ROZRYWKI
d l aDZIECI.
N « XIII. 1 SrrczwiA 1825.
I .
W sp o m n ien ia Narodowe
—— ————
O O N U FftY M KOPCZY Ń SK IM .
C i wszyscy Mężowie, którzy w czemkolwiek m iłey zasłużyli się Oyczyznie, maią prawo do wdzięczności i do wieczney rodaków pam ięci;
między n iem i, w niepoślednim rzędzie stawiać należy tych, co nad ięzykiem ojczystym praco
wali. Ięzyk iest węgielnym kamieniem światła narodu, tam iedynie nauki .kw itną po m y śln ie, gdzie on iest zasadą wychowania, i zdaniem li
czonych, żaden pisarz doskonałym bydź nie mo
że, ieśli p raw ięzykowych nie zna i nie zachowu- ie.'— W żyłach waszych, dzieci d ro g ie , płynie
k re w polska, nie wątpię że was mocno sława na
rodowa obchodzi, ieżeli więc ze czcią wspomi
nacie imię Konarskiego, który pierwszy podupa
dły ięzyk oyczysty z gruzów łaciny w ydobyw ać zaczął, nauczcież się także wymawiać z uwielbie
niem imie Tego, który spełnił wszystkie w róż by młodego wieku, który m owę polską wznow ił , wykształcił, zbogacił, ustalił, imie K o p c z y ń s k i e g o.
Mąż ten nieśmiertelny, tem godnieyszy wspo
mnienia, że nie tylko uczony, lecz i cnotliwy ; ugodziwszy się w pierwszych latach panowania Augusta III, zastał ięzyk polski zepsuty, bez za
sad, bez prawideł, zastał go nastrzępionym cu- dzoziemczyzną, zarażonym mylna składnią i nie- właściwemi wyrazy.— Przeszedł by] iuż bow iem ocidawna świetny wiek Zygm untów , znikł zupeł
nie w przestrzeni czasów; już nawet łuna świa
tła iego, źadney na obecne wieki nie rzucała ia- sności; Polska w g r u b e y ciemnocie pogrążoną b y ła; nauki iakby letargiem uśpione leż a ły , a dzie
ła Kochanowskich, kórnickiego, Orzechowskie
go, F re d ry , Skargi i innych wielkich owych cza
sów pisarzy, butwiały w xięgo-zbiorach , przy
walone naynikczemnieyszemi piśmiennictwa pło- dami. W n i c h mowa Polska znieważona, straciI
— 4 _
naieżoną i niezrozumiałą przybrała postać. Ie- niusz Kopczyńskiego poznał te wszystkie błędy, zaradził im i wykorzenił. Co wielki um ysł K o
narskiego marzył, on to uskutecznił. Po kilku
nastu leciech niezmęczoney pracy, wynalazł pra
w dziw y skład ięzyka Polskiego, p r z e k o n a ł , źe sam z siebie bogaty, żywić się u obcych nie po
trz e b n ie ; źe im iest czystszy tern pięknieyszy ; w znow ił zadawnione a dobre w yrazy, utw orzył now e naywybornieysze, w mieyscu gdzie żadnych nie było; wytłómaczył filozoficznie i zrozumiale w ew nętrzną różnicę wszystkich części mowy, na
dał praw idła wymawiania, pisowni, słowem u- tw orzył pierwszą dokładną i poprawną G ram m a- tyko narodową, i stał się pierwszym Prawodaw- cąięzyka Polskiego. lak w kaźdem dziele ludzkiem, bądź naylepszem, tak iwr tey iego pracy, sąieszcze, iak' mówią znawcy, rzeczy rozwinięcia i poprawy potrzebuiące; aleiakźe to ła tw ie y doskonalić rzecz iuż dobrą, niśli ią stw orzyć; i iakaż nieśmiertelna chwała należy się temu, który pierwszy trudności obali, i drugim łatwą iuż drogę otworzy! Od cza
su wydania wiekopomney pracy Kopczyńskiego, w ychow anie narodowe właściwie się zaczęło; u
łatwiła ona bow iem dawanie wszystkich nauk i umiejętności w mowie oyczystey; iey zasady z ust do ust przechodząc, nieznacznie oczyściły i usta
liły polszczyznę; aprzyczyniaiac się do u tw o rze nia dzieł prawdziwie po polsku pisanych, Gram- matyka Kopczyńskiego dzielnie rozkrzewiła świa
tło narodu, i rozlała dobroczynne skutki na tych nawet, którzy na pozór uczestnikami iey nie byli.
Dać wam krótką wiadomość o życiu tego sła
wnego Męża, wspomnieć iak ieszcze za życia, u- giłowania iego przez wdzięcznych rodaków u- wieńczone zostały, użyczyć próbki pióra logo, to dziś uczynić przedsięwzięłam. Oby miłość-ia- ką tchnął Kopczyński k u mowie oyczystey w ser
ca wasze przelać się mogła! Oby widząc iak P o lacy cenić narodowe prace umieią, które z was, Dzieci lube , do poświęcenia się podobney za
chęcone zostało.
Onufry Kopczyński urodził się d. 30 Listopa
da 1735 r. w Czerniowie, w W oiew ództw ie Gnie- źnieńskiem. W szkołach Warszawskich pod prze
wodnictw em Konarskiego sposobiłszlachetne ser
ce, i kształcił ten umysł w zniosły, któ ry tyle miał przynieść zaszczytu imicniowi Polskiemu.
W sicdmnastu lecicch został Piiarem, natchnienia
śnie dni swoich, obowiązał się wiecznemi śluby życie całe poświęcić pomnażaniu i rozkrzewianiu światła. — Od pierwszey młodości nay większe m iał upodobanie w Łacińskich Pisarzach, n a jw ię kszy k u rodow itey m ow ie skłonność ; zgłębiał więc usilnie ięzyk Rzymian i własny, a nadzwy- czayny dar iasnego sądzenia o rzeczach, głęboki rozsądek, który m u zawsze istotną praw dę od
k ryw ał, sprawiły, źe wynalazł naybJiższe stosun
ki polsczyzny z łaciną , i na tey podstawie b u dować zaczął. W a r o n sławny Gramm atyk Ł a
ciński, natchnął go do podobney Polakom przy
sługi; w kwiecie w ie ku wziął się do tak trudnego i mozolnego dzieła, które do późney starości do
skonalił. W dwudziestym pierwszym roku roz
począł uciążliwy, lecz tyle zasługi przynoszący zawód nauczyciela młodzieży. Łącząc naypic- knieysze duszy i serca przym ioty do zalet rozu
m u , z taką słodyczą i pilnością n a u c z a ł, że dziatki m ów iły Rodzicom : Lubierny Xiędza Kopczyń- i „skiego nauki nad wszystkie, a iego iak Oyca ko- I
,,chamy! on nam rzecz, każdą iasno i dokładnie
„tłomaczy, on znam i słodko i łagodnie postępu
j e ! " ’ Zyią, ieszcze liczni Uczniowie iego; niektó
rzy z nich choć iuź w doyrzałym wieku nie za
pomnieli wdzięku tych nauk, i nigdy bez w z ru szenia o Kopczyńskim mówić nie mogą.— O słod
ka dobroci nagrodo ! iakże się ciągnie pamięć twoia! iakie trw ałe pomniki w sercach szlache
tnych zostawiasz!..
Kopczyński przez lat 65 źyiąc w Zgromadze
niu XX. Piiarów, piastuiąc naywyźsze tego sza
nownego grona urzędy, nie przestał nigdy bydź ssaiętym i edukacyą młodzieży i kształceniem mo
w y oyczystey; zwrócił on nawet uwagę do mozo
łów dziecinnych w czytaniu i pisaniu, i tę naukę ułatwił; nie zapominając przy tylu wiadomościach,
£e b y ł z powołania duchownym , kreślił zbiory nauki Chrześciańskiey i obyczaiowey; nad ięzy- kiein polskim czuwał do końca iak Oyciec czu
w a nad ulubionem dziecięciem; w osobnych dzieł
kach , w pismach publicznych , na zgromadze
niach Towarzystwa Przyiaciół Nauk, którego był członkiem, wszędzie p r z e m a w ia ł, uy m o w a ł się za nim. Błędy postrzegane w mowie tak ustney iak pisaney, raziły go niezmiernie. M ówią , źe raz znieść nie mogąc krzywdzącego ięzyk woła
nia przekupnia, który chodząc po ulicy, krzyczał
% całey siły : Gaików. Eynków! przywołał go do
siebie i hoynie obdarzył za to, aby odtąd nie R ynków ale Rynek wymawiał. W o ła ł on tak przez dni kilka, lecz w krótce przemógł zadawnio
ny nałóg... I nie dziw źe Kopczyński prostego przekupnia odzwyczaić nie mógł, kiedy tylole- tnie zabiegi iego, przykład i prace, nie potrafiły wlać we wszystkie serca polskie miłości oyczy- stey m owy, i chęci do gruntownego iey pozna
nia. Rzadko dotąd w którym domu Grammatyka iego należy do zbioru xiąźek edukacyinych m ło
dzieży płci źeńskiey... Ale chociaż n ie s te ty ! nie wiele ieszcze Polki korzystały z badań praw o dawcy ięzyka polskiego, umieli ie ocenić Pola
cy. Okazywał m u względy szczególne Król Sta
nisław August, i światli członkowie ówczesney wiekopomney Kommissyi Edukacyiney , szczyci
ło sic nim Zgromadzenie Piiarskie; uwielbiali go uczniowie; a każdy miłośnik nauk i cnoty, ka
żdy dobry Polak hołd mu winny oddawał. — Ale tyle zasługi maiąca praca iego, icszcze oczy- wistszey i okazalszey wymagała nagrody, uw ień
czyli go nią Ziomkowie. W łaśnie w dniu kiedy ten Maź szanowny 82s‘ rok życia zaczynał,znani z nauki i z przywiązania do m owy oyczystey Po
lacy, maiąc wtedy na czele Ministra Oświecenia,
I
Stanisława Potockiego, wywiązali się w imieniu N a ro d u , z długu wdzięczności i uwielbienia , 'i Q -
fiarowali mu publicznie medal złoty, Na tym m e
dalu znaczney wielkości, iest po icdney stronie dobrze trafionepopiersie z napisem w około: O- n u fr y Kopczyński, a po drugiey wpośrzód w ień
ca te s ło w a : Z a G ram m atykę ięzyka Polskiego Ziomkowie. Ta uroczystość narodowa odbyła się z okazałością w d. 30 Listopada 1SIG r. przy li
cznych świadkach. W ym o w n e usta głosiły ta- v le n t3 i zasługi słusznie wieńczonego M ęża, za co rozczulony Starzec, z patryarchalną powagą go
dnie podziękował. Ten ostatni głos i ego, pełny szlachetnych uczuć, umilony skromnością, oży
w iony duchem narodowym, prawie całkowicie t a mieszczę; będzie on dla was, dzieci moie, w ier
nym obrazem iak Kopczyński czuć, myśleć, i pi
sać umiał:
Mowa X ięd za hopczyńsLicgo.
„N adzw yczajne w życiu Iuclzldem zdarzenia,
„ u p r a w n ią umysł naprzód w martwe zadumie- i,i:ie, a potem w czynną troskliwość zgłębiania.
..przyczyn i istoty tego zdarzenia.— Takiemzda-
— 10 —
„rżeniem iest dzisieysza uroczystość nie spodzie-
„w ana n ig d y , a wielce ciekawa. — W yszedłszy
„z pierwszego zadziwienia nad zbiorem tak li-
„cznego grona ludzi wszelkiego stanu i wieku ,
„postępuie myśl do uważania i szczególnych o- ,,sób, i do całości. Będąc Polakiem, dosyć świat
„znaiącym, poznaię i witam każdego Obywatela
„szczególnego, bo cechą r o z u m u , nauki i oby-
„walelskich dzieł światu znaiomego. Zbierając
„zaś w ieden ogół tak liczne i wspaniałe g r o n o ,
„nie wiem czy się nie mylę, źe widzę w nim Oy-
„czyznę.— Panowie moi! gdy w zbiorze waszym
„postrzegam czoło Obywatelstwa, nie imion tyl-
„koi przymiotów rozumu i umiejętności światłem
„błyszczące, lecz nay wyższe kraiu urzędy , poko
sili, w oyny, religii, sądów i wychowania piastuią-
„ce, takich mówię Obywatelów, któż mi nie po-
„zwoli nazwać naywspanialszem Oyczyzny imie-
„niem ? W itam cię tedy zgłębokićm uszanowa-
„niem , luba Oyczyzno! W śm ielszey iuż i wesel-
„szey postaci z łaski wspaniałego Alexandra; a ia-
„ k o dobrey Matki poufale się pytam: Po coś tu do
„m nie zawitała ? boś ty naymnieyszym krokom
„sw oim pew ny i znaczny cel zamierzać zwykła.
„Co to znaczą te sławnych wymow ą ust dla mnie
„pochwały? co, iakiś nieśmiertelności zadatek w ofiarowanym mi podarku? Przynosiszli dla mnie
„rozkaz iaki ? niestety! nie rychłoś się wybrała.
„Iestci ieszcze ochocze serce, ale osłabione ciało
„boleie m ocno, iź ci iuż służyć nie potrafi. Le-
„dw iem zdołał wykonać wolą twoię ', którąś mi
„przed kilką młodszych lat przez szanownego
„D antyska ( ]) zaleciła. Wyślęczałem nową Ię-
„zyka Polskiego G ram m atykę, odłączoną od łaci-
„ny, skróconą wprawdzie , ale zwiększoną no-
„w einipostrzeżeniami,anadewsaystko nic widzia-
„ ną do tychczas teoryą akcentów, których pra-
„widła z odwieczney naylepszych czasów pra-
„ k ty k i, prosto i iasno wyprowadzone, są potrze-
„ b n ą tak ięzyka iak Grammatyki koroną. Kilka
„iuź lat spoczywa i doyrzewa to dziełko , ale
„dzisieysza Literatów b u r z a , wsparta na przesą-
„dnem przysłowiu, o źle zrozumiałey wolności
„Polskiey, łamiąc bezkarnie Kommissyi Eduka-
„cyiney wiele p r a w i d e ł , ortografią polską tak
„mięsza i kłóci, że nikt nie wie czego się ma trzy-
— 12 —
( 1 ) P od t<?m nazw iskiem , X ią z e General C zartoryski w ydał: M y ś l i o p i s m a c h p o l s k i c h z u w a g a m i n a d s p o s o b e m p i s a n i a w r o z m a i t y c h m a t e r y a c h . B en tk ow sk i H ist.
P ol. L it. Tom I. 200.
„m ać w pisaniu ! ta m ówię, Literatów burza, nie
„pozwala nowey Grammatyce ruszyć się z p o rtu j
„może, po moiein utonieniu w wieczności, na spo-
„koynieysze puści się morze , i ustatkuie roz-
„h ukane fale.— Maszli co więcey do rozkazania?
„ K ró lo w o moia, Oyczyzno! młodsi i zdolniejsi
„Zakonu mego towarzysze, oczekuią zleceń two-
„ich. Ia ośmdziesiąt laty obciążony, nie za twoią,
„ale za nieuchronną wolą n atury idąc , nie o pra-
„ cy ale o grobowym spoczynku myśleć muszę,
„maiąc zwłaszcza takich, którzy m nie wyręczyć
„mogą. leżeli iuź/Oyczyzno! nie nową pracę, lecz
„nagrodę dawnych prac moich miałaś na celu dzi-
„sieyszego przyiścia , i sama przez się raczysz mi
„oddawać medal, zawstydzasz mnie niezmiernie
„niezasłużonego na to, i do milczenia przymuszasz.
„Masz p rzedem nąi dawniey i lepiey zasłużonych.
„T rzy blisko wieki czeka K opernik uwieńczenia,
„a Konarski mógłby za nim postępować. Ale ia cóż
„iestem względem tego Patryarchy polskich Piia-
„rów ? P opraw ił on porządek nauk i sposób ich
„uczenia, wrócił dobry smak mówienia i pisania,
„ o tw o rz y ł nową Szkołę nie instrukcyi ale i edu-
„kacyi sposobiącey się do rządów młodzi, zwa-
„lił nayszkodliwszą Seymów Hydrę Liberum vc~
,,to, i odebrał za to pryw atnie medal od osoby
„Królewskićy. A ia cóżem w porów nania tego
„uczynił ? a przecie publicznie z rąk O jc z y zn y
„takąż odbierani nagrodę?— W s ty d b y mnie nie
„zasłużonemu zamknął usta, gdybym się nie do-
„myślał, źe to łaskawa Oyczyzno! czynić raczysz
„nie tak dla stoiącego nad grobem starca, iako
„dla zachęcenia młodszych towarzyszów moich.
„Iest to zgromadzenie Religii i naukom poświę
c o n e , od lat blisko dwóchset służące Ci wier-
„nie poczciwie i chwalebnie, ale fundowane na
„ubóstwie; które dla naylepszych chęci do dzieł
„większych bywa pospolicie przeszkodą i tamą;
„względy tedy i łaski twoie , dobra i opatrzna ..Matko! racz ze mnie zwrócić na to zgromadze
n i e , które ci i za mnie i za siebie zawdzięczy.
„ A t y nadzieio Oyczyzny, przytomna tu szkol
ona Młodzi! dla którćy uwieńczone dzisiay dzie-
„ ło iest pisane, ucz się z przykładu tego, którą ..drogij do celów swoich masz postępować. Talen-
„ta wydoskonalone przez szkoły, chwy cić się rna-
„ią prac oyczysfych, za które nagroda iak widzisz
„iest pewna. Kocliaszli Oyczyznę, kochay iey ię- T.*vk; kochaszli to oboie ? kochay i klucznicę na-
„ u k Gramm atykę.”
t
— 14 —
L edw ie półtrzecia miesiąca upłynęło od c hw i
li w k t ó r e y wywdzięczająca się O jczyzna ten lu
b y głos prawego Syna usłyszała , kiedy um ilkł dła niey na zawsze! W dn iu 14 Luiego 1S17 r.
Kopczyński żyć przestał; właśnie iak gdyby tyl
ko czekał na tę należną mu ze wszech miar na
grodę. Do samego zgonu um ysł przytom ny, spo- koyny i wesoły zachował. Umierał on bez trw o gi, bo życiem czynnem, przy kła dnem i cno tli w em u to ro w ał sobie drogę do nieśmiertelności; a pó
ki stanie imienia i ięzyka polaków , z wdzięczno
ścią i uwielbieniem wspominany będzie.
II.
P O W I E Ś C I .
C N O T L I W E U B Ó S T W O .
Stanisław In oski przeznaczony b y ł z dzieciń
stw a na dosyć maiętnego człowieka, ale w mło
d y m wieku zubożał z u p e łn i e , i o mało 0 6 bar
dzo ubogim po wszystkie dni życia swego nie został; bo iuż nachylała go starość, a on ieszcze
żadnego polepszenia w obecnym bycie się nie spo
dziewał. Urodził się szlachcicem i dziedzicem wioski, którey cząstkę naylichszą dziś od w ie rzycieli Rodzicielskich dzierżawił, i własną ręką uprawiał; Dziad i Oyciec iego zasiadali w pier- wszey ławce tego samego kościoła, w k tórym on teraz w dnie świąteczne zaledwie w ostatniey szczupłe mógł upatrzyć dla żony mieysce. Kiedy b y ł małym chłopczyną,, i z zabawką w ręk u biegł przez wieś igraiąc, um ykały mu się dzieci wiey- skie z drogi, włościanie stawali zdeymuiąc czap
ki, a ich żony skłaniały się do nóg małego pani
cza ; dziś, szedł poważnym krokiem, włos siwy okryw ał m u czoło , spracowaną ręką cepy lub kosę dźwigał, alboli też pług z wołmi prowadził przed sobą, a nikt mu się nie um ykał z drogi, i zaledwie który z sędziwych gospodarzy dotkną
wszy się czapki, witał go słow y: JSiech będzie pochwalony.... Stanisław Inoski nieiiłfył prze
cież nieszczęśliwym, ani też nie poniżył szlache
tnego rodu; pracował, potem swoim oblewał zie
mię; lecz kogóż uczciwa choćby naycięźszai nay- prostsza praca zniweczy lub upodli ? ISie jirosł wprawdzie na rolnika, nie naw ykł od razu do pługa i do radła, ale kiedy starego Oyca w ie
— 16 —
rzyciele wyzuli ze wsi, i wypędzili ze dw oru , kiedy z całego m aiątku został m u tylko kawał nieurodzayney dotąd ziemi i nędzna chatka, pię- tnasto-letni Stanisław w yrz e kł: „ la pracą rąk
„ w łasnych Oyca w yżyw ię!” i dotrzymał słowa.
Nie mogąc opuścić sędziwego starca , który ani żony, ani innych dzieci , ani przyiaciół iuź nie miał, nie mógł iść w świat szukać chleba; i w r e szcie na cóźby za nim gonił daleko , maiąc go pod ręk ą ? W ziął się więc do nayprostszego i nayprędszego sposobu wyżywienia Oyca; up ra wiał pilnie kaw ał iałowego g r u n tu , który ich chatkę otaczał; odpowiedziała staraniom iego wdzięczniejsza często od ludzi ziemia. Oy- ciec do śmierci nie poznał czem iest niedostatek i-praca? ale poznał co to są w yrzuty sum ienia?
bo dręczyła go przy zgonie myśl sroga, iż takie
go syna bezrządem , maiątku i wyższego w tow a
rzystwie mieysca pozbawił.
Czas ze wszystkiem człowieka oswaiać umie.
Stanisław ledwie lat dwadzieścia skończył, kie
dy zapomniał praw ie zupełnie, że kiedyś był paniczem ; praca ciężka, praca koło roli, zda
wała się b y d ź przyrodzonem iego rzemiosłem; a chociaż los tak zmiennym dla niego się okazał,
T om U L N er X I I I . 2
— 18 — '
on przecież Opatrzność w ielbił, i tak pod pogo- dnem niebem swobodnego dzieciństwa iak w po- śrzód chm ur i nawałnic późnieyszego w ie k u , żył dzień za dniem , rok za rokiem , w tein łubem za
spokojeniu, które rozweselać zwykło mieszkanie cnotliwego ubóstwa. Własnemi rękoma iuż czter
dzieści razy zorał i zasiał grunt niegdyś iałowy i nikczem ny; iuż przyłączył do niego łan przyle- ' głey,ziemi, z którego dzierżawę nowym dziedzi
com wioski swoiey płacił; iuż od lat kilkunastu pomagali mu do tey pracy clway dorodni syno
w ie , dla których w dziecinnym ieszcze wieku szczęściem było nnywiększćm, dzielić z Oycem zatrudnienia icgo. Stanisław bowiem nigdy, nie próżnow ał; łopatka i kosa,’ nożyce i c epy, radło i płużyca koleyuo obęymowała r ę k a i e g o , i nie było w domu ani trawy k aw ałka, ani zrzynku odzieży, którychby on nie zapracował krw aw o.
Gdzieżby wiec szukać uboższego człowieka P ca
ły iego maiątek b ył w pękach, a taki każdy po
siada ; wszyscy go też niemal nędznym zwali, ka
żdy nad nim ubolew ał, wspomniawszy szczegól
nie na ród iego ; on ieden nędzy i nieszczęścia yf przeznaczeniu swem nie widział; twarz iego była zawsze wypogodzona, uśmiech szczery, a
m odlitw y wieczorne i poranne dziękczynieniem kończył. — Ł a tw o w ystaw ićsobie obrazżonv p o
dobnego człowieka. Ta która chciała podzielić łos zubożałego panicza, i życie całe cicżkiey po
święcić pracy, musiała bydź iak on uboga, szla
chetnie -urodzona i myśląca , skromna , cnotli
wa, pracowita. Taką też była Krystyna. Mąż iey patrząc na nią m ów ił ze skarb p ra w d ziw y w niey zn a la zł, i w iey sercu pociech n a d w szy
stkie pociechy używ a. Łagodna i rozsądna, a przecież żywa i w e s o ła , światem' i niebem b y ł dom dla n ie y ; aieśli słabsze choć zawsze czyn
ne iey ręce, dostatków w niego wprowadzić nie mogły, odpychały nędzę, i wszelkie iey pozory.
Ja k owa dzielna Niewiasta, ‘■chleba w p ró żn ia ctwie nie iadła; szu k a ła starannie lnu i w ełny;
pracow ała p rze m y słe m rak swoich, a łóczywo robocie iey przyświecające, często i w nócy nie gasło. N ie bała sie Łez dla dziatek swoich sło
ty i m ro zu ; każde z nich po dwie sukien m ia- ło i a ochędóstwo i mnota w ła sn ym iey str oiem były. Z dziesięciorga dzieci, które m ężow i po
wiła, Bóg zabrał iin troie; iako żyiące tru d e m i pracą w y ż y w ić , odziać, n a w e t w yuczyć wielu rzeczy potrafiła , tak i um arłe za iey staraniem
2*
uczciwie i przyzwoicie pogrzebane zostały; a śmierć każdego z nich taką boleścią i iey i męża przeymowała serce, iak gdyby bogaczom iedy- nak umierał. Miłe też i iedyne były te dzieci.
Ród szlachetny i dawna Rodziców zam ożność, nie daiąc im próżney i chełpliwey dumy , u- chroniły ich iednak od wdawania się z wieyskie- mi^dziećmi. Nikt nie zobaczył żadnego z nich grzebiącego w piasku przy drodze , albo szczu- iącego psami obdartego żyda lub dziada. Dale
ko pracowitsze oci chłopiąt, rów nie czerstwe i silne, nie miały tego co one prostactwa , a bie
głość w czytaniu i w piśmie św ię te m , praw dzi
wa pobożność, czystość m ow y, ochędóstwo odzie
ży, przy nayprostszey pracy wyższy początek zdradzały. Już dwoie śrzednich, syn i córka służyli w sąsiedzkich dworach, a dwie córki i trzech S ynów , iedni dorośli, drudzy dorastaią- cy, byli w clomu- Uboga p r a w d a , ale szczęśli
wa, bo pobożna, pracowita i kochająca się r o dzina !
W iele iest w Polsce chatek podobnych na po
zór do chatki Stanisława, ale niestety ! nie wie
lu tak pobożnych, rozsądnych i pracow itych rol
ników pod słomianym ich dachem mieszka; nie
— 20 —
Wiele istot iak on szczęśliwych graba sukmana przykryw a. W ę d ro w n ik zwiedzający lewy brzeg W is ły i piękne Janowca r o zw a lin y , (w których to stronach Stanisław mieszkał) tysiące podo
bnych chatek i rolników w wioskach tamecznych spotyka, i mija ich nie zważa hic; gdyby się ie- dnak lepićy przypatrzył, w netby rozróżnił i Sta
nisława i chatkę iego. Stoi ona opodal odewsi nad czystym strumieniem, niegdyś była młynem;
niema iuź śladu kół, upustu, m osl^w, słoma dach gontowy zastąpiła, ściany na pół łokcia w padły W ziemię, ale okna w niey większe iak w in n y c h chatach, wszystkie szyby całe i iednakowc, sień i podw órze czysto wymiecione ; nie trzeba się schylać stanąwszy w progu, a wchodząc do izby nie uderza zaduch, ale zapach liści tatarakowych, którem i przez całą piękną porę wysypana, tw a r do i ró w n o ubita podłoga. Na ścianach co rok świeżo b ie lo n y c h , nie wiszą żadne gryzmoły, ic- den tylko iest obraz świętey dziewicy z Biskiein dziecięciem, i prawie zawsze wieńcami z kwia
tó w zdobiony. Ł a w y , stoły i stołki z pi-cci^y olszyny lecz có tydzień myte; w szafie stoią dw o
ma rzędami miski polewane, między każdą z nich sterczy drew niana łyżka , a te sprzęty lubo pro-
*te, obudzaią apetyt czystością swoią. Na p ie r
wsze w ejrzenie zdawać się m o ż : ', iż ta chatka wśrzód nieurodzaynych łanów s to i ; po iedney stronie bagniste zarośla, po dru g ie j wzgórza pia
szczyste, iałowcem, berberysem , wrzosem, gdzie niegdzie świeżą hoinką, okryte, ale przypatrzy
wszy się lepiej, korzjst.niejsze można powziąśś o i e j położeniu mniemanie. Od tycli iałowych obszarów, od tych bagnistych zarośli, dzieli ią sad, ogródek i rodzayne pole. Odmienna na za
gonach ziemia świadczy o cierpliwym przemyśle tego, który niepłodne i spalone piaski w żyzną rolę zamienić potrafił. A kiedy zachodzące słoń
ce to m iejsce oświeca , kiedy ptaszki gnieżdżą
ce się w sadzie odzywaią się ptaszkom mieszkają
cym w bagnistej zarośli, kiedy skowronek z po- śrzód b u j n e j pszenicy, która tam dotąd nigdy nie rosła, wznosi sic w górę i nóci piosnkę s w oią, kiedy naymłodszy syn Stanisława siedząc oklep na koniu, woły i krów ki z pola przygania, nay- młodsza córka pędzi przed sobą prostych owiec siado , druga wieczerzę przyrządza, Matka sto
jąc we drzwiach drób dom owy zwołuie, O jciec z. workiem zhoża na plecach w jehodzi ze stodo
ły. a starsi synowie śpiewaiąc z roboty wracaią,
— 22 —
w tedy to mieysce raiem ubóstwa, mieszkaniem cnotliwey pracy, ułomkiem patryarchalnych wie
k ó w się zdaie...
Ale nic zawsze ta luba chatka tak miły sta- 1 wiała w i d o k ; to siedlisko pracy, wesołości i za- spokoienia, mieściło także nie raz smutek w ścia
nach swoich. W mieszkaniu ludzkiem naylepiey strzeźonćn) , nieszczęście drzwi otwarte upatrzy.
W zeszłym r o k u , przed sameini żniwami,nay- młodsza córka Stanisława i Krystyny, wesoła Ju- stysia na mocną zapadła gorączkę : iuż od tygo- duia nie pędziła w bliskie wrzosy owieczek swo
ich, i w srogich leżała cierpieniach. Był to S o b o tni w ieczór, i dziewiąty dzień ieychoroby. „C zy
„będzie żyła czy umrze ?” ta okropna wątpliwość zaczynała w umyśle iev rodziny powstawać! iuż się zdawało, źe zaledwie godzin kilka tę niew in
ną istotę od Nieba przedziela. Już wszystkie ozna
ki zgon bliski zwiastowały!.. Rodzice którzy kil
koro dzieci stracili, znaią naylepiey iak się zmie
nia zupełnie tw arz ludzka, w owcy ciężkiey c hw i
li kiedy dusza od ciała się oddziela ; a i Stani
sławowi i Krystynie stoiącym nad łóżkiem zmie- nioney Justysi zdawało się, źe widzą iak cień zbliżaiącey się śmierci na twarz ich dziecka za-
c h o d z i, i z okropnem ściśnieniem serca myśleli sobie; „Umrze iak tamte pomarły !” L’ekarz tey okolicy o dwie mile m ieszkańcy spodziewany b y ł co chwila, i nie iedne oczy łez pełne z w ra
cały się często ku iałowcom, z pośrzód których miał przybyć. Córka będąca w służbie, przyszła ze wsi pobliskiey pilnować siostry przez tę noc;
przyszła na tę pierwszą, na tę iedyną noc. bo u- bogi musi pracować%iawet w żalu swoim, a słu
ga płatny służyć musi t e m u , którego chleb ie, czy ciało iego czyli serce chore ? Druga z córek siedząc sm utnie ze zwieszoną głową obierała ia«
rzynę na wieczerzę, syn nayrnłodszy i za siebie i za siostrę bydło i owce przypędzał z pola, star
si wraz z oyrcem przyrządzali na poniedziałkową pracę narzędzia rolnicze. D uch życia panował w chatce lubo śmierć iuż czatowała na iednego z iey m ieszkańców , lubo dziewcze nadobne zni
knąć miało z tey ziemi, iak niknie świeżość zer
wanego kwiatu, albo dźwięk śpiewu słowika...
Pomimo gorzkiego sm utku i szczerego przywiąza
nia , bracia i siostry Justysi czynili przecież zado- syć codziennym powinnościom , iak gdyby zdro
wą była. Ubogi opuścić rąk nie m oże, w nay- większem zmartwieniu pracować m usi, i w tein
— 24 —
chociaż na pozór nieszczęśliwszy od bogatego, szczęśliwszym icst w istocie. W len więcSobo- tni wieczór, rodzeństwo konaiącey Just.ysi pra
cowało iak codzień, ale coraz iedne z n>cii za
glądało do komory gdzie na łóżku Matki leżała, a załamuiąc ręce, patrzyło choć m om ent na tę lu
ba dziewczynkę, która przed kilku dniami ż,y- wa i płocha iak motyl, nie dłużey iak motyl na mieyscu usiedzieć mogła, a teraz leżąc prawie bez duszy, nie słyszała słów koło niey w y m a wianych, nie czuła pocałowań i ł e z , które ro- dzieństwo na gorące i schudzone iey ręce skła
dało!..
Nędza u c racia ostudza, bo serce u p a d a , ale cnotliwe ubóstw o wzmaga ie i czyści. Ta konie
czność pracowania wspólnego, ta potrzeba sił i pomocy wzaiem nych, łączy ściśle męża z żoną, rodziców zdziećmi, braci z siostrami, a kiedy ro dzina uboga w czasie zimowego wieczoru obsię- dzie ognisko, i nie ma którego z iey członków, mocniey takową stratę czuie iak Pan w złocistych pokoiach. Lecz 3 drugiey strony ciężar p r a c y , dzień każdy z trudnością o p ędzony, broni u b o gich od zbytniego w tem życiu zamiłowania; i iest w sm utku cnotliwego ubóstwa mądre um iar
kowanie, które czyni źe spokoynie na śmierć pa
trzy, i zwolna do drugiego goluie się życia. —
„Jfck się Panu zdaie? ona um rze!” spytał się Stanisław dosyć pewnym głosem Lekarza, który na zmęczonym koniu od innego chorego przyie- chawszy, stał nad łóżkiem chorey dziewczynki , a założywszy ręce patrzył w nią pilnie, iak g dy
b y wskroś ią chciał przeyrzeć. Lekarz znał dobrze rodzinę wpośrzód którey się znaydował, znał odmianę iey losu, nieszczęścia których do
znała, pobożną odwagę z iaką te ciosy znosiła , a wziąwszy rozpaloną rękę dziewczynki w s w o - ie, i zważaiąc pilnie bicie krw i w iey żyłach, powiedział: „Póki iest życia, póty powinna
„bydź i nadzieia; ale iednak zataić tego nie
„mogę, źe późno daliście mi znać, dziecie iuż
„praw ię kona !” Żadne głośnie ięki ńieodpowie- działy tym słowom; wyrok ten o k tórym każdy wiedział, lubo nie przyznawał go przed samym sobą , ścisnął tylko mocniey iuż ściśnięte serca, zbladły bardziey iuż blade twarze, łzy sączące się dotąd popłynęły strumieniem, ale gwałtowna^ na nic nie uważaiąca rozpacz słyszeć się nie dała ; wiedzieli oni, ze kto rozpacza w dzień uciska,
u m n iejsza się siła icgo; wznieśli oczy ku N ie
— 26 —
bu i rozszerzyły się ich serca; a śmierć i nie
szczęście iuż znane w tym domu, iak pierwey tak i teraz świętą trwogę, niezaś srogipostrach w z b u dziły.
Tymczasem dziwne wyobrażenia roić się za
częły w miotanym coraz gwałtownieyszągorączką umyśle dziewczęcia; marzyły iey się codzienne iey zatrudnienia i zabawy; wymawiała róźnesło- wa, a te które zrozumieć można było, rozrzewnia
ły przytomnych: zdawało się raz dziewczęciu, że w zielonych iołowcach wśrzód gęstycli w rzosów owce swoie pasie , i zasłoniwszy główkę białą chustką, siedzi na piasku ognistem słońcem w y grzanym ; to znowu do obrazu Swiętey Dziewicy z pachnących gwoździczków i z wrzosu kształtne plotła w ia n e cz k i, to od Oyca Pisma się uczyr- ła, to znowu iak by śpiewać chciała. Tak była wycieńczona, tak mało krw i było w u y żyłach, i tchu w piersiach, żc głośno i wyraźnie śpiewać nie mogła, przecież niekiedy wymykały się ułom ki z ulubionych iey śpiew ek i pieśni, a sam L e karz zasłoniwszy sobie twarz rękoma, odcyść od łóżka musiał , kiedy dziecię zamknąwszy czarne oczy, które dotąd błędna i otw arte tu i owdzie p a trz y ły , zanuciło te słowa z Psalmami Dawida:
— 28 —
Mam wftzyRtko bo m nie m óy Pasterz pasie, Chodzę gdzie buyna pasza w zm ogła się;
Gdzie p^yną źrzódla niezam ęcone W tę duszę m oię obraca str O n ę .. ►.
„ W yidź tny wszyscy ztąd , powiedział L e k a rz ,
„m ożelepiey będzie; niech Matka sama przy niey
„zostanie!” Wvszli wszyscy, i siedli w milczeniu na wielkiey ław ie przy piecu będąeey. Pomału powstali wszyscy prócz Lekarza, i każdy wrócił do przerwaney na chwilę iego przyiazdem ro b o ty. Córka będąca w służbie, wyręczaiąc Matkę wzięła skopek, i poszła wydoić k r o w y ; druga wystawiła stół na śrzodek izby, obstawiła go stoł
kami, dobyła z szafy misek i ł y ż e k , odsunęła od ognia gotuiące się kartofle, odcedziła wodę, wla
ła smażącą się w rynce okrasę, potrząsnęła kilka razy i wysypała na wielką misę ; bochen ogro
mny razowego clileba i nóż z kościanym trzofikiem położyła na stole, i do wieczerzy cichym głosem wezwała. Stanisław rzekł do Lekarza: „Panie!
„może nie wzgardzisz ubogiego strawą? Kasiu!
„dayno ieszcze dzbanek mleka i sera kraiankę !”
Usłuchała Kasia, zbliżył się Lekarz do stołu, u- siadł; Stanisław i iego dzieci przeżegnawszy się usiedli także. Próżny a naywyższy stołek stał przy stołku Oyca. nikt go nie zaiął; Kasia przez
nieuwagę go postawiła, a iuź odstawić nie śmia
ła... Głębokie milczenie trw ało wczasie skro- inney wieczerzy, zjedli, i wstawać m i e l i , kiedy człow iek konno iadący w padł na podwórze, sta
nął przed drzwiami c h a ty , w ołał głośno źe ma list do Stanisława Inoskiego, a klnąc straszliwie, domagał się choć kieliszka w ódki za drogę. K.oń lubo zgrzany, rżał i twardą ziemię nogą skrobał.
Naystarszy syn, w ypadł do s ie n i , a schwyciwszy konia za cugle, odprowadzić go chciał ode d rzw i;
posłaniec może przelękniony rozgniewaną posta
cią młodzieńca, rzucił m u list, a zakląwszy raz ieszcze, poiechał. Stanisław odebrał list z rak sy
na, i s p o jrz a ł na niego surowo. „Bałem się po
wiedział m łodzieniec, żeby krzyki iego i stępa-
„nie konia, Iustysi nie zlękły!”— Stanisław trzy
mał list w reku, wahaiac się czy go otwórzyć ?
„M óy Oyciec wszystkiego odstąpił, powiedział do
„Lekarza siedzącego ieszcz« wraz z nim przy sto-
„le, wszystko m u zabrali na wypłacenie długów ,
„czterdzieści lat żyłem spokoynie w ubóstwie mo
d e r n , od k ry ł się niedawno dłużnik dotąd niewia
d o m y , i ten mnie prześladuie; chciałby mi zabrać
„tę chatę , ten łan gruntu te liche sprzęty; iuż
„miałem pozew ieden, obawiam się drugiego ! ”
T o mówiąc odpieczetował list, i zaczął go prze
biegać oczyma. W tern Krystyna uchyla z cicha drzwi komory , a blada i bez tchu , mówi : „Iuź
„kona!” Lekarz i Oyciec wstaią, biegną, rodzeń
stwu cisnącemu się za niemi zostać w izbie rozka- zuią. Posłuszni, Siadaią w milczeniu i płaczą. Dwa psy łaskawe iakby znały źe smutek w d o m u , kła
dą się cicho i smutnie pod stołem. Starsza cór
ka wstrzymać się iuź nie mogąc, zaczyna płakać głośno; -wychodzi do niey Oyciec i strofuie ią:
» Pan dał , P a n odiął, m ów i, iako się P anu u- Mpodobało tak się stało! niech będzie imie Pa-
» na błogosław ioner\. Kiedy t.ak m ówi, otwie- raią się drzwi od sieni, i ten który od lat dwu- dziustu pokóy i pociechę do chat włościan nie
sie , stawa przed nim. W wieczór Sobotni Ple
ban wioski w którćy Stanisław mieszkał, gotuiąc się na niedzielną naukę nie wychodził z d o m u , nie odwiedzał nikogo , chyba konających łoże.
W łaśnie Stanisław dziękując mu za dobroć i ego,c o O "
mówił z boleścią, źe iuź dziecie dogorywa, gdy wyszedł Lekarz z komory i p o w ie d z ia ł: „Zdaie
„się, iakby ręka Boga trzymała to dziecie, między
„śmiercią i życiem; kto wie? może s tr o ją życia przeważy; teraz nieco sp o k o jn ie js z a , usypia;
— 30 —
„ieśli uśnie, ręczę, że iey nic nie będzie.” W szy
scy w gotowości byli do przyięcia nieszczęścia i śmierci, ale do radości i do życia nikt usposo
bionym nie b ył; i te słowa pocieszaiq.ce Lekarza, więcey zamięszauia sprawiły, niźli pierwszy w y ro k iego. Siostry Iustysi zaczęły łkać na głos cały ; stara Salomea Krystyny ieszcze piastunka, padła i zemdlała; naymłodszy brat wyskoczył z za pieca na śrzodek izby, a wołaiac na psy, gła
skać ich zaczął i m ówił do nich: „Podnieście u-
„szy, nasza Iustysia żyć będzie!”
Tym czasem dziewczynka zasnęła, i sen iey był spokoyny i głęboki. Lekarz ręczył, źe iey nic nie będzie; Pleban widząc że iuź nie potrzebny, o d s z e d ł; Stanisław wtedy powiedział: „ Dzie-
„ci! nasze Szczęście całe iest wnaszey wzaiemney
„miłości, i w podaniu się zupełnem woli Pana;
„iafco w ogniu probuią złota , tak P an rozriemi
„sposobami próbnie serca człowieka; tak i dziś
„obszedł się z nami, zmartw ił i p o c ie sz y ł; oka-
„zał nam nadewszystko iak wiele więcey ważą
„ sk arb y które w sobie posiadamy od wszelkich
„bogactw. P o w ró t do życia naszey drogiey Iu-
„stysi, nie iestźe większym darem iak byłby nim
„ p o w r ó t do maiątku? Czyż każdy z nas gdyby
„tylko b y ł tak bogatym, nie zasypałby chętnie
„złotem iey grobu , byle i a od niego okupić ?”
Nie było naw et odpowiedzi na to zapytanie, tak wiele zgodności panowało w uczuciach całey ro dziny; ale iednak ta mowa Oyca podała im dzi
w ne myśli, i naystarsza córka spytała się: A ten
„list ? czy pozew? O ! niechby sobie przyszedł
„teraz zabierać wszystko, byle Iustysi łóżka nie
„tchnął, mnieysza o resztę. leszcze sa kartofle
„ w p olu, ieszcze iest wroda w zdroiu, ieszcze iest
„Bóg w Niebie , nie umarlibyśmy z głodu!” —
„Nie pozew , wcale nie p o z e w ! ” odpowiedział Stanisław z uśmiechem, a stoiac we drzwiach ko
m ory dał znak żonie żeby przyszła. Ona siedzia
ła przy łóżku córki , i z radością przechodzący wszystkie radości , patrzyła na iey sen spokoy- ny, i na coraz iednostaynieyszy iey oddech; nie chciała odeyść; ale maż cichym głosem wyrzekł:
„Chodź! konieczna iest lego potrzeba!” W stała więc i poszła, o^ladaiac się ieszcze na dziecie.
„ W chwili kiedy nasza Iustysia konała, odcbra-
„łcm list w a ż n y , powiedział Stanisław , ale cóż
„ w ten czas ważnego bydź mogło? Przeczyta-
„wszy go więc na prędce, schowałem; teraz kie-
„dy o nasz skarb najdroższy spokoyni bydź mo-
— 32 —
„żerny, chcecież bym go raz ieszcze głośno i u*
ważnie przeczytał ?” „D obrze!” zawołali w szy
scy. Z abrał więc głos , i list ten zdziwieniem mieszkanie ubóstwa napełnił. Daleki krew n y Sta
nisława Inoskiego , który go się wstydził za ży
cia, w testamencie swoim 10,000 złotych mu za
pisał. „T a summa, powiedział Stanisław, nie iest.
„tak znaczna, ażeby naip miała zawrócić głowę ,
„i wbić tę myśl, żeśmy znow u na P anów wyszli,
„ale za iey pom ocą, zapłacę d łu ż n ik a , te kilka
„m orgów z których dzierżawę płacę kupię , chat-
„kę naszą poszyię i wybielę , o bórkę nową po*
„stawię , dwie k ro w y i dwadzieścia owiec do*
„k u p ię , iaki tysiąc złotych od przypadku gra*
„du, m rozu albo ognia schowam, i nasz b y t zna
c z n i e się polepszy. Oby tylko Bóg którego O-
„patrzność tak iawnie dziś nad nami się okazała,
„dopom ógł ażebyśmy Go i w s m u tn e y i w wesel-
„szey doli zawsze iednako wielbili!”— „Oycze !
„tnoże teraz mnie oddasz do którego miasteczka
„do szkoły? powiedział naymłodszy syn, iabym
„się chciał u c zyć, i bydź potem Stolarzem.”—
„A z ciężką robotą w polu, iuż się na synów spu-
„szczać będziesz, powiedział naystarszy. Do za-
„gona, T y , Oycze orz zawsze , bo ieszcze żaden T o m III. Ne r X I I I . 3
/
— u —
„z nas tak równo skib odwracać nie u m i e , 'a l e
„inne prace zostaw silnym ramionom naszym, a
„sam czyścicy na ławie koło komina spoczy-
„way...Iuż tey zimy nie damy Ci młócić przy
„łóczvwie , iak oś tamtego roku robił} iuż czas
„żeby synowie pracowali za C ie b ie !” — „A Iu- ,,'tysi, sprawisz, Oycze spódniczkę w czerwone pa-
„ s k i , zawołała Kasia, iuż tak dawno iey sobie
„ ż y c z y ? ” „ D o b rz e ! do b rze !” odpowiadałSta- nisław spoglądaiąc na rozrzewnionego Lekarza;
Krystyny iuż dawno koło niego nie było; zdało iey się, że się Justysia ruszyła, i słowo Matko!
szepnęła; i ieszcze Mąż listu czytać nie skończył, kiedy iuż do niey pobiegła.— Mało snu było tey nocy w chacie Stanisława, ale ten wieczór so
botni na zawsze im pamiętnym został; a gdy na- zaiutrz mała Justysia obudziła się przed świtem blada, słaba, niezdolna obrócić się oswey mocy w łóżku, ale bez obłąkania w oczach, bez górą-’
czki w żyłach, z pamięcią w umyśle, z rozsąd
kiem w słowach, z uczuciem w s e rc u , kiedy po
znała Matkę i O yca, po imieniu na rodzeństwo wołała, rodzina cała prawdziwie była szczęśli w ą; a Stanisław przy Mszy parafialney pierw ey dziękował Bogu za pow rót dziecięcia do życia,
polepszenie.
III.
A N EK DO TY P R A W D Z I W E O DZIEC IA C H ,
C U S T O S O B L IW S Z Y .
Marynia Ł. w dzieciństwie swoiem wielka by
ła płaczką, zdawało się nawet źe ma we łzach upodobanie; razu iednego iey ciotka ucząc ią katechizmu i mówiąc o nagrodzie która dobrych w tam tem życiu czeka, opisywała iey N iebo:
„ T a m , powiedziała, wszyscy będą szczęśliwi,
„ n i k t płakać nie będzie!”— ,, O ! iuż co i a , przer?
wała dziew czynka, to i w Niebie płakać m u sz ę !’’
P H E n i u i i m o d l i t w y s p e ł n i e n i e .
M arynię T , pobożna Babunia przy którey do pięciu lat sio c how ała, w trzecim roku zaczęła uczyć modlitwy pańskiey. Co rano dziewczyn
ka klęknąwszy i złożywszy rączki, powtai’załapo 3*
— 36 —
Babuni słowo po słowie, tey naypięknieyszey prośby; i wszystko szło dobrze, pókinie przyszły do Chleba naszego powszedniego d a j n a m d zi
s ia j! W tedy Marynia zaczynała wołać z całych sił. „Chleba! chleba! daycie mi chleba!” i nie można iey było nakłonić do dokończenia modli
t w y , póki iey nie ukroiono kawałek chleba, któ
ry skończywszy pacierz, zjadała.
IV.
W Y I Ą T E K SŁU ŻĄCE DO U K SZ V A Ł C E N IA SERCA I STYLU.
0 Może młodzi Czytelnicy R o zrjw ek nie zapo
mnieli owego Zdzisława i W a n d y , których w ze
szłym roku K orrespondencją czytali; może im miło będzie dowiedzieć się: źe W a n d a codzień większe postępy w mowie oyczystey czyni, co
dzień w niey więcey smakuie, i codzień wdzię- cznieysza iest b r a t u , iż ią nam ów ił do tak miłey i potrzebney nauki. Zdzisław zaś dum ny z na
wrócenia siostry, uięty iey powolnością, pochle- biaiąc sobie, żeiey przykład nieiednę młodą dzie
wczynkę zachęci; chwyta skwapliwie każdą spo-
sobność okazania iey przywiązania s w e g o , i na
w e t pracy k u t e m u nie szczędzi. Tak w czasie przeszłorocznych w akacyi, przeczytał umyślnie dla siostry niektóre dzieła kilku dawnych i sła- wnieyszych pisarzy naszych których ona dla młodocianego w ieku sw e g o . i dla ich rzadkości, czytać całkowicie nie m o że , i wypisał z każdego treść i w yiątki, za pomocą których ieśli nie do
kładną znaiomość, to przynaymniey wyobrażenie powziąść można tych szacownych literatury na- szey zabytków. Te wypisy swoie ofiarował W a n dzie w dzień nowego r o k u ,in a z w a łi e W iązaniem . Polki. W a n d a przy i cła ten dar z nay wyższą wdzięcznością, a nie chcąc sama iedna z niego ko
rzystać, pozwoliła udzielać go cząstkami rówien- nicom swoim. Nie w ątpię, że z ró w n ą iak ona przyiemnością czytać go zechcą.
W IĄ Z A N IE P O L K I.
D W O R Z A N I N P O L S K I Ł U K A S Z A G Ó R N IC K IE G O ( 1 ) .
To Dzieło dosyć obszerne, w czterech Xię- gach, wydane poraź pierwszy w K rakowie 156Gr.
( 1 ) Ł ukasz G órnicki, S ta ro sta T y k ociń sk i i W a silk o w sk i, w st a w ił s ię n ayw ięcey za panow an ia Zygm unta A u g u sta » u którego
' — 38 —
przypisane Zygmuntowi Augustowi, iest naśla
dowaniem włoskiego dzieła ii Cortegiano Ka- styliona; tak iednak zastosował go A utor do du
cha narodowego, zwyczaiów i obyczaiow pol
skich, iz znawcy i sędziowie literatury poczy
t u j go za oryginał. Treść iego następuiąca:—
W domu Samuela Macieiowskiego Biskupa K ra
kowskiego, schodzą się różne osoby będące na dw orze Zygmunta Augusta, K ryski, Myszko
w ski, W a p o w s k i, K o stk a , Boianowski i inni;
ci wr poufałych rozmowach układaią wzór Dwo
rzanina Polskiego; to iest: iakim powinien bydź człowiek który na dworach możnych Panów prze
byw a, iakie maią bydź iego zalety^.? iak ma so
bie poczynać i radzić w rozmaitych stosunkach życia P— Oto niektóre ż tych rozm ów w y i ą t k i ;
w lasce ł w urzędzie Sekretarza z o sta w a ł; m ieszczony ie s t w rzę
dzie pierwszych Pisarzy w ieku Z ygm un tow ego, tak d la iasn ego i dobitnego w ykładu rzeczy , iako i dla czystey i płyn n ey P o l- sczyzuy. D ziel* iego w O yczystey ty lk o m ow ie nam znaiorae s ą : D w orzanin p o ls k i; D zieie w K oronie p o lsk iey od 1538 do 1572 r .; Droga d ozu p ełu ey w olności; Rozm owa Polak a z W ło chem; rozm ow a zlod zieia z diabłem; N ow y liarakter p o lsk i i o r - to g r a fiia ; rzecz o dohrodzieystwacli z Seneki w zięta . — B e n- t k o w s k i H ist. P o ls. Toin. 1. sir. 041. ~
czerpane są z powtórnego tegoż dzieła wydania z roku 1639.
X ię: I. sir. 13.„K to na świat się urodzi, wcho
dzi nie na swą własną, ale na pospolitą dziedzinę.
Str. 16. Gorzey iest nie chcieć dobrze czynić, niż nie um ieć.”
Str. 17. W kaźdey rzeczy tak trudno znaleść praw dziw ą doskonałość, że się zda iakoby rzecz niepodobna, aby ią kto upatrzyć mógł; a to dla tego, iź każdy człowiek ma swoie około kaźdey rzeczy osobliwe z d a n ie /’—
„Chcę n a p r z ó d , aby się nasz D w orzanin w szlacheckim, zacnym Dom u urodził; albowiem nie tak sromotna rzecz iest nieszlachcicowi, nie czynić spraw poczciwych, iako szlachcicowi, któ
ry ieśli namniey zstąpi z tey drogi , którą szli przodkow ie iego, zostawi zmazę na domu swym, a nie tydko nie przybawi (przyda) nic, ale straci i to, co było nabyte. Gdyż szlachectwo iest ia
ko rozpalona pochodnia, która objaśnia i kładzie przed oczy, dobre i złe człowiecze sprawy, po
b u d z a , zapala ku cnocie, tak boiaźnią niesławy , iako też nadzieją czci i c h w a ły ... W id z im y pa
trząc na drzewa, że ich gałęzie zawźdy (zawsze) są do pniaka podobne; a ieśli się kiedy odrodzą,
to tam nie przyrodzenie winno, ale ogrodnik nie
dbały. Także się też dzieie i w ludziach.— K ie dy około wychowania maią dobre gospodarze, niemal zawźdy są’ podobni tym z których idą, i częstokroć ie przechodzą. Ale ieśli ogrodnik do
bry nie przystąpi, ćwiczenia nie będzie, wtedy iako drzewo ogrodne w leśne się obi’aca, tak i człowiek prędko zdziczeie.
Str. 20. „Chcę, żeby nasz D w orzanin miał tę p^zyiemność przyrodzoną, któraby go wdzię
cznym do ludzi czyniła; tak iź ktoby go widział, zaraz i sam miłować go musiał, i n aydow ł go bydź godnym łaski każdego wielkiego Pana; bo za taką przyiemnością, wszystkie sprawy, wszy
stkie postępki iego , w net ozdobnieysze , w net droższe, w n e t chwalebilieysze będą,
Str, 24. „G dy się ów D worzanin zacnie i tak szczęśliwie urodzi, zakon, a zawołanie ie g o , abo (iako dziś m ówią) professya , nie chcę aby b y ła i n n a , iedno (tylko) Rycerskie rzem iosło;
w którem , naprzód wiarą przeciw ką Panu sw e
m u, a potym męztwem, siłą, ochotą, i przewa- żnością potrzeba żeby między drugimi s ły n ą ł, czyniąc tem u dosyć, po wszelki czas i na każdern mieyscu; naymnieyszey rzeczy niepuszczaiąc mi-
— 40 —
m osię, k tó ra b y mu niesławę przynieść miała : bo szwank w tey mierze, a ustąpienie na lewo, by o włos, wieczną sromotą pachnie. .. Niezwycię
żone i wielkie serce niechay się w nim zawżdy nayduie; rychley czasem na małych rzeczach niż na wielkich serce poznać... chcę żeby ów Dwo
rzanin chociażby dobrze widział, iż ani ma na się szpiega nieśmiałości, ani może mieć świadka męztwa, przedsię (przecie) to czynił, co dobre mu, cnotliw em u należy; pom inąć iż naypewniey- sze świadectwo iest sumienie w ła s n e ; a za cno
tliwe spraw y sama cnota hoyną zapłatą iest. A kto dla tego poczciwie czyni, aby b y ł widzian, ten się z cnotą fałszywie obchodzi, okazuiąc iey miłość; gdyż k u czemu innem u, a nie k u niey.
skłonne iest iego serce. Zgoła D w o rz a n , ser
cem męzkiem, a wspaniałą m y ślą , zawżdy się znacznie popisać ma. Jedno też nie chcę, aby zuchwalstwo w nim panowało, iżby pochm urnein weyrzeniem ,postaw ąsrogą, odętym w ąsem , stra
szyć miał, a nie umiał łagodnie m ó w ić , iedno z fukiem, a wszystko o woiennych rzeczach; bo lciedyby takow y miał b y d ź , prędkoby każdemu człowiekowi obmierzł, i zasłużyłby słyszeć one słowa, które Pani iedna takiemuż zuchwalcowi