Ż O K O .
ZDARZENIE INDYJSKIE
(Opowiedziane ręjcopismeni Portugalskim )i
M ieszkałem od lat kilku na w y sp ie ... a ponieważ nicclice bydź znanym , będę się strzegł szczegółów tyczą
cych imienia bynajmniej sławnego. Lecz opowiem tu zda
rzen ie którego pamiątka iest mi nader drogą i bolesną, dla tego że zawiera w sobie szczegóły wypadku będącego po części źródłem dostatków iakie posiadam.
Byliśm y w łaśnie w najgorętszej porze la ta : godzina piąta dopiero co w ybiła na wielkim zegarze parafialnym , słońce rzucało ieszcze zachodnie promienie na powierz
chnię ziemi. Strudzony obowiązkam i, lubiąc samotne du
mania , w yszedłem z domu i udałem się sam ieden do la«
su od pomieszkania mego w nie wielkiej odległości lelącego.
10
— 138 —
Zaledwie uszedłem paręset kroków ciemnej dosyć gęstwi
n y, której chłód b y ł nader przyiem ny, gdy usłyszałem nagle szelest po lewej stronie ścieżki. Zdało mi się że coś widzę przesuwaiącego się pomiędzy liśćmi drzew.
Nadstawiłem ucha, [lecz nic nie u sły sza łem , szedłem więc dalej zatopiony w słodkich marzeniach. Od chwili której zostawiłem biesiadników, mieniących się moimi przyiaciółm i tłum nie zebranych u stołu przy wytwornem w in ie, nie byłem ieden , lecz byłem z nasuwaiącemi się ustawnie przypom nieniam i.— Powtórny szelest do pierw
szego podobny dał się sły szeć znowu. Zatrzymuię się i spostrzegam między liśćm i drzew przyległych małą głów kę kształtu prawie kulistego. Dwoie ślicznie przecię
tych oczu w lepiło we mnie wzrok łagodny. Mały n o sek , dwie wargi ś w ie ż e , drobne ząbki białe iak mleko czyni
ł y tę postać ieżeli nie p ięk n ą , przynajmniej nader przy- iem ną. Ta wnet poruszywszy się nieco ukazała mi się w połow ie ciała. Skóra z pierwszego rzutu oka zdała mi się bydź podobną do skóry młodej m yszki, .nieco bar
wiona lekkim srebrzystym kolorem . Pobiegłem ku niej chcąc ią złapać ale w okamgnieniu wdrapała się a raczej
"wskoczyła na w ierzchołek w yniosłego kokosowego drze
wa. C złonki iej b y ły rześkie i le k k ie , wzrost zaś ile m i naówczas sądzić rzeczą podobną b yło do czterech stóp i kilku cali dochodził. Wysunąwszy głów k ę z pom iędzy g a łę z i przypatryw ała mi się z uwagą. Kiwnąłem na nią palcem ażeby się z b liż y ła , ona też naśladuiąc m ię dała podobny znak coby mi dosyć b y ł trudnym do wykonania, chociaż bowiem byłem lekkim zręczność moia w porówna*
niu daleko niższą była.
Ciekawy z przyrodzenia, miałem w podróżach m o-
ich sposobność poznania rozmaityeh gatunków małp iako
to: Orangów, Pongosów, Żokow i t. <3. Poznałem od ra
zu że to ładne zwierzątko b yło samicą z rzędu ostatnich i iuż dałem iej im ie właściwe Z o k o , gdyż ini się zdała piękniejszą od swego rodzaiu;
M iałem zwyczaj nosić z sobą odrobiny cbleba: lu
b iłem ie rozdawać ptaszkom po drodze podczas mych d łu gich samotnych przechadzek. Widząc że mi się zawsze ciekawie przypatrywała rzuciłem iej kawałek ch leb a.-—
Z eskoczyła z drzewa na którem sied zia ła , podjęła chleb i wąchała obracaiąc go na wszystkie strony, spoglądała z nieufnością iuż na m nie iuż na chleb, wreszcie nic śm ia
ł a go kosztować. Znałem ten rodzaj wahania się wspól
ny gatunkom Zoków i P ongosów : dla zachęcenia więc iej w ziąłem drugi kaw ałek którego ugryzłszy połow ę rzu
ciłem iej drugą. Porwała ią na powietrzu z niesłychaną zręcznością i zjadłszy, w zięła pierw szy kawałek obwącha
ła raz ieszcze i to co z tamtym uczyniła. Gdy stałem nieporuszony, w yciągnęła k u mnie łapkę i machaiąc nią n iecierp liw ie, zdawała się prosić mię o pow tórzenie da
ru ; rzuciłem iej kilka innych kawałków chleba które chwytała zawsze z podziwienia godną zręcznością, ale skoro krok naprzód podstąpiłem odbiegała do pewnej od
leg ło ści i nie pozwalała nigdy zbliżyć się do siebie. Wte
dy różne rob iłem poruszeniai iuż szedłem w b o k , iuż co
fałem się wstecz zawsze rzucaiąć kawałki chleba a p ię
kna łapka stale b yła wyciągniętą ku m n ie : machała ni$
zgrabnie daiąc sły szeć niekiedy cienki g ło s e k , zmienia- iący się w różne tony, co zapewne coś znaczyło. Widząc nakoniec że iuż nie rzucam , zm ieniła nagle przedsię
w zięcie. W skoczyła lotem strzały na kokosowe drzew o, zerw ała kilka owoców i rzuciła mi ie pod nogi. Otwo
rzyłem ieden szerokim n ożem , który zawsze nosiłem
10*
—
140
—przy sobie: pożyłem kawałek iądra w ypiłem nieco m le
k a , potem oddaliłem się dla dania moiej Zoko wolności utraktowania się resztą, co też uczyniła w sposobie daią- cym poznać że ten posiłek nie b y ł dla niej obcym .-—
D zień b y ł na schyłku powracałem więc do domu. P rze
dziwne stworzenie szło za mną wydaiąc przestankiem ów cienki głosek co mi się tak m iłym wydawał. Widząc że nie odpowiadałem na te iej pieszczoty zawróciwszy się smutna oddaliła się powoli.
Nazaiutrz powróciłem o tejże samej prawie godzinie.
Żoko czekała mię przy wejściu do lasu ; leżąc w gęstej krzew inie, odsłoniwszy g a łę z ie , patrzała z pomiędzyjliści.
Skoro tylko zoczyła mię w ybiegła na moie spotkanie z wielkiemi oznakami radości i tak się rozpędziła iż dot
k nęła prawie moiej sukni. Przestraszona tem zbliżeniem się m imowolnem, uciekła i w skoczyła na w ierzchołek drzewa odemnie oddalonego na sto kroków. Aby iej bar
dziej nie zatrwożyć, przybrałem postać oboiętną i rzu ci
łem kilka kawałków chleba po drodze: zlazła powoli obwąchała ie dla rozpoznania czy takie same iak wczoraj b y ły , nakoniec zjadła z apetytem. Zrobiłem b y ł wielki zapas miękkich biszkoktów, rzuciłem ie d e n , porwała ji w l o t , zw ietrzyła, lecz zdawała się wahać dopóki sam nie skosztowałem drugiego dla p rzykładu; w ówczas o- kazała swoie ukontentowanie skokami i koziołkam i któ- ze z zadziwiaiącą przewracała zręcznością i zbliżyła się do mnie wyciągaiąc kształtne łapki dla otrzymania wię
cej biszkoktów.
Każdego wieczora podobne b y ły sceny: przychodzi
łe m z pełnem i kieszeniam i: a gdy powracałem b y ły pu
s t e , każdego razu gdy iej dawałem ciasto nieznaiomego
dla niej gatunku, też same b yły z iej strony wahania »ię, nie
Sadła wprzódy aż iej dałem przykład. Pilna w śledze
nia moiego do lasu p rzyb ycia, przybiegła pewnego razu na moie spotkanie, p o łożyła w dosyć znacznej od ległoś
ci przedemną kilka pięknych kokosowych [orzechów a przy nich twardy i ostry kamień. D ziw iłem się instynk
towi iej, otw orzyłem dwa orzechy, w ziąłem ieden i od
daliłem się aby dadź iej zbliżyć się po wzięcie drugiego.
W ypiłem m leko, zjadłem część iądra, w czem naślado- w ała m ię i okazywała iedząc swe ukontentowanie p ię
knym k rzyk iem , który tak m iłe na mem uchu czy n ił wrażenie. Tu przyszła mi m yśl wykonana nazaiutrz. — Prócz zwyczajnego zapasu ciast biszkoktów i chleba wzią
łe m z sobą flaszkę wina C avello które przyw iozłem z Lisbony: nalałem do szklanki i udawałem iakobym p ił , poczem postaw iłem ią na ziem i oddalaiąc się o kilka kro
ków .
Mała Zoko, zbliżyła się p ow oli, w zięła zręcznie szk lan k ę, w ypiła wino smakuiąc ie po kilka razy i pa
trząc na mnie z zadowolnieniem, pociągała ięzyk po war
gach, a gdy pić skończyła postawiła szklankę na tem sa
mem miejscu z którego ią w zięła. W ypłókaw szy szklan
kę w wodzie deszczowej znajduiącej się w wypróchniałem d rzew ie, nap ełn iłem znowu winem do połow y, zbliży
łe m do ust i postawiłem dla moiej małej faworyty, któ
ra zdawała się wypiiać ie z w iększym ieszcze smakiem niżeli pierw iej. Potem zawsze w naśladowaniu w ierna, w ypłukała szklankę i postawiła w tem że samym m iejscu, spodziewaiąc się może iż ieszcze raz ią napełnię, czego ie- dnak nie uczyniłem boiąc się iej zaszkodzić. — W isto
cie wino lubo bardzo słodkie działało znacznie na iej zm y sły . Oczy moiej Zoko zdały się bardziej ożywione >
iuż mniej była b oiaźliw ą, spoufaliła się nawet ze mną do
— 142 —
tego stopnia iż dotknęła się mych sukni końcem swych łapek. Mógłbym ią b y ł bez trudności zła p a ć, lecz nie-
‘ chciałem ani iej straszyć, ani obudzać w niej pierwszej nieufności.
D ni następnych wino Cavello i X erez, których da
wałem potroszę zdawały się w ielkie sprawiać, iej ukon
tentowanie,
W Teszcięsprobowałem przynieść iej likworu.
Dawszy iej więcej do zjedzenia łajcotek iak zazwyczaj, p o stawiłem przed nią m ały kieliszek likworu Ji zdają się bydź naprzód zdziwioną i n iesp ok ojn ą, ale w prędce roz
kosz w zięła górę; w yciągnęła swe łap k i skacząc koło m nie: b y ł to iej proszenia sposób. Postaw iłem drugi k ieliszek , lecz do połow y tylko p e łn y , obawiałem się bo
wiem zaszkodzić zdrowiu tego ślicznego stworzenia. Chwy
ciła Zoko ła p czy w ie, piła potrosze i zdawała się wielce smakować. W ynikło z tego odurzenie zm ysłów , które się okazało w iej oczach; w ted y iej boiaźń i nieufność u«
stały, rzuciła się na m n ie , oparła głów k ę na mem ram ie
niu , toczyła ią swawoląc po mych p iersiach ; gdy sze
d łem b iegła za mną fskacząc, 'dawałem iej ciasta które iuż iadła bez wahania s i ę : nie b yło więcej nieporozu
mienia między nami. W ziąłem iej prawą ła p k ę, podsa
dziłem pod pachę mego lewego barku i szliśm y ciągiem blizko ćwierć m ili: niekiedy odbiegała odemnie aby się upędzać za M otylam i, iuz szła obok m nie, zgadzaiąc prze
dziwnie chód swój z moim.
Ponieważ iej przednie łapki b y ły nieco dłuższe iak ręce lu d zk ie, przyszło mi na m yśl złożyć ie na krzyż.
Niewiem iakie b y ły iej m y ś li, lecz przestraszywszy s i ę , oddaliła się o kilka kroków i przybrała minę gniewną.
Przypom niałem sobie naówczas że czytałem w kilku opi
sach podróży to, co i sam doświadczyłem względem wsty-
<łu właściwego temu rodzaiowi. Z tem wszystkiem nie u- ważaiąc na to , zaw ołałem znakami i głosem biednę Zoko, dałem iej ciasteczka które zjadła bez Sądnego znaku u- kontentowania i szła długo po tejże samej co i ia drodze ale w pewnej odległości.
T rzeba się b yło rozłączyć co ażeby zrozu m iała, zdejm owałem kapelusz i czy n iłem głęb ok ie ukłony: z razu zdała się bydź nieco zmieszaną, ale w w prędce coś na m yśli u ło ż y ła ; urwała kilka liści figowych i utworzy*
ła zgrabnie gatunek kwefu: b yło to dziełem m om entu, w ło ży ła ten kw ef na głow ę i u k łon iła m i się z miną kom icznie poważną. Potem każdy z nas udał się w swoią stronę obracaiąc się w ty ł po kilka razy.
Nazaiutrz przystąpiła do mnie w kwefle z liści u - plecionych nieco sztuczniej iak p rzeszłę razą i trzym ała w ręku gatunkiem laski okręconej liśćmi. Znalazłem iż miała w tej postaci coś strasznego a razem dziwnego co m ię do śmiechu pobudziło. P rzyniosła mi kilka orze
chów kokosow ych, w ypiliśm y m leko, pożyliśm y iądra i przy kilku biszkoktach z w inem , byliśm y w najlepszej harmo- n j i , kiedy następne zdarzenie a m ało nas nie pow aśniło.
W ziąłem b y ł bez żadnego umyślnego zrazu zamia
ru m ałe zw ierciadełko, w ydobyłem ie z kieszeni i po
kazałem z nagła. W iednej chwili zadziw ienie, boiaźń i zazdrość odmalowały się w iej spojrzeniach. R zuciła się z w ściekłością na tę postać chcąc ią rozszarpać na sztu
k i. Nic nie uchwyciwszy obeszła zwierciadło z drugiej strony, przyszła znowu naprzeciw , wyciągnęła za zw ier
ciadło ła p y i więcej iak dwadzieścia razy powtórzyła te ciężkie obroty. N iechże teraz kto mnie mówi i e zw ie
rzęta nie maią w yob raźn i!... N akoniec miotana różnem i
poruszeniami ledw ie oddychająca, rzuciła się do mnie i
— 144 —
prawie szalenie toczyła piękną głów kę po moich p ier
siach, obięła mię łapkami ściskała z całej mocy iak gdy
by chciała mnie daleko odciągnąć. W łożyłem fatalne zwierciadło do k ie sz e n i, pogłaskałem ią i dałem kilka cia stek , a po kieliszku likworu pokój b y ł między nami, spoglądała iednak na mnie z wyrazem twarzy nadzwyczaj
nym i zdawało się że chce do mnie przemówić#
Tegóż wieczora nie chciała mnie opuścić i napróżno dawałem iej do zrozumienia znakami a nawet oddalaiąe r ę k ą , że iuż czas n a d szed ł, chwytała się za suknię i od
daliwszy się na kilka kroków znowu do mnie powracała.
Przybywszy do ostatnich drzew la su , zatrzymała się ra
p tow n ie, wyciągnęła prawą łapkę ku zachodowi sło ń c a , zw iesiła smutnie głow ę i wydała krzyk boleśny: przyzna- ię że ten znak. maiący w sobie coś poważnego zadziwił m ię i dał powód, do długiego myślenia. Przypom niałem sobie w tej chwili ż e . kilku Naturalistów, Badaczów, nie mówiąc wyraźnie dawało do zrozumienia że istoty tego rodzaiu m iały wyobrażenia mniej więcej dokładne o I-i stocie Najwyższej.. N ie , ten rozsądek um ysłowy który u zwierząt nazywaią instynktem, nie b y ł ieszcze zgłębiany i oceniony. Filozofjo! ileż nieżnąnych krain masz ieszcze
do przebycia?
Nieszczęściem nazaiutrz wypadek nie pozw olił mi udadź się na m iejsce naszych schadzek. B yłem zatrzy
manym u siebie różnemi interessami klóre nie zostawiły
mi ^ani chwili wolności. Nie zobaczyłem więc moioj
przyjaciółki aż nazaiutrz. N iestety, nie znalazłem iuż iej
na miejscu gdzie mię zwykle oczekiwała. W ołałem na
nią lecz napróżno, szedłem w głąb ; Zoko i klaskania w
ręce odbiły się daremnie w lesie. Nakoniec znalazłem ią
na ziem i w \ęm miejscu w którem iej pokazałem fatąln,e
lustro: „nyła prawie bez zm ysłów . D ałem iej połknąć kilka kropel k o rd ja łu , oddech zdawał się bydź ciężkim i przerywanym, ciało zaś bardzo osłabione, jedzenie po
ły k a ła z trudnością , lecz gdy się orzeźwiła trochę , p o znałem po chciwości z iaką się na pokarm rzu cała, ze biedne stworzenie od dwóch dni niczego nie iadło.
Gdy głód nieco zaspokoiła, pozsliśm y nieco, na przechadzkę wedle zw yczaiu , gdy żem ią b y ł w prawił obok mnie , iak wiadomo, chodzić. W tem Zoko zatrzy- muie s i ę , rzuca mi się do n ó g , przyciska do nich swe wargi i obejmuie mi łapkam i kolana; dosyć m iałem pra
cy podnieść ią z tego uniżenia s ię , drżała iak liść: poda
łe m iej ciasta i marcepany które bardzo lu b iła, lecz zwró*
ciła mi ie z twarzą smutną przy schyłku zaś dnia ode
szła sama w głąb lasu. Podczas całej drogi była zamy
śloną i zaiętą , nakoniec rozstała się ze mną rzucaiąc na m nie spojrzenie tak znaczące iż nie m ogłem wstrzymać się od obserwowania [iej z niespokęjnością. Powróciłem następnego dnia o zwyczajnej g od zin ie, ale nie znalazłem iej ieszcze. Niemogąc się dowołać czekałem : w półgodzi- n y m oże, ujrzałem ią przybiegającą do mnie z przyrodzo
ną lek k o ścią , nie chciała biszkoktów klórem iej d a w a ł, lecz wina się napiwszy, [ujęła mię za rękę i prowadziła w głąb lasu.
(.D a lsz y c ią g n a s tą p i) .
GDZIE SZUKAĆ PRAWDY.
Czego tu Matko zebrawszy twe dziatki Czekasz pod drzwiami leiąc łz y cierpien ia, Bogacz nadęty swoiemi dostatki
Z uśmiechem patrzy na two.ie westchnienia.
— 146 — Marną nadzielą mniemasz oszukana
Że cif choć groszem ów Pan wesprzeć raczy, Pragniesz więc zmiękczyć ludzkości tyrana, Obrazem nędzy i łzam i rozpaczy.
Rzuć nieszczęśliwa te wspaniałe p ro g i, Idź gdzie poczciwi mieszkaią wieśniacy, Tam cię z nich każdy w swej chatce ubogiej >
“W esprze najchętniej owocami pracy.
P arys.
DO PRZYIACIELA ŚPIĄCEGO.
Otulony iak nie żywy Spisz kochany T eod orze, Tobie może sen życzliwy, Osładza to cierpień m o rze, Morzem życie nazwę śm iało, A falami nasze trudy,
Łódką w ątłe nasze ciało, Żeglugą troski i nudy.
Chęci nasze są żaglami , Kompasem życie czło w ie k a , N iepom yślności wichrami, Celem kraina daleka,
Portem wieczność przeznaczona, Śmierć straszna, wylądowanie Którego ciemna op on a, Kończy nasze narzekanie.
Otulony iak nie żywy Spij więc dobry T eod orze, T obie może sen życzliwy,
Osładza to cierpień morze.
- -|- Parys*
O CHARAKTERZE TOWARZYSKIM.
Charakter towarzyski iest zdolność umysłowa podo- Łania się: udeterminowana skłonnościam i zwyczajnemi serca. U m ysł iest to całość złożona z p am ięci, wyobraźni rozwagi i sądu.
Serce iest siedliskiem namiętności, oraz początkiem uczuć. Kombinacja przymiotów serca i um ysłu człow ie
ka stanowi c h a ra k te r•
C złow iek którego serce statecznie ożyw ione chęcią służenia i obow iązyw anie, mówi tylko rzeczy przyiem ne i ma dobry charakter,
D usza nabywa takich lub innych nałogów wedle sk łonności które nią najczęściej kieruią.
Cztery są dobre nałogi czyli przymioty towarzys
k ie : życzliw o ść^ sk ro m n o ść, d y s k r e c ja i p o b ła ż a n ie . Kto ma drogi zaród tych czterech przymiotów, ten się podoba w społeczeństw ie. Zdolności um ysłow e roz- wiiaią ten zaród ale go nie tworzą. Cnota iest usposo
bieniem pow szedniem , stałą wolą duszy. Grzeczność która z niej nie w ypływ a iest przypadkową i znika w krót
ce ze swoią pobudką. Trzeba widzieć człow ieka z iego n iższy m i, aby ocenić dobre iego usposobienia.
Ż y c z liw o ś ć iest usposobieniem przyiacielskiem du
szy, powoduiącem nas do stania się pożytecznym i i przy- iem nymi drugim , iest naturalnem następstwem oświecone
go przekonania o korzyściach towarzystwa. Życzliwość stara się uważać ludzi w świetle najpom yślniejszem , zapo
minać o przewinieniach i pamiętać tylko o ich prawach do naszej m iłości.
Życzliwość nie iest powierzchowną , czyni nas ludz
k i emi , uczynnem i, przyiemnemi. Nadaie nietylko obejś
— 148 —
c iu , lecz uczuciom i mowie coś miłego i obowiązującego, które nam pozyskuie serca.
Nic poźądańszego człowiekowi słabemu to iest każ
demu z nas iak zamiłowanie bliźnich. Otrzymamy ie mi- łu iąc ich wzaiemnie. U większej części ludzi um ysł daie się powodować sercem i skoro m iłość ich otrzymać umie
m y, otrzymamy pewno i szacunek.
W rozmowie życzliwość układa nas do słuchania in
nych z uwagą, cierpliwością i zaięcicm , do rozeznania ich rodzaiu zasługi, do pomagania iej wyjściu na iaw, wre*
ście do oddalenia od nich wszelkiego wrażenia mniej przy- iem nego i wzbudzania owszem uczuć radości i szczęścia.
Nic tak nie upokarza iak roztargnienie oczewiste , słuchacza który szuka co powie_podczas gdy twoię m yśl w y
n urzasz, i nieszczęściem nic pospolitszego w naszych kołach: skoro który z rozmawiaiących skończył swoią fr a z ę , drugi zabiera głos aby m ów ić, lecz bynajmniej a- by mu odpowiedzieć. Większa część rozmów podobna iest do owego p rzysłow ia: W lazł na gruszkę, rwał pietrusz
k ę , a czy smaczna cebula? Każdy swoie a swoie.
Cżemużbyś m iał kom ukolwiek odmawiać uwagi któ
rej sam w yciągasz, gdy iuż mu ią w inieneś iako kompen
satę iego chęci pozyskania twego dobrego mniemania?
Nadzieia dania korzystnej o sobie Jopinji powoduie w ielkiego gębę do przywłaszczenia całej konwersacji ? Nadzieio mylna! ten tylko iest zadowolniony z cudzej za
słu g i, kto rozumie iż dow iódł mu swoiej. Ieśli chcesz ujśdź za człow ieka z dowcipem, staraj się ażeby przy tobie
drudzy dowcip mieli.
Osowiały moralista w ziąłby to za pochlebstwo, lecz, chęć podobania się niema nic z niem wspólnego, ponie
waż pochlebstwo szuka korzyści ze słabości i namiętnoś
* =
149
—ci cudzych, ponieważ pochlebstwo iest przymileniem po- suniętem do podłości dla osobistych widoków. Ale c z ło w iek który stara się w drugich obudzać uczucia przyiem ne bez [wyłączenia n ikogo, ten okazuie charakter ż y c z liw y , szukaiący swoiego szczęścia w szczęściu innych.
Pierw iastkiem wad temu przeciwnych iest egoizm do którego człow iek aż nazbyt iest skłonnym . Życzli
wość uprzedza lub podbiia to obm ierzłe u czu cie, ro zle
wając bezustannie na innych, affekt, który egoizm koncen- truie na nas samych. Małą liczbę cnot drudzy równie o- ceniaią, ponieważ każdy znajduie w sobie miarę pośw ięce
nia iakiego wymaga szlachetne zapomnienie siebie dla szczęścia i radości drugich, tem więcej popłatne u świa
ta, iż isst napełniony ludźmi sobą iedynie zaprzątnionemi.
Skrom ność iest rozsądne umiarkowanie duszy, która karci wybryki m iłości własnej i broni nam wynoszenia się
z własnych zasług.
Ghceszli aby o tobie dobrze mówiono, n ie powia
daj nic nigdy na własną pochw ałę. Zdaie się że drobna sława postrzegania zasług cudzych pociesza nas z tego iż n ie są nasze.
Skromność zawsze towarzyszy prawdziwej zasłudze i iest obowiązkiem względem lu d zi, którego dopełnianie czyni nas przyiem nym i w ich oczach.
D y sk re c ja iest uwaga ciągła nad naszemi wyraza
mi i sprawami ażebyśmy nie mówili ani czynili nic takie
go coby obrażało drugich albo szkodziło nam samym.
Ta roztropna uwaga stara się przemilczać nietylko przykre ale i niepotrzebne rzeczy.
Najpewniejszym środkiem zachowania dyskrecji iest
małomówność. Wybór m y ś li, wysłow ienie onych i czas
— 150 —
w ysłow ienia, daie Im owszem wyższość niezawodną nad tymi którzy się nie oglądaią. Albo milcz albo mów co lepszego [nad. m ilczenie, powtarzał Pitagoras uczniom swoim ,
ie ż e lizaś przymuszony iesteś mówić o fraszkach , wybieraj ta k ie , któreby nikomu nie szkodziły. Lepiej zaiste mówić o dżdżu i pogodzie iak trudnić się żniwem p lotek , zazwyczaj gruntów iałowych produktem.
P o b ła ża n ie ie*t szczęśliwy zwyczaj cierpienia bez hu
moru i przebaczenia b łęd om i wadom drugich.
Kto posiada tę cnotę widzi swoich bliźnich nie ciem - nem okiem odludka , lecz okiem uważnem czułego filozo
fa , który się uczy poznawać ludzi nieprzestaiąc ich k o chać.
Przekonanie iż najmędrsi maią swoie a le , że sami nie iesteśm y wolni od n ied osk on ałości, powinno bydź dostatecznym powodem przepuszczania bliźniemu iakbyś- my chcieli aby nam przepuszczono.
Ktokolwiek porachuie ile w życiu w in ie n , cudzej pomocy i okolicznościom któreby m ogły mu bydź sprze
c z n e . będzie zapewne pobłażaląćym.
N ałóg sprzeczania się i gorącego dysputowania iest największym szkopułem pobłażenia. D osyć rozm y
ślać nad powiewnością zdań ludzkich aby słyszeć najbłę- dniejsze z umiarkowaniem; zależne bowiem od charakte
r u , od rodzaiu studjów, od stanu tow arzyskiego, od w ie
ku , temperamentu, zdrow ia, ch w ili, nie mogą w iecznie bydź niewzruszonemi. Łatwiej cierpliwie wysłuchawszy i zwolna wynurzywszy przeciwne m niem anie, dadź im ry
chły pokój, z czasem do n am ysłu , aniżeli wysilać się na przeparcie mocą i bronią, czepiaiącego się ich uporu.
Przydaj do tego ile b yło kłótni dla niewyrozumie-
n ia , i dla ppśpiecnu w dobieraniu wyrażeń? Stuletni Fon-
te a e lle | od młodości znał tylko przyjaciół. Upewniał iź t y ł winien to szczęście dwóm praw idłom : w szystko s ta ć się m o i e , k a ż d y [ma r a c ję . Z resztą każdy wie że:
J a cyk o lw ick śm ie rte ln i y p o tr z e b a %yć z n iem i•
K R O N I K A W Y P A D K Ó W oc2 d n ia 16. do 29. S ie r p n ia w łą c z n ie • R o ssja • X iąże Chosrew Mirza syn N astępcy Trd*
nu Perskiego w Moskwie.
A n g lja . Otworzono 31 Lipca T unnel Li w erpolski, d łu gi 270 iardów*
F r a n c ja • N agła zmiana francuzkiego Ministerjum:
Zgon 1181etniego Artysty drammatycznego N o e l.— — W są
dzie Appellacyjnym we Francji Pan Barthelemy, bron ił swoiej sprawy literackiej, w ierszam i.— Instytut wylęganfa kurcząt w Paryżu y wydaiący codziennie cztery do pięciu tysięcy piskląt.
N id e r la n d y . Bdelometr czyli sztuczna piiawka z ło żona z ostrza trójkątnego i z pom pki.
P o ls k a . Opera Kopciuszek z muzyką Rossyniego*
NOWE DZIELĄ.
Opis nowo wynalezionej budowy dachów. — Tom Szósty romansu Hippolit B oratyński.— Tabella zamiany miar i wag polskich przez I. K olberga, z ł. 6. gr. 20. — Rozmowy Polsko-Rossyjskie przez Zagarzewskiego z ł. 6.
Galerja obrazo w życia ludzkiego z Washingtona Irw in- g a , p r zeło ż y ł I. Bychowiec z ł. 8. — Edycja druga zaba
w ek wierszem I. K ułakow skiego.— O wypychaniu zw ie
rząt przez Laupmana z ł. 6. gr. 2 0 .— Tom 3ci Chemji
—