• Nie Znaleziono Wyników

As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 11

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "As. Ilustrowany magazyn tygodniowy, 1939, R. 5, nr 11"

Copied!
31
0
0

Pełen tekst

(1)

12 M A R C A 1 9 3 9 R . C E N A 4 0 G R O S Z Y

m a& cenia

l*a Miranda, gwiazda Hollywoodu

(2)

POETA POLSKOŚCI

S T U L E C I E U R O D Z I N ADOLFA DY GA S I Ń S KI E GO

r - j - , i p a p ie ra c h p o śm iertn y ch pozostaw ił f / l ) a u to r „Godów ży cia“ zb ió r m yśli, któ- re ro zw in ąć m ia ł w nigdy n ien ap isa- Jiem ju ż stu d ju m n a tem at zad ań lite ra tu ry , p o w o łan ia a u to ró w , zag ad n ień k siążk i i czy- telnictw a. W śró d tych m yśli zn ajd ziem y t a ­ kie, sk ondensow ane w afo ry sty czn ą form ę, uw agi:

„ L ite ra tu ra . Z naczenie je j w życiow ym procesie społeczeństw a, poniew aż je s t ona w cieleniem duchow ych sił n a ro d u ; a jeśli je j niem a, to sił tak ich b ra k u je , alb o jeszcze śpią. L ite ra tu ry n ie m oże p rzep isy w ać ż a d ­ n a k a n c e la rja . H ałasy, w rzask i literack ie p rzeb rzm ią, zo stan ie to, co je st d o b re, p ię k ­ ne, szlach etn e isto tn ie. K ażda lite ra tu ra , choćby b ard zo stro n n a , zaw sze w yższa od życia społecznego. L ite ra tu r a m a od Boga pełnom ocnictw o sąd zić“ .

A o au to rze?

„N ikt ta k dobrze, d o k ład n ie nie zagląda we w łasn ą duszę, ja k rzeczyw isty a rty sta . D o­

brze d la niego, gdy spostrzeże, że w śród lu ­ dzi chodzi w m asce. T ajem n ica jego ro b o ty często n a tern polega. P o d p atrzeć siebie je st to w aru n ek p o d p a try w a n ia c a łe j n a tu ry ".

Jeżeli te głębokie m yśli A dolfa D ygasiń­

skiego w ysuw am n a czoło n o ta tk i, r e je s tr u ­ ją c e j stulecie u ro d z in p isarza, to dlatego, że one niezw ykle tra fn ie o d sła n ia ją przyczyny nagłego re n e sa n su tw órczości a u to r a „M ar- gieli i M argielki“ , a u to ra do dziś d n ia z a ­ pom nianego i n iem al nieznanego, choć pod ad resem w ielu czołow ych pisarzy doby w spółczesnej m ożńaby zaw ołać: „W y z niego wszyscjy!“ Ale m o d y p rzech o d zą. W rzaski literack ie raz po ra z o d su w ają się w głu­

chy cień niepam ięci i niechęci, a tru d p is a r­

ski D ygasińskiego n a b ie ra co ra z m ocniejszych kolorów , ży je p ełn iej i tw órczo, bo zaw sze

„zo staje to, co d obre, piękne, szlachetne isto tn ie“ . A ta jem n ica n iezniszczalnej ży­

w otności dzieła p isarsk ieg o D ygasińskiego tk w i w tem , że a u to r był a rty stą , że u m iał głęboko zajrzeć we w łasn ą duszę, a p rz e ż y ­ ciom osobistym n a d a ć sens społeczny, n a ro ­ dow y i ogólnoludzki.

„P o d p atrzeć siebie je s t to w a ru n e k p o d ­ p a try w a n ia całej n a tu r y “ . W sobie odnaleźć m ógł tylko uczucie serdecznego um iło w an ia ziem i ro d zin n ej, rozum ienia, u zn a n ia i w spół­

czucia d la w szelkich objaw ów życia i dla w szystkich istot, uczjucie gorącego p a trjo - tyzm u i szczerego d em o k raty zm u — Wszak był pow stańcem z 63 r„ w szak po zn ał w p o ­ dró ży do B razy lji p o tw o rn ą nędzę p o lsk iej e m ig ra c ji Stąd też, ja k słusznie zau w aża K.

C zachow ski — „w w idzeniu i p od p ió re m D y­

gasińskiego n a tu r a m a sw o ją duszę i je s t to dusza p o lsk a“ . Zaś W ładysław W o lert stw ie r­

dza, że „D ygasiński to b y ł p isarz, k tó reg o dusza n ajg łęb iej w y p o w iad ała to, co płynęło z niezb ad an y ch tajem n ic, a je d n a k rzeczy ­ w istych falow ań d u c h a naszej ziem i. Gdy los rzu cił go do P etersb u rg a, w jed n y m z li­

stów do có rk i pisze: „T am gdzieś daleko, śm ieje się do m nie ziem ia m ało p o lsk a i czu­

ję, że człow iek jest niew olnikiem sw ej o j­

czyzny. Ziem ię kocha się po synow sku“ .

* * *

D ygasiński u ro d ził się dn. 7 m arca 1839 r.

w N iegosłow icach n ad Nidą. J a k o stu d e n t w ydziału filologicznego Szkoły G łównej w W arszaw ie, b ra ł u d z ia ł w pow staniu stycz-

niow em , po u p ad k u k tó reg o p rzen ió sł się na dalszo stu d ja do P rag i. P o ich ukończeniu p rzysw oił naszej k u ltu rz e w w ielu tłu m acze­

niach p ow ażne dzieła przyrodnicze, filo zo ­ ficzne, lingw istyczne, p raco w ał ja k o n au czy ­ ciel, m. in. w ychow ał J a c k a M alczewskiego i silny w pływ w y w arł n a jego in d y w id u al­

ność arty sty cz n ą. W la ta c h 1871— 1877 o siad ł w K rakow ie, gdzie p ro w ad ził p e n sjo n a t pe­

dagogiczny d la chłopców i k sięg arn ię w y­

daw niczą, n a k ła d e m k tó re j, obok w ielu p rze­

kładów , u k a z u ją się pierw sze dzieła d ra m a ­ tyczne Św iętochow skiego („Ojciec M ak ary “ ) i A snyka („Żyd“ ). Po b a n k ru ctw ie k sięg arn i przenosi się do W arszaw y i, b o ry k a ją c się z licznym i k ło p o tam i i n ied o statk am i, zo staje pisarzem . P o ' czte rd ziesty m to k u życia, w w ieku co n rad o w sk im . — Z m arł dn. 3-go czerw ca 1902 w G rodzisku pod W arszaw ą.

W’ w spom nieniach o sw ym ojcu p ow iedzia­

ła n ied aw n o c ó rk a a u to ra „A sa“ , p. Z ofja W o lerto w a: „Serce m iał n a dłoni. P ru s był do b ry , ale D ygasiński przew yższał chyba P ru s a w uczynności i serdeczności. Z tego pow odu często cierp iał, ale nie um iał, nie ch cia ł się zm ieniać. — S o cjalistą nigdy nie był, ale żyw o odczuw ał dolę chłopów i pro- le ta rja tu . J a k ż e za te cechy c h a ra k te ru i tw órczości cen ił go Żerom ski...

T ud n o było żyć m o jem u ojcu. M iasta nie znosił, tę sk n ił za w sią. F ra n c isz k a ń sk ą d o ­ b ro cią zadziw iał nas, ro d zin ę i ludzi obcych.

W chw ilach arty sty c z n e j szczerości m ów ił do m nie dziw nie:

— W iesz, dziecko, czu ję ja k ie ś tajem n icze ręce, k tó re m nie stąd w y p y c h a ją — a po chw ili d o d aw ał: — Szczęśliw y jestem , bo zn alazłem w lite ra tu rz e siebie, stw orzyłem sobie w łasn ą szkołę i nie zginę w sztuce...“ .

ä

/id o lf Dygasiński, rysunek Edwarda Dodac- kiego, w edług szkicu portretow ego Jacka

M alczew skiego.

T w órczość zapom nianego p is a rz a przy­

p om ni społeczeństw u przez ro d zin ę pisarza zain icjo w an e a przez In s ty tu t W ydaw niczy

„B ib ljo tek a /P o ls k a “ realizo w an e zbiorowe w ydanie dzieł D ygasińskiego, k tó re obejmie zgórą 155 utw orów (pow ieści, now el bajek itd.) w 35 tom ach. Złożą się n a nie przede- w szystkiem dzieła ta k ie : „Von M olken“, „Na w arszaw sk im b ru k u “ , ,Nowe tajem n ice W ar­

szaw y“ , „ P an Ję d rz e j P iszczalsk i“ , „Robin­

son P o lsk i“ , „G o rzałk a“, „A s“, „D ram aty lu- b ą d z k ie “', .„Cudow ne b a jk i“, „ Z a ją c “, „W Sw ojczy“, „M argiela i M argielka“ , „Gody ży cia“ itd. K rytycznego o p ra c o w a n ia całości p o d ją ł się p ro f. W ład. W olert, św ietny bio­

g raf i znaw ca tw órczości D ygasińskiego, zaś A dam G rzym ała Siedlecki, S tefan Kołacz­

kow ski i K azim ierz Sim m p o p rzed zą zbioro­

we w ydanie p rzedm ow am i, ch arak tery zu ją- cem i d o ro b ek p isa rsk i a u to r a „Godów ży­

c ia “ z k ilk u p u n k tó w w idzenia.

R ów nocześnie z pierw szym i to m am i zbio­

row ego w y d an ia u k a z a ła się n a k ła d e m „Bi- b łjo te k i P o lsk ie j“ p o p u la rn a ro zp raw k a Ka­

zim ierza C zachow skiego, d a ją c a zwięzły a sugestyw ny w izeru n ek ideow y i artyslycz- ny D ygasińskiego, rów nocześnie przekony­

w u jąco w sk azu jąca na doniosłe, często pre­

k u rs o rsk ie znaczenie jego tw órczości.

D ygasiński był jed n y m z pierw szych epi­

ków lu d u polskiego, a w k ażd y m razie ini­

c ja to re m w p ro w ad zen ia ch ło p sk iej polszczyz­

ny do ję z y k a literackiego. Za jego przykła­

dem poszli W itkiew icz i T etm ajer, Sienkie­

wicz i R eym ont. W tw órczości Dygasiń­

skiego zn ajd ziem y niezw ykłe bogactw o pro­

b lem aty k i i społecznej i psychologicznej, je­

go dzieła p o ru s z a ją w iele tem ató w nowych, lub w now em , niezw ykłem św ietle je uka­

zują. Pow ieści D ygasińkiego czyta się nie­

zm iern ie łatw o i z n iesłab n ącem zaciekaw ie­

niem , w skutek czego — ja k tra fn ie zauwa­

ża C zachow ski — „czy teln ik pow ierzchow ny przeoczyć m oże głębszy sens fab u ły lub cha­

ra k te ry sty k i, k tó ry d la czy teln ik a uważnego sta je się p rzed m io tem istotnego zaintereso­

w ania. Mało k to z p isarzy ta k ja k Dygasiń­

ski, p rzem aw ia d o w szystkich czytelników i zarazem do m niej licznych intelektuali­

stó w “ .

B ard zo cenne uw agi pośw ięca cytowany k ry ty k arty zm o w i sztu k i p is a rsk ie j Dyga­

sińskiego, zag ad n ien iu , p o d o b n ie ja k wiele innych, d o tą d n iezb ad an em u . N iew ątpliw ie re­

n esan s czytelniczy dzieł p is a rz a w zbudzi ró­

w nież z a in tereso w an ie k ry ty k ó w i history­

ków lite ra tu ry , a w szyscy p am iętać winni słow a S tefana Żerom skiego, że Dygasiński je s t:

„zap o m n ian y m w ład cą pew nego obszaru m ow y naszej, języ k a nizin i dałekości sło­

w iań sk iej, lasów i pól, p racy w polach i po ch ału p a ch ...“,

je s t pisarzem , k tó ry :

„ b ard ziej n as zbliżył do p ierw o źró d ła mo­

w y sło w iań sk iej, niż w szyscy p isarze ostat­

nich la t kilkudziesięciu razem wzięci, sam o­

istn y m człow iekiem , k tó reg o bezwzględne w idzenie rzeczy, o grom u życia w jego. całoś­

ci i p raw d zie, bez cienia ozdoby, dało mu m ożność w y k o n an ia dzieł je d y n y c h w swoim ro d z a ju , nie ty lk o w naszej, lecz w po­

w szechnej lite r a tu rz e “ .

(s. w. bal.)

2 * AS

(3)

i LUST II OWA Hf ¥ MA G A Z Y K T Y G O D N I O W I ZAŁOŻYCIEL I W Y D A W C A : MARÜAN DĄBROWSKI

R E D A K T O R : J A N M A L E S Z E W S K I KIEROWNIK LITERACKI: JULJUSZ LEO KIEROWNIK G R A F I C Z N Y : JANUSZ MARJA BRZESKI

A D R ES R ED A K C JI i A DM IN ISTR AC JI: K R A K Ó W ,W IE L O P O L E 1 (PAŁAC P R A SY ), - TEL. 1 5 0 -6 0 , 1 5 0 -6 1 , 1 5 0 - 6 2 ,1 5 0 - 6 3 , 1 5 0 -6 4 , 15 0 -6 5 , 1 5 0 -6 6

K ON TO P. K. O. K RAKÓW NR. 4 0 0 .2 0 0 .

P R ZEK A Z R O ZR A C H U N K O W Y Nr. 11 P R Z E Z URZ. PO C ZT. KRAKÓW 2

k

I L U S T R O W A N Y MAG A Z Y N T Y G O D N I O W I

CE NA NUME R U G R O S Z Y 40

PR EN U M ER A TA K W A R TA LN A 4 ZŁ. 5 0 GR.

C E N A N U M E R U W L I T W I E 5 0 C T .

CENY O G Ł O S Z E Ń : W y so k o ść k o lu m n y 2 7 5 m m . — S z e ro k o ś ć k o lu m n y 2 0 0 m m . — S tro n a dzieli s ię n a 3 łam y, s z e r o k o ś ć łam u 6 3 m m . C ała s t r o ­ n a zł. 6 0 0 P ó ł stro n y zł. 3 0 0 .1 m . w 1 łam ie 9 0 gr. Z a o g ło s z e n ie k o lo ro w e do liczam y d o d a tk o w o 50°/o z a k aż d y kolor, p ró c z z a sa d n ic z e g o . Ż a d n y ch z a s tr z e ż e ń co d o m ie jsc a z a m ie s z c z e n ia o g ło s z e n ia n ie p rzy jm u je m y

N u m e r II N ie d z ie la , 12 m a r c a 1939 R o k M

4 S Y N U M E R U 11 G O :

FAUST

W NOWEJ INSCENIZACJI.

0 item jak inrJeży „odmlaJzać“

stare opery, alby idla dzisiejszej puiMiozmości stały się fflroaumiaie 1 nie raziły tradycyjnemi na 1 w - riośeianii libretta. Sbr. 4—5.

X X

,. ARTYLERIA“ ZWIERZĄT I ROŚLIN.

Niektóre zwierzęta i rośliny po­

siadają laiiezwykle ciekawą zdol­

ność wyrzucania — nic-zeru ar­

m aty — pocisków, z,a,pomocą kló- ryicih zdobywają pożywienie, bądź też zapeiwmiadą roraprze.s-trzenieTue swdgo ppipmstwa. Str 6.

X X

TAM, GDZIE SIĘ RODZĄ SŁODYCZE...

Zamiim powstanie c-ulkiereik, masa, z której jest zrobiony przecho­

dzi przez Mean® maszymy, .zmie­

niając sw ą postać, by wkońcu, zawiin.iete ov papierek,, ezy cyn- foilją, znaleźć sie w sprzedaży.

Str. 11—1:2.

X X STU OJCÓW L A M RET H - W ALK ‘ A . Skąd w:iaśei:\vie pochodzi tak obeenje znamy tatnieo pozostaje — mimo sterz^ttnyoh poszukiwań - - Tiiewyj a.ś:n i o in e m ,, lecz istnieje, kilka eieikawych hipotez, które tlumacą jego genezą. Str.14 -15.

X X

ROXY I JEJ DRUŻYNA W PODRÓŻY PO POLSCE.

Cidkarwiski aparat fotograficzny uchw ycił niezrównany zespól Lo­

dy Halamy - w różnych scenach i pozach. Str. 1 6 —17.

X X

RAFAŁ SCHERMANN OPOWIADA...

Wspomraiiemiiai slyraniego psyoho- grafologa, oparte na, niezwykle clelkaiwyeh wypazlkach, stanowi a treść jego książki, która w bie­

żącym numerze ,zaiozyn.a sie uka- ziywać w imagazyinte „As"

Str. 10—20.

X X Przebój m uzyczny „ A sa “ :

HEIDIt

Foxtrott G-kiri Raidmai. Str. 22.

X X

ARENA HISZPAŃSKA W 'GROTESCE FILMOWEJ.

Gwałtowne konwulsje polityczne tteisiejszej Hiisizłpamji przyrównuje humorysta do walki byków na aremie, bodącej wdziączmym tema­

tem rówmleż dla Wailta Disneya.

S t r . 2 4 — 2 5 .

X X

Nowele. Kącik filatells.tycz.- ny. — Kosmetyka, — Moda ko­

bieca. — Dział gO:Spodar®tuva do­

mowego. — Humor. — Rozrywki umysłowe. — Na scenie. —- Nowe

książki. — Program radjowy.

-i 'AffMwtę':.:

ŁTiiYŚY — ::

td-i »tŁ

■ ■■■■

. L

W id e W o r ld P h o io s, L o n d y n

Jasny Brzeg zachow ał po dziś dzień przywilej goszczenia w ielk ich tego św iata, nic też dziwnego, że naw et z dalekiej północy przybywają tam m onarchowie Szwecji i DanjL Ostatnio zjawił sie na francuskiej Riwierze k r ó l d u ń s k i E r y s t j a n X. który bedac za­

palonym sportowcem, odbyw a po lazurowem morzu dalelde w ycieczld sw ym jachtem, ciesząc sie słońcem i ...zapominajqc o kłopotach politycznych, których i jemu nie brak.

4 S *3

(4)

‘« p raw d o p o d o b n e w p ro st w k ilk u cie- / / 1 k aw y ch szczegółach dzieje bieżącego sezonu o p ery w arszaw sk iej w y m ag ają d o k ład n eg o om ó w ien ia i p rzep ro w ad zen ia m ożliw ie n a jsz e rsz e j d y sk u sji.

Cóż w łaściw ie sta ło się ta k n a d zw y czaj­

nego? O to w w arszaw sk iej op erze o d n io sła n ieb y w ały sukces... o p era! O pera s ta ra ja k św iat, „ F a u s t“ G ounoda. W ciągu trzech m iesięcy blisko 50 przed staw ień . J e s t to w y p ad ek n ie n o to w an y w d ziejach p o lsk iej o p e ry o d la t k ilk u n a stu . A rów nocześnie, w tejże op erze w y staw io n e trz y k o le jn e op e­

re tk i n ie cieszyły się w zięciem u p u b liczn o ­ ści, czyli, m ów iąc g w a rą te a tra ln ą , p o p ro s tu

„z ro b iły k la p ę “. Poczciw y s ta ry „ F a u s t“ ła ­ ta ł „b ity m i k o m p le ta m i“ n ie d o b o ry kasow e, zaw in io n e przez L e h ä ra i K alm äna. Gdyby k to ś p ó ł ro k u tem u w różył ta k i p rzebieg se­

zonu operow ego 1938/39, u w ażan o b y go za...

n ajlep szeg o k a w a la rz a , lu b n iep o p raw n eg o m arzy ciela.

W o s ta tn ic h la ta c h d y re k c je o p ery w a r­

szaw skiej, je d y n e j p o lsk ie j sta łe j sceny p a r

excellence o p ero w ej, zm ien iały się b ard zo często. D y sk u sje n a te m a t deficytów opery nie sch o d zą ze sz p a lt p rasy . P o n u re re fle k ­ sje o całk o w ity m u p a d k u zam iło w ań m u zy ­ cznych w śró d w spółczesnego p o k o len ia p o l­

skiego z a b ija ją w szelkie chęci ra to w a n ia sp raw y i in icjaty w ę p ry w a tn ą . Z m ien iające się d y re k c je o p e ry z reg u ły ju ż u s ta la ją r e ­ p e rtu a r w ten sposób: w y staw io n y ch będzie siedem , osiem , dziesięć o p eretek , d la p o d ­ trz y m a n ia b u d ż e tu o p ery , o raz dw ie opery...

d la p restig e'u ! T a k by ło od w ielu lat, i tak ie sam o expose w ygłosiła o becna d y re k c ja u p ro g u sezonu 1938/39. W y staw iła je d n ą o p e­

retk ę, d ru g ą, trzecią. N ie „chw yciły“ . W y sta ­ w iła „ F a ą s ta “ , i o dziw o — pow odzenie n ie ­ sp o ty k an e, jak ieg o n ie p a m ię ta ją byw alcy te a tra ln i stolicy.

M usi w tem w szystkiem być pow ód z a sa d ­ niczy, a n ie p ro s ty p rzy p ad ek .

Poszedłem n a ow ego najnow szego F a u sta . U prosiłem d y re k to ra O pery w arszaw sk iej, a p rz y te m in s c e n iz a to ra i re a liz a to ra tego w idow iska, d y r. D ołżyckiego o w yw iad, któ-

W NOWEJ INSCENIZACJI

P o w y żej: S cen a w karczm ie akcie.

p ierw szym

P o n iłeJ : B arbara K o strzew sk a, prim adonna opery w arsza w sk iej w roli M ałgorzaty.

jry p rzem ien ił się w k ilk u g o d z in n ą p o u c z a ją ­ cą d y sk u sję. P o tem p oszedłem jeszcze ra z n a „ F a u s ta “ , o raz — d la k o n tra s tu — na

„M adam e B u tte rfly “ , k tó r a nie b y ła p rem je- rą , lecz zw y czajn em w znow ieniem , a w ięc o p e rą w y sta w io n ą w tą k ie j p o staci, j a k o g lą­

d a n o j ą p ięć i dw ad zieściap ięć la t tem u.

O to m o je ro z w a ż a n ia i w nioski.

P rz y p o m n ijm y sobie k tó rą k o lw ie k z ro z ­ m ów n a te m a t o p ery . W to w arzy stw ie za­

w sze z n a jd ą się p ełn i z a p a łu je j w ielbiciele, i z a ż a rc i w rogow ie. Ci w rogow ie m ów ią p rzew ażn ie:

— N ienaw idzę opery. C hór, k tó ry śpiew a przez p ó ł godziny:

„W ięc spieszm y się, w ięc spieszm y się...“, a sto i n ieru c h o m o w m iejscu, rozśm iesza m nie. T en o r, śp iew ający bez u sta n k u :

„ P o d a j m i, p o d a j mi, p o d aj, p o d aj, p o d a j m i...

i d e c y d u ją c y się dopiero, po k w a d ra n sie n a sp recy zo w an ie sw ej g łęb o k iej w tre śc i p ro ś ­ by:

„ P o d a j m i sw ą ręk ę je d y n a...“

d o p ro w ad za m n ie do szału. T o są k p in y ze zdrow ego ro zsąd k u !

T a k m ów ią b a rd z o często ludzie, k tó rzy — m oże n ie są m uzykam i, m elo m an am i, (nie k aż d y człow iek k u ltu ra ln y m usi b y ć melo­

m anem ), ale k tó rz y n ap ew n o z w ie lk ą przy­

je m n o śc ią słu c h a lib y o pery, i n ie ra z zasila­

lib y k a sy te a tró w o p ero w y ch gotów ką, gdy­

b y o p e ra d a w a ła im w zruszenia, poprostu...

zro zu m iałe, n a poziom ie um ysłow ości w spół­

czesnej.

W zo ro w y m p rz y k ła d e m sy tu a c ji, która m u sia ła u w spółczesnego w id za w yw ołać za­

wsze u śm iech iro n ji, je śli n ie politow ania, b y ła scen a w kościele z o p e ry „ F a u s t“.

M ałgorzata., k tó r a zgrzeszyła, postanaw ia u k o rz y ć się p rz e d Bogiem . Czołga się na ko­

la n a c h ,u w ró t ko ścio ła. A po kościele spa­

c e ru je sobie, j a k u siebie w dom u... szatan!

U k ry w a się za ja k im ś fila re m i śpiew a do M ałgorzaty.

M ałgorzata oczyw iście n ie sp o strzeg a sza­

ta n a , ch o ć w y starczało o d w ró cić ty k o głowę w k ie ru n k u n ajb liższeg o fila ru . W dodatku śpiew a o n a dosłow nie:

4 . AS

(5)

„S kąd ten glos, k tó ry się n a d e m n ą ro z­

lega?...“

Mefisto no n szalan ck im krokiem wszedł w tedy za n astęp n y fila r kościelny. Nic sobie nie ro b ił z p o b y tu w dom u Bożym, i nie p am iętał, ja k to w p o p rzed n im akcie, na sam w idok głow icy m iecza, podobnej tylko k ształtem do k rzy ża, sk ręcał się w niepraw - d o p o dobnycü m ęczarniach.

O pera nie je s j czystą m uzyką, je st prze- dew szystkiem w idow iskiem teatraln em . W p rzeciw nym w ypadku, gryw anoby opery w sa ­ lach k o n certo w y ch a nie na scenie.

D laczegóż w ięc opera, je d n a jed y n a opera.

Na praw o: S e tn a osta tn ia — M ałgorzata w w ię­

zien iu , w in ttr p r tta c ji Barbary K ostrztw sk ioj.

Z djęcia: Fot. J . M alarski —■ W arszawa,

lenty„ k tó ry w tem m iejscu rozpoczynał ową a rję z m edaljonem , śpiew a w tem , oryginal- nem w ydaniu „ F a u sta “ , zaledw ie pięć ta k ­ tów. O kazuje się, że cała a rja z m edaljonem została przez G ounoda d o p isan a w w iele la t po po w stan iu „ F a u sta “ , n a p rośbę któregoś ze śpiew aków i w staw iona, n aw et dość sztu ­ cznie, w scenę n a kierm aszu. A rja ta nie w ią­

zała się logicznie, z całością sceny. W y n ik a - stąd, że często opinje o „n iety k aln o ści“ ope- ry w y n ik ają nie ze znajom ości... m uzyki, ale z^ k o nserw atyzm u i... u p o ru I

Jeśli w ykw alifikow any reżyser d ram atu m a p raw o sk reślać całe zdania naw et sce­

ny z egzem plarza autorskiego, ta k sam o p o ­ w ołany do tego i w y k w alifk o w an y insceni- z ato r opery, m a b ezw arunkow o p ra w o do skreśleń, przesunięć i, w m iarę, sw obodnej in terp re tacji.

Co uczynił dyr. D ołżycki ze sw oim tego­

rocznym „ F a u ste m “ ?

U now ocześnił go, spraw ił, że w idow isko tw orzy dziś logiczną c a ło ść Sceny i dialogi n a b ra ły uzasad n ien ia, a k c ja toczy się szyb­

ko, bez n ieu za sad n io n y ch przerw . „F au st"

D ołżyckiego s ta ł się p ięk n ą b aśnią, pełną poetycznego rom an ty zm u , tw o rząc jednocze­

śnie dobrze skom ponow any d ra m a t scenicz­

ny. M uzycznie — „ F a u st“ p ozostał n a d a l — m im o skreśleń i przeniesień — arcydziełem , k tó re zdolne jest zachw ycić i w zbudzić żyw ­ sze uniesienia słuchacza.

N asuw a się tu au to m aty czn ie p y tan ie: Czy w y staw iając operę, p ragniem y w zbudzić w słuchaczu tak ie w łaśnie pięk n e uczucia, czy idzie n am o to, b y spoczyw ający w grobie k o m pozytor cieszył się, że nie opuszczono m u a n i je d n e j n u tk i? ~

A oto k ilk a p rzykładów now ych m om en­

tów inscenizacyjnych, przeprow adzonych w w arszaw skiem p rzedstaw ieniu:

Dokończenie na sir. 20-tej.

ętoc

w śród w ielu innych rodzajów w idow isk sce­

nicznych, m iała nie podążyć za now ym i p rą ­ dam i reżyserskiem i i inscenizacyjnem i, k tó re dram atow i, kom edji, naw et operetce w spół­

czesnej dod ały tak w iele w artości i w zniosły je u» w yżyny w ielkiej sztfiki?

P o d ciąg n ąć sta rą , zm u rszałą operę do w spółczesności, to nie znaczy jednaką dać operze now e lib retto , czy też k azać chórow i biec przez scenę, poniew aż śpiew a „Spieszmy się“ . L ib retto o p ery je s t ta k ściśle zw iązane z m uzyką, że niepodobieństw em je s t coś zm ienić, coś ulepszyć w operze, bez n aru sze­

n ia m uzyki. Tu oto tkw i zasadniczy sens za­

g adnienia. U tw ory m uzyczne, przekazane n am przez przodków , zw łaszcza te klasycz­

ne, najpow ażniejsze, u w ażane są za pew nego ro d z a ju św iętość, k tó re j tk n ą ć nie m ożna, gdzie przestaw ien ie k ilk u tak tó w uw ażane je st za św iętokradztw o.

Z „ tra d y c ją “ tą należy bezw aru n k o w o ze­

rw ać. Nie dlatego, by zadość uczynić k p ia ­ rzom , w yśm iew ającym się ze śm iesznych a r ­ chaizm ów opery. Ale dla d o b ra sarnę) opery, k tó ra m usi podążyć za w spółczesnością, je ­ śli n ie chce zginąć. Cały św iat p rzystosow u­

je się do now ych w aru n k ó w życia. T łu m a­

czy się n a now o P lato n a. In te rp re tu je się now em i sposobam i K an ta, Spinozę. Ba! K o­

ściół katolicki dochodzi do w niosku, że n a ­ leży w n ajbliższym czasie przy stąp ić do n o ­ wego tłu m aczen ia P ism a Świętego...

D laczego w ięc m uzyka operow a m a pozo­

stać n ie tk n ię ta św iętością?

W zw iązku 2 w arszaw sk im „F au stem “ , którego d yr. D ołżycki w ystaw ił zupełnie na

now o, zm ieniając p orządek obrazów, a rji, opuszczając całe k ó n certata i p a rtje m uzyczne, zaszedł znam ienny w ypadek.

W ielu k rytyków w arszaw skich p o ­ tęp iło dyr. D ołżyc­

kiego, n ie cofając się p rzed używ a­

niem ta k ic h słów w sw ych k ry ty k ach , ja k „św iętokradz­

tw o“ et. c. Jeden z k ry ty k ó w z a ją ł się specjalnie a rją W a­

lentego t. zw. „A rją z m edaljonem “, — przeniesioną przez D ołżyckiego „ sa ­ m ow olnie“ z a k tu drugiego, do p ro ­ logu, dow odząc, iż był to dziw ny, nie­

uzasadniony po­

mysł.

A tymczasem...

po p atrzm y do ory­

ginalnego w ydania

„ F a u sta “ (P artitio n C h a n t et Piano, tra n sc rite p a r Lćon D elibes, jPhris, C hóudens E d iteu r), na stronę 47). W a-

A S S

(6)

cH*''r'

3

sin ieje przysłow ie, że człow iek nie o d razu w y n a la z ł p roch. W istocie człow iek od chw ili, gdy p o jaw ił się na ziemi, m u siał k ro k za k ro k ie m z d o b y ­ w ać dośw iadczenie i uczyć się żyć. M usiał zm agać się z w ielom a z a g rażającem i zew ­ sząd n iebezpieczeństw am i a przedewTszyst- kiem ch ro n ić się p rzed dzikiem i zw ierzęta­

mi. B roń, ja k ie j u ży w ał czyto dla zab ezp ie­

czenia swego życia czy też p odczas p o lo w a­

n ia d la zdobycia ja d ła , b y ła b a rd z o p ry m i­

tyw na. Jak żeż o lb rzy m ia p rzep aść dzieliła człow ieka leśnego, po słu g u jąceg o się k a w a ł­

k am i o stry ch k am ien i od człow ieka, k tó r e ­ go mózg w ym yślił śm iercio n o śn ą b ro ń palną!

Z arów no u ro ślin , ja k i zw ierząt w ystę­

p u ją liczne ro d z a je b ro n i, sk u teczn ej w w a l­

ce z in n y m i o rg an izm am i, k tó re im z a g ra ­ żają. B roń, w k tó r ą są w yposażone, d o z w a ­ la im nie ty lk o b ro n ić się, ale tak że i zd o ­ byw ać p o k a rm a n a w e t i ro z m n a ż a ć się.

W p raw d zie b ro ń ro ślin czy też zw ierząt nie je s t sp o rząd zo n a a n i ze sta li a n i z że­

laza, niem n iej je d n a k je s t on a b a rd z o p r e ­ cy zy jn a z aró w n o w sw ej budow ie, ja k i d ziałan iu . D aje o n a m ożność zw ycięstw a zw ierzęciu czy też ro ślin ie w w alce o byt.

W śró d ry b z n a jd u je się b a rd z o w iele ż a r­

łocznych d rapieżców , k tó re żyw ią się in ­ nym i w odnym i m ieszk ań cam i, in n e znow u są jaro szam i, a jeszcze in n e k a rm ią się ow adam i. Do ryb, k tó ry c h p o k ą rm s ta n o ­ w ią w yłącznie ow ady, należy p ry sk acz, r y b ­ k a nieco w iększa p o n ad 20 centym etrów , ży jąca w w odach ja w a js k ic h . N iby n a jle p ­ szy strzelec, nad zw y czaj celnie tra fia ona sw e ofiary , siedzące na liściach ro ślin n a d ­ w odnych cien k im lecz m ocnym s tru m ie ­ niem w ody, w yrzu co n y m z paszczy, często n a w ysokość jed n eg o m etra. Jaw ajczy cy trz y m a ją często ow ą ry b k ę w a k w a rja c h d la rozryw ki, gdyż cieszy ich w idok ry b k i zestrzeliw u jącej zręcznie zdobycz.

Nie zaw sze p o d o b n a fo n ta n n a w ody w y­

rz u c o n a z siłą przez zw ierzę służy m u do zdobycia p o k arm u , d la n a p e łn ie n ia zgłod­

niałego żołądka. Czasem sp ełn ia on a inne zupełnie zadanie.

O to u słod k o w o d n ej m ałży, zw an ej skój- k ą m alarsk ą , k tó re j całe ciało zam k n ięte je s t w dw óch sk o ru p ach , m o żn a zauw ażyć w okresie późnej w iosny, w m aju lub czerw cu ciekaw e zjaw isko. Z agrzebane do połow y w m ule, n a d brzegiem rzeki, gdy słońce schyli się ju ż ku zachodow i, w p ew ­ nych o kreślonych odstępach czasu w y rz u c a ­ ją one stru m ień w »dy często n aw et n a odległość jednego m etra. Z stru m ien iem ty m z o sta ją w yrzucone d ro b n iu tk ie larw y ow ej m ałży. Dzięki sile, z ja k ą w y try sk a fo n ta n n a , w y d o sta ją się one ja k n a jd a le j od o rg an izm u m acierzystego, co nie p o zo staje bez znaczenia dla ich ro zp rz e strz e n ia n ia się.

Dla dalszego ro zw o ju m u szą się one d o stać

Ślimaki rzuca ją w siebie wapiennemi igiełkami, noszącemi nazwę ,,strz ał mi­

łosnych“ .

Pewien g atu nek ogórków strzela... wo­

dą, k tó ra zostaje z nich wyrzucona przez wewnętrzne ciśnienie.

W yb itnym „ a r t y le r z y s t ą “ jesi „sk ó jk a m a l a rs k a “ która wyrzuca z siebie strum ie ń wody nieraz na odległość je d ­

nego metra.

Zdjęcia: Presse-Photo.

do ciała ryby. P rz y c z e p ia ją się do je j sk ó ­ ry i tam u le g a ją p rzeo b rażen iu . Gdy d o ro ­ sną, w ten sam. sposób W yrzucać b ęd ą swe potom stw o.

K to ty lk o o d ró żn ia p okrzyw ę od innych roślin, ten je j nie d o tknie, zn a bow iem d o ­ sk o n ale je j zdolność p arzen ia. P o k rzy w a je s t p o k ry ta w łoskam i, k tó re z a w ie ra ją w sobie o stry i gryzący k w as m rów czany.

K oniec każdego w łoska p o siad a d e lik a tn ą i k ru c h ą głów kę. K dy k to ś niebacznie d o ­ tk n ie się pokrzyw y, ow e głów ki się kru szą, k o ń ce w łosków w b ija ją się w ciało, a ró w ­ nocześnie do ra n y w lew a się g ry ząca ciecz, k tó r a w yw ołuje p rz y k ry ból i p rzy czy n ia

„ A R T Y L E R J A

Z W I E R Z Ą T

I R O Ś L I N

się do p o w staw an ia bąbli, o b jaw u to w a rz y ­ szącego o parzeniu.

B roń p a rz ą c a nie je st w yłącznie m o n o ­ polem p o k rzy w : dotkliw ie p a rz y ć um ieją rów nież n ie k tó re ze zw ierząt. H y d ry czyli stułbie słodkow odne, m o rsk ie u k w iały ze w zględu n a sw e p ięk n e k sz ta łty i św ietne b a rw y zw ane „k w iata m i m o rsk im i“, polipy k o ralo w e i m eduzy p o s ia d a ją w sw em cie­

le n ie ra z całe b a te rje parzy d ełek , stanow ią- - cych b ro ń zaczep n o -o d p o rn ą. W ciele swem p o sia d a ją one sp ecjaln e k o m ó rk i p a rz y d e ł­

kow e. K ażda z n ich zaw iera w sobie pę­

c h erzy k z g ry zącą cieczą o raz o s trą nitkę, zw iniętą sp iraln ie. Gdy p rzep ły w a jak aś zdobycz lub zbliża się n iep rzy jaciel, p a rz y ­ d ełk a owe z a c zy n ają d ziałać niby h arp u n y . Z w inięta doty ch czas sp ira ln ie n itk a ro z p rę ­ ża się nagle, w ychodzi z k o m ó rk i i uderza w ciało o fia ry a rów nocześnie do zadanej ra n y w lew a się o s tra i zab ó jcza ciecz. P o ­ zo rn ie n iew inne zw ierzęta w istocie mogą być b a rd z o groźne. N aw et dla człow ieka, zażyw ającego . k ąp ieli m o rsk iej obecność p arz ą c y c h m eduz nie je s t p rzy jem n a. Czę­

sto, gdy n a stą p i zbyt b ezp o śred n ie zbliże­

nie, człow iek z o sta je d o tk liw ie p oparzony.

S k ó ra jego zaczerw ien ia się silnie i n ie­

rz a d k o p o k ry w a b ąb lam i, ja k k o lw ie k zo sta­

ła z a a ta k o w a n a b ro n ią , k tó re j gołem okiem nie m ożna zauw ażyć.

P rócz „ h a rp u n n ik ó w w św iecie zw ierzę­

cym nie b ra k rów nież i „m io taczy bom b ga­

zow ych“ ! Z anim człow iek zaczął stosow ać w w o jn ie ch m u ry lu b b o m by gazow e, zw ie­

rzęta zn ały te n sposób w alki chem icznej o w iele w cześniej. C hrząszcz b o m b a rd je r b ro ­ ni się p rzed n iep rzy jacielem nie tylko ucieczką, lecz rów nocześnie „zag azo w u je“

n a p a s tn ik a przez w ydzielanie cieszy, k tó ra n a p o w ietrzu zam ien ia się w gęsty ob ło ­ czek. „B om by gazow e“ o o stry m zapachu w y rzu ca chrząszcz ta k długo, p ó k i w resz­

cie nie sc h ro n i się gdzieś p od kam ieniem , u ra to w a n y dzięki d o sk o n ałem u środkow i obrony.

Z nane z pow olności ślim ak i, n a w iosnę, w czasie godów w eselnych, w b ija ją sobie w zajem n ie w ciało o stre w ap ien n e igiełki, zw ane „ strz a ła m i m iło sn em i“, ro z p a la ją c w sobie w zajem n e „ u czu cia“ .

I w śród ro ślin nie b ra k ró w n ież „bom- b a rd je ró w “, k tó rz y z w ielk ą siłą, często na zn aczn ą odległość w y rz u c a ją n asio n a, m a­

ją c e d ać p o czątek now ym osobnikom . — U n ie k tó ry c h ro ślin ow oce e k sp lo d u ją i n a ­ siona w y rzu co n e p o d ciśnieniem z o sta ją od­

rzu co n e dalek o od o rg an izm u m acierzy ste­

go. Ś ró d ziem n o m o rsk a ro ślin a, n o sząca n a ­ zwę try sk aw ca, a zw ana ró w n ież „oślini o g ó rk iem “ z ch w ilą o d e rw a n ia ow ocu od szypułki, w y rzu ca z w ielk ą siłą nasiona w raz ze stru m ien iem śluzow atego soku na odległość jed n eg o m e tra . E k sp lo zja ta z o ­ s ta je w y w o łan a n a g łą z m ia n ą ciśnienia.

P o d o b n a p rzy czy n a w yw ołuje p ęk an ie za- ro d n i i w y rzu can ie z w ielk ą siłą d ro b n iu t­

k ich zaro d n ik ó w , nib y setk i k a rta c z y , u m aleńskiego g rzy b k a „ P h ilo b o lu sa “, n ależą­

cego do pleśni.

B ogaty św iat k ró le stw a ro ślin n eg o i zwie­

rzęcego p o siad a przed staw icieli, .noszących p rz y sobie“ b ro ń ró ż n o ro d n ą i skuteczną, p o s ia d a ją c ą d la n ich w w alce o życie p ierw szo rzęd n e znaczenie.

Z. M.

6* AS

(7)

KĄCIK

FILATELISTYCZNY

I w Polsce zd arzy ł się po raz pierwszy po 20 la ta c h „ k o n flik t“ pocztow o-filateli- styczny. Oto zm ieniono z pow odów narazie nieznanych nasz egzem plarz z serji historycz­

nej za 15 groszy. Już od kilku tygodni, a może naw et p a ru m iesięcy z n ik n ą ł-o n bez uprzed­

niej zapow iedzi ze sprzedaży okienkow ej i stał się n arazie jed n y m z b ardziej poszn-

Najnowszy znaczek polski oraz dwa znaczki Rzeczypospolitej Libanu.

kiw anych przez spekulantów . P arę dni tem u w reszcie u k a z a ł się znowu w obiegu, ale w nieco zm ienionej postaci, gdyż miecze k rzy ­ żackie i hełm z pióropuszem leżące u stóp Jadw igi i Jagiełły, zastąpiono tarczą h erb o ­ w ą Polski, a z boku w śród innych orn am en ­ tów m ożna z tru d em zauw ażyć lilje andega­

weńskie.

T ru d n o się spodziew ać odpow iedzi na py­

tanie, k to spow odow ał zm ianę znaczka, n a ­ razie tylko k o n statu jem y inny, tym razem dla nas m iły fak t, że rzekom o antypolska gdańska se rja historyczna zniknęła zupełnie z obiegu i jest absolutnie nieosiągalna naw et w sklepach ze znaczkam i, gdzie została do­

szczętnie w ykupiona.

M amy w ięc całą m ałą „aferę polityczną“ : rzek o m ą zaczepkę, m ocno złośliwy i do­

sad n y odw et — i obustronną rejterad ę, z k tó ­ rej tylko ktoś trzeci skorzystał. Tym trzecim

% - p r o c y

m m p o m in a ć

o t n n i Ä !

f w DOMU i W SPO&C1E

' K R E M

, NIVEA

' WZMACNIA SKÓRĘ

K r e m N I V E A z n a j d u j e s i ę w h a n d l u łylleo w o r y g i n a l n y c h o p a k o w a n i a c h . D o b r e i z n a n e p r e p a r ó ł y sq c h ę t n i e n a ś l a d o w a n e — p r z e s t r z e g a m y z a t e m p r z e d n a b y w a n i e m k r e m u , s p r z e d a w a ­ n e g o n a w a g ę p o d n a z w ą N I V E A .

C en a od il 0 , 4 0 do 2 , 6 0

Przy zajęciach dom owych w y m a g a c e r a - a sz cze góln ie rę ce - n a d zw y ­ czaj st a ran n e j pielęgnacji.Tu p o ­ m oże Pani N I V E A : wystarczy re g u la rn ie n a c ie r a ć twarz i r ę ­ ce k rem em NIVEA - zw łas zcza przed u danie m się na sp o c z y ­ nek - aby z a c h o w a ć mimo pracy przy do m u d elik atn e rę c e i m ło ­ dzie ńcz o św ieżę c erę . Ale p a ­ miętajmy : Tylko N I V E A z a ­ w iera Euceryt, śr o d ek w z m a c ­ niający skórę.

w a r u n k ie m

u f ü d t f

s q s t a r a n n i e

w ło sY - Dlatego c o d z ie n n ie lu b w ie c z o r e m n a c ie -

lio>

by

’ Je Ż Y skore glow *

A

p r e p a r a t e m T r ily s in nr. szkodliwy łupi©2 u sunge SZKOui

i z a p o b i e c w y p a d a m

w l o s o w . .

S jd ß ysh v h a b u jo . u & S y !

był napew no liczny zastęp zbieraczy, który kup u je odrazu now ości w ydaw ane w u lu b io ­ nych przez siebie k rajach . Ile n arazie w arto płacić za polską 15-groszówkę (czystą) ja k i serję gdańską, tego nie m ożna ustalić co do grosza, n ato m iast trz e c h k ro tn ie wyższa staw ka od w artości okienkow ej w ydaje się m niejw ięcej uzasadnioną!

W e F ra n c ji u k azał się na m iejsce zielone­

go znaczka za 2,25 fr. z biustem Cerery n o ­ wy egzem plarz w kolorze ciem no-niebieskim . K olor ten jest w idocznie u lubionym nad Se­

kw aną, skoro w artość z aleg o rją pokoju za 90 cent. zm ieniono rów nież n a ten sam od­

cień. A ngielska se rja z królem Jerzy m VI u rosła o now ą w artość za 6 pensów .

W . H.

ZEBRANIE SEKCJI FILA TELISTYCZNEJ K rakow skiego K lubu Tow arzyskiego odbę­

dzie się w poniedziałek 13 bm. od g. 19 do- 22-ej we w łasnym lokalu przy ul. F elicja­

nek 6, I p. Goście m ile w idziani.

o liw k o w e m u

„O to odpowiedź na Twoje pytanie:

„Czy ja również mogę mieć tak czystą i piękną cerę jak T y .”

W kilku zdaniach opowiem Ci w jaki sposób zachowuję dziewczęcą cerę.”

„Kto nie czytał o słyn­

nych Pięcio raczkach Kana­

dyjskich! Przypominasz so­

bie zapewne, że urodziły się przed czasem i skóra ich była nadmiernie wrażliwa.

Dlatego D r Däfoe kąpał je w łagodzącym olejku oliwko­

wym, później zaś pozwolił użyć tylkp mydła Palmolive do ich codziennej kąpieli...”

„Zauważyłam dużą zmianę po krótkim okresie używania mydła Palmolive I Obecnie moja cera jest czysta i świeża.

Wielbiciele otaczają mnie i mam nad­

zwyczajne powodzenie. Wszystko to zawdzięczam olejkowi oliwkowemu my­

dła Palmolive. Polecam ci je również” .

,... Czy nie jest rzeczą naturalną, ż e

to delikatne mydło na olejku oliwkowym przyczyni się do upiększenia Twej skóry. Ja uważam, że jest nadzwyczaj­

ne dla codziennego mycia się i do kąpieli. A przy tym, jak ekonomiczne!

Upewnij się jednak, że kupujesz praw ­ dziwe mydło Palmolive, gdyż jest wie­

le bezwartościowych naśladownictw!’

A S -7

(8)

U S M I E C H

Ostatnie lody zimowe... przef<

(9)

HALINA KONDECKA N - 0 * W * E * L * A

— Znów się pani pom yliła!

K arolina p o dniosła p rzerażo n e oczy z nad maszyny.

— P rzep raszam , panie dyrektorze.

— Z darza się to o statn io pani coraz czę­

ściej. J a k m ożna ta k bezm yślnie pracow ać.

D yrektor obrzucił niechętnem spojrzeniem szczupłą postać urzędniczki — nie lubił ,ej.

Nikt nie lu b ił K aroliny. Od chwili objęcia posady w niosła ze sobą atm o sferę sm utku i ponurego m ilczenia. Nie w iedziano o niej nic oprócz tego, że m ieszka sam a i unika w szelkich znajom ości.

K arolina b a ła się ludzi i stro n iła od nich.

Czasami ja k ie ś słowo, dźw ięk, spojrzenie budziły uśpione echa przeszłości ta k praco­

wicie i m ozolnie usuw ane z pam ięci. Czuła zawiść i ból na w idok szczęścia innych — zw alczała to w sobie — nadarem nie.

Żyła ta k zupełnie sam o tn a bez planów , m arzeń i b u n tó w — obca, n iep o trzeb n a n i­

komu, naw et sam ej sobie.

W staw ała ran o , szła do pracy i znów li­

czyła z ulgą, że dzień przeszedł.

Często nie m ogła sypiać i w tedy w obawie przed zm oram i przeszłości chw ytała za pió­

ro i pisała o ja k ic h ś ludziach, zdarzeniach.

Sposób o k azał się skuteczny. Myśl skie­

row ana została n a in n e drogi, a sam otność K aroliny poczęła się w ypełniać światem złudzeń.

Zwolna u ro jo n e postacie coraz ściślej w spółżyły z K aroliną. U ciekała do nich, ja k do sw oich, najbliższych. Cóż stąd, że w ielu z nich by ło ludźm i bez znaczenia i w artości, gdy czasem z bruljonow ych za pisków uśm iechnęła się do n iej jak aś dobra, przyjazna tw arz.

C ierpiała, gdy ja k ą ś szlachetną jednostkę skazyw ała n a zagładę, a sp rzed ajn ą i b ru ta l­

ną w yw yższała. Nic je d n a k nie m ogła na to poradzić. T ak a nie inaczej m usiała p i­

sać — było to silniejsze od niej.

I oto w świecie stw orzonym przez siebie, świecie u ro jo n y m , praw dziw szym jednak dla n iej od rzeczyw istego poznała człow ie­

ka, którego pokochała.

Był to jed y n y m ężczyzna, k tó ry po trafił przełam ać lodow ą pow łokę K aroliny, dla niego jednego m iała uśm iech pełen tk li­

wości.

Po raz pierw szy w życiu uśm iechnęło się do K aroliny szczęście. O dnalazła je w jego m ąd ry ch oczach — odczuła w sw ojem wła- snem , b ijącem m ocno sercu.

I ta k zaczęła się ich miłość.

K tóregoś sm utnego jesiennego w ieczora sie­

dzieli we dw oje, p ełn i ciszy i zadum y. Ramię m ężczyzny objęło opiekuńczym ruchem d ro b n ą p o stać K aroliny.

— Opowiedz mi coś o sobie — prosi. _ I K arolina, sk ry ta, m ilcząca K arolina opo­

w iada:

M atki nie znała — u m arła przy je j u ro ­ dzeniu — nie odczuw ała jed n ak je j b raku, chow ana w zbytku i

dobrobycie, rozpiesz­

czana przez wycho- w aw czynie i ojca.

Ojciec! — K arolina czuje, w ypow iadając to słowo, że w je j bied­

nej głowie zńów p a ­ n u je chaos i rozpacz—

ojciec! Nie w idzi już przy sobie tam tego człow ieka — je st sa­

ma.

K arolina płacze — sam otna, zagubiona w śród ciem ności i lęku.

* * *

— Czemuś odszedł ode m nie, gdy ta k b a r­

dzo cię potrzebow ałam ? — mówi K arolina.

Oczy jego pełne były sm utku.

— Tyś sam a odtrąciła mnie. Zrozum ia­

łem, że nie potrafisz jeszcze żyć w yłącznie w naszym świecie i uznać go za w ażniejszy.

— Tak — mówi K arolina — to praw da.

Czy możesz mi przebaczyć?

Uśm iechnął się do niej.

— W iesz dobrze, że tak, ale teraz m usisz opowiedzieć m i wszystko, m usisz raz zrzu­

cić z siebie ten ciężar, aby zacząć żyć na nowo.

— Mój ojciec — zaczyna K arolina z w y­

siłkiem — m ój ojciec popełnił sam obójstw o po zdefraudow aniu cudzych pieniędzy.

K arolina odetchnęła głęgoko.

— K ochałam go ta k bardzo.

Smutne, dobre oczy p a trz ą na K arolinę ze współczuciem i żalem : a więc nie odszedł od niej, jest silniejszym i rzeczyw istszym od cieni przeszłości.

K arolina opiera głowę na jego ram ieniu — w szystko zatem jest praw dą. Senne powieki o p ad ają na oczy — jest szczęśliwa.

* * *

W biurze przy przepisyw aniu K arolina myliła się teraz coraz częściej, aż d y rek to r zrobił jej o strą uwagę.

Zaraz po prący w racała do dom u i nie wychodziła już praw ie wcale — zdziw aczała do reszty, ja k mówiły o niej koleżanki — niewiele j ą to jed n ak obchodziło.

Oto K arolina w yruszyła z kochanym czło­

w iekiem w w ym arzoną od dzieciństw a po­

dróż. Pociągnęły ich swym czarem i tajem ­ nicą dalekie Indje.

Któregoś dnia wymówiono jej posadę — w gruncie rzeczy było je j to obojętne, m u­

siała jednak pom yśleć o tern, co ją czeka- W tedy zd jął ją lęk. Nie może przecież przerw ać swej podróży, gdy w łaśnie sp o j­

rzała po raz pierwszy w kam ienne, ta je m n i­

cze i straszne oczy Buddy. Z ebrała resztki dziwnie w ym ykającej się św iadom ości i p ró ­ bow ała myśleć kategorjam i ludzi nie z jej św iata.

— A gdyby ta k oddać do d ru k u swoje utw ory?

Ale na tę myśl czuła tak i ból, jak b y m ia­

ła wywlec na pokaz i szyderstw o siebie i sw oich najbliższych.

Nie w idziała jed n ak innego wyjścia.

O dkładała tę chw ilę z dnia na dzień. Czu­

ła się zresztą bardzo źle — m iew ała jakieś zaw roty głowy, om dlenia.

W reszcie któregoś dnia zebrała sw oje prace i przesłała je do redakcji jednego z najpow ażniejszych pism.

G odzinami teraz rozm aw iała z ludźm i, stw orzonym i przez siebie, p rzep raszała ich, tłum aczyła się, płakała.

W reszcie odpow iedź nadeszła.

Pisał w grzecznych, zim nych słow ach se­

k retarz redakcji, że nie sk o rzy stają z jej p rac — ludzie w nich są zbyt niepraw dziw i.

K arolina czytała list ja k we śnie, ta k b a r ­ dzo uderzyło ją i pochłonęło słowo „nie­

praw dziw i“ .

Słowo to w żerało się w mózg, dźw ięczało coraz m ocniej, w yraźniej.

Zwolna do je j św iadom ości poczęła p rz e ­ nikać myśl, że cały ten je j św iat był tylko nędzną, śm ieszną nam iastk ą życia. I ci lu ­ dzie przecież, k tó ry ch w yciągnęła z nicości i k azała żyć, oszukali ją. Byli niepraw dziw i.

A w ięc i tam ten...

Z daw ało się K arolinie, że o tacz ają ją j a ­ kieś posępne ciem ności, z k tó ry ch niem a w yjścia, ani ucieczki — o p a rła głowę na rękach.

Ale nagle z m roków p okoju w yłoniła się przed nią zn an a postać.

— Znów zw ątpiłaś o m nie — rzekł cicho.

Oczy K aroliny były pełne łez.

— Nie odchodź ode m nie — prosiła. J e ­ stem ta k nieszczęśliw a.

Skinął głową.

— Będziem y już teraz zawsze razem — chodź ze m ną.

K arolina podniosła się i poszli gdzieś przed siebie. Zdaw ało się jej, że m ija ja ­ kichś ludzi, patrzący ch n a n ią ze zdziw ie­

niem i przerażeniem , ale je j to nic nie ob­

chodziło — szła za sw ym przew odnikiem cicha i szczęśliwa.

* * ^

K tóregoś d n ia re d a k to r jednego z dzien­

ników począł przeglądać odrzucane prace debjutantów .

W ziął pierw szy rękopis z brzegu i począł czytać. Zw olna tw arz jego staw ała się coraz bard ziej pow ażna i skupiona. Czytał coraz uw ażniej, jak b y dziw iąc się czem uś, z a stan a­

w iając, w reszcie zaw ołał swego sekretarza.

— Kto to pisał? — zapytał.

— A, ja k a ś gęś — odpow iedział niedbale zapytany. Mało to ich przesyła sw oje bzdury.

Tw arz re d a k to ra poczerw ieniała.

— Czy pan to czytał? — w rzasnął.

— Ja, ja, w łaściwie — ją k a ł się m łody człowiek.

— W łaściwie... w łaściwie nie — m ów ił si­

ny już ze złości re d a k to r, to są przecież św ietne rzeczy! Ci ludzie są w spaniale ujęci, w prost niesam ow icie. Sprow adź mi pan z a ­ raz tę autorkę.

W ja k iś czas potem p rzed dom em , gdzie m ieszkała K arolina, zatrzym ało się auto i w ysiadł z niego ja k iś mężczyzna.

D ozorczyni podeszła, obrzucając go pyta- jącem spojrzeniem .

— Czy zastałem pan n ę Bogucką? — zap y ­ tał. — Muszę z n ią ja k n a jp rę d z e j pom ów ić w w ażnej spraw ie.

— To pan nic nie wie? — zdziw iła się babina.

—- Co takiego?

— A to będzie już k aw ał czasu, ja k ją odw ieźli ^do wsjrja- tów. — J a za w sze mó-, w iłam , że z nią jest coś nie w porządku.

Słyszane rzerzy, żeby dziew czyna fiyła tak sam a, gadał« do sie­

bie niby do innych lu ­ dzi — w idziałam prze­

cież nieraz. Ale szkoda je j — m łoda była, ła ­ dna, m ogłaby przecież żyć, ja k inni ludzie.

. a potem; scueßK

Skóro Si« afe toszczy • nie zaognia • nie pręży • nie alega zakażani«

Cytaty

Powiązane dokumenty

Oszczędny w zużyciu paliwa, zwolniony od podatku drogowego, rejestracji i prawa jazdy — motocykl SHL jest jedynym typem naprawdę praktycz­.. nej, nigdy niezawodnej,

nia systemu nerwowego: nerwicę serca, b ó le i zawroty głowy, uczucie niepokoju oraz sprow adzają krzepią­.. cy, naturalny sen nie pow odując

Kom plet z -koszula nocną tw orzy poranny

dre kobiety strzegą swego uroku przy pomocy olejku oliwkowego, który jest niezastąpiony dla utrzy mania gładkości skóry.. Piękna cera zatym decyduje o praw-dziwej

W ytw orzyła się już między nami ta przepaść, jaka niestety, dzieli jedną generację od drugiej, obaj straciliśm y w łaściw y sposób m ów ienia do siebie i

W ten sposób usuwamy skutecznie wszelkie nieczystości cery oraz w qgry z głębi porów i uzyskujemy zdrowq, iw ie iq skórę.. Ceny flakonów:

H eleny Gintelowej, Kraków, oznaczony godłem „H. Ludwika Hirszsona, W arszawa, oznaczony godłem

- Niezamówionycb materiałów Redakcja nie zwraca R eklam acje w spraw ie nieotrzym ania lub późnego doręczania egzem plarzy należy wnosić niezwłocznie, pisem