sk a tow any i pokaleczony przez kozaków dońskich, l e dwo uszedł z ich rąk. M usiał to w każdym razie być k to ś ze znaczniejszych, jeżeli wyznaczono na je go głow ę w cale pokaźną nagrodę.
Pom im o jed n a k n ag rody, J a n chodził wolny, nie u kryw ając się wcale ; a chodził dużo i ciągle.
Z nały go w szystkie w ioski nad W is łą od K ra k o w a do "Warszawy. A wszędzie, gdzie zaszedł, niósł o tu chę i radę, wszędzie ośw iecał i krzepił. O pow iadał o tej m inionej przeszłości, g d y P o lsk a b y ła p rz e d m urzem chrześcijaństw a, g d y jej królow ie daw ali pom oc sąsiadom , g d y na waleczność jej synów cały św iat z podziw em p atrzy ł. O pow iadał im, że te p o w odzenia w b iły w dum ę P o laków , że w ytw orzyły w śród nich zawiść i niezgodę, a ta niezgoda zachę
ciła drapieżnych sąsiadów do w yciągnięcia pazurów po jej odw ieczną w łasność. O pow iadał, a raczej p rz y pom inał owe niedáw ne czasy, k tó re i sam i p a m ię tali, kiedy to trzej sąsiedzi : P ru sacy , M oskale i Au- stryacy, podaw szy sobie dłonie, rozszarpali nieszczę
śliw ą P olskę.
— P o lsk a w iła się w skurczach przed śm iert
nych — pow iadał J a n sta ry — a synow ie jej spali snem tw ardym . S pali, choć nie wszyscy! W ie lu było takich, k tó rz y rzucili się na ra tu n e k nieszczęśliwej.
A le i ci p opełnili jed e n b łąd w ielki, bo poszli r a to w ać sami, nie pobudziw szy przedtem innych braci.
Zapom niano o rzeszach najliczniejszych i n ajsiln iej
szych, zapom niano o ludzie wiejskim.
— А / w łaśnie w was chłopach — ciąg n ął J a n dalej — jest m oc i siła przeogrom na. W was c h ło pach je s t ta iskra, k tó ra, w y d o b y ta z popiołów , m o
że P o lsk ę w rócić do daw nej chw ały.
T a k im p raw ił J a n stary , a ch ło p i kiw ali gło wam i, często g ęsto w zdychali ciężko, choć początko
wo nic a nic z te g o nié rozum ieli. A le Ja n nie z ra żał się chwilow em niepow odzeniem , lecz jed n ą i tę sam ą rzecz po w tarzał po k ilk a i kilk an aście razy, pó k i rzucone ziarnko nie zaczęło kiełkow ać, póki nie zaczęło się rozrastać i u trw alać w um ysłach c h ło p skich. A le i w tedy, kied y już w idział owoce swej pracy, nie zan iedbyw ał jej, lecz p o g łę b ia ł ją, u trw a la ł i czekał chwili, ab y módz z siew u plon zbierać obfity.
W usiłow aniach tych w iele pom ocném mu było ogłoszenie K o n sty tu c y i w dniu з m aja 1791 roku.
T eraz m ó g ł już przyjść do sw ych uczniów i pow ie
dzieć im :
Nr і »R O L A« З
— P olska, to nie szlachta i m agnaci, to nie rząd i wojsko, ale P olska, to wy sami! W każdym z was jest cząstka Polski! Zostaliście postaw ieni na rów ni z najw yższym i dostojnikam i narodu, otrzym aliście ró wne z nim i praw a, więc czyż dacie to sobie teraz w ydrzeć ?
A w tedy z piersi zgrom adzonych szedł je d n o brzm iący okrzyk :
— N ie dam y!...
U sta m ów iły: — Nie dam y! a z lic b iła moc i pew ność, że to nie czcza pogróżka, ale praw da z pod serca w yrw ana. — N a ta k i odzew oblicze J a na prom ieniało jakąś nadziem ską radością, a ku nie
bu p ły n ął szept dziękczynnej m odlitw y.
Ja n siał, a ziarno jego siew u rozrastało się co
raz szerzej i wiązało serca wieśniaków z P olską z dniem każdym gorętszą m iłością. Uczniowie pytali się ciągle sw ojego m istrza, kiedy im w ypadnie iść w zapasy z w rogiem , chcieli n aw et sami porw ać się do broni, ale w tedy Jan uspokajał zbyt k rew k ie u m y sły, obiecując uw iadom ić ich o chwili od daw na ocze
kiwanej.
Jan zapow iadał zawsze swoje przybycie, aby uczniowie, zatrudnieni z vykle pracą, nie tracili d a
rem nie na d łu g ie oczekiw ania czasu. D latego też i w dniu, od k tó re g o rozpoczyna się niniejsze opo
w iadanie, chata W ojciecha B artosa b y ła już zapeł
niona słuchaczam i, g d y nadszedł Jan stary.
P rz y b y ły u siadł na ław ie przy stole, nakrytym białym obrusem , o ta rł ręk ą spocone czoło i ta k prze
m ówił :
— B racia! zbliża się chwila próby, chwila, w której Ojczyzna może pow ołać was do swej ob ro ny! Bądźcie gotow i, gdyż chw ila ta niedaleka.
Zgrom adzeni na ten g ło s jeszcze bardziej sku
pili się około m ów iącego i patrzyli nań, ja k g d y b y m u chcieli w yrw ać słow a z ust jego.
— M am pew ne wiadom ości — ciągnął Ja n da
lej — iż w K rak o w ie przygotow ują się niezw ykłe rzeczy; m am w iadom ości pew ne, iż g e n e ra ł M ada liński lada dzień w yruszy w stronę K rakow a, aby tam wszcząć ruch zbrojny przeciw Moskalom.
— N iech żyje M adaliński! — krzy k n ął jeden z m łodszych parobczaków .
— Niech żyje! — pow tórzyli zgrom adzeni, a znać b yło, że nie sam e usta ok rzy k ten głoszą, ale że z serca w szystkich się w yryw a.
W zgrom adzeniu zapanow ał nastrój podniosły, w szystkich serca bić żywiej poczęły, a czoła zapa
łały b o h atersk im ogniem .
Podczas teg o ogólnego zapału nie zauważono nawet, jak m iejscow y arendarz, Mojżesz Szust, u k ra d kiem przy su n ął się w pobliże stołu i począł niespo- strzeżenie w patryw ać się w oblicze starego Jana. W i- docznem było, że żyd szuka w tw arzy jakichś śla
dów, k tó re b y m u coś zapom nianego na myśl p rzy w iodły. B a d a ł długo i w ytrw ale, łow ił każdy dźwięk głosu, ale snać nie był jeszcze zupełnie zadowolony, gdyż ta rg a ł pejsy niem iłosiernie. A Ja n tym czasem pouczał, jak i co trzeb a będzie uczynić w razie p o trzeby.
— W y, W ojciechu — kończył Ja n — sk rzy kniecie koło siebie całe R zędow ice, W ite k M ałek zaw iadom i o oczekiwanej chwili w ioski w stronie S łom nik, G rześ B rózda uda się ku Proszow icom , J a siek N ow ak podąży w stronę Skalm ierza, wam S ta chu Ś w istacki zostawiam południe na P iórków , K ar- niów, K ocm yrzów i t. d.
— A posłuchają nas? — zap y ta ł Nowak.
— Posłuchają, g d y powiecie, że ja was posy
łam — odparł Jan. — A g d y byście się natknęli na kogoś z polskiej starszyzny, to rzekniecie, że idzie
cie z polecenia Ja n a N. (Tu J a n w ym ów ił swoje n a
zwisko). ^
G dy to posłyszał Moj sie Szust, jął się w ym y
kać ku drzwiom, ciągnąc za rękaw W a lk a P odlaska, znanego aw anturnika i pijaczynę.
Nie zauważono ich naw et, g d y w ym knęli się z izby. Szli kaw ał drogi w milczeniu. D opiero poza wsią p rzy stanął W ałek, wobec czego m usiał przy
stanąć i M ojsie. Żyd b y ł jakiś ogrom nie zadowolo
n y : kręcił pejsy, popraw iał jarm ułkę i uśm iechał się raz poraz. Nie m ówił jed n a k nic, dopiero g d y W a łek przystanął, pogładził się po brzuchu i praw ie szeptem rzek ł:
— A g ites giesieft!... P ra w d a W ałek ?
— Bo ja wiem?-! — o d p a rł W ałek.
— Co to znaczy: bo ja wiem?... Może ty nie wiesz, ale ja wiem, że jak się im pokaże teg o sta ry Jan, którego oni tak dawno szukają, to będą ru b el
ki, a ja k będą rubelki, to się i w ódka kupi.
O blizał się W ałek na słow a żyda, ale będąc dzisiaj wyjątkow o trzeźwy, nie rozjaśnił uśmiechem posępnego lica.
— J a już dawno m yślał, że ten Jan, to nie kto inny, tylko ten sam, k tó reg o uni szukają, ale ja nie b y ł pew ny — ciągnął żyd dalej. — A iak człow iek nie jest pew ny, to z M oskalam i nie śpasy: u nich człow ieka, tfu na psa urok, powiesić, to tak ja k tobie kw aterk ę w ódki łyknąć. D latego ja o tem, co ja m yślał, do nikogo nie gadał, ino do ciebie. Dziś tyś sam słyszał, że ten Jan, to ten sam, k tó reg o oni szukają. P raw da, żeś słyszał?
— A dyć’em, parchu, nie głu ch y !
— Co się W a łe k zaraz gniw a? Przecież się spytać wolno! A le poco my stoim y, kiedy jeszcze kaw ał d ro g i m am y zrobić! no, kim no W a łe k dalej!
Mimo takiego zaproszenia, W a łe k nie ruszał się z miejsca, ale w iercił obcasem dziurę w ziemi i nad czemś rozm yślał g łęboko. Jak o do m yślenia nie przyzw yczajonem u szło m u to ciężko, bo aż pot k ro p listy w ystąpił mu na czoło. Żyd milczenia nie przeryw ał, gdyż b ał się spłoszyć wspólnika. Stali ta k obaj d łu g ą chwilę. Pierw szy przerw ał ciszę W a łek, śm iejąc się na głos cały.
W u s ist? Co jest? — zagadnął nieco prze
straszony żyd.
— Co jest parchu?... To jest, że ci, cholero, chcę pow iedzieć: D obra noc!
— Ja k ie dobra noc, kied y dopiero wieczór — p róbow ał żartow ać żyd. — Nim noc będzie, m usim y być jeszcze u P ła tn ik o w a i o stary J a n mu p o wiedzieć.
— Słuchaj, żydzie, i stul p y sk , pókim dobry!
W iadom o ci, że ino żydzi P a n a Jezusa za pieniądze sprzedali, a żaden chłop, jak św iat światem , czegoś podobnego nie uczynił. P ijak jestem , Świnia jestem , ale Judaszem nie będę.
T ak m ówił W a łe k i aż się nad sw oją uczciw o
ścią rozpłakał. P ró b o w ał go jeszcze żyd do tow arzysze
nia mu nakłonić, ale W ałek p lunął m u w tw arz i wolnym krokiem skierow ał się w stronę Rzędow ic.
Żyd o ta rł pow alaną tw arz, pom yślał chwilę, co mu dalej czynić należy, ale widocznie nie obaw iał się bardzo przeszkody ze strony W alka, gdyż podą
żył szybkim krokiem ku kw aterze m oskiew skiej, niosąc z sobą zdradę tych, z k tó ry ch krw aw ej prący żył d ługie lata.
(C. d. n.)
4 »R O L A« Nr і
Н П І О Ь P f l n S K I .
N ajkrócej i najtreściw iej objaśnia nam znacze
nie uroczystości Zw iastow ania Najśw. P a n n y M aryi m odlitw a »Anioł Pański«. Zaw iera ona bowiem w nie
w ielu słow ach całą historyę w cielenia .S yna Bożego.
P rzypom inanie nam najw iększego dobrodziejstw a, ja kie B óg z nieprzebranego m iłosierdzia sw ojego w y
św iadczył rodzajow i ludzkiem u przez to, iż z nieba na ziemię zesłał Syna sw ego jednorodzonego Jezusa C hrystusa, i że S y n Boży, staw szy się człow iekiem , B oski swój m ajestat u k ry ł p od n a tu rą ludzką, by z niezm iernej ku nam m iłości m ógł cierpieć i um rzeć dla naszego zbawienia, i pobudzanie nas do w dzię
czności za to ta k w ielkie dobrodziejstw o je s t celem uroczystości Zw iastow ania Najśw. P a n n y M aryi i m o
dlitw y »A nioł P ański«. J a k potrzeb n ą i pożądaną b y ła św iatu w niew oli grzechow ej jęczącem u wieść owa, k tó rą A rch an io ł G abryel przyniósł Najśw. M a
ry i P annie, iż ona św iatu zrodzi Zbawiciela, ta k w iel
k ą też św iat n a p e łn iła radością. W ielk o ści dobro
dziejstw a odpow iadać pow inna wdzięczność. D latego św ięcim corocznie uczystość te g o błogosław ionego Z w iastow ania. A le dobrodziejstw o to ta k w ielkie, że ani dnia ani godziny zapom inać o niem nie pow in
niśm y. Z tej to przyczyny K ośció ł codzień trz y razy dzwonieniem nam je przypom ina, a m y na g ło s dzwo
nu pow inniśm y z wdzięczności odm aw iać m odlitw ę
»A nioł Pański«, przypom inającą nam w k ró tk ich sło w ach całe to dobrodziejstw o, grzeszność naszą, zmi
łow anie Boże nad nami, w ielką M aryi godność i nie
zrów naną jej pokorę, tudzież nieskończoną miłość Zbaw iciela k u nam i nasze przez to uszczęśliwienie, iż Słow o stało się ciałem i m ieszkało m iędzy nami.
A n io ł P a ń sk i je s t to m odlitw a w yłącznie k a to licka. Je śli przeto podczas dzw onienia na A n io ł P a ń ski widzisz człow ieka z g ło w ą m odlącego się o d k ry tą, wiesz też zaraz, jakiej on wiary; ale jeśli k atolik w czasie w ydzw aniania na pacierze nie zabiera się do m odlitw y, w te d y nie znając go skądinąd, nie wiesz praw dziw ie, czem on jest, czy żydem lub T urkiem , albo jakim innow iercą chrześciańskim . D la te g o mo- żnaby odm aw ianie A nioł P ań sk i nazwać też jaw nem w yznaniem św. w iary katolickiej, a nieodm aw ianie niejako w ypieraniem się tejże w iary. A poniew aż pow iedział nasz Zbaw iciel: » K tó ry b y się m nie za
p a rł przed ludźm i, zaprę się go i J a przed Ojcem moim, k tó ry jest w niebiesiech« (Mat. 10, 33) i »kto- b y się w stydził m nie i słów m oich, teg o się S yn czło
wieczy wstydzić będzie, k ied y przyjdzie w m ajesta
cie swym« (św. Ł uk. 9, 26), ale »wszelki, k tó ry mię w yznaje przed ludźmi, wyznam go J a też przed O j
cem, k tó ry je s t w niebiesiech« (św, M at. io, 32); al- boż więc z ty ch słów P a n a Jezu sa nie pokazuje się tu zaraz, ja k A nioł P a ń sk i m odlitw ą jest wielce zba
wienną?
N adto w iele także z nabożnem odm aw ianiem A n io ł P a ń sk i połączonych jest odpustów . O jciec św.
B e n e d y k t X I I I udzielił 14 w rześnia 1724 r., ty m k tó rz y rano, w południe i na w ieczór m ówią klęcząc w cza
sie dzw onienia na A n io ł P ański, jako i tym , k tórzy znajdują się w m iejscach, gdzie nie słychać dzwonie
nia na A nioł P ań sk i, jeśli klęcząc odm aw iają go około czasu zw ykłego dzw onienia na tę m odlitw ę — 100 dni odpustu trz y razy na dzień i odpust zupełny raz w m iesiąc, g d y oprócz teg o w ciągu teg o m ie
siąca godnie się w yspow iadają, przyjm ą K om unię św. i odpraw ią zw ykłe m odlitw y odpustow e albo zm ów ią przynajm niej pacio rek na intencyę K ościoła św. W szelako dla dostąpienia ty ch odpustów trzeba
koniecznie zawsze klęcząc A n io ł P a ń sk i odm aw iać, wyjąwszy ty lk o w ieczory sobotnie i dni niedzielne, jakoteż i czas w ielkanocny t. j. od południa W ielkiej S oboty do południa soboty przed T rójcą św., gdzie się m a stojąc A nioł P ań sk i odm aw iać. W czasie zaś w ielkanocnym (Pius V I z 18 m arca 1781) pow inno się zam iast A n io ł P ański, odm aw iać stojąc : » K ró lo wo nieba wesel się« i t. d., w raz z wierszem i mo dlitew ką.
K to w edle teg o więc przepisu K ościoła św. od
m aw ia nabożnie A nioł P ań sk i, ten łatw ym sposobem wiele pozyskać może odpustów , k tó re w wieczności zapew ne nadzw yczaj staną się dlań poźądanem i. A te raz ku zachęcie, aby z tern w iększą odm aw iano g o r liw ością A nioł P ań sk i, opow iem y jeszcze p o k ró tce jedno praw dziw e zdarzenie, k tó re czytając głęboko wzrusza się serce i dziw nie rozrzew nia dla M aryi, tej M atki niebieskiej.
Otoż razu pew nego w yprow adzono z M adrytu w H iszpanii dow ódcę pow stańców poza m iasto, gdzie m iał być rozstrzelanym . Z oczyma zawiązanem i k lę czał on już, a żołnierze nań w ym ierzyli naw et i k a rab in y ; w tem zadzw oniono na A nioł Pański. P o n ie waż praw o hiszpańskie zakazuje tracić złoczyńcę pod
czas dzw onienia na A nioł P ań sk i, dlateg o żołnierze złożyli broń, i ta k o k ilk a m inut — o tyle,, póki w y
dzwaniano, przedłużyło się jeszcze życie teg o b ie d a ka. Zm ówił więc on też A n io ł P ań sk i, a m ów ił go z takiem nabożeństw em , ja k m oże nigdy w życiu sw ojem ; to też m odlitw a jeg o przedarła się ponad niebiosa i u rato w ała mu życie. G dy albow iem zno
wu żołnierze przyłożyli k arabiny, m ierząc weń, n a d leciał konno ad ju tan t królow ej, na znak jego u ła sk a w ienia, b iałą w iew ając chustką, a ułaskaw iony m u
siał tylko przyrzec, iż n atychm iast opuści H iszpanię i n ig d y więcej nie użyje oręża sw ego przeciw rzą dowi. Z sercem ciężkiem poszedł te d y sobie na tu- łactw o.
Je d n eg o wieczora, stojąc już na g ranicy ziemi ojczystej, na w ierzchołku g ó r pyrenejskich, spojrzał raz tam po niej jeszcze, ja k m ógł daleko sięgnąć okiem i, ach! serce m u pękać chciało w tej chw ili i łez strum ienie się lały ; boć nigdy, n ig d y więcej nie m iał oglądać ani ojczyzny, ani rodziców, ani przyjaciół! N araz z g łęb in doliny dolatuje go dźwięk dzw onu i ten dźw ięk cudow nie uspokoił serce i osu
szył łzy jeg o : dzw oniono na A nioł P ań sk i. Silnie wzruszony pada na kolan a i m ówi A nioł P ań sk i i tą m odlitw ą p o k rzep io n y , bierze i zagrzebuje miecz swój na granicy, na znak, iż zryw a ze św iatem i o d
daje się teraz na usługi M aryi.
D łu g i czas potem b łąk a ł się jeszcze, nie w ie
dząc, gdzieby osiąść, aż nareszcie, po długiem b łą k a niu, ze zm rokiem zbliża się k u furtce klasztornej, dokąd coś ja k o b y gw ałtow nie go ciągnęło, i tam usiadłszy na ław ce przy furtce, sk ła d a ręce i b łag a M aryi gorąco, by go zaprow adziła na m iejsce po
koju. W te m z wieży klasztornej odzywa się dzwon i zadzw oniono na A nioł P ań sk i. U k lą k ł, a g d y zm ó
wił A nioł P ań sk i, pociechą i nadzieją napełniło się serce jeg o zranione i zdaw ało m u się, że tu znajdzie, czego szuka. P u k a do fu rtk i, prosząc o przyjęcie ; w puszczają i niezadługo w sukience zakonnej w ie r
nym staje się słu g ą M aryi.
P o w ielu latach nadeszła dlań o statn ia życia godzina. P rzyjąw szy S a k ram e n t św., trzym ając w r ę kach krucyfiks, a oczym a p atrząc n a obraz M aryi, spokojnie ostatniego w yczekiw ał ciosu śm iertelnego.
D zw onią na A n io ł P ań sk i, dla niego już poraz o sta tni. D rżącem i w arg am i mówi A n io ł P a ń sk i i z o sta
tnim dźw iękiem dzwonu, w objęciach M aryi, z o b li
czem rozjaśnionem , o d d a ł B o g u ducha.
Nr і »R O L A« 5
Ż Y C I E , M Ę K A I Ś M I E R Ć P A N A J E Z U S A .
1. Od m łodości ru jarzmie h r z y śa ...
P o b y t na ziemi Syna Bożego, jako człowieka, od m om entu W cielenia aż do Jego zgonu na hanieb- nem drzew ie krzyża, to ja k b y drogocenny łańcuch, k tó re g o ogniw am i są bolesne chwile z życia M iło
śnika ludzkości, Jezusa drogiego.
W sza k już jak o niem ow lę w ziął Jezus na swą szyję jarzm o nędzy i cierpień doli człowieczej i niósł je z ochotą, z zaparciem przez przeciąg 33 lat, choć ciężar jarzm a zwiększał się z dniem każdym , choć kolce poniżeń, w zgardy i hańby, ran i katuszy, które M u przy g o to w ała spraw iedliw ość Ojca i złość nie
wdzięczników, k łu ły O dkupicielow i i duszę i ciało...
W żłóbku zaczął, aż na krzyżu dopiero skoń
czył swe cierpienia, któ re by ły ustaw icznym dowo
dem Jego ku ludziom m iłości. D la nas się w yrzekł nieba i m ajestatu B óstw a sw ojego, s ta ł się człowie kiem , aby nas zbawić. S ta ł się człowiekiem , aby jako człow iek c ie rp ia ł za ludzkie w iny, a jak o B óg, żeby tym cierpieniom n adał w artości nieskończonej ku odkupieniu naszemu. O biera ubóstw o, bo nie w p a łacu, nie w przepychu bogactw , ani w śród w ygód i dostatków , ale:
W n ę d z n e j sz o p ie u ro d z o n y — ż łó b M u za k o le b k ę d a n o ; C óż j e s t? C zem b y ł o to c z o n y ? B y d ło , p a ste rz e i sia n o !
P a n z nieba tak i ubogi! Syn Boży w takiem poniżeniu!
A im dalej w życie, tern upokorzenia Jezusa się mnożą. P raw odaw ca w szechw ładny poddaje się praw u, kiedy w ypełniając cerem onię obrzezania, sk ła
da pierw sze k rople krw i, niejako zadatek na wykup
z niew oli szatańskiej utraconych synów. P rz y obrze
zaniu otrzym ało Boże dziecię najśw iętsze imię Jezus.
A g d y Jezus m iał dni czterdzieści, zanieśli Go M arya i Józef do kościoła jerozolim skiego, aby Go ofiarow ać B ogu Ojcu. W ów czas nad Bożem dzieciąt
kiem , rozległy się wieszcze słowTa bogobojnego starca Sym eona, w yw ołując w m yślach Najśw. M atki jak b y widm o przyszłych boleści, k tó re m iały spaść na M at
kę i S y n a : »Oto T en jest położon na upadek i na pow stanie wielu w Izraelu i na znak, którem u sprze
ciwiać się będą. A duszę T w ą w łasną przeniknie miecz».
— D zieciątko moje — m yślała w tedy M arya — złożę za Ciebie dzisiaj okup, dwoje g o łębiąt i k ap ła n mi Cię odda. M lekiem piersi mojej karm ić Cię będę, byś mi rósł zdrowo. Lecz patrząc, ja k wzrastasz w la
tach, wiedzieć b ęd ę, że zbliżasz się do owej chwili, w której Cię na ofiarę wezmą, i już Cię nie będzie można w ykupić! G dy wzrośniesz nieco, drobne us
teczka składać poczniesz m iluchno i w ołać będziesz na mnie : «Matko moja!» A ilekroć ta k mię nazwiesz, dw ie łzy spłyną z m ych oczu : jed n a łza radości, żeś mnie, służebnicy Tw ej, ta k w ielkie rzeczy uczynić raczył, żem została m atką T w oją — a d ru g a łza b o leści, iż na T w ą m ękę mam patrzyć. W zrastając w latach, coraz bardziej będziesz okazyw ał ludziom doskanałości swoje, a ja, dziecię moje, im bardziej m iłow ać Cię będę, tem bardziej boleć będę na w spom nienie Tw ej męki.
б » R О L А» N r і J a k b y jasny prom ień radości i szczęścia w padł
w życie Jezusa, kiedy z dalekiego wschodu p rzy b y w ają Trzej K rólow ie, aby Zbawcy św iata złożyć p o kło n i dary, by, uznawszy w Nim B oga, nasycić swe dusze w idokiem oczekiw anego O dkupiciela. Lecz zaraz po ich odejściu, P a n życia i śm ierci niezliczo
nych stw orzeń m usi uciekać przed okrutnym H e ro dem w dalek ą krain ę E g ip tu , sk ąd dopiero po zgo
nie prześladow cy pow raca do ubogiego dom ku swej M atki w Nazarecie, gdzie blizko 30 la t spędza na m odlitw ie i pracy w cichem ukryciu.
«I rosło Dziecię, w zm acniało się pełn e m ąd ro ści, a łask a Boża b y ła w Niem».
Ja k o 12 letn i chłopczyk, trudzi się Jezus do św iątyni jerozolim skiej, gdzie zostawiony przez ro dziców, trw a 3 dni na m odlitw ie, jednoczy się z Oj cem N iebieskim i w staw ia za grzesznym rodzajem ludzkim.
Pow róciw szy do dom u, nie w yróżnia się niczem od sw ych rów ieśników . Choć w św iątyni zajaśniał na chwilę blaskiem Bożej m ądrości, w praw iając w zdu
m ienie uczonych Izraela, znów usunął się w ciszę na lat 18 i to jedno tylko mówi o Nim E w angelia św ię
ta : «że b y ł rodzicom poddany, a pom nażał się w m ą
drości, w latach, w łasce u B oga i ludzi».
ĹV szarym try b ie życia, w dom ku m atczynym , zapraw ia się Jezus do przyszłych goryczy i cierpień, z k tó rem i dzieło odkupienia było związane. W mo
zołach przy w arsztacie Józefa, na posługach swej r o dzicielce w iedzie żm udny żywot. S iekiera, dłuto czy p iła trudzą Je g o ręce, nieraz tro sk a zasępi pogodne Je g o oblicze o utrzym anie kochanej M atki, p rzy b ra nego ojca.
Aż w młodzieńczą Je g o pierś uderza bolesny cios, g d y do swej chw ały pow ołał B ó g sędziw ego O piekuna Najśw\ R odziny. T eraz na b a rk i Jezusa sp ad ł ciężar starań i zabiegów o znośny los dla M atki.
Lecz «poddany» S yn nie u lą k ł się trudów . W ciszy, w codziennej walce o k a w a łek chleba b ie g ły Je z u sowi lata, zbliżając coraz więcej przełom ow y m om ent w dziejach ludzkości, którym było : publiczne w y
stąpienie Zbaw cy św iata z now ą n auką w iary i o b y czajów, k tó ra n aró d w yb ran y m iała oczyścić z fa ł
szu i obłudy, a ludom pogańskim w skazać pew ną i św ietlaną d ro g ę z m roków ciem noty i b ag ien zgni
lizny do świtu, do odrodzenia.
D opiero kiedy z nad brzegów J o rd a n u nadeszły do N azaretu tajem nicze wieści o apostolstw ie św. J a na, przygotow ującym rolę dusz ludzkich pod zasiew praw d oczekiw anego M esyasza, pożegnał P. Jezus sw oją M atuchnę i sk iero w ał k ro k i nad Jo rd an , gdzie g rzm iał g ło s proroka, naw ołującego do p o k u ty i żalu za grzechy. T u B a ran k a bez skazy zlewa woda Chrztu św iętego, Duch B oży zstępuje w postaci gołębicy, otw iera się niebo i daje się słyszeć głos B oga Ojca :
«Ten jest Syn mój najm ilszy, w którym em sobie u p o dobał».
N astępnie udaje się P. Jezus na puszczę, gdzie po 40 dniach postu i m odlitw y, zezw ala na p o tró jn ą szatańską p o k u s ę , k tó ra zam knęła pierw szy, mło- dzieńszy okres p o b y tu Jezu sa na ziemi.
P a tr z y M a ry a, śle d zi J ó z e f św ięty, ja k ic h p a c h o lę , u k o c h a n y S yn, n a sw e ra m io n a , za n a r ó d p rz e k lę ty ,
b ierze ja rz m o lu d z k ic h w in — ja k p o sta ć c h ło p c a i d rzew o o b ro ż y cien iem k rzy ż stra sz n y o b o k N ie g o t w o r z y . . .
K s. P a w e ł W ieczorek.
S tanęli obozem.
P o trzytygodniow ym , w yczerpującym pochodzie, ledw ie z kilkogodzinnym i postojam i, zatrzym ali się wreszcie poza Słuczą, w śród pól rozw artych, na u ro czysku, H anczarychą zwanem, gdzie — jak przepo w iednia W e rn y h o ry g ło si — stoczony będzie kiedyś bój krw aw y, rozstrzygający pom yślnie w szystkie boje o niepodległość.
S ław na jazda w ołyńska, chłopy, jak dęby, b a r
czyste, zuchwałe, rzucający się w p ojedynkę na całe plutony kozaków lub dragonów . G dy k tó ry szablą zawinął, to łeb kozacki spadał, ja k chw ast pod k o są;
gdy zaś pchnął spisą w ściśnięte szeregi piechurów — to g ro t przez dwa ciała przechodził.
N a głow ach m ieli zam aszyste czapy baranie, u b rani w siwe m undury, uzbrojeni zaś byli w szable, spisy i p isto lety — m ało k tó ry m iał k a ra b in e k ka- w alerzycki, lub dubeltów kę m yśliwską.
P ie ch o ty praw ie źe nie było, bo ledw ie p ię ć dziesiąt piechurów furgonam i za jazdą podążało, lecz za to jazda składała się z czterech p tłn y c h szw adro
nów, przed któ ry m i szła sław a potyczek pod Luba- rem , Połonnem , M iropolem i krw aw ego starcia przy W yrobiejow ieckich karczm ach.
Zebrali się pod P u sto ch ą i szli w ichrem przez cały W o ły ń , czytając ludow i m anifest R z ą d u n a ro dow ego, »złotą hram otą« zwany. Zagrzew ała ich n a dzieja w ybuchu pow stania na P od o lu i w kroczenia z G alicyi oddziałów g e n e ra ła W ysockiego.
Lecz nadzieja zaw iodła.
K om uż bow iem by ło mówić o wolności, g dy półdziki, wiecznie pijany chłop ruski, potom ek »rezu nów« z pod znaku G onty i Żeliźniaka, bałam ucony przez ciem nych popów i czynowników, pojm ow ał sw obodę jedynie, jako praw o b ezkarnego m ordu i ra bunku — g d y szlachta podolska, zam iast m yśleć 0 zbrojném w ystąpieniu, w olała dostaw iać żywność 1 spyżę do obpzów m oskiew skich za g ru b e ru b le — g d y g e n e ra ł W ysocki, chorow ity starzec, zabaw iał się układaniem nieziszczalnych planów strategicznych i k łótniam i z panam i z k om itetu galicyjskiego.
W o ły ń c y zaś szli, bijąc się dniem i nocą, n ie
m al nie zsiadając z koni. Ludzie w ychudli i z czer
nieli od niew ygód, skw arów i w iatrów , konie poszer- szeniały, odzież rozlatyw ała się w strzępy.
A le duch był.
Ich otuchą, ich w iarą b y ł wódz, zawsze jadący na czele w ołyńskiej w atahy. W ódz to b y ł nad wodze, żołnierz nad żołnierze. K to z w iarusów spojrzał w jasne oblicze »baťka«, tem u odrazu m orow ość i zuchow atość w stępow ały w kości, g otów b y ł iść za »baťkiem « niety lk o na p ło ty m oskiew skich b a gnetów , ale n aw et na dno piekieł, na całe pułki dyabłów .
B yw ało kozaki G ołubow a ustaw ią się do boju — W o ły ń c y szykują się naprzeciw — ja k to pod M iro polem było. »Baťko« wzdłuż fro n tu jedzie, szablą bły sk a, czaple pióro chwieje m u się u baraniej czapy.
— S ław a B ohu! -— pokrzykuje raźno.
—- S ław a B ohu! — odpow iadają szw adrony.
— P anow ie bracia, w oroh p ered nam y ! U brocz- m y dziś spisy w niem raw ej krw i kozaczej !
— U broczym y »baťku«!
— T ak, w imię Boże, w nich! w takich synów zaprzańców !
Cisza taka, że słychać szczęk szabel oficerskich, w ysuw anych z pochew, oczy żołnierzy gorzeją pło
m ieniem zapału.
N r і R O L A 7 Aż p ad a grom ki, uryw any głos kom endy:
— T rzeci szw adron od lew ego! Marsz, m arsz!
G alopem !
W sp an iały to widok, g d y jazda w ołyńska ław ą ruszy do ataku. W gó rę wzniesione szable oficerów ły sk ają w pow ietrzu, m ajowe słonko rozpala tysiące iskier na g ro tach spis.
Gdzież m arnym dońcom m ierzyć się z nimi!
P iersiam i koni łam ią W o ły ń ce szyk kozacki, a potem jeno gonią, tra tu ją , kłu ją i rąb ią bez wytchnienia.
Czyż m ogło być inaczej ?
W szak ci W ołyńcy, to synow ie przesław nych żołnierzy pu łk u jazdy w ołyńskiej, którzy w r, 1831, z K aro lem R óżyckim na czele, przebyli przeszło 130 m il kraju, zalanego w ojskam i m oskiewskiem i, a weszli do K rólestw a obciążeni zdobytą na w rogu bronią i żywnością, prow adząc m nogich jeńców.
I dzisiejsi W ołyńcy dowiedli, że nie zatracili nic z dawnej sw ych ojców fantazyi i dzielności. S y
now ie tej szlachty z zak ątk a ukraińsko - w o ły ń sk o - podolskiego, oficyalistów i kozaków dw orskich, lud bitn y , do konia i szabli od dziecka włożony.
»Bat’kiem« ich był g e n e ra ł E dm und Różycki, pułkow nika K a ro la rodzoniuteńki syn.
J a k ongiś, z gó rą przed trzydziestu laty, ojco
wie ich na g ło s pułkow nika K a ro la zebrali się, w lasach K orow ińca, ta k i oni, na wezwanie syna, staw ili się konno i zbrojno na uroczysku, Pustochą zwanem.
Czcili i kochali »baťka« sw ego niem al jak Boga.
A le, bo i w a rt on b y ł czci i kochania.
P o u p ad k u pow stania listopadow ego, p u łk o w nik K a ro l R óżycki, przekraczając g ranicę Galicyi, zab rał ze sobą dwóch swoich synów, Stanisław a i Edm unda. M iał nadzieję, że tam się utrzym a i przy po
m ocy Boskiej w ykieruje swych chłopaczków na ludzi.
R z ą d au stry ack i w ydalił go z Galicyi, więc pułk o w n ik poszedł na tułaczkę do F rancyi. Starszego zabrał ze sobą, czteroletniego Edm unda, poczciwy chłop, przem ytnik, narażając siebie i m alca na kule m oskiew skie, przeniósł w w orku, na plecach, z p o w rotem przez granicę.
W ęd ru jąc od dw oru do dworu, przybył z chło- pczyną do m atki, zamieszkałej w A gatów ce — na k ilk a godzin.
W pam ięci czteroletniego dziecka utkw iła raz na zawsze chwila, g d y czarno ubrana kobieta, pła
cząc i ściskając je, obsypała g radem pocałunków . Odwieziono chłopca do państw a Pilchow skich, gdzie kilk a lat przebyw ał, jak o ich syn. Policya m oskiew ska podejrzyw ała coś nie coś, lecz odkupy
wano się jej. D opiero, g d y po śm ierci pani domu zabrali go państw o Szym anow scy, m ieszkający w K i
jow ie, spraw a się w ydała — M oskale w ydarli 12-le
tniego chłopca i w tow arzystw ie oficera i żandarm a odstaw ili go do P e tersb u rg a .
Car chciał się pom ścić na pułkow niku R óżyckim za to, że pierw szy rozw inął na W o ły n iu sztandar pow stania, postanow ił więc zmoskwicić mu syna.
P ach o lę umieszczono w korpusie kadetów , o d u czono m ow y polskiej, jed n ak nie złam ano w nim ducha.
W yszedłszy, jako oficer ze szkoły, zetknął się m łody R ó ży ck i z akadem icką m łodzieżą polską i już w r. 1848 należał do tajnego stow arzyszenia patry- otycznego. Ja k o politycznie podejrzany, w ysłany zo
s ta ł na K aukaz, poczem pozwolono mu ukończyć wyższe stu d y a w ojskow e w akadem ii petersburskiej.
O puścił akadem ię, ale już w randze kapitana g e n eraln eg o sztabu i przeniesiono go z K au k azu na W ołyń.
N adchodziła chw ila ofiary.
E dm und R óżycki nie m ógł pozostać na roz
drożu. B ył to c h a ra k te r zbyt praw y, czysty, jasny — zbyt przepojony wspom nieniem łez nieznanej mu matki...
Dwie d rogi m iał przed sobą — służbę M oskwie pełną zaszczytów i odznaczeń, i służbę umęczonej Ojczyźnie — ciężką n ag ro d ą, której m ogła być szu
bienica carska.
Syn wodza W ołyńców nie zaw ahał się.
W y b ra ł drogę ciernistą — i poszedł nią...
W ziął dym isyę w r. 1862, zrzucił obm ierzły m undur m oskiew ski i ofiarow ał swoje służby narodow i.
W tym sam ym jeszcze roku otrzym ał ze stro n y K o m itetu centralnego nom inacyę na naczelnego wo
dza ziem ruskich.
Z początkiem maja w y stąpił w pole.
Zgrom adził g arść jazdy, zbił M oskwę pod Lu- barem i M iropolem , bez boju uciekła ona przed nim z P ołonnego i wiódł swoich kilkuset, oddanych mu duszą żołnierzy, na Podole.
Lecz Podole spało...
*
P rzybyło zaledwie sześćdziesięciu konnych Po- dolanów, z dzielnym Szaszkiewiczem na czele.
G enerał zaklął z m oskiew ska, zagryzł wąsa i kazał spocząć dzień cały w yczerpanym n iesłycha
nym i tru d am i ludziom i koniom.
Nocą zw inął obóz, m inął U łanów i zmyliwszy czujność czyhających nań kolum n m oskiewskich, p o sunął się ku Chm ielnikowi. O tarł się o K rasnopol i Mołoczki, pokluczył, z a ta rł ślady za sobą, i zatrzy m ał się dopiero w B ratałow ie.
T u nadeszły dwie, iście hiobow e wieści. M oskw a rozbiła zupełnie oddział pułkow nika Ciechońskiego, stojący w M ińkow ieckich lasach; Ciechoński zginął, żołnierze jego rozpierzchli się na wsze strony. R ó wnież oddział pułkow nika Chranickiego, starłszy się z przem agającem i siłam i nieprzyjaciela, poniósł ciężkie straty.
G enerał p o tarł czoło. N a całym obszarze R u si pozostał sam jeden ze swym oddziałem . P raw da, że m iał ludzi dzielnych, na w szystko zdecydow anych, lecz cóż znaczyło tych kilk u set grotow p ^ e c iw k ilk u - dziesięciotysięcznym siłom M oskwy!
Je d n a k nie dał jeszcze za w ygraną. A nuż W y socki przejdzie granicę i wkroczy na W o ły ń ze zna- cznemi siłami.
Postanow ił popróbow ać szczęścia.
Szybkim i m arszam i poszli na H ryców , Trościa- niec i Lisieńce, m inęli Butow iec, uznojeni chcieli s ta nąć obozem w Łaszkach. T u połączył się z nimi r o tm istrz K lukow ski z 48 rozbitkam i z pod M ińkow iec.
B yła to resztka jego szwadronu, k tó re ze swÿm d o w ódcą na czele przebojem w ydostała się ze strasznego pogrom u.
Ze wszech stron nadchodziły w ieści o n adciąga
jących M oskalach.
P rzed zm rokiem ujrzano liczny szereg furm anek z piechotą rosyjską. P iechury zsiadali z wozów i odrazu rozpoczęli ogień ty raliersk i. Noc zapadła, więc ogień nie w iele szkodził. Stępo, niem al k ro k za krokiem , ruszyli W oły ń cy k u M edwedówce.
G łucha wieść niosła, że g e n e ra ł W yso ck i lada dzień zjawi się na W o ły n iu na czele k ilk u ty sięcy św etnie uzbrojonych powstańców .
»Baťko» R óżycki poszedł więc dro g ą ku g ra nicy na jeg o spotkanie.
Rów nocześnie przyszła w iadom ość druga, że ze S tareg o K onstantynow a w ypraw iono »latuczyj» od
dział, złożony z trzech ro t piechoty, wsadzonej na furm anki i ze sotni kozaków pod wodzą m ajora M i
chny, by przeciął pow stańcom drogę.
«
8 » R O L A Nr x D oszli do wsi S a lic h y ; M oskale, co k oń wyskoczy,
gn ali za nimi.
M ijając wieś, R óżycki w ezw ał szw adronow ych ; m ajora G onsieckiego, rotm istrzów M azew skiego, De- rydycza i K lukow skiego.
— M oskw a chce bitw y — rzekł — będą ją mieli.
K łusem przebiegli wieś i zatrzym ali się na ma- łem wzgórzu, frontem do nadciągającego n iep rzy jaciela.
A w róg nadchodził.
G ęste m asy p iechoty m oskiewskiej w ysypały się ze wsi i przy biciu bębnów staw ały w ordynku.
R ó ży ck i zjaw ił się przed szeregam i.
— S ław a B ohu! — h u k n ą ł grom ko. R zu cił ba- cznem okiem po żołnierzach.
Oni stali spokojni — £aden m uskuł nie d rg n ą ł na ich opalonych i gęstym kurzem p o k ry ty ch tw a rzach.
— Dzieci ! -— rzekł g e n e ra ł — będziem y się dziś bić! P am iętajcie, że w olno nam ty lk o zginąć lub zw y
ciężyć !
— Zw yiężym y «baťku», ja k B óg na niebie! — w rzaśnięto na całym froncie.
B yli pew ni siebie — jeno spisy silniej ścisnęli w garściach, jeno cugle krucej spięli.
W iedzieli że zwyciężą...
Tadeusz Zubzzycki.
Niech Jezus C hrystus będzie pochw alony!
T em i Was „Rola“ w ita dzisiaj słowy,
Niosąc życzenia w w szystkie św ia ta strony, W stępując w dom W asz dzisiaj w ten Rok
[Nowy!]
Ä kied y rokiem był sm u tk u trzy n a sty , Niech te ra z z n ik n ą w szelkie łzy i bole, Niech szczęściem błyśnie idący czternasty, Niech ducłi odetchnie po trudach, mozole...
Tęźm y się, krzepm y i w zm acniajm y ducha, Bądźm y g°otowi do owocnej pracy.
Serce niech przejm ie radosna otucha, Że nie o sta tn i są w św iecie Polacy...
Chociaż nie wolni, lecz wolności syny, . Wrogom pokażm y, żeśm y nie um arli,
Ś w iatu się dajm y poznać sw ym i czyny, Ż eśm y lud° dzielny, a nie żad n i k a rli!
W jedności, zgodzie idźm y w życia szranki, Ł am m y przeszkody, które w drodze staną, Z czynów zw ijajm y dla ojczyzny wianki,°
A znów ją ujrzym wolnością owianą.
Gdy zgodni będziem, nic n as nie pokona, Ś w ia t dzisiaj cały k łó tn ik a m i gardzi, Połączm y wspólnie do czynu ram iona, I bądźm y jako sta l m ocni i tw ardzi.
Bądźm y ja k g ran it silni i niezłom ni, K upą się brońm y przed a ta k ie m wroga, W tedy św ia t sobie i o n as przypom ni I m inie dla n as w n e t niew ola sroga.
Takiej w am „Rola“ życzy m ocy ducha Do w alk i z wrogiem i do w alk i z sobą, A k to ty c h życzeń serdecznych posłucha, Dla M a tk i-P o lsk i bedzie on ozdoba.
с сJlntoni^St. B assura.
mmmm
с е д ;
P a n ie Jezusie i N ajśw iętsza Panienko! dziękuję tyz W am , żeście dozw olili i uciśnionej ze wszyćkich stro n kobicie gębę otw orzyć. W am się w idziało do- p o tąd , ze chłop w szyćkiem na świecie, a baba nic nie znacy; ale ono przekonaliście się, że g d y b y bab na św iecie nie było, to i chłopa by nigdzie nie uśw iadcył.
Chłopi na w szyćko m orow i, niby to w szyćko potrafią, a dziecka jesce żaden nie um nozył.
D aw ni pono by ły inse easy, bo ja k raz je g o m ość cytali w anielii, to A braham zrodził Izaaka, Izaak Ja k ó b a, a Ja k ó b Józefa i jesce inksych dw u
n astu chłopaków , a teraz, choćby to b y ł sam wójt, to ani tak ie g o m yrdaca nie w ytrzepie, jak mój M a
ciuś Bzdura.
P a n Jezus stw orzył w szyćkich ludzi jednakiem iu a naw et bab y m iał za coś lepse, bo chłopa z piachu zrobił, a na babę Mu kości było potrzeba, ale k ie dy b a b y m yślały o gospodarstw ie, o chudobie, o o g o nach, to chłopy się w zięły do polityki i całkiem b a by zagarnęli pod siebie, ze my teraz ani się rusyć nie m ozewa. A d rg n ie ftóra, to ją chłop dalejże p rzy tłum i i znowu jest nad nią, ja k b y ł daw ni przed w iekam i.
A juz przecie P a n Jezus w raju p a d a ł do Ha- dam a:
— B ędzies pracow ał, ja k wół, na chlebuś.
M iało to znacyć, ze chłop m a robić, babie we w szyćkiem dogadzać, a ona m a ino chcieć, zeby jej dobrze i w esoło było. T ak m iało być, ale chłopy, jak o to ze byli, są i będą cyganam i, w szyćkie p rz y w ileje babom odebrali, a sam i się panosa, ja k b y ino oni jedni byli na świecie.
A le i jem musi przyjść na koniec!
K ie d y m am w yznacone m iejsce w »Roli« do gadania, to choćby się mi język na strzęp y wyscer- bił, to pó ty będę lam entow ać, pó ty będę gadać, póki m nie w szyćkie w sioskie i m iastow e dziopy nie p o słuchają i póki nie naucym y ty ch śturkaców tak skakać, ja k m y jem zagram y.
Bez to pow iadam wam dziś wszyćkie kobity, kapelusow e i bez kapelusa, takie ja k ja urodne i uro- dniejse, ład n e i brzyćkie, baćcie pilnie, co W am tu na tem m iejscu g adać będę, przybirajcie se to do serca, a potem róbcie tak, jak o ja W am powiem, a w net w szyćkie ciężary, g nietące W a s w dzień i w nocy, ze siebie p rec zrzucicie, a uźrycie się le tkie i sw obodne, jak to spróchniałe ździebełko na ścirnisku.
B ęd ą się chłopy rzucać i nam psiocyć, to niech się rzucają i psiocą, ale nam nic nie zrobią, póki się k u p y trzym ać będziew a, bo jesce się ta k i chłop nie urodził i nie urodzi, ftó ry b y w szyćkiem babom na świecie od razu poradził.
Bez to w szyćko witam się dziś z w am i i do w spólny ro b o ty nad zrzuceniem jarzm a chłopskiego uściw ie zapraszam .