T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y NA N IEDZIELĘ KU P O U C Z E N IU I ROZRYWCE.
f e Ä v SY H D Y K A T RO LNICZY Л Ж -
P lac S zcz ep a ń ik i 1. 6,
НЯСІППЯ ° k o n i c z y n , e r a w, buraków, roślin strączko-
naelUlla . w ych i w arzyw nych o gw arantow anej czysto
ści i sile kiełkow ania.
НяШПУУ ' “о т а 8 Уа а ) su p erío sfaty , sa le tra chilijska, sól n d n l l Ł j ■ potasow a, kainit k r a j o w y i stassfurcki, w a
pno azotowe.
Nfl£7VnV РПІПІР7Р ‘ w y łł czna reprezentacya na Gali- I UIII1ULÜ . Cyę w szechśw iatow e znanych siew-
І ników „ W e s t f a l i a “ . ( 120)
Pioli. Irai, koilptorj, simki, wate etc. É.
ul. Kościuszki I. 14
Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o sia r k i, Ż n i
w ia r k i, W ią z a łk i, Ú ra b ia r k i, P rzetrz ą sa c ze .
Wielki zapas części zapasowych.
Własne warsztaty reparacyjne.
N a c z y n i a i p rzyb ory m le c z a r sk ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.
Węgiel kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.
KOKS o s tr a w sk i i g ó r n o ślą sk i.
: Towarzystwo wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie
* najstarsza i najzasobniejsza instytucya asekuracyjna polska, przyjm uje na najdogodniejszych w arunkach
■ u b e z p ie c z e n ia od o g n ia , gradu, na ż y c ie (kapitałów, posagów i rent), o r a z od kradzieży i ra-
■ bunku. F u n d u sze g w a ra n c y jn e Tow arzystw a wynoszą p r z e s z ło 6 8 m ilion ów k oron . Inform acyi udzielają D y rek cy a oraz w szystkie Z astępstw a i A gencye Tow arzystw a. 1 9 7
Towarzystwo tkaczy
pod wezwaniem ś. Sylwestra w K o r c z y n i e obok Krosna przyjm uje len i konopie do w ym iany za płótna bielane lub szare o zw ykłej lub po
dwójnej szerokości, po cenach możli
wie, najniższych. obok KrosnaKorczyna
Zakład pogrzebowy „Concordia"
jedyny w Krakowie
który posiada własny wielki wyrób
t r u m i e n
Jana Ulotnego
Plac Szczepański L. 2» (dom własny).
Telefon Nr. 331.
R z ą d o w o u p ra w n io n a
Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych
p o d firm a
K. R Ż Ą C A I C H M U R S K I
K r a k ó w , u l. ś w . G ertrudy 4 .
w y ra b ia p o d k o n tr o lą K o m isy i p rzem y sło w ej T o w . L e k a rs k ie g o k ra k . p o le c o n e przez to ž T o w a rz y stw o
WODY MINERALNE SZTUCZNE
o d p o w ia d a ją c e sk ła d e m chem icznym w o d o m : Bilińskiej, Gieshiiblerskiej, Selterskiej, Vichy, Homburg, Kissingen tu d zież sp e cy aln e lecznicze, ja k : lito w ą , b ro m o w ą , jo d o w ą , źe- lazistą , k w a śn ą oraz w o d y m in eraln e n o rm a ln e z p rz e p isu prof.
Jaw o rsk ieg o . — S p rz e d a ż cząstk o w a w a p te k a c h i d ro g u e ry a c h . C e n n ik i n a ż a d a n ie d a rm o .
Przy zamówieniach prosimy powoływać się na ogłoszenia „Roli“ .
Z a 6 Kor. beczułkę 5 kg. znakomitej
ж и м д о т о г е д „ B R Za 4 Kor.
skrzynkę 150 sztukк т е г а р д д Ж і . marki „B. R.“ duże Nr 4
wysyła za pobraniem :
F a b ry c z n y sk ład se ró w : B R A C I R O L N I C K I C H , K r a k ó w , W ie lo p o le 7 /2 4 i R y n e k g«.: r ó g S ie n n e j.
C ennik ró żn y c h serów d a rm o i o p ła tn ie .
N a p a m i ą t k ę t r z e c h s e t n e j r o c z n i c y P i o t r a S k a r g i W s p a n ia łe b a rw n e o b ra z y r e p ro d u k c y e
K a za n ie Ks Piotra Skargi
}. M atejki, w ie lk o ść 100X60 cm . w ce n ie za sz tu k ę 1 2 K o r o n .
Z bitw y p od G rochow em
O b r o n a O lszyn k i,
W K ossaka, w ielk o ści 76X60 cm . w cen ie za e g z e m p l. 14 K o r o n .
O brazy B itw a p o d G r u n w a ld e m M atejki, w cenie
1 5 K or., 1 0 K or., 8 K or., 2 K or.
F o to g ra w u ra
Chopin u k sięcia R a d z i w i ł ł a
S iem irad zk ieg o , w ielk o ści 95X72cm . w ce n ie za egz. 15 K o r o n .
R r ó lo w a J a d w ig a M atejki, w ielkość m alowidła
4 7X 3° cm - w cenie 2 K o ro n y 6 0 halerz, i ram y do tych obrazów poleca
J A N P A U L Y w K r a k o w i e , ul. D ł u g a 10.
(O d sp rz e d a w c ó w p rzy jm u je ’ tym r a b a t u d ziela). (110)
K to jeszcze n ie posiada książki p. t.
Maciek Bzdura
w eso łe opow iadania parobka w iejskiego, niech odw rotnie w y sy ła
2
K . O T . pod adresem : „Rolfr', K r a k ó w , u l. św . T o m a s z a 3 2 ,
a otrzymają op łaconą odw rotnie. K to chce uśm iać sią, niechzaraz p o sy ła pieniądze !
P ro sim y najusilniej przy przesyłaniu p ren u m e' raty p i s a ć W y r a ź n i e im ią, nazw isko, m iej'
see zam ieszkania i pocztę.
> |> і -
P r z y w s t r z y m a n i u m e n s t r u a c y i n a w e t p o dłu ższy m czasie proszę zam ó w ić z całem zau fan iem n a sz e n i e s z k o d l i w e i z u p e łn ie b e z b o leści d z ia ła ją c e k ro p le . N r. i m a r e k 4 " 5 0 a N r . 2 d la sil
n iejsz y ch n a tu r m a r e k 6 a5 0 . W y s y łk a w p ro st, w o ln a o d cła.
D y s k re c y a z a p e w n io n a .
Grenford L ab oratoryu m 1 2 .
L. S c h w itz e r Berlin. W . 5 0, M arburgerstrasse 2.
Wszelkie inne p rz e tw o ry są b ezw arto ścio w y m n aślad o w n ictw em .
T
opinam bury 5 kg. z workiem 1 koronę jako d o b ra pasza dla b y d ła i dziczyzny poleca Jerzy B rudny w Skoczow ie (Śląsk). W iększa ilość taniejora-' m in d - deb po 30 hal.
1
CENTRAUN
(p ra w n ie o c h ro n io n e N . 5 8 6 4 4 ).
najlep szy , n a jw y d a tn ie jsz y , p rz e to n a jta ń s z y
proszek karmi ty
do szybkiego tuczenia dla wszystkich zw ^rząt domowych.
N ajb a rd zie j p o lecenia g o d n a w sz y stk im g o sp o d a rz o m i h o d o w co m bydla.
P ro sz ę u w aża ć n a p lo m b ę i p o d łu ż n ą m a rk ę o c h ro n n ą . C e n y : y., k g . 75., i k g . K. 1 -5 0 , 5 k g . K. 5 6 0 , 12 k g . K . 12.,
20 k g . K . 18., 50 k g . K . 40., 100 k g . K.- 78.
Fabryka cen tra lin y , N ow y (czyn 106.
Z a stę p c a d la z a c h o d n ie j G alicy i i w s c h o d n ie g o Ś lą sk a B, D a n c e w i c z , W a d o w i c e .
— M uszę ci o tw a rc ie w y zn ać, że b y ła m b a r d zo g łu p ią , w y c h o d z ą c za ciebie.
— A te ra z ju ż n ią n ie je s te ś?
— O , te ra z ju ż nie.
— T o p o w in n a ś m l b y ć w d z ię c z n ą , żem cię p rz e in a c z y ł.
Na wsi.
— M o ja d ro g a K asiu, d a j m i się jeszcze raz p o c a ło w a ć .
— E j, p a n b y ty lk o c a ło w a ł, w y rzu ć p a n za m n ie le p ie j g n ó j ze sta jn i.
R o z u m o w a n ie p ie k a rk i.
— M o ja M a ry a n n o , d la c z e g o zaw sze p rz y n o sic ie ro g a lik i, a n ie b u łe c z k i.
— A b o n a sz a p a n ie n k a ta k a c ie n iu tk a w p asie, że m y śla ła m , że b u łk a przez n ią n ie p rzejd zie.
10.000 koron nagrody
dla pozbawionych z a r o s t uI
. . . i ł y s y c h . - - - . - 'Upj-
u
O tíW
N
00
rV.O
bao
O'N
00
Oi-i
O.
B roda i w łosy rzeczyw iście w 8 — 1 4 dniach za pom ucą prawdziwie duńskiego Nokah-Balsamu przywrócone. S tarzy i młodzi, m ężczyźni i ko b iety p o trzebują ty lk o Nokah-Balsamu dla w ytw orzenia brody, brw i i włosów, bo jest dowiedzionem , że Nokah-Balsam jest jedynym środ
kiem nowoczesnej wiedzy, który po 8 -1 4 dniowem użyciu tak dodatnio na cebulki włosowe działa, że włosy zaraz poczynają odrastab. — Nieszkodliwość pod gw araneya. Jeżeli to nie jest prawdą, wypłacimy
10.000 koron gotów ką
każdemu pozbawionemu zarostu, łysemu lub cienkowłosemu, który N0- kah-Balsamu s i e d m t y g o d n i u ż y w a ł ,
Je ste śm y jed y n ą firm ą w św iecie, k tó ra podobnej g w aran cy i użycza. L ek arsk ie nauko .ve opisy i wiele poleceń (pochw ał). P rzed naśladow nictw em przestrzeg a się pilnie.
„Odnośnie do moich prób z pańskim Ńokah-Balsamem mogę Panu donieść, że jestem z niego zupełnie zadowolony.
Początkowo odnosiłem się do Nokah-Balsamu z niedowierzaniem, doświadczenie nauczyło m nie czego innego. Już po kilku dniach było w idać skutek, ą po czterech tygodniach dostałem wspaniałe wąsy. Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomim o 27 lat przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie było. Będę Pana z wdzięczności
wszędzie polecać i kreślę się z poważaniem H. H j o r t . Dr. Tvergade“.
. »Mogę każdej pani prawdziwie duńskiego Nokah-Balsamu jako miłego i niechybnego środka dla porostu włosów polecić. Od dłuższego_ czasu cierpiałam na silne wypadanie włosów, wiele łysinek na głowie okazywało się. Po cztero- tygodniowem używaniu balsam u włosy zaczęły znowu odrastać i stały się gęstemi, ciężkiemi i pięknemi.
Frl. C. H o l m . Gothersgade 12“.
1 paczka Nokah Silny A. 10 koron, В. 6 koron -P opłata 55 halerzy. Dyskretne opakowanie. Pieniądze z góry lub zaliczką. (Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata). Proszę pisać do
H o s p i t a l s L a b o r a t o r y u m Copenhagen К. 475 Postbox 95 (Dänemark).
(K a rtk i k o re sp o n d e n c y jn e o p ła ca się 10 h a le rz a m i, listy 25 h a le rz a m i).
т Т ш ш \ к П0 в Г а Ж О Ш N I E P O L I T Y C Z N A ^ ...
Przedpłata: Rocznie w A ustryi 4-50 kor., półrocznie 2-40 k o r.; — do Niemiec 5 m arek; — do Francyi 7 fra n k ó w ;__
¿0 Am eryki 2 .dolary. — Ogłoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltow y. — N um er pojedynczy 10 halerzy ; do nabycia
w księgarniach i na większych dw orcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm inistracyi : Kraków, ulica Św. T o
masza L. 3 2 . Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.
Robotnicy polscy a Prusacy.
bow iązkiem każdego P o la k a jest wiedzieć, że je s t P olakiem , że m ieszka w swej oj
czyźnie, w Polsce, na polskiej ziemi się urodził, w ychow ał i w yrósł na obyw atela sw ojego kraju, i kraj ten, ojczyznę swoją, pow inien kochać i bronić od wszelkich n a leciałości cudzoziemskich. Pow inien pam iętać o tern, żeby ziem i tej nikt obcy nigdy nie posiadł, że ona na zawsze pow inna pozostać w polskich rękach, że jej za żadne sk a rb y obcem u oddać niewolno.
D lateg o pow inno nam zależeć na tem , aby k a
żdy wiedział, ile złego w yrządza sobie i innym, jaki bicz na sw oją w łasną skórę k ręcą ci, k tórzy wycho
dzą na ro b o tę do Prus.
P ru sacy są to oddaw na, od bardzo daw na naj
w ięksi w rogow ie P olaków ; znęcają się oni w naj
okropniejszy sposób nad braćm i naszymi pod swem panow aniem ; prześladują w szystko, co p olskie: w ia
rę, m ow ę naszą, nie pozw alają uczyć dzieci po pol
sku, naw et nieraz rozm awiać ojczystym językiem zabraniają i karzą za rozmowę polską pieniężnie lub więzieniem. Prześladow anie to coraz bardziej się wzmaga. W ostatnich latach doszło już do tego, że zaczęli przem ocą w yrzucać P olaków z ich własnych gospodarstw , k tó re przeszło od tysiąca lat po ojcach swoich dziedziczą. Zaczynają zwolna, ale już były przykłady, że przychodzą urzędnicy pruscy do u p a
trzonego gospodarza P olaka, do jego m ajątku, осе niają go w edług sw ego upodobania, płacą, ile im się podoba, rozum ie się, o wiele taniej niż ten ma ją te k w art, i zabierają ziemię, żeby osadzić na niej Niem ca, a P olakow i każą się w ynosić z w łasnego m ajątku z kijem w ręku i torbą. Idź sobie biedny, P o lak u , gdzie ci się podoba. T ak po kolei chcą wszy
stkich Polaków pod swem panow aniem wypędzić z ich w łasnej ziemi, aby osadzić tam Niem ców, aby z polskiego kraju zrobić kraj czysto niem iecki. Gdzież się podzieją wtenczas Polacy?
O tóż ro b otnicy polscy, k tórzy jeżdżą do P ru sak ó w na robotę, w zbogacają sw oją pracą tych nieprzyjaciół im ienia polskiego, przez co stają się jeszcze możniejszymi w rogam i naszymi, gdyż mając więcej pieniędzy, są pewniejsi siebie, i tem bardziej prześladow ać b ęd ą i w ypędzać Polaków .
Zastanow ić się winni nad tem wszyscy, którzy chodzą i posyłają dzieci do P rus, że pracą swoją
u P ru sak ó w zbogacają ich, aby mieli więcej pienię
dzy i tem bardziej m ogli w ykupyw ać polską ziemię dla Niemców. K ażdy, kto im daje swoją pracę, p rzy czynia się do tego, że oni braci naszych w Poznań- skiem z ziemi w yrzucają; każdy, kto im siłę swoją sprzedaje, jest po części przyczyną nieszczęść, k tó re za spraw ą Niemców na rodziny polskie spadają, i kręci bicz na w łasną skórę i na cały swój kraj.
On jest po części przyczyną, że Prusacy naszą w iarę św iętą i księży prześladują i karzą ich pieniężnie i więzieniem, on im dziś pom aga do tego, aby w przyszłości łatwiej im było i nas również zabrać, prześladow ać i wywłaszczać, jak to już dziś czynią w Poznańskiem .
Nie rozum ieją u nas ludzie tego, jak ie nieszczę
ście na kraj w łasny, na siebie sam ych i na swoje rodziny, dzieci i w nuki tą ciężką pracą u P rusaków sprow adzają.
Zyski, jakie P rusacy m ają z pracy naszych r o daków , napew no w ynoszą kilk a milionów. Otóż pie
niądze te dają im nasi nieuśw iadom ieni w ychodźcy, r o botnicy na bicze, którem i P ru sacy w przyszłości będą nas okładali, na karabiny i arm aty, którem i nas za
bijać będą, i na zakładow y k ap itał, za k tó ry naszą w łasną rolę od nas w ykupyw ać będą, a nas w ypę
dzać, żeby z naszej całej P olski zrobić kraj niem iecki.
A bracia nasi nierozum nie pom agają im do teg o w szystkiego, chodząc na zarobki do nich, zbogacając ich, czyniąc w rogów naszych silniejszymi.
K to rozum ie, że jest Polakiem , i wie o tem , że
„jak św iat światem , N iem iec nie b ył P olakow i b ra te m “, kto m iłuje kraj ojczysty, w iarę katolicką, braci swoich, dzieci, ten nie będzie Niemcom pom agał w doro b k u i nie pójdzie do nich na robotę, bo ro zumie, że oni mu ten zarobek dziesięć razy odbiorą, a w dodatku z jeg o w łasnego g ru n tu kiedyś wypędzą.
Niechże się nad tem każdy zastanow i i innym niech tłóm aczy, że nie godzi się nam bogacić P r u saków w ychodżctw em i pracą swoją. Poczucie n a
szych obowiązków względem kraju i narodu uczyni nas tak silnym i wobec Prusaków , że choć nie m am y arm at, karabinów ani żadnych innych przyrządów , niszczących, to jednak możemy ty ch nieprzyjaciół zwyciężyć i uczynić nieszkodliw ym i dla siebie na d łu gie lata. Nie wolno nam chodzić do nich i pom agać im w pracy, pracow ać na tych, k tórzy nam ojczyznę w ydzierają; odm aw iając P rusakom rą k swoich do pracy, osłabim y ich i trudniej im będzie w y k u p y wać polską ziemię.
A n to n i St. B a ssa ra .
Pow ieść h isto ry c z n a .
14. Racławicki bój.
Na polach m iędzy Janow icam i a R acław icam i rozłożyli się obozem M oskale. M gła poranna zasła
niała nieco widok, ale mimo to przedzierały się z p o za niej słabe odblaski dogasających ognisk obozu rosyjskiego. D ym y w iły się po ziemi, łącząc się z m głą poranną, i tw orzyły k łęb y , podobne do zwa
łów skał, to znów roztrącone przez podm uch w iatru rozścielały się po ziemi, zasłaniając przed sobą wi
dok zupełnie.
Z poza g ó r K ościejow skich w yglądnęło trw o- źnie słońce, jak g d y b y chciało się przypatrzyć n ieco
dziennem u w idow isku, lecz zapew ne lęk je w ziął przed tem , co dziać się tu miało, gdyż skryło się trw ożnie za chm urkę.
W y c h y liło się jed n a k w net ponow nie, aby sk ą pać swe prom ienie w błyszczących kosach sierm ię żnych rycerzy. U derzyło raz i drugi sw ym i blaski w tw ard ą stal, a nad kosynieram i ukazał się jak o b y k rą g św ietlisty.
— K ą p ią się chłopi w blaskach słońca ! — ode
zwał się k to ś w obozie.
— W n e t się w krw i k ąpać będą, — dorzucił inny.
A tym czasem obóz rosyjski budzić się począł.
U m ilkły, p taki, w ygryw ające dotychczas swe poranne hejnały, a ich m iejsce zajęło ciche w arczenie bębnów i trą b e k , grających pobudkę. O dezw ało się głu ch e dudnienie dział po kam ienistej drodze ; znać było przebudzenie się obozu rosyjskiego i spostrzeżenie przez M oskali wojsk polskich. N aczelnik w yjechał przed fro n t wojska, aby doświadczonem okiem zba
dać położenie nieprzyjacielskiego obozu. M g ły u stą p iły przed prom ieniam i słońca, to też dokładnie m o
żna by ło zobaczyć, ja k kolum ny rosyjskie poczęły się łam ać na trzy części, z k tó ry c h pierw sza kiero w ała się na lewo, poza lasek, d ru g a szła na praw o, trzecia zaś um acniała się w miejscu.
Nie było wątpliwości, iż M oskale bitw ę przyjm ą.
K ościuszko w stronę lasku w yp raw ił g en e ra ła Zajączka, obronę praw ego skrzydła pow ierzył Mada- lińskiem u, sam zaś pozostał w pośrodku, gdzie nie
zwłocznie k azał sypać obronne szańce.
R zucili się krakusy, jak o że to chłop do w szy
stk ieg o zdolny, ujęli za ło p aty i m igiem jęli wzno
sić potrzebne zasłony.
A tym czasem słońce, obojętne na w szystko, su nęło się zwolna po niebie, odbyw ając sw ą codzienną przechadzkę. Obozy stały naprzeciw siebie, niby na pozór obojętne, a w rzeczyw istości gotujące się na śm iertelne spotkanie. K ościuszko począł się niecier pliwdć. B yła trzecia po południu, k ied y d ał rozkaz.
H u k n ą ł strzał pierw szy z strony polskiej. A w ślad za nim zagrały arm aty po obydw u stronach.
P ow tórzyły drzew a głos ten echem tysięcznem , a zaw tórow ało im bicie serc tysięcy.
N aczelnik przyleciał przed kosynierów na sp ie
nionym koriiu.
— Czy już? —: zap y tał niecierpliw ie Bartos.
— Nie, stać mi i czekać rozkazu — o d p a rł N a
czelnik i popędził dalej.
— Jeszcze go gdzie ubijąI — szepnął niesp o kojnie W itek .
— N ie pleć — sk arcił go B arto s — nie taki on, żeby się byle kom u dał.
Dziwi to jed n ak chłopów , że arm aty grają, a szkody nikom u nie w yrządzają. Im zdaw ało się, że
wojska, spotkaw szy się, wezmą się natychm iast za bary, a kto będzie silniejszy, ten dru g ieg o zmoże.
N ie wiedzieli, że g e n e ra ł rosyjski Torm asow , ata k na środek arm ii polskiej dotychczas m arkow ał, a całą siłę zw rócił na lew e skrzydło polskie od M arkocic, chcąc tym sposobem obejść P olaków i zająć im ty ły. G dyby się m u to udało, zguba nasza b y łab y nie
uchronna.
r ęcz tam czuw ał już Zajączek.
S ta rły się dwa wojska, ja k dwa hu rag an y . Mo skale, silniejsi liczebnie, zasypali naszych g rad em kul. Zwaliło się kilku ułanów na ziem ię, inni za
wrócili na miejscu. Chcieli biedź ponow nie, ale w strzym ał ich Zajączek.
— Za m ało nas, — rzek ł do m ajora W szety- ckiego, — za m ało nas, aby wziąć w roga sam ym ro z pędem . M usim y rozpocząć w alkę regularną.
R zekłszy to, cofnął k aw aleryę w miejsce, do k tó re g o kule nie dochodziły, zaś piechotę w ysunął naprzód. Chrzęsnęły k u rk i, błysnęły o gniki i g rad kul po leciał w szeregi nieprzyjacielskie.
A le i P o lak ó w zasypał g ra d pocisków . Ten i ów ję k n ą ł boleśnie, rozkrzyżow ał ręce i p a d ł na ziem ię, a b y z niej nig d y nie pow stać.
Za pierw szą salw ą pad ła d ru g a i trzecia, poczem g ra d kul ją ł sypać się bez przerw y. O dstrzeliw ali się skutęęznie P olacy, p rzew aga jed n a k b y ła po stronie przeciw nej, gdyż odległość strzałów m alała z każdą i hwilą.
G enerał Zajączek o b ieg a ł szeregi, zachęcał do w ytrw ania, narażając się ciągle na najw iększe nie
bezpieczeństw o. Z radością stw ierd zał wszędzie, że wojsko trzym a się po b o h atersku, ale w idział i to, że bez pom ocy, choćby wszyscy co do jednego p a dli, przeważającej liczby nieprzyjaciół pow strzym ać nie zdołają.
P o lecił więc porucznikow i Naw rockiem u ruszyć do N aczelnikika z żądaniem pomocy.
K ościuszko polecił naty ch m iast M adalińskiem u, ab y p o p a rł Zajączka sw ą jazdą.
Na lew em więc skrzydle siły polskie w zm ogły się znacznie, choć nie dorów nyw ały rosyjskiem li
czebnie, ale zato praw e skrzydło zostało praw ie bezbronne.
Tym czasem i na śro d ek M oskale zaczęli n a c ie rać coraz natarczyw iej. A rm aty w yrzucały z siebie zabójcze pociski i sła ły g ęsto tru p em pola ra c ła wickie. O dpow iadały im polskie jeszcze częśi iej, m io
ta ły pociskam i, k tó re biegły z hukiem , w rzynały się w w rogie szeregi i k ła d ły je pokotem . A k o m endant ich s ta ł przy arm atach, niby p osąg z g ra n itu i ochry
płym głosem w ydaw ał rozkazy :
— Nabij, cel, pal !
D la kanonierów nie trzeba by ło jed n a k ro zk a
zów ; każdy w iedział, co m a robić, każdy spełniał swój obow iązek z p u n k tu aln o ścią zegarka.
K ościuszko sta ł opodal, w śród g ra d u kul, sp o kojny, uśm iechnięty. Je d en jeg o rozkaz, jedno sk i
nienie, a ludzie szli, choćby tam b y ła śm ierć n ie
chybna.
W a lk a trw ała już kilk a godzin i słońce zniżało się k u zachodowi, kiedy nag le przy p ad ł oficer z w ia
dom ością, że na praw em skrzydle polskiem , które by ło słabo zabezpieczone, ukazała się silna kolum na nieprzyjacielska, m ogąca całą w alkę przechylić na korzyść M oskali.
N aczelnik, stojący wówczas na przedzie wal czących, zaw rócił konia w stronę, k ę d y stali k o sy nierzy.
Zobaczyli go chłopi i nab rali tchu w piersi.
— Pójdziem y! — szepnął W ite k M ałek.
— Może się boisz? — zapytał B artos.
— Ej, to nie, ale mi się jakosi grzech widzi tak drugich zabijać.
— No, to stójże, póki ciebie nie zabiją, — od
p a rł z uśm iechem B artos.
A le zaraz dodał surow o :
— M iałbyś się bać, to lepiej zostań, byś w szyst
kiego nie popsuł.
— Czy się boję, w net ujrzycie, bo Naczelnik nadlatuje, — rzekł chłopak, popraw iając dziarsko k rak u sk ę na głow ie.
Jakoż N aczelnik pędził ze wzgórza ku k osynie
rom . P ędził w chm urach czerw onego dym u, podobny do jak ieg o ś widma, a b lask słaniającego się słońca ku zachodow i nadaw ał m u w ygląd tajem niczy. K oło niego p ad ały kule, rw a ły piasek i rozsiew ały go w po
wietrzu, a on jechał nietykalny, wielki, niezwyciężony.
Skinieniem ręk i począł K ościuszkó wzywać ku sobie kosynierów .
— T rzym ać się , chłopcy! — k rzy k n ął B artos.
— N aprzód, w iara ! ! — h u k n ą ł pan Śląski, po
praw iając się na kulbace.
U derzono w bębny, w iatr załopotał sztandarem z M atką B oską Częstochow ską i Orłem białym , p o ru szy ły się czw oroboki i k o sy n ie rk a poszła naprzód.
Ojciec A nsgary, ująw szy krzyż z w izerunkiem Zba
wiciela, w zniósł go k u górze, a błogosław iąc, szeptał:
— W Im ię Ojca i S y n a i D ucha Ś w iętego! — poczem, podkasaw szy habit, z krzyżem w ręku, bez
bronny, zrów nał się pierw szym i szeregam i.
Zaiste, dziwny to i pouczający b y ł w idok ! Ś rod
kiem , na czele sw ego dziesiątka, b ieg ł W ojciech В trtos, chłop polski, czerstw y i zdrow y, jak ta zie- m ia-macierz, po jego praw ej stro n ie ksiądz, sługa Boży, z jed y n ą sw ą tarczą krzyżem św iętym , a po lewej żyd, k tó ry w sercu swem czuł się Polakiem . P rzew odził im zaś szlachcic, ten najstarszy i najdo- świadczeńszy syn nieszczęśliwej Ojczyzny.
P ię k n y to b y ł w idok i pouczający dla przyszłych pokoleń, aby, porzuciw szy sw ary dom owe, zawsze i wszędzie szły zgodnie na pom oc uciśnionej Ojczyzny.
K ie d y szeregi zrów nały się z N aczelnikiem , ten zdjął k rak u sk ę z głow y, a kłaniając się nią chłopom, zaw ołał, w skazując na rosyjskie działa :
— Dalej w iara ! Zabrać im te arm aty ! K osy
n ierzy naprzód!!...
Chłopi pierw szy raz w życiu słyszeli św ist kul arm atnich, pierw szy raz widzieli zniszczenie, jakie one sobą spraw iały. Lecz na te n w idok nie lęk ich brał, ale jakaś złość na spraw ców tylu nieszczęść i tak ieg o spustoszenia. Oczy ich zabłysły żądzą o d w etu za niew innie przelaną krew , za zniszczone wsi i m iasta, za zdeptane pola.
— W iw a t w olność! W iw a t K ościuszko! — k rzy k n ą ł B artos, podrzucając kosę w g ó rę i chw y
tając ją napow rót.
— W iw at w olność ! W iw a t K ościuszko ! ! — po
w tórzyło o k rzyk setki ust chłopskich i szeregi ch ło p skie pod dachem kos ru n ęły na m oskiew skie arm aty.
R y k n ę ły działa na ich przyw itanie i w ry ły się krw aw o w polskie kolum ny. W ielu zwaliło się na ziemię , lecz inni biegli w prost na ziejące paszcze.
— N aprzód w iara! Śm ierć lub zwycięstwo! — zachęcał Naczelnik, kłusując na koniu przed ko lu m ną z pałaszem w dłoni.
Ma czoło szeregów w ysunął się sam jeden W ojciech B artos.
— W iw at w olność! W iw a t N aczelnik! — h uk
nął z całej piersi.
O dpow iedzieli mu tym samym okrzykiem ch ło pi i szli, ja k burza, ja k huragan, aby pom ścić tych, k tórzy przed chw ilą padli. Żadna moc w świecie nie zdołałaby ich b y ła pow strzym ać.
P o zn ał to N aczelnik, aby więc nie tam ow ać bez potrzeby drogi pędzącym , z jech ał'n ieco na bok, nie spuszczając jed n ak oka z kosynierów .
A tu znów M oskale splunęli z arm at. Zadzwo
niły kartacze po kosach i zwaliły z nóg niejednego.
K to padł, zostawał, lecz kto żyw był, pędził naprzód.
K ilk a kroków zaledw ie dzieli chłopów od śm ier
cionośnych arm at. Już, już w siędą na rosyjskie k a r
ki i pomszczą śm ierć poległych.
K anonierzy starają się uprzedzić ich przybycie i bluznąć im żelazem w sam e oczy.
B łyska zapalony lont w pow ietrzu i zbliża się do panew ki arm atniej, pełniuteńkiej prochu.
Zobaczył to B artos. Zadaleko było mu jednak p rze
jechać kanoniera przez łeb kosą, zryw a więc z głow y czapkę i ciska ją na panew kę. Czapka zsypuje proch, lont gaśnie, a1 B artos szybki jak błyskaw ica, pow ala cięciem kosy kanoniera i w skakuje na arm atę.
— Niech żyje P olska ! — krzyczy z całej piersi.
— Niech żyje K ościuszko ! — odpow iadają k o sy nierzy i już Stach Św istacki wskakuje na d ru g ą a r m atę, a za nim, ja k fala, zalewają chłopi inne.
Świszczą kosy po karkach kanonierów , kładąc w ysokie pokosy z ciał ludzkich. Pierzchają w p o p ło chu M oskale, a na ich k arkach jadą kosynierzy, z B artosem na czele, siekąc na praw o i lewo.
K osynierom na pomoc ruszyła piechota.
Zm ykają M oskale; przed nimi lęk i trw oga a za nim i k rw aw e szeregi trupów i rannych.
R ę c e chłopom poczynają m dleć od tej kosiarki, tchu w piersiach b rak o w ać zaczyna. Coraz więcej w rogów w ym yka się z pod kos rycerzy siermiężnych.
Lecz nie koniec jeszcze pogrom u!
Od lew ego skrzydła jęknęła ziemia, a okrzyk przeszyw a pow ietrze:
— N iech żyje P olska!
A z okrzykiem tym równocześnie wsiada na k a rk i uciekających b ry g ad a kaw aleryi narodow ej.
R ozpoczyna się rzeź okrutna.
A le w tej samej chwili na osłabione lew e sk rzy dło rzuca się d ru g i oddział M oskali. W idząc to K o ściuszko, chw yta pół batalionu i pędzi na pomoc.
Zobaczywszy to piechota, zaprzestaje ognia, pochyla b a g n e ty i z okrzykiem :
— N iech żyje K ościuszko! — w rzyna się w sze
re g i nieprzyjacielskie.
JNiie w ytrzym ali M oskale. Złamali szyki i ucie
k ają w najw iększym nieładzie.
Na praw e skrzydło polskie w ysunął się trzeci oddział M oskali, lecz ujrzawszy pole zasłane tru p a mi swych rodaków , nie czekał długo, ale drapnął, aż się kurzyło.
Zm rok już zapadał, kiedy nasi poczęli w racać z pościgu. Naczelnik stał na koniu, otoczony gene
rałam i, szczęśliwy i zadowolony. D ziękow ał B ogu za tryum f, udzielony polskiem u orężowi.
W tejże chwili pojaw ili się kosynierzy, w lokąc za sobą arm at dwanaście, zdobytych przez siebie na M oskalach. U jrzaw szy N aczelnika, podrzucili czapki w gó rę z radosnym okrzykiem :
— N iech żyje K ościuszko!
-— Niech żyje P o lsk a! — odkrzyknął wódz, a potem rzek ł:
— W imieniu tej w spólnej nam Ojczyzny dzię
kuję wam, bracia !
Znów zadrżało pow ietrze od radosnych okrzyków , a k ied y się nieco uspokoiło, przem ów ił K ościuszko:
— O byw atele gospodarze, dzielnieście się spi
sali i P o lsk a wam tego nie zapomni, daj tylko B o
że wypędzić w rogów z jej granic. Jed en jed n ak z was zasłużył na szczególniejsze uznanie ..
»R O L А N r 14 T u N aczelnik ro zg lą d n ął się po stojących c h ło
pach, a wskazując W ojciecha B artosa, zap y tał:
— O byw atelu gospodarzu, ja k się nazywasz?
— W ojciech B artos, km ieć z Rzędow ic.
— Czyj poddany?
— K sięcia Szujskiego.
— Otóż za to, coś uczynił dla Ojczyzny, nie będziesz odtąd niczyim poddanym i zw ał się będziesz Głowackim . N adto m ianuję cię chorążym grenadye- rów krakow skich, których utw orzę z dzielnych tw o ich towarzyszów.
— Niech żyje N aczelnik! — krzyknęli ro zrz e wnieni kosynierzy.
— N iech żyją rycerze z pod słomianej strze
chy ! — o d k rzyknął K ościuszko i ukłonem pożegnał bo h aterów racław ickich, udając się na zasłużony o d poczynek. (D o k o ń c z e n ie n a stą p i)..
— Bo kocham — odrzekła, uśm iechając się m i
le — w ierzę i ufam.
S k in ęła głów ką i podążyła w dalszą drogę, a jem u wciąż jeszcze sta ł przed oczyma w zrok jej głęboki, wciąż w uszach brzm iały słow a:
— Kocham ... ufam... w ierzę .. K os.
' W I O « IV TV.
D okuczyła już zima w szystkim . Z piersi ludzkich coraz częściej, coraz nam iętniej rw ał się o k rzy k :
— P rzybądź w iosno ! — niech w rozpaczliw ą szarzyznę życia padnie tw ój uśm iech prom ienny — niech w patrzeni w słoneczne b łę k ity odzyskam y wia
rę i zdolność czynu...
P rzyszła w reszcie. Skinieniem dłoni rozprószyła ołow iane chm ury i zaraz obudziła się śpiąca p rz y ro da. D rzew a pow itały panią poszum em , ptactw o świe- g otem radosnym — a już i ziemia, pozbyw szy p u chowej odzieży, stroi się w b iałe śnieżyczki, niby oblubienica na gody.
A W iosna, królew na, zagląda do c h a t w nętrzy ; na jej w idok ożyw iają się tw arze, w yciągają ram iona.
— W itaj Ty, coś w blade dni zimowe tęsknotą b y ła serc naszych...
Podnoszą się piersi, p ełne upojenia i ślą w nie
bo psalm y w iary, nadziei, m iłości ..
K ró lew n a spieszy coraz dalej... Aż cień jakiś sm utkiem jej w tw arz w ionął, p rzy k u ł uw agę do sie
bie : N a drodze stał m łody człow iek i pałającem i m ierzył ją oczyma.
— Żądasz czego? — spytała.
— P an i! — zaczął — sk ry szczęścia rozsiewasz naokół... Czemu nie dla w szystkich jednakow o hojna dłoń Twoja.... czem uś dla innych m atką, a dla m nie m ocochą?...
— M acochą? — p o w tórzyła zdziw iona — czyż nie dałam ci w iary w Praw dę, D obro i P iękno — czyż...
— Owszem, P a n i! — p rzerw ał jej z wzrastają- cem ro zd rażn ien iem — zorze cudne jakow eś uśm iech
n ę ły się z za sťebrnych w zgórzy do m nie i codzień ślę im na pow itanie całą mą duszę stęsknioną... Co
dzień spieszę ku nim — lecz zawsze rów nie dalekie...
A g d y chm ura je przysłoni — ustaję w pracy i pytam siebie: na co to w szystko, na co tru d mój darem ny...
— B iednyś ty — m ówiła, patrząc nań'ze w spół
czuciem — m łodość dać ci w inna zaufanie w swe siły...
Zam yśliła się.
— Cóż mam czynić? — p y tał.
— D ążyć w ytrw ale do celu — odrzekła z m ocą — z w iarą w ideały, ukochaniem ich i -r- z ufnością.
P o m y śl jeno, że każda chw ilka pracy zbliża się do nich, a przyjdzie ci to z łatw ością.
P o ja śn ia ły m u oczy:
— D zięki Ci, P a n i ! — m ówił. — Co za dziw ny uro k w Tobie, że k ażdy na kogo spojrzysz, przeżyć musi chwilę wesela.
5)
(C ią g dalszy).
IX. O s ta tn i S tu a r t.
Pow ieść h isto ry c z n a p rzez B lankę H alicką. C ena 2 K. 20 h.
D użych s tro n 156.
W ylosow ali :
41 Jó zef P iechociński, 109 M ichał D uda, 201 P io tr Zieliński, 333 Alojzy Cieśla, 357 Ja n K osiński, 403 Jędrzej G ąsienica, 443 G ab ry el P lebańczyk, 468 Stan. P ulnar, 504 Ja k ó b K aczor, 545 Jerzy B enek, 556 K azim ierz Siw ek, 646 Ja ce n ty Sow iński, 682 Ma- ry a Pszczoleńska, 721 Stan. W acław ek, 749a Jan K aczor 795 Ł ucya W ójcik, 812 K s. Jó z e f G łuc, 813 A ntoni K ościelniak, 876 Jó zef F e re t, 887 P a w e ł Szczepan, 922 Ja n Zubek, 953 F ran c. K isiała, 979 Ja n Obrzud.
1105 J a n W id ła k , 1213 Szym on W ieczorek, 1291 Jó z ef K asp ar, 1315 M ichał Ożóg, 1451 K a ta rzyna Śm igiel, 1561 Ja n Bronisz, 1745 Józef Cyga, 1819 Teofila S roka, 1851 M arcin Pyzio, 1867 K a ro l W rzos, 1899 Ja n Salw a, 1901 M ichał D rabik, 1918 M arya Orszulska, 1956 M arcin W lazło.
2021 E d w ard K n ap ik , 2083 A lojzy Czekajski, 2119 Tom asz D epą, 2173 Jad w ig a T ebiaków na, 2203 W al. B łoński, 2259 Ja n in a Iw anczew ska, 2312 J a n Bożek, 2413 Stan. K ocaj, 2448 F ranc. Sikora, 2493 W inc. Guzik, 2550 L udw ik Suski, 2643 K s. Stan.
G olonka, 2701 J a k ó b Chrom ik, 2745 Eug. Sow icki, 2792 Ja k ó b R uchlew icz, 2835 W ojciech Ś w iątek, 2885 L udw ik K a łu sk i, 2911 Ja n K onefał.
3055 M ichał Sow a, 3315 K a ro l G am rot, 3521 S tan. S łow ik, 3541 M ichał D ura, 3600 K la ra P ar- doń, 3606 Szczepan D ym ek, 3706 Jó z ef O bara, 3805 C elestyn D urdzik, 3879 Jan Czyż, 3895 K a ta rz y na AAłoch, 3956 Jacen ty K u tw a , 3968 K a ro l Głownia.
4022 P io tr Buczek, 4072 L udw ik Szostek, 4132 A nt. Zadw orny, 4176 M ichał M ik, 4215 J a n Szela, 4272 Jan P ę k a ła , 4325 Ja d w ig a K raw czykow a, 4416 L udw ik P orębski, 4645 W in c e n ty Fic, 4725 F r a n ciszek Pleń, 4791 M arya K lep ack a, 4892 W ojciech T atara.
5007 M ichał Szpunar, 5312 Ja n M ierzwa, 5417 K a ro l Sobuś, 5496 F ilip W iśniow ski, 5623 Ja k ó b Ozimek, 5731 Jó z ef D zierzga, 5862 Janina Stęchlicka, 5986 K a ro l Cyga.
6026 Józef Opolka, 6063 S tefan W ójcik, 6123 K s. J. K ozieja, 6174 F ran c. B uław a, 6244 Józef F ilipek, 6281 K s. M arcin G aw ron, 6484 F ra n c. Dachowski.
7009 F ilip Żmuda, 7203 K a ro l Głuc, 7315 Ja n N iem irowski, 7406 M ichał Ordon, 7502 Celestyn Szpara, 7695 Józefa Śm ieszek.
K to chce otrzym ać w ylosow aną n a g ro d ę , musi w przeciągu ty g o d n ia nadesłać 4 0 h. na koszta o p a kow ania i poleconej przesyłki.
(C ią g d alszy n a stą p i).
K O Ś C I U S Z K O P O D R A C Ł A W I C A M I .
sfe sA ¿fu »fei ejfe era ®fe sfa efà ®fê>
É
@fe ®fe' (^ř© ®Vê) @^) ®fô sfë) (sf©'(»|© ®f©' @¥© @Ÿ9 ®|© ®f©‘ (§¥® (?|© (¿t?- (iifç- <Ы© isì© (s|© ®l© ®fe (sfe (sf© ®f© Січ* ®f© ®f© Crf© -'SÏ©^É É * e É É È * É É É É l S É É * É É » ; M e É É i i É l i É l £ É È - X É î
Sfe) .Ct©
Ш ш Ш Ш й І ж ж Ш ж і І М М ш ж Щ М І І І і І і щ
т ш ш т ш ш т ш ш ш ш ш ш шда efe сф й® е{э <ф) ąjs aj® да да да да> ® efe (А; ж4 êWÆs> о)м),<« (э ер; (ši® &,& 0 ® © ?ЙЖ®©»®!!® да а 5À0 (Š®
W czternastym rozdziale naszej pow ieści p. t. »R acław icki bój,»
umieszczonym w dzisiejszym num erze »Roli« znajdą czytelnicy opis bitw y racław ickiej. D la lepszego uzm ysłowienia tej w iekopom nej chwili podajem y rów nież rep ro d u k cy ę obrazu a rty sty Jan a M atejki. W idzim y na nim N a
czelnika K ościuszkę na koniu, kłaniającego się chłopskiej arm ii, a obok na praw o rzeszę rycerzy sierm iężnych. P rzý zdobytej arm acie stoi chłop-
bohater, W ojciech B artos, a obok niego inni chłopi z Rzędow ic. P rzed nimi leżą ranni i zabici obrońcy Ojczyzny. Obok jednego z rannych klęczy Ojciec A nsgary, K ap u cy n i b łag a B oga o zmiłowanie nad jeg o duszą.
R annego podpiera tow arzysz broni, zakryw ając dłonią oczy, łzą zroszone.
N a lewo widzimy żołnierzy z reg u larn eg o wojska polskiego.
P ię k n a to chwila, ja k ą żaden inny naród poszczycić się nie może.
2 1 4 >R O L A« N r 14
Prześladowanie unitów.
K a ż d y człow iek kocha tę ziemię, na której się urodził, gdzie żył, poznał swą m atkę i ojca i k tó ra wreszcie jego zgrzybiałe kości przyjm ie do łona sw ego na wieczny spoczynek. Ziemia tak a jest dla niego ojczyzną.
My P olacy m ieliśm y ojczyznę. Chociaż, podczas trzech rozbiorów rozpadła się na trzy części, została zakutą łańcuchem niew oli, jed n a k ojczyzna, co się P o lsk ą zowie, żyje w sercu każdego p raw e g o syna i córki i tchnie tętnem tem silniej, im bardziej sro- ży się szkodliw y jej wróg.
P o lsk a, nasza ojczyzna św ięta, się g a ła niegdyś od m orza do m orza, była w ielka i sław na, broniła niem al całej E u ro p y od naw ałnicy pogań sk ich T a ta rów lub T urków . S ta ła się więc przedm urzem chrze- ściaństwa. I pow inniśm y kochać sw ą ojczyznę.
...b o to ta ziem ia d ro g a
G dziem u jrz a ł sło ń c e i g dziem p o z n a ł B o g a G d zie o jciec, b ra c ia i g d zie m a tk a m iła W p o lsk iej m n ie m o w ie p a c ie rz a u czy ła.
O jczy zn a m o ja to te cich e p o la , K tó re o d w ie k u z d e p ta ła n ie w o la , T o te k u rh a n y , te sm ę tn e m o g iły , C o je j s w o b o d y o b ro ń c ó w p rz y k ry ły . O jczy zn a m o ja — to te n d u c h n a ro d u , C o żyje cu d e m w śró d g ło d u i c h ło d u , T o ta n a d z ie ja co się w se rc a c h k w ieci, P r a c ą u o jcó w , a p io sn k ą u dzieci!
D obrze zrozum ieli te uczucia m iłości ojczyzny nasi bracia P olacy, m ieszkający na północ od nas, obok Mazowsza, w kraju, k tó ry się nazyw a P o d la sie. K ra j ten dosyć biedny, a jed n a k lud tam tejszy jest dla nas wzorem pośw ięcenia się za ojczyznę, za w iarę św iętą i staropolskie zwyczaje. Choć przem oc m oskiew ska m łotem swej olbrzym iej siły uderza w ich serca, chce gw ałtem o d ebrać im język ojczy
sty, zamienić ich na służalców sw ych, a prócz tego odebrać im to, co jest najważniejsze, co łączy ich politycznie i duchowo w całość, to je s t wiarę, chcąc ją zamienić na caro sław n ą , to podlaski unita staje n ieu g ięty do w alki z w rogiem .
W r. 1 0 5 4 oderw ał się kościół w schodni od ł a cińskiego i nie uznał papieża za sw ą głow ę. P ow stała więc schizma, czyli oderw anie się od praw dziw ego K ościoła. W k tó ry m k raju tę sfałszow aną w iarę przyjęto, tam na jej czele sta ł nie duchow ny, ale kró l lub cesarz. T ak jest naprzykład, w oprócz in nych państw ach, i w R osyi. Wad re lig ią stoi car, a jem u są poddani k a p ła n i i od niego zależni.
Na P odlasiu rów nież przyjęto tą fałszywą reli- gię. Lecz nie długo to trw ało. N aród zobaczył swój błąd. Część ludu pow róciła na łono K ościoła rzym skiego i tych zwano unitam i. R e sz ta zaś, pozostała przy schizmie i tych zwano dysunitam i, albo nieunitam i.
R z ą d rosyjski strasznych używa środków , aby praw dziw ych katolików , unitów , n apow rót oderw ać od św. K ościoła. Zw rócił się najprzód przeciw szlach
cie, k tó ra piastow ała''różne urzędy. P o w y p ęd zał ich z urzędów , na ich miejsce sprow adził R o sy a n i nimi poobsadzał w szystkie urzędy, nakazując im, aby na każdem miejscu, w każdej chwili, używ ali języka ro syjskiego. K to zaś z opuszczających staw ił najm niej
szy opór, m ówiąc, co będę ro b ił z żoną i dziećmi, teg o zaraz do więzienia lub na S y b ir w ysyłano. T ak więc najwyższa w arstw a ludności u leg ła rządow i.
R z ą d wie, że najwyższa siła narodu leży w tych m aluczkich, że ich dzieci to przyszłość narodu, że ośw iata połączona z praw dziw ą w iarą, to cały naród silny, niezw yciężony, więc gdzie daw niej b y ła szkoła polska, gdzie pacierza uczono w języku polskim , gdzie w m łode serca w pajano m iłość ojczyzny, tam
stanęła szkoła, ale pod kierunkiem nauczyciela r o syjskiego, a zam iast języka ojczystego sta ra się rząd zaprow adzić język dla P odlasian obcy, język ro sy j
ski. A le n a ró d i tu walczy, bo nie po sy ła dziecka do takiej szkoły. Za to tysiące rodzin rzucane są do paszczy M olocha, idą do więzienia, na katusze, lub ponoszą w ielkie k a ry pieniężne.
A le R o sy a nie ty lk o chce znieść ich język,, szkoły, zniszczyć ich m ateryalnie, ale p rag n ie zabrać im wiarę, ich zwyczaje i obyczaje, aby nic zgoła im polskiego nie zostało. W p raw dzie udało j j się po części zgnębić mniej licznych urzędników , bogatsze stany, ale z ludem prostym nie poszło tak łatw o.
T en lud, k tó ry ciężko musi pracow ać, opłacać wy sokie podatki, cierpieć b iedę, niedolę, najlepiej po
znał i u kochał ojczyznę. On nie siedział nad książką, nie uczył się m iłości z książki, jak niek tó rzy m yślą, ale wiedział, że praojcow ie zostaw ili mu tę św iętą ziemię aby jej pilnow ał, postaw ili m u św iątynie, p o kazując mu palcem , aby tą ziemię orał pługiem , a tam się m odlił do B oga i pro sił Go o pomoc i bło gosław ieństw o. To też ginie ten lu d ek pro sty za w iarę swoją, ja k niegdyś ginęli chrześcianie za N e rona. Nie k ry je się w katakom bach, ale z uśm iechem na ustach, z radością idzie na S ybir, aby tam za św ię
tą w iarę i ojczyznę zginąć.
U rzędnicy rosyjscy d o k ład a ją w szelkich starań, aby celu dopiąć. G dy u n itk a porodzi syna lub córkę, potajem nie niesie go do kościoła praw dziw ego. A le g d y się ksiądz rosyjski czyli pop dowie, zaraz na
k ład a na rodziców karę pieniężną, a g d y tej nie m o
g ą uiścić, sprzedają im d o b y tek za bezcen i zabie
rają przeznaczoną kw otę. T a k więc z urodzeniem się niem ow lęcia, stają się jeg o rodzice bohateram i, bo w olą w szystko stracić, a nie oddać dziecka do cer kw i, aby je zam ieniono na schizm atyka.
G dy zaś kto umrze, znów jego fam ilia zam iast na cm entarz praw osław ny, niesie go na cm entarz katolicki, choć wiedzą, że za to czeka ich k a ra pie niężna, lub więzienie, a naw et często i S ybir. B oha
teram i są nietylko unici m ężowie, ale także niew ia
sty, o czem św iadczy następujący fa k t: Za trum ną jak ie g o ś unity, posuw ał się orszak pogrzebow y, w k tó ry m przew ażała ilość kobiet. Zw łoki odprow a
dzono na cm entarz katolicki. Policya rosyjska do
w iedziała się o tem , zatrzym ała pochód i pod groźbą śm ierci nakazała zw łoki przenieść na praw osław ny Cmentarz. R ozgniew ane k o b iety rzuciły się na żan
darm ów i zaczęły drap ać i dokuczać im, ja k m ogły, a tym czasem reszta unitów zaniosła zw łoki na cm en
tarz katolicki i pochow ała w św iętej ziemi.
A państw o m łodzi potajem nie b io rą ślub w dy- ecezyi krakow skiej, a g d y pow rócą do dom u za
m iast uczty, w esela idą do więzienia i już się n a
wzajem nie widzą.
Cały szereg przykładów m ógłbym naliczyć, któ- re b y św iadczyły o bo h aterstw ie unitów . T e jednak nam wystarczą, aby nam dać pojęcie, jak m am y k o chać św iętą k a to lic k ą w iarę, swój język, swoją ośw ia
tę i naukę, swe zwyczaje i w szystko co polskie, co polskim duchem żyje. N auczm y się, drodzy b r a cia P olacy, kochać w szystko co polskie. B ierzm y od nich przykład. W p raw d zie w naszej części kraju niem a teg o w roga, ale należy się nam, jako synom jednej biednej ojczyzny, współczuć nędzę braci n a
szych unitów , P olaków . B ądźm y silni ja k unici, bo na nas od zachodu uderza inny sro g i w róg i za
puszcza swe krzyw e i o stre szpony — germ anizuje nas i wywłaszcza. O! pracy usilnej rozum nej i w y trw ałej nam trzeba, czucia, h a rtu i niezłom nego cha
ra k te ru ! !
Tomasz Kita, z pod Oświęcimia.
/
»R O L A«
N r 14
TAJEMNICZY DUCH
14. W oda o g n ista.
Ból, jak ie g o jeniec doznaw ał od krępujących go rzem ieni, był tak gw ałtow ny, że k ilk ak ro tn ie zemdlał.
To opóźniało pochód In dyan i wkońcu skłoniło ich, że mu więzy zdjęli. Nie z litości, ale z obawy, ażeby nie um arł w drodze, zaczęli mu okazyw ać nieco w ię
cej współczucia. K ilk a razy nacierali obrzm iałe jego ręce wodą, obłożyli lek k ą ranę na głow ie pomiażdżo- nemi ziołam i i obwiązali mu czoło chustką. .Nako
niec jeden z Indyan, idących obok niego pieszo, po
dał mu k u b ek wódki, ale R o lan d nie chciał go przyjąć.
P iankishaw a to ucieszyło : pochw ycił kubek, nieprzy
ję ty przez R o lan d a, i z rozkoszą go w ychylił m ówiąc:
— D obrze! P iankishaw kocha bladą tw arz, bo mu nie robi szkody w wodzie ognistej.
Od tej pory P iankishaw zaczął obchodzić się z jeńcem bardzo przyjaźnie; zarzucił mu w praw dzie pętlicę na szy ję z obaw y ażeby nie uciekł, ale wciąż z nim gaw ędził, chociaż k a p ita n m ało go r o zumiał, bo m ów ił bardzo ze
p sutą angielszczyzną. W k o ń cu Indyanin ta k się rozczu
lił, że zaczął klepać R o la n d a po ram ieniu i przyrzekł mu uroczyście, iż za pow rotem do swojej siedziby przyjm ie go wobec całego pokolenia za syna.
U czucia te jed n a k by ły bardzo nietrw ałe, a zależały głów nie od czarującej ba
ry łk i z w ó d k ą , do której s ta ry człow iek częściej za
gląd ał, aniżeli sobie życzyli jeg o towarzysze. He razy po ciągnął haust, b y ł w najcu
dniejszym hum orze, ale po upływ ie jak ieg o ś czasu w pa
d ał we wściekłość, podnosił siekierę i b y łb y zabił u k o chanego syna, g d y b y mu nie przeszkodzili dwaj dzicy.
R o b ili m u oni ciągle w y
rzuty, że pije w odę ognistą, że upijanie się nie jest g o
dne w ielkiego wodza. Piankishaw słuchał tych wy
m ów ek cierpliw ie i uznaw ał ich słuszność, ale baryłka m agiczny w pływ w yw ierała na dzikiego. Podobnie jak ry b a krążąca koło w ędki, chociaż z doświadczenia św iadom a, że jej zgubę przyniesie, jeżeli połknie przy
nętę , nie umie się oprzeć pokusie, ta k sta ry wódz po niejakim czasie z podw ójną chciw ością chłonął zabójczy napój. G adatliw ość jeg o zwiększała się w ów czas: raz opow iadał swoje czyny wojenne i m y
śliwskie, to znowu rozw odził się nad cierpieniam i jakich w swojem życiu doznawał, a najbardziej uża
la ł się nad stra tą swego syna, k tó re g o mu biali bar
barzyńcy zabili.
— T ak, ta k — m ów ił z głębokim żalem — Biały S o k ó ł b y ł dobrym strzelcem, k ła d ł trupem srogie niedźw iedzie i rącze jelenie, w jeg o w igw anię uno
siła się zawsze woń świeżo upieczonej zwierzyny.
B lade tw arze zam ordow ały B iałego S okoła i zdarły z je g o głow y pęk włosów zdobnych różnobarwnem i
pióram i. Oczy jeg o zam knięte nie śledzą już pantery w legow isku, a dzielna ręk a łuku nie napręża...
Łza zakręciła się w oku stareg o wojownika, ale o ta rł ją szybko jako niegodną męża i mówił dalej :
— I dlaczegóż blade twarze opuszczają rodzinną ziem ię? Tocóż przebyw ają w ielką wodę słoną na skrzydlatych łodziach-? Po to, ażeby m ordow ać czer
w onych ludzi, w ydzierać ich ziemię, k tó rą W ielki D uch przeznaczył im na mieszkanie, a potem nazy
wają ńas zabój' ami, że bronim y swoich wigwamów.
Czerwone tw arze nie w ędrują do k rain y białych, ani palą ich wiosek. Znać W ielk i Duch opuścił swoje dzieci !
P o tych słowach, wyrzeczonych z niezm ierną b o leścią, P iankishaw znowu sięgnął do b a ry łk i szu
kać pokrzepienia w wodzie ognistej. N akoniec wódka zamroczyła zupełnie głow ę wodza indyjskiego, zaczął się chwiać na siodle, a że mu strzelba w ydaw ała się za ciężką, oddał ją do niesienia jeńcowi R o lan d pochw ycił ją skw apliw ie, ale odebrał mu ją natychm iast jeden z pieszych Indyan, uważając za rzecz niebezpieczną zosta
wiać broń w ręk u niew ol
nika.
Starem u Piankishaw ow i było zupełnie obojętne, kto mu ulżył ciężaru. U sadow ił się w ygodnie na siodle i g a wędził, płak ał lub śpiew ał indyjskie pieśni na przem ian, albo też kiw ał się, drzem iąc z odurzenia. N akoniec sen go całkowicie ow ładnął, a g dy koń, nie czując w ędzi
dła zatrzym ał się i począł obgryzać liście krzew iny, P iankishaw stracił rów now a
gę i zwalił się na ziemię.
Obydwaj Indyanie, okazu
jąc już od pew nego czasu n ie zadowolenie, wpadli w gniew:
jeden z nich porw ał b ary łk ę z w ódką i roztrzaskał ją o kamień, a ognista woda roz
lała się szeroką stru g ą na drodze.
Piankishaw , zbudzony u- padkiem , leżał na ziemi, nie m ogąc się podnieść, lecz w i
dok zm arnow anego napoju w rócił mu siły. P orw ał się z ziemi, a pochwyciwszy strzelbę z rąk jednego z Osagów, zanim mu zdołano przeszkodzić, przyłożył koniec lufy do łba konia i strzałem w y darł mu życie.
— P rzek lęta szkapa bladych tw arzy! Zrzuciła w ielkiego wodza na ziemię — krzyczał P iankishaw — niechaj zdycha ja k pies nieczysty!
P o stęp ek ten oburzył jeszcze bardziej m łodych Indyan, zaczęli mu złorzeczyć; on nawzajem w ym y
ślał im, że rozlali w ódkę; żwawa kłótnia roznam ię- tn iła obie strony, a gniew Indyan sk ru p ił się na biednym jeńcu.
D obre usposobienie stareg o wodza dla R o lan d a całkiem znikło ; zaczął wyzyw ać go najobelźyw szym i wyrazam i. Dwaj towarzysze P iankishaw a skrępow ali jeńca na nowo i wsadzili mu siodło zabitego konia, oraz trzy tłum oezki, k tó re dotąd koń dźwigał. W ódz dołożył mu ze swej strony k aw ał zrazówki wyciętej koniowi, a pod takim ciężarem b y łb y b iedny nie
,D zicy ułożyli się o b o k sw eg o n iew o ln ik a.
»R. O L A« N r 14 zawodnie upadł, g d y b y nie to, źe In d y an ie p ostano
wili o p aręset k ro k ó w dalej przenocować.
Orszak doszedł w łaśnie do m ałej polanki, w środku której bił żywy zdrój kryształow y. M ło
dzi Indyanie rozpalili ogień, w yciosali z gałęzi coś nakształt rożna, zasadzili nań końską pieczeń. W k ró tc e jadło było gotow e, dzicy raczyli się niem dowoli.
R o lan d b y ł tak strudzony, że pom im o walki całono
cnej i długiego pochodu m ęczącego, nie b y ł w stanie przełknąć k aw ałk a mięsa i p o p rzestał na odwilżeniu spragnionych ust w odą źródlaną.
P o skończonej w ieczerzy Indyanie nazbierali liścia suchego i usłali pod drzewrem przy ogniu lego
wisko, złożyli na niem R o la n d a i rozw iązali rzem ie
nie. Zaledwie jed n ak jeniec rozprostow ał swe zbolałe członki, g d y O sagow ie przynieśli długą, p ro stą g a łąź, położyli mu ją w poprzek piersi i do jej k o ń ców przyw iązali rozkrzyżow ane ręce k apitana ; n astę
pnie do drugiej żerdki, wzdłuż ciała położonej, przy- kręp o w ali jeg o nogi i przym ocow ali szyję, tak, iż nie m ógł najm niejszego uczynić poruszenia; nakoniec jeden z nich założył jeńcow i na szyje pętlę, której dru g i koniec obw inął sobie k ilkakrotnie około ręki.
D ppełniw szy tych ostrożności, dzicy ułożyli się obok sw ego niew olnika i w krótce potem w głęboki sen zapadli.
R o la n d nie m ógł zasnąć, nie ty lk o bowiem m yśl o uprow adzonej siostrze przepełniała pierś jeg o goryczą, ale nadto skrępow anie bolesne rąk i nóg i nadzwyczaj niew ygodne położenie spędzało mu sen z pow iek. P ró b o w ał darem no zerwać swoje pęta, ale ram iona krzyża tak go silnie trzym ały, że tylko so
bie bólu przyczynił.
Pom im o ta k nieszczęśliw ego położenia, pomimo b ra k u w szelkiego ratu n k u , R o la n d nie tra c ił odw a
gi, spodziew ając się, że może przecież w ciągu dal
szego pochodu znajdzie sposobność do ucieczki lub też przez w spółziom ków zostanie uw olniony.
N agle w śród ciszy ro zległ się h u k ja k b y ł o skot piorunu ponad gło w ą kapitana, k tó ry p rze ra żony nie m ó g ł rozpoznać, czy to grzm ot silny, czy teź odgłos w ystrzału. Zanim zdołał ochłonąć z w ra
żenia, olbrzym i czarny cień przeskoczył jeg o ciało i natychm iast potem zaszeleściał g łuchy łom ot sie
kiery , gruchoczącej czaszkę In d y an in a leżącego przy nim. Przeraźliw y w rzask trw ogi, przestrachu i b o le ści ro zd arł pow ietrze. W tejże samej chw ili zatętniały k ro k i i jak a ś postać z w yciem pierzchnęła w g ę
stw inę, ścigana przez drugą, pędzącą tuż za nią. Po chwili znowu g łu ch a cisza zapanow ała w około, prze
ryw ana kied y niekiedy szelestem i jękiem ciężko rannego, m iotającego się z bólu na kupie zeschłych liści.
Lubo w szystko to trw ało ty lk o k ró tk ą chwilkę, R o la n d przez dłu g i czas nie m ógł przyjść do opa
m iętania. Zdaw ało m u się, że to sen, lecz jęki ra n nego przekonały go, że nie m arzył. N akoniec, zebra
wszy siły, zaczął wołać pomocy.
A le g ło s R o la n d a pow tórzyły ty lk o liściaste drzew sklepienia; odpowiedzi nie otrzym ał innej. Po chwili ponow ił w ołanie, lecz i tym razem bez s k u t
ku. N araz z pośrodka tra w y podniosła się postać ciem na, sk rw aw iona; przestąpiw szy postać zabitego Indyanina, sunęła prosto na skrępow anego jeńca.
W tej chw ili podm uch w iatru rozniecił na nowo w yg asłe p raw ie ogisko. P rz y b lask u m igocącego płom ienia R o la n d rozpoznał w zbliżającym się zja
w isku P iankishaw a. Oczy jeg o w w alce ze śm iercią toczyły sią dziko. D olna szczęka zupełnie roztrzaka- na w isiała w strzępach, a brocząca krew z tej s tra sznej ra n y całą pierś p o k ry ła mu ja k b y szkarłatną oponą. W dłoni kurczow o ściśniętej, trzym ał p o ły
skujący nóż. U m ierając,' p rag n ą ł się pomścić. P rz y p a d ł na kolana tuż przy R o la n d z ie , nachylił się ku niem u i drżącym i palcam i począł szukać jego serca;
nakoniec nam acał je, wzniósł ręk ę uzbrojoną nożem do g ó ry i zadał c io s ... Lecz ręka, ubezw ładniona wzm agającem się coraz bardziej osłabieniem , chybiła celu i ty lk o m undur na piersi kap itan a rozdarła.
P iankishaw ponow ił ciosy, ale nie m iał siły przebić piersi jeń ca; kilka razy zadrasnął ty lk o na niej sk ó rę. Podczas tych bezow ocnych usiłow ań konający wódz napróżno s ta ra ł się utrzym ać na kolanach ; ciało jeg o chw iało się coraz bardziej, gło w a p rze
chylała się z ram ienia na ram ię, bluzgając stru g ą krw i. N akoniec lew a ręka, któ rą się dotąd po d p ie
rał, zadrżała, zgięła się i cielsko całem brzem ieniem runęło na pierś R o lan d a. D w ukrotnie jeszcze zadrżał i ję k n ą ł, poczem sk onał nie zaspokoiwszy zemsty.
W tem strasznem położeniu k apitan napróżno w ytężał w szystkie siły, ażeby chociaż jed n ą ręk ę wysw obodzić z więzów, napróżno z całej piersi w o
ła ł o pomoc;. Nie zabrzm iał głos przyjaciela, nie za
tętn ia ły niczyje k ro k i; dokoła zaległa głu ch a cisza.
S ta n R o lan d a b y ł teraz jeszcze okropniejszy, niż w przódy. Zostając w m ocy dzikich, m iał jeszcze n a dzieję, że się zdoła z rą k ich ocalić, że w n ajg o r
szym naw et razie, doprow adzony do siedlisk Indyan, zostanie u ratow any przez rodaków . T eraz ostatnia zagasła nadzieja. P rzyw alony trupem Ind y an in a sta nie się z nim łupem dzikich zw ierząt lub, co gorsza, konać będzie z p rag n ien ia i g ło d u pod gnijącem i zwło
kam i. P rzerażenie ow ładnęło go na tę m yśl, ciężar tłoczący piersi jego, dech mu zapierał. N akoniec w y
czerpany w alką, i zgrozą omdlał. (C iąg d alszy n a stą p i).
W í O ÍS 74 /V !
^ K ie s z m y sią, B racia sie rm ię ż n i od pługa, już sią skończyła zim o w a noc długa, już, już sk o w ro n k a szarego śp ie w an ie zw ia stu je n iw o m n a sz e m z m a rtw y c h w sta n ie . W n e t wyje-- dziem y, B racia m ili, w pole, p rz y o rz e m sm u tek , tę sk n o tą , n ie d o lą ; n a w y o ra n ą sk ib ą ziem i cz arn ą, rz u c im y n a chleb n o w y zb o żn e z ia rn o . C ieszm y się, B racia, ra d u jm y sią, chłopy, ju ż n a m w io se n k a ściele k w ia t po d stopy, strze ch y ch a t na^
szych złocą ja sn e zorze, b o sk ą operą g ra ją p ta sz k i w borze.
Hej w pola, B racia! z ciasnej duszn ej chaty, ch ło ń m y w p ie rś n a s z ą w io sn y a ro m a ty , niech w n a s słoneczne, gorące p r o m ie n ie , w ygrzeją n o w ą siłą, o d ro d ze n ie.
Hej w iosna! Boże, Boże n asz k o ch a n y ! n a sz s ta n r o l
niczy p o n a d w szy stk ie s ta n y i k o m u ż , ja k nie n a m , chlubić sią zaszczytnie, że p ra c a n a sz a z k a ż d ą w io sn ą kw itnie...
K tóryż sta n , ja k nasz, m a tą siłą w d ło n i, k tó r ą O jczyzną żyw i i o b ro n i, k tó ry ż sta n , ja k nasz, szczęśliw y być m oże, co w ła s n ą św ię tą zie m ią pieści, orze.
C ieszm y sią, B racia, i ra d u jm y w iosną, niech n a m n a dzieją serca k w itn ą , ro sn ą , a zaś n a ła n a c h złotych kłosów m o rze , szczęść Boże, B racia k o ch a n i, szczęść Boże!
A p rz y jd z ie kiedyś, kiedyś w io sn a ta k a , k tó r a z a k w i
tn ie w o ln o śc ią P o lak a , w k tó re j n a n iw ie ojczystej ugorze, k o ro n ą , b erło P ia sta chłop w y o rz e. Lecz b y ta w io sn a p r z y sz ła u ro d z iw a , to m u s i duszy n aszy c h ch ło p sk ic h n iw a być u p ra w io n ą sło n eczn ą ośw iatą, k tó ra połączy w szy stk ie sta n y z chatą.,.
J a n t e k z B u g a ja .