• Nie Znaleziono Wyników

Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rola : tygodnik obrazkowy na niedzielę ku pouczeniu i rozrywce. Nr 3"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

b u rn e r З Líniu 18 sty c z n ia i íн j .

KRAKÓW, ulic« św. Tomasza

T Y G O D N IK O B R A Z K O W Y NA N IED ZIELĘ KU P O U C Z E N IU I ROZRYW CE.

Plac Szczepaàiki I. 6.

S Y N D Y K A T R O L.N 1 C Z Y

R eprezentacya firmy D e e r i n g - C h i c a g o B r o n y sprężynowe, talerzowe, K o s ia rk i, Ż n i­

w ia rk i, W ią z a lk i, f ir a b ia r k i, P rz e trz a sa c z e .

| о « ; ц П Я . k o n i c z y n , t r a w , buraków , roślin strączko- юЙвіУ Ssffi с w ych i w arzyw nych o gw arantow anej czysto­

ści i sile kiełkow ania.

üä¥l$n7U ° tom asyna, superfosfaty, s a le tra chilijska, sól lie s ïU & j • potasow a, k a in it k r a j o w y i stassfurcki, w a­

pno azotow e.

Ц л п у ц п ц N nSnjnyn • W yłączna rep rez en ta cy a na Gali- 3 t l a e £ j l i j i ilililb Ĺ b s cyę w szechśw iatow o znanych siew-

ników „ W e s t f a l i a “ . (1 2 0)

Płip, ігоц, talpÉFf, M ú, vate ele. ele.

Wielki zapas części zapasowych.

Wîasne warsztaty reparacyjne.

S a c z y n i a i p rzyb ory m le c z a r sk ie . Oferty i cenniki na każde żądanie darmo i opłatnie.

Wągiel kamieitnj? z kopalń krajowych i zagranicznych.

ICO&S © straw sk e S g ó rn o ś lą s k ś .

T o w a rzy stw o tkaczy

p o d w ez w a n ie m ś, S y lw estra w K o rcz y n ie o b o k K rosna

przyjmuje len i konopie do wymiany za płótna bieiane lub szare o zwykłej lub po

dwójnej szerokości, po cenach moźli Korczyna

wie najniższych. obok K rasna

Z a 6 K o r. beczułkę 5 kg. znakomitej

! э ж * у к и . « & з к у a a a f f i t f „B.R.“

Z a 4 K o r. skrzynkę 150 sztuk

l á ľ w s r g a ^ f i f l J . marki „B. R.“ duże Nr 4

w ysyła za pobraniem :

F a b ry c z n y sk la d se ró w : B r a c i B o l n i c k i c h , K r a k ó w , W i e i a p o B e 7 / 2 4 . ( i3 9' C e n n ik ró żn y ch serów d a rm o i opłatnie.

I€f® © iic e a i b e s p i e c z y ć

w sposób najbardziej odpow iedni mienie sw oje od p o ­ s a r l i , pioruna e k s p S o s y i i t. p., o d k r a d z i e á y i r a ­ b u n k u ', — ziem iopłody od g r a d o b i o i a , kto chce uzyskać podstaw ę k r e d y t u , kto pragnie zapewnić sobie lub innej osobie kapitał na starość lub rentę dożywotnią, zapewnić rodzinie byt w razie swej śmierci, dzieci w y­

posażyć, zapew nić im w ychow anie i w ykształcenie i t. p.

n i e c h z w r ó c i s i ę o inform acyę do któregokolwiek za­

stępstw a najstarszej i największej instytucyi asekura­

cyjnej polskiej (1 1 3)

Towarzystwa wzajemnych ubezpieczeń w Hrakowie.

Inłormacyi udzielają: Dyrekcya Tow arzystw a w Krakowie, R eprezentacye w e Lwowie, Czerniow cach i Bernie mor.

Sekcye w Rzeszow ie, Przemyślu, T arnopolu i Stanisław o­

wie, oraz około 2.000 agencyj T ow arzystw a w różnych m iejscow ościach Oalicyi, Bukowiny, Śląska i Moraw.

I

R ządow o upraw niona

I

Fabryka wód mineralnych sztucznych i specyal. leczniczych

'pod- firma

ic. f t g ą c A s с ü mum'ß'mі

K r a k ó w , u l . ś w . S e r S r u d y 4 .

w yrabia pod ko n tro lą K om isyi przem ysłowej Tow . Lekarskiego к rak. polecone przez toż Tow arzystw o

W ©mr ffölüERALNE SZTUCZNE

odpow iadające składem chemicznym wodom : B ilińskiej, G ieshiiblerskiej, S e lte r s k ie j, V ichy, H em burg, Kissingen tudzież Specyaine lecznicze, ja k : litow ą, brom ow ą, jodow ą, że- lazistą, kw aśną oraz w ody m ineralne norm alne z przepisu prof.

Jaw o rsk ieg o . — Sprzedaż cząstkowa w aptekach i drogueryach.

Cenniki n a żądanie darm o.

Obrączki eia вгиці dia drobiu.

W ielki wybór, tak z me­

talu jak i cełluloidu, rozmaitej barwy i wy­

konania.

Oena od З X. z a 100 sztuk wzwyż.

Z b io r o w e a r t y k u ły d ia h o d o w li d r o b iu .

W ielkie cenniki z przeszło 300 ilustracyam i darm o. (24) J æ t a r e B a l d i S c h ä r d i n g a m i n n ,

I. Ob. O est. Specialgeschäft fü r Geflügelzucht.

oszczędza ten, ktcTsp ro w a d z a sły n n e w y ro b y tkack ie ty lk o z tk a ln i M ie c z y sła w a G o n e ta w K o rczy n ie.

P rz y jm u ję rów n ież od P an ó w g o sp o d a rz y przęd ziw o i len n ą w y ró b doborow ej jakości p łó tn a w szelkiego ro d za ju , — A gentów p oszukuję. P ro szę zażądać d arm o c e n n ik a i p ró b ek ,

w ad re so w a ć: M, G ONET w K orczynie, p. loco.

(2)

Rola niech będzie w każdej chacie O na rozrywkę da ci, bracie!

Lepszą naukę wniesie w progi Aniżeli tygodnik inny, drogi.

Biuro podróży

Sp М Щ Я ИІ

W §€RAI€®W.8E,

ul. Radziwiłlowska L. 23, w domu wiasnyffi.

S przedaje karty okrętow e i. II. i III. klasy ¡ na międzypokład z 'Ozmaitvch portów e u r o p e j s k i c h do wszystkich p o r t ó w

północnej i południow ej

A M E R Y K I .

üiuro podróży Polskiego 'I ow arzystw a bm igracyjnego w Kra kow ie ma z a s t ę p s t w o rozm aitych pierw szorzędnych kom- pam j okrętowych, pasażerow ie więc mogą za pośrednictw em teeo Dmra wvbieraó tak ą drogę do podróży morskie], Która w danej chwili jest rzeczyw iście najtańszą lub najdogodniejszą.

Z biurem podróży Р. Т. E. połączona jest sprzedaż biletów kolejowvch na Koieje euror^jskie i am erykańskie i kantor wy­

miany pieniędzy zagranicznych '117)

Polecajcie w szystkim em igrantom aby iida^

wali się do biura p oaróży Р. Т. E.

W K rakow ie m ogą podróżni korzystać z w ygodnie urządzone

¿o schroniska noclegow ego P olskiego T ow arzystw a Em igracyjnego rą d ro b n ą opłatą. N a dw orcu kolejowym spotyka ich i odprow adza

f n п іт г ř v n «v i ' T £

з C E H T R A U N

(praw nie ochronione Л 58644).

najlepszy, n a jw y d a tn ie jsz y , p rz e to n a jta ń s z y

1

doszytikieyo tuczenia illawszpfkicli zwierząt douiöwycli.

N ajb a rd zie j p o lecenia g o d n a w sz y stk im g o sp o d a rz o m i h o d o w co m bydła,

Proszę uważać na plom bę i p o dłużną m arkę ochronną,.

C eny: y, kg. 75., i kg. K ľ j o , 5 kg. K. 5 , 12 1СЙ- ^ I2,>

"2 0 kg. K . 18., 50 kg. К , 40., 100 kg. K .. 78.

Fabryka c en tra iin y , N ow ý Sczyn 106.

S klad i- głów ne zastępstw o dla G-а icyi firma : F e u e rste in , sk ład m a szy n , Lw ów , G ródecka L 5 9, telefon 756.

Wyborny miód pszczelny, deserowy, kuracyjny, lipcowy, rarytas 5•'kg. pu stk a К 8'8o.

Miód patoka S'-kg. puszka K. 8 30. W yborny m iód stołowy do picia 4V2 blaszanka iv. 6'8o

wysyła za zaliczką L Farba, Podhajce Nr 3 3.

P ra g n ien ie,

— Pow iedzcie-no W ojciechu, cobyście ro b i­

li gdybyście byli najbogatszym chłopem we w s i?

— Co ? Żarazbym caia gm inę do sądu za- skarżył razem z' sol tysem i sołtysówąj-.

D o b ra rada»

M am o! Jąb y m chyba zem dlała, gdyby mi się ośw iad czał jaki m łody człow iek. — A le n ie-zapom nij mu przedtem pow iedzieć : »Tak»

N ie stracił,..

M atka do m ałego Ja s ia ; Co 'w id z ę! B iłeś cię, jesteś pokrw aw iony, straciłeś dw a zęby.

Jaś. N ie m am o ja tych zębów nie stra ci­

łem , mam je... w kieszeni.

Na reumatyzm

gościec, postrzał (ischias) i łam ania poleca się uśm ierzające n-a- cieranie, od wielu lat ogrom nie. rozpow szechnione, przez wielu lekarzy ordvnow ane i przez znakom itości uznane L inim en- tum G a u lte r ia e c o m p o situ m Z praw nie z are je stro w a n ą •

m arka o c h ro n n a

„ N E R W O L “

chem ika Dra Juliusza F ran zo sa, aptekarza w T arn o p o lu . Cena flakonu 80 hal. — ló flakonów 8 koron, nie licząc o p ak o w a­

nia i franko. Tysiące listów dziękczynnych do przeglądnięcia.

D w a razy dziennie w ysyłka pocztow a. — Do nabycia We wszy stkich ap tek ach i drogueryach, albo jeśli gdzie niema, w prost w fabryce D ra J u liu sz a F r a n z o s a w T arn op olu

Nr 2 9 9 a . ( .8 5 )

Trujesz się codziennie

jeśli spożyw asz p o tra w y ły ż k a m i i t. p. w y ta rte m i.

Z a n i e ś je z a r a z d o f irm y

F. Kopaczyńskl I Spółką

Kraków, Bracka Î. 2

do g ru n to w n e g o p o sreb rze n ia.

C e n y sreb rzeń : ły ż k a, w idelec, nóż, K. i, ły żeczka k a w o w a К . o'6o,

sSSa s s i n i c i

Kieiishy, sn o n stran ey e, BicHtarxe i t. d.

¡I I t ^ a M K S g t l II

Jeżeli chcesz sprawić przyjem ność na B o że N arodzenie swojem u krew nem u, przyjacielowi lub znajom em u, będącemu w Ameryce, lub gdzieindziej na obczyźnie, albo przy wojsku, to przy szli j do „Roli“

2 korony i jego adres, a wyszlemy m u na-- tychm iast p e ł n ą h u m o r u książkę p. t.

M A C I E K B Z D U R A ,

wesołe opowiadania parobka wiejskiego.

Pamiftaj o swoich, to i oni o Tobie nie zapomną.

Adres na przekazy: K o la , K rak ów , ul.

ś w . T o m a s z a 3 2 .

i] Zakła

ÍSSŠWSŠgéSk.

Zakład pogrzebowy „Concordia“ :я! j

jedyny w Krakowie

k t ó r y p o s ia d a w ła s n y wi@ 8ki w y r ó fo ¡1 I

ІЖІ 5

t r u m i e n

j a n a U o t n e g o ¡

P la c S z c z e p a ń s k i L. 2 S (dom w ła s n y ), i

Telefon Nr. 331. ^

(3)

Х Ш А

Rok V n i

braków, dnia 18 stycznia 1914 г

Nr. 3.

TY G O D N IK OBRAZKOW Y NIEPOLITYCZNY KU PO U CZEN IU I ROZRYW CE.

Przedpłata: Rocznie w Austryi kor., półrocznie ^-40 k o r.; — do Niemiec 5 m arek; — do Francyi 7 franków ; — do Ameryki 2 dolary. — Ogłoszenia po Зо halerzy za wiersz jednoszpaltow y. — N um er pojedynczy 10 halerzy ; do nabycia w księgarniach 1 na większych dw orcach kolejowych. — Adres na listy do Redakcyi i A dm inistracyi : Kraków, ulica ŚW. T o­

masza L . 3 2. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codziennie od godz. 3 do 6. Telefon nr. 5 0.

: uczneż to, a buńczuczne bywały staropolskie zabawy karnawałowe! Do najulubieńszych należały kuligi i szlichtady. Zazwyczaj roz­

poczynały się one już od drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia, a trwały do Popielca. K rew ni, znajomi, przyjaciele zbierali się w jednym z dworów szlacheckich, stam tąd zaś, gwa­

rną drużyną, Czyniono najazd na domostwa okoli­

cznych ziemian. Z muzyką, z pieśnią wesołą wyru­

szał kulig ochoczo; sadzono się na świetne sanie, drogiem i zasłane futrami, na uprzęże złociste, dy- wdyki wschodnie, stroje wspaniałe ! Często kulig cały przywdziewał charakterystyczną odzież jakową, uda­

jąc bądź wesele krakowskie, bądź żydów, bądź cy­

ganów, bądź też wreszcie hordę tatarską. Hajducy z kagańcami smolnemi przyświecali w drodze. Część grom ady rozbawionej w saniach, część konno, na perskich, arabskich i polskiej rasy biegunach, gnała z kopyta, żartami i śpiewami drogę skracając.

K uligi takie przebiegały powiaty, ba! wojewódz­

twa całe ! Okrom zabawy miały one i tę dobrą stronę żę łączyły w jedną gromadę, daleko nieraz od siebie mieszkającą, szlachtę. Zwaśnieni godzili się, bywało, urazę topiąc w winie ; możniejsi z uboższymi bra­

tali się w wirze kuligowej uciechy ; niejedno mał­

żeństwo doszło do skutku, wiążąc krewieństwem ro­

dziny na dwu przeciwnych krańcach województwa mieszkające. Cały kraj bawił się, łączył ze sobą, po­

rozumiewał się wzajemnie, jak jedna wielka rodzina.

A na przyjaźń raz zawiązaną liczyć było można: so­

jusz taki trw ał już do zgonu i splamił by klejnot szlachecki, ktoby druha i pobratym ca w niedoli

opuścił !

Ja k popularne były kuligi, dowód w tern, że i K rólestw o Ichmość udział w nich miewali nie­

kiedy. W roku 1695 d. 20 stycznia odbył się wspa­

niały kulig w Warszawie. W ezwani goście zjechali się do pałacu Daniłowiczów, gdzie była później b i­

blioteka Załuskich. O trzeciej z południa trębacze dali sygnał i cały orszak wyruszył w następującym porządku: 24 Tatarów konno ze służby królewicza Jakóba ; dziesięcioro sań, każde zaprzężone w cztery konie szydłem t. j. koń za koniem, na każdych san­

kach inna kapela, a więc: żydzi z cymbałami, trę ­ bacze, U kraińcy z teorbanami, fajfry, janczarska mu­

zyka itp., dalej jechało 107 sań, każde w czwórkę;

sanie pokryte były kobiercami drogim i lub lampar- ciemi, Iwiemi, tygrysiem i sobolemi futram i ; konie ustrojono w pióra, czuby, chwasty, kokardy, opony kosztowne, obok sań młodzież dworska konno jechała.

Na końcu w saniach siedziało 8 młodzieńców, którzy rozrzucali wiersze ułożone przez Ustrzyckiego i Chrościńskiego. Oddział drabantów królewskich za­

m ykał orszak.

Zajechano naprzód do dworu Sapieżyńskiego, potem do Radziwiłłowej, siostry Jana III-go, do wo­

jewody Potockiego, do młodego Lubom irskiego, do Ujazdowa. Wszędzie tańczono chwilę i ruszano da­

lej. Ostatni zajazd był do W ilanow a »gdzie oboje Królestwo Ichmość byli gościom radzi z całego serca«. Częstowano wszystkich, nawet służbę dwor­

ską, co trw ało do późna. Gała kalw akata wracała przy pochodniach ; tych było 800 !

Zmieniły się czasy; o kuligach dziś ani słuchu;

w książkach tylko starych zachowały się wspomnie­

nia o nich, a w muzeach i w skarbcach rodzinnych przechowują do dzisiaj owe sanie o dziwacznych kształtach. T ak było dawniej. Dziś zmieniły się czasy, zmienili ludzie i zmieniły zabawy.

(4)

34 »R O L A«

A n to n i St. Bassara.

Pow ieść h isto ry c z n a .

3. Żydowskie konszachty.

Mojsie Szust, tak niespodziewanie porzucony przez W alka na drodze, podążył szybkim krokiem w stronę Skalmierza, w którym, jak to wiedział do­

wodnie, przebywał tajny szpieg rosyjski, Płatników.

Pomimo, źe w Polsce panował jeszcze król Sta­

nisław August Poniatowski, Moskale zarzucili na cały nieszczęśliwy kraj gęste sieci w postaci najróżnoro­

dniejszych służalców i szpiegów. Takim szpiegiem, niby tajnym, ale o którym wszyscy wiedzieli, był Płatników. Udawał on bogatego kapitalistę, lecz był w rzeczywistości podrzędnym urzędniczyną rosyjskim, który miał za zadanie śledzenie całej okolicy i przy­

gotowywanie dobrej opinii wśród Polaków dla Rosyi.

Sami Moskale nie przywiązywali do jego zdol­

ności zbyt wielkiej wagi, ale osadzili go w Skalmie- rzu, gdyż wszędzie chcieli mieć swoich ludzi.

Płatników siedział, ruble brał, z Polakami, lubią­

cymi napitek, się zaprzyjaźnił, ale poza tern nic nie robił. Od czasu do czasu słał wprawdzie jakiś donos do swych władz, ale te widocznie do jego relacyj nie przywiązywały większej wagi, bo przez nie niczyj spokój nie został naruszony.

Do tego Płatnikowa szedł Mojsie Szust.

Wieczór był chłodny, bo choć dniem dłużej już słońce przygrzewało i wyciągało zamróz z ziemi, to przecież, gdy promienie jego przestały działać, zimnica powracała z dawną siłą i dobierała się uczciwie do skóry.

Mimo, że Szust przyspieszał kroku, ziąb chwy­

tał go nielitościwie w swe uściski, szczypał za uszy, i wpychał się za ubranie. Szust rozcierał zziębnięte uszy, wymachiwał rękami dla rozgrzania się, ale szedł z wesołą miną na twarzy, a z nadzieją spo­

dziewanego zysku w sercu.

Gdy już był blisko Skalmierza, począł nawet przyśpiewywać; zdawało się mu bowiem, źe rubelki brzęczą już w jego kieszeni.

Sięgnął do jednej... niestety, płótno; sięgnął do drugiej: również płótno! Posmutniał żyd nieco, lecz wkrótce spostrzegł, iż jeszcze nic mieć nie może, gdyż u Płatnikowa nie był wcale.

— Ja miszlę — szepnął sam do siebie — że sto rubelki będą tu!

Mówiąc to, wskazał na kieszeń, umieszczoną pod spodem hałata.

— To mało! — dodał po chwili — uni obiecali pięćset; to my z Płatnikowem powinni po połowie.

Ale i to wydało się mu wkrótce niew ystarcza­

jące, bo szepnął:

— Poco ty, Mojsie, potrzebujesz zawsze mieć miętkie serce? Przecie ty sam dowiedział się, kto jest stary Jan, sam idziesz w nocy na takie zimno, więc i sam powinieneś brać całe pięćset rubli. Oj, ty Moj­

sie, ja tobie powiadam, coś ty zawsze buł głupia, jak ta kobyła.

Rzekłszy to, zatarł Szust ręce z radości, pogła­

skał brodę, jakby się chciał nagrodzić za rozumną kalkulacyę.

W śród takich rozmyślań ani spostrzegł, kiedy się znalazł na brudnych uliczkach Skalmierza. Za­

przestał rozmyślań, a całą uwagę skupił na szukanie drogi do mieszkania Płatnikowa.

Szpieg rosyjski mieszkał w ładnym domku, po­

łożonym w pobliżu kościoła, skąd łatwiej mógł śle­

dzić zachowanie się ludności.

W chwili, kiedy żyd zbliżał się do upragnio nego celu, choć to była pora mocno spóźniona, cały dom był rzęsiście oświetlony. Z wnętrza jego wydo­

bywały się dźwięki jakiejś chrapliwej muzyki, wy­

krzykniki pijackie i głośne przytupywanie.

— Aj waj! — szepnął żyd — jak oni się pię­

knie bawią.

I przypomniał sobie owe błogie dla niego czasy, kiedy to chłopi Rzędowiccy w jego karczmie tak pięknie się bawili. Wszystko jednak urwało się od czasu, gdy stary Jan począł przychodzić do Rzędowic.

Złość porwała go na to przypomnienie okrutna, tak, źe aż zgrzytnął zębami i syknął:

— Jabym cię i bez rubla im wydał! Jabym im jeszcze dopłacił, żeby oni ciebie wzięli! Tfu, pasld- dnik !

Rozsierdzony tak wszedł w progi Płatnikowa.

Ale zaraz na wstępie zatrzymał go jakiś dry­

blas barczysty.

— Paszoł won! — krzyknął i chciał brać żyda za kołnierz. Ale ten wywinął się zręcznie, cofnął się kilka kroków w tył, a zdejmując jarmułkę, przemó­

wił pokornie:

— Niech się wielmożny pan oficer nie gniwa i nie potrzebuje mnie wyrzucać, bo ja sam zaraz pójdę. Ja ino chcę panu Płatnikowi powiedzieć, co ja mam dla niego dobry interes, ein gutes giesieft.

— Paszoł won! — krzyknął ponownie dryblas — po dniu przychodź z interesem. Teraz na nic sprawa, bo pan się bawi!

— Ny, ja wim, co się pan bawi! Ja wim, co tam są i różne jednorały i po kawałku rozmaite źew- czyny i inne zabawy. Czy ja to nie dostarczał towar dla rozmaite pułkowniki, i, jak trza będzie, to jeszcze dostarczę, cobym tak zdrów buł. Ale tu teraz nie o taki giesieft chodzi, ino o taki, co może trochę wi­

sieć, a trochę w kryminale siedzieć...

Lecz i teraz sługa Płatnikowa wynurzeń żyda nie mógł wyrozumieć, wobec czego zdawało się, że żyd bez żadnej apelacyi znajdzie się za drzwiami.

Domyślił się zapewne żyd tego niepożądanego zamiaru, gdyż prędko dodał:

— I ruble będą!...

— A, dzieńgi! No, haraszo — udobruchał się w tej chwili sługus i już całkiem grzecznie rozkazał:

— Ty tu, kapcan, zaczekaj, a ja powiadomię pan Płatników.

Rzekłszy to, zostawił żyda w przedpokoju, a sam udał się do swojego pana.

Długo musiał tłumaczyć rozbawionemu Płatni­

kowi, zanim ten zrozumiał, o co chodzi. A zrozumiał tylko tyle, że w przedpokoju czeka jakiś żyd, który przyszedł do niego z pieniądzmi; tak mu bowiem sługa wytłumaczył.

Wyszedł do przedpokoju, gdzie zastał Szusta, stojącego w kornej postawie.

— A o czem ty? — zapytał.

Żyd począł niewyraźnie opowiadać rzecz całą.

Ale Płatników, oderwany od zabawy, nie myślał słu­

chać.

— Gdzie masz dzieńgi? — wrzasnął. — Ruble dawaj, albo...

Zastanowił się na chwilę, gdyż sam nie wie­

dział narazie, co miało znaczyć to: albo...

Skorzystał z tego żyd i począł szybko:

— Jaśnie Wielmożny Panie! i ruble będą, i ho­

nor będzie, i uznanie będzie, tylko się nie trza gnie­

(5)

»R. O L А» 35 wać, bo za gniewanie nikt ani jednej kopiejki nie za­

płaci. A za to, co ja powiem, to zapłacą; obym tak zdrów był, że dużo zapłacą.

Na nieszczęście żyda wpadła Płatnikowi jakaś swawolna myśl do głowy. Ujął się pod boki i, pa­

trząc na Szusta, począł śmiać się na cały głos, tak że aż żyd zaprzestał mówić.

Śmiał się czas długi, a wtórował mu gorliwie wierny sługa.

Przestali obydwaj, jak na komendę.

— Wasyl, ta daj ty jego na salony... niech się pany zabawią.

I nim żyd miał czas zastanowić się, coby ten rozkaz znaczył, już go Wasyl uchwycił silną ręką za kołnierz i powiódł na pańskie pokoje.

Wprowadził go w w ir największej zabawy.

Podochoceni dobrze Moskale, w towarzystwie dziewcząt, bawiących się dla grosza, wykrzykiwali głośno i pląsali, zataczając się raz po raz.

W chwili, gdy W asyl wepchnął wystraszonego żyda, trzym ali wszyscy kielichy podniesione ku gó­

rze, zam ierzając spełnić czyjeś zdrowie.

Za żydem stał z szelmowskim wzrokiem Pła­

tników.

— Pochulajcie, rabiata — zawołał — pochu- lajcie!... A oto nowy towarzysz.

Na te słowa któryś z biesiadników skierował wypróżniony kieliszek w stronę żyda. Szust skręcił głowę i szkło rozprysło się o ścianę. Ale w tej chwili ze wszystkich stron posypały się kieliszki i szklanki.

Jedne padały z brzękiem na ziemię, ale inne dosię­

gały celu i raniły ręce i tw arz bezbronnego.

Żyd chciał uciekać, ale odwrotu pilnował sam Płatników, mający przy boku wiernego Wasyla.

Na zatrzymanego posypały się nowe ciosy i nie­

wiadomo, kiedy byłaby się skończyła ta pijacka za­

bawa, gdyby było szkła nie zabrakło.

Pijani Moskale, otoczywszy Szusta, naigrawali się z niego, a podchmielone również dziewczęta okla­

skami pobudzały ich do coraz nowych okrzyków.

jedna tylko jasnowłosa dziewczyna, siedząca w kącie dużej izby, nie brała w całej tej orgii udziału.

Spostrzegł to jeden z biesiadników, przystąpił do dziewczyny, a ująwszy ją pod brodę, począł żartować^

— Hej, ty piękna Laszka, czemu ty nie wesoła?

Czemu ty się nie bawisz? A może on twój hołubczyk i może tobie jego żal?

Śmiech ogólny zawtórował tem słowom.

— Ja tobie dam jego włosów! — krzyknął któ­

ryś z biesiadników.

A zaledwie to wyrzekł, jak zgraja szakali, rzu­

cili się Moskale na bezbronnego żyda i poczęli mu wyszarpywać włosy z brody, pejsów i głowy. Co który uskubał pukiel, niósł go owej jasnowłosej dziew­

czynie i z drwiącą pokorą składał u jej stóp.

Łzy rzęsiste poczęły płynąć z oczu obdarowy­

wanej. Chciała bronić żyda, ale jej nawet ku niemu nie dopuszczono. W tedy rzuciła się w stronę drzwi, silnem pchnięciem odtrąciła niespodziewającego się niczego Płatnikowa i z okrzykiem:

— Mordercy! — wybiegła na ulicę.

To uwolniło Szusta od dalszych katuszy. Z tw a­

rzą i rękami, ociekającemi krwią, stał biedny żyd i zapewne złorzeczył tej chwili, w której zdradę po­

stanowił.

— Wasyl! — krzyknął : Płatników — zamknąć sobakę, a jutro pogadamy.

— T a gdzie ja jego zamknę? — zatroskał się sługa, ale, gdy usłyszał nowy rozkaz:

— Paszoł! — nie pytał więcej, lecz ujął żyda pod ramię i wyprowadził z pokoju.

W pokoju rozpoczęła się na nowo pijatyka, nie przerwana już żadnym wypadkiem do samego rana.

Tymczasem Wasyl był w rzeczywistym kłopo­

cie. Dom, w którym mieszkał Płatników, nie posiadał żadnej komórki, odpowiedniej na żydowskie więzie­

nie. Była wprawdzie piwnica, lecz w niej znajdował się dość duży zapas wina, więc troskliwy sługa oba­

wiał się o całość mienia swojego pana. W sąsiednich domostwach było dość skrytek, odpowiednich na po­

wyższy cel, lecz właściciele ich o tej porze pogrą­

żeni byli w smacznym śnie. Jakże ich o tej godzinie budzić. Nagle wpadła Wasylowi, zdaniem jego, wy­

śmienita myśl do głowy. Oto opodal stał chlew po­

tężny, w którym sąsiad trzymał wieprza, skazanego na śmierć. Do tego chlewa postanowił Wasyl zam­

knąć żyda.

Aż się rozśmiał z swojej genialnej myśli. Już w duchu wyobrażał sobie, ile to nazajutrz będzie uciechy, gdy ukaże więźnia, tak znakomicie umiesz­

czonego.

— Ta chody! zawołał na żyda.

— Co wy ze mną chcecie zrobić? — pytał wy­

straszony żyd.

— Ta szczo, ta ja ciebie pro ukazu do dziury wiedę — odparł lakonicznie Wasyl.

— Po co do dziurę, do jakie dziurę, ja nie chcę żadne dziurę — lamentował żyd. — Panie Wasyl, wielmożny panie Wasyl, jaśnie wielmożny panie W a­

syl! Ja wam powiem, wy posłuchajcie ino jedno słó- weczko! Ja wam tak za darmo, zupełnie za nic dam pięć ruble, tylko wy mnie puśćcie.

Począł się zastanawiać sługa, a udając, jakgdyby nie dosłyszał, zapytał:

— Szczo breszysz?

Żyd z zapytania wymiarkował, że dla obecnego władcy jego losów uczyniona propozycya musiała być wcale przyjemna.

— Ja powiedziałem — odrzekł więc, pełen już otuchy — ja powiedziałem, że ja wam, jak mnie pu­

ścicie, tak całkiem za darmo dam gotówkiem... dwa rubelki!...

— Breszesz, boś pięć powiedział — zawołał urażony Wasyl.

— Ny, może ja się pomylił, ale niech będzie i pięć.

— Dawaj! —- rzekł Moskal i wyciągnął rękę po pieniądze.

Żyd czas długi szukał po kieszeniach hałatu, póki nie wyszukał nowiuteńkiej pięciorublówki.

Podał ją Wasylowi. Ten zbadał ją, czy nie sfał szowana, a gdy się przekonał, że posiada pełną w ar­

tość, schował do kieszeni.

Źyd, uszczęśliwiony odzyskaną wolnością, za­

mierzał oddalić się w stronę rodzinnych Rzędowic.

Nim jednak zdołał powziętą myśl w czyn wprowa­

dzić, uczuł na swem ramieniu potężną prawicę W a­

syla i usłyszał rozkaz:

— No chybaj do dziura!

— Ny co jest? Do jakie dziura? Ja chcę do Rzędowic, do moje Sura! — bełkotał źyd.

— Pójdziesz i tam, a teraz idź, gdzie każę!

— Aj waj! to rozbój, to giewalt! To oddajcie wy mi pięć rubli! — jęczał żyd.

— Szczobyś wiedział, że nic niczyjego za darmo nie chcę, to ci powiem, że jak pan Płatników każe ciebie puścić, to ja ciebie jutro za te pięć rubli pusz­

czę, a jak cię każe powiesić, to ja tobie te pięć rubli oddam. Bih me, że oddam.

(6)

36 »R O L A«

Rzekłszy to Wasyl, ujął^silniej żyda za kołnierz i, nie zważając na jego lamenty, pchnął go w stronę chlewa.

Z umieszczeniem ,było jednak trudniej, chlew bowiem zamknięty był_na kłódkę. Wkrótce jednak W asyl uporał się z słabą zaporą. Jednem szarpnię­

ciem oderwał niezbyt silne zamknięcie, wepchnął żyda do świńskiego mieszkania, zaryglował drzwi kawałkiem kija i dopiero wtedy udał się do mieszka­

nia po nową kłódkę, aby nią zastąpić nadpsutą.

Tym sposobem żyd znalazł w świńskim chlewie chwilowy przytułek, ani przeczuwając, co go w przy­

szłości czeka.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

tan pierwotni perni.

W dawnych, bardzo dawnych czasach powierz­

chnia naszej ziemi nie przedstawiała się tak, jak ją dziś widzimy. Nie było na niej tych przepięknych kwiatów, tych drzew olbrzymich, tych zwierząt naj­

rozmaitszych, jakie dziś na świecie się znajdują. Ba!

nie tylko że nie było żadnej istoty żyjącej, lecz co więcej ziemia była bardzo rozpalona, i to tak, że przedstawiała się jakby ognisto-płynna kula. Kruszce, które teraz kopiemy w ziemi, były w tedy nietylko stopione, ale, niby dzisiejsze chmury, w postaci pary unosiły się nad rozpaloną powierzchnią ziemską.

Powoli jednak ziemia zaczęła stygnąć, i tracić swe ogromne zapasy ciepła, aż po pewnym czasie zaczęła płynna jej masa ścinać się na powierzchni i krzepnąć, podobnie jak ścina się woda w lód, lub jak krzepnie stopiony wosk, jeżeli go oziębimy. S k o ­ rupa jednak, która pow stała na ogmsto^płynnej masie ziemi była cienka i miękka, i dopiero w skutek dal­

szej utraty ciepła staw ała się grubszą i twardszą.

W czasie tego niejednokrotnie skorupa pękała, a na wierzch w ypływ ała szczelinami rozpalona masa, t. zw. magna lub lawa. Ziemia stygła dalej ; w skutek ciągłego oziębiania się pary m etali, unoszące się w górże, nie m ogły dłużej utrzymać się nad ziemią, lecz skraplały się i w postaci gorącego deszczu spa­

dały. P adał więc deszcz żelazny, srebrny, złoty, cy­

nowy, a w końcu deszcz zwykły, jednakowoż nie zimny jak teraz, lecz gorący. Ciągłe ulewy spowodo­

wały utworzenie się oceanów i mórz, które dosyć rów ną jeszcze powierzchnię ziemi oblewały zewsząd;

w oceanach tych jednak żadna ryba ani żadne stw o­

rzenie żyć nie mogło, gdyż woda w nich była tak gorąca, iżby się natychm iast ugotowały.

Tymczasem ziemia coraz bardziej staw ała się zimniejszą, a w skutek tego kurczyła się, podobnie jak kurczy się rozpalona obręcz nabita na koło.

Ciągłe to, aczkolwiek powolne kurczenie się, spo­

wodowało marszczenie się i fałdowanie cienkiej je ­ szcze skorupy ziemskiej i w ten sposób pow stały góry fałdowe. Morza, pokrywające dotąd całą ziemię, sp ły ­ nęły w doliny; woda była już na tyle oziębioną, że życie mogło się w niej rozwijać, i w tedy pojawiły się pierwsze, najniższe rośliny. W ślad za roślinami przyszły i zwierzęta, najpierw najniższe, potem coraz wyższe, aż w końcu przyszła kolej i na człowieka.

Nie należy jednak sądzić, że działo się to wszy­

stko prędko ; od pojawienia się pierwszych roślin aż do człowieka upłynęły setki tysięcy lat.

Pierwsza myśl, jaka się Czytelnikowi po prze­

czytaniu tego nasunie, będzie mniej więcej tak a: K to ta wie, jak było w tak odległych czasach ! — Otóż nie. Podobnie jak ze śladów na śniegu lub piasku

można odgadnąć, czy szedł tam tędy człowiek czy zwierzę, a nawet co to było za zwierzę, tak samo z różnych zjawisk i znaków na ziemi można odczytać dawne dzieje naszej żywicielki. Najwyraźniej świadczy o stanie, w jakim kula ziemska w dawnych okresach swego rozwoju się znajdowała, ta okoliczność, że im głębiej zapuszczamy się w ziemię, tem wyższa panuje tam ciepłota. Tak n. p. w kopalniach złota w Com- stock-Lode w Newadzie przy 600 metrach głębokości dochodzi tem peratura 54V20 C., w Paruszowicach koło R ybnika na Śląsku Górnym przy 2003 metrach tem peratura wynosi przeszło 690 C. Ciepłota ta może być tylko pozostałością wysokiej tem peratury, jaka w dawnych czasach na ziemi panować musiała. W iele rzeczy przemawia za tem , że wnętrze ziemi jest płynne, ponieważ n. p. z wulkanów wydobywa się lawa płynna. Dla poparcia twierdzenia, że pierwotny stan ziemi by ł płynny, możnaby się powołać i na to, że wiele gwiazd w obecnych czasach w tem stadyum rozwoju się znajduje, a niema powodu sądzić, by z ziemią miała się rzecz inaczej. Zresztą wszyscy uczeni godzą się na powyższy pogląd. Nie ulega za­

tem wątpliwości, że ziemia dawniej była kulą roz paloną, i dopiero z czasem w ytworzyła się na jej powierzchni trw ała skorupa.

A teraz jeszcze słowo o wieku ziemi. W praw ­ dzie dokładne podanie wieku ziemi jest niemożliwe, lecz w każdym razie przynajmniej w przybliżeniu znać go nie zaszkodzi. Jest kilka sposobów, zapomo- cą których uczeni próbowali określić czas istnienia naszej planety, ponieważ tłumaczenie ich w ym agałoby dużo miejsca, poprzestaniem y tylko na podaniu wy­

ników tych dociekań. Otóż między innymi profesor Pfaff przyjmuje w iek ziemi na 92 milionów lat. B i­

schof obliczył, że ziemia istnieje najmniej 30 milio­

nów lat. Znakomity fizyk angielski W iliam Thomson (lord Kelvin) przyjmuje, że średnio istnieje ziemia od 30 milionów lat, natom iast Clarence K in g tylko 24 miliony lat. Prof. R udzki doszedł aż do liczby 486 milionów lat. W reszcie fizyk węgierski Kowes- ligethy utrzymuje, że ziemia istnieje najwyżej 20 mi­

lionów lat.

Jak z liczb powyższych widzimy, uczeni docho­

dzili na rozmaitych drogach, różnymi sposobami się posługując, do różnych wyników. W każdym razie można napewno przyjąć, że wiek ziemi liczy się nie na tysiące, lecz na miliony lat.

F ran ciszek O rłowski.

V? zinne,

liecq z góry Jako kwiatki Przekw itnięte z drzew — B iałe, śnieżne, ciche płatki, 3 ak ten sm utny śpiew.

O tulają w gronostaje Ragie] ziem i kształt, Stroją pola, lasy, gaje W biały szych na gw ałt.

W iatr przygrywa w drzew koronach Żalny, stary wtór —

idą echa w śn ieżnych stronach, 3 ak pogrzebny chór.

id ą echa po zagonach W senny, Jasny puch —

idzie w groźnych śm ierci szponach, nędzy ludzkie] duch.

P łyną, płyną, płatki śniegu Па ziem ię, jej brud — i dni płyną w swoim biegu — В wciąż płacze bud...

S ta n is la w G ą sio ra w sk i.

(7)

»R. O L A« 37

SZPIEG.

ш

Każde państwo posiada w g ra ­ nicach sąsiednich krajów ludzi sobie oddanych, którzy śledzą siły sąsiada, badają położenie punktów obronnych, przypatrują się rozmieszczeniu wojsk, aby o tem donieść rządowi, któremu służą. Ludzie tacy nazywają się szpiegami.

Zawód szpiegowski jest bardzo uciążliwy, a nadto połączony z wielkiem niebezpieczeństwem.

Szpiegi dzielą się na dwie kate- gorye ludzi. Do pierwszej należą gorliwi patryoci, którzy, niepomni na grożące niebezpieczeństwo, pu­

szczają się za granicę, aby działać dla dobra swej ojczyzny; drudzy, to zwykli płatni awanturnicy, któ rzy dla grosza narażają swe życie.

W czasie pokoju grozi ujętemu szpiegowi długie więzienie, pod­

czas wojny przeważnie natych­

miastowa śmierć.

Szpieg, działający bezintereso­

wnie, a jedynie dla dobra swej ojczyzny, musi budzić podziw u ludzi swą odwagą; natomiast szpieg, działający dla grosza, tylko wstrętem przejmuje.

Podczas wojny rosyjsko-japoń­

skiej w 1905 r. cała R osya była zasypana szpiegami japońskimi ; byli to prawdziwi bohaterowie, a na szpiegów szli często naj wyżsi oficerowie, byle tylko ro­

dakom swym zapewnićzwycięstwo.

I w ubiegłym roku, kiedy g ro ­ ziła wojna A ustryi z Rosyą, za­

sypali Gralicyę szpiegowie rosyj­

scy, w których jednak nie znalazł nikt bohaterstwa, gdyż byli oni wszyscy tylko poszukiwaczami grosza.

Na obrazku naszym, rysowanym przez artystę

»Meissonier«, widzimy ujętego szpiega, ale szpiega bohatera. Otoczony oddziałem wojska idzie z du­

mnie podniesionem czołem, bo choć wie, że go kulka czeka, nie twoży się umierać, gdyż działał bezinte­

resownie dla swej ojczyzny. W głębi duszy czuje to, że rodacy, dowiedziawszylsię o jego śmierci, pomszczą ją niechybnie.

Szpiega, działającego za pieniądze,^fnawet w ła­

śni rodacy się wstydzą.

Życie, męka ì smìeré R Jezusa.

3. Z i a r n a Bożej n a u k i.

Chodzi Zbawiciel po kraju żydowskim i uczy w co wierzyć i co czynić trzeba, aby się do nieba dostać.

Pewnego razu, gdy mnóstwo Żydów Go oto­

czyło, wstąpił na górę i usiadł tam z uczniami swoimi, na stokach zaś pagórka rozmieściły się rzesze ludu i w nieprzerwanej niczem ciszy słuchały nauki Jezusa.

Któż z nas nie zna ośmiu błogosławieństw?

Z wierzchołka góry ogłosił je wówczas Zbawiciel:

— Błogosławieni:

Ubodzy w duchu, albowiem ich jest królestwo niebieskie. Cisi, bo posiędą ziemię. Którzy się smucą, bo będą pocieszeni. Którzy łakną i pragną spra­

wiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.

— Błogosławieni:

Miłosierni, albowiem miłosierdzia dostąpią. Czy­

stego serca, bo Boga oglądają. Pokój czyniący, albo­

wiem będą nazwani synami Bożymi. Którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem ich jest królestwo niebieskie.

— Błogosławieni jesteście, gdy wam ludzie zło­

rzeczyć i prześladować was będą i mówić wszystko złe przeciwko wam, kłamiąc, dla mnie. Radujcie si i weselcie, albowiem zapłata wasza obfita jest w nie-

biesiech. - - -

(8)

38 R O L A « Po chwili głos Jezusa brzmi dalej:

— Zaprawdę powiadam wam, jeśli przykazań Bożych nie będziecie wypełniali lepiej niż Faryzeu­

sze, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego. Nau­

czyciele Zakonu i Faryzeusze was uczą: nie zabijaj, bo ten, który rzeczywiście zabija, będzie winien sądu.

Ja wam powiadam, źe każdy, kto się gniewa na brata swego, już będzie winien sądu, a ktoby prze­

zywał brata swego, będzie winien rady, a ktoby rzu­

cał nań ciężkie obelgi, będzie winien ognia piekiel­

nego.

— Nakazane jest przykazaniem: »Będziesz mi­

łował bliźniego swego«, Faryzeusze zaś dodają: »a bę­

dziesz miał w nienawiści nieprzyjaciela swego« — ale ja wam rozkazuję: Miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą, módlcie się za tych, którzy was prześladują i spotwarzają.

W tenczas dopiero będziecie synami Ojca waszego, który każe słońcu wschodzić i świecić dla dobrych i złych i spuszcza deszcz na sprawiedliwych i nie­

sprawiedliwych. Bądźcie doskonałymi, jako Ojciec wasz w niebiesiech doskonałym jest.

Upominał Jezus dalej zasłuchane rzesze:

— Nie bądźcie obłudnikami, jako Faryzeusze, którzy spełniają dobre uczynki, aby < ich ludzie wi­

dzieli i chwalili. Gdy dajesz jałm użnę, niechaj nie wie lewica twoja, co praw ica twoja czyni. Gdy się m odlisz, to w komorze, na miejscu zacisznem, szczerze i gorąco, nie w zgiełku i na widoku ludzi, by podziwiali tw oją pobożność. Gdy pościsz, nie niszcz swojej twarzy, abyś się nie okazał ludziom, iż po­

ścisz. — Którzy pełnią dobre uczynki dla oka ludzkiego, już odebrali swoją zap łatę, ale nie od Ojca, który widzi w skrytości.

Uczył dalej P. Jezus:

— Nie troszczcie się zbytecznie o pokarm, ani 0 napój, ani o odzienie. W ejrzyjcie na ptaki niebie­

skie, iż nie sieją, ani źną, a Ojciec wasz żywi je.

Przypatrzcie się liliom polnym, nie p racują, ani przędą, a przecież ani Salomon w swojej chwale nie był odziany tak, jako jedna z nich. Czyliż wy nie jesteście daleko ważniejsi niż one? I włos z głowy waszej nie spadnie bez wiedzy Ojca niebieskiego.

Nie skarbcie sobie skarbów na ziem i, które rdza 1 mól psują, ale skarbcie sobie skarby w niebie, gdzie ani rdza, ani mól nie p su ją , a złodzieje nie wyko­

pują i nie kradną. Szukajcie najpierw królestwa Bo­

żego i jego sprawiedliwości, a reszta wszystko bę­

dzie wam przydane.

— Nie sądźcie bliźnich, abyście nie byli są­

dzeni. Nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni. Od­

puszczajcie, a będzie wam odpuszczono. Dawajcie, a będzie wam dano. Jaką m iarą mierzycie ludziom, taką będzie wam odmierzono u Boga. Czemuż wi­

dzisz źdźbło w oku brata twego, a tram u w oku swojem nie widzisz? Obłudniku! W yrzuć najpierw tram z oka twego, a wtedy przejrzysz, abyś wyjął źdźbło z oka brata swego! Wszystko, co chcecie, aby wam ludzie czynili i wy im czyńcie!

— Usiłujcie, abyście weszli przez ciasną furtkę do żywota wiecznego. Albowiem szeroka jest brama i przestroną d ro g a , która wiedzie na zatracenie, a wielu jest, którzy przez nią wchodzą. Ciasną zaś jest brama i wązką droga, która wiedzie do żywota, a mało ich jest, którzy ją znajdują.

Lecz Boski kaznodzieja widział, źe słuchaczom podoba się Jego nauka, ale nie wszyscy postana­

wiają żyć według niej, dlatego wkońcu dodaje:

Wszelki człowiek, który słucha słów moich i czyni je, podobny jest mężowi mądremu, który zbu­

dował dom swój na opoce, a choć deszcze i w iatry w niego uderzyły, nie zaszkodziły domowi. A wszelki człowiek, który słucha słów moich, ale ich nie czyni, podobny jest mężowi głupiemu, który dom swój zbu­

dował na piasku. Bo gdy spadł deszcz i przyszły wiatry, uderzyły w niego i dom się cały zawalił!

Gdy P. Jezus skończj^ł kazanie, słuchacze byli do głębi wzruszeni, bo ich przekonywał nie dowo­

dami rozumowymi, jak to czynili Faryzeusze i uczeni w piśmie, ale uczył ich jako mający władzę z nieba.

* * *

Jakże sprzeczne uczucia nurtowały żydowskie rzesze, zasłuchane w nauki P. Jezusa! Z jednej strony nietajone uwielbienie na widok uroczej Jego postaci, niepokalanej świętości życia, siły głoszonej nauki, a popartej cudami — z drugiej zaś pewien doku­

czliwy żal, źe oczekiwany Mesyasz nie spełnił ich nadziei.

W szak Żydzi myśleli, że Odkupiciel zjawi się jako potężny król ziemski, który ich wybawi z pod jarzm a rzymskiego i obsypie dobrami doczesnemi.

Więc nie Zbawcy od błędu, grzechu i śmierci wie­

cznej, ale zwyciężkiego wodza, niepokonanego króla oczekiwali Ż ydzi, a w tem błędnem przekonaniu utwierdzali lud właśni kapłani i Faryzeusze.

Tymczasem Chrystus Pan przyszedł na świat w poniżeniu i ubóstwie, oznajmiając, że ma męką i śmiercią swoją odkupić ludzkość, a zamiast roz­

dzielać bogactwa, nauczał o potrzebie pokory, um ar­

twienia i pełnienia uczynków miłosierdzia.

Prócz tego wyrzucał P. Jezus kapłanom żydow­

skim i Faryzeuszom obłudę, pozorną świętość, taje­

mne grzechy, nazywał ich grobami pobielanymi i sy­

nami szatana. Oczywiście, to piętnowanie występ­

ków naczelników narodu, nie mogło się im podobać;

dlatego wystąpili przeciw P. Jezusowi, zwalczali Jego naukę, czyhali wprost na zgubę Chrystusa. Raz pró­

bowali Go ukamienować w świątyni, to znów w Na­

zarecie chcieli go strącić z wysokiej skały. Lżyli Go i przezyw ali, zowiąc Go sprzymierzeńcem szatana, burzycielem ludu, gwałcicielem szabatu. Starali się też podchwycić Go na czemś, np. zadając Mu pyta­

nie: czy należy płacić cesarzowi podatki. Lecz Jezus zawsze udaremniał ich zasadzki i wykrywał podstępy, czem zawstydzonych doprowadzał do wściekłości.

Przez trzy lata nauczania uchodził Chrystus przed ich zemstą — wkońcu dopuścił, by spełnili swe zamiary, by Go zabili. Na miejsce zaś męki w y­

brał miasto Jeruzalem, gdzie była świątynia żydow­

ska, aby tam był zabity, gdzie składano na ofiarę ba­

ranki, które były Jego figurą.

Ks. Paweł Wieczorek.

ЛЛЛЛЛАЛЛЛЛЛЛЛЛАЛЛЛЛЛАЛЛАЛЛА^аЛЛЛЛЛЛЛЛЛАЛАЛАЛЛАЛААЛАЛААЛЛЛЛЛАЛАЛАЛЛЛЛАЛЛЛАЛЛЛАЛЛ

PÓKIIŚ-MY ZDROWI.

P ó k iśm y zd ro w i i s iln i i m łodzi

N ie w ą tp m y w sz c z ę śc ie , ch o ć c z ę s to z a w o d z i.

Ale s ię z lo se m z m a g a jm y s ta te c z n ie ,

To s z c z ę ś c ie do n a s p r z y jś ć m u s i k o n ie c z n ie . T ę i m y się, k r z e p m y , ja s n o p a t r z m y w ż y c ie ; T ro s k s i ę 'n i e b ó jm y , co c z y h a j ą s k ry c ie , A p r y ś n ie o d ^ n a s jp r e c z k a ż d e s tr a p ie n ie ,

W szczęście się zmieni największe cierpienie.

J i n t o n i _Sochą.

(9)

»R O L Ac 39

T A J E M N I C Z Y D U C H

3. Złodziej koński.

Po wieczerzy Edyta zaczęła się rozbierać w swoim pokoju, gdy wtem zapukano do drzwi, po­

czerń Telie Doe weszła.

— Czego żądasz? — zapytała Edyta.

Telie stała przez chwilę pomieszana, jakby nie wiedząc, co ma powiedzieć; wreszcie rzekła:

— Nie miałabym śmiałości przeszkadzać pani- ale ...

— Mów śmiało — odezwała się Edyta łago­

dnie.

— O pani! Mam do ciebie prośbę — mówiła Telie, zbierając odwagę. — Wiem, że udajecie się w puszcze zachodnie. Racz

mię przyjąć to twoich usług.

Będę pracowitą i wierną.

— To być nie może — odparła Edyta — a zresztą rodzice twoi nie pozwolili­

by ci stąd się oddalać.

— Jestem tak jak sierotą

— rzekła Telie ze smut­

kiem — pragnę pracować...

0 przyjmij mię, pani, a mo źe ci większe wyświad­

czę usługi, aniżeli przypu­

szczasz.

— Dlaczego nie chcesz zostawać w domu pułko­

wnika? Wszak tutaj jest ci prawie tak dobrze, jak w ro­

dzicielskim domu.

— Zostawać tu dłużej nie mogę — zawołała z go­

ryczą Telie — tu wszyscy znieważają biedną Telię za to, że jej ojciec poszedł do Indyan i pośród nich żyje.

W dalekich stąd stronach, w miejscu dokąd się udaje­

cie, nikt nie wie, że Da­

niel Doe żyje i nikt nie będzie prześladował jego niewinnej córki! O weź mnie, weź, panno Forrester ! Jeżeli nie przez litość dla mnie, to przez wzgląd na siebie! Ja, żyjąc oddawna na pograniczu, mam dużo

doświadczenia i mogę cię od niejednego uchronić niebezpieczeństwa.

I rzuciwszy się do nóg Edyty, objęła je i zaczęła ze Izami ponawiać swe prośby i zaklęcia.

Wszystko jednak na nic się. nie zdało. Panna Forrester nie dała się wzruszyć i stanowczo oświad­

czyła Telii, źe jej nie weźmie. W yczerpawszy wszyst­

kie sposoby i widząc, że nie zdoła skłonić Edyty do wysłuchania swych błagań, Telie podniosła się i z głę­

bokim smutkiem opuściła jej pokój.

Tymczasem Roland zabierał się do spoczynku.

Widząc, że mieszkanie pułkownika jest dosyć szczu­

płe i nie chcąc trudzić gospodarzy, wyprosił sobie, aby mu pozwolono spać na sianie w stodole, której w rota stały otworem. Nawykły do życia obozowego, nie troszczył się o wygody. Siodło posłużyło mu za poduszkę, a płaszcz za kołdrę; wkrótce potem usnął,

ukołysany marzeniami projektów, które zamyślał wy­

konać w przyszłości.

Nagle zdawało się Rolandowi, że ktoś trącił go zlekka w ramię i szepnął z cicha:

-— Skieruj swą drogę jutro na Niższy Bród, gdyż przy Górnym Indyanie zrobili zasadzkę.

Roland porwał się na nogi, obejrzał się dokoła, ale wszędzie panowała głucha cisza. Gwiazdy wska­

zywały, że już północ minęła. Przez chwilę słuchał bacznie, lecz najmniejszy szelest nie przerywał ciszy nocnej, ani nic nie dawało się dostrzedz. Przekonany, źe słowa dosłyszane były sennem marzeniem, młody kapitan na nowo ułożył się do spoczynku. Już pierw­

sze promienie zorzy oblekły niebo purpurowym bla­

skiem, kiedy się zbudził. Gwar mowy ludzkiej i rże­

nie koni świadczyły, że karawana, z którą przybył, zabierała się do dalszego pochodu. Jako jej dowódca, powinien był piem szy być na nogach ; zerwał się więc szybko, aby pospieszyć na plac zborny, ale na dzie­

dzińcu spotkał pułkownika Bruce, który, powitawszy go, zawołał z gniewem i o- burzeniem:

— A to łotr, bez czci i wiary! Ale nie ujdzie mu to na sucho: będzie wisiał, jak mi Bóg miły, będzie wisiał.

—• Co się stało? — zaga­

dnął zdziwiony Roland.

— Co się stało ! — po­

wtórzył pułkownik, zaczer­

wieniony ze złości — rzecz obrzydliwa, haniebna, a dla ciebie najnieprzyjemniejsza kapitanie. Czy dasz wiarę, źe ten łotr bezczelny, Ralf Stackpole, skradł twego ko­

nia?!

— Skradł mego konia! — krzyknął Roland.

— I ja, stary głupiec, zamiast kazać go przepę­

dzić w lasy, jeszcze mu po­

życzyłem mojego konia.

Wiedział, obrzydłyrabuś, źe mamy na niego baczne oko, odjechał więc szybkim tru ­ chtem, udając, że śpieszy się do osadiv, o kilka mil stąd położonej. P rzy­

bywszy do boru, zaczaił się, a gdyśmy wszyscy po­

snęli, wrócił, zostawił pożyczoną mu szkapę i wybrał sobie najlepszego konia. Nieszczęście chciało, źe ko­

niem tym był twój koń. Ale mój Tom, dobrawszy sobie kilku zuchów, w godzinę po spełnieniu kra­

dzieży puścił się za nim w pogoń i jestem pewny, że go pochwyci.

— Żałuję, żeście mnie nie zbudzili, byłbym chę­

tnie pojechał z Tomem.

— Ech, nie znasz tutejszych lasów i zamiast pomocą, byłbyś zawadą w pogoni. To mię tylko naj­

więcej martwi, że musisz tu pozostać, zanim mój chłopiec konia nie odzyska, a tymczasem karaw ana musi wyruszyć w drogę... Ale wiesz co, kapitanie, po­

życzę ci najlepszego mego wierzchowca. Zwrócisz mi go, gdy odzyskasz swojego,

I rzuciwszy się do nóg Edyty, objęła je

(10)

40 »R O L A«

— Serdecznie dziękuję, lecz twej szlachetnej ofiary przyjąć nie mogę — odpowiedział Roland po krótkim namyśle — zaczekam na mojego konia i ka­

raw anę dopędzę.

— Jak sobie chcesz — rzekł pułkownik — zre­

sztą droga jest zupełnie bezpieczna. Wyślij z głó­

wnym oddziałem twe juczne konie, a naw et i siostrę;

tym sposobem będziesz mógł sam daleko łatwiej i prę­

dzej doścignąć towarzyszy.

— Zastosuję się do twej rady, pułkowniku, ale tylko w połowie. Rzeczy wyślę z jednym niewolni­

kiem. Cezar będzie towarzyszył mnie i Edycie, z którą za nic w świecie się nie rozłączę.

Jak powiedział, tak też i zrobił Roland. Wkrótce potem gromada wychodźców, podziękowawszy osa­

dnikom za gościnne przyjęcie, opuściła kolonię i zni­

knęła w głębi lasów dziewiczych.

W godzinę po odjeździe karawany, niebo za­

ciągnęło się czarnemi chmurami i obfita spadła ulewa, trw ająca przeszło trzy godziny, co niemało ucieszyło Rolanda, gdyż zdawało się, źe dzień będzie bardzo gorący a przeto dla podróży nieprzyjemny. Około dziesiątej zrana deszcz przestał padać, a wkrótce potem we wrotach palisady ukazał się Tom Bruce, prowa­

dzący z tryumfalną miną Briareusa na uździennicy.

— Oto wasz koń, kapitanie — zawołał, spo­

strzegłszy Rolanda, stojącego przed domem pułko­

wnika. — Zwierz to zanadto ognisty i nieuskromiony dla szanownego Ralfa; wysadził go z siodła i zanim miał czas na nowo go dosiąść, dopadliśmy nieboraka i odbili konia.

— Cóż się stało z Ralfem? — zapytał nadcho­

dzący pułkownik.

— Tego z pewnością nie umiem powiedzieć, mój ojcze. Pozostawiłem go w lesie z moimi tow a­

rzyszami, którzy mieli ochotę z nim pomówić. Nie mogłem czekać na nich, wiedząc, jak Briareus jest pilnie potrzebny Rolandowi, ale zapewne wkrótce oni wrócą — dodał ze znaczącym uśmiechem — i do­

niosą ci o losach biednego Ralfa.

— Zdaje mi się — rzekł pułkownik — iż od­

tąd konie nie będą nam ginąć; ten urwisz zanadto zalazł nam za skórę, żebym się miał litować nad jego losem. Kapitanie! Jeżeli pragniesz dopędzić karawanę, nie masz chwili czasu do stracenia; dodam ci kilku naszych zuchów, którzy cię bezpiecznie odprowadzą na miejsce. Idź więc do siostry i nalegaj na nią, ażeby się śpiesznie wybrała. Za chwilę do was po­

wrócę.

Tymczasem niebo powtórnie pokryło się czar­

nymi obłokami, lunął deszcz z większą jeszcze niż wprzódy gwałtownością, błyskawice ognistemi w stę­

gami przerzynały chmury, a huk gromów rozdzierał powietrze. Roland, nie mogąc narażać siostry na wściekłość rozhukanych żywiołów, wstrzymał odjazd aż do uspokojenia się burzy. Pułkownik namawiał go, ażeby jeszcze jedną noc u niego pozostał, zapewnia­

jąc, iż właśnie z powodu nawałnicy karaw ana także musiała zatrzymać się w drodze, a więc nietrudno będzie ją dopędzić nazajutrz.

Podczas gdy Roland namyślał się nad propozy- cyą Brucego, naraz poza ostrokołem, otaczającym osadę, dała się słyszeć dzika i straszna wrzawa. Na­

tychmiast pośpieszyli z pułkownikiem w tę stronę i ujrzeli jeźdźca, pokrytego od stóp do głowy błotem, na spienionym koniu. Mnóstwo mężczyzn, kobiet i dzieci cisnęło się koło niego, a pomieszanie wśród nich panujące dowodziło, źe goniec był zwiastunem jakiegoś nieszczęścia. W samej rzeczy przypadł on z doniesieniem, źe tysiące Indyan: Osagów, Szawnów,

Huronów, Wyandotów, słowem wszystkie sąsiednie pokolenia z północy, połączywszy się z sobą, obiegły osady opodal położone i zapewne w tej chwili mie­

czem i ogniem niszczą je, wycinając w pień białych.

— Do broni! — zawołał gromkim głosem puł­

kownik — siodłać konie, nabić broń! Musimy, co koń wyskoczy, popędzić naszym braciom na pomoc! R y­

szardzie, siadaj natychmiast na konia, śpiesz do Le- xyngtonu i zawiadom miiicyę, źe będę jej oczekiwał na północnym brzegu Kentuky.

Ryszard, ucieszony niezmiernie z danego sobie polecenia, dosiadł natychmiast konia. W ydawszy dziki krzyk na wzór Indyanina, wypuścił konia galopem, że aż się iskry posypały z pod kopyt; dotąd nie miał on udziału w żadnej wyprawie wojennej, teraz spo­

dziewał się, że przy groźnym napadzie dzikich i jemu nakoniec ojciec pozwoli spróbować się z Indyanami.

Pułkownik, wydarvszy energiczne rozkazy wszyst­

kim mężczyznom, zdolnym do walczenia konno, i po­

leciwszy starcom i niedorostkom, ażeby czuwali nad bezpieczeństwem warowni, sam, zanim zbierze się główna siła, postanowił z kilkunastu zbrojnymi udać się, ku brzegom Kentuky dla rozpoznania, skąd nie- bezpieczeźstwo groziło.

Wypadek ten bardzo zasmucił Rolanda. Gdyby był sam, chętnie połączyłby się z waleczną milicyą osady, ale inne obowiązki na nim ciążyły. Wszakże go karaw ana obrała wodzem, a teraz właśnie, gdy rzeczywiste niebezpieczeństwo jej zagrażało, dowódca powinien był znajdować się na czele. Trzeba więc było natychmiast wyruszyć. Ale jak puszczać się w drogę bez konwoju, który, wobec zbliżenia się nie­

przyjaznych Indyan był koniecznie potrzebny, a na który teraz zupełnie liczyć nie mógł? Nie mogąc je­

dnak wstrzym ać wyjazdu, postanowił wyruszyć, li­

cząc tylko na własną odwagę i rozum.

-— Zegnam cię, pułkowniku — rzekł Roland, ściskając rękę Brucego - żałuję serdecznie, iż nie mogę walczyć pod twojem dowództwem, ale wiesz, źe bezpieczeństwo karaw any wj^maga mojej obecno­

ści i mam nadzieję, źe mi za złe nie weźmiesz, że cię opuszczam.

— Jedź, jedź, mój drogi! A jeżeli wynajdziesz dobre stanowisko, w któremby wychodźcy mogli się oprzeć napadowi Indyan, weź kilkunastu ludzi i po­

śpiesz do nas gromić tych okrutnych rozbójników.

Lecz jakże będzie z konwojem, który ci przyobieca­

łem? — dodał pułkownik nieco zmieszany. — Sam widzisz, że w podobnej chwili...

— Nie troszcz się o to bynajmniej, pułkowniku;

konwoju nie potrzeba mi wcale, radbym mieć tylko przewodnika, któryby mię nieco podprowadził i w ska­

zał drogę, jakiej się trzym ać powinienem.

— Mniemam, źe go wcale nie będziesz potrze­

bował. D roga do Górnego Brodu jest tak prostą, iż niepodobna pobłądzić.

— Do Górnego Brodu? albo jest i Niższy? — zapytał Roland ciekawie, przypominając sobie sen.'

— Nieinaczej, lecz nierównie trudniejszy do przebycia. Przytem od czasu, gdy Indyanie zamordo­

wali Johna Ashburne i całą jego rodzinę w pień w y­

cięli, wszyscy unikają tego miejsca, jak zapowietrzo­

nego. Jedź prosto tędy — mówił dalej pułkownik, wskazując mu szeroką drogę. — Po półtoragodzinnej jeździe ujrzysz dąb zgruchotany przez piorun; tam droga się rozchodzi w dwie strony: na prawo wie­

dzie do Górnego, na lewo do Niższego Brodu; zatem weź się na prawo, a we dwie godziny później połą­

czysz się ze swymi towarzyszami.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chcieli w tedy zaniechać obstrukcyi w parlam encie i przyznać Niemcom w zam ian za rozpisanie wybo rów do Sejm u i jego ukonstytuow anie się nietylko większą

wszystkie podlegające jej prowincyonalne ajencye, następnie TRYEST: Dyrekcya Austro-Amerykany, Via Molin Piccolo 2.. WIEDEŃ: Biuro pasażerskie Austro-Amerykany,

U litow ał się nareszcie nad płaczącą rzeszą publiczności droguista narożnej apteki i sam łzami zalany skoczył na wóz, poczem ostatnim w ysiłkiem strą c

Skutek je st zwłaszcza dlatego niebywały, źe dotychczas pomimo 27 ia t przed użyciem Nokah-Balsamu ani śladu zarostu nie

czek na weksle lub skrypta dłużne na najniższy procent i najdogodniejsze

Z atrzym ano się znów w W rocim ow icach. A kiedy go stracili z oczu, odw racając się, spostrzegł Szusta, siedzącego sam otnie na ziemi.. Po bokach rozsypały się

(Przyjmuje się tąkże m arki listowe jako opłata).. Listów nieopłaconych nie przyjm uje się. G odziny redakcyjne codzićnnie od godz. Prześladow anie to coraz

biło się zamieszanie. Poczęto łap ać innych chłopaków po ulicy. ten, choć mu siły niebrak, nie posiada organizacyi i przew odnictw a.. U rw ał rozpoczęty okrzyk