• Nie Znaleziono Wyników

Chrześcijanin, 1981, nr 5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Chrześcijanin, 1981, nr 5"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

C H R Z E Ś C I J A N I N Armagedon

EWANGELIA

ŻYCIE I MYŚL CHRZEŚCIJAŃSKA JEDNOŚĆ

POWTÓRNE PRZYJŚCIE CHRYSTUSA

Rok założenia 1929 Nr 5., maj 1981 r.

ARMAGEDON

PODNIEŚ OCZY SWOJE WATCHMAN NEE (8) KAFARNAUM

JAK ZOSTAŁEM CHRZEŚCIJANI­

NEM?

MODLITWA I POST — LEKAR­

STWO NA NIEWIARĘ BOZY GŁOS

Z ORDYNACJI MARIANA BRU- SIŁY

KRONIKA

BRNISŁAW STAWIŃSKI

M i e s i ę c z n i k „ C h r z e ś c i j a n i n " w y s y ł a n y j e s t b e z p ł a t n i e ; w y d a w a n i e j e d n a k c z a ­ s o p i s m a u m o ż l i w i a w y ł ą c z n i e o f i a r n o ś ć C z y t e l n i k ó w . W s z e l k i e o f i a r y n a c z a s o ­ p i s m o w k r a j u , p r o s i m y k i e r o w a ć n a k o n t o Z j e d n o c z o n e g o K o ś c i o ł a E w a n g e ­ l i c z n e g o : N B P W a r s z a w a , X V O d d z i a ł M i e j s k i , N r 1153-10285-136, z a z n a c z a j ą c c e l w p ł a t y n a o d w r o c i e b l a n k i e t u . O f i a r y w p ł a c a n e z a g r a n i c ą n a l e ż y k i e r o w a ć n a o p r o c e n l o w a n e k o n t o Z j e d n o c z o n e g o K o ś c i o ł a E w a n g e l i c z n e g o N r 1517/037874/

/99976G w B a n k u P o l s k a K a s a O p i e k i S A , I O d d z i a ł w W a r s z a w i e , u l . C z a c k i e g o 21.

Wydawca: Prezydium Rady Zjedno­

czonego Kościoła Ewangelicznego w PRL. Redaguje Kolegium: Edward Czajko (sekr. red., tei. 29-36-91), M ieczysław K w iecień, Marian S u ­ ski, Ryszard Tom aszewski.

Adres Redakcji i Administracji:

00-441 Warszawa 1, ul. Zagórna 10.

Telefon: 29-52-61 (w. 5). Materiałów nadesłanych nie zwraca się.

Indeks: 35462.

RSW „Prasa-Książka-Ruch”, War­

szawa, Smolna 10/12. Nakł. 5500 egz.

Dbj. 3 ark. Zam . 237. L - l l l .

Zanim nastanie wieczność, siły zła •pod wodzą A n ty ch r y s ta skie­

rują przeciw ko p ra w d ziw e m u Kościołowi najstraszliwsze prześla­

dowanie, takie, jakiego nigdy dotąd nie hylo. Ale co w rezultacie stanie się z ty m i zastępami zła? Na to pytanie właśnie udziela odpowiedzi Armagedon.

A b y prawidłowo zrozumieć co znaczy bitwa Armagedonu, m u si­

m y zwrócić uwagę na historię, z której ten sym bol najprawdopo­

dobniej w y w o d z i swoje korzenie. Tę historię z n a jd u je m y w K s i ę- d z e S ę d z i ó w — rozdziały 4 i 5. Było to wiele stuleci przed p rzyjściem Jezusa Chrystusa w ciele. Co tam w idzim y? Izrael znajduje się w n ę d z n y m położeniu. Jabin, król Kanaanu jest okro p n ym ciemiężcą. Izraelici się ukryw ają, boją się pokazać na drogach. Co robić? Rozpocząć w ojnę z Kananejczykam i? O nie, król Jabin i Sysera są silni. Mają oni dziewięćset w ozów żelaz­

nych. A Izrael? Izrael nie ma nawet ani tarczy ani włóczni. Czy lud za tem m usi zginąć? Oto na wzgórzach Efraima mieszka Debo­

ra. Zapytajcie się jej czy Izrael może pokonać króla Jabina i het­

mana Syserę? Ona w a m odpowie: „Nie, Izrael nie może pokonać, ale Pan może i pokona!” Pewnego dnia m ów i ona. do Baraka, sędzi:

„Ruszaj, gdyż to dzisiaj w y d a Pan Syserię w twoje ręce; oto Pan ruszył ju ż przed tobą”. Stoczono bitwę. Gdzie? Pod Megiddo.

W tej bitwie wróg Izraela został całkowicie rozbity. Ale to sam Pan pokonał wroga Izraela: „Wystąp duszo moja, z mocą (...) Bło­

gosławcie Pana. (...) Z nieba w alczyły gwiazdy, ze swoich torów w alczyły z Syserą. Potok Kiszon porwał ich, prąd potoku Kiszon”.

Od tego czasu Arm agedon stał się sym bolem każdej walki, w k tó ­ rej gdy potrzeba jest z b y t wielka i zoierzący są ciemiężeni, Pan nagle objawia swoją moc nad nim i i pokonuje wrogów ludu B o­

żego. To tak jak z A n ty c h r y s te m : apostoł Jan powiada, że wielu a n tych rystó w w yszło na świat, ale przyjdzie jeszcze A n t y c h r y s t , podobnie po ioielu małych Armagedonach, podczas k tórych lud Boży o trzym y w a ł pomoc od Pana, nadejdzie jeszcze ostatni, w iel­

ki Armagedon. Łączy się on z tzw. kró tk im czasem szatana. Pod wodzą A n ty ch r y s ta świat zbierze się do ostatniej loalki z Kościo­

łem. Sytuacja będzie straszna. Dzieci Boże, uciskane ze w szy stk ich stron, wołają o pomoc. W te d y nagle, w sposób dram atyczny Chrystus przychodzi, by w yzw olić swój lud. Tą bitwą w yzw olenia po ucisku jest Armagedon. „Oto przychodzę jak złodziej” (Obj.

E. Cz.

2

(3)

P o d n i e ś o c z y s w o j e

„I rzekł Pan do Abrahama po odłączeniu się Lota od niego: Podnieś oczy sw oje i spojrzyj z m iejsca na którym jesteś, na północ i na południe na wschód i na zachód. Bo całą tę ziem ię, którą widzisz dam to ­ bie i potomstwu twem u na w iek i i rozmnożę potom ­ stwo twoje jak proch ziemi, tak że jeśli kto zdoła policzyć proch ziemi, rów nież potom stwo twoje będzie mogło być policzone. Wstań i przejdź ten kraj wzdłuż i wszerz, bo tobie go dam. Wtedy Ab ram zw inął namioty i przybył, by zamieszkać w dąbrowie Mamre pod Hebronem. Tam zbudował Panu ołtarz”. (I Mojż.

13, 14— 18)

A b r a m opuścił E gipt po krótkim po­

bycie tam ; był tam w raz ze żoną, L otem i w szy­

stkim co do niego należało. A bram był już bardzo zasobny, m iał trzody, złoto, srebro. Na ówczesne czasy był więc człow iekiem bogatym . P an przem aw iał do niego już k ilk a k ro tn ie, i to Słowo wiele w jego życiu dokonało. Mimo bo­

gactw a nie zapom niał jed n ak o sw ym Bogu i b u d o w a ł P a n u o ł t a r z e . J a k w ażną jest rzeczą abyśm y w „gw arze życia” budow ali swą społeczność w uw ielbiającej m odlitw ie z Bogiem, k tó ry jest w szystkim dla nas. A bram w zyw ał im ienia P ana, co oznacza, że bo­

gactw o nie „otłuściło” jego serca, ta k , jak często działo się i dzieje, gdy ludzie obdarow ani błogosław ieństw em w doczesnym życiu zapo­

m inają o Bogu, od którego pochodzi w szystko.

„W Nim bow iem żyjem y i z Jego rodu jeste ś­

m y ” (Dz. Ap. 18,28).

L o t także m iał w ielki dobytek; nie widać jednak w nim wdzięczności wobec P ana. Moż­

na go p rzy ró w n ać do cielesnego chrześcijanina, k tó ry ziem skim i spraw am i przesłonił społecz­

ność ze Stw órcą. I dzisiaj są w ierzący, k tórzy żyją podobnie jak Lot. A w rezultacie dopusz­

czają sw oje życie do takiego sta n u , że zaczyna toczyć się na granicy piekła. Zawsze pow inniś­

m y pam iętać o Bogu, k tó ry chce być pierw szy w naszym życiu. M am y szukać n a jp ie rw K ró ­ lestw a Bożego i jego spraw iedliw ości a w szy­

stko inne będzie nam przydane (por. Mt. 6,33).

M usim y też wiedzieć, że w Jezusie C hrystusie jest w szystko, co potrzebne do życia i poboż­

ności (por. I P t 1,3).

Słowo Boże mówi nam , że dobytek A bra- m a i Lota był tak w ielki, iż nie m ogli p rz e ­ byw ać razem . A bram jako wzór praw dziw ie w ierzącego proponuje w ybór i mówi, że cały k ra j stoi otw orem przed L otem i może w ybie­

rać co chce — dla siebie, swoich p asterzy i trzód. L o t podnosi swe oczy i znow u w i- d z i t y l k o t o, co na pierw szy rz u t oka lepsze i w ybiera sobie cały okrąg n ad jordański, obfity w wodę i urodzajne ziemie. R ozbija swe n am ioty aż do Sodom y lecz wcale go nie in te ­ resu je to, że m ieszkańcy jej są źli i bardzo grzeszni wobec P ana. L ot jest p ro to ty p em czło­

w ieka wierzącego, żyjącego w edług ciała; m yś­

lał, p a trz y ł i czynił to, co dyktow ało m u ciało:

„Bo ci, k tórzy żyją w edług ciała, m yślą o tym co cielesne” (Rzym 8,5a). „Zam ysł ciała, to śm ierć”.- Sodom a — obraz zgorszenia i odpad­

łego od Boga św iata, w k tó ry m żyją i w pełni grzeszą ludzie, k tó rzy nie chcą uznać a u to ry ­ te tu K róla królów . Ta ziem ia sodom ska była droższa dla Lota, niż społeczność z żyw ym Bo­

giem (Oz. 2,lb). L udzie dzisiaj czynią podobnie:

p atrzą, słu chają i p o stępują w edług tego, co im d y k tu je ciało i dlatego nie mogą podobać się Bogu. Dzisiaj człow iek sam ow olnie z całą energią swego życia, pcha się sam do piekła;

i zam iast szukać P a n a i społeczności z innym i w ierzącym i, w ybiera „ św iat”, którego m am y nie m iłow ać (por. I Ja n a 2,15).

Jakże innym człow iekiem jest A bram . Za­

m ieszkuje w ziemi, k tó ra m iała się stać w łas­

nością lu d u Bożego, i w tej ziem i P a n znowu u kazuje się A bram ow i. Z auw ażm y jednak, że n a stę p u je to dopiero po odłączeniu się Lota, k tó ry nie szukał P ana. I w ty m p rzypadku Bóg okazuje się w iern y dla tych, k tórzy pragną Jego ponad w szystko, co posiadają. Cudow ne są słow a P ana, k tó ry m ówi: „Podnieś oczy swo­

je i s p o jrz y j” ! To jest coś w spanialszego, niż

„w idzenie” Lota, dlatego, że to sam P a n po­

lecił uczynić A bram ow i. Nie było to ograni­

czone, cielesne p atrzen ie na „kaw ałek Ziem i”, ale potężne spojrzenie na bogactw o, k tó re P an przygotow ał dla tych, co Go m iłują, i

A b r a m s p o j r z a ł w g ó r ę i ujrzał coś na polecenie Boga; on nie w idział ziem skich rzeczy, lecz mógł oczami duchow ego człowieka p atrzeć i podziw iać w spaniałość i bogactw o Bo­

żej K rainy. O, jakim potężnym i nieograniczo­

nym Bogiem jest Bóg! T y t a k ż e p o trzeb u ­ jesz d z i s i a j podniesienia oczu w górę i spo­

glądania na bogactw o Jezusa C hrystusa, „w k tó ry m m ieszka cieleśnie cała pełnia Boskości”

(Kol. 2,9). To w N im zostało w szystko stw o­

rzone, co jest na niebie i na ziemi, rzeczy w i­

dzialne i niew idzialne. W szystko w Nim jest ugru n to w an e (por. Kol. 1,16— 17).

Je śli pragniesz w ejrzeć w bogactw o Boga, spojrzyj na P a n a Jezusa C hrystusa: w Nim jest w szystko! Podnieś więc oczy i p a t r z n a

N i e g o !

W jak iej nędzy są ci w ierzący, k tórzy w spo­

sób ograniczony i cielesny p atrzą na życie? J a ­ kież nędzne jest to „Lotowe chrześcijaństw o”

w porów naniu z obfitym życiem w Jezusie C hrystusie, na k tó re Ojciec N iebiański pragnie otw orzyć oczy każdem u w ierzącem u, by mógł widzieć Jego n a tu rę i być uczestnikiem tej boskiej n a tu ry , i w ten sposób mieć szeroko otw arte w ejście do Jego w iekuistego K rólestw a (por. II Pt. 1,3— 11).

To co w idział A bram , m iał otrzym ać On i je­

go potom stw o na wieki. To co ujrzysz ocza­

3

(4)

mi w iary z Bożego K rólestw a, dzięki łasce J e ­ zusa C hry stu sa tu ta j, będziesz mógł w tym przebyw ać tera z i n a w ieki wieczne. On w sw ym K rólestw ie pokaże tobie i d a ru je o wiele więcej, niż ogarnąć m oże Tw oja istota. A b ra ­ mów! nakazano, aby w stał i przeszedł ten K ra j, k tó ry Bóg m u darow ał. My także m am y przejść

etap drogi, k tó ry pokazał nam P a n i poznać Go już tu ta j. To jest jedynie m ożliw e przez bliską społeczność z Panem , gdyż „droga Boża jest doskonała” (Ps. 18,31). A bram bu d u je oł­

tarz P a n u swego życia. B u d u jm y i m y podno­

sząc oczy na. naszego K róla i Zbaw iciela (por.

Hebr. 12,2). Ludwik Skworcz

W atchman Nee (8)

„ D U C H B O Ż Y D Z I A Ł A W Y Ł Ą C Z N I E W E D Ł U G B O Ż Y C H Z A S A D ”

W now ej sy tuacji W a tc h m a n N e e postanow ił ze­

brać w szy stk ich w spó łp raco w n ik ó w do H an k a u le ­ żącego w górnym biegu Jan g cy i odbył w ra z z nim i cykl w ykładów oraz d yskusji. U czestników k o n fe re n ­ cji zaskoczył fa k t, że inaczej niż dotychczas za jm o ­ w ał się sp raw am i p ra k ty c zn o -o rg a n iz acy jn y m i a nie sp ra w ą w ew nętrznego życia. S tw ierd ził, że D uch Ś w ięty jest w ty m sam ym sto p n iu a u to re m L istu do E fezjan ja k i L istó w do K o ry n tian . Z tego pow odu k o n feren cja pośw ięcona b y ła p rak ty c zn y m zasadom p ro w ad zen ia Dzieła Bożego oraz budow y i fu n k c jo ­ now an ia K ościoła — n a pod staw ie n a u k i P ism a Ś w ię­

tego.

Nowa groźna sy tu a c ja w ja k ie j znalazł się lud Boży n ak ło n iła go do zajęcia się sp ra w ą o rg an iz ac y j­

n o -techniczną fu n k cjo n o w a n ia K ościoła. A ponadto życie w ierzących dotychczas toczyło się ta k im torem , że gdy w y n ik ały ja k ie ś kom p lik acje, zw racan o się o porady tylk o do niego. W ydarzenia w o jen n e w s trz ą ­ snęły w szystkim i w yw ołały chaos. W atchm an Nee postanow ił w ięc z a z n a jo m ić , sw oich w sp ó łp rac o w n i­

ków z a k tu a ln ą sy tu a c ją oraz, co w ażniejsze, p rz y ­ gotow ać ich do s a m o d z i e l n e g o o d n ajd o w an ia woli i k iero w n ictw a Bożego we w szystkich sp raw ac h w iary i życia. Po zakończeniu k o n feren c ji w H an k a u o krężną drogą, o m ija ją c lin ie frontów , pow rócił do S zanghaju, k tó ry od listo p ad a 1937 ro k u znalazł , się całkow icie pod o k u p ac ją jap o ń sk ą. W m ieście n a k a ż ­ dym k ro k u , n a każdym dom u, i n a każdej dżonce pow iew ały jap o ń sk ie flagi; znak i m a n ife sta c ja n o ­ wej w ładzy. R ząd naro d o w y rozpoczął sw ój długi odw rót na zachód k ra ju .

W ykłady i stu d ia b ib lijn e p rzygotow ane przez W atchm ana Nee w k ró tce u k azały się w d ru k u (maj 1938 r.). W op raco w an iu red a k cy jn y m te k stó w po­

m agały żona W atchm ana, C h arity , oraz s. R u th Lee.

K siążka nosiła ty tu ł: „Kong C ztih Cai H sia n g ” (R efleksje n a te m a t pracy). W słow ie w stęp n y m W atchm an Nee cytow ał m .in. je d n ą z m yśli m isjo ­ n a rk i M arg aret B arb er, że „D uch Boży działa w y ­ łącznie w edług Bożych za sa d ”. P rz y jac iele z kół m i­

syjnych n aleg ali nań , żeby dzieło to przetłum aczyć na język an gielski i w ten sposób udostępnić sze­

rokim kręgom chrześcijańskim . J e d n a k ie W atchm an Nee m ia ł obiekcje, o b aw ia ją c się, czy będzie to słuszne. W książce sw ej zajm o w ał się sp raw am i to ­ czącym i się obok głów nego n u rtu jego z w ia sto w a­

nia i służby; żyw ił w ięc obaw ę, czy o p ublikow anie książki nie w yw oła jakichś zbytecznych n ie p o ro ­

zum ień. W tym celu postan o w ił skontaktow ać się z zaprzyjaźnionym i, sta rszy m i i dośw iadczonym i m i­

sjo n arzam i, ja k np. E lisa b eth F isch b ach er, a w r e ­ zultacie p ostanow ił odbyć w ra z z nim i podróż do Europy. P rz e d w y jazd em z S zan g h a ju Bóg darow ał m u d odatkow ą radość, oto le k arze b a d a ją c y go uznali, że sta n jego zdrow oa je st w całkow itym porządku.

P A N R Z Ą D Z I !

Aż do H ongkongu tow arzy szy ła m u w podróży C h arity , poniew aż zgodnie ze w spólną decyzją m iała zostać pod opieką jego rodziców . M iasto znajdow ało, się poza zasięgiem działań w ojennych, i to głów nie zdecydow ało. Po ro zsta n iu z żoną i rodzicam i, udał się drogą m orską do Szkocji. W lipcu 1938 ro k u do­

ta rł do Szkocji, i sp o tk a ł się z oczekującym nań b r. T. A u stin e m -S p a rk se m . N astępnie obaj udali się na k o n fe re n c ję w K e s w i c k.

K o n fe re n cja ta zapoczątkow ana w połow ie ubiegłe­

go stulecia w W ielkiej B ry ta n ii, u zn aw an a je st za n ajw a żn iejsz e doroczne sp o tk a n ie ludzi w ierzących z angielskiego obszaru językow ego, k tórzy dążą do praw dziw ego u ś w i ę c e n i a życia i chrześcijańskiej a k t y w n o ś c i zgodnej całkow icie z wola P ana Kościoła. Podczas te j k o n fe re n c ji w ydarzyło się w K esw ick coś szczególnego. P ew nego dnia d y rek to r

„C hina In la n d M ission" p row adzący jedno ze zgro­

m adzeń p rz e d sta w ił w ra z z W atehm anem Nee p ew ­ nego b r a ta z Jap o n ii. U czestnicy k o n feren c ji byli dobrze p oinform ow ani o w y d arze n iac h dziejących się na D alekim W schodzie a w ięc ta k ż e o w ojn ie to ­ czonej przez Ja pończyków n a te re n ie Chin. G dy w ięc w edług kolejności p rze m aw ia n ia, W atchm an N ee zo­

sta ł zaproszony do zajęcia m iejsca n a m ów nicy, przed rozpoczęciem sw ej służby w ezw ał zgrom adzonych do m odlitw y. T reść i duch tej m odlitw y b y ły o b j a ­ w i e n i e m dla w ielu ludzi, a ci, k tó rzy byli w ów ­ czas obecni n ie zapom nieli jej do końca życia. W atch­

m an Nee ta k się m odlił:

P an rządzi! W y z n a je m y to w y ra źn ie i zdecydowanie.

Nasz Pan, Jezus C h r ystu s rządzi, i On jest Panem w szystkie go. Jego a u to ry te tu nie m oże nic osłabić.

Są moce, które n a sta w iły się na to, by znis zczyć T w o je interesy w Chinach i w Japonii. Dlatego nie m o d lim y się o C h in y i o Japonię, lecz m o d lim y się o spraw ę S yn a Bożego w Chinach i w Japonii. Nie o skarżam y też nikogo, poniew aż ludzie są t y lk o n a ­ rzędziam i w r ę k u Twego wroga. P ra g n iem y o b jaw ie­

nia się T w o je j woli. O, Panie, zn is zcz królestwo ciemności, poniew aż prześla dow anie Tw ego Kościoła rani samego Ciebie. A m en .

4

(5)

w przem ów ieniu ad re so w a n y m do k an d y d a tó w m i­

syjnych sk o n cen tro w ał się na rozw ażeniu te m atu

„O uzdolnieniach m isjo n arzy ". Na k ońcu tygodnia odbyw ało się w ielkie n abożeństw o k o m u n ijn e z u d zia­

łem uczestników kon feren cji. B iorąc w nim udział dał w yraz sw ym p rzekonaniom w ia ry i sw oich w spół­

b raci w C hinach, p o tw ie rd z ają c stanow isko zajęte w spólnie z n im i przed trze m a laty. To w łaśn ie za udział w W ieczerzy P ań sk ie j z in n y m i dziećm i Bo­

żymi K ościoły „M ałego S ta d k a " w C hinach zostały eksk o m u n ik o w an e przez „B raci ek sk lu zy w n y ch " w Anglii. Je d n ak ż e Boże Słowo jest ja sn e i w yraźne;

Bóg jest w iększy niż serce nasze i wie w szystko (por.

1 Jn 3,20).

; - i w ; - ; »

U W I E L B I E N I E C H R Y S T U S A

Z K esw ick udał się n a stę p n ie do L o ndynu p rz e ­ pełniony prag n ien iem , by ponow nie spotkać się z w ie ­ rzącym i z K ościoła p rzy H onor Oak S tre et. O dw ie­

dził to zgrom adzenie podczas sw ej p ierw szej w izyty w A nglii i w ów czas b ra ł w nim udział — razem z członkam i tego Kościoła — w nabo żeń stw ie k o m u ­ n ijnym . To było, ja k w spom nieliśm y, głów ną p rz y ­ czyną odrzucenia b rac i w C hinach przez „e k sk lu zy w ­ nych B raci" oraz początkiem nowego ok resu w jego osobistym życiu i całego ru ch u ew angelizacyjnego, w ra m a c h którego służył P anu.

T u taj w gościnie u br. T. A u stin a -S p a rk sa , i w raz z innym i odpow iedzialnym i b raćm i uczestniczącym i w zw iastow aniu E w angelii, przeb y w ał p arę tygodni.

Był bardzo szczęśliwy. T u spo tk ał się ta k że pierw szy raz z A ngusem I. K in n earem , późniejszym au to re m jego biografii. (Jak już zresztą w spom inaliśm y, n i­

niejsze opracow anie bazuje przede w szystkim na książce biograficznej, k tó rej au to re m je st A ngus. I.

K innear). Kościół grom adzący się przy H onor Oak S tre e t w L ondynie m iał ta k że w y raźn ie zarysow any plan działalności m isy jn ej i był o tw a rty dla w szy ­ stkich au ten ty c zn y c h dzieci Bożych. Je d n ak ż e znając tylko część dzieła P an a, a w ięc p o d k reśla ją c znacze­

nie dzieła K rzyża od su b ie k ty w n ej strony, co było zresztą w ca łkow itej zgodności z ogólnym i te n d e n c ja ­ mi p an u jąc y m i w k ołach ew a n g elik aln y c h tego czasu, cierpiał b ra k i w dziedzinie zak ty w izo w an ia św ia d ­ czenia o P anu. Z ajm ow ano się w nim „w yższym i rz e ­ czam i" i to w yw ołało dosyć p asyw ne n astaw ie n ie w śród w ierzących. K ościołow i przy H onor O ak S tre et tak samo ja k i W atchm anow i N ee zarzucano, że w e r ­ bują m isjonarzy w śród zasłużonych dla dzieła m is y j­

nego ch rz eśc ija ń sk ich stow arzyszeń. We w szystkich swoich rozm ow ach i k o n ta k ta c h W atchm an Nee s ta ­ ra ł się zw racać uw agę na jed en te m at: u w i e l b i e ­ n i e C h r y s t u s a ! Z arzu t zaś, k ie ro w a n y rów nież pod jego adresem , że w erb u je a k ty w n y c h m isjonarzy dla ruchu, w ram a ch którego działa i służy Bogu, był głów nym m otyw em podjęcia decyzji o szu k an iu w łasnej drogi, k tó ra ostatecznie pow iodła obok głów ­ nego n u rtu społeczności ew angelikalnych.

T A B L I C Z K A Z N A P I S E M : „ I J C Z E N ”

Ciągle odbyw ał liczne sp o tk a n ia z różnym i chrześci­

jan am i i w iele jego w ypow iedzi, m yśli, ra d i sen ­ ten cji zostało zanotow anych. J a k w spom ina a u to r je ­ go biografii, A ngus I. K in ear, n aw e t po upływ ie 30 lat nie stra c iły one w niczym swej ak tu aln o ści. W

czasie jed n ej z odbytych rozm ów , w y ja śn ia ją c co je ­ go zdaniem stanow i istotę służby m isyjnej w p ie rw ­ szych la ta c h p racy m isjo n arza chrześcijańskiego, od­

pow iedział A. K in n ea ro w i w n a s tę p u ją c y sposób.

Z w rócił uw agę podczas p o bytu w A nglii, że niektóre ta m te jsz e a u ta m a ją obok n u m e ró w re je stra c y jn y c h dodatkow ą tab liczk ę zaopatrzoną w lite rę „L” (skrót od słow a „po czątk u jący " lub „uczeń”). W zw iązku z ty m pow iedział, że każdy m isjo n arz u d ający się do obcego k r a ju o n iezn an ej m u obcej k u ltu rz e, po­

w in ien przez pierw sze 10 lat sw ej p rac y nosić tak i szyldzik z napisem : „ p o c zą tk u ją cy ” .

N O R M A L N E Ż Y C I E C H R Z E Ś C I J A Ń S K I E

W czasie pobytu w E uropie p ań stw a tego rejo n u rów nież przeżyw ały okres napięć i w strząsó w poli­

tycznych. W yczuw ało się groźbę nadchodzącej wojny.

W szędzie obserw ow ał przygotow yw anie schronów przeciw lotniczych, d y stry b u c ję m asek przeciw gazo­

w ych oraz pośpieszne ćw iczenia g ru p obrony cyw ilnej, itp. P a trz y ł na w szystko oczam i ch rz eśc ija n in a — dziecka Bożego. M iał w spółczucie dla ludzi, lecz był w olny od lęku o życie. W yznał dalej, że ch rześcijanin żyjąc na św iecie działa i istn ieje w in n ej rzeczyw i­

stości, będąc uw olniony od p re sji dziejących się spraw i w ydarzeń. Ż yje na św iecie ,ale ja k pielgrzym i obcy.

W tym czasie d o tk n ą ł go głęboko osobisty, bolesny cios. C h arity , z n a jd u ją c a się pod tro sk liw ą opieką jego rodziców w H ongkongu, poroniła. I choć listy pisane przez n ią w y ra ża ły spokój i zdanie się na P a ­ na, jed n ak że jego serce odczuło, iż bardzo przeżyw a swój ból i rozłąkę z nim . Je st też bardzo możliwe, iż w ypadek te n spraw ił, że do końca życia pozostali bezdzietni. Je d n a k ż e i to P an im w ynagrodził; o b d a­

row ał ich duchow ym potom stw em : d aro w ał im m n ó ­ stw o „synów i córek w w ierze.”

W p aź d ziern ik u 1938 ro k u W atchm an Nee ud ał się do K openhagi na zaproszenie past. F jo rd a C h risten - sena. Podczas p o b y tu w D anii w izytow ał zgrom a­

dzenia m iędzynarodow ej szkoły ch rześcijań sk iej w H elsingör i w ygłosił ta m dziesięć odczytów pośw ię­

conych tem ato w i: „N orm alne życie ch rz eśc ija ń sk ie”

(w oparciu o rozdziały 5—8 L istu do R zym ian). W y­

k ład y te u k azały się n astęp n ie w w y d an iu książk o ­ wym, uzupełnione o dodatkow e jeszcze tem aty.

W atchm an N ee w łaśn ie w tej form ie p rag n ą ł dać św iadectw o praw d zie Słow a Bożego, że zw ycięskie życie ch rz eśc ija n je st no rm aln y m życiem , a w ięc ży­

ciem tego ro d zaju , k tó re nasz O jciec m a i p ragnie nim obdzielić sw oje w szystkie dzieci. N atom iast b rak zw ycięstw a w ch rz eśc ija ń sk im życiu — to n ie n o r­

m alne życie. To życie niezgodne z Bożym i p ra g n ie ­ niam i i Bożymi planam i, czyli życie przeciw ne woli P an a dla Jego ludu.

A w ięc tylko ci, k tórzy k o rz y sta ją z ła sk i P an a i żyją w Jego zw ycięstw ie, są n o r m a l n y m i c h r z e ś c i j a n a m i . Ci, n ato m iast, któ rzy ciągle p rze ży w ają upadki, ciągle w p a d a ją w grzech, ciągle po d d ają się n astro jo m i p rzygnębieniu, ciągle ulegają pod p re sją sy tu a c ji i nie tr w a ją w łasce i miłości P an a, a w ięc ci, k tórzy nie p row adzą zw ycięskiego życia w iary , są n ie n o rm aln y m i chrześcijanam i.

(6)

Wolą i p rag n ie n iem serca P a n a dla Jego lu d u jest n o r m a l n e ż y c i e c h r z e ś c i j a ń s k i e . On ma ta k i lud, m iał i zaw sze mieć będzie! P y ta n ie do nas, czytających, je st n a stę p u ją c e : do k tó re j z ty c h dw óch k ateg o rii m y s a m i należym y?

B Ó G O R G A N I Z U J E W S Z Y S T K I E O K O L I C Z N O Ś C I Ż Y C I O W E

P la n u ją c p o w ro tn ą podróż do dom u W atch m an Nee zam ierzał w yruszyć w listopadzie 1938 ro k u z A nglii, i po drodze zahaczyć o S tan y Zjednoczone. P rzed odjazdem m u siał je d n ak ż e zasięgnąć ra d y p rzyjaciół w różnych sp raw ac h p rak ty c zn y c h — dotyczących p rac y w C hinach. Po w izycie w D anii — przez N or­

wegię, N iem cy i S zw ajc arię — p rzy b y ł do F ra n cji, i w P a ry ż u doręczono m u list od w spółpracow ników w S zanghaju. S tało się dlań jasne, że p rze d opuszcze­

niem E uropy będzie m u siał dopilnow ać sp raw y p rz e ­ kład u sw ojej książki, noszącej ty tu ł: „R efleksje na te m a t p ra c y ” . I w ty m p rzy p a d k u , znow u przeżył w ielki znak w ierności P an a. Bóg sp raw ił, że dośw iad­

czona, d ługoletnia m isjo n a rk a d ziałająca w C hinach, E lisabeth F isch b ach er, w ciągu dw óch m iesięcy do­

k onała p rze k ład u jego k siążk i n a angielski, a w tym sam ym czasie W atch m an Nee sk rac ał, k orygow ał i p i­

sał now y w stęp, p rzy g o to w u jąc dzieło do d ru k u . W styczniu 1939 ro k u w szystkie p rac e przygotow aw cze ukończono i W atch m an N ee w y je c h a ł jeszcze n a czte­

ry m iesiące do A nglii. W dom u br. T. A u stin a -S p a rk sa znalazł serdeczne p rzy jęcie i zaciszną p rz y sta ń w sw o­

jej długiej podróży. Coś ta k że uległo zm ianie w jego postaw ie: w yzbył się sztyw ności, k tó ra poprzednio go cechow ała, w ięcej u dzielał się w życiu tow arzyskim , chętn ie baw ił się z dziećm i. W żadnym szczególe nie sp raw ia ł w ra że n ia „duchow ego b r a ta ”. Coś się w nim zm ieniło w pozytyw nym sensie.

Bóg d aro w ał m u ta k ż e m ożliwość sp o tk a n ia się z D. M. P antonem , k tó ry n ależ ał do najbliższych p rzyjaciół n iezapom nianej m isjo n a rk i M a rg a re t E.

B a rb e r; dotychczas znał go ty lk o z p rac pośw ięconych p raw dom życia duchow ego w P a n u i służbie. P onadto P an d aro w ał m u sp o tk a n ie z C h arlesem B arlow em , z k tó ry m poprzednio p rzy ja źn ił się serdecznie. S to­

su n k i oziębiły się w zw iązku ze sp ra w ą odcięcia się

„B raci ek sk lu zy w n y ch ” od w ierzących w C hinach.

Tym razem w ięc cieszyli się ze społeczności b r a te r ­ skiej, m ogli rozm aw iać, m odlić się, dojść do pełnego p o je d n an ia i rozstać się w m iłości C hrystusow ej.

O trzym ał potw ierd zen ie Słow a, że praw d ziw ie B ó g d o p o m a g a w e w szystkim ty m ludziom , k tó rzy Go m iłują (por. Rz 8,28).

N O R M A L N E Z B O R O W E Ż Y C I E C H R Z E Ś C I J A Ń S K I E

W m a ju 1939 roku, tu ż p rze d w y ru szen iem w d ro ­ gę p o w ro tn ą do Chin, u k az ał się angielski p rze k ład jego książki, pt. „C oncerning O ur M issions”. W p ó źn iej­

szym czasie k siążk a ta m ia ła p a rę w znow ień, u k a ­ zując się pod zm ienionym ty tu łe m : „N orm alne zbo­

row e życie ch rz eśc ija ń sk ie”, i zyskując ogrom ną p o ­ p ularność w całym Kościele. Szczególną ran g ę zdo­

była w kręg ach m isyjnych, głów nie dzięki tem u, iż pośw iecona została sp raw ie a u to ry te tu Bożych p r a ­ cow ników — d ziałających w sy tu a cjach m isyjnych — jako „apostołow ie” i „ s ta rsi” oraz dzięki rozw ażaniom o istocie i fu n k cjo n o w a n iu Kościoła. D alej, p rac a W atchm ana Nee p o d k reśla ła znaczenie Kościoła, jako

lokalnego Kościoła (aspekt geograficzny). O grom ne zain tereso w an ie w zbudził ta k że w prow adzony przezeń podział n a „ K o ś c i ó ł ” („w k aż d ej m iejscow ości — jed en K ościół”) oraz „ D z i e ł o” (praca ru ch o m a p ro ­ w adzona przez Bożych w ysłańców , pow ołanych, w y ­ posażonych w a u to ry te t P a n a i moc — „apostołow ie”).

A u to r za ją ł się ta k ż e asp ek te m finansow ym służby ch rz eśc ija ń sk iej; w iadom o zaś, ile biedy u cierpiało Dzieło P ań sk ie przez niew łaściw e postępow anie ch rz eś­

cijan w sp raw ac h finansow ych. Z resztą o te j k o n ce p ­ cji p rac y m isy jn ej, p row adzonej przezeń w C hinach, w spom inaliśm y ju ż poprzednio. K siążka W atch m an a Nee m iała w ięc na w skroś p rak ty c zn y c h a ra k te r.

Lecz, ja k w życiu byw a, obok życzliw ych odbiorców , dzieło, W. Nee spotkało się ta k że z k ry ty k ą w ielu i odrzuceniem . N a egzem larzu książki w łasnoręcznie przezeń zadedykow anej T. A ustinow i-S parksow i, W atchm an Nee n ap isa ł n a stę p u ją c e słowa:

„S tanow isko Boga z n a jd u je się w C hrystusie, i to m usi być ta k że naszym p u n k te m w yjścia. K to C h ry s­

tu sa zna w e w szystkich sferac h i działaniach, ten wie, czym je st Kościół. W szystko jest w C h ry stu sie.”

Jego pobyt w A nglii dobiegł końca, poniew aż dom, p rzy ja cie le i p ra c a w C hinach n agliły do pow rotu.

K ilk a m iesięcy potem n ap isał sw em u angielskiem u przyjacielow i, T. A u stin o w i-S p ark so w i; „N iech Ci b ę­

dzie w iadom o, że w śród tu te jsz y c h b rac i — poniew aż są ode m nie m łodsi — w szystko co m ów ię bierze się dosłow nie, pom im o tego, że sam i dążą do poznania m yśli i w oli P a n a ” . K o respondencja m iędzy p rz y ­ jaciółm i nie by ła je d n a k zbyt częsta; a sp ra w iły to zapew ne w a ru n k i lub obciążenie p ra c ą a może jeszcze inne niezn an e okoliczności. P ra w d ą je st także, iż po pow rocie do C hin nie sp o tk a ł w śród ch rześcijan czło­

w iek a „swego f o rm a tu ” — an i w śród C hińczyków, ani w śród cudzoziem ców m isjonarzy. N adchodzące cza­

sy okazały się tru d n e , n a w e t b ardzo tru d n e . A więc i w ty m także znalazło się p o tw ierd zen ie tej zasady, że Bóg bierze n a siebie organizow anie okoliczności życia ludzi w ierzących. I On się nie m yli. Bóg ma zaw sze ra c ję . On widzi, w ie i działa. O n je st wielki!

On je st w spaniały! O n w y s t a r c z a !

Z N O W U W P R A C Y

W atch m an Nee przy b y ł do S zan g h aju w lipcu 1939 roku. Z jego p o w ro tu ucieszyli się w szyscy; n a jw ię k ­ szą rad o ść sp ra w ił C h arity , sw ojej u k o ch an ej żonie.

W ojna zm ieniła w szystko. M iasto i w a ru n k i życia b yły nie do poznania. W czasie w izyt w dom ach w ie­

rzących z p rze ra żen iem o d k ry ł now e niezn an e z ja ­ w isko — postaw ę tw ardego, zim nego w yrachow ania.

W liście do jednego z p rzy ja ció ł ta k o tym napisał:

„W iele w ierzących sta ło się tw a rd y m i ja k głazy w te j bezw zględnej w alce o byt; n ie k tó rzy zaś chw alą P an a, poniew aż nic nie dociera do nich z cierpień otaczającego ich św iata. P o ru sza m nie to bardzo; w y ­ znaję, że w spółczuję te m u w . każdej cząstce,' że sa ­ mego siebie p rag n ę u trzy m ać przy P anu. Choćby się m iało tysiące serc, to w szystko co tu się dzieje, w y ­ starczyło by, żeby je złam ać [...] Lecz Bóg jest moim O jcem . N igdy dotychczas nie um iałem ta k m iłować słow a «Bóg», ja k obecnie. Bóg!”

P odczas jego nieobecności p o jaw ili się w K ościele bracia, k tó ry ch Bóg zaczął używ ać w służbie: John C hang oraz dr Yu — le k arz sp e cja liz u jąc y się w le­

6

(7)

czeniu chorób oczu. Na p o ra n n y m nabożeństw ie, k tó ­ re odbyło się w p ierw szą niedzielę w rz eśn ia 1939 ro ­ ku, W atchm an Nee w ezw ał Kościół d o m o d l i t w y przyczynnej za E uropę. K ilk u sta rszy c h b rac i p o p ro ­ sił, żeby p rzyłączyli się do jego m o d litw y a n a s tę p ­ nie „sam w szedł w obecność P a ń sk ą i w p ro w ad ził w nią K ościół” . M odlił się, żeby w te j straszliw e j w o j­

nie, ja k a n a sta ła , dokonała się ty lk o w o l a B o g a . Godzinę m odlitw y zakończył słow am i: „P anie, te ra z nigdy nie będziesz m ógł pow iedzieć, że Kościół nie m odlił się!”

Ż Y C I E I M O D L I T W A K O Ś C I O Ł A W C Z A S I E W O J N Y

N abożeństw a m odlitew ne, k tó re dotychczas od b y ­ w ały się — w sali — w k ażdy ponied ziałek oraz ła ­ m anie C hleba, k tó re św iętow ano każdej niedzieli w ie ­ czorem, przeniesiono do k ilk u p ry w a tn y c h domów członków Kościoła. Na początku 1940 ro k u W atch m an Nee w ygłosił słynne przem ów ienie, n a te m a t p ra w id ło ­ wej m odlitw y, m ów iąc o tym , ja k Bóg może p o słu ­ giwać się ludźm i sp raw u ją cy m i w ładzę polityczną w świecie. K azanie ad re so w a ł „nie do C hińczyków (lub B rytyjczyków albo A m erykanów ), lecz do m ężczyzn i kobiet w C h ry stu sie ” . „D latego pow inniśm y w ie ­ dzieć —■ w y ja śn ia ł — ja k m am y m odlić się. M usi bo­

wiem być ta k a m ożliwość, że ch rześcijan ie — N iem cy i Anglicy, C hińczycy i Japończycy — w spólnie klęczą i m odlą się. Podczas I w o jn y św iatow ej zanoszono wiele niegodnych m odlitw . A w ięc i m y nie p o p eł­

n iajm y tego sam ego błędu! Kościół m usi stać ponad interesam i narodow ym i i w yznaw ać: «My nie p ro si­

my ani o zw ycięstw o dla C hińczyków an i Ja p o ń cz y ­ ków, ale o to, co je st korzyścią (przyw ilejem ) dla św iadectw a Tw ego Syna». To n ie są p u ste słowa.

G dyby Kościół zaczął ta k m odlić się, w o jn a m ogłaby by w krótce być za trz y m a n a przez B oga.”

M isjonarka L en a C lark , k tó ra była w ty m czasie przez 7 lat w C hinach, w n a stę p u ją c y c h słow ach opi­

suje przebieg n ab ożeństw a w K ościele w W en Teh Li w ro k u 1940:

„W niedzielę ra n o ludzie z b ie ra ją się, by słuchać zw iastow ania Słow a. K obiety siedzą razem po jednej stronie, m ężczyźni — po d rugiej. S ala jest bardzo obszerna. W niezliczonych rzędach ław ek, stłoczeni obok siebie, siedzą ludzie. Chodzi o w y k o rz y sta n ie każdego m e tra kw ad rato w eg o p rze strzen i. N a ze­

w n ątrz w okół dom u sto ją pozostali ludzie, słu ch ając kazania przez o tw a rte drzw i, o kna i przez zaw ieszone głośniki. R ów nież n a p ię trze cala p rze strzeń w y p eł­

niona jest ludźm i. Ubodzy i prości tłoczą się razem z bogatym i i w ykształconym i. O bok le k arzy są ro ­ botnicy, a obok p raw n ik ó w i nauczycieli — rik sia rz e i kucharze. O bok sióstr u b ran y c h z su ro w ą sk ro m ­ nością, siedzą kobiety i dziew częta now ocześnie w y stro ­ jone, m a jąc e m odne fry z u ry , m a k ija że i kosztow ne stro je z jedw abi. P rzez o tw a rte okna d o c ie ra ją głosy baw iących się dzieci, słychać uliczne psy, dochodzi szum jadących a u t oraz zaw ołania p rzek u p n ió w z a ­ chw alający ch sw oje to w ary . Je d n ak ż e każdej niedzieli z w i a s t o w a n e j e s t w w i e r z e S ł o w o o K r z y ż u : grzech i zbaw ienie, now e życie w C h ry s tu ­ sie, odw ieczne p la n y Boga, służba i duchow a w alka.

O ty m v szystkim głosi się tu ta j i nic nie jest p rz e ­ m ilczane. Je śli chodzi o tw a rd y p o k arm i b ez p o śred ­ nie w ezw anie — to m a ją oni tu w szystko.”

G dy p rze m aw ia ł W atchm an Nee całe Z grom adzenie słuchało z w ytężoną uw agą. Zaw sze w ystępow ał w sw oim b aw ełnianym stro ju kaznodziejskim , koloru ciem noniebieskiego, sk u p ia ją c uw agę . słuchaczy sw oją postaw ą nacechow aną u przejm ością i p ro sty m i lecz p rzem yślanym i zdaniam i oraz zastosow anym i p o rów ­ naniam i. G dy coś ilu stro w a ł, k re ślił — po p ro stu — w p o w ietrz u ja k iś szkic, k tó ry z reg u ły jego młodszy w spó łp raco w n ik szybko p rzenosił n a duży a rk u sz p a ­ p ie ru i d em onstrow ał zgrom adzonym . W innych p rz y ­ p a d k a ch opow iadał ja k ąś anekdotę, k tó re j sens z r e ­ guły był sk iero w an y przeciw ko niem u. To poczucie h u m o ru często w yw oływ ało na sali w ybuch śm iechu.

Na nabożeństw ie nie mogło być m ow y o sennej n u ­ dzie. Zaw sze trz y m a ł się ściśle zapow iedzianego te ­ m a tu i w zakończeniu zw rac ał uw agę, by Słowo Boże jasno i m ocno w yw ierało swój w pływ w se r­

cach słuchaczy.

Zazw yczaj tow arzy szy ła m u żona' C h arity , Była zaw sze cicha i opanow ana, trz y m a ją c się nieco na uboczu. N igdy też nie udzielała się w K ościele w t a ­ k iej m ierze, ja k jej zam ężna sio stra F a ith Ba o, lub ja k inne ws& ółpracow niczki: R u th W ang — pełna spokoju i opanow ania lub ja k m ą d ra i dośw iadczo­

na R u th Lee.

Na w iosnę 1940 ro k u W atch m an Nee w ygłosił cykl w y kładów pośw ięconych życiu p atriarch ó w . W ówczas zw rócono uw agę n a fa k t, że od czasu p o ­ b y tu w E uropie, p rzem ów ienia jego znam ionuje j a ­ kiś m i s t y c z n y c h a r a k t e r , którego dotąd nie objaw iał. M iało to ta k że pew ien n eg aty w n y sk u ­ tek, w cale przezeń niezam ierzony. W śród uczestników nabożeństw p o jaw iła się i zaczęła się szybko zw ięk­

szać g ru p a zagranicznych m isjo n arek , k tó ry m szcze­

gólnie p rzy p a d ły do g u stu styl i tre ść jego usługi kaznodziejskiej. Po jak im ś czasie n ie k tó re z nich za­

p rag n ę ły p rzy stąp ić do służby m isyjnej prow adzonej przez „M ałe S tad k o ” , żyw iąc nadzieję, że spow oduje to zbliżenie m iędzy to w arz y stw am i m isyjnym i, w r a ­ m ach k tó ry ch praco w ały w C hinach, a W atchm anem Nee. Je d n ak ż e zarządy m isyjne zachow ały swój sztyw ­ ny k u rs w obec jego osoby i służby oraz całego ru ch u przebudzeniow ego, k tó ry przezw ano niegdyś „M ałym S ta d k ie m ”.

Do grona sta rszy c h Kościoła w W an Teh Li n a le ­ żał ty lko jed en cudzoziem iec: d r T h ro n ten S tearns.

M nóstw o m isjo n arzy w y rażało z tego pow odu ubo­

lew anie, poniew aż to Z grom adzenie przez w ielu było uznaw ane za n ajlep szy w y ra z K ościoła jako Ciała C hrystusow ego. O W atchm anie Nee m ówiono: „nasz b ra t W atc h m an N ee” , i zw racano się do niego w p raw ie w szystkich przy p ad k ach , gdy chodziło o pozna­

nie w oli Bożej. U w ażany był za „m ęża Bożego”, cie­

sząc się a u to ry te te m w całych C hinach.

J E D N O S T R O N N E S Ł U C H A N I E P R O W A D Z I D O B Ł Ę D U

Nie b ra k ło jed n ak że te ż nieporozum ień w śród słu ­ chaczy niew łaściw ie o d b ierający ch jego zw iastow anie.

T ak zaw sze byw a, gdy ludzie w y sn u w a ją krańcow e w nioski z głoszonego Słow a Bożego. N iektórzy za­

częli więc, jakoby na podstaw ie jego kazań, głosić „no­

we n a u k i” : „że nie należy pośw ięcać czasu na r a to ­ w anie zgubionych dusz, że służba i św iadczenie oraz

7

(8)

m odlitw a i m e d y tac ja b ib lijn a — to cechy „ n a tu ­ ralnego człow ieka”, a w ięc p ra k ty k i k tó ry m i nie po ­ w in n y zajm ow ać się „dzieci Boże” ; że należy „siedzieć i pozostaw ić w szystko do zrobienia Bogu” . Ten je d n o ­ stro n n y k ie ru n e k zaczęli rozpow szechniać ta k że różni m isjonarze zagraniczni, któ rzy zaczęli n ad to n ie zd ro ­ wo adorow ać W. Nee. Z a p rze sta li oni p rac y i p rz e ­ siadyw ali na n ab ożeństw ach — p rag n ą c „wyższych rzeczy” oraz „niesp rzeciw ian ia się d ziałan iu D u ch a”.

S y tu ac ja ta m ocno zaniepokoiła W. Nee. Chodziło m u przecież o sta n serc i ducha te j sporej g ru p y eu ro p ejsk ich m isjonarzy. Zaczął szukać dróg ro zw ią­

zania problem u, nie om ieszkał też zw rócić się o ra d ę do n ajbliższych w spółpracow ników . G dy w ięc w ro ­ ku 1941 dw ie m isjo n a rk i pełne „szlachetnych ideałów ” ale zupełnie źle p o inform ow ane zw róciły się doń z prośbą o p rzy jęcie do p rac y m isy jn ej, W atchm an Nee udzielił im dobrej ra d y : „M acie za sobą tru d n y czas i potrzeb u jecie odpoczynku. U dajcie się na urlop, znajdźcie g ru p k ę dzieci i pobaw cie się z n im i”. Te słow a odniosły skutek.

P o n ad to w K ościele grom adzącym się w W en Teh Li, od sam ego początku n astaw io n o się na życie i pracę w edług r o d z i m y c h sił i w zorów , udział z a g ra ­ nicznych p racow ników nie m ógł być b ra n y pod u w a ­ gę. Kościół te n sp raw d ził się bow iem ja k o w łaściw y ty p chrześcijańskiego Z grom adzenia — dostosow ane­

go do w aru n k ó w i m ożliw ości chińskich. Oczywiście drobne w y ją tk i m iały m iejsce; np. d r T hro n to n S te a rn s był jednym ze starszych K ościoła. Ale był on jedynym cudzoziem cem .

T akie duchow e lenistw o, k tó re — ja k o b y — było sk u tk iem słu c h an ia k az ań W atch m an a Nee, nigdy nie cechow ało członków „M ałego S ta d k a ”. W iększość z nich pilnie pośw ięcała się sk ła d a n iu św iad ectw a o P anu, a w ierzący ci, k tó ry ch zgrom adzenia przezw ano „M a­

łym S tad k ie m ” byli przecież pierw szym i, k tó rzy z a ­ częli na ulicach nosić tzw . „koszule ew a n g eliza cy jn e”

(zaopatrzone w te k sty i hasła biblijne). Kościół w W en Teh Li p row adził ta k ż e bardzo ro zw in ię tą pracę ew angelizacyjną w śró d dzieci; dzieło to było ta k sze­

rokie, że z b ra k u m iejsca w sali zgrom adzenia S zkół­

ki N iedzielnej odbyw ały się w w ielu dom ach p r y ­ w atnych. T ra k ta ty ew angelizacyjne przygotow ane przez W. Nee rozpow szechniano w dom ach, sklepach i na ulicach; ich tre ść dysk u to w an o z za trz y m y w a ­ nym i przechodniam i. C hrześcijanie z K ościoła w W an Teh Li p rzestrzeg ali ta k ż e sta łe j zasady p o stęp o w a­

nia: „K ażdego dnia p rz y n a jm n ie j jed n em u człow ie­

kow i należy złożyć św iadectw o o P a n u !” . P rz e strz e ­ gał jej rów nież W atchm an Nee.

Pew nego raz u bardzo się ucieszył, gdy się dow ie­

dział, iż ja k aś m łoda sio stra p ra c u ją c a ja k o pomoc dom owa p rzy ulicy liczącej dw anaście domów, za­

częła troszczyć się o sw oje k o leżanki w sąsiedztw ie i m ówić im o P a n u Jezusie. G dy zdobyła dla P an a jedną dziewczynę, m odliła się o d ru g ą i św iadczyła jej. Po pew nym czasie sześć dziew cząt n aw róciło się i w yznało sw ą w ia rę w P a n a Jezusa, jako Z baw iciela.

„ A L L E L U J A ” — N A K O R T A C H T E N I S O W Y C H

Pom im o w ięc tego, iż te n okres czasu stanow ił szczyt jego działalności ew a ngelizacyjnej w S zan g h a­

ju, ciągle był ostro atak o w an y . Raz zarzucano mu

chw iejność, innym razem pójście n a kom prom is, lub atak o w an o za — rzekom e — „błędne n a u k i”. K ry ty ­ kow ano za to, że „jest o płacany” przez zagranicę lub, że popełnił n adużycia finansow e. W atch m an Nee d łu ­ go nie reagow ał na z a rzu ty i w yznaw ał: „Jeśli do­

w iodę, że m am rac ję, ty m sam ym udow odnię, że m ój b ra t jest n ie p ra w y . Lecz gdy m ój b ra t będzie u z n a ­ ny za niepraw ego, ja k ą ż korzyść ja przez to odniosę?” . P o n ad to uw ażał, że nasze postępow anie w obec n a ­ szych braci nie je st bez skutków , dlatego, że „gdy m y je ste śm y m iłosierni, to i On jest m iłosierny (dla nas)”.

Je d n ak ż e fala k ry ty k i, k tó ra podniosła się przeciw niem u, po ja k im ś czasie go zmogła. W atchm an Nee w ycofał się z w szelkiego d ziałania i w y jech ał n a k ilk a tygodni do Chefoo. G dy jeden z p rzy jació ł u d ał się za nim , znalazł go pogrążonego w w ielk iej depresji.

Z orien to w ał się, że W atchm an Nee m usi sam w ciszy przeżyć tę lekcję, i dlatego za p y ta ł go: „Czy p ró b o ­ w ałeś ju ż uw ielbić P a n a za w szystko, co cię sp o tk a ­ ło?”. Z ap y tan y odpow iedział, że m a chęć spróbow ać.

W yszedł n a zew nątrz, na z n a jd u ją ce się w pobliżu k o rty tenisow e, i z całej siły sw ych w yleczonych płuc, zaw ołał k ilk a k ro tn ie : „ H a lle lu ja !”. Pomogło. I w k ró t­

ce ponow nie był gotowy, by sta n ąć n a kazalnicy.

oprać. M ieczysław Kwiecień

K a f a r n a u m

„A Jezus opuściwszy Nazaret przyszedł i zam ieszkał w Kafarnaum ”

(Mat. 4,13)

Opuścił m iasto, w k tó ry m spędził sw ą m ło­

dość i zatrzy m ał się w m iasteczku położonym nad brzegiem jeziora G enezaret. P a n Jezus w K a fa rn a u m dokonał też najw ięcej znanych cu­

dów. Tam p rzedstaw ił sw ą n aukę i posłan­

nictw o. D ziałalność tę, jak podaje nam Ew ange­

lista Łukasz, rozpoczyna Jezus w w ieku około trz y d z ie stu lat. Dłuższa Jego obecność i okre­

sowe pow roty do tego m iasteczka by ły dla K a­

farn a u m w yróżnieniem . Pisze o ty m E w ange­

lista M ateusz (4,16) „L ud pogrążony w m roku u jrz a ł św iatłość w ielką, i tym , k tó rzy siedzieli w krain ie i cieniu śm ierci, zabłysła jasność”.

Ale ludzie w K a fa rn a u m nie p rzy ję li Jezusa jako M esjasza, zlekcew ażyli Jego naukę, po­

niżali Go tam podobnie jak w innych m iastach.

D latego pod adresem K a fa rn a u m i innych m iejscow ości, któ re Go nie p rzyjm ow ały J e ­ zus w ypow iedział te niezw ykle srogie i zna­

m ienne słowa. P osłuchajm y ich, zaw arte są one w Ew. M ateusza (11,20— 23) „Biada tobie Chorążynie, biada tobie, Betsaido, bo gdyby w Tyrze i Sydonie działy się te cuda, które u was się stały, daw no by w worze i popiele pokuto­

wały. Ale pow iadam w am lżej będzie Tyrow i i Sydonow i w dniu sądu aniżeli wam . A ty, K afarn au m , czy aż do nieba w yw yższone bę­

dziesz? Aż do piekła zostaniesz strącone, bo

Cytaty

Powiązane dokumenty

mienie może stać się wolne i spokojne, jeśli przed Panem wyzna on swoje grzechy i po­.. prosi o ich

John Stott: Poselstwo listu do Galacjan (komentarz) Werner de Boor: List I do Koryntian (komentarz) Werner de Boor: Dzieje Apostolskie (komentarz) Nowy Testament i

Ta m etoda „m isji przez osadnictw o” zaczęła się spraw dzać i szybko przynosić pozytyw ne rezultaty... Naszej delegacji przeznaczono większą część pierw szej

13.. Jesteś za to odpow iedzialny.. Ale ty lk o pośw ięcenie czyni ciebie efektyw nym. Nie będziesz sądzony ani nagrodzony za ilość ow o­. ców, ale za sw oje

Jego dzieło m iłosierdzia stało się przy k ład em.. Jego w ia rą pocieszona była niezliczona ilość

W iedziałem , że okażę się dokuczliw ym , ale nie ividziałem innego sposobu, by dostać się do tych chłopców.. D

my mieć większe duchowe przebudzenia i więcej dusz zbawionych, jeśli by każdy członek był właściwie n a ­ stawiony w stosunku do Boga, to jednak przekonałem

Słowa, któ re usłyszał, w zbudziły jego zainteresow ania, dlatego też chętnie w łączył się do prow adzonej rozm owy.. N aw iązała się