• Nie Znaleziono Wyników

As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 31

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 31"

Copied!
31
0
0

Pełen tekst

(1)

Nr. 31

3 0 L IP C A 1 9 3 9 R O K U C E N A 4 0 G R O S Z Y

O J R Z E N I E

- N T Y M E N T A L N E

J o a n B en n e tt — Fot. F rq n cij Fu erst

(2)

rj)ele

„C hciałabym być p ięk n ą!“ W ieleż kobiet ta k w zdycha siedząc p rzed lustrem !

W L ondynie n a d Bond S treet je s t salon piękności p ro w ad zo n y przez E rn W estm o- re ‘a. Je s t to sław na w fry z je rsk im fach u ro ­ d zin a: jed en b ra t szm in k u je i fry zu je gw ia­

zdy u W a rn e r B ro th ers F irs t N ational, o j­

ciec dba o w ygląd sław M etro-G oldw yn- M ayer, a sam E rn d o p iero po w ielu latach p racy w H ollyw ood osiadł w L ondynie. O- tóż tenże E rn rz u c ił raz re d ak cji jednego angielskiego m ag azy n u dum n e w ezw anie:

„C hciałbym zobaczyć ta k ą kobietę, z k tó re j nie p o tra fiłb y m zrobić u roczej dziew czyny“ ! W ezw anie zostało podjęte. W spólnie w y b ra ­ no ja k ą ś pływ aczkę p ozbaw ioną rysów i w dzięku — posadzono ją na fo telu S alonu

„W estm o re‘a “ i m istrz w'ziął się do pracy.

Chwila stu d jo w an ia p o te m „ p e rm a n e n tk a “, uczesanie, ry so w an ie brw i, cieniow anie tw a ­ rzy, m anucure, etc. Z abrało to 3 i p ó ł go­

dziny czasu, ale też i sk u tek był n ad zw y ­ czajny! Z fo telu w stało zu p ełn ie in n e stw o­

rzenie: oczy n a b ra ły blask u , u sta ciepła, tw a rz w yrazu, a całość tch n ęła życiem i w dziękiem ! K oszt ta k ie j „ o p e ra c ji“ w y­

nosiłby około zł. 90. P a c je n tk a je d n a k o k a ­ zała dużo zdrow ego ro zsąd k u : bo p rzy zn ała w praw dzie, że Mr. W estm ore m a niezw ykły talent, ale nim w róciła do m ęża sta rła cały

„m ake u p “ i zachow ała ty lk o fry zu rę. — A m o rał z tego zdarzenia? W łaściw ie dość niem oralny, bo okazuje się, że je d n a k dużo znaczy pieniądz, no i... sztu k a u żyw ania go!

Pieniądz! P rzypom ina się h isto rja S n ite‘a syna m iljo n era am erykańskiego, w k tó re j też pieniądz odegrał d użą rolę. F re d Snite, dw a lata tem u, podczas podró ży naokoło św iata, w Pekinie d o stał p araliżu dziecię­

cego. Na szczęście w szpitalu P ek iń sk im był słynny od tego czasu a p a ra t „Żelazne płii- c a “. Je s t to duży walec, w k tó ry m leży chory, a zm iany ciśn ien ia w ew nątrz um oż­

liw iają ru ch y k la tk i piersiow ej. I tu pie­

niądz u ra to w a ł m łode życie: zastosow anie ap a ra tu , przew iezienie do A m eryki, k u ra c ja i td. p ochłonęły w pierw szym tylko ro k u choroby, m iljon p aręset tysięcy złotych!

O becnie zdrow ie syna o tyle polepszyło się, że m oże raz na dzień na jak ie 20 m inut opuszczać a p a ra t. P rzy ch o ry m czu w ają s ta ­ le: in ży n ier p iln u ją c y p ra c y a p a ra tu , doktor, p ielęg n iark a i rodzice. T ry b jego życia jest ciężki, ale u m o żliw iają ch o rem u rozryw ki, bo m oże g rać w k a rty lu b w szachy. Leży tw a rz ą do góry, n ap rzeciw m a um ieszczone skośnie lu stro , p ielęg n iark a trzym a k arty , reszta p a rtn e ró w siedzi za nim p rzy stole i F re d może d y k to w ać przebieg gry. Poza- tem p o d ró żu je (był ró w n ież w L ourdes) i zn o si sw oje cierp ien ia z tak iem p o d d an iem i h a rte m ducha, że n ied aw n o sp o tk ałem się w jednem piśm ie an g ielsk im z listem p o ­ dobnie chorego chłopca, k tó ry F red o w i dzię­

kow ał za to, że jego cierpliw ość d o d a ła mu otu ch y i pozw ala m u te ra z lepiej znosić chorobę.

A k to w ynalazł ten cudow ny a p a ra t? An- glosasi tw ierdzą, że F ilip D rin k e r z u n iw e r­

sytetu w H arw ard . N azw any zo stał tam

„ D rin k er R esp irato r“ i k o sztu je p a rę se t ty ­ sięcy złotych. .F rancuzi znów w y su w ają inne nazw isko i to zdaje się naw et słusznie. Oto ju ż w 1876 r. dr. W oillez z szp itala „C ha­

rite “ w y n alazł podobny a p a ra t i n azw ał go

„ S p iro p h o rem “. N iestety n ie w ziął p a te n tu na sw ój gen jaln y pom ysł i dlatego nietylko nie m ia ł z tego żadnych korzyści, ale naw et jego nazw isko nie każdem u je s t znanem .

Gdy ju ż m ów ię o zbaw czych w ynalazkach to w spom nę o jeszcze jednym . W szystkich p rz e ją ł los b ied n y ch m ary n arzy z am ery ­ k a ń sk ie j łodzi podw odnej „S qualus“ i a n ­ gielskiej „T h etis“ . Z tej pierw szej u ra to w a ­

no więcej ludzi dzięki odpow iedniem u u rz ą ­ dzeniu. Opiszę go p o k ró tce: łódź podw odna m a u g óry szczelnie zam k n ięty okrągły otw ór — w łaz z kołnierzem . Gdy łódź o sia­

dła na dnie,- rato w n iczy o k rę t podjeżdża do tego m iejsca i opuszcza dzw on. Dzwon ten k sz ta łtu gruszki m a średnicy około 3 m etry, a w ysokość około 6 m etrów i waży ja k ie 10 ton. W połow ie — w p o p rzek — przedzielony je s t podłogą z zam y k a n y m po­

śro d k u otw orem . N ad podłogą m a niew iel­

kie k o m o ry z w odą służące ja k o b alast. Od dołu je st o tw a rty i w ścian ach d o ln ej k o n ­ dygnacji m a otw ory. R atow anie odbyw a się w n a stęp u jący sposób: dzw on opuszcza sę n a linach na łódź — ja k n ajb liżej otw oru.

Góra w tedy dzw onu je st p ró żn ą, a dół pe­

łen wody. P otem o p u szczają się n u rk o w ie i u sta w ia ją dzw on d o k ład n ie n ad k ołnierzem w łazu. Za pom ocą zgęszczonego pow ietrza w yrzuca się przez o tw ory w odę z w ew nątrz dolnej k ondygnacji. W ted y zew nętrzne c i­

śnienie w ody m o rsk iej p rzy cisk a silnie i szczelnie dzw on do łodzi. O tw iera się klapę w łazu, ro z b itk i w chodzą do w n ętrza dzw o­

nu, przez o tw ó r w podłodze g ó rn ej k o n d y ­ gnacji aż do g óry dzw onu. Z am yka się szczelnie d rzw i p rzeg ro d y i w puszcza wodę do d o ln ej części dzw onu. C iśnienie w y ró w ­ nuje" się i dzw on m ożna w yciągać do góry.

Jeżelib y w yciąganie trw ało za p o w o li to p o p ro stu o p ró żn ia się b alast.

Że p o cału n e k je s t rzeczą p rz y je m n ą — każdy o tem wie, ale że naw et z im n o k rw i­

ste ry b y m ogą o tem coś pow iedzieć, to dla w ielu będzie now ością! Pew ien g a tu n ek ry ­ bek z B orneo żyje p a ra m i i w iększą część życia sp ęd zają one p rz y c isk a ją c do siebie sw oje pyszczki. D ram at zaczyna się w tedy, gdy je d n a z ry b ek nagle odejdzie w zaśw ia­

ty, bo w tedy d ru g a z tę sk n o ty w niedługim czasie idzie w śla d y to w arzyszki. J e s t to — m im o całej ro m an ty czn o ści — p o w ażn a s tr a ­ ta d la hodow ców , bo ry b k i te nie są b y ­ n a jm n ie j tanie, w ięc ra d a w ra d ę W ynaleźli sposób n a u trz y m a n ie p rz y życiu d ru g iej połow y p a ry rybek. P o p ro s tu w sta w ia ją do a k w a rju m lu s tro i ry b k a po d p ły w a do sw e­

go odbicia p rzylega pyszczkiem i zad o w o lo ­ na — istny N arcyz — trw a w zachw ycie, nie odczuw ając zam iany!

N iejedna elegancka d a m a ch cia łab y m ieć w łasną d re w n ia n ą lalkę, by n ie być zm u­

szoną p rzy m ierzać osobiście su k n ię u k ra w ­ cowej. .Szablonowe lalki n ie są jed n a k d o ­ k ładne. D o rette S altzm an w L os Angeles w padła n a p ro sty sposób. Oto o w ija ona ciało k lien tk i taśm am i, p o tem sp a ja taśm ę klejem w je d n ą całość. N astępnie przecina tak i pancerz nożyczkam i, zd ejm u je i z p o ­ w rotem sp aja, ta k że p ię k n a p an i m a ju ż lalkę o kształcie o d p o w iad ają cy m je j fig u ­ rze. P ro ste ja k każd y g en jaln y pom ysł!

D zielna p an i Roosevelt nie p o trz e b u je za­

zdrościć swem u m ężow i d ochodów : p rzem a­

w ianiem do ra d ja z a ra b ia 720.000 doi. rocz­

nie, bo płacą je j 300 doi. za 1 m inutę. Gdy m ow a o zaro b k ach p rzy p o m n ijm y : L indber- ghow i ofiarow yw ano dw a m iljo n y dolarów za opis jego sam otnego p rzelo tu przez A tlan­

tyk w 1927 r. — odrzu cił je d n a k tę zdaw a­

łoby się p o n ętn ą ofertę. K siążka m iała mieć 50.000 słów.

D aw no już interesow ało uczonych pytanie, ja k m y w idzim y św iat. Czy tak im jak im je st w istocie, czy też inaczej. Na u n iw er­

sytecie w In n sb ru c k u p rzeprow adzono sze­

reg in teresu jący ch dośw iadczeń, k tó re w y­

kazały, że nie to je st w ażnem co m y „w i­

dzim y“ (co p ad a na siatków kę oka), ale k ie ru je nam i sum a zeb ran y ch dośw iadczeń.

D ano ochotnikow i studentow i specjalnie szli­

fow ane o k u lary do noszenia. W id ział on przez nie fałszyw ie, bo w szystkie lin je p ro ­

sto p ad łe były w ygięte w praw o, a poziome np. podłoga, b y ły przesunięte do góry. Po­

czątk i by ły o płakane, stu d en t dostaw ał nud­

ności, p ad ał, nic nie mógł uchw ycić ręką itd. P o dw óch d n ia c h je d n a k zaczął się już przyzw yczajać, a po 5 o b ra c a ł się w swoim

„spaczonym “ św iecie doskonale, mógł cho­

dzić, ba n aw et o ddaw ać się sportom ! Potem zdjęto m u o k u lary . W ted y zaczęły się jego m ęki n a now o, znów nudności, wywraca­

n ia się i w szystkie p o przednio przeżyte tru ­ dności. A po k ilk u d n ia c h znów wszystko się ułożyło. Czyli? ta k ja k pow iedziałem — o b o jętn em je st co się „w idzi“ — grunt to dośw iadczenie!

Czasy nie są pew ne i n iejed n a z wysoko p o staw io n y ch osobistości przebyw ających w k ra ja c h , gdzie kule lekko siedzą w lufach, s ta ra się zabezpieczyć przed jak im ś „wy­

p a d k ie m “. W L ondynie je st firm a W ilkin­

son n a P all Mail, k tó ra w y rab ia kuloodpor­

ne k am izelk i d la p a ń i panów , Kamizelki m ożna zresztą w ypróbow ać n a m iejscu w strzelnicy. Są one ta k dopasow ane, że zu­

pełnie nie w p a d a ją w oko, a panie mogą je nosić do eleganckich kostjum ów . Dla p a ­ nów w y rab ia się też i k u lo o d p o rn e kapelu­

sze. O ta k ic h k am izelk ach słyszało się zre­

sztą ju ż i przed w ojną. Były one jednak w ów czas zaw odne.

Cudne są k ro p elk i ro sy m ieniące się na k w iatk ac h w p ro m ien iach wschodzącego słońca. Poeci w ypisali m orze a tra m e n tu na ten tem at, a m alarze też nie pom inęli tego tem atu. A p ro p o s: p am iętam o b raz m alarza holenderskiego w Louvrze, gdzie n a liściach są k ro p e lk i rosy, a w je d n e j z n ich wma- lo w an a d ro b n a m uszka. O braz ta k i podpada pod sp ecjaln y ro d zaj sk ra jn ie realistyćzne- go m a la rstw a zw anego „tro m p e r o e il“ = złu­

dzenie oka. Na tak ich obrazach p rz e d s ta ­ w ione ro zm aite p rzed m io ty z n iep raw d o p o ­ d o b n ą w p ro st dokładnością. A rtyzm ? Chyba tylko szczyt techniki. T rzeba jeszcze zazn a­

czyć, że p od ro d zaj „tro m p e 1‘oeil“ nie p od­

p a d a ją obrazy, w k tó ry ch kom pozycji pew ­ ne tylko ak c e so rja (suknie n. p.) są ta k do­

k ład n ie w ykonane, że naw et pod powięk- szającem szkłem jeszcze przybyw a szcze­

gółów. Ale w róćm y do rosy, od k tó re j za­

cząłem . I do tego d o b ra ł się ołów ek uczo­

nego! N iem iecki badacz dr. L eich postaw ił sobie p y tan ie w iele też rosy o pada dziennie n a ziem ię? W ziął p łask ą szufladę blaszaną n a p e łn ił h y groskopijnym (chłonącym wodę) m aterjałem , zw ażył na sucho, a potem łącz­

nie z rosą. D oszedł dalej do w niosku, że w sto su n k u do gołej ziem i pole koniczyny o trzy m u je 2,5 razy, b u ra k i 6, a k a rto fle 7 razy w ięcej rosy. P rzek o n ał się, że jedna noc sierpniow a d aje 9000 litró w rosy na je ­ d en h e k ta r ziemi. W ciągu całego sierpnia zm ierzył ilość rosy i opadów deszczowych i stw ierdził, że jed n ak ilość ro sy w ynosi 20 p ro cen t tej w ody k tó rą d aje deszcz, a w cią­

gu całego ro k u 10 procent.

D użo się słyszy teraz o M ołotowie. A o je ­ go żonie? Jest ona też b ard zo zn a n ą osobą, copraw da tylko w Rosji. K ieruje bow iem całym przem ysłem kosm etycznym u Sowie­

tów. Nie jest to m ało, bo p od je j w ładzą zn ajd u je się 17 dużych fab ry k . O na pierw ­ sza pow iedziała: „P ro d u k ty u p ięk szające to nie zbytek, to je s t konieczność“ , a kiedy indziej znów ta k o k reśliła sw ą p racę: „Mąż m ój pracuje nad duszam i, a ja opiekuję się tw arzam i!“ T ak jest, n a tu ra lu d zk a jest zawsze pom im o w szystko, ta sam a czy w k ra ja c h „zgniłej b u rż u a z ji“ czy w „postępo­

w ych“ rep u b lik ach . W szędzie i zaw sze ko­

biety m ów ią sobie: „róbm y co możem y, by ja k n ajład n iej w yglądać“ !

Jerzy Dołęga Lewandowski.

(3)

in J ST BO WA KV W AG AZ YK TY G O P 1 VI O W1

ZAŁOŻYCIEL I W Y D A W C A : M A R J A N DĄ BROWS KI R E D A K T O R : J A N M A L E S Z E W S K I KI EROWNI K LI TERACKI : J U L J U S Z LEO KIEROWNIK G R A F I C Z N Y : J A N U S Z M A R J A BRZESKI

AD R E S R E D A K C JI i A D M IN IS T R A C J I: K R A K Ó W ,W I E L O P O L E 1 (P A Ł A C P R A S Y ). - T E L . 1 5 0 - 6 0 , 1 5 0 - 6 1 , 1 5 0 - 6 2 , 1 5 0 - 6 3 , 1 5 0 - 6 4 , 1 5 0 - 6 5 , 1 5 0 - 6 6

K O N T O P . K. O . K R A K Ó W N R . 4 0 0 .2 0 0 .

PR ZEK A Z R O Z R A C H U N K O W Y N r. 11 P R Z E Z U R Z . P O C Z T . K R A K Ó W 2

I L U S T R O W A N Y MAG A Z Y N T Y G O D N I O W I

' C E N A N U M E R U G R O S Z Y 4 0

P R E N U M E R A T A K W A R T A L N A 4 Z Ł . 5 0 G R . C E N A N U M E R U W L I T W I E 5 0 C T .

C E N Y O G Ł O S Z E Ń : W y s o k o ś ć k o l u m n y 2 7 5 m m . — S z e r o k o ś ć k o l u m n y 2 0 0 m m . — S t r o n a d z ie li s i ę n a 3 ła m y , s z e r o k o ś ć ł a m u 6 3 m m . C a ła s t r o ­ n a z ł. 6 0 0 P ó ł s t r o n y zł. 3 0 0 . 1 m . w 1 ła m i e 9 0 g r. Z a o g ł o s z e n i e k o l o r o w e d o lic z a m y d o d a tk o w o 50°/o z a k a ż d y k o lo r, p r ó c z z a s a d n i c z e g o . Ż a d n y c h z a s t r z e ż e ń c o d o m ie j s c a z a m i e s z c z e n i a o g ł o s z e n i a n i e p r z y j m u je m y

N u m er 31 N ie d z ie la , 3 0 l i p c a 1939 R o k V

ASY N U M E R U 3 i-G O :

L U B L IN — M IA S T O U N J I . P rz e p ię k n e z a b y t k i i le g e n d y m ó ­ wią o p e łn e j c h w a ł y p r z e s z ło ś c i L u b lin a — „ m i a s t a U n j i z L i t w ą

i R u s ią “ . S t r . 4 — 5.

X=K

O A L E B JA F I G U B K U D Ł A T Y C H . U tilita rn o ś ć n a s z y c h c z a s ó w s k ł a ­ nia p i ę k n e p a n i e d o p o s i a d a n i a psów, łą c z ą c y c h z c e c h a m i u ż y t e ­ czności m o ż liw ie m i ł ą a p a r y c j ą lub o r y g i n a l n ą b r z y d o t ę .

S t r . 12 — 13.

X=K

Sylw etk i a r t y s t ó w :

M IC H A Ł B O B U C IN S K I . T w órca w i t r a ż ó w w M u z e u m W o j ­ ska P o ls k ie g o o p o w ia d a o s w e m życiu i p l a n a c h a r t y s t y c z n y c h .

S t r . 14— 15.

X=K

B L A S K I A B E N Y . To, c o e m o c j o n u j e w id z ó w w c y r ­ ku, j e s t n i e r a z o w o c e m p r a c y , p e ł ­ nej p o ś w i ę c e n ia i n i e b e z p ie c z e ń s tw S t r . 16— 17.

X=K

Z tek i p s y c h o g r a f o lo g a : B A F A Ł S C H E E M A N N

O P O W IA D A ...

...jak n a p o d s t a w i e p i s m a m o ż n a p o s ta w ić d j a g n o z ę c h o r o b y .

S t r . 18— 20.

X=K

Z tek i m u z y c z n e j „ A s a " : Z A D U M A .

In te rm e z z o z b a l e t u o r i e n t a l n e g o J u l j u s z a L e o . S t r . 22.

X X

N E N E T T E I B I N T I N T I N . 0 la lk a c h S t e f a n i i Ł a z a r s k i e j , k t ó ­ re z d o b y ły ś w i a t , a d z iś k r ó l u j ą n a w y s t a w ie n o w o j o r s k i e j .

S t r . 25.

XX

„G w iazdy“ n a w e * k -e n d 'z ie : O L A O B A R S K A ...

...w w y ś c ig u p o s ło ń c e i p o w i e t r z e n a s w y m „ b e n z y n o w y m r u m a k u “ . S t r . 26.

X X

W IE C Z Ó R W P E Ł N I L E T N I E G O S E Z O N U ...

W j a k i e j s u k n i p o j a w i m y s ię n a le tn im b a l u l u b d a n c i n g u ?

S t r . 28— 29.

X X

Nowele. K ą c i k f i l a t e l i s t y c z - u > - — Z y c ie t o w a r z y s k i e i a r t y ­ sty czn e. — K o s m e t y k a . — D z ia ł g o s p o d a r s tw a d o m o w e g o . — H u - m or. — R o z r y w k i u m y s ło w e . To co n a j c e l n i e j s z e n a s c e n ie ,

w l i t e r a t u r z e i r a d j u .

T

y''y .

i*«fr**M a s n a a

Lało jest sezonem w szelakich „w ym iennych" w ycieczek. Ludzie m iast p rz en o szą się n a

„łono przyrody", zaś m ieszkańcy w si chętnie o d w ied zajq m ia sta , porty, b ę d q c e d la nich n ieraz teren am i n ie zn a n y ch przedtem w razen . N a zdjęciu: G ra p a d u n slach chlopow w n aro d o w y ch strojach, o b serw u jący c h z z a in te reso w a n ie m życie w w ielkim porcie.

4S<3

(4)

aehow ąnio u ro k u stary ch m iast polega na u m iejętn em dostosow aniu w ym ogów 1 1 0- W’oczesncj urbauistykii do ro ­ m an ty k i m inionych stuleci.

Lublin, m ogący śm iało ry w a ­ lizow ać pod w zględem swego w ieku z najstarszem m iastem , sto licą d u ch o ­ w ą Polski, Krakowem , należy w łaśnie do rzędu takich m iast.

Początki Lublina to n ą w m ro k ach p rz e ­ szłości dziejowej. W iadom em je d n a k jest, że już w okresie u stro ju rodow ego istn iało na m iejscu dzisiejszego m iasta, na jednem ze wzgorzy, grodzisko. Z ałożycielem tego grodziska m iał być m ityczny Lubło, czy L u ­ bią, od którego poszła późniejsza nazw a m iasta.

Ju ż za czasów pierw szych Piastów' m iało ono duże znaczenie w szerzeniu w iary c h rz e ­ ścijań sk iej na ziemilaich Polski. Z tego to o- k resu pochodzi kościół św. Machała, atajstair- sza św iąty n ia L ublina, obecnie n ieistn iejąca, k tó ra s ta ła aia t. zw. C zw artku.

W rozw oju m iasta specjalne znaczenie m a ją dw ie daty. Jed n a, to ro k 1317. K iedy to zasadźca M a d e j z O patow a o trzy m ał od W ładysław a Ł okietka d o k u m en t lokacyjny, w yznaczający g ru n ta na założenie m ia sta w edług p raw a m agdeburskiego. Od tego c z a ­ su m iasto ro zpada się n a dw ie części: jed­

n a, daw ny gród, p o zo stający p o d w ład zą kasztelania m ianow anego p rzez k ró la , d ru ­ ga, zap o czątk o w an a przyw ilejem z ro k u 1317, m ająca sam o rząd , na czele którego sta ł w ójt, p oczątkow o dizłedziczny, n a stę p ­ nie obieralny.

D rugi m om ent, to ro k 1341, w k tó ry m n a ­ jazd ta ta rsk i niszczy now opow stałe m iasto, w skutek czego z ro zk azu K azim ieraa W iel­

kiego o bw arow ano je obroninemd muiraitui z dw iem a b ram am i: K rak o w sk ą i G rodzką, strzegącem i m iasta przed n a ja z d a m i P ru s a ­ ków , Jadźw ingow . Litw inów . R usinów i T a ­ taró w .

N a p r a w o : L u b lin ia n k a w lu d o w y m s tr o ju krze- c z o n o w sk im .

L U B L I N z u T w j ^ f

i i

A

z « ü i

a i s

. i

Mury te zap ew n iają bezpieczeństw o roz­

w ojow i m iasta, którego n a tu ra ln e położenie na szlak u han d lo w y m o d m o rz a Cząrnego do B ałtyku, oraz p o siad an ie p rzy w ileju sk ła ­ du zm usza w szystkich k u p có w do zatrzy m y ­ w ania _się w niem przez przeciąg dziesięciu dni i w y staw ian ia sw ych to w aró w na sprze­

daż. Dzięki tem u ro ś n ie z a so b n o ść m iasta i.s ta je się ono w ciągu XV i XVI w ieku ja k ­ b y stolicą diwóch p ołączonych n a ro d ó w pol­

skiego i litew skiego o raz o śro d k iem k u ltu ­ r y polskiej.

T u ta j o d b y w ają się św ietne z ja z d y szlaicfl^

ty p o lsk iej i litew skiej, h u czn e festy n y i b a ­ le z okazji goszczenia poselstw p a ń stw o b ­ cych, a zw łaszcza w czasach Zygm unta A ugusta, k tó ry to m iasto szczególnie sobie upodobał.

W tedy k siążę R om an Sanguszko po swern zw ycięstw ie p od U łą n a d M oskw ą odbyw a triu m fa ln y w jazd, p ro w a d z ą c , w ziętych do niew oli w ojew odów c a rs k ic h W elam inów , k n iazió w Szczerbatow a, B a ria ty ń sk le g o i w ie­

lu zn ak o m ity ch b o jaró w .

L ublin był drugi cm m iastem obok R ra- K w iaciark a na placu litew skim .

(5)

m M r *' 'V‘. ' ;

■■ ■ .r; ,i;V

£t y

, '

Stosunki te ulegtiją zm ianie d o p iero w c ią ­ gu XVIII wieku.

K om isja „D obrego P o rz ą d k u “ z K ajela- nem Hryniiewieokmi na ozele w y d a je p rz e ­ pisy w zględom „ocliędostw a i p o rz ą d k u n a ­ k azu jąc, aby trzy m ający trak itjem ie, b ila r­

dy, garkucbniie w czasie ciem n y ch n o cy trzym ali p rzed doniiami dla ośw ietlenia u- Bc k ag an k i, lam py lub świece w la ta rn ia c h “ , a rów nocześnie zobow iązuje w łaścicieli k a ­ m ienic do usuw ania błota z ulic.

O św ietnej ipnzesżło-śoi „m iasta u n ji z L it­

wą i R usią“ św iadczą liczne zabytki. Jeszcze dziś, idąc przez ulice L ublina, n a k ażd y m n iem al k ro k u spo ty k am y dużo p am iątek , m ów iących n a m o m inionych czasach. Szcze­

gólną wymowę, m a ją kościoły, k la sz to ry i p a ła c e m ożnych p an ó w p olskich, k tó rz y n ie je d n o k ro tn ie o d g ry w ali w ielką ro lę w hi- sto rji Polski. Do tak ich n ależ ą ro d z in y C zar­

to ry sk ich , Jab ło n o w sk ich , Potockich, S apie­

hów , R adziw iłłów i Sobieskich. W szyscy oni m ieli tu ta j sw e p ałace, k tó re dotychczas z a ­ chow ały ślady sw ej św ietności w p o staci do-

i

P la c W ła d y s ła w a Ł o k ie tk a i B ra m a K ra k o

N a p r a w o : W i e ż a b r a m y t r y n i t a r s k i e j .

kowa, gdzie b u ta n iem ieck a i p y c h a g er­

m ańska m u siała u p o k o rz y ć się p rz e d k ró lem polskim , kiedy k siążę p ru sk i A lbrecht F r y ­ deryk sk ła d a ł p rzysięgę lenniczą, klęcząc przed k ró le m p o lsk im Z ygm untem Augu­

stem, a obecni p rzy tern posłow ie H ohenzol­

lernów przez d o tk n ięcie ch o rąg w i, trz y m a ­ nej przez k sięcia p ru sk ieg o , obow iązyw ali się p o jego śm ierci zostać len n ik am i k ró la polskiego i jem u w inni ho łd i przysięgę zło­

żyć z ziem , k tó re obecnie z n a jd u ją się w jarzm ie h itle ry z m u T u ta j iteż zo stała p o d ­ pisana urn ja L itw y z P o lsk ą, jed n o cz ąca dw a b ratn ie n a ro d y pod w sp ó ln ą w ład zą k ró la

polskiego. -

Mimo sw ego zn aczen ia w ów czesnem ży­

ciu politycznem I m nysłow em P o ls k i sam wygląd m ia sta nie był re p re z e n ta c y jn y tak , że k ró la S tan isław a A ugusta P o n iato w sk ie­

go, przejeżd żająceg o przez L ublin spotyka niem iła p rzy g o d a. K a re ta k ró le w sk a grzęź­

nie w błocie i d o p iero sp ro w a d z o n e w o ły u- możliwiiają k ró lo w i d a ls z ą podróż. P ierw szy ło raz w naszy ch d ziejach k ró l b y ł zm uszo­

ny k o n ty n u o w ać p o d ró ż w k arecie, zaprzą- gniętej w w oły.

%

AS* 5

(6)

brze u tr zy m a n y c h a rk a d i krużganków . J e d ­ nym z n ajstarszy ch je st p atac Radziw iłłów , k tó ry otrzy m ał Z ygm unt A ugust jak o wliamo B arb ary Ratdizdwiłłównej.

Z dotychczas zachow anych zabytków na uw agę zasługują daw ne bram y obronne m ia­

sta z częścią m urów , oraz zam ek lubelski, zam ieniony obecnie na w ięzienie, a z kościo­

łów, K atedra, zbudow ana w ro k u 1582 przez b iskupa łuckiego, późniejszego arcy b isk u p a gnieźnieńskiego i k a rd y n ała B ern ard a Ma­

ciejow skiego, k tó ry osadził w n iej Jezuitów . Osobliwością k ated ry je st zn k ry stja t. zw. k a ­ n onicka. Na je j eliptycznem sklepieniu z n a j­

duje się obraz pendzla M ajera, p rzed staw ia­

jący zw ycięstwo w iary n ad herezją, oraz obrazy ze szkoły flam andzkiej. D zięki św iet­

nej akustyce te j z a k ry stji słyszy się, stojąc z jed n ej strony, najcichszy szept osób, ro z ­ m aw iających po przeciw ległej stro n ie salki.

D latego też, ja k m ów i legenda, Obawiający się zdrad, zazdrośni m ałżonkow ie ukryw ali się w zak ry stji, aby m óc przekonać się o w ierności w zględnie niew ierności swych m ałżonek, w yznających swe winy przed k a ­ płanem .

Sporo podań w iąże się z historyczną p rze­

szłością L ublina. Z nich n a jch a rak tery sty cz- niejsze jest to, k tó re m ów i o sądzie djabel- skini w T ry b u n ale Lubelskim , którego w yro­

ki bardzo często były w kolizji ze sp raw ied li­

wością. Panow ie sędziowie zbyt często p o ­ w odowali się pieniędzm i braci szlachty, nie zw racając uwagi n a faktyczne dow ody. W ro k u 1637 na w okandzie lubelskiego try b u n a ­ łu była spraw a pew nej wdowy, w ytoczona przeciw m agnatow i. P rzek u p ił on jed n ak sę­

dziów', k tó rzy w ydali w yrok skazujący w do­

wę. Ta, oburzona niespraw iedliw ością, za- wmłała: „oby m nie d jab li byli sądzili: byliby spraw iedliw szy w yrok w y d ali“. W tym sa ­ mym dniu pod w ieczór m ieli się zjaw ić w L ublinie d jab li w stro ja c h szlacheckich w celu ro zp atrzen ia sp raw y w dowy. P rzyw o­

łali p isarza m ieszkającego w gm achu try b u ­ nału, poczem zaczęto rozpraw ę pokrzyw dzo­

nej wdowy. Zarów no sędziam i ja k i o b ro ń ­ cą wdowy byli djabli. k tó rzy m im o swrego pochodzenia z p iek ieł w ydali w yrok na korzyść poszkodow anej. W ted y to C hry­

stus, w iszący w sali try b u n alsk iej, m iał o d ­ w rócić tw arz, aby nie widzieć, że d jab li są spraw iedliw si, niż T rybunał, w y d ający w jego im ieniu w yroki. Na stole p rezydjalnym , przy k tó ry m odbyw ała się ta sp ra w a , przew odni­

czący d ja b e ł w ycisnął znak ro zp alo n ą sw oją ręk ą. Stół ten ze znakiem d jab elsk im ozdabia obecnie gabinet sek re ta rz a p rezy d en ta m iasta w m agistracie lubelskim .

In n e podanie zw iązane je st z budow ą k o ­ ścioła św. M ichała. K iedy w roku 1282 L e­

szek C zarny W' pogoni za L itw inam i i Jadź-

I I I I I

ć v i e p o t * * * * 4 6 1 0

. ...„ n w a r to ic to " *artofccB»'*®

"* “ ’ po.Tlki,

p r z e p a d a j wSPan ia U ° . t lekkie łetn Q von'aiW oy

w««c sy ..„ei»a\ac d ° An ©rflan*z ..k.e«ancie 0" . «div*®*®* - f j - s - r^ » ro s tu » * , i roxw oj11*. . . «tal?"

ä ä . i a p . - i?

sią i y « e ' ^

J u / k r (fo m s a Ü y fiß .

ov<

f lyt ^

' ' - "Uflodtjy

Bmaka.

F A B R Y K A W W A R S Z A W I E .

Szczupłą, powabną pełną kras Będziesz nosząc

CORTEXA pas

Do n a b y c ia w m a g a z y n a c h k o n f e k c ji d a m s k ie j i g o r s c c ia r s k ic h

w ingam i sta n ą ł d la o dpoczynku pod zam kiem lubelskim , zdrożony d łu ­ gim pościgiem , zasn ął pod dębem . W czasie snu u k azał się m u św. Mi­

c h ał a rch an io ł, k tó ry p rzepow iedział księciu zw ycięstwo w jmścigu za nieprzyjacielem . Stosow nie do te j p rzepow iedni L eszek C zarny rozbił ścigane oddziały i o d eb rał łupy. Z w dzięczności za pom oc ślubow ał w y­

staw ienie k ościoła pod w ezw aniem św. M ichała. Przy rozbiorze tego kościoła w r. 1846 znaleziono w fu n d am en tach w rzeczyw istości pień dębu, pod k tó ry m m iał zasn ąć L eszek C zarny. Obecnie jedynym śla­

dem tego kościoła je st p lac św. M ichała. Mgr. Stanisław Stok

6 AS

(7)

K Ą C I K

F I L A T E L I S T Y C Z N Y

N a jn o w sze z n a c z k i w y d a n e p r z ez R o sją S o w ie c ­ ką: u g óry oraz u dołu d w a e g z e m p la r z e , k tó re u k a za ły s ią n a p a m ią tk ą o tw a r c ia p a w ilo n u s o ­ w ie ck ie g o n a w y s t a w ie n o w o jo r s k ie j, w śro d ­ kow ym rząd zie s e r j a p o ś w ią c o n a s ły n n e m u p o e­

c ie u k r a iń s k ie m u S z e w c z e n c e .

m w

NASION

i P U

UNIUJERIOLNY

M /tz

* > % »HHTtUSWIC* • POZNA*

W 8^

T O L E D O

Ju ż ro z p o c z ę ły się z a p is y d o w z o ro w e j S zkoły K o sm ety czn ej

M A R Y M A Y E R

W W ARSZAW IE, UL. KRÓLEWSKA 2

n a c z te ro m ie s ię c z n y kurs k o ­ sm etyczny. P o c z ą te k z a ję ć 2 5.

w rz e ś n ia b .r. In fo rm a c ji u d z ie la K a n c e l a r j a S z k o ł y . W A R ­ S Z A W A , UL. KRÓLEWSKA 2, m ieszk. 5 5 , T e le f o n : 6 0 5 - 5 6 .

N I E Ś W I A D O M Y C H

j e s t o b o w i ą z k i e m k a ż d e g o kł o r o z u m i e , iż o s z c z ę d n o ś c i s k ł a d a n e s y s t e m a t y c z n i e z a b e z p i e c z a j ą p r z y s z ł o ś ć .

P. K.O.

P E W N O Ś Ć - Z A U F A N I E

O ddaw na nie u k azał się już żaden now y znaczek Polski i m ożna powiedzieć, że chy­

ba ty lk o z tego w zględu nastąpiło pew ne osłabienie na „ ry n k u “. W poprzednich la ­ tach czyto bloki w ydane z okazji w izyty k ró la R um unji, wzgl. bloczek strato sfery cz­

ny naw et w o k resie k a n ik u ły utrzym yw ały w napięciu am bicje kolekcjonerskie. T eraz w rocznicę „Czynu L egjonow ego“ Poczta P olska w zbogaci nasze zbiory pięknym znaczkiem kom pozycji W . Boratyńskiego.

K ilka w ierszy pośw ięcim y dzisiaj spraw ie nalep ian ia znaczków w album ach, a raczej sposobow i um ieszczenia ich na w yznaczo­

nych polach.

Do ab solutnie najw ykw intniejszego spo­

sobu zaliczyć należy jed n ak nietyle p rzy le­

pienie, co ułożenie znaczka w przygotow a­

ne u przednio na ten cel t. zw\ „ram ce“ . — Sporządzenie p o d o b n ej ram k i w ym aga je d ­ n ak blisko 3 m in u t przy m asow ej p ro d u k ­ cji. K rótkie już w yliczenie w skazuje na to, że na tak i luksus m ogą sobie pozw olić prży w iększej ilości egzem plarzy tylko ci, k tó ­ rzy poza znaczkam i św iata nie w idzą. Ja k w ygląda owa ram k a, a w łaściw ie ja k n a ­ leży sporządzić ją z tektury, tuszu, cello- fanu, syndetikonu i pelikanolu, o tem po- m ów im y w następ n y m num erze.

W itold H o rain .

maja zaśtuga,

fi

. . . opal eni jak murzyni.

P i ę k n i e o p a l o n e c i a ł o t o d o w ó d z d r o w i a . W i e m y w s z y s c y j ak m i ł o j es t z a ż y w a ć k ą p i e l i s ł o n e c z n y c h , l e c z p a m i ę t a j m y , ż e j e d y n i e z N i v e q w y c h o d z i s i ę n a p o w i e t r z e i s ł o n c e . N I V E A c h r o n i b o w i e m p r z e d b o l e s n y m o p a ­ r z e n i e m s ł o n e c z n y m a z a r a z e m u ł a t w i a o p a ­ l e n i e s k ó r y n a b r a z , n a w e t w p o c h m u r n e dni .

K m N I V E A z n a j d u j e s i ę h a n d l u t y lko w z n a n y c h n i e b i e s k i e ! 1 p u d e l k a c h z b i a ł y m i n e p o d m i w o k r ą g ł y m o b r a m o w a m u P ° z) 0 4 0 - 0 . 7 5 - 1 . 4 0 i 2 . 6 0 P r z e s t r z e g a m y z a t e m p r z e d n a b y w a -

n i e m k r e m u , s p r z e d a w a n e g o n a w a g e p o d n a z w a N I V t A . PEBECO SP.SKC w p o z n a n i u

AS*?

(8)

•* K

'i w . . . . % '' "

% 0 ’

A *

(9)

iięm ki księcia

W Ł A D Y S Ł A W G Ą S I E C K I

W gabinecie zap an o w ała cisza. M inister siedział zam yślony, o p ierając ręce n a rzeźbio­

nych w form ie orlich głów poręczach fotela.

Zdawał się zapom inać o obecności m łodego urzędnika do specjalnych poruczeń, k tó ry sie­

dział po przeciw nej stro n ie ogrom nego ren e­

sansowego biurka.

Piętro A rnoldi nie ośm ielił się przerw ać milczenia. Był m ocno zdziw iony, ze zw ierz­

chnik bierze m oże nieco zbyt pow ażnie te listy starego księcia di Meina, w idocznie szwankującego n a um yśle. W reszcie m inister podniósł głowę i jak b y odgadując m yśli m ło ­ dego człow ieka, rzeki:

— W idzę, że p an za- stanaw ia się, dlaczego wogóle p rzy w iązu ję wagę do tych listów . Otóż sam a groźba, że 0 ile zd ecyduję się przedłożyć na d zisiej­

szej au d ien c ji szefowi rządu do podpisu a n ­ nex do tra k ta tu z Niemcami, będący moim p ro jek tem , to zginę na p a rę m in u t przed w y jazd em z d o ­ mu, nie m a rtw i m nie zupełnie. Chodzi mi o co innego. A m ian o w i­

cie o to, sk ąd książę wie o istn ien iu tego annexu? B ow iem poza szefem rząd u , m n ą 1 am basadodem n ie ­ mieckim, nik t w łaści­

wie nie m ógł m ieć o nim najm niejszego w y­

obrażenia. Dziś d o p ie ­ ro pan dow iedział się jako czw arty o tern o- demnie z pow odu ty ch listów i p iąty , m ój se­

kretarz, k tó ry w łaśnie teraz przygotow uje o d ­ nośny tekst. Ale i on otrzym ał w skazów ki odem nje d o p iero dziś rano, a list k sięcia pi- saby był w czoraj. To jest zagadka w arta rozw iązania.

— Ale czy nie b y ło ­ by n ajp ro ście j, panie m inistrze — ośm ielił się w trącić A rnoldi — zaaresztow ać księcia i przeprow adzić rew izję w pałacu. Może zn a ­ lazłyby się ja k ie ś p a ­ piery, m ogące rzucić światło n a tę spraw ę.

— Mój panie! — ż a ­ chnął się m in iste r — nie m ożna aresztow ać osobistości, sp o k rew ­ nionej z połow ą p a n u ­ jących ro d zin E u ro p y , a pośrednio i z naszym dworem. Raczej mo- żnaby go w sadzić do sanatorium , ale i tego bez w iedzy dw oru n a ­ wet szef rz ą d u zrobić nie może. S kandal tego rodzaju byłby d la nas w tej chw ili zupełnie

niepożądany. A je d n a k nie mogę ryzykow ać.

Ja k k o lw ie f opóźnienie pod p isan ia tra k ta tu mogłoby mieć dla nas nieobliczalne skutki wobec nalegania Niemiec. A nie w iadom o, kto może ew entualnie pom agać księciu i jak ie on przygotow uje nam niespodzianki. N arazie więc kazałem d yskretnie otoczyć p ałac poli­

cją, a w szystkich dom ow ników inwigilow ać.

Nie chcę je d n a k w prow adzić policji do śro d ­ ka. T am pójdzie pan. Jest pan przecież także członkiem b iu ra prasow ego przy m in ister­

stw ie spraw zagranicznych. Pośle pan więc sw oją k a rtę księciu z p ro śb ą o w yw iad wła-

N a jp ię k n ie js z e w y cieczk i

na p o lsk im m o to c y k lu SHL

^ ' i

N O W E

śnie w tych krytycznych godzinach w ieczor­

nych i p o stara się p an pozostać ta m aż do godziny 21-ej, bo o tej godzinie tr a k ta t bę­

dzie ju ż podpisany.

M inister wreszcie skończył i zniecierpliw io­

ny A rnoldi mógł w trącić sw ą uw agę:

— Panie m inistrze! Przecież on m nie nie przyjm ie!

— Ha, w takim razie trzeba będzie tam p osłać oficera policji. Ale spodziew am się, że panu się uda. D am panu urzędow y wóz do dyspozycji, bo to dość daleko.

M inister nacisnął guzik n a blacie b iu rk a i rzucił k ró tk i rozkaz "" "" w tu b ę m ikro fo n u . Po- czem w stał i p o d ając rę k ę A rnoldiem u, d o ­ dał:

— No to w szystko.

B ez w z g lę d u na tr u d n o śc i te ren u — s zy b k o , p e w n ie i ła tw o — d o n a jo d le g le js z y c h z a k ą tk ó w k r a ju d o ciera z a w sz e m o to cy k l S H L . T a p o p u la r ­ n a s e tk a o w y so k ie j s p r a w n o śc i o d ­ z n a c za s ię b o w ie m s p e c ja ln ą kon str u k c ją , p r z y st o so w a n ą d o n a sz y ch w a r u n k ó w d r o g o w y c h i w y r ó ż n ia s ię w y ją tk o w e m i z a le ta m i: p o sia d a p o d w ó jn ą ra m ę, p o tę ż n y t il t r p rze­

c iw p y ło w y , s a m o s t a b iliz u j ą c ą k ie ­ r o w n ic ę i w ie le in n y c h p r a k ty cz n y c h s z c z e g ó łó w k o n str u k c y jy c h . Z nacz n a o sz c z ę d n o ść w z u ż y c iu p a liw a

m

H U T A LUDWIKÓW S .A . k i e l c e

N iechże p an sobie księ cia d o k ład n ie obejrzy, bo w łaściw ie to p oza tem , że od dw udziestu la t nie opuszcza p a ła ­ cu i sk u p u je po całej E u ro p ie średniow iecz­

ne pergam iny, pism a słynęych „czarow ni- k ów '1 i alchem iczne r e ­ cepty, nic o nim w ię­

cej n ie wiemy.

Po chw ili P ietro schodził już po szero- k ich m arm u ro w y ch schodach. P rzed b ra m ą czekał na niego służ­

bow y sam ochód. P o ­ nieważ było jeszcze sporo czasu do godziny w yznaczonej przez m i­

n is tra n a w izytę u k się­

cia, więc k azał się za­

wieść do k aw iarn i. P i­

ją c m azagran, m yślał o dziw nem poleceniu, ja k ie otrzym ał. Is to t­

nie k siążę zb y t w iele w iedział o ta je m n i­

cach politycznych. Mo­

że nie był w cale sza­

leńcem , ja k m u się z d a ­ w ało w pierw szej chw i­

li. Ale w tak im razie groźby m ogły być n a ­ praw dę niebezpieczne.

No, i jeśliby ta k było, to nie ulega w ą tp li­

wości, że książę nie ze­

chce w łaśnie te ra z u- dzielie m u w yw iad i.

Był ta k zd en erw o ­ w any, że w yszedłszy z k a w ia rn i po stan o w ił część d rogi odbyć p ie ­ ch o tą, a szoferow i k a ­ zał w olno jech a ć za sobą. Choć do zm roku było jeszcze daleko, niebo p oczynało już żółknąć ja k w iędnące liście. D ęby kork o w e w o g ro d ach w illi „B org­

h ese“ rzucały b łę k it­

n aw y cień na k rań ce P iazza di Siena, a p a ­ sm o p in ij na w zgórzu m iędzy św. P io trem a M onte M ario staw ało

W I E J S K I E P L O T E C Z K I

Fot. EDWARD HARTWIG

AS-9

(10)

się coraz ciem niejsze. M inąwszy gw arne Pincio, P ie tro w siadł do sam ochodu i kazał się wieść ju ż p ro sto do pałacu di Meina.

Był to wielki, sm utny dom z ogrom ną b ra ­ m ą o k u tą bronzem . Stary służący w sk ro m ­ nej czarnej liberji odebrał k artę od Pielra, m ów iąc ku jego w ielkiem u zdum ieniu:

— Książę oczekuje już pana, zaraz go za­

wiadomię.

P iętro pozostał sam w obszernym hallu.

Pełno tu było stary ch 'sty lo w y ch mebli, k rze­

seł obitych w ytłaczaną złoconą skórą, zbroi ustaw ionych na postum entach, a n a ścianach krytych boazerją z czarnego dębu w isiały skrzyżow ane miecze i hełm y przedziw nych kształtów . W szystko to było nieco zanied­

bane i bardzo ponure. Służący w rócił n a d ­ spodziew anie szybko i z ukłonem otw orzył wielkie rzeźbione drzwi. Milcząc przeprow a­

dził P ietra przez kilka rów nie zaniedbanych salonów i w końcu zatrzym ał się przed ko ta rą z ciemnego aksam itu. Gestem zaprosił gościa do w ejścia. Pietro przestąpił próg i ze­

szedł w dół po kilku stopniach. K otarę za nim zasunięto z suchym szelestem.

Pokój, a raczej sala, w której się znalazł, m usiała być pałacow ą bibljoteką. W zdłuż ścian stały wysokie półki pełne książek, a na olbrzym im m arm urow ym stole leżały żółte zwitki pergam inów . W pośrodku slotu zn a j­

dow ała się dziw na jak aś oszklona gablotka, pełna osobliwych m ałych figurek, rzeźbionych w złotaw ym m aterjale. D opiero po chwili

T rily s in p o m a g a n a w e t t a m , g d z i e w s z y s t k i e ś r o d k i z a w i o d ł y .

* S f S e -

d la suchych włosów Trilysin z tłuszczem.

oswoiwszy się ze zm rokiem panującym tu­

taj spostrzegł Piętro, że na końcu sali pod w ysokiem w ąskiem oknem, naw pół przysło- nięłem czarn ą p o rtjerą , siedzi w ciem nym fotelu jak aś postać. Zbliżywszy się, zauw a­

żył, że jest to stary mężczyzna o niezw ykle pięknych rysach, bardzo bladej cerze i białych długich w łosach, u k ład ający ch się w m ięk­

kie fale n ak ształt p eru k i z XVIII w. U brany był w długi szlafrok z czarnego jedw abiu haftow anego srebrem . Milcząc w patryw ał się w gościa wielkiemi płonącem i oczyma. Zmie­

szany Pietro postąpił jeszcze k ro k naprzód i rzekł z lekkim ukłonem :

— Zapewne książę di Meina? Książę po­

zwoli, że się przedstaw ię, jestem Arnoldi.

Stary pan kiw nął głow ą i bezsłownie w sk a­

zał Piętrow i niskie weneckie krzesło z po­

duszką z blado-fjołkow ego aksam itu. Dopie- ro > gdy gość ulokow ał się na nim, starzec otw orzył usta:

— Pan w ybaczy — rzekł niskim dźwięcz­

nym głosem — że nie w stałem na jego po­

w itanie, ale od czasu atak u paralitycznego już przez kilkanaście lat nie w ładani n o ­ gami.

A rnoldiem u zrobiło się niezw ykle przykro.

C hciał w łaśnie powiedzieć kilka uprzejm ych słów, ale książę m ów ił dalej z lekką iro n ją na dnie głosu:

— B ardzo wdzięczny jestem panu m in istro ­ wi, że p rag n ąc w idocznie rozjaśnić m ą sa­

m otność, p rzy słał mi tak miłego młodego

I O cA S

człowieka. Obawiam się tylko, że będzie się pan nudził. My tu odw ykliśm y od gości, choć każdem u jesteśm y szczerze radzi.

W yciągnął białą w ąskę rękę i szarp n ął ta­

śmę. Gdzieś daleko zabrzm iał srebrzysty dźw ięk dzw onka, po chw ili k o ta ra rozsunęła się i weszli dw aj służący. Jeden niósł wielki bronzow y św iecznik z płonącem i świecam i, k tó ry ostrożnie postaw ił na stole, a drugi dźw igał ciężką tacę sreb rn ą pełną owoców.

O dsunąwszy kilka zw itków pergam inow ych postaw ił ją na m ałym okręgłym stole koło fotelu gościa, poczem obydw aj bezszelestnie opuścili pokój. A książę odezw ał się znow u:

— Może pana in teresu ją książki. Mam tu ciekawe stare w ydaw nictw a. Oto .Theokryt, a tam słynne dzieło T ertu lian a „De cultu fem in aru m “ w ydanie z Aide i jeszcze „De laude C astitatis“ pisane przez św. Avitusa biskupa Vienny w r. 490 poem aty łacińskie piękniejsze od „R aju U traconego“ Miltona.

Piętro zaskoczony milczał. Książę spojrzał n a ń z lekko złośliwym uśm iechem .

— Zdaje się, że jed n ak nudzę pana, ja k się tego obaw iałem . Pan zapew ne w olałby porozm aw iać o listach do p ana de Silvani?

No cóż, trzeba się stosow ać do życzeń gości.

Proszę, czekam na pytania.

A rnoldi nigdy nie czuł się ta k głupio. Po- p ro stu nie m ógł znaleźć stosow nych słów.

A książę czekał chwilę i wreszcie znów sam p o d jął rozm owę.

— Uznaliście m nie za szaleńca, niep raw ­

daż? A ja jestem tylko p a trjo tą . D ysponując siłam i, o jak ich nie m acie pojęcia, zniszczę bezwzględnie człow ieka, k tó ry w sw ym obłę­

dzie chce w ciągnąć m ój k ra j w przepaść.

Śmierć ta będzie ostrzeżeniem dla innych, ostrzeżeniem , koniecznem dla d o b ra Italji i św iata. M erytorycznie zasługiw ałbym może n a k arę, ale gdy sw ój cel osiągnę, oskarżę się sam.

P iętro pow oli w racał do rów now agi. A więc jed n a k — m yślał — książę je s t szaleńcem, ale w tych w a ru n k ach zupełnie nieszkodli­

wym. Cóż m oże uczynić sam otny sp araliż o ­ w any człow iek? W łaściw ie, to m ógłbym już stąd pójść — m ów ił do siebie. W tych o ko­

licznościach nie m a sensu pilnow ać tego bez­

silnego starca. Z am yślił się ta k głęboko, że nie spostrzegł, iż książę już przestał mówić.

D opiero jak iś niespodziew any dźw ięk sk ło ­ nił go do spojrzenia na gospodarza. Ze zd u ­ m ieniem zauw ażył, że tenże śm ieje się cicho ironicznie. W reszcie starzec odezw ał się:

— Zam ierzałeś m nie pan ju ż opuścić, p raw d a? Nie w arto się baw ić w pielęgniarza, zwłaszcza gdy chodzi o nieszkodliwego wa- rja ta .

P ietro otw orzył usta, ale nagle książę p o d ­ niósł rękę, gestem n ak azu jąc milczenie. Gdzieś w dalszym p o k o ju stęk n ął głucho zegar i w ol­

no począł w ybijać godzinę. Książę słuchał z przym kniętem i oczym a, licząc szeptem uderzenia. W reszcie przebrzm iało ostatnie.

Starzec w yprostow ał się n a fotelu i w ziąw szy

z małego stoliczka obok d użą kryształow ą kulę, położył ją przed sobą i w patrzył się w nią uw ażnie, w olno, rytm icznie kołysząc przytem głową, ja k w ielka chińska figura porcelanow a.

Nagle w chwili, gdy P ietro chciał wstać z krzesła, książę odłożył kulę i zw rócił się do dziennikarza z uprzejm ym gestem:

— P rzepraszam , że p an a trudzę, ale służ­

by m ojej niem a w tej chw ili w dom u. Tam z tej gab lo tk i na stole proszę m i podać fi­

g u rk ę z n u m erem 7.

Pietro podszedł do stołu. W gablotce isto t­

nie figurki lepione z w osku m iały na pod- slaw ach tabliczki z cyfram i. W y b rał liczbę 7 i podał lalkę księciu. Starzec pochylił się ku stolikow i i szukał tam czegoś przez chwilę.

W reszcie w yciągnął ku A rnoldiem u dłoń, na k tó rej leżał sztylecik o głow icy w ysadzanej rubinam i.

— Proszę spojrzeć — rzekł — ta klinga znaczona jest znakiem „ p sa“ , znakiem Gułia na del Rey, w y k o n an o j ą w XVI w ieku w To­

ledo. Od tego czasu zn ajd u je się w m ojej rodzinie

P ie tro w yciągnął rękę, chcąc bliżej szty­

let obejrzeć, ale k siążę szybko c o fn ął dłoń, ch o w ając go w p raw y m ręk aw ie tu n ik i. P o ­ czem o b o jętn ie od w ró cił się od P ie tra i zaczął szeptać coś cicho. C zasem głośniej zabrzm ia ło jak ieś łaciń sk ie słowo. W yciągnąw szy obie ręce n ad fig u rk ą, d o ty k a ł je j chw ilam i k oń­

cam i palców , czasem czy n ił n ad nią h ie ra ­ tyczny gest ja k błogosław ieństw o. P iętro p a ­ trz y ł n a ten dziw ny o b rząd ek ja k zahypno- tyzow any. Nie był w stan ie ruszyć się z m iej­

sca. Książę, skończyw szy d ziw n ą m odlitw ę zaklęcia, w y jął z m ałej k asetk i, leżącej obok niego n a fo telu długą szpilkę, k tó re j główkę stan o w ił g ra n a t w złoto o praw ny. Wziąwszy w ręk ę w oskow ą lalkę, p a trz y ł n a n ią dłu­

gą chw ilę, aż w dali zg rzy tn ął znowu zegar, w y b ijając k w ad ran s. Starzec p o d n ió sł szpil­

kę, oczy za ja śn ia ły m u niesam ow itym b la ­ skiem , u sta m ełły jak ieś łacińskie w yrazy, w reszcie w y k rzy k n ął ja k ie ś niezrozum iałe w yrazy, w reszcie w y k rzy k n ął ja k ie ś n iezro ­ zum iałe słowo i szpilka p o g rąży ła się aż po- głow icę w piersi w oskow ej lalki. A potem fig u rk a potoczyła się pod nogi P ietra. Ten m ach in aln ie p o ch y lił się, chcąc ją podnieść, ale dziw ny dźw ięk, nib y ch rap liw e w e­

stchnienie, sk ło n ił go do p o dniesienia głowy.

K siążę siedział w yprostow any w fotelu;

tw arz jego była b ard ziej jeszcze b lad a niż zw ykle. U sta skrzyw ione gorzkim grym asem a oczy przym knięte. W lew ej piersi tkw iła klinga toledańskiego sztyletu. W zdobiących ją ru b in a c h św iatło św iec budziło czerw one refleksy, a na białym jedw abiu tu n ik i ro z­

lew ać się poczęła szero k a p lam a krw i.

L eżąca na posadzce fig u rk a ja k b y ożyła w d rg ający ch b lask ach świec. P ię tro pozna?

w ry sach je j tw arzy w oskow y p o rtre t m i­

n is tra de Silvani.

Ja k oszalały w y p ad ł z pałacu.

— Do m jn isterju m l — k rz y k n ą ł do szo­

fera. — Ale pędź p an , choćbyś m iał wóz rozbić, byle p rędzej.

Rzeczywiście rek o rd o w o szybko zajechali p rzed b ram ę m inisterstw a. S tał ta m osobisty wóz m in istra a szofer z p rz e ra ż o n ą tw arzą w ychodził w łaśnie z pałacu. Nie p y ta ją c się o nic, gnany straszliw ą pew nością nieszczę­

ścia, P ietro w p ad ł do b ram y i po chw ili był już w gabinecie, gdzie na w niesionej z p o ­ czekalni k an a p ie leża ł de Silvani.

L ekarz p o ch y lił się n ad ciałem i rozpiąw - szy kam izelkę i koszrdę m in istra przyłożył stetoskop do serca. M inuty upływ ały w głę- bokiem m ilczeniu. W reszcie lek arz podniósł się i b ezrad n y m gestem rozłożył ręce. M ini­

ster nie żył.

D o k tó r nic nie zauw ażył, ale P ietro u jrz a ł na lew ej p iersi p a n a de Silvani m aleń k ą sk rzep łą k ro p lę krw i, d o k ład n ie w tem m iej­

scu, gdzie szpilka księcia di M eina u k łó ła w oskow ą lalkę. K ropla m iała k olor starego, rudego gran atu .

Cytaty

Powiązane dokumenty

nia systemu nerwowego: nerwicę serca, b ó le i zawroty głowy, uczucie niepokoju oraz sprow adzają krzepią­.. cy, naturalny sen nie pow odując

Przedstaw ienie to charakterem swym znacznie różniło się od przedstaw ienia „Świętoszka“ w teatrze Jaracza, niem niej jednak było w ybitnie stylowe. Na program

Drobno pokrajaną małą cebulkę przysmaża się na łyżce masła; gdy się troszkę zrumieni dodaje się 10 dkg chleba skrajanego na cienkie płatki i smaży razem

dre kobiety strzegą swego uroku przy pomocy olejku oliwkowego, który jest niezastąpiony dla utrzy mania gładkości skóry.. Piękna cera zatym decyduje o praw-dziwej

W ytw orzyła się już między nami ta przepaść, jaka niestety, dzieli jedną generację od drugiej, obaj straciliśm y w łaściw y sposób m ów ienia do siebie i

W ten sposób usuwamy skutecznie wszelkie nieczystości cery oraz w qgry z głębi porów i uzyskujemy zdrowq, iw ie iq skórę.. Ceny flakonów:

H eleny Gintelowej, Kraków, oznaczony godłem „H. Ludwika Hirszsona, W arszawa, oznaczony godłem

- Niezamówionycb materiałów Redakcja nie zwraca R eklam acje w spraw ie nieotrzym ania lub późnego doręczania egzem plarzy należy wnosić niezwłocznie, pisem