• Nie Znaleziono Wyników

Rozrywki dla Dzieci. R. 2, T. 3, nr 13 (1825)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rozrywki dla Dzieci. R. 2, T. 3, nr 13 (1825)"

Copied!
57
0
0

Pełen tekst

(1)

ROZRYWKI

d l a

DZIECI.

N « XIII. 1 SrrczwiA 1825.

I .

W sp o m n ien ia Narodowe

—— ————

O O N U FftY M KOPCZY Ń SK IM .

C i wszyscy Mężowie, którzy w czemkolwiek m iłey zasłużyli się Oyczyznie, maią prawo do wdzięczności i do wieczney rodaków pam ięci;

między n iem i, w niepoślednim rzędzie stawiać należy tych, co nad ięzykiem ojczystym praco­

wali. Ięzyk iest węgielnym kamieniem światła narodu, tam iedynie nauki .kw itną po m y śln ie, gdzie on iest zasadą wychowania, i zdaniem li­

czonych, żaden pisarz doskonałym bydź nie mo­

że, ieśli p raw ięzykowych nie zna i nie zachowu- ie.'— W żyłach waszych, dzieci d ro g ie , płynie

(2)

k re w polska, nie wątpię że was mocno sława na­

rodowa obchodzi, ieżeli więc ze czcią wspomi­

nacie imię Konarskiego, który pierwszy podupa­

dły ięzyk oyczysty z gruzów łaciny w ydobyw ać zaczął, nauczcież się także wymawiać z uwielbie­

niem imie Tego, który spełnił wszystkie w róż by młodego wieku, który m owę polską wznow ił , wykształcił, zbogacił, ustalił, imie K o p c z y ń s k i e g o.

Mąż ten nieśmiertelny, tem godnieyszy wspo­

mnienia, że nie tylko uczony, lecz i cnotliwy ; ugodziwszy się w pierwszych latach panowania Augusta III, zastał ięzyk polski zepsuty, bez za­

sad, bez prawideł, zastał go nastrzępionym cu- dzoziemczyzną, zarażonym mylna składnią i nie- właściwemi wyrazy.— Przeszedł by] iuż bow iem ocidawna świetny wiek Zygm untów , znikł zupeł­

nie w przestrzeni czasów; już nawet łuna świa­

tła iego, źadney na obecne wieki nie rzucała ia- sności; Polska w g r u b e y ciemnocie pogrążoną b y ­ ła; nauki iakby letargiem uśpione leż a ły , a dzie­

ła Kochanowskich, kórnickiego, Orzechowskie­

go, F re d ry , Skargi i innych wielkich owych cza­

sów pisarzy, butwiały w xięgo-zbiorach , przy­

walone naynikczemnieyszemi piśmiennictwa pło- dami. W n i c h mowa Polska znieważona, straci­I

4 _

(3)

naieżoną i niezrozumiałą przybrała postać. Ie- niusz Kopczyńskiego poznał te wszystkie błędy, zaradził im i wykorzenił. Co wielki um ysł K o­

narskiego marzył, on to uskutecznił. Po kilku­

nastu leciech niezmęczoney pracy, wynalazł pra­

w dziw y skład ięzyka Polskiego, p r z e k o n a ł , źe sam z siebie bogaty, żywić się u obcych nie po­

trz e b n ie ; źe im iest czystszy tern pięknieyszy ; w znow ił zadawnione a dobre w yrazy, utw orzył now e naywybornieysze, w mieyscu gdzie żadnych nie było; wytłómaczył filozoficznie i zrozumiale w ew nętrzną różnicę wszystkich części mowy, na­

dał praw idła wymawiania, pisowni, słowem u- tw orzył pierwszą dokładną i poprawną G ram m a- tyko narodową, i stał się pierwszym Prawodaw- cąięzyka Polskiego. lak w kaźdem dziele ludzkiem, bądź naylepszem, tak iwr tey iego pracy, sąieszcze, iak' mówią znawcy, rzeczy rozwinięcia i poprawy potrzebuiące; aleiakźe to ła tw ie y doskonalić rzecz iuż dobrą, niśli ią stw orzyć; i iakaż nieśmiertelna chwała należy się temu, który pierwszy trudności obali, i drugim łatwą iuż drogę otworzy! Od cza­

su wydania wiekopomney pracy Kopczyńskiego, w ychow anie narodowe właściwie się zaczęło; u ­

(4)

łatwiła ona bow iem dawanie wszystkich nauk i umiejętności w mowie oyczystey; iey zasady z ust do ust przechodząc, nieznacznie oczyściły i usta­

liły polszczyznę; aprzyczyniaiac się do u tw o rze ­ nia dzieł prawdziwie po polsku pisanych, Gram- matyka Kopczyńskiego dzielnie rozkrzewiła świa­

tło narodu, i rozlała dobroczynne skutki na tych nawet, którzy na pozór uczestnikami iey nie byli.

Dać wam krótką wiadomość o życiu tego sła­

wnego Męża, wspomnieć iak ieszcze za życia, u- giłowania iego przez wdzięcznych rodaków u- wieńczone zostały, użyczyć próbki pióra logo, to dziś uczynić przedsięwzięłam. Oby miłość-ia- ką tchnął Kopczyński k u mowie oyczystey w ser­

ca wasze przelać się mogła! Oby widząc iak P o ­ lacy cenić narodowe prace umieią, które z was, Dzieci lube , do poświęcenia się podobney za­

chęcone zostało.

Onufry Kopczyński urodził się d. 30 Listopa­

da 1735 r. w Czerniowie, w W oiew ództw ie Gnie- źnieńskiem. W szkołach Warszawskich pod prze­

wodnictw em Konarskiego sposobiłszlachetne ser­

ce, i kształcił ten umysł w zniosły, któ ry tyle miał przynieść zaszczytu imicniowi Polskiemu.

W sicdmnastu lecicch został Piiarem, natchnienia

(5)

śnie dni swoich, obowiązał się wiecznemi śluby życie całe poświęcić pomnażaniu i rozkrzewianiu światła. — Od pierwszey młodości nay większe m iał upodobanie w Łacińskich Pisarzach, n a jw ię ­ kszy k u rodow itey m ow ie skłonność ; zgłębiał więc usilnie ięzyk Rzymian i własny, a nadzwy- czayny dar iasnego sądzenia o rzeczach, głęboki rozsądek, który m u zawsze istotną praw dę od­

k ryw ał, sprawiły, źe wynalazł naybJiższe stosun­

ki polsczyzny z łaciną , i na tey podstawie b u ­ dować zaczął. W a r o n sławny Gramm atyk Ł a­

ciński, natchnął go do podobney Polakom przy­

sługi; w kwiecie w ie ku wziął się do tak trudnego i mozolnego dzieła, które do późney starości do­

skonalił. W dwudziestym pierwszym roku roz­

począł uciążliwy, lecz tyle zasługi przynoszący zawód nauczyciela młodzieży. Łącząc naypic- knieysze duszy i serca przym ioty do zalet rozu­

m u , z taką słodyczą i pilnością n a u c z a ł, że dziatki m ów iły Rodzicom : Lubierny Xiędza Kopczyń- i „skiego nauki nad wszystkie, a iego iak Oyca ko- I

,,chamy! on nam rzecz, każdą iasno i dokładnie

„tłomaczy, on znam i słodko i łagodnie postępu­

j e ! " ’ Zyią, ieszcze liczni Uczniowie iego; niektó­

(6)

rzy z nich choć iuź w doyrzałym wieku nie za­

pomnieli wdzięku tych nauk, i nigdy bez w z ru ­ szenia o Kopczyńskim mówić nie mogą.— O słod­

ka dobroci nagrodo ! iakże się ciągnie pamięć twoia! iakie trw ałe pomniki w sercach szlache­

tnych zostawiasz!..

Kopczyński przez lat 65 źyiąc w Zgromadze­

niu XX. Piiarów, piastuiąc naywyźsze tego sza­

nownego grona urzędy, nie przestał nigdy bydź ssaiętym i edukacyą młodzieży i kształceniem mo­

w y oyczystey; zwrócił on nawet uwagę do mozo­

łów dziecinnych w czytaniu i pisaniu, i tę naukę ułatwił; nie zapominając przy tylu wiadomościach,

£e b y ł z powołania duchownym , kreślił zbiory nauki Chrześciańskiey i obyczaiowey; nad ięzy- kiein polskim czuwał do końca iak Oyciec czu­

w a nad ulubionem dziecięciem; w osobnych dzieł­

kach , w pismach publicznych , na zgromadze­

niach Towarzystwa Przyiaciół Nauk, którego był członkiem, wszędzie p r z e m a w ia ł, uy m o w a ł się za nim. Błędy postrzegane w mowie tak ustney iak pisaney, raziły go niezmiernie. M ówią , źe raz znieść nie mogąc krzywdzącego ięzyk woła­

nia przekupnia, który chodząc po ulicy, krzyczał

% całey siły : Gaików. Eynków! przywołał go do

(7)

siebie i hoynie obdarzył za to, aby odtąd nie R ynków ale Rynek wymawiał. W o ła ł on tak przez dni kilka, lecz w krótce przemógł zadawnio­

ny nałóg... I nie dziw źe Kopczyński prostego przekupnia odzwyczaić nie mógł, kiedy tylole- tnie zabiegi iego, przykład i prace, nie potrafiły wlać we wszystkie serca polskie miłości oyczy- stey m owy, i chęci do gruntownego iey pozna­

nia. Rzadko dotąd w którym domu Grammatyka iego należy do zbioru xiąźek edukacyinych m ło­

dzieży płci źeńskiey... Ale chociaż n ie s te ty ! nie wiele ieszcze Polki korzystały z badań praw o dawcy ięzyka polskiego, umieli ie ocenić Pola­

cy. Okazywał m u względy szczególne Król Sta­

nisław August, i światli członkowie ówczesney wiekopomney Kommissyi Edukacyiney , szczyci­

ło sic nim Zgromadzenie Piiarskie; uwielbiali go uczniowie; a każdy miłośnik nauk i cnoty, ka­

żdy dobry Polak hołd mu winny oddawał. — Ale tyle zasługi maiąca praca iego, icszcze oczy- wistszey i okazalszey wymagała nagrody, uw ień­

czyli go nią Ziomkowie. W łaśnie w dniu kiedy ten Maź szanowny 82s‘ rok życia zaczynał,znani z nauki i z przywiązania do m owy oyczystey Po­

lacy, maiąc wtedy na czele Ministra Oświecenia,

(8)

I

Stanisława Potockiego, wywiązali się w imieniu N a ro d u , z długu wdzięczności i uwielbienia , 'i Q -

fiarowali mu publicznie medal złoty, Na tym m e­

dalu znaczney wielkości, iest po icdney stronie dobrze trafionepopiersie z napisem w około: O- n u fr y Kopczyński, a po drugiey wpośrzód w ień­

ca te s ło w a : Z a G ram m atykę ięzyka Polskiego Ziomkowie. Ta uroczystość narodowa odbyła się z okazałością w d. 30 Listopada 1SIG r. przy li­

cznych świadkach. W ym o w n e usta głosiły ta- v le n t3 i zasługi słusznie wieńczonego M ęża, za co rozczulony Starzec, z patryarchalną powagą go­

dnie podziękował. Ten ostatni głos i ego, pełny szlachetnych uczuć, umilony skromnością, oży­

w iony duchem narodowym, prawie całkowicie t a mieszczę; będzie on dla was, dzieci moie, w ier­

nym obrazem iak Kopczyński czuć, myśleć, i pi­

sać umiał:

Mowa X ięd za hopczyńsLicgo.

„N adzw yczajne w życiu Iuclzldem zdarzenia,

„ u p r a w n ią umysł naprzód w martwe zadumie- i,i:ie, a potem w czynną troskliwość zgłębiania.

..przyczyn i istoty tego zdarzenia.— Takiemzda-

— 10 —

(9)

„rżeniem iest dzisieysza uroczystość nie spodzie-

„w ana n ig d y , a wielce ciekawa. — W yszedłszy

„z pierwszego zadziwienia nad zbiorem tak li-

„cznego grona ludzi wszelkiego stanu i wieku ,

„postępuie myśl do uważania i szczególnych o- ,,sób, i do całości. Będąc Polakiem, dosyć świat

„znaiącym, poznaię i witam każdego Obywatela

„szczególnego, bo cechą r o z u m u , nauki i oby-

„walelskich dzieł światu znaiomego. Zbierając

„zaś w ieden ogół tak liczne i wspaniałe g r o n o ,

„nie wiem czy się nie mylę, źe widzę w nim Oy-

„czyznę.— Panowie moi! gdy w zbiorze waszym

„postrzegam czoło Obywatelstwa, nie imion tyl-

„koi przymiotów rozumu i umiejętności światłem

„błyszczące, lecz nay wyższe kraiu urzędy , poko­

sili, w oyny, religii, sądów i wychowania piastuią-

„ce, takich mówię Obywatelów, któż mi nie po-

„zwoli nazwać naywspanialszem Oyczyzny imie-

„niem ? W itam cię tedy zgłębokićm uszanowa-

„niem , luba Oyczyzno! W śm ielszey iuż i wesel-

„szey postaci z łaski wspaniałego Alexandra; a ia-

„ k o dobrey Matki poufale się pytam: Po coś tu do

„m nie zawitała ? boś ty naymnieyszym krokom

„sw oim pew ny i znaczny cel zamierzać zwykła.

„Co to znaczą te sławnych wymow ą ust dla mnie

(10)

„pochwały? co, iakiś nieśmiertelności zadatek w ofiarowanym mi podarku? Przynosiszli dla mnie

„rozkaz iaki ? niestety! nie rychłoś się wybrała.

„Iestci ieszcze ochocze serce, ale osłabione ciało

„boleie m ocno, iź ci iuż służyć nie potrafi. Le-

„dw iem zdołał wykonać wolą twoię ', którąś mi

„przed kilką młodszych lat przez szanownego

„D antyska ( ]) zaleciła. Wyślęczałem nową Ię-

„zyka Polskiego G ram m atykę, odłączoną od łaci-

„ny, skróconą wprawdzie , ale zwiększoną no-

„w einipostrzeżeniami,anadewsaystko nic widzia-

„ ną do tychczas teoryą akcentów, których pra-

„widła z odwieczney naylepszych czasów pra-

„ k ty k i, prosto i iasno wyprowadzone, są potrze-

„ b n ą tak ięzyka iak Grammatyki koroną. Kilka

„iuź lat spoczywa i doyrzewa to dziełko , ale

„dzisieysza Literatów b u r z a , wsparta na przesą-

„dnem przysłowiu, o źle zrozumiałey wolności

„Polskiey, łamiąc bezkarnie Kommissyi Eduka-

„cyiney wiele p r a w i d e ł , ortografią polską tak

„mięsza i kłóci, że nikt nie wie czego się ma trzy-

— 12 —

( 1 ) P od t<?m nazw iskiem , X ią z e General C zartoryski w ydał: M y ś l i o p i s m a c h p o l s k i c h z u w a g a m i n a d s p o s o b e m p i ­ s a n i a w r o z m a i t y c h m a t e r y a c h . B en tk ow sk i H ist.

P ol. L it. Tom I. 200.

(11)

„m ać w pisaniu ! ta m ówię, Literatów burza, nie

„pozwala nowey Grammatyce ruszyć się z p o rtu j

„może, po moiein utonieniu w wieczności, na spo-

„koynieysze puści się morze , i ustatkuie roz-

„h ukane fale.— Maszli co więcey do rozkazania?

„ K ró lo w o moia, Oyczyzno! młodsi i zdolniejsi

„Zakonu mego towarzysze, oczekuią zleceń two-

„ich. Ia ośmdziesiąt laty obciążony, nie za twoią,

„ale za nieuchronną wolą n atury idąc , nie o pra-

„ cy ale o grobowym spoczynku myśleć muszę,

„maiąc zwłaszcza takich, którzy m nie wyręczyć

„mogą. leżeli iuź/Oyczyzno! nie nową pracę, lecz

„nagrodę dawnych prac moich miałaś na celu dzi-

„sieyszego przyiścia , i sama przez się raczysz mi

„oddawać medal, zawstydzasz mnie niezmiernie

„niezasłużonego na to, i do milczenia przymuszasz.

„Masz p rzedem nąi dawniey i lepiey zasłużonych.

„T rzy blisko wieki czeka K opernik uwieńczenia,

„a Konarski mógłby za nim postępować. Ale ia cóż

„iestem względem tego Patryarchy polskich Piia-

„rów ? P opraw ił on porządek nauk i sposób ich

„uczenia, wrócił dobry smak mówienia i pisania,

„ o tw o rz y ł nową Szkołę nie instrukcyi ale i edu-

„kacyi sposobiącey się do rządów młodzi, zwa-

„lił nayszkodliwszą Seymów Hydrę Liberum vc~

(12)

,,to, i odebrał za to pryw atnie medal od osoby

„Królewskićy. A ia cóżem w porów nania tego

„uczynił ? a przecie publicznie z rąk O jc z y zn y

„takąż odbierani nagrodę?— W s ty d b y mnie nie

„zasłużonemu zamknął usta, gdybym się nie do-

„myślał, źe to łaskawa Oyczyzno! czynić raczysz

„nie tak dla stoiącego nad grobem starca, iako

„dla zachęcenia młodszych towarzyszów moich.

„Iest to zgromadzenie Religii i naukom poświę­

c o n e , od lat blisko dwóchset służące Ci wier-

„nie poczciwie i chwalebnie, ale fundowane na

„ubóstwie; które dla naylepszych chęci do dzieł

„większych bywa pospolicie przeszkodą i tamą;

„względy tedy i łaski twoie , dobra i opatrzna ..Matko! racz ze mnie zwrócić na to zgromadze­

n i e , które ci i za mnie i za siebie zawdzięczy.

„ A t y nadzieio Oyczyzny, przytomna tu szkol­

ona Młodzi! dla którćy uwieńczone dzisiay dzie-

„ ło iest pisane, ucz się z przykładu tego, którą ..drogij do celów swoich masz postępować. Talen-

„ta wydoskonalone przez szkoły, chwy cić się rna-

„ią prac oyczysfych, za które nagroda iak widzisz

„iest pewna. Kocliaszli Oyczyznę, kochay iey ię- T.*vk; kochaszli to oboie ? kochay i klucznicę na-

„ u k Gramm atykę.”

t

— 14 —

(13)

L edw ie półtrzecia miesiąca upłynęło od c hw i­

li w k t ó r e y wywdzięczająca się O jczyzna ten lu­

b y głos prawego Syna usłyszała , kiedy um ilkł dła niey na zawsze! W dn iu 14 Luiego 1S17 r.

Kopczyński żyć przestał; właśnie iak gdyby tyl­

ko czekał na tę należną mu ze wszech miar na­

grodę. Do samego zgonu um ysł przytom ny, spo- koyny i wesoły zachował. Umierał on bez trw o ­ gi, bo życiem czynnem, przy kła dnem i cno tli w em u to ro w ał sobie drogę do nieśmiertelności; a pó­

ki stanie imienia i ięzyka polaków , z wdzięczno­

ścią i uwielbieniem wspominany będzie.

II.

P O W I E Ś C I .

C N O T L I W E U B Ó S T W O .

Stanisław In oski przeznaczony b y ł z dzieciń­

stw a na dosyć maiętnego człowieka, ale w mło­

d y m wieku zubożał z u p e łn i e , i o mało 0 6 bar­

dzo ubogim po wszystkie dni życia swego nie został; bo iuż nachylała go starość, a on ieszcze

(14)

żadnego polepszenia w obecnym bycie się nie spo­

dziewał. Urodził się szlachcicem i dziedzicem wioski, którey cząstkę naylichszą dziś od w ie ­ rzycieli Rodzicielskich dzierżawił, i własną ręką uprawiał; Dziad i Oyciec iego zasiadali w pier- wszey ławce tego samego kościoła, w k tórym on teraz w dnie świąteczne zaledwie w ostatniey szczupłe mógł upatrzyć dla żony mieysce. Kiedy b y ł małym chłopczyną,, i z zabawką w ręk u biegł przez wieś igraiąc, um ykały mu się dzieci wiey- skie z drogi, włościanie stawali zdeymuiąc czap­

ki, a ich żony skłaniały się do nóg małego pani­

cza ; dziś, szedł poważnym krokiem, włos siwy okryw ał m u czoło , spracowaną ręką cepy lub kosę dźwigał, alboli też pług z wołmi prowadził przed sobą, a nikt mu się nie um ykał z drogi, i zaledwie który z sędziwych gospodarzy dotkną­

wszy się czapki, witał go słow y: JSiech będzie pochwalony.... Stanisław Inoski nieiiłfył prze­

cież nieszczęśliwym, ani też nie poniżył szlache­

tnego rodu; pracował, potem swoim oblewał zie­

mię; lecz kogóż uczciwa choćby naycięźszai nay- prostsza praca zniweczy lub upodli ? ISie jirosł wprawdzie na rolnika, nie naw ykł od razu do pługa i do radła, ale kiedy starego Oyca w ie­

— 16 —

(15)

rzyciele wyzuli ze wsi, i wypędzili ze dw oru , kiedy z całego m aiątku został m u tylko kawał nieurodzayney dotąd ziemi i nędzna chatka, pię- tnasto-letni Stanisław w yrz e kł: „ la pracą rąk

„ w łasnych Oyca w yżyw ię!” i dotrzymał słowa.

Nie mogąc opuścić sędziwego starca , który ani żony, ani innych dzieci , ani przyiaciół iuź nie miał, nie mógł iść w świat szukać chleba; i w r e ­ szcie na cóźby za nim gonił daleko , maiąc go pod ręk ą ? W ziął się więc do nayprostszego i nayprędszego sposobu wyżywienia Oyca; up ra ­ wiał pilnie kaw ał iałowego g r u n tu , który ich chatkę otaczał; odpowiedziała staraniom iego wdzięczniejsza często od ludzi ziemia. Oy- ciec do śmierci nie poznał czem iest niedostatek i-praca? ale poznał co to są w yrzuty sum ienia?

bo dręczyła go przy zgonie myśl sroga, iż takie­

go syna bezrządem , maiątku i wyższego w tow a­

rzystwie mieysca pozbawił.

Czas ze wszystkiem człowieka oswaiać umie.

Stanisław ledwie lat dwadzieścia skończył, kie­

dy zapomniał praw ie zupełnie, że kiedyś był paniczem ; praca ciężka, praca koło roli, zda­

wała się b y d ź przyrodzonem iego rzemiosłem; a chociaż los tak zmiennym dla niego się okazał,

T om U L N er X I I I . 2

(16)

18 '

on przecież Opatrzność w ielbił, i tak pod pogo- dnem niebem swobodnego dzieciństwa iak w po- śrzód chm ur i nawałnic późnieyszego w ie k u , żył dzień za dniem , rok za rokiem , w tein łubem za­

spokojeniu, które rozweselać zwykło mieszkanie cnotliwego ubóstwa. Własnemi rękoma iuż czter­

dzieści razy zorał i zasiał grunt niegdyś iałowy i nikczem ny; iuż przyłączył do niego łan przyle- ' głey,ziemi, z którego dzierżawę nowym dziedzi­

com wioski swoiey płacił; iuż od lat kilkunastu pomagali mu do tey pracy clway dorodni syno­

w ie , dla których w dziecinnym ieszcze wieku szczęściem było nnywiększćm, dzielić z Oycem zatrudnienia icgo. Stanisław bowiem nigdy, nie próżnow ał; łopatka i kosa,’ nożyce i c epy, radło i płużyca koleyuo obęymowała r ę k a i e g o , i nie było w domu ani trawy k aw ałka, ani zrzynku odzieży, którychby on nie zapracował krw aw o.

Gdzieżby wiec szukać uboższego człowieka P ca­

ły iego maiątek b ył w pękach, a taki każdy po­

siada ; wszyscy go też niemal nędznym zwali, ka­

żdy nad nim ubolew ał, wspomniawszy szczegól­

nie na ród iego ; on ieden nędzy i nieszczęścia yf przeznaczeniu swem nie widział; twarz iego była zawsze wypogodzona, uśmiech szczery, a

(17)

m odlitw y wieczorne i poranne dziękczynieniem kończył. — Ł a tw o w ystaw ićsobie obrazżonv p o­

dobnego człowieka. Ta która chciała podzielić łos zubożałego panicza, i życie całe cicżkiey po­

święcić pracy, musiała bydź iak on uboga, szla­

chetnie -urodzona i myśląca , skromna , cnotli­

wa, pracowita. Taką też była Krystyna. Mąż iey patrząc na nią m ów ił ze skarb p ra w d ziw y w niey zn a la zł, i w iey sercu pociech n a d w szy­

stkie pociechy używ a. Łagodna i rozsądna, a przecież żywa i w e s o ła , światem' i niebem b y ł dom dla n ie y ; aieśli słabsze choć zawsze czyn­

ne iey ręce, dostatków w niego wprowadzić nie mogły, odpychały nędzę, i wszelkie iey pozory.

Ja k owa dzielna Niewiasta, ‘■chleba w p ró żn ia ­ ctwie nie iadła; szu k a ła starannie lnu i w ełny;

pracow ała p rze m y słe m rak swoich, a łóczywo robocie iey przyświecające, często i w nócy nie gasło. N ie bała sie Łez dla dziatek swoich sło­

ty i m ro zu ; każde z nich po dwie sukien m ia- ło i a ochędóstwo i mnota w ła sn ym iey str oiem były. Z dziesięciorga dzieci, które m ężow i po­

wiła, Bóg zabrał iin troie; iako żyiące tru d e m i pracą w y ż y w ić , odziać, n a w e t w yuczyć wielu rzeczy potrafiła , tak i um arłe za iey staraniem

2*

(18)

uczciwie i przyzwoicie pogrzebane zostały; a śmierć każdego z nich taką boleścią i iey i męża przeymowała serce, iak gdyby bogaczom iedy- nak umierał. Miłe też i iedyne były te dzieci.

Ród szlachetny i dawna Rodziców zam ożność, nie daiąc im próżney i chełpliwey dumy , u- chroniły ich iednak od wdawania się z wieyskie- mi^dziećmi. Nikt nie zobaczył żadnego z nich grzebiącego w piasku przy drodze , albo szczu- iącego psami obdartego żyda lub dziada. Dale­

ko pracowitsze oci chłopiąt, rów nie czerstwe i silne, nie miały tego co one prostactwa , a bie­

głość w czytaniu i w piśmie św ię te m , praw dzi­

wa pobożność, czystość m ow y, ochędóstwo odzie­

ży, przy nayprostszey pracy wyższy początek zdradzały. Już dwoie śrzednich, syn i córka służyli w sąsiedzkich dworach, a dwie córki i trzech S ynów , iedni dorośli, drudzy dorastaią- cy, byli w clomu- Uboga p r a w d a , ale szczęśli­

wa, bo pobożna, pracowita i kochająca się r o ­ dzina !

W iele iest w Polsce chatek podobnych na po­

zór do chatki Stanisława, ale niestety ! nie wie­

lu tak pobożnych, rozsądnych i pracow itych rol­

ników pod słomianym ich dachem mieszka; nie

— 20 —

(19)

Wiele istot iak on szczęśliwych graba sukmana przykryw a. W ę d ro w n ik zwiedzający lewy brzeg W is ły i piękne Janowca r o zw a lin y , (w których to stronach Stanisław mieszkał) tysiące podo­

bnych chatek i rolników w wioskach tamecznych spotyka, i mija ich nie zważa hic; gdyby się ie- dnak lepićy przypatrzył, w netby rozróżnił i Sta­

nisława i chatkę iego. Stoi ona opodal odewsi nad czystym strumieniem, niegdyś była młynem;

niema iuź śladu kół, upustu, m osl^w, słoma dach gontowy zastąpiła, ściany na pół łokcia w padły W ziemię, ale okna w niey większe iak w in n y c h chatach, wszystkie szyby całe i iednakowc, sień i podw órze czysto wymiecione ; nie trzeba się schylać stanąwszy w progu, a wchodząc do izby nie uderza zaduch, ale zapach liści tatarakowych, którem i przez całą piękną porę wysypana, tw a r ­ do i ró w n o ubita podłoga. Na ścianach co rok świeżo b ie lo n y c h , nie wiszą żadne gryzmoły, ic- den tylko iest obraz świętey dziewicy z Biskiein dziecięciem, i prawie zawsze wieńcami z kwia­

tó w zdobiony. Ł a w y , stoły i stołki z pi-cci^y olszyny lecz có tydzień myte; w szafie stoią dw o­

ma rzędami miski polewane, między każdą z nich sterczy drew niana łyżka , a te sprzęty lubo pro-

(20)

*te, obudzaią apetyt czystością swoią. Na p ie r­

wsze w ejrzenie zdawać się m o ż : ', iż ta chatka wśrzód nieurodzaynych łanów s to i ; po iedney stronie bagniste zarośla, po dru g ie j wzgórza pia­

szczyste, iałowcem, berberysem , wrzosem, gdzie niegdzie świeżą hoinką, okryte, ale przypatrzy­

wszy się lepiej, korzjst.niejsze można powziąśś o i e j położeniu mniemanie. Od tycli iałowych obszarów, od tych bagnistych zarośli, dzieli ią sad, ogródek i rodzayne pole. Odmienna na za­

gonach ziemia świadczy o cierpliwym przemyśle tego, który niepłodne i spalone piaski w żyzną rolę zamienić potrafił. A kiedy zachodzące słoń­

ce to m iejsce oświeca , kiedy ptaszki gnieżdżą­

ce się w sadzie odzywaią się ptaszkom mieszkają­

cym w bagnistej zarośli, kiedy skowronek z po- śrzód b u j n e j pszenicy, która tam dotąd nigdy nie rosła, wznosi sic w górę i nóci piosnkę s w oią, kiedy naymłodszy syn Stanisława siedząc oklep na koniu, woły i krów ki z pola przygania, nay- młodsza córka pędzi przed sobą prostych owiec siado , druga wieczerzę przyrządza, Matka sto­

jąc we drzwiach drób dom owy zwołuie, O jciec z. workiem zhoża na plecach w jehodzi ze stodo­

ły. a starsi synowie śpiewaiąc z roboty wracaią,

— 22 —

(21)

w tedy to mieysce raiem ubóstwa, mieszkaniem cnotliwey pracy, ułomkiem patryarchalnych wie­

k ó w się zdaie...

Ale nic zawsze ta luba chatka tak miły sta- 1 wiała w i d o k ; to siedlisko pracy, wesołości i za- spokoienia, mieściło także nie raz smutek w ścia­

nach swoich. W mieszkaniu ludzkiem naylepiey strzeźonćn) , nieszczęście drzwi otwarte upatrzy.

W zeszłym r o k u , przed sameini żniwami,nay- młodsza córka Stanisława i Krystyny, wesoła Ju- stysia na mocną zapadła gorączkę : iuż od tygo- duia nie pędziła w bliskie wrzosy owieczek swo­

ich, i w srogich leżała cierpieniach. Był to S o b o ­ tni w ieczór, i dziewiąty dzień ieychoroby. „C zy

„będzie żyła czy umrze ?” ta okropna wątpliwość zaczynała w umyśle iev rodziny powstawać! iuż się zdawało, źe zaledwie godzin kilka tę niew in­

ną istotę od Nieba przedziela. Już wszystkie ozna­

ki zgon bliski zwiastowały!.. Rodzice którzy kil­

koro dzieci stracili, znaią naylepiey iak się zmie­

nia zupełnie tw arz ludzka, w owcy ciężkiey c hw i­

li kiedy dusza od ciała się oddziela ; a i Stani­

sławowi i Krystynie stoiącym nad łóżkiem zmie- nioney Justysi zdawało się, źe widzą iak cień zbliżaiącey się śmierci na twarz ich dziecka za-

(22)

c h o d z i, i z okropnem ściśnieniem serca myśleli sobie; „Umrze iak tamte pomarły !” L’ekarz tey okolicy o dwie mile m ieszkańcy spodziewany b y ł co chwila, i nie iedne oczy łez pełne z w ra­

cały się często ku iałowcom, z pośrzód których miał przybyć. Córka będąca w służbie, przyszła ze wsi pobliskiey pilnować siostry przez tę noc;

przyszła na tę pierwszą, na tę iedyną noc. bo u- bogi musi pracować%iawet w żalu swoim, a słu­

ga płatny służyć musi t e m u , którego chleb ie, czy ciało iego czyli serce chore ? Druga z córek siedząc sm utnie ze zwieszoną głową obierała ia«

rzynę na wieczerzę, syn nayrnłodszy i za siebie i za siostrę bydło i owce przypędzał z pola, star­

si wraz z oyrcem przyrządzali na poniedziałkową pracę narzędzia rolnicze. D uch życia panował w chatce lubo śmierć iuż czatowała na iednego z iey m ieszkańców , lubo dziewcze nadobne zni­

knąć miało z tey ziemi, iak niknie świeżość zer­

wanego kwiatu, albo dźwięk śpiewu słowika...

Pomimo gorzkiego sm utku i szczerego przywiąza­

nia , bracia i siostry Justysi czynili przecież zado- syć codziennym powinnościom , iak gdyby zdro­

wą była. Ubogi opuścić rąk nie m oże, w nay- większem zmartwieniu pracować m usi, i w tein

— 24 —

(23)

chociaż na pozór nieszczęśliwszy od bogatego, szczęśliwszym icst w istocie. W len więcSobo- tni wieczór, rodzeństwo konaiącey Just.ysi pra­

cowało iak codzień, ale coraz iedne z n>cii za­

glądało do komory gdzie na łóżku Matki leżała, a załamuiąc ręce, patrzyło choć m om ent na tę lu­

ba dziewczynkę, która przed kilku dniami ż,y- wa i płocha iak motyl, nie dłużey iak motyl na mieyscu usiedzieć mogła, a teraz leżąc prawie bez duszy, nie słyszała słów koło niey w y m a ­ wianych, nie czuła pocałowań i ł e z , które ro- dzieństwo na gorące i schudzone iey ręce skła­

dało!..

Nędza u c racia ostudza, bo serce u p a d a , ale cnotliwe ubóstw o wzmaga ie i czyści. Ta konie­

czność pracowania wspólnego, ta potrzeba sił i pomocy wzaiem nych, łączy ściśle męża z żoną, rodziców zdziećmi, braci z siostrami, a kiedy ro ­ dzina uboga w czasie zimowego wieczoru obsię- dzie ognisko, i nie ma którego z iey członków, mocniey takową stratę czuie iak Pan w złocistych pokoiach. Lecz 3 drugiey strony ciężar p r a c y , dzień każdy z trudnością o p ędzony, broni u b o ­ gich od zbytniego w tem życiu zamiłowania; i iest w sm utku cnotliwego ubóstwa mądre um iar­

(24)

kowanie, które czyni źe spokoynie na śmierć pa­

trzy, i zwolna do drugiego goluie się życia. —

„Jfck się Panu zdaie? ona um rze!” spytał się Stanisław dosyć pewnym głosem Lekarza, który na zmęczonym koniu od innego chorego przyie- chawszy, stał nad łóżkiem chorey dziewczynki , a założywszy ręce patrzył w nią pilnie, iak g dy­

b y wskroś ią chciał przeyrzeć. Lekarz znał dobrze rodzinę wpośrzód którey się znaydował, znał odmianę iey losu, nieszczęścia których do­

znała, pobożną odwagę z iaką te ciosy znosiła , a wziąwszy rozpaloną rękę dziewczynki w s w o - ie, i zważaiąc pilnie bicie krw i w iey żyłach, powiedział: „Póki iest życia, póty powinna

„bydź i nadzieia; ale iednak zataić tego nie

„mogę, źe późno daliście mi znać, dziecie iuż

„praw ię kona !” Żadne głośnie ięki ńieodpowie- działy tym słowom; wyrok ten o k tórym każdy wiedział, lubo nie przyznawał go przed samym sobą , ścisnął tylko mocniey iuż ściśnięte serca, zbladły bardziey iuż blade twarze, łzy sączące się dotąd popłynęły strumieniem, ale gwałtowna^ na nic nie uważaiąca rozpacz słyszeć się nie dała ; wiedzieli oni, ze kto rozpacza w dzień uciska,

u m n iejsza się siła icgo; wznieśli oczy ku N ie­

— 26 —

(25)

bu i rozszerzyły się ich serca; a śmierć i nie­

szczęście iuż znane w tym domu, iak pierwey tak i teraz świętą trwogę, niezaś srogipostrach w z b u ­ dziły.

Tymczasem dziwne wyobrażenia roić się za­

częły w miotanym coraz gwałtownieyszągorączką umyśle dziewczęcia; marzyły iey się codzienne iey zatrudnienia i zabawy; wymawiała róźnesło- wa, a te które zrozumieć można było, rozrzewnia­

ły przytomnych: zdawało się raz dziewczęciu, że w zielonych iołowcach wśrzód gęstycli w rzosów owce swoie pasie , i zasłoniwszy główkę białą chustką, siedzi na piasku ognistem słońcem w y ­ grzanym ; to znowu do obrazu Swiętey Dziewicy z pachnących gwoździczków i z wrzosu kształtne plotła w ia n e cz k i, to od Oyca Pisma się uczyr- ła, to znowu iak by śpiewać chciała. Tak była wycieńczona, tak mało krw i było w u y żyłach, i tchu w piersiach, żc głośno i wyraźnie śpiewać nie mogła, przecież niekiedy wymykały się ułom ­ ki z ulubionych iey śpiew ek i pieśni, a sam L e ­ karz zasłoniwszy sobie twarz rękoma, odcyść od łóżka musiał , kiedy dziecię zamknąwszy czarne oczy, które dotąd błędna i otw arte tu i owdzie p a trz y ły , zanuciło te słowa z Psalmami Dawida:

(26)

28

Mam wftzyRtko bo m nie m óy Pasterz pasie, Chodzę gdzie buyna pasza w zm ogła się;

Gdzie p^yną źrzódla niezam ęcone W tę duszę m oię obraca str O n ę .. ►.

„ W yidź tny wszyscy ztąd , powiedział L e k a rz ,

„m ożelepiey będzie; niech Matka sama przy niey

„zostanie!” Wvszli wszyscy, i siedli w milczeniu na wielkiey ław ie przy piecu będąeey. Pomału powstali wszyscy prócz Lekarza, i każdy wrócił do przerwaney na chwilę iego przyiazdem ro b o ­ ty. Córka będąca w służbie, wyręczaiąc Matkę wzięła skopek, i poszła wydoić k r o w y ; druga wystawiła stół na śrzodek izby, obstawiła go stoł­

kami, dobyła z szafy misek i ł y ż e k , odsunęła od ognia gotuiące się kartofle, odcedziła wodę, wla­

ła smażącą się w rynce okrasę, potrząsnęła kilka razy i wysypała na wielką misę ; bochen ogro­

mny razowego clileba i nóż z kościanym trzofikiem położyła na stole, i do wieczerzy cichym głosem wezwała. Stanisław rzekł do Lekarza: „Panie!

„może nie wzgardzisz ubogiego strawą? Kasiu!

„dayno ieszcze dzbanek mleka i sera kraiankę !”

Usłuchała Kasia, zbliżył się Lekarz do stołu, u- siadł; Stanisław i iego dzieci przeżegnawszy się usiedli także. Próżny a naywyższy stołek stał przy stołku Oyca. nikt go nie zaiął; Kasia przez

(27)

nieuwagę go postawiła, a iuź odstawić nie śmia­

ła... Głębokie milczenie trw ało wczasie skro- inney wieczerzy, zjedli, i wstawać m i e l i , kiedy człow iek konno iadący w padł na podwórze, sta­

nął przed drzwiami c h a ty , w ołał głośno źe ma list do Stanisława Inoskiego, a klnąc straszliwie, domagał się choć kieliszka w ódki za drogę. K.oń lubo zgrzany, rżał i twardą ziemię nogą skrobał.

Naystarszy syn, w ypadł do s ie n i , a schwyciwszy konia za cugle, odprowadzić go chciał ode d rzw i;

posłaniec może przelękniony rozgniewaną posta­

cią młodzieńca, rzucił m u list, a zakląwszy raz ieszcze, poiechał. Stanisław odebrał list z rak sy­

na, i s p o jrz a ł na niego surowo. „Bałem się po­

wiedział m łodzieniec, żeby krzyki iego i stępa-

„nie konia, Iustysi nie zlękły!”— Stanisław trzy­

mał list w reku, wahaiac się czy go otwórzyć ?

„M óy Oyciec wszystkiego odstąpił, powiedział do

„Lekarza siedzącego ieszcz« wraz z nim przy sto-

„le, wszystko m u zabrali na wypłacenie długów ,

„czterdzieści lat żyłem spokoynie w ubóstwie mo­

d e r n , od k ry ł się niedawno dłużnik dotąd niewia­

d o m y , i ten mnie prześladuie; chciałby mi zabrać

„tę chatę , ten łan gruntu te liche sprzęty; iuż

„miałem pozew ieden, obawiam się drugiego ! ”

(28)

T o mówiąc odpieczetował list, i zaczął go prze­

biegać oczyma. W tern Krystyna uchyla z cicha drzwi komory , a blada i bez tchu , mówi : „Iuź

„kona!” Lekarz i Oyciec wstaią, biegną, rodzeń­

stwu cisnącemu się za niemi zostać w izbie rozka- zuią. Posłuszni, Siadaią w milczeniu i płaczą. Dwa psy łaskawe iakby znały źe smutek w d o m u , kła­

dą się cicho i smutnie pod stołem. Starsza cór­

ka wstrzymać się iuź nie mogąc, zaczyna płakać głośno; -wychodzi do niey Oyciec i strofuie ią:

» Pan dał , P a n odiął, m ów i, iako się P anu u- Mpodobało tak się stało! niech będzie imie Pa-

» na błogosław ioner\. Kiedy t.ak m ówi, otwie- raią się drzwi od sieni, i ten który od lat dwu- dziustu pokóy i pociechę do chat włościan nie­

sie , stawa przed nim. W wieczór Sobotni Ple­

ban wioski w którćy Stanisław mieszkał, gotuiąc się na niedzielną naukę nie wychodził z d o m u , nie odwiedzał nikogo , chyba konających łoże.

W łaśnie Stanisław dziękując mu za dobroć i ego,c o O "

mówił z boleścią, źe iuź dziecie dogorywa, gdy wyszedł Lekarz z komory i p o w ie d z ia ł: „Zdaie

„się, iakby ręka Boga trzymała to dziecie, między

„śmiercią i życiem; kto wie? może s tr o ją życia przeważy; teraz nieco sp o k o jn ie js z a , usypia;

— 30 —

(29)

„ieśli uśnie, ręczę, że iey nic nie będzie.” W szy­

scy w gotowości byli do przyięcia nieszczęścia i śmierci, ale do radości i do życia nikt usposo­

bionym nie b ył; i te słowa pocieszaiq.ce Lekarza, więcey zamięszauia sprawiły, niźli pierwszy w y ­ ro k iego. Siostry Iustysi zaczęły łkać na głos cały ; stara Salomea Krystyny ieszcze piastunka, padła i zemdlała; naymłodszy brat wyskoczył z za pieca na śrzodek izby, a wołaiac na psy, gła­

skać ich zaczął i m ówił do nich: „Podnieście u-

„szy, nasza Iustysia żyć będzie!”

Tym czasem dziewczynka zasnęła, i sen iey był spokoyny i głęboki. Lekarz ręczył, źe iey nic nie będzie; Pleban widząc że iuź nie potrzebny, o d s z e d ł; Stanisław wtedy powiedział: „ Dzie-

„ci! nasze Szczęście całe iest wnaszey wzaiemney

„miłości, i w podaniu się zupełnem woli Pana;

„iafco w ogniu probuią złota , tak P an rozriemi

„sposobami próbnie serca człowieka; tak i dziś

„obszedł się z nami, zmartw ił i p o c ie sz y ł; oka-

„zał nam nadewszystko iak wiele więcey ważą

„ sk arb y które w sobie posiadamy od wszelkich

„bogactw. P o w ró t do życia naszey drogiey Iu-

„stysi, nie iestźe większym darem iak byłby nim

„ p o w r ó t do maiątku? Czyż każdy z nas gdyby

(30)

„tylko b y ł tak bogatym, nie zasypałby chętnie

„złotem iey grobu , byle i a od niego okupić ?”

Nie było naw et odpowiedzi na to zapytanie, tak wiele zgodności panowało w uczuciach całey ro ­ dziny; ale iednak ta mowa Oyca podała im dzi­

w ne myśli, i naystarsza córka spytała się: A ten

„list ? czy pozew? O ! niechby sobie przyszedł

„teraz zabierać wszystko, byle Iustysi łóżka nie

„tchnął, mnieysza o resztę. leszcze sa kartofle

„ w p olu, ieszcze iest wroda w zdroiu, ieszcze iest

„Bóg w Niebie , nie umarlibyśmy z głodu!” —

„Nie pozew , wcale nie p o z e w ! ” odpowiedział Stanisław z uśmiechem, a stoiac we drzwiach ko­

m ory dał znak żonie żeby przyszła. Ona siedzia­

ła przy łóżku córki , i z radością przechodzący wszystkie radości , patrzyła na iey sen spokoy- ny, i na coraz iednostaynieyszy iey oddech; nie chciała odeyść; ale maż cichym głosem wyrzekł:

„Chodź! konieczna iest lego potrzeba!” W stała więc i poszła, o^ladaiac się ieszcze na dziecie.

„ W chwili kiedy nasza Iustysia konała, odcbra-

„łcm list w a ż n y , powiedział Stanisław , ale cóż

„ w ten czas ważnego bydź mogło? Przeczyta-

„wszy go więc na prędce, schowałem; teraz kie-

„dy o nasz skarb najdroższy spokoyni bydź mo-

— 32 —

(31)

„żerny, chcecież bym go raz ieszcze głośno i u*

ważnie przeczytał ?” „D obrze!” zawołali w szy­

scy. Z abrał więc głos , i list ten zdziwieniem mieszkanie ubóstwa napełnił. Daleki krew n y Sta­

nisława Inoskiego , który go się wstydził za ży­

cia, w testamencie swoim 10,000 złotych mu za­

pisał. „T a summa, powiedział Stanisław, nie iest.

„tak znaczna, ażeby naip miała zawrócić głowę ,

„i wbić tę myśl, żeśmy znow u na P anów wyszli,

„ale za iey pom ocą, zapłacę d łu ż n ik a , te kilka

„m orgów z których dzierżawę płacę kupię , chat-

„kę naszą poszyię i wybielę , o bórkę nową po*

„stawię , dwie k ro w y i dwadzieścia owiec do*

„k u p ię , iaki tysiąc złotych od przypadku gra*

„du, m rozu albo ognia schowam, i nasz b y t zna­

c z n i e się polepszy. Oby tylko Bóg którego O-

„patrzność tak iawnie dziś nad nami się okazała,

„dopom ógł ażebyśmy Go i w s m u tn e y i w wesel-

„szey doli zawsze iednako wielbili!”— „Oycze !

„tnoże teraz mnie oddasz do którego miasteczka

„do szkoły? powiedział naymłodszy syn, iabym

„się chciał u c zyć, i bydź potem Stolarzem.”—

„A z ciężką robotą w polu, iuż się na synów spu-

„szczać będziesz, powiedział naystarszy. Do za-

„gona, T y , Oycze orz zawsze , bo ieszcze żaden T o m III. Ne r X I I I . 3

/

(32)

u

„z nas tak równo skib odwracać nie u m i e , 'a l e

„inne prace zostaw silnym ramionom naszym, a

„sam czyścicy na ławie koło komina spoczy-

„way...Iuż tey zimy nie damy Ci młócić przy

„łóczvwie , iak oś tamtego roku robił} iuż czas

„żeby synowie pracowali za C ie b ie !” — „A Iu- ,,'tysi, sprawisz, Oycze spódniczkę w czerwone pa-

„ s k i , zawołała Kasia, iuż tak dawno iey sobie

„ ż y c z y ? ” „ D o b rz e ! do b rze !” odpowiadałSta- nisław spoglądaiąc na rozrzewnionego Lekarza;

Krystyny iuż dawno koło niego nie było; zdało iey się, że się Justysia ruszyła, i słowo Matko!

szepnęła; i ieszcze Mąż listu czytać nie skończył, kiedy iuż do niey pobiegła.— Mało snu było tey nocy w chacie Stanisława, ale ten wieczór so­

botni na zawsze im pamiętnym został; a gdy na- zaiutrz mała Justysia obudziła się przed świtem blada, słaba, niezdolna obrócić się oswey mocy w łóżku, ale bez obłąkania w oczach, bez górą-’

czki w żyłach, z pamięcią w umyśle, z rozsąd­

kiem w słowach, z uczuciem w s e rc u , kiedy po­

znała Matkę i O yca, po imieniu na rodzeństwo wołała, rodzina cała prawdziwie była szczęśli w ą; a Stanisław przy Mszy parafialney pierw ey dziękował Bogu za pow rót dziecięcia do życia,

(33)

polepszenie.

III.

A N EK DO TY P R A W D Z I W E O DZIEC IA C H ,

C U S T O S O B L IW S Z Y .

Marynia Ł. w dzieciństwie swoiem wielka by­

ła płaczką, zdawało się nawet źe ma we łzach upodobanie; razu iednego iey ciotka ucząc ią katechizmu i mówiąc o nagrodzie która dobrych w tam tem życiu czeka, opisywała iey N iebo:

„ T a m , powiedziała, wszyscy będą szczęśliwi,

„ n i k t płakać nie będzie!”— ,, O ! iuż co i a , przer?

wała dziew czynka, to i w Niebie płakać m u sz ę !’’

P H E n i u i i m o d l i t w y s p e ł n i e n i e .

M arynię T , pobożna Babunia przy którey do pięciu lat sio c how ała, w trzecim roku zaczęła uczyć modlitwy pańskiey. Co rano dziewczyn­

ka klęknąwszy i złożywszy rączki, powtai’załapo 3*

(34)

36

Babuni słowo po słowie, tey naypięknieyszey prośby; i wszystko szło dobrze, pókinie przyszły do Chleba naszego powszedniego d a j n a m d zi­

s ia j! W tedy Marynia zaczynała wołać z całych sił. „Chleba! chleba! daycie mi chleba!” i nie można iey było nakłonić do dokończenia modli­

t w y , póki iey nie ukroiono kawałek chleba, któ­

ry skończywszy pacierz, zjadała.

IV.

W Y I Ą T E K SŁU ŻĄCE DO U K SZ V A Ł C E N IA SERCA I STYLU.

0 Może młodzi Czytelnicy R o zrjw ek nie zapo­

mnieli owego Zdzisława i W a n d y , których w ze­

szłym roku K orrespondencją czytali; może im miło będzie dowiedzieć się: źe W a n d a codzień większe postępy w mowie oyczystey czyni, co­

dzień w niey więcey smakuie, i codzień wdzię- cznieysza iest b r a t u , iż ią nam ów ił do tak miłey i potrzebney nauki. Zdzisław zaś dum ny z na­

wrócenia siostry, uięty iey powolnością, pochle- biaiąc sobie, żeiey przykład nieiednę młodą dzie­

wczynkę zachęci; chwyta skwapliwie każdą spo-

(35)

sobność okazania iey przywiązania s w e g o , i na­

w e t pracy k u t e m u nie szczędzi. Tak w czasie przeszłorocznych w akacyi, przeczytał umyślnie dla siostry niektóre dzieła kilku dawnych i sła- wnieyszych pisarzy naszych których ona dla młodocianego w ieku sw e g o . i dla ich rzadkości, czytać całkowicie nie m o że , i wypisał z każdego treść i w yiątki, za pomocą których ieśli nie do­

kładną znaiomość, to przynaymniey wyobrażenie powziąść można tych szacownych literatury na- szey zabytków. Te wypisy swoie ofiarował W a n ­ dzie w dzień nowego r o k u ,in a z w a łi e W iązaniem . Polki. W a n d a przy i cła ten dar z nay wyższą wdzięcznością, a nie chcąc sama iedna z niego ko­

rzystać, pozwoliła udzielać go cząstkami rówien- nicom swoim. Nie w ątpię, że z ró w n ą iak ona przyiemnością czytać go zechcą.

W IĄ Z A N IE P O L K I.

D W O R Z A N I N P O L S K I Ł U K A S Z A G Ó R N IC K IE G O ( 1 ) .

To Dzieło dosyć obszerne, w czterech Xię- gach, wydane poraź pierwszy w K rakowie 156Gr.

( 1 ) Ł ukasz G órnicki, S ta ro sta T y k ociń sk i i W a silk o w sk i, w st a w ił s ię n ayw ięcey za panow an ia Zygm unta A u g u sta » u którego

(36)

' 38

przypisane Zygmuntowi Augustowi, iest naśla­

dowaniem włoskiego dzieła ii Cortegiano Ka- styliona; tak iednak zastosował go A utor do du­

cha narodowego, zwyczaiów i obyczaiow pol­

skich, iz znawcy i sędziowie literatury poczy­

t u j go za oryginał. Treść iego następuiąca:—

W domu Samuela Macieiowskiego Biskupa K ra­

kowskiego, schodzą się różne osoby będące na dw orze Zygmunta Augusta, K ryski, Myszko­

w ski, W a p o w s k i, K o stk a , Boianowski i inni;

ci wr poufałych rozmowach układaią wzór Dwo­

rzanina Polskiego; to iest: iakim powinien bydź człowiek który na dworach możnych Panów prze­

byw a, iakie maią bydź iego zalety^.? iak ma so­

bie poczynać i radzić w rozmaitych stosunkach życia P— Oto niektóre ż tych rozm ów w y i ą t k i ;

w lasce ł w urzędzie Sekretarza z o sta w a ł; m ieszczony ie s t w rzę­

dzie pierwszych Pisarzy w ieku Z ygm un tow ego, tak d la iasn ego i dobitnego w ykładu rzeczy , iako i dla czystey i płyn n ey P o l- sczyzuy. D ziel* iego w O yczystey ty lk o m ow ie nam znaiorae s ą : D w orzanin p o ls k i; D zieie w K oronie p o lsk iey od 1538 do 1572 r .; Droga d ozu p ełu ey w olności; Rozm owa Polak a z W ło ­ chem; rozm ow a zlod zieia z diabłem; N ow y liarakter p o lsk i i o r - to g r a fiia ; rzecz o dohrodzieystwacli z Seneki w zięta . — B e n- t k o w s k i H ist. P o ls. Toin. 1. sir. 041. ~

(37)

czerpane są z powtórnego tegoż dzieła wydania z roku 1639.

X ię: I. sir. 13.„K to na świat się urodzi, wcho­

dzi nie na swą własną, ale na pospolitą dziedzinę.

Str. 16. Gorzey iest nie chcieć dobrze czynić, niż nie um ieć.”

Str. 17. W kaźdey rzeczy tak trudno znaleść praw dziw ą doskonałość, że się zda iakoby rzecz niepodobna, aby ią kto upatrzyć mógł; a to dla tego, iź każdy człowiek ma swoie około kaźdey rzeczy osobliwe z d a n ie /’—

„Chcę n a p r z ó d , aby się nasz D w orzanin w szlacheckim, zacnym Dom u urodził; albowiem nie tak sromotna rzecz iest nieszlachcicowi, nie czynić spraw poczciwych, iako szlachcicowi, któ­

ry ieśli namniey zstąpi z tey drogi , którą szli przodkow ie iego, zostawi zmazę na domu swym, a nie tydko nie przybawi (przyda) nic, ale straci i to, co było nabyte. Gdyż szlachectwo iest ia­

ko rozpalona pochodnia, która objaśnia i kładzie przed oczy, dobre i złe człowiecze sprawy, po­

b u d z a , zapala ku cnocie, tak boiaźnią niesławy , iako też nadzieją czci i c h w a ły ... W id z im y pa­

trząc na drzewa, że ich gałęzie zawźdy (zawsze) są do pniaka podobne; a ieśli się kiedy odrodzą,

(38)

to tam nie przyrodzenie winno, ale ogrodnik nie­

dbały. Także się też dzieie i w ludziach.— K ie ­ dy około wychowania maią dobre gospodarze, niemal zawźdy są’ podobni tym z których idą, i częstokroć ie przechodzą. Ale ieśli ogrodnik do­

bry nie przystąpi, ćwiczenia nie będzie, wtedy iako drzewo ogrodne w leśne się obi’aca, tak i człowiek prędko zdziczeie.

Str. 20. „Chcę, żeby nasz D w orzanin miał tę p^zyiemność przyrodzoną, któraby go wdzię­

cznym do ludzi czyniła; tak iź ktoby go widział, zaraz i sam miłować go musiał, i n aydow ł go bydź godnym łaski każdego wielkiego Pana; bo za taką przyiemnością, wszystkie sprawy, wszy­

stkie postępki iego , w net ozdobnieysze , w net droższe, w n e t chwalebilieysze będą,

Str, 24. „G dy się ów D worzanin zacnie i tak szczęśliwie urodzi, zakon, a zawołanie ie g o , abo (iako dziś m ówią) professya , nie chcę aby b y ła i n n a , iedno (tylko) Rycerskie rzem iosło;

w którem , naprzód wiarą przeciw ką Panu sw e­

m u, a potym męztwem, siłą, ochotą, i przewa- żnością potrzeba żeby między drugimi s ły n ą ł, czyniąc tem u dosyć, po wszelki czas i na każdern mieyscu; naymnieyszey rzeczy niepuszczaiąc mi-

— 40 —

(39)

m osię, k tó ra b y mu niesławę przynieść miała : bo szwank w tey mierze, a ustąpienie na lewo, by o włos, wieczną sromotą pachnie. .. Niezwycię­

żone i wielkie serce niechay się w nim zawżdy nayduie; rychley czasem na małych rzeczach niż na wielkich serce poznać... chcę żeby ów Dwo­

rzanin chociażby dobrze widział, iż ani ma na się szpiega nieśmiałości, ani może mieć świadka męztwa, przedsię (przecie) to czynił, co dobre mu, cnotliw em u należy; pom inąć iż naypewniey- sze świadectwo iest sumienie w ła s n e ; a za cno­

tliwe spraw y sama cnota hoyną zapłatą iest. A kto dla tego poczciwie czyni, aby b y ł widzian, ten się z cnotą fałszywie obchodzi, okazuiąc iey miłość; gdyż k u czemu innem u, a nie k u niey.

skłonne iest iego serce. Zgoła D w o rz a n , ser­

cem męzkiem, a wspaniałą m y ślą , zawżdy się znacznie popisać ma. Jedno też nie chcę, aby zuchwalstwo w nim panowało, iżby pochm urnein weyrzeniem ,postaw ąsrogą, odętym w ąsem , stra­

szyć miał, a nie umiał łagodnie m ó w ić , iedno z fukiem, a wszystko o woiennych rzeczach; bo lciedyby takow y miał b y d ź , prędkoby każdemu człowiekowi obmierzł, i zasłużyłby słyszeć one słowa, które Pani iedna takiemuż zuchwalcowi

Cytaty

Powiązane dokumenty

Naytrudnieyjsza więc dla w ielu Osób cnota, W iara, dzieciom iest nayłatw ieyśza; ale M atka, która chce żeby Wiara zbawienne w iey dziecięciu owoce sprawiła,

tkiego odpoczynku się zabierał, daię mu znać, że woysko Saskie się zbliża. Bez nadziei o- parcia się przewyższaięcey sile, Leszczyński Wydaie rozkaz prędkiego

W pracy iedyny iest sposób wypłacenia się Bogu, Rodzicom, Oy- czyźnie; do pracy zawczasu wprawiać się

gę swoię obrócił, i dopiero zNowomieyskiey wyieżdżał bram y, kiedy iuż dziatki Rymarza przybiegły dać znać źę się zbliża; pokazał się wnet tłum ludzi

kunów swoich, gdyż,pomimo powtarzanych ich napomnień, nie chciał Wierszomanii zaniechać. Miał maiątek na wierszach zrobić, a wydawcy Pism peryodycznych niechcą

wie brzydka, ani mniey kocham, ani mniey pieszczę; mówię iey wręcz o iey szpetności, ale ię przyzwyczaiam do m yśli, że to nie iest żadnę przeszkodę do

trzeba , a tych szczęściem bardzo mało; rzadko więc kiedy popisać się ze swemi cnotami mogą, i zawsze ich czułość daleko mniey ma wartości od tey, którą

Już i Basia trochę śmielsza, wstydzi się ieszcze swego pierścionka, kryie go iak może, a każdy go widzi, bo dyamenty iak gwiazdy iaśnieią.. Dziś rano wszyscy