• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 32

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 32"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

ü u m è r 3 2 w D n ia 9 s ie r p n ia 1 9 1 4 .

KRAKÓW, ulica św. Tomasza

32.

І

TYGODNIK OBRAZKOW Y NA NIEDZIELĘ KU POUCZENIU I ROZRYWCE.

Ä » , . S Y M O Y K Á T R O L I I I C Z Y T ä

® « ® |яи ц e к o n i e s y n , t y * , w , b u r a k ó w , r o ś l i n s t r ą c z k o - p .âS iasS âs f/ycb i w arzyw nych n g ^ r a o to w a n e j czysto f - M i 'i i l e M effiowania.

I S j | ^ Q 2 ÿ * ' ^о т а 8 Уп а ! s t í p w f o a f a t y , s a l e t r a - chm iska, - sól

pno azotowe,potasowa, kainit k r a jo w y - i. stassfurcbi, - wą­

sików „ W ® s t f á"! í a “ .

с W y ł ą c z n a y ę p y ę s e n t a c y a n a G a li-

• ę y y w s a s e f e l w f a t o w o s n a n ý c h s i e w -

<120) :

Ê , iä!f,l É , els

ul. Kościuszki I. i4. R eprezentacya firmy D e e r i ri g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, -K o sia rk i, Ż n i- w ia r k i, W ią z a łk i, G r a b ia r k i, P rzetrząsaeze» .

Wielki zapaś części zapasowych.

W ła s n e w a r s z t a t y r e p a r a c y jn e . S T a c z y n i a i p rz y b o ry m leczarski© . Oferty'

i cenniki na każde żądanie darmo i o p łatn ie/

W ęgiel kam ienny z kopalń krajow ych i zagranicznych.

KOKS ostraw skl I górnośląski.

*• najstarsza i najzasobniejsza instyttìcya asekuracyjna polska, przyjm uje na najdogodniejszych w arunkach a ubezpieczenia pd ognia, gradu, na życie .(kapitałów, p o sąg ó w i rent), oraz <od kradzieży i ra- я bunku. Fundusze gwarancyjne T ow arzystw a wynoszą p rzeszło 71 milionów koron.

e .. Inform acyi udzielają D y rek cy a .oraz w szystkie Zastępstw a i A gencye-T ow arzystw a. 197 я щ а а а и з н я ш н a s e а в в a a s я s я в ш >в s 0 s я- ■ ■ в н ! В И В Н В

p o d w e z w a n i e m ś . S y l w e s t r a w K o r c z y n i e o b o k K r o s n a

przyjm uje len i konopie do w ym iany za bielann luli szare o zw ykłej lub: po Лwójnej szerokośri, po cenach możli-

- . wie najniższych. - .. Horćijfns

" -Irassa-

I

R z a d o w o u p r a w n i o n a

I

Zakład pogrcebowy „Concordia“

jedyny w Krakowi©

posiada własny w i e l k i w y r ó b

¡P la c S z ć z e p a A s k l 1« 2B (dom własny).

Telefon Nr. 8*1.

по зі? па i

Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

p o d firm ą

K. R Ż Ą C A I C H M U R S K I

I C r a k ó - w , u i . ś w . e e r t r u d s r 4 . '

w y ra b ia p o d k o n tr o lą K o m isy i p rz e m y sło w e j T o w . L e k a rs k ie g o kra.k. p o le c o n e przez to ż T o w a rz y stw o '

w @ ® .¥ т іш ж в к ь т ш , s z t u c z n e

(Kl’K>wia<iaj;ice sk ła d e m ch em iczn y m w o d o m : B ilińskiej, G ieshiiblerakiej, S e ite r s k ie j, V ichy, Hamburg, K issingen tu d zież sp e e y a ln e leczn icze , ja k : lito w ą , b ro m o w ą , jo d o w ą , że- lazistą , "kw aśną oraz w ó d y m in e ra ln e n o rm a ln e z p rz e p is u .p r o f . J a w o r s k i e g o . — S p rz e d a ż cz ą stk o w a w a p te k a c h i d ro g u e ry a c h .

C e n n ik i n a ż ą d a n ie d a rm o .

¡u- Г

Za @ Kop. beczułkę 5 kg. znakomitej

Z® 4- KÓP., skrzynkę 150 sztuk

Ё ш г ш т ж т щ Ж Ш - тш?Ы , Д Ł u ; daže Ш

4

wyiyi* гя роЪпяЛш:

F a b ry c z n y skład serów B ï S A C S Ŕ O Ł 9Ï B C K ł C H , K ra k ó w , W ie lo p sle 7-24 5 K y n ek gf.: r ó g S ien n ej

Cennik różnych, serów d a r m o i opła tn ie ._________

(2)

О Д Іер т czeskie iródło.

T a n ie p ie r z e .

I

i kg. sisag s, dobrego, dartego 2 Kr, iepsie go 2 K, 40 h.¡ najl. nawpôt hiai. да 2 K. 80 h .’

białego 4 K.; białego pecbowategi 5 k. U tì.‘

1 kg. nsj|. Snisżitobiałego dartego ô'40 i S U.' szarego puchu S k., 7 kor.; białego dobrego 10 kor.; najlep. puchu brzusznego 12 kot. Przy odbiorze 5 kg. Irankn.

G oto w a p o ś c ie l

z grubonicianego czerwonego, niebieskiego, białego, lub żółi. inletu íNanking), 1 pierzyna 180 cm. dług. 120 cm. szer. z 2-ma poduszkami każda 80 cm. dług. 60 cm. szer. napełnione nowem , szarem , bardzo trwałem puciiowem pierzem 16 K., półpuchem 20 K.. punii™ 24 K., pojedyncze pi.e- rzvnv 10 К 12 К 14 K., 16 K., poduszki 3 K., 3 K. 50 h., 4 K., pierzyna X V dług.,140 cm. szer. 13 K . H K ^ O h 17 K. S3 h 21 К u«, duszki 90 cm. dług. 70 cm. szer. 4 K. 50 h„ 5 К 20 h„ 5 IÇ. 70*.

iclółki z mocnego gradlu w paski 180 cm. dt. llb cm. szer. 12 K.

14 K. 80 h. W ysyłki za zaliczką od 12~K. w ysyłane są opłatm e.

miana dozw olona, za m enadające się zw rot pieniędzy.

S. BKSTISCH w DBSCH BSTITZ N r. 8 3 4 , C z ech y . Bogato ilustrow any cennik darmo i opłatnie.

W a l k a ж g r u ź l i c ą !

S to w a rz y sz e n ie g a lic y jsk ic h d ru k a rz y w e L w o w ie w y d a ło seryę, s k ła d a ją c ą się z 1 0 sz tu k p ięk n ie k o lo ro w a n y c h h u c u lsk ic h k a n w i­

d o k o w y c h p ę d z la z n a n e g o a rty sty -m a la rz a I . T ru sz a rr W o d o s p a d P r u tu , : C h ło p ie c h u c u lsk i, K a p liw ie c , D zieck o h u c u lsk ie . W id o k z D iłk a , K .a- m ie ń D o b o sz a , H u c u li trę b ic i. W id o k z Ja m n y ) i D . O la h s k ie g o (D om z d ro w ia d ru k a rz y w M ik u lic z y n ie , C e rk iew w M ik u liczy n ie). C e n a je d n e j s e r y i t y l k o 1 k oron a! P rz y o d b io rz e w iększej ilo ści o d p o ­ w ie d n i ra b a t. C zysty d o c h ó d ze sp rzed a ży p rz e z n a c z o n y n a .s a n a to - ry u m p ie rsio w o c h o ry c h d ru k a rz y w M ik u liczy n ie. Zam ów denia i p ie ­ n ią d z e u p ra sz a się p o sy ła ć p o d a d re se m .se k re ta rz a S to w a rz y sz e n ia : P . B U N I A K , L w ó tr, u l. S k rz y ń sk ie g o 1 4, 2 2 8. (G alicy a, A u s try a ).

Hej Czytelniku! młody czy stary, Kiedy zamawiasz jakie tow;ary,_

Których ogłoszeń widzisz tu wiele, Napisz do firmy zupełnie śmiele, Źeś o nich w „Roli" naszej wyczytał I źeś się „Roli o adres pytał.

zawierające po kilka ciekawych po' wieści i bardzo wiele pięknych legend, humoresek, powiastek, oorazków i t. p.

są jeszcze do nabycia, a m ianow icie:

z 1912

IV

n ie o p r a w n e p o 3 K.; p ię k n ie o p r a w n e po 4 K.; pięknie o p r a w n e n a lepszym papierze po 6 Ü; n adto p ię k n ie o p r a w n e p ó łr o c z n ik i R o l i z

drugiego półrocza 1911 r,, za' wierające dwie całe bardzo piękne po' wieści p. t. „Rozbójnicze gniazdo“

i „Rubin wezyrskí“

po 2 Kor. 50 hal.

Oprócz tego m am y jeszcze

O k ład k i do R o l i HS rok 1913

p r a k t y c z n e

i eleganckie po 50 halerzy.

P o m o g ł a m u ,

— M o ja M ic h a ło w o ja k e ś c ie m o g li b y ć ta k g w a íto jv n i, żeście sw eg o c h ło p a p o g ło w ie

d re w n e m w y b ili? !

A n o , к ¡ej n ie m ó g ł sam so b ie w y b ić 2 g ło w y tej Jó z e fo w e j, to m u p o m o g ła m .

N a s z e d z ie c i.,

— G zy1 p a n a boli b rz u c h ?

— A często.

— O ch to p a n a m usi b ard zo ' b o le ć ,

— D laczeg o ,? ■

— A b o p a n m a ta k i du ży b rz u c h

I d e a l is t a .

N a jp ię k n ie jsz y m tw o r e m n a . św iecie je ś t k o b ie ta — je śli m á p ie n ią d z e .

W *

Koncesjonowane reskryptem e.k. Ministeryum spraw wewnę­

trznych z dnia 9 sierpnia 1898 r.

L. 4647.

„ W I S E A “

Ludowe ¡Towarzystwo wzaj.

aibezpieczen-

we ¡Lwowie, iii. Leona. SapiehyJ L. 9

zasługuje na poparcie jako naj­

tańsze k r a j o we Towarzystwo

h asekuracyjne.

ÍSS.

.

-

„WISEA“ '

Towarzystwo wzajemnego kredytu

w e L w ow ie, uh Leona S ap ieh y 9.

Udziela swoim członkom ubez­

pieczonym we „Wiśle“ poży­

czek na weksle lub skryptu dłużne na najniższy procent

i naj dogodniej sze war linki spłaty.

Przpje wlładli oa I s i p c z l i i płaci od nich 5.|0.

Podatek rentowy opłaca To­

warzystwo z własnych fun­

duszów.

U działy człon k ów p rzynoszą dyw idendą.

1

1

I

(3)

R ok V IH

Кл-aków, d n ia 9 sie rp n ia IQ I4 r

Nr. 32.

T Y G O D N IK OBRAZKOW Y NIEPOLITYCZNY KU PO UC ZEN IU I ROZRYW CE.

Przedpłata: R o c z n ie w A u s try i 4 '5 0 k o r ., p ó łr o c z n ie 2 ’4 0 k o r . ; — d o N ie m ie c 5 m a r e k ; — d o F r a n c y i 7 fran k ów ; — do A m e ry k i 2 d o la r y . — O g ło s z e n ia po Зо h a le r z y za w ie rsz je d n o s z p a lto w y . — N u m e r p o je d y n c z y 10 h a le r z y ; d o n a b y c ia w k s ię g a r n ia c h i n a w ię k s z y c h d w o r c a c h k o le jo w y c h . — A d re s n a lis ty d o R e d a k e y i i A d m m is tr a c y i : Kraków, ulica ŚW . To-

t n a s z a L . 3 2 . L is tó w n ie o p ła c o n y c h n ie p r z y jm u ie się . G o d z in y r e d a k c y jn e c o d z ie n n ie o d g o d z . 3 d o 6 . T e le f o n n r. 5 0 .

W O J N A .

d roku 1 8 6 6 A u stry a nie prow adziła żadnej w ojny; a więc blisko pół wieku przeży­

liśm y w pokoju, bo okupacya B ośni i H e r­

cegow iny w 1878 r. p o leg ała ty lk o na s tłu ­ m ieniu chwilow o w ybuchłej tam ruchawki.

Obecnie stoim y przed obliczem w ojny z Serbią, państew kiem .niew ielkiem . I z tej strony nie potrze­

bujem y obaw iać się żadnego niebezpieczeństw a, albow iem A u strya z tym w rogiem łatw o sobie

poradzi.

Z tej m ałej jed n a k wojny może wywiązać się w iększa — w ojna ogrom na, bo europejska.

— D laczego? — zapyta niejeden.

D latego, że po stronie S erbii stoi R o sy a i ją popiera. S tosunki R o sy i i A u stry i od daw na są n a­

prężone i nieraz już zanosiło się m iędzy tem i p a ń 1 stw am i na zbrojną ro zp raw ę, k tó ra jednakow oż d o ­ tychczas nie przyszła do skutku.

Co teraz będzie, n ik t przew idzieć nie może. Ja k dotąd R osya popiera S e rb ię ty lk o słownie, ale jest w szelka możliwość, że po klęsce S erbii R o sy a ze­

chce w ystąpić przeciw A u stry i czynnie. A le w takim razie z pom ocą A u stry i m usiałyby w ystąpić znowu Niem cy i W łochy, k tó re są z nią związane so­

juszem.

Lecz i R o s y a w edług w szelkiego p raw dopodo­

bieństw a nie b yłaby osam otniona, albow iem łączy ją przym ierze z F ra n cy ą i A nglią. Czy te dw a państw a pospieszyłyby R o sy i z pom ocą, jak dotychczas, n ie ­ wiadomo. Podczas bowiem g d y N iem cy i W łochy zapow iedziały otw arcie i w yraźnie, że na w ypadek wojny A u stry i z R o sy ą staną z całą siłą przy boku A ustryi, to tym czasem stanow isko A n g lii jest nie pew ne i dow iem y się o niem w dalszym ciągu wojny.

G dyby jednak wszelkie uczucia w A nglii zo­

s ta ły na bok odrzucone, to w takim razie stanęłyby naprzeciw siebie z jednej stro n y trójprzym ierze : A u stry a, Niem cy i W łochy, a z drugiej R osya, F ran cy a i A nglia — czyli w ybuchłaby wojna euro pejska.

B y łab y to wojna najstraszniejsza jaką św iat k ie ­ dykolw iek widział.

Mimo to jed n a k trzeba nam być na wszystko przygotow anym i g d y b y na zrządzenie Boskie w y­

biła ta w ielka chw ila, znaleźć się tam, gdzie być m am y obowiązek.

W czasie takiej w ojny i spraw a polska m usia­

ła b y być poruszoną, a w tedy cały naród polski mu siałby w zgodzie i jedności stanąć jak jeden mąż.

Na wszelki w ypadek bądźm y więc przygotow ani na ową chwilę, porzućm y w aśnie i spory wzajemne, po­

rzućm y w alki stronnicze, a z w ytężonem uchem cze­

kajm y, co najbliższa przyszłość przyniesie.

Czekajm y i patrzm y, ale z drugiej strony niech nas lęk próżny nie przejmuje, bo, g d y b y naw et wojna europejska w ybuchła, to praw dopodobnie nie toczy ła b y się na terytoryum galicyjskiem , ale daleko od nas.

W końcu zw racam y się jeszcze do tych, którzy pracą swą zaoszczędzili jaki taki grosz i umieścili go w kasie R eiffeisena, lub jakiejkolw iek innej kasie.

Niechże nie w ierzą żadnem plotkom i grosza z kas nie w ybierają, bo on tam jest pewniejszy, aniżeli w kieszeni. N ieprzyjacielow i naw et w razie zwycię stw a pryw atnego m ienia nikom u zabierać nie wolno, a nie uczyni tego i w łasny rząd naw et w najgor- szem położeniu.

P ożoga wojny obojm uje od pierwszych dni sierpnia coraz szersze k rę g i. O statnie wiadomośi i do zamknięcia num eru podajem y na ostatnich stro ­ nicach.

(4)

P o w ie ś ć h i s t o r y c z n a .

III.

Słońce już zaszło, g d y naczelnik Kościuszko z panem Niemcewiczem i W ałkiem K łonicą w yru­

szyli na świeżych koniach ze S try ja. Zaraz za wsią wjechali w las stary i g ęsty , gdzie było ciszej, ale zato ciem ności panow ały tu zupełne. Na szczęście gościniec b y ł dość szeroki, choć piaszczysty i nędzne szkapy chłopskie z trudnością posuw ały się naprzód, zapadając po pęciny w ruchom ym i głębokim pia sku. N aczelnik jechał nieco naprzód i m ilczał p o g rą ­ żony w myślach, pan Niemcewicz otulił się płaszczem, by zasłonić się nieco od w iatru, a W a łe k dziwił się, że K ościuszko, tak i hetm an w ielki i pan całej P ol ski, jedzie oto sam otnie, w głuchym boru, na szka- pinie chłopskiej, m ając zam iast siodła, prosty w orek parciany, zam iast strzem ion postronki.

— H a ! m yślał sobie — musi być źle z P o la k a ­ mi skoro naczelnik, nikiej chłop jaki taką podróż odbyw a. A le m nie ta już wszyćko jedno, przystanę do P olaków i tyło. Nie w rócę ja już do S tryja, o nie!

b o i po co ? B aśka poszła za te g o sta re g o kutw ę P io tro w sk ieg o , to co mi we wsi robić, chyba, żeby mi się serce krw aw iło. Sam jeden, jak o palec jestem na świecie, to co mi tam ! Czy tu, czy gdzieindziej zamrzeć, to zaw dy na jedno wyńdzie. R a z kozie śm ierć !

N agle naczelnik się odw rócił i zaw ołał swym łagodnym , m iękkim głosem :

— Chłopcze, zbliżno się!

W a łe k piętam i połechtał ko b y łę gospodarza Paw ła, co go we wsi zwali D/.ikiem dlatego, że raz nap ad ł go w boru dzik i całą nogę mu kłam i roz­

pruł, i zbliżył się do naczelnika. T en p y ta ł:

— J a k się nazywasz?

— W ałek K łonica wielm ożny panie.

— D o mnie nie mówi się wielm ożny panie, ale obyw atelu Naczelniku.

Dziwnem się to w ydaw ało W ałkow i, żeby do tak ieg o m ocarza m ówić ta k z pro sta obyw atelu na­

czelniku, ale um ilkł i słuchał, bo K ościuszko dalej p y ta ł :

— Czy znasz tę okolicę?

— Co nie mam znać? przeciem tu się urodził i od m aleńkości furm aństw em się zajmuję. D o W ar- siaw y, do Lublina i do r a d o m ia naw et jeździłem , hen za W isłę.

— To dobrze, będziesz mi potrzebny i nieprędko cię odpuszczę.

W a łe k uradow any, bo teg o ty lk o prag n ął, rzekł:

— D ziękuję' W ielm ożnem u Panu...

— M ówiłem ci już, że mię trzeba nazyw ać oby­

w atelem N aczelnikiem .

— K iej to jak o ś nijako...

—- T a k trzeba. Zostaniesz więc przy mnie i w razie po trzeb y służyć będziesz za przew odnika.

— Dobrze, ja ta do wsi niem am po co wracać i ostanę kiej tak i przykaz.

N aczelnik um ilkł, głow ę spuścił i znowu p o g rą ­ żył się w jakieś m yśli, a może w słuchiw ał się w po nury ję k w ichru, szalejącego m iędzy drzew am i boru.

P o chwili z a p y ta ł:

— Nie słyszałeś nic o nieprzyjacielu?

— Co nie m iałem słyszeć? słyszałem .

— Cóż tak ie g o ? m ów !

— Ano, dzisiok w południe jechał bez wieś od K o ry tn ic y pdchciarz z Żelechowa, M ordka ma na

przezwisko i gadał, że w K o ry tn icy straśnej galim a- tyi narobiły.

— W K o ry tn ic y ?

— T ak.

— Jak iej gąlim aty i? mówże w yraźaie co wiesz!

— A no g a d a ł M ordka, że kozaki wzieni b u r­

m istrza i na rynku batam i go sprali i w szystkie św i­

nicki w mieście pikam i zakłuli, żydow skie pierzyny p opruli a pierze po mieście tak fruw ało, jak b y nie- przym ierzając śnieg padał. Żydy, żydów ki i żydzięta pouciekali do lasu...

— Czy sami kozacy ty lk o , a piechoty nie było?

— O piechocie M ordka nic nie g adał, jeno 0 kozakach.

N aczelnik znowu um ilkł, jakby coś rozw ażał, poczem zwracając się do jadącego z ty łu pana N iem ­ cewicza, rzekł:

— Julek, słyszałeś co ten chłopiec m ówi?

— Słyszałem .

— Cóż ty na to?

— A to, że m ożem y bardzo łatw o w paść w rę ­ ce kozaków i jeżeli dotąd nie w padliśm y, to uważać za cud należy. J a k daleko stąd będzie do K o ry tn i­

cy? sp y ta ł W alka.

— B ędzie chyba z półtorej mili.

— A więc... tylko patrzeć jak nas kozaki dojadą.

— W polskiem jesteśm y ręk u ! szepnął INaCzel- nik, a W a łe k zaw ołał:

— Ej, tu w lesie, to nam kozaki nic nie zrobią, 1 z K o ry tn ic y już odjechali. M ordka gadał, co kole p ołudnia ich starszy k azał trąbić i zaraz ruszyli do K alenia.

— Co to je s t K aleń ?

— A wieś, o ćw ierć mili od K o ry tn ic y .

— W a rto b y — m ów ił pan Niemcewicz do N a ­ czelnika — jak tylko przyjedziem y do O krzei cali i zdrowi, o czem w ątpię, w ysłać podjazd k u K o r y ­ tnicy, żeby się dowiedzieć jak właściwie rzeczy stoją.

— O baczym y — o d p arł na to naczelnik — choć ściśle m ówiąc nie widzę potrzeby tak ieg o podjazdu i m ęczenia ludzi i koni. S ierakow ski m a niew iele j a ­ zdy. . a przytem m am y przecież jaknajdokładniejsze wiadomości o Fersenie.

Pan Niemcewicz podjechał do pana K ościuszki i rze k ł:

— W ybacz N aczelniku, ale zdaje mi się, że te w iadom ości nie śą zbyt dokładne.

N aczelnik nic na to nie odpow iedział, ty lk o m ilczał przez chwilę, a potem zaw ołał:

— J a k a ciem na noc!

Zapanow ało więc milczenie. P a n Niem cewicz cofnął nieco konia, otu lił się znowu płaszczem i do samej O krzei ust już nie otw orzył.

Zbliżając się do teg o nędznego, przew ażnie przez źydostw o zam ieszkałego m iasteczka, zdala już u d erzyła podróżnych łuna, bijąca od m nóstw a ognisk gorejących w samem m ieście i dokoła niego. Na piasczystych wzgórzach, otaczających Okrzeję od p ó ł­

nocy g o rza ły w ielkie ognie, a koło nich k rę c iły się sylw etki czarne ludzi i koni. O gniska te ciągnę ły się aż pod wieś W ó lk ę O krzelską i zdaw ały się mówić o znacznych siłach polskich, rozłożonych tutaj.

W a łe k przy p atry w ał się tem u ciekaw ie, bo ja k żyje nie w idział jeszcze nic podobnego. G dy podjechali bliżej, nagle z ciem ności rozległ się głos donośny :

— Stój ! kto idzie ?

— Swój ! odpow iedział N aczelnik.

— Co za swój? gadaj, bo strzelę!

— N aczelnik K ościuszko ! — zaw ołał pan N iem ­ cewicz — czy nie wiesz gapiu jak iś, że Naczelnik ma przyjechać ?

— A któżeśty, co m ię g apiem nazyw asz?

(5)

— J a jestem ad ju ta n t N aczelnika.

— Zbliżno się panie adjutancie, niech obaczę.

— Przecie m usiałeś słyszeć, że Naczelnik ma przybyć do w aszego obozu !

— Nic nie słyszałem i nic nie wiem.

T ed y pan Niemcewicz podjechał do pikiety a za nim N aczelnik i W ałek . T u na polu było o wiele widniej, ja k w lesie i od ognisk obozowych padał odblask różowy, i W a łe k ujrzał przed sobą kawale- rzystę w czapce czerwonej i z lancą, u której w iatr z głośnym łopotem m iotał chorągiew ką. K aw alerzy- sta podejrzliw ie oglądał przybyłych, nie chciał ich puścić, wreszcie zdecydow ał się odprow adzić ich do najbliższego posterunku, do g ran g a rd y , jak ją n a z y w a ł.

— W idziano kozaków koło K lonow a — mówił — d jab e ł tam wie, kto wy jesteście. T eraz wojna i nasz korpus, to jak b y na straconej placówce.

— D la czegóż to? — sp y ta ł Naczelnik.

— A bo pow iadają, że przez W isłę przepraw i­

ło się kilkanaście tysięcy nieprzyjaciela, a nas tu w O krzei niem a więcej ja k p ięć ty sięcy i to zbiera­

niny, a po tem jak nas sprali pod T erespolem , duch w w ojsku całkiem upadł.

— To źle, a ty kłam iesz, bo jest was więcej — odezw ał się Naczelnik.

— A cóżeś ty za jeden co wiesz lepiej odem nie ilu nas jest? — sp y ta ł zuchw ale jeździec.

W te d y p orw ał się pan Niemcewicz i k rzy k n ą ł:

— Do kogo ty tak mówisz błaźnie? czy nie widzisz przed sobą N aczelnika?

Tedy kaw alerzysta zatrzym ał konia i począł przypatryw ać się wszystkim trzem jeźdźcom, ale że przyciem ne było, niem ógł wiele zobaczyć i rz e k ł:

— Nie znam N aczelnika, nie widziałem go ni­

gdy, a po nocy w szystkie k o ty szare. W idzę jeno dwóch chłopów i ciebie panie oficerze. A możeś ty N aczelnik?

— T en je s t N aczelnik ! w skazał pan Niemcewicz.

T edy kaw alerzysta zw rócił się do K ościuszki i rzekł:

— Jeżeli pan jesteś w istocie Naczelnikiem , to proszę mi wybaczyć, moje może zuchw ałe słowa, ale mam przykaz nikogo nie puszczać bez p rzekona­

nia się kto to taki. T eraz, ja k nas w skutek b rak u ostrożności znienacka Suw arow nap ad ł pod T eresp o ­ lem i pobił na głow ę, to zachow ujem y w ielką czuj ność. A i potrzeba, bo słyszę na około włóczą się kozaki i ogrom na moc nieprzyjaciela przepraw iła się przez W isłę. Jeszcze raz proszę się na m nie nie gnie wać. Żołnierz jestem i rozkazów słuchać musżę. A oto g ra n g a rd a i jej kom endant, ja w racam na swe sta ­ nowisko.

S k ło n ił się po wojskow em u i kłusem odjechał.

W szystko to W a lk a ogrom nie dziw iło, ale m il­

czał, zwłaszcza, że now e ujrzał widowisko. N a gran- g ardzie sta ła kaw alerya z regim entu gw ardyi konnej, żołnierze więc i oficerowie znali dobrze N aczelnika z W arszaw y, to też g d y przed ich ogniskiem stanął, ośw ietlony czerw onym odblaskiem ognia, pozryw ali się na rów ne nogi i w ołać zaczęli :

— N aczelnik ! wiwat Naczelnik ! niech żyje N a­

czelnik !

Zaraz też pozapalali pęki chrustu i w ielkie g ło ­ wnie i w ich purpurow ym blasku, rzucającym dokoła w ielkie św iatła i wielkie cienie, otoczyli sw ego uko­

chanego wodza, a on dziękow ał im i kazał się p ro ­ wadzić do k w atery jen e rała Sierakow skiego. K w a te ­ ra ta, jak objaśniali, znajdow ała się w sam ym m ia­

steczku, więc tam ruszył Naczelnik, pan Zajączek, W a łe k i oficer z g ra n g a rd y w tow arzystw ie kilku

żołnierzy, którzy podnosili do g ó ry swe zaim prow i­

zowane pochodnie i oświecali drogę. A le już po ca­

łym obozie rozeszła się w iadom ość o przybyciu N a­

czelnika i wszędzie żołnierze się zryw ali, wszędzie ro zleg ały się o k ryki :

— Niech żyje Naczelnik! w iw at!

W łaśn ie przejeżdżano koło obozow iska grena- dyerów krakow skich, którzy pod R acław icam i tak chw acko się spisali, że kosam i roznieśli pułki Torm a- sowa i dw anaście arm at zdobyli. Niedużo ich było w szystkiego jakichś trzystu kilkudziesięciu, ubrani w sukm any z karazyąm i, w pasy nabite ćwiekam i i kółeczkam i, w czerwone krakuski z pawiemi pió­

ram i, ale chłop w chłopa. Było ich niegdyś dwa ty ­ siące, ale w yginęli pokładli się pokotem na sen nie­

przespany na polach R acław ic, Szczekoció, u szańca W olskiego. Dziś tw orzyli szczupły ale tęgi męstwem batalion. G dy zobaczyli sw ego wodza, k tó ry ich w iódł niegdyś na działobitnie nieprzyjacielską u K o ściejowskiej góry, porw ali się wszyscy, zabrzęczały kosy, czapki poleciały w gó rę i rozległo się grzm ią­

ce, chłopskie:

— W iw at nasz Naczelnik!

A zaraz też ich m uzyka ze skrzypek, basetli, fujarki i ogrom nego bębna złożona, zagrała marsza kosynierskiego, a w jeg o ta k t z trzystu piersi h u k ­ nęła potężna pieśń:

»Niech wzdyć w spom ną fryce R acław ice, K ościelnice K ońskie i D ubienkę ! Chódźwa, bijw a, tnijw a Sieczwa nosy na bigosy Spieszw a na wojenkę!«

W ielu z nich przypadało do tego wodza, co ich wiódł do zwycięstwa, całow ali mu nogi, kolana, byli tacy co padali na ziemię i w uniesieniu radości że­

gnali się krzyżem świętym . A z pośród nich w ystą­

p ił stary, siw obrody kapucyn, z habitem podkasanym w ysoko, ta k że widać było jego nagie, chude jak piszczałki nogi, i stopy w drew niane trepki obute, ojciec A nsgary co> niegdyś ze swym i K rakusam i b ie g ł na arm aty u R acław ic, a teraz podniósł do g ó ­ ry czarną pasyjkę z białym P anem Jezusem i żegnał nim wodza i błogosław ił:

— Benedico te in nomine Patri, et fïlii et...

A szept jego g in ął w grzmiącej tryum falnie pieśni kosynierskiej, w. ich okrzykach i brzęku ostrych kos, w k tó ry c h przeglądało się p u rp u rą św iatło go rejących głow ni i pęków chrusty. Naczelnik zatrzy­

m ał się przed tą pijaną uniesieniem grom adą grena- dyerów swoich, co mu m ęstwem swoim w iekopom ny wieniec wawrzynu» na czoło w łożyła i zdjął czapkę i k ła n ia ł się i'w ita ł ich słow am i;

— Ja k się macie chłopcy!

A głos mu drżał i po jego szczupłej, opalonej słońcem i w ichram i A m eryki tw arzy, łzy się toczyły ciurkiem i szeptał do pana Niem cewicza:

— Z takim ludem żyć i um ierać!

A le już w iadom ość o przybyciu Naczelnika do obozow iska w Okrzei, dostała się do kom endanta te ­ go korpusiku, jen e rała Sierakow skiego T nadbiegł on pędem w tow arzystw ie jenerała P onińskiego i licznego orszaku adjutantów i oficerów, wszyscy w m undurach błyszczących od srebra, i w itał się z wodzem naczelnym i prosił go do siebie na k w a ­ te rę do miasteczka.

W a łe k przypatryw ał się tem u w szystkiem u cie­

kaw ie ze zdziwieniem i osłupieniem a serce mu biło jak m łotem . W idząc z jakim zapałem wszyscy w itają

(6)

500 »R O L A« Nr 3 2

tego wodza w chłopską sukm ankę przybranego, sie­

dzącego na nędznej szkapie z nogam i m iast strzem ion w postronki osadzonem i, zam iast siodła m ającego pod sobą p ro sty w orek parciany ze sieczką, dziwnie mu się jakoś zrobiło na w nętrzu i strach go ogarnął, że przed chw ilą tam w boru, m iędzy S tryjem a O krzeją rozm aw iał z nim jak z prostym ciarachem , jak z rów nym sobie. Je ch a ł za całą grom ada błysz­

czących jenerałów i oficerów, otaczających Naczelni k a i pana Niemcewicza, a o g ląd a ł się ciągle na gre- nadyerów krakow skich, których kosy błyszczały niby błędne ogniska w ciem ności a m uzyka wciąż grzm ia­

ła m arsza o R acław icach i D ubience, bo ciągnęło go coś do nich, bo rad b y ł z nimi zostać i tak samo czapkę w gó rę rzucać, tak samo śpiew ać i w ołać:

»niech żyje N aczelnik!« Zapom niał o w szystkiem , 0 sw ojej wiosce, o Baśce Sikorzance, o pijanym szewcu K o g u cie i sw arliw ej K ogucinie, a m igały mu w oczach czerwone k rakuski, ostre, błyszczące kosy i ten siw y kapucyn z gołem i nogam i, b ło g o ­ sław iącym wodza pasyjką Bożą.

W szędzie pełno było wojska, a na placu w mia steczku stały a rm a ty : wszędzie z radością w itali żoł­

nierze N aczelnika. A on jech ał w olno na swej nę­

dznej szkapinie chłopskiej, z g o łą głow ą, na której w iatr rozw iew ał jego długie włosy, kłan iał się i w i­

ta ł żołnierzy:

— Ja k się macie chłopcy!

N akoniec zatrzym ano się przed jednym z dużych dw orków drew nianych, z gankiem pośrodku, jasno oświeconym . T utaj N aczelnik i wszyscy za nim ze­

szli z koni, W a łe k także zeszedł, ale nie wiedział co ze sobą zrobić, bo do środka dom u z ty lu jene rałam i nie śm iał wejść i s ta ł na ulicy, a w iatr, hu łający na placu sw obodnie, przew iew ał na wskroś jeg o nędzną' sukm anę. S ta ł ta k może ze dw a pacie­

rze, gd y nagle ze dw orku w ypadł jak iś oficer i k rzy ­ k n ą ł:

— Gdzie jest przew odnik N aczelnika, W a łe k K ło n ica?

— Jestem ! odpow iedział W ałek .

— G dzie? p y ta ł dalej oficer, nie m ogąc chłopca dostrzedz w ciem ności.

— T utaj w ielm ożny panie.

— Chodź bliżej, a nie wiesz gam oniu jakiś, że teraz niem a wielm ożnych panów, jeno obyw atele?

W ałek zdjął czapką, p o d rap a ł się po bujnej czuprynie, i rze k ł kłaniając się nizko :

— Zabaczyłem.

— No to nie zapominaj, Naczelnik daje ci tu ta la ra za to, żeś mu dobrze służył za przew odnika 1 kazał cię zapisać do batalionu g ren ad y eró w k ra ­ kow skich.

W a łe k ucieszył się, ale strach go wziął. T eraz jest w ojna i słyszał przecie, że kozaki się włóczą wszędzie i że jak ieś w ielkie wojsko przeszło przez W isłę. A nuż zginie! C iarki go przeszły i mimowoli rzekł :

— To jakże w ielm ożny panie, mam służyć w w ojsku?

— A oczywiście. Cóż to, myślisz do g ó ry brzu ­ chem się w ylegiw ać, kiedy tw oi bracia walczą za ojczyznę? Zresztą n ikt się ciebie nie pyta czy chcesz czy nie chcesz. M arsz za m ną i basta !

R u sz y ł przodem dzwoniąc ostrogam i i szablą a za nim pow lókł się W ałek. K o n ie oficer kazał za b rać jakiem uś żołnierzow i i W a łe k m arkotny nieco, bo jakk o lw iek w S try ju B aśce m ówił, że chce się zaciągnąć do żołnierzy, jakkolw iek śm iała mu się dusza do gren ad y eró w krakow skich, k tó rzy z takim

zapałem w itali N aczelnika, jednakże tak to wszystko nagle i niespodzianie się stało, że nie m ó jł przyjść do siebie. A oficer spieszył m rucząc coś pod nosem , aż przyszedł do obozow iska g ren ad y eró w , tuż za m iastem . P a liły się tu w ielkie ognie, przy których k o tły sta ły i k ilk u żołnierzy w nich w arząchw iam i ogrom nem i, m ieszało kaszę ze słoniną której zapach się rozchodził. M nóstwo grenadyerów w swych sukm anach krakow skich stało, siedziało lub leżało koło ognisk, jedni drzem ali podłożyw szy pięść pod głow ę, inni gadali ze sobą albo się śmiali głośno, a piram idy z kos ustaw ione, jeno błyszczały j ik ro z ­ topione złoto od ognisk. Gdzieś z ciem ności odzy w ały się skrzypki, w ygryw ające skocznego obertasa, ale co chwila u ryw ały, cichły, b y znów cienkim , ża- łośliw ym tónem rozpocząć jak ąś sm utną piosenkę.

N a kam ieniu, obok jed n eg o z ognisk siedział Ojch-c A nsgary, z kapturem nadzianym na głow ę, z pod k tó re g o w idać było tylko jedną dużą, przez w iatr rozw ichrzoną, b iałą ja k m leko brodę, i trzym ając w ręku różaniec przesuw ał paciorki i m odlił się ci­

cho. Nad całym tym obrazem unosiła się ciemna, w ietrzna noc jesienna i niebo zasnute posępnem i chm uram i.

— G dy oficer przyszedł do teg o obozu z W a ł­

kiem , zaraz gło śn o zaw ołał :

— Gdzie jest k apitan L uke?

O dpow iedziano, że stoi kw aterą razem z pułko wnikiem Śląskim w najbliższej ch a łu p i“.

— K ro ć sto tysięcy ! m ru k n ął oficer widocznie niezadow olony, że musi się wrócić, bo chałupa ta znajdow ała się na końcu osady.

Poszli tam i w dużej izbie, ośw ietlonej goreją- I ym na cyganku ogniskiem , zastali m łodego oficera w sukm anie z karazyą, ąle ze szlifam i srebrnem i n a,ram ien iu , siedzącego przed ogniem , przy którym jak a ś kobieta, zapew ne gospodyni tego domu, piek ła na rożnie kurę.

— Przyprow adzam kapitanow i do jego b a ta lio ­ nu ochotnika — odezw ał się oficer w iodący W alk a.

K apitan L uke spojrzał na tego now ego ochot­

nika, zmierzył go od stóp do głów surow ym wzro kiem i rzekł:

— A le to jak iś gam oń wiejski. Co mi po nim ?

— O rdynans naczelnika, żeby go przyjąć — odezw ał się na to oficer.

— W szystkich gapiów do mnie pakują a po

t e r n się dziwią, że moje kosyniery k ro k u w bitw ie

nie um ieją dotrzym ać. Ci ochotnicy to jeno zaraza.

S k ąd eś ty ? sp y ta ł W alka.

Ze S tro ja wielm ożny p a n i e .

— O! i w ielm ożnością sadzi! licho mi nadało...

Chciał coś jeszcze mówić, ale oficer mu p rz e r­

w ał kłaniając się i m ów iąc:

— Spełniłem rozkaz, słu g a pana kap itan a!

I wyszedł. K a p ita n L uke jeszcze raz obejrzał W a lk a i k rzy k n ął:

— M aciek! M aciek!

Na to wezwanie zjaw ił się w izbie chłop o g ro m ­ ny i stanął w yprostow any przy drzw iach, m ówiąc g ru b y m głosem :

— Słucham pana kapitana.

— W eź teg o durnia do swej sekcyi, a trzym aj po ostro. Dać mu sukm anę, czapkę, kosę i co p o ­ trzeba. R uszajcie!

M aciek spojrzał strasznym wzrokiem na W alka i rzek ł :

— Słucham pana k a p ita n a!

A W ałkow i kazał iść za sobą.

(C iąg d alszy n a s tą p i).

(7)

B e l g r a d i K r a g u j e v a c .

Stolicą królestw a serbskiego jest B elgrad, zwany po serbsku »Biały gród«, po turecku D ar ul Dzihad (»miejsc^ świętej wojny«), po w ęgiersku N andor Fe- jervar. W czasach rzym skich zwany b y ł B elgrad pod nazwą »Singidunum « i b y ł sta łą kw aterą jednej legii naddunajskiej. W w iekach średnich nosił Bel g rad nazwę »Alba graeca« (grecki biały gród). Od 7 do g w ieku należał B e lg ra d do A w arów , w 10 wie­

ku do B ułgarów , w i i і із b y ł znów pod panow a­

niem bizantyjskich cesarzów i w 1241-2 r. ucierpiał znacznie od napadów M ongołów . W 14 wieku stał się B elg rad siedzibą Serbów . Jako w ęg ierska tw ierdza graniczna — od 1433 r. po wielu długich i upartych oblężeniach, przeszedł 19 sierpnia 1521 r. w ręce Turków , nad którem i panow ał w tedy Sulejm an I I ; ks. E m anuel baw arski, o d eb rał T urkom tę tw ierdzę na k ró tk i czas w 1688 r., a pow tórnie przeszedł Bel g rad w ręce niem ieckie po wielkim zwycięstwie nad T urkam i, k tó re w 1717 r. odniósł ks Eugeniusz S a ­ baudzki na czele 40.000 żołnierzy nad trzy razy silniej­

szą arm ią turecką. A le już we w rześniu 1793 r. po zaw arciu pokuju w B elgradzie, m iasto znowu dostało się pod panow anie tureckie, w r. 1789 jeszcze raz zdobyte przez wojska austryackie pod dowództwem słynnego g e n e ra ła Laudona. T ak te d y położenie B elg rad u g enerałom austryackim dobrze może być znane, bo wojska austryackie nieraz już biły się pod m uram i teg o m iasta. P o pow staniu serbskiem B el­

g ra d sta ł się stolicą nowo założonego księstw a serbskiego, tw ierdza jednak wciąż b yła w rękach Turków . W r. 18Ò2 kom endant garnizonu tureckiego zbom bardow ał m iasto w obronie kolonii, aż wreszcie w 1867 r. uzyskano w drodze dyplom atycznej usu­

nięcie załogi tureckiej.

B e lg ra d leży bezpośrednio przy ujściu Sawy, szerokiej w tem m iejscu na czterysta m etrów , do D u­

naju, szerokiego na m etrów siedem set pięćdziesiąt, na praw ym b rzegu obu ty ch rzek, przy linii kole­

jowej B elg rad -N isz (244 kim), łączącej się z w ę­

g ie rsk ą linią kolei państw ow ej B udapeszt — I h e r e - siopel — Zemuń. B e lg ra d ma w odociągi, tram w aje i elektryczne ośw ietlenie, dzieli się zaś na tw ierdzę i miasto. M iędzy m iastem a tw ierdzą leży p a rk m iej­

ski. T w ierdza dzieli się na dwie części. G órna tw ierdza położona na grzbiecie w zgórza spadającego łagodnie k u D unajow i a strom o ku Saw ie, ma stare szańce ż row am i i m uram i i basty o n ; znajdują się tam też koszary piechoty, gm ach kom endy, zarządu w ojsko­

w ego, szpital w ojskowy, kazam aty na 500 więźniów, kościół, wreszcie grobow iec uduszonego tu w 1683 r.

w ielkiego w ezyra, K a ra M ustafy. D olna tw ierdza p a­

nuje nad obu rzekam i, jest w niej stara wieża, w arsztaty wojskowe, m agazyny i kościół św. Rozalii.

M iasto rozpada się na siedm obwodów , czyli

»kwartów«. B elgrad jest rezydencyą k ró la i siedzibą najw yższych władz pań stw a; rezyduje tu też arcy biskup, p refek t z sześciu podprefektam i, kom endant forteczny i dywizyjny, wreszcie przedstaw iciele m o­

carstw . T u jest też serb sk a A kadem ia nauk (założo­

na w 1886 r.), Tow. N aukow e (zał. w 1842 r.), B iblio­

tek a narodow a (100.000 tomów), M uzeum narodow e z wielu serbskiem i i w ęgierskiem i starożytnościam i i te a tr narodow y.

Z chw ilą rozpoczęcia w ojny stolicą S erbii stał się K rag u jev ac, dokąd schronił się dw ór królew ski i najwyższe władze serbskie.

G dy rew olucya, w yw ołana przez Jerzego Czarne­

go (K aradżordżew icza), została w 1813 r. krw aw o stłum ioną przez T urków , m usiał J e rz y Czarny uciekać

na terytoryum A ustryi. W Serbii pozostał jednak jeden z przyw ódców rew olucyi, którego T u rcy m ia­

nowali naczelnikiem ok ręg u R u d nickiego i K ragu- jew ackiego. B y ł to Miłosz O brenowicz, k tó ry znacznie później został przez sułtana zam ianow any lennym księciem Serbii. Jak o taki rezydow ał on przeważnie w K ragujew acu, a czasami także w Pożarevacu.

G dy później Nisz, a w końcu B elg rad został stolicą kraju, K rag u jev ac stracił znaczenie polityczne.

Za to jed n ak wzrosło jeg o znaczenie pod względem wojskowym . -— M iasto położone jest nad rzeką Le- penicą, przy linii kolejowej L apow o-K ragujew ac i li­

czy około 20.000 m ieszkańców. — K onak (pałac) zbu­

dow any w nim przez ks. M ilona Obrenow icza przy­

pom ina, że był niegdyś stolicą.

W K ragujew acu znajduje się głów ny arsenał serbski, fab ry k a broni i fab ry k a am unicyi. O 8 k i­

lom etrów na zachód od m iasta znajdują się w górach m łyny prochow e. K rag u jew ac jest więc głów nem centrum urządzeń arty lery jsk ich i technicznych armii serbskiej. Z arsen ału kragujew ackiego pochodziły bom by, których ofiarą padli 28 czerwca arcyks.

F ranciszek h'erdynand i jeg o m ałżonka.

---

Poczty polowe.

1. Do utrzym ania połączenia pocztow ego z osoba­

mi, pozostającem i przy wojsku w polu ustanow ione b ę­

dą poczty polowe.

2. Pocztam i polowem i będzie można przesyłać oorócz przesyłek służbow ych także pryw atne przesył­

ki, a m ianow icie:

1. Do armii w polu.

a) Pojedyncze zw ykłe (nie rekom endow ane) listy, nie przekraczające wagi 100 gram ów , k a rty k o re ­ spondencyjne poczty polowej, zw ykłe k a rty k o re ­ spondencyjne (nakładu rządow ego lub pryw atnego) druki, czasopisma, próbki tow arow e, wreszcie do­

kum enty i t. p.

h) listy z podaną w artością do 1000 koron.

2. 2 armii w polu.

a) K arty korespondencyjne poczty polowej, b) zw ykłe (nakładu rządow ego lub przyw atne- go), k a rty korespondencyjne,

c) zw ykłe niezam knifte listy,

d) pieniądze — do wysokości 1000 K . — m ogą być przesyłane ty lk o w drodze przełożonych k o ­ m end (władz, zakładów) w listach z deklarow aną wartością.

3. P ry w atn e przesyłki do arm ii nie m ogą być rekom endow ane.

P rz esy łk i ekspresow e i za zaliczką nie są do­

puszczalne ani przy służbow ych ani przy pryw atnych przesyłkach.

D oręczenie »do rą k własnych« jest wykluczone.

Czy i pod jakim i w arunkam i będą przyjm owane do arm ii w polu p akiety pryw atne, postanow i się i ogłosi dopiero w czasie późniejszym .

K a rty korespondencyjne poczty polowej *) w y­

daw ane będą bezpłatnie we w szystkich urzędach po­

czty polnej i wojskowych kom endach (władzach, za­

kładach) wszystkim osobom w ojskowym i cywilnym arm ii w polu, załogi wojennej miejsc obw arow anych i floty. Prócz tego osoby w ojskow e będą obdzielone kartam i korespondencyjnem i w stacyach m obiliza­

cyjnych.

*) W y k o n a n e są z ró ż o w n e g o p a p ie ru , b ez zn acz k a p o czto w eg o z n a p ise m » F e ld p o st- K o rre s p o n d e n z k a r te « , w z g lę d n ie » T á b o ri p o sta , le v e le z ö la p « .

(8)

502 >R. O L A« N r 32 W państw ow ych urzędach pocztow ych będą

k a rty korespondencyjne poczty potowej w ydaw ane każdem u po cenie 1 halerza za sztukę.

4. Co do należytości za przesyłki pocztą połową mają zastosow anie następujące postanow ienia:

a) Przesyłki listowe, k tó re są przeznaczone dla jeńców w ojennych, jakoteż przesyłki przez nich w ysłane, są wolne od opłaty pocztowej tak w k ra ­ ju nadania jak i przeznaczenia, ew entualnie także w krajach, przez k tó re p rzesyłka pośrednio bę dzie m usiała przechodzić.

c) Wolnemi od należytości są w szystkie do przesył­

ki pocztą połową nadające się pryw atne koresponden oye (listý nie przekraczające wagi 100 gr. i k arty ko­

respondencyjne poczty polowej), nadawane w czasie wojny przez osoby wojskowe i cywilne należące do armii W polu, wojennej załogi, miejsc obw arow anych i floty do krajów m onarchii austro-w ęgierskiej to jest do obszarów w szystkich krajów , znajdujących się pod w ładztw em Jeg o cesarsko - królew skiej A postolskiej Mości, jak również w szystkie prze­

syłki, przesyłane z teg o obszaru (do ekspedyo wania pocztą połową) do osób wyżej w yszczegól­

nionych.

Zwolnienie to od p o rta wchodzi w życie z dniem i sierpnia 1914.

d) Za w szystkie inne przesyłki należy uiszczać te same należytości, ja k w czasie pokoju.

5. N apisy (adresy).

I. N apisy przesyłek, m ających się odesłać prz^z pocztę połow ą do arm ii w polu, m ają zaw ierać:

a) po lewej stronie w górze nazwisko i adres osoby w ysyłającej ; 1

b) po praw ej stronie w górze słowo »Feldpost«

w zględnie »Tábori posta«;

c) w środku osobę od b io rcy ; na przesyłkę do kom end, oddziałów broni albo zakładów , tychże przepisow ą nazwę, na przesyłkach do osób ich stopień wojskowy (szarżę), nazwisko oddziału broni (komendę, zakład i t d.), do żołnierzy nieoficerów, również kom pania, w zględnie b a te ry a i

d) po praw ej stronie na dole połow y, względnie etapow y urząd pocztow y, w łaściw y dla odbiorcy.

Przykład :

Wysyłającego Feldpost.

Nazwisko:

Adres:...

Do

Kaprala Stanisława Waligóry Infanterieregiment Nr. 30,

12. Kompagnie.

Feldpostamt 35.

N ie wolno w adresie podaw ać wyższych kom end (brygady, dywizyi, korpusu, armii) przełożonych do­

tyczącego oddziału broni (kom endy, zakładu i t. d.).

N a przesyłkach do osób przydzielonych do jakiejś wyższej kom endy należy uw idocznić ty lk o tę ostatnią.

II. N apisy na przesyłkach przeznaczonych dla kom end, oddziałów broni i t. d., któ re nie są przy­

dzielone do żadnego polow ego, w zględnie etapow ego

urzędu pocztow ego (załogi i t. p.) ja k również i t. p.

m ary n ark i wojennej, któ re nie znajdują się na o k rę ­ tach, muszą zaw ierać »miejsce przeznaczenia« (siedzi­

bę urzędu pocztowego).

P rzesyłki o adresach niedokładnych albo nie­

dopuszczalnych nie będą ekspedyow ane.

Na w szystkich przesyłkach do arm ii w polu, w zględnie do floty należy uwidocznić adres w ysyła­

jącego, ażeby na w ypadek niemożności doręczenia m ogły być zwrócone.

6. Poczty polowe rozpoczynają swoją czynność dnpiero na zaiządzenie naczelnej K om endy arm ii, skoro tylko połow y obrót pocztowy okaże się do p u ­ szczalnym.

Rozpoczęcie czynności poczt polow ych będzie ogłoszone publicznem i obwieszczeniami.

P rzed dniem oznaczonym w dotyczącem zarzą­

dzeniu pryw atne przesyłki, przeznaczone dla poczty polowej, nie będą przyjm ow ane przez urzędy poczto we, względnie nie b ędą dalej ekspedyow ane.

7. Jeżeliby stosunki teg o w ym agały, można b ę ­ dzie osobom należącym do sk ład u arm ii w polu za kazać czasowo nadaw ania przesyłek pocztow ych, również może być cały ruch poczt polow ych na p e ­ wien oznaczony czas bądź to częściowo, bądź to w zu­

pełności zastanow iony.

O ile zachodzące okoliczności na to zezwolą, dopuści się jeszcze inne przedm ioty do o b ro tu pocztą połową. D otyczące zarządzenia ogłosi się w swoim czasie.

W ażn e o s trz e ż e n ie .

N am iestnik G alicyi K orytow ski ogłasza nastę pujące ogłoszenie:

N iesum ienni spekulanci rozpuszczają pogłoski że w razie w ojny pieniądze papierow e nie będą mia ły w artości, lecz ty lk o m oneta złota i srebrna. M iały się już w ydarzyć w ypadki nieprzyjm ow ania w o b ro ­ cie handlow ym pieniędzy papierow ych i żądania za­

p ła ty za tow ary w m onecie złotej lub srebrnej. W o ­ bec teg o uważam za potrzebne z całym naciskiem ostrzec publiczność przed daw aniem w iary teg o ro ­ dzaju pogłoskom , k tó ry c h celem może być jedynie wyw ołać zaniepokojenie, u tru d n ić o b ró t handlow y i w k a ry g o d n y sposób w ykorzystyw ać nieśw iado­

m ość ludności.

Pieniądze papierow e m ają w A u stry i ta k ą sam ą w artość, jak m oneta złota lub srebrna. Tych, którzy się w zbraniają przyjm ować pieniędzy papierow ych w pełnej ich w artości, lub tych, któ rzy b y rozszerzali te p o g łoski o mniejszej w artości tych pieniędzy, b ę ­ dą władze bezw zględnie aresztow ały i p o ciąg n ą ich do surow ej odpow iedzialności po m yśli rozporządze­

nia m inisteryalnego z d n i a ł o w rześnia 1857 Dz. U.

P. nr. 198, o ileby takie postępow anie nie m iało c h arak teru czynów, zagrożonych pow szechną ustaw ą karną. O każdem w ykroczeniu teg o rodzaju należy coprędzej donosić władzy, k tó ra natychm iast poczyni najostrzejsze zarządzenia, aby w zarodku stłum ić ta ­ kie k a ry g o d n e zakusy.

(9)

N r 32 »R O L А * 503

J U L I U S Z P R U S .

( L u d w i k S t . U n s i n g).

Błędy życia.

P o w i e ś ć . VIL

CZERWONE W ESELE.

W o b ec takiego dziw nego zachowania się pod- wójciego, B artłom iej niejasno począł się czegoś do­

m yślać, że podwójci cukru nie kradł, ani nie sprze­

daw ał nikom u, o tern B artłom iej byłby przekonany naw et w tedy, g d y b y istotnie u niego cukier znale­

ziono. Podw ójci bow iem na takie rzeczy b y ł za­

nadto poczciwym i zanadto głupim .

B artłom iej znowu, zanadto b y ł przebiegły i zanadto do m yślny, aby nie poznał, źe to szczególne zachow anie się durnego chłopa nie odnosi się całkow icie do kradzione go cukru, ale ma swój po wód gdzieś głębiej.

Sw oją d ro g ą czuł, że z a ­ nadto w żarł się w skórę pod- wójciem u i p rzeb rał m iarkę, ale czy tylko w tem leży właściw y pow ód? Ma się ro ­ zumieć, że nie.

U rągliw ość, skrytość chło­

pa i dzika jak aś pewność siebie, z jednej stro n y d ra ­ żniły am bicyę B artłom ieja, z drugiej znów by ły złą wróżbą. Podw ójci z pew no­

ścią dow iedział się czegoś niedobrego i ma widać ra- cyę okazać się złośliwym .

Tym czasem B artłom iej, o- prócz zw yczajnego dokucza nia przycinkam i i drw inam i, nie poczuw ał się do niczego, zaczem chłop albo dow ie­

dział się jakiejś brechni, albo też na konto B artłom ieja urządził mu ktoś jakiś k a ­ wał. Tym kaw ałem m ogła

być bodaj że rew izya urządzona w chałupie podwój- ciego, no i se k atu ra W alentego... Przecie to dwa chłopy uczciwe, ani razu w życiu nie pom yśleli pe­

wnie o kradzieży, a tu buch! P o g ło sk i, rewizya...

a skąd? z jakiej racyi, jeżeli nie przez złośliw y donos?

W tej chwili przez um ysł B artłom ieja, b ły sk a ­ wicznie przeleciał F ra n ek . — To pew nie ten hycel!

Ano pow ód miał... m łode chłopczysko, najadł się w stydu, dostał bukiem , ta pewnie, że m usiał się ja ­ koś pomścić, to darm o. T ylko, że o tem trzeba się będzie naprzód przekonać i zapobiedz jakiej aw antu­

rze... Ot, p o p ro stu , przyprow adzi podw ójciego do w ściekłości, w tedy w ygada się że w szystkiego, a on będzie w iedział skąd wieje. Poniew aż podwójci swoim zachow aniem daw ał niezgorszą sposobność do wywo­

łania kłó tn i, B artłom iej ta k ją rozpoczął :

— Oho ! coś się wam na starość we łbie kie- reszuje!

— N iech się ta kiereszuje, patrzcie ino, żeby wam się nie pokiereszow ało lepiej !

'X:

Æ m M m

— Aha, toście zhardział, pewnie wam dali ła ­ pówę w cukrow ni, hę?

— D udaj, huda, dududu!

— P hi, zw aryow ał! we Lwowie je K ulparków .

— Niech se będzie.

— M usicie naprzód córce spraw ić wesele, a h u ­ czne wesele !

— Takoj tak — odrzekł podwójci drwiąco. — T akoj tak, że dubeltow e wesele, jedno w dom u, d ru ­ gie w karczm ie i mszę św iętą za to żem córki nie w ydał za K ajfasza!

— K o g o wy nazywacie Kajfaszem , depsztu- niu?! — h u k n ą ł B artłom iej.

— D udaj, duda, dududu!

— A ha, boisz się, bo wiesz, źe jak b y ś się jasno w ygadał, tobym cię szurnął, ażbyś spuchł!

— Ej mi się widzi, że ja was obydw óch szurnę!

W y dwa zbóje, obieżyświaty, wy hruściele, hałym ki, szubieniczniki podłe jedne wy

D o b y ł p o m ię ty p a p ie r i p o k a z a ł g ę F ra n k o w i.

— Ja k to nic! T y dziś nie dow ie?

— Ciekawość, o

Podw ójci p rzy b ra ł tak ą po­

staw ę, jak b y mu było już wszystko jedno ; w jego o- czach, oprócz wściekłości, od­

bijała się nienawiść, g ran i­

cząca niem al z obłędem.

Oczywiście, B artłom iej w ie­

dział już dość. W iedział też, że jeszcze jedno niebaczne słowo, a przyszłoby do po­

ważniejszej aw antury, do skandalicznej bójki w urzę­

dzie gm innym . Podwójci m ógłby mu na głow ie po­

rozbijać sprzęty i spotw arzyć go w obliczu całej wsi. T a ­ kiego jaskraw ego skandalu p ra g n ą ł B artłom iej uniknąć, więc w yniósł się czemprędzej z urzędu. R oztrząsnąw szy rzecz po drodze, przyszedł do dw u wniosków : Że z p o d ­ wójciego zrobił sobie śm ier­

telnego w roga i że nie któ inny tylko F ra n ek ,

żył łapę do rewizyi tu ry W alentego.

Przyszedłszy do wziął F ra n k a na spytki.

— Cóżeś ty durniu urzą­

dził podw ójciem u?

— B a c o ? ’ N ic! — odparł, myślisz, że św iat się niczego

przyło- i seka-

d ó m u ,

czem ma się dow iadyw ać?

— O rew izyi u W alen teg o — to twoja spraw ka!

— Co ma być m oja! Złapaliście mnie, widzie­

liście m nie? Co chcecie?!

— Chcę wiedzieć praw dę, bo z tego może być nieszczęście — o d p arł B artłom iej. — Podw ójci już w szystko wyw ąchał.

— J a k b y wyw ąchał, toby m nie nie prosił A n ie l­

k ą na wesele do karczm y, wiecie?

— H ę? P ro sił cię na wesele?

— P rosił.

— F ra n ek , ty na wesele nie pójdziesz!

— Pójdę, co mam nie pójść, żeby powiedzieli, że mi zazdrość?

— Niech se m ówią co chcą, ty nie pójdziesz, rozum iesz? Bo jak mi się ruszysz, to ci wszystkie kości połam ię!

(10)

504 » R O L A * N r 32

— E, zarazbyści.e łam ali kości ! Łam cie ale ja na wesele pójdę!

— P sia krew sobacza ! — zaklął B artłom iej i zbladł ze złości. — Słuchaj ty ścierwo, nie kuś mnie, bo ja ciebie mam już po uszy!

F ra n e k w sadził ręce do kieszeni, obrócił się na pięcie i milczał. B artłom iej wściekły w yszedł. Na d ru g i dzień pow tórzyła się ta sam a historya ; Б'гапек obstaw ał uparcie przy swoim, za co otrzym ał policzek.

W ycierając nos ociekający k rw ią , zabijającem spojrzeniem m ierzył B artłom ieja i życzył mu nagłej śmierci.

B artłom iej uznał w duszy, że źle postąpił z w aryatem .

— T yle w aszego — m ów ił Б'гапек — a ja na wesele pójdę, pójdę, pójdę!

— Daj Boże, żeby ci tam dobrze kości poli­

czyli !

— W a s to nie będzie bolało!

-— A le za to ciebie będzie bolało, a mnie śm ie­

szyło, słyszysz?

— Cobym nie słyszał. Jakżeście m nie nieswa- tali, to się teraz nie Iniszajcie w moje spraw y. Będzie mnie bolało, to będzie!

H a rd e ścierwo — pom yślał B artłom iej i zapa­

now ał nad sobą, choć w nim kipiało.

— B estyi, musi się sadła zalać za skórę, to darm o. A no rób se co chcesz...

W niedzielę, już od sam ego ran a ruch b y ł we wsi. W szystko przysposabiało się do wesela, które Odbyć się m iało i w domu podw ójciego i w karczm ie.

Cała wieś została zaproszoną, nie wyłączając B artłom ieja, k tó re g o sam W a le n ty przyszedł prosić.

A le B artłom iej odmówił.

— W o lę — mówi — siedzieć w chałupie, jak mieć przed oczyma m udiow aty pysk, w aszego św iekra, depsztunia. W am , m łodym , szczęść Boże!

F ra n e k słyszał, mimo to przygotow yw ał się nie na żarty, od w yglancow anych butów , p strej koszuli i żółtych guzików , aż do czapki i w ypom adow anych włosów na głow ie — w szystko ja k ulał, pasow ało jak na obrazku.

A n ielka też się w ystroiła, prędzej jeszcze niż inne dziewczęta i p o b ieg ła pod okna B artłom iejow ego domu.

— H ej tam Б'гапек ! A na weselisko idziesz ?

— B a c o mam nie iść... idę! A leś się w ystroiła, w yglądasz jak pączek.

— To dla ciebie — rzek ła A n ielka i uciekła.

W pół godziny potem , już we wsi wiedziano, że F ra n e k będzie na w eselu. — A no chłopczysko chwat, m usi pokazać, że nic se nie robi z -tego — gadali starzy, młodzi byli znów ciekaw i, ja k on się tam zachowa. B yli i tacy co mówili, że chłopczysko niem a ani krzty am bicyi, bo lezie tam , choć go spo niew ierali. A B artłom iej patrząc na przygotow ania F ra n k a, siedział jak na szpilkach i sk u b a ł wąsy. Zda­

w ało się, ze lada chw ila skoczy, porw ie lagę, . a za­

cznie m łócić po F ran k o w y ch plecach za łotrostw o, za u p ó r i nieposłuszeństw o.

Chłopczysko, w ydał mu się w tej chwili tak w strętnym , że z trudnością ty lk o znosił jeg o widok.

A le F ran ek niczego nie widział, oprócz swej kształtnej postaw y w lusterku, w yglancow anych b u ­ tów, w stążek, którym i poobw ieszał się ja k dziewczy­

na i oczu płom ienistych, wyzyw ających...

G ody weselne, rozpoczęły się m uzyczką, ciągną­

cą od kościółka wzdłuż całej wsi do karczm y. Tłum m łodzieży rządny zabaw y, podążał za nią. H ałas, k rzyk i śpiew, m ieszał się z grzm otem w ystrzela­

nego od czasu do czasu m oździerza i wiwatam i, do latającym i z chałupy podw ójciego.

F ra n e k skoczył w tłum , w yszukał A nielkę i w y­

b ił się z nią na czoło krokiem m azurowym . Aż du dniało naokoło jak w stepie, przez k tó ry przebiega g ro m ad a dzikich żubrów.

D obrze z wieczora, kied y m łoda p a ra wedle zwyczaju, oddawszy hołd poważnym gościom zebra nym wT chałupie, dla dopełnienia cerem onii, ruszyła do karczm y.

Szedł W a le n ty z żoną, oboje starostow ie i sam podwójci, szczególna rzecz, nie bardzo swój.

W karczm ie w rzało jak we w ulkanie, nie żało­

wano nóg ni g a rd ła nie oszczędzano trunków ; in stru ­ m enta dźw ięczały jak dzwony, sm yczki lata ły nerw o­

wo po strunach i sy p ały się coraz to nowe grosze w dudniejący bas.

A kiedy m łoda p a ra w eszła w p ro g i karczm y, podniosła się tak a wrzawa, że o milę b y ją usłyszał.

F ra n ek , ujrzawszy R ózię w stroju młodej panny, jej m iłą spokojną tw arz i szczery uśmiech na różo­

w ych ustach, drgnął.

Od stóp do głów przeszedł go dreszcz, od k tó ­ reg o doznał cierpkości w ustach i jakaś dziwna n ie­

moc go ogarnęła. Lecz trw ało to k ró ciu tk o ; zanim jeszcze k to ś zdołał zauważyć, stał się napow rót w y ­ zywająco bezczelnym. O dbierając ukłon m łodej panny, p atrzał w jej oczy butnie, drwiąco, co znów śledził podwójci ze zaciśniętyni zębami, jak żbik gotujący się do skoku. W duszy podw ójciego toczyła się straszna w alka, której rozbaw iony tłum , ani W a le n to ­ wie nie spostrzegli, choć zachow yw ał się dość nerwowo.

M uzyczka zagrała, rozpoczął się dziarski taniec ta k ochoczo, że naw et F ra n e k zapom niał o R ózi, a cały u to n ął w wirze z A nielką o rozkosznej fi­

gurce i płom ienistem wejrzeniu.

T y lk o podwójci o bracał swój sęczek w garści, nie m yśląc o przebiegu zabaw y, ani o tern jak też długo utkw i w pam ięci zebranych to huczne w ese­

lisko. Zły był, a hum or znienaw idzonego B artłom ie jow ego syna i rosnąca wrzawa, podniecały w nim złość jeszcze więcej. N areszcie u stał taniec.

Podw ójci raptow nie zerw ał się i w sposób g w ałtow ny robiąc sobie przechód, podszedł do rozba­

w ionego w grom adzie dziew cząt БТапка. Ten insty- ktow nie spoglądnąw szy na przeciw nika, zaśm iał mu się drw iąco w oczy, a w następstw ie, podw ójci chw y­

cił go za kołnierz.

B urza zbliżała się.

Jednym gw ałtow nym ruchem uw olnił się F r a ­ n e k od niepożądanego chw ytu i zm ierzył podw ój­

ciego piorunującym w zrokiem .

W tej chwili podw ójci d o b y ł z zanadrza, jak iś pom ięty papier, przesunął go tuż pod oczy F ra n k a i zapytał ham ując w ściekłość:

— T y F ra n iu , psie nasienie, znasz to pism o?!

U czestnicy w esela znaleźli się raptem tak, jak b y im odjęło m owę i sparaliżow ało nerw y. K to b y łb y pom yślał o jakiejś aw anturze w karczm ie, w czasie takiej uroczystości, a tern bardziej o aw anturze, Wy­

wołanej św iekrem W alen teg o ?

N ikt! To chyba przew idzenie albo nareszcie żart, niesm aczny bo niesm aczny, ale żart! Podw ójci p odpił sobie i bryka...

— No co?! — zaw ył św iekier W alen teg o .

— A wy do kogo tak ? !

— Znasz to pism o, psie nasienie?!

— A jak znam to co ? — odrzekł F ra n e k i za­

śm iał się drwiąco.

W tej chwili uniósł podw ójci palicę i z całej siły począł okładać F ra n k a, nie szczędząc przezw isk.

W a le n ty i inni goście, usiłow ali rozbroić rozju szonego św iekra, ale ten w yw ijając bukiem na w szy­

stkie strony, nie dał do siebie przystąpić.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcieli w tedy zaniechać obstrukcyi w parlam encie i przyznać Niemcom w zam ian za rozpisanie wybo rów do Sejm u i jego ukonstytuow anie się nietylko większą

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk

Ale biedna osika ta k się przestraszyła, źe dotąd drży jeszcze i już nigdy drżeć nie przestanie.. Dalej nieco sta ła leszczyna