• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 2"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

Numer 2 D iůa 11 sty cz n ia 1 9 14 .

KRAKÓW, ulica św. Tomasza

32.

T Y G O D N I K O B R A Z K O W Y N A N I E D Z I E L Ę K U P O U C Z E N I U I ROZRYWCE.

K R A K Ó W , C f c V i i ï b V S C i ^ T

Plac Szczepańaki I. 6. » Щ

Nasinnfl a Ь 0П1С2УИ, tra-w . onraków, roślin atrączko-

n asiu iia. wych i warzywnych fi gwarantowanej czysto­

ści i sile kiełkowania.

1

NaWHTV * tomasyna, superiosfatÿ, saletra chilijska, sól llul>U¿y • potasowa, kainit k r a j o w y i stassfurcki, wa­

pno azotowe.

MaCTUilU РПІПІП7Р • Wyłączna reprezentacya na Gali- n id o Ł jiiy l UlllluŁu . Cyę wszechświatowo znanych siew-

ników „ W e e t i a l i a “. (120)

finii, kroij, M lplori, slewiiki, walce etc. etc.

R O L N I C Z Y LWÓW,

W Ж 4 M Ъ т > * № m ' Ы Ш т W ul- Kościuszki 1. i4.

Reprezentacyá firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s i a r k i, Ż n i­

w i a r k i , W ią z a łk i, G r a b i a r k i , P r z e tr z ą s a c z e .

Wielki zapas części zapasowych.

Własne warsztaty reparacyjne.

N a c z y n i a i p rz y b o ry m le c z a r s k ie . Oferty i cenniki n a każde żądanie darmo i opłatnie.

iUfęgie! ¡kamienny z kopalń krajowych i zagranicznych.

KOKS o s tra w s k i I g ó rn o ślą sk i.

T o w a r z y s tw o tk a c z y

pod w ezw aniem ś. Sylw estra w K o r c z y n i e obok Krosna p rz y jm u je le n i k o n o p ie d o w y m ia n y za p łó tn a b ie la n e lub szare o z w y k łe j lub po

d w ó jn e j s z e r o k o ś c i, p o c e n a c h m o żli

w ie n a jn iż s z y c h . obok KrosnaKorczyna

K to c h c e u b e z p i e c z y ć

w sposób najbardziej odpowiedni mienie swoje od p o ­ ż a r u , pioruna e k s p l o z y i i t. p., o d k r a d z i e ż y i r a ­ b u n k u , — ziemiopłody od g r a d o b i c i a , — kto chce uzyskać podstawę k r e d y t u , kto pragnie zapewnić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapewnić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci wy­

posażyć, zapewnić im wychowanie i wykształcenie i t. p.

n i e c h z w r ó c i s i ę o informacyę do któregokolwiek za­

stępstwa najstarszej i największej instytucyi asekura­

cyjnej polskiej (14)

Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Krakowie.

Informacyi udzielają: Dyrekcya Towarzystwa w Krakowie, Reprezentacye we Lwowie, Czerniowcach i Bernie mor.

Sekcye w Rzeszowie, Przemyślu, Tarnopolu i Stanisławo-

oraz około 2.000 agencyj To warzy ... — u wie, oraz około 2.000 agencyj Лг

miejscowościach Galicyi, Bukowmy,

stwa w różnych ąska i Moraw:

!

U

M Ł Y N E K D O K O Ś C I

»H eureka« niezbędny dla każdego gospodarza. Od K . zą*— za sztukę wzwyż. Sprzedano w przeciągu 3 lat

przeszło 36.000 sztuk.

P roszę żądać szczegółowego p ro sp e ­ k tu i cennika od firmy J o h a n n B a l d i S c h ą r d i n g a m I n n . I. Ob. Oest. S pecialgeschäft für Geflügelzucht.

Z a 6 KOP. beczułkę 5 k g . znakom itej

Z a 4 Kop. skrzynkę i ¿o sztuk

k Y O T s a j r w y l J . marki „B. R.“ duże Nr 4

w y sy ła za p o b ra n ie m :

Fabryczny skład serów : Braci Rolnickich, Kraków, Wielopole 7/24. (4 9) Cennik różnych serów darm o i opłatnie.

Г

R z a d o w o u p ra w n io n a

I

Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

p o d firm a

К . R Ż Ą C A 1 CH И U R S KI

Kraków, ul. św. Gertrudy 4.

w y ra b ia p o d k o n tr o lą K o m isy ! p rz e m y sło w e j T o w . L e k a rsk ie g o U ra k . p o le c o n e przez to ż T o w a rz y stw o

W O D Y M IN ERA LN E SZTU C ZN E

o d p o w ia d a ją c e sk ła d e m chem icznym w o d o m : Bilińskiej, Gieshiiblerskiej, Selterskiej, Vichy, Homburg, Kissingen tudzież sp e c y a ln e lecznicze, j a k : lito w ą , b ro m o w ą , jo d o w ą , że- lazistą, k w a ś n ą oraz w o d y m in e ra ln e n o rm a ln e z p rz e p isu prof.

Jaworskiego. — S p rz e d a ż c z ąstk o w a w a p te k a c h i d ro g u e ry a c h . C e n n ik i n a ż ą d a n ie d a rm o .

oszczędza ten, kto sprowadza'- słynne w yroby tkackie tylko z tk aln i M i e c z y s ł a w a G o n e t a w K o r c z y n i e . Przyjm uję również od Panów gospodarzy przędziwo i len n a w yrób doborowej jakości p łó tn a wszelkiego rodzaju, — Agentów poszukuję. Proszę zażądać darm o cennika i próbek,

adresow ać: M, GONET w Korczynie, p. loco.

(2)

R ola niech bedzie w każdej chacie O n a rozryw ką da ci, bracie ! Lepszą n a u k ą w niesie w progi Aniżeli tygodnik inny, drogi.

Biuro podróży

юшр шагдаи

W K R A K O W I E .

ul. Radziwiłłowska L. 23, w domu własnym.

Sprzedaje karty okrętowe I. II. i III. klasy i na międzypokład zrozmaitvch portów e u r o p e j s k i c h do wszystkich p o ť t ó w

północnej i południowej

A M E R Y K I .

Biuro podróży Polskiego Towarzystwa ‘Emigracyjnego w Kra kowie ma z a s t ę p s t w o rozmaitych pierwszorzędnych kom­

pani} okrętowych, pasażerowie więc mogą za pośrednictwem teeo omra wvbieraó taką drogę do podróży morskiej, która w danej chwili jest rzeczywiście najtańszą lub najdogodniejszą.

Z biurem podróży P. T. E. połączona jest sprzedaż biletów kolejowvch na koieje eurbr>°jskie i amerykańskie i kantor wy­

miany pieniędzy zagranicznych. (117)

Polecajcie wszystkim emigrantom aby uda' wali się do biura poaróży P. T. E.

W K r a k o w ie m ogą. p o d ró ż n i k o rz y sta ć ż w y g o d n ie urządzone*

5 0 sc h ro M sk a n o c le g o w e g o P o lsk ie g o T o w a rz y stw a E m ig ra c y jn e g o

« d ro b n ą o p ła tą . N a d w o r c a k o lejo w y m s p o ty k a ic h i o d p ro w a d z a f n n k c v o n a r v u s z t> T К

5

CENTRAUN

( p r a w n i e o c h r o n i o n e N . 5 8 6 4 4 ) -

najlepszy, najw ydatniejszy, przeto najtańszy

proszek karmny

É szybkiego toczenia dla wszystkicii zwierząt domowych.

Najbardziej polecenia godna w szystkim gospodarzom i hodow com bydła.

B ro sz ę u w aża ć n a p lo m b e i p o d łu ż n ą m a rk ę o c h ro n n ą . C e n y : -f, k g . 7 5., I k g . K. r j o , 5 k g . K . 5-6 0, 1 2 k g . K . 1 2.,

2 0 k g . K . 1 8., 5 0 k g . K . 4 0., 1 0 0 k g . K . 7 8.

F a b ry k a c e n tra lin y , Nowy Iczyn 106.

S k ła d i g łó w n e z a s tę p stw o d la G alicy i firm a : F euerstein, skład m aszyn, Lwów, Gródecka L 59t te le fo n 756*

Wyborny miód pszczelny, deserowy,

! kuracyjny, lipcow y, rary tas s-kg. puszka К 8'8o.

Miód p a to k a S'kg. puszka K. 8 30. W y b o rn y

t

m ió d stołow y do picia 4 Va blaszanka K. 6'8o w ysyła za zaliczką L Fařbá, Podhajce Nr 33.

T ak czy owak.

— W ic e k ,, n ie w iesz ty , g d zie się m a jste r o b ra c a ? '

— N iech m n ie p a n i m a js tro w a o to nie

p y ta ! , •.

— D la c z e g o ? — A n o , b o j a k p o w iem ,

że m a jste r je s t w sz y n k u , d o sta n ę la n ie od m a jstra — a ja k p o w ie m , že n ie w iem g d z ie m a jste r jest, to d o sta n ę z n ó w w a ły od. p a n i m a jstro w e j. Gzy. ta k , czy o w a k , d la m n ie b ie ­ d a k a zaw sze, je d e n sk u te k !

Roztargniony*

. Ż o n a p ro fe s o ra : — J u ż c a ły ty d z ie ń m in ą ł o d ‘cżąsu, g d y ś m n ie O statni ra z . p o c a ło w a ł ?

— Czyż n a p ra w d ę nie p o c a ło w a łe m cię w c z o ra i? — N a p ra w d ę ! —- K o g o ż u d y a b ła w tak im raz ie c a ło w a łe m w c zo raj ?

Na reumatyzm

g o ściec, p o s trz a ł (isch ias) i ła m a n ia p o le c a się u śm ie rz a ją c e n a ­ cieran ie, o d w ie lu l a t o g ro m n ie ro z p o w sz e c h n io n e , p rzez w ielu le k a rz y o r d y n o w a n e i przez z n a k o m ito śc i u z n a n e І Л п ІШ Є П - tum G a u l t e r i a e c o m p o s i t u m Z p ra w n ie z a re je s tro w a n ą

m a rk ą o c h ro n n ą

i f i

„ N E R W O L

c h e m ik a D ra Ju liu s z a F ra n z o s a , a p te k a rz a w T a r n o p o lu . G ena fla k o n u 8 0 h a l. — ю fla k o n ó w 8 k o ro n , n ie licząc o p a k o w a ­ n ia i f ra n k o . T y sią c e listó w d z ię k c z y n n y c h do p rz e g lą d n ię c ia . D w a razy d z ie n n ie w y sy łk a p o c z to w a . — D o n a b y c ia w e1 w szy­

stk ic h a p te k a c h i d ro g u e ry a c h , a lb o je ś li g d z ie n iem a, w p ro s t w fa b ry c e D r a J u l i u s z a F r a n z o s a w T a r n o p o l u

N r 2 9 9 a . (1 8 5)

Jeżeli chcesz sprawić p rz y je m n o ś ć na B o że N a ro d z e n ie swojemu krewnemu, przyjacielowi lub znajomemu, będącemu w Ameryce, lub gdzieindziej na obczyźnie, albo przy wojsku, to przyszlij do „Roli“

2 korony i jego adres, a wyszłemy mu na>

tychmiast p e ł n ą h u m o r u książkę p. t.

M A C IEK BZ D U R A ,

wesołe opowiadania parobka wiejskiego.

Pamiętaj o swoich, to i oni o Tobie nie zapomną.

Adres na przekazy: R ola, K rak ó w , u f św . T o m a s z a 3 2 .

S 3 W y s t a w a i l i c y t a c j a f c j f s if a w s c h o d n i o - p r u s k i e g o T o w a r z y s t w a c h o w u b y d ł a

r a s y h olenderski ej 29 i 30 stycznia 1914 r.

n a targowicy m iasta Königsberg w Prusach.

D o licyiacyi p rz e z n a c z o n o :

o k o ło 160 buhajów i o k o ło 225 fałówek.

ггэ»: s . v V—... .

Licytacya iato wek

we czw artek dnia 29 stycznia o yodz. 12 w południe, Licytacya buhajów

w piątek dnia 30-go stycznia o 9 przed południem .

K a ta lo g i m o żn a o trz y m a ć o d 1 2 sty c z n ia w m iejscu to w a rz y ­ stw a Herdbuchgesellschaft, Königsberg in Pr., B e et-

h o v e n s tr. 2 4/2 6.

C el h o d o w li: N ajw y ższa m leczn o ść, ciężkie, sz la c h e tn e k s z ta łty cia ła , siln y u s tró j. S y ste m a ty c z n e zw a lc z a n ie g ru źlicy . W ia d o ­ m o śc i o m leczn o ści p o p rz e d n ik ó w b y d ła , p rz e z n a c z o n e g o n a

licy tacy ę, u d z ie la b ió ro w y sta w y .

Г J Zakła Zakład pogrzebowy „Concordia"

jedyny w Krakowie

k tó ry p osiada w łasn y w ielki w yrób

t r u m i e n

J a n a U o l n e g o

Plac Szczepański L. 2 ( (dom w łasny).

Telefon Nr. 331.

(3)

TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

Przedpłata: Rocznie w Austryi 4-50 kor., pótrocznie 2-40 kor.; — do Niemiec 5 marek; — do Francyi 7 franków; — do Ameryki 2 dolary. — Ogłoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltowy. — Numer pojedynczy 10 halerzy; do nabycia w księgarniach i na większych dworcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i Admmistrącyi : Kraków, ulica ŚW. T o ­ masza L. 32. Listów nieopłaconych nie przyjmuje się. Godziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 50.

K O L E N D Y .

id B ożego N arodzenia aż do M atki Boskiej Grom nicznej rozbrzm iew ają po kościołach i chatach w esołe kolendy. R óżnią się one od innych pieśni przedew szystkiem tem , że nie zaw ierają w sobie żadnej prośby, ale ty lk o jakieś rozradow anie, spow odow ane uroczystą chwilą.

Dlaczegóż kolenda trzym a się tak uporczyw ie św iąt zakresu now orocznego? czy to dla igraszki się dzieje, czy rzeczyw iście w yraz ten ukryw a w sobie pojęcie głębszej n a tu ry ? Poniew aż nie każdy z czy­

teln ik ó w zastanaw iał się nad tem zjawiskiem, więc mu ułatw im y rozw iązanie zagadki.

U w szystkich ludów pogańskich, słońce i k się­

życ, ziem ia i ogień, w oda i w iatr i różne zjawiska p rzyrody, odb ierały cześć boską. — Słońce jednak i księżyc uw ażano za głów ne bóstw a, którym nazwy daw ano przeróżne ; nazw iska tych bóstw zależały od wielu bardzo okoliczności.

W szystkie podania i nasze podania ludowe p rzedstaw iają tysiące przykładów w alki boga św iatła z bogiem ciemności. W a lk a ta każdego ro k u k oń­

czyła się klęską sło ń ca; w jesieni zwyciężał bóg zniszczenia, czarny bóg, i sam panow ał nad światem.

Człowiek pogański, à tem samem i słow ianin z do b y przedhistorycznej, w idział w słońcu uosobione d o b ro ; p od jeg o w pływ em i drzew a zakw itały, i zie­

m ia o k ry w ała się łanam i zboża, i zw ierzęta wszelkie radow ały się, słow em cała n a tu ra k ip ia ła życiem.

A poniew aż życie to rozw ijało się stopniow o, więc w sile i działaniu słońca pogański człow iek widział różne peryody.

O d chwili jed n ak , g d y praw da w iekuista, na­

w et w kulcie pogańskim przeczuw ana, zajaśniała w całej pełni, g d y zstąpił na ziem ię S yn Boży, owa cześć dla słońca i św iatłości nab rała innego chara­

k teru . D aw ną kolendę przystosow ano do Bożego N a ­ rodzenia i z czasem ta k zostały nazw ane pieśni, roz­

brzm iew ające k u czci D zieciątka Jezus, pieśni inaczej

jeszcze kantyczkam i zwane. To już w yraz spolszczony z łaciń sk ieg o : »Canticum«, co oznacza pieśń. Pieśni kolendow e, kantyczkow e, najdaw niejsze pochodzą z X V wieku, lubo później tek st p ierw otny byw ał zupełnie zacierany i to niezbyt fortunnie.

W treści zwykle naiwnej mieszano rzeczy p o ­ bożne ze świeckiem i, historyę świętą z dziejam i współ- czesnemi, m odlitw ę z jakąś p lo tk ą okolicznościową.

Najwięcej p ro sto ty i starodaw nej dobroduszności ludowej zachow ały kantyczki t. z w. »krakow skie«.

A u torow ie ich nieznani piszą kolendy, praw ie w y­

łącznie m ające za przedm iot Boże N arodzenie i czas poprzedzający tę uroczystość, m ianow icie adw ent.

Zaczyna się więc w owych pieśniach, na tle ew an­

gelii, w spom nienie o znakach na ziemi i niebie, jako zapowiedzi przyjścia Zbawiciela, o sądzie ostatecznym ,

»owym dniu strasznym gniew u Bożego«. Po ty ch 'w stępnych pieśniach, w szystko się już skupia w sta ­

jence betleem skiej i obszernie się opow iada o tem, że najbiedniejsi i m aluczcy św iata pierw si zostali pow ołani do uznania i uczczenia S yna Bożego w Je g o ubogiem otoczeniu.

Sceny, rozgryw ają się na tle P alestyny, ale żywcem są brane z okolicy, k tó rą pieśniarz zam ie­

szkiwał.

N ie m ając zam iaru w ulotnej naszej gaw ędzie okolicznościowej o kolendach i kantyczkach w yczer­

pyw ać przedm iotu, k tó ry dla e tn o g rafa i h isto ry k a lite ra tu ry przedstaw ia niew yczerpaną kopalnię stu- dyów, zaznaczamy tylko, że z pieśni kolendow ych zaledwie k ilk a w kościołach byw a dotąd śpiew anych, a z tych najpowszedniej : »A nioł pasterzom mówił«

i najwznioślejsza : »Bóg się rodzi, m oc truchleje«. Inne kolendy kantyczkow e, śpiew ane są po w ielu chatach i dw orkach, oraz w izbach w arsztatow ych, wreszcie przystosow ano je do teatrzyków przenośnych, od szopy B etleem skiej zw anych szopkam i.

(4)

i8 »R O L A « Nr 2

Я п і о п і St. B a s s a ra .

V /

Powieść historyczna.

2. POGRÓŻKI.

P o odejściu żyda z W ałkiem , w chacie W o j­

ciecha B a rto sa n a ra d y trw ały w dalszym ciągu, a g d y się skończyły, w szyscy porozchodzili się do swoich chat, naw et J a n stary, jako człowiek w w ielu okolicznościach dośw iadczony, w olał pod osłoną nocy przenieść się do wioski, aniżeli tu narażać się na jakiekolw iek niebezpieczeństw o.

P ozostali tylko dom ow nicy i M ichał Lis, coś niby gospodarz, niby w yrobnik, niby k ap italista bo g ru n tu od dw oru nie b ra ł, na zarobki zaledwie czasem chodził, a mimo to żył w ygodnie i dostatnio.

O jeg o dochodach różnie różni powiadali, ale n ik t całej praw dy nie wiedział, ja k nie wiedziano i tego, co za jeden b y ł ten Lis, skąd pochodził i skąd do R zędow ic przybył. P rzebąkiw ano, źe Lis b y ł Prusakiem , że za jak ieś brzydkie spraw ki siedział u swoich w w ięzieniu i że z obaw y dalszej k a ry m usiał z swej pruskiej ojczyzny uchodzić.

Tak tw ierdzono pow szechnie, ale że n ik t pewności nie m iał, w ięc go też we wsi cierpiano, nie poufaląc się jednakow oż z nim zbytecznie.

T o ty lk o było pew nie wiadom e, że Lis żył jak ten p tak , k tó ry nie sieje, ani nie orze, a w szystkiego m a podostatkiem .

Lis, zostawszy sam na sam z dom ow nikam i m ilczał czas jakiś, a g d y n ik t nie przeryw ał, rze k ł:

— W ojciechu, nie przy p ad ek zrządził, iż z w szystkich ja jeden zostałem . N ie p rzy p ad ek . . . . N ie przypadek! — pow tarzał, jak g d y b y chciał, aby się dom yślono, co zam ierzał powiedzieć.

G dy n ik t jed n a k się nie odzyw ał, ta k m ówił dalej :

— W iadom o wam, boć to w szystkim wiadomo, że koło m nie biedy n ie m a ,.... Owszem, n ie m a !...

A naw et g ro sik ja k i ta k i j e s t No, bardzo dużo niem a, ale zawsze j e s t ...

S łuchano Lisa z zaciekaw ieniem , n ik t mu nie przeryw ał, ale też i n ik t nie wiedział, do czego tenże zdąża.

A tym czasem Lis ta k dalej c ią g n ą ł:

— Zbierało się sk ład ało s i ę . . . oj, nieraz i z n a­

rażeniem życia, póki się nie uzbierało tyle, ab y było i dla siebie i . . . ja k b y to pow iedzieć, i . . . dla kogo.

Znać było, że te ostatnie w yrazy z w ielkim tr u ­ dem Lis w ypow iedział. W ypow iedziaw szy je jednak, odetchnął z u lgą i po p atrzał po dom ow nikach tr y ­ um falnie, ja k b y czekał na przyznanie sobie słuszno­

ści. A le g d y i teraz n ik t się nie odzywał, uczuł jakąś niepew ność i ja k b y lęk pew ien przed tem, co jeszcze

m iał powiedzieć.

T rw ało to jednak zaledwie m ałą chw ilę, gdyż w krótce ta k m ów ił dalej :

— C zterdziestka mi przeszła w sam otności, pa trzałem i szukałem , w czyjeby ręce złożyć moją krw aw icę .. . tak je s t moją krw aw icę . . . ale nie m ogłem znaleść rąk godnych. Bo to dzisiaj, mój W ojciechu, naród o kropnie płochy, ta k jest plochy, a szczególniej n ie w ia s ty ! ... Oj, znam się na nich dobrze, boć nie jedną się znało w m łodości!

P rz erw a ł na chwilę, pot kro p listy o ta rł z czoła, widocznie mowa ta m ęczyła go niezm iernie. U lito ­ w ał się B artos tem jeg o m ęczarniom i zap y tał bez żadnych wstępów :

—- Nie kręćcie długo Lisu, bo nic nie w y k rę ­ cicie, ale gadajcie prosto z m osta, do czego zdążacie.

N ie spodziew ał się widoczm e Lis ta k n ag łeg o zapytania, bo w pierwszej chwili nie w iedział, co ma odpowiedzieć. Zebraw szy jed n ak m yśli, jednym tchem w y k rzy k n ął:

— W ojciechu, dajcie wy mi waszą -Helenkę za żonę !

U słyszaw szy to B artos, ornalo głośnym śm ie­

chem nie w ybuchnął, ale że to gościnność i wobec najgłupszego gościa nakazuje być grzecznym , pow strzy­

m ał w yryw ający mu się z głębi piersi śmiech, i zw racając się do córki, zap y tał niby pow ażnie:

— I cóż ty, H elenko, na to?

-— A cóżby? Gdzież m nie z M ichałem się rów nać, ani ja pieniędzy nie mam tyle, co M ichał, ani lat tyle . . . Gdzieżdym ja naw et śm iała z wami do kościoła . . .

P o d o b ała się widocznie ta odpow iedź B artosow i, bo wąsa dum nie podkręcił i z lubością na dziewczynę p opatrzył.

Lis za to b y ł bardzo niezadow olony. Z agryzł w argi i zdaw ało się , że obelgą w ybuchnie, ale wi­

docznie nie uw ażał spraw y za przegraną, bo w yw ołał dobrotliw y uśm iech na tw arz i pró b o w ał sw oje za­

m iary tłóm aczyć.

— Uw ażcie ty lk o , W o jc ie c h u ,. . ta k uważcie tylko dobrze: m acie trzy córki, a ziemi zaledwie cztery m orgi. . . i to pańskie, a więc dlatego nie­

pew ne. T ak jest niepew ne ! P a n rządca T raw iński w as nie lubi, może ]e łatw o odebrać, a co w tedy?

— T ego ja się nie boję — o d p a rł poważnie B artos — boć ziemia nie rządcy T raw ińskiego, ale pana staro sty Szujskiego, i pan T raw iński nikogo bez jeg o woli w ydalić nie może.

— On to jednak zrobić może, ta k jest, m o że.. . przekonyw ał daUj Lis. — W szak wiecie, że on was od daw na nie lubi, że gdzie może, dokucza, »łysuniem«

w as przezyw a .. .

—: W olno psu na Bożą m ękę szczekać, ale jej u gryźć nie wolno. Niech sobie tam T raw iński w y ­ gaduje, co chce, a ja sobie z teg o nic nie robię.

G dy na pańskie potrzeba, to pierw szy sta ję , przy robocie się nie len ię , toć i obaw iać się nie mam czego. A g d y b y mi naw et ten, przez ojców moich upraw iany zagon odebrano to, z zdrow em i rękam i przy pom ocy Bożej biedy się nie lękam .

N a tak ą mowę B arto sa gniew począł w stępow ać w serce nieszczęśliw ego k o n k u ren ta. Przeczuwał,- że g roźbą nie zm iękczy tw ardej n atu ry , ale mimo to postanow ił nie ustępow ać, pólsi nie w yczerpie w szyst­

kich sposobów.

Zaczął więc ponow nie :

— G dyby n aw et ta k było, ja k m ówicie, to jeszcze coś gorszego n a d wami wisi, ta k jest, coś g'orszego ! . . . .

— Nie straszcie, bo się nie boję !

— Zlękniecie się, g d y pow iem !

— Mówcież więc prędzej, abym m iał czas przed spaniem ochłódnąć, — żartow ał W ojciech.

— Pow oli, ta k jest, pow oli, bo i przez życie całe możecie nie o c h łó d n ą ć ...

— Oj, to coś bardzo g o rąceg o !?

— Zimne ono nie będzie !

T ak się przekom arzali, dość jeszcze grzecznie, choć w obydw óch k rew g rać zaczynała. W ojciech w strzym yw ał się siłą woli, boć gościnność nie p o ­ zw alała mu na ujęcie przy b łęd y za k a rk i w yrzuce­

nie go na cztery w ia try ; w Lisie burzyła krew w zgardzona dum a. Ż arto w ał, ale w duszy g o tow ał cios, który, zdaniem jego, pow inien zmiażdżyć prze ciw nika i do stóp mu go rzucić.

Nie spieszył się jed n a k z w ypow iedzeniem sło wa ostatniego, gdyż wiedział, że w takich razach im

(5)

N r 2 »R O L A« іу dłużazą byw a p ró b a , tem cios pew niejszy sk u tek

odnosi.

— No i jak ż e , W o jciechu, — począł otw arcie drw iącym tonem — dacie mi H elenkę, czy nie?

B a rto s cały k rw ią zapłonął, ale ham ow ał się.

— Ghybaście z moich słów poznali, jak wam odpow iedzieć m iałem . A teraz, proszę was, nie draż­

nijcie m nie więcej, abym snać nie zapom niał, że w dom u moim jesteście!

— I ten dom niedługo wasz! W iecie dobrze, jak ie teraz czasy; król w W arszaw ie, n 'b y to król, a M oskal w kraju rządzi, ja k mu się podoba.

— I cóż to ma w spólnego z waszą spraw ą?

— To ma w spólnego — w ybuchnął teraz z całą zaciekłością Lis — że przyjm ow anie w dom u wa szym człow ieka, na któ reg o głow ę Moskale cenę na- znaczvli, pachnie więzieniem, a może Sybirem nawet!

U rw ał Lis, m niemając, że cios był skuteczny, ale B artos, jak b y się niczego nie dom yślał, zapytał spokojnie :

— I któż to m a być tym zbrodniarzem , boć przecie nie o sobie m yślicie?

— Nie udajcie, bo wiecie o kim m yślę! Starem u Janow i prz} da się odpoczynek po tak burzliwem życiu, a wasze zdrow e ręce potrzebne będą w kopal­

niach sybirskich.

— A cha! z tej stro n y zaczynacie? — odparł spokojnie Bartos,. — N ie trap cie się, bo Ja n a jeszcze M oskale nie mają.

— A le m itć będą!

— Nie będą, bo niem a zdrajców w śród chło­

pów polskich.

— A gdybym ja im o tem powiedział? — za­

p y ta ł z złośliwym uśmiechem Lis.

— Jeżeliś P o lak , to nie powiesz ; jeżeliś zaś pru sk i przybłęda, jak to pow szechnie tw ierdzą, to postąpim y z to b ą ja k z nieprzyjacielem ojczyzny.

T a k mówił B artos, ale mimo tego czul się nie­

spokojnym . W iedział, że jedno słow o Lisa wystarczy, aby za śladam i Jana rzuciła się cała sfora carskich szpiegów. W iedział, że ci nie zaprzestaliby pogoni dotąd, p ó kiby ściganego nie złapali w swe ręce.

A g d y b y J a n a udało im się ująć, to i jeg o nie zo­

staw iliby w spokoju.

Że Lis do zdrady gotow y, ani na chwilę nie w ątpił. N ie dał jednakow oż poznać tego po sobie, ale postanow i! na gro źb y groźbam i odpowiadać.

A le Lis, nastraszyw szy, jak m niem ał, próbow ał użyć jeszcze pokory. W tym celu przyoblekł twarz sm utkiem i drżącym głosem m ów ił:

— A ni ja chcę zdradzać, ani o tem m y śla łe m ...

tak jest, nie m yślałem ! A wszystko, com rzekł, to jeno z do b reg o serca dla was. Chciałem was ostrzedz i powiedzieć, co was może spotkać, jak również, coby się stało z waszemi dziećmi rvrazie tak ieg o w ypadku.

— B óg by im zginąć nie dał.

Lis udał, że odpowiedzi tej nie słyszy

— Dziewczęta, o k tó re tak się troskacie — cią g n ą ł Lis dalej — poszłyby na poniew ierkę. A jako że ład n e są i w grzechby popaść m ogły, tak jest, m ogłyby, o m ogły!

I aż się oblizał przybłęda na samą tak ą myśl zdrożną.

W ojciecha poczynała złość brać na takie g ad a­

nie, ale chcąc w ybadać, co Lis myśli, rzekł spokojnie:

— To radźcie wy mi, co mam czynić?

— Jużem to rzekł, ta k jest, jużem rzekł. Dajcie wy mi H elenkę za żonę, to ja i ją i was wszystkich ustrzegę. Grosza nieco jest, choć niew iele, ale jest, a za grosz w szystko się zrobi.

— W ięc pow iadacie, że to wszystko jeno z ży czliwości dla nas m ówicie? — zapytał W ojciech.

— Praw dęście rzekli, tak jest praw dę.

— No, to jeżeli tak, to o jedno was proszę : dajcie dow ód tej życzliwości i o H elence więcej nie wspom inajcie.

Lis poczerw ieniał cały ze złości. Z oczu padały isk ry gniewu, dłonie zaciskały się w pięści, a usta m am rotały niezrozum iałe wyrazy.

D ługi czas to trw ało ; nareszcie w ybuchnął:

— A oto jeszcze jeden dow ód mej życzliwości daję wam na ostatek, więc pow iadam : Nim słońce ukaże się na wschodzie, porzućcie R zędow ice, gdyż potem będzie zapóźno. Zostawcie żonę i dzieci bez opieki, albo zabierzcie je z sobą na tułaczkę, mnie to obojętne.

O dsapnął ciężko, bo złość tłum iła mu głos, a po chwili ta k dalej m ów ił:

-— Ja k o szczery przyjaciel i to wam jeszcze po­

wiadam, że w prost od was idę zawiadomić, kogo należy, o odkryciu Ja n a i o tem, że wyście jego wspólnikiem .

Skończył i zbierał się do odejścia.

— Żal mi was — rze k ł w tedy W ojciech — ale pow tórzyć to jeszcze muszę dla lepszej dokładności, że dziewczyna m oja nie dla was, tem bardziej, że W ite k ją M ałków chce brać, kiedy dziewczyna nieco stężeje. W pogróżki zaś wasze nie wierzę, bo choć­

byście się na nas mścić chcieli, to Ja n nic wam nie winien.

— Nie wierzycie ? To w krótce uw ierzycie ! R zekłszy to, w yszedł Lis bez słowa pożegnania.

Zaledw ie zam knęły się drzwi za odchodzącym , przy p ad ła do męża Jadw isia Bartosow a, a ujmując go za rękę, jęła m ówić:

— I cóż najlepszego uczyniłeś, W o jtu ś ? ... Nie o nas tu idzie, ale o ciebie, bied ak u ! Lis do w szyst­

kiego zdolny, więc i zdradzić gotów .

— W iem ci ja o tem, ale cóż m iałem uczynić?

B ó g i sum ienie mi powiadają, aby iść uczciwą drogą.

Nie chciałem obiecyw ać tego, o czem z g ó ry byłem przekonany, że nie uczynię. Czyżbyś ty b yła innego zdania ?

— To nie to ! A le może lepiej było z nim ła ­ godniej, p o k o rn ie j...

— Mylisz się, dziecko, u takich ludzi, jak Lis, pokora nic nie znaczy, ale owszem jeszcze dodaje im pewności.

— I co m y teraz poczniem y, b iedaki ? — lam en­

tow ała Jadw iga.

— Ot, pójdziem y spać, a jutro będzie, co P an B óg zdarzy — pró b o w ał żartow ać B artos, aby uspo­

koić strw ożoną niew iastę, choć sam wcale spokoju, nie doznawał.

— Spać, dzieci! — rzekł, zw racając się do H e ­ lenki i Cesi — P o co to tak długo siedzi? N ajm ą­

drzejsza to Ju sty sia: już na drugi bok się przew raca.

M ówił, aby odegnać niem iłe m yśli od siebie.

G dy dziew czątka, posłuszne rozkazowi ojca, p o k lęk ały do w ieczornego pacierza, klęk n ął i W o j­

ciech, ale nie odm aw iał go z tak ą swobodą, jak zwykle. Rozpoczęte słow a rw ały się w połowie.

M usiał wiąc zaczynać nanowo, nie chciał bowiem zbyć pacierza, gdyż wiedział, że to spraw a z Bogiem .

B a rto so w a, jako że to kobieta zawsze sk rzęt­

niejsza, już uprzedziła męża. W ięc g d y ten po dość długiej m odlitw ie w stał z klęczek, podniosła głow ę z pod pierzyny i:

— W ojtuś, a nie tra p się bardzo — rzekła.

— Spij, kochanie, śpij ! — pocieszał B artos, obejm ując ją k o ch a ją cy m w zrokiem , poczem w yszedł n a obejście, a b y p rz e d u d a n ie m się na spoczynek obejrzeć d o b y te k .

(6)

20 »R Ô L A« Nr 2 G dy pow rócił do izby, k o b iety już spały. Nie

poszedł jed n a k zaraz spać, ale jeszcze raz u k ląk ł przed obrazem M atki Boskiej Częstochow skiej i mo­

d lił się długo a żarliwie. P o tem ze skrzyni w ycią­

g n ą ł sta ry i nieco rdzą nagryziony pistolet, oczyścił go n asy p ał prochu, p rzy b ił i schow ał pod poduszkę.

P rzygotow aw szy się w te n sposób na wszelki w ypadek, dopiero w tedy zasnął tw ardo, bo b y ł znu­

żony, a m iał czyste sum ienie.

S pał, a tym czasem nad g ło w ą jeg o grom adziły się czarne, ciężkie chm ury.

(C. d. n.)

Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Г Г Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т У Т Т Т Т Т Т Т Т Т Г Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т У Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т Т

W E S O Ł Y K Ą C IK .

. Nasze dzieci.

M a l c i a : W co będziem y się baw ić? W pieska i k o tk a, czy w ta ta i m am ę?

J ó z e k : A... to przecie wszysto je d n o ! Bajka.

O j c i e c : Co to za książkę czytasz?

J a d z i a : T o pow iastka o mężu i żonie, k tórzy się poorali, nig d y się nie k łócili i kochali aź do śmierci.

O j c i e c : A ha! w ięc to bajki.. No, dobrze, dobrze!

15 lat bez wody.

S y n : — M am o! tu piszą, że w ielbłąd 15 dni w ytrzym a bez wody.

M a t k a : — To jeszcze nic, tw ój ojciec już 15 la t nie pił k ro p li wody.

Prędzej.

— Czy pan jest pan d o k tó r?

— Tak.

— To może pan pójdzie do mnie, bo mi mąż um iera.

— Jeżeli um iera, to ja po co?

— A no, zawsze przy konsyliarzu będzie mu się um ierało i prędzej i łatw iej.

Jeden i drugi.

D w óch pijanych studentów wzięło chłopa m ię­

dzy siebie i p y tają go.

— Pow iedzcie tatusiu, czyście osieł, czy g łupiec ? A on: — Nie wiem, ale stoję w środku m iędzy jednym a drugim .

Mała rzecz.

M ały człow iek chciał zadrw ić z jed n ookiego k u pca i m ów i:

— A le d ru g ie oko przy d ało b y się panu!

— T a k jest, rzecze kupiec, żebym m ógł lepiej dojrzeć ta k m ałą rzecz, ja k pan jesteś.

Bez sumienia.

W łóczędze czarno zarosłem u mówi sędzia:

— Tw oje sum ienie m usi być ta k czarne, ja k tw oja broda.

N a to w łóczęga:

— Jeżeli m am y sądzić w e d łu g brody, to pan sę­

dzia nie m a wcale sum ienia, bo nie m a brody.

Więcej wart.

W d o w a po d o k to rze: — P odobnoś w yszła za mąż, M arysiu?

M a r y s i a : — T ak, proszę pani, za szewca.

W d o w a : — To nie szczególnie?

M a r y s i a : — J a m yślę, proszę pani, że żywy szewc więcej w art, niż nieboszczyk doktór.

N o w e k s i ą ż k i .

Biblioteka powszechna, n ak ład em i drukiem księ­

g arn i W ilhelm a Z ukerkandla w Złoczowie.

R u ch liw a k się g a rn ia Z ukerkandlą nie ustaje w swej szlachetnej działalności szerzenia ośw iaty za- pom ocą użytecznych książek. W ostatnich czasach w ydała szereg b ro szurek, k tó re niniejszem chcem y omówić. I ta k :

Stanisław Trembecki: Bajki i listy. Na 76 stro ­ nicach broszurki pom ieścił W ydaw ca 13 najcenniej­

szych bajek T rem beckiego i 14 listów wierszem, pisanych do najznakom itszych osób, żyjących w owych czasach.

K arol Sznajnocha: Szkice historyczne. XI. J e st to dalszy ciąg poprzednio w ydanych p rac tegoż autora, zaw ierający cztery rozpraw ki historyczne, a m iano­

w icie: »D yabeł W enecki«, »Szlachcic chodaczkow y«,

»Jak R u ś polszczała«, Śm ierć Czarneckiego«.

Cerwantes: Bon Kiszot z Manszy. Je st to pow ieść bardzo dawna, bo napisana jeszcze z początkiem X V II w ieku, a przecież ciągle czyta się ją z jedńakiem zajęciem. O pow iada ona dzieje szlachcica z M anszy, w H iszpanii, k tó ry p od w pływ em fantazyi, ro zk o ły ­ sanej czytaniem k siąg rycerskich, spieszy w św iat z gierm kiem swoim, ab y w śród tysiącznych przygód i niebezpieczeństw bronić niew inności i cnoty. W ciągu swej w ypraw y dośw iadcza w ielu śm iesznych przy­

gód, przeplatanych często sm utnem i, co składa się razem na wielce interesującą i różnobarw ną treść książki.

P io tr B ojko: Chrząszcze. D la tych, k tó rzy b y ze­

chcieli poznać bliżej ow ady, ja k rów nież dla m ło ­ dzieży, zbierającej je w celach naukow ych, jest to książeczka bardzo pożyteczna. A u to r podzielił ją na dw ie części, z k tó ry ch w pierwszej opow iada o sy ­ stem atyce chrząszczów i podaje opis najw ażniejszych gatunków , zaś w drugiej podaje w yczerpujące w ska­

zówki do ich chw ytania i przechow yw ania. K s ią ­ żeczkę zdobi 14 rycin.

Franciszek Zabłocki: Zabobonnik, D o tw órców kom edyi polskiej należy m iędzy innem i i F ran ciszek Zabłocki, k tó ry , chociaż tem a t do swych p rac b ra ł z utw orów obcych, ta k potrafił go zastosow ać do w łasnego narodu, że d łu g i czas sądzono, iż b y ły to pom ysły oryginalne. I dzisiaj, chociaż w iek cały m inął od ich pow stania, czyta się je z praw dziw ą przyjem nością; ty le w nich sw ojskiego i m iłego h u ­ m oru. Do tych kom edyi należy rów nież »Zabobonnik«, świeżo w ydany, jako tom ik 971—972 »B iblioteki Pow szechnej«.

P. A . de A larcon: Nowele. Z hiszpańskiego tło- m aczył K a ro l K ram arczyk. A larcon, jeden z najulu- bieńszych pow ieściopisarzy hiszpańskich, tw o rzy ł p o ­ wieści, p ełne g ęłb o k iej znajom ości serca ludzkiego i p o godnego hum oru. W om aw ianej książeczce m am y trz y jeg o nowele, odnoszące się do ta k zwanej

»W ojny o niepodległość« w 1808— 1814 r., czw arta jest obrazkiem z życia w ieśniaka południow o-hiszpań- skiego. P ię k n e tłom aczenie p. K ra m a rc zy k a z a słu ­ guje na szczególniejsze uznanie.

H erm an B a n g : Tancerka i inne nowele. B an g urodził się w D anii i p isa ł po duńsku. B ędąc sam pisarzem -tułaczem , odczuw ał g łęb o k o niedolę ludzką i odm alow ał ją później w sw ych utw orach. T o też tem atem jeg o p rac je s t ciche, bezbronne i złam ane życie ludzi biednych. T o m ik 974—975 zaw iera pięć now el tegoż au to ra, a m ianow icie: »Tancerka«, »B ar­

chan um arł«, »Franciszek P an der«, »Fragm ent«

i »Z tam teg o świata«.

(7)

Nr 2 »R O L A« 21

Ż Y C I E , M Ę K A I Ś M I E R Ć P A N A J E Z U S A .

2. W E R B U H E K j Ż U I W J A E Z Y .

W y sz e d ł S iew caiB oży, aby o b siać1 ugfory ludz­

kich dusz nasieniem nieom ylnych praw d Bożych — w ystąpił publicznie Zbawca św iata z nową, niebieską nauką, a b y nią ludzkość przem ienić, uzacnić, p o p ra ­ wić, odrodzić, ab y napełnić niebo nieprzeliczonem i hufcam i w ybranych.

G dy mówić zacznie, rzesze wiszą na Jego ustach, a On im opow iada o K ró lestw ie Bożem na ziemi, 0 miłości B oga i bliźniego, że ubodzy w duchu 1 prześladow ani w ejdą do K ró lestw a niebieskiego, a cisi oddziedziczą ziemię. K tó rzy płaczą, będą p o ­ cieszeni; spraw iedliw ości łaknący będą nasyceni;

m iłosierni dostąpią m iłosierdzia; czyści oglądają B o­

g a — błogosław ieni tak czyniący, a zapłata ich ob­

fita jest w niebiesiech.

Gdzie tylko przejdzie, przynosi ze sobą pomoc i błogosław ieństw o. Gdzie się ty lk o odezwie, tam na głos Je g o dzieją się niew idziane znaki i cuda.

W szystko, co nadprzyrodzone, co Boże i wielkie, przychodzi M u bez pracy, bez w ysiłku, bez niepo­

koju, bez popisyw ania się przed ludźmi.

Jednem słow em uzdraw ia chorych, wskrzesza u m arłych. P rzy w raca w zrok ślepym , głuchym słuch, niem ym m o w ę, z opętanych w ypędza złego ducha.

T u upad ły ch dźwiga, strapionych pociesza, wzm a­

cnia w ątpiących, opuszczonych tuli. Tam oziębłych zagrzew a, ośw ieca ciem nych, tym ścieżki żywota prostuje do nieba, budząc w nich w iarę w swe B ó­

stw o — jednem skinieniem swej wszechmocnej woh leczy i koi ludzkie boleści duszy i ciała.

Z ust Jezu sa płynie najpiękniejsza i najwznio­

ślejsza nauka, zasady najczystszej m oralności i do­

g m ata przew yższające rozum ludzki, ale zawierające

w sobie niew yczerpane źródło św iatła i pociechy.

W ym ow a Jego nacechow ana jest ta k ą p ro sto tą , że zrozum ie Go ta k dziecko, jak i prostaczek, ta k tłum y ludu, ja k i uczony. Jezus zadziwia, pociąga i p o ry ­ w a swoją w ym ow ą, to też tłum y, słysząc Go, w oła­

ją : »Nigdy tak człow iek nie mówił, jak Ten!« K a ż ­ de słowo, w ym ów ione przez Jezusa, staje się płod- nem w skutkach, nasieniem nieobliczonych plonów przyszłości.

Św iętość i dobroć, m ądrość i nieziem ska p o ­ tęg a, otaczają Jezusa pow agą, nie odpow iadającą ani skrom nem u na ziemi stanow isku, w każdym swym czynie robi wrażenie syna, zarządzającego dom em rodzicielskim . T ak ! bo przecież to Syn Boży, ocze­

kiw any Zbawca ludzkości zeszedł na ziemię i doko­

nuje wyzwolenia, odkupienia, wskazuje św iatu c a łe ­ mu nowe do życia drogi. Przez trzy lata plew i i sieje Boże ziarna praw d y — aż dzieło swoje zapieczęto­

w a ł śm iercią na krzyżu. Zasiał i odszedł, a któż te niebieskie nasienia rozrzuci szeroko i daleko, w ser­

ca zw ątpiałe ty lu m ilionów ? K to je rozmnoży, roz­

szczepi, kto przypilnuje i zwiezie do gum ien plony żniw w ydatnych?

O! nie zmarnieje praca Jezusa, m ozoły, przela­

na krew ! Odszedł, lecz zostaw ił żniw iarzy, gospoda- rzów w swej winnicy, k tó ry c h w ciągu publicznego życia, zgrom adziwszy w pierwsze sem inaryum , przy ­ g o tow ał do kończenia rozpoczętego d z ie ła . . .

D w unastu w ybrał, pow ołał, dw unastu czerpało w'prost z Jeg o ust i serca B oską naukę i p ra w d ę , k tó rą mieli karm ić n a ro d y i szczepy, dalej, szerzej w ludzkość apostołow ać dewizę C hrystusow ego w y ­ baw ienia. D w unastu w y b ra ł i zlecił im m isyę n a ­

(8)

22 > R O L А * N r 2

w rócenia świata, a w pom oc im p o słał trzynastego ro b o tn ik a apostoła, św. P aw ła!

D w unastu m iało orać i zasiewać E w angelię w niw y serc Izraela w pierw szym rzędzie, a któż pójdzie między pogan, k tórzy rów nież oczekiwali Zbawcy? K to podejm ie na swe b a rk i ciężkie zada­

nie, pełne m nogich niebezpieczeństw , lecz błogo-ła- wione zadanie h erolda C hrystusa w pogańskich k ra ­ inach? K to w ypełni zlecenie Jezusa, k tó re A p o sto ­ łom przekazał bezpośrednio przed swem W n ie b o ­ w stąpieniem , m ówiąc : »W eźm iecie moc D ucha św., k tó ry przyjdzie na was i będziecie mi św iadkam i w Jeruzalem i we w szystkiej żydow skiej ziemi i w Sa- m aryi i aż na kraj świata«.

K to m aleńkie K ró lestw o C hrystusa, niby ziarn­

ko gorczycy, rozwinie w przestronne drzew o K o ­ ścioła św., w k tó re g o cieniu tyle narodów bałw o­

chwalczych znajdzie szczęście, ukojonie ? K to ?

T arseńczyk Szaw eł — naw rócony P a w e ł!

D w unastu p o w o łał P. Jezus zaraz w początkach głoszenia Bożej now iny na oraczy, siew ców i żni w iarzy, a im iona ich n astępujące: S z y m o n -P io tr i b ra t jego A ndrzej; J a k ó b i b ra t jeg o J a n ; F ilip i B a r­

tło m iej; M ateusz i Tom asz; J a k ó b m łodszy i Judasz T ad eu sz; Szym on Zelota i Judasz Isk aryot.

Jednym i z pierw szych, k tó ry ch P a n do swej służby zawezwał, byli A ndrzej i Jan, uczniow ie św.

Ja n a Chrzciciela. M ężowie ci, widząc P . Jezusa, cho­

dzącego nad Jo rdanem , jak b y przykuci do Jego po­

staci, poczęli iść za Nim.

— Czego szukacie? — p yt a ich uprzejm ie Zba­

wiciel.

— M istrzu! gdzie m ieszkasz?

— Pójdźcie i o g ląd ajcie! M ieszkaniem mojem św iat cały, droga moja do krzyża p ro w a d z i... P ó j­

dziecie ze m ną ?

P a trz ą c w oblicze Jezusa, oprorpienione b la­

skiem B óstw a, z radością się zgodzili, zostali, poszli na tułaczkę trzech i dziesiątek l a t . . .

N a jeziorze G enezaret ry b a k sieć zapuszcza.

Już całą noc wraz z bratem napróżno się trudził, bo ry b y om ijały sieci. W te m nad brzegiem wody przystanął Zbawiciel i przy p atru jąc się w ysiłkom r y ­ baka, wzniósł sw ą ręk ę w górę i w ypow iada do n ie ­ go wszechpotężne zaproszenie, a zarazem rozkaz :

— Chodź za mną, od tąd ludzi łow ić będziesz...

P a trz y Szym on - P io tr, słucha zdum iony ty ch dziwnych słów, m gnienie oka się waha — nagle, opuszczając łódź, sieci, wszystko, w wodę się rzuca i do kolan M istrzow i się schyla z zapew nieniem : Do śm ierci już z T obą zostanę !

Skinieniem ręki, w yrazem swych oczu, n ie p rz e ­ p a rtą , niew olącą p o tę g ą głosu, zw erbow ał Boski Siew ca-G ospodarz robotników do winnicy, na k r z e ­ wicieli Bożej nauki. N ie szu k ał m ędrców , m ożnych teg o św iata, owszem lubow ał się w prostaczkach, grzesznikach i im pow ierzył dzieło odnow y świata, w yrw ania go z morza błędów , zepsucia, rozpasania...

T rzynastego, Szaw ła, dyszącego nienaw iścią ku wyznawcom now ej nauki, g d y jechał do D am aszku po to, b y ich wyniszczyć, cudow nym sposobem robi szerm ierzem swej idei, że Szaweł, dotąd w róg n ie­

ub łag an y , p y ta o śle p ły : »P anie! co chcesz abym czynił?« — I ośw iecony ła sk ą potężnego M istrza, ukochaw szy zakon Chrystusow y więcej niżli życie, oddaje się na Je g o usługi, staje się ja k b y pło n ącą pochodnią, g dy depozyt Bożej w iary apostołuje wśród zgangrenow anego pogaństw a.

T a k najęci żniwiarze ruszyli do pra- y. ..

I nim ubiegły dziesiątki lat, już pod pługiem i przez zasiew apostolskich oraczy i siewców o dm ie­

n iły się u gory ziemi. Z n auką C hrystusa strzeliło w ludzkość nowe życie, świeże praw a, szlachetniały czyny, myśli, p ragnienia — idea Jezusa, — p ro ­ staczka z N azaretu, obejm ując na w skroś człowieka, zaw ładnęła światem .

W tryum falnym p o chodzie, mimo rozliczne przeszkody, dociera w najdalsze zakątki, a gdzie się zjawi, wnosi z sobą ożywcze soki i w ytyczne »drogi p raw d y i żywota«. W eszła w rodziny, w państw a, w try b życia prak ty czn eg o i w przestw ory m oralne, nie znając g ran ic przestrzeni, ani stosunków . Czas ją szerzył coraz dalej, głębiej — dotarła do nas i żyje, ja k żyła przed wiekam i, w K ościele kotolickim .

K s. JPawei W ieczór eli.

Л ^ Л Л Л Л /\Л Л Л ^ Л Л Л Л Л Л Л Л Л Л /^ Л Л ^ Л Л Л A ^ 'V W W \Л Л Л ^ Л Л Л Л Л Л ЛЛ Л Л Л / W W W W ^ Л Л 'W W 'Л Л Л '^ Л Л Л Л / ^ Л Л Л Л

„Nie doszła oświata na w ieś“.

D laczego niem a ośw iaty na wsi? Oto dlatego, że żal pieniędzy na n ią: żal pieniędzy na książki, i gazety, a nie żal pieniędzy na w ódkę, wesele, chrzci­

ny, oraz inne huczne zabaw y. Bo jakżesz m a być na wsi oświata. Pow iedz n. p. :

— F ra n e k kupm y książkę, lub zaprenum erujm y do spółki jak ąś gazetę ja k n .p . »Rolę« to F ra n e k na to :

— M iałby ja w ydaw ać pieniądze na gazety, albo na książki, to wolę se w ódki za te piniądze wypić.

J e st w praw dzie ośw iata i po wsiach, ale nie po wszystkich. Te k tó re bliżej położone m iasta lub m iasteczka, to prędzej m ają oświatę, bo g azete kupi w m ieście, lub ja k ą ś książkę, lub też jest na jakim ś ze­

braniu, lub na w ykładzie. A le pom yśleć o w ioskach dalej położonych od m iasta. To coż tam widzim y?

Oto w idzim y rozpustę, p ijaty k i i bijatyki z pow odu tego, że się m łodzież nasza nauczyła tej ośw iaty w P rusach.

R a z zapytałem się gospodarza ze wsi!

— M acie wy ja k ą książkę do czytania, mój przyjacielu?

— M am — on na to.

— A jakąż?

— A dyć do m odlenia.

— A g azetę trzym acie ja k ą ?

— E, co mi tam po gazecie! albo se to gazety poje?

— A kółko rolnicze we wsi posiadacie?

— T rza nam K ółka, nie wiem naco! N am y Moś- ka, co tow ary z m iasta przyw ozi i tanio sprzedaje, a jeszcze i kieliszek w ódki w prezencie da,

A więc niem a ośw iaty na wsi — m ówię!

— Co tam z jak ąsik ośw iatą! D aw ni ośw iaty nie było, a i ta k ludzie żyli i żyć będą, żeby ino co mieli zawsze jeść — dokończył gospodarz i rozeszliśm y się. A ja w duchu m yślałem . — Boże! jeszcze n ie­

doszła ośw iata do wsi i jakżesz ci bracia moi b ędą kochać Ojczyznę, skoro ośw iaty nie mają. Znam i tak ie wsi gdzie nieznajdziesz ani szeląga ośw iaty nie znajdziesz tam książki lub gazety dobrej jak

»Rola« ani też K ó łk a roi., ale za to rozpusty pełno.

A teraz p y tan ie ? W jaki sposób możemy mieć ośw iatę po wsiach?

Oto w ten sposób, g d y będziem y czytali książ­

ki dobre i gazety, a z pew nością będzie ośw iata i po najm niejszych w ioskach. A zatem, bracia czy­

telnicy, szerzcie ośw iatę pośród ludu w iejskiego, j e ­ dnajcie pren u m erato ró w now ych z pośród znajom ych, zakładajcie czytelnie polskie po wsiach, a wówczas przyniesie nam ta ośw iata dobro dla Ojczyzny M atki.

Staszek z Z a k recia .

(9)

TAJEMNICZY DUCH

2. Ralf ryczący i Natan krwawy.

P u łk o w n ik B ruce, od lat dziesięciu zarządzający osadą, zam ieszkiw ał rów nie skrom ny, choć nieco ob­

szerniejszy budynek, jak inni koloniści. R odzina jego sk ładała się z żony, dwóch synów i dwóch córek, T om a już poznaliśm y w poprzedzającym rozdziale;

m łod-zy syn m iał imię R y sz a rd i liczył lat szesnaście.

S tarsza córka Sara nie skończyła jeszcze lat siedem ­ nastu, m łod-za M atylda m iała ro k piętnasty. Oprócz czw orga dzieci znajdow ała się jeszcze w dom u puł kow nika m łoda dziewczyna, wychow anka. Ojciec jej zniknął od lat przeszło dw unastu w lasach p o g ra ­ nicznych i pozostaw ił pięcio]etnią córkę bez opieki i utrzym ania. P ułkow nik

ulitow ał się nad m ałą Telią i w ziął ją do siebie. W k il­

k a lat dopiero potem do­

wiedziano się, iż D aniel Doe, jej ojciec, żyje pom ię­

dzy Osagam i, ale wcale w racać nie myśli. P rz y b ra ł on strój i zwyczaje dzikich i nie troszczył się zupełnie 0 swą dziecinę. O dtąd B ru ­ ce sta ł się dla niej w praw ­ dzie nie ojcem , ale opie­

kunem ; żyła w dom u jego, w połow ie jak o p rzy ja ­ ciółka, w połow ie jak o wy- chow anica ; zaspakajano w szystkie jej potrzeby, a T elia wzamian pełniła lżej­

sze usługi domowe.

P o w ieczerzy R o lan d zw ierzył się pułkow nikow i ze swych zam iarów osie­

dlenia się w jego kolonii.

— K o chany R olandzie

— rzek ł B ruce, w ysłucha­

wszy go — żałuję se rd e ­ cznie, że zam iar twój jest praw ie niepodobny do sp eł­

nienia. W szystkie g ru n ty na k ilk aset sążni w około należą do naszych osadni­

ków ; żaden ci nie odstąpi 1 piędzi ziemi, niepodobna zaś, ażebyś dopiero w głębi puszczy karczow ał las i tam pola zakładał. Indyanie p a ­

liliby i niszczyli co ro k tw oje zasiewy, i straciłbyś ze szczętem szczupłe mienie, jak ie posiadasz. Ja mam m ało roli, podzieliłbym się z tobą, ale nie w y sta r­

czyło by jej dla naszych obu rodzin. W ierz mi, d a­

leko lepiej zrobisz jeżeli wyruszysz ze swoimi tow a­

rzyszam i ku ujściom Ohio, tam dostaniecie jeszcze za darm o tyle ziemi, ile jej zdołacie upraw ić, i w k ró t­

kim czasie przy pracy możesz dojść do zamożności.

— Zrobię, ja k mi radzisz kochany pułkow niku, lubo wyznam ci szczerze, iż m ilejby mi było pozo­

stać m iędzy wami. Czy w naszej dalszej podróży na po tk am y w iele niebezpieczeństw i trudów ?

— N ajm niejszych — odpow iedział B ruce — droga w ydeptana przez karaw any, któ re się przed wam i w tam te strony udały, jest bardzo znana i sze­

ro k a ; z łatw ością przebędziecie ją z waszym taborem . Co sie tyczy Indyan, tych niezaw’odnie nie napotka- cit . O dkąd w ro k u zeszłym przetrzepaliśm y ich po­

rządnie, żaden nie śmie się pokazać w tych stronach.

Zresztą ku północy lasy już nieco przetrzebiono, a takich miejsc unikają dzicy. Dziwi mię tylko — dodał po chwili pułkownik. — że zam ierzyłeś o sad ­ nikiem zostać i wiedziesz swą siostrę w te puste okolice, kiedy przecież stary twój stryj R a lf jest jednym z najbogatszych osadników w W ir g in ii, po­

siada ogrom ne obszary ziemi, a prócz was dw ojga niem a innych dziedziców.

— S tryj mój um arł i m ajątek cały zapisał kom u innemu.

— N iepodobna! —• zaw ołał pułkow nik, zdziwiony do najwyższego stopnia. — K om uż więc m ógł nie­

spraw iedliw y starzec zapisać swoje m ienie?

B ruce niezm iernie b y ł ciekaw dowiedzieć się bliższych szczegółów, dotyczących dziw nego p ostę­

pow ania stareg o R a lfa F o rre stera . R o la n d o po­

w iedział mu wszystko, a po­

nieważ zdarzenie to pozo­

staje w ścisłym związku z naszą h istoryą, przeto p o ­ w tórzym y opow iadanie n a­

szym czytelnikom .

R a lf F o rre ste r, stryj R o ­ landa i E dyty, pochodził ze starej szlacheckiej an ­ gielskiej rodziny i wraz z W alterem , b ratem swym młodszym, przybył do S ta ­ nów Zjednoczonych. Zwy­

czajem odwiecznym w A n ­ glii starsi synow ie otrzy ­ mują cały m ajątek po ro ­ dzicach, m łodsi zaledwie niew ielkie sum y pieniężne.

M łodszy zaś b ra t R a lfa p o ­ siadał bardzo mało, g d y ten zakupił zaraz rozległy ob­

szar ziemi i założył piękną kolonię. Przez niejaki czas obydwaj bracia żyli ze sobą w zgodzie, g dy jednak W a lter, w brew w oli R alfa, poślubił ub o g ą panienkę, a nadto podczas w ojny o niepodległość stanął po stronie A m erykanów prze­

ciwko A nglikom , zerw ała się zgoda pom iędzy braćm i i miejsce jej zajęła nieprzy- jaźń. R alf, będąc w iernym królow i angielskiem u, ów ­ czesnemu panu osad p ó ł­

nocno am erykańskich, nie m ógł przebaczyć swemu bratu, że przyłączył się do pow stańców , postanow ił więc ukarać sw ego b rata W a lte ra wydziedziczeniem jego dzieci, a poniew aż sam b y ł bezżennym , a więc i bezdzietnym , przeto przyjął do domu m ałą dzieweczkę, sierotę po Y vertonie, m ajo­

rze angielskim , k tó ry w bitw ie z pow stańcam i poległ.

Dziecię to miało odziedziczyć p c śm ierci R a lfa jego posiadłości; w krótce jednak w w ybuchłym pożarze dziew czynka znikła bez śladu. Nie znaleziono jej szczątków, i wszyscy byli przekonani, że szybki i g w ałtow ny ogień zapew ne je straw ił. R alf, mimo stra ty wychowanicy, bynajm niej nie zm ienił zam iaru w ydziedziczenia dzieci b ra ta i dopiero, g dy ten zginął w bitw ie pod Savannah, w ziął je do siebie. R o la n d m iał naówczas lat trzynaście, E d y ta zaledwie pięć liczyła. Surow y starzec zwolna przyw iązyw ał się do sierot i niejednokrotnie oświadczał, że im swój m a­

ją te k zapisze. Nieszczęściem R o land, podobnie jak niegdyś jego ojciec, ściągnął na siebie niełaskę stryja.

siln y m sk o k ie m r o z e p c h n ą ł o sa d n ik ó w .

(10)

24 »R O L A« Nr 2 N a odgłos nieporozum ień pom iędzy A m e ry k ą i A n ­

glią, z k tó ry c h w różono now ą wojnę, m łodzieniec, pam iętny czynów ojca i sam chciw y sław y, potajem nie zapisał się do m ilicyi w irgińskiej. N ie dało się to dłu g o u k ry w ać przed stry jem , k tó ry , rozgniew any postępkiem R o lan d a, zakazał mu przestępow ać próg sw ego domu. Zdaw ało się jednak, że niełaska R a lfa nie dotknie niew innej E dyty. W k ró tc e potem , g d y starzec um arł, a R o la n d przyjechał odw iedzić sio ­ strę, nie znalazł już jej w kolonii stryja, ale w domu jed n eg o z sąsiadów, jako sierotę, pozbaw ioną schro

nienia. W papierach, pozostałych po nieboszczyku, nie znaleziono późniejszego testam entu, daw ny więc, stanow iący dziedziczką dziew czynkę, k tó ra śm ierć znalazła w płom ieniach, został utrzym any, a R y sz a rd B ra x le y , rządca dóbr R a lfa F o rre stera , m ianow any w testam encie opiekunem dziew częcia, objął całą m ajętność, aż do chwili znalezienia dziecka, k tó re g o śm ierci nie podobna by ło udow odnić.

U trzym anie tego testam en tu obudziło pow szechne zadziwienie, i całe sąsiedztw o oburzyło się na krzyw dę, ja k ą przez to zm arły w yrządził dzieciom sw ojego brata. R y sz a rd B ra x le y s ta ra ł się zmniejszyć pow ­ szechną n iec h ę ć , ośw iadczając w sądzie, że ty lk o tym czasow o obejm uje dobra, w nadziei, że naznaczona testam entem dziedziczka da się odszukać. T w ierdził on, że dziecię nie zginęło w pożarze, ale zostało uprow adzone przez nieznaną osobę, na której ślady już natrafił, że pożar um yślnie w zniecono już po u- prow adzeniu dziecka dla zatarcia po niem śladów i rozpuszczenia pogłoski, że się spaliło. R zucał przy tem niew yraźne p odejrzenie, ja k o b y R o la n d b y ł spraw cą teg o czynu, ażeby tym sposobem praw ną dziedziczkę usunąć, a spadek zapew nić sobie i Edycie.

B a rx le y ta k um iał nadać tw ierdzeniom swoim pozór praw dy, iż pow szechnie m u wierzono. R o la n d nie m ógł udow odnić śm ierci dziewczęcia, a widząc, że na drodze procesu nie zdoła pokonać przeciw nika, zaprzestał w szelkich zabiegów . N ie nam yślając się długo, w ziął uw olnienie z w ojska, sprzedał w szystkie sprzęty i rachom ości, prócz niezbędnie potrzebnych i zabraw szy siostrę, p rzy łą cz y ł się do g ro m a d y w y­

chodźców, k tó ra , obrała go swoim naczelnikiem . Zaraz na początku rozm ow y pom iędzy R o landem i pułkow nikiem w szyscy dom ownicy wyszli z pokoju, pozostała ty lk o T elie Doe, k tó ra ze szczególniejszą uw agą przysłuchiw ała się opow iadaniu m łodego k a ­ pitana. S p o strz e g ł to pułkow nik i zagadnął ją cierpko:

— Co tu robisz T elie? N ie lubię, aby p o d słu ­ chiw ano, g d y z kim rozm aw iam . W iesz o tem do­

brze, a więc idź do k o b ie t: tam tw oje miejsce.

T elie zarum ieniła się, jak w iśnia i zaw stydzona odeszła. W k ró tc e potem w szedł Tom B ruce, a na tw arzy jaśniała w esołość, ja k g d y b y z ja k ą dobrą w ieścią przychodził.

—- Co tam now ego ? — zap y tał ojciec, nieco zdziwiony.

— Osobliwsza rzecz, D uch puszczy pojaw ił się znowu — odpow iedział Tom.

— Gdzie go w idziano ? — z a p y ta ł skw apliw ie pułkow nik — spodziew am się przecież, że nie w n a ­ szym okręgu.

— Je d n a k dosyć blizko, bo tuż zaraz na drugim brzegu K e n tu k y znaleziono w lesie zw łoki dw óch In d y a n , nacechow anych na piersiach krw aw ym krzyżem.

— I wiesz z pew nością, że to nie pło n n a wieść?

— b a d a ł dalej pułkow nik z pew nym niepokojem .

— Z ja k najw iększą; dw u osadników naszych pow róciło z za rzeki i na w łasne oczy oglądali za­

m ordow anych Osagów.

— W takim razie — rzek ł posępnie p u łkow nik — nad osadą wisi now e nieszczęście.

— K tóż to jest ów D uch ptiszczy ? — zapytał z ciekaw ością R o land.

— Ech, widm o m gliste, d y ab eł leśny ! — od­

pow iedział Tom.

— T ak m ało rozum iem , ja k i przed twojem o b ­ jaśnieni, Tomie. Cóż to za dyab eł leśny?

— A lboż ja wiem ! — odpow iedział m łody Bruce. — Je d n i m ienią go straszydłem , n iektórzy są przekonani, że to sam szatan włóczy się po lasach w postaci D ucha puszczy.

— O jakichże to krzyżach w spom niałeś, Tomie?

— zap y tał z ciekaw ością F o rre ster.

— Trzeba ci w ied zieć, R o la n d z ie , że D uch puszczy jest n iep rzebłaganym w rogiem dzikich, m ia­

nowicie O sagów . Hu ich zabił, te g o n ik t nie wie, ile jednak razy napotkam y w lesie zw łoki Indyanina, z głow ą po trzask an ą i krw aw em nacięciem skóry w kształcie krzyża na p ie r s i, wiem y, że to ofiara Ducha puszczy. Od ro k u jednak nie słyszeliśm y o nim wcale.

— M ógłbyś, kochany k a p ita n ie — rzek ł B ruce — zadać jeszcze tysiące p y ta ń o Duchu puszczy T om ow i, a nie dow iedział byś się wiele więcej o tej tajem n i­

czej istocie.

— Dziw ię się, ja k m ożecie podobnym baśniom daw ać w iarę! — rze k ł R o la n d z uśm iechem niedo­

w ierzania.

— I dlaczegóż nie m am y wierzyć — o d p a rł B ruce — jeżeli trupam i dzikich dowodzi sw ego istnienia? Ja k k o lw ie k w ydaje ci się to baśnią, w y ­ lę g łą w naszych głow ach, przyznasz przecie, że, je ­ żeli znajdzie się zwłoki dzikiego z o d a rtą czupryną i krw aw em znam ieniem na piersiach, m usiał ktoś być, kto In d y an in a zabił i oskalpow ał.

— Z ap ew n e, — odpow iedział R o la n d — ale m ógł to zrobić człow iek, a niekoniecznie jak iś duch urojony.

— R olandzie — rzekł pułkow nik, w strząsając z uśm iechem głow ą — nie znasz naszych osadników . T rzeba ci wiedzieć, że na dziesięć m il w koło nie masz jed n eg o , k tó ry b y się nie p ochlubił z zabicia w rogiego Indyanina. W całem K e n tu k y nie znajdziesz człow ieka, k tó ry b y , odniósłszy zw ycięstw o nad d z i­

kim, nie ro ztrąb ił sw ojego czynu w całym o kręgu, a jed n ak żaden nie przyw łaszczył sobie chluby z tru p a , zam ordow anego przez D ucha puszczy. N akoniec po- powiem ci jeszcze, że znam ludzi, k tó rzy go na w łasne oczy widzieli.

— Przeciw takim dow odom tru d n o walczyć — rze k ł R o la n d , w idząc, iż p ow ątpiew anie jeg o nie podobało się w cale pułkow nikow i.

— K to przyniósł w ieść o zjaw ieniu się D ucha Puszczy? — zap y tał pułkow nik, odw racając się do syna.

— R yczący R a lf, R a lf S tack p o le — odpow ie­

dział Tom.

— Co? R a lf? B iegnij, chłopcze, do koni i każ parobkom , żeby ich troskliw ie pilnow ali.

— N ie troszcz się, ojcze, już przedsięw zięto środki ostrożności. Zaledw ie poznaliśm y z dalek a szano­

w nego pana k a p ita n a R a lfa , naty ch m iast sześciu reg u lato ró w postanow iło czuwać przez całą noc nad bezpieczeństw em koni naszej osady.

— Cóż to za jeden? — zagadnął R o lan d .

— T ę g i ch łopak — odpow iedział Tom z uśm ie­

chem. — P rzed rokiem sam jed en b ił się na Ł ące Niedźwiedziej z dw om a Indyanam i i obu zabił, ale z drugiej stro n y ma sz k arad n y n ałó g przyw łaszcza­

nia sobie cudzych koni ; n a k ra d ł on ich ty le dzikim, że m u teg o n ig d y nie przebaczą. P rzy tem jest bardzo

Cytaty

Powiązane dokumenty

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

U litow ał się nareszcie nad płaczącą rzeszą publiczności droguista narożnej apteki i sam łzami zalany skoczył na wóz, poczem ostatnim w ysiłkiem strą c

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk

Ale biedna osika ta k się przestraszyła, źe dotąd drży jeszcze i już nigdy drżeć nie przestanie.. Dalej nieco sta ła leszczyna