.V- 44 (1179).
/ W arszawa, dnia 29 października 1904 r.Tom X X III.
{ ^
TYGODNI K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM PRZYRODNI CZYM,
PRENUMERATA „WSZECHŚW IATA44.
W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.
Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.
Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.
Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.
AVODA A PO W IE R Z C H N IA K U L I Z IE M S K IE J.
J a k wielki jest wpływ, w yw ierany przez wodę ciekłą na k ształt ziem i,—oto pytanie, na które chcemy odpowiedzieć w niniejszym artykuliku.
Głównie uwzględnić m usim y w tym celu działanie m echaniczne i chemiczne rzek, oraz działanie m echaniczne fal morskich.
Podstaw ę do oceny działania mechanicznego rzek stanow i ilość m ateryi stałej, wnoszonej przez nie do morza. D la dw u wielkich rzek, Missisipi i D unaju, posiadam y w tym względzie dane bardzo ścisłe, zebrane przez osobne komisye. W edług H um phreysa i Ab- bota, średnia ilość cząstek stałych, unoszo
nych przez Missisipi, wynosi na wagę Yisoo część niosącej je wody; na objętość zaś (gęstość m ateryi stałej= 1 ,9 ) — 72900! czyli 34,5 stoty- sięcznych. Ponieważ Missisipi wlewa do ocea
n u rocznie 5B0 km 3 wody, średnia więc ilość m ateryi stałej, przenoszonej przez tę rzekę w przeciągu tego czasu do oceanu, wyniesie 0,19 km 3. W prow adzając dalej do rachunku ilość żwiru, posuw ającego się stale na dnie k o ryta rzeki aż do morza, otrzym am y w su
mie, jak o roczne działanie Missisipi, ilość 0,20G km 3, c z y l i 37,5 s t o t y s i ę c z n y c h w s t o s u k u d o u n o s z ą c e j w o d y .
Dla D unaju ilość ta wyniesie 0,034 km3 czyli w stosunku do ilości wody w ciągu ro k u (283 km 3)— 12 s t o t y s i ę c z n y c h .
Dla Po stosunek ten jest jeszcze większy:
55 km
3
wody odpowiada tu 0,04 km3
m atery i stałej, co wynosi 73 s t o t y si ę c z n e .
j Liczba ta je s t w yjątkow o wysoka, a pocho- I dzi oczywiście stąd, że praca erozyjna znaj
duje się tu w pełni rozwoju (jak wiadomo
| Alpy, a również K arpaty, należą do gór sto-
| sunkowo bardzo młodych, a więc m ało wy- ' m ytych). Dlatego też i dla G angesu stosu
nek powyższy wynosi aż 95 s t o t y s i ę c z n y c h . Nil natom iast, płynący w krajach,
| gdzie erozya nie ma praw ie żadnego znacze
nia, w ykazuje stosunek znacznie niższy.
Rzeka-potok K ander w Szw ajcaryi oga- łaca swe brzegi z pokładu, którego grubość średnia w ynosi połowę m ilim etra; dla rzeki Reuss, w padającej do jeziora Czterech K a n tonów, stosunek ten wynosi 3 do 4 dziesią
tych mm, ja k to wywnioskował Heim, obser
w ując wielkość powiększania się w przeciągu 27 la t delty tej rzeki.
W ogóle można powiedzieć, że w szeroko
ściach średnich erozya rzek wynosi często zaledwie
20
i nie dosięga nigdy100
stotysięcznych; w Alpach natom iast może się ona podnieść do 500 stotysięcznych.
W obec takiej rozbieżności liczb, J . M urray poradził sobie w ten sposób, że uw zględnił jedynie dane dla 19 głów nych rzek kuli ziem
690 W S Z E C H Ś W IA T JMŚ 44 skiej. Znalazł on, że rzeki te, w lew ając do
m orza 3610 hm3 wody, w prow adziły jed n o cześnie 1,385 hm3 m ateryi stałej, czyli 38 s t o t y s i ę c z n y c h w s t o s u n k u d o w o - d y. J a k widzimy, jest to w przybliżeniu licz
ba, ja k ą otrzym aliśm y wyżej dla Missisipi.
J a k to ju ż Geike dawniej zauw ażył, wielka ta rzeka Am er.-Półn., z doliną o profilu w głów nych zarysach łagodnym , a przytem bardzo zmiennym, nadaje się bardzo dobrze do re prezentow ania działalności wody bieżącej.
Jeżeli liczbę powyższą 38 stotysięcznych zastosujem y do objętości wody, wnoszonej przez w szystkie rzeki rocznie do morza, a ocenianej przez J . M urraya na 27 do 28000 hm3, to otrzym am y w rezultacie, że oceanowi tąd ro g ą przybyw a rocznie 10,43 hm3 cząstek stałych, czyli
1/9 730
0oo część objętości m ateryi stałej całej kuli ziemskiej.Przypuśćm y teraz, że po uw zględnieniu najnow szych danych, ziemia przedstaw ia płaskowzgórze, którego podstaw ę stanow i płaszczyzna o 145 m ilionach hm2, wysokość zaś wynosi 700 m. Płaskow zgórze to, n a skutek działania m echanicznego wody bieżącej, traciłoby na rzecz m orza rocznie w arstw ę grub ą 0,07 mm. W arstw a ta, u k ła
dając się na dnie oceanu jednostajnie, pod
niesie jego poziom o 0,0285 mm. Naogół tedy, wysokość lądu w stosunku do poziomu m orza zmniejszy się o 0,0985 m m , czyli p ra wie o jed nę dziesiątą toto rocznie. Inne- m i słowy, gdyby na kulę ziem ską działała jedynie erozya wody bieżącej i jeśliby to działanie odbywało się przez cały czas z tą samą siłą co i dziś, to potrzebaby było si e- d m i u m i l i o n ó w l a t , aby zrów nać ląd stały z pow ierzchnią morza.
(Me będzie w tem m iejscu zbyteczną u w a ga, że w edług szacowań P e n c k a —M orpholo- gie der Erdoberflache, I, str. 383—ilość cał
kow ita m ateryi w ym ytej rocznie przez wodę m echanicznie wynosi conajm niej dw a razy tyle, t. j.
20
hm3, połowa bowiem nie dosięga morza, gdyż zostaje osadzona na lądzie w innych miejscach).
U w zględnijm y teraz działanie chemiczne wód bieżących, którego m iarą je s t ilość m a
tery i stałej, rozpuszczonej w wodzie, i w ten sposób przenoszonej do morza. Otóż M ur- r a y oblicza, że morze otrzym uje z tego źró
dła rocznie około 5 hm,3 (ściśle 4,92), czyli p ra
wie połowę ilości, otrzym yw anej przez ero- zyę wody bieżącej. W idzimy, ja k znacznem je s t to tak niew inne napozór działanie; w y
żej podana liczba redukuje się w ten sposób blizko do 4,8 m iliona lat.
P ostarajm y się wreszcie w prow adzić do rach u n k u naszego działanie fal m orskich na ląd. B adania w ykazały, że zniesienie (abla- cya) dla wysp brytańskich wynosi trochę m niej, niż 3 m na 100 lat, czyli 0,03 m rocz
nie; to znaczy, żefale morskie odryw ają rocz
nie od tych wysp pas o szerokości 3 cm.
Przyjąw szy, że średnia wysokość brzegu m orskiego wynosi 50 to, otrzym am y, że na przestrzeni
1
m zniesienie roczne wyniesie 1,5 to3, albo na przestrzeni 1 hm— 1500 m 3.; Zważywszy dalej, że długość brzegów m or
skich na całej kuli ziemskiej wynosi około 260000 hm i stosując do całej ziemi średnią zniesienia wysp brytańskich, otrzym am y, że niesienie całkow ite wyniosłoby 300 milio
nów to3, czyli około 0,4 hm3. Liczba ta jest jed n a k stanowczo zawysoka; działanie bowiem fal m orskich u brzegu angielskiego je s t n a d zwyczaj silne, skutkiem intensyw ności p rzy pływ ów i odpływów, oraz siły prądów i w ia
trów . Poza tem , w obliczaniu długości brze
gów m orskich uwzględniliśm y m orza Śród
ziemne i Czerwone, których fale znoszą brze
gi nadzw yczajnie słabo. Można przyjąć, że zniesienie m orskie najpraw dopodobniej nie w ynosi więcej nad 1,5 hm3 rocznie, co, wobec działania w ody bieżącej, wynoszącego prze
szło 15 hm3, je s t ilością bardzo m a łą J). Z ro
zum iałem staje się to, jeśli rozważymy, że pow ierzchnia, na k tó rą działać m ogą fale
j morskie jest bez porów nania m niejszę odpo- J wierzchni, atakow anej przez czynniki meteo- j ryczne.
f Biorąc pod uw agę w szystkie siły, powyżej - rozpatryw ane, możemy w ostatecznej kon- kluzyi powiedzieć, że działając razem i z in tensyw nością, odpow iadającą chwili obecnej, zrów nałyby one ląd stały z pow ierzchnią m orza w przeciągu około 4^3 m iliona lat.
(W edług „T raite de geologie", t. I, 19Ó5T A. L apparenta). X . / / .
D otyczę to zresztą ty lko spokojnego morza, k ie d y poziom jego nie ulega znaczniejszym zm ia
nom. W inn y ch w aru n k ach stosunek działania m orza i w ody bieżącej może się odwrócić.
JMa 44 W S Z E C H ŚW IA T 691
El ia s z Mi e c z n i k ó w.
PRZY C ZY N EK DO HISTORYT SPO Ł E C Z E Ń S T W ZW IERZĘC Y C H .
Gdy porów nyw am y człowieka z najbardziej doń zbliżonemi w hierarchii państw a zwie
rz ą t gatunkam i, uderza nas przedew szyst
kiem fakt, że mimo wielkiego do nich podo
bieństw a w budowie anatom icznej, człowiek w yróżnia się jed nak wysoce rozwiniętem życiem społecznem. Pod ty m względem znaj
duje się on w takim stosunku do m ałp człe
kokształtnych, w jakim pszczoły uspołecz
nione są do os lub pszczół samotnych.
J e st więc ciekawem bardzo rozpatrzeć nie
co bliżej podstaw y życia społecznego z przy
rodniczo-historycznego stanow iska, aby się przekonać, czy nie znajdziem y przytem pew
nych punktów oparcia dla sądów naszych 0 właściwem urządzeniu życia społeczeństw wogóle.
Począwszy od najpierw otniejszych form ustrojów, w istotach żyjących zaznacza się skłonność do tw orzenia połączeń oddzielnych osobników. W idzimy np., że u t. zw. Myxo- mycetów, czyli śluzowców, uw ażanych za organizm y najniższe i stanow iących formę przejściową od roślin do zwierząt, osobniki, podległe pew nem u przyrodzonem u praw u, zlew ają się ze sobą, tw orząc większe skupie
nie, zwane plasm odyami. Pow stające z za
rodników owych śluzowców niezm iernie ru chliwe istotki m ikroskopijne—przypom inają w zupełności najniższe z wymoczków, t. zw.
wiciowce. Ich niezależne istnienie indyw i
dualne trw a jed n ak niedługo: w net po po
w staniu, po krótkiem życiu na wolności, zbie
rają się one w grom ady, poczem ciała ich zlewają się ze sobą i tw orzą nieprawidłowe skupienie śluzowe. Plasm odya takie docho
dzą nieraz do znacznych rozm iarów i przy
bierają postać utw orów , rozpostartych na su
chych szypułkach.
Przez dłuższy czas m niem ano, że to zle
w anie się ze sobą osobników je s t zupełne, 1 że w plasm odyum nie pozostaje naw et najm niejszego śladu po oddzielnych ustro
jach, które dały m u początek. Z ulepsze
niem jed n ak techniki mikroskopowej ujawnio
no we w nętrzu każdego takiego plasm odyum
mnóstwo ciemno barwiących się jąder, k tó rych liczba odpowiada w zupełności liczbie osobników, z których zlania powstało plas
modyum.
Plasm odya takie są to ju ż osobniki wyż
szego rzędu, zdolne przez czas długi prow a
dzić życie niezależne, o przejaw ach bardzo rozm aitych. Okazują w ybitny lęk przed światłem i zapomocą wyrostków zarodzi mo
gą się przesuwać ku miejscom ciemnym, gdzie światło nie dosięga. Lubią wilgoć i unikają miejsc suchych. A by żyć, pochła
niają różne istoty niższe, mianowicie bak- terye.
Nagle in sty n k ty ich i przyzw yczajenia ule
g ają najzupełniejszej zmianie! Plasm odya przestają w chłaniać ciałka obce, z miejsc ciemnych i w ilgotnych udają się do jasnych i suchych, i zaczynają przeradzać się w owo
ce (t. zw. sporangie), w ypełniające się w krót
ce niezliczonem mnóstwem okrągłych zarod
ników. Jednolita całość plasmodyów rozpa
da się na oddzielne osobniki, stanowiące za
rodniki trw ałe, służące do rozm nażania i roz
powszechniania gatunku. N a tym najniż
szym stopniu życia organicznego spotykam y najw yższą z form państw ow ych a m ianowi
cie zupełne pochłonięcie i zanik indyw idual
ności.
Pomiędzy zw ierzętam i niższemi nie spo
strzegam y nigdy aż ta k daleko sięgającej ofiary z osobników dla dobra całości. I tu je
dnak spotykam y również niemało przykła
dów mniejszego lub większego zatarcia się samoistności oddzielnych członków składo
wych społeczeństwa. W ystarcza przejrzeć skupienie korali, by znaleźć wszystkie form y przejściowe pomiędzy osobnikami pojedyń- czemi, zarówno ja k dwojakiemi lub trojakie- mi, a większą liczbą zlanych ze sobą osobni
ków. T u jednak nie m am y ju ż do czynienia z ta k nizko stojącemi i tak prostemi tw ora
mi, ja k śluzówce. K ażdy oddzielny polip po
siada wieniec czułków, żołądek i cały szereg innych jeszcze narządów; mimo to przecież indywidualność ich tak mało jest ustalona, że skoro tylko sprawa dochodzi do tworzenia społeczeństwa, owe rozm aite narządy poczy
nają zlewać się ze sobą. P ow stają w tedy g ru py, złożone z licznych połączonych osobni
ków, a posiadające jeden jedyny dla wszyst
kich żołądek. Nie m am y tu więc ju ż do czy
692 j\To 44 nienia z właściwem zlewaniem się w jedno,
gdyż g ru p y połączonych ze sobą osobników tw orzą się skutkiem dzielenia się niezupeł
nego. Z am iast się podzielić na dw a odrębne polipy pochodne, polip m acierzyński zatrzy m uje się na jednem jakiem kolw iek ze sta- dyów podziału, tak, że pow stają wówczas dw a wieńce czułków, posiadających jed n ak tylko jed en otw ór gębowy i jeden żołądek.
Jeszcze godniejszym uw agi przykładem zatracenia indyw idualności są t. zw. R urko- pław y (Siphonophorae). Są to przezroczyste, niezm iernie delikatne ustroje, żyjące w mo
rzu i dochodzące nieraz do znacznej w ielko
ści. Tw orzą one po większej części długie, po powierzchni m orza pływ ające nitki, zaopa
trzone w określoną ilość m aćków , żołądków, czułków chw ytnych i kom ór pow ietrznych.
Nie było nigdy żadnej w ątpliw ości, że isto
t y te są to kolonialne ustroje zwierzęce.
Nie wiedziano tylko, czy każda z części skła
dowych rurkopław a, dajm y na to każdy żo
łądek, każda kom ora pow ietrzna i t. d. od
pow iada całemu osobnikowi, czy też oddziel
nem u narządowi. Zdania zoologów w tym względzie są dotąd jeszcze bardzo rozm aite.
N iektórzy sądzą, że przez życie wspólne or- ganizacya oddzielnych osobników uwstecz- n iła się do tego stopnia, że każdy z nich spro
w adzony został do stopnia prostego narządu.
A w ten sposób do ostatecznych gran ic posu
nięty podział pracy spowodował w ytw orzenie osobników - żołądków, osobników - m aćków i t. d. In n i jed n ak zoologowie przeciw nie m niem ają, że ru rkop ław y są tylko kondygna- cyjnem i skupieniam i narządów , gdzie do zróżnicow ania osobników nie dochodzi w ca
le. A w takim razie każdy ze swobodnie pływ ających po m orzu rurkopław ów byłby tylko kolonią m nóstw a rozm aitego rodzaju połączonych ze sobą narządów . W roztrząsa
nie tej kw estyi wchodzić tu nie będziemy, poniew aż dla nas istotą rzeczy w tem w szyst- kiem je s t to tylko, że są w państw ie zw ierząt istoty, u któ ry ch indyw idualność wchodzi w skład całości, nie zatracając Jfednak by najm niej cech swych osobistych ta k dalece, ja k to zachodzi u śluzowców.
W yższe zaś form y ustrojów nie poddają się ju ż wcale takiem u mniej lub więcej cał
kow item u pochłanianiu indyw idualności przez pow stającą całość społeczną. T ak więc
u tw orzących kolonie żachw (Ascidiae) wi
dzim y ju ż tylko pow staw anie w spólnych n a
czyń krw ionośnych, nie zacierające b y n a j
mniej cech indyw idualnych poszczególnych osobników. Podczas gdy u korali, albo ru r
kopław ów jest często niemożebnem oddzie
lić pojedyńcze osobniki od całości, u żachw z łatw ością zrobić to możemy. N iektóre z ty ch zw ierząt (Botryllus) tem się odzna
czają, że ułożone w kształcie gw iazdy osobni
ki kolonii posiadają jednę wspólną pośrodku leżącą kloakę. K ażdy z osobników m a w pra
wdzie w łasny swój otw ór gębowy, zarówno ja k odrębny k an ał pokarm owy, ale oddzielne otw ory odchodowe zlew ają się ze sobą w je
dnę przestronną rurę, skupiającą w sobie ekskrem enty wszystkich osobników i w yrzu
cającą je nazew nątrz. Im bardziej złożona je s t budow a ustroju zwierzęcego, tem cechy indyw idualne bardziej są zróżnicowane. Z da
rza się i tu wprawdzie tworzenie kolonij, od
dzielni jed n ak członkowie tych kolonij nie są ju ż ze sobą złączeni organicznie, ale od
rębny i samodzielny zawsze pędzą żywot.
Obecny św iat owadów dostarcza nam wszelkich m ożliwych przejść od przedstaw i
cieli isto t żyjących oddzielnie do wiodących życie wspólne lub grom adne. Obok os i pszczół sam otnic spotykam y tu ta j osy, trzm iele, pszczoły, m rów ki i term ity tow a
rzyskie, których ustrój społeczny je s t często bardzo wysoko rozw inięty.
Szczególniej zaciekawiaj ącemi są początki życia społecznego pszczół. W pew nych m ia-
j nowicie przypadkach sam otnie zazwyczaj i niezależnie od siebie żyjące pszczoły g a tu n ku A ntophora p arietina łączą się w celu
| wspólnego atakow ania wrogów. Schwytaw-
| szy kilka pszczół tych, A lfken został naty ch m iast opadnięty przez takie m nóstwo ich to
warzyszek, że m usiał spiesznie ratow ać się ucieczką. Pszczoły goniły go jeszcze 500 kro
ków, tak , że zdołał się on uwolnić od dziel
nych napastniczek, dopiero w yłapując je siatką, któ rą w końcu napełnił do połowy 1).
W innych p rzypadkach bodźcem pierw ot
nym do życia społecznego jest chłód zimowy i chęć wspólnego ogrzew ania się. Często w tem samem miejscu, posiadającem dogo-
*) B u tte l-R e e p e n , B iologisches (Jen tra lb la tt, 1 9 0 3 .
JMb 44 W SZ EC H ŚW IA T 693 dne w arunki, gnieżdżą, się pszczoły sam otni
ce, wchodząc przez to ze sobą w zażyłe są
siedztwo. Chłód zimy skłania je do w zajem nego ogrzew ania się, zaczynają przeto sku
piać się we wspólnem gnieżdzie, celem prze
zim owania. N iektóre znowu pszczoły samo
tnice budują sobie wspólny kanał do wylotu, przypom inający wspólną kloakę u żachw k o lonialnych.
W e wszystkich tych początkach życia spo
łecznego mamy do czynienia wyłącznie ze skupieniam i jednostek, mającemi na celu do
brobyt osobisty, bez żadnej zgoła troski o po
tomstwo. Samiczki, które nigdy nie widzą swych poczwarek, zapew niają im rozwój, zgrom adzając dla nich obfite zapasy pożywie
nia. N iektóre pszczoły dochodzą naw et do bardzo bogatej i złożonej organizacyi spo
łecznej, a troska ich o młode pokolenie ogra
nicza się jednak tylko do dostarczania mu zasobów pożywienia. Pszczoły te napełniają komórki miodem i pyłem kwiatowym , na tej papce poży wnej składają swe jajk a i zalepia
ją komórki, pozostawiając lęgnące się tam poczwarki w łasnem u ich losowi.
U innych pszczół, a naw et ju ż u niektórych żyjących samotnic, napotykam y pierwsze śla
dy starań o w zrastające młode pokolenie.
W raz z rozwojem życia społecznego tro skliwość owadów tych o swe poczwarki coraz bardziej wzrasta i zasłania sobą interesy osobników. Zjaw ia się bardzo daleko posu
nięty podział pracy; królow a zmienia się w końcu tylko w m aszynę do składania ja jek, niezdolną do w yrokow ania o spraw ach dobra ogólnego grom ady. Nierozw inięta zgo
ła pod względem um ysłowym , jest ona oto
czona niezm iernie staranną opieką, by przez nią zapewnić istnienie g atu n ku. Gdy kiedy braknie pokarm u, pszczoły robocze oddają królowej ostatnie swoje kąski, tak, że gdy rój wymiera z głodu, królow a ginie dopiero ostatnia. T rutnie tolerowane są tylko do chwili odbycia czynności płciowych, poczem wym ordowywane zostają bez litości.
W szystkie te spraw y, służące gromadzie, spełniane są przez pszczoły robocze, będące ze swej strony również niezupełnemi tylko osobnikami. Obdarzone wysoko rozw inię
tym mózgiem i zaopatrzone w udoskonalone n arządy do w yrabiania wosku i zbierania pyłku, pszczoły robocze posiadają niedosta
teczne narządy płciowe żeńskie, uniemożli
wiające zapłodnienie i przydatne tylko do ewentualnego składania niezapłod ni onych jajek.
Zanik indywidualności, tak uderzający w koloniach zwierzęcych, pow tarza się więc i u społecznie żyjących zwierząt, z tą tylko różnicą, że gdy u pierwszych mniej lub wię
cej uwstecznione w organizacyi swej oso
bniki byw ają organicznie związane ze sobą, u drugich pozostają one zawsze przestrzen
nie odrębnemi. Im doskonalszy jest ustrój społeczny owadów, tem głębiej indyw idual
ność składających go osobników w samej isto
cie swojej zostaje porażona. To samo, co u pszczół zjawisko spotykam y u mrówek i term itów, u których życie społeczne rozwi
nęło się całkiem od pszczół niezależnie. W y
soka inteligencya i um iejętności są i tu przy
wilejem m rówek roboczych, które postradały zupełnie sprawność płciową. Niepłodni ró
wnież, ja k one, żołnierze odznaczają się nad
m iernym rozwojem narządów napastniczych, a znów dojrzałe płciowo samczyki i samiczki zmieniają się całkiem w m aszyny rozpło
dowe.
N ader ciekawem i zastanaw iającem zjawi
skiem w społecznem życiu pewnych mrówek są robotnice miodonośne. Pew na m ianowi
cie liczba ty ch owadów zaczyna ssać nagle takie ilości miodu, że całe ciało każdej takiej m rów ki zamienia się w jeden wielki worek.
Nóżki już nie mogą udźw ignąć ociężałego ciała i owad leży w stanie bezwładności.
W takich w arunkach, naturalnie czas ży
cia jego zostaje skrócony a i osobisty los jego poświęcony całkowicie dobru społecz
nemu. Bowiem skoro tylko dokuczy głód norm alnym mrówkom roboczym lub osobni
kom płciowym, zbliżają się one do mrówek m iodonośnych i z u st ich czerpią gotowy i łatw o straw ny pokarm . A tak zadanie owadów takich ogranicza się tylko do roli żywych, pełnych miodu garnczków.
I u termitów,- choć należą do zgoła innej g ru p y owadów, niż pszczoły i mrówki, znaj
dujem y również tę samę zasadę, podporząd
kowanie indyw idualności osobników intere
som społecznym grom ady i gatu n ku. Doj
rzałe płciowo samiczki przekształcają się w potw orne woreczki wypełnione mnóstwem jajek. Niezdolne do przenoszenia się z miej
694 W S Z E C H Ś W IA T JVś 44 sca na miejsce, przebyw ają stale w ew nątrz
roju, znosząc do 80000 jaje k dziennie. Nie- rozwinięci płciowo żołnierze służą do obrony grom ady, ku czemu potężne posiadają szczę
ki, tam ujące im wszelką inną działalność prócz walki. Na pierwsze hasło z zew nątrz są oni zawsze gotow i do boju i pośw ięcają niejednokrotnie życie dla dobra społeczności.
Grdy przejrzym y teraz w ogólnych za
rysach historyę rozw oju spłeczeństw zw ie
rzęcych, znajdziem y tam wszędzie, jako za
sadę powszechną, mniej lub więcej zupełne poświęcenie indyw idualności jednostek dla dobra ogółu. Lecz jednocześnie m usim y za
uważyć, że poświęcenie to staje się coraz m niejsze na coraz wyższych stopniach o rga
nizacyi osobników. K iedy u isto t niższych osobniki bardzo często, że użyjem y tego w y rażenia, rozpuszczają się w całości, u zwie
rz ą t wyżej stojących pozostają one zawsze, choć w mniej lub więcej uw stecznionym sta
nie, samoistnemi. Stąd m ożna wnioskować, że indyw idualność u trw ala się odpowiednio do postępów organizacyi.
Życie społeczne kręgowców wogóle mało je st rozwinięte. R yby i ptaki, żyjąc grom a
dnie, nie tw orzą wcale społeczeństw w łaści
w ych i podział pracy m iędzy osobnikam i jest u nich bardzo słabo zaznaczony. Ssaki w tym względzie mało co wyżej stoją. Żyjących stadam i ich przedstaw icieli nie m ożna w ża
den sposób porów nać z owadam i żyjącem i społecznie.
Człowiek dopiero pierw szy z pom iędzy ssaków w ytw orzył życie społeczne praw idło
we. G dy jednak u owadów życiem społecz- nem rządzą jedynie pew ne in sty n k ty nabyte, w społeczeństwie ludzkiem czynności in sty n ktow ne bardzo m ało znaczą. Czucie indy
widualne, albo egoizm, je s t u ludzi bardzo silnie rozwinięte, co stąd pochodzi, że bez
pośredni przodkowie g a tu n k u „człow iek“
byli istotam i żyjącem i samotnie. Czucie społeczne, miłość bliźniego lub altruizm , j a ko nabytek zbyt świeży, je s t jeszcze u w ięk
szości ludzi bardzo słabe.
G dy przedewszystkiem kw estyę naszę roz- rozpatryw ać będziemy z p u n k tu widzenia czysto morfologicznego, przekonam y się, że rozwój społeczeństw ludzkich nie je s t wcale zw iązany z uwstecznieniem oddzielnych n a rządów. Podczas gdy u tak rozm aitych
zw ierząt, ja k polipy, pszczoły, m rów ki i ter- m ity, wysoki rozwój społeczeństwa doprowa
dził drogam i całkiem od siebie niezależnemi do zaniku części płciowych, nic podobnego odnaleźć nie zdołam y w rodzaju ludzkim.
Z darzają się w praw dzie i wśród ludzi, u osobników płci obojga, odstępstw a spora
dyczne od norm alnego rozwoju i czynności płciowych, ale nigdy nie można porów nyw ać tego z odpowiedniemi zjawiskami, spotyka- nem i u zw ierząt niższych, społecznie żyją
cych. B rak in sty n k tu płciowego u mężczyzn je s t wogóle bardzo rzadki; u kobiet spotyka się go częściej. Ale naw et u kobiet, p ra k ty kujących w prost przeciwne czynności płcio
we, nie brak zazwyczaj właściwego pociągu do płci męskiej.
U strój narządów płciowych u człowieka, w yjąw szy w yraźne potworności, jest zawsze norm alny. Próbow ano często w historyi ludzkości wyłączać z pod oddziaływ ania ży
cia płciowego całe szeregi osobników. Mnisi i m niszki, których obowiązywała zupełna wstrzemięźliwość płciowa, istnieli n a wiele la t przed chrześcijaństwem . Mianowicie re- ligie bram ańska i buddyjska w ytw orzyły wysoce rozw inięte życie klasztorne. Można
by więc było dopatrzeć się w tem począt
ków zróżnicow ania osobników bezpłciowych podobnie, ja k to zachodzi u pew nych owa
dów. U m niejszych samiczek osy Polistes gallica Siebold zauw ażył w yraźny w stręt do czynności płciowych, pomimo zupełnie nor
m alnej budow y odpowiednich narządów.
W obec tego służą one za robotnice, przew aż
nie opiekujące się potom stw em i są pierw szym krokiem k u zróżnicowaniu nierozwi- niętych płciowo osobników, jakie tak często spotykam y pośród owadów tow arzyskich.
U ludzi stosunki te ułożyły się całkiem inaczej. Celibat i wstrzemięźliwość nie p ro
w adzą do uw stecznienia w budowie n arzą
dów an i nie zapobiegają odbyw aniu czyn
ności płciowych. Twierdzono nieraz, że n a
tężona p raca um ysłow a w yw iera na życie płciowe silny wpływ ham ujący. Tw ierdze
nie to je s t zupełnie bezpodstawne, ja k tego dowiódł cały szereg faktów , dokładnie zba
danych.
Zresztą- instytucye, k tóre celibat w prow a
dziły, nie w ykazują żadnego postępu, lecz przeciwnie, zacofanie. W świecie chrzęści-
J\|ó 44 W S Z E C H ŚW IA T 695 jańskim celibat obowiązujący wprowadzony
przez kościół katolicki, nie utrzym ał się ani w kościele protestanckim , ani w praw osław nym. W idzim y zaś, że przyrost ludności wśród ras, których w yznania odrzucają celi
bat, jest zazwyczaj daleko większy, niż wśród narodów katolickich.
W chwili w prowadzenia protestantyzm u w A nglii parlam en t angielski za E dw arda VI, 24 listopada 1558 roku w ydał bil, w y
rażający życzenie, aby duchowieństwo po
w strzym ywało się od m ałżeństwa, lecz jedno
cześnie dozwalając na związki w tych przy padkach, kiedy powściągliwość byłaby nie
możliwą. B iskupi nie omieszkali skorzy
stać z tego ostatniego pozwolenia; żenili się i w krótce życzenie co do powściągliwości stało się m artw ą literą prawa.
W ostatnich czasach pom iędzy ludnością kobiecą E u ropy i A m eryki północnej zaczął się ruch ożywiony, zdążający ku nabyciu wyższego w ykształcenia. Zam iast iść za zwykłem dotąd domowem powołaniem, ko
biety p ragn ą występować, jako pracownice umysłowe, mianowicie zaś jako lekarki i po części adw okatki. Liczba adw okatek na uniw ersytetach w zrasta ciągle, i kraje przez czas dłuższy w zbraniające kobietom w stę
pu do wyższych zakładów naukowych, ja k np. Niemcy, zostały wreszcie zmuszone ustąpić.
Co oznacza ruch ten z p u n ktu widzenia podziału pracy w obecnem społeczeństwie?
Czy możemy upatryw ać w nim nieudane w łonie religii katolickiej zróżnicowanie płciowo nieczynnych osobników, któreby się dały porów nać z pracow nicam i owadów to
warzyskich?
0
ile m ożna tym czasem przesądzać, m usimy i ty m razem dojść do wyników przeczą
cych. J e st niew ątpliw em , że wiele kobiet, nie m ających z jakichbądź powodów żadnych widoków m ałżeńskich, poświęca się pracy naukowej. W ty ch przypadkach celibat nie jest następstw em zwiększonej działalności umysłowej, ale jej przyczyną. Z drugiej strony m usim y tu podkreślić, że wiele z ko
biet, oddających się pracy umysłowej, prę
dzej czy później wychodzi za mąż. W cią
g u la t dziesięciu było w wyższej żeńskiej szkole medycznej w P etersb u rg u 1091 kobiet
z których 80 już było zamężnych; wśród reszty było jeszcze 19 wdów i 992 niezamęż
ne. Z tych ostatnich 436 wyszło za- mąż jeszcze podczas studyów, co stanowi około 44$ *).
Spostrzeżenia nad całym tym od la t 40 blizko w E uropie istniejącym ruchem dowo
dzą również, że w większości wypadków nie m am y tu bynajm niej do czynienia z jakiem ś dążeniem ku w ytw orzeniu osobników płcio
wo nieczynnych. Doktorzy-kobiety, przeci
wnie, prędzej czy później idą za mąż i u ja
w niają zawsze bardzo w yraźną skłonność do założenia ogniska rodzinnego. A naw et te ko
biety, które się szczególniej zaznaczyły na drodze naukowej, nie stanow ią tu taj żadne
go wyjątki;.
Charakterystycznym bardzo jest poufny wizerunek życia wewnętrznego Zofii K ow a
lewskiej, zajmującej jedno z n aj pierwszych miejsc wśród kobiet uczonych. W młodości, rozpoczynając studya m atem atyczne, obja
wiała ona w stręt wielki do wszystkiego, co związek m a z miłością. W wieku później
szym zmieniło się to jed n ak i gdy się w lata posuwać zaczęła, rozw inęły się w niej uczu
cia tkliwe w bardzo wysokim stopniu. W dniu, gdy paryska akadem ia n au k dała jej nagro
dę, Kowalewska pisała do jednego ze swych przyjaciół: „Ze wszech stro n odbieram listy z powinszowaniami, lecz z mocy jakiejś ironii losu niepojętej, nigdy jeszcze nie czułam się tak nieszczęśliwą “ 2). Przyczynę niezadowole
nia tego w yjaśniają nam słowa, wypowiedzia
ne przez K ow alewską do jednej z jej najbliż
szych przyjaciółek: „Dlaczego od nikogo nie mogę być kochana? B yłabym zdolna dać znacznie więcej, niźli większość kobiet, a mi
mo to najm niej z nich znaczące są kochane, ja zaś—nie“ (str. 311).
(Dok. nast.) tłum . K . Błeszyński.
x) K aro lin a S chultze, L a fem m e m edecin au X I X siecle, 1888, p. 4 1 .
2) B iog rap h ie d e 8. Ko wale w sky p ar M -m e L eftler.
.!\o 44
A. J . Ba l f o u r.
R E F L E K S Y E NAD N O W Ą T EO R Y Ą M A TER Y I.
(M owa in a u g u ra c y jn a , w ygłoszona na posiedzeniu B ritish A ssociation w C am bridge).
(Dokończenie).
Czy głów nym rysom obraza św iata, które nakreśliłem przed chwilą, sądzone jest utrzym ać się w całości, czy też ustąpić m iej
sca nowem u rysunkow i na karcie w iedzy—
w każdym razie wszyscy chyba zgodzim y się n a to, że tak śmiałe usiłow anie zjednoczenia przyrody fizycznej musi budzić uczucie b a r
dzo silnego zadowolenia. Siłą swą i ja k o ś
cią zadowolenie to w kracza w dziedzinę este
tyki. D oznajem y tego samego rodzaju przy jemności, ja k wtedy, gdy, w ydostaw szy się z ciemnego wąwozu, ujrzym y nagle hen d a
leko pod stopam i połączone piękności rów nin, rzek i gór. Nie chcę rozstrzygać, czy to silne nasze pragnienie, aby wszechświat okazał się możliwie prostym , daje się u sp ra wiedliwić z p u n k tu w idzenia teoretycznego.
O ile wiem, nie istnieje żaden powód a prio
ri, dla którego należałoby oczekiwać, że I św iat m ateryalny ma być raczej m odyfikacyą jednego jedynego ośrodka, aniżeli budow ą złożoną, wzniesioną z 60 lub 70 substancyj elem etarnych, wiecznych i wiecznie od sie
bie różnych. Dlaczegóż więc m ielibyśm y być zadowoleni z pierwszej hypotezy, nie zaś z drugiej. A jednak ta k jest. L udzie n a u ki zawsze opierali się m nożeniu odrębnych istności. Notowali oni skwapliw ie każdą oznakę, pozw alającą wnosić, że atom chemi
czny jest złożony i że różne pierw iastki che
m iczne m ają początek wspólny. I nie sądzę aby wolno było zapoznawać takie in sty n k ty . J o h n Mili, jeśli dobrze pam iętam , w yrażał się pogardliw ie o tych, k tórzy widzieli pe
w ną trudność w przyjęciu dok tryn y „działania na odległość1': o ile m ogą nam powiedzieć obserwacya i doświadczenie, ciała fak ty cz
nie wyw ierają na siebie w pływ w zajem ny z odległości. I dlaczegóż nie m iałyby go wywierać? Dlaczegóż m am y usiłow ać wyjść poza doświadczenie, słuchając jakiegoś uczu
cia a priori, za którem nie przem aw ia żaden argum ent. T ak rozum ował Mili, i na to ro
zum ow anie jego nie mam odpowiedzi. N ie
mniej przeto nie pow inniśm y zapominać, że tej to właśnie uporczywej niechęci F aradaya do uw ierzenia w działanie na odległość za
wdzięczamy kilka najbardziej zasadniczych doświadczeń, na których opierają się ostate
cznie zarów no elektrotechnika dzisiejsza, ja k i elektryczna teo rya m ateryi i że w chwili obecnej fizycy, aczkolwiek zbici z tropu w pogoni swej za w ytłum aczeniem ciężkości, nie chcą jed n ak zadowolić się w iarą w pro
stą i niew ytłum aczoną własność mas, działa
jących na siebie wzajem nie poprzez próżną przestrzeń.
Te ciemne suggestye, dotyczące samej na
tu ry rzeczywistości, zasługują, mojem zda
niem, na to, aby na nie zwrócić baczniejszą niż dotąd uwagę. Że istnieją one, to pewna, i niepodobieństwo zaprzeczyć, że w pływ ają na obojętną bezstronność czystego empiryz- mu. Pow szechne bardzo m niemanie, że ten k to pragnie odkryć tajem nicę przyrody, m u
si pokornie wyczekiwać na doświadczenie i słuchać najdrobniejszych jego wskazówek, je s t w części tylko słuszne. T ak ą może być zw ykła jego postaw a; atoli od czasu do czasu zdarza się, że obserwacyę i doświad
czenie tra k tu je się nie jako przewodników, za którem i trzeba iść spokojnie, lecz jako świadków, których należy zgnębić ogniem krzyżow ym pytań. Szczere ich przem ówie
nie nie znajduje wiary, a sędzia śledczy do póty nie ustaje w swych zabiegach, dopóki z opornych ich zeznań nie wyrwie wyznania, będącego w harm onii z jego z góry powzię- tem przekonaniem .
T a m etoda nie potrzebuje ani tłum aczenia ani obrony w tych przypadkach, w których zachodzi pozorna sprzeczność pom iędzy wy
nikam i doświadczenia w różnych kombina- cyach. Takie sprzeczności muszą, oczywi
ście, być usunięte i wiedza póty nie może spo
cząć, póki to nie nastąpi. Praw dziw a tru d ność w ystępuje wtedy, gdy doświadczenie mówi pozornie jedno, a in sty n k t naukowy upiera się przy drugiem . O dw u takich p rzypadkach ju ż wspomniałem, a ten, kto się o to p o stara, z łatw ością znajdzie ich wię
cej. J a k i je s t początek tego in stynk tu i j a ka jego w artość, czy je s t on tylko przesądem k tó ry należałoby wykorzenić, czy też głosem przew odnim , którym żaden człowiek rozum
Ne 44 697 n y nie pow inien pogardzać—tego wszystkie
go roztrząsać teraz nie mogę. Albowiem są inne kw estye—nie nowe wprawdzie, ale wy
toczone w ostrej form ie przez te najnowsze poglądy na m ateryę, n a których chciałbym zatrzym ać przez chwilę uw agę panów.
Że nowe te poglądy różnią się ogromnie od tych, które poddaje nam zwykłe doświad
czenie—to rzecz zupełnie zrozum iała. Ża
dne wyszkolenie naukow e nie zmusi nas, prawdopodobnie, w chwilach nie poświęco
nych specyalnie refleksyi, do uważania, że ziemia, po której stąpam y, lub ciała uorga- nizowane, z którem i tak ściśle wiążą się na
sze ziemskie losy, składają się całkowicie z m onad elektrycznych, bardzo skąpo roz
sianych w przestrzeniach, o których w śmiałej przenośni powiadam y, że „są zajęte" przez te drobne ułam ki m ateryi. Niemniej jasn ą je s t rzeczą, że praw ie tak i sam rozdźwięk można znaleźć pomiędzy tem i nowemi teo- ryam i m ateryi a ową odm ianą poglądu „zdro
wego rozsądku", z k tó rą w rzeczach głó
w nych wiedza chętnie szła ręk a w rękę.
Jakaż to była odm iana poglądu „zdrowe
go rozsądku"? Z g ra b a w skazuje ją da
wne rozróżnienie filozoficzne, przeprow a
dzone pom iędzy tem, co nazyw ano w łasno
ściami m ateryi „głównemi" a tem , czemu n a
dawano m iano własności „w tórnych". W ła
sności główne, takie, ja k postać i masa, m iały posiadać istnienie całkiem niezależne od ob
serw atora; i dotąd teorya zgadza się ze zdro
wym rozsądkiem. Z drugiej strony w ła
sności „w tórno“, ja k ciepło i barwa, nie po
siadały, jak sądzono, takiego istnienia nie
zależnego, nie.będąc w rzeczywistości niczem innem, jak tylko w ynikam i działania w ła
sności głów nych na nasze narządy percepcyj- ne; tu ta j bez w ątpienia rozchodziły się drogi zdrowego rozsądku i teoryi.
Nie obawiajcie się, panowie, że zechcę wciągnąć was w spory, z którem i wiąże się historycznie ta teorya. Pozostaw iły one trw ałe ślady na niejednym system acie filo
zoficznym i nie są do dziś dnia rozstrzygnię
te. W ciągu tych d y sp u t sama możliwość niezależnego św iata fizycznego zdawała się roztapiać pod działaniem rozluźniającej mo
cy analizy krytycznej. Ale to wszystko nie dotyczę mnie w chwili obecnej. Nie mam zam iaru zapytyw ać, jak i m am y dowód na to,
że istnieje św iat zewnętrzny, ani też w jaki sposób, jeśli św iat ten istnieje, możemy prze
konać się o tem. Oba te pytania m ogą być bardzo odpowiednie dla filozofii, ale nie dla wiedzy. Albowiem, logicznie rzecz biorąc, poprzedzają one wiedzę, i zgóry jesteśm y zmuszeni odrzucić sceptyczne odpowiedzi na jedno i drugie, zanim wiedza fizyczna sta
nie się wogóle możliwą. Mój cel obecny nie wym aga ode m nie nic więcej nad zrobie
nie uwagi, że teorya własności „głów nych"
i „w tórnych11—dobra czy z ła —je s t w każ
dym razie tą, którą posługiw ała się przew aż
nie wiedza. N ad tak pojętą m ateryą robił swoje doświadczenia Newton. Do niej to sto
sował swoje praw a ruchu; w niej stw ierdził ciążenie powszechne. Niewielka też zaszła zmiana, gdy wiedza zajęła się rucham i czą
steczek w tym samym stopniu, w jak im in teresowała się poprzednio rucham i planet.
Albowiem cząsteczki i atom y, cokolwiekby się o nich dało powiedzieć innego, były przynajm niej kaw ałkam i m ateryi i, podob
nie ja k inne kaw ałki m ateryi, posiadały owe własności „głów ne“ i „w tórne11, o których sądzono, że są charakterystyczne dla wszel
kiej m ateryi bez względu na to, czy wy
stępuje ona w masach wielkich czy w ma- łych.
Lecz elektryczna teorya m ateryi, którą rozpatryw aliśm y przed chwilą, przenosi nas w świat całkiem nowy. Nie ogranicza się ona wyjaśnieniem własności w tórnych za
pomocą własności głów nych lub stanu m a
tery i w ciałach — stanem jej w atom ach, lecz rozbiera m ateryę zarówno ciał, ja k i czą
steczek, na coś, co wcale nie jest m ateryą.
Atom nie jest obecnie niczem innem , jak względnie szeroką widownią operacyj, w k tó
rych drobniutkie m onady w ykonyw ają swe uporządkow ane ewolucye; jednocześnie same m onady są uważane nie za jednostki m ateryi lecz za jednostki elektryczności; tym sposo
bem m aterya nie tylko jest w ytłum aczona ale i „wyrzucona z tłum aczenia".
Otóż, punktem , na k tó ry pragnąłbym zwrócić uwagę panów, jest nie ta wielka różnica pom iędzy m ateryą, tak pojętą przez fizyków, a m ateryą, któ rą m niem ają znać ludzie zwyczajni, pomiędzy m ateryą taką, jaką postrzegam y, a taką, jak ą jest óna w rzeczyw istości— ale fa k t, że pierwszy
698 W S Z E C H Ś W IA T JNJó 44 z tych dw u nie dających się pogodzić po
glądów, oparty jest całkowicie na drugim . Bez w ątpienia m a to w sobie coś p arad o ksalnego. Mamy pretensyę do opierania w szy
stkich naszych poglądów naukow ych na do
świadczeniu, a doświadczeniem, n a którem opieramy nasze teorye w szechśw iata fizycz
nego, je st nasza p e r c e p c y a z m y s ł o w a te
goż wszechświata. To j e s t doświadczenie, i w tej dziedzinie przekonania innego dośw iad
czenia niema. A jednak wnioski, które ucho
dzą tym sposobem za oparte całkowicie na doświadczeniu, są, w edług wszelkich pozorów, jego zasadniczem przeciw staw ieniem ; nasza znajomość rzeczywistości opiera się na złu
dzeniu, a same pojęcia, którem i posługujem y się> gdy ją opisujemi innym lub g dy m yśli
m y o niej sami, są abstrakcyam i z funkcyj antropom orficznych, w które wiedza zabra
nia nam wierzyć, lecz którem i n a tu ra każe się posługiwać.
T utaj stajem y na skraju całego szeregu za
gadnień, którem i pow innaby się zająć logika indukcyjna, lecz które ta wielce upośledzona gałąź wiedzy ignorow ała system atycznie.
Nie jest to w iną przedstaw icieli wiedzy. Są oni zajęci robieniem odkryć, nie zaś rozbio
rem zasadniczych przypuszczeń pierw otnych, które mieści w sobie sam a możliwość robie
nia odkryć. Nie jest to także w iną m eta
fizyków transcedentalnych. Ich spekula- cye kw itną na odm iennym poziomie; ich za
interesow anie filozofią n a tu ry nie jest zbyt gorące, a jakiekolw iek w ypadłyby odpowie
dzi na pytania, które ich głów nie obchodzą, to nie wiadomo jeszcze wcale, czy odpowie
dzi te przybliżą, czy też oddalą rozw iązanie owych skrom niejszych trudności, o których wspominałem. A le jeśli ludzie nau k i i id e a liści są w porządku—to trud n o pow iedzieć to samo o filozofach em pirycznych. D alecy będąc od rozw iązania zagadnienia, zaledwie zrozumieli oni, o ile się zdaje, że było tu j a kieś zagadnienie do rozw iązania. Zbici z tro p u fałszywem pojęciem, na które zw racałem już uwagę, wierząc, że wiedzę obchodzą ty l
ko (tak zwane) „zjaw iska1'; że uczyniła ona wszystko, czego od niej w ym agać można, gd y zdała sprawę z następ stw a naszych in dyw idualnych sensacyj; że obchodzą ją ty l
ko „praw a n a tu ry 11, nie zaś w ew nętrzny cha
ra k te r rzeczywistości fizycznej—nie w ierząc
zaś, że jakakolw iek tak a rzeczywistość fizy
czna istnieje napraw dę, nie uznaw ali oni za potrzebne rozpatrzyć poważnie, jakie są fa ktyczne m etody, za których pomocą wiedza osiąga swe w yniki i w jak i sposób m etody te w inny być uzasadnione. T ak np. jeżeli ktoś weźmie logikę Milla z jej „następstw a
m i i w spółistnieniam i
11
zjawisk, z jej „metodą różnicy11, z jej „metodą zgodności
11
i t. d.i porów na ją następnie z drogam i, które doprow adziły do doktryn dzisiejszych, to przekona się z łatwością, ja k dalece nędzny pokarm um ysłowy podaw ano nam dotąd pod szum ną nazwą teoryi indukcyjnej.
Uw agom tym dodaje szczególniejszej siły szereg rozum ow ań, które od daw na zajm ow a
ły m nie bardzo, aczkolwiek przyznać muszę, że, o ile się zdaje, n ik t inny nie zainteresował się niem i dotychczas. Zauważm y, że z pun
k tu widzenia logiki, percepcye zmysłowe do-
! starczają'nam przesłanek, z których wyprowa- i dzam y całą naszę wiedzę o świecie fizycznym.
One to pow iadają nam, że św iat fizyczny j e s t ; ich to powaga poucza nas o jego chara
kterze. Ale z p u n k tu widzenia przyczyno- wości są one skutkam i, których źródło tkw i (po części) w budowie naszych narządów zmysłowych. To, co widzimy, zależy nie tylko od tego, co jest do widzenia, lecz ta k że od oczu naszych. To, co słyszymy zależy nie tylko od tego, co je s t do słyszenia, lecz także i od naszych uszu. Otóż oczy i uszy i cały m echanizm percepcyi rozw inęły się drogą ewolucyi w nas i w dzikich przodkach naszych, drogą ewolucyi przez działanie do
boru naturalnego. A co jest praw dą w sto
sun ku do percepcyi zmysłowej, jest, oczy
wiście, rów nież praw dą w stosunku do władz um ysłow ych, któ re czynią nas zdolnemi do wznoszenia dum nego gm achu wiedzy na tak w iotkiej i wązkiej podstaw ie, jakiej nam do
starcza percepcya zmysłowa.
Otóż, praca doboru naturalnego opiera się jedynie n a pożytku. Potęguje on zdolności pożyteczne dla ich posiadacza lub jego g a
tun ku w walce o b y t i z tego samego powo
du przytępia zdolności bezużyteczne, niezale
żnie od ich w artości pod innem i względami, albowiem będąc bezużytecznemi, stanow ią one praw dopodobnie uciążliwy balast.
A toli je s t rzeczą pewną, że nasze w ładze percepcyi zmysłowej i rachunkow e były zu
Ko 44
pełnie rozwinięte na całe wieki przedtem , za
nim zaczęliśmy używać ich faktycznie do w ykryw ania tajem nic rzeczywistości fizycz
n ej— albowiem nasze odkrycia na tem polu są, tryum fam i, datującem i się zaledwie od wczoraj. Ślepe siły doboru naturalnego, które tak łatw o sym ulują celowość, gdy czy
nią zadość potrzebie społecznej, nie posiada
ją daru przew idyw ania i nie m ogły były ni
gdy, z w yjątkiem chyba jakiegoś przypadku, uzbroić powstającego rodu ludzkiego w n a
rzędzie fizyologiczne lub umysłowe, przysto
sowane do wyższych badań fizycznych. O ile nam powiedzieć może wiedza przyrodnicza, każda właściwość zmysłowa lub umysłowa, która nie dopom aga nam do walki, d o jed ze
nia i do płodzenia potom stw a, jest jedynie w ytworem ubocznym właściwości, które do
pom agają nam do tego. Nasze narządy per- cepcyi zmysłowej nie były nam dane dla ce
lów badania naukowego; podobnież, nie dla dopomożenia nam w m ierzeniu niebios lub dzieleniu atomów wyłonione zostały z pier
w otnych instynktów zwierzęcych nasze zdol
ności do rachunku i analizy.
Praw dopodobnie w skutek powyższych okoliczności poglądy całej ludzkości na oto
czenie m ateryalne, w którem żyje ona, są nie tylko niedoskonałe, ale z g ru n tu błędne.
Może to się wydać rzeczą osobliwą, że przed jakiem iś pięcioma laty całe nasze bez w y jątku pokolenie żyło i um ierało w świe- cie złudzeń i że jego złudzenia, przyn aj
mniej te, które wyłącznie nas tu obchodzą, dotyczyły nie rzeczy oddalonych lub oderw a
nych, rzeczy transcedentalnych lub boskich, ale tego, co ludzie widzą i co biorą w ręce, tego „prostego m ateryału faktycznego “, wśród którego najpew niejszym w świecie krokiem porusza się codziennie zdrow y roz
sądek z uśmiechem zadowolenia z samego siebie. Przypuszczalnie atoli dzieje się tak bądź dlatego, że zbyt bezpośrednie widzenie rzeczywistości fizycznej było w walce o byt przeszkodą nie zaś pomocą, że błąd był uży
teczniejszy od praw dy, bądź też dlatego, że tak niedoskonały m ateryał, jakim jest żywa tkanka, nie m ógł dać lepszych wyników.
Lecz jeśli przyjąć ten wniosek, to jego konse- kwencye rozciągają się i na inne narządy po
znania, nie tylko na narządy zmysłowe. Nie tylko zmysły ale i um ysł należy oceniać na
tej podstawie i trudno zaiste zrozumieć, dla
czego tej samej ewolucyi, której ta k hanie
bnie nie powiodło się wytworzenie godnych zaufania przyrządów, m ających na celu otrzy
mywanie surowego m ateryału doświadcze
nia, miałoby się lepiej powieść zaopatrzenie układów fizyologicznych, które łączą się z rozumem w jego usiłowaniach wyciągnię
cia korzyści z doświadczenia.
Podobne roztrząsania niew ątpliw ie n asu wają myśl o pewnym braku spójni w każ
dym ogólnym schemacie myślowym, zbudo
wanym z m ateryału, dostarczonego przez samę tylko wiedzę przyrodniczą. Rozszerz
cie, ja k możecie, granice poznania, nam aluj
cie, jak chcecie, obraz wszechświata, spro
wadźcie jego nieskończoną rozmaitość do je
dynego wypełniającego przestrzeń eteru; na
kreślcie jego dzieje aż do chwili urodzin ist
niejących atomów; pokażcie, ja k pod nacis
kiem graw itacyi ześrodkowały się one w mgławice, w słońca i w całą nieprzeliczoność nieba, jak przynajm niej na jednej niewiel
kiej planecie połączyły się, by utworzyć związki organiczne, ja k związki organiczne stały się rzeczami żywemi, ja k rzeczy żywe, rozwijając się w wielu rozm aitych kierun
kach, dały w końcu początek jednem u w y ż szem u gatunkow i; jak z gatunk u tego wznio
sła się po wielu wiekach uczona g arstk a i za
częła rozglądać się po świecie, który ta k na ślepo powołał ją był do bytu, oceniać go i po
znawać go takim , jakim jest on w istocie—
uczyńcie, powiadam, to wszystko, a chociaż możecie dojść tą drogą do wiedzy, to jednak w żaden sposób nie dojdziecie do system u poglądów, któ ry b y w ystarczał sam sobie.
Pozostanie jedna przynajm niej rzecz, której ta długa kolej przyczyn i skutków nie tłu maczy w sposób zadowalający, a rzeczą tą jest poznanie samo. W iedza przyrodnicza musi zawsze uważać poznanie za w ytw ór w arunków rozumowo nieuzasadnionych, al
bowiem w ostatniej instancyi nie zna ona innych. Z drugiej strony musi ona uważać poznanie za rozumowo uzasadnione, gdyż w przeciw nym przypadku sama wiedza zni
ka. W skutek tego do trudności wysnucia z doświadczenia poglądów , którym doświad
czenie przeczy, dołącza się jeszcze trudność zharm onizowania genealogii naszych poglą
dów z ich tytułem do powagi. Im lepiej
700 W S Z E C H Ś W IA T JMś 44 udaje nam się tłum aczenie ich początku, tem
więcej nasuw a się w ątpliw ości co do ich słuszności. Im bardziej im ponująco w ygląda schem at tego, co wiemy, tem tru d niej jest w ykryć spraw dziany, upraw niające nas do tw ierdzenia, że wiemy to napraw dę.
T utaj atoli dotykam y granicy, gdzie się kończy juryzdykcya wiedzy fizycznej Je żeli chcemy zbadać i uczynić dostępną tę ciem ną i tru d n ą dziedzinę, k tó ra rozciąga się dalej, to zadanie to należy pow ierzyć fi
lozofii a nie wiedzy. A to nie je s t rzeczą naszego Tow arzystw a, Schodzim y się tu taj celem popierania spraw y poznania w je dnym z jego wielkich działów; nie dopomoże- m y jej przez pom ieszanie granic, które z ko
rzyścią odgraniczają działy jed en od d rug ie
go. Być może ktoś pomyśli, że nie zwróci
łem uw agi na własny swój przepis; że do
brow olnie przestąpiłem obszerne granice, w których prow adzą swe prace badacze przyrody. Jeśli tak jest, to m ogę jedynie poprosić o przebaczenie. Głownem mojem pragnieniem było: w ty ch w szystkich, k tó rzy, podobnie ja k ja, nie są specyalistam i- fizykam i, obudzić rów nie silne, ja k moje własne, zainteresow anie tem co z pewnością je s t najdalej idącą spekulacyą nad fizycz
nym wszechświatem, ja k a kiedykolw iek żą
dała poparcia od doświadczenia; a jeżeli w dążeniu tern uległem pokusie zaznaczenia swego osobistego przekonania, że wiedza przyrodnicza w m iarę rozw oju opiera się co
raz więcej nie zaś coraz mniej n a idealisty
cznej interpretacyi wszechświata, to sądzę, że n aw et ci, którym pogląd ten najm niej doga
dza, są, zapewne, gotowi udzielić m i roz
grzeszenia. Tłum . S. B .
TO W A RZY STW O O G RO D N IC ZE W A R S Z A W S K IE .
D n ia 2 9 w rześn ia r. b. o d było się posiedze
nie „K om isyi P rz y ro d n ic z e j“ w P ra co w n i N au k o w ej do b ad a ń n a d Ochroną, roślin, istn ie ją c e j p rzy Tow . O grodn., o godzinie 7*/2 w ieczorem , w obec
ności 28 osób.
O dczytano i zatw ierdzono p ro to k u ł z posiedze
n ia poprzedniego, poczem p. J . T u r w ypow ied ział r e f e r a t p. t. „ B ad a n ia n a d w p ły w em p ro m ie n i r a d u n a w czesne s ta d y a rozw oju k u rc z ę c ia 11 (ob.
S po strzeżen ia N aukow e w JV° 4 2 W sz e c h św ia ta r. b.).
N astęp n ie p. J . S osnow ski m ów ił o dalszych sw ych b ad a n ia ch n a d pow staw aniem prąd ó w elek- troto n iczn y ch , p rze d staw ia ją c szereg now ych do w odów , zaprzeczających istn ien iu silnej p olaryza- cyi podczas przechodzenia przez nerw prądów bardzo sła b y ch i sta ra ją c się w ykazać śc isły zw ią
zek, zachodzący pom iędzy prądam i elektrotonicz- nem i a zw yczajnem i rozgałęzieniam i p rąd u .
W k ońcu p re le g e n t w sk azał w arunki fizyczne, um ożliw iające rozchodzenie się prąd ó w w p rz e strz e n i e k s tra p o la rn e j.
N astępnie p. se k re ta rz przypom niał zebranym u chw ałę, pow ziętą na posiedzeniu lutow em kom i
sy i p rzy ro d n icz ej, a d o tyczącą konieczności uro^
zm aicenia posiedzeń re fe ra ta m i kom pilacyjnem i, zaczerpniętem i z bieżącej lite ra tu ry naukow ej przy ro d n iczej.
Na sk u te k przyp o m n ien ia tego k ilk u z o becnych członków zadeklarow ało przygotow ać ta k ie re fe r a ty n a posiedzenia następne.
W re sz c ie p. E . M ajew ski pod ał w niosek pożą
danego w skrzeszenia zarzuconego od pew nego czasu z b ieran ia się na posiedzenia przyrodnicze co d w a ty g o d n ie , zam iast co m iesiąc, j ak to obec
nie j e s t p rak ty k o w a n e .
D y skusyę nad w nioskiem tym odłożono do po
sied zen ia n astęp n e g o .
P o sied z en ie ukończone zostało o godz. 10 w ie
czorem . K . K -ć.
K R O N IK A NA UK OW A.
Obecność aldehydu m rów kow ego w p ow ie
trz u . W e d łu g b a d a ń p. T rilla ta , pow ietrze, szcze
gólniej m ia st i m iejscow ości zaludnionych, zaw ie
r a p ew n ą ilość, chociaż b ardzo m ałą, a ld e h y d u m rów kow ego.
Z w iązek te n w ydziela się p raw d o p o d o b n ie r a zem z dym em ja k o p ro d u k t spalania n a jz w y k le j
szego paliw a. T rilla t zdołał stw ie rd z ić obecność je g o w d ym ie otrzym anym ze sp a lan ia w ęg la, drzew a, p ap ieru , k au czu k u , ty tu n iu i tk a n in n a j
rozm aitszych, przyczem ilość je g o w ahała się od 1 części na 1 0 0 0 — 1 cz. n a 1 0 0 0 0 0 części dym u.
P rz e z sp a lan ie w ęglow odorów w yd ziela się tem w ięcej a ld e h y d u m rów kow ego, im b ard z iej złożo
n y j e s t zw iązek spalany.
D la w y k az an ia obecności te g o ald e h y d u w d y m ie u żyto dw um ety lo an ilin y , k tó r a re a g u ją c z al
d eh y d e m m rów kow ym , d a je b en z h y d ro l cztero- m etylow any, zw iązek u tle n ia jąc y się łatw o w obec
ności tle n k u ołow iu i k w asu octow ego, czem u to
w arzyszy c h a ra k te ry sty c z n e za b arw ien ie się n a niebiesko.
(R ev. S cient.) Ad. Cz.
— Z badań nad su bstancyą ko rka. W y dzielona z k o rk a przez v. H o h n ela zapomocą ek- s tra k c y i ro ztw orem w odzianu p o tasu w alkoholu su b e ry n a w e d łu g K u g le ra , j e s t zbiorem n ajro z
m aitszy ch kw asów tłuszczow ych, z pom iędzy k tó