• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 7

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 7"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

u m e r 7 i.»iiia 15 l u t e g o i . i.

KRAKÓW,

«lica św. Tomasza 32.

T Y G O D N I K O B R A Z K O W Y N A N IE D Z IE L Ę KU P O U C Z E N I U I ROZRYWCE.

S 5 Ä V S Y M D Y K A T R O L N I C Z Y

P ia ć S z c z e p a ń s k i 1. 6.

i s t i n n s * к о п 1С 2 У Е > f c ra w , b iw a k ó w , ro ś lin s tr ą c z k o - й М а і У а і и e w y c h i w a r z y w n y c h o g w a r a n to w a n e j c z y s to ­ śc i i s ile k ie łk o w a n ia .

M s W n 7 V ' to m a s y n a > s u p e r í o s í a t y , s a l e t r a c h ilijs k a , só l

¡SSiłWMŁj . p o ta s o w a , k a in i t k r a j o v / у i s ta s s f u r c k i, w a ­ p n o a z o to w e .

Ш а е т и п и Р Й І ||І>>79 'ftyïâfiz™ r e p r e z e n t a c y a n a G ali- m ü a L j l i j lü tlilu L S , e y ę w s z e c h ś w ia to w e z n a n y c h s ie w -

n ik ó w 5!W e s t í a l i a “ . (iz o )

F is fi, I r a i , i i l p i f f f , i n i , i t e d c . d c ,

u l. K o ś c iu s z k i i. i4.

Reprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, ik o s ia r b i, Ż n i­

w ia r k i, W ią z a łk i, G r a b i a r k i , F r z e tr a ą s a c z e .

Wielki zapas części zapasowych.

W łasn e w a rszta ty reparacyjne.

H a í? z y n i a i p rsy to o ry m le c z a rs k ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Węgiel kam ienny z kopalń krajow ych i zagranicznych.

KOłCS ostrawski I górnośląski.

; Towarzystwo wzajemnycli ubezpieczeń w Krakowie j

■ n a j s t a r s z a i n a j z a s o b n i e j s z a i n s t y t u c y a a s e k u r a c y j n a p o l s k a , p r z y j m u j e n a n a j d o g o d n i e j s z y c h w a r u n k a c h ¡

в u b ezp ieczen ia od ognia, gradu, na życie ( k a p i t a ł ó w , p o s a g ó w i r e n t ) , oraz od kradzieży i ra- ■ и bunku. Fu ngusze gw arancyjne T o w a r z y s t w a w y n o s z ą p r z e s z ło 6 8 m ilionów koron.

g In fo rm a c y i udzielają D y r e k c v a oraz wszystkie Z a stę p stw a i A g e n c y e T o w a rz y s tw a .1 1 9 7 m

Towarzystwo tkaczy

p o d w e z w a n i e m ś. S y l w e s t r a w K o r c z y n ie o b o k K r o s n a p r z y j m u j e l e n i k o n o p i e d o w y m i a n y za p ł ó t n a b i e l a n e l u b s z a r e o z w y k ł e j l u b p o

d w ó j n e j s z e r o k o ś c i , p o c e n a c h m o ź l i w i e n a j n i ż s z y c h .

Korczyna obok Krosna

i Zakład pogrzebowy „Concordia“

■jedyny w ¿(K rakow ie § ¡

k t ó r y p o s i a d a w ł a s n y

w ie lk i w y r ó b ] ,,

t r u m i e n

Jana I d o ln e g o

ВДас S z c z e p a ń s k i JL. 2 S (don? w ł a s n y ) .

?Teiet'oi R r. ?3i .

I

R za u o w o u p r a w n io n a

I

Fabryka wód iiiineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

p o d lirm a

K .

R Z Ą C Л i C I

í

:H I0R ;S K B

M r a k ó w ^ u l. ś w . G e r tr u d y 4 .

w y r a b ia p o d k o n t r o l ą K o m is y i p rz e m y s lo iv e j T o w . L e k a r s k i e g o k r a b . p o le c o n e p rz e z to ż T o w a r z y s tw o

W Û DY M IN ERA LN E SZTU CZN E

o d p o w ia d a j ą c e s k ła d e m c h e m ic z n y m w o d o m : B ilińskiej, Giesliiiblerskiej, Selterskiej, Vichy, Homburg, Kissingen tu d z ie ż s p e c y a łn e le c z n ic z e , j a k : l i t o w ą , b r o m o w ą , j o d o w ą , ż e- la z is tą , k w a ś n ą o ra z w o d y m in e r a ln e n o r m a l n e z p r z e p is u p r o f . J a w o r s k ie g o . — S p r z e d a ż c z ą s tk o w a w a p t e k a c h i d r o g u e r y a c h .

C e n n ik i n a ż ą d a n ie d a r m o .

O b r ą c z k i n a n o g i d l a d r o b i u .

W i e l k i w y b ó r , t a k z m e t a l u j a k i c e l l u l o i d i ! , r o z m a i t e j b a r w y i w y ­

k o n a n i a .

Cena od 3 K. za 100 sztuk wzwyż.

Z b io r o w e a r ty k u ły d la h o d o w li d ro b iu

W i e l k i e c e n n i k i z p rz e s z ło 3 0 0 ilu s tr a c y a m i d a r m o .

J o h a n B a ld i S c h ä r d in g a m ln n f

L O b . O e s t. S p e c ia lg e s c h ä f t f ü r G e f lü g e lz u c h t

(24)

(2)

K azanie Ks- Piotra Skargi

J. M a te jk i, w ie lk o ś ć 100X60 c m . w c e n ie za s z tu k ę 12 КОГО П .

Z bitwy pod Grochowem

O b ro n a O lszyn k i,

W K o s s a k a , w ie lk o ś c i 76X60c m . w c e n ie z a e g z e m p l. i . ' Х'-Т-СП.

O b ra z y B itw a p o d G r u n w a ld e m M a t e j k i ; w c e n i e 15 K o r . , 10 K o r . , 8 K o r . , 2 K o r .

F o t o g r a w u r a

Chopin u k się cia l^ a d z iw itta

S i e m i r a d z k i e g o , w ie lk o ś c i 95X72 c n i. w c e n i e z a eg/.. 15 K o r o n ,

■Królowa J a d w i g a M a t e j k i , w i e l k o ś ć m a l o w i d ł a 47X 3° cm w cenie 2 K o r o n v 6 o halerz,

i r a m y d o t y c h o b r a z ó w o o l e c a

J A N P A U L Y w iC p ak o w ie, u h D łu g a 10.

( O d s p r z e d a w c ó w p r z y jm u je ’ ty m r a h a t u d z ie la ) . ( n o )

L epsz ą n a u k ą w niesie w pro g i Aniżeli t y g o d n ik in n y , drogi.

1 CENTRALIN

( p r a w n i e o c h r o n i o n e N . 5 8 6 4 4 ) . n a jl e p s z y , n a j w y d a t n i e j s z y , p r z e t o

n a j t a ń s z y

proszek karmi

Na r e u m a t y z m

g o ś c ie c , p o s t r z a ł ( is c h ia s ) i ł a m a n i a p o le c a s ię u ś m ie r z a ją c e n a c ie ra n ie , o d w ie lu l a t o g r o m n i e r o z p o w s z e c h n i o n e , p r z e z w ie lu le k a r z y O rd v n o w a n e i p rz e z z n a k o m i t o ś c i u z n a n e Linimen- tum G a u lt e r ia e c o m p o s i t u m z p r a w n i e z a r e j e s t r o w a n ą

m a r k a o c h r o n n a

„ N E R W O L

M

c h e m ik a D r a J u l i u s z a F r a u z o s a , a p t e k a r z a w T a r n o p o l u . G e n a f la k o n u 8 0 h a l — i o f la k o n ó w 8 k o r o n , n ie lic z ą c o p a k o w a ­ n i a i f r a n k o . T y s ią c e li s t ó w d z ię k c z y n n y c h d o p rz e g lą d n ię c ia . D w a ra z y d z ie n n ie w y s y ł k a p o c z t o w a , — D o n a b y c i a w e w sz y s t k i c h a p t e k a c h i d r o g u e r y a c h , a l b o j e ś l i g d z ie n ie m a , w p r o s t w f a b r y c e D r a J u liu s z a F r a n z o s a w T arnopolu

Nr 2 9 9 a. (1 S 5 )

do szybkiego tuczenia dla w szystkich r X n ^ t domowych.

N a j b a r d z i e j p o l e c e n i a g o d n a w s z y s t k i m g o s p o d a r z o m i h o d o w c o m b y d ł a .

P r o s z ę u w a ż a ć u a p l o m b ę i p o d ł u ż n ą m a r k ę o c h r o n n ą . C e n y : % k g . 7 5 ., 1 k g . K . r j o , 5 k g . K , 5 6 0 , 12 k g . K . 12.,

2 0 k g . K . 18 ., 50 k g . K . 4 0 ., 1 0 0 k g . K . 78

F&Jryka centraliny, Nowy Iczyn 106.

Z a s t ę p c a d l a z a c h o d n ie j G a lic y i i w s c h o d n i e g o Ś lą s k a B . D a n c e w i c z , W a d o w ic e .

■Wyborny miód pszczelny, deserowy,

k u r a c y jn y , lip co w y , r a r y ta s 5 'k g . p u s z k a K. 8‘8o.

M ió d p a t o k a 5 'k g . p u s z k a K. 8 30. W y b o r n y m i ó d s to ło w y do picia 4V2 b la sz a n k a K , 6'8o

w y s y ła za zaliczką I. Farba, Podhajce Nr 33.

N a p o s i e d z e n i u K ó ł k a r o l n ic z e g o . W s ą d z ie .

P r o k u r a t o r : — J a k o o k o lic z n o ś ć o b c i ą ż a - . K t ó r ę d y ?

M ó w c a : — P a n o w ie , t e n g n ó j p o w in ie n j ą c ą p o d k r e ś l a m , że w i d y w a ł e m o s k a r ż o n e g o . M a t' 5 a '. "T P a t r z S ta s iu , w ła ś n ie k u r c z ą t k o w a m w s z y s tk im g o r ą c o le ż e ć n a s e r c u . w m ie js c a c h t a k w s t r ę t n y c h że =am b y ł b y m w3' la z ło z j a j k a ...

s ię w s t y d z i ł p ó jś ć ta n i I S t a ś : . - O j! a le k t ó r ę d y o n o ta m w la z ło ?

C e n a i K o r . 20 h a t.

O B R A Z K O WY

W NA KOK 1914

63

K to jeszcze nie posiada książki p. t.

Maciek Bzdura

w esołe o p o w iadaniaparobkaw iejskiego, niech odw rotnie- w y sy ła # K O T . pod adresem :

ИоШ“, K r a k ó w , u l, św . T o m a s z a

3 2

,

a otrzym ają o p łaco n ą odw rotnie. K to chce uśm iać się, niech

zaraz p o sy ła pieniądze!

„Z CHŁOPSKIE] NIWY“

o po w iad an ia ludow e

E D M U N D A Z E C H E N T E R A

do nabycia w Redakcyi „ R o l i “

CENA 2 K O RO NY.

N a ż y c z e n ie o t r z y m a j ą n a s i p r e n u m e r a t o r o w i e d o w o l n ą ilo ś ć K a l e n d a r z y p o 50 h a l e r z y .

K . 3 z e g a r e k z ł a ń c u s z k i e m

w i s i o r k i e m i f u t e r a ł e m k o s z t u j e m ó j p r a w d z iw y a m e r, k o t w i c z n y r e m o n t o a t z e g a r e k n a j l . n ik l o w a n y 3 6 -g o d z in o w y , d o s k o n a l e r e g u l o w a n y w e r k , w ra z z ł a d n y m ł a ń c u s z k i e m n ik lo w y m , w is io r k ie m i f u t e ­ r a ł e m j a k d ł u g o z a p a s s ta r c z y , w s z y s tk o ra z e m t y l k o K . 3 '— z a s z t u k ę , 3 - l e t m a p is e m n a g w a r a n c y a . W y ­ s y ł k a za z a l ic z k ą . P r z e z n a jw ię k s z y d o m w y s y ł k o w y z e g a r k ó w S. L u s t ig w N o w y m S ą c z u , S k r . p o c z . 6

(3)

TYGODNIK OBRAZKOWY NIEPOLITYCZNY KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

P r z e d p ła ta : R o c z n ie w Ą u s try i 4-50 k o r ., p ó łr o c z n ie 2-40 k o r . ; — d o N ie m ie c 5 m a r e k ; — do Francyi 7 franków; —

«0 A m e ry k i 2 d o la r y . O g ło s z e n ia po Зо h a le r z y za w ie rsz je d n o s z p a lto w y . N u m e r pojedynczy 10 halerzy; do nabycia

w k s ię g a r n ia c h 1 n a w ię k s z y c h d w o r c a c h kolejowych. — A d re s n a lis ty d o R e d a k c y i i A d m in is tr a c y i : Kraków, ulica ŚW . T o ­ m asza L. 3 2 . L is tó w n ie o p ła c o n y c h n ie p r z y jm u je się . G o d z in y r e d a k c y jn e c o d z ie n n ie o d g o d z . 3 d o 6 . Telefon nr. 50.

W o b e c B o g a człow iek j e s t niczem. T a k ró tk a chw ila je g o istnienia, zewsząd u w a ru n k o w a n a , p r z y ­ p o m in a mu, że nie m a w ła d z y ani n a d światem, ani n a d bliźnim, ani n a w e t n a d so b ą sam ym . A je d n a k poczucie ja k ie jś siły m ó w i mu, że m a w ładz ę i nad św iatem i n a d bliźnim i n a d so b ą sam ym . T ę sp rz e­

czność t łu m a c z y t y lk o ta okoliczność, że j a k życia nie ma człow iek ze siebie, ty lk o z r ą k B o g a , ta k i w ła ­ dzy nie m a ze siebie, ty l k o z ra m ie nia B o g a. T o j e s t ro z u m o w o jasne.

N ie p o sia d a ją c żadnej w ładzy ze siebie sa m e g o , p o siad a ją człow iek z r ą k B o g a, w ła d z c y w szechm oc­

n e g o , k t ó r y m u jej udziela w m iarę w szystkiego.

P o s ia d a więc człow iek w ładz ę udzielo n ą n a d sobą, a b y się p o s k r a m ia ł, gładził, cy w ilizo w a ł; nad św ia­

tem , a b y p r z y r o d ę przejrzał, obliczył, ujarzm ił do swojej s łu ż b y ; n a d bliźnim, a b y g o w k a r b y s p o ł e ­ czne w d ra żał, do p o s tę p u p o p y c h a ł, w jed n o ść wszech lu d z k ą b r a ta ł.

M niejsza o to, czy człowiek tę w ładzę posiada b e z p o śre d n io od B oga, czy też pośrednio, ja k o b y p r z y r o d a m oc m ając a w sobie p r o s iła niejako czło w ieka, b y jej ro z u m e m i w olą p a n o w a ł ; a bliźni, m a ją c y od B o g a siłę woli, w y z u w a ł się z niej i dla

"dobra p o w sze chności p rz e le w a ł j ą n a w y b r a n e g o lub w y b ra n y c h . B o w ie m rzecz się z a p ew n ie t a k będzie m i a ł a , że człow iek n a d sa m y m s o b ą m a w ładzę b e z p o śre d n io m u przez B o g a w l a n ą , nad p r z y r o d ą i w sp o łecz eń stw ie zaś pośrednio, o ile tę w ład z ę o d B o g a b e z p o śre d n io sobie u dzieloną na c z ło w ie k a przelew ają.

W s z e l a k o to ciągle podn o sić t r z e b a , że we w ła d z y ja k ie g o k o lw ie k rodzaju, b y le b y legalnej, tkw i p ie rw ia s te k Boży. Głos i rozkaz władzy, to głos i rozkaz Boży. G d y właściw e objaw ienie B o g a , za w a rte w P iś m ie św., sk o ń c z y ło się ze śmiercią,' św.

J a n a E w a n g ie lis ty , dziś B ó g b ie g ie m n a tu ra ln y m

g łó w n ie objaw ia się przez w ładzę i praw o. P r z e d w ładzą i p ra w e m k o rz ą się czoła ; dla nich w y ra s ta obow iązek p o sza n o w an ia i posłuszeństw a.

O ile m a je sta t B oży objaw ia się n a zew nątrz przez dzieła stw orzone, o ty le ta k ż e je g o w ładza, o d b la sk p a n o w an ia, ro z le w a się w p r o m y k a c h po całem stw orzeniu. O d p ra w m ię d z y p la n e ta rn y c h w sze ch św iata aż do p r a w s o c y a ln y c h ludzkości cią­

g n ie się ró ż n o b a r w n a w s tę g ą w ła d z y Bożej na zew nątrz.

Najw ięcej jej p ęków , acz nie uśw iad o m io n y ch , zbiera w sobie p rz y ro d a . W ł a d z a p r z y r o d y objaw ia się r ó z g ą żywiołów, biegiem p r a w p rz y ro d y , k l ę s ­ k a c h i t. p.

W i ę k s z y m jeszcze o bjaw e m jej try u m fu , to św iad o m e p a n o w a n ie n a d s o b ą c z ło w ie k a , k t ó r y u ży w a w ła d z y sobie udzielonej na to, b y sw oje n a ­ m iętn o ści p o s k ra m ia ć i ład w nie w p row adza ć.

D a lsz em o g n isk ie m w ła d z y je st rodzina, j e s t w ła d z a rodzicielska w rodzinie. P o n ie w a ż władza w 'znaczeniu swoim w łaściw em i d u ch o w em objawia się najwięcej w życiu społecznem , a życia społecznego pie rw sz a k o m ó r k ą je s t rodzina, p rz e to ro d z in a jest pierw szem o g n isk ie m w ładzy. S nuje się s tą d dalej w ą te k w ła d z y przez g m inę, p a ń s tw o i dochodzi aż do w szech w ład z y ludzkości.

J e s t jeszcze inne ognisk o w ładzy: K ościół. B ó g je st p ie rw sý m w ła d c ą i p ra w o d aw c ą. J a k o ta k i p r z e ­ m ó w ił n a w e t do człow ieka tw a r z ą w tw a r z i ob ja­

w ił mu p e w n e p r a w a i p rz y k a z a n ia . J e s t ich c a ły zbiór. I a b y się niesk az ite ln ie za ch o w a ły , stw o rz y ł stróża dla nich: K ościół, zatem je s t n ajp rz ed n iejszy m p o d m io te m w ładz y B oga.

N a z y w a m y p rz ew rotow c em , a n a rc h istą człowieka, nie sza n u ją c e g o w ładzy. L e p sz e m jeszcze d ia n okre- ś lenięm b y ło b y m iano »bezbożnika«; b o aż n a d to do­

bitnie i jasno w o ła przez pism o św. i K o ś c i ó ł i p ra w o świeckie. B ó g : »K to się w ład z y sprzeciw ia, B o g u się sprzeciw ia«.

(4)

A n to n i St. B assara.

P o w ie ś ć h i s t o r y c z n a .

7. Wielka chwila.

B a rto s , p rz y w ió złszy S zusta do R z ę d o w ic . zao­

p i e k o w a ł się nim trosk liw ie, j a k b y k im ś z najbliższej rodziny. O d w ie d z a ł g o d w a i trz y ra z y na dzień, p o ­ m a g a ł S u rz e ro b ić zimne o k ła d y , p o p r a w ia ł p o d u szk i i w y p a tr y w a ł , ry c h ło li żyd będ z ie m ó g ł w stać z łoża boleści.

S z u s t ty m c z a se m po n aw iększej części leżał bez p rz y to m n y , a w ta k ic h ra zac h m ajaczył, czyniąc naj­

rozm aitsze p o g ró ż k i pod a d r e s e m L isa i M oskali.

U s p o k a j a ł g o B a rto s , j a k m ógł, ale ża d n e sło w a nie s k u tk o w a ły , g d y ż ich żyd n ie z ro zu m iał zu­

pełnie. G d y prz y szed ł j e d n a k do prz y to m n o ści, a z o ­ bac zył o b o k siebie W o jc ie c h a , w t e d y s p o g l ą d a ł na n ie g o w z ro k ie m tak iej wdzięczności, źe aż w B a r to s u serce całe z u k o n t e n t o w a n i a tajało. C hciał w te d y coś m ów ić, j a k b y dziękow ać, ale B a r t o s nie pozw alał, o b a w ia ją c się p o g o rsz e n ia . B y ł posłuszny, b y dziecię m ałe, w z r o k u je d n a k nie o d r y w a ł z tw a r z y W o j c i e ­ c h a ; z d a w a ło się, że śledzi k aż d e jej d rg n ie n ie , czy ta m coś n ie p r z y c h y ln e g o d la siebie nie wyczyta.

N ie w y c z y ta ł j e d n a k nic, bo B a sto s, co czynił, czynił ty l k o z m iło śc i chrześcijańskiej k u bliźniemu.

M inęło t a k dn i k ilk a . D o p ie r o coś szóstego, czy sió d m e g o d n ia po w y p a d k u , g d y . B a r t o s przyszedł, ja k z w y k le o dw iedz ić żyda, te n n a jn ie sp o d z ie w a n ie j p o d n ió s ł się n a łó ż k u i r z e k ł :

— P a n n a d p an y , niech M u będzie w ie k u ista ch w ała, sp ra w ił, że je s te m jeszcze n a ty m św iecie ! A l e i w a m W o jc ie c h u , niech On n a g r o d z i to, coście dla m n ie zrobili !

— D ajcie spokój, nie silcie się bo w a m to może ła c n o zaszkodzić! — u s p o k a ja ł g o B a rto s, nie r a d słu c h a ją c y p o d z ię k o w a ń . — To, co ja zrobiłem , każ- d y b y na m o jem m iejscu zrobił.

— N ie p o w iad a jc ie w y W o jc ie c h u g łu p s tw o ! N a sto m o ź e b y ani je d e n nie zrobił, a j a k b y zrobił, to nie tak , ja k w y ś c ie to zrobili. W y ś c i e zrobili ja k o si nie tak , j a k się to robi.

— A leż dajcie spokój ! — p r z e r w a ł m u B arto s, lecz ży d n ie przestał.

— Ż adne dajcie spokój ! J a ty le dni b y ł cicho, to j a te ra z m uszę g a d a ć ! . . . J a muszę w szy stk o w y ­ g a d a ć , co m nie ta m w e ś r o d k u gniecie. W y ś c ie n ie ­ raz myśleli, że j a ś p ię , że ja bez ro z u m u leżę, a ja w t e d y m y ś la ł i m y ślał, ciągle j e d n o w k ó łk o m yślał.

A ja d o b rz e m y ślał, ino te g o nie m o g łe m w y g a d a ć ,, bo mi ję z y k nie chciał chodzić.

U r w a ł i o p a d ł na pod u szk i.

P o d a ł m u B a r t o s wody, k t ó r ą w y p ił chciwie.

— W y mi nie p rz eszka dzajcie — c ią g n ą ł po chw ili — bo to m oje m yślenie z ja d ło b y mnie, g d y ­ b y m g o nie w y g a d a ł.

B a r to s p o s ta n o w ił słu ch ać cierpliw ie, choć m u to słu c h a n ie żadnej p rz y je m n o śc i nie sp ra w iało, ale ow szem w s ty d ja k iś n ie w y tło m a c z o n y sp ro w a d z a ło .

A ży d m ó w ił dalej :

— J a b y ł e m g łu p ie c , ja b y łe m dureń, ja b y łe m m y szig en ! M oże ja nie b y ł g łu p ie c , g d y ja przez ty le r o k ó w ta k ie uczciwe c z ło w ie k n a k a ż d y m k r o k u , g d z ie m ógł, o s z u k iw a ł? Może j a nie b y ł d u re ń , ja k j a w a s p rz ed d w o m a la ty ze S z u ste ra do im ienia o k r a d ł? Może ja nie b y ł m y szig en , j a k ja w as chciał p r z e d P ła t n ik o w e m zdać?

O d e tc h n ą ł ciężko, w idocznie tru d n o b y ło mu p o w ta r z a ć osk arżen ia na s a m e g o siebie, k t ó r e już raz w I m b ra m o w ic a c h w y p o w ie d z ia ł, g d y chciał, ab y B artos s p o w o d o w a ł u w ięzienie Lisa.

Ciężko p rz y c h o d z iły mu o s k a r ż tn ia , ale lu b o w a ł się w n ic h , chcąc n ie ja k o o d p o k u to w . ć sw oją p o ­ tw o rn ą zbrodniczość.

— I czyście w y m nie za to, ja k ja w am to w sz y stk o pow iedział, k o p n ę li j a k p s a ¿ Czyście w y m n ie zostaw ili s a m e g o bez p o m o c y ? Czyście wy się zem ścili na mnie?... N o pow ied z cie sami?....

A g d y B a r t o s nic nie o d p o w ia d a ł, żyd t a k d a ­ lej m ó w ił:

— W y ś c ie t e g o nie z ro b ili, b o w yście inszy człow iek, j a k inne ludzie! W y ś c ie za m ia st siebie r a ­ tow ać, m nie ratow ali, w yście zam iast o sobie myśleć, 0 m nieście m y śleli! P o w ie d z c ie wy m i, d laczego w y śc ie t a k ro b ili?

— B o to b y ł mój obo w iąz ek — o d p a r ł B a r to s pow ażnie.

— W i h a jst? O b o w i ą z e k . . . M nie się widzi, że n ajp ierw szy o b o w ią z e k t o o so b ie m y ś le ć , a d r u g i niech z n o w u o so b ie m y śli — rz e k ł żyd.

— N ie ! — o d p a r ł B a r to s — bo to s p rz e c iw ia ­ ło b y się p rz y k a z a n iu o miłości b liź n ie g o !

— Aj waj, ja k i ja w a s bliźni, co ja was chciał M o s k a lo m s p rz e d a ć — p r ó b o w a ł za ż a rto w a ć Szust.

— W y ś c ie mi w p ra w d z ie n iep rz y jacielem nie jest, ale P a n J e z u s n a w e t n ie p rz y ja c ió ł k a z a ł miłować.

Z a sta n o w iły te sło w a żyda. P o c z ą ł je rozw ażać 1 widocznie s p o d o b a ły się mu, b o rz e k ł ze szczerością:

— T o te n wasz P a n J e z u s nie g łu p i by ł.

A p o te m d o d a ł:

— J a k b y nie O n , to b y m j a tera z z w a m i nie g a d a ł.

U ś m ie c h n ą ł się B a r t o s n a ta k i a r g u m e n t żyda.

— R o z u m ie się, że n a d B o g a m ąd rz ejszeg o nie m a — od p arł. — A le ra d z ę w am odpocząć, g d y ż d łu ż ­ sza ro z m o w a m o g ł a b y w a sz em u z d ro w iu zaszkodzić.

— K i k s t e ! C hłop swoje, a b a b a sw o je! — z a ­ ż a rto w a ł żyd — A le k i e d y w yście już ta k i mój w ró g , co m i w olności nie d a je c ie , to j a w a s już muszę usłuchać.

R z e k łs z y to, o s u n ą ł się n a p o d u szk i, a p o te m w k r ó tc e zasnął. B a r t o s zaś, uszczęśliwiony, poszedł k u domowi.

Z a sta ł ta m już W i t k a M a łk a ze S ta c h e m Świ- stack im . N a tw arzac h p r z y b y ły c h m alo w ała się ja k a ś p o w a g a n ie c o d z ie n n a , a n a w e t rodzaj z a k ło p o ta n ia . P r z y w ita li się, j a k s t a r y zwyczaj n ak a zy w a ł, poczem bez ż a d n y c h w s tę p ó w rz e k ł Ś w ista c k i :

— P rz y s z e d łe m do c ie b ie , W o jc ie c h u , z ty m oto św iszc zypałą, bo się m n ie uczepił, j a k rz ep p siego o g o n a i odczepić się nie chce.

N a te sło w a W i t e k c a ły się za p ło n ił i p ra w ie w p ó ł zgiął.

— Ł az i to o d ra n a — m ó w ił dalej S ta c h — a sk la m rz y , a prosi, a b y iść do was. P y t a m g o , co g o t a k s p a r lo , a on n i c , ino się k r ę c i , j a k k r o w a na ocieleniu. — G a d ajże w ilk u , h u k n ę ja w te d y , czego chcesz do g r z y c h a ! — A on m nie ła p za k o la n a i p r a w i : C hodźciew y ze m n ą do chrzesnoojca W o j ciec h a i p rz e m ó w c ie , a b y n ik o m u H e le n k i nie d a ­ wali. — P o w ia d a m mu, że m u nic do H e le n k i, boć nie jeg o , a on j a k ci mi nie skoczy i nie k rz y k n ie do uszu : A czyjaź, j a k nie m o ja ? M oże t e g o k u t e r n o g i L is a ? — J a k t w o j a , p r a w i ę , to se ją bierz, a m nie daj s p o k ó j! — A le ja sw o je , a o n swoje. — B o w y nie wiecie, m ó w i mi, co się zaczyna robić D z io p y g a d a ł y w c zo raj, źe u chrzesn o o jca B a rto s a b y ł Lis o H e le n k ę i chce j ą b ra ć za swoją. N ie wi działo mi się t o , b o ć o n a jeszcze m a k o lą g w a , a L is

(5)

już p o d sta rn i, ale s k o ro mi p rz y szed ł na m yśl n ie ­ boszczyk Nikiel, co to siedem dziesiąt ro k ó w r a c h o ­ wał, a z p ię tn a s to le tn ią J a g u s i ą się ożenił, to mi się i to p ra w d z iw e m wydało.

O p o w ia d a ł S ta ch , a W i t e k coraz bardziej w k ą t c h a ty się u suw ał, bo w sty d mu b y ło te g o w szystkiego słuchać. H e le n k a zaś w yszła k r o w y napoić, choć te d e p ie r o p r z e d g o d z in ą b y ł y pojone.

— R o z ś m ia łe m się m u w sam ą g ę b ę — mówił p o k r ó tk ie j p rz e rw ie S ta c h — u sp o k o iłe m go, że H e le n k a nie dla Lisa, p o w ie d z ia łe m mu, j a k Lis o r ę ­ d o w a ł o nią i j a k ą d o s t a ł odpowiedź, ale wisus u p a r ł się i wciąż swoje. — N ie d o s ta ł jej dziś Lis, to jutro ją k to in n y złapie, a j a co w t e d y ? D la te g o ja was proszę, ab y śc ie ze m n ą do ch rzesnoojca W o jc ie c h a poszli i o H e le n k ę orędow ali. — Czyś zg łu p iał, ja m u n a to, t y ś jeszcze g o ło w ą s , a i o n a g ą s k a nie- u p ie rz o n a ! — T o ć ja jej nie chcę dziś ani jutro, ale chcę, a b y m n ie b y ł a o b ieca na. J a k B a r to s obiecają, to j a k am en w pacierzu.

— T a k mi to w ierzysz? — zw ró cił się z za p y ­ ta n ie m B a r to s w p r o s t do W itk a .

A W i t e k w y s k o c z y ł z k ą t a izby, p r z y p a d ł do B a rto s o w e j r ę k i i:

— J a k ro d z o n e m u ojcu ! J a k ro d z o n em u ojcu! — p o w ta rz a ł.

— A czem użeś ojca za p o śre d n ik a nie prosił, ino Ś w is ta c k ie g o ? — z a p y ta ł z u śm iech e m Bartos.

— P r o s i ł ja pop ierw ej ta tu la , prosił, ale oni m nie ino o fuknę li i z a b ie rać się kazali. — D z ie w k a ci nie ucieknie, b o jeszcze s k rz y d e ł nie ma, pedzieli, a c a łe m u św ia tu przecie w ia d o m o , że dla ciebie ją W o jc ie c h chow a. — A le m nie chrzesnoojciec ani ra zick u o te m n ie wspom nieli. — J a n a to — d lateg o w a s proszę, a b y ś c ie ze m n ą śli.

— G d y rodzic iść nie chcieli, a ja dalej p ro s i­

łem , t a k ich j a n k u r wziął i zdziali m nie p a r ę razy łasicą.

— I cóż ty n a t o ? — z a p y ta ł r o z w e s e lo n y B artos.

— A nic! — o d p a r ł ze s m u tk ie m W i t e k , p rz y ­ p o m n ia w s z y sobie nied aw n o o trz y m a n e razy. — P o ­ sze d łe m do p a n a ojca Ś w ista c k ie g o i oni się m ięksi okazali.

S łu c h a ł a tej ro z m o w y H e le n k a , k t ó r a już była p rz ed ch w ilą od k r ó w p o w róciła, i łzy serdecznego w spółcz ucia poczęły jej sp a d a ć z p ię k n y c h ślipków.

P r z y s tą p ił B a r to s pow ażnie do W i t k a , u ją ł gło w ę je g o w d ło n ie a złożywszy n a niej ojcowski p o c a łu ­ n ek , rzekł:

— K i e d y ci t a k do spokojności moje słowo p o ­ trz e b n e , to ć ci je daję, a te m chętniej, że i dziewczyna nic prz eciw te m u nie ma. N iepraw daż, H elu- niu?...

— P r a w d a , tatusiu, — w y sz e p ta ło zarozumione dziewczę.

— A t a k tedy, J a d w iś —- rzekł, zw racając się do żony — słysz i zapam iętaj sobie, ja k o nie masz czynić żadnej p rz e sz k o d y te m dwojgu, g d y b y mnie k i e d y n ie stało.

M ów ił, j a k g d y b y przeczuwał, że nie będzie go n a w e se lisk u ty c h d w o jg a skrzatów .

J a k i ś s m u te k w io n ą ł p o w yrzeczeniu ty c h słów przez B a rto s a , ale w k r ó tc e prz e rw a li go m łodzi s w o ­ b o d n ą p o g a w ę d k ą o w y p a d k a c h rzędow ickich.

Ś w ista c k i ró w n ie ż b y ł z a d o w o lo n y z sw ojego p o ­ selstw a, choć do ro z m o w y się w ie ls nie mieszał.

C ały za ją ł się zato m ałą Justysią, k tó r a , w d ra p a w sz y się m u n a k o la n a , z a k rę c a ła i o d k rę c a ła jeg o za­

w iesiste w ąsy, p o w ta r z a ją c raz p o raz:

— A w y się ozieńcie zie mną.

S ta c h p r z y k ła d a ł w te d y w ą sy do u c h a dzie­

w c zynki i coś jej po cichu szeptał. A J u sty n ia

w y c ią g a ła zaraz p alec w s tro n ę W i t k a i szcze­

b io ta ła :

— Śwagiel! śwagiel!

— Ś m ia li się starsi, p łonili się m łodzi ru m ie ń c e m w s ty d u i ra d o ści zarazem.

G d y się t a k wesoło, choć nieco sw aw olnie za­

b aw ia no, drzwi się o tw arły, a przez nie w su n ą ł się Icek, syn Szusta.

P r z y b y c ie źydziaka ździwiło wszystkich, g d y ż I c e k po raz p ierw szy p r ó g c h a ty B a rto s o w e j p r z e ­ stąpił. J a k o ż zaraz W o jc ie c h j ą ł się g o p y ta ć o cel p rz y b y c ia . Żydziak, po nadto, że S z u s t k a z a ł pro sić B a rto s a o n aty ch m iasto w e przybycie, nic więcej nie wiedział.

N a p y tan ie, czyby ojciec nie czuł się słabszym , odpow iedział, że nie, ale m imo te g o k a z a ł prosić, a b y B a r to s zaraz przyszedł.

N ie zwłóczył w ięc W ojcie ch, g d y ż przypuszczał, że żyd m ia ł ja k ie ś w ażne p o w o d y do w z y w an ia go.

Z arzucił ty lk o s u k m a n ę i u d a ł się do are n d a rz a . S z u st leżał, jak p rz e d p o łudniem , ale nie znać b y ło na nim pogorszenia, a n a w e t w y g lą d a ł rzeź wiej- szy i weselszy. G d y wszedł W ojcie ch, u ś m ie c h n ą ł się d o ń przyjaźnie i p o p ro s ił g o , a b y usiadł. P o c z e m p rz e m ó w ił coś po żydow sku do żony, zapew ne, ab y ich zostaw iła sam ych, g d y ż ż y d ó w k a o d d a liła się bezzwłocznie. W t e d y S z u s t ta k zaczął mówić:

— W y mi, W ojcie ch u , ciągle nie możecie w yjść z g ło w y ; ja b y m chciał b y ć takim', j a k w y jesteście, a le j a nie wiem, ja k się to robi. A k ie d y już nie m o g ę b y ć takim , j a k w y jesteście, to choć nie chcę b y ć tak im , ja k im d o tąd b y łem , D l a t e g o j a se u m y ­ ślił, sk o ro w yście odeszli, żeby ja b y ł inny. A le wy m n ie m usicie te g o nauczyć.

Z am y ślił się żyd, b o nie w iedział narazie, co rzec, lecz w k r ó tc e p o d ją ł na nowo:

— P ow ied zc ie w y mi, W ojcie ch u , mój k o c h a n y W o jcie ch u , co w y robicie ja k co k o m u u k ra d n ie cie?

Aże się p o d n ió s ł W o jc ie c h z ław y, t a k g o o b u ­ rz y ło to żydow skie pow iedzenie. L ecz i S z u st p o ła ­ p a ł się naty ch m iast, że p a ln ą ł g łu p stw o , b o począł pośpiesznie:

— J a k i ja kapcan! M nie się widziało, że niem a ta k i człow iek na świecie, c o b y n ig d y nie kra d ł! W y mi d arujcie i powiedzcie, co ja m am zrobić z tem , co ja ty le ludziom k r z y w d y narobił?....

— W e d ł u g m nie — odrz ek ł W o jc ie c h — to t r z e b a k aż d em u wrócić, co czyje.

— Aj waj! — za w o łał żyd — Czy w ia tr, k ie d y p o z r y w a listki z drzew a, p o tra f iłb y je na swoje miejsce wrócić, czy w o d a w rzece m o g ła b y n az a d poodnosić te zia rn a piasku, k tó r e ze so b ą z pól ludzkich z a b r a ­ ła ?... Nie! te g o , c hoć bym chciał, nie potrafię!

A ż w e stc h n ą ł żyd sm utnie.

— A le ja se u m y ś lił co innego! J a chcę b y ć innym , niż b y łe m i d la te g o j a was proszę, weźcie w y w szystko, co m am i dajcie to naszym, a b y mieli n a M oskali.

M ó w iąc to, w y c ią g a ł z p o d podu szk i za w i­

niątko.

— J e s t te g o o k r ą g lu tk ie cz te ry ty sią c e , weźcie i dajcie! — szeptał, w suw ając do r ą k B a rto s o w i p i e ­ niądze.

T e n j e d n a k nie b ra ł.

— T a k ie pieniądze nie p r z y n io s ły b y p o ż y tk u do b re j sprawie! J a ty c h pieniędzy wziąć nie m o g ę ,

— o d rz e k ł W o jc ie c h stanowczo.

— T o co ja m am zrobić?... Czy ja już m am by ć zawsze ta k i wisielec od szubienicę?...

I aż się żyd r o z p ła k a ł z w ielkiej zg ry zo ty .

— Innej r a d y w a m udzielę: jeżeli chcecie złe n ap ra w ić : rozdajcie w y te p ie n ią d z e n a ubogich...

(6)

N ie c h się m odlą, a b y w a m P a n B ó g w in y d arow ał.

— S y g it! Ju ż w im ! — k r z y k n ą ł ży d z r a d o ­ ścią. — J a zaniosę je n a w aszą plebanię, niech se k siąd z zrobi z niemi, co m u się będ z ie p odobało.

Z aledw ie W o jc ie c h skinieniem g ł o w y z d o ła ł p o c h w a lić p o s ta n o w ie n ie żyda, g d y drzwi o tw a r ły się g w a łto w n ie i w p a d ł przez nie S tach Ś w ista ck i z o k rz y k ie m :

— B a rto s u , b y w a j! J a n s ta r y jest! W ie lk a c h w ila n a d e sz ła ! K o ś c iu sz k o , K r a k ó w !

W ię c e j m ów ić nie m ó g ł, g d y ż b y ł b ard z o z d y ­ szany, ale i z ty c h słó w d o w ied z ia ł się B a rto s, co chciał w iedzieć. P o r w a ł się z ła w y i w raz ze S t a ­ chem w y b i e g ł z d o m u arendarza.

(C ią g d a ls z y n a s tą p i.)

O SŁOŃCU.

W za m ie rzc hłyc h czasach s t a r o ż y tn y c h w y o b r a ­ żano sobie sło ń ce w p o s ta c i w s p a n ia łe g o , złocistego wozu, z a p rzę żo n eg o w p a r ę o g n isty c h ru m a k ó w . W i e ­ rz o n o w to pow sze chnie, a je d n a k już w t e d y byli filozofowie, k t ó r z y przeczuw ali, że sło ń ce nie je st b y n a jm n ie j wozem, p ę d z ą c y m po o błokach, lecz w ie lk ą r o z p a lo n ą kulą. Z t a k ie m tw ie rd z e n ie m w y s tą p ił w G re c y i A n a k s a g o r a s z K la d z o m e n a i, uczony, k t ó r y żył od r o k u 500 do 428 p rz e d n a ro d z e n ie m C h r y ­ stu s a (a w ięc przeszło 2300 la t temu). M ów ił on, że słońce je s t o lb rz y m im ro z p a lo n y m głazem , co w y w o ­ ła ło ta k ie zgorszenie, że osk arżo n o A n a k s a g o r a s a o b ez bożność i sk a z a n o n a śmierć.

Z czasem p rz e k o n a li się ludzie, że isto tn ie słońce je st olb rzy m ią, r o z p a lo n ą do b ia ło śc i k u l ą ; tw ierdzono j e d n a k , że sło ń ce o b ra c a się n a o k o ło ziemi. Bo i j a k ­ że inaczej m ożna tw ie rd z ić ? P rz e c ie ż k a ż d y widzi, że ra n o słońce wschodzi tuż n a d ziemią, p o w o li wznosi się do g ó ry , w p o łu d n ie stoi najw yżej, a w ieczorem znow u zachodzi. A j e d n a k w r. 1543 M ikołaj K o p e r ­ n ik z r o b ił w ielk ie o d k ry c ie , m ianow icie że nie słońce k o ło ziemi, ale ziem ia o k o ło s ło ń c a się obraca. T e- o r y e te z o b u rz e n ie m przyjęto, ja k o sprzeciw iające się biblii, a n a w e t dzieło*) K o p e r n i k a , w k t ó r e m tłu ­ m a c z y ł sw e o d k ry c ie , um ieszczono n a indeksie, czyli za k aza n o p o d k a r ą k l ą t w y c z y ta n ia go

L iczne j e d n a k b a d a n ia u cz o n y c h d o w iodły, że istotnie słońce nie p o ru sz a się, lecz ziem ia się obraca, a my, p a trz ą c z ziemi, m y ślim y , że to słońce się p o ­ rusza, a ziem ia sto i; p o d o b n ie j a k n ie ra z podcz as ja z d y p o c ią g ie m zdaje n am się, że p o c ią g stoi, a drze­

wa, b u d y n k i, s ł u p y telegraficzne g d z ie ś pędzą.

Z ap o m o c ą ró ż n y c h sp o so b ó w u d a ło się a s tr o n o ­ m o m sło ń ce d o k ła d n ie zmierzyć. W i e m y n a p r z y k ła d , że słońce o d le g łe j e s t o d ziemi śre d n io o 20 m ilionów m il g e o g ra fic z n y c h ; je s t ono o lb rz y m ią b r y łą , k t ó r a

1.300.000 ra z y w ięk sz a je s t od ziemi. M asa czyli cię­

żar sło ń c a je s t 320 ty s ię c y ra z y w iększa o d m asy ziemi.

S ło ń c e więc, j a k z p o w y ż sz y ch liczb widzimy, n ie j e s t t a k ą m a ł ą kulą, j a k n a m się w y d a je . M im o o lbrzym iej o d le g ło ś c i sło ń c a od ziemi ś w ia tło je g o je s t ta k ja s k r a w e i silne, że g o łe m o k ie m n a słońce p a trz y ć nie m o żn ap rzy w schodzie lu b zachodzie. Jeżeli p a tr z y m y przez b a r w n e lu b z a k o p c o n e szkło, p r z e d ­ s ta w ia n a m się słońce ja k o b i a ł y zu p e łn ie i czysty k rą żek . Je ż e li je d n a k n a słońce p o p a t r z y m y przez l u n e tę a stro n o m ic z n ą czyli te le sk o p , d o s tr z e g a m y na

*) T y t u ł te g o d z ie ła b rz m i: „ D e r e v o l u t i o n i b u s o r b iu m c o e l e s tiu m .n

s łońcu małe, ciem ne miejsca, z w an e plam am i. P la m y n a słońcu! b rz m i to nieco n ie p r a w d o p o d o b n ie , n ie ­ mniej j e d n a k t a k jest. P la m y słoneczne o d k r y ł w r.

1610 a stro n o m G ylileusz p rz y p o m o cy lu nety, k t ó r ą sam zbudow ał. W r o k później d o strz e g ł p la m y n ie ­ m iecki je z u ita S c h e in e r, lecz nie śm iał o te m n i k o ­ mu w spom nieć. G d y się z te m zw ie rzy ł sw em u p r z e ­ ło żonem u, te n o d p o w ie d z ia ł m u ze śm iechem , że to n a sz k ie łk u jego lu n e ty są plam y, ale nie na słońcu.

J e d n a k z czasem uw ierzo n o , że na sło ń cu są plam y.

hTie są to m iejsca czarne, g d y ż sam e świecą z siłą la m p y elek try czn e j łu k o w e j, lecz m im o to na tle re sz ty ta rc z y słońca w y s tę p u ją ja k o ciem ne plam y.

N ie są to też p la m k i m ałe, g d y ż w ielk o ść dochodzi do 200 tysięcy k ilo m e tró w ; k s z ta łt ich je s t zw ykle kolisty.

Z ap o m o c ą te le s k o p u s a m e g o nie m o ż n a b y p o ­ znać w ielu rzeczy j a k n. p. b u d o w y słońca. D o t a ­ k ic h b a d a ń służy p rz y rz ą d z w a n y s p e k tr o s k o p e m , a b a d a n ia p r z y p o m o c y n ieg o czynione n az y w ają się analizą s p e k tra ln ą . Z a p o m o c ą s p e k t r o s k o p u p r z e k o ­ nano się, że sło ń ce s k ła d a się z m a te r y i p ł y n n y c h i g a z o w y c h Znaleziono też n a słońcu w iele metali, k t ó r e na ziemi się s p o ty k a ją , j a k n a p r z y k ła d ż e la ­ zo i inne.

P ró c z ś w ia tła d o s ta rc z a słońce ziemi tak że ciepła. Obliczono, że g d y b y n a g le w szystkie rz eki do m órz i o ce an ó w w p a d a ć p rz estały , to ciep ło s ło ń ­ ca za 1600 la t w y s u sz y ło b y zu p e łn ie w s z y s tk ą w odę z mórz. S ło ń c e z a te m m usi b y ć b a r d z o g o rą c e je ż e ­ li z ta k olbrzym iej o d le g ło ś c i t a k n a m niera z w le- cie dop iek a. R o z m a ic i uczeni p r ó b o w a li obliczyć w p rz y b liż a n iu te m p e r a tu rę , p a n u ją c ą n a słońcu, i o k r e ­ ślili j ą n a przeszło 6.000 sto p n i Celsiusza. B y sobie u p rz y to m n ić ta k o lb rz y m ią t e m p e r a tu r ę , p r z y p o ­ m n ijm y sobie, że w o d a w rze p rz y ioo° C, ołów topi się p rz y 3270 C, sta l p rz y 1.4000 C, p la ty n a przy I 775° C, a n a jtru d n ie j to p liw y m etal, n a z y w a ją c y się i ry d e m , top i się p rz y n ie s p e łn a 20000 C. — T e m p e ­ r a t u r a w ięc s ło ń c a je s t przeszło tr z y ra z y w y ż ­ sza od t e m p e r a tu r y , w ja k ie j n a jtrru d n ie j to p liw e m e ta le się topią. A m u s im y jeszcze wiedzieć, że ta t e m p e r a t u r a 6.0000 C. p a n u je w z e w n ę trz n y c h w a r s t ­ w ach, g d y ż w n ę trz e s ło ń c a j e s t k ilk a ra z y g o rę tsz e.

Nie dziw więc, że n a s ło ń cu żelazo nie ty lk o jest p ły n n e , lecz n a w e t w p o sta c i c h m u r unosi się w g órze.

G d y b y w sz y stk o ciepło, ja k ie ze słońca na w szy stk ie s tr o n y się rozchodzi, o trz y m a ła ziemia, to w jednej chw ili w sz y stk ie m o rz a i rz e k i z u p e łn ie b y w y sch ły , a ziemia ta k b y i się ro z g rz a ła , iż b y w k ró tc e w s z y s tk ie ro ślin y i z w e rz ę ta , w o g ó le c a łe życie, w y m a r ło . Lecz ziemia p o b ie r a od sło ń c a t y l k o m a ­ le ń k ą cz ąstkę ciepła, tyle, b y w y s ta r c z y ło do u t r z y ­ m a n ia życia. G d y b y zna jd o w ała się bliżej słońca, to w ielki żar nie p o z w o liłb y n a rozwój roślin, ni zw ie­

rząt, ni ludzi.

S k ą d słońce ty le c ie p ła o trzy m u je, że d o tą d nie w y s ty g ło , na to uczeni od p o w ied z ie ć do dziś d n i a nie m ogą. P r ó b o w a l i n a to p y ta n ie w ró ż n y sp o só b odpow iedzieć, n ik t j e d n a k z a g a d k i tej nie rozwiązał.

F r a n c is z e k O rło w sk i.

(7)

»R O L A« toi

Ż Y C I E , M Ę K A I Ś M I E R Ć P A N A J E Z U S A .

7.

O b łu d n y p o c a łu n e k J u d a s z a .

Ciem na noc p o k r y ł a już Jerozolim ę, gfdy Z b a­

wiciel w y sze d ł z uczniam i z wieczernika. U lice d o ­ k o ła b y ły puste, hiieszkańcy we śnie p ogrą żeni.

W g ro n ie A p o s to łó w przeszedł P a n miasto a m in ą ­ wszy b ra m ę , zbliżył się do p o to k a C edron P r z e ­ b rn ą w szy g o b o s ą n o g ą, s ta n ą ł u fu r tk i wiodącej do w n ę tr z a o g ro d u , k t ó r y zn a jdow ał się u stóp g ó r y Oliwnej.

o g ro d z ie rz e k ł P . Je z u s do A p o sto łó w :

»Siedźcie tu, aż pójdę ondzie i będę się modlił.«

N a stę p n ie w z ią ł ze so b ą trzech najzaufańszych : Pio tra, j a k ó b a i J a n a i z nim i p o stąp ił tro c h ę w głąb ogrodu. W drodze zaś ta k się do nich odezw ał:

»S m ętna je s t dusza m oja aż do śmierci. Czekajcie tu i czuw ajcie ze mną.« I oddaliw szy się od nich ta k daleko, j a k b y m ożna k am ien iem dorzucić, k l ę ­ k n ą ł i sch y lił g ło w ę ku ziemi.

P o chwili, w tej sam otności, oblicze J e g o o b la ł śm iertelny s m u te k , p rz y g n io tła J e g o duszę straszliwa trw o g a . J a k a ś boleść p rz e o g ro m n a s z a rp n ę ła J e g o Ciał: m N ajśw iętszem , że aż zadrżał cały i ze ści­

śniętej b ó le m p iersi w yszedł szept ża ło sn y : »Ojcze mój, jeśli n ie może te n kielich odejść, jedno żebym g'o pił, niech się dzieje w ola Twoja.«

O ! d ź w ig a się z z ziemi, chw ie jnym k ro k iem przybliża się do uczniów... lecz zastaje ich śpiących.

W ię c z u p o m n ie n ie m się do nich zw raca i mówi :

»Tak? nie m o g liśc ie jednej g o d z in y czuwać ze m ną?

Czuwajcie a m ó dlcie się, ab y śc ie nie weszli w p o ­ kusę. Dui.h ci w p ra w d zie jest o c h o tn y ale ciało mdłe.

S zym onie ! Śpisz? Nie m o g łeś czuwać jed n ej g o d z in y ?

I znów w raca n a miejsce swej sam otności i m ęki. Lecz b o leść się w zm aga, więc się m odli do Ojca nieb iesk ieg o — po chwili odw iedza śpiących uczniów — ta k czynił już tr z y razy...

Jezu, k o c h a n y ! co się z T o b ą dzieje? Czemu T y t a k cierpisz? Czemu się t a k trwożysz, że k r w a w y pot ob lèw a T w o je oblicze i ciało, a k ro p le k r w i aż w ziemię się sączą...

P e łn y m tajem nic jest te n sm u tek , boleść i tr w o g a Zbaw iciela !

O to s ta n ę ły Mu p rz ed oczym a g rz e c h y ca łe go świata. W s z y s tk ie w y stęp k i i zbrodnie, począwszy od g rz e c h u p ie rw o ro d n e g o , aż do o sta tn ie g o g rz e ­ chu, k tó r y m iał b y ć p o p e łn io n y przy ko ń cu świata.

W id z ia ł w szystkie złe uczynki, grzeszne słowa, k aż d ą najtajniejszą p lu g a w ą myśl... N a w id o k ty lu obrzydliw ości, k t ó r e teraz P . Jezus m iał wziąć na siebie w e d łu g słów: » W szyscy m y ja k o ow ce p o ­ b łądziliśm y — a P a n w ło ż y ł nań n iep ra w o ść w s z y s t­

kich nas«, Najświętszy za drża ł o d ra zą i straszną boleścią...

J a k o B ó g wiedział, co N a ń przyjść m iało — zaś ja k o człow iek lę k a ł się m ę k i i śm ie rc i; więc w trw o d z e przed katuszam i, w o ła do O jca : »N ie­

chaj odejdzie od em n ie te n kielich męki.«

D rę c z y Jez usa m yśl t a k a : W y d a m siebie sa­

mego, życie położę za n a r ó d ludzki, lecz jakiż p o ­ żytek będzie z k rw i mojej ? D la w ielu m ę k a moja będzie d arem n ą. Zmażę ich g rz ech y , a ty lu będzie m n ą g ard zić. W id z ę m iliony dusz, k t ó r e nie są go d n e, a b y m c ierpiał za nie t a k o k ro p n ie . P r ó ż n a m ęka,

(8)

102 » R O L A«

cierpienie, p ró ż n e po św ię c e n ie się za takich, k tó r z y b luźnić b ę d ą Im ie n io w i M em u.

IN a m y śl o tej niew dzięczności i z a tw a rd z ia ­ łości g rz e sz n ik ó w — d ro d z y Czytelnicy, więc i o nas — p o to c z y ły się łzy po św iętem obliczu Zbaw iciela.

S y n 'B oży p łacz e! O k r o p n a to chwila... N o c — c ie ­ m no — o g ró d , lecz nie w id a ć w nim zieloności, d rz e w a czernią się w ś ró d n o c y — g łu c h o wszędzie — w i a t r t y lk o liśćmi szeleszcze złow rogo. W o ddali w id ać ś w ia tła : to Je r o z o lim a , to się świeci u k a ­ p ła n ó w , k tó r z y z n iecie rp liw o ścią cz ekają n a Jezusa, b y Go tej n ocy osądzić. T a m w J e r u z a le m ro i się od p ie lg rz y m ó w , k tó rzy , p rz y sz e d łsz y n a św ięta, p rz ed k ilk u d n iam i w ołali » H osanna !« — a j u tr o w o łać b ę d ą »Ukrzyżuj!«.

N iec o bliżej ja k ie ś św ia tła ru c h o m e m ig o c ą , to n i k n ą w dolinie, to znów się u k a z u ją n a w z g ó ­ r z u : to J u d a s z z ro tą, sam niosąc latarn ię , idzie w y d a ć sw e g o Mistrza. T y m c z a s e m P. J e z u s klęcz y z obliczem k u ziemi p o c h y lo n e m — l ę k a się — w z d ry g a , sm uci się i modli. U czniow ie o b o ję tn i n a stra c h i s m u te k J e g o . I le k r o ć sp o jrz y n a J e r u z a le m i n a zbliżające się r u c h o m e św iatła, zw iększa się J e g o boleść. P o t k r w a w y w y s tę p u je k r o p la m i n a J e g o Ciało, s p ł y w a zeń n a ziem ię — w ia tr c h ło d n y n o cy w iosennej dreszczem p rzejm uje k r w i ą sp o co n e Ciało Jego...

W t e m a n io ł z n ie b a zstęp u je i pocieszając Jezusa, m ó w i:

— W o l a O jca T w o je g o jest, a b y ś w y c h y lił kielich g o r y c z y aż do dna. P r a w d a , w ielu w z g ard zi m iło śc ią i ofiarą Tw oją, ale o d k u p is z świat, a d u ­ szom dasz no w e życie...

T o w sp o m n ie n ie d o d a ło Jez u so w i n o w e j siły.

»Ojcze! n ie c h się dzieje w ola T w o ja — s z e p ta Z b a­

wiciel — p o d n o si się z ziemi p e w n y m k r o k ie m p rz y ch o d zi do uczniów i m ó w i: » W sta ń c ie , pójęlźmy, oto się przybliża, k t ó r y m ię wyda.«

W s t a l i A p o sto ło w ie i ruszyli z M istrzem w o g ró d . W t e m z przeciw nej s tro n y n a d s z e d ł Judasz, a z nim w ie lk a rzesza z mieczami, kijami, z ró ż n ą b ro n ią, z la ­ ta r n ia m i i p o ch o d n iam i. B y ła to r o t a żołnierzy wraz z służaka m i najw y ż szeg o k a p ła n a . Z n ajdow ali się ta k ż e w ś ró d n ich p rzedniejsi k a p ła n i, k o ścieln i u rz ę d n ic y i F a ry z e u sz e , k tó r z y zionąc n ien aw iśc ią prz e c iw P . Jez u so w i, przyszli, b y d o p iln o w a ć J e g o p o jm a n ia i w id o k ie m swej ofiary j a k n a jp rę d z e j się ucieszyć.

Ju d a s z , bo jąc się, b y siepacze z a m ia st Jez u sa n ie p o jm ali w ciem n o śc ia ch k o g o in n e g o , d a ł im znak, m ó w ią c : » K tó r e g o po ca łu ję , te n ci jest, im aj­

cie go, a w iedźcie ostrożnie!« G d y się w ięc w y ­ sła ń c y a r c y k a p ł a n a zrów nali z o rsz a k ie m Jezusa, Jú d asz , ro z p o z n a w sz y w śró d c ie m n y c h po staci A p o ­ s t o łó w s w e g o M istrza, p r z y s tą p ił do N ie g o i p o c a ­ ło w a w sz y Go, r z e k ł: »B ądź p o z d ro w ie ń , R a b b i! «

— P rz y ja c ie lu ! p ocoś p rz y sz e d ł? J u d a s z u ! p o ­ ca ło w a n ie m w y d a je sz S y n a cz łow ie cze go — u p o m n ia ł zdrajcę P. Jezus. — N a s tę p n ie zw ró c ił się do zg ra i i z a p y t a ł : » K o g o szukacie?«

— J e z u sa N a z a re ń s k ie g o — o d k r z y k ła zuchw ale rota.

— J a m j e s t ! — o d r z e k ł im C h ry s tu s z t a k ą p o w a g ą i m ajestatem , że w y słań c y , j a k b y p io ru n e m rażeni, p a d li n a ziemię. Lecz p o chw ili T en , k t ó r y ich w sze ch m o cn e m sło w e m obalił, p o z w o lił im też p o w s ta ć i s p y t a ł z n o w u : » K o g o szuka cie?« — »Je­

zusa N a z a re ń s k ie g o !« b rz m i odpow iedź.

— P o w ie d z ia łe m w am , żem j a jest. J e ż e li t e d y m n ie szukacie, d o p u ście u czniom m oim odejść.

W t e d y siepac ze zaczęli się p rz y b liż ać do P a n a Jez u sa , a b y g o pojmać. Co w idząc P io tr , d o b y ł miecz n ic ią ł n im ucho słu d ze n a jw y ż szeg o k a p ła n a , M aT

chusowi. Choć Zbaw iciel w obliczu całej z g ra i u z d r o ­ w ił ranę, cu d ten nie w zru szy ł ani nie p o w s trz y m a ł b e z b o ż n ik ó w ; p o jm ali Go i związali, a A p o s to ło w ie op u ściw sz y M istrza, w szyscy uciekli.

U p o jo n a ra d o śc ią tłuszcza w io d ła J e z u s a k u Jero zo lim ie w ś ró d d rw in, p o tr ą c a ń i pośm iechow iska.

Z g iełk siepaczy i b la s k la ta r n i p o b u d z ił śp iący c h m ieszkańców , że w ielu z nich w y b ie g ło z dom ów , a b y się p r z y p a tr z y ć te m u p o c h o d o w i i p o m ó d z lżyć i bluźnić T em u , k t ó r e m u p o p rz ed n iej n o c y ś p ie w a n o

»Hosanna!« B la d y , o b ity i zelżony s ta n ą ł w reszcie Z baw iciel p rz e d b r a m ą A n n a sz a, teścia a r c y k a p ł a n a K a ifasza .

A nnasz, ucieszony po n iżen ie m P . Jezusa, zadaje m u szydercze p y ta n ia : G dzie są T w o i uczniowie? T w o i liczni wielbiciele? G dzie T w o je k ró le sw o ? K t o Ci d a ł p r a w o nauczać? J a k a jè st tw o ja n au k a ? — P a n J e z u s o uczniach nic nie m ó w ił — cóż m iał o d p o ­ wiedzieć? W s z a k je d e n g o w y d a ł, inni uciekli. Co do n a u k i zaś o d rz ek ł: »Jam ja w n ie m ó w ił św iatu, ja m zawsze ucz y ł w b ó ż n ic y i w kościele, g d z ie się w szyscy żydzi schadzają, a w s k r y to ś c i nicem nie uczynił. Co m nie pytasz? p y ta j ty ch , k tó r z y słuchali, com im m ów ił: oto ci w ierzą, com j a mówił.

P o ty c h sło w ac h Z baw ic iela n a s tą p ił m o m e n t prz era żając ej z g r o z y . O to je d e n ze służąc ych, chcąc się p rz y p o d o b a ć A nnaszow i, u d e r z y ł P . J e z u s a silną pięścią w tw arz, m ówiąc: »T ak o d p o w ia d a sz n a jw y ż ­ szemu kapłanow i?«

Ach! czemuż n ie u sc h ła ta s z a ta ń sk a r ę k a , k t ó ­ ra się d o p u ś c iła t a k n ie s ły c h a n e j zbrodni! L ecz Z b a ­ w iciel prz e c iw złości u ż y ł ł a g o d n o ś c i — r z e k ł b o ­ wiem: »Jeślim źle rz ek ł, daj ś w ia d e c tw o o złem, a jeśli dobrze, czem u m ię bijesz?«

A n n a sz nie s k a r c ił n a w e t słu g i, lecz po tej znie­

w a dze o d e s ła ł P a n a Jez usa do K a ifasza .

fÇs. P a w e l W iec zo re k .

>: x >: 11 j i >? >i i >: >: x * >; x >: i -o o a 11

HEJ WY DZWONY...

Hej wy dzwony, wiejskie dzwony

l£e]

młodości stróże

Świat w pomroku pogrążony, W cierpień, smutku chm urze...

Dźwięczną pieśnią wy zabrzmi- Gdy się dziecię rodzi, [eie, Gdy blask dzienny nowe życie Na znój, walki p ło d zi...

Kilka lat głos wasz się dzieli S nami szczęsną chwilą

I nieszczęścia; — przy niedzieli Serca nasze k w ilą ...

Pierwsze sny, młode marzenia Pierś wasza w nas wskrzesza I z latami w pracę zmienia, W trudach nas pociesza...

A gdy starość włos ubieli I życiowe burze,

Słożą na śmierci pościeli, Wy cmentarne stróże

Jęk ostatni, pożegnanie Niesiecie w mogiły,

Oo z wieczoru i w zaranie

Z

wami będą ś n iły ...

W l. Ł u kasik.

(9)

» R O L A« юЗ

TAJEMNICZY DUCH

7. Ocaleni.

R o l a n d je c h a ł n a czele orszaku, dla tem lepszego o b s e r w o w a n ia ru c h ó w psa, k t ó r y o 30 do 40 kro k ó w sw o jeg o p a n a w yprzedzał. W istocie zacho w anie się C u k ie rk a g o d n e b y ło podziwienia. B ie g ł on szy b k o i j a k najciszej przodem , zw racając no zdrza tó w p ra w o , to w lewo, w c ią g a ł pow ietrze i z a c h o w y w a ł się tak , ja k g d y b y wiedział, że bez­

piecz eń stw o sze ścio rg a ludzi n a nim spoczywa. Za nim p o s u w a ła się le k k o d łu g a po stać myśliwca, k t ó r y w b re w s w e m u zw yczajow i porzucił z w ykły chód ciężki i w lo k ą c y się i szedł z g ło w ą wznie­

sio n ą w górę , k r o k i e m rączym. D o c h o d z ił on właśnie w ie rz c h o łk a w z górza, z u ­

p e łn ie p o z b a w io n e g o d rz e w , g d y C u k ie re k , stan ąw szy na szczycie, n a g le z a tr z y ­ m a ł się, p r z y c u p n ą ł do z ie ­ mi i le k k im r u c h e m ogona z a w ia d o m ił s w e g o pana, że In d y a n ie zna jdują się w blizkości ; poczem le g ł n a ziemi j a k m a r tw y bez na jm n ie jsz e g o poruszenia.

N a ta n z a tr z y m a ł się i dał zna k to w arzy stw u , a b y s ta ­ nęło. K w a k i e r z n iezm ierną o stro żn o śc ią p o su n ą ł się na w ierzch w z g ó rk a, a za le­

dwie n a nim stan ął, p a d ł w m g n ie n iu o k a na ziemię, d ając ty m sp o so b em znać R o la n d o w i, że n ie b e z p ie ­ cz eń stw o jest bardzo bliz- kie.

B ez zw ło k i| k a p ita n s p e ł ­ nił p o p rz e d n ie polecenie m y śliw ca i sz y b k o w p r z y ­ le g ły c h z a ro ślach u k r y ł sw e to w arzy stw o , z k r y ­ jó w k i swej je d n a k m ó g ł dojrzeć, co ro b i N atan. W i ­ dział on dobrze, j a k k w a ­ kier, nie po w sta ją c z ziemi, cz o łg a ł się j a k wąż od d rz e w a do drzew a na b rz uchu, aż d o p ó k i nie do- s u n ą ł się do najw ynioślej- szego szczytu p a g ó r k a , s k ą d m ó g ł w y g o d n ie o b se rw o ­

wać las za nim położony. W tej pozycyi pozostał przez k ilk a m inut, k tó r e R o la n d o w i w y d a w a ły się wiekiem. N ie m o g ą c poham ow ać dłużej swej c ie k a ­ wości, k a p ita n o d d a ł m u rzy n o w i sw e g o k onia do p o trz y m a n ia , a sam, n aślad u ją c p rz y k ła d N atana, z tą sa m ą co i ta m te n ostrożnością d o cz o łg a ł się aż do miejsca, w k tó r e m leżał myśliwy.

— T o są dzicy — szepnął do Natana.

— T^ik, O sa g o w ie — odpow iedział k w a k ie r i d o d a ł zirflno: — za m o rd u ją oni ciebie i twoje k o ­ b ie ty i o b e d r ą z g ł ó w waszych cz upryny, jeżeli nie z d o ła m y ich podejść.

O g ie ń m ę s tw a b ły s n ą ł w oczach R o l a n d a i m i­

m ow o ln ie zacisnęły się je g o pięści, j a k b y do walki.

— J e s t ich ty lk o pięciu — rz e k ł on — a k o ­ nie nasze n a z b y t są s tru d z o n e cało d z ien n y m p o c h o ­ dem, a ż e b y ś m y zdołali uchodzić d łu g o p rz e d dzikimi.

— Z g ad z am się zu p e łn ie n a to, coś powiedział, tem b ard ziej nie z d o ła m y ucieltą(i z w ystra sz onem i

k o b ie ta m i p rz ed tą g r o m a d ą z a rża rty ch w ilków .

— Nie będ z ie m y więc p ró b o w a li ucieczki — z a w o ła ł R o l a n d odważnie. — O d g o d z in y su n ą się za n a m i te ja d o w ite w ę ż e ; znam ty lk o j e d e n sposób p o w strz y m a n ia pogoni.

— B ra c ie mój ! N ie m a ś r o d k a do p o w s tr z y m a ­ nia ty c h w ściekłych p an ter, w yjąw sz y w alki — sze­

p n ą ł N a ta n trwożliwie.

— O walce też m yślę — m ó w ił cicho, ale z o g n ie m F o rre ste r. — J e s t ich ty lk o pięciu, a wszyscy p F sz o . N a B o g a, m u sim y na nich uderzyć, pow alić ich i zam ordow ać. C zterech mężczyzn a do t e g o walczą cych w o b ronie k o b iet, z a grożonyc h o k r u t n ą śmiercią, może c udów m ę stw a dokazać.

— C zterech? — p o w tó rz y ł N a ta n z widocznem z m artw ieniem . — Czyż sądzisz bracie, że m nie z d o ­ łasz n a k ło n ić do w a lki?

Czyż zapom niałeś, że ja jestem człow iekiem, k o ch a jący m pokój ?

— Co ? T y nie m iałb y ś o d w a g i bronić sw ojego ży­

cia do ostatniej k ro p li k rw i p rzeciw ko ty m o k ró tn y m zbójcom ? P o z w o liłb y ś ro z­

p ła ta ć sobie g ło w ę siekie­

rą, k ie d y jed n o poruszenie c y n g la palce m w y sta r c z y ­ ł o b y do u ra to w a n ia ciebie od śm ierci?

— B ra c ie mój, ra d b y m ' ze m k n ą ć — odsze p n ął bo-

jaźliw ie k w a k ie r — ale j e ­ żeliby już przyszło do t a ­ kiej ostateczności, że uciecz - k a s ta ła b y się n ie p o d o b n ą , n iechżeby mię lepiej oni zamordowali.

— O nędzny, n ędz ny! — rz e k ł R o l a n d z oburzeniem , ch w y ta ją c r ę k ę N a ta n a — jeżeli już je ste ś t a k dalece b o jaźliw yni lub g łu p im , że nie chcesz walczyć w o b r o ­ nie w ła sn e g o życia, to p rz y ­ najmniej zdo b ą d ź się na obro n ę dw óch b ie d n y c h kobiet. P o m y ś l sobie, że masz m atkę, żonę i dzieci, że widzisz nad ich g ło w ą w zniesioną siekierę, m ającą im śm ierć zadać. Czyż m ó g łb y ś bezczynnie p r z y ­ p a tr y w a ć się temu, czy pozw oliłbyś je za m o rd o w a ć w tw ych oczach?

— P rzyjacielu! Nie bada j mnie, co u c z y n iłb y m w p o d o b n y m razie. J e s te m cz łow ie kiem t a k j a k i ty i j a k t y mam sumienie. Jeżeli masz ta k g w a łto w n ą chęć do bitw y, bij się; chcesz ocalić tw ą siostrę, to użyj strzelby, noża, siekiery. Zabijaj, m orduj, ra ń p o d łu g tw e g o upodobania. Jeżeli ci tw oje sum ienie te g o w y rz u cać nie będzie, bąd ź pew ie n , że i ja nie zrobię ci w ym ów ki, ale m nie zostaw w pokoju. J a nie m am ani m atki, ani żony, ani dzieci... nie m am ! N ie m am n ik o g o n a ty m p u sty m świecie!

— Lecz g d y b y ś m iał żonę i dzieci...

— Milcz! N a B oga, milcz — za w ołał N a ta n z jękiem . — Czemu mi o nich m ów isz? Niechaj um arli spocz yw ają w g ro b ie ! Czyż ja ci prz eszka dzam ra to w a ć sw oich?

— R a t o w a ć ich będę , jeżeli ty mi dopom ożesz — rz e k ł cicho R o la n d . — K r e w g o tu je się we m nie

T o s ą d z ic y — s z e p n ą ł d o N a t a n a .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcieli w tedy zaniechać obstrukcyi w parlam encie i przyznać Niemcom w zam ian za rozpisanie wybo rów do Sejm u i jego ukonstytuow anie się nietylko większą

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

U litow ał się nareszcie nad płaczącą rzeszą publiczności droguista narożnej apteki i sam łzami zalany skoczył na wóz, poczem ostatnim w ysiłkiem strą c

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk