• Nie Znaleziono Wyników

As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 28

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 28"

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

EWA MIEBOSZEWi&KA.

PAŃSTWO DAX

JADA NA POŁUDNIE

(Hutmopeska w akacyjna).

W iadom o, że w p ew n ej porze roiku, na m orzach pótn o o n y ch pojaw iaiją się p er- jodycznie olb rzy m ie ław ice śledzi. S ym pa­

tyczne (szczególnie po zaanarynow aniu) te ry b k i w p a d a ją magle w ja k iś am ok, k tó ­ ry — bez w zględu na potgodę — zm usza ich do z b ija n ia się w gęstą, ru ch o m ą m asę i płynięcia bez o p a m ię ta n ia w p ro st p rzed siebie, aż tr a fią w sieci ry b ack ie, a p o tem do blaszanych p u szek n a konserw y.

„H om o sap ien s“ nawiedzam y byw a ró w ­ nież przez ta k i p erjodyoznie p o w ra c a ją c y pęd. Zdarza się to ®o ro k u w lenie — w p o rze t. zw. w akacji. L udzie tra c ą nagle głow ę i p ien iąd ze, p o rz u c a ją w ygodne m ie­

szkania, ro z s ta ją się z ro d z in ą , p rz y ja c ió ł­

mi, w ypożyczalnią, k a w ia rn ią i kinem , aby n a k ilk a tygodni „odsiedzieć“ dobrow olną k a rę ma „św ieżem p o w ie trz u “ , w to w arzy ­ stwie m uch, kom arów , pcheł, gdaczących od św itu b u r 1 u jad a ją c y c h ipo nocy Brysiów.

W yższe (czytaj „lepiej sy tu o w a n e “) sfery o d b y w ają coro czn ą m ig rację daleko w iększym n a k ła d e m kosztów , a często i niew ygód — w yjeżdżając zagranicę. Ale to „dobrze ro b i“, w y rab ia w śró d p rzy jació ł o p lu ję byw alców , jednem słow em p a su je nas na ,k o g o ś “ .

W żadnym w ypadku nie w ypada w lipcu czy sierp n iu p o k azy w ać się w m ieście.

Jeśli zaś kogoś sp o tk am y , n a le ż y w yjaśnić z n ied b ały m uśm iechem : „w łaśnie czekam y na p a sz p o rt i wizy, w yjeżdżam y do Ma- r o k k a “. To n ic n ie szkodzi, .że w M arokku 0 tej porze ro k u n iem a w cale sezonu, u p ał je st tro p ik aln y , a kto tylko m oże, sta ra się w yjechać b a rd z ie j na północ.

P ań stw o D ax są w ty m ro k u w pow aż­

nym kłopocie. Jeszcze nie zdążyli spłacić zeszłorocznej pożyczki „w ak acy jn ej", k lo ­ ra pozw oliła im p o try n d a ć się na F io rd y , pani w y d ała m oc p ien ięd zy ma w iosenne tu alety , p a n p o d p isa ł po ży czk ę n a LOPP, stra c ił k ilk a tysięcy w ja k im ś k a rk o ło m ­ nym interesie — dość, że p o p ro s tu niem a za co w yjechać. Ale jakżeż p rzy zn ać się do tego znajom ym ! (Zostać na lato w m ie ­ ście?! T o k a ta s tro fa , niczem m iew ym azalna plam a na honorze.

W d ru g iej p o ło w ie czerw ca p a n i Dax p ró ­ b u je op o w iad ać p rz y ja c ió łk o m n a five‘ach, że do p raw d y sam a nie w ie, gdzieby w tym ro k u m o żn a „w yjrzeć tro ch ę w św ia t“. Sy­

tu acja p o lity czn a n iep ew n a, tyle kłopotów z dew izam i, p a sz p o rta m i, w izam i, g ra n ic a ­ mi... D opraw dy, kto; w ie, czy nie byłoby n a jp rz y je m n ie j zostać p o p ro stu w domu.

Ale n ik t się na to nie d a n a b ra ć ! P an i P ip a zm ierzy ła nieszczęsną D axow ą ironicz- nem sp o jrzen ie m : — iPowiedz p o p ro stu , że się boicie, albo... ,jP an i D ax nie czeka na w ym ienienie d rugiej, n a jh a n ie b n ie jsz e j a l­

ternatyw y. Z aczyna się śm iać: — T ak się człow iek co roiku odgraża, a'le w końcu glob- tre te rsk a żyłka bierze górę.

W ieczorem tego dnia odbyw a się m iędzy m ałżonkam i decydująca n a ra d a . P an Dax p ró b u je tłom aczyć, że i Salom on z p u s te ­ go nie n aleje, że iDyskontowicz odm ów ił pożyczki, a M opsikiew icz p o d p isu na w ekslu, że p o je c h a ć do bylejakiego G raj­

dołka to jeszcze b ard ziej nie w ypada, niż zostać w d o m u Ud. ltd . Ale p an i D ax jest nieugięta. — T oby nas k o m p letn ie zd ek la so ­ wało! Ty chyba nie m ów isz tego serjo! — Masz rację duszko, m ów ię na żart, ale to 1 ta k nie zm ieni fak tu , że pieniędzy ja k nie­

ma, ta k niem a!

— Zm iłuj się człow ieku, ja k m y się w je ­ sieni pokażem y?! P ip a jadzie n a w ystaw ę do Nowego Jo rk u , Lula na Azory, (Kicia do Ostendy, naw et ci P artak iew icze w yskrobali p arę stów ek na W arnę, a my co?

Nagle, w śród łez, spłynęło, n a p a n ią Dax n atch n ien ie. —- Jest w yjście z tej b e z n a ­ d ziejn ej sytuacji! Grosza n a s to nie będzie kosztow ało, a pojedziem y w bajeczn ą po­

d ró ż: P a ry ż — B re ta n ja — R iw jera — K o r­

sy k a — N eapol — Genua — S z w ajcarja i p o w ró t p rzez W iedeń! P an Dax p o p atrzy ł

na żonę z niep o k o jem : pom yślał ip uproś tu że s tra c iła rozum .

S ierp n io w y u p ał p ra ż y ł n iem iło siern ie z a ­ k u rzo n e, zdyszane m iasto. Przez szczelnie za.pu.szcz.one sto ry W sączał się n a w e t do .mrocznego m ieszkania pań stw a D ax. Było duszno, a okien za d n ia n ie sposób było .otwierać, jeszczdby k to zauw ażył z ulicy!

Na gazow ej k u ch en ce sk w ierczą apetycznie św ieżu tk ie b efszty k i, zdobyte przez p a n ią Dax w p o b lisk iej m a s a rn i o szó stej ran o , w p rz e b ra n iu służącej, w o k u larach i z (Chu­

steczką n a n ieo n d u lo w an e j d aw n o głowie.

T ru d n o je d n a k żyć k ilk a tygodni sam eini k o n serw am i. M ożna z tego podobno n a b a ­

wić się szkorbutu!

P a n D ax w yciągnął się w (fotelu z gazetą.

Zm ęczony jest. M usiał p o sp rz ą ta ć m ieszk a­

nie, p odczas kiedy (m ałżonka s k ro b a ła ziem ­ n iak i i żyłow ała befsztyki. (Kasię, ja k o k la ­ sycznego św iad k a zbrodni trzeba było oczy­

w iście o b d arzy ć na ten czas urlopem ). B a­

no listonosz w rzucił do sk rzy n k i k a rtk ę od P ipy i je j męża.. Szczęśliwcy! W o ja ż u ją w ygodnie n a „B ato ry m “ , chłodzi ich m o r­

ski pow iew , a p rzed oczym a rozw ija się cu­

d ow na p a n o ra m a (Fiordów. Za tydzień w ra ­ cają. Z a sta n ą w dom u en tu zjasty czn ą k a r t­

k ę od p a n i D ax z p o zd ro w ien iam i z „ u ro ­ c z e j“ La Baulą, p is a n ą n a wyjezidnero do Cannes. Mój [Boże! Jeszcze K o rsy k a, Nea­

pol, Genua, S zw ajcarja i W iedeń. Ł adne w akacje. Na szczęście dnie są długie i m oż­

n a od biedy obyw ać się bez św iatła. W ie ­ czoram i o tw ie ra ją o k n a od podw órza i w dy­

c h a ją z ro zk o szą re sz tk i dziennego u p ału i k u rzu trzep an y ch dyw anów . Przez dzień sn u ją się ja k duchy po zaciem nionem przez spuszczone sto ry m ieszkaniu, w strzy m u jąc oddech, gdy dzw oni do drzw i listonosz, czy roznosiciel gazet.

O kazuje się jednak, że naw et podczas t a ­ kich fikcyjnych podróży m ożna przeżyć nie- b y lejak ie przygody. Pew nego w ieczora, gdy państw o Dax znużeni i znudzeni u k ład ali się do snu, uszu ich dobiegł cichy szm er z przedpokoju. Ktoś m anipulow ał przy drzw iach w ejściow ych. P aństw o D ax s tru ­ chleli...

W yskoczyli ja k z procy z łóżek i n a p a l­

cach wybiegli do salonu, (przylegającego do p rzedpokoju. W tej sam ej chw ili ujrzeli w ą­

ski prom ień la ta rk i elektrycznej na dyw anie, usłyszeli stłum iony okrzyk i — św iatło zga­

sło w śród h ałasu u p ad ającej na dyw an la ­ tarki.

— Kto tam ? — w ark n ął b o h atersk o pan Dax, podczas kiedy p an i d rżąca ręk ą sz u k a ­ ła k o n tak tu przy drzw iach.

— Głupie pytanie! Oczywiście, że nie gość z pow inszow aniem im ienin — odezw ał się m ęski głos, podczas gdy zapalone przez p a ­ nią Dax św iatło ośw ietliło niezw ykłą scenę:

P ani Dax w różow ej koszuli tu liła się do ściany, ja k strw ożone ptaszę. P an dom u, w p asiastej pidżam ie, bezm yślnie szukał w nie­

istn iejącej kieszeni, spoczyw ającego w b iu r­

ku brow ninga. W progu stało dw óch gen- telm enów , nieco zdziw ionych niespodzianem spotkaniem , ale n ad rab iający ch m iną z zim ­ n ą k rw ią zaw odow ców , k tó ry m nieobca jest żadna tego ro d zaju niespodzianka. Jeden z nich trzym ał w w yciągniętej dłoni rew ol­

w er, w ym ierzony w forem ny b iu st p an i Dax.

— W y tu co robicie? — rzucił przez zę­

by-

— Ja k to co? Przecież to nasze... to my...

W tej chwili um ysł obojga m ałżonków

ogarnęło nieopisane przerażenie. Zrobią alarm , w ybuchnie a w a n tu ra — policja — dochodzenia — i w yniknie z tego skandal.

J u tro znajom i przeczytają w K uryerze, że państw o Dax zostali n ap ad n ięci i ograbieni przez bandytów we w łasnem m ieszkaniu.

A jednocześnie poczta przyniesie im od nich czułą k artk ę z w idokiem „C asino de la Je- tee w Nicei...

J a k piorunem rażona pierw sza pani Dax osunęła się do kolan bandyty:

— B łagam pana, niech pan będzie cicho, niech nas pan nie wyda!

Po sm agłej tw arzy w łam yw acza p rzem knę­

ło zdziwienie, p o p arte w net trium fującym uśm iechem .

— A to wy tu pierw si trafili! To wy też z ferajn y ? A skąd koleżki p rzyfrunęli? T u ­ tejszych, to ja w szystkich znam .

Pan Dax aż posiniał z oburzenia:

— My z żadnej ferajny, jesteśm y praw o- witem i w łaścicielam i m ieszkania, co p an so­

bie myśli?!...

Pani Dax chw yciła m ęża za rękaw .

— D aj spokój, Dyziu, tylko się nie unoś.

Musimy panu w ytłum aczyć...

I tu n astąp iła sm ętna spow iedź złam anych, zaw stydzonych Daxów, przyłapanych na go­

rącym uczynku n iew y jech an ia n a lato! Co za h ań b a? Czyż nie gorsza od kradzieży?!

Obaj intruzi w ysłuchali niew iarygodnej opow ieści ze sceptycznym uśm iechem . Ale łzy pani Dax i jej błagania o dyskrecję zw alczyły resztki niedow ierzania. Po tw arzy p ro w o d y ra p rzem k n ął ch y try uśm iech:

— Ta ostatecznie mogę to dla państw a zrobić, ale nie za darm o!

P ani D ax w estchnęła i sp o jrzała z niepo­

kojem na szafkę nocną, na k tó rej spoczy­

wały je j pierścionki, p an Dax ro zejrzał się za portfelem .

— O forsie pom ów im y później — odezw ał się b andyta. Na razie nie żądam y niczego innego, ja k tylko gościny i... m ilczenia.

P aństw o Dax spojrzeli na siebie zak ło p o ­ tani.

— A no tak. Czy państw o m yślą, że to lekki chleb być w łam yw aczem ? Człek się naro b i, ry zy k u je k ry m in ał, nigdy nie m a spo­

koju, to tu, to tam trza się ukryw ać. Nam także należałyby się w akacje. My tu sobie u państw a urządzim y w ilegjaturę. Będziecie nas gościć i żywić, a ja k słów ko piśniecie, to będzie m o k ra robota, zapow iadam !

Tow arzysz jego rozglądał się po m ieszka­

niu.

— Łóżeczka fajne, puchow e, daw nośm y na takich nie spali, co?

— Ależ to nasza sypialnia — próbow ał p rotestow ać p a n Dax.

— To i cóż z tego. T eraz m y tu będzie- my sypiać, p an i w służbow ym , a pan na kanąpce w salonie, m oże zła? Na śniadanie pijam kaw usię z babką, kolega czekoladę z p ianką. A b u ty żeby też były wyczyszczo­

ne codzień na glanc! Mam n a d z ie ję , że po­

traficie nas porządnie obsłużyć, a żarcie ma być pierw szy sort — pam iętać!

N azajutrz po pięknym w rześniow ym dniu, w k tó ry m pani Pipa otrzym ała k a rtk ę od Daxów z W iednia, p isan ą w pow rotnej d ro ­ dze do k ra ju — o w czesnem św itaniu o p u ­ ściło dom, w k tó ry m znajdow ało się ich m ieszkanie, dw óch d o statn io u b ran y ch gen- telm enów , z eleganckiem i w alizkam i z św iń­

skiej skóry.

W ierna K asia, k tó ra w ieczorem tegoż dnia pow róciła z urlopu, zastała sw ych chlebo­

daw ców dziw nie bladych, m izernych i przy ­ gaszonych.

— Coś m oje p aństw o nietęgie w róciło z tych w akacjów ... sk o n stato w ała w spółczu­

jąco. .

— A cóż to K asia m yśli — obruszył się pan Dax. — T ak a podróż, to niebyleco.

Człek się tęgo zm achał! No, ale chw ała Bo­

gu w róciliśm y żywi i cali, teraz sobie o d ­ poczniem y, a do przyszłych w akacji na szczęście daleko...

2 AS

(3)

I L l l S T R O W A i W M A G A Z Y f t T Y G O P a H O W Y Z AŁ OŻ YC I EL I W Y D A W C A : M A R J A N DĄBROWSKI

R E D A K T O R : J A N M A L E S Z E W S K I KI EROWNI K LI TERACKI : J U L J U S Z LEO.

KI EROWNI K G R A F I C Z N Y : J A N U S Z M A R J A BRZESKI ADRES R ED A K C JI i A DM IN IST R A C JI: K RAKÓW , W IE L O P O L E 1 (PAŁAC PR A SY ). TEL. 1 5 0 -6 0 , 1 5 0 -6 1 , 1 5 0 - 6 2 ,1 5 0 - 6 3 , 1 5 0 -6 4 , 1 5 0 - 6 5 .1 5 0 - 6 6

K ON TO P. K, O. K RAK Ó W NR. 4 0 0 .2 0 0 .

PR ZEK A Z R O ZR A C H U N K O W Y Nr. 11 P R Z E Z URZ. PO C Z T . K R A K O W S

I L U S T R O W A KI Y M A G A Z Y N T Y G O D N I O W I C E N A N U M E R U G R O S Z Y 40

P R EN U M E R A T A K W A R T A L N A 4’ ZŁ. 5 0 GR.

C E N A N U M E R U W L I T W I E 5 0 C T .

CENY O G Ł O S Z E Ń : W y so k o ść k o lu m n y 2 7 5 m m . — S z e r o k o ś ć k o lu m n y 2 0 0 m m . — S tr o n a d zieli s ię n a 3 tam y, s z e r o k o ś ć ła m u 6 3 m m . C ata s t r o ­ n a zt. 6 0 0 P ó ł s tro n y zł. 3 0 0 .1 m . w 1 ła m ie 9 0 gr, Z a o g ło s z e n ie k o lo ro w e d o liczam y d o d a tk o w o 0OA0 z a k a ż d y kolor, p ró c z z a s a d n ic z e g o . Ż a d n y c h z a s tr z e ż e ń c o d o m ie js c a z a m ie s z c z e n ia o g ło s z e n ia n ie p rz y jm u je m y

N u m e r 2 8 N ied ziela , 9 lip c a 1939 R ok \

N ad Europa z b iera ła się g r o ź n e ch m ury... W atm o sferze w yczuw a się n a d ciq g a |q cq burzę w o |en n q , która byc m o że om inie nas sczęśliw ie D opóki jednak to nie nastqpi, nie pow inniśm y z a sy p ia ć, kierow ani zgubnym optym izm em . Czu|nOsc i stałe p o g o to w ie c a łe g o N arodu — to n ajw yższy n akaz o b e c n e j chwili. M oralnq p od staw q za s musi byc ufność w m oc n a sz e | bohaterskiej Armji. N a zdjęciu w idzim y: Fragm ent m anew rów pod R zeszow em — o d d z ia ł łg czn o sci w a k q i. r o t . „ A s .

ASY IVUMEKU 2 8 - G O : BANDERA POLSKA NA MORZACH. R eportaż fo tograficzny z dalekich w ędrów ek polskiego o krętu.

(Str. 4__5). PTAKI Z JA POŃSKIEGO HAFTU. F lam ingi p o sia d a ją w śród w szystkich może zw ierząt n a jb a rd z ie j dziw aczną sylw etkę, a rów nież i ich „życie p ry w a tn e “ zw raca uwagę sw ą oryg in aln o ścią i inteligencją. (Str, 6). POCAŁUNEK OCEANÓW.

W łaśnie dobiega 25 la t kiedv ludzkość d okonała wielkiego dzieła b u d u jąc k a n a ł P an am sk i, k tó ry p odobnie ja k k a n a ł Suczki odgryw a d użą rolę w życiu gospodarczem państw . (Str. 11). W esoły przewodnik po święcie: HISZPANJA. D alszy ciąg n a ­ szego w esołego B aedeckera p ro w ad zi nas tym razem do k ra ju w alki byków i przysłow iow ej C arm eny. (Str, 12)'. AMBASADOR- KI FRANCUSKIEJ CHOREOGRAFJI. B alet W ielkiej O pery w P ary żu w ybiera się na to u rn će po U. S. A. (Str. 16 17). Z teki psychografologa: RAFAŁ SCHERMANN OPOWIADA... D alszy ciąg p am iętników . (Str. 1 9 - 2 0 ) . Z teki m uzycznej „Asa“ : ZEW MORZA. P ieśń L u d w ik a M aschoffa. (Str. 22). - Nowele. - K osm etyka. - Życie arty sty cz n e i tow arzyskie. - Moda k o ­ bieca. - D ział g o sp o d arstw a dom ow ego. - H um or i rozry w k i um ysłow e. - To co n ajceln iejsze w lite ra tu rz e , na scenie,

w rad jo .

(4)

_

mewy wpatrzone w zm ieszaną wodę — wypatru­

jące w niej żeru. Ponad niemi unosi się spokoj­

nym lotem samotny, ciem ny albatros, król mor­

skiej przestrzeni.

Gdy słońce pochyli się ku zachodówi, jasny błę­

kit nieba w tej stronie przechodzi w ciepły, złoty brąz, a druga połowa sklepienia ciem nieje w so­

czysty granat, by za chwilę, gdy słońce zniknie za horyzontem, roziskrzyć się m iljonem gwiazd.

P aniiej: Marynarz palnlący wachtę na tzw. „oku“ ma obowiązek sygnalizow ania wszystkiego, co zauważy ze

swej podniebnej placówki.

Zachód sforica na równiku Jest cudownsm widowiskiem, którego żadna fotografia nio zdoła niestety w iernie oddaó.

na o c e a n a c h

I W S Z Y S T K I E Z A J Ę C I A I n ż . W i T O L D E. C H R O M I Ń S K I

łęjcitna przestrzeń południowego Atlantyku... Statek sunie w ła- godnych kołysaniach, przecinając dziobem martwe, bezkierun-

' kowe fale o powierzchni gładkiej jak szkło.

Wzdłuż burt przesuwa się biała piana skłóconej wody, gajsnąca z przyjemnym szumem — tworząca charakterystyczne, śnieżne ko­

ronkowe wzorki na granatowem tle głębi.

Spłoszone stadka latających ryb w ytryskują z przed dziobu i lo­

tem, podobnym do lotu jaskółek, oddalają się w bok o kilkadziesiąt metrów, by znowu zniknąć pod powierzchnią wodną.

Olbrzymie stada delfinów całem i dniami trzym ają się kursu statku i raz po raz pokazują swe kształtne grzbiety to z prawej, to znów z lew ej burty.

Czasami pojawi się tuż przy boku statku ciemna, sztywna sy l­

wetka rekina, sunąca jak cień z tą samą szybkością co okręt.

Za rufą nad srebrnym śladem kilwatru podążają pijanym lotem

4 • AS

(5)

Zachód słońca krótko trwa na równiku i przejście z dnia w noc — to jeden moment.

Noc jest gorąca i duszna. Przód okrętu tonie w tajemni­

czym mroku. Żadne św iatło tu się nie pali, by nie utrud­

niać sterowania.

Woda rozbita przez dziób jarzy sią fosforycznem, zielon- kawem światłem mil jardów żyjątek, które jak iskierki tań­

czą w pianie.

Na czarnem niebie m igają konstelacje południowej półku­

li, wśród których króluje Krzyż Południa — romantyczny symbol żeglarzy i ich morskich włóczęg — —

To są wrażenia, które gdy raz je ktoś przeżył, nie zazna

Zdała rysują się kontury nowej dzielnicy Rio de Janeiro.

Wnet staniemy na stałym lądzie, poznamy kraj i ludzi.

Przybycie statku, ukazanie się naszej bandery, będzie jed­

nym z tysięcznych drobnych szczegółów, które zbliżą P o l­

skę, Gdynię i nasz naród do innych krajów, m iast i naro- dów. Pow oli zyskujem y obywatelstwo na morzach, jak je zyskaliśm y już dawno na stałym lądzie. Coraz więcej tych węzłów, coraz lepiej nas znają. Przestaliśm y być objektem przetargu, jakim byliśm y dwadzieścia pięć lat temu, i teraz sami naznaczamy cenę za naszą pomoc czy współpracę...

Dwadzieścia lat dokonało tego wszystkiego...

Inż. W itold E. Chromiński.

P o n i ż e j : M i j a m y f l o t y l l e t o r p e ­ d o w c ó w b r a z y l i j s k i c h : s t a t e k n a s z o d d a j e s a l u t p r z e z o p u ­ s z c z e n i e i p o d n i e s i e n i e f l a g i n a

r u f i e ,

spokoju i urok dalekiego świata i niezmierzonej mor- ; skiej przestrzeni, odezwie się w nim nieodpartem we­

zwaniem.

Płynąc morzem poddaje­

my się wrażeniom jakie

nam nastręcza krajobraz, niebo, daleki horyzont...

Tracimy naszą osobowość, rozpływam y się w pięknie natury, upodabniamy się do niej i chcemy stanowić z nią jedną całość...

Ale wnet przychodzą re­

fleksje, wspomnienia, wnet łączym y nasze przeżycia w pewien logiczny szereg, w yciągam y z nich wnioski...

Jedziem y na polskim stat­

ku... Pow iew a polska ban­

dera... Jakie to dziwne! Ja ­ kie to jeszcze dla nas no­

we, niespodziewane, wzru­

szające! Mimo dwudziestu lat niepodległości... Mimo, iż m ogliśm y się do tego przyzwyczaić...

Nie! Są rzeczy, które są dla nas zawsze ńowe, wzru­

szające... Jak spotkanie z dawno zapomnianą kochan­

ką, jak wspomnienie dzie­

ciństwa, które przeszło, jak usłyszana melodja, którą zapomnieliśmy już, a która jednak żyła na dnie naszej duszy... W net statek zawi­

nie do portu... Przyjm ą nas jako reprezentantów w iel­

kiego narodu i potężnego państwa.,.

•v* : ' V .■■ i

i Ä Ä S i

A S - 5

(6)

dy jasnym , rozsłonecznionym ran k iem znajdziem y się -nad brzegam i Morza Śródziem nego, na afry k a ń sk im czy azjatyckim brzegu, oczom naszym p rz e d sta ­ wi się przedziw ny a zarazem piękny w idok.

Na tle lazurow ych, lekko m arszczonych fal. w id n ieją jak ieś długie szeregi różowo- perłow ych budow li. Z bliżając się zobaczym y, że zm ien iają się one w pęki p urpurow ych liści, w zb ijający ch się ja k p od podm uchem w iatru w pow ietrze. W rażenie to w yw ołują niezliczone tłum y sm ukłych czerw onaków płom ienistych (P ho en ico p teru s an tiq u o ru m ), któ re sto jąc na sw ych długich, szczudłowa- tych nogach, w zb ijają się raz po raz w gó­

rę, m ach ając przy tern swem i purpurow em i skrzydłam i.

N ajpiękniejszem i i b a rd ziej sharm onizo- w anem i b arw am i nie m oże się poszczycić żadne inne sk rzy d late stw orzenie. Na k aż­

dym, kto pierw szy raz w idzi te różow o-pło- m ieniste p tak i, w idok niezm ierzonych szere­

gów czerw onaków robi w p ro st im ponujące w rażenie. P ro m ien ie słońca ig rając na ich piórach, tw orzą p raw d ziw ą sy m fo n ję barw , białej, szk arłatn ej i perłow o-różow ej. P rze­

straszone byle d ro b n o s tk ą w zb ijają się czer­

w onaki olbrzym iem i stad am i w pow ietrze i lam w górze k o tłu jąc się, fo rm u ją długie sym etryczne klucze, by zniknąć za h o ry zo n ­ tem i zapaść w morze.

O jczyzną czerw onaków są k ra je śró d ziem ­ nom orskie, skąd ptaki te rozprzestrzeniły7 się na brzegi Morza Czerw onego i wyspy obok leżące. P rzystosow ane do ciepłego k lim atu i w ody słonej lub półsłonej, n a jc h ę tn ie j że­

ru ją nad m orzam i lub w ujściach rzek, a w głąb lądu zapuszczają się jedynie w w y ją t­

kow ych w ypadkach. W postaci czerw onaka ud erza nas przedew szystkiem jego niezm ier­

nie długa szyja z niep ro p o rcjo n aln ie długim , zakrzy w io n y m dziobem i szczudłow ate w y­

sokie nogi. Z ogólnej postaci m ożna w nio­

skow ać. że czerw onak, zw any rów nież fla­

m ingiem należy do rodziny podkasa- łych, ale kilka w aż­

nych szczegółów zbliża go raczej do pływ aków . — Jego w ysokie, bocianie nogi m a ją palce złączone b ł o n ą pływ ną, a dziób p o ­ siad a rogow e b lasz­

ki, ja k u kaczek.

W czerw onaku m am y więc p o łą ­ czenie tych dwu ty ­ pów z przew agą cech, k tó re c h a ra k ­ te ry z u ją rodzinę p odkasałych. P ły ­ w ają one tylko w ostateczności. Za­

zw yczaj zaś b ro d zą po w odzie ze zgię­

tą szyją,, że ru ją c \<

przybrzeżnym m u ­ le. N ajciekaw szym w całej budow ie czerw onaka jest je ­ go olbrzym i dziób, sprzeczny z m ałą głow ą i dziw aczny sposób, w ja k i go używ a przy spoży­

w aniu. Zdaw ałoby się, że długa i wiol- ka szyja nie bę­

dzie m ogła udźw ig­

nąć ciężkiego d zio ­ ba, t y m c z a s e m dziób jego w cale nie jest ta k ciężkim , ja k się w ydaje. W i­

dziany z boku jest lak gruby, ja k gło­

w a p tak a, u n a sa ­ dy prosty, a w śro d k u gw ałtow nie za ła m a ­ ny pod o strym kątem . Brzegi górnej i d o l­

nej połowy dzioba są garbow ane i zachodzą silnie na siebie. Szczęka górna u góry silnie zaokrąglona u dołu spłaszczona n akryw a d o l­

ną podobnie ja k wieczko w pudełku. T rzeba p am iętać, że w m iejscu jego żerow ania n ie ­ m a żadnych w iększych ży jątek , którem i m ógłby się żywić. W okół ciągną się p iasz­

czyste w ydm y, tak c h arak tery sty czn e dla k ra jo b ra z u nad Morzem Czerw onem , gdzie­

niegdzie tylko czep iają się w zagłębieniach ziem i nikłe anem iczne rośliny o grubych m ię­

sistych łodygach. Na tern podłożu nie mogą sobie zapew nić egzystencji naw et najm n iej w ym agające, żyjące istoty, p o trzeb u jące bo­

d a j trochę wilgoci i w ody słodkiej. Również i w m ule w ód słonych nie m ogą wyżyć w ięk­

sze stw orzenia, któreby m ogły stanow ić go­

dne pożyw ienie.

Z tyclr też pow odów p o k arm flam inga tw o­

rz ą głów nie d ro b n iu tk ie ży jątk a, gnieżdżące się w bagnach i ile, zaścielający m ujścia rzek i p rzybrzeżne płycizny m orskie. Są ni­

mi różne d ro b n e m ięczaki, sk o ru p iak i i ro ­ baki. Nie byłoby mowy o w yłow ieniu tych żyjątek, gdyby posiadał dziób, ja k inne p ta ­ ki, ale n a tu ra dostosow ała d oskonale ciało czerw onaka do w yław iania tych żyjątek. — B rodząc długiem i nogam i po bagnach, nic z a p a d a się, m ając błony rozpięte m iędzy p alcam i. W idząc czerw onaka, prującego p ie r­

sią trzcin y i szuw ary, odnosi się w rażenie, jak b y na zielonej traw ie w ykw itły stulone kielichy fan tasty czn ie b arw n y ch kw iatów .

C zerw onak, posuw ając się szybko i sw obo­

dnie sw ą długą szyją dosięga iłu i zan u rza w nim dziób, tak. ab y głow a i górna nasacja dzioba znalazły się w błocie. P rzy żero w a­

niu p rzed staw ia kom iczny w ygląd: Z głową zan u rzo n ą przestępuje- z nogi na nogę, aby zm iękczyć m uł i łatw iej w nim w yszukać zdobycz. Przy tej czynności unosi się na skrzydłach, w y k o n u jąc niem al taneczne ru ­ chy, przyczem kom izm pow iększają jego

zbyt długie nogi. N ab ierając w dziób szlam, w yciska z niego językiem ży jątk a, któ re za­

trz y m u ją się n a k a rb a c h dzioba a na ze­

w nątrz w ydala m uł i wodę.

C zerw onaki b u d u ją gniazda sw e bardzo sta ra n n ie i kunsztow nie. O ddaw na w praw ­ dzie znano ich gniazda, p odobne do ścię­

tych stożków , je d a k długo nie u m iano sobie w ytłum aczyć tego dziw acznego kształtu.

Na m ało d ostępnych odludnych m iejscach w id n ieją długie szeregi tych budow li, jakby m ałe dzieci, baw iąc się, p orobiły „ b ab k i“ z piasku i p oustaw iały je rzędam i.

P oczątkow o sądzono, że czerw onaki b u d u ­ ją je um yślnie, przy sto so w u jąc do swych d łu ­ gich nóg i nie siedzą n a gn iazd ach tak, jak inne p tak i, trzym ając nogi złożone pod sie­

bie, ale „ o k ra k ie m “. B ad an ia uczonych w y­

k azały je d n a k , że przy budow ie gniazd k ie­

ru je nim i n ap raw d ę zdum iew ający instynkt i tro sk a o m łode pokolenie. P oniew aż czer­

w onaki gnieżdżą się n a olbrzym ich ław icach piaskow ych, przy ujściach rzek, wogóle na teren ach zalew anych w porze deszczowej, m uszą d bać o to, aby ich gniazda z m łodem i były c h ro n io n e przed zalewem . Tą o chroną są w łaśnie w ysokie nieprzepuszczalne o bw a­

łow ania gniazd.

Młody czerw onak, który dopiero przyszedł na św iat, p rzed staw ia prześliczny widok. .le­

go m iękki d elik atn y puch lśni n iesk alan ą bie­

lą i czystością, a gdy porusza się szybko, m ieni sę w św ietle słonecznych prom ieni.

Z agrożony jakiem kolw iek niebezpieczeń­

stwem , na głos ostrzegaw czy rodziców ,ucie­

ka z gniazda i szuka sch ro n ien ia w bezpiecz- nem m iejscu. Toczy się pospiesznie na swych k rótkich n óżkach rtiby m ała p uchow a k u ­ leczka i albo ra tu n e k z n a jd u je pod opiekun cemi sk rzy d łam i stary ch , albo zaszyw a się gdzieś m iędzy sitow ie. T am tk w iąc n ie ru c h o ­ mo, czeka cierpliw ie aż w róg się oddali.

T ru d n o ść m łodem u pisklęciu przy pow ro­

cie sp raw ia w d ra p a n ie się do gniazdka, ale zw alcza ją przy pom ocy nóg, skrzydełek i dzioba. Jeśli nic złego nie zagraża m łode­

mu, pozostaje ono w gnieździć troskliw ie strzeżone i pielęgnow ane przez rodziców , k tó rzy z początku k a rm ią pisklę, co się w y­

d a je tern tru d n iejsze, że potężny dziób czer­

w onaków jest znacznie w iększy niż sam o kilkudniow e m aleństw o. In sty n k t m acierzyń­

ski je st w ysoko rozw inięty u tych ptaków . D opóki m łode czerw onaki nie m ogą jeszcze polegać na sw ych siłach i sam e znaleźć so­

bie pożyw ienia, m a ją zawsze zapew nioną troskliw ość stary ch i stałą ich opiekę. Nikt zapew ne nie zapom ni tego, kto w idział, jak rodzice z pieczołow itością w y sia d u ją dłuąie- m i godzinam i na gniazdach, a potem zab ie­

gają o zdobycie pożyw ienia dla m ałych p i­

sk ląt i czu w ają nad gniazdam i, stojąc z fi­

lozoficznym spo k o jem na sw ych szczudłow a- tyeh cienkich nogach. P isk lęta czerw onaka zaraz po w ykłuciu się z ja jk a m ają nogi i szyję niezm iernie k ró tk ie w sto sunku do reszty swego ciała a dziób prosty i niezbyt w ielki. D opiero w czasie rozw oju i d o ra s ta ­ nia dziób pisklęcia zała m u je się i n ab iera tego dziw acznego kształtu, ja k i cechuje dzio­

by d o jrzały ch ptaków , tak , że po kilku d o ­ piero tygodniach m łody czerw onak m oże że­

row ać w ile bagiennym .

Do tej pory rodzice o b ie ra ją niezw ykły sp o ­ sób k arm ien ia pisklęcia. O d d ają oni naw pół straw ione pożyw ienie ze swego w olow atego przełyku, jak o ciecz gęstą, p ap k o w atą, p ro ­ sto w dziób sw ych dzieci.

F lam inga bard zo tru d n o podejść i zmylić jego czujność. Są n a jb a rd z ie j podejrzliw em i ze w szystkich ptaków i m a ją silnie w yro­

biony in sty n k t, ch ro n iący je przed zasad z­

kam i. Żyjąc g ro m ad n ie w w ielkich stadach, p o d ry w ają się zagrożone niebezpieczeństw em w górę i przenoszą poza zasięg działalności w roga, p o sia d a ją c je d n a k sm aczne m ięso są n arażo n e na zasadzki A rabów, którzy c h ę t­

nie je ja d a ją . Mięso czerw onaków bywa sp rzed aw an e w ja tk a c h wielu m iast Egiptu w ogrom nych ilościach.

6 - i S

(7)

Pom im o n ajro zm aitszy ch sztuczek, jakie- mi p o słu g u ją si<; p o lu jący na nie tubylcy, przybrzeżne wody m órz ro ją się od tych w y­

sm ukłych a ry s to k ra tó w ptasich. Nie m ożna sobie w yobrazić sp o k o jn ej, błęk itn ej p rze­

strzeni w ód bez je j n a tu ra ln e j perłow o-ró- żowej ozdoby w postaci nieprzliczonych sze­

regów czerw onaków . 1 tylko tam , n a tem na- tu raln em tle w y stęp u ją one w całej o k aza­

łości i przepychu swego upierzenia, p rzen ie­

sione do naszych eu ro p ejsk ich ogrodów zoo­

logicznych tra c ą na piękności na tle strz y ­ żonych traw n ik ó w i im itacji p o d zw ro tn ik o ­ wych n adm orskich trzęsaw isk.

G asną ich piękne pióra, a one sam e z a p a ­ tycznie zw isłem i sm ukłem i szyjam i m a rz ą za­

pew ne o d n iach w olności, w ypełnionych szu­

mem fal m o rsk ich i rozprom ienionych pod- zw rotnikow em słońcem .

Jadwiga Kautzka-W alczakowa.

M Ą D R O Ś Ć

Ludzie m ą d r z y potrafią z a w s z e wytrwać w swych postanowieniach, n iez a leż n ie o d t e g o j a k i e s ą n a s t r o j e c h w ili.

O s z c z ę d n o ś ć d a j e w t e d y n a le ż y te wyni­

ki, g d y nie tylko r o z w a ż a m y jak i ile o d ­ kładać, lecz g d y tr z e ź w e m u p r z e m y ś l e ­ niu p o d d a j e m y k a ż d y z a m ia r podjęcie kapitału s t w o rz o n e g o długim wysiłkiem.

P. K O

P E W N O Ś Ć - Z A U F A N I E

AS *7

(8)
(9)

JOiói Dawid ot

H E L E N A M Y S Ł A K O W S K A

Przew ielebny dziekan W indsoru, a z a ra ­ zem kapelan p ry w atn y królow ej W iktorji, Rev. Jo h n C artm oore, siedział w sw oim za­

cisznym gabinecie na plebanji, sąsiadującej z pałacem . Siedział przy ciężkim dębow ym stole, bogato rzeźbionym , p o rz ą d k u ją c jakieś papiery, rozrzucone w nieładzie. W łaśnie za­

mierzał przejść się w erandą, gdzie podano podwieczorek, ale przy p o m n iał sobie, że mu- . si jeszcze przedtem w yszukać a k t zaślubin jednej ze sw oich p arafjan ek , k tó ra o piątej miała się po niego zgłosić. W obec tego, w es­

tchnąwszy ciężko, zrezygnow ał z herbaty, d y ­ miącej kusząco w niebieskiej W edgenood filiżance, i z ciepłych, pachnących „b u n s“ , ułożonych tro sk liw ą ręk ą m ałżonki na ró w ­ nież niebieskim talerzu i za b ra ł się do w er­

towania aktów .

Na dw orze p an o w ał nieznośny, p raw d zi­

wie sierpniow y, upał. Mimo spuszczonych ro ­ let, w dzierał się n a trę tn ie do chłodnego za­

zwyczaj p o koju, n ap ełn iając atm osferę ocię­

żałością i n u d ą. P rzez naw p ó ł uchylone, oszklone drzw i, w iodące na w erandę, d o la ­ tywało b zy k an ie pszczół, k tó re opodal m ia­

ły pasiekę i zapach siana, rozłożonego na traw niku przed dom em . D alekie grzm oty zwiastowały nad cią g ającą burzę.

Rev. J a h n C artm oore ziew nął z irytacją.

Upał mu dokuczał, był spragniony, h e rb ata stygła — a w iadom o, że picie zim nej h e rb a ­ ty może d oprow adzić do szału n ajb ard ziej nawet flegm atycznego Anglika! — a tu m u ­ si siedzieć i szukać jak ich ś aktów , k tó re ja k na złość, w żaden sposób znaleźć się nie chciały!

W reszcie w stał od stołu, gniew nym r u ­ chem ręki szurgnął p ap iery n a bok, i zab rał się do w yjścia. Dość tego szukania! Niech sobie petentka przyjdzie po odpow iedź ju ­ tro! Może do tego czasu spadnie deszcz — powietrze się ochłodzi — a w tedy łatw iej będzie m ożna sobie przypom nieć, gdzie się podział ów przeklęty akt!

W yjął z kieszeni dużą, czerw oną, krasia- tą chustkę i o ta rł n ią czoło, . na k tó rem perliły się grube k ro p le potu. P odszedł do oszklonych drzw i i otw arłszy je na oścież, wyszedł na w erandę. P rzed dom em , na ga­

zonie ro sła stara, rozłożysta lipa, obok ga­

zonu zaś biegła w ąska, żw irem w ysypana, ścieżka, w iodąca ku furtce w płocie, o k a la ­ jącym ogród.

W estchnąw szy z ulgą, że nareszcie będzie mógł napić się uprag n io n ej herb aty , o d su ­ nął krzesło i u siad ł przy stole; ledw ie je d ­ nak sięgnął ręk ą po dym iący im bryk, kiedy furtka skrzypnęła ostrzegaw czo, że zbliża się jakiś intruz. P odniósłszy się — w szak zoba­

czył ku sw ojem u zdum ieniu dw ie starsze panie, ciem no u b ra n e — jed n a w yższa, a druga niższa i krępa, k tó re rozm aw iając sp o ­ kojnie, zbliżały się w ązką ścieżką ku w e­

randzie. P rz e ta rł oczy.

„Święty Boże! przecież to królow a!“ — m ruknął osłupiały, zry w ając się z krzesła i biegnąc na pow itanie dostojnego gościa.

Mimo w ielkiego i nieoczekiw anego zaszczy- tu, jaki go w tej chw ili spotkał, zły był w duchu, że znów nie uda m u się w ypić herbaty, chociaż g ard ło m iał suche z p r a ­ gnienia, a u p ał dokuczał m u jeszcze b a r ­ dziej, niż w pokoju.

Niemniej jed n ak , znalazłszy się przed d o ; stojnym sWym gościem, schylił się głęboko 1 z widocznem w zruszeniem uścisnął ła sk a ­ wie mu p o d an ą dłoń.

„N ajjaśniejsza P ani dopraw dy, nie wiem, czem zasłużyłem sobie na ten za­

szczyt... Jestem głęboko w zruszony. A czy

L E T N IA W Y C I E C Z K A

Fot. Keystone

W asza K rólew ska Mość raczy spocząć tu na w erandzie, czy też w gabinecie? T aki upał...“ . K rólowa spojrzała n a swą tow arzyszkę.

„Może pani, droga lady Jan e, zaczeka na nas na w erandzie? — rzekła z uśm iechem . Będzie pani m ogła podziw iać te śliczne róże, tu na klom bie, zresztą wiem, że jest pani am a to rk ą świeżego pow ietrza. My zaś u d a ­ my się do gabinetu. C hciałabym p orozm a­

wiać ż panem w cztery oczy... bez św iad­

ków “ .

To rzekłszy, skinęła głow ą sw ojej towa- rzysce i zam knąw szy jasno-popielatą p a ra ­ solkę, k tó rą zawsze przy sobie nosiła, p rze­

szła przez w erandę i weszła prosto do gabi­

netu. Dziekan zam knął cicho oszklone drzw i i stając przed biurkiem , czekał, co powie królow a. T a zaś u siad ła w ygodnie w głębo­

kim fotelu, stojącym naprzeciw stołu, i w y­

jęła z kieszeni cienką baty sto w ą chusteczkę, k tó rą zaczęła się w achlow ać.

...Królowa m iała wówczas lat sześćdzie­

siąt. Od la t czterdziestu dw óch sp raw ow a­

ła rządy nad sw ojem potężnem Im perjum , ręk a stanow cza, konsekw entna, nieraz tw a r­

da, ale każdem je j posunięciem , każdem jej krokiem na arenie politycznej czy społecz­

nej, kierow-ał zawsze jeden jedyny cel: szczę­

ście i w ielkość naro d u , k tó ry losy sw oje jej pow ierzył pieczy.

Przy całej stanowczości, przy całym n a ­ w et uporze, jak i ją cechow ał, p o trafiła zaw ­ sze ustąpić tam , gdzie w ym agał tego interes państw a, lub gdy doradcom jej, których zawsze szczęśliwie dobierać sobie potrafiła i do których bezw zględnie żyw iła zaufanie, udało się ją przekonać, że dany p ro je k t n a ­ leżałoby z tych czy owych pow odów zanie­

chać.

Od długich la t zaś cały ciężar rządzenia na je j w yłącznie spoczyw ał ram io n ach ; m ian o ­ wicie od chw ili, kiedy u bóstw iany przez nią m ąż jej, A lbert ks. sasko-koburski, u m arł w pełni sił, po k ró tk ie j chorobie, k tó ra niespo­

dziew anie p rzerw ała pasm o jego p raco w ite­

go życia, pośw ięconego całkow icie bez resz­

ty p rz y b ra n e j ojczjyźnie. A lbert kob'urski, człow iek niezw ykle m ądry, w ykształcony i rozw ażny sta ł się od dnia, w k tó ry m został m ałżonkiem m łodziutkiej królow ej, je j n a j­

lepszym d o rad cą i przyjacielem . P rzez cały czas ich pożycia żadne, najm n iejsze naw et nieporozum ienie nie zakłóciło im szczęśfcia i b a rm o n ji i „sielan k a k ró lew sk a“ zdaw ała się trw ać bez końca. Jed y n y m zgrzytem , k tó ­ ry od czasu do czasu p rzery w ał niczem nie- zam ąconą idyllę, była niechęć n a ro d u angiel­

skiego i p arlam en tu do „obcego p rzybysza“ , k tó ry m im o w szelkie sw oje zalety nie po­

tra fił zdobyć sobie ani p o p u larn o ści ani zaufania. N iechęć ta p rzy b ierała różne fo r­

m y: raz były to złośliw e i niew ybredne pam- flefy, k tó re królow a zn ajd o w ała na biu rk u , w śród stosu sw ych listów, tó znów, w cza­

sie przejażdżki przez ulice m iasta, w tow a­

rzystw ie m ałżonka, dolatyw ały ją ironiczne słowa ja k ie jś ulicznej piosenki, w ykpiw ają- ce „niem ieckie cn o ty “ ks. A lberta, lub — co ją n a jb a rd z ie j zawsze bolało —- o śm ieszają­

ce ich szczęście rod zin n e i je j w ielką miłość...

N ajb ard ziej je d n a k rozgoryczył ją opór parlam en tu , kiedy usiłow ała n a k ło n ić go do n ad a n ia ks. A lbertowi tytułu k ró la. W sw o­

jem bezgranicznem uw ielbieniu dla m ałżo n ­ ka b o lała ją myśl, że oficjalny jego tyt,uł — ja k o m ałżonka królow ej — b rzm iał n ad al jeszcze „ks. A lbert“. I przez dziesięć la t z gó rą w alczyła z p arlam en tem o p rzy zn a­

nie ukochanem u należnego mu tytułu. Ale niechęć p arlam en tu okazała się silniejsza od

woli k rólow ej: „obcy przybysz“ nie m iał p r a ­ wa do ty tu łu królew skiego — a kiedy w resz­

cie królow a, ziry to w an a oporem sw oich p o d ­ w ładnych, w y raziła ab d y k ację — p arlam en t zgodził się — ale d o p iero w 1857 r. n a p rzy ­ znanie ks. A lbertowi ty tu łu — „księcia m a ł­

żo n k a“ !

To też po jego śm ierci, k tó ra n astąp iła 14 g rudnia 1861 r. — złam ana bólem i śm ier­

telnie o b rażo n a kró lo w a u su n ęła się ca łk o ­ w icie w zacisze W indsoru, pośw ięcając ca­

ły sw ój czas spraw om pań stw a i w ychow a­

niu swoich dziew ięciorga dzieci.

I tam , zdała od św iata, pogrążo n a w ż a ­ łobie, k tó re j ani czas ani żadne w ydarzenia polityczne czy ro d zin n e złagodzić nie p o tr a ­ fiły, żyła sam otnie, p o grążona we w spom nie­

niach swego krótkiego szczęścia i tęskniąca do chw ili, kiedy śm ierć połączy ją nanow o z ukochanym .

Dzisiejszego dnia — w idocznie upał tak na n ią podziałał — czuła się w yjątkow o zm ęczona i zniechęcona. Poniew aż zaś m iała w rażenie, że ostatniem i czasy zaniedbała nie­

co sw oje obow iązki religijne, a raczej, ż.e za m ało p rzejm ow ała się spraw am i w iary, i że nie przyw iązyw ała do nich należytej w a­

gi, p rzeto p ostanow iła dziś w łaśnie — bo była to rocznica u rodzin drugiego, a z a ra ­ zem najbliższego je j sercu, syna, A lfreda — u dać się na „pogaw ędkę duch o w n ą“ do czci­

godnego d ziekana C artm oore, obiecując so­

bie, że po ta k ie j rozm ow ie dozna może sp o ­ ko ju i ukojenia.

Siedząc naprzeciw dostojnego gościa, k a ­ pelan W indsoru czekał z należnym szacun kiem , aż królow a pierw sza przerw ie m il­

czenie.

K rólow a je d n a k nie zd rad zała ochoty do rozm ow y. W ach lu jąc się b atystow ą c h u ­ steczką, rozglądała się po zacisznym pokoju, aż w reszcie utkw iw szy jasn y sw ój w zrok na dużej B iblji, rozłożonej n a dębow ym stole, k tó ry ich rozdzielał, rzekła cichym , jak b y zażenow anym głosem :

— K sięże kapelanie, p rzyszłam do pana, aby p o radzić się w pew nej, d elik atn ej s p ra ­ wie... m ianow icie — co do w iary...

K apelan sp o jrz a ł na n ią z osłupieniem .

— Co do w iary, n a jja śn ie jsz a pani?! — zapytał, ja k b y nie rozum iejąc je j słów.

K rólow a zaczerw ieniła się. T eraz dopiero uprzy to m n iła sobie, ja k dziw acznem w y d a­

wać się m usiało je j pytanie. W szak, obok w szystkich tytułów , jak ie „urzędow o“ n o si­

ła, najzaszczytniejszym był ty tu ł: „o b ro ń ­ czyni W iary". I oto przychodzi ona do sw e­

go kap elan a, — niby p ro sta p a ra fia n k a — z w ątpliw ościam i n a tu ry relig ijn ej i p rośbą

0 pociechę! Szybko je d n a k opanow ała się, 1 w yprostow aw szy się m ajestatycznie, rzekła z lekkim odcieniem w yniosłości w głosie:

— T ak jest, księże k ap elan ie, co do w iary.

Misfnowicie, m am pew ne w ątpliw ości, czy dobrze in te rp re tu ję n a u k ę K ościoła o życiu;

ja k ie n as czeka n a tam ty m świecie... W idzi pan, do te j p o fy s ta ra ła m się w ierzyć bez za­

strzeżeń we w szystko, co n am Bóg o b jaw ił w Ew angeljach, no i oczyw iście w S tary m T e­

stam encie, a więc także i w życie p o zag ro b o ­ we. Ale p rzy zn am się p an u , że n ie b a rd z o z a ­ głębiałam się w te j dziedzinie....

P rzerw ała, bo znów poczuła się ja k m ała dziew czynka na p ierw szej lek cji katechizm u.

ZnówT poczuła się słab ą, z a k ło p o ta n ą i p rze­

ra ż o n ą na m yśl o straszliw ej tajem nicy, j a ­ k ą k ry je w sobie śm ierć. Ah! Gdyby A lbert żył, nie m u siałab y p rzychodzić do swego k a ­ pelana, aby w rozm ow ie z nim znaleźć od-

A S -9

Cytaty

Powiązane dokumenty

nia systemu nerwowego: nerwicę serca, b ó le i zawroty głowy, uczucie niepokoju oraz sprow adzają krzepią­.. cy, naturalny sen nie pow odując

Przedstaw ienie to charakterem swym znacznie różniło się od przedstaw ienia „Świętoszka“ w teatrze Jaracza, niem niej jednak było w ybitnie stylowe. Na program

Drobno pokrajaną małą cebulkę przysmaża się na łyżce masła; gdy się troszkę zrumieni dodaje się 10 dkg chleba skrajanego na cienkie płatki i smaży razem

dre kobiety strzegą swego uroku przy pomocy olejku oliwkowego, który jest niezastąpiony dla utrzy mania gładkości skóry.. Piękna cera zatym decyduje o praw-dziwej

W ytw orzyła się już między nami ta przepaść, jaka niestety, dzieli jedną generację od drugiej, obaj straciliśm y w łaściw y sposób m ów ienia do siebie i

W ten sposób usuwamy skutecznie wszelkie nieczystości cery oraz w qgry z głębi porów i uzyskujemy zdrowq, iw ie iq skórę.. Ceny flakonów:

H eleny Gintelowej, Kraków, oznaczony godłem „H. Ludwika Hirszsona, W arszawa, oznaczony godłem

- Niezamówionycb materiałów Redakcja nie zwraca R eklam acje w spraw ie nieotrzym ania lub późnego doręczania egzem plarzy należy wnosić niezwłocznie, pisem