• Nie Znaleziono Wyników

Młody Żeglarz : miesięcznik P.O. "Służba Polsce", 1949.04 nr 4

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Żeglarz : miesięcznik P.O. "Służba Polsce", 1949.04 nr 4"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)

N r 4

C E N A 3 0 ZŁ

KWIECIEŃ 1 9 4 9

(2)

Z adudniły miarowe kro ki na korytarzu Komendy W oj’e- wódzkiej „SP" w Olsztynie.

W budynku tym mieści się sala wykładowa i świetlica olsztyńskiego Oddziału Przysposo­

bienia Marynarskiego.

W dniu wykładów korytarze K o­

mendy zapełniają się dziarskimi postaciami i rozbrzmiewają weso­

łym śmiechem, bo chłopcy z P rzy­

sposobienia Marynarskiego m ają się z czego cieszyć: nareszcie ich sny i marzenia o morzu będą mogły się

— Będę marynarzem myśli każdy z nich i dla dodania sobie powagi obciąga bluzę, poprawia kołnierz.

Radują się chłopcy, że już nie długo zobaczą morze i poznają je­

go urok; morze „ciągnie" i trudno temu, kto raz zakosztuje słonej wo­

dy i w iatru wypełniającego płótna żaglowców, wyzwolić się spod jego w pływ u. Wiedzą jednak junacy — że do ciężkiej służby morskiej trze­

ba się należycie przygotować. M a im to umożliwić ich koło przyspo­

sobienia marynarskiego.

Duża, jasna sala udekorowana flagam i narodowymi robi miłe wrażenie. Na frontowej ścianie por­

trety Prezydenta i Marszałka, na­

przeciw rysunki o tematyce m or­

skiej.

Chłopcy z uwagą słuchają słów wykładowcy, który omawia szcze­

gółowo stocznie i pracę stocznio­

wą, zaglądając często do „Młodego Żeglarza" i posługując się rysun­

kiem stoczni.

Oddział olsztyński, liczący około 80 junaków, pracuje b. dobrze. W i­

dać to po skupionych twarzach chłopców, po pytaniach zadawanych wykładowcy. W czasie repetycji od­

powiadają rzeczowo, przeważnie

„na ochotnika". Godzina wykładu szybko m ija. Przerwa.

Od razu zmienia się nastrój na sali. Niknie powaga panująca pod­

czas nauki; teraz kolej na wesoły śmiech i radość. Rozbawione grup­

k i udają się na korytarz; w rozmo­

wach między

sobą,

snują plany na przyszłość, dzielą się wrażeniami.

— Najbardziej cieszę się z tego — mówi W incenty Bomba — ze zo­

stałem przyjęty do Kola. Urodzi­

łem się w Zdolbunowie, gdzie p ra­

cował mój ojciec, który nawet nie mógł myśleć o umieszczeniu _ mnie w Szkole Morskiej. Ja nie wiedzia­

łem ja k morze wygląda, a cóż do­

piero służba na nim. W zeszłym roku brat mój jechał na wycieczkę urządzoną przez Związek Samopo­

mocy Chłopskiej i w ziął mnie ze sobą. Pobyt nad morzem nic nas prawie nie kosztował. B rat mówił mi, że przed wojną chciał jechać do Gdyni, lecz nie mógł, ponieważ za­

brakło mu pieniędzy. N ik t mu nie pomógł. Teraz co innego. Państwo, różne instytucje i zw iązki u łatw ia­

ją ludziom pracy zwiedzenie nasze­

go kraju.

Nad morzem było pięknie, chodzi­

liśmy na plażę, do portu, a raz po­

płynęliśmy statkiem z Gdyni na Hel. Od tej pory myśl o pracy na morzu nie opuszczała mnie ani na chwilę. Postanowiłem wstąpić do M a ry n a rki W ojennej i zostać arty- lerzystą. Nie wiedziałem tylko jak to zrobić. Dzięki „Służbie Polsce"

będę mógł stać się marynarzem i obrońcą granic Polski Ludowej.

Nawet nie zauważyłem, że roz­

mowie naszej przysłuchuje się k il­

kunastu junaków. Zapytuję do ja ­ kiej szkoły morskiej chcą kandy­

dować. Większość pragnie wstąpić

do OSMW . Próbuję ich zastraszyć, mówię o trudnościach służby na morzu, o sztormach i ciężkiej pra­

cy. Zapytuję, czy nie będą rozcza­

rowani, gdyż nie każdy potrafi się do morza przyzwyczaić. Odpowia­

da m i Wesoły śmiech gromady.

— Pracy się nie boimy, a zresz­

tą n ik t nie jest dzieckiem, każdy wie co robi.

Zbiórka na nowy w ykład przery­

wa naszą rozmowę. Wracamy na salę.

Roboty linowe. Służbowy rozdaje liny. Każdy junak z uwagą śledzi ruchy instruktora. Pomylić się nie trudno, a węzeł musi być dobrze wykonany. N ajp ierw najłatwiejszy

„płaski" Szybko m igają palce, przeplatając końce lin.

— Janek! nie tą ręką — słychać szept z pobliskiej ła w k i — „babski”

węzeł zrobisz.

Zawstydzony kolega szybko na­

praw ia swój błąd. Węzeł „wyszedł"

dobrze. Potem dalsze: „cumowy, wyblinka, bramszotowy, bosmań­

ski”.

Tyle węzłów, tyle nazw...

Znajomość węzłów to jeszcze nie wszystko — mówi Inspektor W y ­ szkolenia Marynarskiego ob. Ere- ciński — trzeba znać ich zastoso­

wanie. Należy wiedzieć ja k dany węzeł wiązać na palu, na pierście­

niu itp. Nie jest to łatwe.

Repetycja. Nauka nie poszła na marne. Chłopcy pewnie i szybko wykonują polecone prace. Dużą po­

mocą w nauce jest plansza z n a j­

częściej spotykanymi węzłami. W y­

jątkowo trudne węzły rysuje się w powiększeniu na tablicy.

W ykłady zakończtono. Junacy przechodzą teraz do świetlicy, gdzie czeka na nich lektura; książki, ga­

zety, tygodniki. Przy małych stoli­

kach zasiadają po dwóch, trzech, słuchają radia, grają w szachy lub warcaby.

Przyjem nie jest w „SP"-owskiej świetlicy. Junacy chętnie uczęsz­

czają na zajęcia świetlicowe, wspól­

nie zorganizowali chór, który w ziął udział w Akadem ii urządzonej w 4 rocznicę b itw y o Kołobrzeg. Wesoła trzynastka w pięknych mundurach, została serdecznie przyw itana przez miejscowe społeczeństwo. Długo nie milknące brawa nagradzały każdą marynarską piosenkę. N a zakończe­

nie Akadem ii przez salę popłynęły słowa Międzynarodówki.

Junacy olsztyńscy nie tylko uczą się, ale też pracują społecznie. W ie­

dzą oni, że być dobrym marynarzem to mało, trzeba także być świado­

mym obywatelem kochającym swą ludową ojczyznę i gotowym do wszelkich poświęceń dla niej. W ie­

dzą, że na ich barkach będzie spo­

czywać w przyszłości utrzym anie i rozbudowanie naszego od Elbląga po Szczecin sięgającego Wybrzeża, którego odzyskanie okupione było k rw ią żołnierzy radzieckich i pol­

skich. Zdają sobie sprawę, że tylko w warunkach władztwa ludu i rzą­

dów robotniczo-chłopskich, porty polskie m ają możność swobodnego rozwoju. Większość z nich jest członkami Z M P . Wszyscy zaś mają ambicję znaleźć się w szeregach te ł przodującej organizacji młodzieży polskiej.

Chłopcy z Przysposobienia M a ­ rynarskiego w Olsztynie, będą na pewno wiernie służyć Polsce Ludo-

2

(3)

aszego d y r e k to r a n a z w a liś m y

„d z ię c io łe m " choć w ą tp ię czy k t ó ­ r y z nas p o t r a f iłb y w y ja ś n ić d la ­ czego ta k a n ie in a c z e j. O tó ż ó w

„ d z ię c io ł" w y r z u c ił nas z k r z y ­ k ie m do d o m u g d y 1 m a ja 1936 r o k u p r z y ­ s z liś m y w o ś m iu do g im n a z ju m w ja s k r a ­ w o c z e rw o n y c h k ra w a ta c h . B y ła n a tu ­ r a ln ie p o te m s tra szn a a w a n tu ra . N a s i r o ­ dzice du żo u p o k o rz e ń p rz e łk n ą ć m u s ie li i du żo g o d z in w y s ta ć w p rz e d p o k o ja c h d y ­ r e k to r s k ic h n im „ d z ię c io ł" u s tą p ił i po z­

w o lił n a m w ró c ić n a g im n a z ja ln ą ła w ę . T a k a to b y ła nasza p ie rw s z a m a n ife ­ s ta c ja p ie rw s z o m a jo w a : d z ie c in n a jeszcze i n ie ś w ia d o m a is to ty w a lk i ro b o tn ic z e j ale szczera, m ocn o z w ią z a n a u c z u c ie m z h a ­ s ła m i n ie s io n y m i p o n a d w z b u rz o n ą fa lą p ie rw s z o m a jo w y c h po ch o d ó w .

Z r o k u n a r o k m a n ife s ta c je te ro s ły , t łu m p o d c z e rw ie n ią s z ta n d a ró w pę czn ia ł, w z b ie r a ł na sile, p o tę ż n ia ł. R o k ro c z n ie ró w n ie ż cora z w ię k s z e i le p ie j w yposażone k o lu m n y p o lic ji u d e rz a ły na p ie rw s z o m a ­ jo w e p o cho dy, r o z b ija ły je , m a s a k ro w a ły , w p y c h a ły do co ra z p o je m n ie js z y c h W ięzień.

T a k w a lc z y li o p ra w o do godnego lu d z i ż y c ia c i w szyscy, k tó r y c h w ła d z a p ie n ią ­ dza p rz e m ie n iła w p ó łn ie w o ln ik ó w , k t ó ­ r y m k a z a ła żyć w b ru d z ie prze dm ie ść, u p o ­ k o rz e n iu społecznego p a ria s a , w n ę d z y i c ie m no cie, k tó r y c h o k ra d a ła i o g łu p ia ła , l a k w a lc z y li o s p ra w ie d liw o ś ć społeczną lu d z ie k t ó r y m o d e b ra n o w s z y s tk o : p ra w o do szczęścia, do ro z w o ju , d o k u ltu r y , k t ó ­ r y c h p o z b a w ia n o n a w e t p ra w a do p ra c y , k tó r y c h z a m ie n ia n o w to w a r na r y n k u k a ­ p ita lis ty c z n y m , w b e zm yśln e d o d a tk i do m aszyn, k ilo fó w , ło p a t.

D ziś g d y W n o w e j Polsce, w o jc z y ź n ie c z ło w ie k a p ra c y w s p o m in a m y ta m te cię ż­

k ie la ta w a lk i, u k o ro n o w a n e j z w y c ię s tw e m , radość naszą z tego z w y c ię s tw a i o w o c ó w je g o c ią g le jeszcze t łu m i m y ś l, że g d y w d z ie s ią tk a c h ty s ię c y m ia s t k a p ita lis ty c z n e ­ go ś w ia ta w y jd ą w d n iu 1 m a ja p o c h o d y ro b o tn ic z e po d h a s ła m i w a lk i’ z c ią g le je s z ­ cze szaleją cą ta m k r z y w d ą społeczną — ra z jeszcze p o le je się na b r u k k r e w ro b o ­ tn ic z a ; ale w a lk a ta toczyć się będzie aż do z w y c ię s tw a .

*

D o p ie ro p ią ty ra z o b c h o d z im y Ś w ię to P ra c y w t e j Polsce, k t ó r e j je s te ś m y t w ó r ­ c a m i i g o spo da rza m i. D o p ie ro pięć la t rz ą ­ d z i n a s z y m k r a je m lu d p ra c u ją c y , ale ja k ­ że o lb r z y m ia od le gło ść d z ie li nas o d ta m ­ te j, s a n a c y jn e j P o ls k i k r z y w d y i w y z y s k u . W t r z y la ta p o w o jn ie nasza g o s p o d a r­

k a z a ró w n o p rz e m y s ło w a ja k i r o ln a p rz e ­ k r o c z y ła p rz e d w o je n n y p o z io m produKC.ii.

W t r z y i p ó ł r o k u p o w o jn ie , k tó r a w y ­ n is z c z y ła nas ta k , ja k żaden in n y k r a j na św lecie , m o g liś m y znieść c a łk o w ic ie k a r t ­ k i ż y w n o ś c io w e i odzieżow e.

Szybkim i krokam i zbliżamy się do przedterminowego wykonania ambitnego planu odbudowy — planu trzyletniego.

Budujem y nowe, olbrzymie i najnowocześ­

niej urządzone huty, fa b ry k i m etalur­

giczne, chemiczne, energetyczne. Tw orzy­

m y w Polsce całe nowe gałęzie przemysłu, których nigdy u nas nie było. Budujem y statki morskie na własnych stoczniach.

Stworzyliśm y sieć szkół wszystkich szcze­

bli, do których droga stoi otworem dla ka ­ żdego człowieka pracy.

W n a szym k r a ju p o tę ż n ie je i rozszerza się s z la c h e tn y r u c h w s p ó łz a w o d n ic tw a p ra c y . R odzą się n o w i lu d z ie , z k tó r y c h je s t d u m n y c a ły n a ró d . T o b o h a te ro w ie p ra c y . T o p r a w d z iw i p a trio c i, k tó r z y c z y ­ n e m d o w o d z ą s w e j m iło ś c i d o O jc z y z n y . W n a s z y m k r a ju d o s z ły do g ło s u w s z y ­ s tk ie s iły tw ó rc z e lu d u , z k tó re g o m aso w o w y r a s ta ją w y n a la z c y i o rg a n iz a to rz y , n a ­ u k o w c y , a rty ś c i i k ie r o w n ic y naszego p rz e m y s łu .

I p rz e d 1939 r. n ie b r a k b y ło na p e w n o ta le n tó w w lu d z ie p o ls k im — ale ta le n ty te m a r n o w a ły się — n ie z n a jd u ją c d la sie­

b ie m o ż liw o ś c i ro z w o jo w y c h . D e m o k ra c ja L u d o w a z lik w id o w a ła J a n k ó w M u z y k a n ­ tó w a s tw o rz y ła p ra w d z iw y c h a rty s tó w .

P o d n ie ś liś m y p o n a d w s z y s tk o in n e go­

dność c z ło w ie k a p ra c y . D a liś m y m u n ie ­ o g ra n ic z o n e m o ż liw o ś c i ro z w o ju , do sko n a ­ le n ia się i a w a n s u społecznego.

W y p ę d z iliś m y z naszej o jc z y z n y be zro ­ bocie i k ry z y s , k a rc z u je m y b e z lito ś n ie spuściznę po k a p ita liź m ie . T ę p im y re s z tk i w y z y s k u c z ło w ie k a p rz e z c z ło w ie k a . W y ­ d a liś m y o sta te czn y bó j a n a lfa b e ty z m o w i, b iu r o k r a c ji i m a rn o tra w s tw u .

W t r z y i p ó ł r o k u p o s tra s z n e j w o jn ie o p ra c o w a liś m y o lb r z y m i p la n ro z b u d o w y

— s z e ś c io le tn i p la n d o b ro b y tu naszego spo­

łe czeń stw a. S y s te m a ty c z n ie k r o k po k r o k u p o d n o s im y stopę ż y c io w ą c z ło w ie k a p ra c y . vV czasie g d y na Z acho dzie ro ś n ie be zro ­ bocie, d e w a lu u je się p ie n ią d z , k u rc z ą się z a ro b k i i m a le ją ra c je ży w n o ś c io w e , u nas k a ż d y m ie s ią c o b o k n o w y c h u ru c h o m io ­ n y c h fa b ry k , o b o k sete k e le k tr y fik o w a - n y c h i ra d io fo n iz o w a n y c h w s i, o b o k n o ­ w y c h d z ie ln ic w y ro s ły c h z g ru z u , ob ok w z ro s tu k u rs ó w , sz k ó ł i u n iw e rs y te tó w , o b o k n o w y c h te a tró w , b ib lio te k , m uze ów i k in , o b o k u ru c h o m io n y c h d ró g , m ostów , l i n i i k o le jo w y c h i ba senów p o rto w y c h p rz y n o s i d a ls z y w z ro s t s to p y ż y c io w e j c z ło ­ w ie k a p ra c y , d a ls z y w z ro s t je g o za d o w o ­ le n ia osobistego i o b y w a te ls k ie g o u ś w ia ­ d o m ie n ia .

W n a s z y m k r a ju ro ś n ie w s p a n ia łe , p a ­ trio ty c z n e i św ia d o m e p o k o le n ie m ło d z ie ż y , k tó r a w n o s i do p ra c y całego spo łe czeństw a s w o je s iły , u m ie ję tn o ś c i i s w ó j e n tu z ja z m b u d o w n ic tw a , W n a szym k r a ju u tr w a la się i c e m e n tu je sojusz ro b o tn ik a i c h ło p a p r a ­ cującego, s ojusz o p a rty m ocn o o w s p ó ln e cele z b u d o w a n ia p a ń s tw a szczęścia i d o ­ b ro b y tu , s p ra w ie d liw o ś c i i ra d o ś c i życia.

M o ż e m y b y ć d u m n i, że o b ra c h u n e k — d o k o n y w a n y tr a d y c y jn ie w d zie ń Ś w ię ta P ra c y — w y p a d a ta k im p o n u ją c o . M o że m y b yć d u m n i z ty c h c zte re ch la t naszej p r a ­ cy. Są to ow oce z w y c ię s tw a słu szne j s p ra ­ w y , z w y c ię s tw a w w a lc e o w ła d z ę lu d o w ą , są to ow oce prze pę dzen ia z P o ls k i je j c ie - m ię ż y c ie li — k a p ita lis tó w i o b s z a rn ik ó w

— i u g ru n to w a n ia w n a s z y m k r a ju u s tr o ­ ju lu d o w e g o , — w ła d z y ro b o tn ik a , c h ło ­ pa i in te lig e n ta .

*

R a dio , prasa, f ilm y —• w s z y s tk ie środ,- k i a m e ry k a ń s k ie j p ro p a g a n d y a za n ią prasa i r a d io w s z y s tk ic h rz ą d ó w k a p it a li­

s ty c z n y c h k u p io n y c h d o la r o w y m i pożycz­

k a m i s z a n ta ż u ją has w id m e m n o w e j w o j­

ny.

R ó w no cześn ie c h c iw a ła p a h a n d la rz y ś m ie rc i sięga p rz e z ocean do E u ro p y , A - f r y k i, A z ji — chce s c h w y c ić za g a rd ło c a ły ś w ia t i rz u c ić go n a k o la n a .

N a o s ta tn ie j w o jn ie g a rs tk a m u lt im i- lio n e r ó w a m e ry k a ń s k ic h z a ro b iła „ t y l k o ” 50 m ilia r d ó w d o la ró w . O k a z u je się że w o j­

n a to w c a le in t r a t n y in te re s d la ty c h p a ­ n ó w . N a p e w n o c h ę tn ie p o w tó r z y lib y tę

„o p e ra c ję fin a n s o w ą " b y le t y lk o n o w y c h k ilk a d z ie s ią t m ilia r d ó w m ożna b y ło z no­

w u na t y m z a ro b ić . T y m b a rd z ie j, że co­

ra z b a rd z ie j u s u w a się g r u n t spod nóg ty c h lu d z i — k tó r z y h a n d lu ją k rz y w d ą , g ło d e m i ś m ie rc ią .

T o ju ż n ie te „d o b r e " czasy, k ie d y p r o ­ pagandą, p a łk ą p o lic y jn ą i zręczną p o li­

ty k ą m ożn a b y ło o g łu p ić , s te rro ry z o w a ć a w re z u lta c ie u trz y m a ć w ry z a c h całe k o n ­ ty n e n ty . D ziś to się n ie u d a je n a w e t w k o ­ lo n ia c h . D ziś lu d ro z u m ie s w o je poło żenie i u m ie s k u te c z n ie w a lc z y ć o s w o je p ra w a ,

W ła d c y d o la ro w e g o ś w ia ta m a rz ą o w o jn ie , b y za je d n y m z am a che m rz u c ić z n o w u n a ro d y n a k o la n a , żeb y zniszczyć z w y c ię s k ie p a ń s tw o s o c ja liz m u — Z w ią ­ zek R a d z ie c k i ja k te ż i p a ń s tw a d e m o k ra ­ c ji lu d o w e j — a p r z y sposobności na pchać swe k a s y n o w y m i m ilia r d a m i d o la ró w .

A le n a ro d y ś w ia ta w ie d zą , co to w o jn a i w c z y im in te re s ie m a się ona toczyć.

Jeste śm y ś w ia d k a m i —■ ja k na k u l i z ie m s k ie j w z ra s ta o lb rz y m i, g ig a n ty c z n y obóz p o k o ju , n a k tó re g o czele s to i Z w ią ­ zek R a d z ie c k i. W obozie t y m z n a jd u ją się ob ok sie b ie z je d n o c z e n i w s p ó ln ą w o lą l u ­ dzie p ra c y w s z y s tk ic h z a w o d ó w i w s z y s t­

k ic h k o lo r ó w s k ó ry , T e n obóz lu d z i k o ­ c h a ją c y c h w o ln o ś ć i p o k ó j je s t ju ż dziś n ie p o ró w n a n ie s iln ie js z y od p o d p a la c z y ś w ia ta i ic h s łu ż a lc ó w .

A s iła je g o ro ś n ie z k a ż d y m d n ie m . K a ż d e nasze osiąg nię cie gospodarcze, k a ż ­ d y k r o k n a p rz ó d n a d ro d z e ro z w o ju , k a ż ­ de nasze w zm o że n ie w y d a jn o ś c i p ra c y i każd a oszczędność je s t n o w y m w k ła d e m w u m o c n ie n ie tego ś w ia to w e g o obozu p o k o ju .

I d la te g o po dp ala cze w o je n n i n ie śm ią p o d ło ż y ć o g nia. I d la te g o p o k ó j zw ycięża.

J u ż za k ilk a n a ś c ie d n i n a u lic e m ia s t całego g lo b u zie m skie g o w y jd ą p ie rw s z o ­ m a jo w e p o c h o d y p o d c z e rw o n y m i s z ta n ­ d a ra m i. B ęd zie to w ie lk a m a n ife s ta c ja s i­

ły m as p ra c u ją c y c h . T y c h m as — k tó r e n ie chcą w o jn y i do te j w o jn y n ie d o p u ­

szczą! Z. J.

3

(4)

ielu z Was, młodzi Czytelnicy widziało nieraz naszych m ary­

narzy. Niewielu jednak zwrć ciło uwagę, że młodsi podofice­

rowie i szeregowi M arynarki Wojennej noszą na lewym rękaw ie m un­

duru, nad odznaką stopnia, dodatkowe nie­

znane zwykłym śmiertelnikom odznaki.

Jeśli się niektórym z nich przyjrzycie, zauważycie, że wyobrażają one jakieś dzi­

wne koła zębate ze śrubami okrętowymi, kotwice, na których skrzyżowano arm at­

nie lufy, chorągiewki, tajemnicze litery RT. Spotkacie też dwa skrzyżowane kara­

biny, lufę jakiegoś działa i samolotowe śmigło, a także dziwne urządzenie, przy­

pominające swym wyglądem położoną na widełkach słuchawkę telefoniczną a bę­

dące właściwie rysunkiem dalmierza i inne.

Są to oznaki specjalności jakie ci ma­

rynarze posiadają, jakie wykonują w cza­

sie swej służby w M ar. W oj. Specjalności tych jest wiele, a oto niektóre z nich: m a­

szynista, artylerzysta pokładowy, moto­

rzysta, sternik, sygnalista, torpedysta, ra ­ diotelegrafista, miner, strzelec morski, Zapytacie, gdzie się ci marynarze nauczyli swego „fachu", bo przecież nie w „cy­

w ilu ”!

Zapewne, nauczyli się go w Marynarce Wojennej, choć nierzadko ich zawód cy­

w ilny pomógł im w lepszym i szybszym opanowaniu specjalności. Jest bowiem w każdej marynarce wojennej szkoła, która przygotowuje młodych m arynarzy do służby, która zapoznaje ich ze wszystkimi tajnikam i danej specjalności. W naszej

Marynarce Wojennej taką szkołą jest w ła ­ śnie Szkoła Specjalistów Morskich.

Chcielibyście zapewne dowiedzieć się, czego i ja k uczą się kursanci w SSM-ie (tak w skrócie nazywa się ta szkoła). W y ­ obraźcie więc sobie, że znajdujemy się na terenie jednej z kompanii szkolnych i że przyjrzym y się tu je j życiu i przygotowy­

waniu marynarzy do niektórych specjal­

ności.

*

Ranek. Przed kilkunastoma minutami służbowy odgwizdał pobudkę. W salach sypialnych pusto, gdyż kursanci są, właś­

nie na porannej gimnastyce. Idziem y pu­

stym korytarzem spoglądając na umiesz­

czone na drzwiach napisy: pluton torpe- dystów, pluton sygnalistów, pluton radio­

telegrafistów, artylerzystów. Nazwy mó­

wią same za siebie.

Jeszcze kilkanaście m inut i oto kom­

pania za kompanią udaje się na śniadanie.

Na salach pozostają tylko służbowi. Wszę­

dzie widać ład i czystość. Starannie za­

słane łóżka bieleją równo ułożonymi za­

główkami. Porządek wzorowy!

A oto i kompanie wracają; chwilowy gwar zapełnia znów sale sypialne, nie na długo jednak, bo już niewiele czasu po­

zostało do rozpoczęcia normalnych zajęć.

Kompanie rozejdą się do sal i gabinetów, kursanci pochylą się nad zeszytami i eksponatami...

— Uwaga! Postawa semaforowa! Roz­

poczynamy! — pada komenda instrukto­

ra. Długie rzędy młodych m arynarzy w ćwiczebnych mundurach zastygły ze skrzyżowanymi u dołu chorągiewkami, oczekując sygnału rozpoczęcia zbiorowej nauki sygnalizacji, teraz już praktycznej, po wyuczeniu się wszystkich koniecznych alfabetów i Wiadomości teoretycznych.

Powoli, z uwagą wykonują sygnaliści poszczególne ruchy. Litera biegnie za li­

terą, tworząc wyraz „Polska".

— „N"...„A"...„M" ...„0”...„R“.:.„Z"...„U“

— Pamiętać, że „morze" pisze się przez

„rz" a nie przez „ż" — podpowiada in ­ struktor.

— Uwaga dalej...!

Dziś wszystko to odbywa się jeszcze bardzo powoli, trochę niezdecydowanie.

Niekiedy ręce „puchną" z wysiłku, ale żaden z ćwiczących nie pokazuje tego po sobie, aby się nie narazić na kpiny kole­

gów.

Za tydzień, dwa lub trzy chorągiewki będą naprawdę migały, sypiąc litery i zdania, ja k z rękawa, bezbłędnie i bez wahania. Później, gdy młodzi sygnaliści pójdą na okręty, ta p raktyką przyda się,

„jakby na drodze znalazł". Bo sygnalista nie może „nawalić", nie może zawieść w decydującym momencie. Dlatego też jest on tak ważną osobą na pokładzie...

* •

W budynku obok znajduje się olbrzy­

mia hala, w której pełno tajemniczych aparatów i urządzeń. Stoją tam — na spe­

cjalnych podstawach jakieś dziwne kule z długimi kolcami, jakieś dziwne rury, jakieś p ływ aki o kształcie samolo­

towego kadłuba. To sala do zajęć p rak­

tycznych dla torpedystów i minerów, a te dziwne przyrządy i przedmioty, to części torped, min, trałów, które zarówno tor- pedyści ja k i minerzy muszą znać na pa­

mięć. Tu właśnie można się najlepiej za­

poznać z poszczególnymi częściami skom­

plikowanych i precyzyjnych urządzeń.

Są tu więc powietrzno-spalinowe mo­

tory napędowe do torped, w kształcie gwiazdy i elektryczne. Są ich urządzenia sterowe z precyzyjnymi 1 ciekawymi urzą­

dzeniami. Do tych ostatnich należy żyro­

skop — automatyczny kontroler kierun­

ku biegu torpedy.

Starszy marynarz Jan Piotrowski, syn robotnika cegielnianego z Włocławka trzyma właśnie taki żyroskop w ręku, ob­

jaśniając kolegom jego działanie.

— Jest to serce torpedy. Od żyroskopu zależy, czy spełni ona swe zadanie, czy nie zboczy z kursu, nie minie celu. Robi on około 18 tysięcy obrotów na minutę i jest poruszany sprężonym powietrzem.

Szkoła Specjalistów M orskich: repetycje wiadomości o budowie telefonu polowego oraz wykład o pociskach artyleryjskich

4

(5)

Dlatego też właściwe ustawienie kierun ­ ku biegu torpedy wymaga niezwykłej do­

kładności i w ielkiej wprawy.

W czasie ćwiczeń — kontynuuje st.

mar, Piotrowski — można sprawdzać dro­

gę biegu torpedy dzięki specjalnemu apa­

ratowi, zwanemu indykatorem, który kre­

śli ją na wąskiej taśmie papieru.

Opodal rozsiadły się miny morskie.

W idzimy wśród nich kuliste uderzeniowe i hydrostatyczne, magnetyczne i akustycz­

ne. Tu też ulokowały się tra ły — urządze­

nia do w ykryw ania i niszczenia min _ a na ścianach rozwieszono specjalne ta ­ blice z przekrojami i objaśnieniami dzia­

łania poszczególnych urządzeń

Kursanci, rozbici na niewielkie grupki z zeszytami w rękach, śledzą każdy ruch wykładowcy, tłumaczącego nazwy i rolę

poszczególnych części. s

lak dzielim t1' ^ulasiewicz, powiedzcie mi, ja a dzielimy miny morskie?

od ~ Morskie dzielimy w zależności od rodzaju ich detonatora, lub sposobu burhi?Vdi^n|i^' Gdy badamy różnice w w y -

nu, dzielimy m iny na uderzeniowe gal­

waniczne i uderzeniowe hydrostatyczne oraz na miny magnetyczne i akustyczne.

Dwa pierwsze rodzaje mogą być stawiane 2 »krętów nawodnych, zwanych stawia- czami min, albo przez okręty podwmdne, specjalnie do tego celu przystosowane ja - Kimi są np. nasze OORP „Kyś" i „Żbik".

Pozostałe rodzaje stawiają zazwyczaj sa­

moloty, zrzucając je ze spadochronem...

* Idziemy dalej.

Niezbyt wielka sala, zastawiona stola­

mi, na których widać aparaty telefoniczne i telegraficzne, różnego rodzaju radiosta­

cja okrętowe i ich najważniejsze części.

Obok wiszą tablice i schematy. To króle­

stwo radiotelegrafii okrętowej.

Przy jednym ze stołów, pochylony nad telegraficznym kluczem, nadaje swój ra- r otelegram jeden z kursantów. W drugim ońcu sali, za dużą radiostacją, tkw i ze luchawkami na uszach jego kolega, od­

bierający nadawany tekst. Opodal niego rozłożono na stole poszczególne części skomplikowanej aparatury nadawczo-od­

biorczej. Przyszli radiotelegrafiści ogląda­

ją tu i badają każdy zespól z osobna, słu­

chając objaśnień jego działania, najczę­

ściej spotykanych uszkodzeń i sposobów ich usuwania.

— Pi... pi... pipi... pipi... pi... pipi,.. — słychać z małego głośnika. To jakiś bar­

dziej zaawansowany kursant próbuje od­

bioru normalnie pracującej stacji radio­

telegraficznej. Jego ołówek szybko biega po kartce papieru, notując poszczególne znaki. Zacisnął usta i nie zważając na spływające po czole krople potu, stara się nadążyć z odbiorem za nadającym. Gdy mu się to wreszcie udaje, zadowolony ocie­

ra czoło i zabiera się do odcyfrowywania przyjętego tekstu. Niedługo zobaczycie go na okręcie, utrzymującego łączność z por­

tem w czasie ćwiczeń...

Na stołach cały szereg różnych map morskich, a pochyleni nad nim i kursanci wykreślają podawane przez instruktora położenie okrętu. In n a grupka zapoznaje się przy pomocy rozwieszonych wokoło tablic z różnymi znakami nawigacyjnymi, morskimi i brzegowymi. W rogu sali, tuż przy oknie, przez które zagląda w tej chw ili słońce, kilku kursantów usiłuje

„złapać" je trzymanym w ręku sekstan- tem, aby określić swe położenie. Za chwilę grupki się zmienią inni m aryna­

rze wezmą do ręki sekstant.

Praktyczne przerabianie materiału jest najlepszym sposobem jego zapamiętania.

Sternik okrętowy musi szczególnie dobrze wszystko umieć, musi szczególnie dokła­

dnie wykonywać nakazane polecenia. Czu­

wa on przecież nad kursem okrętu na mo­

rzu. Nic więc dziwnego, że każdy * tych

przyszłych sterników musi znać „po kolei i na w yryw ki" całą nawigację szyperską, przepisy drogi, sygnalizację marsem i se­

maforem, musi umieć posługiwać się ma­

pami morskimi, kompasem czy sekstan- tem. A nic przecież nie wskazuje na to, że marynarz z maleńkim czerwonym kołem sterowym na lewym rękawie posiada aż tak w ielki zapas wiadomości. Wiadomo, sternik...

*

Przechodząc od budynku do budynku, z sali do sali, trafiam y wreszcie do arty- lerzystów. Siedzą w zwykłych szkolnych lawach, notując skrzętnie słowa w y k ła ­ dowcy. Przed nim i leży sprzęt: lufy dział przeciwlotniczych i morskich, poszcze­

gólne części urządzeń do kierowania o- gniem, optyka artyleryjska. W drugim ro­

gu sali ustawione szeregiem, stoją pociski najróżniejszych kalibrów, od smukłych, niepokażnych 75-tek, do grubych, przysa­

dzistych 406-milimetr owych „klusek” n aj­

cięższej arty le rii morskiej. Tu też stoją łuski poszczególnych kalibrów, od naj- mniejszcyh, aż do tych grubych, sięgają­

cych wzrostu człowieka. Wszystkie te ka­

libry są obecnie używane w marynarkach wojennych i obowiązkiem artylerzysty jest umieć je rozpoznawać.

Szereg tablic ilustruje również prze- eroje poszczególnych pocisków, pokazując sposób ich budowy, rodzaj i rozmieszcze­

nie materiału wybuchowego oraz rodzaj zapalnika. Mam y więc rysunki pocisków pancernych i zwykłych, kruszących, za­

palających i szrapneli. Są pociski artyle­

rii morskiej i przeciwlotniczej.

Wszystko to nie wyczerpuje jednak materiału szkoleniowego artylerzystów.

Uczą się oni poza tym innych przedmio­

tów, bardziej ogólnych, objaśniających rolę i zadania artylerii morskiej.

Poznają więc rodzaje i kalibry dział morskich; przeciwlotniczych, teorię strze­

lania z tych dział, zapoznają się z przy­

rządami kierowania ogniem ze znakowa­

niem fabrycznym amunicji.

Zdziwicie się może, drodzy Czytelnicy, że jest tego materiału w każdej specjal­

ności tak wiele do nauki. Zapewne, nie jest go łatwo opanować, ale też każdy ma­

rynarz, noszący na rękawie odznakę swej specjalności, bez względu na to, czy bę­

dzie to artylerzysta, motorzysta, miner, sygnalista lub sternik, zdobył ją własną usilną pracą i może być z tego naprawdę dumny.

*

Dzień ma się ku końcowi. Zajęcia już się dawno skończyły. Większość wolnych

od służby marynarzy zapełniła świetlicę.

G rają w szachy i warcaby, czytają książ­

ki i gazety, słuchają radia. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że SSM posiada jeden z najlepiej działających radiowęzłów w Marynarce Wojennej. W tej chwili z głoś- llków płynie muzyka, ale nie rzadko przed jego mikrofonem produkuje się własny chór m arynarski i orkiestra,

Niektórzy z marynarzy, zwłaszcza ci zaszyci w kąt sali, nie biorą udziału w roz­

mowach i grach. Rozłożyli książki j ze­

szyty. uczą się. Rozumieją znaczenie pod­

noszenia własnego poziomu wykształce­

nia, toteż chętnie korzystają z pomocy zdolniejszych kolegów, czy też dowódcy kompanii, odrabiając kilkuletnie niekie­

dy zaległości. Punktem honoru każdej kompanii, a szczególnie marynarzy Z M P - owców, stało się podnoszenie poziomu u- myslowego mniej wykształconych kole­

gów . Toteż w yniki pracy samokształce­

niowej są coraz lepsze, coraz widoczniej­

sze, a marynarze coraz rozumniejsi, świa- domsi swej pracy i zadań.

*

Kolacja, krótka pogawędka z przyja­

ciółmi, ostatni m arynarski kawał, krótka opowieść urlopowicza o próbie zademon­

strowania rodzince w kraju jak wygląda sztorm na morzu (patrz rysunek); głośne wybuchy zdrowego, marynarskiego śmie­

chu, towarzyszące opowieści, kończą pra­

cowity dzień kursantów z SSM-u.

Jutro staną oni znowu do pracy. Będą się dalej zapoznawać z tajnikam i a rty ­ lerii, radia, czy sygnalizacji, będą się dalej uczyli o minach i torpedach, zgłębiali no­

we nieznane im jeszcze mechanizmy i icli części, aby móc po opuszczeniu szkolnych murów powiedzieć: idziemy do swej pracy przygotowani, możemy ją wykonywać jak najlepiej dla dobra zaszczytnej służby o- brońców polskiego Bałtyku.

ODZNAKI STOPNI PODOFICERSKICH i OFICERSKICH w MARYNARCE WOJ.

U W A G A C Z Y T E L N IC Y : T ablicę specjalności zam ieścim y w nasię pnytn numerze,

5

(6)

KOMSOMOLCY PŁYNĄ w ŚWIAT

dessa — to największy port radziecki na Morzu Czarnym. Na jej redzie spotyka się duże, ocea­

niczne statki różnych kra­

jów i różnych bander. Dosta­

wiwszy ładunki dla naszego gospodarstwa narodowegó, od­

pływają one do portów obydwu półkul.

Oto i teraz obok nas, rufa przy rufie, stoi duży angielski statek. Dwa statki — dwa różne światy. Widzimy dobrze, jak idzie praca na angielskim pa­

rowcu, kto ją wypełnia i w ja­

kich warunkach. Obowiązki ma­

rynarzy i palaczy w 90% speł­

niają tu „kolorowi ludzie“ — Malajczycy. Anglicy stronią od nich, starają się z nimi nie zetknąć, mają przecież oddziel­

ne kabiny, oddzielny stół. Za to Malaje mieszkają w ciasnych, brudnych, urągających podsta­

wowym nakazom higieny po­

mieszczeniach.

Wychodzimy w dalekie, za­

oceaniczne pływanie. Jeszcze pół godziny i statek nasz — oceaniczny parowiec „Wtaraja Piatiletka“ („Druga Pięciolat­

ka“) — podniesie kotwicę. Na brzegu zostają rodziny naszych marynarzy. Czeka je długa, kilkumiesięczna rozłąka...

Przy dźwiękach tkliwej pieś­

ni, nadawanej przez radiostację statkową, wspinają się po tra­

pie młodzi komsomolcy, prak­

tykanci szkoły morskiej; po raz pierwszy mają oni popłynąć na dalekie morza. Radośnie podnie­

ceni, chciwie oglądają statek, lubując się jego śnieżnobiałymi, z komfortem urządzonymi ka­

binami. Ostrożnie stąpają po lśniącym pokładzie, z zachwy­

tem śledząc pracę załogi.

Za kilka dni nowicjusze bę­

dą za granicą. Co ujrzą tam w dalekich, zamorskich, kapitali­

stycznych krajach?...

Tłusty, dobroduszny bosman ciepło wita młodzież. Stary, srogi żeglarz z wyglądu, szczo­

drze sypie wesołymi żartami i kawałami. Słynie on tutaj,

jako opowiadacz ciekawych morskich historii.

Podniesiono trap. Statek drży od miarowej wibracji maszyn.

— Cumy oddać!...

— Wypływamy, rozpoczyna­

jąc rejs na trasie: Odessa Port Said — Bombaj — Penang

— Singapore — Odessa.

PORT — SAID.

Pierwszy postój w Port —- Saidzie. Statki odbywające duże rejsy tranzytowe, muszą obo­

wiązkowo przejść te — „wrota do Morzą Czerwonego“ . Leży on co prawda na arabskim tery­

torium Egiptu, ale znajduje się w sferze wpływów Anglików i Francuzów. Toteż tu właśnie znajduje się centrum admini­

stracyjne Kanału Sueskiego.

Port-Said, położony u wejś­

cia do kanału, jest pośrednią bazą, w której statki uzupełniają zapasy węgla i żywności w dro­

dze do Indii, portów Dalekiego Wschodu czy Australii.

Upał. Słońce pali niemiło­

siernie. W kabinach bez przer­

wy pracują wentylatory. Do stat­

ku podpływa szalupa. W niej jakiś handlarz natarczywie i krzykliwie proponuje ciężkie, skórzane nahajki. Kwiecistym stylem, na jaki stać tylko A ra ­ bów, reklamuje swój towar,

objaśniając, że te nahajki biją ludzi „elastycznie“ , ale za ‘ to bardzo dotkliwie — nie zosta­

wiając przy tym śladów!!!

— Anglicy i Amerykanie — krzyczy do nas handlarz — bio­

rą je zawsze bardzo chętnie!

M ój towar jest tu najlepszy, najbardziej poszukiwany!...

Znudził nas ten handlarz.

Inny widok zajmuje teraz uwa­

gę załogi. Niedaleko naszego statku skaczą ze swoich łódek do wody arabscy rybacy. N ur­

kują na dno i z czterosążniowej głębiny wybierają koszyczkami węgiel. Arabowie to doskonali nurkowie. Ryzykując życie w y­

ciągają wegiel z dna morza, aby go potem sprzedać za marne grosze.

Centralna część Port-Saidu tonie w palmach. Wzdłuż rów­

nych, asfaltowych ulic wybudo­

wano duże, białe domy. Za to część arabska — to wąskie, brudne uliczki i nędzne lepianki, to setki bezdomnych, półnagich ludzi, podobnych do szkieletów, proszących przechodniów o jał­

mużnę...

B O M B A J ,

Uzupełniwszy zapasy wody

„Wtaraja Piatiletka“ wzięła kurs na Morze Czerwone. Upał w kotłowni dosięgał 70"C. Pala­

cze pracowali w spodenkach kąpielowych, ale utrzymywali odpowiednie ciśnienie pary w kotłach.

W zatoce adeńskiej, u wejś­

cia na Ocean Indyjski, parowiec nasz trafił w pas południowo- zachodnich monsunów z towa­

rzyszącymi im deszczami. Sztorm dosięgał 10" w/g skali Beauforta.

Kocioł przestał pracować. Me­

chanik Progacki i palacz Mirsz- niczenko weszli do wygasłego paleniska, aby sprawdzić uszko­

dzenie. Ściany kotła promienio­

wały jeszcze czerwonym świat­

łem. Nie zważając na niemożli­

wy żar i silne kołysanie, szybko naprawili kocioł. Komsomolec W iktor Paskal przez cały czas burzy, stał bez przerwy przy kole sterowym i prowadził sta­

tek ściśle według kursu. Ciężkie fale przelewały, się przez pokład, przewracały ludzi, ale nie zdo­

łały ich zniechęcić do pracy i zmusić do opuszczenia stanowisk.

Bombaj — główny port na Oceanie Indyjskim, jest urzą­

dzony nowocześnie, toteż za­

trzymywać się w nim mogą pa­

rowce o dowolnych zanurze­

niach, zwłaszcza, że jest tu też dużo warsztatów okrętowych z nowoczesnymi dokami włącznie.

I tym razem zwiedziliśmy dzielnicę biedoty. Zaduch i brud, wstrząsająca nędza. „Szczęśliw­

cy“ mieszkają w skleconych na rędce bambusowych • lepian- ach. Ulice roją się od handla­

rzy, proponując smażoną ' rybę, kakao, banany, ananasy, orzechy pistacjowe, fistaszki, pomarańcze...

Hindusi rzadko jeżdżą tram­

wajami, autobusami czy trolley- busami, gdyż cena przejazdu jest dla nich za wielka. —■ Za tę sumę można przecież kupić garść ryżu i maleńki kawałek ryby. Widzieliśmy także wspa­

niałą dzielnicę radżów. Tutaj Hindusi — jak niewolnicy, kła-, niają się jeszcze wszechmocnym, wielkim władcom.

Byliśmy w mieście wiele razy, ale nigdy jeszcze nie widzieliś­

my tak przerażającej nędzy, ta­

kiej olbrzymiej . ilości bezrobot­

nych. Jednego razu z tłumu ze­

branego na nadbrzeżu wybiegła chuda koścista kobieta.

— Sop — Sop !*) — Krzy­

czała zdyszana.

Kobieta trzymała na rękach gołe dziecko. Óboje — kobieta i dziecko — byli pokryci grubą warstwą brudu. Matka prosiła o kawałeczek mydła, aby wyką­

pać malca. Jeden z naszych ma­

rynarzy dał jej kawałek mydła toaletowego. Chwyciła drogo­

cenny dar z radością i zaraz uciekła.

Nasi oficerowie zwiedzili w Bombaju wystawę, poświęconą X X X I rocznicy Rewolucji Paź­

dziernikowej. Tu poznaliśmy się z miejscowymi studentami, któ­

rzy następnego dnia odwiedzili nas na statku. Ofiarowali oni kapitanowi album ze zdjęciami, obrazującymi epizoty walki po­

stępowej młodzieży Bombaju z angielskimi kolonizatorami, oraz walki Hindusów o niepod­

ległość swego kraju.

P E N A N T » .

Wkrótce stailęliśmy do zała­

dunku na redzie portu Penang na Malajach. Leży on na wys­

pie, którą zamieszkują Malaje, Chińczycy, Hindusi... — Ale prawdziwymi władcami wyspy są Anglicy, rządzący despotycz­

nie miejscową ludnością.

Podczas wędrówek po mieś­

cie, zaszliśmy do jednego z ma­

gazynów. Gdy spostrzeżono, że jesteśmy obywatelami radziec­

kimi, magazyn szybko zapełnił się Malajami i Chińczykami.

Tłum ludzi zebrał się też na ulicy. Wszyscy chcieli się do­

wiedzieć prawdy o Związku Ra­

dzieckim. Zarzucili nas dzie­

siątkami pytań. Malajowie od­

prowadzili nas aż do burty stat­

ku. Dwóch malajskich tragarzy przypadkowo zajrzało do „czer­

wonego“ kącika naszego parow-

*) Z n ie k s z ta łc o n y w y ra z a n g ie l­

ski soap (w y m a w iać soup).

W K an ale Sueskim . B ry ty js k ie sam oloty nie po zw alają zapom nieć o ty m , że jest to stre ia w p ły w ó w angielskich.

6

(7)

ca. Spostrzegłszy na ścianach portrety, na kilka chwil zastygli w niemej ciszy. Czerwony ką­

cik zapełnił się smagłymi ludźmi.

Z ust ich padały dwa słowa: — Stalin!... Lenin!...

Poniżeni, przygnieceni cięż­

kimi warunkami pracy, malajscy tragarze portowi, przepełnieni uczuciem bezgranicznego sza­

cunku do wodzów ludzi pracy całego świata, skupili się przy portretach Stalina i Lenina, pod­

nosząc w górę ręce...

S I N G A P O R E

Ostatnim portem w marszru­

cie „W taroj Piatiletki“ , było Sin­

gapore, które witało nas niebem koloru lila, błękitem wody i nie­

możliwie upalnym powietrzem.

Masa łódek otoczyła nasz stojący na redzie, statek.

— Pliz, bot**)... — propono- wah nam swe usługi Malaje i Chińczycy. Wielu z nich cier­

pliwie stało cały dzień w pobli- 2ll statku w nadziei otrzymania jakiejkolwiek pracy.

P o p łyn ę liśm y szalupam i do p o rtu .

Wzdłuż ulic ciągną się ścieki otwartej kanalizacji, na brudnej jezdni leżą porzucone skórki Bananów, łupiny orzechów ko­

kosowych, ananasów... Widzi się tu także wielu policjantów. Bia­

łe serdaki, krótkie spodenki i Korkowe hełmy — to ich strój, (jumowe pałki w rękach — to oznaka ich władzy.

Singapore okrążone jest zie­

lonymi wysepkami. Na nich roz­

lokowały się angielskie bazy wo- jenno-morskie, strzegące tu im­

perialistycznych „interesów“

swego rządu.

Na Malajach niespokojnie.

W mieście — przy komisariacie

— marynarze nasi zauważyli plakaty z fotografiami i tekstem w języku angielskim. B yły to fotografie schwytanych w gó­

rach półwyspu Malakka i skaza­

nych na śmierć uczestników ru­

chu partyzanckiego, oraz nie­

uchwytnych wybitnych party­

zantów. Singaporskie władze o- biecywały wysokie wynagrodze­

nie temu, kto wskaże miejsce ich pobytu, lecz mimo wysokiej ce­

ny nikt się nie zgłasza.

W górach toczą się nieprzer­

wane boje, w których Anglicy stosują przeciwko partyzantom czołgi i samoloty.

Singapore to duże, nowo­

czesne miasto. Liczne ogrody i palmowe gaje dodają mu uro­

ku. Ulicami części europejskiej spoceni kulisi ciągną riksze z rozpartymi w nich Anglikami.

Natomiast w chińskiej i malaj- skiej dzielnicy, widać nędzne jednopiętrowe domki bambuso- we- Ryż i woda — to zwykłe pożywienie ich mieszkańców, ko­

lorowych robotników.

W porcie w id zie liśm y, ja k pe wien C h iń c z y k p rz y n ió s ł nie- w telką puszkę od konserw , w x Ó / 6J b^ ł ,obiad dla... 70 ludzi,

iotez Malajowie pracujący w porcie na dwie zmiany, zajmują się także drobnym handlem, aby jako-tako wyżyć.

Parowiec „Wtaraja Piati- letka“ przyjmował w Singapore ładunek, przeznaczony dla O- dessy. Po załadowaniu wzięliś­

**) Please, b o a t (proszę łó d ź).

my kurs na nasz port macie­

rzysty. Załoga, która przyłączy­

ła się do wszechzwiązkowego socjalistycznego współzawodnic­

twa wypełnienia powojennej pięciolatki w cztery lata, dokła­

dała wszelkich starań, aby zo­

bowiązanie wypełnić.

n o D O M U .

W drodze powrotnej, na Oce­

anie Indyjskim, schwycił nas północno - wschodni monsun wiejący z kontynentu i niosący masę piasku. Piasek opadający na pokład, nie był przyjemny.

Ale mieliśmy też innych „gości“ : latające ryby. Te były mile w i­

dziane.

Pewnego dnia, byliśmy już wtedy na Morzu Czerwonym, wszyscy wybiegli na pokład.

Horyzont przedstawiał fantas­

tyczny widok. Ujrzeliśmy po­

przewracane statki, góry, dale­

ką zatokę... Wskutek refrakcji przed wschodem i zachodem słońca, promienie załamują się, dlatego też wszystkie przedmio­

ty na horyzoncie przedstawiały się nam w odwróconym poło­

żeniu.

M ijały dnie i noce, przybli­

żaliśmy się do brzegów Ojczyz­

ny. Z niecierpliwością czekaliś­

my widoku rodzinnej Odessy.

Wreszcie na horyzoncie ukazały się brzegi Fontana, a wkrótce potem reda i port odeski, a w końcu — kopuła miejscowej Opery.

Marynarze golą się, wkładają świąteczne ubrania, wyjmują z żelaznych szafeczek, przypomi- nających ogniotrwałe kasy, naj­

lepsze krawaty i kapelusze. W

„czerwonym kąciku“ ukazuje się nowy numer gazetki ściennej.

Jeden z artykułów mówi o tym, że statek „Wtaraja Piatiletka"

otrzymał we współzawodnictwie pierwszą nagrodę i przechodnią czerwoną flagę za wypełnienie planu ladunkowo - przewozo­

wego. Statek przeszedł 14 tys.

mil, a jego załoga nie tylko u- kończyła terminowo okresowy remont maszyn, ale przyczyniła się walnie do przewiezienia 69.700 ton ładunku. W czasie rejsu przekroczyliśmy planowa­

ną szybkość 9,2 węzła idąc stale ze średnią szybkością 9,5 węzła.

Specjalnie odznaczyli się tu komsomolcy, toteż zostali oni wpisani na tablicę honorową.

Przyprowadziliśmy statek do Odessy w doskonałym stanie, oszczędziwszy państwu dzie­

siątki tysięcy rubli pomimo, że robota nasza prowadzona była w ciężkich warunkach, podczas strasznego tropikalnego upału, dochodzącego do 65“C.

Oto jesteśmy w Odessie. Po­

tężne dźwigi wyciągają z ładow­

ni różne towary. Statek oblegają reporterzy, fotokorespondenci, robotnicy portowi, żony, przy­

jaciele i towarzysze marynarzy.

Byliśmy przecież ponad trzy miesiące poza granicami ojczyz­

ny. —- Toteż każdy z nas pra­

gnie jak najprędzej znaleźć się w domu, zobaczyć kochane mia­

sto.

Niedługi odpoczynek w por­

cie — i oto znów wychodzimy na dalekie morza, na nowy dłu­

gi rejs.

W. K O Z ŁO W (Wokrug święta, luty 1949)

(fot. A. P luciński)

„Kościuszko“ — piękn a jednostka iPolskiej F lo ty H an dlo w ej, Jedna z dziew iętnastu przekazan ych przez Z w ią z e k Kadzieeki

w ram ach odszkodowań wojennych.

DŁOŃ PRZYJACIELA

(fot. A . P luciński)

„R ysy“ — po niem iecki zbiorniko w iec w y d o b y ty z dna portu gdyńskiego przez e k ip y radzieckich n u rk ó w i przekazan y Polsce.

D ziwią Was może fotografie tych dwóch statków.

Dlaczego je podajemy w tym „rybackim" nume­

rze? Czy zamierzamy coś o nich napisać? Nie.

Zamieszczamy je — dla przypomnienia. A co one m ają nam przypominać? Bardzo ważną dla nas rzecz.

21 kw ietnia m ija cztery lata od podpisania . oficjalnego polsko-radzieckiego paktu o przyjaźni i wzajemnej po­

mocy.

Przyjaźń między Polską Ludową a ZSRR została ugruntowana dużo wcześniej; a i pomoc była nam też udzielana przed podpisaniem paktu. T ej pomocy i przy­

jaźni zawdzięczamy powstanie odrodzonego Wojska Pol­

skiego.

Oddziały I i I I A rm ii Wojska Polskiego współdzia­

łające — z A rm ią Radziecką — sforsowały w kwietniu 1945 r. Odrę i Nysę Łużycką.

Na odcinku morskim pomoc ZSRR też była duża.

Oprócz wielu jednostek które Związek Radziecki dostar­

czył naszej Marynarce Wojennej otrzymaliśmy też dużo statków dla Polskiej M arynarki Handlowej.

„Kościuszko”, którego widzicie na fotografii u góry, jest jednym z wielu statków, które zostały przekazane przez ZSRR w ramach reparacji wojennych. A ten pięk-

■ny zbiornikowiec „Rysy" — został podniesiony z dna morskiego przez ekipę radziecką — i oddany Polsce.

Pracujemy. Pracujemy coraz lepiej i wydajniej.

Świadomość, że w pracy tej mamy potężnego przyjaciela w Związku Radzieckim, który nam zawsze poda pomocną dłoń — w zm a ga ć powinna nasze wysiłki.

7

(8)

1§/%ŁE PORTY POLSKIEGO

eźuie sobie m apę P o ls k i i p o p a trz c ie na nasz brze g m o rs k i. S po ro je s t teg o brze gu , n ie p ra w d a ż ? O d n a jd ź c ie też nasze t r z y w ie lk ie p o r ty : G dańsk, G d y n ię i Szczecin, D u żo się o ty c h p o rta c h piszę i m ó w i. M y te ż w „ M ło d y m Ż e g la rz u " p is a liś m y ju ż o G d a ń ­ s k u i G d y n i — a o S zczecinie n a ­ p is z e m y w n a s tę p n y m num erze.

A le w id z ic ie p rz e c ie ż — że p o r­

ty te z n a jd u ją się p r a w ie na k ra ń c a c h na szych m o rs k ic h g ra ­ nic. M ię d z y G d a ń s k ie m — G d y ­ n ią a Ś w in o u jś c ie m je s t o k o ło 400 k m !

M a łe p o r ty — o k tó r y c h bę­

d z ie m y m ó w ili n iż e j — w y p e ł- ia ją tę lu k ę . P ołożone m n ie j w ię c e j w ró w n y c h od le g ło ścia ch ud sie bie , nie t y lk o po m a g a ją w y p e łn ić nasz p la n p rz e ła d u n k ó w

m o rs k ic h — ale o ż y w ia ją całe s w o je zaplecze. D z ię k i n im nasz brze g m o r s k i ż y je !

Z a r t y k u łu o p o rc ie (w n u m e ­ rze trz e c im „M ło d e g o Ż e g la rz a ") d o w ie d z ie liś c ie Się, ja k ie zad an ia m a p o r t do s p e łn ie n ia i ja k je s t O" z b u d o w a n y i u rz ą d z o n y . P o r­

t y m a łe ró ż n ią się n a tu r a ln ie od p o r tó w d u żych , ale zasadnicze cech y każdego p o r tu są te same

— n ie b ę d z ie m y w ię c t u o ty m m ó w ili. W y s ta rc z y , że sobie je ­ szcze ra z p rz e c z y ta c ie te n a r t y ­ k u ł, o k t ó r y m m ó w iłe m przed c h w ilą .

P o r ty te ta k ja k nasze p o r ty duże — b y ły b a rd z o zniszczone w czasie w o jn y . D z ię k i a k c ji n a ­ szego R ządu — w ra m a c h p la n u T rz y le tn ie g o z o s ta ły one o lb r z y ­

m im w y s iłk ie m u ru c h o m io n e ; te ­ ra z ż y ją i p ra c u ją !

Ł a tw o za p a m ię ta ć n a z w y trz e c h p o r tó w d u ż y c h ; lecz p o r­

tó w m a ły c h je s t sporo — k tó ż spa m ię ta ic h na zw y?

N ie b ó jc ie się, to n ie ta k ie t r u ­ dne. W y s ta rc z y , że z a p a m ię ta c ie

n a z w y n a jw a ż n ie js z y c h p o rtó w m a ły c h , le żą cych n a d m orzem .

J a k to n a d m orzem ? — z a p y­

tacie. A gdzież jeszcze leżą te p o rty ? C h w ile c z k ę , zaraz zaspo­

k o ję W aszą ciekaw ość.

P o r ty m ałe, w zależności od ic h p o ło ż e n ia d z ie lim y na p o r ty Z a le w u W iśla neg o, Z a to k i P u c ­ k ie j i Z a le w u S zczecińskiego. O - s ta tn ią — ale n a jw a ż n ie js z ą g r u ­ pę tw o rz ą p o rty , leżące nad m o ­ rz e m o tw a rty m .

P o r ty Z a le w u W iś la n e g o to E l­

bląg, T o lk m ic k o , F ro m b o rk : nie m a ją one znaczenia ogólnego — i z o s ta w im y je w s p o k o iu .

N ad Z a to k ą P u c k a le ż y s ta ry , ale b. m a ły p o rt ry b a c k i P uck.

o ra z J a s ta rn ia , p o rt ry b a c k i i ja c h tin g u m orskiego .

P o r ty Z a le w u Szczecińskiego, ja k np. K a m ie ń . W o lin , T rzebież, K a rs ib ó r, S teb nica . N o w e W a rp ­ no, D ą b ie S zczecińskie — to r a ­ czej p rz y s ta n ie r y b a c k ie — i o n ic h też m ó w ić n ie bę dziem y.

A te ra z z a c z n ijm y naszą w ę ­ d ró w k ę po p o rta c h m a ły c h , le ­ żących n a d m orze m .

N a p ie rw s z y og ie ń p ó jd z ie p o rt r y b a c k i H e l, p o ło ż o n y n a k o ń c u

p ó łw y s p u h e lskie go . P o r t te n , o p o w ie rz c h n i w o d n e j 10,7 ha, s ta ­ n o w i, ze w z g lę d u h a s w o je p o ło ­ żenie, dogodne s c h ro n e n ie d la s ta tk ó w ry b a c k ic h w czasie s z to r­

m u. Posiada o n też r o z w in ię ty p rz e m y s ł r y b n y i sta cję b u n k r o ­ wą d la k u tró w '. D o s tę p n y je s t zasadniczo t y lk o d la je d n o s te k ry b a c k ic h ora z m a ły c h s ta tk ó w n ie -ry b a c k ic h .

N a s tę p n y m p o rte m p o ło ż o n y m na zachód od H e lu , je s t W ła d y ­ s ła w o w o . Jest to p o r t z u p e łn ie s z tu c z n y (ta k , ja k G d y n ia ); z n a j­

d u je się on u na sad y p ó łw y s p u h e ls k ie g o i po sia da n a jd o g o d n ie j­

sze w e jś c ie ze w s z y s tk ic h n a ­ szych p o r tó w m a ły c h m orza o tw a rte g o . Jest też ono — ta k ja k H e l — c h ę tn ie o d w ie d z a n y nrze z r y b a k ó w p o ls k ic h i obcych.

N ie s te ty , duże zniszczenie n a ­ b rz e ż y i za m u le m e ba senów nie p o z w a la ją n a w y k o rz y s ta n ie ca- łe i w o dn e i p o w ie rz c h n i p o rto wvnpszace1 D ra w ie 11 h a (10.9 ha). P o rt te n je s t s to p n io w o za­

g o s p o d a ro w y w a n y . a b v stać Się w p rz y s z ło ś c i n o w o cze sn ym p o r­

te m r y b a c k im , A ia k ( a k i p o rt m a w y g lą d a ć — to m acie p o w ie ­ dzian e w a r ty k u le o p o rc ie r y ­ b a c k im z n a jd u ją c y m się w ty m num erze. P o p a trz m y jeszcze na p la n p o rtu — a b y n a m dobrze u t k w i ł w p a m ię c i i p ły ń m y d a le j!

N ie m u s im y z b y t d a le k o p ły ­ nąć — a b y t r a f ić do pierw sze go p o rtu na te re n a c h od z y s k a n y c h

— Ł e b y .

Ł e b a — to p o r t czysto ry b a c k i, p o ło ż o n y u u jś c ia rz e k i Ł e b y . Rzeka ta łą c z y z m o rz e m duże je z io ro — k tó r e te ż n a z y w a się Łe ba . A w ię c t r z y Ł e b y : je z io ro , rzeka , p o rt.

J a k w id z ic ie z p la n u p o rtu — n ie p o d o b n y on je s t z u p e łn ie do H e lu i W ła d y s ła w o w a . T a k a w ą ­ ską k is z k a . A ja k tr u d n o w e jś ć do teg o p o r tu w czasie s iln e j fa li.

Czasam i, to w e jś c ie je s t z u p e łn ie n ie m o ż liw e !

P o rt, o p o w ie rz c h n i w o d n e j o k o ło 7 ha (6,92 ha), p o sia d a fa ­ b r y k ę k o n s e rw ry b n y c h , w ę d z a r­

n ię i c h ło d n ię . W p o rc ie z n a jd u je się O ś ro d e k P C W M o ra z m a ła stocznia, należąca też do P C W M .

Ł e b a po sia da b u d y n e k (razem z w y c ią g ie m ) d la ło d z i r a tu n k o ­ w y c h s ta c ji ra tu n k o w e j — z n a j­

d u ją c e j się w s ta d iu m o rg a n iz a ­ c ji.

Po z a z n a jo m ie n iu się z Łebą — płyniem y dalej na Zachód. Na­

s tę p n y m n a szym p o rte m będzie U stka... N ie, n ie ! T o ju ż n ie bę­

dzie p o r t t y lk o r y b a c k i!

F ra g m e n t portu rybackiego na Helu.

(fo t. K . K o m o ro w s k i) K u try rybackie we W ładysław ow ie.

(fot. W A F — U k le je w s k i)

oU

Cytaty

Powiązane dokumenty

Dlaczego ia nic mogę się dalej uczyć, choć chcę tego bardzo i wszyscy mówią, że jestem zdolny i pracowity. Ale nie zdążył mu odpowiedzieć ojciec, bo

czam jednak, że jego sprawę da się załatw ić pom yślnie.. S tan ęli wreszcie chłop cy nad brzegiem

Będziemy jeszcze lepiej przygotowywać się do zaszczytnego obowiązku służby w Wojsku Polskim, by w pełni stać się godnymi pięknej tradycji Odrodzonego Wojska

K iedy dziesięciotonowa lichtu- ga opróżniała się i druga zaczęła podsuwać się na jej miejsce, schodziliśmy do ładowni trymo- wać sól. Pracowaliśmy

Cztery pozostałe ścigacze niemieckie ostrzeliwały się tymczasem wzajemnie z takim zapałem, że ani się spostrzegły, k ie ­ dy zuchwały sprawca tego

Szczególnie ważne jest planowanie w dziedzinie przeładunków. Dopiero gdy się spojrzy na port i jego pracę, cyfra ta zaczyna nabierać realnych kształtów. Szczecin

T aka sobie nieduża, biedna wieś... Masz te ra z

Stąd przenosi się do Warszawy i znów jest na posterunku spółdzielczym w Związku Kooperatyw Robotniczych.. Okres ten to okres najgorętszej pracy organizacyjnej