• Nie Znaleziono Wyników

Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 3 (107), 17 I

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wiadomości Literackie. R. 3, 1926, nr 3 (107), 17 I"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Dziś 6 stron

Oplaia pocztowa uiszczona ryczałtem

Ankieta: „JAK UCZYLI SIĘ WYBITNI W S PÓ ŁC ZE Ś N I PISARZE P O L S C Y ”

WIADOMOŚCI

LITERACKI E

!!

O d d z ia ły

w Łodzi, Narutowicza 14

w Paryżu, 123, boul. St.

Germain, Księgarnia

Gebethnera i Wolffa

Cena numeru za granicą

3 fr. franc. (0,15 doi.)

Warszawa, Niedziela 17 stycznia 1926 r.

Rok III

C e n a

8 0

g r o s z y _______________________________

Nr. 3 (1 0 7 )_________________________________________________________________________________________________________________________

Przypominamy Szanownym Czytelnikom, że czas odnowić prenumeratę na kw. I 1926 r. (zł. 6.50 w kraju, 2 doi. za­

granicą, konto w P. K. 0 . 8.515).—Zeszyt „Wiadomości” w prenumeracie kosztuje tylko 50 gr., nabyty oddzielnie 80 gr.

C h a ł u b i ń s k i p o l s k i e g o w y b r z e ż a

P o z n a ń , w styczniu 1925.

N a p o w ita n ie w y z w a la n e j o jc z y zn y w y s z ła w Poznaniu w c z e rw c u 1917 r, k sią że cz k a „ Z w y b r z e ż a i o w y b rz e ż u ". Pisał o niej z nad b r z e g ó w A d r ja ty k a , z p o z y c y j, S ta n is ła w Pigoń, w słowach p ełn ych uznania dla „ d z iw n e g o c z ł o w i e ­ k a ", ,,co w b r e w brutalnej r z e c z y w is to ś c i czasu, całej w sp ółczesn ej niedbałości, całemu swemu osamotnieniu w b r e w — r o zk o c h a ł się w polsk iem n ad brzeżu ".

K to ś n a z w a ł Bernarda C h rz a n o w s k ie ­ go Chałubińskim p ols k iego w y b rz e ż a . O k reś le n ie trafne i szczęśliw e. C h rza­ n o w s k i n au czył patrzeć, o b ja w ił urodę i w p o ił m iłość do szarego za ką tk a P o l ­ ski; w y tr w a le , serdecznie, z uśmiechem łagodnej zadum y i mądrej w y r o z u m ia ło ­ ści p ro w a d z ą c czy teln ik a w z d łu ż w y ­ b rze ża d ro gą sobie ty lk o wiadom ą, do miejsc p rz e z siebie o dk rytych . P r z e d nim jeden ty lk o ksiądz H ie ro n im G o ł ę b i e w ­ ski w p ięk n ych „O b ra z k a c h ryb a c k ic h " (Pelplin, 1888) m ó w i ł o ryb ak ach na h e l­ skim p ó łw y s p ie ; po nim ukazało się k il­ kanaście p r z e w o d n ik ó w i p od rę cz n ik ó w , ro zros ła się literatura o naszem w y b r z e ­ żu, b rz e g zy sk a ł sobie p r z y w ile je i w p o e ­ zji i w p ow ieści, z a in te res o w a ł sztukę

Rozm o w a ,.W iadom ości Literackich" z B ernardem Chrzanowskim

Przyczynek

d o g e n e z y

„Wiatru o d mor za

zum M e e r e “ b ez eic h n e n ". G e n e ra ł - gu­ bern a to r n iem iec k i w W a r s z a w i e z a b r o ­ nił w r, 1917 sprzed aw an ia w ią za nk i s z k ic ó w o w y b rz eż u . K sią żk a C h rz a n o w ­ skiego za grażała całości cesarstwa.

W k r ó t c e autor jej d o c z e k a ł się p o d ­ w ójn ej radości. N a p rz ó d w nr. 1 „ S t r a ż ­ n icy Z a c h o d n ie j" mógł z dumą s tw ie r ­ dzić: „ D o s tę p m am y do morza własny. N ie jesteśmy jak gospodarz, którem u są­ siad m o że każdej ch w ili za g ro d zić d o ­ jazd do drogi publicznej: nie jesteśmy jak m ieszkaniec św ietlicy, k tórej okno z ł y sąsiad zasłonić może, zabrać św iatło i iz b ę p rzem ien ić w ciem ną k o m o r ę " .

P o t e m o t w o r z y ł s zyb k o r o zd zia ł ze swej książki, m ó w i ą c y o „b rze gu w sztu­ ce i w p o e z ji" , p rze k r e ś lił żalem na­ b rzm iałe zdania: „ A niema n iko go m ię ­ d z y naszymi w ielk im i, k t ó r y b y nam z a ­ k lą ł w cudną naszą m o w ę urodę w y b r z e ­ ża. Zapomniana, c ze k a ona dotychczas napróżno i na s w e go m alarza i na s w e go p o e t ę " — i na ich miejsce w p isał tr z y t y ­ tuły: „ W i s ł a " — „ W i a t r od m o r z a " — „ M i ę d z y m o r z e " , tr z y śliczne pieśni o w y ­ brzeżu.

— N i e taję, — w y z n a je Chrzanowski, — że c z y t a łe m p o e m a ty Żerom skiego z entuzjazmem dla ich piękna i z tem

o-D w a n a jc iek a w sze brzmią: „C z c ig o d n y P an ie M ecen a sie! N i e mam s łó w na w y ra ż e n ie p o d z ię ­ k ow an ia za prześliczną książkę ,,Z w y -t y l k o t a k j a k P a n u k a z a ł . Z k s i ą ż k a m i b y w a t a k , j a k j e C z c i g o d n y u p r a g n i o n e m i n i e r a z z l u d ź

-salem te d y do księgarza Gebethnera, ż e ­ b y mi zaraz przysłan o egzem p larz pocztą. Z księgarni o d p o w ie d z ia n o mi, że ta książka jeszcze nie w yszła. C z e k a łe m tedy, ekscytując tutaj s w e go księgarza Z e m b a te go o poszukiwanie.

J e d n e go dnia o trz y m a łe m p o c z t ą egzemplarz, k i e d y w łaśnie pisałem list do p rzyja cie la w K r a k o w ie , ż e b y ro b ił

poszukiwania w innych księgarniach.

B y ł to w łaśnie egzemplarz, p rzesłan y p rze z C zcigo d n ego Pana M ecenasa. Z ja ­ w ił się jak na żądanie.

R a z jeszcze najserdeczniej dziękuję za ten śliczny k w ia t z nad morza i łączę p r z y oka zji w y r a z y n ajgłębszego szacun­ ku i wdzięczn ości.

S t e f a n Ż e r o m s k i . Zakopane, „ O le ń k a " , dn. 13.XII.1917".

„U tę s k n io n e m o r z e " c oraz silniej w a ­ biło Żeromskiego, Z te go czasu p oc h o d zi list drugi:

„ W i e l c e S za n o w n y P an ie M ec en a sie ! Z a c h ę c o n y ż y c z liw o ś c ią W i e l c e S z a ­ n o w n eg o Pana, k tórej łas k a w e d o w o d y t y l e k r o ć miałem szczęście otrzymać,

— M in ą ł rok, — dodaje C h rz a n o w ­ ski, — tęsknota za m orzem z n ó w ożyła. Z ro z p a c z o n y zgonem syna, schorowany, „ z m ę c z o n y — jak pisał — w a rszaw sk ie- mi stosunkami", zapragnął Żeromski na­ tychmiast w y je c h a ć nad morze. U d a ło się w y n a jąć dom w O rło w ie , i tam z w iosną 1920 r. p oeta zamieszkał. Z a ­ p ew niał, że czuje się w y b o rn ie . N i e je d n o ­ k ro tn ie m a w ia ł do mnie: „ W i e l e p o d ró ­ ż o w a łe m po świecie, ale tak pię k n ego zakątka, ta k ie g o p ołąc ze n ia morza, la ­ s ó w i w z g ó r z nie w id zia łe m nigdzie. Tu czuję się spo k ojn y i s z c z ę ś liw y ". W t e d y to p o ja w iła się w d ziełach Żeromskiego, b o d a jż e po raz p ierw szy, słoneczność. P rze sie d zia ł nad m orzem kilka m ie się c y i p otem latem co ro k na w y b r z e ż e p o ­ wracał. P ie r w s z y opis w y b rz e ż a , na p o d ­ staw ie w łasnych wrażeń, za m ieścił w to ­ miku „In te r arm a", w k tó ry m p o z d r o ­ w ił w y n io s łą k oron ę dwu b u k ó w pod W ito m in e m , n azw an ych Sam borem i M e -

stwinem, imionami książąt pomorskich.

P rzesłan iem foto g ra fji „S a m b o ra i M e - stw in a " zaskarbiłem sobie J e go w d z i ę c z ­ ność. — W t e d y z a c z ę ł y się te ż u k a zyw a ć u r y w k i z „ W i a t r u od m o r z a " ? fot. B. Chrzanowski D O U HA SMĘTKA fot Ulatowski B E R N A R D C H R Z A N O W S K I p lastyczn ą i m uzykę, za przągł do ro b o t y naukę, dopom inając się s z c z e g ó ło w e g o zajęcia się nim jako od ręb n ą całością.

N i e w s z y s c y o tem w ie d zą, jak c z ę ­ sto in icja tyw a w y c h o d z i, jeśli m ow a o w y b rzeżu , w łaśn ie od Bernarda C h rza­ now skiego. N i e w s zy s c y zd ają sobie sprawę, jak w i e le u d z ie lił on ze swej miłości innym i jak g o rliw ie za biega ł 0 uznanie dla „najcen n iejszego k lejn o tu " z o jczyzn y.

P i e r w s z y w y k ł a d o w y b rz e ż u w y g ł o ­ sił w r. 1902. P ie r w s z ą w ie c zo rn ic ę , p o ­ ś w ię co n ą kaszubskiemu b rze g o w i, u rzą­ d ził w r. 1909. P o k a z a ł na niej p ierw sz e p rz e ź ro c z a z w ę d r ó w k i nad m orzem 1 w tym samym roku w y d a ł p ie rw s z e k a rty z w id o k a m i „ N a kaszubskim b r z e ­ gu". O n p ierw sz y, w r. 1910, napisał z w i ę z ł y p r z e w o d n ik z sześciu k ra jo b ra ­ zami i mapą.

Sam p r o w a d z ił Tad eu sza M iciń s k ie - go do cudnej alei w R z u c e w ie , uczczon ej p ięk n ym w ie rs ze m p rz e z p oetę. N a le g a ł na H e n r y k a S ien k iew icz a , a b y K a s zu ­ b ó w o p ie w a ł w p o w ie ś c i „ N a polu c h w a ­ ł y " . ‘ P r ó b o w a ł nakłonić M a rję K o n o p n ic ­ k ą do zajęcia się p o b rz eż em . Dla pieśni żeglarza z o k o lic P u cka p o z y s k a ł za in te ­ re so w an ie K am ień sk iego, N o w o w i e j s k i e ­ go i O pień skiego, co w p r o w a d z iło z a p o ­ mnianą:

„ O j żeglarze, żeglarze, całą n o ck ę po m o r z e " do p olsk iej pieśni i opery.

N a „ d z iw n e g o c z ł o w i e k a ” , opętan ego m iłością do p ols k iego w y b rz e ż a , p atrzy li p o c z ą tk o w o ro d a c y z p o b ła ż liw ą w y r o ­ zum iałością jak na manjaka, p ragnącego w m ó w ić , że n ap raw d ę istnieje coś g o d n e ­ go w id ze n ia nad B a łt y k ie m p oza G d ań ­ skiem i S opotem . W r ó g śledził p o s ie w tę s k n o ty za p olskiem w y b r z e ż e m z ro- snącem n iez a d o w o len ie m , gniewny, że „ d e r polnische A b g e o r d n e t e Bernhard C h rzan ow ski in P o s e n " śmiał „das K as- subenland, ais ein polnisches „F e n s t e r

gromnem w eselem , k tó re d aw a ła mi ś w ia ­ d om ość u ż yte c zn o śc i m ych k sią żeczek , tak ż y c z liw ie p rzy ję ty c h p rz e z w ie lk ie g o

pisarza. Znajom ość moja z Żeromskim

za c z ę ła się dość n ie z w y k le .

— Sięga ona z a p e w n e w y d a n ia „ Z w y b r z e ż a i o w y b r z e ż u " ?

— Je szcze dalej. P o raz p ie r w s z y zb liż y łe m się do Żerom skiego jako jeden z r e d a k t o r ó w „P rz e g lą d u P o ­ zn ańskiego". B y ł o to w r, 1894. M a u r y c y Z yc h p rzesłał nam w ó w ­ czas „ M o g i ł ę " , k tó ra „ o b r a ż a ła " p o c z u ­ cia w s ty d liw o ś c i kilku c z ło n k ó w re d a k ­ cji. Stanąłem w obron ie talentu m ło d e g o pisarza, i n o w e l ę p rzy ję to . S p r a w d z iły się moje przypuszczenia; dziś jeśli się m ó w i 0 „ P r z e g lą d z ie P ozn ań skim ", to ty lk o dlategcr, że na jego łamach p is y w a ł S t e ­ fan Żeromski. P o ogłoszeniu p r z e ­ w o d n ik a „ N a kaszubskim b rz e g u " (w r, 1910) p r z e c z y ta łe m „ U r o d ę ż y c ia ", a w niej o tem, jak P i o t r R o z łu ck i, u r a to w a ­ n y p rze z za ło g ę statku, w p a t r y w a ł się „ w żółte, lśniące na słońcu w y b r z e ż a " . Już przedtem , p r z y lekturze „ P o w i e ś c i o udałym W a lg ie r z u " , um ieszczałem w m yśli scenę b ies ia d y z w y c ię s k ie g o króla p r z y ro ż e w s k im przylądku. T e r a z w i d z i a ­ łem, że R o z łu c k i w y c ią g a ł r ę c e do W i e l ­ kiej W s i, do kaszubskich dom ków... D la ­ tego p osłałem Żeromskiemu „ N a k a ­ szubskim b rze gu ", z d ed y k a c ją dla P i o ­ tra R o z łu c k ie g o . L istem (z dn, 20 sier­ pnia 1912 r.) uprzejm ie d z ię k o w a ł mi poeta, dodając: „ Z g łę b o k ą c ie k a w o ś c ią c z y ta łe m to d zie ło i w i e l e się z niego n au czyłem ".

P ro s z ę o listy Żerom skiego, Jest ich kilka, p ełn ych za p e w n ie ń p rzyjaźn i 1 w d zięczn o ści. N a lega m n a ta rc z y w ie na kuratora Chrzan ow skiego, a b y p o ­ z w o l ił mi je ogłosić w całości, bo tyle c ie k a w y c h za w ie r a ją s z c z e g ó łó w do g e ­ n e z y za in te res o w a ń się m o rzem u Ż e ­ romskiego, tak ładnie m ó w ią o Ż e ro m ­ skim jako o pisarzu i c złow iek u .

b rzeża i o w y b r z e ż u " , k tó rą C z cigo d n y Pan b y ł ła s k a w mi przesłać. Jest to jedna z ty ch książek, k tó re się c zyta t y le razy, iż się jej u c zy niem al na p a ­

ni i, k t ó r y c h s i ę k o c h a : u k a ­ z u j ą s i ę n i e s p o d z i e w a n i e i r o z n i e c a j ą w s e r c u d z i w n ą r a d o ś ć . P r z e c z y t a łe m w „ G ł o s i e N a -fut. B Chrzanowski S A M B O R i M E S T W I N

mięć. T r e ś ć i śliczny ję z y k zle w a ją się tak w jedno, że g d y l o s s z c z ę ś l i ­ w y d a m i n a r e s z c i e s z c z ę ś c i e u j r z e n i a t a m t e g o u t ę s k n i o ­ n e g o m o r z a , b ę d ę j e w i d z i a ł

O R Ł O W O , N A P IE R W S Z Y M P L A N IE D O M E K Ż E R O M S K IE G O

fot. Kłos

ro d u " czyjąś re ce n zję o tej k siążce C zcigod n ego Pana i zaraz uprosiłem k o ­ goś ze znajomych, udających się do K r a ­ k ow a, o kupienie mi „ W y b r z e ż a " . A l e ten ktoś pojechał i nie wracał. N a p

i-udaję się do N ie g o w sprawie osobistej, jako do p raw n ik a i najw ybitn iejszego z n a w c y stosunków na P om orzu polskiem, z prośbą następującą. O d d z i e s i ą t ­ k ó w l a t j e s t m o j e m n a j g o r ę t - s z e m p r a g n i e n i e m z a p o z n a ­ n i e s i ę g r u n t o w n e z w y b r z e ­ ż e m m o r s k i e m i p ó ł w y s p e m h e l s k i m , z l u d e m , m o w ą , o b y ­ c z a j a m i i c a ł k o w i t y m z a k r e ­ s e m t a m t e j s z e g o ż y c i a , c o u d a ł o b y m i s i ę n a s t ę p n i e s p o ż y t k o w a ć , b y ć m o ż e , w s p o s o b i e l i t e r a c k i m i o d t w o ­ r z e n i u a r t y s t y c z n e m. W y j a z d c z a s o w y w p orze letniej do tych okolic, g d y n a d to w y b ie r a się tam o becnie bar- | dzo w ie le osób, b y ł b y dla mnie p raw ie ! b e z c e lo w y , g d yż n i e u m i e m z b i e ­ r a ć d o r y w c z o w i a d o m o ś c i i w r a ż e ń . M u s i a ł b y m t ę c a ł ą z i e m i ę p o z n a ć i p r z e ż y ć , j a k p r z e ż y ł e m w e w n ę t r z n i e i n n e o k o l i c e . T o t e ż p r a g n ą ł b y m t a m z a m i e s z k a ć , o i l e b y m i z d r o w i e i z d r o w i e c ó r k i p o ­ z w o l i ł o , n a d ł u ż e j , a w n a j ­ l e p s z y c h o k o l i c z n o ś c i a c h , n a s t a ł e , (Z k o le i w y lic z a Żeromski s z c z e ­ g ó ło w o , jakie z a le t y musi posiadać „d o m z o g ro d e m ", g d y ż g o t ó w b y ł b y „ z a r y z y ­ k o w a ć n ab yc ie takiej h a b en d y"). P r o ­ siłbym jedyn ie (k ończy), ab y W i e l c e S z a ­ n o w n y Pan ze c h c ia ł tę moją prośbę tr a k to w a ć jako zg o ła poufną i z a t r z y ­ mać ją w zupełnym sekrecie, nie chciał­ b ym b ow iem , ż e b y to marzenie, b yć m o że „ p ło n ę " , jak ty le innych, r o z g ł o ­ siło się n iep o trzeb n ie i p rze d czasem. R a c z y W i e l c e S z a n o w n y Pan M e c e ­ nas- p rzyją ć w y r a z y m ego n ajgłębszego szacunku, z jakim pozostaję

sługa p o w o l n y S t e f a n Ż e r o m s k i . Zakopane, ulica Kasprusie,

w illa „ W ł a d y s ł a w k a " , dn, 17.I I I . 1919".

— Jedn ym z p ie rw s z y c h b y ł „ Ł g o r z " , przesłany, na moje ręce, red a k c ji „ S t r a ż ­ n icy Z a ch o d n ie j", Żerom ski r o z c z y t y w a ł się w ó w c z a s za pa m iętale w ksią żeczka ch Florjana C e y n o w y , w p o e m a cie epicz- nym Jarosza D e r d o w s k ie g o i w liryk ach A le k s a n d ra M a jk o w s k ie g o , D o sta rc zy łe m mu r ó w n ie ż czte re ch r o c z n ik ó w „ G r y f a " i z e s z y t ó w pisma „ M itte ilu n ge n des V e - reins fiir Kaschubische V o lk s k u n d e". Z tej lite ra tu ry kaszubskiej za czerp n ął moc s łó w do „ W ia t r u od m o rz a ", a na­ w e t d w ie „ g o d k i " kaszubskie w p rost w p r o w a d z ił do s z k ic ó w o W y s z c e T r z e ­

b iato w sk im i F ry d e ry k u W i e l k i m na K a ­ szubach. P isa łe m niegdyś w k sią że cz ce „ Z w y b r z e ż a " , że do odczu cia p r z y r o d y z n ad brzeża p o trze b a jedyn ie w ie lk ie g o do niej serca. M a r z y łe m w t e d y nieśmia­ ło, że m oże najpłomienniejsze z serc, jakie znałem, p rzylg n ie miłośnie do na­ szego cichego, szarego brzegu i genju- szem sw ym oprom ien i śliczny zakątek.

Żerom ski prześcignął moje marzenia.

A że w drobnej c zęści p rz y c z y n ić się m ogłem do za d zierzgn ię cia gorącej p r z y ­ jaźni m ię d z y Żeromskim a w y b rz e ż e m , p oczytuję to sobie za n ajw ięk szą n agro ­ dę za moją troskę o p olsk ie morze.

— Ś w ieżo p od jął pan n o w ą p ie lg r z y m ­ k ę ?

— Szkice, za w a rte w zb io rk u ,,Z o j­ c z y z n y ", są p ró b ą g a w ę d harcerskich, na temat dziesięciu praw, objaśnionych

p r z y k ł a d a m i z ż y c ia dziesięciu P o l a k ó w

i d z ies ię c iu , złączo n ych z nimi, miejsc w ojczyźnie. P r z e p r a c o w a łe m te myśli nie ty lk o w gło w ie , ale i w sercu . T a ­

kiej w s p ó łp ra c y o c z e k u ję t e ż o d m oich m ło dych przyjaciół. N i e w ie d z ą c ile

Czasu zostaje, pielgrzym u ję teraz od k ró le w s k ie g o z d r o ju w e w si P ł o w c e aż do K r z e m ie n ie c W o ły ń s k i, a b y u cz y ć ,

jak umiem, radości z piękności p r z y r o d y i z p ięk n ości w e w n ę tr z n e g o d osk on a le­ nia się.

SteL

(2)

2

WIADOMOŚCI LITERACKIE

.Ne 3

Jak się uczyli współcześni uvybitni pisarze polscy?

Odpowiedzi na ankietą „Wiadomości Literackich"

t. Jak sic Pan uczył u szkole średnie]?

2. Czem sią Pan najbardziej interesował?

3. laki był Pana stosunek do literatury?

B oy -Ż eleń sk i

K arol Irzykow ski

R e d a k c ja „ W i a d o m o ś c i ” zn o w u u r zą ­ dziła jakąś d efila d ę nagich dusz (quousque tandem!); ty lk o w z g lą d na solid arność k a ż e nie uchylać się .

P o s z e d łe m do gimnazjum, mając lat o siem i pół, i ta n ied o jrza ło ś ć mściła się na mnie czas dłuższy, O drazu w p i e r w ­ szej klasie (gimnazjum b rzeża ń sk ie) d o ­ stałem na p i e r w s z y kurs „ d w ó j k ę " , ale jakoś p rze lazłe m , w drugiej klasie d o p r o ­ w a d z iłe m do lo k a cji czternastej, w t r z e ­ ciej — zn o w u zrazu d w ójka, p rze lazłe m , w c z w a rte j — lo ka cja siódma. M ia łe m złyc h n au czycieli; w y ją tk ie m b y ł Spitzer, p ro fe s o r historji i geografji, b ard zo „ o - s t r y " le c z s p ra w ie d liw y , o rygin a ł i od- ludek, p o g a rd z a ją c y innym i profesorami. ( „ U w i e c z n i ł e m " go w mojej p ie rw s z e j n o ­ w e l i „ W y c i e c z k a w św iat d a le k i"). P o ­ stać ta in tr y g o w a ła mnie ciągle, samo już je go istnienie w m ieście b y ło mi jak b y z a p o w i e d z i ą jakichś w y ż s z y c h wartości,

nych p ed an tó w , z a n ie d b y w a łe m się w nauce, trzym a łe m się jednak je szcze jako tako tem, c z e g o się n au czyłem w klasie szóstej. W y j ą t e k s ta n o w iły g o d z in y p o l ­ skiego. W y k ł a d a ł p ie r w s z o r z ę d n y p e d a ­ gog, prof. M ajersk i. M a ły , gruby c z ł o w i e ­ czek, z niskim m iły m głosem, chodząc n a o k o ło klasy, palnął nam za raz na p ierw sz ej le k c ji p ięk n y w y k ł a d o „ e p i c z - ności". B y łe m olśniony. P o t e m w y k ła d a ł ży c io ry s M ic k ie w ic z a , p rzepla ta jąc go g ę ­ sto- c y t a t a m i , — nie d ek la m o w a ł, l e c z m ó ­ w i ł tak w n ik liw ie i okrągło, że słuchało się go za w s z e z rozkoszą. W ó w c z a s to po raz p ie r w s z y p rze lo tn ie p rzys zła m i myśl do g ło w y , — ż e b y się jakoś znać na tem w szy stk ie m (t. zn. na literaturze, filo z o - fji i t, d.), ale w y d a w a ł o mi się to b a r ­ dzo o d le g łe i trudne.

M a je w s k i nie p yta ł w sposób n o rm a l­ ny, zato k a za ł nam pisać r e fe r a t y l i t e ­ rackie, z „ G r a ż y n y " , z „ K o n r a d a W a l l e n ­ ro d a ". J eden ta k i re fe r a t miał ó w c z e s n y mój k o le g a W i k t o r Hahn, zn a n y dziś hi­ s to ryk lite ra tu r y polskiej. Ja b yłe m jego k o referen te m . W k o r e f e r a c ie w y t k n ą ­ łem mu, że zadaniem jego b y ł o o p is y w a ć nie to, co K o n ra d W a l l e n r o d robił, lecz jaki b y ł (t. zn. nie streszczać, le c z cha­ ra k t e r y z o w a ć ), Zdaje mi się, że p ro fe so r p o c h w a lił to m o je zdanie. W klasie ós­ mej p o ls k ie g o u d zie la ł R a w e r , p e d a g o g b e z żadnej indywidualności. Jakoś się je ­ dnak zd a r zy ło , ż e d o p ie ro w tej klasie za słyn ąłem d osk on a łem i zadaniami p ol- skiemi. P i e r w s z e b y ło na tem at „ L a b o r non onus sed b en e fic iu m ". N a p is ałem długi elaborat: d ialog m ię d z y p r a c o w i­ tym farm erem am erykańskim a jego g o ­ ściem, c yn ik ie m europejskim . R z e c z ta, pisana „ w y ż s z y m s z ty le te m ", b y ła f r a z e o ­ lo g ic zn ą a p o te o z ą p r a c y i z d o b y ła sobie n a jw y ż s z e uznanie n a u cz ycie la i p o d z i w klasy, A l e o d c zy ta n o m. in, ta k że k ró tk ie za da n ie H e n r y k a L ó w e n h e r z a (dziś za tru ­ dnionego w p olsk iej słu żbie d y p lo m a t y c z ­ nej), k t ó r y p o w i e d z i a ł s z c ze rze i p o p ro - stu, że p r a c o w a ć nie lubi, a to łacińskie p r z y s ło w ie u w a ża za kłam stw o. P r o fe s o r k r ę c ił nosem na ta k ie p o s ta w ie n ie k w e - stji, ale ja w g łę b i duszy p o c zu łe m się z d e m a s k o w a n y i u p o ko rzo n y. M a ł e na p o z ó r zdarzenie, a jednak w y w a r ł o na mnie duży, p o w o l n y w p ł y w ; zd aje m i się, że w ó w c z a s to już gruntownie p r z e z w y ­ c ię ż y łe m w sobie B r z o z o w s k ie g o i M i l ­ lera.

P o d n ie t kulturalnych w e L w o w i e d o ­ s tarczał mi g łó w n ie k o le g a A d o l f Stand (p ó ź n ie js zy p o s e ł sjonistyczny). J e d n ą z nich b y ło d z ie ło francuskiego e n c y k lo p e ­ d ysty V o ln e y a „ R u in y " . Drugą — i dla mnie ro zs tr zy g a ją c ą — b y ła s k o n fis k o w a ­ ne p o d ó w c z a s w e L w o w i e d z ie ło A l f r e d a N ossiga (p óźniej r ó w n ie ż sjonisty) „ T r a - gedja m yś li", dramat o m ę c z e ń s tw ie G io r- dana Bruna za s w o ją w iarę. N i e k t ó r e u- stę p y z te go d zie ła do dziś umiem na pamięć.

M a tu rę zd a łe m n a d sp o d ziew a n ie g ła d ­ ko, g łó w n ie d zię k i n a b ytk o m z k lasy s z ó ­ stej. A l e n a o g ó ł u c zy łe m się w gim na­ zjum tę p o i nie n ależa łem do g ł ó w b y ­ strych. W i e l e r z e c z y nie m o głem zr o z u ­ mieć, np. w m a te m a ty c e i fiz y c e , k tó re inni ł a t w o rozum ieli; raz jednak zr o z u ­ m iaw szy, czułem w sobie dużą ekspansję i ro b iłe m ró żn e „ o d k r y c i a " . R a z u s iło w a ­ łem m e to d ą gra ficzn ą w yjaśnić sobie p e ­ w n ą trudność z ro zd zia łu o falow aniu i i p r z y tej sposobności uporałem się na własną r ę k ę z jedną z za g a d e k eleackich. O c z y w iś c ie , w ó w c z a s jeszcze nie w i e ­ działem, że to b y ło zagad n ien ie eleack e, | ale czułem, że w p a d łe m na trop czegoś 1 ważnego. P r z y nauce psych ologji n ie m o ­

głem zrozum ieć, czemu się w id z i n ie na samych oczach, le c z w odległości. O d p ro fe so ra się nie d o w ie d zia łe m . B y ło to zagad n ien ie t, zw . ekstrajekcji. P e w i e n w p ł y w w y w a r ł a t e ż na mnie historja k o ­ ścielna, w k tó re j zn a lazłem w y s z y d z o n e a dla mnie fascynujące p o w ie d z e n ie H e ­ gla, że „ ś w ia t jest w ie c z n ie p rz e ż u w a ją ­ cym p o t w o r e m " , oraz (a m o że tu mnie już pam ięć myli) w z m ia n k ę o w a lc e n o ­ m in alistów z realistami. S ta łe m się n a w e t sam nomin alistą i p o z o s ta łe m nim do d z i­ siaj.

P io tr C hoynow ski

0 , ta k! W szkołach średnich u c zy łe m się nieźle, W p ierw szej, drugiej i t r z e ­ ciej klasie m iałem nagrody, w c z w a rte j — b yłe m je sz cz e prymusem. Ł a z iłe m wtfedy n a d ę ty i p e łe n godności.

U r w a ł o się to w klasie piątej, jakoś tak odrazu. Z a c z ą łe m w t e d y masę jeść, s zyb k o rosnąć — i pisać. M asę w łaśn ie i s zyb k o pisać- J a k dziś p am iętam p i e r ­ w s z y atak tej manji...

D z ia ło się to n a . le k c ji n iem ieckiego . L e k c j e n ie m ie c k ie g o b y ł y u nas p iłą t ę ­ p ą i p r o w a d z o n ą nieumiejętnie. T o też w s z y s c y ga rdziliśm y niemi z serca:

gry-JUtArb*- U A. { l'i*„ ećiAp&A >*****- i—

rd - /i*A a / **. ■

-y*u.

H M , U^ l

lyrivi' ą

W trj

w a liś m y w szachy, brzd ąk ali na s t a ló w ­ kach, c z y t a li romanse i o p o w ia d a li an eg­ d o t y ró w n ie głupie jak n ie p rz y z w o ite . Dnia tego sąsiad mój stu d jow a ł p o w ieś ć G a w a l e w ic z a (o, niew in ności!) — nie b y ­ ło n a w e t z kim gadać. M a r z y łe m w ię c spokojnie o n iebieskich migdałach. I n a ­ gle trzasnęła w e mnie myśl: a gd yb ym tak spisał te m arzen ia? T rz a s n ę ła jak piorun. B y łe m olśn ion y samą już genjal- nością te go pomysłu. S p ły n ę ło to na mnie jak obja w ien ie. Bo nap raw dę, d laczego n ie m ia łb ym napisać?

Z a c h w ilę też pisałem w bruljonie. Co tam — pisałem! S za la łem w p ro s t p iórem na p a p ierz e! N a tch n ien ie c h w y c iło mnie za w ł o s y i trzęsło mną jak gruszką. Z d a ­ ło mi się, że rę k a mi spuchnie od w y s i ł ­ ku — tak pisałem! N i e istniało dla mnie nic w o k ó ł: bujałem w chaosie tw ó r c z y m , aż c iężkim od b łogości. N ic nie w i d z i a ­ łem, nic nie słyszałem... N i e d osłyszałem naw et, że z w y s o k o ś c i k a t e d r y p ad ło m o ­ je w ła s n e n azw isko. O b ud ziła mnie d o ­ p iero tęga sujka w b o k od sąsiada:

— T e , w a r jat! G łu ch y ś? Idź, bo Ł y ­ sek woła.

M ach in a ln ie w z ią łe m książkę, m achi­ nalnie skłoniłem się p ro fe s o ro w i, machi­ nalnie tłu m a c zyłem jakieś n iem iec k ie teksty... M u siałem w y p la ta ć horrenda, bo n a u cz y cie l c z e r w ie n ia ł z pasji. J a ^ a ś p a tr z y łe m na p ro fe s o rs k ą łysin ę w z r o ­ k iem zim nym i n ieo b ecn ym . „ P r ę d z e j ! —

myślałem 1 — p rę d z e j! P o s t a w d w ó ję i puść. N i e mam czasu. Ja p iszę".

Puścił w res zc ie. O detch n ąłem , Zn ow u za b rałem się do pisania. Jak p rz e z sen w id z ia łe m jeszcze, że k oleżk a-sasiad p o d ­ niósł się n ieco i pilnie bad ał p rz e z ch w ilę ru chy p ro feso rsk iej dłoni. P o c z e m rz ek ł k ró tk o i z satysfakcją:

— D w ója,

Co mi tam dw ó ja! P isa łem dalej. P i ­ sałem i p od czas dużej pauzy, i podczas następnej le k c ji algebry. N i e o b c h o d z iło mnie w t e d y nic. Z g o ła nic. B y le pisać. W y p i s a łe m w t e d y dwanaście stronic drobn ego pisma. U ff! C ó ż t o b y ł y za id jo tyzm y!

T r z e b a to b y ło k on ie cz n ie komuś p r z e c z y ta ć i to zaraz. M o ż n a b y sąsiado­ wi, ale myślałem, że jest za głupi, J eszcze, broń B oże, w yśm ieje. A pokusa b yła silna, bo z a p y ta ł n a w e t sam z siebie:

— C ó żeś t y tam s m aro w ał ty le czasu? P r z e m o g łe m się i o d p o w ie d z ia łe m sucho:

— List miłosny.

N ie chciałem mu się zw ier za ć . A p i­ sanie l is t ó w miłosnych u w ażaliśm y w p ią ­ tej klasie za w y r a z dojrzałości i w y ­ kwintu. T o też sąsiad spojrzał na mnie z szacunkiem:

— A l e ż długi!.,, — r z e k ł tylko.

M u siałem z a c z e k a ć z c zyta n iem do. koń ca lekcyj. P a liło się w e mnie w s z y s t­ ko z n iec ie rp liw oś c i. P o d ro d ze do domu, k tó rą o d b y w a łe m w s p ó ln ie z najlepszym p rzyja cie le m , w c ią g n ą łe m g o do jakiejś obszernej bram y i tam d o p ie ro w y r w a ­ łem z k ieszen i p r z y g o t o w a n y bruljon... C h w ilo niezapomniana!

N ie s te ty , tr w a ła z b y t k rótk o. P o dwu z a l e d w i e stronicach p rz y ja c ie l w y tr ą c ił mi p rz t y k ie m ze s z y t z dłoni i rzek ł:

— P r z e d e w s z y s t k ie m chce mi się jeść, A po drugie: trzeba b y ć idjotą, ż e b y bazgrać tak długie ćwiczenia.

O d te g o czasu straciłem ufność do k r y t y k i i n abrałem za m iło w a n ia do l it e ­ ratury. P isa łe m już ty lk o i c zytałem , co napisali inni. L e k c j e i stopnie o b c h o d z iły mnie je d yn ie w miarę ż y c i o w y c h k o n ie c z ­ ności; u k o ń cz y łe m s zk ołę średnią samą siłą rozpędu. Pisa łem bo już stale, u c z y ­ łem się p r o z y p olskiej długo i w c ięż k im trudzie. U p ł y n ę ł o d ziesięć lat, nim d o ­ s ze d łem do tej prostej rz e c z y , że nie na­ l e ż y pisać s zyb k o i w ie le , t y lk o p o w o li i małoi. W t e d y w y d a łe m p ie r w s z ą książkę,

P o z a t e m in te re so w a ła mnie historja. S tu d jo w a łe m ją na un iw ersytetach w Zii- richu i K r a k o w ie .

J a ro sła w Iw aszkiew icz

M i ł y p om ysł a n k ie ty o szkolnych l a ­ tach p o z w a la mi p o w r ó c ić do w spom nień najjaśniejszych m ojej m łodości. N i e z b y t o d le g łe to czasy, a już o d d zie lo n e murem n iep rzeb yty m , murem zniszczenia, murem śmierci. G d y m ó w ię o szk ole średniej, m yślę za w s z e o ostatnich jej trzech la ­ tach, p r z e b y ty c h w K ijo w ie , S ta n o w ią o- ne jasny kontrast z p o p rz ed n iem p r z e b y ­ w a n iem w m a ło m ia stec zk o w e m , „ iś c ie ro- s y jsk ie m " gimnazjum a ponurem i latami uniw ersytetu, k tó r e mi nie p r z y n io s ły ani jednej korzyści, ani jednej przyjaźni, ani jednej b liższej znajomości. U c z y ł e m się

nej zu pełnie na kim innym; P a w e ł Zimen- ko, suchy troch ę ale z d o ln y poeta, sports­ man; B orys P ie tro w s k ij, m a tem atyk i k o m p o z y to r; b a rd zo m u zy k a ln y R o m a n S ę d z ik o w s k i i t. d, i t. d. O c z y w iś c ie w całem tem gron ie n ie m ó w ił o się o p r z e d ­ m iotach szkolnych, le c z o sztuce; o p o e z ji i m u zyce p rze d e w s zy stk ie m . Z a jm o w a ł nas ró w n ie ż (ja b y łe m g łó w n y m p o w i e r ­ nikiem ) romans, jak i się k l e c ił p o m ię d z y monumentalnie p ięk n ą n a u cz y cie lk ą fran ­ cuskiego w naszem gimnazjum a S t e fa ­ nem K na b e, romans, k t ó r y w parę m ie ­ s ię c y po maturze sk o ń cz ył się m a łżeń

-świetnie, ale len istw o moje d o p r o w a ­ dzone b y ło do r o z m i a r ó w n ie p r a w d o p o ­ dobnych. C a ły czas p o z a s z k o ln y za jm o ­ w a ł y mi do p óźn ego w i e c z o r a k o r e p e t y ­ cje i le k c je muzyki, k tó r e m i za rab iałem na ży cie. T o te ż nie u c zy łe m się nigdy. W r a z z n iezap om n ian ym O strogradskim, w s p ó łto w a r z y s z e m ławki, zo s ta w ia liś m y w s z y s tk ie nasze ksią żk i w pulpicie i o d ­ ra bia liśm y zadane r z e c z y na pauzach, a l­ bo p od czas n ie k tó ry c h le k c yj. J a k ie ż b y ­ ło zdum ienie naszego d yrektora, gd y k i e ­ dyś obaj spóźniliśm y się na je go p ie rw s z ą l e k c ję i obaj p rzy s zliś m y b e z książek! S p o c z y w a ł y sobie w pulpicie. O d tą d mój to w arzysz, k t ó r y s ystem a ty czn ie się s p ó ­ źniał, nosił p r z y sobie malutki (pusty) ka- jecik, że to n ib y p rz y s z e d ł b y ł wcześniej, z o s ta w ił książk i i w y l e c i a ł t y lk o po z e ­ szyt!

In te r e s y m ieliśm y ró żn orod ne, a t r z e ­ ba w ie d zie ć , że klasa nasza b y ła nie t y l ­ ko z a p e w n e n ajciekaw sza, jaką posiadało dość smętnej s ła w y z a ż y w a ją c e I V gim ­ nazjum k ijow sk ie , ale ró w n e j jej chyba nie b y ło w c a ły m K i j o w i e p rz e z długie lata. Sądzę, że g d y b y nie k r w a w e k o p y ­ ta śmierci, wsp om aganej p r z e z w o jn ę i re w o lu cję, k tó r e s tr a to w a ły całą p ra w ie tą grom adkę, o d e g r a ła b y ona znaczną r o ­ lę w dziejach kultury rosyjskiej:. B y ł tam p r z e d e w s z y s tk ie m M ik o ł a j N ie d ź w ie d z k i, filo z o f - esteta, m u zyk i p oeta , umysł b ard zo c ie k a w y , ż y w y , w ie lo stro n n y ; w i e c z o r y u niego, o d b y w a ją c e się regu­ larnie co d w a tygodn ie, w p ł y w a ł y d e c y ­ dująco na kieru n ek naszych za in te res o ­ wań. N a p r z e c iw n y m krańcu stał Jura M ik łu c h o - M a k ła j, bujny charakter, hu­ la s z c z y tem peram ent, o p a r ty na b ard zo k o n s e r w a t y w n y m system acie h ed o n isty­ cznym; .dalej szli S tefan K n a b e, p o e ta i don Juan, k tó r e g o n azw is k a z a p o ż y c z y ­ łem do p rze d s ta w ie n ia postaci, w z o r o w a

-stwem. Ona to w w iersza ch naszych w y ­ s tę p o w a ła z a z w y c z a j jako ,,L ilith ", a w ded yk ac jac h jako b a ro n o w a L ilith v on L ieck .

L iteratura nie ty le mnie z a jm o w a ła w szkolnych czasach, co muzyka. G r y w a ­ łem na w ie c z o r k a c h gimnazjalnych i a- k o m p a n jo w a łem s k rz yp k o m i śpiewakom . Z N ie d ź w ie d z k im i P ie t r o w s k im napisali­ śmy w s p óln ie „ w i e l k ą " sonatę f-m oll, k a ż d y po jednej części, A zaraz po skoń­ czeniu budy p rzys tą p iliś m y do pisania w trójk ę o p e r y „ D y d o n a " , do k tó re j tekst sam o p r a c o w a łe m p od łu g W erg ilju s za w ósmej klasie na lekcjach łaciny. N i e d ź ­ w ie d z k i w o g ó l e n a d a w a ł naszym z a in t e r e ­ sow an iom cha rak ter „ e s t e t y c z n y " . K o ­ m e n to w a liśm y W i l d e ’ a; a ja p r z e z długie lata nie c z y t y w a łe m ga ze t i nie c h o d zi­ łem do kina! Ruskin b y ł naszym id e a ­ łem. O g ro m n y w p ł y w na, nasze um ysły m ie li dwaj n au czyciele: W ło d z i m i e r z Stie- p a n o w ic z A l e k s a n d r o w i c z (literatura) i Białorusin A le k s a n d e r B ro n is ła w o w ic z S e lic h a n o w ic z (psych ologja i filozofja). J e ż e li coś w ie m o ty c h przedm iotach , im to za w d zię cz a m . P ó ź n ie js z e lata, p r z y n o ­ sząc m n óstw o p ra k tyc zn yc h w iadom ości, nie d a ły mi już nic ponad teorje, k tó re oni w g ło w a c h naszych u p o rzą dk o w a li, A le k s a n d r o w ic z b y ł c z u ły na w a rto ś ci stylu, pamiętam, jaki n i e b y w a ł y sukces o dn ieśliśm y z N ie d ź w i e d z k i m w siódmej klasie, zyskując obaj po p iątc e (mimo b ł ę ­ d ó w orto graficzn y ch ! — rz e c z n ies łych a ­ na) za w y p r a c o w a n ie na temat „ P o e z j a rosyjskiej r z e c z y w is t o ś c i podług „Eugenju- sza O n iegina". 0 ile sobie dzisiaj p r z y p o ­ minam, b y ł y to r z e c z y w iś c ie b ard zo ła d ­ ne u tw o ry. P isa łe m już w ó w c z a s dużo po polsku, ale n igdy nie myślałem o k arje- rze litera ck iej. Z a w s z e mi p rz y ś w ie c a ła g w ia zd a n ad ziei zostania w ie lk im m u zy­ kiem!

Z d zisła w Dębicki

W p ie rw s z y c h klasach u c z y łe m się b ard zo dobrze. B y łe m p ie rw s z y m u c z ­ niem. W klasie piątej za c z ą łe m się z a ła ­ m yw ać, g d y ż w ó w c z a s u d e rzyła na mnie fala za in te res o w a ń literackich. K las a s z ó ­ sta b y ła już r e k o rd e m próżn iactw a. Zato

na maturze z p r z e d m io t ó w filo lo gic zn yc h i m atem atyczn ych . W y j ą t k o w o o d z n a c z y ­ łem się w język u rosyjskim i posiadam rzad ki w ó w c z a s na maturze stopień z t e ­ go języka, bo piątkę,.

Z re s ztą żadnego za m iłow a n ia do

p ę c z n ia ły m oje k a j e t y z poezjami. J e d n o ­ cześnie p r a c o w a łe m b ard zo usilnie w k ó ł ­ ku gimnazjalnem, sam okształcąc się, jak w s z y s c y w ó w c z a s c h ło p c y w szk ole r o ­ syjskiej, W ślad za tem szła p o lity k a i. r o ­ b o t y konspiracyjne.

Zd olności m iałem ró w n o m iern e, o czem ś w ia d c zą je d n a k o w o dobre stopnie

p rz e d m io t ó w w s zk ole w y k ła d a n y c h nie miałem. P o skończeniu gimnazjum o w ­ czym p ę d e m p o s ze d łe m na m e d y cyn ę . P o ­ tem p rzen iosłem się na p ra w o i d opiero p o d sam k o n ie c stu d jó w za brałem się p o ­ w a żn ie do literatury.

O to wszystko.

Juliusz K a d e n -B a n d ro w sk i

1. W s zk ole średniej u c zy łe m się ś r e ­ dnio. N i e przypuszczam, b ym w tym c z a ­ sie w y k a z y w a ł jakieś „ s p e c ja ln e ” z d o l ­ ności. W s p o m n ie n ie gimnazjum — całej tej m a szyn y godzin, pytań, o d p o w ie d z i i zadań — trapi mnie jeszcze i teraz. Z w ł a ­ szcza na p oczą tk u p r z e w l e k ł y c h kata ró w , influenc, za zię b ie ń i t. p.

J e s z c z e na w ojn ie, g d y się za czyn ał ogień d zia ło w y , silniejszy niż z w y k le ,

zry-w ilg o c i zry-w p ozry-w ietrzu . D o dnia d zis iejs ze ­ go w y o b ra ża m sobie, że g r z m o t y są ano- malją p r z y zachm urzonem n iebie, — s k o ­ ro naszemu f i z y k o w i jedna chmurka psu­ ła w s z y s tk ie maszyny.

3. N a u k a ję zy k a p o ls k ie g o i1 lite ra tu ­ ry w y d a je mi się urządzona za moich szkolnych c z a s ó w (a m o że i dzisiejszych) jak najgorzej. H istorję lite ra tu ry u w a ż a li­ śmy za rod zaj n iew o li, w ię zie n ia ,

zagra-wałem* się z e snu z wrażen iem , że mam iść do t a b l i c y i o d p o w ia d a ć. Świadomość, że to już nie gimnazjum, le c z bitvya, p r z y ­ nosiła mi b ło gą ulgę,

W b. G alicji m ieliśm y o ty le o ile s zk ołę polską, ję z y k n iem iec k i b y ł „ z w y ­ k ł y m " p rze d m io tem , — n ie ch o d zi tu w i ę c o wsp om nien ia „ n i e w o li" . C h o dzi o system, o tę straszliw ą m e to d ę oschłego z w ie r z c h n ic tw a , o k reś lo n e go „ p o ż y t e c z ­ n i e " tematu, narzuconej z g ó r y brutalnie c e lo w o ś c i.

2. Z a le ż n ie o d p ro fe s o ró w . Za jm o w a ła mnie specjalnie n a w e t gra m atyk a polska — g d y w y k ł a d a ł zn a k o m ity w swej d z i e ­ dzin ie p. M . R e it e r . W a l k a p ap iestw a z cesarstw em — w czasie w y k ł a d ó w „ s o ­ c ja lis ty " G iż y c k ie g o , k tórego, o ile s o ­ b ie przypom inam , pośpiesznie usunięto, a k t ó r y p o r y w a ł klasę ż y w o ś c ią wykład u. R e lig ja — g d v „ d a w a ł " ją ks. Jan G na- tow ski, szam belan papieski, k t ó r y p r z e z d w a lata zam ieniał d og m a ty k ę w r o k o k o ­ w y p rz e d m io t salo n ow ej elegancji.

N i g d y nie „ro zu m ia łe m e le k t r y c z n o ­ ści", bo n a u c z y c ie lo w i nie u d a w a ły się ni­ gdy d ośw ia dczen ia z p o w o d u rzek o m ej

d zającego drogę do w sp ółczesnej. K o c h a ­ n o w s k ie g o w p ry w a tn y c h r o z m o w a c h u- w a ż a ło się za n ie d o łę g ę ( „ c z y nas p ó ł m i - ski w ołają , — b iedn e p ółm iski c z e g ó ż te" c ze k a ją ", — t o c i d o p i e r o w i e r - s z e), sielanki u c h o d z iły za z d e c y d o w a n y „ w s t r ę t n y " id jo tyzm (ukochana p ie r z e u- kochanem u onuczki, — t o c i d o p i e r o p o e z j a ) , M ic k i e w ic z , „ o p r ó c z s w e g o p a trjotyzm u ", stał w naszem p oję c iu na- ró w n i z p ie rw s z y m to m ik iem Z b ie r z c h o w - skiego.

D aw n a p ro za w y d a w a ł a się nam n a o ­ g ó ł b ard zo śmieszna, p r z e k ł a d y W u jk a „śm ieszne do rozpuku". Jedn o zdanie P r z y b y s z e w s k ie g o staw iałem w ó w c z a s z p e w n o ś c ią w y ż e j o d „ K s ią g p ie lg r z y m - s tw a ", k tó r e u w a ż a łe m „ z a specjaln ie w y m y ś l o n e " na p o ż y t e k p r o fe s o r ó w a ud rę k ę uczniów.

W y d a j e mi się, że c a ły ten c h r o n o lo ­ g ic z n y system n a le ż a ło b y o d w ró cić . Z a ­ czyn ać od w sp ółczesn ych , ła tw o d o s tę p ­ nych, b ę d ą c y c h niejako w p o w ie t r z u e- poki, i p osuw ać się s to p n io w o do naj­ starszych.

Jan LechoA

C h ciałbym tak o d p o w i e d z i e ć na an­ k ie tę „ W i a d o m o ś c i L ite ra c k ic h " , a b y to miało jakiś g łę b s z y sens, — nie ten t y l ­ ko, ż e b ę d ę miał za s z c z y t p a ra d o w a ć na

stronicach „ W i a d o m o ś c i " razem z n a ­ p ra w d ę w y b it n y m i pisarzami, A l e akurat c z y ta łe m sobie p o c z ą te k „ T h i b a u l t ó w " i po raz k tó ryś „ U c z n i a k ó w " P e rz y ń s k ie - go, mam, jak i w szyscy, w ś w ie ż e j a

określa sugestywną o n om ato p eą „szurum — burum".

Id ąc „k r a k o w s k im ta r g ie m " — p r z y ­ znam się jednak do tego, że literaturą z a cz ą łem się in te re s o w a ć b ard zo w c z e ­ śnie, ale w sensie raczej wąchania ksią­ że k i dom yślania się ich treści — nie c zytania: niech w e mnie rzuci k am ien iem ten, k to ani razu po p rze c z y ta n iu paru

w d z ię c z n e j pam ięci „ M ia s to mojej m a tk i" — a nie wiem , c z y moje am bicje lite r a c ­ k ie m o gą k a p itu lo w a ć p rz e d p re t e n ­ sjonalną n a z w ą ankiety; p o c ó ż b y ją w takim ra zie śród lite r a tó w o g ła ­ szać? J e ż e li zaś ch o d zi o jakieś p s y ­ c h o lo gic zn e re w e la c je , to nie n a z y ­ w a jąc imienia F re u d a nadaremno, u w a ­ żam, że p o w ie d z i e ć coś c ie k a w e g o o d z ie ­ ciń stw ie o z n a c z a ło b y ekshibicję, do k t ó ­ rej brak mi i natchnionego b e z w s tyd u Russa i za c h w y c a ją c e j ś w iad o m o ści i p ro s to ty B o ya . N i e w i e l e zaś w y tłu m a ­ c z y łb y m z siebie, notując poprostu, że miałem, i mam zresztą, n i e z w y k ł ą p a ­ mięć, ż e — zdając maturę — nie p o t ra ­ fiłe m w y cią g n ą ć p ierw ia s tk a k w a d r a t o ­ w e g o z 2a2, ż e w szkole, od n ajm ło d ­ szych klas, za jm o w a łe m się rozm aitem i samokształceniam i, teatram i am atorskie- mi, s ło w e m — tem, co d iale k t lw o w s k i

k a rtek nie zam knął książki, z a ch łyś n ię ty jej emanacją, k o g o nie uspokaja c z y p o d ­ nieca samo już w n ę tr z e księgarni. M a ją c lat trzyn aście w y d a łe m p ie r w s z y z b io r e k moich w ierszy, po roku — drugi; oba są rzad k o ś cią bibljograficzną, k tó re j p o ­ szukiwać m o ż n a b y ty lk o w najgorszych w z g lę d e m mnie zamiarach. Drugi z b io r e k d e d y k o w a n y b y ł L e o p o l d o w i S ta ffo w i w słow ach w y ra ż a ją c y c h w i ę c e j entuzjazmu niż zrozum ienia jego poezji. S ta ff tak rzad k o teraz daje znać o sobie, że tr z e ­ ba naciągnąć sposobność do p r z y p o m ­ nienia c z y w y ja w ie n ia , jakiem b y ł b o ­ ż y sz cz em w ię k s z o ś c i p o e t ó w m ego p o k o ­ lenia, że b y ł p ie r w s z y z e starszych pisa­ r z y naszym ła s k a w y m p rzyja cielem ,

T y l e s łó w zamiast tego, co sobie p o ­ myślałem, k ie d y m dostał zaproszen ie, a b y o d p o w ie d z ie ć na ankietę: piszę tak mało, że tem b ardziej w s ty d mi pisać o sobie. ałe spo tk ałem się z m m d o p ie ro w klasie

piątej. W y k ł a d a ł nam historję s ta roż ytn ą J S ku tek b y ł ten, że n icz eg o się w ó w c z a s tak d o b rz e n ie u c zy łe m jak historji, do s k tó re j zres ztą późn iej nie c zu łem żadn e- j g o specjalnego pociągu. P am iętam , jak w y k ła d a ją c historję A t e n , rzu cił r e fle k - j sję, że n a ro d y d o c h o d z ą do szczytu p o ­ tęgi, a p o tem upadają, że to jest „ z j a w i- 2 s kiem d z i e j o w e m " . T a re fle k sja mi w ó w - ( czas ogrom n ie zaim p on o w a ła .

W y k s z t a ł c e n ie lite ra c k ie c ze rp a łe m 5 g łó w n ie z „ K ł o s ó w " oraz z traged y j S ło - j w a c k ie g o (ro b iłe m sobie z nich e k s c e r p ­ ty). P o z a t e m m a ło m iałem p o d n iet kultu- * ralnych. W r a ż e n i a a rty s ty c zn e dał mi w J p ią te j klasie ta k ż e „ N u r e k “ Schillera. Z re - I sztą w tej klasie u c z y łe m się zn o w u li- ]

cho. 4

S zó s tą klasę p rze c h o d ziłe m w Z ł o c z o - j w ie. B y ł o nas dwunastu uczn iów , k a ż d y b y ł c o d z ie ń p yta ny, t o te ż u c zy liśm y się w s z y s c y d o b rz e i pilnie, zw ła s z c z a że j m ieliśm y d ob ryc h p e d a g o g ó w . Ja b y łe m ( w klasie z rangi tr ze c im (lo ka cy j już nie 1 b yło ). N a j w i ę c e j się mną z a jm o w a ł p ro - ( fe s o r filo lo g ji k lasycznej, Fic, — c o d zie ń 1 mnie e g za m in o w a ł i c zęsto mi dokuczał, ! ale w sposób, w k tó ry m czułem delik atną ^ p ies zc zo tę . M o j e ć w ic z e n ia o d p is y w a ła 1 cała klasa. J e d y n y c h w r a ż e ń a r ty s ty c z- ‘ nych d o s ta rc zy ła mi w tej klasie „ I l j a d a " : ( „ O k e a n o nox, afro morm yron, tek non ti 1 k la je js", opis ta rc z y A c h ille s a ) oraz w il- m a ro w s k ie s treszczen ie „ N i b e lu n g ó w " . ] N a u k a d o g m a ty k i k a to lic k ie j dała mi : p ie r w s z e p o ję c ia filo z o fic z n e i za ch w ia ła ; moją w ia r ą (n ied o stateczn e d o w o d y : istnienia Boga, dogm at o łasce). N a jg o rz e j i u c zy łe m się „ z p o ls k ie g o " , p ro fe s o r mnie i s e k o w a ł. A l e i jemu coś za w d zię c z a m , i K a z a ł na za da n ie d o m o w e w y m y ś lić hi- i s to ry jk ę na tem at „ s k ą p y d w a r a z y ] tra c i", M o j e w y p r a c o w a n ie b y ło r z e c z y - 1 w iś c ie nędzne, ale słuchając innych, w i ­ d ziałem po raz p ie rw s z y , że można b y ć ’ w tym za k res ie in teligentnym . P a m ię ta m * je szcze inną p od n ietę. W jednem zadaniu < n ie m ie c k ie m napisałem, albo ra czej chla- | ; p nąłem tw ie rd z e n ie , że c z ł o w i e k o w i w o l ­ no za bija ć i zjadać zw ie r z ę ta , bo p rze - j c ie ż to w s z y s tk o P an B ó g dla n iego s tw o - : r z y ł. P ro fe so r, o d c zy tu ją c to zadanie, b y ł ] z g o r s z o n y m ojem i zapatryw an iam i, posą- ; d zał mnie o anarchizm c z y coś p o d o b n e ­ go. N a p r a w d ę b y łe m n iew inny, ale je go i

u w agi mnie za stan o w iły. i

S ystem nauki w gimnazjach ga lic y j- j skich b y ł w o g ó l e marny, n a jw ię k s z ą r o lę 1 w w y c h o w a n iu u c z n ió w miała — jak dziś w i d z ę — in dyw id u aln ość n au czycieli. D o k las y siódmej i ósmej u c zę s zc za łe m już : w e L w o w i e . M i a ł e m za p e d a g o g ó w mar- :

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rodzina ta opisuje powierzchnię ( tzw. powierzchnię wektorową pola powierzchnię wektorową pola )), która cechuje się tym, że pole jest styczne do niej w każdym

Rozwiązanie ogólne równania quasiliniowego w przypadku funkcji dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Najpierw musimy rozpatrzeć równanie zawierające różniczkę funkcji Mnożąc lewą i prawą stronę przez zero, a następnie skracając formalnie zera w liczniku i mianowniku

Rozwiązywanie zagadnienia początkowego równania quasiliniowego o dwóch zmiennych niezależnych Autorzy: Vsevolod Vladimirov

Schemat rozwiązywania równania quasiliniowego można uogólnić na przypadek funkcji zależnej od zmiennych ( ).. Rozpoczniemy od rozwiązywania równania

Jeżeli funkcja jest ciągła i pochodne cząstkowe są ciągłe i ograniczone w gdzie jest zbiorem wypukłym, to funkcja spełnia warunek Lipschitza ze względu na. Istotnie

Funkcja jest rozwiązaniem powyższego równania z warunkiem początkowym Zbadać stabilność w sensie Lapunowa rozwiązania. Na mocy uwagi 1 wystarczy zbadać stabilność

Aspekt mapowania obiektów CAD na grupy elementów został w podręczniku pominięty ze względu na swoją obszerność i przynależność do pokrewnej (ale innej) tematyki związanej