• Nie Znaleziono Wyników

20 100 3 3 .V- 44 (1179). Tom XXIII.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "20 100 3 3 .V- 44 (1179). Tom XXIII."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

.V- 44 (1179).

/ W arszawa, dnia 29 października 1904 r.

Tom X X III.

{ ^

TYGODNI K P O P U L A R N Y , P O Ś W I Ę C O N Y NAUKOM PRZYRODNI CZYM,

PRENUMERATA „WSZECHŚW IATA44.

W W a rsz a w ie : rocznie rub. 8 , kwartalnie rub. 2.

Z p rz e sy łk ą p o c z to w ą : rocznie rub. 10, półrocznie rub. 5.

Prenumerować można w Redakcyi Wszechświata i we wszystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Redaktor Wszechświata przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 6 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.

A d r e s R e d a k c y i : M A R S Z A Ł K O W S K A N r . 118.

AVODA A PO W IE R Z C H N IA K U L I Z IE M S K IE J.

J a k wielki jest wpływ, w yw ierany przez wodę ciekłą na k ształt ziem i,—oto pytanie, na które chcemy odpowiedzieć w niniejszym artykuliku.

Głównie uwzględnić m usim y w tym celu działanie m echaniczne i chemiczne rzek, oraz działanie m echaniczne fal morskich.

Podstaw ę do oceny działania mechanicznego rzek stanow i ilość m ateryi stałej, wnoszonej przez nie do morza. D la dw u wielkich rzek, Missisipi i D unaju, posiadam y w tym względzie dane bardzo ścisłe, zebrane przez osobne komisye. W edług H um phreysa i Ab- bota, średnia ilość cząstek stałych, unoszo­

nych przez Missisipi, wynosi na wagę Yisoo część niosącej je wody; na objętość zaś (gęstość m ateryi stałej= 1 ,9 ) — 72900! czyli 34,5 stoty- sięcznych. Ponieważ Missisipi wlewa do ocea­

n u rocznie 5B0 km 3 wody, średnia więc ilość m ateryi stałej, przenoszonej przez tę rzekę w przeciągu tego czasu do oceanu, wyniesie 0,19 km 3. W prow adzając dalej do rachunku ilość żwiru, posuw ającego się stale na dnie k o ryta rzeki aż do morza, otrzym am y w su­

mie, jak o roczne działanie Missisipi, ilość 0,20G km 3, c z y l i 37,5 s t o t y s i ę c z n y c h w s t o s u k u d o u n o s z ą c e j w o d y .

Dla D unaju ilość ta wyniesie 0,034 km3 czyli w stosunku do ilości wody w ciągu ro ­ k u (283 km 3)— 12 s t o t y s i ę c z n y c h .

Dla Po stosunek ten jest jeszcze większy:

55 km

3

wody odpowiada tu 0,04 km

3

m ate­

ry i stałej, co wynosi 73 s t o t y si ę c z n e .

j Liczba ta je s t w yjątkow o wysoka, a pocho- I dzi oczywiście stąd, że praca erozyjna znaj­

duje się tu w pełni rozwoju (jak wiadomo

| Alpy, a również K arpaty, należą do gór sto-

| sunkowo bardzo młodych, a więc m ało wy- ' m ytych). Dlatego też i dla G angesu stosu­

nek powyższy wynosi aż 95 s t o t y s i ę c z ­ n y c h . Nil natom iast, płynący w krajach,

| gdzie erozya nie ma praw ie żadnego znacze­

nia, w ykazuje stosunek znacznie niższy.

Rzeka-potok K ander w Szw ajcaryi oga- łaca swe brzegi z pokładu, którego grubość średnia w ynosi połowę m ilim etra; dla rzeki Reuss, w padającej do jeziora Czterech K a n ­ tonów, stosunek ten wynosi 3 do 4 dziesią­

tych mm, ja k to wywnioskował Heim, obser­

w ując wielkość powiększania się w przeciągu 27 la t delty tej rzeki.

W ogóle można powiedzieć, że w szeroko­

ściach średnich erozya rzek wynosi często zaledwie

20

i nie dosięga nigdy

100

stoty­

sięcznych; w Alpach natom iast może się ona podnieść do 500 stotysięcznych.

W obec takiej rozbieżności liczb, J . M urray poradził sobie w ten sposób, że uw zględnił jedynie dane dla 19 głów nych rzek kuli ziem­

(2)

690 W S Z E C H Ś W IA T JMŚ 44 skiej. Znalazł on, że rzeki te, w lew ając do

m orza 3610 hm3 wody, w prow adziły jed n o ­ cześnie 1,385 hm3 m ateryi stałej, czyli 38 s t o t y s i ę c z n y c h w s t o s u n k u d o w o - d y. J a k widzimy, jest to w przybliżeniu licz­

ba, ja k ą otrzym aliśm y wyżej dla Missisipi.

J a k to ju ż Geike dawniej zauw ażył, wielka ta rzeka Am er.-Półn., z doliną o profilu w głów ­ nych zarysach łagodnym , a przytem bardzo zmiennym, nadaje się bardzo dobrze do re ­ prezentow ania działalności wody bieżącej.

Jeżeli liczbę powyższą 38 stotysięcznych zastosujem y do objętości wody, wnoszonej przez w szystkie rzeki rocznie do morza, a ocenianej przez J . M urraya na 27 do 28000 hm3, to otrzym am y w rezultacie, że oceanowi tąd ro g ą przybyw a rocznie 10,43 hm3 cząstek stałych, czyli

1/9 730

0oo część objętości m ateryi stałej całej kuli ziemskiej.

Przypuśćm y teraz, że po uw zględnieniu najnow szych danych, ziemia przedstaw ia płaskowzgórze, którego podstaw ę stanow i płaszczyzna o 145 m ilionach hm2, wysokość zaś wynosi 700 m. Płaskow zgórze to, n a skutek działania m echanicznego wody bieżącej, traciłoby na rzecz m orza rocznie w arstw ę grub ą 0,07 mm. W arstw a ta, u k ła­

dając się na dnie oceanu jednostajnie, pod­

niesie jego poziom o 0,0285 mm. Naogół tedy, wysokość lądu w stosunku do poziomu m orza zmniejszy się o 0,0985 m m , czyli p ra ­ wie o jed nę dziesiątą toto rocznie. Inne- m i słowy, gdyby na kulę ziem ską działała jedynie erozya wody bieżącej i jeśliby to działanie odbywało się przez cały czas z tą samą siłą co i dziś, to potrzebaby było si e- d m i u m i l i o n ó w l a t , aby zrów nać ląd stały z pow ierzchnią morza.

(Me będzie w tem m iejscu zbyteczną u w a ­ ga, że w edług szacowań P e n c k a —M orpholo- gie der Erdoberflache, I, str. 383—ilość cał­

kow ita m ateryi w ym ytej rocznie przez wodę m echanicznie wynosi conajm niej dw a razy tyle, t. j.

20

hm3, połowa bowiem nie dosięga morza, gdyż zostaje osadzona na lądzie w in­

nych miejscach).

U w zględnijm y teraz działanie chemiczne wód bieżących, którego m iarą je s t ilość m a­

tery i stałej, rozpuszczonej w wodzie, i w ten sposób przenoszonej do morza. Otóż M ur- r a y oblicza, że morze otrzym uje z tego źró­

dła rocznie około 5 hm,3 (ściśle 4,92), czyli p ra ­

wie połowę ilości, otrzym yw anej przez ero- zyę wody bieżącej. W idzimy, ja k znacznem je s t to tak niew inne napozór działanie; w y­

żej podana liczba redukuje się w ten sposób blizko do 4,8 m iliona lat.

P ostarajm y się wreszcie w prow adzić do rach u n k u naszego działanie fal m orskich na ląd. B adania w ykazały, że zniesienie (abla- cya) dla wysp brytańskich wynosi trochę m niej, niż 3 m na 100 lat, czyli 0,03 m rocz­

nie; to znaczy, żefale morskie odryw ają rocz­

nie od tych wysp pas o szerokości 3 cm.

Przyjąw szy, że średnia wysokość brzegu m orskiego wynosi 50 to, otrzym am y, że na przestrzeni

1

m zniesienie roczne wyniesie 1,5 to3, albo na przestrzeni 1 hm— 1500 m 3.

; Zważywszy dalej, że długość brzegów m or­

skich na całej kuli ziemskiej wynosi około 260000 hm i stosując do całej ziemi średnią zniesienia wysp brytańskich, otrzym am y, że niesienie całkow ite wyniosłoby 300 milio­

nów to3, czyli około 0,4 hm3. Liczba ta jest jed n a k stanowczo zawysoka; działanie bowiem fal m orskich u brzegu angielskiego je s t n a d ­ zwyczaj silne, skutkiem intensyw ności p rzy ­ pływ ów i odpływów, oraz siły prądów i w ia­

trów . Poza tem , w obliczaniu długości brze­

gów m orskich uwzględniliśm y m orza Śród­

ziemne i Czerwone, których fale znoszą brze­

gi nadzw yczajnie słabo. Można przyjąć, że zniesienie m orskie najpraw dopodobniej nie w ynosi więcej nad 1,5 hm3 rocznie, co, wobec działania w ody bieżącej, wynoszącego prze­

szło 15 hm3, je s t ilością bardzo m a łą J). Z ro­

zum iałem staje się to, jeśli rozważymy, że pow ierzchnia, na k tó rą działać m ogą fale

j morskie jest bez porów nania m niejszę odpo- J wierzchni, atakow anej przez czynniki meteo- j ryczne.

f Biorąc pod uw agę w szystkie siły, powyżej - rozpatryw ane, możemy w ostatecznej kon- kluzyi powiedzieć, że działając razem i z in ­ tensyw nością, odpow iadającą chwili obecnej, zrów nałyby one ląd stały z pow ierzchnią m orza w przeciągu około 4^3 m iliona lat.

(W edług „T raite de geologie", t. I, 19Ó5T A. L apparenta). X . / / .

D otyczę to zresztą ty lko spokojnego morza, k ie d y poziom jego nie ulega znaczniejszym zm ia­

nom. W inn y ch w aru n k ach stosunek działania m orza i w ody bieżącej może się odwrócić.

(3)

JMa 44 W S Z E C H ŚW IA T 691

El ia s z Mi e c z n i k ó w.

PRZY C ZY N EK DO HISTORYT SPO Ł E C Z E Ń S T W ZW IERZĘC Y C H .

Gdy porów nyw am y człowieka z najbardziej doń zbliżonemi w hierarchii państw a zwie­

rz ą t gatunkam i, uderza nas przedew szyst­

kiem fakt, że mimo wielkiego do nich podo­

bieństw a w budowie anatom icznej, człowiek w yróżnia się jed nak wysoce rozwiniętem życiem społecznem. Pod ty m względem znaj­

duje się on w takim stosunku do m ałp człe­

kokształtnych, w jakim pszczoły uspołecz­

nione są do os lub pszczół samotnych.

J e st więc ciekawem bardzo rozpatrzeć nie­

co bliżej podstaw y życia społecznego z przy­

rodniczo-historycznego stanow iska, aby się przekonać, czy nie znajdziem y przytem pew­

nych punktów oparcia dla sądów naszych 0 właściwem urządzeniu życia społeczeństw wogóle.

Począwszy od najpierw otniejszych form ustrojów, w istotach żyjących zaznacza się skłonność do tw orzenia połączeń oddzielnych osobników. W idzimy np., że u t. zw. Myxo- mycetów, czyli śluzowców, uw ażanych za organizm y najniższe i stanow iących formę przejściową od roślin do zwierząt, osobniki, podległe pew nem u przyrodzonem u praw u, zlew ają się ze sobą, tw orząc większe skupie­

nie, zwane plasm odyami. Pow stające z za­

rodników owych śluzowców niezm iernie ru ­ chliwe istotki m ikroskopijne—przypom inają w zupełności najniższe z wymoczków, t. zw.

wiciowce. Ich niezależne istnienie indyw i­

dualne trw a jed n ak niedługo: w net po po­

w staniu, po krótkiem życiu na wolności, zbie­

rają się one w grom ady, poczem ciała ich zlewają się ze sobą i tw orzą nieprawidłowe skupienie śluzowe. Plasm odya takie docho­

dzą nieraz do znacznych rozm iarów i przy­

bierają postać utw orów , rozpostartych na su­

chych szypułkach.

Przez dłuższy czas m niem ano, że to zle­

w anie się ze sobą osobników je s t zupełne, 1 że w plasm odyum nie pozostaje naw et najm niejszego śladu po oddzielnych ustro­

jach, które dały m u początek. Z ulepsze­

niem jed n ak techniki mikroskopowej ujawnio­

no we w nętrzu każdego takiego plasm odyum

mnóstwo ciemno barwiących się jąder, k tó ­ rych liczba odpowiada w zupełności liczbie osobników, z których zlania powstało plas­

modyum.

Plasm odya takie są to ju ż osobniki wyż­

szego rzędu, zdolne przez czas długi prow a­

dzić życie niezależne, o przejaw ach bardzo rozm aitych. Okazują w ybitny lęk przed światłem i zapomocą wyrostków zarodzi mo­

gą się przesuwać ku miejscom ciemnym, gdzie światło nie dosięga. Lubią wilgoć i unikają miejsc suchych. A by żyć, pochła­

niają różne istoty niższe, mianowicie bak- terye.

Nagle in sty n k ty ich i przyzw yczajenia ule­

g ają najzupełniejszej zmianie! Plasm odya przestają w chłaniać ciałka obce, z miejsc ciemnych i w ilgotnych udają się do jasnych i suchych, i zaczynają przeradzać się w owo­

ce (t. zw. sporangie), w ypełniające się w krót­

ce niezliczonem mnóstwem okrągłych zarod­

ników. Jednolita całość plasmodyów rozpa­

da się na oddzielne osobniki, stanowiące za­

rodniki trw ałe, służące do rozm nażania i roz­

powszechniania gatunku. N a tym najniż­

szym stopniu życia organicznego spotykam y najw yższą z form państw ow ych a m ianowi­

cie zupełne pochłonięcie i zanik indyw idual­

ności.

Pomiędzy zw ierzętam i niższemi nie spo­

strzegam y nigdy aż ta k daleko sięgającej ofiary z osobników dla dobra całości. I tu je­

dnak spotykam y również niemało przykła­

dów mniejszego lub większego zatarcia się samoistności oddzielnych członków składo­

wych społeczeństwa. W ystarcza przejrzeć skupienie korali, by znaleźć wszystkie form y przejściowe pomiędzy osobnikami pojedyń- czemi, zarówno ja k dwojakiemi lub trojakie- mi, a większą liczbą zlanych ze sobą osobni­

ków. T u jednak nie m am y ju ż do czynienia z ta k nizko stojącemi i tak prostemi tw ora­

mi, ja k śluzówce. K ażdy oddzielny polip po­

siada wieniec czułków, żołądek i cały szereg innych jeszcze narządów; mimo to przecież indywidualność ich tak mało jest ustalona, że skoro tylko sprawa dochodzi do tworzenia społeczeństwa, owe rozm aite narządy poczy­

nają zlewać się ze sobą. P ow stają w tedy g ru ­ py, złożone z licznych połączonych osobni­

ków, a posiadające jeden jedyny dla wszyst­

kich żołądek. Nie m am y tu więc ju ż do czy­

(4)

692 j\To 44 nienia z właściwem zlewaniem się w jedno,

gdyż g ru p y połączonych ze sobą osobników tw orzą się skutkiem dzielenia się niezupeł­

nego. Z am iast się podzielić na dw a odrębne polipy pochodne, polip m acierzyński zatrzy ­ m uje się na jednem jakiem kolw iek ze sta- dyów podziału, tak, że pow stają wówczas dw a wieńce czułków, posiadających jed n ak tylko jed en otw ór gębowy i jeden żołądek.

Jeszcze godniejszym uw agi przykładem zatracenia indyw idualności są t. zw. R urko- pław y (Siphonophorae). Są to przezroczyste, niezm iernie delikatne ustroje, żyjące w mo­

rzu i dochodzące nieraz do znacznej w ielko­

ści. Tw orzą one po większej części długie, po powierzchni m orza pływ ające nitki, zaopa­

trzone w określoną ilość m aćków , żołądków, czułków chw ytnych i kom ór pow ietrznych.

Nie było nigdy żadnej w ątpliw ości, że isto­

t y te są to kolonialne ustroje zwierzęce.

Nie wiedziano tylko, czy każda z części skła­

dowych rurkopław a, dajm y na to każdy żo­

łądek, każda kom ora pow ietrzna i t. d. od­

pow iada całemu osobnikowi, czy też oddziel­

nem u narządowi. Zdania zoologów w tym względzie są dotąd jeszcze bardzo rozm aite.

N iektórzy sądzą, że przez życie wspólne or- ganizacya oddzielnych osobników uwstecz- n iła się do tego stopnia, że każdy z nich spro­

w adzony został do stopnia prostego narządu.

A w ten sposób do ostatecznych gran ic posu­

nięty podział pracy spowodował w ytw orzenie osobników - żołądków, osobników - m aćków i t. d. In n i jed n ak zoologowie przeciw nie m niem ają, że ru rkop ław y są tylko kondygna- cyjnem i skupieniam i narządów , gdzie do zróżnicow ania osobników nie dochodzi w ca­

le. A w takim razie każdy ze swobodnie pływ ających po m orzu rurkopław ów byłby tylko kolonią m nóstw a rozm aitego rodzaju połączonych ze sobą narządów . W roztrząsa­

nie tej kw estyi wchodzić tu nie będziemy, poniew aż dla nas istotą rzeczy w tem w szyst- kiem je s t to tylko, że są w państw ie zw ierząt istoty, u któ ry ch indyw idualność wchodzi w skład całości, nie zatracając Jfednak by ­ najm niej cech swych osobistych ta k dalece, ja k to zachodzi u śluzowców.

W yższe zaś form y ustrojów nie poddają się ju ż wcale takiem u mniej lub więcej cał­

kow item u pochłanianiu indyw idualności przez pow stającą całość społeczną. T ak więc

u tw orzących kolonie żachw (Ascidiae) wi­

dzim y ju ż tylko pow staw anie w spólnych n a­

czyń krw ionośnych, nie zacierające b y n a j­

mniej cech indyw idualnych poszczególnych osobników. Podczas gdy u korali, albo ru r­

kopław ów jest często niemożebnem oddzie­

lić pojedyńcze osobniki od całości, u żachw z łatw ością zrobić to możemy. N iektóre z ty ch zw ierząt (Botryllus) tem się odzna­

czają, że ułożone w kształcie gw iazdy osobni­

ki kolonii posiadają jednę wspólną pośrodku leżącą kloakę. K ażdy z osobników m a w pra­

wdzie w łasny swój otw ór gębowy, zarówno ja k odrębny k an ał pokarm owy, ale oddzielne otw ory odchodowe zlew ają się ze sobą w je­

dnę przestronną rurę, skupiającą w sobie ekskrem enty wszystkich osobników i w yrzu­

cającą je nazew nątrz. Im bardziej złożona je s t budow a ustroju zwierzęcego, tem cechy indyw idualne bardziej są zróżnicowane. Z da­

rza się i tu wprawdzie tworzenie kolonij, od­

dzielni jed n ak członkowie tych kolonij nie są ju ż ze sobą złączeni organicznie, ale od­

rębny i samodzielny zawsze pędzą żywot.

Obecny św iat owadów dostarcza nam wszelkich m ożliwych przejść od przedstaw i­

cieli isto t żyjących oddzielnie do wiodących życie wspólne lub grom adne. Obok os i pszczół sam otnic spotykam y tu ta j osy, trzm iele, pszczoły, m rów ki i term ity tow a­

rzyskie, których ustrój społeczny je s t często bardzo wysoko rozw inięty.

Szczególniej zaciekawiaj ącemi są początki życia społecznego pszczół. W pew nych m ia-

j nowicie przypadkach sam otnie zazwyczaj i niezależnie od siebie żyjące pszczoły g a tu n ­ ku A ntophora p arietina łączą się w celu

| wspólnego atakow ania wrogów. Schwytaw-

| szy kilka pszczół tych, A lfken został naty ch ­ m iast opadnięty przez takie m nóstwo ich to­

warzyszek, że m usiał spiesznie ratow ać się ucieczką. Pszczoły goniły go jeszcze 500 kro­

ków, tak , że zdołał się on uwolnić od dziel­

nych napastniczek, dopiero w yłapując je siatką, któ rą w końcu napełnił do połowy 1).

W innych p rzypadkach bodźcem pierw ot­

nym do życia społecznego jest chłód zimowy i chęć wspólnego ogrzew ania się. Często w tem samem miejscu, posiadającem dogo-

*) B u tte l-R e e p e n , B iologisches (Jen tra lb la tt, 1 9 0 3 .

(5)

JMb 44 W SZ EC H ŚW IA T 693 dne w arunki, gnieżdżą, się pszczoły sam otni­

ce, wchodząc przez to ze sobą w zażyłe są­

siedztwo. Chłód zimy skłania je do w zajem ­ nego ogrzew ania się, zaczynają przeto sku­

piać się we wspólnem gnieżdzie, celem prze­

zim owania. N iektóre znowu pszczoły samo­

tnice budują sobie wspólny kanał do wylotu, przypom inający wspólną kloakę u żachw k o ­ lonialnych.

W e wszystkich tych początkach życia spo­

łecznego mamy do czynienia wyłącznie ze skupieniam i jednostek, mającemi na celu do­

brobyt osobisty, bez żadnej zgoła troski o po­

tomstwo. Samiczki, które nigdy nie widzą swych poczwarek, zapew niają im rozwój, zgrom adzając dla nich obfite zapasy pożywie­

nia. N iektóre pszczoły dochodzą naw et do bardzo bogatej i złożonej organizacyi spo­

łecznej, a troska ich o młode pokolenie ogra­

nicza się jednak tylko do dostarczania mu zasobów pożywienia. Pszczoły te napełniają komórki miodem i pyłem kwiatowym , na tej papce poży wnej składają swe jajk a i zalepia­

ją komórki, pozostawiając lęgnące się tam poczwarki w łasnem u ich losowi.

U innych pszczół, a naw et ju ż u niektórych żyjących samotnic, napotykam y pierwsze śla­

dy starań o w zrastające młode pokolenie.

W raz z rozwojem życia społecznego tro ­ skliwość owadów tych o swe poczwarki coraz bardziej wzrasta i zasłania sobą interesy osobników. Zjaw ia się bardzo daleko posu­

nięty podział pracy; królow a zmienia się w końcu tylko w m aszynę do składania ja ­ jek, niezdolną do w yrokow ania o spraw ach dobra ogólnego grom ady. Nierozw inięta zgo­

ła pod względem um ysłowym , jest ona oto­

czona niezm iernie staranną opieką, by przez nią zapewnić istnienie g atu n ku. Gdy kiedy braknie pokarm u, pszczoły robocze oddają królowej ostatnie swoje kąski, tak, że gdy rój wymiera z głodu, królow a ginie dopiero ostatnia. T rutnie tolerowane są tylko do chwili odbycia czynności płciowych, poczem wym ordowywane zostają bez litości.

W szystkie te spraw y, służące gromadzie, spełniane są przez pszczoły robocze, będące ze swej strony również niezupełnemi tylko osobnikami. Obdarzone wysoko rozw inię­

tym mózgiem i zaopatrzone w udoskonalone n arządy do w yrabiania wosku i zbierania pyłku, pszczoły robocze posiadają niedosta­

teczne narządy płciowe żeńskie, uniemożli­

wiające zapłodnienie i przydatne tylko do ewentualnego składania niezapłod ni onych jajek.

Zanik indywidualności, tak uderzający w koloniach zwierzęcych, pow tarza się więc i u społecznie żyjących zwierząt, z tą tylko różnicą, że gdy u pierwszych mniej lub wię­

cej uwstecznione w organizacyi swej oso­

bniki byw ają organicznie związane ze sobą, u drugich pozostają one zawsze przestrzen­

nie odrębnemi. Im doskonalszy jest ustrój społeczny owadów, tem głębiej indyw idual­

ność składających go osobników w samej isto­

cie swojej zostaje porażona. To samo, co u pszczół zjawisko spotykam y u mrówek i term itów, u których życie społeczne rozwi­

nęło się całkiem od pszczół niezależnie. W y­

soka inteligencya i um iejętności są i tu przy­

wilejem m rówek roboczych, które postradały zupełnie sprawność płciową. Niepłodni ró­

wnież, ja k one, żołnierze odznaczają się nad­

m iernym rozwojem narządów napastniczych, a znów dojrzałe płciowo samczyki i samiczki zmieniają się całkiem w m aszyny rozpło­

dowe.

N ader ciekawem i zastanaw iającem zjawi­

skiem w społecznem życiu pewnych mrówek są robotnice miodonośne. Pew na m ianowi­

cie liczba ty ch owadów zaczyna ssać nagle takie ilości miodu, że całe ciało każdej takiej m rów ki zamienia się w jeden wielki worek.

Nóżki już nie mogą udźw ignąć ociężałego ciała i owad leży w stanie bezwładności.

W takich w arunkach, naturalnie czas ży­

cia jego zostaje skrócony a i osobisty los jego poświęcony całkowicie dobru społecz­

nemu. Bowiem skoro tylko dokuczy głód norm alnym mrówkom roboczym lub osobni­

kom płciowym, zbliżają się one do mrówek m iodonośnych i z u st ich czerpią gotowy i łatw o straw ny pokarm . A tak zadanie owadów takich ogranicza się tylko do roli żywych, pełnych miodu garnczków.

I u termitów,- choć należą do zgoła innej g ru p y owadów, niż pszczoły i mrówki, znaj­

dujem y również tę samę zasadę, podporząd­

kowanie indyw idualności osobników intere­

som społecznym grom ady i gatu n ku. Doj­

rzałe płciowo samiczki przekształcają się w potw orne woreczki wypełnione mnóstwem jajek. Niezdolne do przenoszenia się z miej­

(6)

694 W S Z E C H Ś W IA T JVś 44 sca na miejsce, przebyw ają stale w ew nątrz

roju, znosząc do 80000 jaje k dziennie. Nie- rozwinięci płciowo żołnierze służą do obrony grom ady, ku czemu potężne posiadają szczę­

ki, tam ujące im wszelką inną działalność prócz walki. Na pierwsze hasło z zew nątrz są oni zawsze gotow i do boju i pośw ięcają niejednokrotnie życie dla dobra społeczności.

Grdy przejrzym y teraz w ogólnych za­

rysach historyę rozw oju spłeczeństw zw ie­

rzęcych, znajdziem y tam wszędzie, jako za­

sadę powszechną, mniej lub więcej zupełne poświęcenie indyw idualności jednostek dla dobra ogółu. Lecz jednocześnie m usim y za­

uważyć, że poświęcenie to staje się coraz m niejsze na coraz wyższych stopniach o rga­

nizacyi osobników. K iedy u isto t niższych osobniki bardzo często, że użyjem y tego w y ­ rażenia, rozpuszczają się w całości, u zwie­

rz ą t wyżej stojących pozostają one zawsze, choć w mniej lub więcej uw stecznionym sta­

nie, samoistnemi. Stąd m ożna wnioskować, że indyw idualność u trw ala się odpowiednio do postępów organizacyi.

Życie społeczne kręgowców wogóle mało je st rozwinięte. R yby i ptaki, żyjąc grom a­

dnie, nie tw orzą wcale społeczeństw w łaści­

w ych i podział pracy m iędzy osobnikam i jest u nich bardzo słabo zaznaczony. Ssaki w tym względzie mało co wyżej stoją. Żyjących stadam i ich przedstaw icieli nie m ożna w ża­

den sposób porów nać z owadam i żyjącem i społecznie.

Człowiek dopiero pierw szy z pom iędzy ssaków w ytw orzył życie społeczne praw idło­

we. G dy jednak u owadów życiem społecz- nem rządzą jedynie pew ne in sty n k ty nabyte, w społeczeństwie ludzkiem czynności in sty n ­ ktow ne bardzo m ało znaczą. Czucie indy­

widualne, albo egoizm, je s t u ludzi bardzo silnie rozwinięte, co stąd pochodzi, że bez­

pośredni przodkowie g a tu n k u „człow iek“

byli istotam i żyjącem i samotnie. Czucie społeczne, miłość bliźniego lub altruizm , j a ­ ko nabytek zbyt świeży, je s t jeszcze u w ięk­

szości ludzi bardzo słabe.

G dy przedewszystkiem kw estyę naszę roz- rozpatryw ać będziemy z p u n k tu widzenia czysto morfologicznego, przekonam y się, że rozwój społeczeństw ludzkich nie je s t wcale zw iązany z uwstecznieniem oddzielnych n a ­ rządów. Podczas gdy u tak rozm aitych

zw ierząt, ja k polipy, pszczoły, m rów ki i ter- m ity, wysoki rozwój społeczeństwa doprowa­

dził drogam i całkiem od siebie niezależnemi do zaniku części płciowych, nic podobnego odnaleźć nie zdołam y w rodzaju ludzkim.

Z darzają się w praw dzie i wśród ludzi, u osobników płci obojga, odstępstw a spora­

dyczne od norm alnego rozwoju i czynności płciowych, ale nigdy nie można porów nyw ać tego z odpowiedniemi zjawiskami, spotyka- nem i u zw ierząt niższych, społecznie żyją­

cych. B rak in sty n k tu płciowego u mężczyzn je s t wogóle bardzo rzadki; u kobiet spotyka się go częściej. Ale naw et u kobiet, p ra k ty ­ kujących w prost przeciwne czynności płcio­

we, nie brak zazwyczaj właściwego pociągu do płci męskiej.

U strój narządów płciowych u człowieka, w yjąw szy w yraźne potworności, jest zawsze norm alny. Próbow ano często w historyi ludzkości wyłączać z pod oddziaływ ania ży­

cia płciowego całe szeregi osobników. Mnisi i m niszki, których obowiązywała zupełna wstrzemięźliwość płciowa, istnieli n a wiele la t przed chrześcijaństwem . Mianowicie re- ligie bram ańska i buddyjska w ytw orzyły wysoce rozw inięte życie klasztorne. Można­

by więc było dopatrzeć się w tem począt­

ków zróżnicow ania osobników bezpłciowych podobnie, ja k to zachodzi u pew nych owa­

dów. U m niejszych samiczek osy Polistes gallica Siebold zauw ażył w yraźny w stręt do czynności płciowych, pomimo zupełnie nor­

m alnej budow y odpowiednich narządów.

W obec tego służą one za robotnice, przew aż­

nie opiekujące się potom stw em i są pierw ­ szym krokiem k u zróżnicowaniu nierozwi- niętych płciowo osobników, jakie tak często spotykam y pośród owadów tow arzyskich.

U ludzi stosunki te ułożyły się całkiem inaczej. Celibat i wstrzemięźliwość nie p ro­

w adzą do uw stecznienia w budowie n arzą­

dów an i nie zapobiegają odbyw aniu czyn­

ności płciowych. Twierdzono nieraz, że n a­

tężona p raca um ysłow a w yw iera na życie płciowe silny wpływ ham ujący. Tw ierdze­

nie to je s t zupełnie bezpodstawne, ja k tego dowiódł cały szereg faktów , dokładnie zba­

danych.

Zresztą- instytucye, k tóre celibat w prow a­

dziły, nie w ykazują żadnego postępu, lecz przeciwnie, zacofanie. W świecie chrzęści-

(7)

J\|ó 44 W S Z E C H ŚW IA T 695 jańskim celibat obowiązujący wprowadzony

przez kościół katolicki, nie utrzym ał się ani w kościele protestanckim , ani w praw osław ­ nym. W idzim y zaś, że przyrost ludności wśród ras, których w yznania odrzucają celi­

bat, jest zazwyczaj daleko większy, niż wśród narodów katolickich.

W chwili w prowadzenia protestantyzm u w A nglii parlam en t angielski za E dw arda VI, 24 listopada 1558 roku w ydał bil, w y­

rażający życzenie, aby duchowieństwo po­

w strzym ywało się od m ałżeństwa, lecz jedno­

cześnie dozwalając na związki w tych przy ­ padkach, kiedy powściągliwość byłaby nie­

możliwą. B iskupi nie omieszkali skorzy­

stać z tego ostatniego pozwolenia; żenili się i w krótce życzenie co do powściągliwości stało się m artw ą literą prawa.

W ostatnich czasach pom iędzy ludnością kobiecą E u ropy i A m eryki północnej zaczął się ruch ożywiony, zdążający ku nabyciu wyższego w ykształcenia. Zam iast iść za zwykłem dotąd domowem powołaniem, ko­

biety p ragn ą występować, jako pracownice umysłowe, mianowicie zaś jako lekarki i po części adw okatki. Liczba adw okatek na uniw ersytetach w zrasta ciągle, i kraje przez czas dłuższy w zbraniające kobietom w stę­

pu do wyższych zakładów naukowych, ja k np. Niemcy, zostały wreszcie zmuszone ustąpić.

Co oznacza ruch ten z p u n ktu widzenia podziału pracy w obecnem społeczeństwie?

Czy możemy upatryw ać w nim nieudane w łonie religii katolickiej zróżnicowanie płciowo nieczynnych osobników, któreby się dały porów nać z pracow nicam i owadów to­

warzyskich?

0

ile m ożna tym czasem przesądzać, m usi­

my i ty m razem dojść do wyników przeczą­

cych. J e st niew ątpliw em , że wiele kobiet, nie m ających z jakichbądź powodów żadnych widoków m ałżeńskich, poświęca się pracy naukowej. W ty ch przypadkach celibat nie jest następstw em zwiększonej działalności umysłowej, ale jej przyczyną. Z drugiej strony m usim y tu podkreślić, że wiele z ko­

biet, oddających się pracy umysłowej, prę­

dzej czy później wychodzi za mąż. W cią­

g u la t dziesięciu było w wyższej żeńskiej szkole medycznej w P etersb u rg u 1091 kobiet

z których 80 już było zamężnych; wśród reszty było jeszcze 19 wdów i 992 niezamęż­

ne. Z tych ostatnich 436 wyszło za- mąż jeszcze podczas studyów, co stanowi około 44$ *).

Spostrzeżenia nad całym tym od la t 40 blizko w E uropie istniejącym ruchem dowo­

dzą również, że w większości wypadków nie m am y tu bynajm niej do czynienia z jakiem ś dążeniem ku w ytw orzeniu osobników płcio­

wo nieczynnych. Doktorzy-kobiety, przeci­

wnie, prędzej czy później idą za mąż i u ja­

w niają zawsze bardzo w yraźną skłonność do założenia ogniska rodzinnego. A naw et te ko­

biety, które się szczególniej zaznaczyły na drodze naukowej, nie stanow ią tu taj żadne­

go wyjątki;.

Charakterystycznym bardzo jest poufny wizerunek życia wewnętrznego Zofii K ow a­

lewskiej, zajmującej jedno z n aj pierwszych miejsc wśród kobiet uczonych. W młodości, rozpoczynając studya m atem atyczne, obja­

wiała ona w stręt wielki do wszystkiego, co związek m a z miłością. W wieku później­

szym zmieniło się to jed n ak i gdy się w lata posuwać zaczęła, rozw inęły się w niej uczu­

cia tkliwe w bardzo wysokim stopniu. W dniu, gdy paryska akadem ia n au k dała jej nagro­

dę, Kowalewska pisała do jednego ze swych przyjaciół: „Ze wszech stro n odbieram listy z powinszowaniami, lecz z mocy jakiejś ironii losu niepojętej, nigdy jeszcze nie czułam się tak nieszczęśliwą “ 2). Przyczynę niezadowole­

nia tego w yjaśniają nam słowa, wypowiedzia­

ne przez K ow alewską do jednej z jej najbliż­

szych przyjaciółek: „Dlaczego od nikogo nie mogę być kochana? B yłabym zdolna dać znacznie więcej, niźli większość kobiet, a mi­

mo to najm niej z nich znaczące są kochane, ja zaś—nie“ (str. 311).

(Dok. nast.) tłum . K . Błeszyński.

x) K aro lin a S chultze, L a fem m e m edecin au X I X siecle, 1888, p. 4 1 .

2) B iog rap h ie d e 8. Ko wale w sky p ar M -m e L eftler.

(8)

.!\o 44

A. J . Ba l f o u r.

R E F L E K S Y E NAD N O W Ą T EO R Y Ą M A TER Y I.

(M owa in a u g u ra c y jn a , w ygłoszona na posiedzeniu B ritish A ssociation w C am bridge).

(Dokończenie).

Czy głów nym rysom obraza św iata, które nakreśliłem przed chwilą, sądzone jest utrzym ać się w całości, czy też ustąpić m iej­

sca nowem u rysunkow i na karcie w iedzy—

w każdym razie wszyscy chyba zgodzim y się n a to, że tak śmiałe usiłow anie zjednoczenia przyrody fizycznej musi budzić uczucie b a r­

dzo silnego zadowolenia. Siłą swą i ja k o ś­

cią zadowolenie to w kracza w dziedzinę este­

tyki. D oznajem y tego samego rodzaju przy ­ jemności, ja k wtedy, gdy, w ydostaw szy się z ciemnego wąwozu, ujrzym y nagle hen d a­

leko pod stopam i połączone piękności rów ­ nin, rzek i gór. Nie chcę rozstrzygać, czy to silne nasze pragnienie, aby wszechświat okazał się możliwie prostym , daje się u sp ra ­ wiedliwić z p u n k tu w idzenia teoretycznego.

O ile wiem, nie istnieje żaden powód a prio­

ri, dla którego należałoby oczekiwać, że I św iat m ateryalny ma być raczej m odyfikacyą jednego jedynego ośrodka, aniżeli budow ą złożoną, wzniesioną z 60 lub 70 substancyj elem etarnych, wiecznych i wiecznie od sie­

bie różnych. Dlaczegóż więc m ielibyśm y być zadowoleni z pierwszej hypotezy, nie zaś z drugiej. A jednak ta k jest. L udzie n a u ­ ki zawsze opierali się m nożeniu odrębnych istności. Notowali oni skwapliw ie każdą oznakę, pozw alającą wnosić, że atom chemi­

czny jest złożony i że różne pierw iastki che­

m iczne m ają początek wspólny. I nie sądzę aby wolno było zapoznawać takie in sty n k ty . J o h n Mili, jeśli dobrze pam iętam , w yrażał się pogardliw ie o tych, k tórzy widzieli pe­

w ną trudność w przyjęciu dok tryn y „działania na odległość1': o ile m ogą nam powiedzieć obserwacya i doświadczenie, ciała fak ty cz­

nie wyw ierają na siebie w pływ w zajem ny z odległości. I dlaczegóż nie m iałyby go wywierać? Dlaczegóż m am y usiłow ać wyjść poza doświadczenie, słuchając jakiegoś uczu­

cia a priori, za którem nie przem aw ia żaden argum ent. T ak rozum ował Mili, i na to ro ­

zum ow anie jego nie mam odpowiedzi. N ie­

mniej przeto nie pow inniśm y zapominać, że tej to właśnie uporczywej niechęci F aradaya do uw ierzenia w działanie na odległość za­

wdzięczamy kilka najbardziej zasadniczych doświadczeń, na których opierają się ostate­

cznie zarów no elektrotechnika dzisiejsza, ja k i elektryczna teo rya m ateryi i że w chwili obecnej fizycy, aczkolwiek zbici z tropu w pogoni swej za w ytłum aczeniem ciężkości, nie chcą jed n ak zadowolić się w iarą w pro­

stą i niew ytłum aczoną własność mas, działa­

jących na siebie wzajem nie poprzez próżną przestrzeń.

Te ciemne suggestye, dotyczące samej na­

tu ry rzeczywistości, zasługują, mojem zda­

niem, na to, aby na nie zwrócić baczniejszą niż dotąd uwagę. Że istnieją one, to pewna, i niepodobieństwo zaprzeczyć, że w pływ ają na obojętną bezstronność czystego empiryz- mu. Pow szechne bardzo m niemanie, że ten k to pragnie odkryć tajem nicę przyrody, m u­

si pokornie wyczekiwać na doświadczenie i słuchać najdrobniejszych jego wskazówek, je s t w części tylko słuszne. T ak ą może być zw ykła jego postaw a; atoli od czasu do czasu zdarza się, że obserwacyę i doświad­

czenie tra k tu je się nie jako przewodników, za którem i trzeba iść spokojnie, lecz jako świadków, których należy zgnębić ogniem krzyżow ym pytań. Szczere ich przem ówie­

nie nie znajduje wiary, a sędzia śledczy do ­ póty nie ustaje w swych zabiegach, dopóki z opornych ich zeznań nie wyrwie wyznania, będącego w harm onii z jego z góry powzię- tem przekonaniem .

T a m etoda nie potrzebuje ani tłum aczenia ani obrony w tych przypadkach, w których zachodzi pozorna sprzeczność pom iędzy wy­

nikam i doświadczenia w różnych kombina- cyach. Takie sprzeczności muszą, oczywi­

ście, być usunięte i wiedza póty nie może spo­

cząć, póki to nie nastąpi. Praw dziw a tru d ­ ność w ystępuje wtedy, gdy doświadczenie mówi pozornie jedno, a in sty n k t naukowy upiera się przy drugiem . O dw u takich p rzypadkach ju ż wspomniałem, a ten, kto się o to p o stara, z łatw ością znajdzie ich wię­

cej. J a k i je s t początek tego in stynk tu i j a ­ ka jego w artość, czy je s t on tylko przesądem k tó ry należałoby wykorzenić, czy też głosem przew odnim , którym żaden człowiek rozum ­

(9)

Ne 44 697 n y nie pow inien pogardzać—tego wszystkie­

go roztrząsać teraz nie mogę. Albowiem są inne kw estye—nie nowe wprawdzie, ale wy­

toczone w ostrej form ie przez te najnowsze poglądy na m ateryę, n a których chciałbym zatrzym ać przez chwilę uw agę panów.

Że nowe te poglądy różnią się ogromnie od tych, które poddaje nam zwykłe doświad­

czenie—to rzecz zupełnie zrozum iała. Ża­

dne wyszkolenie naukow e nie zmusi nas, prawdopodobnie, w chwilach nie poświęco­

nych specyalnie refleksyi, do uważania, że ziemia, po której stąpam y, lub ciała uorga- nizowane, z którem i tak ściśle wiążą się na­

sze ziemskie losy, składają się całkowicie z m onad elektrycznych, bardzo skąpo roz­

sianych w przestrzeniach, o których w śmiałej przenośni powiadam y, że „są zajęte" przez te drobne ułam ki m ateryi. Niemniej jasn ą je s t rzeczą, że praw ie tak i sam rozdźwięk można znaleźć pomiędzy tem i nowemi teo- ryam i m ateryi a ową odm ianą poglądu „zdro­

wego rozsądku", z k tó rą w rzeczach głó­

w nych wiedza chętnie szła ręk a w rękę.

Jakaż to była odm iana poglądu „zdrowe­

go rozsądku"? Z g ra b a w skazuje ją da­

wne rozróżnienie filozoficzne, przeprow a­

dzone pom iędzy tem, co nazyw ano w łasno­

ściami m ateryi „głównemi" a tem , czemu n a­

dawano m iano własności „w tórnych". W ła­

sności główne, takie, ja k postać i masa, m iały posiadać istnienie całkiem niezależne od ob­

serw atora; i dotąd teorya zgadza się ze zdro­

wym rozsądkiem. Z drugiej strony w ła­

sności „w tórno“, ja k ciepło i barwa, nie po­

siadały, jak sądzono, takiego istnienia nie­

zależnego, nie.będąc w rzeczywistości niczem innem, jak tylko w ynikam i działania w ła­

sności głów nych na nasze narządy percepcyj- ne; tu ta j bez w ątpienia rozchodziły się drogi zdrowego rozsądku i teoryi.

Nie obawiajcie się, panowie, że zechcę wciągnąć was w spory, z którem i wiąże się historycznie ta teorya. Pozostaw iły one trw ałe ślady na niejednym system acie filo­

zoficznym i nie są do dziś dnia rozstrzygnię­

te. W ciągu tych d y sp u t sama możliwość niezależnego św iata fizycznego zdawała się roztapiać pod działaniem rozluźniającej mo­

cy analizy krytycznej. Ale to wszystko nie dotyczę mnie w chwili obecnej. Nie mam zam iaru zapytyw ać, jak i m am y dowód na to,

że istnieje św iat zewnętrzny, ani też w jaki sposób, jeśli św iat ten istnieje, możemy prze­

konać się o tem. Oba te pytania m ogą być bardzo odpowiednie dla filozofii, ale nie dla wiedzy. Albowiem, logicznie rzecz biorąc, poprzedzają one wiedzę, i zgóry jesteśm y zmuszeni odrzucić sceptyczne odpowiedzi na jedno i drugie, zanim wiedza fizyczna sta­

nie się wogóle możliwą. Mój cel obecny nie wym aga ode m nie nic więcej nad zrobie­

nie uwagi, że teorya własności „głów nych"

i „w tórnych11—dobra czy z ła —je s t w każ­

dym razie tą, którą posługiw ała się przew aż­

nie wiedza. N ad tak pojętą m ateryą robił swoje doświadczenia Newton. Do niej to sto­

sował swoje praw a ruchu; w niej stw ierdził ciążenie powszechne. Niewielka też zaszła zmiana, gdy wiedza zajęła się rucham i czą­

steczek w tym samym stopniu, w jak im in ­ teresowała się poprzednio rucham i planet.

Albowiem cząsteczki i atom y, cokolwiekby się o nich dało powiedzieć innego, były przynajm niej kaw ałkam i m ateryi i, podob­

nie ja k inne kaw ałki m ateryi, posiadały owe własności „głów ne“ i „w tórne11, o których sądzono, że są charakterystyczne dla wszel­

kiej m ateryi bez względu na to, czy wy­

stępuje ona w masach wielkich czy w ma- łych.

Lecz elektryczna teorya m ateryi, którą rozpatryw aliśm y przed chwilą, przenosi nas w świat całkiem nowy. Nie ogranicza się ona wyjaśnieniem własności w tórnych za­

pomocą własności głów nych lub stanu m a­

tery i w ciałach — stanem jej w atom ach, lecz rozbiera m ateryę zarówno ciał, ja k i czą­

steczek, na coś, co wcale nie jest m ateryą.

Atom nie jest obecnie niczem innem , jak względnie szeroką widownią operacyj, w k tó­

rych drobniutkie m onady w ykonyw ają swe uporządkow ane ewolucye; jednocześnie same m onady są uważane nie za jednostki m ateryi lecz za jednostki elektryczności; tym sposo­

bem m aterya nie tylko jest w ytłum aczona ale i „wyrzucona z tłum aczenia".

Otóż, punktem , na k tó ry pragnąłbym zwrócić uwagę panów, jest nie ta wielka różnica pom iędzy m ateryą, tak pojętą przez fizyków, a m ateryą, któ rą m niem ają znać ludzie zwyczajni, pomiędzy m ateryą taką, jaką postrzegam y, a taką, jak ą jest óna w rzeczyw istości— ale fa k t, że pierwszy

(10)

698 W S Z E C H Ś W IA T JNJó 44 z tych dw u nie dających się pogodzić po­

glądów, oparty jest całkowicie na drugim . Bez w ątpienia m a to w sobie coś p arad o ­ ksalnego. Mamy pretensyę do opierania w szy­

stkich naszych poglądów naukow ych na do­

świadczeniu, a doświadczeniem, n a którem opieramy nasze teorye w szechśw iata fizycz­

nego, je st nasza p e r c e p c y a z m y s ł o w a te­

goż wszechświata. To j e s t doświadczenie, i w tej dziedzinie przekonania innego dośw iad­

czenia niema. A jednak wnioski, które ucho­

dzą tym sposobem za oparte całkowicie na doświadczeniu, są, w edług wszelkich pozorów, jego zasadniczem przeciw staw ieniem ; nasza znajomość rzeczywistości opiera się na złu­

dzeniu, a same pojęcia, którem i posługujem y się> gdy ją opisujemi innym lub g dy m yśli­

m y o niej sami, są abstrakcyam i z funkcyj antropom orficznych, w które wiedza zabra­

nia nam wierzyć, lecz którem i n a tu ra każe się posługiwać.

T utaj stajem y na skraju całego szeregu za­

gadnień, którem i pow innaby się zająć logika indukcyjna, lecz które ta wielce upośledzona gałąź wiedzy ignorow ała system atycznie.

Nie jest to w iną przedstaw icieli wiedzy. Są oni zajęci robieniem odkryć, nie zaś rozbio­

rem zasadniczych przypuszczeń pierw otnych, które mieści w sobie sam a możliwość robie­

nia odkryć. Nie jest to także w iną m eta­

fizyków transcedentalnych. Ich spekula- cye kw itną na odm iennym poziomie; ich za­

interesow anie filozofią n a tu ry nie jest zbyt gorące, a jakiekolw iek w ypadłyby odpowie­

dzi na pytania, które ich głów nie obchodzą, to nie wiadomo jeszcze wcale, czy odpowie­

dzi te przybliżą, czy też oddalą rozw iązanie owych skrom niejszych trudności, o których wspominałem. A le jeśli ludzie nau k i i id e a ­ liści są w porządku—to trud n o pow iedzieć to samo o filozofach em pirycznych. D alecy będąc od rozw iązania zagadnienia, zaledwie zrozumieli oni, o ile się zdaje, że było tu j a ­ kieś zagadnienie do rozw iązania. Zbici z tro ­ p u fałszywem pojęciem, na które zw racałem już uwagę, wierząc, że wiedzę obchodzą ty l­

ko (tak zwane) „zjaw iska1'; że uczyniła ona wszystko, czego od niej w ym agać można, gd y zdała sprawę z następ stw a naszych in ­ dyw idualnych sensacyj; że obchodzą ją ty l­

ko „praw a n a tu ry 11, nie zaś w ew nętrzny cha­

ra k te r rzeczywistości fizycznej—nie w ierząc

zaś, że jakakolw iek tak a rzeczywistość fizy­

czna istnieje napraw dę, nie uznaw ali oni za potrzebne rozpatrzyć poważnie, jakie są fa ­ ktyczne m etody, za których pomocą wiedza osiąga swe w yniki i w jak i sposób m etody te w inny być uzasadnione. T ak np. jeżeli ktoś weźmie logikę Milla z jej „następstw a­

m i i w spółistnieniam i

11

zjawisk, z jej „meto­

dą różnicy11, z jej „metodą zgodności

11

i t. d.

i porów na ją następnie z drogam i, które doprow adziły do doktryn dzisiejszych, to przekona się z łatwością, ja k dalece nędzny pokarm um ysłowy podaw ano nam dotąd pod szum ną nazwą teoryi indukcyjnej.

Uw agom tym dodaje szczególniejszej siły szereg rozum ow ań, które od daw na zajm ow a­

ły m nie bardzo, aczkolwiek przyznać muszę, że, o ile się zdaje, n ik t inny nie zainteresował się niem i dotychczas. Zauważm y, że z pun­

k tu widzenia logiki, percepcye zmysłowe do-

! starczają'nam przesłanek, z których wyprowa- i dzam y całą naszę wiedzę o świecie fizycznym.

One to pow iadają nam, że św iat fizyczny j e s t ; ich to powaga poucza nas o jego chara­

kterze. Ale z p u n k tu widzenia przyczyno- wości są one skutkam i, których źródło tkw i (po części) w budowie naszych narządów zmysłowych. To, co widzimy, zależy nie tylko od tego, co jest do widzenia, lecz ta k ­ że od oczu naszych. To, co słyszymy zależy nie tylko od tego, co je s t do słyszenia, lecz także i od naszych uszu. Otóż oczy i uszy i cały m echanizm percepcyi rozw inęły się drogą ewolucyi w nas i w dzikich przodkach naszych, drogą ewolucyi przez działanie do­

boru naturalnego. A co jest praw dą w sto­

sun ku do percepcyi zmysłowej, jest, oczy­

wiście, rów nież praw dą w stosunku do władz um ysłow ych, któ re czynią nas zdolnemi do wznoszenia dum nego gm achu wiedzy na tak w iotkiej i wązkiej podstaw ie, jakiej nam do­

starcza percepcya zmysłowa.

Otóż, praca doboru naturalnego opiera się jedynie n a pożytku. Potęguje on zdolności pożyteczne dla ich posiadacza lub jego g a­

tun ku w walce o b y t i z tego samego powo­

du przytępia zdolności bezużyteczne, niezale­

żnie od ich w artości pod innem i względami, albowiem będąc bezużytecznemi, stanow ią one praw dopodobnie uciążliwy balast.

A toli je s t rzeczą pewną, że nasze w ładze percepcyi zmysłowej i rachunkow e były zu­

(11)

Ko 44

pełnie rozwinięte na całe wieki przedtem , za­

nim zaczęliśmy używać ich faktycznie do w ykryw ania tajem nic rzeczywistości fizycz­

n ej— albowiem nasze odkrycia na tem polu są, tryum fam i, datującem i się zaledwie od wczoraj. Ślepe siły doboru naturalnego, które tak łatw o sym ulują celowość, gdy czy­

nią zadość potrzebie społecznej, nie posiada­

ją daru przew idyw ania i nie m ogły były ni­

gdy, z w yjątkiem chyba jakiegoś przypadku, uzbroić powstającego rodu ludzkiego w n a­

rzędzie fizyologiczne lub umysłowe, przysto­

sowane do wyższych badań fizycznych. O ile nam powiedzieć może wiedza przyrodnicza, każda właściwość zmysłowa lub umysłowa, która nie dopom aga nam do walki, d o jed ze­

nia i do płodzenia potom stw a, jest jedynie w ytworem ubocznym właściwości, które do­

pom agają nam do tego. Nasze narządy per- cepcyi zmysłowej nie były nam dane dla ce­

lów badania naukowego; podobnież, nie dla dopomożenia nam w m ierzeniu niebios lub dzieleniu atomów wyłonione zostały z pier­

w otnych instynktów zwierzęcych nasze zdol­

ności do rachunku i analizy.

Praw dopodobnie w skutek powyższych okoliczności poglądy całej ludzkości na oto­

czenie m ateryalne, w którem żyje ona, są nie tylko niedoskonałe, ale z g ru n tu błędne.

Może to się wydać rzeczą osobliwą, że przed jakiem iś pięcioma laty całe nasze bez w y jątku pokolenie żyło i um ierało w świe- cie złudzeń i że jego złudzenia, przyn aj­

mniej te, które wyłącznie nas tu obchodzą, dotyczyły nie rzeczy oddalonych lub oderw a­

nych, rzeczy transcedentalnych lub boskich, ale tego, co ludzie widzą i co biorą w ręce, tego „prostego m ateryału faktycznego “, wśród którego najpew niejszym w świecie krokiem porusza się codziennie zdrow y roz­

sądek z uśmiechem zadowolenia z samego siebie. Przypuszczalnie atoli dzieje się tak bądź dlatego, że zbyt bezpośrednie widzenie rzeczywistości fizycznej było w walce o byt przeszkodą nie zaś pomocą, że błąd był uży­

teczniejszy od praw dy, bądź też dlatego, że tak niedoskonały m ateryał, jakim jest żywa tkanka, nie m ógł dać lepszych wyników.

Lecz jeśli przyjąć ten wniosek, to jego konse- kwencye rozciągają się i na inne narządy po­

znania, nie tylko na narządy zmysłowe. Nie tylko zmysły ale i um ysł należy oceniać na

tej podstawie i trudno zaiste zrozumieć, dla­

czego tej samej ewolucyi, której ta k hanie­

bnie nie powiodło się wytworzenie godnych zaufania przyrządów, m ających na celu otrzy­

mywanie surowego m ateryału doświadcze­

nia, miałoby się lepiej powieść zaopatrzenie układów fizyologicznych, które łączą się z rozumem w jego usiłowaniach wyciągnię­

cia korzyści z doświadczenia.

Podobne roztrząsania niew ątpliw ie n asu ­ wają myśl o pewnym braku spójni w każ­

dym ogólnym schemacie myślowym, zbudo­

wanym z m ateryału, dostarczonego przez samę tylko wiedzę przyrodniczą. Rozszerz­

cie, ja k możecie, granice poznania, nam aluj­

cie, jak chcecie, obraz wszechświata, spro­

wadźcie jego nieskończoną rozmaitość do je­

dynego wypełniającego przestrzeń eteru; na­

kreślcie jego dzieje aż do chwili urodzin ist­

niejących atomów; pokażcie, ja k pod nacis­

kiem graw itacyi ześrodkowały się one w mgławice, w słońca i w całą nieprzeliczoność nieba, jak przynajm niej na jednej niewiel­

kiej planecie połączyły się, by utworzyć związki organiczne, ja k związki organiczne stały się rzeczami żywemi, ja k rzeczy żywe, rozwijając się w wielu rozm aitych kierun­

kach, dały w końcu początek jednem u w y ż ­ szem u gatunkow i; jak z gatunk u tego wznio­

sła się po wielu wiekach uczona g arstk a i za­

częła rozglądać się po świecie, który ta k na ślepo powołał ją był do bytu, oceniać go i po­

znawać go takim , jakim jest on w istocie—

uczyńcie, powiadam, to wszystko, a chociaż możecie dojść tą drogą do wiedzy, to jednak w żaden sposób nie dojdziecie do system u poglądów, któ ry b y w ystarczał sam sobie.

Pozostanie jedna przynajm niej rzecz, której ta długa kolej przyczyn i skutków nie tłu ­ maczy w sposób zadowalający, a rzeczą tą jest poznanie samo. W iedza przyrodnicza musi zawsze uważać poznanie za w ytw ór w arunków rozumowo nieuzasadnionych, al­

bowiem w ostatniej instancyi nie zna ona innych. Z drugiej strony musi ona uważać poznanie za rozumowo uzasadnione, gdyż w przeciw nym przypadku sama wiedza zni­

ka. W skutek tego do trudności wysnucia z doświadczenia poglądów , którym doświad­

czenie przeczy, dołącza się jeszcze trudność zharm onizowania genealogii naszych poglą­

dów z ich tytułem do powagi. Im lepiej

(12)

700 W S Z E C H Ś W IA T JMś 44 udaje nam się tłum aczenie ich początku, tem

więcej nasuw a się w ątpliw ości co do ich słuszności. Im bardziej im ponująco w ygląda schem at tego, co wiemy, tem tru d niej jest w ykryć spraw dziany, upraw niające nas do tw ierdzenia, że wiemy to napraw dę.

T utaj atoli dotykam y granicy, gdzie się kończy juryzdykcya wiedzy fizycznej Je żeli chcemy zbadać i uczynić dostępną tę ciem ną i tru d n ą dziedzinę, k tó ra rozciąga się dalej, to zadanie to należy pow ierzyć fi­

lozofii a nie wiedzy. A to nie je s t rzeczą naszego Tow arzystw a, Schodzim y się tu taj celem popierania spraw y poznania w je ­ dnym z jego wielkich działów; nie dopomoże- m y jej przez pom ieszanie granic, które z ko­

rzyścią odgraniczają działy jed en od d rug ie­

go. Być może ktoś pomyśli, że nie zwróci­

łem uw agi na własny swój przepis; że do­

brow olnie przestąpiłem obszerne granice, w których prow adzą swe prace badacze przyrody. Jeśli tak jest, to m ogę jedynie poprosić o przebaczenie. Głownem mojem pragnieniem było: w ty ch w szystkich, k tó ­ rzy, podobnie ja k ja, nie są specyalistam i- fizykam i, obudzić rów nie silne, ja k moje własne, zainteresow anie tem co z pewnością je s t najdalej idącą spekulacyą nad fizycz­

nym wszechświatem, ja k a kiedykolw iek żą­

dała poparcia od doświadczenia; a jeżeli w dążeniu tern uległem pokusie zaznaczenia swego osobistego przekonania, że wiedza przyrodnicza w m iarę rozw oju opiera się co­

raz więcej nie zaś coraz mniej n a idealisty­

cznej interpretacyi wszechświata, to sądzę, że n aw et ci, którym pogląd ten najm niej doga­

dza, są, zapewne, gotowi udzielić m i roz­

grzeszenia. Tłum . S. B .

TO W A RZY STW O O G RO D N IC ZE W A R S Z A W S K IE .

D n ia 2 9 w rześn ia r. b. o d było się posiedze­

nie „K om isyi P rz y ro d n ic z e j“ w P ra co w n i N au k o ­ w ej do b ad a ń n a d Ochroną, roślin, istn ie ją c e j p rzy Tow . O grodn., o godzinie 7*/2 w ieczorem , w obec­

ności 28 osób.

O dczytano i zatw ierdzono p ro to k u ł z posiedze­

n ia poprzedniego, poczem p. J . T u r w ypow ied ział r e f e r a t p. t. „ B ad a n ia n a d w p ły w em p ro m ie n i r a ­ d u n a w czesne s ta d y a rozw oju k u rc z ę c ia 11 (ob.

S po strzeżen ia N aukow e w JV° 4 2 W sz e c h św ia ­ ta r. b.).

N astęp n ie p. J . S osnow ski m ów ił o dalszych sw ych b ad a n ia ch n a d pow staw aniem prąd ó w elek- troto n iczn y ch , p rze d staw ia ją c szereg now ych do ­ w odów , zaprzeczających istn ien iu silnej p olaryza- cyi podczas przechodzenia przez nerw prądów bardzo sła b y ch i sta ra ją c się w ykazać śc isły zw ią­

zek, zachodzący pom iędzy prądam i elektrotonicz- nem i a zw yczajnem i rozgałęzieniam i p rąd u .

W k ońcu p re le g e n t w sk azał w arunki fizyczne, um ożliw iające rozchodzenie się prąd ó w w p rz e ­ strz e n i e k s tra p o la rn e j.

N astępnie p. se k re ta rz przypom niał zebranym u chw ałę, pow ziętą na posiedzeniu lutow em kom i­

sy i p rzy ro d n icz ej, a d o tyczącą konieczności uro^

zm aicenia posiedzeń re fe ra ta m i kom pilacyjnem i, zaczerpniętem i z bieżącej lite ra tu ry naukow ej przy ro d n iczej.

Na sk u te k przyp o m n ien ia tego k ilk u z o becnych członków zadeklarow ało przygotow ać ta k ie re fe ­ r a ty n a posiedzenia następne.

W re sz c ie p. E . M ajew ski pod ał w niosek pożą­

danego w skrzeszenia zarzuconego od pew nego czasu z b ieran ia się na posiedzenia przyrodnicze co d w a ty g o d n ie , zam iast co m iesiąc, j ak to obec­

nie j e s t p rak ty k o w a n e .

D y skusyę nad w nioskiem tym odłożono do po­

sied zen ia n astęp n e g o .

P o sied z en ie ukończone zostało o godz. 10 w ie­

czorem . K . K -ć.

K R O N IK A NA UK OW A.

Obecność aldehydu m rów kow ego w p ow ie­

trz u . W e d łu g b a d a ń p. T rilla ta , pow ietrze, szcze­

gólniej m ia st i m iejscow ości zaludnionych, zaw ie­

r a p ew n ą ilość, chociaż b ardzo m ałą, a ld e h y d u m rów kow ego.

Z w iązek te n w ydziela się p raw d o p o d o b n ie r a ­ zem z dym em ja k o p ro d u k t spalania n a jz w y k le j­

szego paliw a. T rilla t zdołał stw ie rd z ić obecność je g o w d ym ie otrzym anym ze sp a lan ia w ęg la, drzew a, p ap ieru , k au czu k u , ty tu n iu i tk a n in n a j­

rozm aitszych, przyczem ilość je g o w ahała się od 1 części na 1 0 0 0 — 1 cz. n a 1 0 0 0 0 0 części dym u.

P rz e z sp a lan ie w ęglow odorów w yd ziela się tem w ięcej a ld e h y d u m rów kow ego, im b ard z iej złożo­

n y j e s t zw iązek spalany.

D la w y k az an ia obecności te g o ald e h y d u w d y ­ m ie u żyto dw um ety lo an ilin y , k tó r a re a g u ją c z al­

d eh y d e m m rów kow ym , d a je b en z h y d ro l cztero- m etylow any, zw iązek u tle n ia jąc y się łatw o w obec­

ności tle n k u ołow iu i k w asu octow ego, czem u to­

w arzyszy c h a ra k te ry sty c z n e za b arw ien ie się n a niebiesko.

(R ev. S cient.) Ad. Cz.

— Z badań nad su bstancyą ko rka. W y ­ dzielona z k o rk a przez v. H o h n ela zapomocą ek- s tra k c y i ro ztw orem w odzianu p o tasu w alkoholu su b e ry n a w e d łu g K u g le ra , j e s t zbiorem n ajro z­

m aitszy ch kw asów tłuszczow ych, z pom iędzy k tó ­

Cytaty

Powiązane dokumenty

nieważ zaś nic nie przeszkadza pomyśleć sieć tak gęstą, ja k tylko nam się podoba, przeto łatw o zrozumieć, że każdy szczegół powierzchni przedm iotu

Bezwątpienia, nie wszystkie kom órki ek- toderm iczne zm ieniają się w ten sposób przy pierwszem zetknięciu się z roztw oram i lito- wemi; niektóre z pom iędzy

W dnie niedzielne ry bak na morze nie wyjeżdżał i pelikan pożywienia nie dostaw ał, do czego tak się przyzwyczaił, że w dnie te wcale się nie pokazyw ał

suw ając się niejednostajnie poprzez brzegi lataw ca, z pod jego płaszczyzny raz z praw ej, raz z lewej strony, w yw ołuje ciągłe w ahania naokoło jego osi.. Lecz

H ypoteza siły życiowej w ydaw ała się tak zgodną z faktam i, które tłum aczyć m iała, że nie w ahano się odwoływać się do niej jako do zasady w

Probow ano w praw dzie dojść do tego drogą pośrednią, uszeregow ując wszystkie ciała podług ich „czarności 11 i z zachow ania się rozm aitych prom ieni w

1859 B unsen i K irchhoff ogłosili swą m etodę analizy widmowej, któ ra odtąd stała się najdoskonalszym sposobem stw ierdzania obecności pierw iastków znanych i

G dy dotykam y się kulki ręką, usuw am y z listków nadm iar elektronów odjem nych, ładunek ich bowiem rozchodzi się teraz po naszem ciele i powierzchni ziemi, a